9. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Nie miałam pojęcia, o co chodziło z tym warsztatem, ale coś było z nim na pewno nie tak.
Nie wiem, ile tak stałam bez ruchu, nie poruszając chociażby najmniejszym palcem ani o milimetr. Nie mogłam poradzić nic na chwilowe zawieszenie, jakie opanowało moje ciało i umysł. Jakby ktoś właśnie zatrzymał moje funkcje życiowe. Moje oczy bez przerwy obserwowały drobną, rudowłosą dziewczynę, której słowa sprawiły, że miałam ochotę uderzyć głową w ścianę. Znaczy nie od razu. Dopiero po głębszym przemyśleniu, ponieważ w pierwszej chwili byłam zbyt zdezorientowana, aby zacząć chociażby prawidłowo oddychać, nie mówiąc o tym, aby zrobić sobie jakąś krzywdę fizyczną, chociaż miałam na to ochotę. Może wtedy jakoś bym się ogarnęła. Może? A może nie i prawdopodobnie tak by nie było, bo po takiej informacji nie wiedziałam, czy można było się tak po prostu ogarnąć.
Jestem narzeczoną Nate'a. Narzeczoną.
Czy to się działo naprawdę? Bo mój instynkt zachowania rzeczywistości w tamtym momencie lekko podupadł. Okej, były trzy możliwości wyjaśniające tę surrealistyczną w moim mniemaniu sytuację. Pierwszą było to, że dziewczyna po wypowiedzeniu tych... szokujących słów wybuchnie śmiechem, z rozbawieniem informując mnie, że żartowała. I skłamałabym mówiąc, że tego nie oczekiwałam, bo gdzieś głęboko we mnie siedziała ta maleńka iskierka nadziei, że śliczna nieznajoma robiła sobie ze mnie żarty. Nawet nie wiedziałam dlaczego. W końcu nic już nie łączyło mnie z Sheyem. I może to również było powodem, dlaczego poczułam dziwny skurcz w brzuchu, kiedy dziewczyna pozostała poważna, nie oznajmiając, że żartowała. Czyli pierwsza z opcji odpadała. Cholera.
Drugą było to, że może magicznie w zakładzie pracował inny chłopak o wdzięcznym imieniu Nate. I może wierzyłabym w to nieco bardziej, gdyby nie to, że na wstępie od razu zapytałam się o Nathaniela Sheya. Konkretnego Nathaniela Sheya. I ona się uśmiechnęła. I to właśnie jego miała na myśli. I ta informacja uderzyła mnie w twarz, bo przez to wiedziałam, że prawdziwa wersja wydarzeń była moją trzecią opcją.
Ona naprawdę była jego narzeczoną.
I ta myśl sprawiła, że cudem powróciłam do rzeczywistości. Powróciłam do tego przeklętego warsztatu z mojej własnej krainy myśli, stojąc w odległości kilku metrów od niskiej dziewczyny. Dziewczyny, która jednym zdaniem zmiotła mnie z powierzchni ziemi. I nagle po chwili zupełnego odrętwienia, poczułam każdy pieprzony atom, z którego zbudowane było moje wątłe ciało. Poczułam każdy z tych siedmiu pierdolonych oktylionów atomów. Moje nerwy paliły żywym ogniem, mięśnie kurczyły się w bolesnym ścisku, a w moim wnętrzu wrzało i to było takie, kurwa, trudne. Trudne było opanowanie tego, co szalało wewnątrz mnie, bo nawet nie potrafiłam tego określić.
Nate miał narzeczoną. Nie dziewczynę. Nie potencjalną kandydatkę na swoje zauroczenie. Miał pierdoloną narzeczoną!
Pomrugałam szybko powiekami, bo nawet nie zauważyłam, w którym momencie moje oczy zaszły mgiełką, przeszkadzając mi w dokładnym obserwowaniu dziewczyny przede mną. Wydawało mi się, że przyrosłam do tej brudnej podłogi warsztatu wieki temu, choć w rzeczywistości minęło może kilka sekund. I starałam się ocucić. Jednak gdyby w sumie tak się zastanowić, to mogłam nie mrugać i nie powracać do siebie, aby dalej widzieć niewyraźnie i nie przyswajać powolnie tych informacji. Mogłam nie mrugać, a nawet zamknąć te cholerne oczy, które w tamtym momencie miałam ochotę sobie wydłubać. Bo gdybym je zamknęła, nie mogłabym się przyjrzeć uważnie narzeczonej Nate'a. Narzeczonej. Boże. Narzeczonej.
– Och. – krótkie, nijakie westchnięcie wyrwało się spomiędzy moich ust. I może na zewnątrz było nijakie i bezbarwne. Ale w środku roznosił się krzyk.
Narzeczonej Nate'a. Narzeczonej pierdolonego Nathaniela Sheya.
Narzeczonej, która wyglądała, jakby została wyciągnięta żywcem z jakiejś bajki Disneya. I naprawdę chciałabym wtedy powiedzieć, że dziewczyna nie była zaskakująca. Że była przeciętna i po prostu zwyczajna. Ale nie była. Och, Boże. Nie była. Czułam, jak coś urosło w moim gardle, aby po chwili zacząć palić mnie żywym ogniem, który trawił mnie od środka. Moje rozsiane po całej głowie myśli płonęły, kiedy w świetle promieni słonecznych, wpadających do warsztatu przez otwarte drzwi, nieznajoma mi dziewczyna stała ze splecionymi za plecami rękoma, z delikatnym i wdzięcznym uśmiechem, wyglądając tak niewinnie i pięknie jednocześnie. W tamtym momencie prezentowała się jak nimfa wyjęta prosto z baśni. Złoto słońca tańczyło na jej policzkach, barwiąc przy tym wszystko wokół.
– Szukasz Nate'a? – spytała nieco bardziej ostrożnie, jednak nadal wyglądała tak delikatnie i po prostu... miło.
Kurwa, miło.
Wiedziałam, że coś do mnie mówiła, ale ciężko było mi cokolwiek przyswoić. Mój żołądek podszedł mi do gardła, a miliony myśli kręciły się w kółko, wrzeszcząc i przekrzykując się wzajemnie. Jednak jedno słowo było najgłośniejsze. Jakby zostało wyryte w moim umyśle już wtedy, gdy zostało wypowiedziane na głos. Jakby ktoś przybił je do powietrza tuż przed moimi oczami i nie pozwolił poruszyć mi głową. Tylko kazał patrzeć na ciężkie litery, układające się w tę jedną wiadomość. To jedno słowo. Narzeczona. Stała przede mną jego narzeczona. Wiedziałam, że muszę zacząć w końcu oddychać, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Byłam zbyt rozkojarzona, aby wykonać tę czynność, więc moje ciało zareagowało samo, podczas gdy ja byłam w swoim prywatnym wymiarze, przeznaczonym tylko dla mnie. Tam, gdzie nikt inny nie miał wstępu. Czułam, jak ulatnia się ze mnie ostatnia resztka powietrza, a potem zostaje dostarczona mi nowa dawka. I nawet to nie przyniosło ukojenia.
Dziewczyna, widząc moje lekkie zmieszanie, które na zewnątrz nie było chociażby w jednej tysięcznej porównywalne do tego, co działo się w mojej głowie, uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na mnie ze spokojem dużymi, niebieskimi oczami. Mimo że miały chłodny, lazurowy odcień, wydawały się takie ciepłe. Lekko wodniste, okryte wachlarzem grubych, gęstych rzęs, które rzucały cień na jej pełne, pokryte delikatnym rumieńcem policzki. Jej tęczówki przypominały przezroczystą wodę oceanu w letni dzień, na którą padało słońce, odbijając światło w milionach kropel. Były tak przejrzyste i czyste. Jak lśniące krople wody morza Weddella.
– Tak. – wychrypiałam w końcu, nawet nie będąc świadoma swoich słów. To tak, jakby mówił ktoś za mnie. Ja byłam tam ciałem. Ale nie duchem. – Można tak powiedzieć.
Białe balerinki spoczywały na jej stopach, kiedy przestępowała z nogi na nogę, krzyżując ze sobą kostki i unosząc się delikatnie na palcach. Niczym łabędź gotowy do rozłożenia swych skrzydeł. Również go przypominała z tą chudą, smukłą szyją i bladą, porcelanową cerą z lekkimi różowymi tonami. Wyglądała jak delikatna laleczka w tej jej różowej sukience w białe, malutkie kwiatki, która sięgała jej do połowy uda. Była jednocześnie delikatna, wykonana na wzór odzieży z lat siedemdziesiątych, ale jednocześnie bardzo kobieca i przylegająca do jej szczupłego ciała. Na jej chudych ramionkach spoczywały krótkie rękawy ubrania, odkrywając jej wystające obojczyki i zgrabne barki. Cała prezentowała się finezyjnie. Jakby miała zaraz zacząć unosić się w powietrzu. I może to robiła?
Jednak pomimo tego, pomimo tej całej lekkości, jaką w sobie miała, rzeczą, która najbardziej przyciągała uwagę, były jej włosy. Gęste, płomienne kosmyki, wpadające w lekko pomarańczowe tony, kaskadami opadały na jej plecy, kręcąc się przy tym w przepiękne fale. Sięgały mniej więcej połowy pleców, a to wszystko było takie pieprzenie idealnie i współgrające z tym przedziałkiem na środku jej głowy i białą spinką, wetkniętą niedbale w bok jej kosmyków z przodu, aby nie wpadały jej do oczu. Miały prześliczny odcień. Inny i niespotykany i przez to tak cholernie wyrazisty. Bo byłam pewna, że przechadzając się obok niej na ulicy, nie można było nie zwrócić na nią uwagi.
Bo nawet gdybym nie chciała tego przyznać, musiałam to zrobić. Była śliczna.
Boże, była taka śliczna z tą pełną buzią. Z tymi wielkimi, przejrzystymi oczami, ciemnymi, równymi brwiami i pyzatymi policzkami, na których stale tkwił uroczy rumieniec. Dwie jasnoróżowe plamki rozlewały się na jej skórze dokładnie tak samo jak na czubku jej małego, zadartego noska, na którym znajdowało się też kilka piegów. Była śliczna z tymi nieprzesadnie pełnymi, ale idealnie skrojonymi ustami w kolorze dojrzewających truskawek. Była śliczna w tej swojej naturalności z prawie zerowym makijażem, delikatną biżuterią na jej łabędziej szyi i odkrytym przez sukienkę dekolcie. Była śliczna z tą jej idealną cerą, wyglądając tak delikatnie, kobieco i pięknie i to było jednocześnie tak wspaniałe jak i tragiczne. Bo w końcu była narzeczoną Nate'a. Nate ją miał. Ona miała jego.
Ona miała Nate'a.
I ta myśl spowodowała, że wróciłam na ziemię. Wróciłam, ze zdwojoną siła obijając się o rzeczywistość, która ani myślała potraktować mnie łagodnie. Znów pomrugałam powiekami, przełykając ślinę, aby zwilżyć zasuszone na wiór gardło, które paliło mnie z każdą upływającą sekundą coraz bardziej. A w tamtym momencie sekunda była porównywalna do wieku. Czas dłużył się niemiłosiernie, chociaż w rzeczywistości od mojego wejścia do tego przeklętego miejsca minęły może cztery minuty. O cztery minuty za dużo. Czułam, jak powolnie wraca mi czucie do kończyn, co musiałam wykorzystać. Zbierając w sobie całą siłę, odetchnęłam, prostując ramiona i przestępując z nogi na nogę. I nagle wysokie buty, w których stałam, przeistoczyły się w najbardziej niewygodne obuwie na świecie. Wydawało mi się, że grube, wysokie obcasy wtapiają się w podłoże dokładnie tak samo, jak wtapiał się zamsz w moją skórkę, który otulał moje nogi aż do kolan. Jednak mimo tego dyskomfortu pewnie na nich stałam, nie chwiejąc się ani odrobinę.
Cieleśnie, rzecz jasna.
Rudowłosa ponownie uroczo się uśmiechnęła, ukazując swoje równe, białe zęby. Delikatnie kołysała się w przód i w tył, przypominając tym małą dziewczynkę, która przechadzała się na boso po łące. Sama tak wyglądała. Jak ta dziewczynka z powieści. Zagryzła dolną wargę, a następnie znów skrzyżowała ze mną spojrzenie. Czułam się, jakby tymi swoimi przejrzystymi oczami wdzierała się do mojego organizmu, obdzierając mnie z każdych barier. Jej wzrok, pomimo swojej ciepłej nuty, był intensywny i wiedziałam, że nawet z moją pewnością, miałabym problem zachować z nią dłuższy kontakt wzrokowy. Po kolejnej sekundzie ciszy, niebieskooka odetchnęła cicho, kiwając delikatnie głową.
– Jeśli chcesz, mogę go zawołać. – zasugerowała miło i to było takie frustrujące. Z tą jej całą delikatnością i tym, że nawet nie zapytała, kim jestem, a po prostu zaoferowała pomoc.
Miałam ochotę stamtąd wyjść.
I chyba serio chciałam to zrobić, bo moje wargi już uchylały się, aby podziękować jej za pomoc i odejść, gdy nagle zza drzwi, przez które jeszcze kilka minut wcześniej weszła do hali dziewczyna, wydostał się dźwięk. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę, czując ból w okolicy karku przez ten ruch. Cicho oddychałam, łapiąc kolejne hausty powietrza, aby jakoś uspokoić myśli, jednak i to nie pomagało. Stałam tam z kamienną miną, zaciskając jedną dłoń na pasku swojej markowej torebki, a drugą chowając w kieszeni mojego czarnego płaszcza. Moje knykcie pobielały przez mocny zacisk, a ja nie potrafiłam go rozluźnić nawet wtedy, gdy tego chciałam. Jednak może było to lepsze, ponieważ gdybym rozprostowała swoje palce, widać byłoby, jak moje dłonie nerwowo drżały. Nawet nie wiedziałam dlaczego.
I właśnie wtedy dźwięk się powtórzył, a chwilę później brudne drzwi znów się uchyliły, ukazując w progu postać, która była przyczyną chaosu, jaki pojawił się w mojej głowie. Wysoki, dobrze znany mi chłopak wszedł do środka, w dłoniach niosąc jakąś niewielką część do samochodu, na której skupiał swój wzrok. Ponownie zastygłam w bezruchu, kiedy jego ciężkie kroki odbijały się od ścian warsztatu, powodując krwawienie moich uszu. Wydawało mi się, że jego chód dostosowywał się do bicia mojego serca. Ciężki, powolny, zabijający i pełen napięcia. A potem uniósł głowę. Jego wzrok natychmiast zatrzymał się na niskiej dziewczynie, która również przeniosła na niego swoje spojrzenie. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Chociaż powinnam, nie mogłam.
I chwilę później czas znowu się zatrzymał, bo chłopak przekręcił swoją głowę w moją stronę. I chociażbym chciała tego uniknąć - nie mogłam. Nasze spojrzenia znów zderzyły się ze sobą pośrodku dużego warsztatu, łącząc się, jak łączyły się dwie krople w szklance. Wtopiły się w siebie.
Nate przystanął w miejscu, w małej odległości od rudowłosej dziewczyny. A jego wzrok wciąż wypalał mi skórę. Przełknęłam powolnie ślinę tak, by nie zdradzić, jak bardzo się denerwowałam. Ale właściwie dlaczego się denerwowałam? Przecież nie powinnam. My tylko staliśmy w tym pieprzonym warsztacie pełnym wspomnień i ukrytych emocji, patrząc w swoje oczy z bezpiecznej odległości. I to wszystko było takie, jak przed laty. Kiedy stał w tych swoich czarnych spodniach i białej, luźnej koszulce z rękawami do łokci, która była brudna od czarnego smaru. W silnych dłoniach trzymał metalowy przedmiot, którego ciężar spowodował, iż jego mięśnie ramion napięły się, uwidaczniając żyły i napięte ścięgna. Jego czoło lśniło od maleńkich kropelek potu, które się na nim formowały. Czarne plamy smaru rozciągały się na jego palcach i nadgarstkach, a kilka zabrudzeń widniało również na jego twarzy. Brązowe kosmyki jak zwykle były jeszcze bardziej roztrzepane tak jak wtedy, gdy miał trening. I patrzył w moje oczy. Zawsze w nie patrzył.
I wszystko byłoby takie same, gdyby nie to, że prócz naszej dwójki w wielkim pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Jego narzeczona.
I patrzył na mnie. A ja patrzyłam na niego, chociaż wewnętrznie walczyłam z nudnościami i natłokiem emocji, które spowodowały te... interesujące informacje. Nie odwróciłam wzroku, choć może powinnam. Może powinnam odwrócić spojrzenie od czarnych tęczówek, które ze swoim typowym chłodnym opanowaniem wwiercały się w moje tęczówki. I znów jego twarz nie wyrażała niczego, ale i w tym nie byłam od niego inna. Chociaż utrzymanie kamiennej miny było dla mnie jak przebiegnięcie stukilometrowego maratonu, nie złamałam się. Nigdy tego nie robiłam. Z pierdolonym niewzruszeniem patrzyłam w jego oczy, unosząc lekko podbródek i mocniej zaciskając dłonie na pasku torebki. To było jak trans. Nie wiem, ile czasu tak staliśmy, po prostu na siebie patrząc, gdy nasze spojrzenia nie mówiły sobie niczego.
Oczy milczały, jak milczały usta.
I może dla mnie czas zatrzymał się na nieco dłużej, ale nie dla rzeczywistości, o czym nie omieszkała się wspomnieć rudowłosa dziewczyna. Czułam jej wzrok na swoim ciele dosłownie przez chwilę, ale nie potrafiłam na nią spojrzeć. Nie mogłam wyrwać się z tego transu, w którym patrzyliśmy sobie w oczy, prowadząc jakąś dziwną batalię. To było tak bardzo pochrzanione. Jednak niebieskooka chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, bo usłyszałam jej ciche westchnięcie, a następnie delikatne kroki. Podeszwy jej balerinek prawie niesłyszalnie odbijały się od brudnej podłogi. I to było takie inne. Inne od ciężkich i pewnych kroków Nate'a. Inne od moich szybkich i zwieńczonych stukotem szpilek. Były łagodne i drobniuteńkie. Zauważyłam ją dopiero, gdy znalazła się przy Sheyu. Dokładnie wtedy mój kamienny wzrok zjechał z jego oczu na dłoń dziewczyny, która znalazła się na przedramieniu chłopaka, zaciskając na nim swoje palce. Jednak on nawet nie drgnął, a ja wciąż czułam jego wzrok na swoim ciele. Dokładnie tak, jakby zastygł. Jak ja kilka chwil wcześniej.
Rudowłosa uśmiechnęła się, patrząc z dołu na jego twarz. I właśnie wtedy dotarło do mnie, jak dziewczyna była drobna. Ja sama nie należałam do osób niskich, ale Nathaniel był niesamowicie wysoki. Bez szpilek sięgałam mu zaledwie do ust, może do czubka nosa. Dziewczyna, a raczej młoda kobieta, dosięgała mu jedynie do klatki piersiowej. A jej dłoń w porównaniu z jego ręką była taka mała i blada. I nawet to było tak, kurwa, urocze.
Kurwa.
– Nate. Ktoś do ciebie. – powiedziała, wciąż patrząc na niego z dołu. Obserwowałam idealny profil jej twarzy, podczas gdy brunet ani drgnął, a jego wzrok na moim ciele zaczął mnie parzyć. Kurwa mać. – Może byś nas sobie przedstawił?
I wtedy znów mój skupiony wzrok uciekł na jego twarz. Niemal niewidocznie uniosłam jedną z brwi, zastanawiając się, dlaczego wciąż milczał. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała niczego, a sama postawa również taka była. Jedynie mocniej zaciskał dłonie na części samochodowej, którą wciąż trzymał. Skrzyżowałam z nim mocne spojrzenie, myśląc nad tym, co dalej. Był niewzruszony, zimny i obojętny. Ale wciąż patrzył. Wciąż chciał mnie zeskanować i uzyskać tym nie wiadomo co. A przecież obok niego stała jego narzeczona. I to było jak uderzenie obuchem w głowę. Każda komórka w moim ciele rozgrzała się, mózg ponownie zaczął pracować, a drżenie ustawać. Myśli zwalniały, zacierając się, a tylko jedna nie dawała mi spokoju. Co mam robić? Co zrobić dalej?
I wtedy przyszła odpowiedź, która przychodziła zawsze. Każdego dnia. Rób to, co umiesz najlepiej.
Kłam.
I to było jak przełącznik.
Delikatny uśmiech wkradł się na moją twarz, gdy znów spojrzałam na dziewczynę, nawet nie skupiając się na tym, że chłopak nadal milczał, patrząc na mnie. Skrzyżowałam z nią wzrok, unosząc delikatnie brwi i zakładając na twarz najmilszy wyraz, na jaki było mnie stać.
– Och, przepraszam. Zapomniałam się przedstawić. – powiedziałam z całą serdecznością, na jaką mogłam sobie w tamtej chwili pozwolić. Nie było w tym żadnej ironii czy sarkazmu. Ot tak, miły ton opuścił moje pomalowane na burgundowy odcień usta. – Jestem Victoria.
I nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać. W pierwszej chwili pomyślałam nawet, że może źle, że się przedstawiłam. Może Nate tego nie chciał, a irracjonalnym sposobem moje imię było jakimś pieprzonym tabu. Choć z drugiej strony, miałam skłamać? Przecież to nie miało żadnego sensu, ale dalej nie chciałam stawiać chłopaka w niezręcznej sytuacji. Więc moje zdziwienie było znaczne, kiedy dziewczyna po prostu promiennie się uśmiechnęła, kiwając na przywitanie w moją stronę.
– Jestem Severine. – przedstawiła się i nawet jej imię brzmiało jak niebo. Wciąż stała przy brunecie, który wypalał dziurę w moim ciele, podczas gdy ja miło uśmiechałam się do jego narzeczonej. – Nate? – dziewczyna zapytała w końcu, trącając łokciem jego brzuch. I to podziałało, bo chłopak powolnie pomrugał powiekami.
Jego mina nie zmieniła się ani odrobinę. Nie była bardziej nerwowa lub spokojna. Jak kamień bez krzty emocji. W końcu jednak przestałam czuć na sobie jego palące spojrzenie, ponieważ Nate spojrzał z góry na swoją narzeczoną. Och, jak cudownie to brzmiało. Powstrzymałam kwaśny uśmiech, utrzymując swoją serdeczną minę i czując nagły przypływ gniewu. Co do kurwy? Nie miałam o co się gniewać. To było nieuzasadnione. Tak samo nieuzasadnione, jak ten uścisk w moim żołądku, gdy czarnooki odstawił część samochodową na ziemię obok swoich stóp, a następnie skrzyżował spojrzenie z dziewczyną, unosząc kącik ust.
– Tak, to Victoria Clark. – powiedział nagle, a ja poczułam, jak przeszywa mnie prąd, gdy jego zachrypnięty, ciężki głos wymówił moje imię wraz z nazwiskiem. Clark. Tak, jak kiedyś, a jednak inaczej.
Rudowłosa skinęła głową, a następnie oderwała spojrzenie od twarzy Nate'a i przeniosła je z powrotem na mnie. Kątem oka zauważyłam, jak jej długie palce zaplatają się na nadgarstku chłopaka. Z ekscytacją błysnęła swoimi białymi zębami, a jej piękne kosmyki zafalowały.
– Jesteś przyjaciółką Nate'a? – zapytała naprawdę zaciekawiona. – Nigdy mi o tobie nie wspominał.
Och. Nigdy nie wspominał.
– Jestem starą znajomą. – odpowiedziałam szybko, nim niechciane myśli mogły zalęgnąć się w mojej głowie jak najgorsze robactwo. Nadal uśmiechając się w stronę dziewczyny, ułożyłam płasko dłoń na klatce piersiowej. – Mieszkam aktualnie w Maine, ale wychowywałam się tu. A teraz wróciłam z małą wizytą i tak odwiedzam dawnych znajomych.
Mówiłam to wszystko z delikatnym uśmiechem na ustach, patrząc w jej oczy, aby choć na chwilę nie zawiesić wzroku na chłopaku, którego nadgarstek wciąż obejmowała. Nie powinnam poczuć tego co poczułam. Bo to normalne, że niemal zachwiałam się przez ukłucie, które rozrywało mi żebra? Nigdy mi o tobie nie wspominał. Cóż, w końcu nic nas już nie łączyło. Mieliśmy ładne wspomnienia, a na tym się kończyło. Nie musiał mówić o tym innym. W końcu nie byłam kimś superważnym. Zdawałam sobie sprawę, że może nie chciał spowiadać się z tego innym, ale nawet mimo tego, nie mogłam opanować wszechogarniającego mnie smutku, który zawisł nad moim wątłym ciałem. Bo nawet jej o mnie nie wspomniał... ale nie mogłam go winić. Byliśmy przeszłością.
W ogóle, po co ja się tym przejmowałam? Przecież co było, już minęło. Nie byłoby mnie w tym cholernym mieście, gdyby tylko nie to, że chciałam poznać prawdę o mamie. Minęły cztery lata. To nie tak, że mój powrót cokolwiek zmienił. Więc dlaczego było mi przykro? Kurwa.
– Och. – westchnęła cichutko dziewczyna. – Wróciłaś w jakiejś konkretnej sprawie? Oczywiście nie chcę być wścibska, ale Culver City to chyba raczej nudne miasto.
Zastygłam w bezruchu, a moje spojrzenie automatycznie przeskoczyło na Nate'a, który również przeniósł na mnie swój wzrok z twarzy dziewczyny. Starałam się zachować tę samą minę i nie dać po sobie poznać mojego zdenerwowania, co uczynił również chłopak, ale on robił to zawsze. I znów poczułam to napięcie, kiedy skrzyżowaliśmy swoje na pozór chłodne, ale błyskotliwe spojrzenia. Bo nie wiedziałam, co miałam odpowiedzieć. Nie miałam pojęcia, czy dziewczyna była zaznajomiona ze wszystkimi rewelacjami, jakie tyczyły się naszego życia. Nie wiedziałam, czy wie o Vincencie, naszym planie i przeszłości. Cóż, wydawało mi się, że pewnie wie. W końcu była jego narzeczoną, a to nie było byle co. Jednak nie chciałam dać plamy i wypaplać czegoś, czego nie powinnam. Z niewidocznym zdenerwowaniem błądziłam wzrokiem po jego niewzruszonej twarzy, by następnie zatopić się w głębi jego spojrzenia.
I to była sekunda. Dosłownie sekunda. Jedynie przebłysk. Jego czarne tęczówki były chłodne i na pierwszy rzut oka nie do przejrzenia. I to, co się w nich pojawiło było widoczne przez milisekundy, ale jakimś irracjonalnym sposobem, zdołałam to wyhaczyć. Dla osoby trzeciej ta mała iskierka, która nagle się pojawiła, była niezauważalna. Ale ja często widziałam w jego oczach po prostu więcej. Widziałam więcej w nim. W tym, jak jego ciało się spięło i wyczułam to nawet z odległości tylu metrów, choć stojąca obok niego dziewczyna ani drgnęła, nie zdając sobie z tego sprawy. Widziałam, jak jego szczęka się zaciska, uwydatniając swoje ostre rysy twarzy. I widziałam to ten błysk w jego oczach. Po tylu pieprzonych latach potrafiłam nadal zauważać te wszystkie małe i na pozór nieważne szczegóły. Może byłam chora? Niespełna rozumu wariatka, która dopowiadała sobie historię? Może widział to w nim każdy? Cóż, może i tak, ale przez to dotarło do mnie, co oznaczała ta nasza niema rozmowa.
Ona nie wiedziała.
I to spowodowało, że wyrwałam się z tego dziwnego transu, w którym byłam jedynie ja, on i nasze spojrzenia. Hałasy ze świata zewnętrznego powróciły, tak jak krążenie krwi w moim ciele. Znów zerknęłam na twarz niczego nieświadomej dziewczyny i uśmiechnęłam się serdecznie, będąc pod czujnym ostrzałem wzroku Sheya.
– Wróciłam na trochę z bratem, bo mamy kilka spraw rodzinnych do załatwienia. – odparłam moim miłym i przepełnionym szczerością tonem. – A poza tym, chciałam odwiedzić szybko moich starych przyjaciół. Trochę mnie tu nie było, więc tak sobie chodzę i na nowo zwiedzam to nasze Culver City. – kłamałam bez zająknięcia, a przez moje lekko patetyczne zakończenie tej historii, dziewczyna cicho się zaśmiała, kiwając głową. – Coś podpowiadało mi, że Nate nadal tu pracuje, więc postanowiłam zajrzeć. I dobrze się złożyło, bo mogłam cię poznać. Bardzo mi z tego powodu miło.
Pierwsze kłamstwo. Drugie kłamstwo. Kiedy kończyło się trzecie, a zaczynała prawda?
Po moich słowach, twarz dziewczyny rozpromieniła się jeszcze bardziej, a wszystko wokół zawirowało od tego jej szczęścia. Moja twarz oraz głos ani drgnął, a jedynie poczułam jeszcze silniejszy wzrok Sheya na swojej osobie, którego celem było chyba przewiercenie mnie na wylot. Nie miałam pojęcia, jaki był tego cel, ale nie miałam zamiaru dać się jakkolwiek sprowokować, więc nawet nie zaszczyciłam go ani jednym spojrzeniem, a zamiast tego wciąż toczyłam kontakt wzrokowy z... z Severine.
– To bardzo miłe, dziękuję. – odparła miło, wdzięcznie kiwając głową. – Też bardzo miło mi cię poznać, Victoria.
Ja również niezmącenie pokiwałam głową, a gdy irytująca cisza miała zapanować nad naszą trójką, postanowiłam zrobić coś głupiego. Dobrze wiedziałam, że powinnam odpuścić ten temat i najlepiej wyjść stamtąd, aby wrócić do domu, ale gdzieś na dnie mojej podświadomości ukrywał się ten irytujący głosik, przez który nadal tam stałam. Co więcej, to właśnie on pchnął mnie do tego, aby uprzejmie się uśmiechnąć, wyciągając jedną dłoń z kieszeni i nonszalancko wykonując nią lekki ruch. Moje długie, pomalowane na granatowo paznokcie mignęły mi przed oczami, gdy wpatrywałam się w porcelanową twarz mojej rozmówczyni, mając dziwną ochotę, aby coś rozwalić. To było dziwne i nie na miejscu, więc zamiast tego zdecydowałam się na swobodny ton i obojętną postawę.
– Och i bym zapomniała. – rzuciłam nagle, a coś dziwnego ścisnęło się w moim wnętrzu. – Gratuluję z okazji zaręczyn.
To było takie dziwne. Słyszeć takie słowa z własnych ust. Nate był zaręczony. Miał wkrótce wziąć ślub. Nathaniel Gabriel Shey. To było tak irracjonalne i dziwne i... motywujące, czyż nie? Przecież każdy musiał ruszyć do przodu. Moja głowa mimowolnie obróciła się w kierunku chłopaka i wiedziałam już, że było to błędem w momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały. Cóż, chyba nie zdawał sobie sprawy, że wiedziałam o zaręczynach, bo mimo tego całego chłodu i na pozór obojętnej postawy, jego oczy znów dziwnie zamigotały, a brwi delikatnie się zmarszczyły. Mój oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle, gdy z niewzruszoną miną, a nawet lekkim uśmiechem, wytrzymywałam jego spojrzenie, które wwiercało się w moją czaszkę. I prócz tego wszystkiego, każdej ukrytej emocji, na jego twarzy pojawiło się coś jeszcze. Zdezorientowanie.
Od zawsze potrafił czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Może dalej to robił? Nie wiedziałam tego, ale nie zdziwiłabym się. Zawsze widział więcej. Potrafił rozszyfrowywać ludzi jednym spojrzeniem i to było tak niesamowicie irytujące. Tylko że... tylko że w tamtym momencie wcale tak nie wyglądał. Nadal patrzył w moje oczy, skanując mnie czarnymi tęczówkami jak rentgen. Jakby chciał poznać moją każdą myśl, każdy sekret i grzech, jaki popełniłam. W tych kilku sekundach zawarte było tak wiele. Jednak pewne mury zostały wzniesione już dawno. I nie można było się przez nie przebić. Nawet sam Nathaniel Shey tego nie potrafił. Dlatego w tamtej chwili, jego wzrok nie wyłapał niczego. Jedynie niewzruszenie, jakie wokół siebie roztaczałam.
A po chwili czarne tęczówki znów pokrył mat. Dokładnie taki, jak ten spoczywający na tych zielono-brązowych.
– Dziękujemy bardzo. – na ziemię sprowadziła mnie dziewczyna, więc z trudem oderwałam wzrok od jej narzeczonego i spojrzałam w jej niebieskie oczy. Wydawała się w tym szczera i szczęśliwa.
I Boże, nawet jej głos był taki kojący. Wysoki, ale nie piskliwy. Był taki melodyjny i przyjemny dla ucha. Głośny i radosny, jakby cały czas się śmiała. Tak strasznie różnił się od tego mojego zachrypniętego, cichego charkotu, do którego przyczyniły się setki wypalonych fajek i noce spędzane na zdzieraniu gardła do krwi, wrzeszcząc do ulubionych piosenek.
Pokiwałam głową, nie decydując się na dalszą rozmowę. Odchrząknęłam, milcząc. Ta wystarczająco siadła mi na psychice i miałam jej dość, co chyba wyłapała dziewczyna, bo nagle jej twarz rozjaśniła się.
– Och, pewnie chcecie porozmawiać! – zawołała, jakby dopiero teraz sobie to uświadamiając. – Pewnie długo się nie widzieliście, więc nie będę przeszkadzać...
– Naprawdę nie musisz. – wtrąciłam się, gdy lekka panika opanowała moje ciało. Przez te wszystkie rewelacje nawet nie wiedziałam, po co tam przyszłam i chyba nie czułam się na siłach na jakąkolwiek rozmowę z Nathanielem. – Jestem tylko przejazdem...
– Daj spokój, to nic. – ucięła radośnie, ale poważnie, machając dłonią. Przeniosła spojrzenie na Nate'a, który dalej patrzył na mnie i to było tak, kurwa, ciężkie. – Kochanie?
Kochanie.
Zacisnęłam dłoń na pasku torebki tak mocno, że moje dłonie zrobiły się białe. Brunet jeszcze przez chwilę skanował moje ciało, gdy ja z udawanym niezainteresowaniem patrzyłam na szafkę z narzędziami obok, gdy w końcu poczułam się wolna, a on przeniósł swój wzrok na dziewczynę. I przez to postanowiłam ukradkiem na nich spojrzeć.
I było to tak niesamowicie ciężkie, widząc, jak idealnie razem wyglądali. Była taka niska i drobniutka w porównaniu do barczystego i wysokiego Nate'a. Gubiła się przy nim z tą swoją łabędzią szyją i filigranową postawą, odznaczając się swoim porcelanowym odcieniem skóry od jego ciemniejszej karnacji. Wciąż oplatała jego nadgarstek swoimi chudymi palcami, a jej wielkie oczy z uczuciem obserwowały go z dołu, gdy ten spoglądał na nią z góry ze swoim skupionym spojrzeniem. Wyglądali tak pieprzenie idealnie i dopasowanie. Była mała, kochana i drobna, a on zły, okrutny i postawny. Jak pierdolona para z filmu rodem z Hollywood. Gula wyrosła w moim gardle, więc zdecydowałam się oszczędzić sobie tego widoku i znów maltretować wzrokiem szafkę z narzędziami.
– Wrócę zadzwonić do Sabine. Nie będę wam przeszkadzać. – poinformowała go, a ja znów nie mogłam opanować się od ukradkowego zerknięcia na dwójkę.
I właśnie wtedy dziewczyna wspięła się na palce, wyciągając szyję, a jej wargi delikatnie przywarły do lewego kącika ust bruneta. I w tym samym momencie poczułam, jakby ktoś bez znieczulenia wbił mi łom w sam środek brzucha. I chociaż powinnam, była się odwrócić, katowałam samą siebie, spoglądając, jak całuje go delikatnie przez chwilę, a następnie ostatni raz uśmiecha się w moją stronę i macha do mnie na pożegnanie, aby kilka sekund później zniknąć za drzwiami, którymi wcześniej weszła do hali. A my zostaliśmy sami.
Zapanowała między nami dziwna i pełna napięcia cisza. Nie byłam w stanie spojrzeć na twarz chłopaka, więc obserwowałam swoje długie paznokcie, wewnętrznie walcząc z konwulsjami bólu. To było takie popieprzone. Nie łączyło nas nic. Nic. Od czterech lat nawet się nie widzieliśmy, więc dlaczego po dowiedzeniu się, że miał narzeczoną, coś w moim wnętrzu wyrywało mi organy? Nie powinnam się tak czuć. Chociaż może to szok? W końcu co jak co, ale zaręczonego Nate'a to ja się nie spodziewałam. To pewnie tylko to. Tak. Tylko szok. Zbyt dużo informacji jednocześnie i stres spowodowany wszystkim wokół. Zaciągnęłam nosem i spojrzałam kątem oka na chłopaka, który z nieodgadnioną miną wycierał brudne ręce w jakąś niebieską szmatkę, nieobecnym wzrokiem wiodąc po niezidentyfikowanych punktach przed sobą.
W końcu jednak uniósł głowę, ponownie blokując nasze spojrzenia. Jego twarz była skupiona i dziwnie beznamiętna, ale jego ciało pozostało spięte. Równe brwi nie były już co prawda zmarszczone, ale maleńka zmarszczka nadal tkwiła na jego czole, na którym formowały się maleńkie kropelki potu. Znów coś nieprzyjemnie szarpnęło w moim żołądku, a moje nogi się po prostu ugięły, bo zdałam sobie sprawę, że nie powinnam tam przyjeżdżać. Nate westchnął, prostując się i wtykając część szmatki w swoją tylną kieszeń czarnych jeansów. Jego twarz stężała.
– Coś się stało? – zapytał zachrypniętym i ciężkim głosem, który uderzał wprost w moje bębenki. Nie mogłam rozpracować po jego twarzy w jakim był nastroju, ponieważ był taki... obojętny.
Cholera, skoro już tam byłam i właśnie przeżywałam niezręczną ciszę, to chociaż powinnam skończyć to, co zaczęłam. Odchrząknęłam, oczyszczając gardło.
– Chciałam pogadać. – mruknęłam, wkładając ręce do kieszeni płaszcza. – Wiesz o czym.
Czarnooki zawahał się lekko, a następnie spojrzał na drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna. Widać było, że intensywnie się nad czymś zastanawiał, ale po chwili ciężko westchnął i skinął głową.
– Więc chodź. – rzucił cicho, po czym zaczął iść w moją stronę, jednak nawet na mnie nie patrzył. Wzrok miał utkwiony w punkcie za mną.
Sprawnie mnie wyminął, pozostawiając po sobie jedynie pustkę i zamęt w mojej głowie. Przez pierwsze kilka sekund po prostu stałam, wgapiając się w miejsce, gdzie przed kilkoma sekundami jeszcze stał. Westchnęłam ciężko, zastanawiając się, czy byłam gotowa na jakąkolwiek rozmowę z nim. Po dojściu do wniosku, że absolutnie, kurwa, nie, ociężale obróciłam się i podążyłam za chłopakiem, który stał już na dworze. Moje nogi były ociężałe, dokładnie tak, jak cale ciało, ale odważnie i pewnie stąpałam po warsztatowej posadzce. Moje serce biło mi jak diabli, kiedy wyszłam na zewnątrz, a promienie słoneczne znów uderzyły w moją twarz. Było to kojące, ale nie na tyle, aby mdłości ustały.
Nate stał kilka metrów dalej, plecami do mnie z dłońmi w przednich kieszeniach jeansów. I znów zastygł. Praktycznie wcale się nie poruszał, a jedynie jego napięte, szerokie barki poruszały się w górę i w dół w powolnych oddechach. Powłóczyłam nogami w jego stronę. Zatrzymałam się tuż obok niego, tak jak on spoglądając na ulicę przed nami. Zastanawiałam się, czy tylko mi serce biło tak szybko, czy chłopak również odczuwał zdenerwowanie. Chwilę tak staliśmy obok, nie patrząc nawet w swoją stronę, a jedyną oznaką tego, że zdawaliśmy sobie sprawę z naszej obecności, były krótkie oddechy, które mieszały się ze sobą w wielkomiejskim gwarze.
Niewiele myśląc, wyciągnęłam paczkę papierosów, która zalegała w kieszeni mojego płaszcza wraz z zapalniczką. O dziwo spokojnymi dłońmi wyjęłam jedną fajkę, a następnie wsadziłam ją pomiędzy wargi i odpaliłam. Zaciągnęłam się, a nikotyna uspokajająco wypełniła brzegi moich płuc, rozpływając się po ciele jak zastrzyk uspokajający. Zaciągnęłam nosem i schowałam paczkę wraz z ogniem z powrotem do kieszeni, raz po raz zaciągając się. Na szczęście przez delikatny wiatr ogień zwiewało w przeciwny do Nate'a kierunek. Doskonale pamiętałam jego wyznanie, w którym to powiedział, że rzucił palenie. Nie miałam zamiaru być powodem, przez który znowu zacznie. Jedną ręką objęłam swoją talię, a drugą dłoń, w której spoczywał papieros, trzymałam przy głowie. Nathaniel ani drgnął.
– A więc narzeczona, huh? – ciche pytanie padło z moich ust nim zdążyłam w ogóle o nim pomyśleć.
Nie poczułam ani nie usłyszałam żadnej reakcji ze strony bruneta, więc przełknęłam cicho ślinę i odważyłam się odwrócić głowę w jego stronę, aby spojrzeć na jego profil. I gdybym mogła zapisywać poszczególne obrazy w swojej głowie, aby pamiętać z nich każdy szczegół już zawsze, chciałabym zapisać tamten, choć może dla niektórych byłby to głupi wybór. Ale nie dla mnie. Chciałabym zapamiętać to, jak kalifornijskie słońce padało wprost na jego twarz. Jak beznamiętnym spojrzeniem wpatrywał się przed siebie, a promienie słoneczne odbijały się w jego czarnych oczach, nadając im żywszej nuty. Długie rzęsy rzucały cienie na jego policzki. Wyglądał po prostu pięknie, bo i piękny był. Od zawsze, choć po czterech latach jeszcze bardziej oszałamiał. Z ostrymi i symetrycznymi rysami jakby wyrzeźbionymi przez Michała Anioła. Z nieułożonymi, ciemnobrązowymi włosami, których odcień podchodził niemal pod czerń. Z tymi wszystkimi małymi bliznami, które pod słońce stawały się jeszcze bardziej widoczne, ale tym samym czyniły jego twarz jeszcze bardziej unikatową. Chciałam zapamiętać ten widok, kiedy obserwowałam jego nieruchomy profil, oświetlony słońcem i blaskiem.
Choć może wcale nie powinnam.
Chłopak w końcu wypuścił z siebie ciche westchnięcie, ale dalej na mnie nie spojrzał. Jedynie błądził swoim skupionym wzrokiem po niezidentyfikowanych punktach przed sobą. Nie mogłam się opanować przed powolnym skanowaniem jego profilu. Przez wysokie buty byłam jedynie kilka centymetrów niższa od niego. Nie staliśmy blisko siebie, a w bezpiecznej odległości, z której nie mogłam wyczuć nawet jego zapachu. I to było w porządku. W porządku.
– Tak. – odezwał się nagle, wyrywając mnie z transu, w którym po prostu się na niego gapiłam, paląc papierosa. W końcu potrząsnęłam niemal niewidocznie głową, powracając do wgapiania się w nicość przede mną.
Musiałam przestać się tak zachowywać. Tak... tak, jakby było to coś ważnego.
– To chyba dobrze. – mruknęłam, nie wiedząc nawet, dlaczego ciągnęłam tę rozmowę. – Wydaje się być... kochana.
– Jest. – odparł od razu. Był w tym szczery.
I och, czy to znowu ten łom znalazł się w moim sercu? Bo zakuło podobnie.
– I jest prześliczna. – dodałam, katując ponownie samą siebie. Byłam pieprzoną masochistką. Nie odważyłam się spojrzeć ponownie w jego stronę, ale wiedziałam, że i on na mnie nie patrzył. Był delikatnie spięty, ale nie przesadnie, gdy nagle wypuścił z siebie cichy oddech.
– Tak, jest. – dodał ponownie, a kłucie ponownie zwiększyło swoją moc. Skinęłam głową ni to do siebie, ni do niego, pozostając zewnętrznie niewzruszoną i popalając swojego na wpół spalonego papierosa.
– To dobrze, że ją masz. – mruknęłam, a z każdym kolejnym słowem, coś zaciskało mi się na gardle, jakby nie chcąc, abym dokończyła. – Miłość uskrzydla i te inne gówna, czyż nie? – zironizowałam, ale nie zdobyłam się na śmiech.
Ale Nate nie odpowiedział, a zamiast tego wyczułam, jak jego ciało spina się jeszcze bardziej. I właśnie wtedy znów z nieznanych mi powodów postanowiłam go ponownie zobaczyć. Dokładnie w tej samej chwili, kiedy jego głowa odwróciła się w moją stronę. I naprawdę powinnam przyzwyczaić się do tego popieprzonego odrzutu, jaki następował, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. To było tak bardzo popieprzone i wiedziałam, że zapewne jest jedynie w mojej głowie, ale to było tak irracjonalne. Jakby nasz wzrok spotykał się w równej odległości pomiędzy naszymi zdradzieckimi ciałami, a następnie zaczynała się wojna, kto pierwszy pokona drugiego i jego barierę. Moje serce zaczęło swój własny maraton, kiedy ze zdławionym oddechem wpatrywałam się w czarne tęczówki bez krzty emocji. Otaczało nas jedynie słońcem, hałas z ulicy i dym z mojego wciąż tlącego się papierosa.
I w tym wszystkim my.
– W końcu zapanował spokój. – rzekł tak cicho, że ledwie go usłyszałam, a jego rzęsy zatrzepotały. – I chyba o to tu chodzi. O spokój.
– Tak, o to też chodzi. – mruknęłam równie cicho, nawet nie wiedząc kiedy ta rozmowa przybrała taki obrót. To było ciężkie i dziwne. Ale jednocześnie niewymuszone i... po prostu potrzebne. – Ale głównie powinno chodzić o szczęście.
I właśnie wtedy to do mnie dotarło. To wszystko co miało tam miejsce. Właśnie doszło do mnie, że Nate był zaręczony. Miał narzeczoną, skończył z nielegalnym gównem i miał dobrą pracę. Dotarło do mnie, że musiał klęknąć przed nią na kolano, dać jej pierścionek i powiedzieć, że ją kocha i chcę spędzić z nią resztę życia. Że ją kocha. Chciał spędzić z nią swoją wieczność, bo mu na niej zależało. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak ten niegdyś popieprzony chłopak z głupimi i ryzykowanymi pomysłami, jak on... jak ułożył sobie życie. Miał dwadzieścia pięć lat i ogarnął swoje życie. I pomimo nagłej chęci rozpłakania się, poczułam się tak... dobrze. Jakby właśnie coś ciążącego na moim sercu zostało zabrane i znów pozwalało mi oddychać. Jakby to siedziało we mnie od mojego wyjazdu z Culver City i przez ten cały czas w Maine.
Teraz byłam pewna, że Nathaniel był szczęśliwy. Tak jak obiecał mi przy naszym pożegnaniu. Nie był już tym bałaganem, którego poznałam w kwietniu przed ponad pięciu laty. Był młodym mężczyzną z narzeczoną, pracą, przyjaciółmi, który niedługo miał stać się zapewne mężem, mieć żonę, dom, dziecko i kosiarkę. I to było w porządku. Ba! To było więcej niż w porządku. To było to, na co zasługiwał. Na spokój. Na szczęście. Na miłość. I nagle poczułam się równie okropnie, co źle. On był szczęśliwy, a mi z jakiegoś powodu chciało się płakać. Wiedziałam, że nic już nas nie łączyło i nie miałam prawa mieć żadnych roszczeń, ale i tak nie mogłam opanować się z wszechogarniającym mnie smutkiem. To było tak pierdolenie doskonałe i tragiczne w jednym. Czułam do siebie odrazę. Powinnam się jedynie cieszyć. Cieszyć jego szczęściem, a tym samym ja chciałam się rozpłakać. Boże, byłam tak bardzo popieprzona. Nienawidziłam siebie.
Od czterech lat i z każdym dniem coraz bardziej.
– Zasługujesz na szczęście. – odpowiedziałam spokojnie, co było tak wielkim kontrastem w porównaniu do tego, co właśnie działo się w mojej głowie. Wciąż patrzyliśmy w swoje oczy, a ja za nic nie potrafiłam odwrócić głowy. Choć papieros już zgasł pomiędzy moimi palcami, pozostawiając jedynie filtr. – Dlatego powinieneś się wycofać.
Jego brwi zmarszczyły się w niezrozumieniu, a delikatna zmarszczka pojawiła na czole.
– Z czego? – zapytał zbity z tropu, ale nadal tak samo piękny.
Stop. Nie rób sobie tego.
– Z tego całego syfu dotyczącego Vincenta. – odszepnęłam, nie mając siły na bycie głośniejszą. Wiedziałam, że i tak usłyszy. Zawsze słyszał to, co chciałam mu powiedzieć. Nawet wtedy, gdy nie używałam słów.
– Victoria... – zaczął, ale nie dałam mu skończyć, nim jego cierpki głos spowodował ciarki na moich plecach.
– Ułożyłeś sobie życie. – przerwałam mu, będąc już nieco pewniejszą. – Masz szczęście, narzeczoną, spokój... Naprawdę chcesz to wszystko zepsuć przez jednego człowieka? Przez jeden niepewny plan? Zastanów się. Czy to się w ogóle opłaca?
– To moja decyzja. – uciął mi twardo, a jego mięśnie się napięły. – Gdybym tego nie chciał, to bym tego nie robił.
– Nate, ona nawet o tym nie wie. – powiedziałam miękko, co spowodowało, że odwrócił ode mnie wzrok, patrząc w bok. – Chcesz ją okłamywać?
– To już nie jest twoją sprawą. – powiedział ostrzej i wiedziałam, że go zdenerwowałam, ale zdawałam sobie sprawę z takiej możliwości.
Dlatego nie odpuściłam i po odpaleniu kolejnego papierosa trochę bardziej trzęsącymi się dłońmi, postanowiłam kontynuować. Musiałam odciągnąć go od tego pomysłu. Wiedziałam, że oboje byliśmy już nieco poddenerwowani i nie chciałam działać pod wpływem emocji, ale nie sądziłam, że tu dało się inaczej. Nawet papieros nie był w stanie już mnie uspokoić, przez co zirytowałam się jeszcze bardziej. Przełknęłam ślinę, przyciskając dłoń do swojego czoła, aby je pomasować, bo zaczęło mi w nim pulsować. Dlaczego z nim nigdy nic nie mogło być proste?
– Nate, nie walcz. Odpuść. – powiedziałam w końcu słabo. – Wyrwałeś się z tego gówna. Nie wracaj tam ponownie.
Długo nie odpowiadał, co uznałam za dobry znak, ponieważ może nagle zrozumiał więcej. Dlatego też postanowiłam unieść na niego swój wzrok, jednak okazało się to błędem od razu wtedy, gdy ujrzałam czarne tęczówki. Biły takim chłodem, wrogością i dziwnym uczuciem... rozczarowania? Cholera, może pieprzyłam od rzeczy, ale to właśnie widziałam. Jakby był czymś zawiedziony. Poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła, a ja sama prawie zachwiałam się na nogach, bo nigdy nie sądziłam, że Nathaniel będzie do mnie w takiej chwili tak nastawiony. Przełknęłam ślinę, aby to jakoś pomogło, ale na nic się to zdało. Moje gardło zaczęło jeszcze bardziej palić, a patrzenie w zimne i przepełnione wrogością oczy Nate'a, było jak gwóźdź do trumny. Jego przystojna twarz stężała, gdy wwiercał we mnie swoje puste spojrzenie.
– Więc dlaczego ty w tym jesteś, hm? – zapytał nagle, a jego ostry głos jak brzytwa przecinał powietrze, by rozciąć skórę mojej twarzy.
Dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Nie słyszałam tego tonu tyle lat. Tego cierpkiego charkotu, który wskrzesiłby swoim porażającym chłodem trupa. Jego oczy ciskały gromy w moją stronę, a ja kuliłam się coraz bardziej w sobie. Choć na zewnątrz jak zwykle pozostałam względnie spokojna. Tylko moje oczy przypatrywały mu się z większym smutkiem, niż było to konieczne. Dlaczego po tylu latach wciąż mieliśmy tą głupią tendencję do walczenia ze sobą?
– Dlaczego znowu się w to ładujesz? – zapytał, nie spuszczając z cierpkiego tonu. – Dlaczego specjalnie przyjechałaś tu z Maine, chociaż obiecałaś sobie, że nigdy nie wrócisz do Culver City? Dlaczego również nie odpuścisz, żeby nie psuć swojego spokoju?
Bo jestem popieprzonym bałaganem.
Ale tego wiedzieć nie możesz.
– Bo tu chodzi o moją matkę. – mruknęłam bez zająknięcia.
– O moją też, gdybyś zapomniała. – odpowiedział nadal cierpko, a zirytowanie na jego twarzy było teraz widoczne jeszcze bardziej, co było nowością, bo raczej nie lubił pokazywać co w nim siedziało.
I coś podpowiadało mi, że nie był zirytowany przez naszą rozmowę, a przez coś zupełnie innego.
– Nikt nigdy nie musiał mówić mi, co mam robić, bo ja to wiem. – burknął, napinając swoje mięśnie jeszcze bardziej. – I umiem o siebie zadbać, więc przestań być hipokrytką. Załatwimy to szybko, odnajdziemy tę walizkę, dowiemy się prawdy i każdy z nas wszystkich pójdzie w swoją stronę.
– Jesteś pewny, że na tym się skończy? – zapytałam, a mój ton również nie należał do najmilszych. Ale ja cała przestałam być miła. Skoro chciał warczeć, proszę bardzo.
Nate dłuższą chwilę milczał, jedynie intensywnie się w mnie wpatrując. Jakby chciał coś wyłapać, czegoś się dopatrzeć, tylko nie miałam pojęcia czego. Było to dziwne, a ja naprawdę nie rozumiałam jego zamiarów, więc jakie było moje zdziwienie, gdy zmarszczka znów pojawiła się na jego czole, a zirytowanie zapłonęło w jego oczach. Chociaż nie. To już nie było zirytowanie. To była po prostu wściekłość, a ja nie miałam pojęcia, czym ją spowodowałam. Przecież nic nie zrobiłam. Ta rozmowa nawet nie była taką, o jaką miałby prawo się denerwować, a mimo tego, jego knykcie pobielały od zaciskania swoich dłoni w pięści, a rysy szczęki mogłyby już ciąć papier. Odchyliłam lekko oczy, zastanawiając się, co było przyczyną jego nagłej zmiany, gdy nagle Nate odchylił głowę, wpatrując się we mnie z obojętnością.
– Tak, bo sam to skończę. – rzucił jedynie lodowatym tonem, od którego mnie zmroziło. Wpatrywałam się w niego niewzruszona, zastanawiając się, dlaczego był taki uparty.
Zastanawiałam się nad tym pół ostatniej nocy. Nasz plan na zwabienie Vincenta był dobry, ale mogliśmy wymyślić coś innego, nawet jeśli zajęłoby nam to dużo dłużej. Jednak byłam w stanie się poświęcić, aby tylko Nathaniel znów nie walczył. Ułożył sobie życie, zrezygnował z walk i był w końcu szczęśliwy. Nie mogliśmy tego psuć dla własnej korzyści nawet, jeśli sam się na to zgadzał. To nie było fair. Nie mogliśmy tyle od niego wymagać. Nie mógł ryzykować swoim życiem. Nie znowu. I może byłam hipokrytką, ale nie miałam zamiaru dać mu się zabić na tym ringu. Nie walczył cztery lata podczas gdy osoba, z którą miał tę walkę stoczyć, była aktualnie najlepsza w mieście. To nie miało prawa skończyć się dobrze, a on był taki piekielnie uparty. Jak osioł. Głupi osioł.
– Nie możesz być tego pewny. – drążyłam spokojnie, wyrzucając niedopałek papierosa na ziemię. Znów się napiął.
– Koniec tematu. – uciął oschle, a ja wiedziałam, że nawet gdybym zamknęła go w piwnicy i przywiązała do kaloryfera, nie zmienię jego zdania. I to było tak kurewsko frustrujące.
– Będziesz żałować. – rzuciłam pewna swych słów, tocząc z nim kontakt wzrokowy. Jedynie mat i lodowaty chłód, kierowany wprost we mnie, wypełniał czarne tęczówki. Czułam się źle.
– Nie wiesz czy będę, czy nie. Nie wiesz tego. – odrzekł znacznie ciszej i mniej gwałtownie, ale właśnie to sprawiło, że poczułam się, jakby ktoś uderzył pięścią w mój brzuch. Był taki obojętny. Taki zimny.
Odwróciłam wzrok, aby pozbyć się tego cholernego uczucia otępienia, choć na niewiele się to zdało. To nie powinno tak zaboleć, jak zabolało.
– Wracam do Severine. – mruknął znów oschłym tonem, podczas gdy ja wpatrywałam się w jego tors okryty białą koszulką.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego patrzyłam, jak chłopak wyciąga z tylnej kieszeni szmatkę, której rąbek wcześniej tam wsadził, a następnie zarzuca ją sobie na ramię. Zmarszczyłam brwi, kiedy długi do łokci rękaw jego koszulki uniósł się, odkrywając czarne znaczki umiejscowione po wewnętrznej stronie jego umięśnionego lewego ramienia, tuż nad zgięciem łokcia. Jednak trwało to dosłownie sekundę, nim materiał znów okrył to miejsce, zasłaniając widok. Czy... czy Nathaniel miał tatuaż? Nie, to raczej nie było możliwe. Zapewne był to tylko brud po smarze. Nawet nie zdążyłam się temu przyjrzeć... jednak wyglądało prawdziwie. Ale to nie było możliwe! Nate nigdy nie miał tatuaży i sam kiedyś powiedział mi podczas jednej z naszych rozmów, że go nie kręcą. Ja chciałam mieć kilka i pokazywałam mu, jakie mi się podobają, a on jasno stwierdził, że raczej nigdy sobie nic nie wytatuuje. Więc to nie było możliwe. Tylko dlaczego wyglądało to tak realnie?
– Ty też powinnaś już jechać. – z letargu obudził mnie nagle jego głos.
Nieświadomie popatrzyłam na jego twarz, gdy on z obojętnością wsadził jedną dłoń do kieszeni. Nie posławszy mi ani jednego spojrzenia, ruszył z powrotem do warsztatu, nawet się nie żegnając. Zniknął za drzwiami i tyle go widziałam.
– Cudownie. – szepnęłam pod nosem, przymykając oczy.
Nie dość, że nie przekonałam go do tego, aby zrezygnował, co było celem mojej wizyty, to jeszcze go wkurzyłam, a na dodatek nieplanowanie poznałam miłość jego życia. Miłość jego życia. Prześliczna osóbka z wielkimi, niebieskimi oczami i płomiennymi włosami. Severine. I byłam też ja. Nieznajoma dziewczyna z przeszłości, o której nie raczył nawet jej wspomnieć. Ale w sumie czemu się dziwiłam? Przecież nawet w przeszłości nie byliśmy razem. Nie byliśmy w związku, a Nathaniel nie należał do osób, które się z czegoś spowiadały. Nie widział potrzeby, aby o mnie mówić, to nie powiedział. Jasne, pewnie byłam dla niego w jakiś sposób ważna. Może byłam fajnymi wspomnieniami, ale to tyle. Teraz miał nową teraźniejszość i budował nowe wspomnienia. I dlatego powinien mi dziękować za to, że chciałam mu pomóc i doradzić, aby zrezygnował. Ale nie, bo przecież trzeba się wkurwić i krzyczeć!
I przez to ja sama zdenerwowałam się w dziwny sposób, chociaż na pewno nie powinnam się tak czuć. Ale to było silniejsze ode mnie. A proszę bardzo! Niech sobie walczy i okłamuje swoją narzeczoną, skoro mu się tak podoba. Droga wolna. Ja chciałam jedynie pomóc, ale nie będę robić niczego na siłę, bo on postanowił sobie być zły bez powodu.
A ja naprawdę chciałam tylko pomóc.
– Kretyn. – burknęłam pod nosem, a następnie uniosłam hardo głowę i z niewzruszoną miną wyciągnęłam swoje markowe okulary przeciwsłoneczne z kieszeni płaszcza, zakładając je na nos.
Z hardo uniesioną głową ruszyłam przed siebie, wychodząc z placu warsztatu na chodnik. Stukot obcasów moich muszkieterek odbijał się od betonowych płyt. Zdecydowałam się nie dzwonić po taksówkę, a przejść się, ponieważ to zawsze mnie relaksowało. Niewiele myśląc, ruszyłam do centrum. Kilka minut później dotarłam tam, spalając po drodze cztery fajki. Cóż, może nie byłam tak nieprzejmująca się i spokojna po całej sytuacji z Nate'em, jak uprzednio myślałam. Ze zgrozą zobaczyłam, że moja paczka stała się pusta, a na to nie mogłam sobie pozwolić, bo przez samą myśl o braku papierosów obok mnie stawałam się zdenerwowana. Postanowiłam więc pójść do supermarketu, który znajdował się po drugiej stronie ulicy, aby uzupełnić zapasy. Uniosłam kącik ust, kiedy zdałam sobie sprawę, że był to ten sam sklep, w którym za dzieciaka kupowałam gumy balonowe. Raźnie przeszłam po przejściu po dość zatłoczonej drodze, mijając wielu ludzi.
W końcu udało mi się wejść do sklepu, który nic a nic się nie zmienił od mojego ostatniego pobytu tam. Sprawnie zrobiłam zakupy, kupując trzy paczki czerwonych Marlboro, małą butelkę wody niegazowanej i gumy do żucia o smaku owoców leśnych. Papierosy i gumy wrzuciłam do torebki, a butelkę niosłam w dłoniach, wychodząc z powrotem na dwór. Przeszłam przez szklane, automatyczne drzwi i rozejrzałam się, zastanawiając się, co zrobić dalej. Nastał najwyższy czas, aby udać się do domu, co przyjęłam z ulgą, bo chyba na nic innego nie miałam wtedy ochoty. Mogłam wmawiać sobie, że nie byłam przejęta sytuacją z Nathanielem, ale wtedy bym skłamała. Byłam przejęta, nie wiedziałam co dalej, a na dodatek po głowie tym swojej lekkim krokiem chodziła mi Severine. To było nieznośnie okropne. Warknęłam pod nosem i już miałam ruszyć chodnikiem, gdy nagle na małym parkingu przed sklepem dostrzegłam znajomy samochód, a obok niego jeszcze bardziej znajomą osobę.
Bordowa Mazda nadal prezentowała się tak dobrze, jak przed czterema laty, a jej widok sprawił, że mimowolnie na moje usta wkradł się mały uśmieszek. W końcu to tym samochodem tak często jeździłam do szkoły, na imprezy i na zakupy. Jeździłam nim równie często jak swoim starym, poczciwym Mercedesem, którego mój tato sprzedał lata temu. Bagażnik auta był otwarty, a obok niego stała wysoka blondynka, która aktualnie wkładała do niego siatki z zakupami. Zagryzłam wnętrze policzka, znowu czując podenerwowanie. To było niezdrowe. Mia mnie nie widziała, ponieważ zajęta była swoimi zakupami. Wyglądała ślicznie w białych jeansach z wysokim stanie i pudrowo-różowej bluzie z kapturem. Jej długie włosy były spięte w niedbałego koka, z którego wychodziło kilka pasem. Na jej nosie spoczywały duże, przeciwsłoneczne okulary, a na stopach widniały beżowe new balance.
Zastanawiałam się nad kilkoma opcjami. Pierwszą, która wpadła mi do głowy, od razu skreśliłam. Może nie byłyśmy już przyjaciółkami, ale nie zamierzałam odejść tak, jakbym jej nie zauważyła. To w końcu była Mia Roberts. Zastanawiałam się, czy aby nie czekać, aż mnie zauważy, pomachać i odejść. Jednak to też wydawało mi się niezbyt fajne. Więc jedynie westchnęłam i naciągnęłam okulary na czubek głowy, po czym ruszyłam w jej stronę, zastanawiając się, czy moje serce będzie kiedyś choć odrobinę normalniej reagować na takie rzeczy. Nie powinnam się tak denerwować. To była Mia. I tak, może nie miałyśmy tego, co kiedyś, ale to właśnie ona była osobą, która trzymała mnie ciasno w ramionach, gdy niegdyś się śmiałam czy płakałam. A teraz znowu miałyśmy kontakt. Tchnęłam uspokajająco, czując się z tym nieco lepiej.
– Hej. – przywitałam się, kiedy tylko podeszłam na tyle blisko, aby mnie usłyszała.
Blondynka drgnęła i odwróciła się w moja stronę ze zgrzewką wody w dłoniach. Nie widziałam jej oczu przez duże okulary, ale domyślałam się, że jest zaskoczona. Przez krótką chwilę obserwowała mnie w ciszy, aż w końcu jej pomalowane błyszczykiem usta rozciągnęły się w uśmiechu, a jej twarz zalśniła.
– Victoria, hej. – odpowiedziała. Mój wzrok padł na ciężką zgrzewkę w jej dłoniach, a następnie na dwie duże siatki w wózku sklepowym, który stał obok niej.
– Daj, pomogę ci. – zaoferowałam się. Sprawnie zapakowałyśmy resztę zakupów do jej auta, a kiedy zamknęła bagażnik, odwróciła się całkowicie w moją stronę, nadal się uśmiechając.
– Dziękuję. – odpowiedziała wdzięcznie, naciągając swoje okulary na głowę tak, jak ja wcześniej. Teraz dobrze widziałam jej niebieskie tęczówki, które wlepiała w moje oczy. Jej twarz pokrywał delikatny makijaż, a ona cała wyglądała pięknie. Jak zawsze. – Co tu robisz?
– Kupowałam papierosy. – wyjaśniłam szczerze, a następnie wyjęłam swoją butelkę wody z koszyka sklepowego, którą włożyłam tam wcześniej, gdy pomagałam jej z reklamówkami. – Widzę, że coś dużego się szykuje. Skoro takie zakupy. – mruknęłam, wskazując dłonią na bagażnik. Mia się uśmiechnęła
– Tak. – odparła. – Mama Luke'a i jej nowy chłopak przyjeżdżają w poniedziałek na kolację. Chcę zrobić coś dobrego.
Szok, jaki wkradł się na moja twarz, musiał być na tyle widoczny, że zauważyła go sama dziewczyna, bo zaśmiała się z mojej reakcji, kiwając głową.
– Tak. Maddie jakoś zwyciężyła awersję przed tym nieszczęsnym kolorem blond. – zaśmiała się cicho i widać było, że ją to cieszy.
Cóż, mnie również, bo nadal doskonale pamiętałam, jak przed czterema laty wybuchła między nami nasza największa kłótnia. I to wszystko przez ten cholerny kolor włosów, kiedy mama Luke'a przyjechała do miasta, a sam chłopak przedstawił mnie jako Mię, ponieważ miałam ciemne włosy. Jego mama nie znosiła blondu przez głupi wzgląd na to, że każda kochanka jego ojca, a jej męża, była blondynką. Dlatego cieszyłam się, że zaakceptowała Roberts, bo drugi raz takiej jazdy bym nie przeżyła. Ona chyba też.
– Czyli się układa? – zapytałam.
– Chyba tak. – odparła zadowolona.
Między nami znów zapanowała cisza, podczas której ja bawiłam się butelką wody w moich dłoniach, a dziewczyna obracała kluczyki do auta między palcami. I wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł, który mógł być albo bardzo dobry, albo bardzo głupi. Jednak sama powtarzałam sobie, że nie mogę wiecznie żyć przeszłością i bać się zrobić w tym mieście cokolwiek. W końcu tam się wychowywałam i żyłam większą część swojego życia, a Mia nie była byle kim. To Mia Roberts. I nie chciałam, aby przez cały mój pobyt tam nasza relacja ograniczała się jedynie do planu z Vincentem i okazjonalnych rozmów. Może nie byłyśmy już przyjaciółkami, ale nie oznaczało to tego, że nagle nasza cała historia została wymazana. Chciałam wiedzieć co u niej i traktować ją tak, jak jej się należało. Decydując się, znów spojrzałam w jej oczy, przerywając ciszę.
– Jesteś teraz zajęta? – zapytałam, na co natychmiast na mnie spojrzała. Mimo że jej twarz pozostała spokojna, w jej niebieskich oczach wybuchały właśnie malutkie iskierki, sprawiając, że błyszczały jeszcze bardziej.
– Nie, a co? – odparła pytaniem na pytanie, zaciskając palce na kluczykach auta. Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok.
– Cóż, tak sobie pomyślałam, że może chciałabyś wpaść do mnie na kawę? – zapytałam, czując, jak mój żołądek spada w dół. – Oczywiście, jeśli chcesz i masz czas.
Nie odpowiedziała od razu, a ja zaczęłam pluć sobie w brodę za moją propozycję. Może ona nie czuła tego samego? Może nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, a jedynie odbębnić to wszystko bez zbytniego spoufalania się? Nie to, że mogłam ją za to winić. Oczywiście, że nie. Co więcej, rozumiałam ją, ponieważ przez wzgląd na to, co się stało, było to raczej zrozumiałe. Jednak nic nie mogłam poradzić na smutek, jaki odczułam i było to jeszcze gorsze niż wtedy, gdy stałam w tym warsztacie, patrząc na Severine i Nate'a obok siebie. Zagryzłam wnętrze policzka, czując się nagle bardziej otępiała i uniosłam wzrok na twarz Mii. Niemal zmarszczyłam brwi, kiedy ujrzałam z jakim spokojem i radością mnie obserwowała, delikatnie unosząc kąciki swoich ust. I ziarna nadziei znów zakiełkowały w mojej klatce piersiowej, a pojedyncze pnącza zaczęły rosnąć, oplatając powolnie moje żebra i wypuszczając malutkie kwiatki, które je przyozdabiały.
– Bardzo chętnie. – odpowiedziała cicho, ale pewnie, patrząc wprost w moje oczy.
A pnącza rosły jeszcze bardziej.
– Przyjechałaś taksówką? – zapytała nagle, na co pokręciłam głową.
– Przyszłam tu na piechotę. – odparłam.
– Okej, to pojedziemy moim samochodem. – zgodziłam się z nią.
Dziewczyna jeszcze tylko poszła odstawić wózek sklepowy, a następnie ponownie do mnie dołączyła. Z uśmiechami na ustach wsiadłyśmy do auta. Ona zajęła miejsce kierowcy, a ja pasażera. Znajomy zapach cytrusów wypełnił moje nozdrza i nie mogłam nie uśmiechnąć się jeszcze bardziej, gdy blondynka znów założyła swoje okulary, sprawnie odpalając silnik. Mia może i była bałaganiarą, ale jej samochód zawsze był dla niej świętością, toteż w przeciwieństwie do mnie nie miała tam syfu. Wszystko lśniło i pachniało.
– Nadal nieźle się trzyma. – mruknęłam z uznaniem, zapinając pasy, kiedy niebieskooka sprawnie wyjeżdżała z parkingu.
– Nate ma na nią oko. – odpowiedziała, z czułością głaszcząc deskę rozdzielczą Mazdy. Jej mała dziewczynka - tak zwykle określała ten samochód. – Dobrze mieć przyjaciela mechanika.
Przełknęłam ślinę, a wraz z nią gorycz.
– Co u twojego taty? – zapytałam po chwili, aby skierować myśli na inny tor. Mia sprawnie sunęła po drodze, kierując się w stronę mojego domu. – Dalej pracuje w szpitalu?
– Tak. – skinęła. – Został ordynatorem.
– O, pogratuluj mu ode mnie. – powiedziałam szczerze.
Uwielbiałam Edwarda Robertsa i żałowałam, że tak dawno się z nim widziałam. Może by tak wpaść do niego na dniach? Kiedyś był dla mnie jak dobry wujek i wiele mu zawdzięczałam. Strasznie dużo mi pomógł, a zwłaszcza w momencie, kiedy mój ojciec wyniósł się do Australii.
– Jasne. – zgodziła się, nie spuszczając wzroku z drogi. – Ma nową dziewczynę. Crystal. Jest bardzo miła.
– Akceptujesz? – zapytałam zaczepnie i wiedziałam, że właśnie przewróciła oczami, ale psotny uśmiech wykwitł na jej twarzy.
Mia rzadko kiedy lubiła nowe kochanki swojego ojca. Po śmierci mamy stała się strasznie wybredna i nie lubiła, jak ktoś nieodpowiedni, według niej, kręcił się przy jej ukochanym tatusiu. Troszczyła się o niego najbardziej na świecie.
– Nie jest zła. Są razem od prawie dwóch lat. Jest miła i umie gotować. – wymieniała, wyprzedzając czarne BMW. – Przeniosła się tu z Los Angeles, bo miała dość dużego miasta. I pracuje w Culver High School. Uczy angielskiego.
– Cieszę się, że twój tato w końcu kogoś znalazł. – odpowiedziałam szczerze, na co westchnęła, zgadzając się.
– Ja też. – rzuciła. – Jak jeszcze z nim mieszkałam, to było w porządku, bo nie był sam. Ale gdy wyprowadziłam się do Luke'a, stał się samotny. Jasne, starałam się go często odwiedzać, ale widziałam, że brakuje mu drugiej osoby. Od śmierci mamy minęło już tyle lat, a on jest przecież jeszcze taki młody. – dodała ciszej, lekko smutniejąc. – A odkąd się spotykają, znów jest szczęśliwy i radosny. I to cieszy mnie najbardziej.
– Mieszkasz z Luke'iem? – zapytałam zaciekawiona, na co przytaknęła, zagryzając wolną wargę.
– Tak. Trzy lata temu postanowiliśmy, że to już dobry moment. W końcu jesteśmy razem od pięciu lat, więc wprowadziłam się do jego mieszkania.
Wow. To było takie zaskakujące, ale w tym dobrym sensie. Mia i Luke byli dla siebie stworzeni i cieszyłam się, że im się układało. Mimo że oboje mieli ciężkie charaktery, a ich związek był dość wybuchowy, byli razem doskonali. I to dobrze, że zamieszkali razem. Że razem żyli i się wspierali. Tak jak Scott i Laura. Którzy byli zaręczeni. Zupełnie jak Nate i Severine. Zaręczeni... Mój wzrok od razu padł na jej lewą dłoń, która spoczywała na kierownicy. Na palcu wskazującym widniały dwa pierścionki, ale nie było niczego na serdecznym. Jednak musiałam się upewnić.
– To co? – zapytałam niby od niechcenia, wesołym tonem. – Pierścionek już był?
– Nie. – odparła od razu i mimo że nie chciała dać tego po sobie poznać, lekko spochmurniała. – Nie śpieszymy się.
– Cóż, to chyba w porządku. – odpowiedziałam nieco niepewnie, bo Mia nie zdawała się podzielać mojego zdania.
– Ta. – burknęła.
Przez resztę drogi nie odzywałyśmy się. Bałam się, że cisza będzie niezręczna, ale nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie. Czułam się naprawdę komfortowo, siedząc obok prowadzącej blondynki i słuchając piosenek z płyty Harry'ego Stylesa, którego twórczość Roberts wręcz uwielbiała. I nie zmieniło się to od tych czterech lat, ponieważ podśpiewywała pod nosem prawie każdy wers. Dwie minuty później, Mia parkowała już na podjeździe mojego domu. Nawet przez jej okulary zauważyłam, jak unosi szeroko brwi, patrząc na zarośnięty przód domu, pokryty wysoką trawą i paprociami. Westchnęłam.
– Tak, trochę zarosło. – mruknęłam z niechęcią, gdy zgasiła silnik. Dziewczyna odchrząknęła, ale jej mina nadal wyrażała zdziwienie. Widać było, że nie bywała w okolicy zbyt często.
– Trochę. – odparła.
Obie wysiadłyśmy z auta, a następnie weszłyśmy na ganek. Kątem oka widziałam, jak Mia z oddechem w gardle rozgląda się wokoło, skupiając wzrok na każdej drobnej rzeczy. Zupełnie jak ja kilka dni wcześniej. W końcu to również był jej dom. Otworzyłam kluczem drzwi i obie weszłyśmy do środka. Otaczała nas cisza, ponieważ Theo postanowił spotkać się ze starymi przyjaciółmi, w tym z G. Ściągnęłyśmy swoje buty i postawiłyśmy je obok szafki, a ja zsunęłam z siebie płaszcz i odwiesiłam go na wieszak. Poprawiłam swój przylegający, czarny top z długimi rękawami, który wetknęłam w spódnicę i obróciłam się w stronę Mii, która jak zaczarowana obserwowała pomieszczenie. Uniosłam kącik ust.
– Pójdę zrobić kawę. – rzuciłam cicho, aby dać jej czas. Cicho przeszłam do kuchni, zostawiając dziewczynę w holu.
Całe szczęście, że tego samego ranka wraz z Theo wybraliśmy się na zakupy oraz z wybranych pudeł wygrzebaliśmy garnki, sztućce i zastawę. Wstawiłam ekspres do kawy, wyciągając dwa niebieskie kubki. Oparłam się dłońmi o blat, przestępując z nogi na nogę. Wpatrywałam się w pracujące urządzenie, jakby to miało przyspieszyć jego działanie, gdy nagle usłyszałam za sobą kroki.
– Sporo tu wspomnień. – odezwała się nagle, na co spojrzałam na nią przez ramię z delikatnym uśmiechem.
Oglądała wszystko wokół, a kiedy skończyła, nawiązała ze mną kontakt wzrokowy. Jej wargi rozciągnęły się w przepięknym, szczerym uśmiechu i to wystarczyło, aby szczęście wypełniło mnie od palców stóp po czubek głowy.
– Trochę jest. – odpowiedziałam i pierwszy raz myśląc o tym domu, nie poczułam smutku czy nostalgii przez wspomnienia. Poczułam szczęście. Mia oparła się o wyspę kuchenną, zakładając ręce na piersi i spoglądając na dzbanek z kawą.
– Dla mnie... – zaczęła, ale nie musiała kończyć.
– Dużą z mlekiem i dwiema łyżkami cukru. – odpowiedziałam automatycznie, nawet się nie zastanawiając.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie dowierzając, a następnie na jej wargach znów wykwitł ten piękny uśmiech. Z lekkim niedowierzaniem wydęła usta, kręcąc głową.
– Nadal pamiętasz? – zapytała cicho, zagryzając dolną wargę.
– Jeśli preferencje się nie zmieniły, to tak. – odpowiedziałam pewnie, wciąż spoglądając na nią przez ramię i już nawet nie próbowałam ukryć szczerego uśmiechu.
– Jeśli nie zmieniły się i u ciebie, to zgaduję, że nadal nie słodzisz. – odpowiedziała ze sztucznym zastanowieniem, a w moim wnętrzu coś wybuchło.
Bo i ona pamiętała.
– Dokładnie tak, panno Roberts. – odpowiedziałam, puszczając jej oczko, na co zaśmiała się, a ja do niej dołączyłam.
I te śmiechy tańczyły po kuchennych blatach, ścianach i krzesłach, rozprzestrzeniając się po całym domu. I pierwszy raz od bardzo dawna, wnętrza tego budynku ożyły, barwiąc się rozbawieniem i po prostu szczęściem. Bo byłam szczęśliwa. I może była to wzmianka tylko o pieprzonej kawie. Na pierwszy rzut oka, nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Ale dla mnie było to szczęście, którego nie odczuwałam już dawno. Nie sądziłam, że Mia pamiętała takie drobnostki, ale czego ja się spodziewałam. Ta dziewczyna była nie zastąpiona. I przez tę małą głupotkę, gdzieś głęboko w środku mnie wykwitła mała iskierka nadziei. Może...
Może nie wszystko było jeszcze stracone?
Odrzuciłam szybko od siebie te myśli. Miałam być w Culver City jedynie miesiąc, może trochę dłużej. Nie mogłam wyobrażać sobie nie wiadomo czego. Nie zniosłabym tego rozczarowania.
W końcu zrobiłam dwie kawy i jeden kubek wręczyłam blondynce, która cicho podziękowała. Obie udałyśmy się do salonu i usiadłyśmy na kanapie obok siebie. Przez chwilę panowała komfortowa cisza, którą blondynka przerwała, wpatrując się w moja twarz.
– Byłaś na mieście tylko po fajki? – zapytała nagle.
Spuściłam wzrok na swój kubek, skrobiąc paznokciem po jego uchwycie. To pytanie znów przywołało wspomnienia z warsztatu, które mimo ogromnej chęci, nie chciały mnie opuścić. Zastanowiłam się chwilę, czy chcę poruszać ten temat, gdy nagle napadła mnie ogromna ochota zwierzenia się komuś. Nie, nie komuś. Napadła mnie ogromna ochota na zwierzenie się Mii. Tak, jak kiedyś. I może nie powinnam tego robić. Może to za szybko, a przez fakt, że Roberts teraz trzymała z Nate'em bardziej, niż ze mną, mogło być to niezręczne, ale chciałam to zrobić. Chciałam być z nią szczera. Tak, jak kiedyś. Odetchnęłam więc, znów czując, jak przez zdenerwowanie mój żołądek się kurczy i zaciska. Wiedziałam, że ze zmartwioną miną obserwowała mój profil, gdy ja nadal wpatrywałam się w kubek.
– Papierosy były drugie na mojej liście. – odezwałam się w końcu, czując, jak drży mi głos. – Chciałam pogadać z Nate'em.
Mia milczała, uważnie mnie słuchając i jak zwykle nie popędzając. Uwielbiałam ją za to.
– Napisałam wcześniej do Luke'a, bo nie wiedziałam, gdzie jest. Odpisał, że w warsztacie, więc tam poszłam. I... spotkałam Severine.
– Och.
Nie mogąc się powstrzymać, uniosłam wzrok na jej zszokowaną twarz. Zapewne nie tego się spodziewała. Jej brwi były uniesione, a usta lekko rozchylone. Wiedziałam, że ją znała. Ba! Może i nawet się przyjaźniły? Boże, jak bardzo okropna byłam, że na samą tę myśl, coś się we mnie ścisnęło, a ja miałam ochotę coś rozwalić? Byłam taka okropna. Nie miałam prawa tak myśleć, nie znając całej sytuacji i dobrze wiedząc, że to ja wyjechałam z miasta. Nie oni. Mieli prawo ułożyć sobie życie, a ja byłam tak cholernie samolubna. Przełknęłam ślinę, znów spuszczając spojrzenie na kubek. Zaczęłam zdrapywać z niego niebieską farbę, maltretując zębami swój policzek, podczas gdy Mia nadal milczała, patrząc na moją twarz.
– Wyszła pierwsza. Wyjaśniła mi, kim jest i cóż... skłamałabym mówiąc, że to mnie nie zdziwiło. – dodałam, lekko się krzywiąc. Mia chwilę milczała, aż w końcu westchnęła.
– Domyślam się, w jakim szoku musiałaś być. – zaczęła powolnie, na co cicho parsknęłam. To nie wyrażało w jednej setnej tego, jak się wtedy czułam. – Wiesz, jestem teraz trochę rozdarta, bo nie wiem co myśleć. Z jednej strony wiem, że ja, czy którekolwiek z nas mogło ci to powiedzieć, ale z drugiej strony to sprawa Nate'a...
– Nie. – zaprzeczyłam od razu, przerywając jej delikatny monolog. Z mocą spojrzała w jej oczy. – Bardzo dobrze, że mi nie powiedzieliście. To są jego prywatne sprawy i wpieprzanie się w nie, nie jest dobrym pomysłem. Dobrze się stało.
Czyli oni wszyscy wiedzieli.
Mia uśmiechnęła się lekko w swój kubek, upijając z niego łyk i posłała mi tak wymowne spojrzenie, że ściągnęłam w zdezorientowaniu brwi.
– Co? – zapytałam zdziwiona, na co tylko pokręciła delikatnie głową, ale uśmiech nadal nie schodził w jej warg.
– Nic, po prostu to trochę zabawne i... miłe? – zawiesiła się. – Może minęły cztery lata, ale jeśli chodzi o twoje podejście do Nate'a, to niewiele się zmieniło. Cóż, z tego, co widzę.
– A co to ma znaczyć? – zapytałam, unosząc brew.
– Zawsze chciałaś, żeby czuł się jak najbardziej komfortowo. Czasami troszczyłaś się o niego bardziej, niż o samą siebie. Nigdy nie chciałaś, aby ktokolwiek powiedział albo zrobił coś, co tyczyło się jego prywatnego komfortu. Jeśli tylko temat schodził na te tory, ostrożnie dobierałaś słowa tak, aby go nie wystraszyć, a żeby otworzył się dla ciebie na tyle, na ile sam chce, a jednocześnie z każdym kolejnym razem robił to coraz bardziej. Robiłaś wszystko, aby nie stracić jego kruchego zaufania. – wyjaśniła, zwieńczając swoją przemowę delikatnym uśmiechem. – Dlatego to zabawne, że nawet pomimo upływu czasu, dalej starasz się to robić. I miłe, bo to znaczy, że go szanujesz.
Oniemiała wpatrywałam się w jej twarz, zastanawiając się, czy ta rozmowa naprawdę miała miejsce. Boże, nigdy nie sądziłam, że to było aż tak widoczne! Nie sądziłam nawet, że ktokolwiek zdawał sobie z tego sprawę, chociaż ja sama nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Och, no tak, zawsze chciałam, aby czuł się przy mnie komfortowo, dlatego nie naciskałam, chociaż zdarzyło mi się kilka gaf, jak wyciągnięcie czegoś o jego przeszłości od jego przyjaciół, co było nie fair, ale nigdy nie chciałam stracić jego zaufania. Nate nie był taką osobą. Nie powierzał go byle komu, dlatego było dla mnie tak niesamowicie cenne. I nawet nie zorientowałam, że po czterech latach wciąż to robiłam. To było dla mnie po prostu normalne i słuszne. Niewymuszone.
Odchrząknęłam nagle, czując za dużo uścisku na gardło. Pokręciłam głową nadal lekko zaszokowana.
– Zawsze chciałam, żeby czuł się przy mnie dobrze. – wzruszyłam ramionami, znów patrząc na kubek z kawą w moich dłoniach. Ogrzewałam nim skostniałe palce. – Nate zawsze miał problemy z ufnością i był skryty. Dlatego tak zszokowało mnie to że ma... – urwałam, ponieważ po całym dniu nie byłam już w stanie wymówić tego słowa, co było całkowitą porażką, bo nie miałam prawa tak się zachowywać.
Mia wyczuła moje zawahanie, bo poczułam, jak przysuwa się w moją stronę.
– Narzeczoną? – dokończyła za mnie. Westchnęłam, poddając się i skinęłam głową.
– Po prostu to dziwne. – mruczałam cicho, ale wiedziałam, że Roberts mnie słyszy. – Nie zrozum mnie źle. Naprawdę cieszę się, że odnalazł szczęście i spokój. Cholera, cieszę się bardziej, niż powinnam, ale to... to Nate. Może żyję wspomnieniami, ale to dla mnie zawsze będzie ten tajemniczy chłopak z głupimi pomysłami, który nie wiąże się emocjonalnie z prawie nikim. A tu narzeczona. I tak, wiem, że ma prawie dwadzieścia pięć lat i się powoli ustatkowuje, ale to jest... inne. No wiesz, świadomość, że klęknął przed kimś na kolano i powiedział tej osobie, jak bardzo ją kocha i chce spędzić z nią resztę życia. Chwilę mi zajmie, zanim zaakceptuje zmianę rzeczy. Dlatego mi z tym tak dziwnie.
Boże, brzmiałam żałośnie, a Mia nadal milczała. Zapewne nie wiedziała, co odpowiedzieć na ten mój chaotyczny i pozbawiony sensu wywód.
– Pewnie teraz uważasz mnie za emocjonalnie pustą i zazdrosną wariatkę, która dopowiada sobie rzeczy i nie umie ogarnąć, że ludzie się zmieniają. – ciągnęłam, nadal na nią nie patrząc. – Nie martw się, sama też tak myślę.
– Tak naprawdę myślę, że możesz mieć wiele racji. – odezwała się w końcu spokojnie, na co zaskoczona na nią spojrzałam, marszcząc brwi. Wyglądała na opanowaną i uporczywie nad czymś się zastanawiała, a zdradzały to jej niebieskie oczy. – Wiesz, po twoim wyjeździe, trochę się zmieniło. – zaczęła i teraz to ona na mnie nie patrzyła.
Cholera.
– Kiedy razem z Theo wylecieliście do Maine, a potem z Culver City wyjechał też Cameron, Chris, Matt i Laura ze Scottem... zostaliśmy tu sami. Ja, Luke, Jasmine i Nate. – przełknęła ślinę, obracając kubek w bladych dłoniach. – I nie mieliśmy już tego, co kiedyś. Nie mieliśmy was wszystkich, przez co jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Tak, Luke był moim chłopakiem. Nate był mi wcześniej bliski. W końcu był jak brat dla Luke'a i wy dwoje... – zaczęła, kręcąc palcem, ponieważ nie wiedziała, jak obrać w słowa to, co chciała powiedzieć.
– Mieliśmy momenty. – uratowałam ją z opresji tym głupim stwierdzeniem, na co zaśmiała się pod nosem, kiwając głową.
– Dokładnie. – zgodziła się. – Ale nie był mi nie wiadomo jak bliski. A z Jasmine łączyło mnie jedynie to, że była przyjaciółką Luke'a no i dziewczyną Theo i spotykałyśmy się tylko wtedy, kiedy spotykała się cała paczka. A gdy wszystko się rozpadło... zbliżyliśmy się do siebie, bo byliśmy tylko my. – westchnęła. – Nigdy nie sądziłam, że uznam Jasmine za moją przyjaciółkę, ale tak jest. Kocham ją i cieszę się, że dałyśmy sobie szansę. I tak samo jest z Nate'em. Kocham go jak własnego brata i zrobię dla niego wszystko. I dlatego nie będę mogła odpowiedzieć na niektóre z pytań, które chcesz mi zadać.
Z szokiem wpatrywałam się w jej twarz, gdy dziewczyna szczerze mówiła o tym, co było, gdy wyjechałam z miasta. I wiedziałam, że jej relacja z Jasmine i Nate'em nieco się poprawiła, bo na wszystkie spotkania przyjeżdżali razem, ale nie zdawałam sobie sprawę, że są aż tak blisko. Z jej opowieści byli dla siebie jak rodzina i może byłam patetyczna, ale to tak cholernie mnie ucieszyło. To, że nikt z nich nie był sam. Że mieli siebie. Chociaż nadal ciężko było mi uwierzyć w przyjaźń Mii i Jasmine, to nie mogłam się nie uśmiechnąć. Niewiele myśląc, załapałam jedną z dłoni Mii, zaciskając swoje chłodne palce na jej ciepłej skórze. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, kiedy delikatnie uśmiechnęłam się w jej stronę, patrząc na nią miękko.
– Ja to wiem, Mia i nie mam zamiaru cię wypytywać. – zapewniłam ją. – Nie zaproponowałam ci tej kawy, aby zrobić wywiad środowiskowy. Chciałam po prostu spędzić z tobą trochę czasu.
Moje słowa były szczere do bólu i chciałam, aby moja twarz również to wyrażała, choć nie było to proste zadanie. Zazwyczaj miałam jedną i tę samą minę obojętności i rzadko przejmowałam się czy mam ją wtedy, kiedy nie powinnam, ale teraz chciałam, aby mi uwierzyła. I chyba podziałało, bo jej oczy błysnęły, a ona sama również uścisnęła moją dłoń. Jej skóra była gładka i ciepła, a dotyk aż nadto znajomy. I to wszystko było takie delikatnie, czułe i nasze. Takie, jak kiedyś.
– Trochę rzeczy się zmieniło. – mruknęła nagle, prostując się. Nadal nie puściła mojej dłoni. – Ale to nie oznacza, że zmieniło się wszystko. Bo niektóre rzeczy się po prostu nie zmieniają.
Już chciałam coś odpowiedzieć, ale nie zdążyłam, bo znów wyprzedziła mnie dziewczyna.
– Severine i Nate poznali się trzy lata temu. No, ponad trzy. – wyjaśniła. – Od pół roku są narzeczeństwem. Jeśli chodzi o to, to chyba tylko tyle mogę ci powiedzieć. Wybacz.
I to w niej kochałam. Jej lojalność. Przyjaźniła się z Nate'em, więc nie chciała niczego zdradzać z jego osobistego życia, ale jednocześnie przez wzgląd na nasza dalszą relację, nie chciała zostawiać mnie bez odpowiedzi, bo wiedziała, że miałam tendencję do rozkładania wszystkiego na części pierwsze. Uśmiechnęłam się.
– Cóż, to chyba dobrze. – mruknęłam. – Wydaje się... miła.
Kurwa, miła.
– Tak, Severine jest strasznie kochana. – odparła od razu dziwnym tonem. Mówiła to tak samo, jak wtedy Nate na placu.
– I jest śliczna. – dodałam, czując jej palące spojrzenie na swojej twarzy.
– Mała modelka. – zgodziła się ze mną.
– Przyjaźnisz się z nią? – zapytałam w końcu, zagryzając dolną wargę. Nie mogłam się powstrzymać.
Blondynka znów nie odpowiedziała od razu.
– Przyjaźń to za duże słowo, ale bardzo ją lubię. – odpowiedziała. Pokiwałam głową.
– To dobrze, że jest miła. Nate miał już jedną sukę i to wystarczy. – wymamrotałam, na co Mia cicho się zaśmiała. Czułam, jak ciężka atmosfera lekko osiada, pozostawiając nas w dużo lepszych nastrojach
– No więc, Clark? – zapytała nagle zaczepnie, unosząc zadziornie dolną wargę. – Opowiadaj, jak tam w Maine.
I tak to się zaczęło. Nie wiem, w której chwili kawę zastąpiłyśmy kubkami z herbatą, a następnie kolejnymi gorącymi i zimnymi napojami. To było tak zadziwiająco proste. Kiedy jeszcze będąc w Maine zastanawiałam się, co by było, gdybym spotkała się z Mią Roberts, w moich wizjach to wszystko było takie strasznie niezręczne i obce. A gdy działo się to naprawdę, to wszystko było takie proste i przyjemne. Jakby te cztery lata w ogóle nie istniały. Kiedyś bałam się, że może Mia się zmieniła, że może nasza konwersacja nie byłaby swobodna ze względu na to, że nie miałyśmy wspólnych tematów, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Dobre dwie godziny siedziałyśmy na kanapie, popijając smakowe herbaty i oceniając ich smaki. A w międzyczasie gadałyśmy o najróżniejszych pierdołach.
Opowiadałam jej o Maine. O mojej pracy i nowych znajomych. Powiedziałam jej o Hannah i jej blond włosach, które przypominały włosy Mii (Roberts stwierdziła, że kiedyś koniecznie chce je zobaczyć). Mówiłam o tym, co robię i czym się zajmuje, a dziewczyna nie wierzyła, że dałam nieco wciągnąć się w świat mody. Potem jasno mi oświadczyła, że któregoś dnia muszę zrobić jej zdjęcie mojej kolekcji sukienek i wysokich obcasów, bo nie wierzy, że ją mam. Wspominałam o przeróżnych rzeczach. Jedynie bąknęłam o samym momencie, gdy pierwszy raz przyleciałam do Maine. Starałam się jak najmniej skupić na pierwszych dwóch latach, a od razu przeskoczyłam do dwóch ostatnich. Opowiedziałam jej o studiach, których jeszcze nie skończyłam przez pewne sprawy. Nie dopytywała się o co chodzi i byłam jej bardzo za to wdzięczna. Gadałam co mi ślina przyniesie na język, wspominając o różnych pokazach mody, mojej awersji do modelek, o tym, co działo się u Ericka i Kota oraz o samym Theo, nie szczędząc sobie kilku żenujących historyjek.
Mia za to gorliwie opowiadała o swoich studiach. Koniec końców skończyła kosmetologię, do czego przekonał ją jej ojciec. Nie takie były jej plany, ale stwierdziła, że cieszyła się, iż tak to wszystko się potoczyło. Chciała zostać dermatologiem. Aktualnie miała staż w klinice, na który pomógł dostać jej się jej ojciec. W końcu był lekarzem i miał znajomości, więc dziewczyna skorzystała. Opowiadała mi o jej znajomych z uczelni (Ninie i Luce. Byli rodzeństwem i cały czas razem zmieniali kolor włosów na takie same zwariowane odcienie). Mia wspomniała coś o tym, że ja z Theo również powinniśmy kiedyś tak zrobić, co skwitowałam śmiechem. Ja i Theo razem w niebieskich włosach? Ciekawa wizja. Mia zwinnie omijała tematy Nate'a czy Jasmine, a jedynie opowiadała sporo o Parkerze. O ich wspólnym życiu, jej pogodzeniu się z jego matką i jej co rusz nowych mężczyznach.
Nim się zorientowałyśmy, nastała pora kolacji, a nasze brzuchy stwierdziły, że dobrze byłoby je napełnić. Więc obie zabrałyśmy się do pracy. Zaczęłyśmy przygotowywać naleśniki w kuchni. I naprawdę dawno się tak nie śmiałam. Ja robiłam ciasto, a Mia je smażyła. Roberts chyba obrała sobie za punkt honoru ubrudzenia każdej powierzchni w pomieszczeniu, bo jej przewracanie placków w powietrzu kończyło się tragicznie. Ale przez to bolał mnie już brzuch od śmiechu, a ja sama sapałam jak stary traktor. W końcu jakoś udało nam się je dokończyć. Pierwszy raz od dawna również zjadłam dużo więcej, niż zazwyczaj, ponieważ obie wcisnęłyśmy w siebie po sześć ogromnych porcji. W prawdzie na koniec obie umierałyśmy z przejedzenia, siedząc rozwalone na krzesłach w jadalni.
I wciąż gadałyśmy, gadałyśmy i gadałyśmy. Jakbyśmy tym jednym wieczorem chciały nadrobić te cztery lata, chociaż żadna z nas nie poruszyła tematu, dlaczego nasza znajomość tak się zakończyła. Chyba obie zdawałyśmy sobie sprawę, że to nie była pora na taką konwersację. To miało być lekki i luźne, a nie ciężkie i wywołujące mdłości. Więc może to wszystko nie było w stu procentach szczere, bo dobrze zdawałyśmy sobie sprawę, że zachowywanie się, jak gdyby nigdy nic się nie stało, nie załatwiało całej sprawy, ale tamtego dnia to wystarczało. Ba! To było więcej niż wystarczające. Poruszanie tylko miłych tematów i po prostu bycie obok siebie. Już dawno nie czułam się tak dobrze i swobodnie. To było takie niewymuszone i szczere. I pragnęłam przeżywać to każdego dnia.
W pewnej chwili drzwi frontowe się otworzyły, a w domu słychać było kroki. Obie ledwo spojrzałyśmy na korytarz, a sekundę później wyłonił się z niego Theo. Spojrzał na nas z opóźnionym refleksem, po czym zeskanował nasze ociężałe ciała, syf na stole i resztki jedzenia na talerzu. Uniósł ze zdziwieniem brwi, ale nie skomentował sytuacji. Zapewne był zdziwiony tym widokiem. W końcu byłam razem z Mią. Zamiast tego westchnął i założył ręce na piersi, kręcąc głową.
– Wyglądanie jak utuczone prosiaki. – skwitował, na co przewróciłam oczami i wystawiłam w jego stronę środkowy palec, a siedząca naprzeciw mnie Mia jęknęła.
– Masz szczęście, że jestem zbyt zmęczona, aby ci odpowiedzieć. – zajęczała, poprawiając się na krześle.
Brunet zaśmiał się, a następnie podszedł do blondynki. Nachylił się nad nią i złożył buziaka na jej policzku w geście przywitania, nadal będąc rozbawionym. Nadal będąc na tym samym poziomie jej twarzy, spojrzał jej w oczy.
– Jesteś zmęczona jedzeniem? – zapytał zaczepnie, na co skinęła głową.
– Zdziwiłbyś się, jak ta czynność potrafi być męcząca. Przydałaby mi się dwugodzinna drzemka. – prychnęła, na co Theo cicho się zaśmiał, a następnie wyprostował, czochrając jej włosy.
Tym razem nie powstrzymała się od wiązanki przekleństw i starała się ściągnąć jego dłoń, ale chłopak był silniejszy. Koniec końców, Mia skończyła z sianem na głowie, czerwonymi wypiekami złości na policzkach i dyszącym oddechem. Ciskała w Theo piorunami z oczu, ale mój brat nawet się tym nie przejął, tylko z rechotem udał się po schodach do swojego pokoju. A ja po prostu się śmiałam. Tylko tyle i aż tyle. To on zawsze był tym mniej pochopnym i emocjonalnym. Potrafił bez problemu rozmawiać z naszymi byłymi przyjaciółmi, kiedy ja tak strasznie się denerwowałam. Tak, on też był zestresowany, ale umiał oddzielić rozum od uczuć. Ja miałam z tym problem.
– Cztery lata, a on nadal jest kretynem. – wymamrotała, popijając gorącą czekoladę ze swojego kubka. Poprawiłam swoje siwe dresy, w które przebrałam się już jakiś czas temu, wkładając dłonie do ich kieszeni.
– To mój brat. Spodziewałaś się czegoś innego? – zapytałam retorycznie, na co się zgodziła.
W tej samej chwili jej telefon, leżący na stole pośród talerzy, owoców, dżemów i bitej śmietany, zawibrował. Chwyciła go, sprawdzając powiadomienie.
– Oho, mój książę wzywa. – mruknęła z lekkim przekąsem, ale widziałam na jej twarzy tę dobrze mi znaną nutkę czułości. – Chyba się stęsknił.
– Czeka aż królewna wróci do zamku. – dodałam z przekąsem, na co wygięła twarz w zabawnym grymasie, parodiując mnie. Zaczęła mu coś odpisywać, a następnie westchnęła i zablokowała urządzenie, chowając je do tylnej kieszeni spodni.
– Już po dziesiątej, więc będę się zbierać. – powiedziała, na co wytrzeszczyłam oczy, a następnie wyjrzałam przez okno. Rzeczywiście, było już całkowicie ciemno, a dwór oświetlały jedynie uliczne latarnie.
Pokiwałam głową i obie wstałyśmy, jęcząc ciężko i łapiąc się za brzuch. Naprawdę byłyśmy prosiakami. Ale za to jakimi szczęśliwymi. Obie powłóczyłyśmy się do salonu. Mia ledwo schyliła się, aby nałożyć buty, czemu przyglądałam się ze śmiechem. Kiedy już się wyprostowała, znów zblokowałyśmy wzrok. Jej mina nie była już taka wesoła, a sama dziewczyna uparcie się nad czymś zastanawiała. Jej wzrok badał moją twarz w skupieniu, a iskierki w niebieskich tęczówkach jasno mówiły, że coś w jej głowie mocno się kotłowało. Ze zdławionym oddechem i w zupełnej ciszy czekałam na jej reakcje, gdy nagle jej oczy lekko przygasły, a ona sama chwyciła klamkę drzwi. Wymusiła delikatny uśmiech, którym rozświetliła pomieszczenie. Zastanawiałam się, czy również myślała o tym, o czym podświadomie myślałam ja.
Czy mogłabym ją przytulić.
– To był miły dzień. Cieszę się, że spędziłyśmy go razem. – powiedziała, na co i ja delikatnie się uśmiechnęłam, znów czując to przyjemne ciepło w całym moim ciele. Pokiwałam głową ze zmęczeniem, zakładając ręce na piersi.
– Też się cieszę.
Mia otworzyła drzwi i wyszła na ganek. Już chciała kierować się w stronę samochodu, gdy nagle przystanęła. Widziałam, że bardzo waha się, nim znów odwróciła się w moja stronę. Dzielił nas próg domu, a światło zapalone na ganku oświetlało jej bladą buzię. Widziałam, jak znów uporczywie się nad czymś zastanawia, by po chwili zagryźć dolną wargę i spuścić spojrzenie z mojej twarzy.
– Po prostu pamiętaj. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
I z tymi słowami odwróciła się, a następnie napięcie podbiegła do auta i wsiadła do niego, ani razu się na mnie nie oglądając. Patrzyłam, jak odpala Mazdę, a następnie wyjeżdża na ulicę i znika w ciemności. Chwilę tak stałam, nieco skołowana, po czym zamknęłam powolnie drzwi. Nie ruszyłam się natomiast i po prostu patrzyłam na ciemne drewno przede mną, starając się unormować oddech. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Wiedziałam o tym, okej, ale o co jej chodziło? Tego nie potrafiłam rozgryźć. Spędziłyśmy cudowny dzień razem. Może nie był tym, co kiedyś, ponieważ obie wiedziałyśmy, że nie będzie w stu procentach dobrze, dopóki nie porozmawiamy na pewne tematy, ale było dobrze. Było lepiej niż dobrze. Więc o co jej chodziło?
– Miałaś dobry dzień? – cichy głos rozniósł się za mną, a ja ani drgnęłam. Nadal wpatrywałam się z bliska w drzwi.
– Można tak powiedzieć. – odrzekłam, wzdychając i odwracając się w kierunku mojego brata. Stał w progu wejścia do korytarza, opierając się bokiem o beżową ścianę. Przebrał się już w dresy i rozciągniętą koszulkę, a jego włosy były mokre, co oznaczało, że wziął szybki prysznic. – Nie licząc kilku wyjątków, można zaliczyć go do tych lepszych w Culver City.
– To bardzo się cieszę. – odpowiedział szczerze. – Suszarka już wysuszyła pranie, więc pójdę poskładać. Zatrzymałam go.
– Zostań. Ja to zrobię. Ty pójdź coś zjeść. – mruknęłam, idąc w kierunku łazienki na dole. Theo skinął.
I kiedy składałam nasze ubrania, patrząc na swoje eleganckie koszule, drogie spodnie i koronkowe bralety... Kiedy widziałam moje wysokie buty i czarne, markowe płaszcze, doszło do mnie jedno. Bo tamtego dnia było tak samo. Tak samo, jak tego dnia przed czterema laty, kiedy pierwszy raz ujrzałam Wilson dokładnie w tym samym warsztacie. Kiedy to ja tam byłam, a ona szukała Nathaniela. Kiedy weszła w swoim drogim płaszczu, stukając szpilkami o posadzkę i wyglądając przy tym tak elegancko, hardo i inaczej ode mnie.
Byłam Darcy. A Severine była mną. Victorią Clark sprzed czterech lat, która już nie istniała.
***
Następny dzień zaczął się jak każdy inny. Wstałam około jedenastej, zjadłam śniadanie i poplątałam się trochę po domu. Wypaliłam kilka papierosów. Pomogłam Theo uruchomić telewizor, który na szczęście działał i teraz wesoło pobrzmiewał w salonie, przez co nie było tak cicho. Wymieniliśmy również żarówki w domu, więc teraz wszystkie światła były sprawne, a także powyciągaliśmy z pudeł, które stały na strychu, wszystkie potrzebne rzeczy do kuchni czy łazienek. Stojąc tam nawet nie zerknęłam w stronę paczek, które stały w innym koncie strychu, a na każdej widniało moje imię. Wiedziałam, że są tam moje stare rzeczy, których nie chciałam brać do Maine. I nie chciałam ich również otwierać.
Po osiemnastej, kiedy zjedliśmy z Theo spóźniony obiad i leżeliśmy w salonie, oglądając po raz setny „To właśnie miłość" mój telefon wydał z siebie dźwięk powiadomienie. Chwyciłam go, leżąc pod kocem i zerknęłam na wyświetlacz.
Laura: Hejka vic! Scott wczoraj spotkał się z gościem od walk i już wie co i jak odnośnie walki nate'a. Macie czas z theo aby tak za godzinę spotkać się w barze u luke'a?
Pokazałam wiadomość Theo, który leżał obok mnie. Prześledził treść smsa, a potem z niewzruszoną miną spojrzał na moją twarz, kiwając głową.
– Możemy iść. – odpowiedział, więc z westchnięciem zaczęłam wystukiwać odpowiedź. Znowu przestało być kolorowo.
Victoria: jasne. będziemy.
– Idę się zbierać. – odparłam, na co skinął głową, nadal oglądając ten durny film. Nie cierpiałam go.
Wiedziałam, że aby się wyrobić musiałam się pospieszyć, chociaż i tak podejrzewałam, że się spóźnimy. Musiałam się odświeżyć, ponieważ dzień wcześniej zdecydowałam się nie brać prysznica na wieczór, a i rano jakoś się nie przemogłam, więc moje włosy były tłuste, a ja sama śmierdziałam. Wzięłam krótki prysznic, podczas którego zastanawiałam się, jak będzie wyglądać to spotkanie, na którym będzie również Nate. W końcu jesteśmy pokłóceni. Chyba. Ale to jego wina. Tak. To on zaczął się wściekać. Ja tam mogę z nim nie rozmawiać. I tylko trochę zastanawiałam się, co mi powie, jeśli w ogóle tam będzie i postanowi się do mnie odezwać. Dobra, trochę bardzo. W końcu wyszłam z kabiny. Woda z mokrych kosmyków spływała po moich nagich ramionach i całym ciele, ale czułam się dużo lepiej.
Owinęłam swoje ciało ręcznikiem i wysuszyłam swoje włosy i pozostawiłam je rozpuszczone. Rosły jak szalone, bo sięgały mi już troszeczkę za łopatki, a na szczycie mojej głowy widziałam maleńki odrost, spod którego przebijał mój naturalny, brązowy odcień. Westchnęłam rozdrażniona. Nie znosiłam tego koloru. Sprawnie wykonałam mój codzienny makijaż, który nie był aż tak mocno krzykliwy, a jedynym odważniejszym punktem były moje ciemnoczerwone usta. Gdy już zdecydowałam, że wystarczy, wróciłam do swojego pokoju. Szybko założyłam bieliznę, a następnie stanęłam nad otwartą walizką, wokół której walały się moje ubrania.
Po chwili namysłu postawiłam na klasykę. Wybrałam moje ulubione, czarne szwedy z wysokim stanem, które fajnie opinały mój tyłek. Mogłam zakładać je jedynie do wysokich szpilek, bo nawet na obcasach nogawki dotykały ziemi. Kiedy pierwszy raz je założyłam, wywróciłam się cztery razy, ale na szczęście byłam już wprawiona. Dobrałam do tego jasnobeżowy, przylegający golf z długimi rękawami, który przez malutkie drobinki połyskiwał delikatnie w świetle i cholernie dobrze układał się na ciele. Tak, to było okej.
Pięć minut później stałam już w pełni gotowa, spoglądając ostatni raz w lustro. Opinający golf włożyłam w wysokie spodnie. Wyglądałam w porządku. Odrzuciłam włosy na ramię i uspokajająco westchnęłam. I tak nie było źle, więc wyszłam z łazienki. Ze swojego pokoju zabrałam torebkę i wskoczyłam w moje czarne szpilki, które i tak widoczne były jedynie wtedy, gdy szłam, ponieważ przykrywał je materiał spodni. Sprawdziłam jeszcze godzinę w telefonie i widząc, że była za dwie siódma, wyszłam ze swojego pokoju.
– Theo?! – zawołałam, schodząc po schodach.
– Tu jestem! – odpowiedział, a jego głos dochodził z holu.
I nie myliłam się, ponieważ chłopak już czekał na mnie przed drzwiami wyjściowymi, opierając się plecami o ścianę i klikając coś na swoim telefonie. Podeszłam do wieszaka i ściągnęłam jeden z trzech płaszczy, jakie tam wisiały. Wybrałam ten czarny z Chanel. Był ciepły, elegancki oraz sięgał mi prawie za kolana. Zarzuciłam go na ramiona i nie zapięłam, a następnie popatrzyłam na Theo, który w pełni gotowy wkładał właśnie telefon do kieszeni czarnych, materiałowych spodni. Wyglądał bardzo dobrze w tej żółtej, lekko za dużej koszuli w pstrokate wzory, której pierwszych trzech guzików postanowił nie zapinać oraz beżowym, niezapiętym, długim płaszczu. Na nos wsunął swoje cienkie okularki w stylu vintage z ciemnożółtymi szkłami, które idealnie pasowały do jego przydługich, ciemnych włosów z przedziałkiem na środku. Wyglądał jak żywcem wyjęty z lat osiemdziesiątych. Lubiłam u niego ten styl.
– Jedziemy? – zapytał. Skinęłam głową, więc oboje wyszliśmy z domu.
Już po wyjściu wiedziałam, po co mu te cholerne okulary i żałowałam, że i ja nie wzięłam swoich. Mimo późnej pory, o tej porze w Kalifornii słońce dopiero chowało się, jednak irytujące promienie słoneczne wciąż przebijały się znad horyzontu, rażąc mnie w oczy. Taksówki jeszcze nie było, więc czekaliśmy na ganku. Theo zamknął drzwi, a ja obserwowałam, jak po tym wsuwa kluczyki do mojej torebki, którą trzymałam w dłoni.
– Byłem już dziś w wypożyczalni samochodowej. – mruknął. – Od jutra będziemy mieć samochód. Nie możemy wciąż jeździć taksówkami, bo to strasznie nieopłacalne.
– Jaki wybrałeś? – zapytałam niby od niechcenia, bo i tak wiedziałam, że nie będę nim jeździła. Oczywiście nie za kierownicą.
Theo błysnął zębami w zadowolonym uśmiechu.
– Oczywiście, że Mercedes. – odparł z zadowoleniem.
Przewróciłam oczami. Typowe.
Poczekaliśmy więc dwie minuty, aż w końcu zauważyliśmy żółty pojazd, po który wcześniej dzwonił Theo. Zaczęliśmy kierować się w jego stronę, gdy nagle głośne zawołanie sprawiło, że oboje przystanęliśmy w połowie drogi, patrząc w lewo. Dwa domy dalej na swoim podwórku stała znajoma nam dziewczyna, która dwa dni wcześniej włamała nam się na posesję. Brązowe włosy znów miała w nieładzie, a na twarzy szeroki uśmiech. Trzymała w dłoniach prawdopodobnie zraszacz, ponieważ podłączony był do długiego węża ogrodowego. W swoim dresie wesoło do nas machała, niemal wybijając sobie tym staw. Skinęliśmy w przywitaniu głowami, gdy nagle dziewczyna coś przełączyła w zraszaczu, bo ten zaczął tryskać wodą, uderzając ją sporym strumieniem wprost w twarz. Alice krzyknęła głośno i zaczęła mocować się z włączonym urządzeniem, które nie chciało się wyłączyć, a zamiast tego z mocą siekało wodą w każdym kierunku, mocząc dziewczynę niemal do suchej nitki.
Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć swojej miny, kiedy spojrzałam na Theo, który patrzył na dziewczynę z uniesionymi brwiami. Przez kilka sekund patrzyliśmy, jak przegrywa ze zraszaczem, po czym potrząsnęliśmy głowami i bez słowa wsiedliśmy do taksówki. Kierowcą nie okazał się jednak Filip, a jakiś inny mężczyzna. To mnie zasmuciło. Wolałam naszego miłego taksówkarza. Jednak bez ociągania podaliśmy mu adres i w ciszy ruszyliśmy. A ja zaczęłam się zastanawiać. Bo z jednej strony bardzo cieszyłam się, że zobaczę Mię i resztę, ale z drugiej obawiałam się konfrontacji z Nate'em i tego, jakie nowe rewelacje na nas czekały. To wszystko było popieprzone.
W końcu dojechaliśmy do baru. Theo zapłacił za taksówkę i wyszliśmy. Z niesmakiem patrzyłam, jak moje spodnie spotykają brudnej ziemi. Dobrze, że były czarne. Odgarnęłam swoje włosy na plecy i wyprostowałam się, patrząc na czerwony, znajomy neon. Bez ociągania ruszyliśmy w tamtą stronę. Po wejściu do środka, znów trochę zatkało mnie przez ten zapach. Stęchlizna i dym papierosowy oraz dziwna wilgoć nie było zbyt dobrym połączeniem. Dlatego szybko pokonaliśmy ciemny korytarz i weszliśmy do niezatłoczonej sali. Jak zwykle, większość już na nas czekała, chociaż tym razem nie wszyscy. Tym razem nikt z naszych nie siedział przy barze, który okupowały inne osoby, a zamiast tego zajmowali miejsca przy jednym z największych stolików. Za długim barem stał już Luke, a obok niego Laura, co było dziwne, bo dziewczyna już tam nie pracowała. Zapewne mu pomagała. Przy kwadratowym, wysokim stole na wysokich stołkach siedziała już Mia, a obok niej Jasmine, z którą o czymś rozmawiała. Dalej siedział Scott i Matt wraz z niezainteresowanym niczym Cameronem. Nigdzie nie było Chrisa i Nate'a. Przełknęłam ślinę.
Miałam jeszcze trochę czasu, aby się psychicznie przygotować. Dobrze.
Wraz z Theo podeszliśmy najpierw do baru, aby przywitać się z Luke'iem i Laurą. Oboje uśmiechnęli się na nasz widok.
– Cześć, kochanie! – zawołała Moore, gdy tylko podeszliśmy do blatu.
Nachyliłam się nad nim i cmoknęłam brunetkę w policzek. W tym samym czasie Theo i Parker wymienili się piątką na powitanie, zakończoną głośnym plaśnięciem. Chryste, faceci musieli robić to tak głośno? Odsunęłam się od brunetki, która powróciła do nalewania piwa, a następnie spojrzałam na Mitchella, który posyłał mi cwane uśmieszki.
– A ja nie dostanę całusa na przywitanie? – droczył się, cmokając w powietrzu.
Niewiele myśląc, pocałowałam wnętrze swojej prawej dłoni, a następnie wysunęłam ją i z głośnym plaśnięciem uderzyłam nią w policzek chłopaka. Nie było to mocne, ale i tak donośny odgłos rozniósł się po sali, a jego głowa odchyliła w bok. Z zadowoleniem wyprostowałam się, powodując tym samym śmiech trzech starszych mężczyzn, którzy sączyli piwo obok nas na wysokich krzesłach. Laura wybuchła perlistym śmiechem, a Luke skrzywił się, rozmasowując obolały policzek i patrząc na mnie gniewnie, chociaż wiedziałam, że nie był zły.
– Zołza. – burknął, wskazując na mnie palcem.
– Ale tylko twoja. – odparłam, aby się przymilić, co podziałało, bo zatrzepotał zalotnie rzęsami i przyłożył dłoń do skroni, udając, że mdleje. Pokręciłam rozbawiona głową i znów spojrzałam na Laurę. – Pomagasz dziś?
– Zginąłby beze mnie. – odparła, na co Luke trącił ją łokciem w bok. – Zaraz skończymy i do was przyjdziemy. Idźcie, idźcie.
Razem ruszyliśmy do stolika, przy którym już na nas czekano. Uśmiechnęłam się szeroko do Mii, która również odpowiedziała mi tym samym, a jej oczy znów rozbłysły. Nadal byłam jej wdzięczna za ten nasz dzień. Przystanęłam przy Cameronie, który jak zwykle uraczył mnie swoim pięknym uśmiechem, więc usiadłam na wysokim stołku pomiędzy nim, a Mattem, który szybko spojrzał na moja twarz. Theo również zajął miejsce obok Wilsona, nie patrząc w stronę Jasmine, która aktualnie przestała konwersować z Roberts, a jedynie patrzyła mętnym wzrokiem w kufel z piwem. Nawet nie chciałam wiedzieć, jak było jej ciężko.
– Rodzeństwo Clark w końcu do nas dotarło. – zacmokał Donovan. – Już chciałem wzywać pomoc. Kto wie, czy nie leżeliście już w krzakach.
– Leżałeś w krzakach więcej razy, niż my wszyscy razem wzięci. – dociął mu Scott, na co Matt zmrużył powieki, posyłając mu swoje spojrzenie.
– Kłamstwo. – wyartykułował, uderzając pięścią w stół. Chciał chyba zagrać tym prawnika, ale nikt się na to nie nabrał, bo posłaliśmy mu jedynie pobłażliwe uśmiechy.
– Stary, ty nie umiesz pić. Kończyło się krzakami prawie zawsze. – znów zaczęli się słownie przepychać i obserwowałabym to dalej, gdyby nie fakt, że poczułam dwa silne ramiona, które obejmowały mnie od tyłu.
Zapach lasu dotarł do moich nozdrzy, a bijące od jego ciała ciepło było dla mnie jak prawdziwy raj. Uśmiechnęłam się, zaciskając dłonie, z pierścionkami na placach, na ramionach Chrisa, który skrzyżował je na mojej klatce piersiowej, dociskając moje plecy do swojego torsu.
– Stęskniłem się. – mruknął mi do ucha, na co mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
– To dlaczego mnie nie odwiedzasz? – zapytałam zaczepnie, kiedy wyprostował się, ale nie odszedł.
Odwróciłam się na wysokim stołku w jego stronę, gdy Adams nadal jedną dłonią obejmował moje ramię, patrząc na mnie z góry. Wyglądał zjawiskowo w dopasowanym garniturze w kwiatowe wzory oraz czarnej, przylegającej koszulce pod rozpięta marynarką. Jego kędziorki były stylowo zaczesane, a jeden opadał mu zawadiacko na czoło. Kątem oka zobaczyłam, jak Cameron również okręca się na swoim krześle i z niezidentyfikowaną miną skupia swoją uwagę na chłopaku. Ten jednak chyba nie zdawał sobie z tego sprawy (albo nie chciał zdawać sobie z tego sprawy) i wciąż patrzył na moją twarz.
– Och, tak? – zapytał bojowo, unosząc jedną z równych brwi. Zawsze mu ich zazdrościłam. Miał lepsze ode mnie. – W takim razie jutro przyjeżdżam i się ode mnie nie opędzisz ani na sekundę.
– W porządku. – zgodziłam się bez zająknięcia.
– Witaj, Christopher. – do rozmowy wtrącił się Cameron, ani na sekundę nie spuszczając swojego przenikliwego spojrzenia z twarzy chłopaka.
– Cameron. – Chris skinął w przywitaniu głową i chociaż starał się grać niewzruszonego, widziałam, jak jego uszy i kark lekko różowieją.
Obserwowałam to jednego, to drugiego, gdy tak się sobie przyglądali i nie wiedziałam, czy to tylko ja, czy atmosfera naprawdę zgęstniała. Adams przełknął ślinę i starał się wytrzymać ostrzał spojrzenia Camerona, który nagle chytrze uniósł kącik swoich idealnie skrojonych ust. I właśnie w tym momencie Chris rozchylił swoje oczy i niemal natychmiast odwrócił swoje spojrzenie od rozbawionego tą reakcją Wilsona. Starał się ukryć swój uśmieszek, ale i tak go widziałam, gdy Adams jeszcze bardziej czerwony, skupił się na mnie.
– Dawni przyjechaliście? – odchrząknął z lekką paniką, starając się zmienić temat. Cameron już nawet nie udawał, tylko parsknął dźwięcznym śmiechem i przestał katować biednego Chrisa, bo odwrócił się do nas plecami.
– Przed chwilką. – odpowiedziałam, starając się nie być rozbawioną, aby Chris nie zarumienił się jeszcze bardziej i trochę odetchnął.
Chwilę porozmawialiśmy o nieistotnych sprawach, aż w końcu do stolika podszedł Luke z Laurą. Chris szybko usiadł na miejscu obok Theo, który rozmawiał o czymś z Mattem. Wszyscy przenieśliśmy wzrok na nowoprzybyłą dwójkę, która stanęła przy stoliku.
– Dobra, możemy. – powiedział nagle Luke.
– A Nate? – zapytała Mia. Mitchell pokręcił głową.
– Wie już. – zapewnił. – Scott, mów.
Wszyscy przenieśliśmy spojrzenie na czarnoskórego, który odchrząknął, poważniejąc.
– Luke zadzwonił do Aidena, który kiedyś zajmował się ustawianiem walk. – zaczął. – Niestety już tego nie robi, ale dał nam namiary na kogoś, kto się na tym zna. Trochę pogrzebałem i dostałem informację, że najbardziej popularnym zawodnikiem jest niejaki Patrick Sanchez. Jest z Brazylii i od kiedy odszedł Nate to on teraz tu króluje.
Spojrzałam się po innych, ale im to nazwisko również nic nie mówiło. Teraz głos zabrał Matt.
– Podobno najczęściej można go spotkać w jednym z klubów, które kiedyś należały do Venoma. Jest na obrzeżach miasta i on sam jest tam prawie codziennie. – dodał. – Jeśli chcemy go znaleźć, trzeba celować tam.
– Czyli musimy się tam wybrać na dniach? – zapytała Mia, na co Scott skinął głową.
– Mój znajomy barman ma nam dać znać, kiedy się pojawi. – wyjaśnił.
– A potem? – zapytałam. Chłopak westchnął.
– A potem będziemy żałować i dziękować jednocześnie, że Nate jest porywczy. – dodał z mniejszym podekscytowaniem. Zamilkłam, ponieważ gdybym się odezwała, wyszedłby z tego jeden wielki skrzek.
Dlaczego on był taki uparty?
– W ogóle, gdzie jest Nate? – zapytał Theo. Nie patrzyłam na niego, a zamiast tego obserwowałam swoje długie paznokcie.
– Zaraz będzie. – odparł Luke. – Napisał mi, że już jedzie. – dodał, a w tym samym czasie słychać było, jak drzwi za nami się otwierają. – O wilku mowa. – spojrzałam na Luke'a, który popatrzył za mnie. Jednak on sam zamarł chwilę później.
Patrzyłam na innych, którzy po wlepieniu swoich spojrzeń na drzwi za moimi plecami, zdębieli, a Scottowi wymsknęło się tylko ciche och, kurwa. Ze zdziwieniem sama obróciłam się na stołku, aby zobaczyć, co wywołało takie poruszenie. I gdy tylko tam popatrzyłam, sama czułam, jak moja krew odpływa z mojej twarzy oraz kończyn.
Ponieważ tak, stał tam Nathaniel. Owszem. A wraz z nim Severine.
Nie wiedziałam, co powiedzieć i chyba nikt inny również nie wiedział, bo słyszałam, jak przestali oddychać. Nie mogłam przestać wpatrywać się w dwójkę przed nami. Ich dłonie były złączone, a sama dziewczyna szeroko się uśmiechała, wiodąc bacznym wzrokiem po całej sali, aż w końcu odnalazła nasz stolik, a jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. Nate za to nadal stał z niewzruszoną miną, obserwując nasz stolik, ale jego wzrok nie padł na mnie ani razu. Albo po prostu umknęło mi to przez szok. W końcu rudowłosa niemal pociągnęła chłopaka za rękę, idąc w naszym kierunku. I znowu wyglądała tak doskonale w tych jasnych jeansach, które opinały jej ładne nogi, welurowym, różowym sweterku, który odkrywał jej zgrabne ramiona i czarnych trampkach. Jej włosy były rozpuszczone, a jasna spinka była w nie misternie wetknięta.
Kątem oka patrzyła na zszokowane twarze pozostałych. Mia posyłała Luke'owi jakieś dymne sygnały, ciskając w niego gromami, a ten jedynie bezradnie rozłożył ręce, a jego twarz jasno wyrażała to, że nie miał pojęcia, że Nathaniel zawita tu ze swoją narzeczoną. Jedynie Theo pozostawał zdziwiony i nie wiedział, co się stało. Tak, jedynie Theo, bo i twarz Chrisa wyrażała to, że znał dziewczynę. Każdy wiedział. Wydawało mi się, że czas zaczął zwalniać i ich kroki w naszą stronę były coraz powolniejsze. To było jak pieprzony trans. Moja głowa znów zaczęła tak nieprzyjemnie pulsować, a mi samej było niedobrze. Dokładnie tak, jak poprzedniego dnia, gdy dowiedziałam się, kim owa rudowłosa piękność jest. I wtedy wiedziałam, że znalazłam się w pierdolonym dziewiątym kręgu piekła. O ile nie niżej.
W końcu podeszli do naszego stolika, przy którym panowała cisza. Naprawdę tylko cisza, bo nikt się nie odzywał, w szoku przypatrując się roześmianej dziewczynie. I to było dla mnie rak bardzo, kurwa, niezręczne. Moje gardło ścisnęło się i nie było opcji, abym chociażby się poruszyła, nie wspominając o rozmowie, więc jedynie tak trwałam, dziękując wszystkim bóstwom za to, że siedziałam. Bo chyba bym upadła. Nate również był cicho, patrząc wprost na Luke'a i tocząc z nim jedną z tych ich niemych rozmów, o których wiedzieli tylko oni. I w końcu na całe szczęście, ten pierdolony trans przerwała Laura.
– Severine! – zawołała zbyt piskliwie nawet jak na nią.
Przez pierwsze kilka sekund nie wiedziała, co powiedzieć, a jedynie otwierała i zamykała usta. Rudowłosa chyba myślała, że to jedynie przez szok na jej niespodziewany widok, więc szybko podeszła do Moore, obejmując ją. Był trochę niższa od brunetki, ale widać było, że siły jej nie brakowało. Mocno zacisnęła ramiona wokół talii Laury, na co dziewczyna nieco zmieszana, odwzajemniła uścisk. Po tej wymianie ocknął się również Cameron i wstał z miejsca, z gracją podchodząc do dziewczyny.
– Miło cię widzieć, Severine. – przywitał się miło, jednak nie był tak wylewny jak Laura, ponieważ skusił się jedynie na podanie jej dłoni, co dziewczyna i tak przyjęła z szerokim uśmiechem.
Następnie reszta również zdała sobie sprawę, że to czas, aby się obudzić. Scott wraz z Mattem również przywitali się z nią przytuleniem, a rudowłosa wspomniała, że dobrze ich widzieć po takim czasie. Następnie wymieniła miły uścisk dłoni z Chrisem. Szybko cmoknęła w policzek Parkera, który wciąż wyglądał, jakby ktoś mu powiedział, że jego zmarły znajomy jednak żyje. Mia uśmiechnęła się delikatnie i przytuliła na powitanie dziewczynę, a Jasmine rzuciła w jej stronę jedynie krótkie cześć, nadal patrząc w swój kufel. Nie była w nastroju, lecz Severine się tym nawet nie przejęła, tylko z pięknym uśmiechem widziała każdego, mówiąc mu, jak się cieszy, że znów go widzi po tak długiej przerwie. Znał to ją tam każdy, ale musieli się długo nie widzieć. W końcu wzrok dziewczyny padł na mnie, a uśmiech nadal tańczył na jej wargach.
I miałam dwie opcje. Albo dalej siedzieć jak sparaliżowana i tkwić w swojej bezpiecznej bańce, albo ostatecznie dojechać się psychicznie, a że byłam masochistką, to wybór był prosty.
Pstryk. Znów przełącznik.
– Severine! – zawołałam serdecznie i wstałam ze swojego miejsca, przybierając miły wyraz twarzy. Uśmiechnęłam się w jej stronę, wyciągając swoją dłoń. – Miło mi cię znowu widzieć.
Wiedziałam, że ich zatkało. Specjalnie podkreśliłam słowo znowu, aby reszta nie zachowywała się tak niezręcznie i nie robiła z tego jeszcze gorszej szopki, z której Severine nie zdawała sobie nawet sprawy. Domyślałam się, że to z mojego powodu tak zareagowali, a ja nie chciałam być powodem niezręczności. Już i tak wiedziałam, że ten wieczór będzie piekłem i cyrkiem na kółkach w jednym. Nie miałam zamiaru grać roli pierwszego błazna. Dziewczyna po moich słowach rozjaśniła się jeszcze bardziej, odkrywając szereg białych zębów. Z mocą potrząsnęła moją dłonią, a jej skóra była delikatna. Dotykając jej czułam, jakbym dotykała szkła.
– Mi również. – odpowiedziała miło.
Zdawała się nie zwracać uwagi na zaszokowane miny reszty, gdy jej wzrok wyłapał całkowicie zdezorientowaną twarz Theo. Wyglądał jak ja na każdej matematyce w liceum. Tyle że nie płakał.
– A my się chyba jeszcze nie znamy. – powiedziała, wyciągając dłoń w jego stronę. – Jestem Severine.
– Theo. – odparł miło chłopak, choć nadal był zdziwiony. Potrząsnął dłonią rudowłosej. – Jesteś...
– Moją narzeczoną.
Wszystkie spojrzenia, prócz mojego, przeniosły się na Nate'a, który postanowił się odezwać. Moją narzeczoną. Nie spuszczałam bezpiecznego wzroku z Theo, który niemal zachłysnął się własną śliną. Cóż, mogłam go poinformować. Był zaszokowany, a jego brwi dotykały niemal linii włosów. Poczułam, jak atmosfera wokół nas znowu irytująco gęstnieje, sprawiając, że nie chciałam być tam jeszcze bardziej. Mojemu bratu zajęło dobrą chwilę ocknięcie się z szoku. Spojrzał na Sheya, odchrząkując.
– Och, gratuluję. – powiedział tylko, bo na nic innego nie było go stać.
A ja stałam z przyczepionym do ust uśmiechem i obojętnymi oczami. I nadal na niego nie popatrzyłam.
Wszyscy zaczęli z powrotem zajmować swoje miejsca, a Laura z Luke'iem stwierdzili, że skoczą po piwo i soki. Ze zgrozą spojrzałam na jedyne wolne miejsce pomiędzy moim bratem, a Jasmine, które po chwili zajął Nate. I nie, nie musiałam zastanawiać się, gdzie siądzie rudowłosa, bo niemal w tej samej chwili wśliznęła się na kolana Nathaniela. Który, oczywiście, był jej narzeczonym.
Chyba jeszcze ani razu nie żałowałam tak bardzo tego, że nie mogłam pić alkoholu. Bo miałam na to kurewską ochotę.
Poddałam się, gdy mój wzrok padł na przybyłą dwójkę. Nate spokojnie siadł na swoim wysokim krześle, a niska dziewczyna zgrabnie usiadła bokiem na jego kolanach, opierając się plecami o jego tors i ramię, którym ją otoczył. Nie mogłam poradzić nic na to, że mój wzrok samoistnie spoczął na jego twarzy, która jak zwykle była niewzruszona i chłodna. Swoje beznamiętne spojrzenie utkwił w odkrytym barku swojej narzeczonej i nie podniósł go ani na sekundę, będąc jak zwykle znudzonym i niezainteresowanym niczym wokół. Severine jednak zdawała się tego nie zauważać, bo z podekscytowaniem umiejscowiła swoje łokcie na blacie stołu i spojrzała po twarzach innych. A cóż, twarze innych były... nadal zdziwione i niepewne, to na sto procent.
– Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, ale gdy Nate powiedział mi, że idzie się z wami spotkać, musiałam tu przyjść. Niesamowicie się za wami stęskniłam. – powiedziała miło.
Boże, dlaczego ona była taka miła? Nie mogła być suką, jak Darcy? Wtedy łatwiej byłoby mi jej nie lubić... stop! Znów to robiłam. Byłam okropna! Powinnam była się cieszyć, ze Nate ma kogoś dobrego w swoim życiu, a nie kolejną dziewczynę, która była podła. Powinnam się zamknąć, przetrawić mdłości, jakie mnie dopadły i zachowywać się kulturalnie. I chyba na to samo wpadł Cameron, bo on jedyny postanowił przerwać ciszę.
– Nic się nie stało, Serevine. – powiedział ze swoją kurtuazją. – Bardzo nam miło, że przyszłaś z Nathanielem.
To mnie zdziwiło. W końcu Nate był pokłócony z Cameronem, ale dziewczyna zdawała się o tym nie wiedzieć. Shey nawet na niego nie spojrzał, w przeciwieństwie do niebieskookiej, która posłała mu uśmiech. Poza tym, Cameron zwracał się do niej tak miło i uprzejmie, a to wściekły Nate zaraz by skomentował tak, jak robił to za każdym razem w obecności zielonookiego. Jednak teraz milczał. Jak każdy i coś mi się zdawało, że oni wszyscy mieli więcej tajemnic, niż mogło się wydawać.
Jakim cudem ja dałam się wciągnąć w to coś?
– Był jakiś powód, że tak nagle wszyscy postanowiliście przyjechać? – zapytała szczerze zaciekawiona. – Raczej rzadko zaglądacie do Culver City.
Och, cholera.
– Mamy pewne sprawy do pozałatwiania, więc zgadaliśmy się wszyscy, aby przyjechać w tym samym czasie i się spotkać. – z opresji uratował nas Scott. – No wiesz, trzeba łapać okazję.
Ta. Yhym.
– To dobrze. Fajnie was razem zobaczyć. – powiedziała szczerze, a ja poczułam, że jej wzrok ląduje na mojej twarzy. O nie. – I cieszę się podwójnie, bo mogłam poznać Victorię.
Ja pierdolę.
– Ehm, to wy się znacie? – zapytał niby od niechcenia Matt.
Kątem oka zobaczyłam, jak Scott uderza go w pięści w udo, ponieważ siedziałam tuż obok. Donovan zacisnął szczękę na ból, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Z wewnętrznym płaczem i zewnętrznym opanowaniem, spojrzałam w niebieskie oczy dziewczyny, unosząc kącik ust, aby tym samym dać jej do zrozumienia, że cieszę się na jej komplement. Ale nie. Nie cieszyłam się. Może było to okropne, a ja chciałam się cieszyć. Naprawdę chciałam się cieszyć, ale nie potrafiłam. Więc jedynie patrzyłam na jej śliczną buzię, mając nadzieję, że ktoś mnie zastrzeli
– Tak, Victoria przyszła wczoraj do warsztatu i na szczęście tam byłam, więc mogłam ją poznać. – odrzekła. Skinęłam głową, ale nie odpowiedziałam.
– O. – wymsknęło się Mattowi, a Scott ponowił swoje uderzenie. I chyba tym razem nieco mocniej.
Severine wciągnęła resztę w miłą i luźną pogawędkę, która była tak naprawdę o niczym. Wypytywała Scotta jak tam na Florydzie i jak studia Matta, więc musiała być zaznajomiona z nimi wszystkimi. Nate za to nie odezwał się ani razu. Wyglądał jak posąg. Ja również powstrzymywałam się od rozmów. W końcu Parker i Laura przynieśli innym piwa, a dla mnie jak zwykle sok, o który wcześniej prosiłam. Mimo że smakował jak siki, wypiłam połowę duszkiem na raz, czując dopiero, jak bardzo byłam spragniona.
I cóż, musiałam miło stwierdzić, że od gdy tylko rudowłosa zaległa na kolanach Nate'a, byłam traktowana jak księżniczka i mile rozpieszczana. Matt stale bawił się moimi brązowymi kosmykami, a Cameron obracał pierścionki na palcach moich dłoni, które leżały na blacie stołu, od czasu do czasu je głaszcząc. Luke co chwila sprawdzał, czy moja szklanka jest pełna, a Chris wciąż spoglądał na mnie z oczarowaniem. Mia uśmiechała się w moją stronę, czasem robiąc głupie miny, abym się zaśmiała. Laura za to za każdym razem, jak odchodziła do baru, zaczepnie podszczypywała moje boki. Nawet Jasmine uśmiechała się w moją stronę. Krzywo to krzywo, ale wciąż. Podsumowując, byłam ich prywatną maskotką i nie miałam bladego pojęcia, po co to robili, ale to było niesamowicie miłe. Lubiłam być adorowana i chyba dlatego wytrzymywałam ten cały cyrk.
Byli tacy kochani.
Na razie nie było tragicznie i och, kolejna zaleta tej dziewczyny? Potrafiła świetnie podtrzymywać rozmowę. Była radosna i miła oraz ciekawa, co działo się u reszty. I to było w porządku, dopóki była ciekawa innych.
– Więc Victoria, Theo. – powiedziała nagle, patrząc to na mnie, to na mojego brata, który nadal był lekko skołowany po nowinach. – Mieszkacie w Maine, tak? – upewniła się.
Czy ktoś może mnie zabić?
Znów miło się uśmiechnęłam, kiwając głową.
– Tak. – przytaknęłam. – Przeprowadziliśmy się cztery lata temu.
– Mogę wiedzieć, czemu akurat Maine? – dopytywała.
Nie.
Przestań.
– To ulubiony stan naszej mamy. – odpowiedziałam, czując ponownie suchość w gardle.
Spojrzałam z nietęgą miną na pustą szklankę przed sobą i chyba Luke musiał to wyłapać, bo nie minęła chwila, a znalazł się obok mnie, dolewając mi napoju. Spojrzałam z wdzięcznością na jego twarz, a ten jedynie zawadiacko mrugnął i wrócił na miejsce obok Mii. Upiłam łyk.
– Zawsze chciała, abyśmy tam studiowali. I mają dobre uczelnie. – dodałam.
– Och, mieszka tam z wami? – zapytała niczego nieświadoma.
I wtedy zobaczyłam pierwszą reakcję u Nate'a, odkąd w ogóle wszedł do tego baru. Widziałam, jak lekko się spina, a jego wzrok powolnie uniósł się z jej barku na bok twarzy. Czarne oczy nadal pozostawały puste i cierpkie, ale jego szczęka była zaciśnięta mocniej, niż zazwyczaj. Zagryzłam wnętrze policzka, kiedy inni również spuścili swoje spojrzenia. Mimo że minęło już sporo lat, to ten temat nadal nie był prosty do omawiania. Dlatego wolałam go unikać.
– Ona... – odchrząknęłam. – Nasza mama zginęła w wypadku przed naszym wyjazdem. Potrącił ją pijany kierowca.
Uśmiech dziewczyny automatycznie spełzł z jej twarzy, a oczy zgasły. I to było niesamowicie nieprzyjemne, boi wyglądało, jakby ktoś właśnie uśmiercił Dzwoneczka. I to piłą mechaniczną. Okropność.
– Bardzo mi przykro. – powiedziała szczerze, na co skinęłam głową, ale nie miałam ochoty tego komentować.
I przez następne dziesięć minut znowu był spokój, a konwersacja, w której jedynie ja i Nate się niemal wcale nie udzielaliśmy, jakoś się toczyła. Tylko że Severine miała jeden irytujący mankament. Nie odpuszczała.
– Dalej nie wybaczę Nate'owi, że nigdy mi o tobie nie wspomniał. – odezwała się nagle, a ja poczułam, jak mój żołądek wraz z sercem podchodzą mi do gardła. Spojrzałam na nią ze zdławionym oddechem, bo nie wiedziałam, do czego dążyła. – Byliście przyjaciółmi?
Reszta zamilkła, nie chcąc się wtrącać w ten drażliwy temat. Spojrzałam na Nathaniela, aby ten się odezwał i powiedział to, co tam chciał, ale jak na złość, on również milczał. Co więcej, nawet na mnie nie patrzył, tylko ze znudzeniem wpatrywał się w kufel swojego piwa, obracając go w jednej dłoni, bo drugą nadal obejmował talię swojej narzeczonej. Czułam na sobie nie tylko jej spojrzenie, ale i te świdrujące pochodzące od moich przyjaciół i miałam pierdoloną ochotę wyparować jak dym papierosowy. Bo ci ja niby miałam zrobić? Co powiedzieć? Nie znała mnie. Naszej historii i tego, co się stało, więc Nate nie chciał, aby o tym wiedziała? I miałam kłamać jej w twarz? Powiedzieć prawdę?
Boże, nienawidziłam go wtedy jeszcze bardziej, że zrzucił to na mnie. Za maską uśmiechu i pewnej nonszalancji zgrzytałam zębami, przeżywając wewnętrzne konwulsje i zapaści. Nigdy więcej nie dam się wrobić w coś takiego – tak myślałam i to sobie postanowiłam.
– Tak. – powiedziałam w końcu, mając nadzieję, że to jej wystarczy.
No ale gdzieżby.
– O! – zawołała, a jej oczy zalśniły z zaciekawieniem. – Jak się poznaliście?
Czy to był jakiś żart? Byłam w jakiś Mamy Cię? Ktoś miał zaraz wyjść z ukrycia z kamerą i mikrofonami, aby powiedzieć, że dałam się wkręcić? Naprawdę na to czekałam, bo ośmieszenie mnie w publicznej telewizji byłoby mniejszymi katuszami, niż to. I co niby miałam odpowiedzieć? Że Nate chciał się zemścić na moim ojcu, ale wszystko się pokręciło i nasza relacja stała się pogmatwanym, niezrozumiałym czymś? Naprawdę liczyłam, że Shey w końcu się wtrąci i to uratuje, ale ten siedział jak gdyby nigdy nic i nie było po nim widać nawet tego, że w ogóle oddychał. Inni również uciekali spojrzeniami, kiedy moje niemal błagało o pomoc, ale nie mogłam ich winić. Theo nerwowo siorbał swoje piwo, a Cameron posłał mi niemal przepraszające spojrzenie.
A Nathaniel zachował się jak niesamowity chuj.
W końcu zdecydowałam się na delikatny, niemal nieśmiały uśmiech i lekkie pokręcenie głową.
– Nie jestem ciekawą historią.
Gdybym była, wiedziałabyś.
– Przyjaźniłaś się z Nate'em. – ciągnęła dziewczyna, nie zważając na nietęgie miny reszty i w tym mojej. – Musisz być.
Boże, co ja mam robić? Chyba mi niedobrze.
– Poznali się przeze mnie. – nagle odezwał się Parker, a ja chyba nigdy nie byłam mu wdzięczna tak, jak w tamtej chwili. Spojrzałam na niego z niemą wdzięcznością, gdy ten patrzył na zainteresowaną Severine, obejmując jednym ramieniem spiętą Mię. – Vic kiedyś uciekł autobus. Zaoferowałem podwózkę, a po drodze musiałem spotkać się z Nate'em, więc tak wyszło, że i oni się poznali.
– Tak, potem ja przez przypadek wpadłem na Vic. – do rozmowy wtrącił się Scott. – Zgubiła się w nocy na przedmieściach, więc jej pomogłem. Luke mi powiedział, że to jego znajoma.
– A potem była impreza u Luke'a, na którą przyszła Vic i tak jakoś wszyscy się poznaliśmy. – do opowieści dołączyła Laura, uśmiechając się pogodnie. – I od tamtej pory trzymaliśmy się razem.
– Vic zapoznała nas również z Theo i Chrisem. – wtrącił się Matt, zgrabnie omijając temat Mii, więc zapewne to była jeszcze inna historia. – I to było świetne.
– Tak, trzymaliśmy się razem. Wszyscy się przyjaźniliśmy. – rzucił uśmiechnięty Chris.
– A potem, jak wiadomo, studia i inne sprawy. – mruknęła Mia, machając lekceważąco ręką. – Trochę się na siebie nałożyło, Vic z Theo przeszli tragedię i trochę się pokomplikowało.
– I wyjechaliśmy na studia. – dopowiedział Theo.
– Wiadomo, staraliśmy się zachować dobry kontakt, ale kilometry robią robotę. – nie wierzyłam własnym uszom, kiedy do tego włączyła się sama Jasmine, z niewzruszoną miną przyglądając się Serevine. – Dlatego nie opowiadaliśmy ci o niepotrzebnych dramach, bo żadnych tu nie było.
– Ale to my właśnie teraz tu razem siedzimy, czyż nie? – zaśmiał się szarmancko Cameron, unosząc swój kufel z piwem. – I za to powinniśmy wypić. – wzniósł toast, a zauroczona nową opowieścią rudowłosa, ochoczo przytaknęła. Jak w amoku chwyciłam swój sok i również upiłam łyk.
Nie wierzyłam właśnie w to, co miało miejsce. Myślałam, że zostałam sama. Że będę musiała kłamać dziewczynie w twarz, albo co gorsza, powiedzieć jej prawdę, bo Nate był kutasem i zostawił to na mojej głowie, chociaż to było z jego winy, bo to on jej nie powiedział. Ale nie musiałam. Ponieważ zostałam wyręczona. Nie wiedziałam, jak nazwać to, co czułam. To nie była wdzięczność. To było coś więcej. Gdybym potrafiła płakać to przysięgam, że łzy lałyby się właśnie strumieniami po moich policzkach. Już i tak nie czułam swoich nóg, a o oddychaniu zupełnie zapomniałam. Tylko tak tam siedziałam pomiędzy uśmiechającymi się do mnie ludźmi. Cameron właśnie wciągnął Severine w miłą pogawędkę, aby więcej mnie nieświadomie nie dręczyła, a cała reszta również zasypywała ją pytaniami, by mój temat całkowicie się skończył.
Opowiedzieli za mnie swoimi ustami moją własną historię, bo wiedzieli, że to dla mnie ciężkie.
Naprawdę miałam ochotę się popłakać. Mimo że trochę nakłamali i pozmieniali niektóre fakty, opowiedzieli ją wprost, aby zakończyć ten temat. Zrobili to dla mnie. Razem. Wszyscy.
I właśnie wtedy znów uniosłam wzrok na Nate'a, który nieco spięty wciąż obserwował kufel z piwem. A w moim wnętrzu zawrzało. To była jego pierdolona wina. Nie mówił prawdy swojej własnej narzeczonej, a potem nawet nie raczył mi pomóc, chociaż wiedział, że to dla mnie ciężkie. I jeszcze tak siedział jak gdyby nigdy nic, nawet nie starając się grać kogoś, komu zależy. Każda moja komórka płonęła żywym ogniem. Och, czy ja wspominałam, że Nathaniel się zmienił? Może i tak, ale chyba jedynie na gorsze. Zgrzytałam zębami, z czystą nienawiścią wpatrując się w jego twarz, Nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będę darzyć go takimi uczuciami, a tu proszę. Złość rozsadzała mi żyły, a ja miałam ochotę nawrzeszczeć na niego i go uderzyć. Ale zamiast tego siedziałam. Bo on nadal siedział cicho. Ja chciałam szanować jego prywatność, a ten miał mnie w dupie.
I wtedy mnie olśniło, a lampka zapaliła się tuż nad moją głową. Moja złość nadal była duża, ale nie na tyle, aby nie zacząć rozmyślać nad tym, co właśnie zakiełkowało w mojej głowie. Och, Nate nadal milczał? W porządku. Jeśli milczał, to będzie milczał nadal, czyż nie?
– Hej, Severine? – zaczęłam, przybierając na twarz najmilszy uśmiech.
Rudowłosa spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem. Musiałam ją nieźle zdziwić, ponieważ od początku spotkania pierwsza nie odezwałam się ani razu. Z miłą miną ułożyłam prawy łokieć na blacie, a następnie oparłam podbródek o swoją dłoń, patrząc na nią z zaciekawieniem. Wiedziałam, że wywołałam zaciekawienie u innych, bo wszystkie dodatkowe rozmowy ucichły, a spojrzenia zastygły na naszej dwójce.
– Tak? – zapytała.
– Może opowiesz, jak poznałaś się z Nate'em?
Bingo. Jeszcze w tym samym momencie poczułam jego spojrzenie na swojej twarzy. Ojej, czyli jednak umiał się ruszać? Usilnie wytrzymywałam palący wzrok, który chciał mnie chyba żywcem pochować, a co więcej, czułam satysfakcję. Dobrze wiedziałam, że nic tak nie denerwowało Nate'a, jak mówienie o jego przeszłości i sprawach prywatnych. A teraz robiłam to dokładnie przed nim i cała moja postawa wyrażała, że jestem z tego niesamowicie dumna. Bo, o cholera, byłam. Shey nadal na mnie patrzył, ale ja postanowiłam zabawić się w niego, ponieważ teraz to ja nie raczyłam go ani jednym spojrzeniem. Całą uwagę skupiłam na Severine chyba nie zdawała sobie sprawy, że siedziała na kolanach tykającej bomby.
Inni chyba popierali mój pomysł, bo kątem oka dostrzegłam, jak Cameron z uśmiechem satysfakcji odchyla się na swoim krześle, obserwując chłopaka. Przez chwilę zastanawiałam się, czy może nie przesadziłam, ale wiedząc, że inni również nie mieli nic przeciwko, aby dać małą nauczkę czarnookiemu, porzuciłam te myśli. Nawet Parker wydawał się usatysfakcjonowany. Nie porzucając uśmiechu, zastanawiałam się, czy Nate w końcu się odezwie, czy pozwoli swojej narzeczonej, abym wiedziała różne rzeczy o ich związku. Ruda chyba nie mogła się doczekać, aż mi odpowie, bo jej oczy błyszczały z podekscytowania.
I to była to. Ta jedna sekunda, w której mój wzrok uciekł na bok i zderzył się z płonącym spojrzeniem Sheya. Nie, ono nie paliło. Ono po prostu płonęło. Czerń była tak intensywna, że przypominała czarną dziurę. Przypominał nieruchomy posąg, wyrzeźbiony w mrocznych czasach. I tak, w pierwszej chwili po moich plecach przeszedł dreszcz, a ja sama stwierdziłam, że może przesadziłam. Wyglądał przerażająco. Jakby chciał mnie zabić samym spojrzeniem. Jednak chwilę potem przypomniałam sobie, jak nawet nie zechciało mu się poruszyć, aby mi pomóc. I wyrzuty zniknęły. Z obojętnością wymalowaną na całej twarzy, popatrzyłam na niczego nieświadomą Severine, która szykowała się do opowieści.
– Cóż, no więc to było ponad trzy lata temu. Przyleciałam tu na wakacje do taty z Nowego Jorku. – zaczęła z zadowoleniem. – Byłam na spacerze w pobliskim parku razem z moim psem. Ten niestety zerwał mi się ze smyczy. Jest duży, a ja nie mam zbytnio siły. – zaśmiała się. – Kilka godzin go szukałam, ale jak kamień w wodę. Zauważyłam go dopiero wieczorem, kiedy siedział na ławce z pewnym brunetem. Oczywiście, to był Nate.
Przerwij jej. Złam się.
– Byłam tak szczęśliwa, że znalazłam mojego psa, że nawet nie zwróciłam na niego uwagi. Dopiero potem dotarło do mnie, że to Nate go znalazł i przypilnował. Chciałam mu podziękować, ale dostałam niemiły wykład na temat tego, że trzeba dbać o swoje zwierzaki. To było niesamowicie wredne i chamskie, więc nawet mu nie podziękowałam, a po prostu sobie poszłam. – parsknęła śmiechem na swoje wspomnienia. – I kilka dni potem spotkałam go w jednej z kawiarni. Siedział sam. Wiedziałam, że to on i chociaż byłam na niego wściekła, to poprosiłam kelnerkę, aby zaniosła mi kawę. Może byłam zła, ale nadal to on znalazł mojego psa i chciałam się odwdzięczyć.
No już. Łam się. Wiem, że cię to męczy. Nie każ robić mi tego dalej.
– Więc dostał tę kawę i tak rzucaliśmy sobie ukradkowe spojrzenia. – ciągnęła, a mnie coraz ciężej było tego słuchać ze świadomością, jak bardzo źle musiał się wtedy czuć. On tego tak bardzo nienawidził. – A potem, nie wiedzieć czemu, przysiadłam się do jego stolika. I tak dalej to poszło. – wzruszyła nieśmiało ramionami. – Spotykaliśmy się, aż zostaliśmy parą, a pół roku temu postanowiliśmy się zaręczyć.
– To piękna historia. – podsumowałam, mając dość.
To już nie dawało mi satysfakcji. Może przegrałam tę głupią walkę, ale nie chciałam tego ciągnąć. Nie, kiedy wiedziałam, jakie było to dla niego niekomfortowe. Miałam nadzieję, że dziewczyna ogarnie, że nie musiała mówić dalej, a moja ciekawość została zaspokojona, ale ona ciągnęła dalej. Cholera.
– Cóż, od zawsze byliśmy nieco inni, więc i nasze zaręczyny były inne. – mruknęła. – Nie było wielkich wyznań miłości, klęczenia, ani nawet pierścionka. Po prostu zadecydowaliśmy, że możemy się pobrać, skoro chcemy spędzić ze sobą resztę życia.
Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Koniec gry. Nate znów na mnie nie patrzył, a swoje spojrzenie wbijał gdzieś w bok. Nie przerwał jej. Nie złamał się. Pozwolił jej dokończyć. Wygrałam i przegrałam jednocześnie. I nigdy nie czułam się tak bardzo pokonana.
– Za to też wypijmy. – wtrącił się Cameron. – Za szczęście i spokój.
Szczęście i spokój.
– A ty Vic? – zapytała, kiedy wznieśli toast. Nie chciałam dalej rozmawiać. Czułam się paskudnie.
– Co ja? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Masz kogoś w Maine?
Życie było paskudne. Naprawdę paskudne i moi znajomi byli paskudni, bo jak chwilę wcześniej ich kochałam, tak teraz miałam ochotę wydziobać im oczy za te zaciekawione spojrzenia. Czułam na sobie dziewięć par oczu. Wyjątkiem był mój brat, który jedynie przewrócił oczami, oraz Nate, który nawet nie myślał o tym, aby na mnie popatrzeć. Cóż. Sami byliśmy sobie winni. I to, że poczułam się wtedy niekomfortowo, było naprawdę ogromnym niedopowiedzeniem. To była definicja pierdolonej niezręczności! Jednak mój brat chyba uznał to za powód do żartów, bo zachichotał w swój kufel z piwem.
– Bo to jednego. – bąknął, a ja niczego w życiu tak nie pragnęłam, jak wyszarpanie go za tę jego głupią czuprynę. Mówiłam, że mi się podobała? Cóż, już nie!
Po jego słowach, wzrok wszystkich stał się jeszcze intensywniejszy. Dokładnie tak, jak moja chęć wyparowania. I nawet sok mi się skończył, a Luke nie dolał nowej porcji. Czy wszystko było przeciwko mnie?
– Nie, nie mam. – odpowiedziałam szczerze, starając się, aby głos mi nie drgnął.
Ale ta cholerna dziewczyna była nie do opanowania.
– Poważnie? – zapytała ze zdziwieniem. – Wybacz moje zszokowanie, ale nie spodziewałam się. W końcu jesteś prześliczna. Taka elegancka, miła i wydajesz się strasznie inteligentna. Takie osoby jak ty rzadko kiedy są same.
Śmierć. Tak. To jest dobre wyjście.
– Cóż. – zaczęłam, zastanawiając się, jak odpowiednio dobrać słowa. – Nie jestem fanką... zobowiązujących relacji.
I naprawdę miałam nadzieję, że taka odpowiedź ją usatysfakcjonuje, bo innej nie miałam nawet zamiaru udzielać. I odetchnęłam z lekką ulgą, kiedy na jej twarz wstąpiło zrozumienie z lekkim zakłopotaniem.
– Och, to dobrze. – wzruszyła ramionami. – Każdy żyje jak chce, czyż nie?
A czy ja pytałam cię o opinię?
Przestań, ona chciała być tylko miła.
Ale taka była prawda. Byłam emocjonalną kaleką, ponieważ nie potrafiłam być w związku. Nawet nie chciałam w nim być. Prawda była taka, że już dawno mogłam być z Noah. Nie byłam głupia, znałam jego intencje. Każda osoba na moim miejscu by się nie wahała. Noah był kochany, czarujący, przystojny, bogaty i strasznie się o mnie troszczył. Mogłam być już z nim od długiego czasu, a ja zamiast tego wybierałam przygodny seks z nieznajomymi, których spotykałam w klubach. Nie angażowałam się uczuciowo w nic, ponieważ nie czułam takiej potrzeby. Związki były dla mnie jedynie problemem, dlatego preferowałam jednonocnej przygody. Tak, czasami druga osoba myślała, że może będzie z tego coś więcej, ale szybko wyprowadzałam ją z błędu. W moim świecie byłam tylko ja, mój brat, Erick i kot oraz moja praca. Nie chciałam tego zmieniać.
Niezręczna cisza zapanowała pomiędzy nami i znów dziękowałam za to, że otaczali mnie tacy ludzie.
– Och, to dobrze się składa. – zacmokał siedzący obok mnie Matt, który zgrabnie objął mnie ramieniem. Uśmiechnął się zawadiacko w moja stronę. – Ja również nie jestem fanem długotrwałych relacji. Co ty na to, aby założyć wspólnie anty-klub i celebrować we dwójkę? – jego brwi zafalowały i wyglądał wtedy tak komicznie, że nie mogłam się opanować.
Parsknęłam śmiechem i ułożyłam dłoń na jego twarzy, odpychając go od siebie. Reszta poszła w ślad za mną, nabijając się z Donovana. A potem wkroczył Cameron, który ponownie zgrabnie zmienił temat, aby Severine mnie nie męczyła. A ja musiałam zapalić. Zgrabnie podniosłam się z miejsca i oznajmiłam im, że zaraz wrócę. Zdziwiłam się, że wciąż miałam na sobie swój płaszcz. Przez to całe zawirowanie zapomniałam go zdjąć. Po upewnieniu ich, że się nie zgubię i dam radę sama, wyszłam na miękkich nogach z baru, odprowadzona spojrzeniem czarnych tęczówek. Z ulgą wyszłam na świeże powietrze, zaciągając się nim. Na dworze było już całkowicie ciemno, a światła neonów i latarni przebijały się przez mrok. Wyciągnęłam zapalniczkę i fajki z kieszeni płaszcza, po czym odpaliłam jednego papierosa, niczym narkoman zaciągając się jego smakiem. Musiałam się uspokoić.
Z przymkniętymi powiekami stałam tyłem do wejścia do baru, wypalając używkę. Chciałam, aby wszystkie troski i zmartwienia rozpłynęły się wraz z dymem, ale nie było to takie proste. Przynajmniej moje dłonie i nogi już tak nie drżały. Nate to historia. To, co robi, nijak na ciebie nie wpływa. To właśnie te słowa kręciły się po mojej głowie. I to te słowa były jedynymi, w które chciałam tak bardzo wierzyć. Nie łączyło nas nic, a tego wieczoru pokazał mi, jak bardzo mnie szanuje. Zachował się jak kutas, zwalając na mnie wszystko. Całą odpowiedzialność, a potem to ja byłabym najgorsza, gdy powiedziałabym coś nie tak. I znowu by się na mnie wydarł. Pierdolony egoista!
– Jesteś z siebie zadowolona?
Znajomy głos dotarł do moich uszu i w pierwszej chwili wydawało mi się, że było to tylko w mojej głowie. Sen zrodzony z rzeczywistości. Ale tak nie było. Wiedziałam, że chłopak, który nie chciał wyjść mi z głowy, właśnie stał za moimi plecami. Nawet nie otworzyłam oczy, kiedy moja lewa ręka uniosła się, a następnie odchyliła do tyłu, wskakując na budynek za nami.
– Wypaliłam ponad pół papierosa i zaczęłam się uspakajać, a jak będziesz stał w pobliżu dziesięciu metrów, to będę musiała spalić następne pół paczki. – warknęłam lodowato, czując na nowo wzbierający się we mnie gniew. – Więc wróć skąd przyszedłeś.
– Po co było to przedstawienie w środku? – pytał równie cierpko, co i ja.
Jego słowa sprawiły, że parsknęłam gorzkim śmiechem, po czym postanowiłam się obrócić. I tamtego wieczoru pierwszy raz przyjrzałam mu się bliżej. Jak zwykle odziany w czarne jeansy, które idealnie leżały na jego nogach. Do tego, tego samego koloru koszulka, która ładnie opinała jego umięśniony tors. Na wszystko zarzucił czerwoną bluzę z kapturem i nienawidziłam go za to, bo niegdyś uwielbiałam go w tym kolorze. I wyglądał tak pieprzenie idealnie z tymi swoimi czarnymi oczami, brązowymi włosami i idealnymi rysami twarzy. I tak bardzo go za to nienawidziłam. Za to wszystko i więcej! Byłam bałaganem, a on się uporządkował. Miał wszystko to, na co ja nie potrafiłam sobie zapracować, bo byłam zbyt mocno pochrzaniona. Miał spokój, szczęście, miłość, prawdziwych przyjaciół. Nienawidziłam go. Tak bardzo go nienawidziłam.
– Nie zwalaj winy na mnie. – warknęłam lodowato, wyrzucając niedopałek papierosa. Ze złością wpatrywałam się w jego puste oczy. – To ty nie raczyłeś powiedzieć o mnie swojej narzeczonej, a potem zostawiłeś mnie z jej pytaniami. Tak się nie robi, Shey.
Jego ciało drgnęło, ale kamienna twarz pozostała niewzruszona.
– Więc dlaczego nie odpowiedziałaś? – zapytał bojowo, a ja miałam ochotę go uderzyć.
– Cóż, skoro nie wie o Vincencie to podejrzewam, że nie wie także o twojej przeszłości. Czy się mylę? – zapytałam z przekąsem i po jego braku odpowiedzi wiedziałam, że mam rację. – Nie chcę cię martwić, ale te pieprzone walki i nielegalny syf to gruby kawał naszej historii. Boże, to przez to znowu się tu spotkaliśmy. Skąd miałam wiedzieć, co powinnam powiedzieć, a co nie? Nic nie wiem! – z każdym moim kolejnym słowem, mówiłam coraz głośniej, a pod koniec niemal krzyczałam.
Moje nogi dygotały, a wzrok stał się rozbiegany. Patrzyłam na niego z wściekłością w moich żyłach, zdając sobie sprawę, że i on odczuwał to samo w stosunku do mnie. W głowie mi się zakręciło, kiedy zrobił kilka kroków w moją stronę, zmniejszając odległość między nami.
– Mogłaś mówić, co chciałaś. Dałem ci wolną wolę. – odparł, na co histerycznie się zaśmiałam, a potem znów popatrzyłam wściekle w czarne tęczówki.
– Żeby potem słuchać twoich, pożal się Boże, krzyków? Wiesz, raczej podziękuję. – sarknęłam. – Nie dziw się, że zachowałam się jak suka, skoro sam byłeś chujem.
– Pewne rzeczy się nie zmieniają, co? – zapytał z ironią. – Zawsze byłaś tak pieprzenie rozwydrzona.
I te słowa spowodowały, że coś we mnie wybuchło. Niewiele myśląc, zrobiłam kilka kroków w jego stronę, stając tuż naprzeciw niego. Cały czas wściekle patrzyłam na jego twarz, wbijając mu w twardy tors palec wskazujący. Czułam, jak drżę na całym ciele, co było taką nowością, bo takiego przypływu emocji nie czułam już dawno. Każda komórka mojego ciała pulsowała, wzrok się zamazywał, a ja sama ciężko dyszałam, chcąc go rozszarpać. A i on patrzył tak na mnie. Jakby chciał mnie zetrzeć w powierzchni ziemi. Nie patrzył tak na mnie od czterech lat. Nie z taką mocą i przekonaniem. Byłam tak wściekła. Tak bardzo go nie znosiłam. Był taki wyniosły, egocentryczny i myślał tylko o sobie! Nadal był tym popieprzonym dziewiętnastolatkiem! Nic się nie zmieniło! Nic, do kurwy!
– Nigdy więcej tak do mnie nie mów. – warknęłam wściekle, na co odetchnął, a ja poczułam jego ciepły oddech na swojej twarzy.
I właśnie wtedy doszło do mnie, jak blisko siebie się znajdowaliśmy.
Tu już nie było mowy o przestrzeni osobistej. Nasze klatki piersiowe się stykały tak blisko, że nie dałoby rady wetknąć między nas nawet kartki papieru. Nasze twarze również znajdowały się niebezpiecznie blisko. Nasze nosy dzieliły centymetry, a czarne tęczówki były tak dobrze widoczne nawet w całej ciemności. Głośno oddychaliśmy w swoje twarze, a ja dopiero teraz poczułam, jak pewien zapach dociera do moich nozdrzy. I pierwszy raz od czterech lat, nie był on jedynie moim wyobrażeniem. Nadal używał tej samej wody kolońskiej. Boże, poznałabym ją wszędzie. I te pieprzone, miętowe gumy. Nadal je żuł. Jedyną różnicą był brak zapachu dymu papierosowego, ale jeszcze przed chwilą ja sama paliłam, więc czułam go na swoim języku.
I to było tak popieprzone.
Oboje zamilkliśmy, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, w jakiej pozycji się znaleźliśmy. I powinnam się odsunąć. On miał narzeczoną, a ja bałagan w głowie i życiu. Byliśmy historią i mieliśmy wspólny cel. Na tym się kończyło. Wiedziałam to, ale mimo tego... nie potrafiłam odejść chociażby o krok. Przyrosłam do podłogi, a jedyne, co widziałam, to czerń jego oczu. Wszystko wokół szeptało Nate, Nate, Nate, a najgorsze w tym było to, że chciałam tego słuchać. Patrzyłam na jego piękną twarz, zastanawiając się, na ile sposobów było to popieprzone, ale po pierwszej setce zgubiłam rachubę. Przełknęłam delikatnie ślinę, a jego zapach opanował każdą komórkę mojego ciała, całkowicie wypierając złość. Ani na chwilę nie spuścił ze mnie swojego elektryzującego spojrzenia, które na moje nieszczęście, zaczęło mnie pochłaniać w swoją nicość.
Tak, jak kiedyś.
I wtedy usłyszałam, jak drzwi baru się otwierają. Jak oparzona odskoczyłam od chłopaka, wyrywając się z tego transu i spuściłam wzrok na ziemię, pozwalając włosom zakryć boki mojej twarzy, która zaczęła mnie boleć. Dokładnie tak, jak całe moje ciało. Co ja, do kurwy, wyprawiałam? Czy życie było mi niemiłe? Boże. Modliłam się, aby był to ktoś obcy, ale z rozczarowaniem wyłapałam znajomy głos. A następnie coraz więcej kroków.
– Victoria? Nate? – zapytała Severine? – Wszystko w porządku?
– Tak. – odpowiedziałam od razu, nadal ze wzrokiem wbitym w ziemie. Boże, czułam się tak podle i okropnie. Miałam nadzieję, że odskoczyłam w porę i nikt nie zdołał mnie zauważyć. – Eh, po prostu... zgubiłam pierścionek i staram się go znaleźć. – skłamałam i na potwierdzenie moich słów, rozejrzałam się wokoło, a mój wzrok cały czas skierowany był w dół.
– Och, to zaraz go poszukamy. – mruknęła i dopiero to sprawiło, że uniosłam wzrok.
Na moje nieszczęście, wszyscy teraz stali na dworze. Niektórzy rozglądali się po ziemi, tak jak Severine. Upewniło mnie to w przekonaniu, że nic nie widzieli. I cieszyło mnie to. To był... to nie powinno mieć miejsca. Byliśmy na siebie źli, a oboje należeliśmy do osób impulsywnych. Tak. To tylko impuls. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Nate stał kilka metrów ode mnie, plecami do nas. Przełknęłam ślinę, skupiając wzrok na rudowłosej.
– Nie przejmuj się. – powiedziałam. – Zgubił to się zgubił. Szukaliśmy. Nie ma go.
– Znajdziemy go, spokojnie. – powiedziała, kiedy reszta również zaczęła poszukiwać nieistniejącego pierścionka, chodząc w tę i z powrotem ze spojrzeniami wbitymi w czarną kostkę.
– Naprawdę nie ma potrzeby. – panikowałam, ale dziewczyna była nieustępliwa.
– Znalazłam! – zawołała Mia, na co wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę. Inni z uznaniem, a ja ze zdziwieniem.
Blondynka schyliła się po coś, a następnie wyprostowała z małym przedmiotem w dłoni. Podeszła w moją stronę, wyciągając rękę ze srebrną obrączką, która oczywiście nie należała do mnie. Zblokowałam z nią spojrzenie, kiedy ze spokojem mi się przypatrywała.
– Ten? – zapytała z lekką nadzieją. I wtedy to dostrzegłam.
Malutka iskierka w jej niebieskich tęczówkach, a następnie brak jednego z dwóch pierścionków na palcu wskazującym jej dłoni. Ona wiedziała. Ze zdławionym oddechem toczyłam z nią niemą rozmowę, po czym niemal niewidocznie skinęłam głową.
– Ten. Dziękuję. – odpowiedziałam, biorąc do ręki biżuterię. Szybko wsunęłam ją na jeden z moich palców, a blondynka ostatni raz uśmiechnęła się i podeszła do niczego nieświadomego Luke'a.
– Och, skoro już wszystko załatwione to... – zaczęła Severine, ale nie dane było jej skończyć.
– Jedziemy. – rzucił jedynie Shey, a następnie niczym duch przemknął między nami. Nie minęła chwila, a widziałam już tylko tył jego napiętych pleców. Przełknęłam ślinę, a rudowłosa zmarszczyła w niezrozumieniu brwi.
– Co... – chciała zacząć, ale zrezygnowała z tego widząc, że i tak nie wygra. Kątem oka obserwowałam, jak chłopak wsiada do jakiegoś czarnego, nieznanego mi pojazdu. – Cóż, chyba w takim razie, muszę się pożegnać.
I odeszła, a następnie dołączyła do chłopaka, który czekał już za kierownicą. Trzy sekundy później odjechał spod baru z piskiem opon, pozostawiając całą resztę w zdezorientowaniu.
I tylko moje serce biło trochę szybciej.
***
Hej! Rozdział dedykowany pani z twittera, która kilka razy uratowała mi tyłek i wsparła odrabiamy oraz dedykowany drugiej pani z twittera, która uratowała mi tyłek, pomagając na kartkówce. Moja dozgonna wdzięczność!
Pisałam już na mojej tablicy, ale tu też wspomnę. Hell to Hell. To moje opowiadanie i powinno pisać się o nim tylko do miejsc do tego przeznaczonych. Takich, jak mój profil. Nie pod innymi pracami i profilami. Tak dla przypomnienia! Bez dram!
Kocham i do następnego xx
tt: #pizgaczhell
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top