Rozdział czwarty - Wróg czy przyjaciel?


Kątem oka dostrzegłam, jak Ezarel rozmawia z Miiko. Jego ramiona były lekko napięte, a spojrzenie pełne niechęci, jakby każde jej słowo działało mu na nerwy. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał jej przerwać, ale ostatecznie zacisnął usta i westchnął cicho. Miiko mówiła stanowczo, nie dając mu miejsca na sprzeciw, a on, choć wyraźnie niezadowolony, skinął głową w odpowiedzi. Jego palce nerwowo stukały o materiał rękawa, jakby w ten sposób rozładowywał frustrację, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem.

— Proszę wyjść, czyż nie wyraziłam się jasno?! — głos lisicy był twardy, chłodny, niemal nieznoszący sprzeciwu.

Za jedną z rzeźb, w półmroku sali, skrywała się młoda wampirzyca. Jej zielone oczy błyszczały figlarnym blaskiem, usta wykrzywiały się w lekkim uśmieszku. Miała w sobie tę niewymuszoną swobodę, która mogła doprowadzić do szału najbardziej cierpliwe osoby.

— Ja tylko… taktycznie analizuję sytuację — mruknęła, wychylając się zza marmurowego posągu i udając niewinną.

Miiko posłała jej lodowate spojrzenie, ale zanim zdążyła ponownie otworzyć usta, jej uwagę przykuł stary elf.

— Panie Orestes, co chce pan przez to powiedzieć? — Kitsune zwróciła się do niego, wyraźnie zirytowana.

Orestes odsunął okulary na czubek nosa i spojrzał na nią znad szkieł.

— Ta młoda dama — wskazał mnie palcem, zatrzymując spojrzenie na mojej osobie — Pomoże nam

Jego głos, choć spokojny, niósł w sobie siłę, która nie pozwalała nikomu go zignorować.

— Ma przyczynić się do ocalenia Eldaryi — dodał, jakby to była rzecz oczywista.

Miiko zmarszczyła brwi, a wampirzyca wyprostowała się z wyraźnym zainteresowaniem, jakby nagle trafiła na wyjątkowo ekscytującą plotkę.

Stary elf przeniósł na mnie wzrok.

— Na litość boską, dajcie jej porządne odzienie — westchnął ciężko.

Dopiero teraz spojrzałam na siebie. Moje ubranie było w opłakanym stanie. Koszula postrzępiona, spodnie z dziurami, buty pokryte warstwą zaschniętego błota. Jedynie kurtka, nie wiedzieć czemu, pozostała w niemal idealnym stanie.

Z opowieści mojej babci pamiętałam Orestesa jako greckiego boga przeznaczenia, chociaż jego historia była bardziej zawiła niż tylko sprawowanie władzy nad losem. Był synem Agamemnona, bohaterem obciążonym klątwą rodu, który musiał dokonać aktu zemsty na własnej matce, by odpokutować grzechy przeszłości. To właśnie jemu przypisywano rolę tego, który zmieniał bieg przeznaczenia, zamiast jedynie podążać za jego wyznaczoną ścieżką.

Stary elf jednak w niczym go nie przypominał. Był niski, wręcz karłowaty, a zmarszczki rzeźbiły jego twarz niczym głębokie pęknięcia na starej skale. Mimo to jego oczy dalej błyszczały przenikliwością, jakby widziały znacznie więcej, niż ktokolwiek w tym pomieszczeniu.

Jego szata, fioletowo-zielona, zdawała się subtelnie zmieniać barwę pod wpływem światła, była utkana z czystego jedwabiu. W dłoni ściskał drewnianą laskę, którą lekko postukiwał o ziemię, wyznaczając niewidzialny rytm rozmowy.

Niepokój ścisnął moje wnętrze. Może to wszystko była jedynie gra, w którą nieświadomie zostałam wplątana?

Zamieszanie wokół mojej osoby w końcu ucichło, ale zanim zdążyłam się oddalić, poczułam, jak ktoś chwyta mnie za nadgarstek.

— Zgubiłaś to. — Głos Ezarela był pełen leniwej ironii, ale czułam w nim nutę czegoś jeszcze.

Odwróciłam się i zobaczyłam, jak elf unosi w palcach mały przedmiot.

Moja zapalniczka.

Serce podskoczyło mi do gardła. Musiał ją znaleźć po tym, jak spryskałam go podkramianczem insektów. To był jedyny sposób, by uciec.

Ezarel obrócił ją w dłoni, przyglądając się jej z zaciekawieniem.

— Nigdy czegoś takiego nie widziałem — powiedział, a w jego głosie pobrzmiewało udawane zaciekawienie. — Magiczny artefakt, który robi ogień… dość prymitywny, ale cóż, może w twoim świecie to szczyt techniki?

Wyciągnęłam rękę, ale on odsunął ją lekko, jakby chciał jeszcze przez chwilę mnie podrażnić.

— Tak się składa, że nie oddaję prezentów tak łatwo — dodał z szelmowskim uśmiechem. — Może mi się do czegoś przyda…

Zmrużyłam oczy.

— Oddaj.

Westchnął teatralnie, jakby cała sytuacja sprawiała mu niewysłowioną nudę, ale w końcu rzucił mi zapalniczkę. Ledwo ją złapałam.

— Następnym razem, gdy będziesz chciała mnie oślepić, postaraj się o coś bardziej oryginalnego — rzucił, odwracając się na pięcie.

Patrzyłam, jak odchodzi, a w moim wnętrzu buzowały mieszane emocje. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie irytował, czy fascynował.

Może jedno i drugie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top