Rozdział 42

Jungkook

Jak gdyby ściągając chłopaka myślami usłyszałem za sobą otwierające się drzwi.

– Chaerok, gówniarzu miałeś być wcześniej. Było wczoraj dać znać, że nie masz czasu i tyle. Wiesz, że cię nie potrzebuje. – Odezwałem się nie patrząc w jego stronę, chcąc w ten sposób pokazać, że nadal nie mam dobrego humoru.

Jednak odpowiedziała mi tylko cisza. Poczułem się nieswojo przez dziwne uczucie bycia obserwowanym. Jednocześnie zaniepokojony poczułem przyspieszone bicie swojego serca. Skąd to dziwne uczucie.

Podpierając się na widłach wyprostowałem się i odwróciłem w stronę drzwi. Miałem wrażenie jakby w jednym momencie odpłynęła ze mnie cała krew. Postać przed którą stałem wcale nie wyglądała lepiej.

– Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. – To mnie jako pierwszemu udało się cokolwiek powiedzieć, chociaż słowa z trudem przechodziły przez zaciśnięte gardło.

Patrzałem na czające się w kącikach jego oczu łzy. Powolnym krokiem podszedł w moją stronę, a z każdym centymetrem bliżej mnie czułem coraz większe uczucie nieuzasadnionego strachu. Milczał przez cały czas, a ja zacząłem się zastanawiać czy może nie mam jakiś halucynacji.

Bez słowa chwycił moją rękę i jedynie dotyk zdawał się potwierdzać, że to nie sen. Zaczął podwijać rękaw mojej koszuli. Przyglądał się z uwagą tatuażowi, jakby czegoś szukając.

Nagle łzy popłynęły z jego oczu wartkim strumieniem. Kątem oka widziałem jak kciukiem gładzi dawno emu wytatuowane JM.

Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, czyżby wiedział? Wiedział, że martwy Jeon to nie ja? Niemożliwe. Skąd? Jednak on z płaczem ściskał moją rękę i wpatrywał się w ten jeden, mały, specjalny tatuaż.

– Nie... Nie mogłeś wiedzieć... Skąd... – Mówiłem oszołomiony.

– Identyfikowałem zwłoki.– Powiedział między falami szlochu. – Od początku wiedziałem. – Wydusił z siebie.

W tej chwili również z moich oczu popłynął strumień łez. Jak mogli być tak okrutni i kazać mu to zrobić? Przecież wszystko poza tym jednym tatuażem się zgadzało. Tego jednego, o którym nikt poza nim nie wiedział. Po jaką cholerę kazali mu na to patrzeć?!

Jednym ruchem wtulił się we mnie, a ja od razu objąłem go swoimi ramionami. Staliśmy tak szlochając i niedowierzając temu co miało miejsce. Trzymaliśmy się jakby zaraz ktoś miał nas siłą rozdzielić i ponownie zabrać na kilka lat.

Dopiero teraz zdawałem sobie sprawę jak bardzo mi go brakowało. Jak słusznie bałem się powrotu tych wszystkich uczuć, gdy tylko go zobaczę.

Kompletnie nie przejmowaliśmy się upływającym czasem. Sami do końca chyba nie wiedzieliśmy co dalej poczynić. W końcu nasze uściski nieco zelżały, lecz nadal nie oddalaliśmy się od siebie.

Widziałem jak jasnobrązowe oczy obserwują mnie, a mi ciężko było oderwać od nich wzrok.

– Nic się nie zmieniłeś. – Powiedział.

Już otwierałem usta zaprzeczyć, ale zawahałem się. Zastanowiłem się nad tym. Pomyślałem o mężczyźnie, który leży pod zamordowaną krową pochowaną za stodołą. Uśmiechnąłem się delikatnie.

– Chyba masz rację. – Przyznałem. – Ty również. Jesteś tak samo przystojny, nawet pomimo tych kilku siwych włosów. – Mówiąc to przeczesałem je dłońmi.

– Wcale nie wyglądasz lepiej ode mnie, a to ty tutaj jesteś młodszy. – Zwrócił mi uwagę.

– Jakiś czas temu miałem trochę stresujący okres i chyba się to trochę na mnie odbiło.

Zresztą, mam wrażenie, że nie tylko na mnie. Oboje powinniśmy być w nieco lepszym stanie jeśli chodzi o proces siwienia. Nie było źle, jednak taki stan na głowie powinniśmy mieć chyba dopiero za kilka lat.

Jego dłoń odszukała tę moją. Jego wzrok uciekł w jej stronę. Opuszkami palców dotykał blizn na mojej dłoni.

– Musiało boleć. – Wyszeptał.

– Musiałem. – Również zniżyłem głos.

– Zdaję sobie sprawę.

– Chodź do domu. – Zaproponowałem.

Oboje już nieco się opanowaliśmy, raczej zapowiadały się teraz długie rozmowy, których nie musieliśmy przeprowadzać w oborze.

Nie puszczając mojej ręki skierowaliśmy się w stronę drzwi. Zostawiłem widły na ziemi wierząc, że później się o nie nie zabiję. Lekko utykając szliśmy razem, a nasze ręce plecione były razem bez chociażby milimetra odstępu.

Przed drzwiami znaleźliśmy dwa pakunki opisane karteczkami z nazwiskiem. Wziąłem oba zaraz wpuszczając nas do środka. Byłem wdzięczny Chaerokowi za tabletki przeciwbólowe, bo moje były już na wykończeniu, a dobrze wiedział, że ostatnio się nie oszczędzałem co miało swoje konsekwencje. Jiminowi podałem leki należące do niego.

– Shim? – Spytał, gdy przechodziliśmy do salonu.

– Shim Seonggwan, miło mi. – Przedstawiłem się. – Napijesz się czegoś? Jesteś głodny?

– Dzięki, może później. Na razie usiądźmy.

Zgodziłem się na tę propozycję. Zajęliśmy miejsca na kanapie. Hyung nie odstępował mnie na krok, był niemal wklejony we mnie, jakby bojąc się, że zaraz mogę mu ponownie gdzieś zniknąć.

– Nie mam pojęcia od czego zacząć. – Pokręcił głową.

– Wierzę, że masz więcej pań niż ja. – Ja przynajmniej wiedziałem, że żyje. – Jak się czujesz? – Postanowiłem zacząć. – Hyun mówił, że czeka cię operacja. Wiem, że jesteś już po.

– Dziwnie jest ze świadomością, że ktoś tam grzebał. – Mówił kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej. Położyłem swoją na tę jego. – Ale dopiero teraz czuje, że jest dobrze.

Miałem ochotę się rozpłynąć pod wpływem jego słów. Jak szczeniak, który po raz pierwszy usłyszał tego rodzaju wyznanie.

– Jeszcze trochę pożyję, nie dam się tak łatwo wykończyć. – Uśmiechnął się do mnie. – A jak twoje kolano? Kulejesz.

– Też jestem po operacji. Nowy staw kolanowy. Powinienem się trochę bardziej oszczędzać, ale wiesz, że nie usiedzę w miejscu.

– To gdzie masz kule, jełopie?!

– Nie jestem kaleką, żeby ich używać. – Prychnąłem.

– W tym momencie jesteś.

Oboje popatrzeliśmy na siebie, po czym jednocześnie głęboko westchnęliśmy. Starszy oparł głowę na moim ramieniu. Chyba nie tylko ja to poczułem, jakby nic się nie zmieniło. Jakby wcale nie minęło siedem długich, samotnych lat.

– Tak tęskniłem. – Wydusiłem z siebie. – Przy tobie chyba nie umiem być kimś innym niż Jungkookiem.

– I nikogo innego nigdy nie chciałem, Kookie.

Przy nim czułem się znowu jak młodzieniaszek. Czułem się sobą. Jakby ktoś zdjął z moich barków ogromny ciężar i oddał chęci do życia, a nie jedynie do wegetowania. Jakbym cofnął się w czasie o siedem lat, sprzed tego całego gówna.

– Mam tak wiele pytań. Naprawdę nie mam pojęcia od czego zacząć. – Powiedział ponownie.

– Mamy chyba trochę czasu. Na co będę umiał, odpowiem.

– Ty nie masz pytań?

– Mam, ale przypuszczam, że znacznie mniej od ciebie. – Odparłem.

Zostawiałem cię z nadzieją, że to zapewni ci bezpieczeństwo. Wiedziałem, że żyjesz. Nie wiem tylko co działo się przez te lata. Ty myślałeś, a przynajmniej częściowo, że zginąłem. Oczywistym jest, że to ty masz o wiele więcej pytań do mnie niż ja do ciebie.

– Nie uciekniesz już więcej, prawda? – Spytał z obawą.

– Nie. A przynajmniej mam taką nadzieję, że już nigdy nie będę musiał. – Odpowiedziałem szczerze. – Dopóki Jeon Jungkook jest martwy, nigdzie się stąd nie ruszam. No, oprócz dla ciebie. Dobra, dla Hyuna zrobię jeszcze wyjątek. – Uśmiechnąłem się wesoło.

– Skąd od wiedział? Od kiedy?

– Minęliśmy się w szpitalu nieco ponad miesiąc temu. Trzy razy od ucieczki byłem w mieście i za trzecim razem stało się to, czego próbowałem unikać. Ktoś mnie rozpoznał.

– Dlatego się tak zachowywał...

– Nie często martwi wracają do życia. – Przyznałem. – On cię tu przywiózł, mam rację?

– Tak. Nie mówił gdzie jedziemy. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Na pewno nie tego.

Ja również nie sądziłem, że gówniarz zdecyduje się na tak odważny krok. Jestem mu jednocześnie niezwykle wdzięczny za możliwość ponownego ujrzenia Jimina, możliwość dotknięcia go, objęcia w swoich ramionach, co zły za tę chwilę szczęścia, która będzie kosztowała nas jeszcze więcej cierpienia.

– Oprowadzisz mnie jednak? – Zmienił temat.

Nie miał siły rozpocząć poważniejszych tematów. Ja chyba również. Skinąłem głową wstając i nie puszczając jego ręki.

Widziałem jak hyung rozgląda się dookoła, oglądając salon, w którym się znajdowaliśmy.

– Wiem, nic specjalnego.

– Przyjemnie. – Odparł z uśmiechem.

To na pewno inne klimaty niż mieszkanie, w którym kiedyś mieszkałem.

– To twoje, prawda? – Spytał, podchodząc do jednego z obrazów na ścianie.

– Tak.

Za dużo do oglądania tutaj nie było. On jednak przechadzał się i uważnie się wszystkiemu przypatrywał jakby miał do czynienia z niezwykłym kunsztem wnętrzarskim. Pokazałem mu salon, swoją sypialnię, łazienkę i kuchnię. Więcej pomieszczeń, poza krótkim korytarzykiem przy wejściu do domu, tutaj nie było.

– To wszystko. Nic specjalnego. – Podsumowałem.

– A podwórko? – Nie chciał zakańczać tour po moich nowych włościach.

Gdy tylko chwyciłem za klamkę, jego dłoń mnie zatrzymała.

– Kule. – Powiedział znacząco.

– Ty sobie chyba żartujesz.

– A wyglądam?

Byłem na przegranej pozycji. Chwyciłem tę cholerną kulę i podpierając się o nią wyszedłem na dwór. Jimin kroczył tuż przy moim boku. Pokazałem mu podwórko, następnie każde z budynków gospodarczych. Następnie pola za stodołą oraz łąkę na której pasła się krowa.

– Pole przed domem po drugiej stronie drogi również jest moje.

– Krowa i kury. Masz jeszcze jakieś zwierzęta?

– Do niedawna była jeszcze jednak krowa. – Przyznałem. – Lecz to niezbyt przyjemna historia.

– Żadnego psa czy kota?

– Jakoś tak się złożyło. Na wiosce pełno dzikich kotów. Czasami jakiś się tu przypałęta. Jednak jakieś myszy po budynkach potrafią się kręcić. – Wzruszyłem ramionami. – A właśnie, co z JJ'em? Chyba żyje jeszcze, prawda?

– Tak. – Wyraźnie się rozpromienił na myśl o nim. – To już poważny pan kocur. Mieszka z Hyunem i Woo.

Woo. Jinwoo?

– Jihyun jest z tym samym chłopakiem co kiedyś? – Spytałem zaskoczony.

Jakoś nie było okazji bym go o to spytał, a i rozmowa nie schodziła na takie tematy.

– Tak. Bywało między nimi różnie, ale są razem szczęśliwi. Hyunnie jak to on ma charakterek, a on go trochę hamuje. Chociaż i tak bardzo wydoroślał.

– Na pewno. Nigdy bym nie przypuszczał, że może zostać klawiszem w więzieniu.

– Ja również. Taehyung strasznie się zdziwił, gdy go zobaczył, bo nie miał o niczym pojęcia.

Spojrzałem zdziwiony na hyunga.

– Czasami go odwiedzam. Dobrze się trzyma. To twardy zawodnik.

Uśmiechnąłem się nieco smutno. Gang, który był dla mnie rodziną trafił za kratki, podczas gdy ja byłem wolny. Chodziarz wolny to za dużo powiedziane. Może i cena jaką poniosłem była wysoka, lecz i tak oni byli tam, a ja tutaj.

Wróciliśmy do domu. Zbliżała się pora obiadu. Tam już nie dałem sobie wmusić kul. Zresztą, w kuchni tylko by mi przeszkadzały. Jimin chciał pomóc, lecz zabroniłem mu. Kiedyś to on w większości dla nas gotował. Teraz ja chciałem to zrobić dla niego.

Przez cały czas czułem na sobie jego wzrok.

– Dlaczego się uśmiechasz? – Zaśmiał się, opierając o drzwi i nie przestając na mnie patrzeć.

– Bo ciągle patrzysz mi się na ręce.

– Nie tylko na ręce. – Doszedł mnie jego ledwie słyszalny głos. – Patrzę czy mnie nie otrujesz. – Odparł już głośno.

– Nie bój się. W gotowaniu jestem o wiele lepszy niż kiedyś. Tutaj nie dowożą żarcia. Mogłem albo ohydnie jeść, albo nauczyć się lepiej gotować. – Spojrzałem na niego. – Wybrałem drugą opcję.

– Cieszy mnie, że dobrze jadałeś.

– Nie zawsze tak było.

– A jak było wcześniej? – Spytał podchodząc bliżej, lecz nadal nie przeszkadzając mi w gotowaniu.

– Miałem przygotowane zapasy, chociaż robiąc je w ogóle nie sądziłem, że kiedykolwiek mi się przydadzą. – Byłem głupi i naiwny. – Były to głównie dania instant. Mięsa w zamrażalniku nie miałem dużo. W końcu się skończyło. Podobnie jak ta cała gotowa chemia. Starczyło na kilka miesięcy. Gdy widziałem, że powoli wszystko mi się kończy, zacząłem oszczędzać.

– Jak się to skończyło?

– Pewien gówniarz rozbił mi okno kamieniem. Wraz z koleżkami myśleli, że ten w ich mniemaniu opuszczony dom, jest nawiedzony. Tak skończyło się moje ukrywanie się.

– Nie ma to w pobliży sklepu. – Słusznie zauważył.

– Nie. Wioska jest pełna starych ludzi. Przyjeżdża tutaj taki obwoźny sklep. Bus z podstawową spożywką czy chemią. Ceny dwa razy wyższe, ale za to dostarczone pod nos. – Ryzyko niemal znikome. – Dobra, gotowe.

Jimin nakrył do stołu, a ja przyniosłem jedzenie. Byłem ciekaw czy mu zasmakuje, chociaż nie wątpiłem w swoje umiejętności. Z uwagą przyglądałem się hyungowi jak kosztuje tego co zrobiłem.

– Wow, to jest naprawdę pyszne!

Wyszczerzyłem się od ucha do ucha zadowolony z jego słów.

Jedliśmy obiad nie rozmawiając dużo, a delektując się posiłkiem. Naprawdę miałem wrażenie, że jestem we śnie. Bardzo pięknym śnie, który kończąc się stanie się koszmarem.


Jimin

Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Od obiadu nie rozmawialiśmy za wiele. Rozmowy mogły zaczekać, a ja chciałem się po prostu cieszyć jego obecnością. Jakby miano mi to zaraz odebrać. Ten strach przez cały czas mieszkał w moim sercu.

Pomagałem mu na gospodarstwie. Robiłem to o co mnie poprosił. Z przyjemnością i zainteresowaniem przyglądałem się jego pracy. Nowej pracy w nowym otoczeniu. Dziwnie było go takiego oglądać, a zarazem ten widok niezwykle cieszył oczy. Sam jego widok po prostu cieszył oczy i serce.

To naprawdę był on. Nic się nie zmienił. Dobra, może wyglądowo nieco się zmienił, ale i tak poznałbym go wszędzie. Poza tym już w nie takiego go widziałem. Teraz przynajmniej nie był ranny, a jedynie trochę zarośnięty.

Wieczorem sprowadziliśmy krowę z pastwiska do obory, kury do kurnika, a na koniec wróciliśmy do domu. Jungkook ponownie przygotowywał nam posiłek nie pozwalając mi mu pomóc.

Stałem więc tylko i bezkarnie mu się przyglądałem.

– Skoro unikasz kontaktu z innymi to skąd masz pieniądze na jedzenie, rachunki i inne potrzebne rzeczy? – Zagadnąłem.

– Dosyć sporo odłożyłem za wcześniejszego życia. – Zaczął. – Nadal mam więcej niż połowę. Poza tym teraz mam nieco grosza ze sprzedaży upraw czy nadwyżki jaj. Zależy od roku. Zakupów dużych też nie robię. Częściowo jestem samowystarczalny. Mam własne mleko, jaja, a co jakiś czas na wiosce jest świniobicie.

– Świniobicie? – Dopytałem.

– Jeden rolnik bierze kilka osób i tym osobom dostaje się mięso. Podwieszamy ogłuszoną żywą świnię za nogi na gałęzi, podrzynamy jej gardło...

– Dość, wystarczy mi informacji. – Przerwałem mu.

– Jimin. – Stanął nagle spoglądając na mnie. Patrzałem na niego oczekując dalszej części. – Hyun po ciebie przyjeżdża czy zostaniesz na noc?

– Jeśli mnie nie wyganiasz to z miłą chęcią zostanę. – Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, szczególnie, gdy ten pojawił się na twarzy młodszego.

Po chwili zasiedliśmy razem do kolacji, która swoją drogą była naprawdę pyszna. Jungkook naprawdę podszkolił się w gotowaniu. Podczas posiłku łyknąłem swoje leki, które zostawił mi Jihyun, a kątem oka widziałem jak Kookie połyka tabletkę przeciwbólową.

Przez moment zastanawiałem się czy informować Hyunniego o tym, że nie wracam do domu na noc. Ostatecznie stwierdziłem jednak, że domyśli się, że brak wieści ode mnie oznacza moją dzisiejszą noc tutaj.

Po kolacji Jungkook zaprowadził mnie do łazienki zostawiając czyste rzeczy do ubrania. Wziąłem szybki prysznic, po czym zwolniłem łazienkę dla niego.

On spędzał w niej trochę więcej czasu. Po dłuższej chwili postanowiłem sprawdzić czy wszystko u niego w porządku.

– Żyjesz? – Spytałem uchylając drzwi, lecz nie zaglądając do środka.

– Tak, możesz wejść.

Otworzyłem szerzej drzwi. Stał z wilgotnymi włosami przed umywalką, wpatrując się w lustro. Podszedłem do niego bliżej i objąłem go od tyłu.

– Nad czym się zastanawiasz? – Spytałem go, wtulając się w jego plecy.

– Szczerze? Czy się ogolić. – Powiedział z lekkim rozbawieniem.

– Dla mnie zawsze będziesz wyglądał przystojnie. – Odparłem. – Co prawda w wersji z zarostem widzę cię pierwszy raz, ale bez niego też nie widziałem cię bardzo długo.

Wybór padł więc na pozbycie się g./o. Podczas całego procesu przyglądałem mu się uważnie. Widziałem kilka razy w lustrze jak ucieka spojrzeniem w moją stronę. Gdy skończył podszedłem do Jeona.

– Zimno mi w twarz. – Powiedział z rozbawieniem.

– Myliłem się. – Odezwałem się wciskając się między niego a umywalkę. – Jesteś jeszcze bardziej przystojny niż kiedyś.

Delikatny dotyk jego warg na moich był czymś ciężkim do opisania. To naprawdę nie jest sen?

– Nadal wyglądasz dobrze w moich ciuchach. – Powiedział lustrując mnie wzrokiem.

Wspólnie udaliśmy się do jego sypialni. Znajdując się pod kołdrą od razu wtuliłem się w jego ciało. Przez dłuższą chwilę delektowaliśmy się jedynie swoją bliskością.

– Od początku przez cały czas się tutaj ukrywałeś?

– Tak. – Przyznał. – Nikt nie wiedział o tym miejscu. Nawet chłopaki.

– Pewnie było ci ciężko.

– Powiedzenie, że niemal srałem w gacie widząc cień przejeżdżającego auta na zasłonach będzie chyba dobrym podsumowaniem. – Zaśmiał się sucho. – Ale wam również na pewno nie było łatwo. Zostawiłem was z niezłym gównem.

Chociaż minęło ładnych parę lat to nadal wszystko pamiętałem, jakby stało się to zaledwie miesiąc temu.

– Jak można się domyślić po tym jak uciekłeś policja weszła nam do mieszkania i próbowała oskarżyć mnie o pomoc tobie. Spróbuj sobie wyobrazić jak uzbrojeni policjanci wchodzą do mojego mieszkania i zaczynają je przeszukiwać, a ja stoję i wydzieram się na nich od samego wejścia i wygrażam im jakby miało nie być jutra. – Mówiłem z rozbawieniem. – Musiało to wyglądać przezabawnie. Od razu kazałem Hyunniemu dzwonić do matki, żeby Yoongi przyjechał się tym zająć.

– Mój waleczny Jiminnie. – Pocałował mnie w skroń. – Wybronił cię z tego?

– Co jak co, ale spisał się naprawdę dobrze. O nic nie mogli mnie tak naprawdę oskarżyć, za to ja użerałem się w sądzie z Namjoonem. Tak jak mówiłem, Yoongi dobrze się spisał.

– Przepraszam cię.

– Później codziennie oglądałem w telewizji wiadomości czekając na jakieś wieści o tobie. Miałem nadzieję, że jesteś gdzieś daleko, bezpieczny. Sądziłem, że uciekłeś za granicę. W końcu jednak zadzwonili mówiąc, że... prawdopodobnie cię znaleźli, lecz chcą bym dla pewności zidentyfikował zwłoki i potwierdził, że to ty.

– Nie wierzę, że kazali cie to zrobić. Ostatnie świnie i skończeni idioci. Mieli wszystko co potrzebne im było do połączenia go ze mną. Wszystko co wskazywało, że to ja. Chuje. – Wyzywał ich wyraźnie rozzłoszczony.

– Racja. – Przyznałem. – Nawet nie pytam jak to zrobiłeś, czy miałeś bliźniaka czy kto to był... Ale najważniejsze dla mnie był fakt, że to po prostu nie ty. Chociaż po paru latach już sam zaczynałem wątpić czy to co wtedy wdziałem było prawdą czy po prostu wypierałem to z siebie.

Ponownie zostałem ucałowany w skroń.

– Tak czy inaczej urządziliśmy ci pogrzeb, skremowaliśmy ciało, by mieć pewność, że nikt później nie będzie węszył wokół ciała. Na uroczystości przyszła cała siódemka z J-Unit oraz Hoseok. Pożegnaliśmy się z tobą.

– Nie byłem na własnym pogrzebie. Chociaż dobrze o mnie mówili?

– Głuptasie, a czy można było o tobie źle powiedzieć? – Uścisnąłem go. – Ale wtedy chyba dowiedziałem się, że Jihyun nocami wymykał się z domu. Wiedziałeś o tym i nic mi nie mówiłeś.

– Były rzeczy, o których lepiej żebyś nie wiedział. Ale nie raz dostawał ode mnie opierdziel za to wymykanie się. Pilnowałem go. Wiesz, że Jihyun był przy mnie bezpieczny.

– Wiem.

Chciałem mu zadać jeszcze jedno pytanie, lecz na razie nie miałem odwagi. Częściowo znałem na nie odpowiedź. Wiedziałem, dlaczego nie dał mi znaku życia, nawet gdy zagrożenie już minęło. Jednak mimo wszystko chciałem to usłyszeć od niego.

Ponieważ gdzieś w głębi mnie tliła się obawa, że jednak czas zrobił swoje i to uczucie względem mnie, którego kiedyś byłem bezwarunkowo pewien, teraz osłabło lub zniknęło. Pomimo tego jak się zachowywał, co mówił, ja i tak się tego obawiałem.

Bałem się tego, ponieważ ja nadal kochałem go jak nikogo innego.


Jungkook

Leżeliśmy obok siebie. To wydawało się być tak nierealne. Wewnętrznie dręczyły mnie wyrzuty sumienia za to, przez co musiał przechodzić po moim zniknięciu.

– Jak się czujesz? Jak operacja? – Zapytałem. – Wiem, że Jihyun chciał dobrze, ale nie wiem czy takie wrażenia tak krótko po operacji to był dobry pomysł.

– Dobrze. Nadal trochę dziwnie, ale dobrze. Cóż, wyboru nie miałem. Dostało mi się jeszcze trochę czasu, chociaż wątpię by był to koniec kłopotów. – Stwierdził dziwnie rozbawiony. – Jednak teraz mogę umierać w spokoju. – Powiedział przytulając mnie mocniej.

– Nawet tak nie mów! – Skarciłem go natychmiast.

On jednak nic na to nie odparł, tylko nie przestawał się we mnie wtulać. Objąłem go mocniej nie zamierzając wypuszczać go z swoich ramion przez najbliższy czas.

– To w końcu dorobiłeś się jakiejś porządnej blizny. – Powiedziałem chcąc nieco rozluźnić atmosferę.

– Stawiam na jakość, a nie ilość w przeciwieństwie co do niektórych. – Podłapał zaczepkę.

– Cóż, chyba mamy remis. – Stwierdziłem, zaraz kładąc ostrożnie dłoń na jego sercu. – najważniejsze, że wszystko w porządku. Kiedy idziesz na kontrolę?

– W przyszłym tygodniu. Będziesz chciał pójść ze mną? – Spytał, a ja spiąłem się, nie wiedząc co odpowiedzieć. – Dam ci znać jak będę po wizycie. – Poprawił się szybko. – Na pewno wszystko będzie w porządku.

Jimin spojrzał na mnie, a ja już pod wpływem samego jego spojrzenia miałem ochotę się rozpłynąć. Kiedy delikatnie połączył nasze usta ciepło rozlało się po moim ciele. Tak bardzo mi go brakowało. Jego obecności, spojrzeń, uśmiechów, opierdzielanie mnie słusznie za wiele rzeczy, dotyku, pocałunków. Wszystkiego.

Czułem się przy nim tak dobrze. Jakbyśmy wcale niemieli przerwy. Moje ciało było swobodne, a umysł spokojny. Mogłem być sobą bez żadnego udawania. Jakby z nim dopiero był całością. Cieszyłem się chwilą, bo wiedziałem, że nie będzie ona trwała długo. A z pozoru miły sen znowu przemieni się w koszmar.

__________________________________

Czekam na wasze sugestie, przemyślenia i emocje po dzisiejszym rozdziale 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top