P. III / PODWÓZKA DALEJ AKTUALNA NIEZNAJOMY?

Gdy Gabe zawołał Philipa następnego dnia na śniadanie, okazał wielkie zdziwienie widząc, jak chłopak schodzi z piętra w piżamie. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, tylko życzył chłopakowi smacznego. Usiedli naprzeciw siebie, nie czekając nawet na Helen, która zgodnie ze swoim zwyczajem tylko poczochrała włosy Philipa, porwała kilka gorących jeszcze grzanek, pocałowała męża i chciała wybiec z domu, gdy o czymś sobie przypomniała.

- A, właśnie. Philip zostaje dzisiaj w domu - oświadczyła mężowi i tyle ją widzieli.

Gabe'owi wystarczyło jedno spojrzenie na Sheę, by w mig zrozumieć, że to nie z powodów medycznych. Abstrahując od tego, że rany bruneta powinny się niedługo zagoić, chłopcy przecież uwielbiali pokazywać się z ranami zdobytymi w czasie walk. Tak przynajmniej zawsze postrzegał to mężczyzna. Nie pytał jednak, o co chodzi. Wiedział, że gdyby Philip potrzebował rozmowy, przyszedłby z tym do niego. Wyciąganie z niego czegokolwiek na siłę nie miało sensu i Gabe już wielokrotnie się o tym przekonał, bo w zamian za skrawek informacji otrzymywał nastolatka, który czuł się zdradzony, a ciągłe odbudowywanie zaufania było ciężkim zadaniem.

Skoro fizycznie było dobrze, a Shea nigdy nie unikał lekcji w tak oczywisty sposób, to Gabe zupełnie nie rozumiał, co się działo. Zakładał, że brunetowi zdarzyło się zerwać z lekcji, ale kto tego nigdy nie zrobił, niech pierwszy rzuci kamieniem. Dopóki nie wpadał w tarapaty, dopóty można było przymykać na wszystko oko. Skończyli śniadanie, rozmawiając na błahe tematy, a Gabe zakończył to pytaniem, czy może brunet nie chciałby iść z nim dzisiaj do pracy. Skoro i tak zostawał w domu. Shea zastanawiał się przez krótką chwilę nad odpowiedzią, ale zgodził się o wiele chętniej niż sam się tego po sobie spodziewał.

Gabe oświadczył mu, że mają jeszcze godzinę nim będą musieli wychodzić, więc chłopak mógł robić, co tylko mu się żywnie podobało, byleby o umówionym czasie czekał na niego przy drzwiach. Shea podziękował za śniadanie, zapakował brudne naczynia do zmywarki i uciekł do swojego pokoju, od progu biorąc rozbieg i rzucając się na łóżko. Sięgnął po telefon leżący na szafce. Z lekkim zdziwieniem odkrył, ile wiadomości wysłał mu Lukas od momentu, w którym nie odebrał od niego telefonu. Spodziewał się dwóch, może trzech. Nie dwudziestu.

Przez chwilę trzymał telefon na wyprostowanych rękach, centralnie nad twarzą, wpatrując się w wyświetlone na zablokowanym ekranie powiadomienia. Powinien odpisać? Jeśli przeczyta, pewnie będzie czuł taką potrzebę. Może nie powinien czytać? Czy dowie się czegoś nowego? Lukas był pewnie na niego zły. Nie, Lukas rzadko bywał zły. Pewnie po prostu nie rozumiał. On nigdy nie rozumiał. A wystarczyłoby mieć dwie szare komórki w mózgu by wiedzieć, że dwulicowość nigdy nie popłaca. Nawet jeśli próbujesz komuś wcisnąć kit, że to dla waszego dobra.

Rozważania Shei przerwał telefon, który z głośnym plaśnięciem wyleciał mu z rąk i spadł centralnie na twarz. Chłopak jęknął cicho. Idiotyczna cegła trafiła go prosto w niedawno nastawiony nos i sprawiła, że ten znów zaczął go boleć.  Może to znak, że naprawdę nie powinien czytać tych idiotycznych wiadomości. Ale nie mógł się powstrzymać. Może i robił sobie od chłopaka tydzień wolnego, ale ciekawość zwyciężyła. Przewrócił się na brzuch i zamierzał zacząć czytać, gdy uświadomił sobie, że powinien najpierw się przygotować do wyjścia. Wiadomości może przeczytać nawet w aucie, siedząc z Gabem.

Rzucił więc telefon na łóżko i wyszykował się do wyjścia. Szybki prysznic, poranna toaleta, ubrania w tym samym stylu, co zawsze. Po czterdziestu minutach stał, oparty nonszalancko o ścianę niedaleko wyjścia, czekał na Gabe'a i przeglądał Facebooka. Dopiero po chwili przypomniało mu się, że miał przeczytać wiadomości od Lukasa. Bez słowa ruszył za Gabem do auta, nie odrywając wzroku od ekranu, ani nie przerywając ciszy nawet, gdy już siedzieli z zapiętymi pasami.

Pierwsze wiadomości wyrażały całkowite niezrozumienie. Shea resztkami silnej woli powstrzymał się, by nie westchnąć ciężko i nie przewrócić oczami. Oczywiście, że miał rację, co do treści. Lukas nie rozumiał, co się stało i dlaczego się to stało. Pytał też, czy Philip zrobił to, bo ktoś wyszedł wcześniej i próbował ratować ich sytuację. Po przeczytaniu tego ostatniego w brunecie aż się zagotowało z wściekłości. Lukas naprawdę nie wyciągał wniosków, a to pytanie było najlepszym tego dowodem. Chłopak otworzył schowek na rękawiczki i wrzucił tam telefon z o wiele większą siłą, niż początkowo zamierzał i zatrzasnął klapkę. Przeczesał włosy palcami, mając nadzieję, że nie przestraszył ani nie zdenerwował swoim zachowaniem i odetchnął głęboko.

- Co mamy dziś w planie? - spytał, wyglądając za okno na mijane domy i ulice. I pary. Szczęśliwe pary wszędzie. Philip nie potrafił powstrzymać się od myśli, że oni wszyscy powinni spieprzać do szkoły.

- Trafił nam się pieski dzień - Gabe wysilił się na niskiej jakości żarcik. - Trzy różne farmy, objedziemy prawie całe Tivoli przed powrotem.

- To dobrze - oznajmił Philip, lekko wzruszając ramionami.

Może jeśli zajmie czymś umysł, nie będzie myślał o Lukasie. Na razie potrzebował całkowitego oczyszczenia z tego człowieka, by móc na spokojnie zastanowić się, czy chce to wszystko ciągnąć. Czy blondyn jest tego warty. A nie mógł tego obiektywnie zrobić, gdy całe jego serce, na samą myśl o chłopaku, przeradzało się w pełną wybaczenia i chęci pogodzenia się papkę. Nie tym razem. Poszedł na zbyt wiele ustępstw. Tym razem zbierze się w sobie, posłucha rady Helen i przygotuje się do poważnej rozmowy.

- Coś się stało? Helen nie chciała mi nic powiedzieć, bo mówiła, że to sprawy między wami - zaczął Gabe, jak zwykle szczerze, jak zwykle prosto z mostu. - Pamiętaj, że w razie czego też tu jestem i Cię wspieram. Dobrze jednak, że nie jedziemy do Waldenbecków, bo chyba zabiłbym na miejscu tego Twojego chłopaka.

- Nie jest moim chłopakiem - odpowiedział automatycznie Philip, po chwili dopiero uświadamiając sobie, że przecież były to słowa, którymi przed wszystkimi bronił się Lukas, a nie on. Przynajmniej do tej pory. - A przynajmniej nie na długo.

- To przez tę bójkę? - spytał Gabe, odrywając na kilka sekund wzrok od drogi by spojrzeć na syna.

- Poniekąd. Raczej bójka była efektem tego, co się gromadziło od dłuższego czasu. Choć to dopiero były wstępne trzęsienia. Prawdziwy kataklizm to dopiero nadejdzie.

- Wiesz, że nie zostaniesz sam? - kontynuował ojciec.

- To nie to samo, przecież o tym wiesz Gabe - odparł Shea, nie potrafiąc jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu.

Reszta drogi minęła im w przyjemnej atmosferze. Od kiedy Shea zamknął telefon w schowku, naprawdę zdawał się wyluzowany. Zupełnie zapomniał o chłopaku i o tym, że miał doczytać resztę wiadomości. Skupił się na śpiewaniu z Gabem piosenki, która akurat leciała w radiu. O dziwo, patrzenie na Gabe'a w pracy okazało się zaskakująco przyjemne i uspokajające. Mężczyzna pozostawał w dobrych kontaktach naprawdę ze wszystkimi, a jego podejście zawsze było pełne dwóch rzeczy. Profesjonalizmu i ciepła. Pierwsza wizyta przebiegła pomyślnie. Przy drugiej, gdzie farma oddalona była od domu Philipa o jakieś trzydzieści kilka kilometrów, zaczęły się kłopoty.

- Gabe, zatrzymaj się proszę - oznajmił cicho, acz z pełną powagą Shea.

Mężczyzna nie zadawał pytań, ale zjechał na pobocze i włączył światła awaryjne, patrząc pytająco na bruneta. Ten jednak tylko wskazał podbródkiem coś, co znajdowało się przed nimi, kilkanaście metrów przed wejściem do domu, który mieli odwiedzić. Obaj poznaliby motor Lukasa wszędzie. Najwidoczniej chłopak też odpuścił sobie tego dnia szkołę. Philip przełknął cicho ślinę.

- Chyba jednak wrócę do domu, wiesz?

- Philip, nie wygłupiaj się, to kawał drogi - zaprotestował Gabe, ale nie jakoś wybitnie przekonująco. Doskonale wiedział, że jeśli brunet się zaprze to dojdzie do domu na pieszo nawet z bieguna północnego.

- Musimy to kiedyś powtórzyć, fajnie było - oznajmił z uśmiechem, wkładając słuchawki do uszu i wychodząc z auta. - Będę szedł wzdłuż drogi, najwyżej mnie zgarniesz, gdy będziesz wracał - dodał, zatrzaskując drzwi i dając Gabe'owi znak, by jechał dalej.

Gdy Philip ruszył leniwym krokiem w wybranym przez siebie kierunku, zaczął spokojnie sprawdzać kieszenie. Najpierw dżinów, później kurtki. Ale kiedy uświadomił sobie, że jak debil zostawił telefon w schowku na rękawiczki, było już za późno. Gabe był blisko. Mógł wrócić po komórkę. Ale równie blisko był Lukas, a Lukas zada masę niewygodnych pytań i zmiękczy go samym tym szczeniackim spojrzeniem.

Shea wyjął słuchawki z uszu i schował je do kieszeni kurtki. Wydał z siebie nieokreślony dźwięk, dobitnie sygnalizujący jego niezadowolenie z obecnej sytuacji. Cóż, może spacer dobrze mu zrobi. Zmęczy się nieco fizycznie, będzie miał dużo czasu na przemyślenia. Idealna okazja. Poobserwuje przejeżdżające obok auta , lasy i niebo. Tak, spacer był zdecydowanie tym, czego potrzebował. Uśmiechnął się szeroko, uświadamiając sobie, że jest szczęśliwy, że nie wziął telefonu. Był sam ze sobą i był wolny od problemów innych ludzi, czy od problemów, które inni ludzie stwarzali jemu. Lubił tak, od czasu do czasu po prostu odpocząć.

 Tak przynajmniej sądził, dopóki stopy nie zaczęły powoli się buntować po kilku kilometrach spokojnego spaceru. Zaczynało robić się również coraz cieplej, więc zdjął kurtkę, zostając w samym, czarnym podkoszulku, po czym przewiązał ją sobie w pasie, nawet się nie zatrzymując. Uwolni swoje myśli od Lukasa i dotrze do domu, choćby całe jego stopy miały mieć zdartą skórę i krwawić. Najwyżej Helen go zabije. Co też w sumie nie było aż taką tragiczną opcją w tej sytuacji.

Po przejściu kilku kolejnych kilometrów Philip zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Nie miał przy sobie niczego poza portfelem, bo nie przewidział takiego obrotu wydarzeń, a powoli robił się naprawdę zmęczony. Usiadł więc na najbliższym, wielkim głazie, który znalazł, wyciągnął ręce do tyłu, opierając się o skałę i nieco odchylając do tyłu, przymykając oczy. Nie siedział w pełnym słońcu. Co to, to nie. Shea wolał chłód, lekki powiew wiatru i delikatne ciepło, które wynikało z temperatury, a nie z faktu wystawienia się na pełne słońce. Uśmiechał się lekko. Może i stopy bolały go niemiłosiernie, ale umysł miał o wiele jaśniejszy i spokojniejszy. Zupełnie, jakby z każdym kolejnym krokiem odzyskiwał siebie. Przerażające, ile w słowach Helen kryło się prawdy.

Philip nie zwracał uwagi na przejeżdżające po drodze auta, busy czy motocykle. Było ich pełno, ulica była stosunkowo ruchliwa, zwłaszcza, jak na tę okolicę. Szum, który wywoływały przejeżdżając obok tylko idealnie wpasowywał się w ciszę lasu. Było całkowicie w porządku dopóki nie usłyszał czegoś, co zakłóciło normę, którą zdążył już polubić. Ktoś zjechał z drogi i zatrzymał się niedaleko niego. Shea niechętnie otworzył oczy, a z jego twarzy zniknęło rozmarzenie, szczęście i brak stresu.

Zobaczył chłopaka w skórzanej, czarnej kurtce i dżinsach tego samego koloru, siedzącego na motocyklu. Na głowie miał kask, zdaniem Philipa mądre rozwiązanie jeśli nie chciało się zostać dawcą organów. Poza nim, twarz motocyklisty przesłaniały okulary lustrzanki. Zarówno maszyna, jak i kierowca prezentowali się nadzwyczaj dobrze we wszelkich kategoriach, jakie mózg Philipa zdołał stworzyć w tak krótkim czasie. W końcu nieznajomy wyłączył silnik i zdjął kask z głowy, przeczesując od razu czarne włosy palcami. Początkowo był w całkowitym nieładzie, ale dzięki temu prostemu ruchowi, nieznajomy zagarnął je względnie do tyłu, ukazując bardziej wygolone boki i to, jak włosy na środku zostały zapuszczone niemal do ramion, a następnie zdjął okulary i założył je na czubek głowy. Shea musiał przyznać, że przybysz był cholernie przystojny. I te ciekawskie, niebieskie oczy.

- Potrzebujesz podwózki? - spytał, zadziwiająco przyjemnym dla ucha głosem.

Shea pokręcił z rozbawieniem głową, podciągając pod siebie nogi by usiąść po turecku na głazie. Uśmiechnął się do nieznajomego. Może i był nieznajomym, ale zdawał się być miłym i mieć dobre intencje, więc humor sprzed jego przyjazdu natychmiast powrócił do Shei. Spokój, relaks, brak problemów. I interesujący przystojniak tuż przed nim. Gdyby tylko nie był w związku, mógłby... Przecież w sumie nie wiedział, czy był.

- Urządzam sobie spacer - odparł, posyłając rozmówcy uśmieszek samym kącikiem ust.

- Na kamieniu przy drodze? - spytał tamten, również z rozbawieniem.

Shea musiał zganić się w myślach za to, że czuł, że mógłby z tym chłopakiem rozmawiać do końca świata i o dwa dni dłużej. Wcale go nie znał i nie wymienili ze sobą nawet podstawowych uprzejmości, więc nie miał najmniejszych podstaw do oceniania go, ale jego instynkt już coś mu podpowiadał. I podobało mu się to.

- Najciekawsze trasy są tam, gdzie się ich nie spodziewasz - odparł, udając, że mówi poważnie, co skutecznie zniwelował uśmiech, który sam cisnął mu się na usta.

- Po prostu przyznaj, że albo się zmęczyłeś, albo zgubiłeś - odgryzł się brunet, wciąż nie zsiadając z motocykla. Jego propozycja kusiła Sheę coraz bardziej i to bynajmniej nie tylko z powodu bolących stóp. - Podwózka dalej aktualna. Odwiozę grzecznie do domu, bo jeszcze ktoś Cię porwie z tego Twojego kamienia. Matka naopowiadała Ci, jacy to motocykliści są niebezpieczni? - prychnął z uśmiechem.

- Matka uważała, że prawdziwe życie można przeżyć tylko z motocyklistą. Choć wspominała coś o nierozmawianiu z nieznajomymi  - kontynuował słowną utarczkę Shea, z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że naprawdę dobrze mu się z tym chłopakiem rozmawia.

Shea, tknięty przeczuciem, spojrzał nagle w stronę, z której przyszedł. Do samego końca modlił się, by dźwiękiem, który rozpoznawał, był ford Gabe'a, ale od kiedy wszechświat jest dla kogokolwiek łaskawy? Oczywiście, że z farmy musiał wyjechać Lukas. Dobry nastrój Philipa prysnął niczym bańka mydlana i chyba nawet nieznajomy to wyczuł.

- Podwózka dalej aktualna nieznajomy? - spytał zadziornie Philip, na co motocyklista z uśmiechem wyciągnął w jego stronę kask.

- Dokąd nieznajomy chce się udać? - odpowiedział pytaniem na pytanie motocyklista.

- Philip - przedstawił się, przeczesując palcami włosy i zakładając kask na głowę i zapinając paski pod brodą. Wsiadł na maszynę tuż za czarnowłosym. - Byle dalej od tego chłopaka na crossie.

- Mówisz masz Philipie - oświadczył tamten i Shea, przytulając się do pleców chłopaka, poczuł, nie dość, że jego mocne perfumy, to jeszcze wibracje, gdy chłopak zaczął się śmiać.

Shea musiał przyznać, że było mu wygodnie. Do tego realnie miał szansę na ucieczkę przed Lukasem. Czuł, że mógłby zmierzyć się z nim już teraz, mimo że skłaniał się ku zerwaniu, ale nie chciał psuć sobie niesamowitego nastroju wywołanego spacerem i poznaniem ciekawego nieznajomego.

- Christopher - odparł tamten i wśród krzyków, wśród których dało się wyróżnić imię Shei, ruszył harleya i pomknął po asfalcie, zostawiając skołowanego blondyna daleko w tyle. 

Gdy osiągnęli już konkretną odległość, Shea postanowił zaprzestać przytulania się do pleców Christophera i odchylił nieco na siodełku, przekrzywiając głowę w tył i żałując, że nie może czuć wiatru we włosach. Promienie słońca przyjemnie i nienatarczywie ogrzewały jego twarz. Shea musiał przyznać, że na harleyu jedzie się o niebo wygodniej niż na crossie. No i towarzystwo zdawało się jakieś takie lepsze. Jedno tylko zastanawiało bruneta. W co on się wpakował i dokąd niedawno poznany kolega go wiezie. Może wsiadł na maszynę seryjnego mordercy? Jeśli tak, to przynajmniej nie będzie musiał tłumaczyć się Helen ani Gabe'owi dlaczego zniknął i się zgubił i urwał się z nim wszelki kontakt. Ani rozmawiać z Lukasem. Same pozytywy. 

Christopher jechał, jakby go sam diabeł gonił. Wyprzedzał auta o centymetry, a jednak Shea czuł się przy nim bezpiecznie. Nie wspominając o prędkości, która dawno przekroczyła wszelkie przepisy. Motocyklista jechał, jakby doskonale wiedział, gdzie się kieruje i Shea wierzył, że tak właśnie było. Jakież było jego zdziwienie, gdy po którymś zakręcie chłopak zaczął zwalniać i zjechał na pobocze. Odwrócił się by spojrzeć na siedzącego za nim, ciekawego chłopaka i przyznał się do czegoś, do czego mężczyźnie niezwykle trudno się przyznać.

- Zgubiliśmy się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top