Rozdział 5
Niewiele myśląc gdzie się znajduje.
Złoto-oka zupełnie odleciała swoimi myślami w kierunku bardzo emocjonujących wspomnień.
Wspomnień które dzieliła z pewnym mężczyzną.
Mężczyzną którego obdarzyła uczuciami.
Szczególnie tym jednym konkretnym uczuciem.
Uczuciem miłości.
Na jej blade policzki wstąpił delikatnie czerwony rumieniec na samo wspomnienie czarno-włosego chłopaka o pięknych czarnych oczach. Jego aura powodowała u niej gęsią skórkę na samą myśl.
Czarna aura śmierci.
Tak bardzo pragnęła, aby znowu poczuć jej dreszcz. Tak samo mocno pragnęła, aby móc znów go spotkać.
Swoją pierwszą i jedyną miłość. Przeklętą miłość.
Dwóch dzieci, które zostały skrzywdzone przez ten okrutny świat.
Przed jej pięknymi złotymi oczami stanął obraz jej ukochanego.
Uśmiechał i wyciągał swą trupio bladą dłoń ku niej. Chciała chwycić ją. Ale obraz się rozmył, a tuż przed nią był Starszy Dreyar. Młoda kobieta spojrzała swymi zawiedzionymi złotymi tęczówkami na Mistrza Gildii.
- Czy coś się stało? - Zapytał z widoczną troską na swojej dość pomarszczonej twarzy.
- Nie. To nic takiego. - Odpowiedziała mechanicznie.
- Wiesz że zawsze cię wysłucham. - W jego głosie, łatwo można było wyczuć troskę. Wkońcu ją także traktował jako jedno ze swoich dzieci.
- Wiem Makarov’ie, ale moje własne uczucia wolałabym zostawić dla siebie. - Odpowiedziała bez jakiejkolwiek krzty uczuć w sobie. Niczym lalka wyprana ze wszelkich emocji. Obojętna na losy świata w którym żyje i umiera powoli. Chociaż ona nigdy nie umrze przez to kim jest.
Demon i Bóg połączone w jedno. Mieszanka wybuchowa która nigdy nie powinna zaistnieć.
Demoniczna Bogini albo Bogini Demonów. Tak nazywali ją ludzie w dawnych czasach.
Ale ona wiedziała jaka jest prawda co do tej rasy.
Była jedynym takim bytem. Była Daimonionem. Połączeniem Boga i Demona, w jeden istniejący byt.
Byt który nigdy nie umrze ani nie zginie. Ale ON zawsze nazywał ją czule. Interesował się nią. Dla niej zbrukał swe jestestwo. Przestał być człowiekiem, specjalnie dla niej, ponieważ ją kochał do szaleństwa.
Nie rodzinę...Nie ludzi... Nie magię i...Nie siebie... Nie kochał tak bardzo nawet swojego młodszego brata. Oszalał przez swą pierwszą miłość. Oszalał przez Nią. To ona doprowadziła do jego upadku...
To ona go pogrążyła, w tej przeklętej magii życia i śmierci. Zawsze w takich momentach, targały złoto-oką kobietą nostalgia i smutek na samo wspomnienie jego imienia...
- Itami? Słuchasz mnie? - Zapytał zniecierpliwiony Mistrz Fairy Tail.
Ocknęła się natychmiastowo, na sam dźwięk swego imienia wypowiedzianego przez Makarov'a.
- Przepraszam Mistrzu. Zamyśliłam się. - Odpowiedziała z lekkim uśmiechem, który był gestem przeprosinowym.
- Wiem, zauważyłem. Gdzie poniosły cię myśli? - Spytał staruszek, podnosząc jedną brew do góry w geście zainteresowania.
- To przeszłość... Naprawdę nie ma co rozpamiętywać o nim... - Pokręciła głową aby odgonić obrazy z udziałem Czarnego Maga z przed oczu. Na samo wspomnienie jego ust przeszły ją dreszcze. A jak pomyślała o jego pięknych czarnych oczach to już nie miała siły walczyć z tym uczuciem. Tęsknota i pragnienie. Wybuchowa mieszanka dla zakochanej nieśmiertelnej kobiety.
- O nim? - Dalej ciągnął temat zaciekawiony.
Czarno-włosa westchnęła zmęczona ciągłymi pytaniami. Podrapała się po policzku zdenerwowana.
No cóż przegrała tą małą potyczkę.
Tym razem powie prawdę. W końcu tylko Mavis i Anna znały jej pełną historie.
- Powiem ci prawdę, Mistrzu. - Powiedziała poważna, a jej twarz przybrała najbardziej poważny wyraz na jaki było ją stać. Jak z przeszłości, gdy była samotna i bała się odrzucenia. Wzieła głęboki wdech i zaczeła mówić. - Nazywam się Itami Tengoku, co znaczy..
- Ból Nieba, czyż nie? -
- Nędza... Także masz rację Mistrzu. Moje imię ma dwa znaczenia. Ale to nieistotne... - Przerwała na chwilę, aby ponownie zacząć opowiadać o sobie. - Nie jestem człowiekiem, może i tylko tak wyglądam, ale jestem Daimonionem.... Daimonion to połączenie Boga i Demona. Jestem córką Boga Życia i Śmierci... Nersusa oraz Demona, a raczej Demonicy Zniszczenia, Hakai. Utknęłam w ciele Osiemnasto-latki, tatuaże na moim ciele to pieczęć blokująca moją prawdziwą formę. - Wskazała swą smukłą dłonią odzianą w czarną rękawiczkę bez placów, na czarne zawijasy na swych ramionach, przy czym zakończyła początek swej historii, patrząc w zaskoczone oczy swego rozmówcy, którym był starszy Dreyer.
- Dobrze, rozumim to. - Odpowiedział nadal w będąc w szoku. - Możesz kontynuować.
- Pytałeś kim jest On. On to tak naprawdę Mężczyzna, pod którym wy magowie znacie go z legend i różnorakich opowiastek.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że.... -
- Tak. Czarny Mag, Zeref. -
- Zeref... Nie możliwe... -
- Taka jest prwada. Ale prawdziwa historia zaczyna się gdy właśnie go poznałam z 500 lat temu... - przerwała na moment, aby uspokoić swe rozszalałe emocje i szybko bijące serce. - Był wtedy takim małym uroczym chłopcem, z zamiłowaniem do magii. Pragnął poznawać wszelkie tajniki magii. W szczególności tej starożytnej. Był geniuszem. Taki młody i wielki potencjał.... Jednakże przez stratę jakiej doznał, zaczął interesować się mroczną magią... - Skierowała głowę w dół. A czarna grzywka spadła jej na złote oczy. - Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie. Nie mogłam dopuścić aby pogrążył się w tej chorej nienawiści i samotności...- Jej głos zaczął się łamać. - Nauczyłam go. Uczyłam go magii, którą się interesował.....
- Magia Życia i Śmierci. -
- Dokładnie. Ale nim się spostrzegłam... Zakochałam się w nim. A on we mnie. Byłam szczęśliwa ponieważ miałam kogoś i nie byłam już sama. Ale moje przywiązanie i oddanie do niego... Zniszczyło go... Uznał wtedy że chciałby być taki sam jak ja... Ponieważ chce być ze mną na zawsze. - Łzy płynęły po jej policzkach i skapywały na drewnianą podłogę. - Przeklnął siebie, przez Prawo Sprzeczności Ankhseram, Boga Śmierci... Mojego przybranego brata ze strony Ojca. Zeref stał się przeklęty. Przeklęty i Naznaczony przez Śmierć. Dokładnie taki sam jak ja. Ale on oszalał. Stworzył demony i pogrążył się w samotności jaką dysponowała ta magia. Chciałam mu tylko pomóc, nie myślałam że, będą tego aż takie tragiczne skutki.
- Co zrobiłaś? -
- Opuściłam go... Zostawiłam go samego... Nigdy sobie tego nie wybacze... Ale to był jedyny sposób aby go i świat chronić. -
- Chronić? Przed czym? -
- Przed Potworem. -
- Haaa?!!! O czym ty mówisz?! Potwór?! Nierozśmieszaj mnie! -
- To nie jest żart Makarov'ie. To Potwór nad Potworami! - Złoto-oka wykrzyknęła prosto w twarz niskemu starcowi, siedzącemu za machoniowym biurkiem.
Staruszek nie spodziewał się takiej reakcji po opanowanej zawsze młodej Tengoku. Była odkąd sięgał pamięcią Oazą Spokoju. Jej reakcja sprowadziła jego rozumowanie na tor niewiedzy i czarnych myśli o tym całym Potworze...
Jednakże czarno-włosa kobieta obiecała mówić prawdę i tylko prawdę. Powiedziała mu wszystko. Wszystko o sobie i swojej dawnej miłości.
Jego małe oczy spotkały się z jej złotymi tęczówkami. Powaga, zdenerwowanie, niepewność i strach. Właśnie te emocje towarzyszyły w tym pięknym i głębokim złocie.
Od pierwszego momentu gdy przybyła do jego gildii, przeczuwał że będzie ona wyjątkowa. Ale nie miał pojęcia że aż tak.
Tengoku czekała na reakcję mężczyzny. Prwdę mówiąc bała się odrzucenia z jego strony. A czemuż? Ponieważ powiedziała mu czym tak naprawdę jest.
Pół Bóg i Pół Demon.
Życiem, Zniszczeniem i Śmiercią.
A jedyne co może ją zabić to jej ukochany.
Nikt inny tylko on...
Tylko Zeref może ją zabić...
- Rozumiesz niebezpieczeństwo. Prawda, Makarov'ie? -
- Oczywiście i będę miał to wszystko na uwadze. A twój sekret pozostanie u mnie bezpieczny. -
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się delikatnie, wypuszczając długo wstrzymywane powietrze w płucach. - Poza tym jest jeszcze coś. - Kontynuowała kobieta.
- Co takiego? - Pytał dalej przerażony tą wiedzą, ale także zaciekawiony z czym przjdzie jego rodzinie się zmierzyć.
- Ten Potwór... To... - Nie dokończyła, ponieważ przerwało ich rozmowę pukanie do drzwi.
Oboje natychmistowo odwrócili głowy w stronę wyjścia z gabinetu.
- PROSZĘ! - Krzyknął głośno, starszy Dreyer, dając tym samym pozwolenie nieproszonemu gościowi na wejście i przerwanie ich rozmowy. Drzwi otworzyła Mirajane, ale jedyne co zrobiła to wpuściła do środka pewnego narwańca.
- Dziadku czy nie widziałeś przypadkiem.... O tu jesteś Itami! - Jak zawsze wparował różowo-włosy zabójca smoków z tym swoim typowym uśmiechem małego łobuza.
Czarno-włosa odwróciła się do niego całą sobą.
- Coś się stało Natsu że, mnie szukałeś? - Na jej usta wpłynął delikatny i nostalgiczny uśmiech. Jej serce zabiło trzykrotnie szybciej niż powinno. Jego wiśniowe włosy i te cudowne oczy które miał jego starszy brat. Ciężko jej było to przyznać nawet przed samą sobą, ale kochała ich obu. I właśnie przez tą chorą miłość musiała odejść.
- Uznałem że, skoro wróciłaś to zrobimy sobie mały sparring! Jak za dawnych czasów. Co ty na to? - Widać było że, mu bardzo zależy na tym. Widziała ten cudowny ogień w jego onyksowych oczach. Był taki sam jak Tamtego Natsu... Tego którego także kochała. Jednakże Tamten Natsu był uroczym małym dzieckiem, nie znającym bólu tego świata, który zwracał się do niej Księżniczko... i kochał swego starszego brata za wszelką cene.
Ten natomiast był inny. Był pozostałością. Pozostałością pozbawioną tych cennych wspomnień. Wspomnień o Niej i Zerefie. Ale jedno się wzupełności nic nie zmieniło. Pragnął przygód i walki.
- "Oj, Igneel coś ty z nim zrobiłeś?" - Pokręciła głową, a następnie uśmiechnęła się szerzej, przez jego słowa czuła jak jej własna magia szaleje i próbuje się wydostać na zewnątrz.
- Oczywiście że, się zgadzam. - Odpowiedziała "Nędza" , czym wywołała nie małe zamieszanie w jego oczach, które zapłonęły z ekscytacji.
Oboje skierowali się do wyjścia z budynku, aby przypadkiem niczego nie zniszczyć.
■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■■
Coś długo mnie nie było. Ale powracam z kolejnymi rozdziałami i troszkę doskwiera mi brak weny i ochoty na cokolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top