Rozdział 34

Chayse wyrzucił niedopałek papierosa do śmietnika, po czym oparł się plecami o ścianę pubu. To właśnie tutaj przed kilkoma dniami po raz pierwszy prywatnie spotkał się ze znajomymi z nowej pracy. Mimo że dzisiaj podchodził do tego wyjścia znacznie spokojniej i bardziej entuzjastycznie niż wtedy, jakoś odwlekał w czasie przekroczenie progu budynku. Był już spóźniony, ale w ogóle się tym nie przejmował.

Ten wieczór był znacznie cieplejszy niż wczorajszy, więc nawet nie zabrał z mieszkania kurtki. Podciągnął rękawy bluzy do łokci i przez dłuższą chwilę śledził spojrzeniem sunące po barwnym niebie chmury. Słońce akurat zaczynało zachodzić, oblewając wszystko wokół pomarańczową poświatą. Gdyby nie charakterystyczny miejski zgiełk związany z dziesiątkami przejeżdżających samochodów, odgłosami sygnalizacji świetlnej i zlewającymi się ze sobą ludzkimi głosami może nawet poczułby się błogo. W takich chwilach wyjątkowo mocno tęsknił za spokojnym Lexington, w którym spędził większość swojego życia. Pozostanie tam było najłatwiejszym rozwiązaniem, ale niekoniecznie najlepszym.

Z zamyślenia wyrwał go cichy dźwięk połączony z wibracją zwiastujący nadejście nowej wiadomości. Wyciągnął telefon z kieszeni dżinsów i zerknął na wyświetlacz. Wstrzymał oddech, gdy zauważył, że nadawcą jest Abby. Pytała go, czy pojawi się na spotkaniu. Ścisnął komórkę w dłoni, po czym, zamiast odpisać, tylko pogładził się po brodzie, drażniąc opuszki palców ostrymi, krótkimi włoskami. Golił się rano, więc zarost już zaczął odrastać.'

Wypalił jeszcze jednego papierosa, a następnie skierował swoje kroki do drzwi wejściowych pubu. Najpierw udał się do baru, a potem bez problemu odnalazł odpowiedni stolik, mimo że ten znajdował się w głębi budynku. Siedzieli dokładnie w tym samym miejscu, co ostatnio. Przywitał się z całą grupą i od razu zajął wolne miejsce między Abby a Zachem. Vivien siedziała naprzeciwko niego, ale była tak pochłonięta rozmową z Daisy, że nawet nie zauważyła, gdy przyszedł. Za to reszta zgromadzonych szybko wróciła do prowadzonych wcześniej dyskusji.

– Gratulacje – oznajmiła Abby z uśmiechem, jeszcze zanim Chayse zdążył wygodnie usadowić się na krześle.

– Dzięki.

Odwzajemnił uśmiech, a potem uciekł spojrzeniem od jej oczu. Wziął łyk piwa i znów zerknął w jej stronę, przez co tym razem to ona odwróciła wzrok. Przez chwilę przyglądał się jej zielonej sukience z długim rękawem i dekoltem w serek. Jego zdaniem pasowała bardziej do urzędu niż pubu, ale to nie był pierwszy raz, gdy Abby wybrała na wyjście coś eleganckiego. W gruncie rzeczy podobało mu się to, w jaki sposób się ubierała – zawsze wyglądała bardzo kobieco, a jednocześnie subtelnie.

– A tobie jak minął dzień? – zapytał najłagodniej, jak tylko potrafił. Miał wrażenie, że jeden fałszywy ruch mógłby ją do niego zrazić.

– Dobrze, spokojnie – odparła zdawkowo, mimo że chętnie powiedziałaby mu znacznie więcej.

Pokiwał głową i znów posłał w jej stronę uśmiech, tym razem lekko zakłopotany. Gdy byli sami, rozmawiało im się znacznie lepiej niż w obecności całej grupy, mimo że reszta i tak nie zwracała na nich uwagi. Chayse objął dłońmi zimny kufel, ale nie podsunęło mu to do głowy żadnego tematu do rozmowy. Zamiast znów się odezwać, zaczął przysłuchiwać się wymianie zdań między Zachem a Philem.

– W końcu jeden z nich zaczął sypać i wkopał resztę – powiedział Zach nieco ściszonym głosem. Gdyby nie panujący wokół gwar, pewnie zdecydowałby się na szept. – Dostaliśmy adres, więc bez problemu zgarnęliśmy tego ostatniego.

– Mówisz o tym spod płotu? – wtrącił Chayse.

Phil spojrzał na niego spod byka, jakby zaraz miał go zganić za podsłuchiwanie. Za to Zach spokojnie potwierdził i mocno przechylił kufel. On w odróżnieniu od kolegi wiedział, że Chayse był na miejscu tych wydarzeń, w związku z czym posiadał już wiele informacji na ten temat. Znacznie więcej niż Phil.

– Czemu napadli tamtego chłopaka? – zapytał Woodard wyraźnie zaciekawiony. Ta sprawa nadal nie dawała mu spokoju.

– To był test – wyjaśnił lakonicznie Zach.

– Test?

Chayse zerknął na Abby, która nagle włączyła się do rozmowy. Przysunęła się bliżej niego, żeby móc cokolwiek słyszeć. Gdyby teraz odchylił się na oparcie krzesła, zahaczyłby ją ramieniem. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Nie miałby nic przeciwko, nawet gdyby siedziała jeszcze bliżej. Mimo tego sam postanowił nie skracać dystansu.

– Ten, który napadł tego chłopaka, jest nowy w grupie. Musiał udowodnić, że się nadaje.

– Do czego? – dopytała Abby, ale tym razem Zach zbył ją machnięciem ręki.

Chayse nie zamierzał wyciągać od niego więcej informacji. Poniekąd cieszył się, że Zach woli zostawić szczegóły dla siebie. Rozmawianie o takich rzeczach w pubie pełnym ludzi nie było najlepszym pomysłem tak samo, jak zdradzanie detali osobom niezwiązanym ze śledztwem, a zwłaszcza cywilom. Abby zaliczała się właśnie do tej grupy – czy tego chciała, czy nie.

Nawet po zaangażowaniu się w toczące się rozmowy Chayse nadal myślał o tym, co powiedział Zach. Najwidoczniej to, że Martin padł ofiarą pobicia, było jedynie zbiegiem okoliczności – młody kurier znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Tylko tyle. Chayse słuchał głosu Abby, jednocześnie układając to sobie w głowie. Zaakceptowanie wyjątkowo banalnej prawdy okazało się dla niego o wiele trudniejsze, niż mógłby przypuszczać. Co gorsza, zupełnie nie rozumiał dlaczego. Może Vivien miała rację. Może naprawdę szukał drugiego dna tam, gdzie go nie było.

Uniósł wzrok znad blatu i od razu natrafił na oczy służbowej partnerki. Bez słowa uniosła szklankę, wykonując taki gest, jakby zamierzała wznieść toast. Chayse zrobił to samo ze swoim kuflem, mimowolnie wyginając kąciki ust ku górze. Mieli co świętować. Jedyne, co musiał jeszcze zrobić, to uwierzyć, że w końcu znalazł się w odpowiednim miejscu.

***

Ostatnie godziny w szpitalu zlały się Martinowi w jedno. Co chwilę ktoś wchodził i wychodził z sali. Szczególnie często słyszał głosy pielęgniarek, które mimo obecności policjanta w pomieszczeniu i tak odnosiły się do niego z rezerwą. Zachowywały się tak, jakby był groźny, a on nawet nie zwracał na nie uwagi. Wszystkie polecenia wykonywał bez słowa sprzeciwu, a w łóżku siedział niemal nieruchomo. Nie przywiązał wagi do tego, co mówiły. Jedynie raz skupił się na słowach lekarza, gdy ten akurat przekazywał mu informacje, że po wypisaniu czeka go przesłuchanie przez prokuratora.

Martin o nic nie dopytywał. Podczas przesłuchania jedynie tępo wpatrywał się w pomarszczoną twarz łysego prokuratora. Po swojej prawej stronie miał prawnika opłaconego przez matkę z ostatnich oszczędności i to właśnie on mówił wtedy, gdy Martin milczał. Z uwagi na to, że milczał praktycznie przez cały czas, mecenas musiał radzić sobie sam. Wiedział o tej sprawie zaskakująco wiele. Znał szczegóły, o których istnieniu Martin nie miał pojęcia. Młody kurier nie zdawał sobie sprawy z włókien znalezionych pod paznokciami ofiary. Nie wiedział również, że policja przeszukała jego dom i odkryła wszystko to, co tak bardzo starał się ukryć najpierw przed matką, a potem nawet przed samym sobą.

Teraz to i tak nie miało już żadnego znaczenia. Skoro znaleźli samochód, a w nim nóż kuchenny, który wyjął z kartonu w salonie Reginy, to pewnie mieli już wszystko, czego chcieli. Starał się go wyczyścić, bo nie mógł patrzeć na ściekającą po ostrzu krew, ale to na nic. Próbował zapomnieć o poplamionej koszulce, ale oczywiście musieli wygrzebać ją ze schowka. Powinien był ją wyrzucić, ale jak miał rozstać się z czymś, co było jednym z nielicznych dowodów na to, że Regina kiedykolwiek istniała? Nawet jej mąż wymazał ją ze swojego życia zaledwie po tygodniu. Kochanek pewnie przeszedłby obojętnie obok jej śmierci, gdyby nie to, że przez chwilę był podejrzewany o zabójstwo. Dla nich była nikim, dla Martina zaś wszystkim. Nie rozumiał, dlaczego nie umiała tego dostrzec. Nie mógł dopuścić do tego, by pozwalała się tak traktować. Nie zasługiwała na bycie tą drugą, dlatego dopilnował, by na zawsze pozostała jedyną. Dla niego właśnie taka była – jedna, jedyna, niezastąpiona. Nigdy nie pragnął tak żadnej kobiety. Regina była wyjątkowa. Nie potrafił jej opisać – w końcu jak można zamknąć taki ideał w kilku marnych słowach?

Nie patrzyła na niego tak, jak inni. Nie śmiała się z niego. Za każdym razem, gdy się widzieli, z uśmiechem pytała, jak Martin się czuje. Skoro się nim interesowała, to musiało jej zależeć. Obchodził ją. Doskonale to czuł. Zawsze się cieszyła, gdy otwierała mu drzwi. Tamtego dnia również. Gdyby nie chciała, nie wpuściłaby go do mieszkania. Nie zaproponowałaby, że zrobi mu kawę w podzięce za przyjazd o godzinę wcześniej niż zwykle, o co zresztą poprzedniego dnia go prosiła. Dała mu jasny sygnał, że jest gotowa.

– Przyznaje się pan do zgwałcenia i zabójstwa Reginy Appleton?

Mimo że to pytanie wcale nie padło podczas przesłuchania po raz pierwszy, dopiero teraz dotarło do Martina. Zerknął na swojego prawnika, który niemal niezauważalnie kiwnął głową. Martin nie rozumiał, dlaczego jego obrońca każe mu potwierdzić. Nie przysłuchiwał się rozmowie mężczyzn, więc nie wiedział, co ustalili. Wiedział za to, że nie spodobał mu się ostry ton prokuratora. Nie zgwałcił Reginy. Chciała tego. Zaimponował jej swoim zdecydowaniem i nieustępliwością. Skoro Cathcart mógł ją zdobyć, to on też. Prokurator nie wiedział, co łączyło go z Reginą. Nie zdawał sobie sprawy z ich więzi. Nic dziwnego. Nie byłby w stanie tego zrozumieć. Martin też nie do końca to pojmował. Wiedział jedynie, że to było wyjątkowe.

– Panie Evans? – Prokurator ostro przypomniał mu o swojej obecności.

– Pomogłem jej – odparł chrapliwie. Musiał odchrząknąć, by w pełni odzyskać głos.

– W czym?

Mecenas podpowiedział mu na ucho, żeby nie mówił za dużo – po prostu się przyznał i wyraził skruchę, ale Martin nawet na niego nie zerknął. Nie zamierzał udawać, że nie pamięta, co się wydarzyło. Pragnął, żeby Regina pozostała żywa w jego pamięci. Na początku był przerażony tym, co zrobił. Chciał pozbyć się śladów i udawać, że nic się nie wydarzyło, ale wtedy potraktowałby ją tak samo, jak jej mąż i kochanek. Przecież zrobił to po coś. Zrobił to dla jej dobra.

– Nikt jej nie doceniał.

– Co to ma wspólnego z jej śmiercią?

– Doceniłem ją – wyznał Martin ku niezadowoleniu siedzącego obok mecenasa. – Teraz już zawsze będzie pierwsza.

– Czyli się pan przyznaje? – naciskał prokurator.

Martin nie zamierzał mówić nic więcej. Gdyby Regina tego nie chciała, nie zrobiłby tego. Nigdy nie zrobiłby jej krzywdy. Przy każdym ich spotkaniu dawała mu znać, że nie jest szczęśliwa. Widział to w jej oczach. Nie chciała tak żyć. Nie mógł dopuścić do tego, by ktoś tak doskonały mierzył się z bólem spowodowanym przez odrzucenie. Pomógł jej swoim kosztem. Teraz ona była spokojna, ale on cierpiał, bo już nie mógł jej zobaczyć.

Gdyby musiał, zrobiłby to znowu. Zrobiłby wszystko, żeby uwolnić ją od tych upokorzeń. Zasługiwała na to, co najlepsze. Niestety nie była w stanie tego pojąć. Nawet gdy z jej oczu uciekało życie, próbowała wezwać na pomoc tego głupiego Cathcarta. Nie potrafiła zrozumieć, że zrobił to dla jej dobra. Chciał dla niej jak najlepiej. Chciał, by zrozumiała, że jest wyjątkowa. Taka miała na zawsze pozostać. Dla niego. 


-------------------------------------------------------------------------------------------------

Miało być szybko i krótko, a wyszło jak zwykle, czyli tylko krótko xD

Powrót na uczelnię okazał się znaczeni trudniejszy, niż się spodziewałam, a na dodatek ostatnio mam problemy z pisaniem, więc efekt jest, jaki jest. Na szczęście ten rozdział i tak jest tylko domknięciem, więc może wybaczycie mi ten długi czas oczekiwania. Nie dodaję mojego zwyczajowego "Co dalej?", ponieważ "Fachowiec" tutaj się kończy, ale niedługo (tym razem naprawdę niedługo) na profilu pojawi się informacja o kolejnej pracy. Polecam zerknąć, bo możecie trafić na znajome imię, a może nawet na więcej niż jedno :) 

Dziękuję każdemu, kto dotarł do końca tego "eksperymentu". Mam nadzieję, że mimo niewielkiej ilości akcji, nie przynudzałam za bardzo. Z tego, co widziałam w komentarzach, Martin okazał się dość niespodziewanym sprawcą, co mnie cieszy. Oby do zobaczenia pod jakimś innym tekstem :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top