wasza pierwsza randka ²/² ♡⃝
• credens
Wtargnęłaś do mieszkania niczym burza, a wokół ciebie rozchodziła się aura szczęścia i pozytywnej energii.
Z rozmachem na kuchennym blacie położyłaś dwie złote blaszki, złudnie przypominające karty, z wygrawerowanymi pawiami.
Barebone podskoczył na fotelu zdziwiony gwałtownymi hałasami, a losowy magazyn zleciał z jego kolan. Podszedł do ciebie, z zaintygowaniem patrząc na powód kakafonii.
Ty, uśmiechnięta od ucha do ucha, odjęłaś rękę od wizytówek. Chłopak przejechał palcem po wygrawerowaniu. Pod jego dotykiem paw drgnął, by rozłożyć pięknie rzeźbiony ogon. Obydwoje westchnęliście zachwyceni.
- Piękne, nieprawdaż? - powiedziałaś, po czym przysunęłaś jedne do siebie. Drugie zostawiłaś pod jego palcami.
- Niesamowite, czarodzieje umieją tworzyć piękne rzeczy - odparł z zachwytem.
- Ty także jesteś czarodziejem, Credens - mruknęłaś.
Zamyśliłaś się na chwile, ale szybko znów popatrzyłaś z uśmiechem na swego chłopaka. Tylko z odrobiną sarkazmu.
- Nie zachwycaj się już, to tylko wejściówki - powiedziałaś z udawanąb obojętnością. Jednakże wzięłaś sobie za pukt honoru, by zawalczyć o zatrzymanie wizytówek.
Barebone jakbyb otrząsnął się z transu.
- Co? - zapytał zbity z tropu.
Dziesięć punktów dla ciebie.
- A tak pomyślałam - powiedziałaś leniwie, przeciągając ostatnia sylabę - że... Zabiorę cię na kolację.
- Czy ty... proponujesz mi... randkę? - spytał z przerwami.
Ty się czule zaśmiałaś.
- Tak, to chciałam powiedzieć. Udało mi się załatwić wejściówki na Złote Tarasy, szczególnie że dziś wypada zorza polarna w Norwegii.
To, że udało ci się wylicytować wejściówki od jakiegoś magicznego bogacza, bo tam miejsce kosztuje połowę twojej pensji, a jeszcze więcej w tak wyjątkowy dzień, to nieistotny szczegół.
Zobaczyłaś w oczach Credensa zwątpienie w siebie. Znów się bał, że może coś zrobić.
Przytuliłaś go, chcąc odciągnąć go od paskudnych myśli. Był taki młody, a walczył z takim ciężarem. Nie pozwolisz mu jednak borykać się z tym w samotności, tak jak go wspierasz do teraz.
- Chyba nie odrzucasz nej propozycji kochany? - zapytałaś sceptycznie.
Ten cichutko się zaśmiał.
- Oczywiście że umówię się z tobą na randkę - powiedział z rumieńcem.
- A więc wstydliwcu się ubierz, bo mamy miejsce na dziewiętnastą.
Puścił cię z objęć - pomińmy fakt, że jest od ciebie byższy o te cztery cale - byś mogła swobodnie pójść, a on sam poszedł skorzystać z łazienki. Zaparzyłaś sobie kubek kawy, mu czarnej herbaty, po czym poszłaś wyszykować ubrania. Mieliście trzy godziny do wyjścia, a że Złote Tarasy były ostoją kultury czarodziejów, uznałaś was tam aportować.
Wypiłaś ciepłą kawę, wbiłaś na chwilę do łazienki po szczoteczkę do zębów, calkowicie ignorując czerwonego na twarzy chłopaka bez górnej garderoby, ograniczyłaś makijaż do różu na policzki oraz lekko różowej lśniącej pomadki na usta, po czym ubrałaś przyszykowany strój. Była to różowa, delikatna suknia z lekkiego materiału. Nie chciałaś wyglądać jakoś odstrzałowo czy agresywnie, a ta sukienka podkreślała dziewczęcy urok ((media wyżej)). Włosy zaklęciem ułożyłaś w kok, wiążąc go z grubych kosmyków włosów, do tego włożyłaś kilka szpil z perełkami, by umocnić fryzurę. Z bóllem serca zdjęłaś naszyjnik od ukochanego, zrezygnowałaś także z innej biżuterii. Założyłaś na nogi koronkowe białe podkolanowki. Z butami miałaś mały problem. Nie miałaś bogatej szafy, przez co nie mogłaś dobrać butów. Z transmutacji byłaś beznadziejna. Z tyłu znalazłaś proste, niewysokie szpilki z paskami jak sandałki.
Weszłaś do pokoju głównego, poprawiając ostatnią szpile we włosach. Credens stał odwrócony do ciebie plecami oparty o blat, sącząc zimną już herbatę. Gdy usłyszał cichy stukot twych butów, odwrócił się. Obydwoje zamrugaliście, widząc swój ubiór. On stawił na lekki garnitur z lekko wystającym kołnierzem i tasiemką zamiast muszką. Typowy dla niego ubiór, lecz w tym momencie wyglądał... lepiej, piękniej.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział wstydliwie. Powiedziałaś to samo, po czym zaproponowałaś mu dłoń.
Aportowałaś was tuż przed wejście do majestatycznej, szlacheckiej budowli w miasteczku kawałek od głównego miasta.
Szturchnęłaś biodrem chłopaka, pokazaliście wizytówki, przy czym grawerowany paw chwalił się pysznie ogonem, by wejść korytarzem i schodami na dach pod szklaną kopułę. Architektoniczny pokaz rodzącej się nowej ery szkła wraz z kamiennymi żebrami zapierało dech piersi. Sala miała rozrzucone złote parawany oraz ostoje ze stolikami obrośnięte pięknymi kwiatami. Wszelakie detale dowodziły o klasie sali i przebywającej w niej ludzi.
Usiedliście we dwoje w altanie z dala od centrum.
Ścisnęłaś jego dłoń, delikatnie się uśmiechając.
- Za półgodziny zobaczysz coś niesamowitego - powiedziałaś uradowana.
Barebone jednakże był zbyt skupiony na nerwowym patrzeniu na ludzi.
- Credens? - spytałaś.
Ten wrócił do rzeczywistości. Popatrzył na ciebie z bezradnością i bezgranicznym smutkiem, który zaparł ci dech.
- J-ja... - zająknął się - A co będzie, jak stracę kontrolę? Jak zabiję tych ludzi? Jak zabiję ciebie? Jestem samotny - załkał i pochylił głowę, nie chcąc pokazywać ci łez.
- Credens - powtórzyłaś.
Położyłaś mu dłoń na policzku. Ten nie unosząc głowy popatrzył ci w oczy.
- Obscurus to czéść ciebie, ponieważ żyłeś bez miłości. Nie masz rodziny. Ale ja jestem. Powiedź mu, czy od kiedy jestem blisko ciebie, cokolwiek się stało?
Dalej patrzył na ciebie, lekko uniósł twarz. Pokręcił głową. Otarłaś kciukiem jego łzy. Uśmiechnęłaś się pokrzepiająco.
- Nigdy Credens nie będziesz sam - zaakcentowałaś każde słowo - bo Cię kocham.
Podeszłaś do niego i przytuliłaś go. On wstał z krzesła, by pocałować cię w usta. Staliście tak chwilę.
- Dziękuje. Ja także cię kocham.
Powietrze wokół was zaiskrzyło. Podnieśliście do góry głowy. Na sklepieniu pojawiły się kolorowe, piękne smugi. Przypominały one tańczące wolno wstęgi przezroczystego jedwabiu. Kontury co chwilę rozmazywały się, oraz wyginały przybierając zielony, różowy czy żółty kolor.
• flamel
Skończyliście z Nicolasem szybciej pracę, więc pozwoliliście odpocząć sobie dziś. Od tygodnia kilka substancji zaczęło się łączyć, tworząc czerwony płyn z czarnym osadem. Wynik był obiecujący.
- Myślę, że powinniśmy zamienić ten płyn w ciało stałe - skomentował twój partner, opadając na kanapę.
- Zamrozić? - zaproponowałaś, z gracją siadając obok niego.
- Zbyt krótkotrwałe...
- I mogłoby utracić właściwości - dokończyłaś za niego.
Ten się do ciebie odwrócił i uśmiechnął.
– Pójdziesz ze mną do amfiteatru? - spytał rzeczowo.
Patrzyłaś na niego jak na idiotę, nie ogarniając w pierwszej chwili pytania.
– Aaaaaa - odwiesiłaś się - Nie no jasne, a z jakiego powodu tym razem? Znowu komuś obiecałeś spotkan-
– Nie, tylko ty i ja - przerwał - Chciałbym, żebyś wiedziała, że mi na tobie zależy
Lustrował twą twarz, szukając jakiejkolwiek reakcji. Zbliżyłaś się i ku jego zdziwieniu położyłaś dłoń na jego szyi. Zataczałaś kciukiem leniwe koła. Pochylił głowę w bok, wtulając się w twą dłoń.
– I oto Nicolas, którego kocham najbardziej - szepnęłaś.
On otworzył oczy, iskierki szczęścia skakały w jego oczach. W końcu wyszedł ze swej chemicznej skorupy, ukazując mężczyznę z pasją i nadzieją.
Odjęłaś dłoń z kolumny jego szyi, po czym wstałaś. Flamel patrzył za tobą, dopóki nie stanęłaś przy schodach.
– Odrzucasz moją propozycję? - zapytał pusto.
Jęknęłaś zawiedziona jego głupotą.
– Idę się ubrać, co nie? Bo na golasa to ja nie pójde - sarknęłaś.
Ubrałaś spodnie bufiaste na czubku ud, lekko bod biodrami w kolorze szmaragdowym i czarną koszulę tak samo długimi, bufiastymi rękawami. Dobrałaś srebrne branzolety i szybko zeszłaś na dół. Łagodnym machnięciem różdżki przywołałaś wszelakie flakoniki oraz probówki do porządku, a wasza tajemnicza ciecz poleciała do szafki chronionej zaklęciami.
Nicolas ubrał kremową szatę, a widząc cię za pomocą magii zapiął mankiety.
Podał ci kulturalnie ramię, a ty je przyjęłaś. Mężczyzna się zaśmiał.
– A jak rozumiem butów nie ubierasz?
Burknęłaś tknięta obelgą, po czym szybko zdjęłaś skarpety, ubierając losowe czarne obuwie.
Kiedy weszliście do gmachu artystów, twa duma dalej wyła zraniona. Jednakże gdy ten dał ci buziaka w policzek i zaproponował miejsce na środku, czułaś w brzuchu motylki.
• seraphina
Poczułaś nieprzyjemne ssanie w żołądku, po czym w twe oczy uderzyły światła fajerwerek. Zbiegłaś z Seraphiną na chodnik, po czym rozejrzałyście się po uliczce magicznej części paryża. Popatrzyłxś na nią w momencie, gdy przekrzywiła głowę pod dziwnym kontem i syknęła cicho. Jej włosy wróciły do naturalnego koloru, a jej rysy twarzy powróciły. Działanie twojego eliksiru wielosokowego zniknęło gdy świstoklik przeniósł was tutaj. Uśmiechnęłaś się do niej, gdy przesunęła ręką po włosach spiętych w ciasny, misterny kok. Których nie miała okrytych chustą. Losowe kosmyki zakręciły się i przylegały do jej skroni jak zawsze.
– Witaj madame w magicznej stolicy francji - powiedziałaś uradowana.
Ona także się uśmiechnęła, rozglądając się zaciekawiona. Na wielkim placu stał błękitno-brązowy namiot cyrkowy. Znałaś dobrze ten cyrk, bo jak byłaś tu to także go spotkałaś. Nazywał się Karawana Brytyjskich Orłów. Podejrzewałaś, że mogli mieć coś wspólnego z tamtejszą szkołą magii.
– Ile razy tu byłaś? - zapytała cię, ciągnąc lekko byście ruszyły.
– Niestety tylko raz. Damska część szkoły powyżej szesnastu lat miała zawody lekkoatletyki. Jedna z francuskich dziewczyn, tamtejsza szkolna mistrzyni transmutacji na na drugą połowę XIX wieku, zaproponowała trochę nielegalny wypad. Mówiła, że jej przyjaciel załatwił bilet dla niej i osoby towarzyszącej całonocną wizytę w ich cyrku oraz barze - westchnęłaś, wspominając tamten czas.
Uśmiechnęłyście się do siebie, jakbyście myślały o tym samym.
– A czy... - przełkęła ślinę, nie umiejąc dokończyć pytania. Jednakże ty dobrze wiedziałaś o co chodzi.
– Współpracuje z nimi kilka magicznych zwierząt, ale to te, które na to się zgodziły. Dlatego tak bardzo mi się tob spodobało. To w większości czarodzieje-artyści.
Weszłyście do kawiarni i kupiłyście po kubku latte, po czym powolnie wybrałyście się w stronę punktu podróży.
– Jak załatwiłaś tenb świstoklik? - zagaiłaś, ukrywając ciekawość.
– Opowiadałaś mi o uroku tego miejsca, a jako iż mam trochę luzu, chciałam cię tu zabrać - powiedziała, nie odpowiadając na pytanie. Gdy zobaczyła twe zezłoszczone spojrzenie, parsknęła. – Mała tajemnica.
Udawałaś oburzoną, lecz tak naprawdę w środku aż bulgotała radość. Od kiedyn jesteście razem, ona coraz więcej się śmieje, a w pracy lepiej się skupia.
– Czy to jest randka? - drążyłaś żartobliwie.
– Oczywiścia, mała egoistko.
Warknęłaś oburzona, ale po chwili wybuchłyście śmiechem.
– Dziękuję złotko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top