Rozdział 33

Wtorek, 8 sierpnia

Następny dzień Vivien i Chayse zaczęli od zapoznania się ze wstępnymi ustaleniami Daisy na temat samochodu Martina, który po podpisaniu przez prokuratora odpowiednich dokumentów znalazł się na policyjnym parkingu. Poza nim w garażu, nieopodal którego Martin został napadnięty, nie znaleziono niczego interesującego. Wszystko znajdowało się w aucie.

– Ten chłopak nie jest zbyt bystry – stwierdziła Daisy bez ogródek, krążąc wzrokiem między siedzącą naprzeciwko Vivien a stojącym obok Chaysem. – Albo kompletnie spanikował.

Vivien zniecierpliwiona wypuściła powietrze przez usta. Gdy pół godziny wcześniej obudził ją dzwonek telefonu, została poinformowana, że w końcu pojawiły się konkretne dowody. W ich obliczu sporządzenie aktu oskarżenia nie powinno stanowić dla prokuratora najmniejszego problemu. Vivien już podczas rozmowy telefonicznej próbowała dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi, ale Daisy kazała jej przyjechać na miejsce. Za to teraz, zamiast wszystko od razu powiedzieć, wyraźnie szykowała się na długi wywód.

– To akurat żadna nowość. Gdzie te konkrety?

– Wszystko byś od razu chciała mieć podane na tacy – obruszyła się Daisy, gdy koleżanka weszła jej w słowo. Postanowiła skupić wzrok na Woodardzie, ale wytrzymała tylko chwilę. Uznała, że jednak woli wyjaśnić co nieco z Vivien, a ta, jakby wiedząc, co zaraz się stanie, przewróciła oczami. – To tak nie działa. Sprawdzaliśmy to...

– Działałoby, gdybyś nie bawiła się w budowanie napięcia.

– Możemy wrócić do konkretów? – mruknął Chayse tak cicho, że ledwie mogły go usłyszeć. Oczy wciąż same mu się zamykały, ale stojąca na biurku kawa była zbyt gorąca, by mógł się napić. W domu nie zdążył tego zrobić, bo Daisy kazała się spieszyć. Wciąż nie odespał ostatnich dni. Miał wrażenie, że już nigdy się nie wyśpi.

– Możemy, chyba że nasza gwiazda ma jeszcze jakieś uwagi do przekazania – odparła Daisy oschle, wymownie patrząc na Vivien.

– Nie wkurzaj mnie dzisiaj.

Daisy była gotowa powiedzieć, że detektyw Clyne zawsze jest wkurzona, ale ostatecznie machnęła na to ręką. Sama miała jeszcze dużo do zrobienia, a ta pogawędka była dla niej chwilą wytchnienia. Bynajmniej nie zamierzała psuć sobie humoru sprzeczkami. Otworzyła teczkę, którą od chwili trzymała na kolanach. Podała Vivien plik zdjęć, po czym przekartkowała dokumenty, by odnaleźć protokół przeszukania. Moment później ten znalazł się w dłoniach Chayse'a.

– W schowku samochodowym znaleźliśmy nóż zawinięty w koszulkę – oznajmiła bez zbędnej zwłoki, czym od razu skierowała na siebie spojrzenie Woodarda. Vivien za to zaczęła szukać odpowiedniej fotografii. – Nóż jest czysty, ale luminol pokazał, że wcześniej była na nim krew. Koszulka za to jest cała w zaschniętych plamach. Sprawdzamy, czy to krew ofiary.

Chayse odłożył dokument i oparł dłonie na biurku, by wygodniej było mu zerkać przez ramię Vivien na trzymane przez nią zdjęcia. Sfotografowana koszulka była brązowa, ale nigdzie nie dostrzegł loga. Nawet na kolejnym ujęciu nic nie zauważył. Może kryło się pod którąś z plam krwi, a może w ogóle go tam nie było. Podniósł wzrok na Daisy, która od razu to wyczuła. Przechyliła nieznacznie głowę i pytająco uniosła brwi.

– To ta służbowa koszulka?

– Tak. Włókna zgadzają się z tymi spod paznokci ofiary.

– A wymiary noża? – tym razem to Vivien zabrała głos, ale wzrokiem nadal śledziła fotografie.

– Wstępnie pasują do zadanych ran, ale będziemy to dokładniej sprawdzać.

Chayse z podziękowaniem przyjął od służbowej partnerki zdjęcia i od razu się wyprostował. Ona z kolei opadła na oparcie biurowego fotela i zastanowiła się chwilę. Faktycznie mieli do czynienia z konkretnymi dowodami. Wszystko było tak oczywiste, że aż zwątpiła w słuszność tego rozwiązania. Prędko odgoniła od siebie tę myśl. To było oczywiste, bo zebrali odpowiednie informacje. Sama pogratulowała sobie w duchu kolejnej rozwiązanej sprawy. Chciała podzielić się tą myślą z pozostałymi, ale Chayse odezwał się jako pierwszy.

– Szczerze mówiąc, byłem pewien, że już się tego pozbył, a on przez cały czas woził to ze sobą.

– Najwidoczniej nie miał pomysłu, gdzie to wyrzucić – odparła Vivien, zadzierając głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Jego strapiony wyraz twarzy sugerował, że Chayse nie pozbył się wątpliwości tak szybko, jak ona. – Może chciał uciec z miasta i wtedy to zrobić, ale nie zdążył.

– Minęło mnóstwo czasu, zanim zaczęliśmy go podejrzewać – stwierdził sceptycznie i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.

– Pewnie bał się, że to znajdziemy, jeśli gdzieś to wyrzuci – włączyła się Daisy.

– Albo jest taki zarozumiały, że myślał, że się nie domyślimy, że to on.

– Nie wydaje się zarozumiały...

– A podejrzewałbyś go o brutalne morderstwo i gwałt? – zapytała Vivien twardo, nadal patrząc mu w oczy. Uniósł brwi, zacisnął usta, a na koniec odwrócił wzrok.

– Nie – przyznał nieco ciszej.

– No właśnie. Równie dobrze może być zarozumiały.

– Może i tak. – Chayse ominął spojrzeniem służbową partnerkę i zatrzymał się na Daisy, która w międzyczasie schowała zdjęcia do teczki. Dokument, który wcześniej dała mu do przeczytania, został na biurku. – Jeszcze coś?

– Jeszcze ci mało?

– Nie. Jasne, że nie.

Daisy wygięła kąciki ust ku górze, gdy tak nagle się speszył. Gdyby zadała takie pytanie Vivien, już dawno usłyszałaby, że mogłaby się bardziej przyłożyć do swojej roboty. Takie docinki ze strony detektyw Clyne były dla niej codziennością, sama często odpłacała się czymś podobnym. Chayse był zupełnie inny, a Daisy bardzo ciekawiło, na jak długo taki pozostanie. Uprzejmość i ugodowość czyniły go wyjątkowo czarującym, ale niekoniecznie pasowały do detektywa wydziału zabójstw. Szczególnie ugodowość mogła szybko obrócić się przeciwko niemu.

– W aucie znaleźliśmy jeszcze zapasy jedzenia na kilka dni i trochę śmieci. – Daisy dopiero teraz skupiła wzrok na poirytowanej Vivien, mimo że Chayse już dawno temu przestał patrzeć jej w oczy. – Najwidoczniej planował ukrywać się przez pewien czas. Była też torba z ciuchami, ale nic specjalnego tam nie znaleźliśmy.

– A buty? – dopytała Vivien.

– Były jedne, ale nie te, które miał na sobie w mieszkaniu Reginy.

– Ale rozmiar się zgadza?

– Tak. To już wcześniej wiedzieliśmy, przecież go o to pytaliście.

Daisy podniosła się z miejsca razem z szarą teczką, którą tu przyniosła. Nie miała im nic więcej do powiedzenia, a oni też nie wyglądali, jakby zamierzali o cokolwiek zapytać. Nie chcąc tracić więcej czasu, po prostu ruszyła do przeszklonych drzwi. Nawet nie próbowała powstrzymać uśmiechu, który zakradł się na jej twarz, gdy stojący nieopodal drzwi Chayse wychylił się, żeby nacisnąć klamkę i je popchnąć drzwi. Naprawdę miała nadzieję, że ani ta praca, ani Vivien go nie zepsują.

– Daj znać, gdy jeszcze czegoś się dowiesz – rzuciła Vivien za wychodzącą koleżanką.

– Będziecie musieli trochę zaczekać.

Po tych słowach zniknęła za progiem. Chayse ominął biurko służbowej partnerki i zajął miejsce za swoim własnym. Zupełnie nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Z jednej strony miał wrażenie, że sprawa zabójstwa Reginy Appleton dobiegła końca, a z drugiej gdzieś podskórnie czuł, że to wciąż nie wszystko. Brakowało mu konkretnego zamknięcia.

– Jeśli ta krew z koszulki należy do ofiary, a nóż pasuje do ran, to lepszych konkretów nie będziemy mieć – oznajmiła Vivien po dłuższej chwili, na co Chayse tylko pokiwał głową. – Jeszcze te zdjęcia i podarta bielizna ofiary w domu Martina.

– Jeszcze nie wiemy, czy to bielizna Reginy – zauważył natychmiast Woodard, nieco się ożywiając.

– Spotkałam Zacha na korytarzu i mówił, że jej mąż przyszedł na komendę z samego rana i potwierdził, że to jej. Przez Daisy zapomniałam ci powiedzieć – dodała, gdy zaskoczony uniósł brwi.

– W takim razie prokurator będzie zadowolony.

– No raczej. Obalone alibi Martina też mu się spodoba. Jest tego tyle, że zeznania Martina to tylko formalność.

Chayse aż wyprostował się na fotelu. Dla niego przesłuchanie młodego kuriera stanowiło właśnie to domknięcie, przez którego brak aktualnie nie mógł zebrać myśli. Liczył na to, że dzięki niemu w końcu zrozumie, co tak naprawdę się wydarzyło. Tymczasem dla Vivien znacznie ważniejsze było wypełnienie odpowiednich dokumentów, rozmowa z prokuratorem i oficjalne zakończenie śledztwa.

– Nie jesteś ciekawa, dlaczego to zrobił? – zapytał lekko rozczarowany jej postawą.

– Wiemy dlaczego. Miał obsesję na punkcie Reginy i pewnie uznał, że się jej podoba. Nie ma tu większej filozofii. – Vivien dopiła kawę, którą zrobiła sobie od razu po przyjeździe do pracy. Napój zdążył już wystygnąć, przez co stał się jeszcze bardziej gorzki. – Zaraz pojedziemy do szpitala i trochę go podpytamy, ale jeśli nie powie nic nowego, to bardziej szczegółowo ogarnie to prokurator. My już zrobiliśmy to, co trzeba.

– A co z tymi, którzy pobili Martina?

– Siedzą na dołku, a co ma z nimi być?

– Nie będziemy ich przesłuchiwać? – Chayse nie krył, że taki obrót spraw mu się nie podoba. Nie lubił robić czegoś po łebkach, a takie odpuszczanie właśnie z tym mu się kojarzyło. Jednocześnie już kilka razy zdążył się przekonać, że detektyw Clyne wie, co robi, dlatego nie chciał przesadnie forsować swojego zdania.

– Próbowaliśmy i widziałeś, jak to się skończyło. Poza tym to nie nasza sprawa.

– Ale związana z naszą sprawą.

– Czy ja wiem... – Wydęła usta nieprzekonana. Dla niej to wszystko było jasne, a Chayse niepotrzebnie szukał drugiego dna. – Martin się napatoczył, więc mu się dostało. Pewnie chcieli go okraść. Pewnie dlatego nie miał przy sobie portfela i telefonu, a w garażu też ich nie było.

– A może to jakaś zemsta za Reginę?

Westchnęła ciężko. Od tego gdybania zaczynała boleć ją głowa. Vivien w swojej pracy starała się skupiać się na faktach i dowodach, co zazwyczaj przynosiło pożądane skutki. Dzięki temu, zamiast zadręczać się wszystkimi możliwymi rozwiązaniami, sprawdzała tę opcję, która w danym momencie wydawała się najbardziej prawdopodobna. W razie niepowodzenia wybierała kolejną, a potem następną, aż do skutku.

– Chayse... Nie wszystko zawsze jest powiązane. A nawet jeśli to zemsta, to co to zmienia? – zapytała, gdy nic nie powiedział. Domyślała się, że nie zdoła przekonać go do swoich racji, ale te niczym niepoparte teorie coraz bardziej ją męczyły. – Napadli go i pobili, dostaną za swoje. Motyw można zostawić komuś, kto będzie się tym zajmować. Prokurator i tak zaklasyfikuje to w taki sposób, w jaki będzie chciał. To nie nasz interes. – Nadal tylko jej się przyglądał, dlatego podniosła się z miejsca i podeszła do jego biurka. Oparła się o blat i pomachała mu palcem przed twarzą, przez co spojrzał na nią spod byka. – Powinieneś nauczyć się pilnować swojego nosa, inaczej będziesz spędzać w robocie całe dnie i noce.

– Pomyślałem, że może to któryś z nich jest prawdziwym mordercą, a Martin jest tylko podstawiony.

– Na jego firmowej koszulce jest krew. W mieszkaniu są jego odciski. Kłamał na temat alibi i próbował się przed nami schować. Stalkował Reginę, a po gwałcie i morderstwie zabrał jej majtki. W jego aucie jest prawdopodobne narzędzie zbrodni. Czego więcej potrzebujesz, żeby uwierzyć w jego winę?

Tym razem to on westchnął, po czym bezradnie rozłożył ręce. Kotłujące się w jego głowie myśli nie chciały zebrać się w całość. Te wątpliwości były męczące, ale nie potrafił się ich pozbyć. Nie chciałby wysłać na salę sądową niewinnego człowieka. W końcu sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to jest znaleźć się w celi przez nieporozumienie i niedopatrzenie.

– Nie wiem...

– Słuchaj, ja doskonale wiem, że on nie wygląda i nie zachowuje się jak typowy morderca. Tylko że typowy morderca to po prostu twoje wyobrażenie na ten temat. Dla mnie też Martin nie był oczywistym podejrzanym, ale to nie znaczy, że jest niewinny. – Wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach. Cierpliwie czekała, aż Chayse w końcu przyzna jej rację, ale wyraz jego twarzy wcale nie wskazywał na to, że jej uwierzył. – Skup się na faktach, dowodach. Mamy ich sporo. Zeznania Martina mogą coś zmienić, wtedy będzie trzeba to sprawdzić, ale na chwilę obecną sprawa jest jasna. Nie szukaj drugiego dna na zapas.

– Pierwszy raz mam do czynienia z takim pojedynczym morderstwem.

– Właśnie. Nie mówiłeś o tych wcześniejszych sprawach.

– Zawsze było więcej ofiar – odparł lakonicznie. Nie lubił wracać do tych wspomnień. Nie po to przeprowadził się do Waszyngtonu, żeby ciągle sobie to przypominać.

– Seryjni? – zapytała nagle zaintrygowana, na co Chayse przytaknął. – Jakim cudem dostały ci się takie sprawy?

– Dwa razy trafiły się, gdy byłem szeryfem, ale tylko jedną z nich rozwiązywałem. Jako policjant pomagałem przy jednej, ale właściwie to nie robiłem dużo.

– Tajemniczo – rzuciła rozbawiona jego staraniami, by zrozumiale to wyjaśnić, a jednocześnie nic nie powiedzieć. – To wyjaśnia, czemu doszukujesz się wszędzie jakichś dziwnych powiązań. Na szczęście za większością morderstw nie stoją seryjni, a tym bardziej nie geniusze zbrodni.

– Na to wygląda. – Chayse zgodził się z Vivien przede wszystkim po to, żeby mogli zmienić temat. – To kiedy jedziemy do szpitala?

– Możemy nawet teraz.

Ta odpowiedź błyskawicznie poprawiła mu humor. Dopił swoją kawę, ale zamiast odstawić pusty kubek na biurko, wziął go ze sobą tak samo, jak Vivien. Po drodze do wyjścia z budynku zahaczyli o kuchnię, żeby umyć naczynia i odstawić je na miejsce, a kilka minut później już siedzieli w samochodzie.

Droga do szpitala zajęła im ponad pół godziny. Vivien wykorzystała ten moment na drzemkę, a Chayse żałował, że nie może postąpić podobnie. Siadanie za kierownicą przychodziło mu tak naturalnie, że już nawet nie dyskutowali, kto będzie prowadzić i jakim autem pojadą. Jedynie wczoraj dla odmiany wybrali samochód Vivien, ale to i tak Woodard prowadził. Na ogół odpowiadał mu taki stan rzeczy, jednak teraz wolałby znaleźć się na miejscu pasażera.

Musiał trzy razy objechać parking pod szpitalem, żeby w końcu znaleźć wolne miejsce. Szturchnął Vivien w ramię, gdy nie zareagowała na słowne próby zbudzenia jej, a potem wysiadł z jeepa. Miał ochotę zapalić papierosa, ale ostatecznie tylko schował dłonie do kieszeni spodni. Uznał, że jakoś wytrzyma do czasu wyjścia ze szpitala.

Moment później przemierzali drogę do drzwi wejściowych, wymieniając pojedyncze uwagi na temat czekającego ich przesłuchania, a właściwie rozpytania. Vivien zaproponowała, by to Chayse zadawał pytania, jednak on wolał pozostawić to w jej rękach. Od razu na to przystała, poniekąd nawet się ucieszyła. Według niej bezsensowne wątpliwości Chayse'a mogłyby skierować tę rozmowę na nieodpowiedni tor, ale tę uwagę wolała pozostawić dla siebie.

W recepcji dowiedzieli się, w której sali leży Martin Evans. Musieli wejść na pierwsze piętro, żeby dotrzeć na odpowiedni oddział. Za to bez problemu odnaleźli właściwe pomieszczenie, ponieważ od razu dostrzegli policjanta siedzącego na plastikowym krzesełku na końcu korytarza. Mimo że siwiejący mężczyzna skupiał się na czytaniu gazety, od razu podniósł wzrok, gdy znaleźli się kilka metrów od niego. The Washington Post wylądował na krzesełku obok, a oficer Ferrell szybko podniósł się z miejsca, jakby chciał ukryć to, co przed chwilą robił. Chayse miał wrażenie, że widzi tego mężczyznę pierwszy raz w życiu – za to reakcja policjanta jasno świadczyła o tym, że rozpoznał detektyw Clyne.

– Coś się działo? – zapytała po tym, jak jedynie kiwnęła głową na powitanie.

– Matka na chwilę go odwiedziła, ale nie rozmawiali na temat sprawy – odparł wyjątkowo niskim głosem, który nie pasował do jego stosunkowo drobnej sylwetki. – Dowiedziała się, jak się czuje, a potem kazaliśmy jej wyjść.

– Nie wspominał nic o prawniku?

– Na razie nie.

– Okej, dzięki.

Vivien nacisnęła klamkę i dynamicznie otworzyła drzwi. Leżący na szpitalnym łóżku Martin od razu odwrócił głowę w jej stronę. Gdy szeroko otworzył oczy i wstrzymał oddech, sprawa stała się jeszcze bardziej jasna. Chayse zamienił kilka słów z siedzącym przy drzwiach policjantem, a potem poinformował go, że może zrobić sobie krótką przerwę. Podniósł krzesło, które moment wcześniej zwolnił nieznany mu funkcjonariusz, i przeniósł je obok jedynego łóżka w sali. Vivien już zdążyła zająć miejsce na czarnym taborecie, ale nadal nie odezwała się ani słowem. Martin również milczał.

– Chcesz nam coś powiedzieć? – zapytała spokojnie.

– Co? O pobiciu? – dopytał po chwili i od razu uciekł od niej spojrzeniem.

Vivien przez kilka sekund przyglądała się jego opuchniętej twarzy. Rozcięta warga sprawiała, że mówił nieco niewyraźnie. Możliwe, że na skutek pobicia stracił zęba, ale tego jeszcze nie zdążyła zauważyć. Za to bez problemu dostrzegła jego przekrwione oko, od którego mocno odcinała się niebieska tęczówka.

– Myślisz, że z jakiego powodu cię pobili?

– Nie wiem. Zabrali mi portfel, ale prawie nic nie było w środku.

– Co robiłeś w tamtej okolicy?

– Nic – odparł błyskawicznie i zerknął na nią z ukosa.

– Znaleźliśmy twój samochód – oznajmiła Vivien nadal wyjątkowo spokojnie jak na siebie.

Martin od razu zaczął kręcić głową i zapewniać, że nie wie, o co chodzi. Był o wiele bardziej nerwowy niż podczas przesłuchania na komendzie, mimo że już wtedy wyraźnie się stresował.

– W garażu, który wynajmowałeś.

– Nic nie wynajmowałem – zaprzeczył gwałtownie i wyjątkowo głośno.

– Właściciel garażu cię rozpoznał i pokazał umowę, więc przestań ściemniać. – Cierpliwość detektyw Clyne szybko się wyczerpała, przez co jej ton głosu od razu stał się ostrzejszy. – Wynająłeś ten garaż prawie miesiąc temu. Najwidoczniej od dawna planowałeś, że się tam ukryjesz.

– Nic nie planowałem.

– W schowku była zakrwawiona koszulka. Czyja to krew?

– Moja.

Martin zacisnął palce na kołdrze, która zakrywała go po same ramiona. Wiercił się niespokojnie, o czym głośno dawała znać szeleszcząca pościel. Vivien zerknęła na służbowego partnera, żeby sprawdzić, czy ten ma jeszcze jakieś wątpliwości. Jego zacięta mina sugerowała, że nie.

– Skąd się wzięła? – zapytała Vivien, wracając wzrokiem do Martina.

– Skaleczyłem się.

– Dużo jej jak na skaleczenie. Musiało być głębokie, więc pewnie została ci jakaś blizna albo inny ślad.

Jego grdyka wyraźnie się poruszyła, gdy po chwili milczenia z trudem przełknął ślinę. Kaszlnął trzy razy i sięgnął po butelkę z wodą stojącą na małym stoliku. Odkręcił ją drżącymi dłońmi, upił łyk i odstawił na miejsce.

– Nie – burknął w odpowiedzi na wcześniejszą sugestię pani detektyw.

– Wiesz, że sprawdzimy, do kogo należy ta krew i będziemy mieć czarno na białym, że kłamiesz? – Vivien nie doczekała się żadnej reakcji poza kręceniem głową, więc przeszła do kolejnych pytań. – A nóż?

Martin znów długo się zastanawiał, zanim zdecydował się coś powiedzieć. Na przemian albo rozważał każde słowo, albo mówił to, co jako pierwsze wpadło mu do głowy. Zawsze za wolno albo za szybko, żeby wyszło wiarygodnie.

– Nóż jak nóż – stwierdził w końcu, patrząc prosto w jasnozieloną ścianę przed sobą. – Czasem trzeba coś przekroić.

– Albo kogoś dźgnąć.

– Nikogo nie dźgnąłem.

– Wymiary noża odpowiadają ranom zadanym pani Appleton.

Vivien postanowiła zaryzykować, mimo że nie miała jeszcze całkowitej pewności co do prawdziwości tego zdania. Miała za to pewność, że Martin niespokojnie przejechał językiem po wargach. Pamiętała, że podczas przesłuchania również to robił.

– Pewnie jest dużo takich noży.

– Ale nie na wszystkich są ślady krwi.

– Przecież nóż był czysty – odparł natychmiast, podnosząc głos.

– Tak, ale to nie znaczy, że nie ma na nim śladów. Słuchaj, Martin, nie wywiniesz się – powiedziała doszczętnie zniecierpliwiona jego nieudolnymi próbami tłumaczenia się. – Najlepiej będzie dla ciebie, jak się przyznasz.

– Nie zrobiłbym krzywdy Reginie.

– Dlaczego nie?

– Była miła.

Vivien zmarszczyła brwi i zerknęła na Chayse'a. Od razu natrafiła na jego wzrok. Najwidoczniej też usłyszał tę dziwną zmianę w tonie głosu Martina. Tym jednym zdaniem kurier przypomniał im, dlaczego przez cały czas trwania śledztwa nazywali go „dzieciakiem". Gdy pytali go o Reginę, od razu zaczynał serwować im infantylne odpowiedzi. Podczas przesłuchania pojawiały się one nagminnie.

– Lubiłeś ją? – Vivien w odpowiedzi otrzymała jedynie kiwnięcie głową. Tym razem Martin patrzył jej w oczy. – A ona ciebie?

– Też.

– Dlaczego tak myślisz?

– Bo była miła – powtórzył tym samym ściszonym głosem. Oparł głowę o ścianę i skierował wzrok na białą kołdrę. – Zaprosiła mnie do siebie.

– I co się wtedy stało?

– Nic. Rozmawialiśmy chwilę.

– A następnym razem?

Vivien doskonale pamiętała, że Martin na przesłuchaniu wspominał o jednej wizycie u Reginy. Twierdził wtedy, że zostawiła go w przedsionku i nie wszedł w głąb mieszkania, jednak jakimś cudem znaleźli odciski jego palców na kartonie w salonie.

– To było tylko raz.

– Czyli następnym razem sam wszedłeś?

– Nie zrobiłem jej krzywdy.

Chayse wychylił się lekko do przodu, czym zwrócił na siebie uwagę służbowej partnerki. Wymownie spojrzał na Martina, a potem znów na nią. Vivien przechyliła głowę i zmrużyła oczy. Nie rozumiała, o co mu chodzi. Dopiero gdy otworzył usta, ale nic nie powiedział, zorientowała się, co miał na myśli. Lekko wzruszyła ramionami, co uznał za zgodę. Przeniósł spojrzenie na Martina, który przez cały ten czas tępo wpatrywał się w ścianę przed sobą.

– Nie chciałeś zrobić jej krzywdy? – zapytał ostrożnie Chayse. Wcześniej nie miał okazji porozmawiać z Martinem, to Vivien przesłuchiwała go za pierwszym razem.

– Nie chciałem – przyznał, w żaden sposób nie reagując na to, że ktoś inny się do niego odezwał.

– To czemu to się stało?

– Myślałem, że mnie lubi.

– A okazało się, że nie lubi? – drążył Chayse, przy czym nadal uważnie dobierał każde słowo.

Martin zmarszczył brwi, ale przez to od razu syknął i się skrzywił. Pewnie to szwy na łuku brwiowym sprawiły mu ból. Odwrócił głowę w stronę Chayse'a i Vivien, ale to właśnie na detektyw Clyne zatrzymał spojrzenie.

– Tylko udawała, a tego malarza lubiła.

– Ralpha Cathcarta?

– Przychodził do niej i zawsze się wtedy uśmiechała – kontynuował Martin niemal szeptem, tym razem wyjątkowo utrzymując kontakt wzrokowy z Vivien, mimo że to nadal Chayse zadawał mu pytania. – Do mnie też się uśmiechała.

Chayse dłuższą chwilę przyglądał się młodemu kurierowi. Już wcześniej rzuciło mu się w oczy, że chłopak lekko przypomina kochanka Reginy, a to przede wszystkim za sprawą krótko zgolonych brązowych włosów. Również imponujący wzrost i niebieskie oczy upodabniały go do malarza, ale to by było na tyle. Rysy ich twarzy były zupełnie inne, zwłaszcza przez co najmniej dziesięcioletnią różnicę wieku między nimi. Także ich charaktery drastycznie się od siebie różniły – Martin był nieśmiały i wycofany, a Ralph zdecydowany i skory do wszczynania awantur.

– Myślałeś, że jak będziesz do niego podobny, to Regina cię polubi? – Chayse zerknął na Vivien, ponieważ Martin i tak na niego nie patrzył, ale ona uważnie śledziła reakcję kuriera. Martin przytaknął niemal od razu. – Ale cię nie polubiła?

– Chyba nie. Kazała mi wyjść.

– I co się wtedy stało?

– Nic.

Chayse spróbował wypytać Martina o dalszy przebieg tego spotkania, ale nie dowiedział się już niczego nowego. Chłopak całkowicie zamilkł, nie reagował nawet na pytania Vivien. Po prostu wbił wzrok w ścianę naprzeciwko i zaczął ich ignorować. Nawet nie drgnął, gdy zaczęli zbierać się do wyjścia. Również wtedy, gdy w pomieszczeniu pojawił się policjant, który wcześniej go pilnował, pozostał nieruchomy.

– Gada się z nim jak z dzieckiem – stwierdziła Vivien od razu po znalezieniu się na korytarzu.

– Może powinien przebadać go psychiatra?

– Może. Prokurator pewnie uzna, że tak – dodała, zerkając na zamknięte drzwi. Mimo że nie dowiedzieli się wiele, ta rozmowa i tak przebiegła lepiej, niż się spodziewała. Była przygotowana na to, że Martin nie odezwie się do nich ani słowem. – Nadal masz wątpliwości?

– Nie... – Chayse zwiesił głos. Ciężko było mu ubrać w słowa to, co tak naprawdę myślał. Wyczekujące spojrzenie Vivien też mu nie pomagało. – Po prostu to była dziwna rozmowa, jakby nie do końca to rozumiał, co się wydarzyło.

– Może tak jest. To już musi ocenić specjalista. Myślisz, że Martin zachował się tak agresywnie, bo uznał, że Ralph jest agresywny? – Vivien nawiązała do jednego z ostatnich pytań, na które otrzymali odpowiedź.

– Jakoś tak mi się skojarzyło.

– Brzmi całkiem prawdopodobnie, ale pewnie już się nie dowiemy.

Vivien omal się nie roześmiała, gdy dostrzegła, jak zawiedziony wygiął usta w podkówkę. Takiej ciekawości i entuzjazmu spodziewałby się po osobach dopiero rozpoczynających służbę, a Chayse miał już co nieco za sobą. Ciekawiło ją, ile minie czasu, zanim da sobie spokój z rozgrzebywaniem każdego aspektu śledztwa.

– No nie przejmuj się tak, bo długo nie pociągniesz. – Poklepała go po ramieniu, na co tylko ciężko westchnął. – Może jakieś wieczorne świętowanie poprawi ci humor?

Zanim zdążył spojrzeć jej w oczy, Vivien już ruszyła wzdłuż korytarza. Dogonił ją dosłownie po dwóch krokach, ale żadne z nich nie myślało o zatrzymywaniu się. Szpitalna atmosfera była przytłaczająca, więc oboje chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce.

– Jakie świętowanie?

– Świętowanie rozwiązania sprawy. Wyjdziemy sobie mniej więcej taką grupką jak ostatnio. Może tym razem nawet Daisy się załapie.

– Brzmi nieźle – stwierdził po chwili, ale w jego głosie nie usłyszała przekonania.

– Każdy pretekst do wyjścia brzmi nieźle. – Specjalnie postawiła krok bliżej niego, żeby trącić go ramieniem. Zadziałało, bo prychnął rozbawiony. – Trochę więcej entuzjazmu i mniej marudzenia, Chayse.

– Abby też będzie?

– Jeśli ją zaprosisz.

Spojrzenie, które posłała w jego stronę, w normalnych okolicznościach doprowadziłoby go do śmiechu, ale akurat mijali dwie pielęgniarki. Zastanawiało go, czy Abby mówiła coś Vivien na jego temat, ale wolał nie pytać. Sam nadal nie wiedział, jak zachowywać się w stosunku do niedawno poznanej kobiety. Mimo że ich pierwsze spotkanie było wyjątkowo niezręczne, to powoli coraz lepiej im się rozmawiało.

– Przecież zawsze z wami wychodzi.

– Wychodzi, ale możesz ją osobiście zaprosić.

– Okej.

– No i super. – Tym razem Vivien nie skomentowała jego lakonicznej reakcji. Wystarczyło jej to, że nie wyglądał już na takiego udręczonego jak po wyjściu z sali, w której leżał Martin. – Trzeba tylko uzgodnić godzinę z resztą.

– A ty kogoś zaprosisz? – zapytał wyraźnie zainteresowany. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że Vivien przez ostatnie kilka dni nie wspominała nic o swoich nowych podbojach. Może nie miała na nie czasu, a może po historii z Jettem wolała bardziej się z tym kryć.

– Po co? Jak będę chciała, to poznam kogoś na miejscu.

– Niedawno ktoś cię podwoził do pracy.

– To już za mną. – Machnęła ręką bez większych emocji, gdy zatrzymali się przy drzwiach wyjściowych. Sceptyczne spojrzenie Chayse'a nie skłoniło jej do dalszych wyjaśnień. – Nie patrz tak. Nie robię nic złego.

– Wiem, Vivien. – Wyszli z budynku i od razu skierowali się do jego samochodu. Nie chciał, żeby znowu zapadła między nimi cisza, dlatego powiedział to, co jako pierwsze przyszło mu do głowy: – To co, teraz papiery?

– Niestety, ale za to dzisiaj bez nadgodzin. Za nic ich nam nie wepchną.

Gdy weszli do auta, Chayse po raz pierwszy poczuł, że dla nich to śledztwo naprawdę się skończyło. Chętnie dowiedziałby się więcej o okolicznościach napaści na Martina, a także o tym, dlaczego kurier zabił Reginę Appleton, ale Vivien miała rację – zrobili już to, co do nich należało. Potwierdzenie, że krew na koszulce należy do ofiary, a rany zostały zadane za pomocą noża znalezionego w samochodzie Martina, było już tylko formalnością. Zgromadzili potrzebne dowody, złapali sprawcę. Martin po wyjściu ze szpitala od razu trafi do aresztu śledczego, a resztą zajmie się przede wszystkim prokurator. Może on dowie się, jak do tego wszystkiego doszło, a może szczegóły pozostaną jedynie w sferze ich domysłów.

Nie miał już wątpliwości co do winy Martina Evansa, jednak poczucie niepewności wcale go nie opuściło. Brak dokładnych wyjaśnień nie pozwalał mu ustosunkować się do tej sprawy. Kim tak naprawdę był Martin? Brutalnym mordercą pozbawionym skrupułów czy ofiarą swojego wycofania, trudnej sytuacji rodzinnej i pewnie jeszcze czegoś? Za mało o nim wiedział, by jednoznacznie odpowiedzieć, ale za to był pewien, że Martin zrobił coś strasznego. Coś, czego nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić.


-----------------------------------------------------------------------------------

Wpadnie jeszcze jeden rozdział, pewnie dość krótki, który będzie ostatnim. Postaram się dość szybko go wrzucić, chociaż ostatnio pisanie idzie mi coraz wolniej i ciężej. Nie podaję konkretnego dnia, bo nawet nie jestem w stanie zgadnąć, ale oby do zobaczenia niedługo :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top