Rozdział trzeci - Inna

Gdy ponownie otworzyłam oczy, znajdowałam się w miejscu, które znałam aż nazbyt dobrze. Kryształowa sala - to tutaj wszystko się zaczęło. Jej wnętrze lśniło blaskiem niezliczonych witraży, przez które przenikały smugi światła, malując na gładkiej posadzce mozaikę błękitu i bieli.

Sala wypełniona była istotami, których nigdy wcześniej nie miałam okazji spotkać. Elfy, bestie, hybrydy o zwierzęcych cechach, postaci o skrzydłach i płetwach - stały, siedziały, rozmawiały, lecz ich uwaga zdawała się oscylować wokół mnie. Wśród tych nieznajomych twarzy dostrzegłam jednak znajome postaci.

Kobieta o lisich ogonach rozmawiała nerwowo z trzema mężczyznami. Jej spojrzenie było pełne napięcia, głos stanowczy, a każde słowo odbijało się echem w mojej głowie, potęgując uczucie dezorientacji.

Nagle oderwała się od rozmowy i podeszła do mnie. Klęknęła, jakby chciała uspokoić mnie swoim gestem. Siedziałam związana na krześle; lina ciasno oplatała mój pas, a ręce były przytwierdzone do oparcia. Nie mogłam się poruszyć. Wszystkie spojrzenia zgromadzonych skupiły się na mnie - niektóre pełne strachu, inne ciekawości. Byłam dla nich inna, egzotyczna. Nieznana.

Lisica miała teraz łagodniejszy wyraz twarzy niż wcześniej. Jej oczy, jasne i błyszczące, wyrażały obawę i zmartwienie.

- Nie lękaj się - odezwała się cicho, jej głos był miękki, niemal kojący. - Nazywam się Miko. Czy możesz nam powiedzieć, jak tutaj dotarłaś? Jak się nazywasz?

Zacisnęłam usta. Byłam zaskoczona, zmęczona, a przede wszystkim wściekła. Co oni sobie myśleli? Najpierw zamknęli mnie w lochu, traktując jak intruza, a teraz, jak gdyby nigdy nic, przesłuchują w tej dziwnej sali z ogromnym kryształem lśniącym pośrodku?

Bałam się. Jak nigdy dotąd.

Przygryzłam wargę, próbując zapanować nad drżeniem głosu.

- Nazywam się [imię] - wyszeptałam w końcu, a moje oczy zaszkliły się od łez. Czułam, jak adrenalina powoli opuszcza moje ciało, pozostawiając za sobą tylko pustkę i bezsilność. - Nie jestem stąd, nie mam pojęcia, jak tutaj dotarłam. To stało się nagle... Poślizgnęłam się w lesie, wpadłam w jakieś obrzydliwe grzyby, a potem... potem już tu byłam.

Otarłam policzek ramieniem, lecz nie mogłam powstrzymać łez.

- Jestem zwykłym człowiekiem - dodałam błagalnie. - Proszę, nie zamykajcie mnie znowu w lochu.

Wśród tłumu ktoś parsknął.

- Wiedziałem, że to człowiek! - Głos należał do młodego chłopaka, był pełen triumfu. - Ten zapach...

Spojrzałam na mówiącego. Był niższy od pozostałych, przypominał wilczka - miał dzikie, rozczochrane włosy i drapieżny błysk w oczach.

W sali rozległ się szmer niepokoju.

- Kero, biegnij po Leiftana - rzuciła Miko, a potem zwróciła się z powrotem do mnie. Jej głos był już mniej delikatny, bardziej stanowczy. - Kto cię wysłał? Czy ktoś inny wie o tym miejscu?

- Ja... - Wzięłam drżący oddech. - Mieszkam sama z babcią. Nikogo więcej nie znam, przysięgam!

- Jak więc udało ci się uciec?

Tym razem pytanie padło z ust chłopaka o kruczoczarnych włosach. Jego jedno oko było przysłonięte opaską, a drugie przeszywało mnie spojrzeniem, które zdawało się przenikać do samego wnętrza mojej duszy.

Przełknęłam ślinę.

- Zamaskowany mężczyzna mnie uwolnił... - szepnęłam.

- Jamon nie widzieć inny intruz! Ona kłamać! - burknął wielki, barczysty ogr.

- Ja uważam, że mówi prawdę.

Głos należał do dziewczyny o bladej karnacji i pięknych dwukolorowych włosach. Była inna od reszty - niemal podekscytowana.

- Skąd ta pewność? - zapytała Miko.

Sala nabrzmiała napięciem.

Cała ta sytuacja była absurdalna. Siedziałam związana pośród elfów, wilków, syren i innych dziwadeł. Nigdy nie lubiłam fantasy. Zawsze wydawało mi się głupie, oderwane od rzeczywistości, wymyślone przez ludzi dla rozrywki. A jednak... to wszystko było prawdziwe.

Co jeśli demony, duchy i inne istoty, o których mówiły legendy, naprawdę istniały?

Moja głowa tego nie zniesie. Serce tym bardziej.

Wtedy drzwi sali otworzyły się z hukiem.

Do środka wtargnęła kobieta o króliczych uszach. Dyszała ciężko, a jej twarz była pokryta czerwienią - nie wiedziałam, czy od gniewu, czy od wysiłku.

Zapadła cisza.

Jej spojrzenie przebiegło po wszystkich, by w końcu zatrzymać się na Miko.

- Mery... - zaczęła, lecz musiała wziąć głęboki oddech, by kontynuować. - Mery jest ciężko ranny. Ktoś wtargnął do HQ.

Miko gwałtownie wstała.

- Co?! - Jej głos rozbrzmiał gniewem. Z jej dłoni wystrzeliły niebieskie płomienie, wirując wokół palców niczym żywe istoty. - Evelein, Mery cię potrzebuje. Yhkar, idź z nią. Jamon, pilnuj wyjść. Chłopcy, zabezpieczcie teren. Ezarel... ty zostaniesz.

Sala w jednej chwili opustoszała.

Zostałam tylko ja, Miko i dwaj elfi mężczyźni.

Starszy elf patrzył niewzruszenie na kryształ, a jego ręce poruszały się powoli, jakby odprawiał starożytny rytuał. Młodszy, ten z niebieskimi włosami, nie spuszczał ze mnie wzroku.

Czułam się jak więzień. Albo, co gorsza, jak coś, co należało zbadać.

- Nie lękaj się, dziecko - odezwał się w końcu starszy elf.

W tej samej chwili liny pękły, a ja opadłam lekko do przodu, rozmasowując bolące nadgarstki.

- Czy ja... umrę? - zapytałam cicho, z przerażeniem.

Młodszy elf drgnął. Jego brwi zmarszczyły się, a uszy poruszyły lekko, jakby nasłuchiwał.

- Nie, dziecko - odpowiedział starszy. - Twoje życie jest bezpieczne.

Zawahał się.

- Przynajmniej na razie.

______________

Witajcie i nie lękajcie się przybysze, powiedzcie co myślicie! 🧙🏻✍🏻

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top