P. II / A WIĘC TAK TO WYGLĄDAŁO, GDY MIAŁO SIĘ NORMALNĄ, KOCHAJĄCĄ RODZINĘ

Słowa adopcyjnej matki zdecydowanie poruszyły w Philipie myśli, o których nawet nie sądził, że je ma. Czy zastanawiał się nad zakończeniem związku? Czy ich relację w ogóle można było nazwać związkiem? Czy był szczęśliwy? Tak, to z pewnością. Przynajmniej wtedy, gdy Lukas nie zachowywał się, jak skończony dupek. Zdarzało się to stosunkowo często, ale i tak zdaniem Philipa, zbyt rzadko.

Helen nie naciskała. Wiedziała, że poruszyła temat, który nie był zbyt przyjemny, zwłaszcza dla osoby, która mimo wszystko miała duszę romantyka, a kimś takim był właśnie Shea, choć starał się to ukrywać pod sporą warstwą niechęci do ludzi i wszechświata. Musiała to jednak powiedzieć i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tym bardziej, że jeśli Lukas nie zmieni swojego podejścia to Philip wciąż nie będzie do końca szczęśliwy. A na to żadna matka nie zamierzała pozwolić. Czekała więc, aż chłopak przemyśli jej słowa, przynajmniej wstępnie, przygotowując kolejne kawałki zarówno dla siebie, jak i dla niego.

- Nie wiem, czy chcę z nim rozmawiać - oznajmił w końcu cicho Shea, obracając talerz leżący na stole.

- Zdrowy związek opiera się na konwersacji - odpowiedziała mu Helen, uruchamiając swój ciepły, matczyny głos. O dziwo, przychodziło jej to coraz łatwiej. Jakby naprawdę nadawała się do tej roli. Shea też zdawał się podzielać to zdanie.

- Nawet nie wiem, czy my jesteśmy w jakimkolwiek związku - oświadczył z krzywym uśmieszkiem. - Niby spotykamy się i robimy to wszystko, co normalne pary, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co jest między nami, choć raz na jakiś czas lubi wypomnieć mi, że zostawił dla mnie swoją dziewczynę.

- Wydawało mi się, że jesteś z nim szczęśliwy - odparła ze smutkiem Helen, na co brunet wzruszył ramionami.

- Bywam. Czasami. Chyba naprawdę powinienem się zastanowić, czy to wszystko jest tego warte. Choć nie potrafię przewidzieć, jak zachowa się Lukas jeśli dam mu ultimatum. Albo którą opcję wybierze. Jakaś część mnie nie potrafi wyobrazić sobie stracenia go.

- A stracenie siebie? - przerwała mu Szeryf.

- Przecież nie da się stracić siebie - prychnął Shea, odchylając się, by oprzeć się plecami o oparcie kanapy, na której siedział. Minimalnie przy tym zjechał, ale siedziało mu się nadzwyczaj wygodnie. Zaplótł ręce na klatce piersiowej.

- Oczywiście, że się da. Spytaj Gabe'a, jeśli mi nie wierzysz, bo on widział moje najgorsze dołki. Nikt nie jest wart tego, by stracić siebie. Zaczyna się lekko. Zgadzasz się na rzeczy, które nie do końca Ci pasują, bo nie chcesz kłócić się o rzeczy, które wydają Ci się drobnostkami. Później zaczyna Ci to przeszkadzać, ale nic się nie zmienia...

Helen przerwała swoją wypowiedź, gdy tylko usłyszała, że zadzwonił telefon bruneta. Uśmiechnęła się lekko i sięgając po kawałek pizzy, skinęła głową na znak żeby odebrał. Shea wyciągnął telefon z kieszeni kurtki i momentalnie zjechał jeszcze niżej. Widząc pytające spojrzenie adopcyjnej matki, odwrócił telefon wyświetlaczem w jej stronę. Dzwoniącym był Lukas.

-Odbierz jeśli chcesz, nie obrażę się - obiecała kobieta. - To dobra szansa żeby zacząć rozmowę.

- Nah, chyba nie chcę z nim teraz rozmawiać - oświadczył chłopak, wyciszając telefon i odkładając go wyświetlaczem w górę tuż obok telefonu Helen. - Boję się, że powiem coś, czego mogę żałować. Jeśli zamierzam przeprowadzić z nim tę wybitnie ważną rozmowę to muszę się do tego przygotować, to nie może zabrzmieć, jak wymyślone pod wpływem chwili, a ja muszę wiedzieć, że nie dam się odwieść od tematu, na który chcę porozmawiać. Zresztą zaraz zacznie pisać sms, jeśli nie odbiorę - prychnął brunet, przeczesując włosy palcami. - Chyba przyda nam się kilka dni wolnego od siebie - przyznał szczere. - Przestrzeń, czas. Żebym mógł wszystko przemyśleć.

- Jesteś młody, uwielbiasz podejmować pochopne decyzje - skomentowała to Helen. - Czasu Ci nie brakuje. Może warto poczekać na zmianę?

- Jedyna pochopna decyzja, jaką tu widzę, to zbeszczeszczenie naszej ukochanej pizzy sosem czosnkowym, którego właśnie się dopuściłaś - oznajmił, palcem wskazując, że kobieta pomyliła sosjerki i wylała na pizzę nie ten sos, który zamierzała.

- Cholera - mruknęła od razu, próbując zebrać widelcem sos z wierzchu.

- Przynajmniej sztućce nam się przydały - zaśmiał się Philip.

Natychmiast jednak spoważniał. Odblokował telefon i przeczytał wiadomość, którą wysłał mu blondyn. Prychnął i nie racząc nawet odpisać czegokolwiek, odrzucił telefon na miejsce, gdzie wcześniej go położył. Helen spojrzała na niego pytająco. Za to ją cenił. Nie potrzebowała słów i dzięki temu nigdy się nie narzucała. Po prostu czekała aż dojrzejesz do decyzji, by coś jej powiedzieć i słuchała. Naprawdę słuchała. Nawet jeśli zupełnie nie potrafiła doradzić. Było w niej coś, co, jak z zaskoczeniem odkrył Shea, uspokajało go. Sama jej obecność wystarczała by poczuł się bezpiecznie. Oprócz niej czuł to jedynie przy Gabe'ie i przez niezwykle krótkie urywki przy Lukasie. Ale to naprawdę były krótkie urywki. 

Chłopak zastanawiał się, czy tak czuje się ktoś, kim matka się opiekuje. Nie zarzucał niczego własnej. Po prostu zawsze to on opiekował się nią, nie na odwrót. Dlatego obecna sytuacja, gdzie tak wiele rzeczy zaczynało kręcić się wokół niego, była dla niego dziwna i nieco niekomfortowa. Uśmiechnął się do własnych myśli, streszczając adopcyjnej matce treść smsa bez najmniejszej krępacji.

- Przyjechał po mnie i martwi się, że nie ma mnie w domu. Chciał żebym nakręcił, jak jeździ na crossie w kamieniołomie.

- A przywiózł chociaż kwiaty? - spytała Helen z miną wyrażającą dezaprobatę i rozczarowanie działaniami blondyna, ale również uśmiechając się do adoptowanego syna. Nie. Po prostu do syna. Do jej syna. - Albo cokolwiek? Czy tylko liczy, że bójka z dzisiaj pójdzie w niepamięć, a Ty zawsze będziesz gotowy pobiec na każde jego zawołanie?

- Raczej to drugie - przyznał szczerze Shea, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie. - Nigdy nie rozmawiamy o niewygodnych rzeczach.

- Twój złamany nos to nie jest "niewygodna rzecz" - oznajmiła Helen z echem wściekłości w głosie. Widząc jednak spokojny wzrok syna, wzięła kilka głębszych wdechów i uspokoiła się.

- Masz może jakąś apteczkę w wozie Helen? - spytał Philip, odkładając kolejną zakrwawioną chusteczkę na siedzenie obok siebie. Stosik powoli rósł, a krwawienie z nosa nie malało.

- Zaraz zabiorę Cię do przychodni. Dasz się opatrzyć komuś innemu, czy chcesz żebym ja Ci nastawiała nos? - spytała poważnie.

- Raczej poproszę o lekarza. Doceniam wysiłki, ale wolałbym żeby mój nos jakkolwiek wyglądał - zaśmiał się brunet, unikając przy okazji zmiętej w kulkę chusteczki, którą Helen w niego rzuciła.

- Wracając do tematu bójki rozrabiako - odezwała się Helen z lekką niepewnością w głosie. - Masz szlaban. Częściowy. Wiem, że miałeś dobre powody, ale chcę Ci pomóc z Twoją decyzją o kilku dniach wolnych, więc żadnego spotykania z Lukasem do końca tygodnia, do poniedziałku ranem.

- Możemy zrobić z tego przyszłą niedzielę? - spytał chłopak z zadziwiająco szczerym uśmiechem.

Doceniał pomoc Helen i wiedział, jak bardzo będzie go kusiło by spotkać się z blondynem. Szlaban Helen nie był zobowiązujący i doskonale to wiedział, ale miał mu pomóc w pozostaniu w postanowieniu, które zrobił. Kobieta skinęła twierdząco głową.

Resztę pizzy zjedli rozmawiając na o wiele przyjemniejsze tematy. Helen narzekała, że teraz znów nic się nie dzieje i wszyscy na posterunku się nudzą, Philip narzekał na wuefistę i kilku nauczycieli i uczniów. Lekkie tematy, typowa rozmowa matki i syna w czasie obiadu. Dwie pozostałe pizze, zgodnie z prośbą Helen, zostały spakowane do pudełek i przyniesione im, gdy płacili za wszystko. Jedno było dla Gabe'a, drugie na posterunek.

- Mam prośbę Helen - zaczął brunet, lekko niepewnie.

- Co tylko chcesz rozrabiako. Tylko w granicach zdrowego rozsądku - pogroziła mu przyjacielsko palcem.

- Mogłabyś zadzwonić do Gabe'a i powiedzieć mu, że bójka była naprawdę tragiczna i jestem w szpitalu, żeby Gabe pozbył się Lukasa? Wątpię, by czekał na mój powrót, ale jeśli jest choć cień szansy to wolę jej zapobiec.

- Jutro zostajesz w domu - oświadczyła, wynajmując telefon. - Muszę się upewnić, że nic poważnego Ci się nie stało, a przez jeden dzień raczej nie narobisz sobie zaległości. Zresztą dowiemy się w szpitalu. I obiecałam Gabe'owi, że nigdy go nie okłamię. On jednak nie składał takiej obietnicy Lukasowi - dodała, widząc rozczarowaną minę chłopaka.

Helen zadzwoniła do Gabe'a i uspokoiła go, że tak, wszystko z nimi w porządku i spytała, czy Lukas był u nich. Gabe zaśmiał się, stwierdzając, że nadal jest i wygląda jakby go czołg przejechał, na co Helen rzuciła synowi spojrzenie spod bardzo wysoko uniesionej brwi. Chłopak tylko wzruszył ramionami.

- Trafiłem raz czy dwa - mruknął na swoją obronę.

Później poprosiła go, by przeszedł na chwilę poza zasięg słuchu chłopaka i przekazała mu prośbę Philipa, od razu naprostowując, że tak, jadą do szpitala, ale tylko profilaktycznie i żeby Shei nastawili nos, ale że to skomplikowane i lepiej żeby chłopcy na razie się nie spotkali. Wdzięczność malująca się w oczach bruneta nie miała granic.

Oczywiście bez pójścia do szpitala się nie obyło i gdy tylko dwa pudełka pizzy zostały bezpiecznie umieszczone na tylnym siedzeniu samochodu i przypięte na wszelki wypadek pasami, ruszyli w jego stronę. Lekarki uwinęły się nadzwyczaj szybko, jedynie na wyniki trzeba było poczekać, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Zwłaszcza, gdy Philip zsunął się nieco na krześle i oparł głowę o ramię Helen, korzystając z niego, jak z poduszki. Drobny gest, ale zdecydowanie świadczący o tym, jak bardzo rozwinęła się ich reakcja.

Gabe odłożył telefon na kuchenny blat. Cieszył się, że Philipowi nic nie jest i że najwidoczniej otworzył się przed Helen. Martwił się, gdy żona zadzwoniła do niego wcześniej, że Philip wdał się w bójkę i zabiera go do Nowego Yorku dla odstresowania. Teraz jednak martwił się, jak ma wyprosić najwidoczniej niechcianego gościa z kanapy. Niby Helen podała mu kłamstwo gotowe na tacy, ale kłamanie nigdy nie było jego dobrą stroną. Przetarł twarz dłonią i westchnął ciężko. I akurat w tym momencie do kuchni musiał wparować nastolatek.

- Stało się coś poważnego? Coś z Philipem? - spytał natychmiast, od razu lekko poddenerwowany i jeszcze bardziej zmartwiony.

Nie było niczego, czego blondyn pragnąłby bardziej niż wzięcia bruneta w ramiona i zapomnienia o całym świecie dookoła. Naprawdę się martwił. Nie rozumiał, co się stało. Owszem, Philip bywał dla niego wredny, ale nigdy sam z siebie nie rozpoczął bójki. Chciał porozmawiać, wytłumaczyć sobie wszystko. Więc sterczał w kuchni w domu Philipa, czekając choć na strzępy informacji, skoro brunet nawet mu nie odpisywał.

- Tak - zaczął spokojnie Gabe, próbując wszystko sobie ułożyć. - Dzwoniła Helen, są w szpitalu. Najwidoczniej chłopak przywalił Philipowi mocniej niż wszyscy sądziliśmy - dodał, ze smutnym uśmiechem.

Nikt nie wprowadził Gabe'a do końca w temat, bo gdyby mężczyzna dowiedział się, że jego syn ucierpiał z rąk chłopaka, który powinien go kochać, wspierać i chronić, cóż, wypadałoby stwierdzić, że Lukas za długo by nie pożył. Sam blondyn chyba również zdawał sobie z tego sprawę, bo nie poprawił go.

- Helen nalegała żebyś wrócił do domu - dodał Gabe, klepiąc chłopaka po plecach w pocieszającym geście. - Nie wiadomo kiedy wrócą, a Ty nie możesz zawalić szkoły. No i Twój ojciec by mnie zabił, gdyby coś stało Ci się w drodze powrotnej. Odwiozę Cię, wrzucisz motor na przyczepę.

- Dziękuję za propozycję - odparł Lukas, doskonale rozumiejąc aluzję, że nie jest chwilowo mile widziany w domu Philipa, a nie chciał wyprowadzić z równowagi pani Szeryf. - Ojciec nie wie, że tu jestem, więc wrócę sam. Ale naprawdę dziękuję.

Gabe'owi wszystko powoli przestawało do siebie pasować, ale z osądami wolał poczekać na syna i żonę, by mieć pełen obraz sytuacji. Chwycił książkę z półki, obserwował Lukasa, jak bierze maszynę i powoli wyjeżdża z ich posesji, co rusz odwracając się, by spojrzeć w tył. Nie miał zbyt radosnej miny, ale mężczyzna założył, ze to dlatego, że blondyn nie spotkał się z Philipem, a przecież tak na to liczył. Choć spławienie go okazało się nadzwyczaj proste. Gabe niczego tu nie rozumiał. Naprawdę niczego.

W czasie oczekiwania na wyniki, Philip wyjął z kieszeni kurtki telefon i podał jedną z słuchawek Helen. Pozwolił jej też wybrać utwór, a chłopak ze zdziwieniem zauważył, że adopcyjna matka wybrała jedną z piosenek, które puszczał, gdy jechali do Nowego Yorku.

- Dziękuję Ci Helen. Za wszystko - oznajmił nagle, całkowicie poważnie, wytrącając kobietę z zamyślenia i zaskakując ją. 

- Nie ma za co rozrabiako - odparła, delikatnie czochrając mu włosy.

- Ten "rozrabiaka" to się do mnie już przykleił, co? - spytał z szerokim uśmiechem. Nie miał zupełnie nic przeciwko takiej ksywce. Właściwie była to jego pierwsza, nadana przez kogokolwiek ksywka. Zadziwiająco miłe uczucie.

- Aż do samego końca - obiecała lub pogroziła mu Helen. Chłopak nie potrafił zdecydować, do którego było bliżej.

Nim otrzymali wyniki, Philip zdążył nauczyć matkę refrenów pięciu piosenek i jednej całej, więc gdy w końcu wyrwali się ze szpitala i siedzieli w aucie, puszczając muzykę nadprzeciętnie głośno, na co Helen reagowała chichotem, który nijak nie pasował do jej pozycji Szeryfa, śpiewali tak głośno, jak tylko pozwalały im na to głosy. Wielu mijających ich ludzi pukało się w głowy lub krzyczało, że mają ściszyć i kilka razy było naprawdę blisko, by Helen wyjęła syrenę i ruszyła w pościg tylko po to, by na kogoś nakrzyczeć, ale za każdym razem Philip dał radę ją powstrzymać. Droga do domu okazała się niezwykle krótka, ale i tak oboje ledwo mówili, gdy w końcu wysiedli z auta i podeszli, śmiejąc się, do werandy, na której okryty kilkoma kocami, czekał na nich Gabe z niedowierzającą, acz radosną miną.

- Macie mi wszystko nicponie wyjaśnić.

Philip i Helen spojrzeli na siebie i równocześnie lekko skinęli głowami. Ich nagła synchronizacja nie umknęła uwadze mężczyzny, tak jak nie umknął mu fakt, że Philip ma złamany nos, podbite oko i rozcięty łuk brwiowy. Zakładał również mniejsze czy większe obrażenia, na niewidocznych częściach jego ciała, skoro jednak wypuszczono chłopaka ze szpitala, to najwidoczniej obrażenia te nie były aż tak poważne. A ładne, schludne i nowe opatrunki nie wyglądały aż tak tragicznie, więc Gabe'owi został oszczędzony widok krwi lecącej Philipowi z nosa. Widok, który prawdopodobnie raz na zawsze wyrył się w pamięci pani Szeryf.

Helen wyjęła zza pleców dwa pudełka pizzy, doskonale wiedząc, że jeśli Gabe gniewał się na nich z powodu dzisiejszych sytuacji, pizza na pewno da radę zmienić jego zdanie i humor. Zamierzali wszystko mu opowiedzieć, ale w ciepełku i przy buchającym w kominku ogniu w salonie. Ten dzień naprawdę należał do jednych z najbardziej szalonych w życiu ich obojga i było, co opowiadać.

- Przekupiony - przyznał, biorąc pudełko i przytrzymując drzwi, by jego rodzina mogła wejść do domu.

Helen, z pomocą Philipa, zaparzyła herbatę i zaczęli wszystko opowiadać, przerywając sobie, dopowiadając i zwracając uwagę na szczegóły. Gabe był przerażony samą historią, ale cieszył się, że jego żona i syn zaczęli naprawdę dobrze się dogadywać. Wciąż pamiętał, jak trudne były początki. Dobra atmosfera i ciepło domu rodzinnego prysły, jak bańka mydlana, gdy przez przypadek w opowieści zostało wspomniane imię Lukasa. Philip nie opowiedział ojcu nawet jednej setnej tego, co powiedział matce, ale to wystarczyło.

Gabe, najspokojniejszy i najbardziej cierpliwy człowiek w całym Tivoli był wściekły, jak stado os. Wyglądał i brzmiał, jakby chciał zamordować Lukasa i gdyby chłopak kręcił się w pobliżu, rzeczywiście byłaby na to spora szansa. Tym, co zasmuciło Philipa, był fakt, że Gabe był zły również na siebie. Mężczyzna wciąż powtarzał, że powinien się domyślić, że Lukas dziwnie się zachowywał, że gdyby nieznajomy chłopak pobił Philipa to Lukas warowałby przy jego łóżku w szpitalu, jak pies, a nie czekał na niego w domu, jakby nic się nie stało.

Philip nie potrafił przestać się uśmiechać aż do tego stopnia, że w pewnym momencie w jego oczach pojawiły się łzy. Jako pierwsza zauważyła to Helen i zbeształa męża, że doprowadził bruneta do płaczu, ten jednak tylko pokręcił głową ze śmiechem. Helen stanęła dosłownie o krok od Philipa, z wyciągniętymi ramionami, sugerując, że jest gotowa go przytulić. Owszem, zbliżyli się do siebie, ale nie wiedziała, czy chłopak chce przenieść ich relację syn-matka na aż tak zaawansowany poziom. Jej wątpliwości bardzo szybko zostały rozwiane, gdy Philip objął ją. Najpierw delikatnie, jakby była z porcelany, a później z siłą, która miała wyrazić jego wszystkie uczucia. Wkrótce do uścisku dołączył Gabe, z którego złość jakoś tak nagle uleciała.

A więc tak to wyglądało, gdy miało się normalną, kochającą rodzinę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top