anna potaczek i sebastian wątroba W11

drodzy czytelnicy, oto zupełnie niepotrzebne informacje na przywitanie z lekturą:

fuck tha police - when one does not care for the police

slav squat - squatting with heels on ground in a tracksuit while eating semechki and drinking vodka. legend has it that if u do this long enough u will activate the third eye of the slav



Dostał wezwanie. Ponoć ktoś skakał na trampolinie po dwudziestej trzeciej przy akompaniamencie meksykańskiego bandu. Mingyu nie potrafił zrozumieć, jak tacy wszyscy mariachi zmieścili się u kogoś w ogródku z tyłu. To były małe domy, w których człowiek czuł się, jakby nie miał miejsca, aby oddychać, mieszkajać samemu. Trudno więc było mówić o zapraszaniu orkiestry.

Ale rzeczywiście...

Kiedy zajechał swoim jeepem pod wskazany adres, usłyszał i naprawdę był to mariachi band i jeszcze mieli rozłożoną trampolinę. Mingyu westchnął i zapragnął kawy, którą musiał zostawić w samochodzie, aby wyglądać profesjonalnie i nie jak człowiek, który ma jeszcze spędzić całą noc w pracy. Nie lubili go tam zbytnio,zawsze dostawał nocki albo popołudnia. 

- Zrób coś z tym, co tak stoisz, ja chce iść spać - wypowiedziała kobieta, najprawdopodobniej zauważając jego chwilowe rozkojarzenie - Dzieci do szkoły trzeba zebrać i...

I zaczęła mówić, co jeszcze musi zrobić następnego dnia z samego rana. Mniej więcej w godzinach, w których Mingyu będzie mógł wreszcie położyć się spać. Na kanapie Wonwoo, jak zawsze.

Jak on tęsknił za Wonwoo właśnie w tej chwili.

- A te chuligany meksykanów mi puszczają. Tego jest już za wiele. M e k s y k a n ó w.

Zastanawiał się czy gdyby była to Britney Spears to nadal by narzekała.

Poszedł w stronę drzwi wejściowych do domu. Zapukał kilka razy. Bez odpowiedzi. Spojrzał na kobietę, która wciąż stała na chodniku przed domem i się mu przyglądała. 

Uparta. 

Zatarł więc ręce i stwierdził, że nie ma wyjścia. Nacisnął klamkę i kiedy drzwi okazały się otwarte, wszedł do środka kompletnie niezaproszony.

Dom był ciemny i czuł tylko zapach słodkich drinków i pikantnych chipsów, które jednak musiały być porzucone dla zabawy, jaka odbywała się z tyłu, na ogródku.

To był naprawdę dobry mariachi band albo Mingyu tak stwierdził, ponieważ śpiewali jego ulubione piosenki z "Coco". A "Coco" to było arcydzieło. Normalnie nie lubił nowych bajek Disneya, ale Jun go zmusił, a Mingyu się zakochał.

Zaczął sobie nucić "un poco loco" razem z wokalistami, a potem otrząsnął się i przypomniał sobie dlaczego właściwie tu jest. Poprawił swoją odznakę przy mundurze i wyprostował.

Kiedy dotarł do salonu ujrzał dobrze oświetlony ogród i ogrom imprezy niemal zwalił go z nóg. Z drzewa zwisała pinata, a za drzewem stała dmuchana zjeżdżalnia, jak te z wesołego miasteczka. I była naprawdę orkiestra meksykanów i jeszcze trampolina i basen.

Mingyu nie potrafił sobie tego pomieścić w głowie. 

Jak to było logistycznie możliwe?

Zauważył, że ktoś pali ognisko za płotem, a potem trójkę pijanych ludzi wspinających się na zjeżdżalnie, kiedy jakieś dwa typki robili salta na trampolinie.

Nikt go nie zauważył

Towarzyszył temu taki hałas, że on nie wiedział co ma zrobić. Postanowił podejść do najbliższej dziewczyny, która siedziała na stole i patrzyła w gwiazdy rozmarzonym wzrokiem.

- Hej - powiedział - Potrzebuję, żebyś mi wskazała Xu Minghao.

- To ten na trampolinie - odparła, a potem dopiero na niego spojrzała.

Mingyu widział, jak marszczy brwi i lustruje go od stóp do głów.

- Cosplayer? - powiedziała, jakby do siebie, a potem z uśmiechem wystawiła mu kciuka w górę - Wyglądasz bosko. Co chcesz od Minghao? Może zostań i porozmawiamy jeszcze.

Mingyu westchnął i pokręcił głową.

- Jestem policjantem.

- No widzę przecież.

- Prawdziwym policjantem, więc muszę...

Zaczął iść w stronę trampoliny, ale dziewczyna stanęła na stole, na którym wcześniej siedziała i wrzasnęła. 

- Ej, ludzie! Policja! Policja przyjechała!

Wszyscy poderwali głowy, ktoś zza płotu zaczął krzyczeć:

- Gaś, gaś to ognisko, Jeonghan!

- Jak przywołam Lucyfera to nawet polcja nie będzie miała z nim szans! - i szatański śmiech.

Mingyu przeszedł dreszcz, ale utkwił stalowy wzrok w dzieciaku, który właśnie schodził z trampoliny. Mariachi nie przestawali grać i przez to Mingyu czuł się niezwykle, jak Antonio Banderas w jednym z tych filmów, w których był twardzielem. Skrzyżował ramiona na piersi i zwrócił się do gościa, który miał być Xu Minghao.

- Dostałem wezwanie od sąsiadów. W sprawie hałasu.

Xu Minghao pokiwał głową, ale powiedział:

- Okej... co mam z tym zrobić?

- To nie jest twój dom, Minghao?

Tamten parsknął śmiechem.

- Minghao! - wrzasnął - Ten pan do ciebie.

Poczuł, że przydałby mu się Wonwoo, bo on wiedział, jak rozmawiać z kryminalistami. Mingyu zazwyczaj stał z tyłu i rozsiewał postrach. Ale tego dnia... tego dnia Wonwoo musiał przypilnować Juna i zrobił sobie nagłe wolne, a Mingyu został sam ze swoimi biednymi umiejętnościami interpersonalnymi i łagodnym sercem artysty.

Zaczął zbliżać się do niego, ten prawdziwy Xu Minghao. I miał złowrogi wyraz twarzy i cały był ubrany w czarny dres z adidasa, jak jakiś słowiański gangster.

- Czego chcesz? - zwrócił się do niego, niskim głosem i łypnął spod łba.

- Jest po dwudziestej drugiej, zostałem wezwany, bo robicie hałas. 

- No i co?

- Albo... albo przestaniecie albo dostaniesz mandat - przeklął się za to wahanie na początku.

- Mandat.

- A tak, mandat. I to wysoki. Masz teraz szansę go uniknąć. 

Meksykanie wciąż grali, jakby świat wokół ich nie istniał. I co to była za ścieżka dźwiękowa dla Mingyu, który właśnie groził temu wyrostkowi mandatem.

- Okej, daj mi się zastanowić.

- Co?

- Może wolę mandat.

Mingyu zacisnął dłonie w pięści.

- Nie możesz sobie wybrać. Zakończ imprezę w tej chwili.

- A co ty sam jeden możesz nam zrobić? Nie jeździcie na wezwania zwykle we dwójkę, gdzie jest twój partner?

Cóż Wonwoo...

- To ja tu zadaje pytania. Zakończ imprezę, bo inaczej zapiszę cię w kartotece.

- Ale to nie jest pytanie.

Mingyu poczuł, jak gniew przejmuje nad nim kontrolę.

- Macie...! - zaczął Mingyu, ale nagle czyjeś ramię objęło go w pasie.

- Okej, Minghao, piękny pan tutaj tylko wykonuje swoją pracę.

Spojrzał na właścicielkę i była to dziewczyna z wcześniej.

- Wieć nie utrudniajmy mu jej, tylko - i tutaj zrobiła z rąk tubę i wrzasnęła: - Do domu ludzie! I Jeonghan zgaś to ognisko do jasnej cholery!

Kilka osób się ruszyło, a mariachi wreszcie przestali grać. Mingyu poczuł się niezwykle głupio natychmiast, jak zabrakło muzyki.

- No już, ruszać się do domu! A panom - powiedziała do meksykanów - Panom dziękujemy.

Ktoś ostatni raz trzasnął w talerze dla draki, ale zaczęli schodzić ze sceny, a ludzie wylewali się z ogródka tylnym wyjściem. 

Zrobiło się cicho. Więc Mingyu... Mingyu wykonał swoją robotę, chyba... W każdym bądź razie robota została wykonana. Mógł wracać i zrobić sobie drzemkę na biurku.

- Tym razem - powiedział Mingyu do Minghao tonem, miał nadzieję, pełnym autorytetu - dostajesz tylko ostrzeżenie, mam nadzieję, że nie będzie kolejnego razu.

- Jaki łaskawy.

- Słuchaj, bo...

- Okej, okej - zbył go machnięciem ręki i poszedł do swojego domu bez kolejnego słowa.

Mingyu westchnął i przejechał ręką po twarzy. Odwrócił się w stronę wyjścia, którym uciekli wszyscy imprezowicze, ale wtedy zobaczył przed sobą tę dziewczynę z wcześniej.

- Jestem Nayeon - powiedziała z uśmiechem - A pan, panie policjancie?

- Dobra robota Nayeon, dzięki za pomoc - odparł sztywno.

- ... a twoje imię?

Czy mógł tak po prostu zdradzać swoje imię ładnym dziewczynom, kiedy był na służbie? Nie wiedział.

- Mingyu - powiedział.


***


Wonwoo spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. Mingyu rzucił się w jego stronę, kiedy tylko go zobaczył.

- Nie zostawiaj mnie następnym razem, Wonwoo. 

- Nie spodziewałem się, że ktoś zadzwoni - usprawiedliwił się - To nie tak, że mieliśmy jakieś zgłoszenia w ciągu ostatniego miesiąca. Ta okolica jest za spokojna.

Mingyu nie narzekał, ale Wonwoo dziwnie lubił swoją pracę, a dawanie mandatów wręcz ubóstwiał. Był takim rycerzem sprawiedliwości. 

Mingyu pamiętał, jak raz ktoś chciał im dać w łapę, aby nie dostać punktów karnych i w sumie on by się zgodził, bo to było akurat na obiad w tej jednej dobrej restauracji, ale nie, Wonwoo miał inne plany. Facet stracił coś więcej niż prawo jazdy i kilka stówek tamtego dnia. 

- Następnym razem, kiedy Jun będzie potrzebował opiekunki to ja robię sobie wolne, aby go niańczyć - powiedział Mingyu - Ta robota nie jest dla mnie.

Jedyne, do czego się nadawał to pisanie raportów i szkicowanie kotków dla Wonwoo w notesie do mandatów. Mingyu zawsze lubił pisać historie, dlatego czasami pozwalał sobie w raportach na dużo więcej niż powinien. Wonwoo w jego opowiadaniach był jak mroczny rycerz, postrach przestępców, silny i nieustępliwy w imię sprawiedliwości. Ich przełożony przez to często patrzył na nich śmiesznie, ale nigdy nie mówił nic na temat tych raportów i nie kazał ich poprawiać, więc Mingyu pomyślał, że muszą być dobre.

 - Dlaczego coś się dzieje akurat, kiedy mnie nie ma? - zaczął narzekać Wonwoo.

- Możesz napisać raport - powiedział mu Mingyu - Właściwie to powinieneś odkąd to ja odwaliłem twoją robotę. 

Wonwoo westchnął, ale pogodził się ze swoim losem i zabrał się do pisania. Znowu byli na służbie i znowu była noc, ponieważ ostatnio naprawdę dostawali tylko nocki. I brało się to z niechęci przełożonego do Mingyu, Wonwoo cierpiał za to wraz z nim. Po prostu dlatego, że był jego partnerem.

- Okej, skończyłem, idę po kawę, chcesz coś?

- Kup mi rogala - powiedział Mingyu z miejsca na kanapie przy dużej butli z wodą - A ja przeczytam twoje opowiadanie.

- To nie opowiadanie, to raport.

- Okej. Zwał, jak zwał.

Przeszedł do komputera Wonwoo z otwartym plikiem i przeskanował wzrokiem pierwsze kilka zdań. Poczuł zawód. Myślał, że Wonwoo, jako geniusz będzie w stanie zrobić to lepiej. To naprawdę brzmiało jak raport. Same suche fakty z pominięciem potknięć Mingyu, rzecz jasna. Ale nawet nie wspomniał o orkiestrze meksykańskiej, a to było kluczowe dla zbudowania nastroju, jak w latynoskim kinie akcji. 

- Nie masz w ogóle wyobraźni, Wonwoo - powiedział - W tym nie ma żadnego klimatu. Ja to napiszę.

Wonwoo podszedł akurat do komputera i miał zamiar wyrzucić Mingyu ze swojego siedzenia, ale zobaczył, jak ten usuwa backspace'em cały tekst, jaki mu udało się wystrugać w rekordowym czasie piętnastu minut.

- Co ty robisz do cholery?

- Nie chcę zawieść szefa - odparł Mingyu - Myślę, że czerpie on przyjemność z czytania moich ciekawych opowiadań. Twój  r a p o r t  go nie zadowoli. 

I zaczął o sobie pisać, jak o Robinie, który musiał się zająć Gotham pod nieobecność Batmana, który był... cóż po prostu wykonywał misję dla FBI. A wszystko to w nastroju tych meksykańsykańskich filmów akcji ze strzelaniem i męskimi mężczyznami z pistoletami i ładnymi kobietami. Nie zapomniał wspomnieć o mariachich, ponieważ to oni grali główą rolę w tym całym przedsięwzięciu.

Wonwoo nadal stał za nim, sącząc powoli kawę z styropianowego kubka i śledził wzrokiem tekst.

- Minąłeś się z powołaniem, Mingyu - powiedział - Jesteś lepszy i bardziej dramatyczny niż autorka Pięćdziesięciu Twarzy Greja, zarobiłbyś miliony.

- A, przestań - machnął ręką Mingyu zawstydzony, a potem: - Naprawdę, podoba ci się?

- Jest do bani.

Mingyu posmutniał.

- Sam jesteś do bani.

Wonwoo westchnął, bo często wzdychał w towarzystwie Mingyu i szturchnął go w ramię:

- Skończyłeś?

Pokiwał głową.

- Więc zjeżdżaj z mojego miejsca. 

Mingyu przeniósł się do swojego biurka, które stało zaraz obok. Wonwoo krytykował jego opowiadanie, ale i tak je wydrukował.

- Wydrukuj kopię - powiedział Mingyu - To jest kolejny rozdział do mojej książki.

- Masz książkę?

- Wszystkie moje raporty to rozdziały. A ty jesteś głównym bohaterem.

Wonwoo potarł skronie. 

- Nie będę pytać.

- I tak ci nic nie powiem, to byłby spoiler. Musisz przeczytać.

- Nie.

- Przeczytasz, przeczytasz.

Wziął rękę Wonwoo i zaczął rysować mu flamastrem las na nadgarstku. Wonwoo odpłynął gdzieś myślami, a kiedy się zorientował, co Mingyu robi, ten kończył już rysować wodspad i tęczę.

- Co to?

- Arcydzieło.

- Nie mogłeś tego narysować na... nie wiem... papierze toaletowym?

- Nie - odparł Mingyu - Narysowałem arcydzieło na arcydziele.

I puścił mu oczko, ponieważ właśnie takim był człowiekiem.

Wonwoo zakrył oczy dłonią i jęknął, jakby to co Mingyu powiedział go fizycznie zabolało.

- Nie udawaj, widzę, że się uśmiechasz - powiedział Mingyu i ukuł go palcem w ramię - Podoba ci się obrazek?

- Nie, zaraz idę to zmyć.

- Nie zejdzie, to niezmywalny marker.

- To, jak ja mam to zmyć?

- Rozpuszczalnikiem, może wtedy puści.

A nie mieli żadnego rozpuszczalnika w pracy. Seungcheol miał w warsztacie, ale ostatnio się pokłócili z Wonwoo, kiedy ten odkrył, że bierze pieniądze od ludzi, którzy jeżdżą samochodami  w stanie niuzywalności i podbija im przegląd. 

- Nie znoszę cię.

- Kochasz mnie.


***


- To nie fair - powiedział Wonwoo patrząc, jak Mingyu po raz kolejny pisze Junowi wypracowanie - On ma się uczyć, jak radzić sobie w życiu, a nie iść na łatwiznę.

Jun siedział na kanapię i wpatrywał się w któryś odcinek z pierwszego sezonu Steven Universe. Już jakiś trzeci raz oglądał wszystko od początku.

- Mingyu obiecał mi, że narysuje mi dwa kotki za to - powiedział Jun - Nie potrafiłem się nie zgodzić.

- Jeszcze mu płacisz za tą pisaninę? - zwrócił się Wonwoo do Mingyu - Nie masz wstydu.

- Słuchaj lubię dostawać pośrednie szóstki, sprawiają, że czuję się doceniony. 

- To jest gimnazjum Mingyu, nie ma jakiejś wysokiej poprzeczki.

- Ty serio zawsze musisz podcinać mi skrzydła.

Wonwoo nigdy nie doceniał sztuki Mingyu, zawsze tylko krytykował. Był gotowy pogodzić się z Seungcheolem tylko po to, aby dostać od niego rozpuszczalnik i zmyć tatuaż, jaki dostał i to zupełnie za darmo.

- Oglądamy dzisiaj Moanę - zapowiedział Jun, a Wonwoo jęknął:

- Tylko nie Moana. Który to już raz? 

- Szósty - odparł Mingyu.

- Szósty! - powtórzył Wonwoo i uklęknął naprzeciwko Juna - Słuchaj, mój Netflix, moje zasady i skoro tak to będziemy oglądać Stranger Things.

- Nie chcę - powiedział Jun - Proszę, oglądajmy Moanę. Nie chcę filmów.

Wonwoo westchnął.

- Dobra, ale pójdziemy na kompromis i obejrzymy Sing. To będzie drugi raz.

Ale Mingyu zaprotestował:

- Jeżeli mamy coś oglądać drugi raz to niech to będzie Coco.

Jun skrzyżował ręce na piersi.

- Zootopia i umowa stoi.

- Dobra - powiedział Wonwoo.

- Dobra.


***


Kiedy następnym razem dostali wezwanie, Mingyu prawie popłakał się ze śmiechu i naprawdę zrobiłby to, gdyby Wonwoo nie stawał mu ciągle na nogę i zamiast tego po prostu jęczał z bólu.

Patrzyli się na dzieciaka w czarnych adidasowych dresach z lampasami, który siedział w huśtawce dla bardzo małych dzieci.

- Nie czuję nóg - krzyczał - Nie czuję nóg!

- Spokój - powiedział Wonwoo i wybrał numer do straży pożarnej, ponieważ to oni mieli potrzebny sprzęt i kompetencje.

Warto też wspomnieć, że byli to ci sami goście, Minghao stał obok i nagrywał tego, który, Mingyu odkrył, ma na imię Bambam i śmiał się głośno.

- Minghao, proszę nie mów nikomu - prosił - Nie nagrywaj mnie.

- Spoko, powiedziałem tylko Junggukowi. 

- Tylko?

- No ale Jaehyun i Yugyeom chyba też już wiedzą, bo on nie wie, że to tajemnica.

- Świetnie - nadąsał się Bambam - Ale żenada.

Wonwoo patrzył się na chwilę na dzieciaka uwięzionego w huśtawce, ale potem odwrócił się i schował twarz w dłonie. Nie mógł na to patrzeć. Ramiona mu się trzęsły ze śmiechu.

- Jak ty w ogóle w to wlazłeś? - zapytał go Mingyu.

Bambam obrzucił go urażonym spojrzeniem.

- Jesteś policjantem, nie masz prawa się ze mnie śmiać.

Wtedy Wonwoo zaczął się głośno śmiać. Mingyu kucnął na ziemi i o mało się nie przewrócił, wciąż patrzeć na chude i ściśnięte przez metal blade nogi. Miał na sobie jeszcze kroksy do skarpetek.

Minghao gdzieś obok nich też zaczął się śmiać.

- No kurwa, bardzo śmieszne. Dostanę martwicy nóg i mi je obetną, a dla was pewnie to jest zabawne.

- Cóż, życie, chłopaku - powiedział Wonwoo - Czasami tak bywa.

Bambamowi zaczęły po policzkach lecieć łzy albo z frustracji albo z bólu, Mingyu zrobiło się go trochę szkoda. Na szczęście niecałe pięć minut później nadjechała furgonetka straży pożarnej. 

Dwaj goście przyszli z nożycami do metalu, ale chyba nie byli przygotowani na widok, jaki ich zastał, ponieważ jeden z nich otworzył szerzej oczy nie mogąc uwierzyć, a drugi zachichotał.

- No nieźle, chłopie - powiedział.

Zabrali się za rozcinanie huśtawki i Bambam szybko został uwolniony. Zachwiał się na nogach i oparł na Minghao, próbując odzyskać czucie w swoich kończynach.

- Dziękuję - wydukał do tego jednego, który go uratował.

- Nie ma za co. Polecam się na przyszłość.

I puścił do niego oczko. Bambam skrzywił się.

Mingyu schował ręce do kieszeni i zostawił Wonwoo, który zaczął rozmawiać ze strażakami. Wtedy podszedł do niego Minghao.

- Mingyu, tak? - zapytał - To ty byłeś na imprezie.

- To ja zakończyłem waszą imprezę, chciałeś powiedzieć.

- Kłóciłbym się... ale nie w tym rzecz. Nayeon prosi mnie, abym zdobył dla niej twój numer, więc co powiesz? 

Mingyu odsunął się od niego.

- Co?

- Dowiedziała się, że tu jesteś i mnie poprosiła. Jak coś to powiedz nie, po prostu.

- Ja... Nie chcę dawać numeru. Jestem w pracy.

- Okej - powiedział Minghao - A po pracy?

Mingyu zastanwoił się. Popatrzył na Wonwoo, który śmiał się ze strażakami.

- Nadal nie - odparł.


***


Kiedy tego dnia szli spać o szóstej nad ranem Wonwoo powiedział Mingyu, że Jun zawalił kanapę, na której ten zwykle spał.

Mingyu więc poszedł za nim do jego pokoju i usiadł na jego łóżku.

- To był ten sam dzieciak, do którego miałem wezwanie na imprezę - powiedział Mingyu.

- Ten w huśtawce?

- Nie, ten drugi, ale to już kolejny raz w ciągu tego tygodnia, kiedy jesteśmy do nich wzywani.

- Cóż, to teraz to nie było jakieś przestępstwo... Choć powinno być, za głupotę trzeba płacić.

Mingyu zaśmiał się.

- Bez przesady, Wonu. Nie każdy może być geniuszem, takim jak ty.

- Nie trzeba być geniuszem, aby unikać takich wypadków.

Mingyu oparł głowę na ramieniu Wonwoo i westchnął z uśmiechem.

- Młodość jest głupia.

- Nie mów, jak jakiś mędrzec ty też jesteś młody... - Wonwoo zastanowił się, a potem uśmiechnął leniwie - W sumie to i tak pasuje.

- Ty jesteś w moim wieku, Wonwoo.

- Moja dusza jest stara - powiedział - Jestem wyjątkiem.

- Nie jesteś. Ty też jesteś młody i głupi, Wonwoo. Jak każdy śmiertelnik przed trzydziestką.

- Nieprawda. Nie jestem na twoim poziomie.

Mingyu nie odpowiedział na to. Rolety były zasłonięte, ale słońce dostawało się do pokoju przez małe szpary. Pozwolił sobie objąć Wonwoo ramieniem. Jun już wyszedł do szkoły, a oni jeszcze nie poszli spać.

- Nie znoszę tej pracy - wyznał Wonwoo.

- A ja lubię, bo mogę spędzać z tobą dużo czasu, Wonu - powiedział i uśmiechnął się głupio.

Wonwoo jednak nie miał chyba tego dnia ochoty na wytykanie mu, jaki był kiczowaty i beznadziejny.

- Przesypiasz i przepracowujesz całą swoją głupią młodość, Mingyu.

- Ty też. Poza tym nie przeszkadza mi to. Lubię to, jak jest teraz - powiedział - Ty, ja i Jun.

Wonwoo pokiwał głową.

- Ja też.

Mingyu ziewnął. Wonwoo też ziewnął i zaczął przeczesywać dłonią swoje nieułożone włosy.

- Chcesz przeczytać mój raport? - zapytał i wyciągnął złożoną i pomiętą kopię z torby obok łóżka.

Wonwoo wziął od niego kartkę z charakterystycznym dla siebie westchnieniem i odsunął, aby oprzeć się na poduszkach. Zaczął śledzić wzorkiem słowa i Mingyu obserwował, jak na jego ustach formuje się uśmiech. Potem nagle wybuchnął śmiechem.

Mingyu uśmiechnął się.

- Dlaczego opisujesz mnie, jak jakiegoś bohatera z komiksów?

Wzruszył ramionami.

- Tutaj i tak się powstrzymywałem - powiedział - Mam tego więcej, przeczytasz kiedyś.

- Okej, ale najpierw spać.

Przykrył się kołdrą i zamknął oczy. Mingyu wciąż siedział na krańcu łóżka ze złożonymi rękami na kolanach, nie wiedząc co zrobić.

- To ja...

- Ściągnij uniform i połóż się obok mnie.

- Na-naprawdę?

Wonwoo uchylił jedną powiekę i spojrzał na niego z irytacją.

- Naprawdę, co chciałeś zrobić?

- Jechać do domu?

Wonwoo zamrugał.

- No, okej, jak chcesz.

Wonwoo zamknął oczy i odwrócił się od niego. Mingyu się zaśmiał.

- Weź Wonu, oczywiście, że chcę się z tobą przespać.

Wonwoo walnął go poduszką.

- Zaraz cię stąd wykopię, jeżeli będziesz taki dziwny.

- Dobra, dobra, okej. Chodźmy spać.

Wonwoo patrzył zaspanym wzrokiem, jak Mingyu kładzie się obok niego.

- Dobranoc - powiedział.

Ale żaden z nich nie zamknął oczu. Patrzyli się na siebie w ciszy. Było jakoś dziwnie komforotowo, pomimo nowej sytuacji. To było tak nie w stylu Mingyu, więc musiał zapytać, żeby znowu było dziwnie. Po tym pewnie Wonwoo całkowicie zbanuje go od przychodzenia do niego do domu.

- Mogę cię pocałować, Wonwoo? - zarzucił brwiami i uśmiechnął się półgębkiem.

Wonwoo otworzył buzię, ale przez chwilę nie powiedział ani słowa. Następnie ścisnął mocno ramię Mingyu.

- Nie, jeżeli będziesz taki dziwny.

Mingyu niemal się zakrztusił. Wonwoo go obserwował ze spokojną i otwartą ekspresją. Pewnie z siebie zadowolony.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Po co pytałeś, skoro nie wierzyłeś, że się zgodzę?

- Żeby cię wkurzyć.

Wonwoo wydawał się wtedy trochę zawiedziony. Mingyu otworzył szerzej oczy i przytrzymał jego dłoń na swoim ramieniu, kiedy chciał ją zabrać.

- No, okej, jak tam sobie chcesz.

Chciał się odwrócić, ale Mingyu przytrzymał go za oba ramiona i przysunął się trochę.

- Oczywiście, że chcę cię pocałować, Wonwoo. Nie dramatyzuj.

- Jesteś beznadziejny, ja odwołuję to wszystko i...

Mingyu go pocałował, więc nie zdołał dokończyć.

A potem się zaśmiał widząc czerwoną twarz Wonwoo. A potem pocałował go jeszcze raz, dłużej.

- A teraz prześpij się ze mną, partnerze - powiedział - Jestem zmęczony.



cholera zakończenie jest chore na głowę. ale to tak jak ja. przepraszam. to miało być gyuhao ale odkryłam, że nie umiem widzieć ich w romantycznej relacji. 

strażakami był Seokmin i Soonyoung, jeżeli ktoś jest ciekawy.

Nayeon prostu lubi chłopców, którzy są umięśnieni i przystojni, a Mingyu jest, więc czemu nie?

Cały gang Minghao chodzi w slav dresach i kroksach, ewentualnie timberlandach.

definicje z początku to z Urban dictionary, jak coś jest source.

jun jest dziciakiem tutaj, idk, w sumie, nie wiem kogo, ale wonwoo się nim zajmuje




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top