Rozdział 22

Vivien rozsiadała się na krześle naprzeciw niejakiego Martina Evansa. Dopiero co skończyła przesłuchiwać Jetta, a już czekała ją powtórka z rozrywki. Tym razem przynajmniej nie musiała sama notować. Po jej lewej stronie siedział Chayse, który trzymał dłonie nad klawiaturą laptopa.

Znudzona ciągłym powtarzaniem tego samego detektyw Clyne ekspresowo pouczyła Martina, po czym podsunęła mu dokument do podpisania. Gdy chłopak zapoznawał się z tekstem, ona próbowała przypomnieć sobie, kiedy do niego dzwoniła. Tego ranka czy poprzedniego? Miała wrażenie, że od tego momentu minęła cała wieczność. To przez to, że siedziała tu od siódmej. To właśnie wtedy do niego dzwoniła.

– Jest pan kurierem, tak?

– Tak.

Vivien chwilę przyglądała się chłopakowi. Wyglądał na młodego, nawet bardzo. Nie dałaby mu więcej niż dwadzieścia lat, zresztą słusznie, co odczytała z jego prawa jazdy. Najwidoczniej zdobył tę pracę zaraz po skończeniu szkoły średniej. Oddała mu dokument, a sama odebrała podpisane pouczenie.

– Często dostarczałeś paczki do pani Appleton? – Darowała sobie formy grzecznościowe. Ta bezpośrednia forma o wiele bardziej jej odpowiadała.

– Codziennie. Prawie. Znaczy... – Pogładził się po karku i umilkł na dłuższą chwilę. – Codziennie odbierałem od niej paczki. Rzadziej dostarczałem.

Detektyw Clyne pokiwała głową. Martin sprawiał wrażenie zestresowanego – uciekał wzrokiem na boki, a jego głos momentami drżał. Za to nie wiercił się na krześle. W innym przypadku w pomieszczeniu nie panowałaby cisza, lecz wypełniałby je odgłos skrzypienia.

– Pierwszy raz przesłuchuje cię policja? – Tym razem to on pokiwał głową. Vivien zdobyła się na pokrzepiający uśmiech. Poczekała, aż chłopak nawiąże z nią kontakt wzrokowy. – Odpowiesz na kilka pytań i będziesz mieć spokój. Nic strasznego. Okej?

– Okej. Pani Appleton szyła ubrania i wysyłała paczki do klientek, dlatego tak często je odbierałem – oznajmił nieco pewniej, chociaż wciąż płytko oddychał.

– Rozmawialiście czasem?

– Czasem tak. Kilka razy przepraszała za to, że ciągle muszę do niej przyjeżdżać. Była bardzo miła.

Vivien chwilę rozważała, które z chodzących jej po głowie pytań zadać jako pierwsze. W międzyczasie omiotła wzrokiem sylwetkę Martina, a właściwie to, co mogła dostrzec. Był wysoki, przez co sprawiał wrażenie naprawdę szczupłego. Brązowa koszulka z logiem firmy kurierskiej lekko odstawała w ramionach. Pewnie mniejszy rozmiar był za krótki, więc z dwojga złego lepiej było wybrać za szeroki model.

Spojrzeniem niebieskich oczu krążył po pomieszczeniu, czasami na dłużej zatrzymując się na policjantach. Krótko ostrzyżone brązowe włosy paradoksalnie nadawały mu bardziej chłopięcego wyglądu. Przypominał dziesięciolatka, który urósł tak nagle, że nie zdawał sobie sprawy ze swojego aktualnego wzrostu i nadal czuł się mały. Gdy to do niej dotarło, zauważyła, że wcale nie był taki wąski w ramionach, jak na początku myślała. Po prostu się garbił.

– Zawsze rozmawialiście na korytarzu?

– O co chodzi? – dopytał po chwili.

– Skoro była miła, to może zaprosiła cię kiedyś do mieszkania, na przykład na kawę albo cokolwiek innego? – Vivien zdała sobie sprawę z tego, jak to brzmi, dopiero gdy skończyła mówić. Kątem oka zauważyła, że Chayse nieznacznie się uśmiechnął. Z kolei Martin nie zareagował w żaden sposób.

– Kiedyś byłem u niej w mieszkaniu, bo nie zdążyła zapakować wszystkich paczek. Ale to było tylko raz.

– Kiedy?

– Dawno – odpowiedział błyskawicznie. Brak kolejnego pytania skłonił go do zastanowienia się. – Jakiś miesiąc temu.

Ciężkie westchnienie mimowolnie opuściło usta pani detektyw. W mieszkaniu znaleźli mnóstwo odcisków palców, niektóre wciąż były niezidentyfikowane. Skoro Martin był w środku, to też mógł je zostawić. Kolejna informacja, która do niczego ich nie przybliżała.

– Zauważyłeś coś dziwnego w zachowaniu pani Appleton?

– Co?

– Coś. Cokolwiek. Może była ostatnio smutna albo zdenerwowana? – podpowiedziała, bo chłopak wyraźnie nie miał pojęcia, o co jej chodzi.

– Nie. Zawsze była miła.

– Słyszałeś, żeby się z kimś kłóciła?

Znowu zaprzeczył. Vivien zauważyła, że oblizywał wargi, gdy przestawał mówić. Nie mogła sobie przypomnieć, czy robił to od samego początku. Wcześniej mniej mówił, więc nie było to aż tak widoczne. Uparcie mu się przyglądała, jednak to nie pomogło jej rozwiać wątpliwości.

– Wspominała kiedyś, że kogoś lub czegoś się obawia?

– Nie rozmawialiśmy o takich rzeczach.

– O której godzinie odbierałeś od niej paczki? – Vivien postanowiła zmienić temat, bo chłopak albo naprawdę nic nie wiedział o Reginie, albo nie zamierzał nic powiedzieć. Za to na to pytanie musiał znać odpowiedź.

– Różnie. Najczęściej między dziesiątą a jedenastą.

– Byłeś u niej w poniedziałek, trzydziestego pierwszego lipca?

– Byłem, ale nie otworzyła drzwi.

– O której?

Potarł dłonią kark, po czym przejechał nią po krótko ostrzyżonych włosach. Wydawał się spokojniejszy niż na początku – już nie krążył wzrokiem po całym pomieszczeniu i nie oddychał tak, jakby ktoś go gonił. Za to dłużej zastanawiał się nad odpowiedziami.

– Nie wiem tak dokładnie. – Wzruszył ramionami, ale to nie skłoniło pani detektyw do zadania mu kolejnego pytania. – Raczej tak jak zawsze, między dziesiątą a jedenastą.

– Zauważyłeś coś nietypowego?

– Nie, nie pamiętam nic takiego.

– Okej. – Mogła naciskać dalej, jednak wolała teraz mu trochę odpuścić i w zamian niedługo przesłuchać go jeszcze raz. Jeśli kłamał, to istniała szansa, że przy następnej rozmowie zezna coś innego. Do tego czasu mogli zebrać nowe informacje na jego temat. – Opowiedz mi jeszcze, co dokładnie robiłeś tego dnia.

– Wstałem o szóstej trzydzieści, jakoś około siódmej wyjechałem z domu po paczki do lokalnego oddziału firmy, a potem rozwoziłem i odbierałem paczki. Skończyłem jakoś po dziewiętnastej.

– Ktoś może to potwierdzić?

– Pewnie klienci, u których byłem. Gdybym nie przyjechał, nie dostaliby paczek.

– No tak... – Vivien zerknęła na kartki, które ze sobą przyniosła. Pamięć lubiła ją zawodzić, dlatego starała się od czasu do czasu zapisywać najważniejsze informacje albo przynamniej przypominać sobie to, co już ustalili. – Jaki masz rozmiar buta?

– Dlaczego pani o to pyta?

– Procedury – odparła z najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć. – To jaki?

– Czterdzieści pięć.

Vivien w duchu liczyła na to, że Chayse nie spojrzy w jej stronę. Daisy określiła, że cząstkowy ślad podeszwy zostawiony w kałuży krwi to rozmiar od czterdzieści cztery do czterdzieści sześć. To jeszcze nic nie znaczyło, ale powinni się temu bliżej przyjrzeć.

– Chcielibyśmy jeszcze pobrać od ciebie odciski palców. Masz coś przeciwko?

– Możecie pobrać.

Detektyw Clyne wyszła z Martinem, by zaprowadzić go w odpowiednie miejsce. Z kolei Chayse poszedł wydrukować protokół przesłuchania. Później zaniósł go chłopakowi do podpisania, a na koniec odprowadził Martina do drzwi. Nie tylko Vivien wiedziała, co oznacza ten rozmiar buta. To jednak nie ta kwestia najbardziej zastanawiała Woodarda.

– Dlaczego nie powiedział, że możemy sprawdzić jego alibi w firmie spedycyjnej? – zapytał od razu po przekroczeniu progu biura, w którym siedziała Vivien. Służbowa partnerka utkwiła w nim wzrok i zmarszczyła brwi. – Na pewno doskonale wiedzą, kto kiedy jeździ i gdzie jest. Przecież mają paczki w systemie.

– Racja, najlepiej tam sprawdzić, czy nie kłamie. – Vivien odłożyła na biurko protokół, który przed chwilą sporządził Chayse. Przeczytała go pobieżnie, żeby upewnić się, czy nie zapomniała o nic zapytać. Uznała, że nie, ale wciąż była niezadowolona z przebiegu przesłuchania. – W ogóle był jakiś dziwny.

– Zestresowany.

– To też.

– To co jeszcze? – Chayse zajął miejsce przy swoim biurku, chociaż wolałby wyjść przed budynek i zapalić papierosa. Z drugiej strony nie miał ochoty słuchać narzekania Vivien. Jej stosunek do palenia był wyjątkowo negatywny.

– Nie wiem... coś. Ciężko to nazwać.

– Pewnie bez nakazu niewiele się dowiemy.

– Można najpierw spróbować bez, a jak się nie uda, to pomęczymy prokuratora.

– Poszukam numeru do nich i zadzwonię – zaproponował Chayse.

– Super. – Vivien przesunęła wszystkie dokumenty chaotycznie porozrzucane na biurku w jedno miejsce. – W ogóle to Jett mówił, że malarz kazał mu ściemniać.

– Właśnie, Cathcart. Jeszcze jego musimy dzisiaj przesłuchać.

– Niestety. – Westchnęła ciężko. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przesłuchiwała trzy osoby pod rząd praktycznie bez żadnej przerwy. – Wiesz co, nie dzwoń teraz do tej firmy, bo i tak za dziesięć minut mamy tego Cathcarta.

– Już znalazłem numer.

– No dobra. Chcesz kawę?

– Jasne.

– To idę zrobić.

Chayse wystukał odpowiedni numer w telefonie i szybko przyłożył urządzenie do ucha. Martin Evans co prawda nie sprawiał wrażenia agresywnego, ale musieli sprawdzić wszystko. Ciężko było mu znaleźć powód, dla którego kurier miałby zamordować Reginę Appleton. Według Chayse'a powinni bardziej przycisnąć męża ofiary. Problem w tym, że William miał naprawdę dobre alibi. W czasie morderstwa nie było go w mieście, a kamery w hotelu potwierdzały, że nigdzie nie wychodził nad ranem. Regina zginęła między ósmą a dziewiątą rano. Jej mąż musiałby opuścić hotel około piątej, żeby to on mógł być sprawcą. Nie zrobił tego, ale zdaniem Chayse'a mógł kogoś wynająć. Nawet wyglądał na takiego, który nie załatwiłby brudnej roboty własnoręcznie. Właśnie dlatego Woodard przekonał partnerkę, by porozmawiali z prokuratorem o wglądzie do bilingów i najlepiej do konta bankowego Williama Appletona. Na razie nie dostali odpowiedzi w tej sprawie.

Po krótkiej chwili usłyszał w telefonie kobiecy głos. Zgodnie z jego oczekiwaniami rozmowa szybko się skończyła. Bez nakazu mógł co najwyżej się przedstawić, a nie uzyskać szczegółowe informacje na temat pracowników. Nie dowiedział się nawet, czy Martin Evans był tego dnia w pracy. Zupełnie nic.

Gdy tylko się rozłączył, Vivien wróciła do biura z dwoma parującymi kubkami. Jeden postawiła przed nim, a drugi na swoim biurku. Spojrzała na włączony monitor, odnalazła godzinę i znów westchnęła. Marzyła o tym, by iść do domu.

– Może tym razem ja będę notować? – zaproponowała, gdy skończył opowiadać, czego się dowiedział.

– Jasne.

– No i super, bo nawet już nie chce mi się gadać.

– Nie sądziłem, że to możliwe – odparł z szerokim uśmiechem. Coraz lepiej czuł się w towarzystwie detektyw Clyne. Wydawała się szczera i naturalna. Niczego nie udawała.

– Bardzo śmieszne, Woodard.

– Mnie bawi.

– To jesteś wyjątkiem.

Doskonale widział, że uśmiechnęła się, zanim pociągnęła łyk gorącej kawy z czerwonego kubka. Poszedł w jej ślady i również się napił. Nawet nie poczuł smaku, bo od razu oparzył sobie język. Podmuchał i spróbował jeszcze raz, ale znowu z tym samym skutkiem.

– Idziemy? – zapytała po kolejnym spojrzeniu na zegar w dolnym rogu włączonego monitora.

Pokiwał głową i zostawił kawę na biurku. Odechciało mu się pić. Gdy wychodził, zerknął do kubka Vivien. Był już w połowie pusty. Albo to ona była przyzwyczajona do picia wrzątku, albo to z nim było coś nie tak.

– Przyprowadzę ich, a ty się przygotuj.

Chayse nie widział potrzeby specjalnego przygotowywania się, ale nie zamierzał protestować. Skoro Vivien miała ochotę spacerować, to przecież nie będzie jej zabraniać. Wszedł do pokoju przesłuchań, włączył komputer i upewnił się, że ma wszystkie dokumenty. Nic więcej nie musiał robić. Wiedział, o co pytać Cathcarta. Jedyny problem mógł stanowić jego prawnik.

Kilka minut później siedzieli w czwórkę – Vivien i Chayse po jednej stornie stołu, a Ralph Cathcart i jego prawnik, Stanley Kavanagh, po drugiej. Woodard staranniej niż zwykle pouczył malarza o odpowiedzialności karnej, która groziła za składanie fałszywych zeznań, po czym podsunął mu dokument do podpisania. Ralph spojrzał na łysego mężczyznę w garniturze. Dopiero gdy tamten skinął głową, złożył swój podpis i oddał Woodardowi kartkę. Skoro nawet w takiej sytuacji szukał wsparcia prawnika, to szykowało się naprawdę nieprzyjemne przesłuchanie.

– Miał pan romans z Reginą Appleton? – Chayse od razu przeszedł do sedna.

– Muszę odpowiadać na to pytanie? – Ralph nie skierował tych słów do śledczego, tylko do swojego obrońcy.

– Może pan zachować milczenie.

Chayse ze sterty dokumentów wybrał wydrukowane zdjęcia, które zrobiła kochanka Williama, Ruby Robbins, gdy przyszła porozmawiać z Reginą. Rozłożył cztery fotografie przed malarzem. Na pierwszej z nich stał przed drzwiami ofiary morderstwa, na drugim serdecznie ją obejmował, a na trzecim ona całowała go w policzek. Z kolei na czwartym wchodził do jej mieszkania.

– Skąd to macie?

– Miał pan romans z Reginą Appleton? – powtórzył Chayse, nie robiąc sobie nic z pytania podejrzanego.

– Co powiecie mojej żonie?

– Że... – Vivien urwała gwałtownie. Wbiła wzrok w ekran laptopa. Gdyby to ona prowadziła przesłuchanie i gdyby nie było tu prawnika, powiedziałaby, że Ralph jest świnią. Cudem zdołała się powstrzymać.

– Na razie nic. Ale jeśli zostanie pan oskarżony o morderstwo Reginy Appleton i pańska żona przyjdzie na...

– Nie zabiłem Reginy – warknął Cathcart i natychmiast się wyprostował. – Czego nie rozumiecie?

– Mieliście romans?

Ralph zerknął na prawnika, po czym przeklął pod nosem. Umawiali się, że nie powie nic, co mogłoby go obciążać. Romans się w to wpisywał. Wtedy jednak nie wiedzieli o tych zdjęciach. Wypieranie się takiej oczywistości było jak strzał w stopę.

– Tak.

– Od kiedy?

– Około pół roku.

– Ktoś o tym wiedział?

– Ja nikomu nie powiedziałem – odparł pewnym tonem. Jego obrońca zaczął się wiercić na krześle, ale w tej chwili Ralph się tym nie przejmował. – Ona miała męża, ja mam żonę i dzieci. To była tylko zabawa.

– Dla niej też?

– No. Skoro jej mąż posuwał inną, to ona też mogła się zabawić.

– Skąd wiedział pan o romansie jej męża?

– Regina mi powiedziała.

Woodard przeniósł wzrok z podejrzanego na jego prawnika. Kavanagh nie zachował pokerowej twarzy. To, że Ralph zdecydował się mówić, wyraźnie mu się nie podobało. Kavanagh na pewno wiedział więcej niż oni. Może miał powód, żeby obawiać się zeznań swojego klienta.

– Jak Regina na to zareagowała? – Chayse znów skierował swoją uwagę na Cathcarta.

– Już wcześniej się domyślała, ale ogólnie chyba jej to specjalnie nie obchodziło. – Wygiął usta w dziwnym grymasie, jakby sam był tym lekko zaskoczony. – Już się spotykaliśmy, gdy się o tym dowiedziała.

– A jej mąż wiedział o waszym romansie? – Mimo wcześniejszej odpowiedzi malarza Chayse postanowił o to dopytać.

– Nie wiem, raczej nie. Nie zachowywał się, jakby wiedział.

– Regina wspominała coś o rozwodzie?

– Nie.

– Na pewno?

– Skoro mój klient mówi, że nie, to znaczy, że pani Appleton o niczym takim nie mówiła – wciął się Kavanagh. Jego ton był tak samo beznamiętny, jak wtedy gdy się przedstawiał.

– Właśnie – dodał ochoczo Cathcart.

– A pańska żona się domyślała? – Chayse postanowił nie upierać się przy tamtej kwestii. Nie chciał zniechęcić malarza do mówienia.

– Jill jest zbyt zajęta robotą i dzieciakami, żeby cokolwiek widzieć.

– Może to pan nie zauważył, że się domyślała?

– Nie wiedziała i tyle – powiedział stanowczo. Zaraz jednak odchrząknął i wziął głębszy oddech. Wyraźnie próbował zachować jak największy spokój. – Dobrze się maskowałem.

– Dzwonienie do kochanki późnym wieczorem raczej nie jest dobrym maskowaniem się.

– Jill często była wtedy w robocie, więc jest całkiem dobre.

– Regina nie chciała związać się z panem na poważnie? – Woodard spróbował jeszcze raz.

– Najpierw musiałaby się rozwieść, a jakoś jej się do tego nie spieszyło. – Przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach, a potem skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Przez ten gest nagle przypomniał Woodardowi o młodym kurierze. Mieli takie same fryzury. – Jej męża i tak często nie było w domu, więc miała wolną rękę i pieniądze na ten swój śmieszny biznes.

– Miała jakichś kochanków poza panem?

– Skąd mam wiedzieć?

– Może wspominała.

– Nie.

– A może to pan chciał czegoś więcej? – zasugerował, starając się podejść go od innej strony.

– Po co? Jedna baba na głowie mi wystarczy.

– Z bilingów wynika, że często rozmawialiście. Gdyby chodziło tylko o seks, wyglądałoby to inaczej. Może miał pan dość rodzinnego życia z dziećmi i żoną? Brakowało panu wolności?

– Pan Cathcart jasno określił, że z zamordowaną nie łączyło go nic poważnego i nie chciał zostawić żony – znów zainterweniował Kavanagh, czym uciszył swojego klienta.

– Pan Cathcart nie jest zbyt wiarygodny. Ostatnio nie przyznał się do tego romansu.

Prawnik znów powstrzymał Cathcarta przed szybką odpowiedzią. Oparł przedramiona na blacie, spojrzał na zegarek, po czym po raz pierwszy lekko wygiął kąciki ust ku górze. To nie oznaczało nic dobrego.

– Nie przyznał się, ale też nie zaprzeczył, bo go o to nie pytaliście. Nie ma obowiązku mówić o czymś, co działa na jego niekorzyść.

– Nie ma takiego obowiązku, ale powinien wiedzieć, że prokurator nie odbierze tego pozytywnie – odparł Woodard równie spokojnie.

– Mój klient i tak wiele wam mówi. Zależy mu na ujęciu prawdziwego mordercy, proszę to docenić.

– Ale stek bzdur. – Tym razem Vivien nie ugryzła się w język. Gdy prawnik zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, tylko się uśmiechnęła. Cathcart i tak nie zamierzał im nic powiedzieć.

– Skoro tak...

– Na dodatek pana klient nakazał swojemu koledze mówić, że się nie znają, żeby... – Chayse zerknął w raport niedawno sporządzony przez Vivien. – Żeby „byli mniej podejrzani".

– No bo wiedziałem, że będziecie mnie podejrzewać – Ralph nie był w stanie dłużej milczeć. Oparł się na blacie tak samo, jak jego obrońca. Wyraźnie poczuł się pewniej, bo świdrował śledczego wzrokiem.

– Dlaczego?

– No a dlaczego mnie podejrzewacie?

– Przecież liczył pan na to, że nie odkryjemy romansu. – Chayse spróbował wybrnąć z tego okrężną drogą. Powoli kończyły mu się pomysły na podejście malarza.

– I co? Podejrzewaliście mnie od samego początku.

– Jak kilka innych osób, ale żadna z nich nie wymyśliła czegoś podobnego. Poza pana kolegą, ale on bardziej podporządkował się pana sugestii.

– A skąd pewność, że nie było odwrotnie? – Kavanagh najwidoczniej zdecydował się na zmianę taktyki i przejście do ataku, dlatego jego ton głosu stał się oskarżycielski. – Od razu pan zakłada, że tamten mężczyzna mówi prawdę, a mój klient kłamie.

– Pana klient nie wypiera się, że to on był pomysłodawcą.

– Bo i tak mi nie uwierzycie – burknął Ralph i opadł na oparcie krzesła.

– Widzi pan? – Prawnik uniósł brwi i wskazał otwartą dłonią na Ralpha. – Tymi podejrzeniami odbiera pan mojemu klientowi prawo do obrony.

– Skoro pan tutaj jest, to nic mu nie odbieram.

Vivien udała, że nagle zaczął swędzieć ją policzek, żeby dłonią zakryć uśmiech. Nie znosiła przesłuchań, w których udział brali prawnicy. Za szybko traciła zimną krew, przez co szanowni panowie w garniturach albo panie w garsonkach się na nią obrażali i wychodzili razem ze swoimi klientami. Mówiła jedynie to, co myśli. Gdyby zachowywali się inaczej, byłaby nastawiona do nich bardziej przychylnie, ale pewnie wtedy nie robiliby tego, do czego ich zatrudniono.

– To jak było? – Chayse ponownie zwrócił się do Cathcarta. – Kto to wymyślił?

– Nie musi pan odpowiadać.

– Wiem, ale skoro Jett się wysypał... – zaczął Ralph nieprzekonany.

– Panie Cathcart, niech pan...

– Powiem i już – warknął na Kavanagha, po czym skupił uwagę na siedzącym naprzeciwko śledczym. – Tak, to ja to wymyśliłem. Wiedziałem, że nie mam alibi na czas morderstwa Reginy, a o morderstwie wiedziałem, bo to się działo prawie pod moimi pieprzonymi drzwiami.

– Skąd pan wiedział, że chodzi akurat o morderstwo?

– Widziałem was pod jej drzwiami i nie odbierała telefonu. Poza tym głośno gadacie.

– Dlaczego pan uznał, że razem z Perkinsem będziecie mniej podejrzani, gdy będziemy myśleć, że się nie znacie?

– Bo myślałem, że to może on to zrobił – odparł, kompletnie ignorując spojrzenie prawnika. Miał dość siedzenia w celi i czekania na nie wiadomo co. – Nie chciałem, żeby dostało mi się przy okazji.

– Dlaczego on miałby to zrobić?

– Skoro nie zrobiłem tego ja, męża Reginy nie było w mieście, to uznałem, że może on.

– Nie pomyślał pan, że to ktoś obcy? – zapytał Chayse sceptycznie. Coś w tej historii mu nie pasowało. Zerknął w stronę Vivien, ale była zajęta pisaniem.

– Słyszałem, jak gadaliście, że na drzwiach nie ma żadnych śladów. Regina raczej nie wpuściłaby do domu kogoś obcego.

– Raczej?

– No... Jeżeli ten ktoś wyglądałby, jakby potrzebował pomocy, to pewnie by wpuściła – wyjaśnił po chwili zastanowienia. – Ale tak to raczej nie. Nie chciała, żeby ktoś wykradł jej projekty. Miała bzika na tym punkcie.

– To dlaczego wcześniej pan nie powiedział, że podejrzewa Perkinsa?

– No bo nie wiedziałem, czy to on.

– To tyle na dzisiaj – oznajmił nagle Kavanagh i podniósł się z krzesła. Ralph od razu zrobił to samo.

– Jeszcze nie skończyliśmy. – Chayse specjalnie nie wstał. Był kilka centymetrów niższy od Cathcarta, a Kavanagh znacznie przewyższał swojego klienta. Musiał mierzyć blisko dwóch metrów wzrostu.

– Pan Cathcart nic więcej państwu nie powie – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Równie dobrze mógł już wyjść i zamknąć drzwi.

– Właśnie. Kiedy mnie wypuścicie?

– Skoro nic więcej nam pan nie powie, to na pewno nie dzisiaj. – Chayse'a po raz pierwszy naprawdę zirytowało zachowanie tej dwójki.

– Niech pan się nie martwi. – Kavanagh poklepał Ralpha po ramieniu. Może znali się nie od dzisiaj. – Nie mogą przetrzymywać pana dłużej niż siedemdziesiąt dwie godziny.

– Nie licząc weekendów, a jutro jest sobota – przypomniała Vivien, nie kryjąc zadowolenia z tego faktu. – Czyli najszybciej wyjdzie pan w poniedziałek, a może dopiero we wtorek. Chyba że powie nam pan coś ciekawego.

– Już wam wszystko powiedziałem – żachnął się Ralph. Jego wybuchowość świadczyła na jego niekorzyść, a Kavanagh doskonale o tym wiedział, dlatego uciszał go, gdy tylko mógł. – Nie moja wina, że nie umiecie nic z tym zrobić. Wychodzimy.

– Jeszcze jedno. – Vivien podniosła się z miejsca, żeby zwrócić jego uwagę. Zadziałało, nie odwrócił się przodem do drzwi. – Kiedy u pani Appleton zaczął się remont?

– Jakieś... dwa tygodnie przed jej śmiercią.

– Proszę wydrukować protokół i koniec pytań na dziś – chłodny ton prawnika jasno świadczył o tym, że stracił już cierpliwość.

Vivien dopisała ostatnie zdanie, po czym wyszła na korytarz, żeby wydrukować dokument. Gdy wróciła do pokoju przesłuchań, podała protokół podejrzanemu, ale od razu przejął go jego prawnik. Dokładnie przeczytał całość i dopiero wtedy pozwolił Cathcartowi zrobić to samo. Malarz jednak od razu podpisał. Chayse nadal nie ruszył się z miejsca, dlatego to Vivien odprowadziła Cathcarta do celi.

Gdy tylko zniknęli za drzwiami, Chayse wyłączył laptopa i pozbierał dokumenty. Kavanagh nie przypadł mu do gustu, ale w jednym mógł mieć rację – może naprawdę za bardzo skupili się na Ralphie. Naraził im się przede wszystkim tym, że nie przyznał się do tego, że miał klucze do mieszkania Reginy. Przyłapali go na gorącym uczynku i jeszcze próbował uciekać. Na dodatek ten romans i brak alibi. Mimo że wiele za nim przemawiało, nie mieli nic konkretnego. Poza tym Cathcart jako główny podejrzany nie przemawiał do Chayse'a od samego początku, to był typ Vivien. On bardziej zastanawiał się nad ewentualną winą Williama Appletona.

Zabrał wszystkie dokumenty i poszedł do swojego biura. Na korytarzu minął dwójkę policjantów, których jeszcze nie znał. Komenda przez ostatnie kilka godzin wyglądała jak opuszczona, ale w końcu wszystko wracało do normy. Gdy przekroczył próg pokoju, od razu zauważył Vivien. Właśnie dopijała swoją kawę. Nie miał pojęcia, jakim cudem tak szybko uporała się z odstawieniem Cathcarta do celi.

– Nieźle ci poszło.

Chayse dla siebie zostawił informację, że może to dzięki temu, że zdarzyło mu się siedzieć po drugiej stronie. Naprawdę źle wspominał tamte chwile, chociaż niektóre przesłuchania były nieco lepsze od innych. Na pewno czegoś się dzięki temu nauczył – przede wszystkim tego, by powstrzymać się przed pochopnym oskarżaniem, nawet jeśli część poszlak wskazuje na daną osobę.

– Wrzuciłaś mnie na minę, Vivien – powiedział z wyrzutem, po czym odłożył dokumenty na jej biurko.

– Wiem, ale dałeś radę – odparła bez cienia skruchy. – Podoba mi się to. Ale to, że sobie poradziłeś, a nie ty, żeby była jasność.

Roześmiał się, słysząc to tłumaczenie. Na chwilę zapomniał o irytującym tonie Kavangha, bo po raz pierwszy zobaczył zakłopotaną Vivien. Mógł się założyć, że się zarumieniła, chociaż dzisiaj dobrze maskował to jej podkład.

– Umówiłaś się z Jettem, a ja ci się nie podobam?

– Trochę dystansu, szeryfie. Gdy go poznałam, byłam pijana. Gdy poznałam ciebie, trzeźwa. Zresztą... – zawiesiła głos, gdy znów się roześmiał. Musiała przyznać, że wyglądał całkiem uroczo, gdy tak odchylał głowę do tyłu. – Przecież nie chodzi o ciebie jako ciebie. Szybciej się zwolnię, niż wdam się w romans ze służbowym partnerem, a nie zwolnię się, bo nie umiem robić nic innego.

– Nie wiem, czy poradzę sobie z taką porcją szczerości.

– No wiesz co, brzmi tak, jakbym normalnie nie była szczera.

– A jesteś? – zapytał nadal rozbawiony.

– Serio, myślałam, że jesteś bardziej spostrzegawczy. – Vivien przewróciła oczami, ale i tak odwzajemniła uśmiech. – Mimo że nieźle ci poszło, to i tak nie klei mi się ta historia malarza. Podejrzewał Jetta i zamiast nam o tym powiedzieć, żebyśmy się na nim skupili, to wymyślił jakąś okrężną drogę, żebyśmy tak w razie czego ich ze sobą nie skojarzyli?

– Też wydaje mi się to dziwne. – Chayse szybko wrócił myślami do śledztwa. W pełni podzielał wątpliwości służbowej partnerki. – Jakby bardzo chciał się wybielić. Nie dość, że nie przyznał się do romansu, żebyśmy myśleli, że nie miał żadnego motywu, to jeszcze takie coś. Wyjątkowo dużo o tym myślał jak na kogoś niewinnego.

– Mhm... – mruknęła zamyślona i sięgnęła po telefon, który przed chwilą zawibrował w jej kieszeni. Szybko przeczytała wiadomość. Jej humor momentalnie się popsuł. – Nie podoba mi się to, a szczególnie nie podoba mi się, że nie mamy na niego nic mocnego. Daisy właśnie mi napisała, że na tych nożach, które zabrała z jego domu, nie ma żadnych śladów.

– Już to sprawdziła?

– Daisy jest szybka. Nie zajmuje się jakimiś pierdołami, tylko od razu bierze się do roboty.

Chayse z trudem powściągnął uśmiech. Wyglądało na to, że rozbawienie jeszcze nie do końca go opuściło. Odchrząknął, żeby dać sobie trochę więcej czasu na zastanowienie.

– Może informatyk znajdzie coś w jego komputerze.

– Skoro w telefonie nic ciekawego nie było to pewnie w komputerze też nie, ale może jednak. Słuchaj, dajmy sobie na dzisiaj spokój, bo i tak siedzimy tu już za długo. – Vivien podniosła się z miejsca, a gdy on zrobił to samo, ruszyła w kierunku drzwi. Mimo że to ona była bliżej wyjścia, Chayse jako pierwszy chwycił klamkę i przepuścił ją w progu. – Jutro rano mamy pogawędkę z patologiem, może powie nam coś więcej o tym, kto mógł to zrobić.

– Coś więcej niż jest w raporcie z sekcji zwłok?

– Może zapomniał coś napisać? – Próbowała przekonać nie tylko jego, ale też siebie. – Skoro zgodził się na to spotkanie, to znaczy, że ma coś do powiedzenia.

– A co z kurierem i jego alibi?

– Jak dojadę do domu, to zadzwonię do prokuratora.

– Przypomnij mu jeszcze, że chcieliśmy uzyskać dostęp do bilingów i konta Williama. Może i ma alibi, ale to zdradzony mąż – dodał, bo Vivien nic nie powiedziała. Również Chayse na chwilę umilkł, ponieważ akurat mijali na schodach jakiegoś wzburzonego cywila. – Motyw całkiem niezły.

– Jakoś nie pasuje mi do niego ten gwałt.

– Mnie właśnie pasuje. Może w ten sposób chciał pokazać, że Regina jest tylko jego i nie ma prawa go zdradzać?

– Może, tylko że on też ją zdradzał. No ale hipokrytów nie brakuje. – Vivien zatrzymała się, gdy tylko wyszli z budynku. Właśnie przypomniała sobie coś, co wcześniej jej umknęło. – Ta jego kochanka mówiła, że on nie wiedział o romansie. Cathcart twierdzi to samo.

– Powinniśmy go o to zapytać.

– Stale tylko pytać i pytać... – mruknęła poirytowana. Całe szczęście, że ten dzień wreszcie się kończył. – Jutro wpadniemy do niego z wizytą. Zobaczymy, jak sobie radzi.

– Jeśli będzie w domu.

– Ta wścibska staruszka z mieszkania naprzeciwko na pewno będzie wiedziała, czy jest, czy go nie ma.

Chayse przyznał jej rację, po czym każde z nich poszło do swojego auta. Dopiero w samochodzie Woodard zauważył, jaki jest zmęczony. Zanim ruszył, wysłał krótką wiadomość do siostry, że jednak nie da rady wpaść do niej na kolację. Miał już dość rozmów jak na dzisiaj. Wolał wyciągnąć się na kanapie i przez chwilę pocieszyć się spokojem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top