Rozdział 21
Z trudem zostawiałam rano Rusha samego. Spał tak spokojnie, że nie chciałam go budzić. Nawet go nie pocałowałam. We śnie nie miał żadnych zmartwień. Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo zazwyczaj jest spięty, dopóki nie zobaczyłam go leżącego w łóżku w całkowitym spokoju.
W klubie powitał mnie zapach świeżych pączków i uśmiech Jimmyego.
- Dzień dobry, słoneczko. - Mój kolega po fachu jak zwykle tryskał humorem.
- Zobaczymy, czy taki dobry... Podzielisz się pączkami?
Wyciągnął pudełko w moją stronę.
- Wziąłem dwa dla ciebie, laleczko. Wiedziałem, że moja blond gwiazda dzisiaj pracuje, i nie chciałem czekać na nią z pustymi rękami.
Usiadłam naprzeciwko i sięgnęłam po ciastko.
- Pocałowałabym cię, gdybym wiedziała, że sprawi ci to przyjemność - zażartowałam.
Jimmy uniósł brwi.
- Kto wie, kochana? Twoja twarz niejednego mężczyznę sprowadziła na manowce.
Roześmiałam się i ugryzłam kawałek pysznego, mięciutkiego pączka. Może i nie był zdrowy, za to jaki smaczny!
- Wcinaj szybko, bo mamy przed sobą długi dzień. Dziś wieczorem odbywa się bal debiutantów i restauracja jest zamknięta. Pracujemy w sali balowej. Będziemy roznosić przekąski i podawać kolację.
Bal debiutantów? Co to znowu jest, do cholery?
- Czy to dlatego na zewnątrz stoją samochody pełne kwiatów i dekoracji?
Jimmy skinął głową i sięgnął po kolejnego czekoladowego pączka.
- Tak. Impreza odbywa się co roku o tej porze. Zwariowane bogate mamuśki popisują się córeczkami, przedstawiając je w towarzystwie. Dzisiejszego wieczoru te dziewczyny staną się oficjalnie kobietami. Zostają też członkiniami klubu, co da im prawo do zasiadania w komitetach i tak dalej. To jedna wielka bzdura i tyle. W dodatku Nan skończyła niedawno dwadzieścia jeden lat. Teraz będzie nam pokazywać, że stała się ach-jaka-dorosła.
Nan miała być debiutantką. Ciekawe. Ale przecież jej matka wyjechała. A może już wróciła? Serce zaczęło mi mocniej bić. Czy będę musiała się wkrótce wyprowadzić? Rush nic na ten temat nie wspominał... Czy wciąż zechce się ze mną spotykać, jeśli zamieszkam we własnym lokum?
- Oddychaj, Blaire. To tylko cholerny bal - poradził mi Jimmy. Wzięłam głęboki wdech. Zdałam sobie sprawę, że wpadam w panikę. Dlatego chciałam trzymać się z daleka. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Czy tata też dzisiaj wróci?
- O której zaczyna się impreza? - zdołałam zapanować nad głosem.
- O siódmej, ale restaurację zamykają o piątej, żebyśmy zdążyli się przygotować.
Skinęłam głową i odłożyłam pączka. Nagle straciłam apetyt. Czułam, że do wieczora będę się martwić, co mnie czeka po powrocie do domu. W kieszeni miałam iPhonea, ale nie mogłam napisać do Rusha. Nie chciałam, żeby przekazywał mi złe wieści przez telefon. Wolałam poczekać.
- Blaire, przyjdź na moment do mojego biura. - Głos Woodsa wdarł się w moje myśli. Popatrzyłam na Jimmyego. Wyglądał na przejętego. Świetnie. Co tym razem przeskrobałam?
Odwróciłam się do szefa. Raczej nie był wkurzony. Uśmiechnął się, co dodało mi odwagi.
Kiedy wychodziliśmy na korytarz, przytrzymał mi drzwi.
- Spokojnie, Blaire. Nie wpakowałaś się w kłopoty. Chciałem porozmawiać o dzisiejszym wieczorze.
Och. Uff. Wzięłam głęboki oddech, skinęłam głową i poszłam za nim w stronę drzwi na końcu korytarza.
- Nie mam bajeranckiego biura. Zdaniem taty powinienem zapracować na miejsce w zarządzie firmy. Nawet jeśli któregoś dnia i tak odziedziczę klub. - Chłopak wywrócił oczami. Otworzył drzwi i wskazał gestem, żebym weszła do środka. Pomieszczenie było wielkości mojej sypialni w domu Rusha. Z olbrzymich okien rozciągał się widok na okolice osiemnastego dołka.
Woods oparł się o krawędź biurka. Cieszyłam się, że nie traktuje mnie oficjalnie. Mniej się denerwowałam.
- Dziś wieczorem odbywa się bal debiutantów. Organizujemy go co roku. Zamieniamy rozpuszczone panienki w dorosłe kobiety. To idiotyczna, upierdliwa impreza, dzięki której zarabiamy ponad pięćdziesiąt milionów dolarów w opłatach, darowiznach i tym podobnych. Nie możemy więc zrezygnować. Zresztą nawet gdyby, moja matka nigdy by na to nie pozwoliła. Też kiedyś była debiutantką. Snuje na ten temat takie opowieści, jakby została co najmniej królową angielską.
Jego wyjaśnienia nie poprawiły mi samopoczucia. Wręcz przeciwnie.
- Nan skończyła w tym roku dwadzieścia jeden lat, więc dołączy do grona uczestniczek. Według listy gości Rush będzie ją eskortował. Taka jest tradycja, że debiutantce towarzyszą ojciec lub starszy brat, o ile są członkami klubu. Nie wiem, co zaszło między tobą a Rushem, ale Nan z pewnością cię nienawidzi. Chciałbym dzisiejszego wieczoru uniknąć scen. Potrzebuję cię, bo należysz do naszych najlepszych kelnerek. Pytanie brzmi, czy zdołasz zachować spokój. Nan zrobi wszystko, żeby cię wkurzyć. Tylko od ciebie zależy przebieg wieczoru. Wprawdzie chodzisz z członkiem klubu, ale to nic nie zmienia. Jesteś przede wszystkim naszą pracownicą. Klubowicze zawsze mają rację. W razie kłótni między wami klub będzie musiał stanąć po jej stronie.
Jakiej odpowiedzi się po mnie spodziewał? Liceum już się skończyło. Byliśmy dorosłymi ludźmi. Mogłam ignorować Nan i Rusha, jeśli zachodziła taka potrzeba.
- Oczywiście. Nie dam się sprowokować. Skinął krótko głową.
- To świetnie, ponieważ doskonale płacimy, a tobie przyda się doświadczenie.
- Zachowam spokój - zapewniłam go ponownie. Woods wstał.
- Ufam ci w tej kwestii. Pomóż teraz Jimmyemu przy śniadaniu. Pewnie przeklina już nas oboje.
Reszta dnia minęła błyskawicznie. Byłam zbyt zajęta przygotowaniami, by myśleć o Nan, powrocie ojca albo o Rushu. Stałam teraz w kuchni ze wszystkimi pracownikami. Miałam na sobie biało-czarny strój kelnerki, a włosy związałam w koczek. Zaczynałam się stresować.
Po raz pierwszy różnica pomiędzy statusem moim i Rusha miała być tak bardzo widoczna. Jego świat kontra mój. Dzisiaj się ze sobą zderzą. Próbowałam przygotować się wewnętrznie na wredne komentarze Nan. Rozmawiałam nawet na ten temat z Jimmym. Ustaliliśmy, że spróbuje wejść między nas, kiedy znajdziemy się zbyt blisko siebie. Bardzo pragnęłam móc porozmawiać z Rushem, obawiałam się jednak, że inni mogą to źle odebrać.
- Czas zacząć zabawę. Podajecie przystawki i napoje. Czy wszyscy wiedzą, co mają robić? Świetnie, w takim razie ruszamy. - Daria rządziła dziś cyrkiem na zapleczu. Wzięłam tacę z martini i stanęłam w grupie kelnerów czekających na wejście do sali. Drzwi otworzyły się i wkroczyliśmy między gości. Każdy z nas starał się poruszać innym torem. Ja zataczałam półkola zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jeśli w zasięgu wzroku pojawiłaby się Nan, miałam ruszyć w przeciwnym kierunku, a Jimmy zająć moje miejsce. Teoretycznie świetny plan. Oby sprawdził się w praktyce.
Pierwsza para, którą minęłam, była całkowicie pochłonięta rozmową. Wzięli drinki z tacy, nie zwracając na mnie uwagi. Łatwizna. Obsłużyłam kilka kolejnych osób. Niektórych gości znałam z pola golfowego. Uśmiechali się i kiwali głowami na znak, że mnie poznają, ale nic ponadto.
W połowie pomieszczenia zabrakło mi drinków, więc postarałam się zapamiętać, gdzie mniej więcej skończyłam, i wróciłam do kuchni po kolejne. Daria już na mnie czekała. Wyrwała mi z rąk pustą tacę i wręczyła pełną, po czym wypędziła z powrotem na salę.
Wróciłam w poprzednie miejsce. Po drodze dwukrotnie zatrzymałam się przy spragnionych martini gościach. Pan Jenkins zawołał mnie po imieniu i pomachał mi. W każdy piątek i sobotę robił rundkę po wszystkich osiemnastu dołkach. Byłam zdumiona, że dziewięćdziesięciolatek może mieć tyle energii. Przychodził też w tygodniu rano na kawę i jajka w koszulkach.
Odwróciłam się i spojrzałam prosto w oczy Rusha. Wcześniej nie próbowałam szukać go wśród gości. Dla Nan to był wielki dzień i kochający brat z pewnością by jej nie zawiódł. Zresztą nie było powodu, dla którego miałby nie przychodzić. Nan może i zachowywała się wrednie, ale stanowiła jego najbliższą rodzinę. To ja stwarzałam dla niej problem, nie on.
Patrzył na mnie smutno, a jego uśmiech wyglądał na wymuszony. Odpowiedziałam tym samym, starając się nie myśleć o tym dziwnym powitaniu. Przynajmniej patrzył w moją stronę. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.
Doktor Wallace i jego żona wyrazili żal, że tak rzadko pracuję teraz na polu golfowym. Powiedzieli, że im mnie brakuje. Skłamałam, że też za nimi tęsknię. Potem pobiegłam do kuchni po kolejną tacę.
Daria już czekała z szampanem.
- Szybko, szybko, idź już! - warknęła.
Natychmiast chwyciłam tacę zastawioną kieliszkami. Kiedy znalazłam się z powrotem w sali balowej, znów ruszyłam pomiędzy pogrążonymi w rozmowach gośćmi. Byłam dla nich tylko dodatkiem do napojów. Nie przeszkadzało mi to. Przynajmniej nie było się czym denerwować.
Nagle usłyszałam znajomy chichot Bethy. Rozejrzałam się wokół. Wcześniej nie zauważyłam jej w kuchni. Nie wiedziałam, że miała dziś pracować. Wydawało mi się, że Daria tego nie chciała. Albo może tata Woodsa.
Ale Bethy nie miała na sobie stroju kelnerki. Ubrana była w obcisłą czarną sukienkę z szyfonu. Długie brązowe włosy upięła w misterny kok, a pojedyncze pasma okalały jej twarz. Zauważyła mnie i ruszyła w moją stronę z szerokim uśmiechem. Biorąc pod
uwagę, że miała na nogach zabójczo wysokie szpilki, chodziła zadziwiająco szybko.
- Uwierzysz, że jestem tutaj gościem? - spytała, rozglądając się wokół z zachwytem. Potrząsnęłam głową, bo rzeczywiście miałam z tym problem.
- Jace przyszedł do mnie wczoraj, błagając na kolanach, żebym do niego wróciła. Powiedziałam, że zrobię to tylko wtedy, gdy zgodzi się przedstawić mnie w towarzystwie. Tak się stało i hm, sama rozumiesz. Było naprawdę gorąco... Tak czy inaczej, jestem tutaj - wyrzuciła z siebie.
A więc Jace zaczął się zachowywać, jak przystało na mężczyznę. I dobrze. Obejrzałam się dyskretnie. Chłopak Bethy przyglądał się nam. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową z aprobatą. Odpowiedział krzywym uśmiechem i wzruszył ramionami.
- Cieszę się, że nabrał rozumu - stwierdziłam. Bethy ścisnęła mnie za ramię.
- Dziękuję - szepnęła.
Nie miała mi za co być wdzięczna. Mimo to uśmiechnęłam się.
- Idź i baw się dobrze. Muszę rozdać drinki, zanim twoja ciocia dowie się, że tracę czas na pogaduszki, zamiast zajmować się gośćmi.
- Dobrze. Szkoda, że nie możemy bawić się razem. - Dziewczyna spojrzała nad moim ramieniem. Patrzyła na Rusha. Był tutaj i ignorował mnie przy
wszystkich. Wiedziałam, że to przez Nan, ale wcale nie czułam się lepiej.
Nagle coś zrozumiałam. Stałam się Bethy. Przywołałam na twarz wymuszony uśmiech.
- Potrzebuję pieniędzy, żeby móc się wyprowadzić. Idź, porozmawiaj z kimś - zachęciłam ją i oddaliłam się do kolejnej grupy gości.
Czułam na karku czyjś wzrok. Wiedziałam, że to Rush. Nawet nie musiałam się odwracać. Czy właśnie zrozumiał to samo co ja? Raczej nie. W końcu to facet. Miał mnie pod ręką, a ja się nie opierałam. Byłam największą hipokrytką pod słońcem. Ochrzaniałam Bethy i litowałam się nad nią, a teraz postępowałam tak samo.
Z tacy zniknęła ostatnia lampka szampana, więc ruszyłam przez tłum, uważając, żeby omijać z daleka Rusha i Nan. Nawet nie spojrzałam w ich stronę. Miałam jeszcze tę odrobinę godności. Zatrzymałam się trzy razy, by zebrać puste kieliszki, i popędziłam do kuchni, gdzie byłam bezpieczna.
- Dobrze, że wróciłaś. Weź tę tacę. Musimy zacząć nosić jedzenie, zanim goście przeholują i będziemy mieli do czynienia z bandą rozrabiających pijaków. - Daria włożyła mi w ręce tacę z czymś dziwnym. Pachniało paskudnie. Pociągnęłam mocniej nosem i odsunęłam tacę od siebie. Szefowa wybuchła śmiechem.
- To escargot, ślimaki. Obrzydlistwo, ale ci ludzie uważają je za przysmak. Zatkaj nos i idź. - Poczułam, że przewraca mi się w żołądku. Obeszłabym się bez szczegółowego wyjaśnienia. Escargot zupełnie by wystarczyło.
Wracając do sali, próbowałam się uspokoić. Starałam się nie myśleć o ślimakach, które miałam zaserwować gościom. Ani o tym, że Rush kompletnie mnie ignorował. Po dwóch spędzonych wspólnie nocach.
- Wszystko w porządku? - spytał Woods, kiedy ponownie znalazłam się w środku. Chyba się o mnie martwił.
- Tak. Poza tym, że rozdaję ludziom ślimaki do jedzenia - odparłam. Chłopak zachichotał, wziął jednego i wrzucił go do ust.
- Powinnaś spróbować. Są naprawdę smaczne. Zwłaszcza w sosie maślano-czosnkowym.
Znów poczułam niepokój w żołądku i pokręciłam głową. Woods roześmiał się głośno.
- Zawsze sprawiasz, że zwykłe rzeczy stają się bardziej interesujące, Blaire. - Pochylił się do mnie. - Przepraszam za Rusha. Chciałem ci tylko powiedzieć, że gdybyś wybrała mnie, nie musiałabyś dziś wieczorem pracować. Byłabyś moim gościem.
Poczułam, że się czerwienię. Wystarczająco ciążyła mi świadomość, że relacja ze mną jest małą, brudną tajemnicą Rusha. Myśl, że inni też o tym wiedzieli,
była upokarzająca. Mimo wszystko pragnęłam go. Ogromnie. Cóż, dostałam to, czego chciałam.
- Potrzebuję pieniędzy. Lada moment uzbieram wystarczająco dużo, by wynająć własne mieszkanie - poinformowałam go rzeczowo.
Skinął lekko głową i uśmiechnął się współczująco, po czym odwrócił się do starszych państwa, którzy właśnie przechodzili obok. Wykorzystałam ten moment i ruszyłam dalej. Musiałam nakarmić gości ślimakami.
Jimmy mrugnął do mnie uspokajająco z drugiego końca sali. Doskonale sobie radził. Dzięki niemu ani razu nie znalazłam się w pobliżu Rusha i jego siostry. Bethy uśmiechnęła się radośnie, gdy podeszłam do niej z tacą. Uśmiech zamarł jej na ustach, kiedy zobaczyła, co przyniosłam.
- Co to jest? - spytała z przerażeniem.
- Nie chcesz wiedzieć - zapewniłam ją. Jace i towarzyszący mu nieznany mi chłopak roześmiali się.
- Chyba będzie lepiej, jeśli nie spróbujesz. - Jace objął Bethy w talii i przyciągnął ją bliżej. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
W głębi duszy nie mogłam ścierpieć tego ich słodkiego romansu. Pospieszyłam do kolejnej grupki. Gdzieś już widziałam te rude loki. Chwilę trwało, zanim sobie przypomniałam - to była ta wredna dziewczyna, która leciała na Woodsa. Rozmawiał
z nią u Rusha tamtego wieczoru, gdy Nan urządziła imprezę. Z pewnością za mną nie przepadała.
- Czy to nie jest zabawne? - Rudzielec odwrócił się od pary, z którą właśnie rozmawiał. Skupił się teraz na mnie. - Wygląda na to, że Woods znalazł ci lepsze zajęcie niż randkowanie z nim.
Roześmiała się i pokręciła głową, potrząsając rudymi lokami.
- Przysięgam, to wiadomość wieczoru. - Wyciągnęła rękę i przechyliła tacę.
Ślimaki poleciały na moją bluzkę, a w ślad za nimi taca, która uderzyła głośno o podłogę. Stanęłam jak wryta. Kompletnie mnie zatkało.
- Och, zobaczcie! Co za niezdara. Woods powinien staranniej dobierać pracowników - syknęła złośliwie dziewczyna.
- Mój Boże! Blaire! Co się stało? - Pytanie Bethy wyrwało mnie z szoku. Otrząsnęłam się ze ślimaków wciąż jeszcze przyklejonych do bluzki.
- Odsuńcie się - rozkazał głęboki głos, który natychmiast rozpoznałam.
Podniosłam głowę i zobaczyłam Rusha przesuwającego na bok parę towarzyszącą rudej dziewczynie. Ona sama zanosiła się śmiechem na mój widok. Rush był wściekły. Nie było co do tego wątpliwości. Złapał mnie w talii i przyglądał mi się przez sekundę. Nie wiedziałam dlaczego.
- Wszystko w porządku? - spytał cicho. Skinęłam głową, wciąż niepewna, jak zareagować. Żyły na jego szyi znów nabrzmiały. Przełknął głośno
ślinę. Ledwie przekręcił głowę w stronę rudej dziewczyny.
- Nie zbliżaj się więcej do mnie ani do niej. Rozumiesz? - powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
Rudzielec wybałuszył oczy.
- Dlaczego się wściekasz? To ona jest fajtłapą. Wywaliła na siebie tacę.
Rush mocno zacisnął ręce na moich biodrach.
- Jeszcze jedno słowo, a wstrzymam wszelkie wsparcie finansowe dla tego klubu do momentu, kiedy cię stąd wyrzucą. Na zawsze.
Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Ale ja przyjaźnię się z Nan! Jestem jej najstarszą przyjaciółką. Nie zrobiłbyś mi tego. Zwłaszcza z powodu jakiejś kelnerki. - Wygięła usta w podkówkę, co w wykonaniu dwudziestolatki wyglądało dziwnie.
- Spróbuj się przekonać - odparł Rush przez zaciśnięte zęby.
Odwrócił się w moją stronę.
- Idziesz ze mną.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, spojrzał nad moją głową i rzucił:
- Zajmę się nią, Bethy. Nic jej nie będzie. Wracaj do Jacea. - Objął mnie w talii. - Uważaj na ślimaki. Są śliskie.
Dwóch pomocników weszło do pokoju, niosąc mopy i szczotki. Muzyka nie przestawała grać, ale wokół zrobiło się cicho. W końcu goście ponownie zaczęli ze sobą rozmawiać. Nie spuszczałam oczu z drzwi, czekając, aż znajdziemy się na zewnątrz i będę mogła wyrwać się Rushowi.
Jeśli dotąd ktoś nie wiedział, że sypiamy ze sobą, teraz to się zmieniło. Właśnie pokazał wszystkim, że mu na mnie zależy, chociaż wciąż nie miał ochoty chodzić ze mną pod rękę. Kłuło mnie w piersiach. Chciałam znaleźć się z dala od niego. Nadszedł czas, żebym wróciła do swojego małego świata, gdzie mogłam ufać tylko sobie. Nikomu innemu. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, z dala od wścibskich spojrzeń, odsunęłam się szybko. Założyłam ręce na piersiach i spojrzałam w podłogę. Nie wiedziałam, czy patrzenie mu prosto w oczy byłoby dobrym rozwiązaniem. Stał przede mną taki elegancki, podczas gdy ja miałam na sobie strój kelnerki utytłany masłem ze ślimaków. Różnica między naszymi światami była wyjątkowo widoczna.
- Blaire, przepraszam. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Nie sądziłem, że ona ma z tobą jakiś problem. Porozmawiam z Nan. Wygląda mi to na jej sprawkę...
- Rudzielec nienawidzi mnie z powodu Woodsa. Nan nie miała z tym nic wspólnego. Ty też nie.
Rush nie odpowiedział od razu. Zastanawiałam się, czy mogę już iść do kuchni.
- Czy Woods wciąż cię podrywa?
Serio? Stoję tutaj brudna od stóp do głów, a on pyta, czy szef na mnie leci? Nie byłam nawet pewna, czy wciąż tu pracuję. To pytanie przelało czarę goryczy. Miałam dość. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Rush nie pozwolił mi zbytnio się oddalić. Złapał mnie za ramię.
- Blaire, poczekaj. Przepraszam. Nie powinienem 0 to pytać. To nieważne. Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku, i pomóc ci się wyczyścić - zapewnił mnie smutno.
Westchnęłam i odwróciłam się, patrząc mu prosto w oczy.
- Nic mi nie jest. Muszę iść do kuchni i dowiedzieć się, czy mnie nie wyrzucili. Woods ostrzegał mnie rano, że jeśli coś takiego się wydarzy, wina spadnie na mnie. Mam teraz większe problemy niż twój nagły wybuch zazdrości. Idiotycznej zresztą. Przez cały wieczór kompletnie mnie ignorowałeś. Wybierz sam: albo się do mnie przyznajesz, albo nie - powiedziałam ponuro. Wyrwałam mu ramię i ruszyłam w stronę kuchni.
- Pracowałaś. Co miałem robić? - zawołał, więc się zatrzymałam. - Gdybym zwracał na ciebie uwagę, dałbym Nan pretekst do ataku. Chciałem cię chronić.
To mi wiele wyjaśniło. Stawiał Nan na pierwszym miejscu. Ignorował mnie, by ją zadowolić. Oczywiście, spodziewałam się tego. Nan była siostrą, ja tylko panienką na boku. Miał rację, wybierając ją. Jak mógł traktować mnie poważnie, skoro tak łatwo wskoczyłam mu do łóżka?
- Masz rację, Rush. Twoje zachowanie sprawi, że Nan nie będzie mnie atakować. Jestem tylko panienką, którą pieprzyłeś ostatnie dwie noce. Kiedy się nad tym głębiej zastanowić, nic szczególnego, ot, jedna z wielu twoich lasek.
Nie czekałam na jego odpowiedź. Pobiegłam do kuchni i zamknęłam za sobą drzwi, zanim łzy, które zbierały mi się pod powiekami, spłynęły po twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top