P. VIII / MAM TERAZ ZAJĘTY GRAFIK

Nastanie poranka wybitnie zdziwiło Sheę. To nie tak, że nagle oczekiwał, że świat zatrzyma się specjalnie dla niego, tylko dlatego, że w nocy pozwolił sobie na małe załamanie i nieco łez. Po prostu nie spodziewał się, że wszystko będzie dokładnie takie samo. Że nie poczuje nawet najmniejszej zmiany. Łzy, które wsiąknęły w poduszkę już dawno wyschły i gdy Philip leżał, rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca, rozkopaną w niemal wszystkie strony kołdrą i spokojem, jaki wynikał z absolutnego, pozbawionego budzika wyspania się, miał wrażenie, że poprzedni dzień wcale się nie wydarzył. Wszystko wokół niego było jakieś takie zbyt spokojne. Zbyt piękne i ciepłe. Może to prawda, że przed burzą zawsze jest najciszej.

Przez chwilę brunet zastanawiał się, czy powinien sprawdzić telefon. Z jednej strony spodziewał się jakichś wiadomości od Lukasa. Nie był do końca pewien jakich. Czy prośby o spotkanie i wyjaśnienie sytuacji, czy stwierdzeń, że nie przyjmuje ostatnich zdarzeń jako faktu, czy złości. Był niemal pewien, że  znajdzie wszystkie i dlatego jego chęć do odpalenia telefonu była krytycznie niska. Z drugiej strony naprawdę musiał sprawdzić godzinę. Niby liczył, że skoro Hellen jeszcze nie pojawiła się w jego drzwiach rzucając w niego poduszką, że może nie było wcale tak późno. Z trzeciej natomiast, zastanawiał się czy może przypadkiem nie dostał jakiejś wiadomości od Christophera. Shea przeciągnął się i sięgając ręką po telefon, jeszcze bez otwierania oczu, spadł na podłogę z głuchym łoskotem.

Zdziwił się, gdy zobaczył, że ma tylko jedną nową wiadomość i to pochodzącą od Chrisa, będącą jedynie przywitaniem się. Uznał jednak, że może to i lepiej, więc zebrał się w sobie i rozmasowując obolały tyłek i aktualnie zastanawiając się nad zainstalowaniem na stałe zapasowego materaca na podłodze tylko i wyłącznie żeby ocalić własne cztery litery przed paroma dodatkowymi siniakami. Musiał też przyznać, że nie był to najgorszy pomysł na jaki wpadł w przeciągu ostatnich paru dni. Odpisał, wciąż leżąc na chłodnych w przeciwieństwie do pościeli panelach, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. O ile sądził, że będzie mu naprawdę ciężko przestawić się na tryb życia singla, o tyle spotkało go ogromne zaskoczenie. Jeszcze nigdy nie czuł się tak wolny, spokojny i pewny siebie. Czasami odejście od niektórych ludzi, zwłaszcza toksycznych, naprawdę otwiera człowiekowi oczy.

Hellen pojawiła się zmartwiona w drzwiach pokoju Philipa. Spojrzała na niego z ewidentnym załamaniem wymalowanym na calutkiej twarzy i przekrzywiła lekko głowę, obserwując wciąż leżącego na podłodze syna, który powtórzył jej gest. W końcu jednak brunet zebrał się w sobie i wstał, idąc za matką na dół, w stronę śniadania, które Hellen nieopatrznie zostawiła na patelni. Mimo niewielkiego swądu spalenizny i delikatnie spalonego posmaku, żaden mężczyzna w domu Torrance'ów nie odważył się powiedzieć na ten temat choćby słowa i wkrótce wszystko zniknęło z talerzy. Pani Szeryf poczekała na nastolatka w aucie, słuchając swojej ulubionej, klasycznej muzyki i lekko stukając palcami w kierownicę. Shea przez krótką chwilę chciał zabrać ze sobą aparat, jednak bardzo szybko i niezbyt przyjemnie przypomniał sobie, że przecież oddał urządzenie Waldenbeckowi. Westchnął więc ciężko i zarzucając plecak na ramię, pożegnał się szybko z Gabem i praktycznie wskoczył na miejsce pasażera, z wybitnie jednoznaczną miną przyjmując gaz pieprzowy od Hellen i wrzucając go do plecakowych czeluści. Sam nie wiedział dlaczego aż tak bardzo ufał Chrisowi. Na dobrą sprawę naprawdę go nie znał. Każdy z czarnych scenariuszy Hellen mógł dojść do skutku choćby i w sekundę po przekroczeniu progu mieszkania chłopaka. A jednak Shea zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Napisał gospodarzowi, że powinien niedługo być i schował telefon, tym razem na szczęście nie do schowka na rękawiczki, przez całą drogę słuchając tyrady zmartwionej Hellen, którą można było podsumować prostym stwierdzeniem, że jeśli Shea poczuje, że coś jest nie tak, ma od razu zadzwonić.

Philip zasalutował niedbale na pożegnanie i wzdychając ciężko wszedł po trzech stopniach na niewielki ganek i zapukał do drzwi, tylko na ułamek sekundy zatrzymując rękę tuż przy drzwiach, jakby się wahał. Przez chwilę myślał nawet, że może powinien zawrócić i prawie byłby to zrobił, gdyby drzwi nie otworzyły się na oścież, jakby tak zbyt nagle i nie stanął w nich Chris, którego mina sugerowała, że gwiazdka przyszła wcześniej. Chłopak skinął na przywitanie głową w kierunku Hellen, która z kolei rzuciła mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie i odjechała. Brew Shei powędrowała w górę. Niby wiedział, że ma pomóc chłopakowi w rozpakowaniu się, może bardziej dotrzymać towarzystwa niż realnie coś robić, ale widok niedawno poznanego przystojniaka w czarnej, luźnej koszulce z krótkimi rękawami, szarych dresach z jedną nogawką podwiniętą pod kolano i w samych skarpetkach nie był czymś, czego tak do końca spodziewał się Shea. Zwłaszcza po ostatnim stroju, w którym widział swojego wtedy nieznajomego. Choć Philip i tak musiał przyznać, że największe wrażenie robiła na nim luźna kitka, w którą Christopher związał włosy i jego pełne radosnych iskierek oczy, że Shea naprawdę przyjechał.

- Kawy, herbaty? - spytał, przepuszczając chłopaka i zamykając za nim drzwi i pokazując mu, gdzie może odłożyć rzeczy.

- Tylko kawy. Czarnej jak moja dusza - oświadczył Shea absolutnie poważnie i można by uwierzyć, że naprawdę miał to na myśli, gdyby nie ogromny uśmiech, który nie schodził z jego twarzy.

- Czyli latte, trzy czwarte mleka, jedna czwarta espresso? - spytał Chris, znikając w kuchni, ale nie omieszkując rzucić Shei wybitnie jednoznacznego uśmiechu.

- Wypraszam sobie - odparł brunet i podążył za kumplem w zupełnie nieznaną sobie stronę, kręcąc lekko głową i rozglądając się po nowym otoczeniu. 

Sam na razie nie myślał o przeprowadzce. Doskonale wiedział, że nie miał na to warunków. Był młody, nie zarabiał, a nie chciał dodatkowo obciążać Torrance'ów. No i tak naprawdę nie chciał ich opuszczać. Dopiero co zaczęli wzajemnie traktować się jak prawdziwą rodzinę i Shea chyba jeszcze długo nie będzie gotowy, by opuścić miejsce, w którym czuł się tak bezpiecznie. Choć z drugiej strony brunet pamiętał krótką historię życia Chrisa i wiedział, że jego relacje z rodziną są diametralnie inne. Można by powiedzieć, że praktycznie nieistniejące za obustronną zgodą.

- Pamiętaj, że jeśli mnie zabijesz będziesz miał na głowie panią Szeryf - zażartował Philip, siadając na krześle i podciągając jedną nogę, odbierając od Chrisa kubek z gorącą, czarną kawą.

- Weź pod uwagę,że wychowałem się szukając sposobów ominięcia gliniarza, więc mam swoje sztuczki - odparł zaczepnie Chris i usiadł po przeciwnej stronie stołu, stawiając swój kubek i opierając się o blat łokciami.

Trybiki bardzo powoli zatrybiły w głowie Shei, gdy ramiona chłopaka opadły, gdy wpadł na pomysł, którego bardzo nie chciał, by okazał się prawdą.

- Twój ojciec był gliną? - spytał Philip, patrząc Chrisowi prosto w oczy.

Nie znalazł w nich jednak nawet cienia zmieszania się. Złości, smutku. Jedynie zmęczenie. Chłopak uśmiechnął się słabo.

- Połączyłeś fakty, co? Szczerze, liczyłem, że zrobisz to jednak nieco później. I nie zrozum mnie źle, gdy Cię porywałem z kamienia naprawdę nie miałem pojęcia, kim jesteś. Dopiero, gdy zobaczyłem panią Szeryf to do mnie dotarło. No ale nie będę Cię zatrzymywał tak czy siak - oświadczył Chris zadziwiająco spokojnie.

Choć na dobrą sprawę można by wytknąć, że to Shea wykazał się zadziwiającym spokojem. Mógł wyjść w tamtym momencie. W końcu własnie siedział twarzą w twarz z synem człowieka, który dwukrotnie próbował go zabić. Ale jednak coś powstrzymało go przed tym, żeby natychmiast wstać i opuścić dom, zadzwonić do Hellen i zapomnieć o całej sytuacji. Uznał, że na to będzie miał czas, a jeśli nie zaspokoi ciekawości, nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Dlaczego liczyłeś, że połapię się później? - spytał stosunkowo chłodno Shea.

- Myślałem trochę nad tym w nocy - odpowiedział Chris, nie kryjąc zaskoczenia. - I uznałem, że może jeśli polubisz mnie jako człowieka to dasz radę odseparować mnie od mojego cholernego ojca i nie wpłynie to na nasze relacje. A skoro praktycznie mnie nie znasz, bardziej prawdopodobnym jest, że nie będziesz chciał ryzykować.

- Chyba jednak należę do tych, co lubią dreszczyk emocji - odpowiedział powoli, po dłuższej chwili zastanowienia pełnej ciszy, uśmiechając się nieco zadziornie. Przewrócił oczami, widząc, jak zaskoczenie na twarzy Chrisa przebija wszelkie istniejące skale. - Nie jesteś swoim ojcem, prawda? Nie będziesz chciał mnie zabić. Ani skrzywdzić. Ani skrzywdzić nikogo z moich bliskich. Ostatnio mówiłeś, że po prostu szukasz siebie. A skoro sam nie wiesz, kim jesteś, to dlaczego ja mam zakładać, że jesteś z najgorszego sortu?

- Oczywiście, że bym Cię nie skrzywdził. Ani nikogo Tobie bliskiego - przyrzekł od razu Chris, od razu weselejąc.

- Tia, już to kiedyś słyszałem - skomentował nieco ironicznie Shea zanim zdążył się powstrzymać.

- Nie obiecuję, że nie skrzywdzę blondasia - poprawił się Chris, natychmiast robiąc aneks, do umowy, którą zawarli przed chwilą, za co zarobił ciężkie spojrzenie Shei, który jednak długo nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Przynajmniej nie w jego towarzystwie.

- Ty lepiej zadbaj najpierw o siebie - ostrzegł go Shea po przyjacielsku i chwytając kubek przeniósł się do salonu. - Atakowanie najpopularniejszego gościa w szkole, pierwszego dnia? Nie brzmi jak dobry pomysł. Naprawdę.

- Jakoś nigdy nie było mi po drodze z konformizmem - oświadczył chłopak, zupełnie bez wahania, jakby to nie było nic wielkiego. - Zresztą, Ty się nie obrazisz, a to chwilowo najważniejsze. Nie zamierzam się przejmować opiniami ludzi, których nawet jeszcze nie znam.

- Ty naprawdę chcesz popełnić tu społeczne samobójstwo - zażartował Philip, udając podłamanego. - No dasz radę, zrób matmę - zachęcił kumpla, widząc jego pełne niezrozumienia spojrzenie. - Jeden z najpopularniejszych gości jest homofobem. Co się w takiej społeczności dzieje z gejami? I uwaga, podpowiedź, to samo dzieje się z ludźmi, którzy się z tymi gejami kumplują - dodał konspiracyjnym tonem, jakby zdradzał Chrisowi największy sekret.

- Ja pierdolę - skomentował to chłopak. - Tu jest zupełnie inna mentalność niż w mieście. Opowiedz mi wszystko żebym był jako tako przygotowany - poprosił chłopak.

Shea przez chwilę poczuł gulę w gardle. Niby z jednej strony sam ostrzegał Chrisa przed konsekwencjami kumplowania się z nim i o tym, jak łatwo jest zostać społecznym wyrzutkiem, ale nie sądził, że chłopak aż tak łatwo się na to zgodzi. Z drugiej jednak strony nie miał prawa od niego niczego wymagać, przecież prawie się nie znali. Jeśli ich relacja miałaby potrwać kilka dni to trudno. A na to się przecież zapowiadało. Shea nauczony jednak doświadczeniem, zwanym Lukasem, by nie oczekiwać zbyt wiele, zwłaszcza pozytywnego, po przyszłości, po prostu uznał, że zacznie cieszyć się chwilą. Uznał, że to dobra opcja, głównie dlatego, że nigdy wcześniej takiej nie posiadał. Jasne, doceniał momenty, w których jego matka była trzeźwiejsza, ale każdy z nich był zabarwiony świadomością, że zaraz wrócą do stanu wyjścia. Jasne, cieszył się ze spotkań z Lukasem, ale wiedział, że w szkole znowu będą się wyzywać i ignorować. Więc teraz, zamiast postąpić zgodnie ze wzorcem, który sam sobie przypadkowo dobrał i martwić się, że już jutro straci człowieka, którego widział jako potencjalnego przyjaciela, przez co nie będzie w stanie zapamiętać ich spotkania jako czegoś przyjemnego, po prostu uznał, że na pewne rzeczy nie ma wpływu.

Zaczął opowiadać o wszystkim, o czym tylko mógł. O mieście, o szkole, o ludziach. Nic osobistego, po prostu fakty ewentualnie wiadomości, które i tak znały zdecydowanie zbyt szerokie grona. Christopher słuchał jak zaczarowany, ale nie potrafił powstrzymać się od komentowania, głównie skupiając się na głupocie i niechęci do istnienia gatunku ludzkiego. Rozpakowali naprawdę sporą część jego rzeczy, gdzie Shea zajął się głównie pierdołami w stylu książek czy naczyń, a Chris porozkładał w tylko sobie znanych miejscach rzeczy bardziej prywatne.

Ich spokojny dzień przerwał szary dym unoszący się z piekarnika. Nim w ogóle zorientowali się, że coś jest nie tak, praktycznie całe mieszkanie zdążyło otulić się dowodem spalenizny. To Shea wyczuł zapach spalenizny, a i to tylko dlatego, że przecież tego samego ranka Hellen udało się przypalić śniadanie. Christopher rzucił się w stronę kuchni, mając nadzieję, że może jeszcze uda mu się uratować to, co próbował przygotować, nawet jeśli oznaczało to generalny brak myślenia. No bo jak inaczej można nazwać sięganie po gorące naczynie żaroodporne gołymi dłońmi? Później, gdy Philip opatrywał delikatnie jego poparzone palce, kręcąc z załamaniem głową, zasugerował, że przecież mogli zamówić pizzę, ale że docenił wysiłek młodego Kane'a. Chris natomiast nie potrafił przestać się uśmiechać, mimo drobnych skrzywień, gdy Shea nieco za mocno opatrywał jego dłoń. Skupiony, lekko przygryzając dolną wargę. Próbując odciągnąć uwagę pokrzywdzonego od rany poprzez rozmowę. Chris uśmiechnął się na samą myśl, że może jego ojciec miał w cholerę i jeszcze więcej wad, ale miał też rację w jednej sprawie. W Tivoli naprawdę byli ludzie, dla których warto było poświęcić wszystko. Gdy Shea podniósł głowę, oznajmiając, że skończył, Chris musiał natychmiast odwrócić wzrok żeby móc chociaż udawać, że wcale nie wpatrywał się w bruneta jak zaczarowany przez ostatni kwadrans.

Koniec końców zamówili pizzę, przegadali resztę wieczoru wśród na wpół rozpakowanych pudeł, wymieniając się sosami i po prostu rozmawiając na mniejsze czy większe tematy. Shea nawet przez sekundę nie pozwolił sobie na bycie smutnym ze względu na brak przyszłości ich relacji. Przynajmniej do momentu, w którym Chris odwiózł go do domu i rzucił tekstem, że już nie może doczekać się kolejnych takich wypadów, na co Philip tylko uśmiechnął się smutno i oddał mu okulary przeciwsłoneczne. Niby pierdoła, ale Chris wiedział, co to oznaczało. Obaj wiedzieli, o czym myślał Shea. I to nie zaskoczyło Chrisa. Zaskoczyło go natomiast dojrzałe podejście chłopaka do sytuacji. Nie stawiał wymagań, nie oczekiwał niczego. Po prostu cieszył się, że mogli się spotkać, nawet jeśli tylko te kilka razy. Kane zaczął zastanawiać się czy aby na pewno chodzi o dojrzałość, a nie o spieprzone zaniżone poczucie własnej wartości i parę innych syfów. Ze smutkiem doszedł do wniosku, że to drugie jest bardziej prawdopodobne, ale w głębi duszy wiedział, co zrobi. Może i znał Philipa przez raptem parę dni, ale wiedział. Po prostu wiedział, że dałby się za tego chłopaka pokroić. I że zrobiłby wszystko byleby tylko ten uśmiechał się w ten radosny sposób. Odjechał na motocyklu, gdy tylko Shea zniknął w czeluściach własnego domu.

Ponieważ Shea stracił swoją standardową podwózkę w formie Lukasa, musiał zabrać się z panią Szeryf, która do pracy jeździła niestety o wiele wcześniej, niż on szedł do szkoły. Uznał jednak, że to nawet lepiej. Posiedzi przed szkołą, poczyta książkę i porozkoszuje się piękną pogodą, póki nie ciepło nie stanie się nieznośnym żarem lejącym się z nieba. Tak też zrobił. Gdy tylko kobieta wysadziła go przed ogólniakiem, Shea usiadł na dość wysokim murku, stosunkowo daleko od głównej szkolnej arterii, dzięki czemu miał pewność, że większość uczniów po prostu go ominie. I jego plan działał doskonale. Przyjemne słońce, lekki wiatr, dobra lektura i muzyka, którą uwielbiał, która rozbrzmiewała w jego słuchawkach. Mógłby tak siedzieć i do końca wszechświata. Tak przynajmniej mu się wydawało dopóki w polu jego widzenia nie pojawił się nerwowo rozglądający się Waldenbeck.

- Uspokoiłeś się już? - spytał blondyn, zamiast przywitania, nie potrafiąc nawet skupić wzroku na Shei.

- Nie przypominam sobie żebym był zdenerwowany - odparł Philip, przewracając oczami, gdy zauważył, jak czujnie Lukas waruje byleby tylko nikt nie pomyślał, że ze sobą rozmawiają.

- Uznałem, że miałeś gorszy dzień. Dlatego to powiedziałeś. W ogóle nie ogarniam, o co Ci chodzi. Ale zależy mi na Tobie, więc jestem w stanie Ci wybaczyć, nawet tego motocyklistę - oświadczył z absolutną pewnością blondyn.

Na szkolnym dziedzińcu zaczynało zbierać się coraz więcej ludzi, a Shei zaczynało brakować już i słów i cierpliwości. Ich rozmowa nie przeszłaby niezauważona, gdyby na szkolny parking z przyjemnym dla ucha rykiem nie wjechał ktoś na motocyklu. Philip mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Oczywiście, że Chris musiał zrobić pierwsze wejście w typowo amerykańskim stylu. Dziwne, że nie otworzył jeszcze żadnych drzwi z kopniaka. Czarnowłosy przystojniak zwrócił uwagę praktycznie wszystkich znajdujących się w pobliżu. Przypinając jednak kask, rozejrzał się bacznie, spod nieco opuszczonych na nos okularów przeciwsłonecznych i uśmiechnął się szeroko, gdy zauważył Sheę. Jego mina nieco zrzedła, gdy zauważył stojącego przy nim blondyna, ale w jego głowie wytworzył się plan. Zupełnie nieprzemyślany i idiotyczny, ale na swój sposób cudowny.

- Spotkajmy się dzisiaj w kamieniołomach. Wytłumaczysz mi wszystko - wrócił do swojego wywodu Lukas, gdy w końcu oderwał oczy od nieznajomego chłopaka.

- Hej Nieznajomy - oznajmił, z szerokim uśmiechem, gdy skinął głową na przywitanie podchodząc do tej dwójki.

- Nie jesteś z tych, co słuchają dobrych rad, co? - spytał Shea, kręcąc z niedowierzaniem głową, ale i uśmiechając się prawdopodobnie najszerzej, jak tylko się dało. Lukas zastanawiał się, czy kiedykolwiek widział go tak szczęśliwego.

- Może zacznę słuchać, jak zaczniesz dawać jakieś przydatne - skomentował to chłopak, gdy znalazł się tak blisko nich, że był o krok od Philipa.

Zupełnie ignorując początkowo Lukasa, pokonał ten ostatni krok i pocałował Sheę prosto w usta. Krótko, na przywitanie, ale wystarczyło żeby blondyna absolutnie zmroziło. I o to przecież Kane'owi chodziło. Chciał zranić chłopaka, chciał wbić mu nóż w plecy za to, co blondaś zrobił jego przyjacielowi. Philip natomiast, mimo wstępnie odczuwanego przerażenia i zdezorientowania uznał, że chwilowo może wcielić się w rolę, choć z drugiej strony czuł, że będzie tego żałował. On i jego w niedalekiej przyszłości złamane ponownie serce. Kane odsunął się kawałek, założył okulary na czubek głowy i chowając dłonie w kieszenie spodni, spojrzał wyzywająco na Waldenbecka, jakby chłopak był wybitnie niemile widziany. Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, przynajmniej tak miało to z założenia wyglądać, bo na dobrą sprawę Lukas nie potrafił nawet spojrzeć Chrisowi w oczy.

- Pokażesz mi, gdzie jest biuro dyrektora? Muszę załatwić parę papierów zanim oficjalnie się tu przeniosę - oznajmił Kane, przenosząc spojrzenie, tym razem już zupełnie inne, na Sheę.

- Jasne - odparł chłopak z lekkim uśmiechem i przekrzywił lekko głowę. Odwrócił się po paru krokach, jakby przypomniał sobie coś ważnego i spojrzał chłodno na byłego chłopaka. Lukas podniósł głowę, jakby pierwszy raz w życiu słyszał jak ktoś wypowiada jego nazwisko. - A i Waldenbeck. Nie, nie możemy się spotkać. Mam teraz zajęty grafik.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top