Rozdział 13

Czwartek, 3 sierpnia


Czwartkowy poranek powitał wszystkich nieco chłodniej niż jego poprzednicy. Na niebie po raz pierwszy od kilku dnia dało się dostrzec szare chmury, z których co jakiś czas wyglądało słońce. Chayse przymknął powieki, gdy rażące promienie nagle padły na jego twarz. Tym razem przyjechał na komendę nieco szybciej, niż powinien, więc w wolnej chwili postanowił zapalić. Rzucił palenie przed paroma laty, ale kilka miesięcy temu w chwili słabości wziął papierosa oferowanego przez kolegę z pracy. Od tego czasu nieudolnie krążył między codziennym popalaniem a kilkudniowymi przerwami, w których mówił sobie, że może to skończyć w każdej chwili. Potem dochodził do wniosku, że przecież nie będzie odbierać sobie czegoś, co go uspokaja. Ostatnia zmiana pracy sprawiła, że dłużej utrzymywał się w tej drugiej fazie.

Oparł się plecami o chłodną ścianę budynku, kilka metrów od wejścia, i wypuścił z ust szary dym. Podciągnął rękawy rozpinanej bluzy bez kaptura. Było za zimno na samą koszulkę, ale za ciepło na cokolwiek innego, a to za sprawą słońca nieustannie chowającego się za chmurami. Zaciągnął się jeszcze raz, obserwując wjeżdżający na parking nieoznakowany, typowo miejski samochód. Niewielki pojazd w kolorze zbliżonym do złotego zatrzymał się w takiej odległości od niego, że był w stanie dostrzec siedzące na przednich fotelach kobiece sylwetki. Nie mógł jednak rozpoznać twarzy.

Odwrócił wzrok tylko na moment. Trzaśnięcie drzwiami znów kazało mu spojrzeć w kierunku auta. Podrażniony przez dym odkaszlnął, gdy zorientował się, że długie nogi, którym ułamek sekundy wcześniej się przyglądał, należą do Vivien. Przeniósł spojrzenie na drugą stronę parkingu i jeszcze raz włożył papierosa do ust. Wcześniej palił spokojnie, ale teraz nagle zaczął się spieszyć.

– Może i do twarzy ci z papierosem, ale za to śmierdzisz! – zawołała Vivien na długo przed tym, kiedy faktycznie mogła poczuć charakterystyczny zapach.

Chayse w odpowiedzi zaciągnął się jeszcze raz, a po chwili wypuścił z ust ostatnią chmurę dymu. Upuścił niedopałek na chodnik, zdeptał go, a na koniec schylił się i podniósł go z ziemi. Gdy się wyprostował, służbowa partnerka już stała dwa kroki od niego. Zupełnie tego nie rozumiał, ale wydawało mu się, że detektyw Clyne codziennie wygląda inaczej.

– No, masz szczęście, że po sobie sprzątasz.

– Ciebie też miło widzieć.

Skierował się do znajdującego się kilka kroków dalej śmietnika, tym samym zostawiając Vivien za plecami. Myślał, że ta po prostu wejdzie do budynku i spotkają się w pokoju, który dzielili od paru dni, jednak się pomylił. Vivien czekała na niego przy drzwiach, a na dodatek niecierpliwie przebierała nogami.

– Co to za podwózka dzisiaj? – zapytał, gdy tylko przekroczyli próg komendy.

– A co? – Gdy w ramach odpowiedzi, usłyszała tylko rozbawione prychnięcie, aż przystanęła na schodach. – O co chodzi?

– O nic, po prostu to pytanie skojarzyło mi się z Jettem.

– Nie przypominaj mi – mruknęła, czym znowu poprawiła mu humor. Bez słowa zaczęła pokonywać kolejne stopnie, a Chayse szybko do niej dołączył. Wciąż próbował powściągnąć uśmiech, ale akurat tego nie mogła widzieć. – Znajoma mnie podwiozła.

– Och, znajoma?

Vivien znów gwałtownie się zatrzymała, ale tym razem jeszcze odwróciła głowę. Kpiący uśmiech, w który ułożyły się usta Daisy, sprawił, że przewróciła oczami. Czasem miała wrażenie, że Daisy wie o niej zbyt dużo. Jednocześnie nie potrafiła przestać gadać o sobie i swoim życiu, gdy raz na jakiś czas spotykały się poza pracą. Potem musiała wysłuchiwać podobnych komentarzy.

– Nie interesuj się tak i nie psuj mi humoru. – Vivien nie chciała rozwijać tego tematu przy służbowym partnerze. Wystarczyło, że wygłupiła się, wspominając o nieudanej randce z Jettem. – Skąd ty się tu w ogóle wzięłaś?

– Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to ja tu pracuję – wyjaśniła Daisy poważnie, po czym wyprzedziła koleżankę na schodach. Przywitała się z Chaysem i, pokonując kolejne stopnie, zerknęła przez ramię. – Poza tym nawet współpracuję z tobą przy śledztwie. No i jeszcze...

– Nie chcę psuć ci zabawy, ale starczy – przerwała Vivien zdecydowanym tonem. Również ruszyła schodami w górę, jednak szła za Chaysem i Daisy. – Już przypomniałam sobie, kim jesteś. Niestety.

– Dla swojej znajomej też jesteś taka milutka?

– Co to? – zagadnął Chayse, wskazując na dokumenty, które Daisy trzymała w dłoni. Wcale go to nie interesowało, ale nie miał ochoty słuchać tej wymiany zdań.

– To dla was. Byłam u... – Daisy zwiesiła głos. Gdyby użyła imienia kolegi z pracy, Chayse nie miałby pojęcia, o kim mówi. – Byłam u informatyka. Dostał się do telefonu ofiary.

– Świetnie. Daj mi to.

Moment później Vivien już trzymała w dłoniach dokumenty z informacjami o zawartości telefonu Reginy Appleton. Zamierzała przeczytać je, dopiero gdy rozsiądzie się na swoim fotelu. Doskonale wiedziała, że chodzenie po komendzie z nosem w papierach, mogłoby skończyć się dla niej zderzeniem z drzwiami albo innymi osobami, które zdecydowałyby się nie ustąpić jej drogi.

Vivien zmarszczyła brwi, gdy Daisy weszła na to samo piętro co oni. Zazwyczaj pojawiała się tutaj jedynie wtedy, gdy chciała przekazać informacje o nowych ustaleniach, a to już przecież zrobiła. Jakby tego było mało, jeszcze zagadywała Woodarda, przez co Vivien była niemal zmuszona do milczenia, ponieważ nie zamierzała mówić do ich pleców. Teoretycznie mogłaby zrównać z nimi swój krok, ale w praktyce i tak ktoś z nich ciągle musiałby albo przyspieszać, albo zwalniać, żeby bez problemu wyminąć się innymi osobami pokonującymi długi korytarz.

– Dzięki, Daisy, ale już możesz sobie iść – oznajmiła Vivien, gdy od odpowiedniego pomieszczenia dzieliło ich już tylko kilka kroków.

– Nie chcesz omawiać ze mną tego, co znalazł informatyk?

Daisy faktycznie dobrze znała Vivien, ale to działało również w drugą stronę. Właśnie dzięki temu detektyw Clyne wiedziała, że ten urażony ton, to tylko kolejna kpina ze strony jej koleżanki. Daisy po prostu miała taki styl bycia, nawet prywatnie zachowywała się właśnie w ten sposób. Vivien z kolei łatwo się irytowała, więc chociaż kilka pierwszych takich zdań na początku ją bawiło, to później zaczynały ją one frustrować. Może właśnie dlatego mimo wzajemnej sympatii kobiety dość rzadko spotykały się poza pracą.

– Nie, bo rozpraszasz mojego partnera – odparła, nieudolnie powściągając uśmiech.

– Co takiego? – Chayse aż szerzej otworzył oczy.

– Widzisz, Chayse, Vivien już uważa, że jesteś jej – Daisy powiedziała to nieco cichszym głosem, ale bez cienia oburzenia. Nie zamierzała też zaprzeczać.

– Idź już do tych swoich mikroskopów, czy czego ty tam używasz, i przestań mnie wkurzać.

Daisy uniosła ręce w geście poddania się, po czym z uśmiechem obróciła się do nich plecami i ruszyła w głąb korytarza. Vivien przewróciła oczami, ale i tak odprowadziła ją wzrokiem aż do zakrętu. Potem weszła do pokoju, w którym Chayse już rozsiadał się na fotelu. Zamknęła przeszklone drzwi, ale nie podeszła od razu do swojego biurka. Najpierw zmierzyła wzrokiem służbowego partnera, który bardzo szybko zorientował się w sytuacji. Mimo tego Vivien nie uciekła od niego spojrzeniem.

– W razie, gdybyś się zastanawiał, to Daisy ma męża – wypaliła jakby od niechcenia, ale bardzo uważnie obserwowała reakcję partnera.

– Po co mi to mówisz? – zapytał jeszcze bardziej zaskoczony niż na korytarzu.

– Na wszelki wypadek. Nie nosi obrączki, bo przez pracę ciągle musiałby ją zdejmować.

– Vivien, nie wiem, co sobie wmówiłaś, ale Daisy nawet nie jest w moim typie.

Akurat to ostanie było kłamstwem, ale Vivien albo tego nie zauważyła, albo postanowiła nie drążyć tematu. Mimo że Daisy jak najbardziej była w jego typie i to nie tylko z wyglądu, ale również z charakteru, to nie zastanawiał się nad tym, dopóki Clyne nie zaczęła tego sugerować. Ostatnio ciągle źle lokował swoje uczucia. Skoro Daisy nie przyciągnęła jego uwagi, to może w końcu nauczył się, że umawianie się z kobietami w jego typie zawsze kończy się dla niego katastrofą. Jeżeli miałby teraz zacząć z kimś się spotykać, to w końcu wybrałby kogoś, kto chociaż próbuje odnosić się do innych serdecznie i patrzy trochę dalej niż na czubek własnego nosa.

– Dobra, bierzmy się lepiej za robotę – powiedziała to bardziej do siebie niż do niego. Zajęła miejsce na fotelu, a na posprzątanym blacie biurka położyła dokumenty od Daisy. Teczka z aktami sprawy leżała w rogu mebla. – Ja przeczytam ten raport, a ty spróbujesz dodzwonić się do męża ofiary. Może być?

– Może być.

Każde z nich zajęło się swoją pracą. Gdy Vivien kończyła pobieżnie czytać pierwszą stronę, do jej uszu dotarł głos Chayse'a. Na moment podniosła wzrok znad papierów, ale zamiast na twarz partnera trafiła na tył oparcia fotela. Wróciła do czytania i spróbowała nie skupiać się na przebiegu rozmowy telefonicznej. Na szczęście informacje w raporcie były na tyle ciekawe, że jej się to udało.

Po kilkunastu minutach Vivien jeszcze raz przekartkowała dokumenty, ale już ich nie czytała. Odłożyła je na biurko, oparła łokcie na blacie i wbiła spojrzenie w Chayse'a, który wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Po raz pierwszy miała okazję tak dokładnie przyjrzeć się jego profilowi. Z tej perspektywy jego nos wyglądał na trochę większy niż z przodu.

– I co powiedział? – zapytała, gdy już poukładała sobie w głowie to, czego sama przed chwilą się dowiedziała.

– Dzisiaj wieczorem ma być w mieście i przyjedzie na komendę, żebyśmy w końcu mogli go przesłuchać – odparł, gdy tylko odłożył komórkę na blat. Zerknął na kartkę, na której skrótowo zapisał sobie słowa Williama. – Powiedział, że faktycznie Jett do niego dzwonił i rozmawiali, ale nie pamięta, czy mówił mu o morderstwie Reginy.

– Jak to nie pamięta?

– W ogóle nie pamięta, o czym rozmawiali.

– Może to szok, ale i tak mi się nie podoba – stwierdziła markotnie i oparła brodę na splecionych dłoniach.

– Może powie coś więcej na przesłuchaniu – odparł podobnym tonem. Zaraz jednak się ożywił, bo jego wzrok padł na dokumenty na biurku partnerki. – A w raporcie było coś ciekawego?

– Było. To nawet coś związanego z Williamem.

Chayse czekał, ale Vivien nie powiedziała nic więcej. Próbował domyślić się, co jej odpowiedź może oznaczać, ale w jego głowie pojawiło się zbyt wiele propozycji. Ostatecznie zdecydował, że nie wybierze żadnej. Oderwał plecy od oparcia fotela gotowy, by wstać i podejść do biurka partnerki. Nie zrobił tego tylko dlatego, że obserwująca go Vivien uniosła brwi, które dzisiaj były bardziej widoczne niż poprzedniego dnia. Najwidoczniej dzięki podwózce miała czas, żeby się pomalować. Trochę żałował, że przez to nie będzie w stanie dostrzec rumieńców, które wczoraj co rusz pojawiały się na jej twarzy. Dzięki nim mógł łatwiej odczytywać jej emocje, a w konsekwencji lepiej ją rozumieć. Bardzo słabo się znali, więc było to dla niego sporym ułatwieniem.

– Mam sam sobie przeczytać?

– Nie, przecież ci powiem – odparła błyskawicznie. Po cichu liczyła na to, że Chayse albo będzie dopytywać, albo zgadywać. Wyglądało na to, że wolał konkrety od podchodów. – Chciałam zbudować trochę napięcia. Co do raportu, to najciekawsze są groźby, które dostawała. Ale to nie wszystko.

– Groźby? Od kogo? – zapytał, kompletnie ignorując to, co Vivien dodała na końcu swojej wypowiedzi.

– Od jakiejś kobiety. To coś w stylu: odczep się od Willa, bo pożałujesz. Nawet przyjaciółka Reginy mówiła, że ta podejrzewała męża o romans, więc to by się zgadzało.

– Przecież Will to mąż Reginy, a nie... na odwrót.

– No właśnie. Ogólnie te jej wiadomości brzmią tak, jakby miała romans z Williamem, a jednocześnie miała pretensje do Reginy, że ta jest jego żoną. – Na jego zaskoczone spojrzenie odpowiedziała jedynie wzruszeniem ramion. – Niby nie napisała, że ją zabije, ale ostrzegała ją przed samotnym chodzeniem po zmroku i tego typu rzeczami.

– Ale ona nie mogła jej zabić. Znaczy... – Chayse próbował ubrać okoliczności tej zbrodni w odpowiednie słowa, ale doszedł do wniosku, że najlepiej mówić wprost. – Zabić mogła, ale zgwałcić niekoniecznie.

– Faktycznie są ślady gwałtu, ale nie ma nasienia. Uznaliśmy, że gość po prostu się zabezpieczał, ale może nie o to chodzi? – Westchnęła, gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiedział. Najwidoczniej nie uniknie wyjaśniania, co dokładnie miała na myśli. W jakiś pokrętny sposób otwarte rozmawianie o morderstwach było dla niej o wiele łatwiejsze niż dyskutowanie na temat gwałtów. – Może to ta kochanka zrobiła to za pomocą... czegoś, czegokolwiek. Całkiem sprytne oczyszczenie się z podejrzeń, bo na pierwszy rzut oka wszystko wskazuje, że sprawcą jest mężczyzna.

– A but? Rozmiar czterdzieści pięć raczej nie należy do kobiety.

– Mogła przynieść go ze sobą i po prostu zrobić stempel. To by wyjaśniało, dlaczego jest tylko jeden ślad.

Chayse przez chwilę analizował słowa Vivien. To, co mówiła, teoretycznie miało sens, ale nie potrafił w to uwierzyć. Widział miejsce zbrodni. To morderstwo było brutalne, a aż taka agresja według niego nie pasowała do kobiet. Z drugiej strony wiedział, że pod wpływem silnych emocji człowiek może zachować się nieobliczalnie, niezależnie od płci.

– Myślisz, że miałaby tyle siły, żeby prawie udusić ją jedną ręką?

– Nie wiem – odparła zupełnie szczerze. – Jak ją zobaczę, to ci odpowiem.

– Poza tym morderca zabrał bieliznę ofiary – przypomniał, na co Vivien znowu westchnęła. Chayse pogładził się po karku, po czym splótł dłonie na potylicy. – To niezbyt pasuje do kobiety.

– Faktycznie byłoby to nietypowe... Chyba że idziemy w to, że bardzo chciała nas przekonać, że jest mężczyzną.

– A znamy jej nazwisko?

– Z wiadomości ciężko cokolwiek o niej powiedzieć, ale technik ustalił jej tożsamość na podstawie numeru telefonu. – Vivien zerknęła w raport, żeby przypomnieć sobie imię i nazwisko kobiety. – Nazywa się Ruby Robbins. Pracuje w tej samej firmie, co William.

– Ciekawe, czy będzie miała takie samo alibi co on.

– Myślisz, że razem postanowili pozbyć się Reginy?

– Może. Tylko czy nie łatwiej po prostu się rozwieść? – Nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Od początku podejrzewał Williama, ale po usłyszeniu teorii Vivien, kompletnie nie wiedział, co myśleć. Jej hipoteza zakładała, że to morderstwo było zaplanowane, podczas gdy miejsce zbrodni wyglądało jak pobojowisko. – Przecież Regina nie miała jakiegoś wielkiego majątku, który mogliby zgarnąć po jej śmierci. Może wywalczyłaby coś od Williama, bo rozwód byłby jednak jego winą, ale nie wiem, czy to wystarczający motyw.

– Ludzie zabijają z bardziej błahych powodów, Chayse.

– Na pewno. Ale zaplanowane morderstwo chyba wyglądałby inaczej.

– To może jednak nie współpraca, tylko kochanka sama ją sprzątnęła.

– Może – odparł nieprzekonany. – Trzeba ją przesłuchać.

– Trzeba, ale najpierw ogarnijmy Williama. Jak dowiemy się trochę od niego, to łatwiej będzie ją przesłuchać.

Zgodził się, kiwając głową. Ta sprawa robiła się coraz bardziej skomplikowana i wcale mu się to nie podobało. Na miejscu zbrodni odniósł wrażenie, że ma do czynienia z amatorem. Mnóstwo krwi, ślad podeszwy, pobojowisko w salonie, niezamknięte na klucz drzwi. Wszystko wyglądało chaotycznie. Tymczasem okazało się, że kamery w budynku nie działały, Regina sama wpuściła sprawcę do mieszkania, a na dodatek zginęła zadźgana nożem z własnego domu. Przez chwilę nawet rozważał, że to kochanka Willa wynajęła jakiegoś fachowca do pozbycia się konkurentki, ale szybko wyrzucił tę myśl z głowy. Ta teoria była tak abstrakcyjna, że nawet nie chciał się nią dzielić z Vivien.

– Gdyby współpracowali, to chyba narzędzie zbrodni byłoby inne – rzucił niepewnie, nieco wygodniej usadawiając się na krześle.

– Może przyjechali razem, żeby powiedzieć jej o swoim związku, doszło do kłótni i potem to wszystko się stało?

– Jeśli tak, to dlaczego została zaatakowana w przedsionku, skoro karton z nożami był w salonie?

Vivien próbowała znaleźć logiczną odpowiedź na to pytanie, ale w tej chwili nie potrafiła. Sama nie wierzyła w to, że to dwie osoby brały udział w morderstwie Reginy, ale nie chciała od razu odrzucać tej możliwości. Po przesłuchaniu Williama zamierzała skontaktować się z hotelem, w którym przebywał podczas służbowej delegacji, i prosić o udostępnienie nagrań z monitoringu. Właściwie to zamierzała dać im nakaz, którego jak na razie jeszcze nie otrzymała od prokuratora. To wyjaśniłoby, czy William wychodził z hotelu nad ranem, żeby dojechać do Waszyngtonu, czy nie. Nawet jeśli na przesłuchaniu powiedziałby, że w tym czasie nie był w hotelu, tylko gdzieś indziej, to te nagrania i tak mogłyby im się przydać.

Vivien zwiesiła na moment głowę, ale zamiast czytać raport, tylko roztarła palcami czoło i przymknęła no moment powieki. Nie wyspała się, ale przynajmniej zjadła rano porządne śniadanie, dzięki czemu tym razem nie burczało jej w brzuchu. Najwidoczniej nie mogła przyjść do pracy najedzona i wyspana, coś zawsze musiało być nie tak.

– Nie wiem. Może tam dzisiaj pojedziemy i spróbujemy odtworzyć to, co mogło się wydarzyć? – zaproponowała, podnosząc głowę. Chayse dopiero po chwili spojrzał w jej stronę. – Wieczorem William wróci do mieszkania, więc już tam nie wejdziemy, a najwidoczniej coś nam umyka, skoro nawet nie potrafimy określić, czy to kobieta, czy mężczyzna.

– Racja. Oby to pomogło.

– Okej, zapytam Daisy, czy pojedzie z nami. Lepiej zna się na śladach.

Chayse powściągnął uśmiech. Bawiło go to, że Vivien dopiero co narzekała na swoją koleżankę, a teraz była skłonna spędzić z nią nawet kilka godzin. Nie wierzył bowiem, że Daisy była jedynym technikiem kryminalistycznym na komendzie, na pewno mógł z nimi pojechać ktoś inny. Pod pretekstem sięgnięcia czegoś z drugiego krańca biurka obrócił krzesło tyłem do Vivien.

– Ale jest jeszcze coś. Regina też miała romans.

Chayse błyskawicznie odnalazł wzrokiem partnerkę. Tym razem to ona spróbowała ukryć uśmiech, ale nieudolnie. Znowu czekał, aż Vivien wyjaśni, o co chodzi, ale kolejny raz na próżno. Bez słowa wpatrywała się w niego jasnymi oczami, być może czekając na ruch z jego strony. Jak na razie nie potrafił jej rozgryźć.

– Co takiego?

– Nie wiadomo z kim – oznajmiła na wstępie. – Nie ma tego numeru w kontaktach, gość się nie podpisuje, a na dodatek numer jest zarejestrowany na jakąś starszą panią, która obecnie przebywa w domu opieki.

– Żartujesz?

– Nie, do tego doszedł informatyk. Nazywa się Esme Kramer. Nic mi to nie mówi, ale możemy zlecić sprawdzenie, czy jest spokrewniona z kimś z naszych podejrzanych.

– Chyba nawet musimy to zrobić – stwierdził Chayse wyjątkowo zdecydowanym tonem jak na swoje standardy. Ta nowa informacja jeszcze bardziej wszystko komplikowała. Liczba podejrzanych rosła z każdą minutą tej rozmowy. – Czyli William zdradzał Reginę, a Regina zdradzała jego... Może zabiła ją kochanka, może mąż z kochanką, a może jej własny kochanek. Kłócili się jakoś w tych wiadomościach?

– Nie. Wszystko wygląda spoko. Umawiali się na ten dzień, w którym zginęła, ale dopiero na wieczór.

– Czyli opcja, że Regina go zostawiła, przez co się wkurzył, odpada?

– Chyba. Ale nie wiemy, czy na przykład nie przyszedł do niej rano, a wtedy mogła powiedzieć mu, że to koniec – dodała po chwili namysłu. Woodard jednak nie wyglądał na przekonanego. – No ale wiadomości na to nie wskazują.

– To coraz bardziej pokręcone.

– To co, idziemy po Daisy, a potem rzucamy jeszcze raz okiem na mieszkanie?

– Koniecznie. Oby to coś wyjaśniło.

Vivien schowała raport do szarej teczki z dokumentami sprawy. Całość postanowiła zabrać ze sobą. Podniosła się z fotela i ruszyła do drzwi, przy których czekał na nią Chayse. Minęła go w progu, oddała mu teczkę i zarządziła, że spotkają się w aucie. Najwidoczniej chciała do minimum ograniczyć jego czas przebywania z Daisy. Chayse nie protestował, jedynie postarał się, by partnerka nie zauważyła jego rozbawionego uśmiechu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top