Rozdział pierwszy - Magiczny krąg grzybowy

Nastał jesienny sezon. Szybko udałam się do lasu, aby odetchnąć od codziennej rutyny. Wzięłam ze sobą parasolkę oraz środek przeciwko owadom – nic więcej nie wydawało mi się konieczne. Mieszkałam niedaleko, w małym miasteczku zwanym Vennie, gdzie mimo niewielkich rozmiarów mieliśmy wszystko, co niezbędne, jak w większych miastach. Miałam kilku przyjaciół z sąsiednich miejscowości, choć rzadko mieliśmy okazję się spotkać. Najczęściej poświęcałam czas na rozwijanie swoich umiejętności – wtedy czułam się najszczęśliwsza. Dzień ten jednak należał do tych cięższych chwil, kiedy los zdaje się obracać przeciwko tobie. Od najmłodszych lat życie nie oszczędzało mi niespodzianek. Wychowywała mnie ukochana babcia – silna i pełna ciepła kobieta, która zawsze potrafiła znaleźć chwilę radości nawet w najtrudniejszych momentach. Moi rodzice zginęli, gdy byłam jeszcze dzieckiem w tragicznym wypadku, który wstrząsnął całą społecznością Vennie. Pewnego deszczowego dnia, gdy wracali z pracy, ich samochód uległ gwałtownemu zderzeniu z ciężarówką. Nie miałam rodzeństwa, a babcia stała się moim całym światem.

Gdy już oddaliłam się wystarczająco od domu, rozejrzałam się przed siebie. Wkrótce mój wzrok zatrzymał się na znaku ostrzegającym: „Uwaga! Niestabilne podłoże!". To była moja codzienna trasa, więc mimo ostrzeżenia machnęłam ręką i poszłam dalej.

– Znam ten teren od dziecka, dam radę – pomyślałam.

Im dalej szłam, tym krajobraz stawał się jeszcze piękniejszy. Był początek jesieni, ale zaskakiwała mnie obfitość zieleni, która wciąż otaczała to miejsce. Nagle, z uśmiechem na ustach, wykrzyknęłam:

– Niewiarygodne, bóbr!

Natychmiast ruszyłam w pogoń za moim włochatym przyjacielem.

– Panie bobrze, poczekaj! – zawołałam radośnie.

Bóbr okazał się jednak szybszy – zniknął za jednym z drzew, zostawiając mnie z uśmiechem na twarzy. Lecz nagle, gdy próbowałam zahamować, moja droga zamieniła się w długą kałużę błota. Straciłam równowagę i upadłam, wpadając w gąszcz białych, niemal eterycznych grzybów, wyrastających z wilgotnego podłoża.

– Co do... – zaczęłam, lecz moje ręce natychmiast pokryły się lepkim, szarym błotem. Jednak to nie przyciągnęło mojej uwagi. Nagle oślepiające światło zalało otoczenie – było tak intensywne, że na moment straciłam wzrok. Gdy je odzyskałam, zaniemówiłam.

– Kim jesteś?! Jamon! – rzuciła wściekle kobieta stojąca przede mną, po czym wrzaskiem wezwała swego towarzysza. Jej wygląd – dwoje lisich uszu, kilka zwiewnych ogonów oraz niezwykle oryginalny strój – świadczył, że nie jest zwyczajną osobą.

Przerażona jej tonem i otaczającą mnie scenerią, która diametralnie różniła się od tej, w której jeszcze kilka sekund temu spacerowałam po lesie, na moment pomyślałam, że to sen. Ugryzając się w język, powstrzymałam jednak swoje słowa.

– Przepraszam? – zdążyłam ledwo wypowiedzieć cokolwiek, zanim kobieta o lisich uszach wezwała strażników, by mnie pojmać.

– Hej! Puście mnie natychmiast! – zawołałam, patrząc przerażonymi oczami na nieznajomych. Nie miałam pojęcia, gdzie się znalazłam ani kim oni byli. Żaden z nich nie przypominał człowieka. Gdzie ja jestem?

Nagle z głębi mroku rozległo się głębokie, gardłowe ryczenie:

– Grr...

Wielki ogr, który niespodziewanie pojawił się zza rogu, chwycił mnie za ramię i rzucił przez siebie niczym worek ziemniaków. Skrzywiłam się z bólu, lecz adrenalina uniemożliwiała mi poddanie się. Nie mogłam wyrwać się z brutalnej szarpaniny między mną a potężnym przeciwnikiem. Ogr zdawał się być niewzruszony całym zamieszaniem – szybko zamknął mnie za kratami, w kształtcie kuli. Zimny metal sprawił, że natychmiast skrzywiłam się z bólu.

– Wypuście mnie! Kim, do cholery, jesteście, żeby to robić?! – wykrzyknęłam z całej siły.

– Ty być intruz! Jamon, wykonywać obowiązki – intruz w loch! – ryknął ogr, a wraz z jego słowami z nozdrzy wydobył się gwałtowny, wściekły oddech.

Pomimo moich błagalnych próśb i dalszych starań, przeciwnik odszedł, zostawiając mnie samą w tym brudnym, zimnym i ogromnym lochu. Przez kilka minut walczyłam z kratami, daremnie próbując się uwolnić. Szybko przeszukałam kieszenie moich spodni, ale znalazłam jedynie środek na owady. I wtedy wpadłam na pomysł:

– Spryskam każdego, kto jako pierwszy do mnie podejdzie, a potem ucieknę. – pomyślałam.

Zapięłam suwak mojej skórzanej kurtki – był to jeden z najlepszych zakupów, jakie kiedykolwiek dokonałam. Pod warstwą futra czułam, że mimo chłodu panującego w lochu mam szansę przetrwać. Rozejrzałam się dookoła. Po chwili dostrzegłam dziwny cień, wyłaniający się z mrocznych głębin wody. Przeszyły mnie ciarki.

Nagle usłyszałam również zbliżające się kroki. Przygotowałam się do ataku, lecz zamaskowany mężczyzna był szybszy – chwycił mnie za nadgarstek.

– Ciii... – wyszeptał, przyciskając palec do ust. Miał na sobie czarną maskę o kształcie smoka i był odziany od stóp do głowy w czarną zbroję. W jego dłoni błyszczał klucz, jak gdyby był kluczem do mojego losu.

– Nie jestem twoim wrogiem – powiedział spokojnie, a jego ton wydał się niemal uspokajający.

Chwilę później kraty niespodziewanie się otworzyły, a ja, nie zastanawiając się długo, wyskoczyłam z metalowej celi. Mężczyzna zniknął szybciej, niż zdążyłam wydać choć jedno słowo.

– To moja szansa. – pomyślałam.

Zaczęłam skradać się w kierunku wyjścia, pokonując sporą liczbę schodów, cały czas trzymając w rękach potencjalną broń. Moje nogi czuły się jak z waty – nigdy nie byłam postawiona w tak ekstremalnej sytuacji. Pocieszała mnie jedynie myśl o mojej pasji, zamiłowaniu do sztuk walki. Byłam wielką fanką Jackie Chana – choć nigdy nie stoczyłam poważnej walki, wiedziałam, że teraz muszę bronić własnego życia. Niepokój ogarnął moje serce, ale determinacja rosła z każdym kolejnym krokiem.

W miarę jak oddalałam się od lochu, przed moimi oczami ukazał się ogromny hol pełen drzwi. Ukradkiem skierowałam się w stronę najjaśniejszego punktu – oznaczało to, że tam musiało znajdować się wyjście. Niestety, moje szczęście szybko się skończyło – niebawem poczułam czyjąś rękę na ramieniu.

Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam wysokiego elfa o niesamowitych, splecionych w warkocz niebieskich włosach. Zanim zdążyłam zareagować, w pamięci pojawiła mi się myśl o użyciu „spreju poskramiacza intruzów". Nie zastanawiając się ani chwili, chwyciłam swój środek i trafiłam elfa prosto w oczy. Jego krzyk rozbrzmiał echem w ciemnych korytarzach lochu:

– ARGH!

Na dźwięk jego rozpaczy serce zaczęło bić mi szybciej. Wiedziałam, że to moja szansa na ucieczkę. Bez wahania wbiegłam w labirynt korytarzy, mając nadzieję, że uda mi się znaleźć bezpieczne schronienie. Każdy krok zdawał się być decydujący – wspomnienia spokojnego życia w Vennie zdawały się odległe, a teraz liczyła się tylko walka o przetrwanie.

Im głębiej zanurzałam się w mroczne zakamarki tego miejsca, tym bardziej loch przypominał zapomniany przez czas koszmar, w którym echo dawnych tragedii szeptało o utraconych szansach. Niepewność co do dalszego losu mieszała się z rosnącą determinacją. Wiedziałam, że nie mogę się poddać – każdy wybór, każdy krok, mógł przesądzić o moim dalszym życiu.

Odwróciłam się jeszcze raz, spoglądając za siebie na cienie przeszłości. Loch zaczął tonąć w mroku, a ja, z sercem pełnym determinacji i nadziei, ruszyłam w nieznane, gotowa stawić czoła temu, co miało nadejść.

_______________________________________

Witam wszystkich 

Zapraszam do komentowania, doda mi to sił do tworzenia!

Pozdrawiam Saichii

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top