Rozdział 9

Kiedy wróciłam z pracy, przed domem stało kilka samochodów. Przynajmniej dzisiaj nie przyłapię Rusha na seksie. Teraz, kiedy wiedziałam, jak dobrze całuje i jak przyjemnie czuć na sobie jego ręce, chyba nie zniosłabym jego widoku z inną dziewczyną. Brzmiało to idiotycznie, ale taka była prawda.

Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Z głośników zamontowanych we wszystkich pokojach (poza moim) płynęły leniwe dźwięki. Ruszyłam w stronę kuchni, kiedy usłyszałam jęk. W gardle poczułam gulę. Starałam się ją zignorować, ale stopy wrosły mi w podłogę. Nie mogłam się ruszyć.

- Tak, Rush, kochanie, właśnie tak. Mocniej. Ssij mocniej - krzyknął kobiecy głos. Natychmiast poczułam się wściekle zazdrosna i to dodatkowo mnie rozjuszyło. Przecież nie powinno mnie to obchodzić!

Pocałował mnie tylko raz. W dodatku tak mu się to nie spodobało, że zaklął i uciekł ode mnie.

Ruszyłam w stronę źródła dźwięku, chociaż przecież nie chciałam patrzeć. To przypominało katastrofę kolejową - musiałam rzucić okiem mimo świadomości, że ten widok będzie mnie później prześladował.

- Mmmm, tak, proszę, dotknij mnie - błagała dziewczyna.

Wzdrygnęłam się, ale szłam dalej. Zajrzałam do salonu. Leżeli na kanapie. Dziewczyna była bez bluzki. Rush ssał jej sutek, poruszając ręką między jej udami. Nie mogłam na to patrzeć. Musiałam wyjść. Natychmiast.

Odwróciłam się i pobiegłam do drzwi frontowych. Miałam w nosie, że mnie usłyszą. Zanim zdążą ochłonąć na tyle, by zrozumieć, że ktoś ich widział, dawno będę siedziała w samochodzie. Jak mógł robić to na kanapie, kompletnie na widoku? Przecież wiedział, że lada moment wrócę do domu! Po prostu chciał, żebym go zobaczyła. Pokazywał mi, że nigdy tego nie doświadczę. W tej chwili cieszyłam się, że między nami nigdy do niczego nie dojdzie.

Jechałam przez miasto wściekła, że marnuję benzynę. Przecież musiałam oszczędzać. Bezskutecznie szukałam budki telefonicznej. Zniknęły z ulic dawno temu. Człowiek bez komórki miał przerąbane. Nie wiedziałam zresztą, do kogo zadzwonić. Do Caina?

Nie rozmawiałam z nim od zeszłego tygodnia, odkąd wyjechałam z Alabamy. Zazwyczaj odzywaliśmy się do siebie przynajmniej raz w tygodniu. Ale teraz nie miałam telefonu.

W walizce trzymałam kartkę z numerem telefonu Granta. Tylko po co miałabym do niego dzwonić? To byłoby dziwne. Nie wiedziałabym nawet, co mu powiedzieć. Koniec końców zjechałam na parking przy jedynej kawiarni w mieście. Tu przez kilka godzin mogłam posiedzieć nad kawą, przeglądając prasę. Może do tego czasu Rush skończy swój festiwal bzykania i wyniesie się na górę.

Jeśli próbował dać mi coś do zrozumienia, pojęłam to doskonale. Już wcześniej pozbawił mnie złudzeń. Faceci przy forsie nie byli dla mnie. Podobał mi się pomysł znalezienia przyzwoitego, pracującego chłopaka. Takiego, który doceniłby moją czerwoną sukienkę i srebrne buty.

Wyskoczyłam z samochodu i już ruszałam do drzwi kawiarni, gdy przez okno zobaczyłam Bethy i Jacea. Zażarcie dyskutowali, siedząc przy jednym ze stolików w głębi sali. Przynajmniej przyprowadziła go w miejsce publiczne. Życzyłam jej jak najlepiej, ale nie chciałam się mieszać. Chyba była nawet starsza ode mnie. Przynajmniej tak wyglądała. Sama mogła decydować, z kim marnować czas. Morskie powietrze łaskotało mnie w nos. Przeszłam na drugą stronę

ulicy i ruszyłam w stronę plaży w poszukiwaniu chwili samotności.

Dźwięk fal uderzających o ciemne wybrzeże uspokoił mnie. Szłam przed siebie, myśląc o mamie. Pozwoliłam sobie nawet na wspomnienia o siostrze - robiłam to rzadko, ból był zbyt silny. Dziś wieczorem chciałam skupić się na poważnych sprawach. Musiałam sobie przypomnieć, że przytrafiły mi się w życiu znacznie gorsze rzeczy niż głupie zauroczenie kolesiem, który właściwie nawet mi się nie podobał. Pozwoliłam płynąć swobodnie wspomnieniom o lepszych czasach... Spacerowałam bez końca.

Kiedy zaparkowałam ponownie na podjeździe domu Rusha, zrobiło się po północy. Samochody zniknęły. Kimkolwiek byli ich właściciele, już odjechali. Zamknęłam drzwi auta i ruszyłam w stronę schodów. Światło nad drzwiami sprawiało, że budynek wydawał się wielki i groźny na tle ciemnego nieba. Zupełnie jak Rush.

Drzwi otworzyły się, zanim zdążyłam nacisnąć klamkę. Stanął w nich właściciel domu. Jak nic każe mi się teraz wynosić. Tego się właśnie spodziewałam. Spojrzałam za niego, szukając wzrokiem swojej walizki.

- Gdzie się podziewałaś? - spytał zachrypniętym tonem.

Popatrzyłam na Rusha.

- A co to za różnica?

Zrobił krok do przodu, znacznie zmniejszając i tak niewielką odległość między nami.

- Martwiłem się.

On się martwił? Westchnęłam i założyłam za ucho kosmyk włosów, który ciągle wpadał mi do oczu.

- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Byłeś zbyt zajęty swoją towarzyszką, żeby cokolwiek zauważyć - rzuciłam z goryczą.

- Wróciłaś wcześniej, niż myślałem. Przykro mi, że nas widziałaś.

Tak jakby to cokolwiek zmieniało. Skinęłam głową i odsunęłam się.

- Codziennie wracam o tej samej godzinie. Myślę, że chciałeś, żebym cię zobaczyła. Nie bardzo tylko rozumiem dlaczego. Nic do ciebie nie czuję, Rush. Po prostu potrzebuję noclegu na kilka kolejnych dni. Wyniosę się z twojego życia już naprawdę niedługo.

Zaklął cicho i spojrzał na chwilę w górę, po czym odezwał się ponownie.

- Są rzeczy, których na mój temat nie wiesz. Mnie nie da się owinąć sobie wokół palca. Mam skomplikowaną przeszłość. Bardzo skomplikowaną. Za bardzo dla kogoś takiego jak ty. Po tym, jak poznałem twojego ojca, spodziewałem się zupełnie innej osoby. Ale ty w ogóle go nie przypominasz. Stanowisz uoso-

bienie kobiety, od której taki facet jak ja powinien trzymać się z daleka. Ponieważ nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry.

Zaśmiałam się gorzko. To była najgorsza wymówka dla podłego zachowania, jaką kiedykolwiek słyszałam.

- Naprawdę? To wszystko? Prosiłam tylko o miejsce do spania. Nie oczekuję po tobie, że mnie zechcesz. Mam świadomość, że ty i ja należymy do różnych światów. To ja nigdy nie będę dla ciebie wystarczająco dobra. Pochodzę z niewłaściwej rodziny. Noszę tanie czerwone sukienki i czuję ogromny sentyment do pary srebrnych butów, ponieważ moja mama miała je na sobie w dniu ślubu. Niepotrzebne mi rzeczy od znanych projektantów. A ty jesteś takim... designerskim cackiem, Rush.

Złapał mnie za rękę i wciągnął do środka. Bez słowa popchnął na ścianę i oparł o nią dłonie nad moją głową, odcinając mi drogę ucieczki.

- Nie jestem żadnym cackiem. Wbij to sobie do głowy. Nie mogę cię dotknąć. Pragnę tego tak mocno, że aż boli, ale się powstrzymam. Nie zniszczę cię. Jesteś... jesteś idealna i nieskażona.

Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Gdy staliśmy na zewnątrz, nie zauważyłam smutku w jego oczach. Teraz pojęłam, że targały nim sprzeczne emocje. Zmarszczył czoło jakby z bólu.

- A jeśli ja sama bym tego chciała? Może nie jestem wcale taka nieskażona, tylko zepsuta? - Właściwie nikt mnie nigdy nie dotykał, ale kiedy patrzyłam mu w oczy, starałam się ulżyć jego cierpieniu. Nie musiał trzymać się z daleka. Pragnęłam, by się uśmiechał. Ta piękna twarz nie powinna być tak udręczona.

Przesunął palcem po moim policzku i dotknął ucha, po czym pogłaskał mnie kciukiem po podbródku.

- Miałem wiele dziewczyn, Blaire. Wierz mi, żadna z nich nie była takim cholernym chodzącym ideałem jak ty. Niewinność w twoich oczach aż krzyczy. Chcę zerwać z ciebie ubranie i zatopić się w tobie, ale nie mogę. Widziałaś mnie dzisiaj. Jestem popieprzonym, chorym sukinsynem. Nie wolno mi cię dotknąć.

Rzeczywiście go widziałam. I z innymi dziewczynami też. Uprawiał z nimi seks, a mnie nie chciał dotykać. Uważał mnie za chodzący ideał. Postawił na piedestale i nie pozwalał zejść. Może słusznie. Nie zdołam iść z nim do łóżka, nie oddając mu swojego serca. I tak już zdążył się do niego wkraść. Jeśli dałabym mu swoje ciało, mógłby unieszczęśliwić mnie w sposób, w jaki nikt wcześniej mnie nie skrzywdził. Straciłabym czujność.

- Dobrze - powiedziałam. Nie chciałam się kłócić. Miał rację. - Czy możemy przynajmniej być przyjaciółmi? Nie chcę, żebyś mnie nienawidził. Zaprzyjaźnijmy się.

Żałośnie to zabrzmiało. Dziewczyna tak samotna, że musi błagać o przyjaciół. Rush zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

- Zostanę twoim przyjacielem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało, ale muszę być cholernie ostrożny. Nie mogę za bardzo się do ciebie zbliżyć. Sprawiasz, że nabieram ochoty na rzeczy, których nie mogę mieć. To twoje słodkie drobne ciałko doskonale pasuje do mojego - zniżył głos i zaczął mi szeptać do ucha. - I tak cudownie smakujesz... To uzależniające. Śnię o tym. Wyobrażam nas sobie. Wiem, że równie dobrze smakowałabyś w... innych... miejscach.

Pochyliłam się w jego stronę i zamknęłam oczy, czując na swoim uchu ciężki oddech.

- Nie możemy. Kurwa. Nie możemy. Przyjaciele, słodka Blaire. Tylko przyjaciele - dodał cicho i odsunął się ode mnie.

Odwrócił się w stronę schodów. Stałam oparta o ścianę i patrzyłam, jak odchodzi. Nie byłam w stanie się poruszyć. Jego słowa i bliskość jego ciała sprawiły, że płonęłam.

- Nie chcę, żebyś mieszkała pod tymi cholernymi schodami. To okropne. Ale nie mogę przenieść cię na górę. Nie byłbym w stanie trzymać się z daleka. Musisz pozostać bezpiecznie ukryta - rzucił, nie patrząc w moją stronę.

Zacisnął dłonie na poręczy schodów, aż pobielały mu knykcie. Stał tak kolejną minutę, po czym oderwał się nagle i popędził na górę. Usłyszałam, jak trzasnęły drzwi, i osunęłam się na podłogę.

- Och, Rush. Co my z tym zrobimy? Potrzebuję chyba odskoczni - szepnęłam w pustkę.

Musiałam znaleźć chłopaka, na którym zdołałabym skupić uwagę. Nie Rusha. Kogoś dostępnego. Tylko w ten sposób powstrzymam się od zakochania. Rush był niebezpieczny dla mojego serca. Jeśli mieliśmy się przyjaźnić, potrzebowałam kogoś, kto się mną zajmie. I to szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top