27. Nie chciałem zapomnieć.

hej. wspomnę tutaj teraz jeszcze raz, bo chcę, aby to dobrze wybrzmiało. victoria czyta pamiętnik sheya, ale nie umieszczam tych wpisów tutaj. umieszczam je w moim oddzielnym opowiadaniu "zmiana narracji" które znajdziecie na moim profilu. to opowiadanie jest poświęcone wyłącznie tym wpisom, które poznajecie razem z Victorią. enjoy

Często myślałam o Nathanielu Sheyu.

Mogło wydawać się to irracjonalne i nawet lekko szalone, ale zdążyłam już zapomnieć o tym, jak wyglądało moje życie bez niego. Nie pamiętałam poranków, w których budziłam się i nie przywoływałam w swojej głowie widoku jego idealnej twarzy. Nie pamiętałam momentów ciszy, w których nie odtwarzałam jego zachrypniętego, zdartego od papierosów i krzyku głosu. Nie pamiętałam też, jak żyłam bez przyjemności, jaką dawał mi dotyk jego skóry, jak żyłam bez uderzeń przyjemnego ciepła ilekroć go widziałam.

Bo nie znałam już życia, w którym nie byłoby Nathaniela Sheya.

Wiele czasu zajęło mi zrozumienie tego, że Nate towarzyszył mi podświadomie. Nawet podczas miesięcy, w których ze sobą nie rozmawialiśmy, a ja uparcie powtarzałam wszystkim wokół, że zamknęłam ten rozdział, wciąż siedział w mojej głowie. Był ze mną zawsze, bo wraz z ubiegającym czasem myślenie o Nathanielu stało się dla mnie tym, czym było oddychanie. Robiłam to tak po prostu, bez udziału świadomości i to było... proste. Dokładnie tak, jakbym się z tym urodziła.

Znaliśmy się pięć lat. Nasza historia zaczęła się, gdy byliśmy tylko głupimi gówniarzami. Ja z niewyparzoną gębą, nieznośnym charakterem i wysoko postawionymi rodzicami. On z napadami agresji, nieprzepracowanymi traumami i paczką czerwonych Marlboro. Nie potrafiliśmy niczego, choć robiliśmy wszystko. Byliśmy głupi, choć graliśmy mędrców. Lubiliśmy ciszę, choć woleliśmy krzyczeć. Umieliśmy mówić, choć nie potrafiliśmy rozmawiać. Złamano nas. Wiele razy. Złamano mnie, jego, naszych bliskich i przyjaciół. Życie nas rozrywało, niszczyło i budowało. A wszystko to po to, aby przez chwilę poczuć się szczęśliwym. Tak zwyczajnie. Gdy go całowałam, gdy się śmiałam. Gdy kolejny raz czułam jego dłonie na swoim ciele. Myślałam, że go znam. Że po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, potrafiłam go rozszyfrować i zrozumieć. Tamta noc uświadomiła mi to, jak mocno się myliłam.

Spomiędzy moich warg uleciało ciche westchnięcie, gdy zerknęłam na dziennik w moich dłoniach. Mimo tego, że trzymałam go już kilka minut, a nic nie wskazywało na to, że zaraz miałam się obudzić, dalej nie mogłam uwierzyć w to, że właśnie miałam go w swoich rękach. W pierwszej chwili myślałam, że to głupi żart, ale szybko zrozumiałam, że tak nie było, ponieważ przeczytałam dwie strony. Dwie pierwsze strony, które opisywały nasze początki, gdy ja miałam siedemnaście lat, a on dwadzieścia. Spotkania, które pomimo upływu czasu dalej tak dobrze pamiętałam. Przeczytałam je z... jego perspektywy.

Wszystko wokół mnie działo się jakby w zwolnionym, gdy przetwarzałam w głowie to, co właśnie miało miejsce. Nie, to nie mogło być prawdą. Nathaniel nie mógł spisywać na papier naszej historii i tego, jak się przy mnie czuł. To nie miało żadnego sensu i tak mocno do niego nie pasowało. A przynajmniej ta wizja do mnie nie przemawiała. Czy naprawdę poświęciłby tyle czasu, aby zapamiętać każdy szczegół? Aby pisać o nas pamiętnik... bo nie chciał zapomnieć? Jak w amoku kręciłam głową i z jeszcze większym chaosem wewnątrz mnie zaczęłam wertować dziennik, aby upewnić samą siebie w swoim własnym przekonaniu, że to nie było to, o czym myślałam.

Z rosnącym przerażeniem przelatywałam rozbieganym wzrokiem po kolejnych kartkach i datach, które rzucały mi się w oczy. Wiele zapisków było z szesnastego roku. Roku, w którym się poznaliśmy. Jednak na tym się nie kończyło. Tchnęłam cicho, widząc następne lata. Pobieżnie czytałam pierwsze zdania, mając nadzieję, że nie wszystkie dni były o mnie, ale los nawet tu mnie zaskoczył. „Spędziłem ten dzień z Victorią...". Kolejna kartka „Victoria mnie zaskoczyła...". Kolejna kartka „Dziś znów myślałem o Victorii...". Kolejna kartka „Victoria wyjechała dziś z Culver City do Maine...".

– Kurwa mać – zaklęłam szpetnie pod nosem, odrzucając od siebie dziennik z taką mocą, jakby co najmniej parzył moją skórę. I tak się właśnie czułam.

Notes z cichym odgłosem spadł metr ode mnie. Podkuliłam nogi do klatki piersiowej i wplotłam palce w poplątane włosy. Mój oddech nieco przyspieszył, gdy zaczęłam analizować to, co miało miejsce. Pokręciłam głową i schowałam twarz w dłoniach, próbując to sobie jakoś poukładać.

Nathaniel prowadził dziennik, w którym spisywał to, jak się przy mnie czuł. Prowadził go w tajemnicy przez kilka lat i nie miałam o tym pojęcia. Po dwóch pierwszych przeczytanych stronach wiedziałam, że było to prywatne i intymne, bo chował tam swoje myśli, ale mimo tego, podarował mi go. Podarował mi go, bo chciał, abym wiedziała wszystko, zanim odpowiem na pytanie. Właśnie. Pytanie. Echo jego głosu odbijało się od ścianek w mojej głowie. Przytknęłam dłoń do ust i wbiłam pusty wzrok w ścianę naprzeciw mnie. Nie wierzyłam, że naprawdę mi je zadał. Że po tym wszystkim, co razem przeszliśmy...

Nathaniel zapytał, czy go kocham.

Na samą myśl o tym, moje gardło zaciskało się w ciasny supeł. Nie dowierzałam, że to zrobił. Cóż, prawdę mówiąc, nie dowierzałam w całą tę sytuację, ale to uderzyło we mnie najbardziej. Kochasz mnie? Kochasz mnie? Kochasz mnie? Może znaliśmy się długo, a nasza historia była skomplikowana i wielowątkowa, jednak nigdy nie przypuszczałabym, że usłyszę od niego to pytanie. Pytanie, które zadał w zepsutej windzie w sylwestra o północy. To nadal do mnie nie docierało. On naprawdę zapytał, czy go kocham, a ja... nawet nie wiedziałam, jak miałam na to odpowiedzieć. Na samą myśl, moje dłonie zaczynały się pocić i nie potrafiłam ułożyć poprawnego zdania. Co miałam mu powiedzieć?

I wtedy moją uwagę znów przykuł dziennik, który leżał obok mnie. Kolejne puzzle zaczęły układać się w mojej głowie pośród tego całego chaosu. Nathaniel poprosił mnie, abym odpowiedziała mu dopiero wtedy, gdy przeczytam wszystko. Każdą kartkę, która opisywała nasze spotkania, ale z jego perspektywy. To, jak się przy mnie czuł. Chciał, abym miała wzgląd w jego myśli i uczucia tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej. Mimo że było to intymne i często zapewne mocno dla mnie nieprzyjemne. Jak sam powiedział, spisywał tam przemyślenia, które mogły mnie obrzydzić i przez które mogłam zmienić o nim zdanie. Jednak pomimo tego wszystkiego, podarował mi go i poprosił, abym przeczytała. I dopiero wtedy dała mu odpowiedź.

Bo chciał, abym wiedziała wszystko, nim podejmę decyzję. Każdy dobry i zły aspekt, ponieważ szczerość ze mną była dla niego ważniejsza, niż swoje własne szczęście. Mógł być samolubny. Mieć mnie dla siebie bez tych wszystkich mrocznych stron naszej relacji, w których główne skrzypce grały jego popieprzone i często mroczne myśli. Mógł je zachować dla siebie i ukryć przed światem, ale zamiast tego odważył się i mi je podarował. Ode mnie zależało, co z nimi zrobię.

Nathaniel podarował mi całego siebie. Dał mi swoją perspektywę, swoją...

– Narrację – szepnęłam sama do siebie, dokańczając na głos swoje myśli. Jak w amoku pokiwałam głową, kiedy wszystko zaczęło układać się w jedną całość. – Zmiana narracji – parsknęłam z niedowierzaniem.

Wtedy zrozumiałam. Już wiedziałam, o co im wszystkim z tym chodziło. Przez kilka lat, w których go znałam, miałam dla siebie tylko swoją perspektywę. Wyciągałam wnioski ze swoich obserwacji i swoich analiz. Było to normalne, ponieważ nikt nie posiadał wglądu do głowy drugiej osoby. Ale Nathaniel od zawsze był wyjątkowy, przygotowany i mi tego wglądu udzielił. Pozwolił mi zajrzeć do swojej głowy, przez co narracja Clark zmieniała się na narrację Sheya.

Luke od początku to wiedział. Od kiedy tylko wyjechaliśmy z domu. Jego uśmieszki i wesoły humor były zastanawiające, ale nie sądziłam, że posunie się do tego, aby zaangażować w to Ashley. Naszą starą znajomą Ashley, która zadzwoniła do mnie akurat wtedy, gdy wchodziliśmy do windy. Akurat tego dnia i o tej godzinie. Parsknęłam śmiechem i rozejrzałam się po cichej windzie. Trzy godziny czekania, aby o północy dostać taki prezent... Byłam pewna, że cała awaria była zaplanowana, a sama myśl o tym wywołała jeszcze większy uśmiech na mojej twarzy. Nigdy nie posądziłabym ich o to, że potrafili być tak sprytni i zawzięci. Wszystko po to, abym... wiedziała. Wiedziała, co czuł.

Nic nie mogłam poradzić na cichy śmiech, który wyrywał się spomiędzy moich warg. Może już wariowałam? Może zaczynałam tracić zmysły? Po tym wszystkim, co się wydarzyło, każda opcja stawała się prawidłowa. I nawet mnie nie dziwiła. Pociągnęłam nosem i zmusiłam swoje skostniałe ciało do ruchu. Z jękiem niezadowolenia, pokracznie złapałam notes. Przez chwilę patrzyłam na jego gruby grzbiet, ale nie zdecydowałam się ponownie go otworzyć. Nie czytać naszej historii jego oczami na szybko i pobieżnie. Sam Nate dał mi czas, który zamierzałam wykorzystać. Z delikatnym uśmiechem przytknęłam dziennik do ust i przymknęłam powieki.

Z zamyślenia wyrwał mnie nagły ruch windy, która przez ostatnich kilka minut dalej była wyłączona z użycia. Z cichym przekleństwem w ustach zerknęłam na jej drzwi, kiedy czułam jak wjeżdża na górne piętra. Od momentu, w którym Nathaniel wyszedł, wciąż byłam sama ze swoimi przemyśleniami. Nawet nie chciałam wiedzieć, co pomyśli osoba, która miała zastać mnie w takim stanie, ale jakoś nie przejmowałam się tym tak bardzo, jak powinnam. Byłam w zbyt wielkim szoku i euforii, aby przejmować się czymkolwiek i kimkolwiek.

Byłam gotowa na zdziwione spojrzenia obcych osób, gdy winda stanęła na odpowiednim piętrze, a drzwi otworzyły się z cichym brzdękiem. Odetchnęłam z ulgą, kiedy w progu ujrzałam Chrisa. Niczego nieświadomy chłopak stał z dłońmi w kieszeniach swoich garniturowych spodni w oranżowym kolorze. Wyglądał na nieco zniecierpliwionego, co zauważyłam po jego nerwowym tupaniu nogą w podłogę. Adams spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem, a kiedy dotarł do niego mój marny widok, otworzył z przerażeniem oczy.

– O mój Boże, Victoria! – zawołał z przerażeniem, zrobił dwa szybkie kroki i kucnął obok mnie. Zerknąwszy na moje rzucone w kąt buty i pomięty płaszcz, ostrożnie złapał mnie za nadgarstki. – Wszystko okej? Coś cię boli? Potrzebujesz pomocy? – pytał jak najęty, spoglądając mi w oczy. Delikatny uśmiech nie opuszczał mojej twarzy, gdy kręciłam głową.

– Wszystko w porządku, Chris – zapewniłam go szczerze. Mój przyjaciel nie był do końca przekonany, a jego sceptycyzm pogłębił się, gdy zerknął na dziennik w moich dłoniach. Widziałam, że walczył sam ze sobą, aż w końcu poddał się, o czym świadczyło jego głębokie westchnięcie.

– Wiedziałem, że Luke coś kombinował, gdy kazał nam cię nie szukać, ale nawet nie będę pytał – mruknął, na co skinęłam głową.

– Chyba tak będzie lepiej – zakpiłam. O dziwo, mój humor był naprawdę dobry, ale tak jak wspominałam, mogły być to zwyczajne początki szaleństwa.

– Chodź, pomogę ci wstać – zaoferował.

Zgodziłam się i pokracznie podniosłam się z podłogi z pomocą Adamsa. Wciąż trzymałam dziennik w swoich dłoniach, gdy założyłam swoje wysokie szpilki. Przez drżące kolana nieco się w nich chwiałam. Nie czułam swojego ciała. Wydawało mi się, że było wykonane z waty, ale mimo wszystko towarzyszyło mi przyjemne uczucie. Jakby właśnie ktoś zrzucił ciężki kamień z mojego serca. Wszystko stało się... lekkie.

– Luke powiedział nam, że masz coś ważnego do załatwienia i mamy ci nie przeszkadzać, ani nie szukać – wyjaśnił Chris, zgarniając przy okazji mój płaszcz. Wytrzepał go i pomógł mi założyć, ponieważ zauważył, że zaczęłam drżeć z zimna. – Więc cię nie szukaliśmy, ale w końcu zacząłem się martwić. Zbyt długo cię nie było. Zmusiłem go, żeby powiedział mi, gdzie jesteś. Kazał mi szukać cię w windzie – tłumaczył. – Gdybym wiedział, że zastanę cię w takim stanie, zacząłbym szukać cię wcześniej.

Parsknęłam śmiechem na jego słowa. Luke był naprawdę podstępnym gadem. Zastanawiałam się tylko, jak wymusili zatrzymanie windy.

– Nic mi nie jest, Chris – zapewniłam go. W międzyczasie schowałam dziennik do głębokiej kieszeni mojego płaszcza. – Wiem, że przegapiłam północ, ale musiałam załatwić coś ważnego – dodałam, zerkając w jego piwne oczy. Dalej wyglądał niepewnie, przez co zacisnęłam swoje palce na jego ramieniu. – Może nie wyglądam za dobrze, ale uwierz mi, że jest w porządku.

I pierwszy raz od dawna byłam szczera.

– Na pewno? – zapytał niepewnie, na co pokiwałam głową. – Sporo cię ominęło. Twój biologiczny ojciec też cię szukał.

Chris zaoferował mi ramię, które przyjęłam. Ostrożnie wyszliśmy z windy do szerokiego i bogato urządzonego korytarza. Na szczęście byliśmy tam sami. Kryształowe żyrandole zwisające z wysoko sklepionych sufitów rzucały mocne światło na ciemne ściany i zawieszone na nich obrazy. Słyszałam przytłumioną muzykę dobiegającą zza ścian oraz śmiechy i głosy ludzi. Zrobiliśmy kilka kroków, aż zatrzymaliśmy się pod jednym z wysokich okien.

– Wiem, że powinnam tam być, bo to w końcu moja rodzina, ale mam nadzieję, że nie czuliście się niezręcznie. Dobrze, że Theo z wami był. Działo się coś ciekawego przez te trzy godziny? – zapytałam. Adams puścił moją dłoń i wyjrzał przez okno. Nerwowym ruchem poprawił swój kołnierzyk, na co zmarszczyłam jedną brew. Był zestresowany. – Wszystko okej? Coś się stało? Były jakieś nieprzyjemności?

– Nie – odchrząknął i założył dłonie na biodrach. – Jest naprawdę w porządku. Na początku było nieco sztywno. Twój ojciec wygłosił uroczystą przemowę. Mamrotał coś tam o swojej rodzinie i historii. Wspomniał też o tym, że razem z Theo jesteście jego honorowymi gośćmi, ale nie wspomniał o tym, że jesteście jego dziećmi.

– I dobrze – mruknęłam.

Jeszcze tego mi brakowało, aby rozniosły się o tym plotki. Nie chciałam, aby komukolwiek z nas groziło niebezpieczeństwo przez nasze pochodzenie. Mimo że nikt nie powiedział tego głośno, wraz z Emiliano wiedziałam, że ta tajemnica pozostanie między nami. Oficjalnie byliśmy dziećmi Joseline i Alesandra. Nieoficjalnie również.

– Potem zaczęło się trochę rozkręcać, ale prawdziwa impreza zaczęła się, jak kelnerzy przynieśli alkohol. Nie wiem, co w nim było, ale Włosi naprawdę lubią wino i umieją się bawić. Nawet ci z kijem w dupie. Zdziwiłabyś się, ile sześćdziesięciolatków proponowało mi dziś chore propozycje – mruknął, co skwitowałam cichym parsknięciem. – Mamy stolik razem z twoim ojcem. I poznaliśmy twoich przyrodnich braci – tłumaczył mi, na co uniosłam brwi.

– I jak? Polubię nową rodzinkę? – zironizowałam, wyciągając w międzyczasie telefon. Musiałam go wyciszyć, ponieważ przez przywrócony zasięg zaczęły przychodzić mi kolejne powiadomienia.

– Powiem tylko tyle, że wszyscy wygraliście w puli genetycznej – burknął, poprawiając przy tym marynarkę. Zaśmiałam się kpiąco przez jego słowa.

Nawet nie myślałam o swoim... rodzeństwie. Oczywiście, gdy Emiliano wspomniał o tym, że wraz z Theo mieliśmy przyrodnich braci, nieco mnie to zaskoczyło, ale skłamałabym mówiąc, że jakoś mocno się tym przejęłam. Wiedziałam, że nigdy nie będę traktować ich jak rodziny. Miałam tylko jednego brata i był nim Theo. Zauważyłam, że całe moje podejście do tej sytuacji na tym polegało. Na ciekawości bez większych uczuć. Dalej uważałam, że moimi rodzicami była Joseline wraz z Alexandrem i nic nie mogło tego zmienić. Historia Giselle i Emiliano była bardziej ciekawostką, którą chciałam poznać. Dlatego przyleciałam do Włoch. Tak samo było z jego dziećmi. Ciekawiło mnie to, jak wyglądali, ale nic więcej. Nie chciałam mieć z nimi kontaktu. Pragnęłam wrócić do domu i zapomnieć o tym, że to wszystko miało miejsce. Dowiedziałam się prawdy i to mi wystarczało.

– Czyli jest okej? – zapytałam.

Uniosłam wzrok na jego twarz, gdy przez kilka sekund nie dostałam odpowiedzi. Zmarszczyłam brwi, widząc zakłopotanie na twarzy mojego przyjaciela. Znałam go jak własną kieszeń i wiedziałam, że było coś nie tak.

– Chris – powiedziałam ostrożnie, dając mocny nacisk na jego imię. Schowałam telefon do kieszeni płaszcza, ani na chwilę nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia.

Brunet przez chwilę się wahał, nerwowo przeczesując swoje ułożone włosy, aż w końcu głośno westchnął i umieścił w mojej twarzy swój rozbiegany wzrok.

– Stara, odjebało się w chuj! – zawołał piskliwym głosikiem, kręcąc głową. – Nie za bardzo wiem, jak ci to powiedzieć. To dziwna sytuacja i nikt się jej nie spodziewał! Serio! Ja sam... – zaczął paplać, gubiąc się we własnych słowach i co chwilę jąkając. Złapałam za jego nadgarstki i zmusiłam go, aby spojrzał w moje oczy.

– Spokojnie. Powiedz, co się stało – poprosiłam nieco zmartwiona. Miałam nadzieję, że nikt z nich nie ucierpiał. Może i byliśmy względnie bezpieczni, ale dalej kręciło się tam sporo niebezpiecznych ludzi.

Chris odetchnął i zerknął na mnie spod długich rzęs.

– No więc – odchrząknął. – Będzie ślub.

Jego słowa zdziwiły mnie do tego stopnia, że puściłam jego ręce i wyprostowałam się jak struna. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, marszcząc twarz. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Chwilę trawiłam jego słowa, aż w końcu pokręciłam głową.

– Ślub? – powtórzyłam. Pokiwał gorliwie głową. – Czyj ślub?

Adams ponownie odchrząknął i podrapał się po głowie. Spuścił wzrok na podłogę wyłożoną ciemnym drewnem, zagryzł nerwowo wargę i rozłożył bezradnie ręce.

– Twojego brata.

Na początku nie zrozumiałam jego cichego pomruku i chwilę zajęło mi przeanalizowanie tego, co powiedział, a gdy już to zrobiłam, znów się zdziwiłam. Czemu aż tak bardzo stresował się tym, że miał mi to powiedzieć? Nawet nie znałam moich przyrodnich braci, a tym bardziej ich partnerek czy partnerów. Przewróciłam oczami przez jego dramatyczność. Może i nie miał już siedemnastu lat, ale dalej potrafił zrobić cyrk nawet z tak nieistotnych spraw.

– Chris, co mnie obchodzą śluby moich braci. Nawet nie znam tych ludzi. Niech się pobierają i z dinozaurami – zakpiłam, mając nadzieję, że moje słowa rozbawią Adamsa, ale tak się nie stało. Brunet nawet się nie uśmiechnął, a jedynie znów zerknął na mnie spod rzęs, wyglądając na jeszcze bardziej zdenerwowanego niż wcześniej. Jego zachowanie zaczęło mnie niepokoić, przez co uśmiech spełzł z moich warg.

I właśnie wtedy zaczęło to do mnie docierać.

– Bo mówisz o moich przyrodnich braciach, prawda? – powiedziałam z rosnącym w gardle niepokojem, czując coraz szybciej bijące serce w mojej klatce piersiowej. – O tych ludziach, których ani razu nie widziałam i nawet nie traktuję ich jak rodziny. O tych Włochach, tak? Na pewno nie mówisz o moim prawdziwym bracie bliźniaku. Nie mówisz o Theo – z każdym kolejnym słowem mój ton nieco się unosił i ja sama brzmiałam coraz bardziej chaotycznie.

Chris ciężko westchnął i bezradnie rozłożył ręce.

– Theo oświadczył się Jasmine. I ona te oświadczyny przyjęła.

Właśnie wtedy mój świat zawirował. Musiałam przytrzymać się kolumny obok, aby nie upaść. Chris był już gotowy, aby mnie złapać, ale na szczęście jakoś zachowałam równowagę. Rozchyliłam oczy do wielkości piłek golfowych. Wydawało mi się, że się właśnie przesłyszałam. To nie było możliwe, aby mój brat się zaręczył i to... z Jasmine! Przecież nic nie mówił. Ani razu o tym nie wspomniał, a ja nie wiedziałam, że byli w ogóle z związku!

– Oddychaj – poradził mi Chris, na co posłałam mu tak mordercze spojrzenie, że przez przerażenie cofnął się o dwa kroki.

Wplątałam jedną dłoń we włosy, obserwując przy tym brzydki obraz kobiety na polanie, który wisiał przede mną. Dalej myślałam, że był to tylko durny żart. Jak mógł mi o tym nie powiedzieć?! Przecież byłam jego siostrą! Oczywiście, że znałam historię ich relacji i tego, że kiedyś byli razem. Mojemu bratu okropnie na niej zależało i nawet pomimo upływu tylu lat wciąż o niej myślał. Tylko nie sądziłam, że znów się zeszli, a tym bardziej, że Theo planuje tak poważny krok!

– Jakim cudem?! – zawołałam, patrząc na Adamsa. Chłopak wyrzucił ręce w powietrzu.

– A myślisz, że ja wiem?! – krzyknął piskliwym głosikiem, który przypominał głos pięcioletniej dziewczynki. – Wszystkich nas to zdziwiło! Staliśmy sobie spokojnie na dziedzińcu, oglądaliśmy pokaz fajerwerków i sztucznych ogni o północy. Wszystko fajnie i spokojnie, a tu nagle on klęka i... i masz! – zawołał. Chris wypchnął jedno biodro i dramatycznie złapał się za skronie, zwieszając przy tym głowę. – Myślisz, że tylko ty nie możesz w to uwierzyć? Ja nie mogę uwierzyć, że tego nie nagrałem. To był pierwszy raz, gdy widziałem, jak Jasmine płacze. Puszczałbym sobie to do dnu. Choć muszę przyznać, że to było tak urocze, gdy mówił, że nie chce żyć w życiu, w której jej nie ma. Theo czasem potrafi być...

– Gdzie on jest? – przerwałam mu jego wywód. Musiałam porozmawiać z Theo w cztery oczy i dowiedzieć się, co się do cholery działo. Adams westchnął i znów założył ręce na biodrach.

– Po tym wszystkim, wasz ojciec strasznie się ucieszył – westchnął. – Zaczął ględzić coś o tym, że urządzi im piękne wesele. Goście i tak byli już ostro wstawieni, więc każdy zaczął świętować, ale teraz to tam już każdego poskładało. Nie wiem, czy jest tam ktoś jeszcze, kto w ogóle kontaktuje. Włosi to zwierzęta – odchrząknął i poprawił kołnierzyk białej koszuli, jakby przypomniał sobie coś traumatycznego.

– Chris – ostrzegłam go chłodnym głosem. Nie miałam czasu na jego wywody. Adams westchnął.

– Po tym wszystkim Jasmine zniknęła gdzieś z Laurą i Mią, a ja z Theo i chłopakami poszliśmy do kuchni, aby odreagować. Tam ich zostawiłem, bo postanowiłem cię poszukać – wyjaśnił.

– Gdzie jest kuchnia? – zapytałam prosto z mostu.

Adams zaoferował, że mnie zaprowadzi. Razem ruszyliśmy pustym korytarzem. Stukot moich szpilek odbijał się echem od ścian korytarza. W swojej głowie miałam jeden cel. Porozmawiać z Theo, a następnie rozszarpać go za to, że nic mi nie powiedział. W końcu byłam jego siostrą! Razem mieszkaliśmy i żyliśmy. Dlaczego nic nie wspomniał o tym, że chciał zrobić tak wielki krok, jakim było zaręczenie się? I to z Jasmine? Z tą Jasmine, z którą łączyła mnie dziwna relację, w której niby się nie lubiłyśmy, ale tak naprawdę się lubiłyśmy?

Chris poprowadził mnie krętymi korytarzami do wielkiej sali balowej, w której odbywało się przyjęcie. Pomieszczenie było ogromne, zachowane w odcieniach brązu i złota. Prawą stronę zajmowały okrągłe stoliki, przy których siedzieli wieczorowo ubrani goście, jedząc, pijąc i śmiejąc się do rozpuku. Lewą stronę zajmował parkiet z orkiestrą. Czarnoskóra, wysoka kobieta w krótko ściętej fryzurze śpiewała właśnie jakąś skoczną, włoską piosenkę, do której dziesiątki osób tańczyło. Chris miał rację mówiąc, że Włosi umieli się bawić. Przez gwar i głośną muzykę nie słyszałam już własnych myśli. Wszyscy wydawali się bawić świetnie, kelnerzy kręcili się wśród ludzi, oferując drinki i jedzenie na pozłacanych tacach.

Szybko rozejrzałam się po sali, a następnie zaczęłam podążać w wyznaczonym przez Chrisa kierunku. Przeciskałam się przez tłum tańczących ludzi. Wiek gości był przeróżny. Gdzieniegdzie bawiły się dzieci, na otwartym tarasie młodzi mężczyźni wypalali cygara, a sędziwi staruszkowie opróżniali szklaneczki ze szkocką brandy, by po chwili porwać na parkiet swoje żony bądź kochanki. Było głośno i skocznie, wino lało się strumieniami, a pieniądze i przepych wypełniały każdy centymetr sześcienny wysoko sklepionego pomieszczenia.

Nikt nie zwracał uwagi na to, jak wyglądała. Mnie samej to nie obchodziło. Moje włosy były splątane i rozczochrane, makijaż zmarnowany przez płacz, a ubranie wymięte. Jednak to nie było ważne. Liczyło się tylko to, aby dostać się do kuchni. W końcu znaleźliśmy się po drugiej stronie sali balowej. Odetchnęłam z ulgą, gdy wyszłam z głośnego tłumu. Zaciskałam dłonie w pięści, gdy przechodziliśmy przez kolejne korytarze. W końcu znaleźliśmy się przed metalowymi drzwiami. Chris wskazał na nie głową, więc pchnęłam je i weszłam do środka. W pomieszczeniu również było głośno, ale nie tak, jak w sali balowej. Kucharze w białych fartuchach uwijali się w pocie czoła, wywołując kolejne nazwy potraw. Pachniało tam smażonym mięsem i przyprawami, a gdzieniegdzie buchał ogień.

Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu, aż w końcu zauważyłam moich przyjaciół, którzy stali na samym jego końcu razem z moim bratem. Zwęziłam złowrogo oczy i ruszyłam w ich stronę szybkim krokiem. Chris podążał niezgrabnie za mną. Kelnerzy i kucharze nie zwracali na mnie uwagi, zajmując się swoją pracą. Wbiłam wzrok w plecy Theodora. Cała piątka stała obok okrągłego stolika, na którym znajdowała się butelka wódki i kieliszki. W momencie, w którym do nich podeszłam, wszyscy chłopcy w eleganckich garniturach i nieco mniej elegancko zawiązanych krawatach, wznieśli toast i opróżnili kieliszki z przezroczystym trunkiem.

Pierwszy zauważył mnie Scott. Gdy tylko na mnie spojrzał, omal nie zadławił się pitym alkoholem. Zakasłał i odstawił naczynie na stolik. Przez jego zachowanie reszta również na mnie spojrzała. Ostatni odwrócił się Theo, w którym ulokowałam wzrok. Nie był już tak blady jak wtedy, gdy ostatni raz go widziałam. Głupi uśmiech błąkał się na jego wargach, a w brązowo-zielonych oczach widziałam ulgę. Ten widok nieco opanował moje emocje, choć nadal czułam złość.

– O Victoria! – wybełkotał wyraźnie pijany Matt, spoglądając na mnie z głupkowatym uśmiechem. Przeniosłam na niego wzrok dosłownie na pół sekundy, a następnie znów wbiłam go w Theo. – Dobrze, że jesteś. Włosi to zwierzęta, mówię ci. A jak tańczą! Hoho! – zawołał z durnowatym śmiechem. Chciał chwycić butelkę wódki, ale Cameron szybko go powstrzymał, wyczuwając mój nastrój. Objął go ramieniem i poklepał po klatce piersiowej, nieco odsuwając od stolika.

Spojrzałam na każdego z nich z osobna, a następnie z kamienną miną wskazałam głową na drzwi wyjściowe.

– Wyjść. Wszyscy po kolei. Już – wycedziłam. Nawet się nie sprzeczali. Scott uniósł ręce w geście obronnym i wyminął mnie tak, aby nie dotknąć mnie nawet palcem, bo nie chciał się narażać. Reszta poszła w ślad za nim.

– Powodzenia, stary – rzucił Cameron w stronę mojego brata.

– A z tobą sobie porozmawiam – warknęłam i wskazałam palcem na Parkera. Przez chwilę mi się przypatrywał, aż jego wzrok zjechał na wystający z mojego płaszcza dziennik. Na ten widok uniósł kąciki ust, ale nie pisnął ani słówkiem.

Cała piątka ruszyła do wyjścia, kiedy ja znów spojrzałam na Theo. Zobaczywszy moją minę, przewrócił oczami i oparł się tyłem o stolik. Założył ręce na piersi i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. Przez chwilę milczałam, próbując zebrać myśli. Przedłużająca się cisza zaczęła być nieznośna, więc przerwał ją Theodor.

– No dawaj. Zacznij litanię. Wiem, że chcesz – rzucił beztrosko, co od razu mnie odblokowało.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś, kretynie?! – krzyknęłam wściekle, a następnie niewiele myśląc, złapałam za rączkę metalowej patelni, która leżała na blacie za mną. Bez zastanowienia uderzyłam jej płaskim dnem o ramię Theo, który zasyczał z bólu i przytknął dłoń do bolącego miejsca.

– Ała! – zawył boleśnie. – Za co to było?! – dodał z oburzeniem.

– Za to, że nic mi nie powiedziałeś! – odkrzyknęłam i ponownie go uderzyłam, tyle że z drugiej strony. Brunet znowu zasyczał.

– Już wiem, jak się czuje Shey, gdy cały czas w niego czymś rzucasz – burknął z wyrzutem, na co przewróciłam oczami. – Na jego miejscu pozwałbym cię za dokonywanie uszczerbku na zdrowiu. Masz wyraźne problemy z agresją! – wskazał na mnie palcem. Znów zwęziłam gniewnie oczy.

– Nie zmieniaj tematu – syknęłam i z hukiem wrzuciłam patelnię do jednego ze zlewów. Odetchnęłam, starając się uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Odrzuciłam poły płaszcza i założyłam dłonie na biodrach. – Słucham. Co masz na swoje usprawiedliwienie? Hm?! – zapytałam z wyrzutem.

– Nie muszę ci się tłumaczyć, mamo – zakpił. – Nie mam pięciu lat, aby spowiadać ci się z każdej podjętej przeze mnie decyzji.

– Ale ja jestem twoją siostrą! – zawołałam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – A ty postanowiłeś się zaręczyć!

– Tak, postanowiłem – zgodził się, zachowując beztroski ton głosu. Był taki spokojny i opanowany, podczas gdy we mnie buzowały emocje.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam. – Dlaczego nie powiedziałeś, że się zeszliśmy? Przecież nic na to nie wskazywało.

– Bo się nie zeszliśmy – wyjaśnił najzwyczajniej w świecie. To już całkowicie mnie zdezorientowało, co musiał zauważyć. Chłopak westchnął i przeczesał palcami swoje ciemne włosy. – To była decyzja, którą musiałem podjąć sam. Nikt o tym nie wiedział. Nie musiałem być z nią oficjalnie, aby się na to zdecydować. Sporo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że tego właśnie chciałem. Że tego chcę. Z jednego prostego powodu.

– Jakiego? – zapytałam dużo ciszej. Jego opanowany głos sprawiał, że i ja zaczęłam się uspokajać.

– Kocham ją – odpowiedział wprost, wzruszając przy tym ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Te słowa sprawiły, że złość całkowicie uleciała z mojego ciała. Westchnęłam cicho i spojrzałam w jego błyszczące oczy.

– Kochałem ją cztery lata temu i kocham ją teraz – kontynuował, gestykulując jedną dłonią. – Pokochałem ją w Culver City i nigdy o niej nie zapomniałem. Nie żałuję wyjazdu do Maine. Przeżyłem tam dobre chwile i cieszę się, że mogłem przejść przez to wszystko z tobą. Cieszę się, że mieliśmy tam swoją historię, ale dobrze wiesz, że nie było dnia, w której o niej nie myślałem. Gdybym mógł cofnąć czas, znów bym wyjechał. Nie zmieniłbym niczego, bo ten wyjazd pokazał mi to, czego nie wiedziałem. Kocham ją. Zawsze kochałem i nie chcę przeżyć życia bez niej. Los dał mi drugą szansę i nie zmierzam jej zmarnować. Przez ostatni czas znów się do siebie zbliżyliśmy, a ja... – zatrzymał się na chwilę, jak gdyby sam nie dowierzał w to, co chce powiedzieć. – Okej, może to szalone. Nie znam jej za długo. Byliśmy razem pół roku i w pół roku wywróciła mój świat do góry nogami. Teraz znów mamy kontakt. Poznajemy się od nowa i może z tymi oświadczynami porywam się na coś, czego sam nie rozumiem, ale jestem szczęśliwy. Jestem tak cholernie szczęśliwy Victoria. I mam nadzieję, że ty też cieszysz się moim szczęściem.

Przez długą chwilę patrzyłam na niego w ciszy, nie dowierzając w to, że mój brat zdecydował się na takie słowa. Zastanawiałam się, w którym momencie to się stało. W którym momencie zmienił się z przestraszonego i wycofanego dzieciaka z czarną beanią na głowie w odważnego mężczyznę, który chciał iść po swoje szczęście. W którym momencie przestał bać się mówić o tym, co naprawdę czuł. W którym momencie przestał ukrywać się pod maską sarkazmu. W którym momencie dorósł. W głowie wciąż miałam obraz tego siedemnastoletniego Theodora, który jeździł na działki ze swoimi zdołowanymi życiem znajomymi, aby wypalić kilka gramów zioła i odciąć się od rzeczywistości. Być może oskórować jakiegoś martwego kota. Ale ten Theo już nie istniał. Miałam przed wciąż młodego, ale dojrzałego chłopaka, który pragnął żyć, a nie tylko egzystować.

I nagle to uczucie szczęścia i lekkości, które towarzyszyło mi w windzie, znów powróciło na swoje miejsce. Znów czułam to spełnienie i w mojej głowie pojawiła się ta jasna myśl, że wszystko się ułoży. Że wszystko będzie dobrze. Odetchnęłam cicho, a przedłużające się milczenie nieco zdezorientowało Theo. Już rozumiałam dlaczego był tak zdenerwowany przed naszym przyjazdem.

– Nie cieszysz się moim szczęściem? – zapytał, na co cicho jęknęłam.

– Oczywiście, że się cieszę, idioto – mruknęłam, a następnie zrobiłam krok w jego stronę. Theo wyszczerzył się od ucha do ucha, gdy mocno objęłam go ramionami przylgnęłam do jego ciepłego torsu. Czułam ulgę, która ogarnęła jego ciała. – Jestem tylko zła, że mi nie powiedziałeś. I że to przegapiłam – wyjaśniłam mu, odrywając się od niego. Brunet przewrócił oczami.

– To ty zniknęłaś na trzy godziny i nie było z tobą kontaktu – odparł, po czym spojrzał na moją twarz i na zrujnowany makijaż. – Nawet nie chcę pytać, co się stało – rzucił. Parsknęłam pod nosem i znów się do niego przytuliłam, opierając policzek o jego klatkę piersiową.

– Naprawdę cieszę się twoim szczęściem i tym, że w końcu stawiasz siebie na pierwszym miejscu – wyszeptałam szczerze. – Chcę, żebyś był w końcu szczęśliwy, a ona to szczęście ci daje. I nieważne, co pomyślą wszyscy inni. Nieważne, że może jest to szalone i głupie. Jeśli czujesz, że chcesz to zrobić, to idź w to, a ja obiecuję, że będę cię wspierać.

– Dziękuję – wyszeptał w moje włosy.

Wiedziałam, że komplikowało to kilka spraw. Najważniejszą było to, że w końcu razem mieszkaliśmy. Ich związek i przyszły ślub oznaczały jego wyprowadzkę. Było to dla mnie nieco dziwne, ponieważ mieszkałam z nim... od zawsze. Najpierw w Culver City, a następnie cztery lata w Maine. Nie wiedziałam, czy umiałam żyć bez niego, ale wkrótce miałam się o tym przekonać. Gdzieś w mojej głowie była również myśl, że Theo mógł wrócić na stałe do naszego rodzinnego miasta, ale nie zamierzałam się nad tym rozwodzić. Byłoby to dla mnie dziwne, ale chciałam wspierać go w każdej decyzji. Może tak właśnie miało być i w ostateczności mogło wyjść z tego coś dobrego? Theo musiał zacząć żyć swoim życiem i postawić w stu procentach na siebie. Ja również powinnam była się usamodzielnić i uniezależnić. Zamieszkać sama i samodzielnie ogarniać swoje problemy.

Theo mógł być w końcu szczęśliwy. Moja kolej również nadchodziła. Zaczynaliśmy nowy etap w życiu.

– Ale po twojej wyprowadzce Kot zostaje ze mną – mruknęłam, na co chłopak cicho się zaśmiał. Moje oczy lekko się zaszkliły, ale nie były to łzy smutku. Wręcz przeciwnie. Były to łzy szczęścia.

– Będziemy ciągnąć zapałki – wyszeptał ochryple.

Chwilę tak postaliśmy, aż w końcu się od siebie odsunęliśmy. Z radością spojrzałam na jego promienną twarz.

– To kiedy ślub? – zapytałam z podekscytowaniem. – I gdzie? Pewnie Culver City, co?

– A właśnie – mruknął, nerwowo drapiąc się po karku. – Co do tego... – zaczął słabo, na co zmarszczyłam brwi. – Postanowiliśmy nie tracić czasu i skorzystać tego, że jesteśmy we Włoszech, więc... Ślub będzie za dwa dni.

W pierwszej chwili myślałam, że chłopak sobie ze mnie żartował, ale jego poważny wyraz twarzy utwierdził mnie w przekonaniu, że był w pełni poważny. Rozchyliłam z przestrachem oczy, o mało nie upadając. Myślałam, że miałam więcej czasu, aby mentalnie przygotować się na to, że mój brat dorasta i buduje własną drogę życiową. Obstawiałam, że ślub będzie tak na wakacje. Nie za dwa dni!

– Dwa dni?! – zawołałam ochryple, nie potrafiąc pozbierać szczęki z podłogi. – Jak wy to chcecie zorganizować w dwa dni?!

– Oczywiście nieoficjalnie – przewrócił oczami, a jego słowa już totalnie zbiły mnie z tropu. – Oboje jesteśmy niewierzący, więc ślub w kościele odpada. Gdy wrócimy do Culver City szybko ogarniemy to w urzędzie. No wiesz, żeby mieć to na papierku, ale oficjalną ceremonię chcemy zorganizować tutaj – tłumaczył mi. – Sporo o tym myślałem. Oboje nie chcemy hucznego przyjęcia. Wolimy zrobić wszystko kameralnie i bez pompy. Jednym z kelnerów na przyjęciu jest taki młody chłopak, którego niedawno poznałem. Pochodzi z wyspy Elba i wywodzi się z tamtejszego bardzo starego plemienia. Jest zaprzyjaźniony z rodziną Emiliano i zaoferował, że wszystko dla nas zorganizują. Zgodnie z tamtejszą tradycją.

– Wow – powiedziałam z uznaniem. – Wszystko zaplanowałeś, co? – zapytałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Theo pokiwał z uśmiechem głową.

– Jutro mamy tam popłynąć i zacząć przygotowania. I dlatego mam pytanie – mruknął nieco bardziej zestresowanym tonem. Spuścił wzrok na swoje palce, którymi zaczął się bawić. – Bo tak sobie myślałem, nie chcemy robić z tego cyrku i typowego ślubu, ale niektóre tradycje chcemy pozostawić, więc chciałbym... chciałbym, żebyś to ty została moim świadkiem – poprosił pokracznie, na co moje serce niemal się roztopiło. – Zgadasz się?

Przez chwilę na niego patrzyłam, a następnie powoli pokiwałam głową. Mały uśmiech uformował się na moich wargach.

– Pytasz, czy się zgadzam? – zakpiłam. – Oczywiście, że się zgadzam. Będę najlepszym pierdolonym świadkiem na tym kontynencie – zapewniłam, na co odetchnął z wyraźną ulgą.

Bo w końcu zaczęło się układać.

Z uśmiechem ostatni raz go przytuliłam, a następnie oboje zdecydowaliśmy się wyjść z kuchni i wrócić na przyjęcie. Theo zaproponował mi, że pozna mnie z naszym rodzeństwem, które według niego było naprawdę okej. Okazało się, że mieliśmy czterech braci, z czego trzech było starszych od nas, a jeden trzy lata młodszy. Theodor wspomniał coś o tym, że nie byli zbyt wylewni i również nie chcieli zacieśniać więzów rodzinnych. Byli nas jedynie ciekawi, co działało w dwie strony. Jedyną osobą, która chciała nas bratać, był Emiliano.

– Co on myśli? Że stworzymy rodzinkę i co niedzielę będziemy chodzić razem do kościoła? – prychnęłam pod nosem, gdy przemierzaliśmy pusty korytarz. Theo wzruszył ramionami.

– Nie wiem, ale jest niezadowolony z tego, że chcemy wyjechać. Może serio włączył mu się instynkt tacierzyński – zironizował. Uniosłam kącik ust i pokręciłam głową.

Miałam w planach pójść do łazienki, aby się jakoś ogarnąć i dopiero wtedy spotkać z resztą, aby choć trochę skorzystać z tego przyjęcia, gdy nagle dostrzegłam znajomą postać na jednym z balkonów, które mijaliśmy. Automatycznie zatrzymałam się w miejscu, a moja ręka samoistnie powędrowała do kieszeni, w której znajdował się dziennik. Moje gardło zapiekło, a w przełyku poczułam pustoszącą wnętrze susz.

Nathaniel stał na dużym balkonie, opierając się łokciami o barierki. Mimo że widziałam tylko jego plecy, od razu go rozpoznałam. Światło wydostające się z korytarza słabo go oświetlało. Co jakiś czas wokół jego głowy rozpływał się dym papierosowy. Starałam się przełknąć ślinę, ale nie potrafiłam. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Jego obecność nieco mnie zaskoczyła, ponieważ byłam pewna, że opuścił hotel. Nie byłam gotowa na nasze spotkanie. W głowie wciąż mi huczało od nadmiaru informacji i wydarzeń. Podejść czy nie? Zostać? Uciec? Te i inne myśli jak burza huczały w mojej głowie.

Stojący obok mnie Theo zerknął na mnie kątem oka i pokiwał głową.

– Powiem im, że zobaczycie się innym razem – mruknął cicho, po czym zrobił krok w tył. – Coś czuję, że masz ważniejsze rzeczy na głowie, niż rozmowy z rodzinką – dodał, a następnie ruszył w stronę sali.

Nie zdążyłam się nawet odezwać, a chłopaka już nie było. Przełknęłam ślinę i przez chwilę zastanawiałam się, co zrobić. Nathaniel nawet nie zorientował się, że za nim stałam. W każdej chwili mogłam uciec i problem rozwiązałby się sam, ale czułam, że nie mogę tego tak zostawić. Odetchnęłam cicho i zbierając w sobie całą odwagę, jaką miałam, ruszyłam przed siebie. Byłam pewna, że w połowie drogi usłyszał odgłos moich szpilek, ale Nathaniel ani drgnął. Opuszkami palców wciąż dotykałam wystającego z mojej kieszeni dziennika.

Miałam nadzieję, że nie będzie między nami niezręcznie, ani żadne z nas nie poczuje dyskomfortu. W końcu skoro Nathaniel zdecydował się dać mi swój pamiętnik, to zrobił to z własnej nieprzymuszonej woli. Patrzyłam na ładny widok, jaki rozciągał się z balkonu. Kolorowe ulice Rzymu tętniły życiem. Na czarnym niebie odznaczały się miliony jasno świecących gwiazd, które zlewały się ze światłami i wysokimi budynkami miasta. Westchnęłam cicho i stanęłam obok niego. Również oparłam łokcie na betonowym murku. Zerknąwszy w dół, mój brzuch nieco się zacisnął, ponieważ zdałam sobie sprawę, że byliśmy na wysokości mniej więcej dziewiątego piętra.

Przez chwilę oboje milczeliśmy. Nie czułam na sobie jego wzroku, a jedynie zapach dymu papierosowego. Fajka wciąż tliła się pomiędzy jego smukłymi palcami. Atmosfera była nieco napięta, ale nie tak mocno, jak się tego spodziewałam. Uporczywie starałam się na niego nie zerknąć, ale nigdy nie miałam za dużo silnej woli, więc spojrzałam na jego słabo oświetloną twarz. Wciąż wydawał się tak opanowany. Błyszczącymi oczami obserwował piękny widok przed nami. Nerwowo gryzłam swój policzek od wewnątrz. Zazdrościłam mu tego spokoju, którym wręcz emanował. Podczas gdy ja trzęsłam się jak galareta i chciałam wyrzygać własny żołądek, on przypominał niczym niezmącone morze. Dostojne, ciche i piękne.

– Dlaczego zacząłeś pisać ten pamiętnik? – zapytałam, nim zdążyłam chociażby o tym pomyśleć.

W duchu szpetnie zaklęłam przez swoją niewyparzoną gębę, ale po chwilowym zastanowieniu, nawet cieszyłam się, że zadałam to pytanie. Przynajmniej o jedną zagwozdkę mniej. Wbrew temu, co myślałam, nie czułam się niekomfortowo. Może byliśmy już na takim etapie, że wszystko przychodziło nam łatwiej? W końcu po tylu wypowiedzianych słowach i kłótniach oraz odkrywaniu się na nowo, mury runęły. Przynajmniej te jego.

Nate chwilę zastanawiał się nad moimi słowami. Kilka niesfornych kosmyków opadających mu na czoło powiewało na wietrze, co mu nie pasowało. Wsadził odpalonego papierosa pomiędzy wargi, zaczesał dłonią włosy do tyłu, a następnie złapał papierosa palcem wskazującym i kciukiem. Powoli wydmuchał dym, który roztopił się wokół jego głowy. Obserwowałam jego szyję okrytą czarnym golfem, gdy przez chwilę myślał.

– Nie chciałem zapomnieć – powiedział cicho. Jego przyjemny, lekko zachrypnięty głos rozpływał się w moich uszach.

Znów zaciągnął się używką, po czym ją wyrzucił. Niedopałek zawirował na wietrze, a następnie zaczął swój lot w tylko sobie znanym kierunku. Chwilę go obserwowałam, aż w ponownie wróciłam spojrzeniem do jego twarzy.

– Czego zapomnieć? – dopytałam, starając się to zrozumieć. Do tej pory uważałam, że nasza historia była na tyle barwna, że nie dało się o niej nie pamiętać.

Nathaniel przez chwilę milczał, aż w końcu na mnie spojrzał. W gardle znów mi zaschło, gdy zobaczyłam jego piękne, czarne oczy, które płonęły żywym i jasnym ogniem. Nie było już tam pustki, ani matu. Nie było tych rzeczy, które dobrze znałam, bo towarzyszyły nam od początku. Nathaniel znów rozkwitał. Pięknie i dorodnie. Nie był już zatrutą roślinką. Był dostojnym kwiatem, którym wszyscy się zachwycali. Bo właśnie taki był. Wzbudzał zachwyt.

Z zamyśloną miną wpatrywał się w moje oczy. Widziałam, że zastanawiał się nad odpowiedzią, na którą z niecierpliwością czekałam. Chłopak nachylił się jeszcze bardziej nad murkiem, a następnie splótł ze sobą swoje dłonie i znów spojrzał na Rzym rozciągający się przed naszymi oczami.

– Nie chciałem zapomnieć ani jednego dnia spędzonego z tobą – odparł cicho i przełknął ślinę. – Ani tego, co przy tobie czułem.

Bliżej niezidentyfikowane ciepło rozlało się po moim wnętrzu jak gorący miód. Z całej siły zacisnęłam szczękę, ponieważ to fizycznie bolało. Bolało mnie to, co potrafił zrobić ze mną jego ciepły głos. Nigdy nie sądziłam, że usłyszę od niego takie słowa. Że kiedykolwiek będzie tak szczery ze mną jak i z samym sobą. Chciało mi się płakać, ponieważ Nate nie udawał. Mówił szczerze to, co czuł i się tego nie wstydził. Westchnęłam cicho, a moje oczy znów się zaszkliły. Pociągnęłam nosem i odwróciłam się całkowicie w jego stronę, patrząc na niego jak w piękny obrazek.

– Nie potrafiłem tego rozgryźć – kontynuował. – Na początku chciałem spisywać tam tylko swoje obserwacje. W końcu miałem plan, co chciałem zrobić ze względu na twojego ojca – zmarszczył brwi, a w jego oczach dostrzegłam obrzydzenie do samego siebie. – Ale potem przerodziło się to w schemat, bo z kolejnymi stronami zauważałem, że coś się zmienia. Coś we mnie. Więc spisywałem to, jak się przy tobie czułem, aby niczego nie zapomnieć. Aby wyciągnąć jakieś wnioski i znaleźć przyczynę mojej zmiany – wyjaśnił mi. – I znalazłem – dodał z bladym uśmiechem.

– Co nią było? – zapytałam cicho, ledwo powstrzymując się od tego, aby znowu nie wybuchnąć płaczem. Wylałam już zbyt wiele łez jak na jeden dzień.

Nate uśmiechnął się jeszcze szerzej i zerknął na mnie kątem oka.

– Ty – odparł, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. – Długo mi to zajęło, chociaż było to tak banalne. Ale stale próbowałem to wypierać. Trwało to tygodniami, a potem miesiącami i latami. Aż w końcu zrozumiałem, że to twoja zasługa, bo każda kartka zapisana jest twoim imieniem – powiedział, wskazując brodą na dziennik, który siedział w kieszeni mojego płaszcza. – Każda strona nosi twoje imię. Dokładnie tak, jak wszystko w moim życiu. Każdy jego najmniejszy aspekt. Każdy milimetr mojej skóry. Wszystko sprowadza się do ciebie.

Zacisnęłam z całej siły powieki, gdy pierwsze łzy zaczęły wypływać z moich oczu. Już dłużej nie dałam rady udawać. Pociągnęłam nosem i również nachyliłam się nad murkiem. Oparłam na nim swoje łokcie i ukryłam twarz w dłoniach, ponieważ nie chciałam, aby widział to, jak słaba byłam i jak szybko mogłam się rozpaść. Wielka gula rozrywała mi gardło, gdy z całych sił dusiłam w sobie szloch.

– Dlaczego płaczesz? – zapytał z niezrozumieniem, a w jego głosie wyczułam znajomą nutę drwiny. Czułam na sobie jego rozbawiony wzrok.

– Bo teraz nie wiem, jak mam się zachowywać – odparłam zduszonym głosem. – Dałeś mi ten dziennik i co? Mam przeczytać jak to wszystko wyglądało twoimi oczami, chociaż wiesz, że może zmienić to wiele rzeczy. A w tym samym czasie jak mam się zachowywać, kiedy robisz i mówisz takie rzeczy?

– Clark, nie robię niczego szczególnego – parsknął. – Jestem po prostu szczery. – mruknął, na co wyprostowałam się gwałtownie jak struna i wyrzuciłam ręce w powietrzu.

– Właśnie! – zawołałam, rzucając mu butne spojrzenie. W międzyczasie starałam się bezskutecznie powycierać wszystkie łzy, jakie płynęły po moich policzkach. – O to chodzi! Jesteś szczery i tak pierdolenie bezbronny i uroczy w tym wszystkim! I nie mogę się do tego przyzwyczaić, bo nie wiem jak mam się z tym zachować. Przyzwyczaiłam się do starego Sheya, a nowy jest dla mnie zagadką. I się tego boję – wyjaśniłam mu szczerze.

Jego widok rozmazywał mi się przez łzy. Przez chwilę patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jak gdyby był zdziwiony tym, że w ogóle wypowiedziałam takie słowa. Chwilę to trwało, aż w końcu przewrócił oczami i wyprostował się. Patrzył z góry wprost w moje oczy, kiedy stanął tuż przede mną. Zaciągnęłam się przyjemnym zapachem jego perfum. Nasze klatki piersiowe stykały się, co dawało mi to ulubione uczucie ciepła i bezpieczeństwa. Chłopak bez słowa uniósł dłonie, a następnie ułożył je na moich policzkach. Zacisnął swoje zimne palce po obu stronach mojej głowy, a chłód jego sygnetu nieco mnie orzeźwiał. Tępo wpatrywałam się w jego tors, uporczywie próbując zmazać z twarzy wszystkie łzy, ale na nic to było. Po chwilowej walce w końcu się poddałam i opuściłam dłonie wzdłuż ciała.

– Już? Uspokoiłaś się? – zapytał z tą typową dla niego nutką kpiny i sarkazmu. Posłałam mu śmiercionośne spojrzenie, gdy chłopak zaczął uważnie ścierać kciukami łzy z moich policzków. W końcu złapaliśmy kontakt wzrokowy. Z tak bliskiej odległości był jeszcze piękniejszy. – Jeśli tak, to powiedz mi, czego się boisz – mruknął, wciąż obejmując dłońmi moją twarz.

– Tego, że nowy Shey nie polubi tej Clark – wyszeptałam szczerze, spuszczając wzrok na jego tors. – No bo patrz. Ty dajesz radę. Naprawiasz siebie i starasz się być lepszy. A ja? Dalej jestem zepsuta. Jak niedziałająca zabawka. I to mogło ci pasować wtedy, gdy sam siebie nie rozumiałeś. Ale teraz zacząłeś rozumieć. I boję się, że w końcu zdasz sobie sprawę, że zasługujesz na kogoś lepszego. Na kogoś, kto nie jest popsuty.

Po moich słowach nastała cisza. W końcu odważyłam się powiedzieć to, co zalegało w moich wnętrznościach już dłuższy czas. Byłam przerażona myślą o tym, że Nate ruszył dalej, a ja wciąż stałam w miejscu i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Gdy nie działaliśmy razem, było w porządku. Ale co wtedy, gdy jedno z nas zaczynało poprawnie pracować?

Czułam na sobie jego intensywny wzrok, od którego uciekałam. Jednak Shey nie miał zamiaru mi na to pozwolić. Bez ogródek złapał mocniej za moją twarz, a następnie uniósł moją głowę i zmusił mnie, abym na niego spojrzała. Nie uśmiechał się już. Wręcz przeciwnie, był śmiertelnie poważny, choć jego oczy uważnie błyszczały.

– Ty durna babo – powiedział cicho, na przewróciłam oczami.

– Zawsze musisz mnie obrażać – wydęłam usta.

– Nie po to zgodziłem się na ten idiotyczny plan Luke'a z zatrzymaniem windy i na całą tę marną mistyfikację, aby teraz słuchać tego gówna. A już na pewno nie siedziałem przez trzy godziny na zimnej podłodze, żebyś teraz mówiła takie rzeczy – powiedział poważnie, co wywołało blady uśmiech na mojej twarzy.

– Wiedziałem, że ta winda to wasza sprawka – wcięłam się z zadowoleniem. Nate westchnął ciężko i lekko potrząsnął moją głową.

– Jestem twój, Victoria – powiedział powoli i donośnie. – Nie ma żadnego nowego i starego Sheya. Jestem tylko ja. I jestem twój. Bez żadnego zanalizowania i rozmyślania o tym. I w tej cholernej windzie mówiłem prawdę. Bo już nie ma znaczenia, co zrobisz. Jak postąpisz, ani jak się zachowasz, bo mnie masz. W każdym tego słowa znaczeniu, rozumiesz? – zapytał, gdy wpatrywałam się w niego spod mokrych od łez rzęs.

– Więc dlaczego nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie teraz? – zapytałam słabo. Wywołało to delikatny uśmiech na jego twarzy. Choć w jego oczach dostrzegłam cień smutku.

– Bo oboje wiemy, że nie znasz odpowiedzi na to pytanie – wyszeptał i choć rozrywało mi to serce, miał rację. Nie znałam odpowiedzi. – I nie ma w tym nic złego. Musisz do tego dojść w swoim tempie. Dlatego dałem ci ten dziennik. Żeby ci w tym pomóc. I wiem, że może strzelam sobie właśnie w kolano, bo po tym wszystkim możesz mnie znienawidzić, ale musisz do tego dojść i sobie to poukładać. Zbyt długo żyjesz w chaosie, Clark.

Nienawidziłam go za to, że mówił prawdę. Żyłam w chaosie, w którym nie mogłam zaznać spokoju. Nate oferował mi pomoc, którą musiałam przyjąć. Poświęcał tym swoje szczęście, co było dla mnie tak piękne i tragicznie jednocześnie. Chłopak znów się uśmiechnął.

– Bo podczas naszej ostatniej kłótni uświadomiłaś mi jedną rzecz – westchnął. – Tak, mówiłem, że chcę pomóc ci znaleźć twoje szczęście, ale tak naprawdę było mi dobrze tak, jak było. Miałem ciebie i żyłem chwilą. I to mi wystarczało. Uwielbiałem patrzeć na to, jak się mną zachwycasz. Jak mocno mnie uwielbiasz. Wprawiało mnie to w stan euforii, chociaż wiedziałem, że to nie jest dla ciebie dobre. Ani razu nie spróbowałem z tobą szczerze o tym porozmawiać. O naszej przyszłości. Byłem egoistą i kłamcą, bo poświęcałem ciebie, aby uratować siebie. Ale już nie chcę tego robić, bo zrozumiałem, że na to nie zasługujesz – kontynuował z pasją w czarnych oczach. – Chcesz zapewnień? Cukierkowego gówna? Planów na przyszłość? Proszę bardzo.

Chłopak parsknął, a na jego twarzy rozkwitł piękny uśmiech. Uśmiech pełen szczerości i szczęścia. Taki wolny. Taki piękny. Z zachwytem obserwowałam jego oczy, gdy powoli oparł swoje czoło o moje.

– Jeśli tylko mnie zechcesz, zrobię cokolwiek wymyślisz – wyszeptał i nawet w jego głosie słyszałam szczęście. Każde słowo wymawiał z zadowoleniem i beztroską jak u kilkuletniego dziecka. – Jeśli powiesz mi, że wolisz zostać w Maine, przeprowadzę się do ciebie. Jeśli będziesz chciała wrócić do Culver City, wciąż mam dla ciebie klucze do mojego mieszkania – zaczął. Moje serce boleśnie tłukło pomiędzy moimi żebrami. – Będziemy tam, gdzie będziesz czuła szczęście.

– Nate, ja nie chcę cię ubezwłasnowolniać – wyszeptałam drżącym głosem, bojąc się zburzyć tę magiczną chwilę. – Nie chcę, żebyś stawiał moje szczęście ponad swoje. Już wszyscy wiemy, jak to się kończy.

– I tu jest właśnie ta różnica, Clark – odparł. – Długo nie potrafiłem odnaleźć swojej definicji szczęścia. Nie wiedziałem, co daje mi radość. Błądziłem i szukałem tego po ciemku, ale teraz już wiem. To twoje szczęście jest moim szczęściem. I to nie jest ubezwłasnowolnienie, Victoria. Nie wtedy, gdy prawdziwie mnie to uszczęśliwia. I nie wtedy, gdy jestem tego pewien. A jestem i nawet nie możesz się w tym ze mną nie zgodzić, bo nie siedzisz w mojej głowie. Mimo że paradoksalnie jesteś w niej cały czas.

Ostatnie zdanie sprawiło, że mimowolnie parsknęłam pod nosem. Nie wierzyłam w to, że los zesłał mi kogoś takiego. Kogoś tak pięknego. Aż w końcu zrozumiałam, że nie zawsze tak było. Że oboje przeszliśmy ciężką drogę pełną cierpienia i wszystko przyszło z czasem. Miałam przed sobą człowieka, którego uwielbiałam. Ale czy miałam przed sobą człowieka, którego kochałam?

– Jeśli mnie zechcesz, będę w tym wszystkim z tobą. W twojej chorobie. W twoim życiu. W tym całym chaosie. Ale żeby wiedzieć, czy chcesz budować ze mną przyszłość, musisz przeczytać ten dziennik i zrozumieć to, co czułem ja. Od samego początku. Bo teraz szczerze chcę ci pomóc, a nie dawać ci tylko marne słowne zapewnienia. Potrzebujesz pomocy – powiedział, delikatnie potrząsając moją głową. – Więc ją przyjmij i wszystko rób w swoim czasie, a ja będę obok. I dopóki nie przeczytasz ostatniej strony i nie zdecydujesz, ja dalej tu będę jak gdyby nigdy nic.

Gdy skończył, wpatrywałam się w jego oczy, zastanawiając się, gdzie przez ten cały czas skrywał się ten piękny człowiek. Jak grube musiały być te jego mury pełne obojętności, zimna i wrogości. Zastanawiałam się, czy właśnie taki by był, gdyby nie jego traumatyczne dzieciństwo i to, że każdy całe życie wymagał od niego takiego, a nie innego zachowania. Czy byłby taki ciepły i wyrozumiały? W tamtej chwili zaczęłam nienawidzić każdego, kto przyczynił się do tego, że przez lata był wyprany z uczuć i odrzucał emocje. Że ranił ludzi, bo kiedyś i jego zraniono. Że cieszyła go krzywda ludzka. Jak można było skrzywdzić tak piękną istotę i zabrać jej tę całą magię?

– Dawno temu powiedziałam ci, że lubię, gdy jesteś ludzki – mruknęłam cicho. W jego oczach zauważyłam zdziwienie, jakby nie przypominał sobie tego momentu. – Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że masz w sobie tyle człowieczeństwa.

I gdy tylko to powiedziałam, bez zastanowienia wyciągnęłam szyję, a następnie złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Przymknęłam powieki i napawałam się fakturą jego skóry. Nate nie czekał ani sekundy. Bez zastanowienia oddał pocałunek, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie. Zacisnęłam palce dłoni na połach jego marynarki, smakując każdy milimetr jego warg, które pachniały jak mięta i papierosy. Ten pocałunek był delikatny. Jak dzikie kwiaty na polnej łące. Jak łagodny wiatr, który rozwiewał moje włosy. W oddali gasły i zapalały się kolejne światła, a przytłumiona muzyka dochodziła do nas z oddalonej sali balowej. I może było to zbyt filmowe jak na nas, ale wiedziałam, że to wspomnienie miało zostać ze mną już na zawsze.

Odsunęłam się od niego dopiero wtedy, gdy zabrakło mi tchu. Ułożyłam swoje dłonie na jego policzkach, a następnie zerknęłam w jego błyszczące oczy.

– Jedźmy stąd – powiedziałam. – Teraz. Gdziekolwiek. Gdzieś daleko.

– Marzysz o przygodzie? – zapytał z lekkim przekąsem, na co skinęłam powoli głową. – Już raz wyciągnęłam cię kiedyś z balu. Twoja mama była na mnie zła – mruknął, ale nawet przez chwilę nie zastanowiłam się nad jego słowami, ponieważ w mojej głowie zapaliła się zielona lampka, która za nic nie chciała zgasnąć.

– Oczywiście – mruknęłam, a następnie nie mówiąc nic więcej, złapałam go za dłoń. Splotłam razem nasze palce i pociągnęłam go w stronę korytarza.

Mimo zdziwienia, nawet nie zapytał. Pozwolił mi się poprowadzić gdzie tylko chciałam. W ciągu kilku sekund wróciliśmy na salę. Zatrzymałam się i z głośnym oddechem rozejrzałam po wszystkich wokół. Goście wydawali się jeszcze bardziej pijani, niż wcześniej. Kolorowe suknie wirowały na parkiecie, a wraz z nimi tace z kieliszkami wina. Nate zacisnął swoją większą dłoń wokół mojej, dając mi tym samym znać, że był wciąż obok mnie. Uniosłam kącik ust, a moje zadowolenie pogłębiło się jeszcze bardziej, gdy zauważyłam Luke'a. Tańczył razem z Laurą, głośno się przy tym śmiejąc. Bez chwili zawahania ruszyłam w ich stronę, ciągnąc za sobą Sheya.

Gdy byliśmy już w zasięgu ich wzroku, Laura wskazała w naszym kierunku głową. Luke zerknął na nas z opóźnionym refleksem, a gdy zobaczył nasze złączone dłonie, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wiedziałem, że dasz radę! – zawołał w stronę Nate'a, a następnie przyciągnął go do siebie i poklepał przyjacielsko po plecach. Wiedziałam, że był już nieźle wstawiony. Shey przewrócił oczami na jego zachowanie, ale nie pisnął ani słowem.

Zauważyłam, że Laura kontaktowała trochę bardziej, więc to do niej się zwróciłam.

– Jedziemy stąd. Wrócimy gdzieś nad ranem z kierowcą – powiedziałam, na co od razu pokiwała głową. – Jak coś to się nie martwcie. Ktoś i tak was odwiezie.

– Jasne, tylko pamiętaj, że jutro o dwunastej jedziemy na do tej miejscowości, gdzie odbędzie się ślub – odparła. – A musicie się jeszcze spakować. I tak wszystko będzie działo się szybko, więc błagam, nie zaśpijcie, bo Jasmine dostanie szału – poprosiła mnie, składając ręce jak do modlitwy. Od razu skinęłam głową.

– Do dziesiątej na pewno wrócimy – odpowiedziałam. Laura szybko cmoknęła mnie w policzek.

Luke też coś wybełkotał, uśmiechając się w ten swój specyficzny sposób. Byłam pewna, że wspomniał coś o Ashley, ale nie miałam zamiaru się nad tym zastanawiać. Pociągnęłam Sheya w stronę wyjścia z tłumu, co zrobił bez żadnego protestu. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znaleźliśmy się już w bardziej ustronnym miejscu, gdzie ktoś ciągle nie trącał mnie łokciem w głowę. Nate stanął po mojej lewej, zarzucając swoją rękę na moje ramiona. Zerknęłam na niego z dołu, przytulając się do jego twardego torsu.

– Gdzie chcesz iść? – zapytał z zaciekawieniem wypisanym na całej jego twarzy. Wydawał się taki młody i pełen życia. Po tym zrzędliwym, zimnym starcze nie zostało już nic. Wtedy naprawdę wyglądał jak dwudziestopięcioletni mężczyzna.

– Przed siebie – odparłam. To zawsze powtarzał mi, gdy kolejny raz zakradał się do mojego pokoju przez otwarte okno, gdy miałam osiemnaście lat.

Mały uśmiech uformował się na jego twarzy, a oczy błysnęły zadowoleniem. Nawet nie pisnął w geście protestu. Zaakceptował wszystko, co chciałam mu dać, a tamtej nocy zamierzałam oddać mu wszystko.

Zaczęliśmy w windzie, w której od razu po zamknięciu drzwi zaczęłam go całować. Gdyby ktoś zapytał mnie, kto to zaczął, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Gdy tylko zostaliśmy odcięci od wzroku innych ludzi, stało się to niemal automatycznie. Nie wiem, w którym momencie złapałam za jego szczękę i wcisnęłam w jego usta mocno pocałunek. Nie był już tak delikatny i finezyjny jak ten na balkonie. Był brutalny, przesiąknięty wulgarnością i zwierzęcym głodem. Jak gdybym nie potrafiła się nim nasycić. I czułam, że chłopak to odwzajemnia. Czułam również ból pleców, jaki poczułam, gdy niezbyt delikatnie popchnął mnie na jedną ze ścian. Syknęłam wprost w jego usta, gdy zacisnął palce na moich biodrach.

– Czy mógłbyś być trochę delikatniejszy? – jęknęłam w jego usta, wplątując palce w poplątane kosmyki chłopaka.

– Nie – odpowiedział wprost, a jego zachrypnięty głos powodował ciarki wzdłuż mojego kręgosłupa. Bez chwili zastanowienia znów przycisnął swoje ciało do mojego, prawie miażdżąc mnie w swoich ramionach.

Odsunęliśmy się od siebie dopiero w momencie, w którym drzwi windy się otworzyły. Mój oddech był przyspieszony, jakbym właśnie przebiegła maraton. Nie potrafiłam opanować drżących kolan i szybko opadających i unoszących się ramion. Kątem oka zerknęłam na Nathaniela, który prezentował się dużo lepiej ode mnie. Mimo że jego oddech był równie płytki, chłopak nie wyglądał, jakby właśnie walczył o życie. Odchrząknął i przejechał dwoma palcami po opuchniętych wargach, a następnie wskazał na wyjście z windy, dając mi tym samym pierwszeństwo. Złapaliśmy szybki kontakt wzrokowy, który zelektryzował mnie do szpiku kości. Odchrząknęłam, a następnie ruszyłam przodem. Czułam jego wzrok na swoich plecach, kiedy zmierzałam w stronę znajomych samochodów zaparkowanych pod jedną ze ścian w podziemnym parkingu.

– Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy? – zapytał Shey, który szybko znalazł się obok mnie. Pociągnął nosem i przeczesał palcami nieułożone włosy, prostując się. Nerwowym ruchem poprawił przylegający do jego szyi golf.

– Niespodzianka – odparłam tajemniczo.

Z małym uśmieszkiem podeszłam do kierowcy, który stał przed jednym z czarnych Mercedesów. Gdy mnie zobaczył od razu się wyprostował. Jak najciszej powiedziałam mu, gdzie ma nas zawieźć, na co od razu się zgodził. Nathaniel obserwował mnie z konsternacją, zastanawiając się, co siedziało w mojej głowie. Podarowałam mu jedynie szeroki uśmiech i wsiadłam na tylną kanapę. Shey poszedł w moje ślady. Obserwowałam jego profil, gdy wyjrzał przez boczną, przyciemnianą szybę, a następnie poprawił się w fotelu obok mnie. W tym samym czasie zasunęłam szybkę, która oddzielała nas od kierowcy.

– Przysięgam, że jeśli wymyślisz coś głupiego, utopię cię w Morzu Tyrreńskim – burknął pod nosem, na co przewróciłam oczami.

Czułam, że samochód rusza. Luksusowe auto powoli wyjeżdżało z parkingu.

– Więcej wiary – odparłam.

Brunet przewrócił oczami i bezwiednie ułożył jedną z dłoni na moim nagim udzie. Uśmiechnęłam się delikatnie na tę czynność, gdy w przyjemny sposób zacisnął na nim swoje palce. Lubiłam, gdy to robił, bo wtedy czułam głupią przynależność i uczucie bliskości. Jak gdyby wciąż chciał mnie dotykać i czuć fakturę mojej skóry. Brunet uważnie śledził widoki za oknem, ale ja skupiłam się na czymś innym. Na jego smukłym palcu serdecznym odznaczał się czarny, gruby sygnet z misternie wyrzeźbionym wężem pośrodku. Pamiętałam, że Nate nosił go od dłuższego czasu, ponieważ jeszcze na początku naszej znajomości czasami widziałam go na jego dłoni.

Delikatnym ruchem dotknęłam zimnego metalu. Przejechałam po nim opuszkiem palca, co sprawiło, że Nate na mnie spojrzał.

– Często go nosisz – mruknęłam, wskazując brodą na sygnet. Chłopak na chwilę wlepił w niego wzrok, a jego mina stała się zamyślona. – To coś ważnego?

Przez chwilę milczał, aż w końcu wzruszył ramionami. W jego oczach widziałam, że nie był to zbyt miły temat, więc szybko wśliznęłam swoją dłoń pod jego, a następnie splotłam ze sobą nasze palce. Zacisnęłam je w geście wsparcia, na co Nate blado uniósł kącik ust. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w sygnet, a następnie odwrócił głowę w stronę okna, ponieważ właśnie wjeżdżaliśmy na zatłoczone ulice Rzymu.

– Dostałem go od ojca z okazji rozpoczęcia następnej klasy – mruknął cicho, a jego głos nie był już tak przyjemny i ciepły. Znów brzmiał tak mętnie i... pusto. Oparłam głowę o zagłówek, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku. – To nasza tradycja rodzinna. Każdy mężczyzna dostawał taki sam pierścień z tym samym tłoczeniem węża i grawerem.

– Grawerem? – zdziwiłam się. Widziałam tłoczenie węża, ale nie zauważyłam żadnego napisu.

Chłopak delikatnie wyplątał swoją dłoń z mojej, a następnie zgrabnym ruchem zdjął sygnet i wystawił go w moją stronę. Ostrożnie złapałam go pomiędzy palce i zaczęłam go oglądać. Dopiero wtedy dostrzegłam malutkie, złote literki po wewnętrznej stronie, które układały się w słowo serpens.

– Serpens? – zdziwiłam się. Brunet skinął głową, spoglądając na pierścień w moich dłoniach.

– To z łaciny. Oznacza węża – wyjaśnił. – To symbol nieśmiertelności i wieczności. Od zawsze powtarzano mi, że właśnie taka jest nasza rodzina. Nieśmiertelna, bo Sheyowie istnieją od wieków. Każdy ojciec musiał mieć syna, który stanie się dziedzicem i przedłuży linię naszego rodu – tłumaczył mi, zakładając w międzyczasie z powrotem pierścień, który mu oddałam. – Od małego mówiono mi, że możemy łatwo zrzucać skórę, bo zawsze będziemy mieć kolejną. Że nic nie umie nas złamać, bo Sheyowie są niezniszczalni – wyjaśnił, słabo wzruszając ramionami. – To kolejny powód, dlaczego nie chcę dziecka. Nigdy nie spłodzę kolejnego dziedzica. Nigdy.

– Wiesz o tym, że oni cię skrzywdzili, prawda? – zapytałam cicho, ponownie splatając ze sobą nasze dłonie. Chłopak westchnął i znów zerknął na szybę. Uporczywie nie chciał utrzymywać ze mną kontaktu wzrokowego. – Ci wszyscy ludzie, przez których się taki stałeś, a twój ojciec przyczynił się do tego najbardziej.

Nawet nie chciałam wiedzieć, co zrobiłabym Bradowi Sheyowi, gdybym kiedykolwiek go zobaczyła. Mimo że go nie znałam, nienawidziłam go z całego serca. Za wszystko, co zrobił Nathanielowi, Lily, Gabrielle i Charliemu. Za wszystkie krzywdy, które im wyrządził. To przez niego Nate stał się tym, kim był. Przez to, że od zawsze powtarzano mu, że musiał być lepszy. Że był niewystarczający.

– Opowiedz mi o tym – poprosiłam nagle, czując nagłą potrzebę, aby tego wysłuchać. – O tym, jak wyglądało twoje dzieciństwo. Chociaż trochę. Chyba, że nie chcesz.

Nie chciałam go do niczego zmuszać, ale czułam, że dobrze zrobi mu takie oczyszczenie. Nawet, gdyby miało być chwilowe. Poza tym, chciałam się o nim więcej dowiedzieć. Kilka razy opowiadał mi o swoim dzieciństwie i tym, jak paskudne było. Na samo wspomnienie, włos jeżył się na głowie. W takich chwilach doceniałam to, co miałam, pomimo tych wszystkich sprzeczek z Joseline. Shey przez chwilę milczał, aż w końcu skinął głową.

I zaczął mówić, a każda kolejna historia łamała mi serce coraz bardziej. Zaczął spokojnie od uroczej opowieści o tym, jak zbierał stokrotki na łące. Był wtedy bardzo młody, bo miał może ze cztery lata, ale był to jedyny dobry przebłysk wspomnienia, jakie miał ze swoją mamą. Moje serce roztapiało się na samo wyobrażenie słodkiego chłopczyka, którym musiał być. O pięknych, ciemnych włosach i czarnych oczach oraz anielskiej urodzie. Zaśmiałam się głośno, gdy wspomniał o tym, jak Gabrielle uderzyła go kamieniem w głowę. Uwielbiałam sposób, w jaki jego oczy świeciły się, gdy o niej opowiadał.

– Polubiłabyś ją. Każdy ją lubił – mruknął, unosząc kąciki ust. – Kochała ABBĘ i Michaela Jacksona. Miała jego wszystkie płyty. Nie potrafiła gotować i przypalała nawet wodę na herbatę, ale mimo tego zawsze to robiła. Nasze kucharki uwielbiały, gdy schodziła do kuchni, chociaż przez następne trzy godziny musiały sprzątać bałagan, jaki za sobą zostawiała. Wszędzie jej było pełno. I wciąż kazała mi oglądać Pamiętnik.

– Oglądałeś z nią Pamiętnik? – zaśmiałam się, nie potrafiąc sobie tego wyobrazić.

– Przynajmniej raz w tygodniu – odpowiedział, gestykulując jedną ręką. Z jego twarzy nie schodził cwany uśmiech. – Miała niezdrową obsesję na punkcie Ryana Goslinga. I Ryana Reynoldsa, dlatego każdy jej chłopak nazywał się Ryan – wyjaśnił, co znowu skwitowałam śmiechem. – Była przepiękna. Nie była wysoka, ale nikt mnie tak nie irytował, jak ona. Miała rude włosy, które pod światło stawały się orzechowe. Kręciły się w loki, ale ich nienawidziła i zawsze je prostowała. Nie rozumiałem tego. Jej oczy przypominały bursztyny.

Żałowałam tego, że nie dane było mi jej poznać. Gabrielle musiała być cudowną i odważną osobą. Tyle razy broniła swoją matkę i Nathaniela przez tyranem, jakim był ojciec chłopaka. Jednak następne historie nie były już takie wesołe. Opowiadał mi o tym, jak ojciec nie miał dla niego czasu i gdy wyrzucił jego obrazek do kosza na śmieci. O swoim pierwszym dniu w szkole, w której nie chciał zostać. O swoim pierwszym razie, którego również nie chciał, ale poddał się presji, jaką wywarli na nim rówieśnicy i on sam. Łzy stanęły mi w oczach, gdy wspomniał o tym, że miał tylko czternaście lat. Opowiedział mi również, jak okropnie potraktował go jego dziadek w dniu śmierci Gabrielle.

Te wszystkie historie łamały mi serce.

Nathaniel na to wszystko nie zasługiwał. Wrzucono go w schemat, którym miał podążać, mimo że miał zaledwie kilkanaście lat. Nie urodził się zepsuty. To świat go zepsuł. Jego najbliżsi. Osoby, które powinny go kochać.

– Tak strasznie współczuję ci tego, co musiałeś przejść – wyszeptałam zachrypniętym głosem. Nathaniel wzruszył ramionami.

– Każdy z nas coś przeżył. Nauczyłem się z tym żyć – mruknął, a następnie zacisnął dłoń w pięść, przez co sygnet na jego niemal białym palcu stał się jeszcze bardziej widoczny.

Miałam to jakoś skomentować, ale nawet nie zdążyłam, ponieważ samochód zatrzymał się w tym samym czasie. Przez to, że było dość ciemno, za oknami panowała czerń. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, gdy ja uniosłam kącik ust.

– Z każdym dniem nie ufam ci coraz mocniej – westchnął ciężko, na co parsknęłam śmiechem i wysiadłam z samochodu.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i odetchnęłam świeżym powietrzem, które tak pięknie pachniało. W tym samym czasie chłopak zgrabnie opuścił pojazd. Okrążyłam auto, aby znaleźć się obok niego, a kiedy to zrobiłam, spojrzałam na jego twarz z podekscytowaniem. Przez chwilę nie wyrażał żadnych emocji, aż w końcu cicho westchnął i zerknął na mnie z góry.

– Może Tyrreńskie? – zapytał. – Poważnie?

– W końcu chciałeś mnie w nim utopić – wzruszyłam ramionami.

To była moja pierwsza myśl, gdy tylko wspomniał o tym, że kiedyś porwał mnie z balu w Culver City. Wtedy pojechaliśmy na plażę, więc sądziłam, że będzie to dobry pomysł. Było tam pięknie. Po jednej stronie rozpościerały się oświetlone budynki i tętniące życiem miasto, a po drugiej czarny bezkres morza. Już z oddali słyszałam dochodzące z plaży śmiechy i odgłosy ludzi. Z zadowoleniem zrobiłam kilka kroków i oparłam się tyłem o maskę samochodu. Kierowca wciąż siedział w środku, ale jego obecność wcale mi nie przeszkadzała. Miałam stamtąd idealny widok na spokojne morze. Było trochę zimno, jednak nie przeszkadzało mi to. Widok wynagradzał wszystko, ponieważ znajdowaliśmy się nieco wyżej i w odosobnieniu.

Po chwilowym zastanowieniu, Nathaniel usiadł obok mnie. Chwilę szukał czegoś w kieszeni jeansów, aż w końcu znalazł. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc paczkę czerwonych Marlboro i zieloną zapalniczkę. Otworzył pudełko, a następnie wyciągnął je w moją stronę. Spojrzałam na niego spod rzęs.

– Wiesz, że już do końca życia będziesz kojarzyć mi się z papierosami? – zapytałam, przyjmując jedną fajkę. Szybko ją odpaliłam i zaciągnęłam się nikotyną.

– To chyba niedobrze – mruknął po chwilowym zastanowieniu. Zaśmiałam się, gdy również odpalił swojego papierosa. Przez chwilę w ciszy wypalaliśmy nasze używki. Bawiłam się zieloną zapalniczką w dłoniach, a przyjemny, lecz nieco chłodny wiatr otulał moje rozgrzane ciało. – Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce? – zapytał.

– Jakiś rok temu miałam napad manii – powiedziałam po chwilowym zastanowieniu. – Nie spałam kilka dni i byłam wykończona. Jak zwykle włączył mi się wtedy zmysł podróżnika. Strasznie chciałam gdzieś polecieć, ale nie wiedziałam gdzie. Zastanawiałam się nad jakimiś gorącymi klimatami. W końcu padło na Włochy – wzruszyłam ramionami. – Wiedziałam, że jest tu punkt widokowy dla samochodów, o którym wie mało ludzi. Chciałam tu przyjechać i zobaczyć to na żywo, ale napad minął, skończyło się uczucie euforii, a ja musiałam ogarnąć to, co nawywijałam. I jakoś myśl o wyjeździe spadła na dalszy plan – dodałam cicho i ponownie zerknęłam na czarne morze przed nami. – Ale jest tu tak pięknie, jak myślałam.

Chłopak uważnie przysłuchiwał się moim słowom. Przez chwilę oboje milczeliśmy, pogrążając się w przyjemnej ciszy, aż w końcu wypaliliśmy do końca nasze papierosy. I gdy tylko to zrobiliśmy, Nate niemal od razu złączył nasze dłonie. Uśmiechnęłam się pod nosem i oparłam głowę o jego ramię. Wsłuchiwałam się w spokojny dźwięk jego oddechu, który mieszał się z odgłosami pochodzącymi z miasta. I nagle wszystko stało się spokojne i takie proste. Ja, on, morze przed nami i kolejne wypalane w spokoju papierosy. I nieważne czy miałam siedemnaście, czy dwadzieścia trzy lata. Nic się nie zmieniło

– Tak właśnie chcę to zapamiętać – wyszeptałam, a mój głos rozpływał się pomiędzy nami jak dym papierosowy. – Tak właśnie chcę zapamiętać nas razem. Bez względu na wszystko. Na to, co się stanie i co się już stało. Chcę zapamiętać ten jeden moment.

– Dlaczego akurat ten? – zapytał.

A odpowiedź była zaskakująco prosta.

– Bo w tej chwili jestem szczęśliwa, Nate – odparłam, jak gdyby była to najprostsza rzecz na świecie.

Chłopak oparł swoją głowę o moją. Czułam, jak się uśmiechał.

– To dobrze. Dopóki jesteś szczęśliwa, ja również jestem.

***

Westchnęłam, kończąc pakować swoją walizkę. Ziewnęłam głośno i wyjrzałam przez okno. Mimo że pogoda była ładna, jakoś nie uśmiechało mi się opuszczać domu. Byłam całkowicie niewyspana. Razem z Nathanielem spędziliśmy całą noc na plaży. Po godzinie ględzenia udało mu się przekonać mnie, żebym zeszła na plażę. Oczywiście musiałam wskoczyć mu na plecy, ponieważ przez moje szpilki nie mogłam iść. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego wydarzenia. Kiedy podtrzymywał mnie za nogi, a ja robiłam niewyraźne zdjęcia telefonem, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Spędziliśmy tak kilkadziesiąt minut, podczas których chłopak chodził w tę i z powrotem i co jakiś czas robił małe przystanki.

Dużo rozmawialiśmy. O jego przeszłości, ale także i o mojej. Opowiadałam mu swoje ulubione wspomnienia. Wymieniłam mu chyba każde wakacje, na jakich byłam i co się na nich działo. Nate uważnie słuchał, ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby raz na jakiś czas nie rzucił głupim i obraźliwym tekstem. Jednak ta noc była jedną z lepszych, jakie z nim spędziłam. Całowaliśmy się i to wielokrotnie, ale nie doszło między nami do niczego więcej. To wszystko było takie lekkie i po prostu nasze, gdy chodziliśmy po włoskich uliczkach, trzymając się za ręce.

Nate był szczęśliwy. Przynajmniej ja tak uważałam. Śmiał się. Głośno i wielokrotnie, a za każdym razem, gdy widziałam ten piękny uśmiech, coś rodziło się w moim wnętrzu. Tym czymś była nadzieja. Nadzieja na to, że i ja mogłam poczuć takie szczęście. Bo on już nie udawał. Był taki, jaki chciał być z tym swoim durnym poczuciem humoru, wrodzonym sarkazmem i zadziwiającą pewnością siebie. Ale tym, co różniło go od starego Nathaniela było to, że już nie emanował zimnem. Nie przypominał starego, zmęczonego życiem człowieka. Shey rozkwitł i cieszył się trwającą chwilą.

Nathaniel już nie tylko egzystował. On żył.

Do domu wróciliśmy dopiero po piątej. Nie pamiętałam do końca drogi powrotnej, bo zasnęłam w połowie. Obudziłam się o dziewiątej w swojej tymczasowej sypialni. Chłopaka nie było obok mnie, ale domyślałam się, że to on mnie przeniósł, co było niesamowicie miłe, ale byłam niesamowicie niewysapana, ponieważ spałam w swojej sukience i pełnym makijażu. Było mi lepiej dopiero po prysznicu, choć dalej czułam, że potrzebowałam jeszcze kilku godzin odpoczynku. Według Laury, którą widziałam po wyjściu z łazienki, reszta wróciła po szóstej. Okazało się, że naprawdę dobrze się bawili.

Odeszłam od okna i w tym samym czasie w pomieszczeniu rozniosło się ciche pukanie do drzwi. Mruknęłam ciche słowo wstępu. Moje wargi lekko się rozchyliły, gdy w progu dostrzegłam Jasmine.

– Hej. Mogę wejść? – zapytała po chwili ciszy. Atmosfera stała się nieco niezręczna przez przedłużające się milczenie, więc szybko się opanowałam i skinęłam głową.

– Hej, jasne – odpowiedziałam.

Blondynka weszła do środka, robiąc kilka niepewnych kroków. Splotła dłonie za plecami, a następnie zerknęła na dziennik Nathaniela, który leżał na mojej szafce nocnej. Po jej minie wnioskowałam, że musiała wiedzieć, co to za przedmiot, ale Jasmine nijak tego nie skomentowała. Ze względnie obojętną miną zlustrowała mnie wzrokiem, po czym odchrząknęła.

– Wiem, że nie miałyśmy czasu porozmawiać, ale czuję, że jest to potrzebne – zaczęła. Pokiwałam głową. – Dlatego przygotowałam cały monolog, którego nie możesz przerwać, bo wypadnę z rytmu, zdenerwuję się i zacznę krzyczeć. A to może poskutkować tym, że znowu się pokłócimy i wypchnę cię przez okno – wyjaśniła dyplomatycznie, jakby właśnie broniła magisterki.

– Cóż, za kilkadziesiąt godzin masz brać ślub z moim bratem, a ja mam być świadkiem. Gips może słabo wyglądać na zdjęciach – odpowiedziałam. Niebieskooka przewróciła oczami, ale nie postanowiła mi się w żaden sposób odgryźć, co było dla mnie nowością. Była naprawdę zestresowana.

– Wiem, że bywało między nami różnie i może... nie pałamy do siebie względną sympatią, ale chcę, abyś wiedziała, że zależy mi na Theo – powiedziała. W jej głosie słyszałam szczerość i powagę. – Kocham go. I chcę z nim być. Chcę go uszczęśliwiać, bo i on uszczęśliwia mnie. I nie chcę, żebyś myślała sobie, że w jakiś sposób chcę ci go zabrać, ponieważ tak nie jest. Raz go straciłam i w końcu mam szansę to naprawić. Kiedyś bałam się walczyć, ale dziś jest inaczej. I może nie znamy się długo. Może nasza historia nie ma wielu wątków i może to wszystko okaże się błędem, ale chcę spróbować. I mam nadzieję, że pomimo tego, że nigdy za bardzo się nie lubiłyśmy, zaakceptujesz to.

Jej słowa wywarły na mnie duże wrażenie. Przez dłuższą chwilę tylko milczałam, obserwując ją szeroko otwartymi oczami. Starałam się przetrawić jej słowa, ale moje zawieszenie niezbyt spodobało się Jasmine, która posłała mi pełne oburzenia spojrzenie.

– No może byś się odezwała, co? – burknęła niczym obrażone dziecko, zakładając ręce na piersi.

Te słowa sprawiły, że parsknęłam mimowolnym śmiechem. Moja reakcja zbiła ją z pantałyku, ponieważ przestąpiła z nogi na nogę.

– Jasmine, kochasz go – odezwałam się w końcu. Mimo że byłam poważna, uśmiech wciąż nie schodził mi z warg. – A on kocha ciebie. I to mi wystarcza. Chcę jego szczęścia, a wiem, że będzie szczęśliwy przy tobie. I nieważne co było między nami. Nie bierzesz ślubu ze mną, ale z Theo. A ja będę tam po to, aby was wspierać. Bo możesz się tego wypierać, ale jesteśmy przyjaciółkami. I doskonale o tym wiesz.

– Nie jesteśmy przyjaciółkami, nie lubię cię – powiedziała od razu, ale nawet po tonie jej głosu wiedziałam, że sama w to nie wierzyła. Zwęziłam oczy na jej słowa i posłałam jej kpiący uśmieszek.

– Oj, troszkę lubisz. Tak ociupinkę – pisnęłam cienkim głosikiem, chcąc nieco ją rozchmurzyć, ale Jasmine była z natury... jędzowata. Przewróciła oczami i zadarła wysoko głowę, ale w jej oczach widziałam ulgę. Jednak zależało jej na moim zdaniu.

Po niecałych kilku sekundach drzwi ponownie się otworzyły, a do pokoju weszła uśmiechnięta Laura z małym plecakiem na plecach i w słomianym kapeluszu na głowie.

– I jak? Panna młoda gotowa? – zapytała, zarzucając rękę na ramiona wyższej od siebie dziewczyny. Jasmine przewróciła oczami, jakby właśnie usłyszała coś obrzydliwego. – przysięgam, że to jedna z najbardziej spontanicznych decyzji, jakie w życiu podjęłaś. Ale tak strasznie się cieszę. Bierzesz ślub! I to z Theo! Wszyscy staniecie się rodziną! – pisnęła z podekscytowaniem i przytuliła się do Sharewood.

Blondynka wyglądał tak, jakby co najmniej wypiła litr soku ze świeżo wyciśniętych cytryn. Chciało mi się śmiać na jej widok oraz na to, jak uporczywie starała się odepchnąć od siebie swoją przyjaciółkę. W końcu Moore sama odpuściła i obróciła się w moją stronę.

– A ty razem Z Nate'em będziecie świadkami. Jak cudownie! – zawołała. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam na Jasmine.

– Nate jest drugim świadkiem? – zapytałam dziewczyny. Pokiwała głową.

– Nie chciałam żadnych druhen – powiedziała, co spotkało się z wymownym wzrokiem Laury. Coś podpowiadało mi, że Moore liczyła na taką posadę i była strasznie niepocieszona faktem braku całej świty panny młodej. – Więc zdecydowaliśmy się na dwoje świadków. Theo wybrał ciebie, a ja Nate'a.

Musiałam przyznać, że ta informacja niebywale mnie ucieszyła. Mogłam spodziewać się takiego obrotu spraw. W końcu Shey był jej najlepszym przyjacielem. W dużo lepszym humorze podeszłam do swojej torebki.

– I super. Wszystko gotowe. Chłopcy czekają już na dole. Możemy wyjeżdżać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zajedziemy tam na szesnastą – poinformowała nas Laura.

Byłam z tego faktu zadowolona. Nie widziałam Sheya, od kiedy zasnęłam w samochodzie i już trochę się za nim stęskniłam. Wiedziałam, że siedział w swojej sypialni, ale byłam zbyt zajęta, aby do niego zajrzeć. Już miałam zarzucać torebkę na ramię, gdy drzwi do pokoju znów się otworzyły. Z opóźnionym refleksem spojrzałam na Mię, która weszła do pomieszczenia. Dostrzegłszy jej minę, uśmiech od razu spełzł mi z warg. Jej ramiona trzęsły się, oczy miała zapuchnięte od płaczu, a włosy potargane. Laura od razu znalazła się tuż obok niej, dotykając delikatnie jej dłoni.

– Mia, co się stało? – zapytała z przerażeniem niższa dziewczyna.

Roberts nie odpowiedziała. Zamiast tego zamknęła drzwi i gdy tylko to zrobiła, z jej oczu zaczęły płynąć łzy. To zszokowało mnie do tego stopnia, że torebka wyleciała z moich rąk i z cichym łoskotem upadła na podłogę. Mia bezgłośnie zaszlochała, a następnie podeszła do łóżka. Usiadła na materacu, w międzyczasie wyciągając coś z kieszeni. Zmarszczyłam brwi, kiedy rzuciła na miejsce obok siebie prostokątny kawałek plastiku.

– Jestem w ciąży! – załkała i ukryła twarz w dłoniach.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Szok, jaki ogarnął moje ciało, był nie do opisania. I nie tylko moje. Dosłownie widziałam moment, w którym Laurę i Jasmine zelektryzowało. Wszystkie trzy patrzyłyśmy na dziewczynę z niedowierzaniem, jakby właśnie miała wybuchnąć gromkim śmiechem. Ale Mii było daleko do rozbawienia. Głośno płakała, kuląc się na moim łóżku. Moje zawieszenie trwało dobrą minutę. Nawet o niczym nie myślałam, a po prostu wpatrywałam się w nią jak w nadprzyrodzone stworzenie.

Po chwilowym zawieszeniu, które trwało dobrą minutę, w końcu powróciły moje funkcje życiowe. Pokręciłam powolnie głową i pomrugałam powiekami, aby wyostrzyć obraz. To nie mogło być prawdą. Mia w ciąży? Moja Mia? Mia Robserts, która jeszcze niedawno siedziała ze mną w szkolnej ławce i narzekała na to, że w Culver High School nie było przystojnych chłopców? Mia Robserts, która miała więcej torebek Prady niż włosów na głowie? Mia, którą znałam od podstawówki i z którą się wychowałam? Ta Mia była w ciąży?

– O chuj – podsumowała zwięźle Jasmine, wplatając dłonie we włosy. Laura dalej jedynie głupkowato mrugała, nawet nie oddychając. – Ty, kto jest ojcem? – zapytała śmiertelnie poważnie. Roberts spojrzała na nią z wyrzutem.

– Jak to kto? Luke, a kto ma być?! – zawołała i znowu głośno zaszlochała.

To całkowicie mnie obudziło. Wiedziałam, że musiałam działać szybko, bo Mię dzieliły sekundy od całkowitego rozsypania. W kilku krokach znalazłam się obok niej i kucnęłam przy jej nogach. Złapałam ją za nadgarstki i zmusiłam do tego, aby na mnie spojrzała. Jej niebieskie oczy błyszczały od łez.

– Spokojnie – powiedziałam cicho. – To nie jest powód do płaczu, Mia... – zaczęłam, ale nawet nie dała mi dokończyć.

– Jak to nie?! Jestem w cholernej ciąży, Victoria! – zakwiliła.

– Okej, może i jest to powód do płaczu – mruknęłam, drapiąc się po głowie. – Ale przecież się zabezpieczacie. To musi być błąd i pewnie wadliwy test. Bierzesz tabletki, tak? – zapytałam retorycznie, ale brak jej odpowiedzi zapalił w mojej głowie czerwoną lampkę – Mia. Bierzesz tabletki, tak? – powtórzyłam, ale tym razem dużo poważniej.

Niebieskooka pociągnęła nosem i wytarła go w zewnętrzną stronę dłoni.

– Ostatnio miałam tyle na głowie... – jęknęła, na co ukryłam bezradnie twarz w dłoniach. – Nie sądziłam, że tak wyjdzie! Myślałam, że nic się nie stanie, gdy raz czy dwa o niej zapomnę. Wiem, że to niesamowicie nieodpowiedzialne i właśnie ponoszę tego konsekwencje – bąknęła. – Myślałam, że ten spóźniający się okres to przez stres, a mdłości są przez nowe jedzenie. Ale zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Ta głupia miesiączka nie dawała mi spokoju, więc z ciekawości zrobiłam test i... kurwa.

– Okej, spokojnie – zarządziłam, zaciskając dłonie na jej kolanach. – To nie jest koniec świata. I to nie jest niczyja wina. Najważniejsze jest to, abyś szczerze pogadała z Luke'iem i powiedziała mu prawdę. Potem zadecydujecie, co dalej. Jeśli nie chcesz tego dziecka to doskonale wiesz, że nikt cię do tego nie zmusi. Finalnie to ty podejmiesz decyzję – tłumaczyłam jej na spokojnie, co nieco ją uspokoiło. – Luke cię kocha. Wiesz o tym. Zaakceptuje każdy twój wybór. Grunt to nie działać pochopnie. Poza tym, testy nie zawsze pokazują prawdziwy wynik. Najlepiej pójść do ginekologa – dopowiedziałam mądrze, na co Jasmine gorliwie pokiwała głową.

– Zrobiłam siedem testów – mruknęła, na co otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam, bo totalnie mnie zagięła.

Okej, to zmieniało postać rzeczy.

– Jestem przerażona. Te pieluchy i to wszystko. Nawet nie wiem, czy jestem na to gotowa, o mój Boże.

– I tak musisz pójść do ginekologa – pokręciłam głową, starając się nie zgubić swojego spokoju. – I Parker musi się dowiedzieć. Im szybciej, tym lepiej.

– Wiem – pociągnęła nosem. – Ale nie będę mu tego mówić przed waszym ślubem. Dopiero jak wrócimy. Na spokojnie. To ma być wasz czas – wychlipała, nawiązując kontakt wzrokowy z Sharewood. Ta skinęła głową.

– W porządku. Wiesz, że masz w nas oparcie. Nikomu nie powiemy, dopóki ty tego nie zrobisz – powiedziałam z delikatnym uśmiechem. – I hej, pamiętaj, że to nie koniec świata. Nie jesteś sama.

Mia delikatnie się uśmiechnęła, a następnie mocno mnie objęła. Starałam się zachować pozory spokoju, choć ta wiadomość mnie samą głęboko poruszyła. Może to dlatego, że znałam ją tak długo i sama wizja tego, że miałaby mieć dziecko, była dla mnie... dziwna? Miała dopiero dwadzieścia dwa lata. Byłyśmy w tym samym wieku! Dzieci kojarzyły mi się z bezpieczną sytuacją finansową, dorosłością, pieluchami i stabilnością. Nie chciałam nawet wiedzieć, co zrobiłabym na jej miejscu. Byłam niesamowicie przewrażliwiona na punkcie ciąży, bo w żadnym wypadku nie chciałam do tego dopuścić.

Oczywiście wpadki się zdarzały i nie było w tym niczego złego. Grunt to dobre podejście i robienie wszystkiego w zgodzie ze sobą i swoim sumieniem. Nie wiedziałam, czy Mia zdecyduje się urodzić, czy usunąć, ale w obu tych przypadkach chciałam ją wspierać. Choć to dalej do mnie nie docierało. Mia Roberts w ciąży. Czy to już był ten etap historii? Na samą myśl, wzdrygnęłam się.

– Mia, masz nas. O nic się nie martw – odezwała się w końcu nieśmiało Laura. Roberts posłała jej wdzięczny uśmiech. – Zaakceptujemy każdą twoją decyzję. I we wszystkim ci pomożemy. Wiem, że łatwo to powiedzieć, ale postaraj się teraz o tym nie myśleć. Stres nie jest ci teraz potrzebny.

– Wiem – zgodziła się Mia.

Westchnęła, a następnie wytarła łzy z policzków i podniosła się do pionu. Wytrzepała białe spodnie z niewidzialnego pyłku i przybrała na twarz uśmiech. Nie był on do końca szczery, ale wyglądała z nim dużo bardziej promiennie.

– Mamy ślub do odbębnienia! To się teraz liczy. Tym zajmiemy się później – mruknęła, po czym zerknęła na swój brzuch i skrzywiła się z niesmakiem. – Ale dziwnie wiedzieć, że coś tam siedzi.

– Pomyśl, że to tasiemiec – odezwała się nagle Jasmine. Wszystkie trzy spojrzałyśmy na nią jak na przybysza z obcej planety.

– Czy ty właśnie porównałaś płód do pasożyta? – zapytała z niedowierzaniem Moore. Blondynka wzruszyła ramionami.

– To i to wyżera cię od środka. Co za różnica – prychnęła, po czym zarzuciła włosami i zdecydowała się wyjść z pokoju. Odprowadziłyśmy ją wzrokiem, aż zniknęła za rogiem.

Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Ta kobieta miała zostać żoną mojego brata za mniej niż trzydzieści sześć godzin. Jak cudownie. Westchnęłam i posłałam Mii podnoszący na duchu uśmiech. Znów ją przytuliłam i wraz z Laurą pomogłam się jej ogarnąć. Kiedy już wszystko zrobiłyśmy, chwyciłam swoją walizkę. W międzyczasie wrzuciłam dziennik Sheya do torebki. Przeczytałam dopiero dwie strony, ale planowałam poczytać go w drodze na wyspę, gdzie miała odbyć się ceremonia. Mój ojciec jak zwykle wszystkim się zajął, co było nawet... miłe. O ile można to było tak określić. Podobno nie był zadowolony z faktu, że nie widział mnie na sylwestrze, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Mało obchodziło mnie jego zdanie. Wiedziałam, że po ślubie i tak stamtąd wyjeżdżamy.

Kiedy zeszłyśmy na dół, reszta już czekała razem ze swoimi bagażami. Scott dojadał naleśniki Laury, a Matt pił wodę prosto z kuchennego kranu. Wyglądał jak śmierć z podkrążonymi oczami i roztrzepanymi oczami. Zaśmiałam się na ten widok.

– Hoho, czyżby kogoś męczył kac? – zapytałam perfidnie, klepiąc go dłonią w tyłek, gdy przechodziłam obok niego. Blondyn nie miał siły nawet mi odpowiedzieć, więc jedynie wystawił w moją stronę środkowy palec.

Przewróciłam oczami i z zadowoleniem podeszłam do Sheya. Siedział przy wyspie kuchennej na wysokim stołku. W przeciwieństwie do mnie wyglądał świeżo. Miał na sobie czarne jeansy i kremową, ovsersizeową bluzę z kapturem. Jego włosy były jeszcze wilgotne po prysznicu, a na perfekcyjnej twarzy nie miał żadnych oznak niewyspania. Nawet jego oczy nie były podkrążone. Nie miałam pojęcia, na czym polegał jego system regeneracji, ale zdecydowanie powinnam była zacząć brać lekcje. Sprawdzał coś na swoim telefonie, w międzyczasie jedząc zielone jabłko.

– Cześć – powiedziałam, gdy stanęłam tuż obok. Puściłam rączkę walizki, którą umieściłam tuż obok czarnej torby Sheya.

Chłopak oderwał wzrok od ekranu telefonu, po czym bez zastanowienia nachylił się w moją stronę. Złożył na moich ustach szybkiego buziaka. Jego wargi smakowały jak papierosy i jabłka. Uśmiechnęłam się na tę czynność, którą wykonał bez żadnej oznaki skrępowania czy wątpliwości. Uwielbiałam, gdy okazywał mi czułość przy innych. Wiedziałam, że nie lubił tego robić, bo cenił sobie prywatność, ale takie małe gesty sprawiały, że niesamowicie się cieszyłam. Kiedyś robiliśmy to w tajemnicy przed wszystkimi. Gdy byliśmy sami. Ale już nie musieliśmy, bo Nathaniel z niczym się nie krył. Okazywał uczucia i emocje. Okazywał zainteresowanie.

– Wyspałaś się? – zapytał, a jego poranna chrypka była jak miód dla moich uszu.

Powrócił do przeglądania czegoś na iPhonie, podczas gdy ja objęłam go ramionami od tyłu i oparłam brodę na jego barku. Przez ramię zerkałam na wyświetlacz jego telefonu. Nie chciałam być wścibska, ale Nate nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko. Pisał z jakimś Jeffem o jakichś podnośnikach do samochodów, co totalnie mnie nie zainteresowało. Ze spokojem wdychałam zapach jego orzeźwiającego żelu pod prysznic, który mieszał się z zapachem jego wody kolońskiej. Uwielbiałam to połączenie.

Reszta znów pogrążyła się w rozmowie o ślubie. Theo prawie latał pod sufitem ze stresu, czego totalnie nie widziałam po Jasmine. Dziewczyna nie wyglądała tak, jakby za kilkadziesiąt godzin brała ślub. Siedziała w wygodnym fotelu w salonie i przeglądała jakiś magazyn o modzie, podczas gdy mój brat kłócił się z Chrisem o to, że Adams ma kategoryczny zakaz ubrania różowego fraku.

– Nie – odpowiedziałam szczerze, przymykając powieki. Nate prychnął pod nosem, biorąc przy tym kolejny kęs jabłka.

– Nie po to nosiłem cię po całej plaży i wniosłem do pokoju, żebyś teraz była niezadowolona – sarknął, po czym jęknął z niezadowoleniem, gdy wbiłam zęby w jego ramię. – Czy ty zawsze musisz mnie gryźć? – zapytałam, z wyrzutem na mnie spoglądając.

– Tak – odpowiedziałam jak gdyby nigdy nic. – I jeśli chciałeś, żebym się wyspała, powinieneś był mnie rozebrać – dodałam w pełni poważnie. Brunet zmarszczył brwi.

– Wtedy byś się obudziła – zauważył mało sprytnie, na co pokiwałam głową.

– No właśnie – szepnęłam z udawanym rozczarowaniem i poklepałam go po plecach. – Mam nadzieję, że nie spakowałam na ten wyjazd pewnych białych rzeczy niepotrzebnie.

Przewrócił oczami, ale nic nie mógł poradzić na mały uśmieszek zadowolenia, który uformował się na jego wargach. Wyglądał jak dziecko, które właśnie dowiedziało się, że gwiazdka jest nieco wcześniej. Westchnęłam i odeszłam o krok w tym samym momencie, w którym do kuchni zeszła Darcy. Ciągnęła za sobą ogromnych rozmiarów walizkę i wyglądała przy tym, jakby sprawiało jej to wiele kłopotu, jednak nikt nie zdecydował się jej pomóc. Donovan, widząc ją, znów nachylił się nad zlewem.

– Rzygałem cały poranek – jęknął. – Zabierzcie ją stąd, bo będzie powtórka – dociął jej, na co Wilson przewróciła oczami.

– Teraz możemy jechać – powiedziała dziewczyna.

– O nie, Scarface jedzie z nami?! – zawył Matt, uderzając się przy tym w kran. Jęknął cicho i przyłożył dłoń do obolałego miejsca. Darcy zaśmiała się z satysfakcją.

Musiałam przyznać, że ta wiadomość nie była pocieszająca. Myślałam, że uwolnimy się od niej chociaż na tych kilka dni. Sama obecność Wilson wpływała na mnie drażniąco.

– Ona jedzie z nami? – zapytałam Sheya i niestety, Darcy musiała to usłyszeć.

– Ona ma imię – warknęła. Uniosłam ręce w geście obronnym, ponieważ jej złość nieco mnie rozbawiła. – I tak, jadę. Jestem przyjaciółką Jasmine i chcę być obecna na jej ślubie.

– Byłaś moją przyjaciółką – poprawiła ją Sharewood. – I jedziesz tam tylko dlatego, że to wybłagałaś. Więc skończ robić cyrki, bo jedna krzywa akcja i utopię cię w morzu – dodała, zamykając z hukiem gazetę. – Jedźmy już, bo się spóźnimy. Czeka nas długa droga.

Wszyscy się z nią zgodziliśmy. Nate dokończył jabłko, a następnie wstał z miejsca i wyrzucił ogryzek do śmietniczki. Zarzucił na ramię swoją torbę i chwycił rączkę mojej walizki. Oboje zaczęliśmy kierować się do drzwi wyjściowych, gdy nagle coś sobie przypomniałam.

– Cholera, zapomniałam kosmetyczki z pokoju – westchnęłam. – Poczekaj, szybko po nią wrócę – mruknęłam w stronę Nate'a, ale nie zdążyłam zrobić nawet kroku, ponieważ wyprzedził mnie Chris.

– Ja zapomniałem słuchawek. Skoczę po nie i przy okazji wezmę twoją kosmetyczkę – zaoferował, na co się zgodziłam.

Wszyscy wyszliśmy przed dom. Wzdrygnęłam się przez pogodę i jak najszybciej zarzuciłam na siebie swój płaszcz. Wytrzepałam czarne jeansy z niewidzialnego pyłu i grzecznie czekałam na to, aż Nate zapakuje do bagażnika nasze bagaże.

– Jak ma w ogóle wyglądać ten ślub? – zapytałam Theodora, który nerwowo zapinał guziki swojej kurtki. Jednak z odpowiedzią pospieszył mi uśmiechnięty od ucha do ucha Scott.

– Jak to usłyszysz, to padniesz – zapewnił mnie. Cameron, który stał obok niego, prychnął po jego słowach.

– To przepiękny zwyczaj, Scott. Gdybym brał ślub to również chciałbym, aby odbył się w ten sposób – Wilson zerknął na mnie dużo łagodniej, niż na swojego przyjaciela. – Mistrzem ceremonii jest najstarszy mężczyzna w plemieniu. Nie uważają tam czegoś takiego, jak wieczór panieński czy kawalerski. Przyszła para młoda świętuje z gośćmi dzień przed ślubem w typowo plemienny sposób. Robi się takie jakby wesele przed weselem.

– Po co? – zmarszczyłam brwi.

Nate nie wyglądał na zainteresowanego rozmową, więc zapewne już to wiedział. Wciąż pakował walizki. Bez słowa sięgnęłam dłonią do kieszeni jego bluzy, którą miał na sobie, w poszukiwaniu paczki papierosów. Miałam nadzieję, że je tam trzymał i nie pomyliłam się. Z zadowoleniem wyciągnęłam czerwone Marlboro. Szybko odpaliłam jedną fajkę i zaciągnęłam się nikotyną, po czym znów wsunęłam je do jego kieszeni.

– Ponieważ oficjalny ślub odbywa się o północy następnego dnia, a po ceremonii para młoda wypływa na całą noc na wyspę oddaloną nieopodal, gdzie będą sami aż do świtu – odparł.

– Gdzie będą dogłębnie zapoznawać się pod palmą – zarechotał Scott. Jego zadowolenie przerwała Laura, która z kamienną miną z całej siły strzeliła go otwartą dłonią w głowę. Hayes zasyczał i rzucił jej obrażone spojrzenie.

– W tym samym czasie goście świętują sami – dokończył Cameron. – To niesamowicie romantyczne.

Nagle z wnętrza domu rozniósł się donośny głos.

– O mój Boże!

Wszyscy jak na zawołanie spojrzeliśmy na drzwi wejściowe, w których stał Chris. Ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam, że patrzył prosto na mnie, a raczej na papierosa w mojej dłoni. Głośno oddychał, trzymając w zaciśniętej pięści moją czerwoną kosmetyczkę. Reszta potoczyła się już sama. Z prędkością pantery znalazł się tuż przy mnie, siłą wyrwał mi fajkę z dłoni i z całej siły cisnął ją o ziemię. Przydeptał ją butem, machając gwałtownie rękoma, aby rozgonić dym.

Chris często bywał odklejony od rzeczywistości i robił głupie rzeczy, ale chyba jeszcze nigdy nie postąpił tak... bezmyślnie! Miewał swoje dziwne fazy, ale wszystko miało swoje granice. Wyrwał mi papierosa prosto z ręki, wyglądając przy tym jak szaleniec!

– Oszalałeś?! – krzyknęłam zdezorientowana, wyrzucając ręce w powietrzu. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. – Do reszty ci odbiło?!

– Mi odbiło?! – odkrzyknął równie wściekły, co mocno mnie zdziwiło. Jego oczy płonęły gniewem, a na twarzy wypisaną miał histerię. – Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?! Postradałaś zmysły?! – wrzasnął.

– Ja?! To ty na mnie napadłeś jak psychopata! – odparłam takim samym tonem, wpatrując się wściekle w jego czerwoną z emocji twarz. – O co ci chodzi?!

– Jak możesz być taka głupia i palić w ciąży?!

– W jakiej ciąży, Chris?! – bezsilnie wplątałam palce w swoje włosy. Bałam się, że już było za późno i Chris rzeczywiście zwariował. O Boże, mój przyjaciel oszalał. – O czym ty bredzisz?!

– Nie kłam! – rzucił rozhisteryzowany, a w jego oczach błysnęły łzy. Gwałtownie machał rękoma, a moja czerwona kosmetyczka fruwała w powietrzu. – Widziałem pozytywny test ciążowy w twoim pokoju! Jak możesz być tak bezmyślna i palić w takim stanie papierosy?! Do reszty padło ci na mózg?!

– Jaki test o co ci cho... – zaczęłam z mocą, gdy nagle uświadomiłam sobie, o czym mówił. – ...oooo, och – sapnęłam krótko i przytknęłam dłoń do ust.

Poczułam na sobie zdziwione spojrzenia całej reszty, ale najbardziej wzrok pewnego czarnookiego chłopaka, który wypalał mi plecy. Na całym placu zapanowała niezręczna i pełna napięcia cisza. Objęłam się jednym ramieniem i szybko zerknęłam na Mię, która wyglądała, jakby ją zelektryzowało. Z szeroko otwartymi oczami i ustami wpatrywała się we mnie jak w ducha. Laura zacisnęła usta w wąską linię i szybko schowała się za Jasmine, która rozglądała się po niebie, udając, że wcale jej tam nie było.

Oczywiście, że mówił o teście ciążowym Mii, który został na łóżku. Musiał go zobaczyć, gdy wszedł do mojego pokoju. Cholera! Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw i nie wiedziałam, co miałam zrobić. Nie chciałam narażać Mii na dodatkowy stres. Miała powiedzieć to reszcie, a przede wszystkim Parkerowi, gdy będzie na to gotowa. Niestety, Adams pokrzyżował nam plany. Przełknęłam ślinę, czując uderzenie gorąca. Uporczywie zastanawiałam się, jak wybrnąć z tej sytuacji, aby nikogo nie poświęcić.

Kolejne sekundy mijały, a cisza stawała się coraz bardziej nieznośna. W końcu milczenie przerwał mój brat.

– Zapłodniłeś moją siostrę?

Miałam ochotę zamienić się w parę wodną i zniknąć, gdy usłyszałam jego lodowaty głos. Po zdenerwowanym Theodorze nie było już śladu. Zatrzymawszy się w połowie zapinania guziczków swojej kurtki, spoglądał wprost na Sheya za mną, na którego patrzyła również cała reszta. Przełknęłam ciężko ślinę i również zerknęłam na czarnookiego przez ramię. Okazało się to błędem, ponieważ chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak mocno bladego. Nie był przesadnie opalony, ale jednak trochę kolorów w sobie miał. Jednak tego dnia wyglądał jak trup. Pustym wzrokiem patrzył wprost przed siebie, a jego ziemiste wargi były nieco rozchylone. Dosłownie widziałam, jak trybiki w jego głowie przestają pracować.

Theo warknął i wyprostował się. Wyglądał jak gepard gotowy do ataku, podczas gdy Nate nie ruszył się ani o milimetr.

– Ty śmieciu, jak mogłeś?! – wrzasnął, a następnie ruszył wprost na Sheya.

Na całe szczęście w porę zatrzymał go Scott. W ostatniej chwili złapał go za ramiona i pociągnął na bok, gdy Matt znalazł się pomiędzy nim, a mną. Rozłożył swoje ramiona i starał się nas zasłonić, co szło mu dość mizernie. W tym samym czasie Theodor ciągle szamotał się i wiercił, omal nie wyrywając swoich rąk ze stawów.

– Zabiję! cię! Wiesz, przez co przechodzi i robisz coś takiego?! – darł się w niebogłosy. – Jesteś już martwy, Shey! Ty pierdolony idioto!

– Spokojnie, spokojnie! – krzyczał Matt. – Ciąże zdarzają się cały czas! To nie koniec świata! W Walmarcie sprzedają plan b po pięć dych! Mam znajomości, powtarzam! Mam znajomości! – piszczał heroicznie, a z każdym jego kolejnym słowem mój brat szarpał się coraz mocniej.

– Wiesz, że nie chce dzieci i nawet nie potrafisz się zabezpieczyć?! – huknął Theo. Wychodziła z niego zwierzęca siła, ponieważ Scott nie dawał rady go utrzymać. Szybko doskoczył do niego Cameron, który jak zwykle starał się załatwić to polubownie. – Zabiję cię! Po prostu cię zabiję!

– Wszyscy się uspokójmy, to nie pomoże Victorii! Nie może się teraz stresować! – do kłótni włączył się Luke. – Nate, błagam cię. Zacznij oddychać – poprosił swojego przyjaciela, patrząc na niego niemal błagalnie.

– Zabiję cię! – powtarzał jak w amoku mój brat.

– Spokojnie, błagam was uspokójcie się!

– Jak możesz palić w ciąży?! Czy tobie kompletnie odbiło?!

– To nie Victoria jest w ciąży! Ja jestem!

Nagle wszyscy na podjeździe zamilkli, a wzrok każdego skupił na Mii, która chyba pierwszy raz w życiu tak głośno wrzasnęła. Dziewczyna głośno oddychała, zaciskając dłonie w pięści. Ponownie przytknęłam dłoń do ust, bo to wszystko nie miało tak wyglądać. Parker spojrzał na nią z niezrozumieniem.

– Ten test ciążowy jest mój – westchnęła dużo ciszej i spuściła wzrok na swoje buty. – Zostawiłam go u niej. To ja jestem w ciąży. Nie Victoria.

– Czekaj, co? – odezwał się po chwilowym szoku Luke. – Jesteś w ciąży? Naprawdę jesteś w ciąży? – pytał z niedowierzaniem. Blondynka przez chwilę tylko stała i na niego patrzyła, po czym pokiwała słabo głową.

Przez pierwszych dziesięć sekund Parker wyglądał, jakby zatrzymały mu się wszystkie akcje życiowe. W napięciu obserwowałam jego reakcję, obawiając się tego, jak postąpi. Miałam nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego. W końcu ojcowie często nieprzyjemnie reagowali na wieść o ciążach swoich partnerek. Byłam już gotowa na to, aby zdzielić go wałkiem do pieczenia, jednak Luke ponownie mnie zaskoczył.

Nagle jego oczy błysnęły, a głęboki szok na twarzy zmieniał się w coraz szerszy uśmiech.

– Będę ojcem. O Boże, będę ojcem – powtarzał jak mantrę, aż w końcu wyrzucił ręce w powietrzu. – Ha! Będę ojcem! – krzyknął głośno, przez co podskoczyłam w miejscu. – O Boże, Nate. Będę ojcem! Będę miał dziecko! Syna albo córkę! – paplał jak zaczarowany, podchodząc do Sheya, który dalej był lekko nieprzytomny. – Nate, jesteśmy w ciąży! – zawołał radośnie i z całych sił objął swojego najlepszego przyjaciela. Odeszłam o krok, nie wierząc w to, co się działo. – Będziemy wychowywać sobie dziecko! I będzie moje! Boże, będę ojcem!

– Stary, nie powinieneś przytulać swojej dziewczyny, która rzeczywiście jest w ciąży? – zapytał dyskretnie Cameron, wskazując palcem na niebieskooką. Mia patrzyła na Luke'a, jakby właśnie widziała go pierwszy raz w życiu.

– Och, faktycznie – wymamrotał i w kilku krokach znalazł się przy Roberts. Wcisnął w jej usta soczystego buziaka, a następnie mocno ją przytulił. – Wyhodowaliśmy razem małą fasolkę! Jak ogrodnicy!

– O Boże, on zwariował – wyszeptała Laura, przykładając dłoń do ust.

– No – zgodził się Matt. – Plan b to by się przydał, ale jego matce dwadzieścia cztery lata temu.

Westchnęłam ciężko i spojrzałam na Nathaniela, który powoli odzyskiwał kolory. Cieszyło mnie to, ponieważ jego zachowanie było niesamowicie martwiące.

– Żyjesz? – zapytałam, starając się powstrzymać uśmiech.

– Chyba miałem wylew – odparł zduszonym głosem.

Parsknęłam śmiechem. Nawet nie chciałam wiedzieć tego, co musiał przechodzić. Doskonale znałam jego podejście do dzieci i on znał moje. Na szczęście ta wiadomość uspokoiła Theo, który już się tak nie szarpał. Nagle na parkingu znów zapanował chaos, ale tym razem jego sprawką była Mia i Luke. Blondynka zaczęła znów płakać, podczas gdy Parker wyglądał, jakby właśnie do końca postradał zmysły. Cały czas trzymał brzuch Robserts, paplając coś o jakiejś fasolce. Zakładałam, że to zapewne pierwszy szok, który musiał minąć. W końcu nie co tydzień człowiek dowiaduje się, że zostanie ojcem.

Chris spojrzał na mnie przepraszająco. Chciał coś powiedzieć, ale moją uwagę przykuło coś innego, a mianowicie głośne pikanie podchodzące z oddali. Wydawało mi się, że w ogólnym chaosie słyszałam je tylko ja. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się rozglądać, aby wyszukać, skąd pochodził ten odgłos. Nagle dostrzegłam Mercedesa, stojącego najdalej nas, ale najbliżej mnie i Nate'a. Mała, czerwona lampka migała na jego przednim zderzaku. To ona wydawała ten dźwięk. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że była częścią niewielkiego, okrągłego przedmiotu z maleńkimi kabelkami, który został przyklejony do auta.

I wtedy to się stało.

W ostatniej chwili zdążyłam się odwrócić. Niewiele myśląc, z całej siły popchnęłam niczego nieświadomego Nathaniela. Chłopak zatoczył się i upadł na ziemię nieco dalej. A potem słyszałam tylko głośny wybuch i nieznośne piszczenie w uszach, które rozszarpywało mi bębenki. Ostatnim, co pamiętam, były gorące płomienie, smród dymu i niesamowity ból głowy.

I rozrywający duszę krzyk Nathaniela, który wołał moje imię.

Potem nastała ciemność.

***

się porobiło. rozdział krótki i przejściowy, ale niesamowicie potrzebny do tego, co się będzie działo dalej. miał być takim rozdziałem na rozluźnienie po wszystkim, co się działo i przed wszystkim, co będzie mieć miejsce. jako że zmieniłam kilka wątków, aby bardziej mi pasowało, musiał się znaleźć tutaj taki "odrzutek"

25 marca kolejny rozdział i przygotujcie się na bombę, ponieważ będzie to tasiemiec. jest to początek końca, kochani.

chciałabym jeszcze raz podziękować wam za poznańskie targi książki. sprawiliście, że były to dla mnie niezapomniane urodziny, za co jestem niesamowicie wdzięczna. mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo!

kocham i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top