P. VII / FILOZOFICZNE ROZWAŻANIA
Normalnie nie byłoby możliwości by tego typu odzywka przeszła w domu Torrance'ów bez echa i odpowiedniego rodzaju kary. Zarówno Gabe, jak i Helen byli ludźmi, którzy uważali, że przekleństwa nie przystoją kulturalnemu człowiekowi, więc praktycznie ich nie używali, no chyba, że Helen pracowała nad czymś naprawdę ciężkim. To jednak nie była w żaden możliwy sposób zwyczajna sytuacja. Wszyscy wciąż stali w tych samych miejscach, przez dłuższą chwilę, jakby ich mózgi zawiesiły się próbując analizować obecną sytuację.
- Przecież jeszcze pół godziny temu mówiłeś, że nie jesteś na to gotowy - wydukała w końcu Helen, mrugając kilkukrotnie oczami, jakby wciąż nie wierzyła, że drzwi wejściowe są zamknięte.
- Bo nie jestem - wyznał Shea, przeczesując włosy palcami i wzdychając ciężko. - Teraz pewnie przez bardzo długi czas będzie mnie korciło żeby go przeprosić, żeby to naprawić. Może nawet zacznę uważać, że nasz związek rozpadł się tylko i wyłącznie przeze mnie. Ale to, że nie jestem na to wszystko gotowy, tak jak chwilowo nie potrafię sobie bez tego dzieciaka wyobrazić życia, nie oznacza, że mogę to przeciągać w nieskończoność. Widząc, jak próbujesz mnie bronić, swoją drogą wybitnie kochane, uświadomiłem sobie, że łatwiej będzie mi żyć bez niego niż bez siebie. Po prostu miałaś rację Helen.
Pani Szeryf podeszła do chłopca i mocno go przytuliła, delikatnie całując w czubek głowy. Nie miała pojęcia, czy nie przekracza w ten sposób jakiejś granicy, która między nimi istniała, ale chwilowo czuła, że powinna to zrobić i wszystko inne miała w poważaniu. Czuła się tak dumna z własnego syna, jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Gabe tylko stał kilka kroków dalej, jakby wciąż docierał do niego fakt, że Philip otworzył się przed Helen tak bardzo.
- Doskonale wiesz, że wolałabym nie mieć racji - przyznała cicho.
- Wiem. Ale wolę myśleć o tym jak o miłym wspomnieniu, a nie rozdrapywać to i zastanawiać się, co mogłoby być. Bo to chyba boli najbardziej. I to tak długo utrzymywało mnie przy Lukasie. To, co mogłoby być gdyby tylko wreszcie zebrał się na odwagę i przyznał do tego, co jest między nami. Ale skoro nie potrafił i skoro zachowywał się jak skończony dupek, musiałem w końcu wybrać.
- Mój dzielny chłopiec - oświadczyła z dumą Helen, ale również z niejakim smutkiem. Naprawdę chciała dla syna jak najlepiej, a wyglądało na to, że świat na razie rzucał mu kłody pod nogi. Helen odsunęła się kawałek i przerzuciła rękę przez kark Shei, tarmosząc mu lekko włosy. - W nagrodę możesz wybierać dzisiaj film. Zgodzę się nawet na horror czy kryminalny, ale uprzedzam, że będę komentować.
Shea objął ją lekko w pasie i z uśmiechem przeszli do kuchni po jakieś przekąski i napoje, a potem zalegli na kanapach w salonie oglądając jakąś przygodówkę z dużą ilością aut i wybuchów. Philip poczuł delikatne ukłucie w sercu. Posiadanie normalnej rodziny było dla niego czymś absolutnie nowym. I nieważne, jak dobre relacje panowały między nim, a Torrance'ami. Nieważne, jak bardzo czułby się ich synem. Zawsze w sercu zastanawiał się, czy tak mogłaby wyglądać jego relacja z rodzoną matką, gdyby Kane jej nie zabił. Jasne, byli blisko, ale życie z osobą uzależnioną było cholernie ciężkie i to był i tak cud, że Philip wytrzymał tak długo. Zawsze mógł jej się wygadać i liczyć na radę, choć obserwowanie jej w czasie prób odwyku, gdzie trzęsły jej się ręce i wyglądała jak cień samej siebie było niemal fizycznie bolesne. Choć to i tak nic przy oglądaniu jej w najgorszych momentach. Ale w końcu przecież się przełamała. Poszła na odwyk, tym razem obiecując, że da z siebie wszystko i zawalczy o niego z powrotem. Czy za kilka lat, gdyby już wyszła ze szpitala, mogliby tak siedzieć w sobotnie popołudnia i oglądać jakieś głupawe, łzawe komedie, które tak uwielbiała albo musicale, które kochał Shea? Szczera wiara, że odpowiedź byłaby twierdząca bolała chłopaka bardziej niż cokolwiek innego i brunet wiedział, że ten typ bólu nigdy nie minie. Jasne, może minimalnie się zmniejszy wraz z upływem czasu i angażowaniem w nową rodzinę i w życie ogółem. Może nawet zdarzą się dni, w których nawet nie będzie miał czasu by pomyśleć o matce. To wszystko mogło się wydarzyć nawet w niedalekiej przyszłości. Ale świadomość tego jednego "co by było gdyby", boleśnie zagnieździła się na dnie jego serca.
Helen dostrzegła pełen smutku uśmiech Shei, który rozłożył się na drugiej kanapie z ręką pod głową. Z miejsca przypisała go niedawnym wydarzeniom i zerwaniu z Lukasem, choć miała przeczucie, że chodziło o coś jeszcze. Wiedziała jednak, że jeśli zacznie teraz chłopaka naciskać, straci tę nić porozumienia, która zaczęła się między nimi wytwarzać. Zamierzała więc poczekać aż Philip będzie gotowy i sam do niej przyjdzie. Być może nawet dosłownie, skoro leżała na innej kanapie, przytulona do męża.
- Być może zapomniałem Wam wspomnieć - zaczął Shea nagle, korzystając z faktu, że film przerwały reklamy.
- To się źle zaczyna - skomentował to poważnie Gabe, ale szeroki uśmiech na jego twarzy jasno dawał do zrozumienia, że mężczyzna tak naprawdę nie żywi żadnych obaw.
- Ten chłopak, którego poznałem. Christopher. Ten od motocyklu - wstępnie naszkicował sytuację Shea, ledwo powstrzymując się przed zarumienieniem, choć sam nie potrafił wytłumaczyć, skąd u niego taka reakcja. - Zaprosił mnie jutro do siebie.
- Nawet nie wiesz, jak się nazywa. Ani go na dobrą sprawę nie znasz. Może się nad tym zastanów. W sensie, chodzi mi o to, że to troszkę mało bezpieczne - lekko zaoponowała Helen, choć z całkowicie logicznych powodów.
- Z logicznego punktu widzenia masz pełną rację - przyznał Shea uczciwie. - Po prostu jest nowy w mieście i szuka pierwszych znajomych, więc raczej nie sądzę, że zabije mnie na miejscu, bo musiałby się stąd wynieść.
- Żartowanie o byciu zabitym tuż po tym jak prawie dwukrotnie zostało się zastrzelonym, a raz przewiezionym w ciemnym i ciasnym bagażniku - skomentowała to Helen z ciężkim westchnięciem. - To jakaś nowa moda żeby obracać traumatyczne sytuacje w żart, czy to po prostu kwestia wieku?
- Myślę, że nawet za czasów plejstocenu ludzie radzili sobie z traumą śmiechem. Tylko że wtedy umieranie było naprawdę kozackie. W sensie, idziesz zapolować na obiad a tam rozdeptuje Cię mamut. Dzisiaj ludzie nie umierają w tak zaskakujące sposoby - oznajmił Shea najzupełniej poważnie, choć długo nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu.
Małżeństwo przez chwilę siedziało, nie mówiąc zupełnie nic, jakby informacja dopiero docierała do ich mózgów. I w tym samym momencie, gdy Helen zakryła twarz w wyrazie absolutnego załamania, Gabe zaczął śmiać się tak donośnie, że słychać go było prawdopodobnie po drugiej stronie ulicy.
- Być nerdem z historii tylko po to, żeby móc rzucać dziwnymi żarcikami, których większość ludzi nie zrozumie - westchnęła ciężko pani Szeryf.
- Bycie nerdem ogółem jest lepsze niż nie bycie nim - wytknął jej Shea, podnosząc palec wskazujący do góry, jakby mówił największe światowe prawdy. - W sensie, po co być bezmózgim sportowcem, którego kochają miliony, gdy można przesiedzieć cicho cały ogólniak i studia, a potem zapracować sobie na miejsce szefa jakiegoś potężnego korpo i śmiać się z biedaków? - zażartował Shea, przybierając głos jednego z chłopaków ze szkoły, który bez przerwy wywyższał się nad innymi, już uznając się za szefa jakiegoś korpo, które prawdopodobnie nigdy nawet nie pozna jego imienia.
- Ja nie wierzę, że takie dzieciaki w ogóle istnieją. Co się stało z młodzieżą. Znaczy, chęć zmiany świata, chęć przeżycia życia do pełni możliwości. Chęć rozwoju i niechęć do stagnacji. Gdzie podziało się to wszystko? - poziom niedowierzania Helen i jej zdziwienie obecnym stanem rzeczy nieustannie rosły.
- Myślę, że zostało na strychach razem ze starymi modelami telefonów i brakiem komputerów - skomentował to Gabe.
- Myślę, że chowają się przed prześladowaniami społecznymi - oznajmił w tym samym momencie Philip, zaskakując swoich opiekunów. Widząc ich zdziwione miny wzruszył tylko ramionami. - Czemu się dziwicie, to czysta prawda.
- To zabrzmiało trochę zbyt dorośle jak na nastolatka - oświadczył Gabe.
- Możliwe. Choć mam wrażenie, że to właśnie nastolatkowie najlepiej to rozumieją. W sensie, mamy teraz te wszystkie strony internetowe typu Facebook czy Twitter, czy Instagram - Shea zaczął wyliczać na palcach kolejne strony - na których większość ludzi pokazuje udawane życie żeby przypodobać się ludziom, których nie lubią byleby tylko nie stać się społecznym wyrzutkiem. Wykreślenie samego siebie z tego debilnego, powtarzalnego koła to społeczne, szkolne samobójstwo. I nawet jeśli daje Ci to o niebo większe szanse na rozwój, po prostu przeraża ludzi, którzy nie potrafią sobie wyobrazić zniesienia odpowiedzialności, gdy staną się jednostkami, a nie częścią bezimiennego tłumu. Bycie tym drugim jest zdecydowanie prostsze.
Rozważania na temat tego, jak bardzo problematyczne i zepsute jest obecne społeczeństwo i jak wielki potencjał jest przez to marnowany praktycznie na co dzień zajęło im dłużej niż obejrzenie samego filmu, którego napisów końcowych nawet nie zarejestrowali. Największym optymizmem, ku wybitnej oczywistości, okazał się Gabe, który uznał, że nawet najprostsi ludzie potrafią zmieniać świat jeśli tylko spróbują. I zdaniem Shei pewien sposób miał rację. Może tacy ludzie nie powstrzymają globalnego ocieplenia, topnienia lodowców, wymierania pewnych gatunków czy wojen, ale przecież nie muszą. Wystarczy, że tylko pojawią się w czyimś życiu i zainspirują tę osobę. Wtedy zmienią świat tego człowieka nieodwracalnie. Czasami na lepsze, czasami na gorsze, ale czyż nie o to w życiu chodzi? By postrzegać wszystkich jako przyjaciół bądź życiową naukę?
Gdy Helen zorientowała się, jak późno się zrobiło, ucięła temat, obiecując, że wrócą do niego innym razem, prawdopodobnie o bardziej cywilizowanej godzinie. Shea zaprotestował słabo, twierdząc, że do tak głębokich, filozoficznych rozważań nadają się tylko godziny nocne, bo wtedy ludziom łatwiej jest mówić o tym, co naprawdę myślą. I stwierdzenie to nieomal zaczęło kolejną rundę poważnych debat, ale pani Szeryf niestety zorientowała się, co Philip próbował osiągnąć ubierając swoje stwierdzenie w tak konkretne słowa i zarządziła wymarsz do łóżek.
- Zawiozę Cię jutro, dobrze? Wolę wiedzieć gdzie ten chłopak mieszka. I weźmiesz ze sobą gaz pieprzowy. Ja wiem, uznasz, że to niepotrzebne, ale weź go dla mnie. Żebym była spokojniejsza - oznajmiła Helen, gdy Philip zdążył wdrapać się na praktycznie połowę schodów.
- Dziękuję bardzo - odpowiedział Shea z szerokim uśmiechem. - Ta podwózka to mi życie uratuje, bo to kawałek stąd. Bliżej centrum. Przy śniadaniu pokażę Ci adres.
To była pierwsza noc od bardzo dawna, która zapowiadała się dla Shei naprawdę ciężko. Nie chciał tego okazywać przy innych ludziach. To nie tak, że nie ufał Helen czy Gabe'owi. Po prostu jeszcze nie potrafił znaleźć słów by wyrazić wszystko, co czuł. Bo tego był naprawdę ogrom. U podstaw pierwszych łez znalazły się myśli o matce. O tym, że zginęła przez niego. O tym, że już nigdy nie zobaczy jej pełnego akceptacji uśmiechu. O tym, że nigdy nie będą mogli spędzić rodzinnych wieczorów razem tak, jak właśnie zrobił to z Torrance'ami. W pewien sposób miał nawet wyrzuty sumienia, że tak dobrze odnajduje się w tej rodzinie. Uważał, że nie powinien. Że za to, co zrobił rodzonej matce, nie powinien mieć prawa do odnalezienia drugiej rodziny, która tak samo bezgranicznie go pokocha i da szczęście.
Tuż nad tym znajdowały się myśli o Lukasie. Philip nawet nie spojrzał na ekran telefonu od kiedy zatrzasnął chłopakowi drzwi przed nosem. I jasne, w pewnym momencie przyłapał się na myśleniu, że miał nadzieję, że go chłopakowi przypadkowo w ten sposób złamał, ale ta myśl uleciała wybitnie szybko. Czuł ogromną pustkę w sercu. Dosadnie uświadomił sobie, że skończyły się te dobre momenty między nimi. Całowanie i przytulanie się w sianie, jeżdżenie razem i wygłupianie się w kamieniołomach, rodzinne obiady. Nic z tego już nie powróci. I najgorsze było to, że jakaś część Philipa miała nadzieję, że może jednak los się odwróci. Że może dzięki tym wydarzeniom Lukas sobie uświadomi, że potrzebują solidnej rozmowy, że się zmieni i że będą razem szczęśliwi. I choć wiedział, że była to wybitnie płonna nadzieja, była to najboleśniejsza nadzieja, na jaką mógł sobie pozwolić, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że jeśli jest choć minimalny procent szans, że cokolwiek się zmieni i Waldenbeck zacznie się starać, Shea nie może sobie pozwolić na ponownie wpuszczenie go do swojego życia. Bo gdy tylko Lukas poczuje się komfortowo, znów wszystko wróci do punktu wyjścia. I choć serce bolało go niemiłosiernie, płuca niemal paliły, a poduszka była cała mokra, gdzieś na dnie cząstka Philipa doskonale wiedziała, że to było najlepsze, co mógł zrobić, by koniec końców nie utracić samego siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top