23. Magia świąt.
– Podzielę się z państwem moim skromnym zdaniem. A mianowicie uważam, że śnieg nie powinien być biały. No popatrzcie państwo jak to wygląda. Tragedia. Dużo lepiej wyglądałby, gdyby miał jakiś mocniejszy kolor. Może fioletowy? Albo pomarańczowy. Od razu milej by się na to patrzyło!
Byłam niemal pewna, że gdyby jakaś nadludzka siła dała mi tego dnia moc zabijania umysłem chociaż na trzy minuty, nasz kierowca ubera, który zdecydowanie nie potrafił przestać gadać, skończyłby z dziurą w czole. Ostatkiem sił zdusiłam chęć przewrócenia oczami i zerknęłam na Theo, który dzielnie siedział obok mnie po mojej prawej stronie. Również był zirytowany, o czym świadczyły jego rozszerzone nozdrza i usta zaciśnięte w wąską linię. Wyczuwając, że na niego patrzyłam, zblokował ze mną zmordowane spojrzenie.
– Niby mówią, że jest biały, bo odbija światło, ale ja w to nie wierzę. W końcu gdyby odbijał światło, to byłby kolorowy, prawda? W końcu tęcza też odbija światło! A ma takie piękne kolory. Zdecydowanie rząd ma przed nami coś do ukrycia...
Uniosłam kącik ust, nie mogąc się powstrzymać, gdy kierowca znów zaczął wygłaszać swoje przemyślenia. Mój uśmiech powiększał się i coraz trudniej było mi zachować powagę. Theo jednak nie podzielał mojego zdania, ponieważ westchnął cicho pod nosem, a następnie skrzywił twarz w grymasie bólu i oparł czoło o szybę. Przymknął powieki, kiedy ja cicho odchrząknęłam. Zachowałam kamienną minę i podrapałam za uchem Kota, który zajmował miejsce na siedzeniu po mojej lewej. Z początku nieco martwiło mnie, że czekało go tyle godzin drogi, ale zwierzak bardzo dzielnie ją wytrzymywał. Całe szczęście, że od małego był przystosowany do poruszania się wszelakimi środkami transportu. Pies dyszał z językiem na wierzchu, wciskając nos w szybę, za którą obserwował widoki.
Podążyłam jego śladem. Mimo tego, że właśnie przejeżdżaliśmy przez samo centrum, po zaśnieżonych ulicach Portland przesuwało się stosunkowo niewiele samochodów. Na chodnikach również nie było tłumów. Gdzieniegdzie ktoś spacerował z psem lub zmierzał szybko w stronę sklepów, wciskając nos w szalik z powodu zimna. Zapewne było to spowodowane tym, że był dwudziesty piąty grudnia, a w dodatku zegary wskazywały siódmą trzydzieści rano. Mimo tego miasto prezentowało się ładnie. Dachy wielkich kamienic i szklanych budynków były pokryte grubą warstwą białego puchu. Każda witryna sklepowa ledwo mieściła ilość świątecznych ozdób i mi samej wydawało się, że średnio co piętnaście sekund widziałam przystrojoną lampkami choinkę. Jednak skłamałabym mówiąc, że nie miało to swojego uroku. Portland było niesamowicie klimatyczne i rzekoma magia świąt unosiła się w powietrzu bardziej, niż w Maine. Ona albo zapach pierniczków.
Po kolejnych piętnastu minutach, w których kierowca zdążył nam opowiedzieć całą historię o tym, jak to kiedyś ugryzł go szczur w centrum handlowym, wyjechaliśmy na obrzeża. Ani ja ani Theo nie wyraziliśmy większego zainteresowania tematem, ale to ani trochę nie zraziło mężczyzny do kontynowania tej poruszającej historii. Miał na oko dwadzieścia kilka lat i rudego wąsa, który zakrywał pół jego twarzy. Do tego jego akcent miał w sobie wschodnią nutę, przez co podejrzewałam, że nie był z Ameryki. W końcu wyjechaliśmy całkowicie z miasta i wskoczyliśmy na asfaltową, dość wąską ulicę. Po obu stronach rozciągał się gęsty las, który wyglądał niesamowicie przez osadzony na drzewach śnieg. Jak zaczarowana obserwowałam śliczne widoki.
– Przepraszam – wtrąciłam się, przerywając mężczyźnie jego paplaninę. Korzystając z tego, że siedziałam na środkowym miejscu tylnej kanapy, lekko nachyliłam się pomiędzy przednimi fotelami. – Ile jeszcze nam zostało? – zapytałam najgrzeczniej jak potrafiłam.
Kierowca, który śmierdział jak zupa kalafiorowa i bekon, uśmiechnął się dziarsko i pokiwał głową.
– Za niecałe dziesięć minut powinniśmy być pod tym adresem, który mi państwo podali – zapewnił mnie. – Wiecie państwo, że bitwa morska pod Portland wcale nie była w Portland? Znaczy była, ale nie w tym! A zaczęło się tak, że...
Zacisnęłam usta w wąską linię i w ciszy cofnęłam się na swoje miejsce, gdy mężczyzna zaczął mówić coś o Holendrach. Miałam nadzieję, że droga minie szybciej, niż zakładaliśmy. Szczerze powiedziawszy, nie mogłam się już doczekać, a z każdym kolejnym kilometrem czułam jeszcze większe podekscytowanie. W końcu pierwszy raz od bardzo dawna razem z Theo mieliśmy spędzić święta w większym gronie. Nie byliśmy do tego przyzwyczajeni. Do tego ów gronem byli nasi przyjaciele, a wszystko miało odbyć się w miejscu, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Po mojej głowie krążyło milion myśli na temat tego, jak to wszystko miało wyglądać.
– Laura napisała – mruknął Theo, obserwując wyświetlacz swojego telefonu. Posłałam mu pytające spojrzenie. – Właśnie wylądowali i szukają taksówek. Powinni być za jakieś pół godziny – wyjaśnił, na co kiwnęłam głową.
Cały tydzień od ich wyjazdu z Maine minął spokojnie. Wraz z Theo wyjaśnialiśmy rzeczy, które nabroiłam podczas epizodu manii. Do tego musiałam zaliczyć kilka wizyt u lekarza i Sylvii, aby powrócić do leczenia i systematycznego brania leków. Wiedziałam, że takie wpadki się zdarzały, ponieważ ta choroba już taka była, ale dalej miałam wyrzuty sumienia i byłam na siebie piekielnie zła za taki krok w tył. Jednak musiałam zrozumieć, że pewnych sytuacji nie mogłam całkowicie wyeliminować. Erick również mi pomagał, przez co pomału wychodziłam na prostą.
Byłam w szoku przez to, jak mocno brakowało mi moich przyjaciół. Moją pierwszą myślą po przebudzeniu się od kilku dni było to, że nie mogłam się doczekać, aby ich zobaczyć. Mimo że rozmawiałam z Mią i Chrisem codziennie przez telefon oraz wymienialiśmy się wiadomościami, chciałam się do nich przytulić i być natrętną przylepą. Sama świadomość tego, że miałam zobaczyć ich i resztę za niecałe trzydzieści minut sprawiała, że ledwo wytrzymywałam w tym pieprzonym BMW. I nawet ględzenie kierowcy nie było tak uciążliwe.
I może nigdy nie powiedziałabym tego na głos, ale myśl o spotkaniu z pewną szczególną osobą górowała nad wszystkimi innymi emocjami...
Na samą myśl o nim na moje usta wpłynął automatyczny uśmiech, którego nie potrafiłam opanować. Nie chciałam, aby mój brat to wyłapał, bo już i tak czułam się jak skończona idiotka, więc odwróciłam się w stronę szyby, przyciskając wierzch dłoni do warg. Miałam ochotę nadziać siebie samą na pal za to, że tak mocno ekscytowałam się tym, że znów miałam go zobaczyć. Szczególnie, że nasze ostatnie spotkanie w jego hotelu było dość... nieoczekiwane. Na samo wspomnienie tego wydarzenia mój żołądek robił fikołka. Do tej pory nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale nie mogłam żałować swojej decyzji. Coś w mojej głowie podpowiadało mi, że postąpiłam zbyt pochopnie i nie powinnam była pchać tej relacji w taką stronę, zważywszy na moją chorobę i na to, że powiedziałam mu, że na razie nie mogę dać mu niczego więcej. Głęboko w płucach czułam wyrzuty sumienia, ale nie chciałam się tym zadręczać. Pragnęłam żyć w chwilowej nieświadomości i czerpać choć odrobinę radości z brutalnej rzeczywistości. Czasami wydawało mi się, że tylko to dzieliło mnie od postradania kompletnie zmysłów.
Moje żebra bolały na samą na samą myśl o tym, że w końcu mieliśmy się spotkać. Że po tylu dniach bez widoku jego w każdym calu perfekcyjnej twarzy, znów będę mogła wpatrywać się w jego piękne oczy. Że po tylu godzinach bez jego zapachu i dotyku będę mogła wdychać jego wodę kolońską i woń jego skóry, która kojarzyła mi się z bezpieczeństwem. Że będę mogła go dotykać i zachwycać się tym, że ktoś tak idealny jest jednocześnie prawdziwy. Mój oddech przyspieszał na samo wyobrażenie tego, że znów miałam słuchać jego zdartego od papierosów głosu, kiedy będzie mówił o rzeczach, które nawet mnie nie interesowały, ale które w jego ustach brzmiały jak najdoskonalsza muzyka. Nawet wtedy, gdy przeklinał. Nawet wtedy, gdy się irytował brzmiał szorstko i oschle. Cieszyłam się tym, że będę mogła go widzieć. Że znowu będzie blisko mnie. I choć moja podświadomość wysyłała mi czerwone sygnały, uporczywie je ignorowałam, ponieważ chciałam cieszyć się chociaż tym. I nie miałam zamiaru pozwolić, aby ktoś mi to odebrał.
Od incydentu w hotelu nie rozmawialiśmy ani razu, przez co ekscytowałam się jeszcze bardziej naszym zbliżającym się spotkaniem. Nie zdecydowałam się do niego napisać. On sam również nie wykazał takiej inicjatywy, przez co czułam się, jakby minęły lata świetlne. Chciałam wiedzieć wszystko. Co robił przez ostatnie dni. Jak się czuł, z kim był i gdzie spędził wigilię. Każda minuta przypominała niekończącą się torturę, ale świadomość tego, że jeszcze tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od tego, aby znów zatopić się w jego oczach, sprawiała, że jako tako potrafiłam zachować cień zdrowego rozsądku. Szokowało mnie to, że moje myśli krążyły wokół niego przez jakieś osiemnaście godzin na dobę, ponieważ pozostałe spędziłam na spaniu. I te cholerne sny również były o nim. Czasami miałam ochotę wrzasnąć w niebo i wyklinać go za to, że nie chciał opuścić mojej głowy. Zastanawiałam się, czy to nie początek jakiejś nowej choroby. Sheyomania nie brzmiała zbyt dobrze.
– Hoho, macie państwo krewnych w tych rejonach? – zapytał nagle kierowca, wyrywając mnie z mojego transu. Spojrzałam w zdezorientowaniu na tył jego głowy. – Tutaj nie mieszka zbyt wielu ludzi. Ludzie boją się tutejszych lasów i dzikiej zwierzyny – dodał, zjeżdżając z głównej drogi w polną, wąską dróżkę. Po obu stronach las wydawał się jeszcze bardziej gęsty i nagle zrobiło się dziwnie ciemno.
Przełknęłam ślinę z lekkim zdenerwowaniem, spoglądając na niewzruszonego Theo, który wpatrywał się w widok za oknem z uniesioną brwią.
– Jedziemy do rodziny naszego kolegi – wyjaśnił Theo. Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby nie podaliśmy kierowcy złego adresu, ponieważ okolica wydawała się niepokojąca. Drzewa były tam jakieś większe i starsze, a atmosfera nieprzyjemna.
W ciągu trzech kolejnych minut moje wątpliwości urosły jeszcze bardziej. Z każdym kolejnym metrem drzewa nieco się przerzedzały tak, jakby właśnie kończył się las, choć podejrzewałam, że znajdowaliśmy się w samym jego centrum. Im dalej byliśmy, tym rośliny wydawały się bardziej wysuszone i równiej posadzone. Było tam tak ciasno, że gdybym otworzyła szybę i wyciągnęła rękę, mogłabym dotknąć wystających gałęzi. Jednak jakoś nie miałam ochoty tego robić. Nie miałam ochoty w ogóle wysiadać z pojazdu. Przełknęłam ślinę i zerknęłam na Theo, który wydawał się równie zdziwiony, ale i zaintrygowany. Kierowca podzielał jego zdanie, co widziałam po jego minie. Już chciałam się odezwać i wygłosić swoją opinię na temat tego, że podaliśmy zły adres, gdy nagle dojechaliśmy do końca drogi i zatrzymaliśmy się pod metalową, czarną furtką. Była wbudowana w wysoki mur pokryty bluszczem i sięgała kilku dobrych metrów w górę. Wydawała się strasznie stara, a na samej górze miała wygrawerowany napis. Chyba po łacinie.
– To tutaj – kierowca wzruszył ramionami, nieco się dekoncentrując. – Dalej nie wiem, jak wjechać...
Nie skończył swojej wypowiedzi, gdy nagle drzwi furtki skrzypnęły tak głośno, że słyszeliśmy to nawet w samochodzie. Ogromne, dwudrzwiowe wrota zaczęły się powolnie otwierać. Skrzyżowałam z Theo zaniepokojone spojrzenie, ale chłopak nijak nie zareagował. Kierowca również się nie odezwał i powoli ruszył. Gdy wjechaliśmy do środka, moje oczy prawie wyszły z orbit, a gardło zaschło, gdy moim oczom ukazała się wielka posiadłość. Taksówkarz cicho zagwizdał, gdy wszyscy obserwowaliśmy widok przed sobą. Do tej pory widziałam takie rzeczy tylko w starych filmach o tematyce historycznej lub baśniowej. Luke nie żartował mówiąc, że jego ciotka mieszkała w pałacu.
Na środku ogromnego pola, wokół którego znajdował się tylko las, stał ogromnych rozmiarów dom. Nie wiedziałam, ile miał dokładnie lat, ale sądząc po jego budownictwie, mógł sięgać wczesnych lat osiemnastego wieku. Był dwupiętrowy, symetryczny i dość długi. Przypominał prostokąt z dwiema strzelistymi wieżami po obu jego stronach i szpiczastym, ciemnym dachem. Miał pełno półokrągłych, wysokich okien, balkonów i tarasów. Na samym środku zauważyłam okazałe, drewniane drzwi, które z obu stron pokrył bluszcz sięgający niemal strychu. Do drzwi prowadziły dwie pary kamiennych schodów, które wyglądały równie staro, co cała budowla. Przełknęłam ślinę, spoglądając na wielką, poobdzieraną fontannę na środku placu wyłożonego kostką brukową. Gołym okiem widać było, że od lat musiała być wyłączona z użytku. Na środku niej stał wyrzeźbiony z kamienia posąg, który chyba miał imitować smoka.
Zdecydowanie mi się tam nie podobało.
– Nie ma opcji, że tu zostanę na noc – szepnęłam emocjonalnie do Theo, który przewrócił oczami.
– Daj spokój, jest ładnie – odparł kompletnie niewzruszony.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Do tej pory myślałam, że reszta żartowała z tym „nawiedzonym domem", bo nie wierzyłam w zjawiska paranormalne i opętania, ale im dłużej tam byłam, tym bardziej mi się nie podobało. Nie wiedziałam, czy było tak dlatego, że rzeczywiście to miejsce emanowało złą aurą, czy dlatego, że inni naopowiadali mi bzdur. W asekuracji spojrzałam na Kota. W końcu zwierzęta posiadały szósty zmysł i wyczuwały zło. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że mój pies nie wydawał się nerwowy ani zaniepokojony. Dalej z jęzorem na wierzchu obserwował widoki za oknem, zapewne nie mogąc się doczekać tego, aż w końcu wysiądzie z auta i pobiega po zaśnieżonych ogrodach, które z moich obserwacji, były ogromne.
Zatrzymaliśmy się przed głównym wejściem. Kierowca wraz z Theo wysiedli z auta, aby wypakować nasze walizki z bagażnika. Z lekką rezerwą również otworzyłam drzwi. Kot od razu wyskoczył z pojazdu, a ja opuściłam go zaraz po nim. Odetchnęłam głośniej, rozglądając się wokół. Dopiero wtedy ujrzałam wielki mur, który odgradzał całą posiadłość od lasu. Jednak szczyty ogromnych drzew było widać wysoko ponad nim. Wypuściłam spomiędzy spierzchniętych ust gorący oddech. Przez ujemną temperaturę od razu zmienił się w białą parę i rozpłynął wokół mojej głowy. Opatuliłam się cieplej puchową, czarną kurtką i zarzuciłam kaptur na głowę. Wcisnęłam dłonie do kieszeni i znów spojrzałam na dom. Z tej perspektywy wydawał się jeszcze większy, straszniejszy i starszy. Pożółkłe cegły były brudne i porośnięte różną roślinnością, a ciemne ramy okien wyglądały, jakby nie były wymieniane od przynajmniej stu lat. Zadarłam głowę i zerknęłam na strzelistą wierzę po mojej prawej stronie. Jeszcze brakowało, aby latały tam nietoperze.
– Piękny dom – skomplementował kierowca. Zamknął bagażnik, kiedy wyciągnął wszystkie bagaże i odstawił je na odśnieżony plac. W tym samym czasie Theo zapłacił mu wyznaczoną ilość. – Trochę straszny. Ale kto wie, może w oknach nie będzie duchów – zaśmiał się, na co spojrzałam na niego z uniesioną brwią, ponieważ nie widziałam w tym powodu do śmiechu. Niezrażony mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha i schował pieniądze do kieszeni kurtki. – To ja się zbieram. Wesołych świąt!
Z tymi słowami wsiadł z powrotem do auta. Razem z Theo obserwowaliśmy, jak mężczyzna powoli wyjeżdżał z posiadłości. Gdy tylko przejechał przez bramę, ta niemal od razu się za nim zamknęła. Przełknęłam ślinę, czując niepokój.
– Tak się zaczynają horrory, Theo – mruknęłam do niego, patrząc na jego profil. Przez panujące zimno jego nos był lekko czerwony, a skóra idealnie porcelanowa. Chłopak przewrócił oczami i schował portfel do kieszeni czarnego, długiego do kostek płaszcza. – To wygląda jak pieprzony opuszczony szpital psychiatryczny z osiemnastego wieku. Ja ci mówię, lepiej stąd spadajmy, zanim nas porwą i zrobią lobotomię – szepnęłam, nerwowo rozglądając się po ośnieżonych polach. Kot przechadzał się wzdłuż alejki owocowych drzewek. Chociaż według mnie bardziej przypominały te z Simsów, które rosły a cmentarzu.
– Nie przesadzaj. Uważam, że jest tu klimatycznie – mruknął, odgarniając kilka niesfornych kosmyków z czoła. – Poza tym, zaraz przyjedzie reszta. Mieszka tu rodzina Parkera. Wydaje mi się, że nie ciągnąłby nas na pewną śmierć – zakpił jawnie ze mnie, na co strzeliłam go w ramię i wytrzeszczyłam oczy.
– A jeśli to pułapka? Co jeśli zwabił nas tu, żeby nas zabić? – panikowałam coraz wyraźniej, a moja głowa wymyślała coraz to nowe scenariusze. – O Boże, a może to był jego plan od kilku lat? I tylko dlatego się z nami zadawał? Może chce nas sprzedać na organy?! Ja mam chore nerki, Theo! Nerki mam chore! Mnie nikt nawet nie zechce! – zawyłam, szarpiąc za jego przedramię.
Mój brat spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem i pokręcił głową.
– Wydaje mi się, że musimy zrobić ci bardziej szczegółowe badania, bo coś czuję, że cierpisz nie tylko na dwubiegunowość – podsumował.
Miałam szczerą nadzieję, że tak było. Okej, może panikowałam, ale to miejsce naprawdę wyglądało upiornie! A była dopiero ósma i jeszcze nie weszłam do środka. I gdy tylko o tym pomyślałam, nagle drzwi za nami otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Przerażona podskoczyłam w miejscu i szybko odwróciłam się w tamtą stronę. Byłam gotowa już na to, aby krzyczeć, uciekać i rzucać na oślep śnieżkami w potencjalnego przeciwnika. Zmieniłam jednak zdanie, gdy moim przeciwnikiem okazała się niska staruszka w czarnej sukience do kostek i białym fartuszku, która z szerokim uśmiechem przeszła przez drzwi. Gdy tylko na nas spojrzała, jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej.
– O, państwo to zapewne przyjaciele naszego Ciągutka! – zawołała nieco zachrypniętym głosem, który brzmiał jak głos typowej babci, która robiła na drutach i wpychała we wnuków siedem schabowych. Wyrzuciła ręce w powietrzu, a następnie dziarsko ruszyła w naszą stronę. – Jak miło, że w końcu jesteście! Czekaliśmy na was!
– Ciągutka? – powtórzyłam cicho, marszcząc brwi. Zdezorientowany Theo wzruszył ramionami i przybrał na twarz miły uśmiech.
– Dzień dobry – przywitał się miło, robiąc kilka kroków w stronę kobiety. Gdy pokonała schody, niemal od razu uścisnęła jego dłoń. – Jestem Theo. A to moja siostra Victoria – przedstawił nas. Kobieta pokiwała głową.
– Jestem Eloise. Zajmuję się domem – wyjaśniła, a następnie spojrzała na mnie. – Pani Mitchell uprzedziła nas, że przyjeżdża Ciągutek ze swoimi przyjaciółmi. Pokoje są już przygotowane! – mówiła, wciąż ściskając dłoń Theo.
– Ciągutek? – zapytałam wciąż zdziwiona. Eloise parsknęła cichym śmiechem, który był bardzo przyjemny dla ucha.
– Tak mówimy na naszego Luke'a – wyjaśniła. Potaknęłam, choć wiele kosztowało mnie to, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Już wiedziałam, że Parker do końca życia nie uwolni się od moich żartów na temat jego przezwiska. – Dzwonił do nas i powiedział, że będziecie wcześniej. Chodźcie do środka, dzieci. Jest strasznie zimno!
Jej postawa sprawiła, że nieco się rozluźniłam i nie miałam już tak czarnych myśli w głowie. Kobieta była około sześćdziesiątki, co mogłam wywnioskować przez widoczne zmarszczki i prawie białe włosy, które uwiązała w ciasnego koka. Mimo tego, że była dość niska i pulchna, jej ruchy były pełne gracji i płynne. Duże, karmelowe oczy świeciły radością, a szeroki uśmiech wydawał się godny zaufania. Westchnęłam cicho i skinęłam głową. Byłam zmarznięta i nieco zmęczona po kilkugodzinnym locie, więc chciałam odpocząć. Kobieta chciała chwycić za moją walizkę, ale szybko ją uprzedziłam.
– Nie jest taka ciężka – powiedziałam z uśmiechem, na co skinęła głową i ruszyła po schodach. Poprawiłam torebkę na ramieniu i wraz z Theo podążyliśmy za nią, a Kot niemal od razu znalazł się przy mojej nodze. Eloise, widząc go, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Ciągutek wspominał coś o państwa psie. Nie ma żadnego problemu. Bardzo lubimy zwierzęta. Pani Mitchell sama posiada cztery charty – wyjaśniła, na co uniosłam z uznaniem brwi. – Zdecydowała się na wakacje, ale wszystko jest przygotowane na dzisiejszą kolację świąteczną. Mam nadzieję, że potrawy będą wam smakowały!
– Nie wraca pani na święta do domu? – zapytał Theo.
Kobieta pokręciła głową i przeszła przez duże drzwi. Niepewnie podążyłam za nią. Pierwsze, co poczułam po przekroczeniu progu to przyjemne ciepło, które uderzyło w moje ciało i przyjemny zapach drewna. Było to miłe zaskoczenie, bo podejrzewałam, że przez nieszczelne okna i sam widok dworu z zewnątrz, w środku będzie zimno i ponuro. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że było inaczej. Musiałam przyznać, że w środku było pięknie, a ciotka Parkera miała gust. Ściany, na których wisiało wiele starych obrazów w złotych ramach, ogromne kandelabry ze zgaszonymi świecami i wielkie lustra, miały kolor butelkowej zieleni. Znajdowaliśmy się w wielkim korytarzu, z którego prowadziło kilka korytarzy do różnych pomieszczeń. Naprzeciw nas przy jednej ze ścian znajdowały się ogromne, drewniane schody prowadzące na piętro. Gdzieniegdzie stały doniczki z egzotycznymi roślinami, a podłoga została wyłożona ciemnym drewnem. Z ciemnych, wysoko sklepionych sufitów zwisały nisko kryształowe żyrandole. Miejsce było przepiękne i zapierało dech w piersiach.
– Moja rodzina mieszka tu od pokoleń – powiedziała dumnie kobieta, gdy Theo wszedł zaraz za mną. Z uznaniem rozejrzał się po wnętrzu, rozpinając wolną ręką dwa guziki płaszcza. – Od lat zajmujemy się dworem. Chodźcie za mną, dzieci. Zaprowadzę was do waszych pokoi. Zapewne jesteście zmęczeni – zasugerowała i skierowała się w stronę schodów.
– Jest tu ktoś oprócz pani? – zapytał mój brat, który szedł przede mną.
– Mieszkam tu razem z mężem. Jest ogrodnikiem – wyjaśniła. Zaczęliśmy wspinać się po kolejnych stopniach, które wydawały z siebie ciche skrzypnięcia. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak stare musiało to wszystko być. Z lekkim niepokojem obserwowałam mijane obrazy, które przedstawiały portrety nieznanych mi ludzi. – Oprócz tego jest tu także moja siostra, jej mąż i czwórka ich dzieci. Mieszkamy w południowym skrzydle i zajmujemy się domem, aby wszystko było perfekcyjnie. Zapewne nieraz ich spotkacie.
Uważnie słuchałam jej słów, aż w końcu znaleźliśmy się na piętrze. Korytarz był długi i szeroki. Wielkie okna po jednej stronie wpuszczały światło dzienne, a kolorystyka była podobna jak ta na parterze. Również wisiało tam wiele obrazów i kryształowych żyrandoli, a na drewnianej podłodze leżał długi, czarny dywan ze złotymi naszyciami. Skręciliśmy w jeden z korytarzy, gdy kobieta opowiadała nam o historii posiadłości i wskazywała poszczególne pomieszczenia, takie jak bawialnia czy salony. Z podziwem, ale i lekkim niepokojem obserwowałam kolejne bogato zdobione rzeźbienia, ciężkie zasłony z kosztownych materiałów, stare meble zachowane w idealnym stanie czy roślinność, bo tej też było dużo. Kręcące się kołka mojej walizki wydawały ciche dźwięki, gdy ciągnęłam ją za sobą po drogich dywanach. Po kolejnym zakręcie całkowicie zgubiłam rachubę. Wydawało mi się, że ktoś wprowadził mnie do labiryntu i nie było opcji, abym znalazła drogę powrotną. Wciąż mijaliśmy kolejne drzwi, aż w końcu znaleźliśmy się pod jednymi wykonanymi z ciemnego drewna. Obok wisiał obraz psa. Naprawdę paskudnego psa.
– Znajdujemy się w skrzydle wschodnim. To twój pokój – poinformowała Eloise mojego brata – Gdybyś czegokolwiek potrzebował, ktoś zawsze jest w głównej kuchni. Ciągutek was oprowadzi, bo zapewne teraz jesteście zbyt zmęczeni.
Theo skinął głową i nacisnął pozłacaną klamkę, podczas gdy kobieta zwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Twoja sypialnia jest trochę dalej – powiedziała i ruszyła przodem.
Spojrzałam z lekkim przerażeniem na Theo, bo może wzbudzała sympatię, ale zawsze trzeba było być przezornym. Chłopak, widząc moją reakcję, przewrócił oczami i pokręcił głową.
– Idę spać i proszę mnie nie budzić – burknął, a następnie otworzył drzwi swojego pokoju i wszedł do środka razem z Kotem. Zmrużyłam gniewnie brwi.
– Rodzinna miłość – zakpiłam pod nosem, po czym westchnęłam i zdecydowałam się pójść za kobietą.
– Ciągutek wspomniał, że pali pani papierosy, więc wybraliśmy ci pokój z balkonem – powiedziała, co mnie ucieszyło. Po dziesięciu sekundach stanęłyśmy przed odpowiednimi drzwiami. Kobieta otworzyła je i weszła do środka, a ja zaraz za nią.
Pokój był śliczny. Zachowany w jasnych odcieniach bieli, brązów i jasnego niebieskiego. Nie był duży, ale bardzo przytulny i tak jak reszta dworku, zachowany w królewskim stylu dziewiętnastego wieku. Z wysoko sklepionego sufitu zwisały dwa kryształowe żyrandole a na kremowej podłodze z mozaiką rozścielono jasnobrązowy dywan. Po lewej stronie stało duże łóżko z wysokim wezgłowiem, wieloma poduszkami i satynową pościelą. Po obu jego stronach znajdowały się szafki nocne z lampkami, a niedaleko jednej z nich duże, dwuskrzydłowe drzwi, które prowadziły zapewne do łazienki. Ścianę naprzeciw zajmowały duże okna z białymi do samej ziemi firanami i bogato zdobionymi zasłonami. Obok nich stały dwa fotele obite jasnym materiałem i stolik z pięknym wazonem wypełnionym świeżymi kwiatami, a jeszcze kilka metrów dalej toaletka z dużym lustrem i niebieską pufą. Naprzeciw łóżka postawiono małą kanapę i długi regał z książkami, a oprócz niego szafę i komodę. Wszystko wyglądało pięknie i niesamowicie ze sobą komponowało.
– Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku – powiedziała kobieta, na co skinęłam głową. Było lepiej, niż w porządku. I nawet, gdyby ktoś miał mnie zabić, w takich warunkach mogłam umierać. – Gdyby czegoś pani potrzebowała, wiesz, gdzie nas szukać.
– Dziękuję – skinęłam głową.
Kobieta w ciszy wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam i postawiłam walizkę koło szafy. Zrobiłam kilka kroków w stronę okien, rozpinając w międzyczasie kurtkę. Pozbyłam się jej i rzuciłam ją na łóżko, po czym sama usiadłam na miękkim materacu. Westchnęłam ciężko i opadłam na niego plecami, przymykając oczy. Było naprawdę wygodnie. Przymknęłam powieki, splatając dłonie na brzuchu. Zastanawiałam się, kiedy przyjedzie reszta. Mimo że chciało mi się spać, wiedziałam, że przez podekscytowanie nie dam rady zmrużyć oka. Zastanawiałam się również, czy każdy będzie mieć swoją sypialnię. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było, bo nawet nie chciałam wiedzieć, ile pomieszczeń miał ten pieprzony pałac, ale z drugiej strony byłoby to marnotrawstwem. I choć prędzej dałabym się przypalać żywcem, niż przyznała to na głos, nie miałabym problemu, aby dzielić jeden pokój z Nathanielem...
– Ogarnij się! – skarciłam samą siebie, natychmiast otwierając oczy. Zerwałam się do pozycji siedzącej i głośno odetchnęłam. Nie powinnam była tak myśleć!
Przetarłam dłońmi twarz i zdecydowałam się ogarnąć przed przyjazdem reszty. Odświeżyłam się po naszym locie, ponieważ prosto z lotniska przyjechaliśmy do posiadłości. Łazienka również była ładna i mała. Zachowana w odcieniach takich, jak w pokoju. Poprawiłam makijaż, rozpuściłam włosy z niedbałego koka i je rozczesałam. Przebrałam się również z dresów i bluzy w czarne jeansy z wysokim stanem i ciemnozielony sweter z długimi rękawami, który odkrywał moje obojczyki. Na stopy wsunęłam wygodne, białe air force.
Było przed dziewiątą, gdy stałam na niedużym balkonie i kończyłam palić mojego papierosa. Miałam ładny widok na las, zaśnieżony ogród i bramę wjazdową. Lekko dygotałam, a moją skórę pokryła gęsia skórka, ponieważ nie założyłam kurtki. Mój żołądek zacisnął się, gdy nagle ujrzałam, jak brama powoli zaczęła się otwierać. Myślałam, że wypluję płuca, kiedy dostrzegłam trzy duże taksówki, które wjechały na odśnieżony plac. Wiedziałam, że to nasi przyjaciele. Mój oddech nagle gwałtownie przyspieszył, a serce zaczęło wybijać nierówny rytm, jak gdybym co najmniej miała zobaczyć się z prezydentem. Skarciłam samą siebie w duchu za reakcję swojego organizmu. Przecież to tylko Nate, do chuja!
Odetchnęłam cicho, wyrzuciłam niedopałek i wróciłam do swojej sypialni. Zrobiłam kilka uspokajających wdechów, które wcale mnie nie uspokoiły i zdecydowałam się wyjść, aby ich przywitać. Wrzuciłam telefon do tylnej kieszeni i wyszłam z pokoju. Przez chwilę starałam sobie przypomnieć, jak wrócić na dół, ale okazało się to trudniejsze, niż sądziłam. Wydawało mi się, że ten pierdolony dom to labirynt! Dwa razy zabłądziłam i tylko po widoku byłam w stanie namierzyć odpowiedni korytarz. Dobrych kilka minut zajęło mi odnalezienie odpowiednich schodów. Moje zdenerwowanie potęgował fakt, że chciałam go już zobaczyć, a wszystko było przeciwko mnie! Zaciskałam pięści ze złości i gdy miałam już zadzwonić do Theo, aby mi pomógł, w końcu ujrzałam odpowiednie schody, które prowadziły na parter. Ruszyłam w ich stronę.
– Cholerny śnieg.
Moje serce niemal stanęło, gdy usłyszałam ten przyjemny, zachrypnięty bas, który ostatnimi czasy nawiedzał mnie w snach. Rozchyliłam szeroko powieki i przyspieszyłam kroku. Im bliżej byłam, tym wyraźniej słyszałam moich przyjaciół. Serce waliło mi jak młotem, gdy zaczęłam pokonywać kolejne stopnie, ponieważ wiedziałam, że w końcu go zobaczę. Zaciskałam spoconą dłoń na poręczy, gdy nareszcie dostrzegłam ogromny przedpokój. Moje usta wygięły się w automatycznym uśmiechu, kiedy zauważyłam znajome twarze osób wchodzących przez główne drzwi. Niezadowolony Chris, który wyglądał jak wielka kulka zawinięta w puchatą, fioletową kurtkę, starał się ściągnąć czapkę i wyplątać ze swojego ogromnego szalika.
– Jak ja nie cierpię zimna! – jęknął ze złością, siłując się z zapięciem suwaka. – Czy nie mogliśmy wybrać jakiegoś cieplejszego miejsca? Na przykład Antarktydy? – zakpił jak obrażone dziecko.
– Nie przesadzaj, nie jest tak źle – mruknęła Laura.
Obok niej stał Matt, który starał się wytrzepać buty. Zbyt pogrążeni w swoich zajęciach nawet nie zauważyli, że stałam w połowie schodów. Przez otwarte drzwi wejściowe widziałam, że reszta kręciła się po dworze. Niestety, nigdzie nie dostrzegłam Nathaniela. Nie zdążyłam się odezwać, gdy nagle do domu weszła Jasmine. Ciągnęła za sobą walizkę, a po jej minie wnioskowałam, że nie była zadowolona. Jej nos był czerwony od zimna, a włosy miała w całkowitym nieładzie. Do tego jej czarny płaszcz był cały we śniegu.
– Ci kretyni mają szczęście, że mieszkamy w Kalifornii! – warknęła z takim lodem w głosie, że aż mi samej było przykro tego, kto jej podpadł. Ledwie hamując złość, wypuściła rączkę walizki i zaczęła poprawiać swoje włosy. – Gdyby co roku był tam śnieg, to nie przeżyliby jednej zimy. Pieprzeni imbecyle! – warczała, starając się pozbyć śniegu z płaszczu.
– Co się stało? – zapytał Chris, ale jego głos przytłumiony był przez szalik, którego nie mógł zdjąć. Po odgłosach, jakie z siebie wydawał, wydawało mi się, że chyba się dusił.
– Scott rzucił we mnie śnieżką! – zawołała oburzona, jak gdyby właśnie poinformowała o tym, że ufo wylądowało jej przed domem.
Uniosłam kącik ust i lekko pochyliłam się nad poręczą, opierając się o nią przedramionami. Splotłam dłonie, patrząc z rozbawieniem na ten cyrk.
– Śnieg to woda, roztopi się – parsknął Matt. Ściągnął czapkę, a jego włosy stanęły na cztery różne strony. – Masz szczęście, że nie rzucał kamieniami – zarechotał, na co dziewczyna posłała mu tak śmiercionośne spojrzenie, że od zrzedła mu mina.
– W ciebie zapewne rzucali. To by wyjaśniało wygląd twojej twarzy – warknęła, na co Donovan zmrużył gniewnie oczy, jakby co najmniej był w starym westernie i miał właśnie stanąć do pojedynku.
Ich kłótnię przerwało wejście Camerona. Jak zwykle z wrodzoną gracją zrobił kilka kroków w głąb domu. W międzyczasie ściągnął swoje skórzane rękawiczki i rozejrzał się z delikatnym uśmiechem po domu.
– Nic się nie zmieniło – westchnął z dziwną nostalgią. Chris spojrzał na niego z opóźnionym refleksem, w końcu ściągając szalik. Głośno oddychał, jakby właśnie ktoś zwrócił mu dostęp powietrza.
– Jakim cudem ty tak łazisz?! – zawołał, obserwując rozpięty płaszcz Wilsona. Zielonooki wzruszył ramionami. – Na dworze jest z miliard stopni na minusie! – wyrzucił ręce w powietrzu.
– Zapięty płaszcz źle wygląda, a muszę dobrze się prezentować – odpowiedział jak gdyby nigdy nic, przejeżdżając długimi palcami po swoich idealnie ułożonych włosach. Adams wykrzywił twarz w grymasie.
– Wydaje mi się, że zdrowie jest ważniejsze, niż dobry wygląd – rzuciła Laura, na co Cameron posłał jej pełne politowania spojrzenie, które jasno mówiło „nie, nie jest". – Jak będziesz chory, to się przekonasz, że warto zakładać czapkę – fuknęła, zakładając ręce na piersi.
– Przez czapkę niszczy mi się fryzura – uciął temat.
Moore przewróciła oczami i odeszła kilka kroków w tył. Po trzech sekundach do domu wszedł roześmiany Scott z dwoma walizkami. Jego kurtka również była w śniegu, ale w przeciwieństwie do Jasmine, nie przeszkadzało mu to.
– Jak ja kocham zimę! – zawołał, na co Chris spojrzał na niego jak na idiotę.
Nie minęła chwila, a za Hayesem do budynku weszła Mia. Jej jasnoróżowa kurtka była rozpięta, a szalik niemal spadał z jej szyi. Jej mina wyrażała furię. Policzki miała czerwone, włosy całkowicie roztrzepane, a usta zaciśnięte w wąską linię. Dziewczyna szturchnęła barkiem ramię Scotta, kiedy go wymijała, na co fuknął w jej stronę. Zrobiła kilka kroków w przód, ściskając pasek torebki. Nie zdążyła powiedzieć nawet słowa, gdy przez drzwi przeszedł równie wściekły Luke. Chłopak patrzył ze złością na Roberts, a kiedy stał już w środku, zirytowany wypuścił z dłoni dwie torby, które uderzyły z łoskotem o podłogę.
– Czy ty musisz mieć wiecznie problem?! – zawołał jawnie zdenerwowanym głosem. Mia parsknęła sztucznym śmiechem i odwróciła się w jego stronę, mierząc go tak nieprzychylnym wzrokiem, że mnie samą przeszły ciarki.
– Odezwał się pan idealny! – zakpiła z jadem w głosie. Wyrzuciła ręce w powietrzu, o mało nie uderzając Chrisa torebką w głowę. – Wszyscy wiedzą, że masz zbyt wyjebane, aby przejąć się czymkolwiek, ale powinieneś docenić, że ktoś inny za ciebie cokolwiek ogarnia! Ale ty jesteś tak pusty, że jeszcze masz o to problem! – wrzasnęła wściekle. Ciężko dyszała, a po jej minie mogłam śmiało wywnioskować, że sekundy dzieliły ją od zamordowania jej chłopaka. – Mógłbyś być chociaż odrobinę bardziej odpowiedzialny!
Luke był równie nabuzowany, co blondynka i nie miał zamiaru odpuścić.
– Wydaje mi się, że masz poważne problemy z odróżnieniem odpowiedzialności od posiadania kija w dupie! – odpowiedział wzburzonym głosem, gestykulując gwałtownie dłońmi. Mia nagle wybuchła donośnym śmiechem i zrobiła to tak niespodziewanie, że podskoczyłam w miejscu.
– Ja przynajmniej nie jestem rozwydrzonym gówniarzem, który zachowuje się jak dzieciak! – odparła prześmiewczym tonem, zakładając ręce na biodrach. – Mógłbyś w końcu dorosnąć – powiedziała ciszej z jawnym politowaniem, na co chłopak przewrócił oczami.
– Kurwa, odezwała się pani dorosła, która całe życie trzymała się nogawki tatusia. Skończ już – uciął, wystawiając w jej stronę płasko dłoń, co pokazało dobitnie, że chłopak uważa temat za skończony. Jednak nie musiałam nawet spojrzeć na Mię, aby wiedzieć, jak cholerny błąd popełnił chłopak. Niemal czułam, że zaraz nastąpi jej wybuch, który wysadzi całą posiadłość. Na szczęście w porę odezwał się Matt.
– Najlepiej skończcie już oboje – powiedział, na co przytaknęli mu wszyscy pozostali w pomieszczeniu. – Kłócicie się odkąd wsiedliśmy do samochodu. Ile można! – zawołał.
– Nie da się już tego słuchać... – wtrącił się Scott, jednak już ich nie słyszałam. Prawdę mówiąc, wyłączyłam się całkowicie.
Bo znów go widziałam. Mój wzrok wylądował na nim niemal od razu, gdy pojawił się w progu drzwi. Miałam ochotę wyć, kiedy znów go ujrzałam. Powoli zrobił jeden krok w głąb budynku. Jego czarne timberlandy były lekko zaśnieżone. Przez jedno ramię zarzucił dużą, sportową torbę. Jak zwykle miał na sobie swoje nieśmiertelne czarne jeansy i tego samego koloru kurtkę zimową, którą pozostawił rozpiętą, przez co widziałam jego beżową bluzę. Odznaczał się na niej jego łańcuszek z krzyżykiem, który się spod niej wydostał. Przełknęłam ślinę, gdy mój wzrok padł na jego twarz, gdy Nathaniel stanął w miejscu i czujnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądał piękniej, niż go zapamiętałam, choć myślałam, że to niemożliwe. Jak zawsze, gdy było zimno, jego nos i szyja były lekko czerwone, a usta sinawe. Włosy miał w całkowitym nieładzie zapewne przez lot samolotem, a jego sińce pod oczami były nieco bardziej wyraźne przez zmęczenie. Ale mimo tego wyglądał zbyt niesamowicie.
A ja znów poczułam się bezpiecznie. Moje serce zabiło tylko trochę mocniej. Tylko trochę.
– Jesteś takim pieprzonym ignorantem, o mój Boże! – zawołała Mia, a jej głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Pomrugałam gwałtownie powiekami i przełknęłam ślinę dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że w pomieszczeniu był ktoś jeszcze oprócz Sheya.
Ale on był tym, którego widziałam najwyraźniej.
– Tak, tak i tak dalej – Parker przewrócił, zupełnie niczego nie robiąc sobie z jej złości. Dziewczyna wskazała na niego palcem.
– Jeśli myślisz, że będę robić ci za matkę, to się grubo mylisz – wysyczała jak rasowa jadowita żmija. – I nie myśl sobie, że przez ten wyjazd będę spać z tobą w jednym pokoju! – zagroziła, na co chłopak zaśmiał się kpiąco i założył ręce na piersi.
– Tak? – parsknął. – A niby z kim? – zapytał, a dziewczynie wystarczyła sekunda, aby mu odpowiedzieć.
– A z Victorią! – odparła pewnie, na co chłopak zwęził groźnie oczy.
– Ze mną?
Te słowa wypłynęły z moich ust niespodziewanie i nim zdążyłam ugryźć się w język, było już za późno. Wszyscy niemal w jednej chwili spojrzeli w moją stronę, a w pomieszczeniu zapanowała chwilowa cisza. Zacisnęłam usta w wąską linię i kolejno spoglądałam na ich twarze, które wyrażały różne emocje. Jednak najdłużej zatrzymałam się na twarzach Mii i Luke'a. Oboje byli wściekli i głośno oddychali, ale to właśnie w oczach Roberts widziałam niemal błagalną prośbę. I chociaż wewnętrznie płakałam, ponieważ gdzieś głęboko w środku miałam nadzieję na to, że moim współlokatorem będzie ten cholerny piękny chłopiec, który właśnie wypalał swoim intensywnym spojrzeniem dziury w moim czole, nie mogłam tak jej zostawić.
Szybko odchrząknęłam i skinęłam głową.
– Znaczy... ze mną – poprawiłam się, kiwając głową. Usta Robserts wygięły się w pięknym uśmiechu, gdy popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Jednak jej mina znów zmieniła się, gdy zerknęła na swojego chłopaka.
– Coś jeszcze? – zapytała przesłodzonym głosikiem, sztucznie trzepocząc rzęsami. Luke zacisnął szczękę, ale nie pisnął chociażby słówkiem. Byłam pewna, że ostatkami sił powstrzymywał się przed wyrzuceniem z siebie wiązanki przekleństw.
– Vic! – zawołał nagle Chris, któremu w końcu udało się rozpiąć swoją kurtkę. Uśmiechnęłam się i zbiegłam do końca po schodach. Nie minęła chwila, a już tkwiłam w objęciach Adamsa. – Stęskniłem się!
– Ja też – mruknęłam, wdychając jego zapach. – Jak lot samolotem? Wszystko w porządku? – zapytałam, gdy już się odsunęłam.
– Całe szczęście, że to tylko niecałe dwie godziny – westchnęła Moore, całując mnie przelotnie w policzek.
– A minęłyby jeszcze lepiej, gdyby pewne osoby nie skakały sobie do gardeł całą drogą – mruknął pod nosem Matt, ale po spojrzeniu zarówno Mii jak i Parkera, od razu zamilkł.
Nikt nie zdążył powiedzieć nic więcej, ponieważ chwilę później do salonu weszła Eloise wraz ze swoim mężem, którego w końcu miałam okazję zobaczyć. Był nieco starszy od niej, ale bardzo dobrze się trzymał. Miał lekko siwe włosy, ładne niebieskie oczy i był dość postawnym mężczyzną. Wszyscy, prócz mnie, Theo, Mii i Chrisa znali rozkład domu, więc nie trzeba było ich odprowadzać do sypialni. Scott z Laurą poinformowali, że idą się przespać, ponieważ byli zmęczeni lotem. W ślad za nim podążył Cameron, który uparcie wmawiał Adamsowi, że pokaże mu jego pokój. I coś podpowiadało mi, że ich sypialnie znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie. Matt za to stwierdził, że musi pójść coś zjeść.
Kiedy Mia poszła po swój bagaż, mój wzrok znów spoczął na Nathanielu. Jednak ku mojej rozpaczy, chłopak był w trakcie rozmowy z Eloise, jej mężem, Parkerem i Jasmine. Nawet na mnie nie zerknął, gdy ja podziwiałam jego idealny profil i to, jak pięknie uśmiechnął się do starszej kobiety, która ewidentnie miała do niego słabość. Widziałam to po tym, jak patrzyła na niego z jawnym uwielbieniem i wywnioskowałam to po krótkich skrawkach ich rozmowy, bo wciąż mówiła do niego „kochanie" i „synku". Nie wiem, czy to przez zmęczenie, czy już wariowałam, ale było to tak urocze i rozczulające, że miałam ochotę się popłakać. Nate wydawał się tym całkowicie nieprzejęty, choć czułam, że nie było to coś, z czym czuł się w stu procentach komfortowo, bo nie lubił przesadnego okazywania uczuć.
Nie miałam nawet chwili na to, aby dłużej go podziwiać, bo Mia nagle złapała mnie za rękę, a następnie zaczęła niemal siłą ciągnąć mnie po schodach na piętro. O mało się nie przewróciłam, gdy zamiast na stopnie dalej patrzyłam na Nate'a, jak gdybym chciała nacieszyć nim jeszcze swoje oczy. Niestety, w końcu wdrapałyśmy się na górę i tyle z tego było. Czułam się cholernie rozczarowana.
– Cholerny imbecyl, kretyn i w dodatku idiota – warczała pod nosem Mia, gdy stanęłyśmy u szczytów schodów. Zerknęłam na nią z uniesionymi brwiami. Niemal zgrzytała zębami, a jej włosy wydawały się jeszcze bardziej naelektryzowane. – Gdzie jest ten pokój? Już ja mu pokażę!
– Ale co się stało? – zapytałam zdezorientowana. Kiedy wyjeżdżali z Maine nie byli skłóceni. Ba! Gdy rozmawiałam z dziewczyną dzień wcześniej przez telefon również o tym nie wspomniała.
– Opowiem ci później, bo gdybym zrobiła to teraz, wróciłabym tam i go rozszarpała – warknęła. Po kolejnych pięciu sekundach odetchnęła głęboko i pokręciła głową. – Przepraszam. Mam nadzieję, że nie wprosiłam się jakoś bardzo. Masz coś przeciwko, abym z tobą spała? Nie chciałabym sama. Takie duże miejsca mnie przerażają – mruknęła, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, co właśnie wewnętrznie przeżywałam.
Patrzyłam na nią przez chwilę z kamienną miną, choć wewnętrznie rwałam włosy z głowy. Miałam całkowicie inne plany na ten wyjazd, bo może nie mówiłam o tym głośno, ale miałam nadzieję, że do mojego pokoju zawita ktoś inny, niż niebieskooka blondynka. A bardziej pewien czarnooki brunet... Jednak nie miałam serca jej odmówić. Wiedziałam, że zapewne kłótnia z Parkerem ją wymęczyła i potrzebowała wsparcia, a gdy tak stała z tą walizką i szopą na głowie wyglądała tak krucho i smutno. W końcu mieliśmy święta, a podobno był to czas poświęceń.
Przybrałam na usta największy uśmiech, na jaki było mnie stać, na co jej oczy lekko zalśniły. Objęłam ją ramieniem, wtulając się w jej bok. Jak zwykle pachniała słodyczami.
– Jeśli chcesz, możemy powiesić zdjęcie Luke'a na tarczy z rzutkami – zaproponowałam, na co parsknęła cichym śmiechem o oparła swoją głowę o moją.
– Wolałabym na worku treningowym – odparła. – Albo na koszu na śmieci.
Razem skierowałyśmy się do... naszego pokoju. Kiedy weszłyśmy do środka, Mia zaczęła opowiadać, jak spędziła wigilię i co działo się u jej rodziny. W międzyczasie się rozpakowywała i wkładała rzeczy do szafy, podczas gdy ja leżałam na łóżku. Blondynka żywo o czymś debatowała, wyklinając przy tym facetów, ale nie mogłam skupić się na jej słowach, ponieważ wciąż w głowie miałam widok jego cholernych oczu. Zastanawiałam się, co robił. Gdzie i z kim miał pokój. Może sam? Rozpakował się już czy z kimś rozmawiał? A może chciał odpocząć? Cały czas nurtowało mnie to, że nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa.
Przez pierwszych piętnaście minut starałam się to ignorować, ale moje ciało aż drżało z nerwów i z niewiedzy. Wiedziałam, że nie wytrzymam.
– Wiesz co, Mia? – przerwałam jej nagle. Blondynka spojrzała na mnie pytająco przez ramię. – Wiem, że nie chcesz słyszeć nic o Luke'u, ale muszę zapytać go o kilka rzeczy. Pójdę go poszukać – mruknęłam. Na wzmiankę o chłopaku zazgrzytała zębami, ale skinęła głową.
Wstałam niezgrabnie z łóżka i poprawiłam swój sweterek, a następnie skierowałam się do wyjścia. Wiedziałam, że będę się palić w piekle za to malutkie kłamstwo, ale musiałam wymyślić coś, przez co dziewczyna nie będzie chciała ze mną iść. Wyszłam z pokoju na pusty korytarz i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co zrobić. Nie było opcji, abym znalazła jego pokój w tych labiryntach, bo poświęciłabym wieczność na to, aby otworzyć każde drzwi, a nie chciałam do niego pisać z pytaniem, gdzie był. Miałam ochotę zrobić mu niespodziankę. Gryzłam wnętrze swojego policzka w chwilowym zamyśleniu, aż w końcu zdecydowałam się zejść na dół do kuchni. W końcu Eloise wspominała coś o tym, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, mieliśmy udać się właśnie tam.
Na szczęście kojarzyłam już drogę do schodów, więc zajęła mi ona o wiele mniej czasu, niż poprzednio. Szybko pokonałam kolejne stopnie. Na parterze już nikogo nie było. Tu pojawił się kolejny problem, ponieważ nie miałam pojęcia, jak trafić do kuchni. Zaklęłam szpetnie pod nosem i skręciłam w jeden z korytarzy. Szłam powoli, oglądając kolejne wielkie obrazy na ciemnych ścianach. Każdy kolejny portret wydawał mi się straszniejszy od poprzedniego. Miałam dziwne wrażenie, że postaci na mnie patrzyły... W końcu doszłam do wielkiego pomieszczenia, które okazało się jadalnią. Wszystko zachowane było w odcieniach brązów i złota. Na środku stał wielki stół z kilkunastoma mistycznie zdobionymi krzesłami. Po lewej stronie pod ogromnymi oknami znajdował się piękny fortepian, a malunki na ścianach zapierały dech w piersiach. Zadarłam głowę, oglądając wysoko sklepione sufity.
– Mogę w czymś pomóc, kochaniutka? – podskoczyłam w miejscu, słysząc głos za sobą. Z przestrachem odwróciłam się w stronę Eloise, która stała w wejściu, trzymając w dłoniach stos porcelanowych talerzy.
– Ale mnie pani przestraszyła – mruknęłam, układając dłoń na klatce piersiowej. Kobieta posłała mi przepraszające spojrzenie. Odchrząknęłam, zbierając się do kupy. – Mam takie pytanie... – zaczęłam, kiedy kobieta podeszła do stołu i odstawiła naczynia na blat.
– Tak?
– Wie pani, gdzie ma pokój Nate? – zapytałam na jednym wdechu. Kobieta od razu rozpromieniła się jeszcze bardziej i skinęła głową.
– Oczywiście, kochaniutka – zaświergotała. – Od pierwszego przyjazdu tutaj, Nate ma zawsze ten sam pokój w skrzydle zachodnim. Jest tam tylko jego sypialnia i biblioteka. Bardzo łatwo znaleźć. Zaprowadzić cię? – zapytała, na co pokręciłam głową.
Kobieta wytłumaczyła mi, jak tam dojść, za co jej podziękowałam. Oczywiście po drodze musiałam zabłądzić cztery razy, ale już się do tego przyzwyczaiłam. Okazało się, że jak na złość, jego pokój znajdował się po drugiej stronie mojej sypialni. Szczęście godne Victorii Clark! Po wielu próbach w końcu udało mi się wejść do odpowiedniego skrzydła. Rzeczywiście, gdy kierowałam się długim korytarzem, w którym było nieco ciemniej, niż w pozostałych, nie mijałam żadnych wejść do innych pomieszczeń. Jedynie kolejne obrazy, stare meble i kandelabry. Było tam znacznie ciszej i bardziej... mrocznie. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Dlaczego wybrał takie miejsce? Dużo przyjemniej było w innych częściach domu. Co jakiś czas oglądałam się za siebie, jak gdyby ktoś za mną szedł. Dostawałam paranoi. Gdy doszłam do końca, dostrzegłam dwie pary dwuskrzydłowych, bogato zdobionych drzwi naprzeciw siebie, które sięgały samego sufitu. Te po prawej były uchylone, przez co dostrzegłam stosy książek i regałów. Biblioteka. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na te zamknięte. To one.
Odchrząknęłam cicho i stanęłam naprzeciw nich. Czułam, jak mocno pociły mi się dłonie. Zastanawiałam się, czy dobrze robiłam. W końcu może chciał odpocząć, ale z drugiej strony nie mogłam się już doczekać, aby go zobaczyć... Przeklinając w myślach swoją popieprzoną głowę, uniosłam rękę, a następnie mocno zapukałam w ciężkie drewno ze zdobieniami, które imitowały szlachetne kamienie.
Kurwa.
Z szybko bijącym sercem czekałam na odpowiedź. Brałam pod uwagę również to, czy może nie uciec gdzie pieprz rośnie i w pewnym momencie nawet chciałam to zrobić, gdy kolejne sekundy mijały i nic się nie działo. Może spał? Albo go nie było? Albo zmienił sypialnię? Jednak moje plany ucieczki pokrzyżował sam Nate, który po chwili otworzył drzwi. Mój oddech stanął mi w gardle, tak samo jak wszystko inne wokół, gdy uniosłam głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Chryste, gdybym tylko potrafiła opisać jego piękno... Byłam pewna, że żaden człowiek na świecie nie potrafiłby ubrać w słowa tego, jak idealny był. W każdym calu perfekcyjny, a z tak bliskiej odległości czułam to jeszcze mocniej.
Przez chwilę oboje milczeliśmy. Nie wydawał się zdziwiony ani zły moją obecnością. Chłopak wyglądał tak samo, jak przed kilkudziesięcioma minutami z tą różnicą, że zamiast bluzy miał na sobie luźną, czarną koszulkę z rękawami do łokci. Jedną z dłoni trzymał na klamce, przez co widziałam jego opalone przedramiona z widocznymi ścięgnami. Starałam się zachować zdrowy rozsądek, jednak było to coraz trudniejsze. Nathaniel w ciszy obserwował moją twarz i choć z pozoru jego mina była całkowicie niewzruszona i kamienna, w kącikach jego ust czaił się cień tego zadziornego uśmiechu. Tak mocno go uwielbiałam. Gdy cisza się przedłużała, a atmosfera między nami stawała się coraz bardziej napięta, chłopak uniósł pytająco brew i założył ręce na klatce piersiowej.
– Hej – powiedziałam w końcu czując, jak gdyby ktoś odebrał mi zdolność prawidłowego oddychania.
Ogarnij się, dziewczyno!
– No hej – mruknął ochryple, na co miałam ochotę rozpłynąć się, upaść i nigdy nie wstawać. Chłopak jak gdyby nigdy nic oparł się bokiem o drzwi. Zachowałam kamienną minę, gdy powolnym wzrokiem, który nie wyrażał żadnych emocji, zlustrował całe moje ciało, a następnie powrócił do moich oczu. Czarne tęczówki pozostały puste i nieprzeniknione, ale coś w jego zmęczonej twarzy było tak magnetyzujące i przyciągające, że nie potrafiłam patrzeć nigdzie indziej. – Czym zasłużyłem sobie na twoją wizytę? – zapytał na pozór obojętnie. Mruczał jak zadowolony gepard gotowy do ataku i coś podpowiadało mi, że jego następną ofiarą miałam być ja.
– Przyszłam cię odwiedzić – wzruszyłam ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Chcę zobaczyć, czy też masz taki fajny pokój jak ja.
– To dlaczego nie dałaś mi znać wcześniej? – zapytał, ale nie z wyrzutem. Bardziej z zaciekawieniem.
– Może chciałam zrobić ci niespodziankę? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, splatając dłonie za plecami. Balansowałam na piętach, nerwowo wyginając palce. Czasami go nienawidziłam.
– Niespodziankę? – powtórzył, aby się upewnić. Potaknęłam.
– Tak. Jestem twoją niespodzianką – zażartowałam z dumnym uśmiechem, aby jakkolwiek rozluźnić dziwnie napiętą atmosferę, ale nawet to nie pomogło.
Ile dałabym za to, aby czuć się tak pewnie, jak tamtego dnia w tym pieprzonym pokoju hotelowym w Maine. I choć chciałam, nie potrafiłam! Tamtego dnia miał w sobie coś tak dziwnie onieśmielającego, że nie potrafiłam poskładać myśli. Zastanawiałam się, czy to moje wymysły, czy robił to z premedytacją. Starałam się to rozpracować, ale nie potrafiłam. Może to coś w jego głosie, który był niższy, bardziej zachrypnięty i powolniejszy, niż zazwyczaj sprawiało, że czułam się, jakbym znalazła się na nieznanych wodach? Każde jego słowo, które artykułował, było jak uderzenie gorąca. A może coś w tej nonszalanckiej postawie? Może w tym pełnym politowania spojrzeniu, albo w tym pieprzonym półuśmiechu? Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, ale czułam, że stałam na straconej pozycji.
Chłopak ponownie mnie zlustrował, a następnie pokiwał głową. Kilka niesfornych kosmyków opadło mu na czoło, łańcuszek połyskiwał na jego opalonym karku, a jego wystające jabłko Adama poruszało się z każdym jego słowem. Przekrwione i podkrążone oczy powinny odbierać mu atrakcyjności, ale to właśnie z nimi wyglądał jeszcze idealniej, jeszcze bardziej niesamowicie i... i po prostu pięknie. I może zatraciłam się w tym widoku o kilka sekund za długo, ale to nie miało znaczenia. Nic nie miało, bo on był obok.
– Właśnie miałem się położyć – powiedział nagle, co zasmuciło mnie chyba bardziej, niż powinno, bo właśnie poczułam się, jakby słońce zgasło. Jednak nie miałam zamiaru się o to sprzeczać, ponieważ wiedziałam, że był zmęczony. Zastanawiałam się jednak, kiedy w końcu dane będzie mi porozmawiać z nim nieco dłużej.
Starałam się pozostać niewzruszoną, aby nie zorientował się, że zrobiło mi się naprawdę przykro. Pokiwałam głową.
– Och, okej – odchrząknęłam, patrząc to w jego oczy to na jego klatkę piersiową. – Pewnie jesteś zmęczony po locie. Jak wstaniesz, to daj znać. Mam pokój w skrzydle wschodnim – mruknęłam, wskazując kciukiem za mnie. Zrobiłam jeden krok w tył, wciąż obserwując jego twarz.
– Jeśli teraz sobie pójdziesz, twoja niespodzianka całkowicie straci sens – mruknął z tą swoją wrodzoną nonszalancją, lekko przechylając głowę i opierając ją o drzwi. Nawet ten gest zdradzał, jak mocno był zmęczony. Byłam w szoku, że pomimo tego nadal ze mną rozmawiał.
– Dlaczego? – zapytałam, całkowicie zbita z tropu. Nathaniel wzruszył ramionami.
– Bo niespodzianka to prezent, a prezentów się nie zabiera.
Zamarłam, a oddech ugrzązł w moim gardle, gdy wpatrywałam się w jego w pełni poważne oczy i blady uśmiech na równych wargach. Zastanawiałam się, czy te słowa padły z jego ust, czy były tylko wytworem mojej wyobraźni. Jednak chłopak pozostał prawdziwy. Moje gardło zaczęło palić mnie żywym ogniem i nawet przełykanie śliny zdało się na nic. Nie wiedziałam, jak miałam zareagować na jego słowa. Czy on naprawdę... czy on naprawdę porównał mnie do swojego prezentu? Do czegoś, co z definicji ma sprawiać radość?
– Więc jeśli nie chcesz, żebym miał zepsute święta, musisz wejść do środka – dodał z krótkim westchnięciem i się wyprostował. Znów zacisnął jedną z dłoni na klamce i odsunął się na bok, dając mi tym samym znać, że zapraszał mnie do środka. – To twoja wina. Sama zdecydowałaś się przyjść. Teraz musisz ponieść konsekwencje.
I mogłabym wmawiać wszystkim wokół i samej sobie, że zastanawiałam się nad jego propozycją, ale prawda była taka, że nie zawahałam się nawet przez sekundę. W mojej głowie nie pojawiła się żadna czerwona flaga czy ostrzeżenie na temat tego, że to mogło się źle skończyć, bo w końcu mieliśmy niepisaną umowę. Ale w tamtym momencie miałam to daleko w dupie. Bo nie potrafiłam mu odmówić, gdy patrzył na mnie tak pięknie. Gdy wyglądał jak mój śliczny chłopiec ze zmęczonymi oczami. Więc poszłam. Jak gdyby moje ciało reagowało samo. Jakby wiedziało, co ma robić bez słuchania głowy. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, nie przestając patrzeć w jego czarne tęczówki. Jego blade wargi wciąż rozciągały się w słabym uśmiechu, gdy tak mnie obserwował. Zatrzymałam się dopiero przed samym progiem.
– Ale musisz zastanowić się, czy chcesz zaryzykować – powiedział jeszcze ciszej, a jego ciepły oddech, który pachniał jak miętowa guma do żucia owiał mi twarz. Mieszał się ze znajomą wonią jego wody kolońskiej i papierosów, a wszystko nagle zaczęło mieć sens mimo tego, że rzeczywistość straciła sens już dawno.
– Co zaryzykować? – zapytałam słabo, nie potrafiąc oderwać wzroku od jego oczu.
Zadzierałam głowę, a w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl. Dzieliły mnie od niego zaledwie centymetry. Choć czułam jego zapach, obecność i ciepło bijące od jego ciała, nie czułam tego fizycznie, a tak cholernie tego potrzebowałam. Pragnęłam go dotknąć. Uczynić wyobrażenia prawdą. Ale zamiast tego wciąż stałam jak zaczarowana, widząc przed sobą tylko to, co chciałam widzieć od tygodnia. Jego.
Na moje pytanie, chłopak ponownie wzruszył powoli ramionami i uniósł sennie kącik ust.
– Wolność – odparł jakby była to najprostsza rzecz na świecie. – Bo nie mogę ci obiecać, że cię stąd wypuszczę.
A świat stał się piękniejszy, choć dalej nierealny. Bo nie wierzyłam w to. Nie wierzyłam w to, że ten chłopiec był prawdziwy. I nagle sama wizja wolności nie była dla mnie już tak kusząca. Bo zdałam sobie sprawę, że niewola u jego boku byłaby czymś znacznie cenniejszym.
– Wydaje mi się, że zaryzykuję – szepnęłam słabym głosem.
A po tym, jak w jego oczach błysnęły te piękne iskierki, które tak cholernie uwielbiałam, wiedziałam, że ta odpowiedź go zadowalała.
Z gulą w gardle wyminęłam go i weszłam do środka. Słyszałam, jak zamknął za mną drzwi i czułam, że właśnie tym odgłosem skazałam się na tortury. Ale od zawsze miałam w sobie skłonności masochistyczne. Z opóźnionym refleksem zerknęłam przed siebie i byłam pewna, że moja szczęka opadła do samej ziemi. Myślałam, że to mój pokój był piękny, ale gdy weszłam do jego, zdałam sobie sprawę, jak mocno byłam w błędzie.
Pomieszczenie było ze cztery razy większe od mojej sypialni, którą miałam dzielić z Mią. Nie było jasne i przestronne. Wręcz przeciwnie, górowały tam kolory ciemnego fioletu, butelkowej zieleni i starego złota, przez co wszystko wydawało się jeszcze bardziej mroczne, cięższe i smutniejsze. Wysokie ściany miały kolor ciemnego brązu, a gdzieniegdzie wisiały kryształowe kandelabry na granatowych, bogatych materiałach w złotych ramach, które pasowały do ogromnego żyrandola i lampek stojących na drewnianych, misternie zdobionych szafkach nocnych. W ścianie po prawej znajdowała się ogromna wnęka, w której zawieszono złoto-zielone baldachimy, pod którymi stało ogromnych rozmiarów łóżko z wielkim, obitym skórą wezgłowiem ze złotymi elementami. Satynowa pościel spływała po materacu do samej podłogi wyłożonej ciemnofioletową wykładziną. Pod wielkimi oknami naprzeciw z ciężkimi zasłonami stały kanapy i fotele oraz stoliki, które pasowały kolorystycznie do całego wnętrza pokoju. Nie było tam też jednej, a dwie łazienki i drzwi prowadzące do garderoby, obok których wybudowano ogromny kominek również ze złotymi rzeźbieniami. Przy końcu łóżka stała skórzana kanapa z poduszkami.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc, co miałam powiedzieć. Cała posiadłość robiła wrażenie, ale ten pokój powalał. Wszystko w nim wydawało się takie bogate, eleganckie i przepełnione przepychem. Jak gdyby było przygotowane do tego, aby gościć bogów. I wtedy to, że ta sypialnia należała do Nathaniela, przestało mnie dziwić. Bo czy na świecie był ktoś, kto był tego bardziej godzien?
– I co? Jest tak ładny, jak twój? – zapytał gdzieś za mną, gdy przez pewien czas wpatrywałam się w wysokie okna naprzeciw nas.
– Czy ty sobie, kurwa, żartujesz? – fuknęłam z lekkim wyrzutem i odwróciłam się w jego stronę. Chłopak z półuśmiechem opierał się tyłem o drzwi z rękoma splecionymi za plecami. Wyglądał jak łobuz, który zaraz miał coś przeskrobać. – Jakim cudem ty tu śpisz? – zapytałam. Wzruszył ramionami, wciąż mnie obserwując.
– Gdy pierwszy raz tu przyjechaliśmy, dostałem pokój razem z Luke'iem tam, gdzie ty – wyjaśnił i znów się rozejrzał. – Przypadkiem zabłądziłem w nocy i tu trafiłem. Zapytałem, czy nie mogę się tu przenieść, bo spodobało mi się to miejsce. Okazało się, że ten pokój był wyłączony z użytkowania i nikt w nim nie mieszkał, bo jest za ciemno w tym skrzydle i często psuje się tu elektryka – dodał. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale jednak musiałam przyznać mu rację. Nawet pomimo wczesnej pory, było tam dość ponuro i nieprzyjemnie.
– Więc zawsze jak tu przyjeżdżacie, jest twój? – zapytałam, podchodząc do kanapy przy łóżku. Jego torba leżała przy drewnianym stoliku, a kurtka i kremowa bluza na fotelu obok.
– Tak – odparł. – Do tego obok jest biblioteka. Mogę czytać co chcę i kiedy chcę – na jego słowa parsknęłam śmiechem, bo co jak co, ale ten sukinsyn potrafił się ustawić.
– Kiedy ostatni raz tu byliście? – zapytałam. Zblokowałam z nim spojrzenie, a po jego minie wywnioskowałam, że nie odpowiadało mu to pytanie. Rysy jego szczęki nieco się wyostrzyły, gdy ją zacisnął i spojrzał na coś obok siebie. – Co? – dopytałam, zakładając ręce na piersi.
Nate westchnął i odbił się od drzwi, wzruszając ramionami. Włożył dłonie do kieszeni spodni i podszedł do okna.
– Dawno temu – rzucił wymijająco, kiedy bacznie obserwowałam tył jego głowy. Westchnęłam i podeszłam do łóżka, a następnie usiadłam na materacu. Założyłam nogę na nogę.
– Nate – mruknęłam znacząco. Choć nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że właśnie przewrócił oczami. Jednak nie miałam zamiaru zrezygnować. On również zdawał sobie z tego sprawę, bo cicho westchnął, co mogłam wywnioskować po ruchu jego barków. Przez kilka sekund trwaliśmy w ciszy, aż w końcu zaczął mówić.
– Kilka miesięcy przed tym, jak rozstałem się z Darcy. Przyjechaliśmy tu wszyscy na wakacje – odpowiedział.
Na samą wzmiankę o dziewczynie poczułam, jak nóż otwiera mi się w kieszeni. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na bogate zdobienia na wezgłowiu łóżka. Czyli to w nim z nią spał. W nim się z nią... Zacisnęłam szczękę na samą myśl o blondynce i Nathanielu. Choć wiedziałam, że miał wiele partnerek nawet na krótką chwilę, żadna nie wprawiała mnie w taki stan, jak Wilson. Nawet Severine, choć była jego narzeczoną. I tu już nawet nie chodziło o to, jak się zachowała i jak potraktowała Nate'a. Doskonale pamiętałam moment, jak przed pięcioma laty pojawiła się w naszym życiu. Jak rozpierdoliła wszystko, co mieliśmy i jak szczerze mnie złamała. Pałałam do niej innym rodzajem nienawiści, którego nie potrafiłam rozgryźć, a świadomość tego, że Shey był w niej zakochany szczerze mnie obrzydzała. Jednak nie mogłam go winić. Z wyglądu była tak samo doskonała, jak on. I choć ciężko było mi to przyznać, bo znałam swoją wartość, wiedziałam, że na świecie nikt nigdy nie pasowałby do niego bardziej, niż ona. Bo razem swoją perfekcyjnością mogliby niszczyć miasta.
Przejechałam językiem po swoich zębach, starając się pozbyć goryczy z ust. Chciałam odrzucić od siebie nieprzyjemne myśli. Odetchnęłam cicho i przybrałam najbardziej obojętną maskę, na jaką było mnie stać. Z nonszalancją zerknęłam na swoje idealnie pomalowane na czarno paznokcie, a następnie znów na Sheya, który nie poruszył się ani o milimetr.
– Ten pokój musiał się jej podobać – rzuciłam jak gdyby nigdy nic. Ku mojemu zdziwieniu, brunet parsknął oschłym śmiechem.
– Nienawidziła go – powiedział nieprzejęty, na co zmarszczyłam brwi, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. – Był dla niej zbyt ciemny i smutny. Źle się tu czuła. Dlatego zawsze spaliśmy we wschodnim skrzydle – wyjaśnił, po czym odwrócił się w moją stronę i zblokował ze mną spojrzenie. – Tutaj miałem tylko swoje rzeczy i spędzałem chwile sam. Albo wtedy, gdy jej nie było.
– To w sumie urocze – powiedziałam po chwili ciszy. Nate uniósł brew. – To, że się dla niej poświęcałeś i spałeś z nią gdzie indziej. To kochane – wzruszyłam ramionami.
Brunet uniósł kącik ust i powoli do mnie podszedł. Nie spuszczałam wzroku z jego twarzy, choć moje serce biło coraz szybciej. Musiałam zadrzeć głowę, gdy stanął naprzeciw mnie i już po tym niebezpiecznym błysku w jego tęczówkach wiedziałam, że coś się kroiło. Wyciągnął dłonie z kieszeni, a następnie nieco pochylił się w moją stronę. Przewróciłam oczami, ale nie potrafiłam opanować tego głupkowatego uśmiechu, gdy jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej.
– Bo ja kochany chłopak jestem – powiedział jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Pokręciłam z politowaniem głową i parsknęłam śmiechem, a następnie wyciągnęłam swoje ręce i zarzuciłam je na jego szyję. Chłopak tylko na to czekał. Działaliśmy jak jeden organizm. Jakbyśmy robili to setki razy i wyuczyli tego na pamięć. Jak gdyby każde z nas wiedziało dokładnie, co miało robić. Gdy tylko splotłam dłonie na jego karku, Nate gwałtownie się wyprostował, przez co i ja poderwałam się z materaca. Nie minęła sekunda, a podskoczyłam w miejscu. Odbiłam się od podłogi, po czym oplotłam go w pasie nogami i przylgnęłam z całej siły do jego ciała. Jak zwykle umieścił swoje dłonie na moich udach, aby było mu wygodniej. W znajomy sposób zacisnął na nich swoje palce, co uwielbiałam. Uśmiech rozkwitł na całej mojej twarzy, gdy z góry obserwowałam jego zadowoloną twarz.
– No cześć – rzuciłam głupkowato.
I wtedy nie wytrzymał. Parsknął cichym, zachrypniętym śmiechem, kręcąc z politowaniem głową, a widok ten był tak piękny i ujmujący, że moje serce wybuchło, a jego drobiny rozpierzchły się po moich żebrach. Wyglądał idealnie, a jego oczy błyszczały bardziej, niż zazwyczaj. Moje serce wybuchło po raz drugi, gdy nagle przycisnął do moich ust swoje wargi. I na to właśnie czekałam. Niemal od razu przymknęłam powieki, bez chwili zawahania oddając pocałunek. Zacisnęłam jedną z dłoni na jego karku, a drugą ułożyłam na jego policzku, przejeżdżając kciukiem po poruszającej się żuchwie chłopaka. Smakował jak papierosy i guma do żucia. Choć byłam spragniona jego bliskości, pocałunek był powolny i niespieszny. W cichym pokoju słychać było jedynie nasze głośniejsze oddechy i nasze języki splatające się w tylko sobie znanym tańcu. Uważnie smakowaliśmy siebie nawzajem, chcąc celebrować każdą chwilę. Bo te chwile były tego warte.
Oderwaliśmy się od siebie po dobrych kilkudziesięciu sekundach. Moja klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała. Delikatnie uchyliłam powieki, natrafiając od razu na błyszczące oczy chłopaka. Z nieco nieśmiałym uśmiechem, zagryzłam wnętrze policzka i oparłam swoje czoło o jego. Nate jeszcze bardziej wzmocnił swój uścisk na moich udach, gdy ja ułożyłam swoje dłonie po obu stronach jego głowy. Gdzieś w tle na jego opuchniętych wargach błąkał się uśmiech, co było dla mnie najwspanialszą nagrodą.
– Muszę ci powiedzieć, że jestem niepocieszony – szepnął cicho, na co zmarszczyłam brwi.
– Czym? – zapytałam, przeplatając pomiędzy palcami kosmyki jego włosów.
Wciąż patrzyłam w jego oczy, czując wewnętrzną radość, że pozwalał mi na to, abym była tak blisko. Abym wchodziła w jego strefę komfortu. I nie miał nic przeciwko. Nie był zestresowany i spięty. Po tylu latach w końcu mnie do siebie dopuścił. Miałam ochotę się rozpłakać.
– Tym, że będziesz spać z blondyną. Oczekiwałem czegoś innego – powiedział, na co rozszerzyłam delikatnie oczy i odsunęłam swoją głowę. Uchyliłam wargi i spojrzałam na niego z naganą.
– Tak? A niby czego? – zapytałam bojowo.
Chłopak westchnął głośno, po czym krok do przodu. Odwrócił nas tak, że to on był tyłem do łóżka. Kiedy już to zrobił, bez problemu na nim usiadł. Poprawiłam się na jego kolanach, usadawiając się na nich okrakiem. Zacisnęłam palce na jego barkach, gdy brunet bez ostrzeżenia opadł plecami na materac. Pisnęłam cicho, bo poleciałam razem z nim. Z niewzruszeniem ułożył swoje dłonie na moich udach, dociskając mnie jeszcze bardziej do swojego ciała. Moje włosy opadły mi po obu stronach głowy, gdy tak się nad nim nachylałam. Nasze klatki piersiowe prawie się ze sobą stykały. Nathaniel wygodniej poprawił głowę. Jego włosy idealnie współgrały z ciemną pościelą, a jego rysy twarzy wyostrzyły się jeszcze mocniej. Krzyżyk opadł mu na ramię. Moja skóra paliła w miejscu, w którym mnie dotykał, a ja sama drżałam przez bliskość i przez to, jak na mnie działał. Byłam jak magnes. Przyciągałam kłopoty, a jeden znajdował się kilka centymetrów ode mnie.
Czarnooki westchnął i uniósł głowę. Nasze nosy prawie się ze sobą zetknęły, gdy intensywnie wpatrywał się w moja twarz.
– To łóżko jest o wiele większe – szepnął w moje usta tak zabijającym głosem, że dziwiłam się samej sobie, że w ogóle jeszcze jakkolwiek kontaktowałam. Starałam się zachować jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku, ale moje ciało całkowicie odmówiło mi posłuszeństwa.
– To nieistotne – wychrypiałam ciężko, patrząc to na jego usta, to w jego oczy, bo coraz ciężej było mi skoncentrować się na własnych słowach. – Ważniejsze jest, które jest wygodniejsze, aby się dobrze wyspać. A w porównaniu z moim, to wypada słabo – droczyłam się, a przy każdym słowie nasze wargi prawie się ze sobą stykały. Z całej siły walczyłam o to, aby nie przegrać i znów go nie pocałować.
Nate wygiął usta w pięknym uśmieszku.
– Akurat twój argument nie ma sensu – powiedział z ujmującą pewnością siebie, na co posłałam mu bojowe spojrzenie.
– Och, tak? – zapytałam. Potaknął i znów głęboko popatrzył w moje oczy. – Niby dlaczego?
– Bo spanie to ostatnia rzecz, o którą byś mnie na nim błagała.
Znów poczułam, jak zasycha mi w ustach, gdy usłyszałam jego głos. Z mocno zaciśniętą szczęką wpatrywałam się w jego błyszczące oczy, gdy na jego ustach wykwitł ten parszywy uśmiech samozadowolenia. Doskonale wiedział, co jego słowa mogą ze mną zrobić i perfidnie to wykorzystywał. Zirytowana przewróciłam oczami i odepchnęłam go od siebie. Wysortowałam się. Wygodniej usadowiłam na jego biodrach, gdy on z cichym śmiechem opadł z powrotem na materac. Przymknął delikatnie powieki, kiedy obserwowałam z góry jego równe, białe zęby. I choć wiedziałam, że zachowam w pamięci ten piękny widok już na zawsze, musiałam utrwalić to również fizycznie.
– Kutas – wytknęłam mu. Z zadowoleniem podłożył jedną rękę pod głowę, bawiąc się przy tym sygnetem na swoim palcu serdecznym. Drugą dłoń dalej trzymał na moim biodrze. – A co z twoim zapewnieniem, że mnie nie tkniesz, dopóki mnie nie naprawimy, co? – zapytałam, wyciągając w międzyczasie telefon z kieszeni jeansów.
– Po sytuacji w hotelu wydaje mi się, że nie masz z tym żadnego problemu – mruknął wymownie. Na chwilę oderwałam wzrok od wyświetlacza iPhone'a i zawiesiłam go na jego twarzy. Zmrużyłam gniewnie powieki, kiedy posłał mi zadowolony uśmiech i uniósł wymownie brew.
– A może to teraz ja się w ciebie pobawię i stwierdzę, że musimy ograniczyć nasz kontakt fizyczny? – powiedziałam. Sama zdawałam sobie sprawę z tego, jak nierealne to było, ale chciałam się podroczyć.
– Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że przegrałaś to już na stracie? – uniósł brew, spoglądając na mnie z wręcz namacalnie ironiczną obawą. Zazgrzytałam w złości zębami. – Chociaż to zabawne, że masz jeszcze jakieś nadzieje. Czasami bywasz naprawdę urocza. Ale tylko czasami – dogryzał mi dalej, świetnie się przy tym bawiąc.
– Ale ci dziś humorek dopisuje, no pogratulować – zakpiłam sztucznie słodkim głosem.
– Co poradzić, magia świąt – wzruszył ramionami, sprawnie odbijając pałeczkę. – Tobie też czasem mogłaby się udzielić.
– Uważaj, bo tak się stanie – nastraszyłam go. Włączyłam aparat, a następnie uniosłam swój telefon i nakierowałam go na jego twarz. – Uśmiechnij się – rozkazałam, spoglądając na ekran. Już i tak wyglądał ładnie (i zdecydowanie zbyt gorąco), ale z uśmiechem byłoby jeszcze lepiej.
– Nie – odpowiedział. Westchnęłam ciężko i wychyliłam się zza telefonu. Zblokowałam z nim wymowne spojrzenie.
– Od zawsze byłeś tak problematyczny? – wyartykułowałam.
– Od zawsze byłaś tak natrętna? – zapytał takim samym tonem.
– Tak – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia. Chłopak skinął głową i przymknął powieki, nieco odchylając głowę, przez co jego szczęka uwydatniła się jeszcze mocniej tak samo, jak jabłko Adama.
– Więc znasz odpowiedź na swoje pytanie – mruknął. Warknęłam pod nosem i, i tak zrobiłam mu zdjęcie. – Jak spędziłaś wigilię? – zapytał nagle. Oparłam dłonie płasko na jego klatce piersiowej, spoglądając na jego twarz. Moje palce odznaczały się na jego czarnej koszulce, ale paznokcie idealnie się z nią komponowały.
– Jak zwykle. Cały dzień oglądaliśmy z Theo filmy, potem zjedliśmy kolację z Erickiem i poszliśmy spać – wyjaśniłam. – A ty? – zapytałam szczerze zaciekawiona. Chłopak wciąż miał zamknięte oczy i coś podpowiadało mi, że szykował się do snu.
– Podobnie – wzruszył ramionami. – Wieczorem byliśmy u rodziców Jasmine. Jeździmy tam co roku.
Pokiwałam głową. Przez chwilę tkwiliśmy w komfortowej ciszy, aż w końcu usłyszałam, że jego oddech stawał się coraz bardziej regularny. Uniosłam kącik ust. Posiedziałam tak jeszcze kilka minut, z fascynacją przyglądając się jego odprężonej twarzy. Mogłabym tak patrzeć na niego godzinami. Jednak niestety nie miałam tyle czasu. Gdy w końcu upewniłam się, że zasnął, najciszej jak potrafiłam, zeszłam z jego ciała. Chociaż wiedziałam, że miał mocny sen, nie chciałam go obudzić. Z wyjątkową precyzją zdjęłam jego dłoń ze swojego uda i wstałam na równe nogi. Na palcach podeszłam do jednej z kanap, gdzie leżał złożony w kostkę koc. Rozłożyłam go, a następnie przykryłam ciało śpiącego chłopaka. Całe szczęście, że łóżko było na tyle duże, że mógł spać także w poprzek. Gdy upewniłam się, że był idealnie okryty, ostatni raz spojrzałam na jego śliczną twarz. Sam jej widok sprawił, że uśmiechnęłam się pod nosem.
W końcu zdecydowałam się skierować w stronę drzwi. Jak najciszej je otworzyłam jednak nim wyszłam, ostatni raz zerknęłam w stronę Nathaniela.
– Tęskniłam za tobą – szepnęłam cicho w przestrzeń, a po kolejnym uśmiechu wyszłam z pokoju.
Zadowolona dreptałam tanecznym krokiem po korytarzu i nawet nie przeszkadzało mi to, jak ciemno i upiornie w nim było. Wydawało mi się, że już nic nie mogło zniszczyć tego dnia. Wirowałam od ściany do ściany, w międzyczasie sprawdzając powiadomienia i odpisując znajomym na życzenia. Może zachowywałam się jak niezrównoważona psychicznie idiotka, ale miałam do tego prawo, bo po pierwsze – byłam niezrównoważona psychicznie na papierze, a po drugie uwielbiałam tego przeklętego chłopaka. I byłam idiotką. Gdy miałam zablokować telefon, ten nagle zawibrował. Zerknęłam na wyświetlacz.
Nathaniel: Ja za tobą też
Świat się zatrzymał. A z nim moje serce. I wtedy właśnie zrozumiałam, że powinnam zacząć się niepokoić. Bo tak właściwie ile dzieliło zatrzymanie od złamania?
***
– Wesołych świąt, skurwysyny! – wydarł się Matt, który właśnie wszedł do salonu, w którym w spokoju jadłam przygotowany przez Eloise makaron. Zerknęłam na chłopaka znad talerza. Ten rozejrzał się po pomieszczeniu i zmarszczył brwi, gdy zdał sobie sprawę, że prócz mnie nikogo innego w nim nie było. – Gdzie reszta? – zapytał zbity z tropu.
– Śpią – wzruszyłam ramionami, powracając do jedzenia. Musiałam przyznać, że kobieta robiła przepyszne spaghetti.
– Ale jak to śpią?! – oburzył się. Założył ręce na biodrach i z miną zdenerwowanej matki podszedł do kanapy, na której siedziałam. – I ty na to zezwalasz?! Przecież mamy dwudziesty piąty grudnia! Jest już dwunasta! – paplał, wymachując rękoma. – Tyle rzeczy do zrobienia!
– A niby co mam zrobić? – zapytałam, wciągając kolejną nitkę makaronu. – Są zmęczeni, to śpią. Ty też spałeś – tłumaczyłam, nawijając jedzenie na widelec.
– Ale już wstałem! – krzyknął, na co skrzywiłam twarz, bo chłopak używał zdecydowanie zbyt wiele decybeli. – A ty? Czemu nie śpisz? – zapytał, po czym westchnął i rzucił się na miejsce obok mnie.
– Nie jestem zmęczona – wyjaśniłam i wystawiłam w jego stronę talerz. Eloise zdecydowanie przesadziła z ilością, bo nawet ze swoim rozepchanym żołądkiem nie byłam w stanie tego wcisnąć. – Chcesz trochę?
Chłopak skinął głową i oboje skończyliśmy mój obiad, dzieląc się jednym widelcem. Matt opowiadał mi, jak spędził wigilię u swoich rodziców z całym kuzynostwem. Okazało się, że miał naprawdę sporą rodzinę i wiele zabawnych historii.
Od wyjścia z pokoju Nate'a minęły trzy godziny. Gdy wróciłam do swojej sypialni okazało się, że Mia również spała, więc nie miałam zamiaru jej przeszkadzać. Nie byłam zmęczona, dlatego przeszłam się po posiadłości. Zajęło mi to dobrą godzinę, a i tak nie zwiedziłam wszystkich pomieszczeń. Usilnie starałam się ignorować zachodnie skrzydło. Kilka razy również się zgubiłam, a gdy nagle coś huknęło na strychu zdecydowałam jak najszybciej udać się do kuchni. Po dobrych kilku minutach poszukiwań w końcu ją odnalazłam. Była w niej Eloise i jej siostra Evelyn. Kobieta była równie miła, ale dużo młodsza i małomówna. Prócz tego poznałam także czwórkę jej dzieci: Edwarda, Eve, Eracka i Edith. Ewidentnie mieli coś nie po kolei w głowie, jeśli chodziło o alfabet. Dzieci okazały się dwunastoletnimi czworaczkami o tak samo intensywnych niebieskich oczach i ciemnych włosach. Jednak wszyscy byli mili.
Eloise zaproponowała obiad, który z chęcią przyjęłam. Zdecydowałam się zjeść go w jednym z mniejszych salonów, w którym było miło i ładnie, choć nadal wszystko emanowało przepychem. Śnieg znów zaczął sypać za oknem, a drewniane wykończenie pomieszczenia sprawiało, że czułam świąteczny klimat. Jednak zdziwiło mnie to, że w całej posiadłości nie znalazłam ani jednej bombki, nie wspominając już o choince.
– Ej, Matt – zagadałam go po krótkiej chwili ciszy. Donovan leżał obok mnie z nogami wyciągniętymi na małym stoliczku kawowym. Zerknął na mnie pytająco z dołu. – Myślisz, że ten dom serio jest nawiedzony? – zapytałam zupełnie poważnie, na co uniósł kąciki ust w głupkowatym uśmiechu.
– A co? Boisz się? – zarechotał, ale widząc moją minę, spoważniał i westchnął. – Jest w nieprzyjemnej okolicy, bo ten las i droga nie zachęcają, ale jest tu serio spoko. Oprócz tych spadających obrazów. Są przerażające – na potwierdzenie swoich słów, spojrzał na jeden z portretów jakiegoś nieznanego mi mężczyzny, który wisiał nad kominkiem. Wzdrygnął się na sam widok, a ja musiałam przyznać mu rację.
Posiedzieliśmy tak jeszcze przez kilka minut, rozmawiając o przeróżnych rzeczach jak na przykład pieczenie ciast (w czym podobno Matt był mistrzem), aż w końcu usłyszeliśmy, jak ktoś schodził po schodach. Oboje zerknęliśmy przez ramię na wejście do salonu, w którym po dziesięciu sekundach pojawiła się Laura wraz ze Scottem. Byli wyraźnie wypoczęci i zadowoleni.
– No w końcu – przewrócił oczami Donovan i wstał ze swojego miejsca. – Dzisiaj święta. Trzeba wszystko przygotować – mruknął, na co zmarszczyłam brwi.
– Co ty chcesz niby przygotować? – zapytałam z powątpieniem. Reszta podzielała moją opinię, przez co niebieskooki wydawał się jeszcze bardziej oburzony.
– No jak to co?! Wszystko! – zawołał bojowo. – Musimy upiec pierniczki. I ubrać choinkę.
– Stary, czy ty widzisz gdzieś tu choinkę? – zapytał Scott, jednak nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ wyprzedził go Luke, który wszedł do salonu.
– Jest w drugim salonie – powiedział. Chłopak również wydawał się wypoczęty i w dużo lepszym humorze. Stanął tuż obok Scotta, zakładając ręce na biodrach. – Tylko nie jest przystrojona. Ozdoby są na strychu. Ciotka woli, jak jest pusta, bo jest pierdolnięta – mruknął jak gdyby nigdy nic. Na tę wieść usta Matta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Mitchell przez chwilę na niego patrzył, a następnie zblokował spojrzenie ze mną. Uniósł wyzywająco brew. – Jest i zdrajca – mruknął i choć brzmiał groźnie wiedziałam, że żartował. – To ja ci daję schronienie na czas świąt, a ty tak mi się odpłacasz? – zapytał, zapewne nawiązując do sytuacji z Mią. – Zapamiętam to sobie.
– Już się nie gniewaj, Ciągutku – rzuciłam maksymalnie przesłodzonym tonem. Jego mina od razu zrzedła, gdy usłyszał to przezwisko, a Matt ze Scottem wybuchli donośnym i naprawdę zaraźliwym śmiechem. Parker przez chwilę groźnie na mnie patrzył, po czym ciężko zwiesił głowę.
– Ciągłe upokorzenia – westchnął męczeńsko.
– To definicja twojego życia – docięła mu Jasmine, która właśnie wkroczyła do salonu. Zaraz za nią wszedł mój brat z nieułożonymi włosami i nieco zaspaną miną. Podejrzewałam, że dopiero wstał. Posłałam mu uśmiech, na co skinął głową. Zastanawiałam się, czy jego pokój był blisko pokoju Jasmine... Kot kroczył dumnie obok niego. – Powiedz mi, jak to jest cały czas czuć się jak przegrany? – kpiła dalej. Zblokowali spojrzenia, gdy dziewczyna z zadziornym uśmiechem minęła go, aby podejść do jednego z foteli.
– Powiedz mi, jak to jest być całe życie suką? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Blondynka jednak nie wydawała się ani trochę urażona.
– A bardzo dobrze, dziękuję – prychnęła sztucznie słodkim tonem i opadła na krzesło. Mitchell przewrócił oczami.
Wzrok całej reszty znów padł na wejście do salonu, ponieważ weszła przez nie reszta naszych przyjaciół. Chris szedł z Cameronem na przodzie, a za nimi podążała Mia wraz z Sheyem. Ledwo zdusiłam w sobie chęć wyszczerzenia się od ucha do ucha, gdy ujrzałam chłopaka. Wyglądał dużo lepiej. Jego oczy nie były już tak podkrążone, a skóra nabrała zdrowego kolorytu. Jego włosy były jeszcze bardziej roztrzepane i pozostał w tych samych ubraniach. Przed oczami znów stanęła mi wiadomość od niego, którą w przeciągu trzech ostatnich godzin przeczytałam chyba ze trzysta razy. Ten sukinsyn czasami był zbyt rozbrajający. I oszukał mnie, że zasnął! Choć chciałam, nie potrafiłam być o to zła. Nathaniel rozejrzał się po pomieszczeniu i nie minęła chwila, jak jego wzrok padł na mnie. Uniosłam kącik ust, widząc jego śliczne oczy i skinęłam głową. Nate na pierwszy rzut oka nijak nie zareagowałam, ale już trochę go znałam. Widziałam w jego oczach małą iskierkę i ten czający się na jego ustach półuśmiech. Moje serce znów zabiło głośniej.
Mia, która szła przy jego boku nawet na sekundę nie zerknęła na Luke'a, chociaż ten spoglądał na nią intensywnie. Zamiast tego niemal wczepiała się w ramię Sheya, który jawnie miał dość ich sprzeczki, ale nic nie powiedział. Pozwalał jej obejmować swoją rękę i być blisko. W pewien sposób było to nawet urzekające. Pamiętałam początki ich znajomości, gdy Mia dowiedziała się o mojej relacji z czarnookim. Przecież nie było osoby, która bardziej by go nienawidziła i która częściej by się z nim kłóciła. Jako jedyna nie bała się mu przeciwstawić i mówiła mu jasno, co o nim myśli. Nate również nie pałał do niej sympatią, choć od zawsze ogromną radość sprawiało mu drażnienie jej i rzucanie tych wszystkich żartów o blondynkach, przez które Mia płonęła ze złości. Pamiętałam również ich niezadowolenie, gdy prześmiewczo nazywaliśmy ich rodzeństwem, aby jeszcze bardziej ich zirytować. Chyba nikt nie podejrzewał, że staną się przyjaciółmi.*
Nagle przypomniała mi się rozmowa z Luke'iem pewnego wieczoru w jego samochodzie. To, gdy powiedział mi, że to ja byłam powodem ich przyjaźni. Że zbliżyli się do siebie, bo za mną tęsknili. Bo przeprowadzali ze sobą rozmowy, o których nikt nie wiedział i które dotyczyły mnie. Nagle poczułam ogromną chęć, aby się o nich dowiedzieć, choć wiedziałam, że nigdy się to nie wydarzy. Zastanawiałam się, jak wiele musieli wycierpieć i nagle poczułam ogromne ukłucie żalu. Spuściłam wzrok, czując wżerające się w moje jelita wyrzuty sumienia.
Starałam się zachować kamienną minę, aby nikt się nie zorientował. Chris z zadowoleniem rzucił się na miejsce obok mnie. Przytulił się do moich kolan, układając na nich głowę. Wyglądał dużo lepiej, niż wcześniej. Wplątałam palce w jego włosy.
– Więc co robimy? – odezwał się znowu Matt, przyciągając na siebie spojrzenia innych. – Musimy zabrać się do pracy. Zostało mało czasu do kolacji. Musimy podzielić się obowiązkami – wyartykułował jak prawdziwa matka, która właśnie miała zamiar zagonić swoje dzieci do pracy. Założył ręce na biodrach i popatrzył na Luke'a wyczekująco. Ten odetchnął i wzruszył ramionami.
– Można ubrać choinkę, ale trzeba pójść po ozdoby na strych – mruknął, na co Donovan uśmiechnął się od ucha do ucha w zadowoleniu.
– Bosko! Nate – klasnął w dłonie i spojrzał na Sheya. Postawa czarnookiego jak zwykle nie zdradzała ani grama zainteresowania, co kontrastowało z nabuzowanym od emocji Mattem. Wyglądało to wręcz komicznie. – Ty, Scott i Luke pójdziecie po ozdoby – rozkazał, na co drugi chłopak zmarszczył brwi.
– Dlaczego niby ja? – zapytał Nate.
– Bo ja tak mówię – burknął Matt i nawet nie dał dojść do głosu nikomu innemu, ponieważ znów klasnął w dłonie i pogonił nas ruchem dłoni. – Raz, raz! Wszystko samo się nie zrobi! Idziemy piec ciasta! Victoria, będziesz lukrować pierniki! – zawołał, po czym złapał mnie za rękę i bez ostrzeżenia pociągnął w swoją stronę. Zerwał mnie z kanapy, przez co Chris z łoskotem opadł na podłogę. Zawył jak ranne zwierzę, przymykając powieki, ale Donovan nawet się nim nie przejmował. – Laura, włączaj All I want for Christmas is You. Tylko nie ten remix z Nicki Minaj. Trochę więcej życia! Mamy w końcu święta!
Pchnął mnie w stronę wyjścia tak samo jak resztę. Adams ociężale podnosił się z podłogi, przeklinając pod nosem. Zblokowałam kontakt wzrokowy z Nate'em, który stał przy wyjściu. Gdy znalazłam się obok niego, razem zaczęliśmy kierować się w stronę korytarza.
– I co? – zapytałam cicho, zerkając na niego kątem oka, gdy chłopak ze znużoną miną wpatrywał się przed siebie. – Dalej czujesz magię świąt? – prychnęłam. Pokręcił głową.
– Ani słowa, Clark – uciszył mnie, na co uniosłam kąciki ust.
I tak to się zaczęło. Nie minęła chwila, a z głośników kina domowego poleciała świąteczna składanka, którą słychać było chyba w całym domu. Matt sprawił, że znów poczułam się, jak gdybym miała jedenaście lat. Wszyscy rozłożyliśmy się w salonie, w którym na środku stała ogromnych rozmiarów nieprzystrojona choinka. Była świeżo ścięta i pięknie pachniała. Donovan stwierdził, że musimy zrobić pierniczki z jego rodzinnego przepisu. Eloise ten pomysł niebywale się spodobał, więc przyniosła nam wszystkie potrzebne rzeczy z kuchni i rozłożyła je na długim stoliku. W tym samym czasie Nate, Luke i Scott buszowali po strychu i wrócili dopiero po dobrych dwudziestu minutach, gdy razem z Mią wyrabiałam ciasto pod czujnym spojrzeniem Matta.
– Czy tam nikt nie sprząta? – warknął Scott, wzdrygając się. – Zobaczyłem dziś więcej pająków, niż w całym swoim życiu.
Byli obładowani pudłami i workami z ozdobami świątecznymi, które odstawili obok kominka, w którym ogień rozpalał Cameron. Parsknęłam pod nosem, gdy uporczywie starali się pozbyć pajęczyn ze swoich włosów i z ubrań. Nate z niezadowoleniem przejeżdżał po swoich włosach długimi palcami, robiąc z nich jeszcze większy bałagan. Wytrzepał swoją koszulkę i nieco się wzdrygnął. Było w tym coś uroczego.
– Masz swoje ozdoby – burknął Luke, spoglądając na Matta. – Ubieraj.
– Ja jestem koordynatorem. To wy jesteście masą pracującą – powiedział dumnie, poprawiając kołnierzyk swojego świątecznego, zielonego swetra z wizerunkiem Olafa z Krainy Lodu. Założył go kilka minut wcześniej, aby, jak to określił „napawać się grudniem".
Nathaniel uniósł brew i spojrzał na jego ubranie. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, gdy wpatrywał się w materiał, choć wzrok miał tak oceniający, że gdyby ktokolwiek tak na mnie popatrzył, zapewne bym się popłakała. Ten to miał talent.
– To jest najbardziej ohydny sweter, jaki w życiu widziałem – powiedział z zabijającą szczerością znów zblokował spojrzenie z Donovanem. Matt zwęził złowrogo oczy, kiedy Luke wyszczerzył się od ucha do ucha.
– Czasami mi się wydaje, że ludzie nie powinni oglądać Grincha, a dzień z twojego życia. Podejrzewam, że dostaliby jeszcze większych stanów depresyjnych – dociął mu, po czym zerknął w moją stronę. – Bez obrazy, oczywiście – dopowiedział, na co skinęłam od razu pokiwałam głową i uniosłam uspokajająco brudną dłoń.
– Nie będę ubierał żadnej choinki – powiedział zawzięcie Luke, na co Mia parsknęła kpiąco pod nosem. Parker od razu zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, ale blondynka nawet na niego nie zerknęła, wciąż wyrabiając ciasto na posypanym mąką blacie.
– Oczywiście, że nie – mruknęła niby pod nosem, ale każdy wiedział, że w jej intencji było to, aby ją usłyszał. – Jaśnie pan nie zniży się przecież do takiego poziomu.
I to był strzał w sam środek dumy. Nie minęła chwila, gdy wyraźnie rozjuszony Parker zwęził groźnie oczy, a następnie podszedł do Chrisa, który wyciągał ozdoby z worka. Bez zastanowienia wyszarpał mu biały łańcuch z rąk.
– Dawaj to – burknął i ściskając dekorację ruszył w stronę drzewka. Nate westchnął i pokręcił z politowaniem głową, ale nawet tego nie skomentował, chociaż Scott głośno rżał ze śmiechu.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na Mię, która mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Była cwaną bestią, to trzeba było jej przyznać. Do samego końca nie wierzyłam w to, że Nate z własnej woli będzie ubierał choinkę i w sumie nie do końca tak było. Miałam ochotę się roześmiać, gdy widziałam Parkera, który starał się go przekonać, aż w końcu jakimś cudem mu się udało. Scott za to nie miał z tym żadnego problemu. Chris i Cameron dostali bardziej paskudne zadanie od Donovana, jakim było rozplątywanie lampek. Szczególnie, że mieli do ogarnięcia dobrych kilkadziesiąt metrów przewodów. Adams siedział na podłodze obok palącego się kominka, a Wilson stał trochę dalej. Chociaż pracowali wspólnie, szło im to opornie. Laura w tym samym czasie pomagała Eloise w kuchni, co chwilę przybiegając do nas z coraz to nowymi smakołykami. Jasmine i Theo zajęli się przystrajaniem i przygotowywaniem jadalni, w której mieliśmy zjeść kolację.
– Matt, ile jeszcze mamy to robić? Już bolą mnie ręce – jęknęłam po kolejnej minucie wyrabiana ciasta. Spojrzałam na chłopaka, który przechadzał się jak dumny ojciec po salonie z dłońmi splecionymi za plecami. Czujnie obserwował resztę. – Nie możemy wyrobić go robotem kuchennym? – zapytałam, na co zawył, przykładając dłoń do klatki piersiowej.
– Czy ty oszalałaś? – zapytał urażony. – Chcesz święty przepis na pierniczki Donovanów wyrabiać jakimś metalowym gównem?! – zawołał, na co zmarszczyłam twarz. – Cała magia tkwi w tym, że trzeba je wyrabiać ręcznie, bo tak tylko można przelać w nie miłość. A tylko z miłością będą smakować dobrze – wygłosił swój monolog. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
– No nie wiem, jak Mia, ale w tym to mojej miłości nie znajdziesz – mruknęłam, wskazując na ciasto. Blondynka westchnęła.
– U mnie też nie masz na co liczyć – przyznała. Ale Matt był nie do przekonania. Dlatego przez kolejnych dziesięć minut wciąż formowałam tę cholerną kulę, wyobrażając sobie, że była to głowa Donovana.
Nigdy nie sądziłam, że nastanie taki dzień, w którym zobaczę Nathaniela w takim stanie. Choć nie był wyraźnie skory do przystrajania choinki, jakimś cudem przystał na prośbę Parkera. Nie mogłam przestać się uśmiechać, kiedy obserwowałam go przy choince w towarzystwie dwóch pozostałych chłopaków. I o ile Scott podrygiwał w rytm świątecznych piosenek, śpiewając je pod nosem, tak Shey nie był do tego skory. Stał obok świątecznego drzewka, co jakiś czas schylając się do kartonu obok jego stóp, w którym znajdowały się bombki. Z uwagą zawieszał je na kolejnych gałęziach i był to obrazek, który mogłabym wydrukować w milionach kopii i obkleić nimi pokój. Cała trójka wyglądała po prostu uroczo i rozbrajająco. Parker za to wziął sobie za cel bycie Donovanem w wersji jeszcze większego tyrana. Chyba chciał udowodnić coś Mii, bo wciąż chodził w kółko, poprawiał kolejne dekoracje, a każda następna bombka miała być zawieszona w idealnym miejscu.
Nagle przystanął, spoglądając zabójczym wzrokiem na jedną z żółto-czerwonych cukrowych lasek, którą zawiesił kilka chwil wcześniej Scott.
– Możesz mi wyjaśnić, co to, kurwa jest? – zapytał na pozór spokojnym głosem, ale czaiła się w nim żądza krwi. Scott z czapką Świętego Mikołaja na głowie wzruszył ramionami, nie widząc w tym żadnego problemu.
– Em, ozdoba? – zapytał głupio, na co Luke wyrzucił ręce w powietrzu.
– Czy ty masz w ogóle jakiekolwiek poczucie estetyki?! – zawołał, wskazując na cukrową laskę. – Przecież to tu ani trochę nie pasuje! – rzucił, na co Scott posłał mu obrażone spojrzenie.
– A właśnie, że pasuje! – odparł z mocą. – To ty masz taki chujowy gust, że podobają ci się te gówniane aniołki! – dodał, wskazując na jedną z ozdób, które wisiały na drzewku. Parker wyraźnie oburzył się przez jego słowa, bo zazgrzytał gniewnie zębami. Stanęli naprzeciw siebie, tocząc bitwę na wzrok.
– Odpierdol się od moich aniołków. Jesteś jebanym daltonistą skoro uważasz, że ten czerwony pasuje do tego żółtego. To nie znak drogowy! – warknął, wskazując na niego palcem. – A moje aniołki są dużo lepsze od tego kiczowatego gówna. Mógłbyś postarać się chociaż trochę. Już i tak Nate przywiesza te bombki w miejscach z dupy – mruknął, na co niezainteresowany do tej pory Shey wyprostował się i popatrzył na niego w śmiercionośny sposób, napinając mięśnie.
– Zaraz wepchnę je w twoją dupę i to tak głęboko, że przez miesiąc będziesz rzygać szkłem – zagroził mu tonem o temperaturze zera absolutnego.
Razem z Mią starałyśmy się powstrzymać wybuch śmiechu, aby jeszcze bardziej ich nie zdenerwować. Pomimo tego, że byli dorosłymi i w miarę ogarniętymi facetami, w tamtej chwili wyglądali jak banda kłócących się ze sobą starych bab w supermarkecie. Posłałyśmy sobie znaczące spojrzenia, ale żadna z nas już się nie odezwała. Zaczęli pracować dalej, ale co jakiś czas wybuchały między nimi małe i większe spięcia. Minęło tak kilkadziesiąt kolejnych minut, w których byłam pewna, że Nate zaraz wybuchnie, gdy Mitchell kolejny czas skrytykował jego poczucie estetyki. Najgorzej było, gdy cała piątka wraz z Cameronem i Chrisem próbowali zawiesić światełka. Robili to tak nieudolnie, że nie dało się nie śmiać. W pewnym momencie myślałam, że Scott pobije się z Parkerem, gdy kłócili się o to, w którą stronę mają zakręcać przewody.
– Poświeć mi tu bardziej, bo nie widzę – mruknął Scott w stronę Matta, który stał nad nim z latarką. Hayes leżał na brzuchu pod choinką, starając się wyprofilować jej stojak. Przez wielkość drzewka wystawały mu tylko nogi, którymi co jakiś czas poruszał, a jego głos był przytłumiony. – Świecisz tą latarką mi czy sobie? – warknął ze złością, na co Donovan pochylił się bardziej w jego stronę.
– Czuję się jak ze starym w garażu – bąknął cicho pod nosem i pokręcił ciężko głową, patrząc w dal nostalgicznym spojrzeniem. – To były mroczne czasy.
– Nie dziwię się. Też na jego miejscu sfundowałbym ci za to traumę – mruknął, po czym warknął, znowu tak śmiesznie machając nogami. – No świeć bliżej, kretynie!
– Ach, pamiętam, jak byliśmy tu kiedyś w twoje urodziny, Nate – westchnął z nostalgią w głosie. Zerknął na Sheya, który składał zużyte worki. – Piętnasty listopada. Piękny dzień – kontynuował, po czym zmarszczył gęste brwi w zastanowieniu. – Stary, w sumie jakby się tak nad tym zastanowić, to ty jesteś wpadką walentynkową – zarechotał z własnego żartu.
– Jestem w szoku, że byłeś w stanie to policzyć – odpowiedział Nathaniel, nawet na chwilę nie dając wyprowadzić się z równowagi. Jego brew ani drgnęła, kiedy z chłodną miną sprzątał niepotrzebne rzeczy. – Jak na kogoś, kto umie tabliczkę mnożenia tylko do trzydziestu, dobrze radzisz sobie z kalendarzem – dociął mu, na co Donovan teatralnie się oburzył.
Siedziałam z Mią na wygodnych krzesłach przy stole. Razem lukrowałyśmy gotowe pierniczki, bo kolejna porcja piekła się w piekarniku, który ustawił Matt. Musiałam nieśmiało stwierdzić, że nieźle nam to wychodziło. Słodycze były śliczne i równe oraz naprawdę smaczne. Musiałam przyznać, że było w tym dniu coś magicznego. Od lat nie czułam magii świąt, ale dzięki nim znów doznałam tego uczucia. Co chwilę ktoś na siebie krzyczał, w powietrzu unosił się zapach ciasta, a Jasmine już trzy razy zdzieliła Matta pogrzebaczem do kominka, w którym wesoło płonął ogień. Rozmawiałam luźno z Mią o tym, jak spędziłyśmy ostatnie dni. Wyjaśniła mi również sytuację z Parkerem. Okazało się, że nic poważniejszego się nie stało, a ich kłótnia wynikała z tego, że blondynka zezłościła się, ponieważ musiała zorganizować wyjazd sama, bo Luke miał wszystko gdzieś i chciał zrobić to spontanicznie. Jednak nie zapowiadało się na to, aby poprawili swoje stosunki w najbliższym czasie.
Chwilę później pojawił się kolejny problem z tym, kto miał zawiesić gwiazdę na czubku. Matt zajadle kłócił się z Parkerem, że to on ma tego dokonać, ale Luke nie miał zamiaru mu na to pozwolić, bo uważał, że do niczego się nie przyłożył. Zaczęli się zajadle kłócić, a w konflikt wtrącił się również Scott i Chris. Zmarszczyłam twarz, gdy stawali się coraz głośniejsi.
Cameron stał obok Nathaniela. Oboje ze zmordowanymi minami spoglądali na swoich przyjaciół. Ich dwójka miała najbardziej dość tego wszystkiego i nie trzeba było ich znać, aby to stwierdzić. Nate z ramionami skrzyżowanymi na piersi uniósł brew, a jego usta opuściło ciche westchnięcie. W pewnej chwili Wilson bez słowa zerknął na Sheya, a następnie schylił się do kartonu. Wyciągnął z niego wielką, białą gwiazdę. Zblokował wzrok z Nathanielem i wystawił ozdobę w jego stronę. Ten skinął głowę od razu rozumiejąc jego zamiary. Przyjął ją, po czym podszedł do drabiny. Obserwowałam, jak sprawnie się po niej wspiął, a następnie bez większych problemów wcisnął dekorację na najwyższą gałązkę drzewka. Jego ramiona ładnie pracowały i odznaczały się pod luźną koszulką. Na moje usta wpłynął delikatny uśmiech, gdy tak na niego patrzyłam.
Kłócąca się reszta zorientowała się dopiero po fakcie, gdy Shey schodził już z drabiny. Wszyscy spojrzeli na niego z oburzeniem. Nate zeskoczył na podłogę, a następnie przybił szybkiego żółwika z Cameronem.
– Co to ma być?! – zawołał butnie Matt.
– Kto pierwszy, ten lepszy – burknął Shey.
Nawet na nich nie spojrzał, gdy skierował się w moją stronę. Skrzyżowałam nogi w kolanach, z szerokim uśmiechem kończąc lukrować malutkie serduszko. Uniosłam głowę i zblokowałam wzrok z czarnookim, który zatrzymał się naprzeciw mnie ze zmordowaną miną, jak gdyby właśnie wrócił z wojny.
– Skończyliście? – parsknęłam, na co pokręcił głową.
– Nawet nic mi nie mów – westchnął i nachylił się nad blatem. Oparł się o jego kanty dłońmi, a jego krzyżyk znów wydostał się spod jego koszulki. – A wam jak idzie? – zapytał, przyglądając się tacy z gotowymi wypiekami.
– Już prawie kończymy – odpowiedziałam i wystawiłam w jego stronę serduszko. – Chcesz spróbować? – zaproponowałam. Nate bez słowa przybliżył swoją głowę, a ja wepchnęłam mu ciastko do ust. Uśmiechnęłam się, kiedy zaczął je przeżuwać i skinął z uznaniem głową.
– Zjadliwe – oczywiście jak to on, musiał skomplementować mnie w swój specyficzny sposób. Przewróciłam oczami, odkładając rękaw cukierniczy.
Chłopak odbił się od stołu i już miał coś powiedzieć, gdy nagle w całym pomieszczeniu usłyszeliśmy donośny huk, jakby co najmniej w pobliżu wybuchła bomba. Wszyscy podskoczyliśmy w miejscu i spojrzeliśmy szeroko otwartymi oczami w stronę skąd doszedł do nas ten ogromny hałas. Moje serce biło jak oszalałe. W przerażeniu zaciskałam swoje palce na poręczach krzesła. Zapanowała między nami cisza. Wydawało mi się, że wszyscy bali się odezwać, więc tylko wpatrywaliśmy się z zastanowieniem w przejście do kuchni. Nagle z korytarza wyszła Laura. Jej twarz pokrywał rumieniec złości. Dłonie zaciskała w pięści, włosy miała naelektryzowane i wyglądała, jakby to właśnie ona miała wybuchnąć. Powoli zaczął docierać do nas nieprzyjemny zapach spalenizny.
– Możecie mi powiedzieć – warknęła przez zaciśnięte zęby, spoglądając na każdego z nas. – Kto z was był taki mądry i wstawił do nowego piekarnika tacę z pieprzonymi kartkami papieru?! – wrzasnęła, wyrzucając ręce w powietrzu. – I to na trzysta stopni?!
Wszyscy od razu spojrzeliśmy na Matta, który wpatrywał się w brunetkę z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi wargami. Wplątałam palce we włosy, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Włożyłeś papier do nagrzanego piekarnika? – zapytał spokojnym głosem Nate, choć jego cała postawa wyrażała niedowierzanie. Już nawet on nie potrafił ukryć tego, że Donovan po prostu zadziwiał. Chłopak zacisnął usta w wąską linię i wskazał na mnie palcem.
– Victoria mi kazała! – zawołał na swoją obronę.
– Chodziło mi o papier do pieczenia, ty idioto! – zawołałam. Matt przez chwilę na mnie patrzył, po czym na jego twarz wypłynęło zrozumienie.
– Oo, teraz to ma sens – pokiwał głową.
– Szansa, aby wybuchł nowy piekarnik podczas pieczenia ciasta, była jak jedna do miliona i oczywiście tobie musiało się udać – mruknął Cameron.
Magia świąt.
***
Była już dziewiętnasta, gdy zakładałam swoje złote, długie do ramion kolczyki z diamencikami Swarovskiego. Ostatni raz odetchnęłam i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam mocno zadowolona z tego, jak wyglądałam. Cóż, może starałam się wystroić trochę bardziej przez wzgląd na to, że miałam spędzić ten wieczór w towarzystwie Sheya, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Ostatni raz przeczesałam swoje wyprostowane włosy i zarzuciłam je na plecy. Założyłam niesforne kosmyki za uszy uważając na to, aby przypadkiem nie zepsuć swojego misternego makijażu, nad którym siedziałam dłużej, niż powinnam. Postawiłam jak zwykle na kocie oczy z wyraźnymi, grubymi kreskami i sztuczne rzęsy oraz idealny konturing. Usta musnęłam bezbarwnym błyszczykiem.
Już w Maine postanowiłam, co założę. Spędziłam na szukaniu odpowiedniej kreacji kilka ładnych godzin, aż w końcu udało mi się znaleźć perełkę. Krwistoczerwona, dość przylegająca sukienka do połowy uda leżała na mnie dobrze, choć była naprawdę niewygodna. Jednak postanowiłam się przemęczyć. Miała spory dekolt, ponieważ jej rękawy zaczynały się dopiero w połowie ramienia i sięgały nadgarstków. Od łokci w dół rozrzedzały się i były dużo luźniejsze, co dawało fajny efekt. Była prosta, ale efektowana i na tym zależało mi najbardziej. Dobrałam do niej zwykle złote szpilki na słupku z odkrytymi palcami i wiązaniem na kostce.
– Hoho, ale ktoś się wystroił – zacmokała z uznaniem Mia, która również weszła do łazienki. Wyglądała uroczo i gorąco w małej czarnej i różowym futerku. Blondynka podeszła do mnie z uśmiechem i wskoczyła na blat obok zlewu. Wygodnie się na nim usadowiła, zakładając nogę na nogę. – Jakiś konkretny powód?
– W końcu mamy święta – odparłam na pozór niewzruszonym tonem, nerwowym ruchem poprawiając diamentowe pierścionki na moich drżących palcach. Zdecydowanie stresowałam się bardziej, niż powinnam. Wydawało mi się, że jeszcze chwila, a moje serce wybuchnie i rozleci się w proch. Dlaczego tak cholernie trzęsły mi się kolana? – Od czasu do czasu można – dodałam i nie wiedziałam, czy starałam się przekonać ją czy samą siebie.
Ale niebieskooka znała mnie zbyt dobrze.
– Mhm – mruknęła bez przekonania. – Znasz mnie i wiesz, ze uważam, że każdy powinien ubierać się dla siebie – zaczęła z lekką rezerwą, ale na jej twarzy błąkał się delikatny uśmiech. – Ale jeśli w jakikolwiek sposób cię to uspokoi, to wiedz, mu się spodoba. Bardzo – powiedziała.
Spojrzałam na nią ze zdenerwowaniem, ale jej słowa niesamowicie podnosiły mnie na duchu. Posłałam jej wdzięczny uśmiech. Mrugnęła zaczepnie, a następnie zeskoczyła z blatu.
– Dobra, a teraz chodź. Już prawie osiemnasta – poganiała mnie.
Obie wyszłyśmy z pokoju. Przez późną, jak na tę porę roku, godzinę na dworze było już zupełnie ciemno. Śnieg ciągle padał, zasypując jeszcze bardziej pola i drzewa. W nocy posiadłość prezentowała się jeszcze mroczniej i nieprzyjemniej. Wszystkie okna, które w dzień wpuszczały światło słoneczne, zostały zasunięte ciężkimi zasłonami. Kryształowe żyrandole i kandelabry rozświetlały ponure korytarze, a przez sztuczne naświetlenie ramy obrazów i wszystkie inne zdobienia błyszczały się jeszcze bardziej. Rozejrzałam się wokół, mocniej otulając się ramionami.
– Czy tobie też wydaje się, że te obrazy na ciebie patrzą? – szepnęłam w stronę dziewczyny, której mina również była niezbyt tęga. Mimo że szła z dumnie wyprostowaną głową, widziałam, jak ze zdenerwowaniem przełykała ślinę.
– Tak, dlatego nie patrzę w ich stronę – odparła.
Na szczęście po kilku kolejnych metrach drzwi po lewej stronie otworzyły się, a z sypialni wyszedł rozbawiony Chris. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaraz za nim znalazł się równie uśmiechnięty Cameron. W pierwszej chwili nas nie zauważyli. Adams poprawiał kołnierzyk swojego idealnie skrojonego garnituru w kolorze butelkowej zieleni. Głośno się śmiejąc patrzył na Wilsona, który zamykał drzwi. Jego włosy były w całkowitym nieładzie, oczy miał szklane, a usta opuchnięte. Pierwszy raz widziałam, aby wyglądał tak niedbale. Spojrzałam znacząco na Mię, która uśmiechnęła się z politowaniem.
– No proszę, proszę – mruknęłam głośniej, zakładając ręce na piersi. Mój głos spowodował, że oboje szybko od siebie odskoczyli i spojrzeli na nas z lekkim przestrachem. Jednak gdy zorientowali się, że to tylko my, głęboko odetchnęli. – Co za niespodzianka.
– Boże, nie straszcie nas tak – westchnął Chris, przykładając dłoń do klatki piersiowej. – Ten dom sam w sobie jest straszny. Nie musicie dokładać kolejnego zawału – mruknął, po czym odchrząknął wyraźnie zmieszany, bo zapanowała między nami lekko niezręczna cisza. Chłopak przewrócił oczami, widząc nasze zadowolone uśmieszki. Cameron nie dał się sprowokować nawet na sekundę. Z wrodzonym wdziękiem poprawił bałagan na swojej głowie, po czym wykrzywił usta w pięknym uśmiechu, dzięki któremu mógł mieć u stóp cały świat.
– Pięknie wyglądacie – skomplementował nas. Bez zastanowienia podszedł do mnie, po czym zaoferował mi swoje ramię. Spojrzałam na niego spod rzęs, unosząc kącik ust.
– Demoralizujesz mojego przyjaciela – mruknęłam, ale przyjęłam ten gest. Objęłam jego ramię swoją ręką, a palce drugiej dłoni zacisnęłam na jego przedramieniu. Razem ruszyliśmy korytarzem w stronę schodów. W ślad za nami poszedł Chris z Mią.
– Ty demoralizujesz mojego, więc uważam, że mamy remis – odpowiedział równie cicho, patrząc przed siebie. Przejechałam językiem po zębach. Czasami nienawidziłam tej jego pewności siebie i tego, że potrafił być cięty.
– Skąd taki pomysł? – szłam w zaparte, udając niewiedzę. Jednak mogłoby przejść to z kimś innym. Wilson był inteligentny i umiał obserwować otoczenie. – Poza tym, dziwne, że mówisz o nim jak o swoim przyjacielu. Jeszcze tydzień temu potrafiłeś dać mu w twarz – mruknęłam, na co pięknie się zaśmiał, ale nie dał wyprowadzić się z równowagi.
– Tak, może i tak było, ale całe szczęście, że mamy to za sobą – wyjaśnił szczerze.
Zaczęliśmy schodzić po schodach. Uważałam, aby moje cienkie szpilki nie zahaczyły się o wyżłobienia w kolejnych stopniach, ale Cameron mocno mnie trzymał. Zerknęłam przez ramię na moich roześmianych przyjaciół, którzy szli kilka metrów za nami. Westchnęłam i znów spojrzałam przed siebie. Uniosłam dumnie głowę i wygięłam usta w delikatnym uśmiechu.
– Znajdę cię nawet na końcu świata, jeśli złamiesz mu serce – szepnęłam na pozór beztroskim tonem, jednak wiedziałam, że chłopak wyczuł powagę ukrytą w moim głosie. Kątem oka zauważyłam, że również się uśmiechnął i skinął głową.
– Zapamiętaj, że działa to w obie strony – odparł równie niewzruszenie, przez co zacisnęłam mocniej dłoń na jego ramieniu. – Jeśli znów rozpierdolisz mu psychikę wyciągnę cię nawet spod ziemi. Nieważne, czy będziesz w Kalifornii, w Maine, czy na innym kontynencie.
Odetchnęłam głębiej i zblokowałam z nim spojrzenie, gdy w końcu znaleźliśmy się na samym dole. Chłopak na pozór wydawał się zadowolony i nieprzejęty, ale w jego zielonych oczach tlił się ogień. I nie była to groźba. Raczej pewnego rodzaju ostrzeżenie. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku, kiedy wspomniał o tym, że kiedyś już zniszczyłam Nathanielowi psychikę. Wtedy, gdy wyjechałam. Nie chciałam tego. Tak cholernie tego nie chciałam i nie miałam zamiaru dopuścić do tego, aby to znów się powtórzyło. Miałam nadzieję, że Cameron to wiedział. Chłopak skinął w moją stronę, a chwilę później dołączyli do nas niczego nieświadomi Chris i Mia.
– To idziemy? – zapytał Adams. – Umieram z głodu.
Cameron uśmiechnął się i skinął głową. Razem z chłopakiem ruszyli przodem w stronę jadalni. Mia zmartwiła się, widząc moją minę.
– Wszystko okej? – zapytała. Przez chwilę na nią patrzyłam, aż w końcu przybrałam na twarz sztuczny, wyćwiczony uśmiech, którego używałam od lat. I w który wszyscy wierzyli.
– Wszystko jest świetnie – zapewniłam ją. – Chodźmy. Tez jestem głodna.
Nie kłamałam. Moim ostatnim posiłkiem był ten pieprzony makaron. Przez następne cztery godziny dekorowaliśmy dom i piekliśmy pierniczki, więc nie było czasu, aby coś zjeść. Do tego przez czterdzieści minut staraliśmy się doczyścić piekarnik, który zdewastował Matt. Później wszyscy rozpierzchliśmy się do swoich pokoi, aby się przygotować. Nie mogłam już doczekać się, aż w końcu zobaczę Nate'a. Pożegnaliśmy się bez słowa, zaledwie jednym spojrzeniem, ale to spojrzenie wystarczyło, abym nie mogła przestać o nim myśleć przez następnych kilkadziesiąt minut. Mój żołądek skręcił się, gdy poczułam zapach jedzenia. W momencie, w którym weszłyśmy do jadalni, sen stał się rzeczywistością. Wielki stół został zastawiony przeróżnymi potrawami. Wszystko wyglądało pięknie i apetycznie. Eloise z rodziną postarali się, aby wszystko było perfekcyjnie. Nakrycia były gotowe, jedzenie parowało, a z ustawionego w kącie gramofonu pobrzmiewały stare kolędy, przez co było jeszcze bardziej klimatycznie.
– Tak to ja mogę świętować codziennie – mruknęła Mia, na co musiałam się z nią zgodzić.
Wszyscy byli już w środku i każdy wyglądał pięknie. Nawet chłopcy się postarali, zakładając eleganckie koszule i marynarki. Przypominali modeli z magazynu Vouge. Jednak tylko jedna osoba spowodowała, że oddech ugrzązł mi w gardle, nogi zwiotczały, a z głowy wyparowały wszystkie myśli. I był to nie kto inny, a Nathaniel. I chociaż on zawsze wyglądał po prostu dobrze, tamtego dnia było inaczej.
Bo on miał na sobie pierdolony golf.
Z niedowierzaniem wpatrywałam się w jego tors okryty czarnym, zapewne miękkim materiałem. Idealnie przylegał do jego szerokiej szyi i barków. Był nieco szerszy, więc wsadził go w tego samego koloru spodnie, do których dobrał skórzany pasek ze srebrną klamrą. Rękawy nieco podciągnął, przez co materiał zmarszczył się na jego przedramionach i łokciach. Chłopak stał przy kominku. W jednej dłoni trzymał szklaneczkę z bursztynowym płynem, a drugą schował do kieszeni spodni. Na jego nadgarstku lśnił srebrny zegarek. Stał bokiem do mnie, wpatrując się w ogień. Włosy miał ułożone w swoim perfekcyjnym nieładzie. Wyglądał świeżo i onieśmielająco.
Musiał wyczuć, że się mu przyglądałam, bo nagle uniósł wzrok, a nasze spojrzenia zderzyły się na środku nad prostokątnym stołem. W gardle mi zaschło, gdy spojrzałam w jego czarne tęczówki. Przez światło, jakie rzucał kominek, jego szczęka wydawała się jeszcze bardziej ostra, a rzęsy dłuższe. Starałam się nie pokazać mu, jak cholernie ogromne wrażenie na mnie zrobił, więc cudem opanowałam swój upadek. Przynajmniej ten fizyczny, bo duchowo upadłam już dawno. Przełknęłam ślinę i skinęłam w jego stronę głową. Chłopak odpowiedział mi tym samym, a jego mina pozostała nieodkryta. Tak koszmarnie chciałam wiedzieć, co w tamtej chwili myślał. Czy mu się podobałam. Czy uważał, że wyglądałam ładnie. Ale jak zwykle był nieprzenikniony. Poczułam nagłą potrzebę aby go odkryć. Każdą warstwę. Chociażbym miała posunąć się do niecnych środków.
– W końcu jesteście – odezwał się Matt. Używając całej silnej woli, jaką w sobie miałam, oderwałam spojrzenie od twarzy chłopaka i przeniosłam je na Donovana. Uśmiechał się z zadowoleniem, poprawiając swoją koszulę w choinki. – Chodźcie jeść.
Wszyscy ruszyliśmy do stołu. Wraz z Mią zajęłam miejsce na środku, aby mieć dobry widok na całą resztę. Kątem oka obserwowałam, jak Nathaniel odstawił naczynie na gzyms kominka. I jak na złość musiał zająć miejsce naprzeciw mnie. Wiedziałam, że czekał mnie wieczór tortury. Przypalanie na ruszcie wydawało się mniej męczące.
Tamtego dnia znów poczułam się, jak wtedy, gdy mając siedemnaście lat pierwszy raz spotkałam się z nimi w KFC. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że staniemy się przyjaciółmi i stworzymy razem historię na pozór podobną do miliona innych, a tym samym tak bardzo różną. Tematy nam się nie kończyły. Mogliśmy rozmawiać o wszystkim. Od polityki po ulubione pozycje seksualne. Bolał mnie brzuch od śmiechu i jedzenia, ponieważ grzechem byłoby nie spróbować wszystkich potraw. Było dość głośno, bo każdy chciał coś powiedzieć i w dużej mierze wychodziło na to, że się przekrzykiwaliśmy, ale miało to w sobie urok świąt. Reszta nie żałowała sobie alkoholu, który lał się coraz szybciej. Szczególne tempo narzucił Parker ze Scottem, z czego nie była zadowolona Laura. Wiedziałam, że Mia również, ale nijak tego nie skomentowała. Wiele wspominaliśmy. Nasze wypady nad jezioro w środku nocy, imprezy i czasy szkolne. Mimo że nie minęły od tego wieki, ja czułam się, jakby to wszystko działo się w całkowicie innym życiu. I cholernie mi tego brakowało. Zauważyłam, że im również, bo większość toastów była za przeszłość. Za piękną przeszłość. Kot celebrował to z nami, raz po raz dostając jakieś smakołyki pod stołem.
Już wcześniej zdecydowaliśmy, że nie dajemy sobie prezentów, bo najlepszym prezentem był ten wypad. Oczywiście Laura musiała zrobić wyjątek i wręczyła nam ręcznie robione swetry. Każdy się różnił odcieniem, ponieważ dziewczyna wyjaśniła, że każdy z nas kojarzył jej się z innym kolorem i miało to dla niej szczególną symbolikę. Ja dostałam czarny, Mia różowy, Chris pomarańczowy, a Nate czerwony. Jasmine otrzymała granatowy, mój brat biały, Matt niebieski, Parker ciemnobrązowy, a Scott fioletowy. Natomiast Cameron dostał go w odcieniu butelkowej zieleni. Było to cholernie przekochane z jej strony, ponieważ poświęciła na to dużo swojego czasu. Sama miała taki sam, tylko żółty.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten pieprzony wzrok Sheya. Ciągle czułam go na swojej twarzy, co było niesamowicie drażniące, ponieważ wydawało mi się, że chłopak robił mi rentgen oczami i czytał wszystkie moje myśli. A wiele z nich było naprawdę niepoprawnych. Gdy coś mówił było dobrze, ale gdy tylko milkł znów na mnie patrzył. Co jakiś czas krzyżowałam z nim spojrzenie, ale to ja pierwsza wymiękałam, bo gdy tylko widziałam go w tym pierdolonym golfie, moje dłonie zaciskały się w pieści, a oddech nagle stawał się dziwnie urwany. Miałam ochotę przekląć go za to, że zdecydował się akurat na to ubranie. Mógł wybrać wszystko, ale postawił na część garderoby, do której miałam największą słabość! Nawet w jednej dziesiątej nie zdawał sobie sprawy z tym, co ze mną wyprawiał.
Nagle mój telefon, który leżał na stole obok mojej szklanki z sokiem zawibrował. Chwyciłam go i odblokowałam, a następnie zerknęłam na wyświetlacz. Reszta była pogrążona w głośniej kłótni, którą zaczął oczywiście Matt stwierdzeniem, że wśród nad jedynym dobrym rodzicem byłby on.
Nathaniel: Dalej nie jesteś zainteresowana moją propozycją?
Zmarszczyłam delikatnie brew i zerknęłam znad ekranu na twarz chłopaka. Jednak ten nawet na mnie nie patrzył. Łokciem opierał się o blat, bez udziału świadomości przejeżdżając palcem wskazującym i środowym po linie swojej żuchwy. Obserwował zażartą kłótnię pomiędzy naszymi przyjaciółmi i choć mogłoby się wydawać, że słuchał, tak naprawdę wiedziałam, że miał to daleko gdzieś. Poprawiłam przezroczyste ramiączko swojego stanika i zastanowiłam się chwilę nad odpowiedzią.
Victoria: jaką propozycją?
Po odpisaniu ułożyłam telefon na udzie i sięgnęłam po szklaneczkę z sokiem, aby jakoś ugasić pragnienie, które nagle mnie opanowało. Uważnie obserwowałam, jak chłopak spogląda na swój telefon, który leżał obok jego talerza. Śledził wzrokiem tekst, choć jego mina nie zdradzała żadnej emocji. Moje serce wybijało nierówny rytm, gdy zaczął powoli odpisywać. Gdy tylko wysłał wiadomość, mój iPhone podświetlił się.
Nathaniel: Łóżko w mojej sypialni jest większe
Zacisnęłam z całej siły szczękę, aby nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Czasami nienawidziłam tego sukinsyna. Doskonale wiedział, jaka była sytuacja z Mią. Nie mogłam jej zostawić skoro między nią i Parkerem nadal było spięcie. Chociaż niewyobrażalnie marzyłam o tym, aby ponownie znaleźć się z nim w zachodnim skrzydle, gdzieś w mojej głowie zostały resztki zdrowego rozsądku.
Victoria: mieliśmy działać małymi kroczkami, pamiętasz?
Nerwowo czekałam na jego odpowiedź. Założyłam nogę na nogę i ułożyłam wyprostowaną rękę na dębowym stole. Chyba gdzieś w międzyczasie Scott, Matt i Jasmine wyszli na papierosa, ale ani trochę mnie to nie obchodziło. Śledziłam wzrokiem jego skupioną twarz, kiedy odpisywał mi, po czym nieoczekiwanie uniósł głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Czułam, że mój telefon ponownie zawibrował, ale nie potrafiłam przestać na niego patrzeć. Z całkowitą nonszalancją chwycił szklankę z alkoholem, a następnie upił spory łyk, nie przestając na mnie patrzeć. Nerwowo podkurczałam palce u stóp zastanawiając się, czy tylko mi zrobiło się nagle dziwnie gorąco. Reszta dalej była pogrążona w głośnej rozmowie, ale nawet jej skrawki do mnie nie docierały. W tamtej chwili widziałam tylko jego.
W końcu zdecydowałam się spojrzeć na telefon.
Nathaniel: Więc mogłaś nie zakładać tej sukienki
– Vic!
– Hm? – odpowiedziałam szybko, automatycznie blokując urządzenie. Z przestrachem spojrzałam na siedzącą obok mnie Mię, która wpatrywała się we mnie z niezrozumieniem. – Co tam? – odchrząknęłam, odkładając telefon na stół, ponieważ czułam, że jeszcze chwila i wypaliłby mi ręce.
– W ogóle mnie nie słuchasz – zaśmiała się. Również była lekko wstawiona. Cóż, miała rację, bo od kilku minut byłam całkowicie wyłączona z rzeczywistości. Miałam nadzieję, że bicie mojego serca, które prędkością przypominało sprint maratończyka, nie było słyszalne dla innych. – Pytałam, czy nie jesteś zmęczona. Jest sporo po jedenastej – powtórzyła, na co wytrzeszczyłam oczy, ponieważ nie spodziewałam się, że tych kilka godzin zleciało tak szybko. Wydawało mi się, jakby minęło góra dwadzieścia minut.
– A ty jesteś? – zapytałam, kątem oka spoglądając przelotnie na Nathaniela. Jak gdyby nigdy nic rozmawiał z Parkerem. Jak gdyby nigdy nie napisał tego, co napisał. Dłonią obejmował szklankę, obrysowując palcem wskazującym jej wypuklenia, przez co przełknęłam głośno ślinę. – Wiesz co? To chyba dobry pomysł – pokiwałam głową. Tak. Sen.
Nagle w wejściu pojawił się Scott. Już wtedy, gdy spojrzałam na jego niepewną minę i zaśnieżoną kurtkę wiedziałam, że coś się stało. Reszta chyba również. Wzrok wszystkich przeniósł się na Hayesa.
– Boże, co się znowu stało – jęknęła męczeńsko Laura. Czarnoskóry chłopak podrapał się po karku i krzywo uśmiechnął.
– Chcieliśmy się trochę pobawić – mruknął niepewnie, przypominając czwartoklasistę, który przygotowywał się do powiedzenia mamie o tym, że dostał jedynkę z matematyki. Moore spojrzała na niego ponaglająco. – Matt dostał śnieżką w oko. Chyba oślepł, ale nie da się tego do końca stwierdzić, bo od dziesięciu minut tylko krzyczy – wymamrotał. W tej samej chwili Laura zerwała się z krzesła.
– Jak to oślepł?! – zawyła i szybko ruszyła w jego stronę. Scott skinął głową.
– Znaczy nie oślepł. Po prostu nic nie widzi – wyjaśnił, co jeszcze bardziej go pogrążyło. Zamilkł, widząc wzrok swojej dziewczyny. Nagle z korytarza dało się usłyszeć głośny wrzask Donovana.
– Umieram! – zawył jak ranne zwierzę. – Jasmine, ja umieram! Widzę czerń! Nawet światła nie! O Boże! O kurwa!
– A możesz umierać w ciszy? – odpowiedziała mu dziewczyna.
Oczywiście okazało się, że jego umieranie było skrajnie przesadzone. Gdy Laura posadziła go przy stole, a chłopak zobaczył nową butelkę rumu swoim zdrowym okiem, nagle okazało się, że i to drugie ma się dobrze. To był jasny znak, że powinniśmy iść spać. Mieliśmy jeszcze kilka dni, ponieważ mieliśmy tam zostać do drugiego stycznia, więc mogliśmy odpocząć. Gołym okiem widać było, że chłopcy za mocno pofolgowali sobie z alkoholem. Nawet Nathaniel miał lekko szklane i przekrwione oczy, a jego głos stał się bardziej ochrypnięty. Wraz z Mią zdecydowałyśmy się pierwsze wrócić do pokoju. Pożegnałyśmy się ze wszystkimi, ale blondynka nawet nie spojrzała na Parkera. Obrażona uniosła głowę i wymaszerowała z salonu.
Gdy wychodziłam, czułam na sobie jego wzrok.
Czułam się dobrze. Ba! Bardzo dobrze. Mimo że wiedziałam, że nie spędzę z nim nocy, chłopak jasno zasugerował mi, że mu się podobałam, a to mile połechtało moje ego. Może byłam narcyzem, ale czasem musiałam. Świadomość tego sprawiła, że przez całą drogą do pokoju szczerzyłam się sama do siebie. Mia patrzyła na mnie jak na idiotkę, ale nie zamierzała tego komentować. Myślałam również o tym, kiedy będę miała możliwość znów znaleźć się z nim sam na sam. Prócz wizyty w jego pokoju, cały dzień ktoś z nami był i ciężko było nam zamienić chociaż dwa zdania. Poza tym, mieliśmy sporo roboty. Przy stole było miło, ponieważ wszyscy wspominaliśmy stare czasy i czułam się świetnie ze świadomością, że nasza relacja znów schodziła na tory, jakie były pięć lat wcześniej, ale... właśnie. Ale. Chciałam pobyć z nim trochę sama i tak, może mieliśmy jeszcze kilka dni, jednak to nie zmieniało tego, że za nim tęskniłam. Za byciem z nim sam na sam. Tak po prostu. Bo, mimo że te przelotne, pełne napięcia spojrzenia i przypadkowe uśmiechy w swoją stronę były czymś dużym, ja chciałam więcej.
– Ale było miło – mruknęła Mia, kiedy po wejściu do pokoju zrzuciła z swoje buty. Westchnęła i skierowała się w stronę łazienki, rozsuwając w międzyczasie suwak sukienki. – Idę się kąpać. Jestem padnięta.
Skinęłam głową. Dziewczyna zniknęła w drugim pomieszczeniu. Głośno odetchnęłam przez chwilę wpatrując się w nieprzyjemny obraz dziwnego dziadka na koniu, który wisiał nad toaletką. Mnie również zmęczenie dawało się we znaki. Kilkanaście godzin bez snu nie wpływało na mnie dobrze. Odbiłam się od ściany i już miałam podejść do szafy, gdy nagle w sypialni rozległo się ciche pukanie. Zmarszczyłam brwi i zerknęłam w stronę drzwi, ponieważ nie wiedziałam, czego ktoś mógł chcieć. Niewiele myśląc, otworzyłam je. Moim ciałem wstrząsnął spazm szoku, kiedy ujrzałam przed sobą Nathaniela. Chłopak stał ze dwa metry ode mnie. Dłonie trzymał w kieszeniach spodni, a oczy miał lekko zamglone. I dalej chodził w tym cholernym golfie! Pomrugałam zdziwiona.
– Cześć – powiedział po kilku sekundach dziwnie napiętej ciszy. Skinęłam głową.
– Cześć – odchrząknęłam, aby oczyścić gardło. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, jaki był powód jego przyjścia. – Skąd wiedziałeś, jaki pokój? – zapytałam zamiast tego pierwsze, co przyszło mi do głowy. Zacisnęłam mocniej dłoń na pozłacanej klamce, czując, jak zaczęła się pocić z nerwów.
Ten chłopak mnie wykończy.
– Luke mi powiedział – odparł jak gdyby nigdy nic. Cholerny Parker.
– Coś się stało? – zapytałam. W tym samym czasie chłopak wyjął z kieszeni spodni mój telefon. Rozszerzyłam oczy w zdezorientowaniu.
– Zostawiłaś go – mruknął, wyciągając urządzenie w moją stronę.
– Dziękuję – powiedziałam szczerze, odbierając swoja własność.
Gdy nasze palce się zetknęły poczułam, jak po moim rdzeniu przebiegł prąd. Szybko cofnęłam dłoń, bo jego dotyk, nawet chwilowy, po prostu palił. Z całej siły ściskałam telefon, jak gdyby miał mi on jakoś pomóc. Atmosfera z nieznanych mi powodów zgęstniała jeszcze bardziej. Tak cholernie pragnęłam chwili sam na sam, ale kiedy nagle nastała, w głowie miałam kompletną pustkę. Z jednej strony wiedziałam, że chłopak musiał wracać do swojego pokoju, ponieważ był wstawiony i zmęczony, ale z drugiej pragnęłam wciągnąć go do swojej sypialni i już nie wypuścić. Powstrzymywało mnie tylko to, że zdawałam sobie sprawę z tego, że Mia była kilkanaście metrów od nas. Nie wiem, ile miałam w sobie w tamtej chwili silnej woli, bo jej pokłady były chyba niezliczone.
Już miałam coś powiedzieć, aby przerwać milczenie, ale chłopak mnie uprzedził.
– Dobranoc, Clark – mruknął ochryple. Zrobił krok w tył, ponownie wkładając dłonie do kieszeni. Walczyłam z samą sobą, aby go nie puścić, ale wiedziałam, że musiałam. Zagryzłam wnętrze policzka do krwi i skinęłam głową.
– Dobranoc, Shey – odparłam, opierając głowę o kant drzwi.
Przyciskałam telefon do piersi, kiedy brunet odwrócił się i zaczął podążać korytarzem. Przez chwilę zachwycałam się widokiem jego szerokich pleców okrytych czarnym materiałem, aż czarnooki zatrzymał się i z lekkim zawahaniem odwrócił. Przez chwilę milczał, a po jego minie wnioskowałam, że intensywnie się nad czymś zastanawiał. W końcu uniósł głowę, a nasze spojrzenia znów się spotkały.
– Bardzo ładnie dziś wyglądasz, Clark – powiedział wprost, unosząc blado kącik ust.
I może te słowa sprawiły, że moje żebra pokruszyły się, a wszystkie narządy zaczęły zamieniać się miejscami. I może świat w tym momencie nie miał już dla mnie żadnego znaczenia, ponieważ usłyszałam te słowa właśnie od niego. I może mogłabym patrzeć na niego godzinami, a następnie wyć i rwać włosy z głowy przez to, że ktoś taki istniał naprawdę. Ale tylko może.
Wydawało mi się, że minęły lata, ale tak naprawdę upłynęły niecałe dwie sekundy. Posłał mi ostatni uśmiech, a następnie odwrócił się i powoli zaczął zmierzać pogrążonym w półmroku korytarzem. Z drżącą brodą i niespokojnym oddechem obserwowałam, jak coraz bardziej się oddalał. Nie obserwował obrazów. Wydawało mi się, że to postaci z portretów podziwiały jego. Wpasowywał się w to miejsce idealnie. Był jak książę przechadzający się po swoich włościach. Szedł przed siebie w tylko sobie znanym kierunku, bo taki już właśnie był ten chłopak.
Zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy.
***
Uchyliłam jedno oko, czując nieprzyjemny skurcz w klatce piersiowej. Wokół mnie panowały egipskie ciemności i w pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie jestem. Szybko dotarło do mnie, że znajdowałam się w pokoju w rezydencji ciotki Luke'a, na co ze spokojem odetchnęłam. Jednak ulga szybko odeszła, gdy nie wyczułam obok siebie ciała mojej przyjaciółki. Ze zdziwieniem zerwałam się do pozycji siedzącej i jak najszybciej włączyłam lampkę nocną. Pomrugałam powiekami, aby wyostrzyć obraz. Nigdzie nie dostrzegłam Mii. W pierwszej chwili pomyślałam, że może była w łazience, ale tam też nie świeciło się światło. Do tego, jej strona materaca była zimna, jak gdyby nie leżała tam od dłuższego czasu. Mogłam przysiąc, że zasypiałyśmy razem. Po kolacji byłyśmy zmęczone, więc zasnęłyśmy stosunkowo szybko, choć czułam nieprzyjemne wibracje spowodowane wystrojem pokoju.
– Mia? – zapytałam w pustą przestrzeń. Szybko zorientowałam się, że nie było jej telefonu, szlafroka ani kapci. Nieco mnie to uspokoiło, ponieważ wyglądało na to, że Mia gdzieś sobie poszła. Ale gdzie?
Przełknęłam ślinę, nieco mocniej zaciskając palce na kołdrze. W nocy ten pokój nie wyglądał już tak przytulnie. Z niepokojem spoglądałam na obrazy na ścianach i mogłabym przysiąc, że wszystkie patrzyły prosto na mnie. Spróbowałam zgasić lampkę, ale nie minęło dziesięć sekund i zapaliłam ją z powrotem. Cóż, mogłam zasnąć ze światłem, prawda? Powoli ułożyłam się w łóżku, nakrywając się kołdrą po samą szyję. Chciałam zamknąć oczy, ale nie potrafiłam, bo gdy tylko to robiłam, czułam, jakby ktoś nade mną stał. Miałam nadzieję, że Mia może poszła napić się wody lub coś zjeść i że zaraz wróci, jednak jej nieobecność przedłużała się. Byłam spięta i wyprostowana jak struna. Każdy najmniejszy dźwięk powodował mój stan przedzawałowy. Do tego wciąż wydawało mi się, że klamka w drzwiach niebezpiecznie drgała.
– O nie, chuja nie ma. Wybacz, Mia – warknęłam pod nosem po kolejnych czterech minutach, gdy nagle rama jednego obrazu głośno strzeliła, o mało nie powodując mojego wylewu. Wiedziałam, że zapewne było to spowodowane starością, ale nie było opcji, że tam zostanę.
Bez wahania wyskoczyłam z łóżka. Było mi trochę zimno, ponieważ miałam na sobie jedynie ocieplane skarpety, krótkie spodenki i za dużą koszulkę, ale nie miałam czasu na narzekanie. Szybko chwyciłam swój telefon i włączyłam latarkę, po czym podreptałam do drzwi. Delikatnie je otworzyłam, jakby każdy głośniejszy dźwięk był dla mnie niebezpieczny. Wychyliłam się na pusty, pogrążony w ciszy korytarz. Gdzieniegdzie paliły się kandelabry, co dawało słabe światło. Zbierając w sobie całą odwagę, zdecydowałam się wyjść. W pierwszej chwili chciałam pójść do Theo. Gdyby jeszcze był ze mną Kot bałabym się mniej, ale ten cholerny pies oczywiście musiał wybrać spanie z moim bratem. Po chwili zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie wiedziałam, czy może nie będzie u niego Jasmin, ponieważ ich relacja była naprawdę dziwna, a nie chciałam zastać ich w... rożnych sytuacjach.
Alternatywa pojawiła się w mojej głowie niemal od razu. Wiedziałam, kto spał sam i gdzie. Zaklęłam szpetnie pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę, że zachodnie skrzydło było po drugiej stronie domu i dojście do niego trochę mi zajmie. Szczególnie, że było ciemno. Kiedy jednak usłyszałam skrzypnięcie krzesła, a zasłona poruszyła się sama z siebie, jak poparzona popędziłam w stronę przypadkowych korytarzy. Moje serce waliło ze strachu i przerażenia. Czułam na sobie spojrzenia postaci z obrazów i może wariowałam, ale wydawało mi się, że ktoś za mną szedł. To sprawiło, że jeszcze bardziej przyspieszyłam, nie oglądając się za siebie. Oświetlałam latarką drogę, jednak najgorsza tragedia stała się, gdy weszłam do zachodniego skrzydła, bo okazało się, że nie świeciły się w nim światła. Shey wspominał coś o problemach z elektryką.
Miałam ochotę się popłakać. Panowały tam całkowite ciemności, a cokolwiek mogłam zobaczyć jedynie tam, gdzie skierowałam latarkę, chociaż w większości i tak świeciłam nią w podłogę, bo bałam się, że wyskoczy mi jakaś twarz. Musiałam podjąć decyzję. Albo wrócić, albo pokonać jeszcze kilkadziesiąt metrów i może umrzeć. Postawiłam na drugą opcję. Zacisnęłam szczękę i jak zawodowy sprinter zaczęłam biec po miękkim dywanie, o mało się na nim nie przewracając. Dźwięk mojego świszczącego oddechu mieszał się z krwią szumiącą i w uszach, ale się nie zatrzymałam. Pokonałam ten odcinek w jakieś piętnaście sekund, aż w końcu zatrzymałam się przy wejściu. Nie traciłam czasu na pukanie. Bez zastanowienia otworzyłam drzwi, po czym wśliznęłam się do środka i zamknęłam je z cichy, trzaskiem. Zaciskałam palce na telefonie, czując się, jakby adrenalina zżarła mi mózg.
W jego sypialni również było ciemno, jednak jeden czynnik wpłynął na to, że nieco się uspokoiłam, a moje serce zwolniło. Poczułam jego zapach. Unosił się w pomieszczeniu, otulając mnie dziwną aurą bezpieczeństwa. Bo wiedziałam, że już nic mi nie groziło. Przełknęłam ślinę i wyłączyłam latarkę. Wzrokiem starałam się wyszukać jego łóżko, co było niesamowicie ciężkie. Nie słyszałam jego głosu, a jedynie jego równomierny oddech, co koiło moje zszargane nerwy jak najdroższy trunek. Nie obudziłam go. Po chwilowym zastanowieniu, powoli ruszyłam na oślep przed siebie. Cóż, nie przemyślałam tego, co zrobię, jak już znajdę się tam znajdę, ale nie było opcji, abym wróciła. Poprzysięgłam, że dopóki nie wstanie słońce, nie wyjdę na ten cholerny korytarz.
W końcu podeszłam do łóżka, które widziałam na tyle, na ile potrafiłam. Zagryzłam dolną wargę i po chwilowym przemyśleniu sytuacji, położyłam swój telefon na szafkę nocną. Chłopak jak zwykle spał po lewej stronie na boku. Najdelikatniej jak potrafiłam, nachyliłam się i uniosłam miękką kołdrę, po czym usiadłam na materacu. Nie chciałam go obudzić i przeklinałam w głowie każde głośniejsze skrzypnięcie. Z niebywałą precyzją wsunęłam się głębiej, a moje wnętrze stało się dużo spokojniejsze, gdy poczułam jego zapach i obecność jeszcze intensywniej. Nie myślałam o konsekwencjach mojego działania. Chciałam po prostu czuć się bezpieczniej i mogłam nawet ulotnić się nad ranem przed jego pobudką, byleby tylko nie być sama. Odetchnęłam i nakryłam się po same uszy, zadowolona z tego, że mój plan się udał.
No, prawie.
– Teraz ci nie przeszkadza, że łóżko nie jest wygodne?
Rozchyliłam oczy do rozmiarów piłeczek golfowych, kiedy usłyszałam jego cichy pomruk. Kurwa. Zacisnęłam usta w wąską linię i przez chwilę leżałam na plecach, wpatrując się w sufit, jakby to miało dać mi niewidzialność. Ale niestety nie posiadałam jeszcze mocy znikania w nieodpowiednich sytuacjach, więc musiałam to jakoś wytrzymać. Westchnęłam cicho. Chłopak nawet się nie poruszył. Niepewnie zerknęłam na jego plecy, zastanawiając się, co bym mogła mu powiedzieć.
– Tak sobie pomyślałam, że do ciebie przyjdę, bo jesteś tu sam i się pewnie boisz – powiedziałam na jednym wdechu, a mój głos był lekki i niewzruszony, jak gdybym mówiła o pogodzie. – Wiesz, chciałam sprawić ci miły gest.
– Ja się boję? – mruknął, a jego głos był zaspany i przytłumiony, co stanowiło niebezpieczną mieszankę.
– No wiesz, różnie bywa – wzruszyłam ramionami.
Miałam szczerą nadzieję, że moja obecność mu nie przeszkadzała, a nawet jeśli, to niestety, ale miał problem, bo nie miałam zamiaru się stamtąd ruszać. W końcu nie czułam się, jakby coś za mną stało i chciało mnie pożreć. Mógłby dać mi maleńką szansę się tym nacieszyć. Szczególnie, że moja droga do jego pokoju była jedną ze straszniejszych, jakie pokonałam w życiu.
Nathaniel odetchnął głośniej i zaczął się przekręcać. Kiedy już odwrócił się w moja stronę. Powoli pomrugał. W ciemności widziałam tylko to, jak mocno błyszczały jego oczy. Czułam jego bliskość, ponieważ mimo tego, że łóżko było duże, stykaliśmy się ramionami. Moja skóra w tym miejscu paliła. Przełknęłam ślinę, kiedy do moich nozdrzy dotarł intensywniej zapach jego ciała. Nate był przenośnym grzejnikiem. Wiedziałam, że na mnie patrzył, co potęgowało moje zdenerwowanie. Byłam pewna, że słyszał mój przyspieszony puls i miałam rację.
– Chryste, Clark – wychrypiał z lekką kpiną. – Uspokój się trochę, bo zaraz tu zejdziesz. I dopiero wtedy ten dom stanie się nawiedzony – zażartował, na co przewróciłam oczami.
– Możesz być pewny, że twój pokój straszyłabym najczęściej – wytknęłam mu butnie.
– To groźba czy obietnica? – zapytał i wyczułam, jak się uśmiechnął.
Nie dał mi nic więcej powiedzieć, gdy nagle poczułam jedną z jego rąk na swojej talii. Nim się zorientowałam, chłopak zacisnął na moim boku swoje palce, po czym zdecydowanym ruchem mnie do siebie przyciągnął. Przesunęłam się po satynowej pościeli. Kiedy moje plecy dotknęły jego nagiego torsu, nagle świat znów zaczął mieć jakikolwiek sens, a w moich płucach wybuchł pożar. Bez chwili zawahania, przycisnął mnie do swojego ciała. Uśmiechnęłam się, gdy wyciągnął drugą rękę na poduszce. Od razu ułożyłam na niej swoją głowę. Zacisnęłam palce na jego dłoni, która leżała obok mojej klatki piersiowej. Wyczułam chłód jego sygnetu. Ściskał mnie tak ciasno, że ledwie łapałam kolejne oddechy, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ciepło bijące od niego było jak kolejne uderzenia gorących dreszczy. Serce dalej waliło mi jak młotem, ale nie było spowodowane to strachem, a tym, że był obok. Bo już niczego się nie bałam. Mimo że oboje znajdowaliśmy się w najmroczniejszej części domu, a wiatr świszczał za oknami, mogłabym zostać tam już do końca życia. Bo przy nim czułam się bezpiecznie.
Ze spokojem zamknęłam oczy, a następnie przylgnęłam policzkiem do miękkiej skóry jego ramienia. Powoli wyrównywałam swój oddech. Było mi ciepło, miękko i tak wygodnie. Chłopakowi chyba również, bo był e pełni rozluźniony i wciskał swój nos w moje rozpuszczone włosy. Nie pozwalał mi odsunąć się chociażby na milimetr. Ale ja nie miałam zamiaru uciekać.
– Nie mogłaś przyjść tu od razu? – zapytał. Jego oddech łaskotał moje ucho, na co delikatnie się uśmiechnęłam.
– Tak byłoby nudno – mruknęłam cicho, bo nagle dopadła mnie senność.
– Więc musiałaś zakradać się tu jak złodziej?
– Myślałam, że masz mocniejszy sen – wzruszyłam ramionami i poczułam, jak uśmiechnął się na to wyznanie w moje włosy. To spowodowało, że i ja uniosłam kącik ust.
A później odpłynęłam w rytm odgłosu spokojnego bicia jego serca i naszych równych oddechów, które się ze sobą mieszały w pogrążonej w ciszy sypialni. A moje sny pierwszy raz od dawna nie okazały się koszmarami pełnymi brutalnych scen. Bo znów śniłam o tym, o czym lubiłam najbardziej. O pięknym chłopcu z czarnymi oczami.
***
Pierwszym, co zobaczyłam po otworzeniu oczu, był zielono-złoty, misternie wyszyty materiał baldachimu. Ku mojemu zdziwieniu, nie musiałam nawet przypominać sobie, gdzie byłam, bo doskonale wiedziałam. I chyba pierwszy raz nie wywołało to we mnie jakiejkolwiek reakcji prócz zadowolenia i spokoju. Wtłoczyłam w płuca większą ilość powietrza i przetarłam skostniałą dłonią twarz. Chwilę tak leżałam, zastanawiając się, czy nie pójść jeszcze spać, ale zdecydowanie byłam wypoczęta, co zdarzało się rzadko. Splotłam ręce na klatce piersiowej, przełykając ślinę. Było mi ciepło i przyjemnie, choć satynowa kołdra zakrywała mnie dopiero od pasa w dół. Wdychałam przyjemny zapach proszku do prania i woń kolońskiej Nathaniela, która osiadła na pościeli.
Gdy tylko o nim pomyślałam, automatycznie przekręciłam głowę. Słaby uśmiech wykwitł na mojej twarzy, kiedy dostrzegłam jego głowę. Leżał na boku, tyłem do mnie. Kołdra również nieco go odkrywała, więc mogłam napawać się widokiem jego szerokich pleców. Cicho oddychał, pogrążony w śnie i to spowodowało miłe uczucie w mojej klatce piersiowej. Lubiłam, gdy był taki spokojny i miał niczym niezmącony spokój, a zdarzało się to rzadko. Od początku naszej znajomości zawsze był tak cholernie zmęczony. Jak gdybym miała do czynienia z osiemdziesięciolatkiem złamanym przez życie.
Pociągnęłam nosem i chwyciłam swój telefon z szafki nocnej. Nie miałam zamiaru go budzić, ale nie chciałam jeszcze sobie iść. W pokoju było w miarę jasno, mimo zasuniętych zasłon, co oznaczało, że musiało być już dość późno. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie było nawet dziesiątej. Zaczęłam przeglądać media społecznościowe, aby zabić jakoś czas. Napisałam również na naszej grupie na WhatAppie, która była jeszcze z czasów liecum i którą reanimowaliśmy. Jednak nikt nie odpisał, co oznaczało, że większość także spała. Westchnęłam i odrzuciłam urządzenie na materac.
– Musisz się tak wiercić z samego rana? – wychrypiał nagle Nate sennym głosem. Spojrzałam na niego z opóźnionym refleksem. Nie poruszył się ani o milimetr, a jego barki powolnie unosiły się i opadały.
– Tak – mruknęłam, ale nie mogłam powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu, bo już zaczęło mi się nudzić. Przysunęłam się do jego gorącego ciała i zerknęłam na jego twarz. Dalej miał zamknięte oczy, a jego włosy sterczały w trzy różne strony. Wyglądał ślicznie. – Nate, śpisz? – drażniłam go. Oparłam swoją brodę o jego ramię, jedną z rąk przerzucając przez jego ciało. Zaczęłam delikatnie jeździć swoimi długimi paznokciami po widocznych żyłach na przedramieniu Nathaniela.
– Tak – burknął wyraźnie zirytowany moim zachowaniem. Ale nie miałam zamiaru na tym poprzestać.
– Ale mi się nudzi – nalegałam. Wypuścił spomiędzy warg zirytowane westchnięcie.
– To idź pobiegaj – odparł.
Zwęziłam gniewnie oczy i szarpnęłam jego ciałem. Kiedy jednak to nic nie dało ponowiłam próbę. A potem jeszcze cztery razy. Ale Nate był jak głaz. Nawet na mnie nie spojrzał. Warknęłam pod nosem, wyplątując się całkowicie z kołdry. Klęknęłam na materacu, zakładając ręce na biodrach. Spojrzałam na niego z góry, zastanawiając się, jakby tu przekonać go do czegokolwiek. Po chwilowej analizie swojej sytuacji nachyliłam się nad nim i po prostu ugryzłam go w ramię. Było to na tyle silne, że chłopak od razu otworzył oczy i wciągnął gwałtownie powietrze. Odsunęłam się na minimalną odległość i wyszczerzyłam się od ucha do ucha.
– Ostatni raz ze mną śpisz – postraszył mnie, czego i tak nie wzięłam do siebie. Zaczął masować swoją rękę w miejscu, gdzie moje zęby zostawiły ślad. – Czy ty mnie ugryzłaś? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem. Lekko uniósł głowę i zmarszczył gęste brwi, nie do końca kontaktując.
– Tak – odpowiedziałam dumnie. – Więc skoro już wstałeś to możemy coś porobić...
Moje słowa przerwał mój nagły pisk, ponieważ Nate niespodziewanie uniósł się do siadu. Z szybkością pantery objął jedynym ramieniem moją talię, a następnie pchnął nas i rzucił mnie na materac obok siebie. Moje serce biło jak szalone, kiedy brunet nade mną zawisł. Nie mogłam jednak opanować głośnego śmiechu, jaki wyrwał się z mojej klatki piersiowej. Z zaspanym uśmiechem ułożył swoje dłonie na poduszkach po obu stronach mojej głowy. Był bardzo blisko, a nasze nosy niemal się stykały. Czułam chłód jego wisiorka, kiedy srebrny krzyżyk muskał moją brodę. Kołdra zaplątała się gdzieś w naszych nogach, ale nie miało to najmniejszego znaczenia.
– Jesteś niesamowicie irytująca, wiesz? – zapytał, na co z zadziornym uśmieszkiem wzruszyłam ramionami, przeplatając między palcami zawieszkę jego łańcuszka.
– Ale i tak to lubisz, więc nie robi ci to żadnej różnicy – powiedziałam, a następnie pociągnęłam go delikatnie za srebrny krzyżyk, a następnie wpiłam się w jego wargi.
I właśnie to było tak proste. Takie nasze. Nie przeszkadzało mi nic wokół. Nie przejmowałam się tym, jak wyglądałam o poranku czy tym, że nie miałam umytych zębów. Nie zwracałam uwagi na tak błahe rzeczy, które zazwyczaj były dla mnie bardzo ważne, bo przy Nathanielu czułam się swobodnie. Chłopak chyba też tak czuł, ponieważ bez chwili zawahania oddał pocałunek. Wplątałam palce w jego włosy i lekko za nie pociągałam, kiedy umieścił jedną ze swoich dłoni na moim biodrze. Z początku było to nieśpieszne i delikatne, jak gdybyśmy chcieli powiedzieć sobie po prostu dzień dobry. Jednak w momencie, w którym jego palce powolnie przesunęły się po moim udzie, a następnie dotarły do jego wnętrza, mocniej przygryzłam jego wargę. Nate wyczuł moją reakcję, ponieważ wzmocnił pocałunek. Automatycznie rozchyliłam nogi, aby było nam wygodniej. Moje podbrzusze ścisnęło się w znajomych konwulsjach. Moim ciałem targnął spazm spowodowany gorącem i jego dotykiem.
Z każdą kolejną sekundą delikatność odchodziła w zapomnienie. Oboje wiedzieliśmy, że chcemy więcej. Przejechałam swoimi paznokciami po całej długości jego pleców, aż w końcu dotarłam do sznurka jego dresów. Mimo że moje palce trzęsły się, podobnie jak całe ciało, bez problemu zaczęłam go rozwiązywać. Nate, wyczuwając to, również przesunął dłonie niżej. Ani na sekundę nie przerwał naszego pocałunku. Każde najmniejsze muśnięcie było dla mnie jak dotyk rozżalonych węgli nawet przez materiał ubrania. Westchnęłam w jego wargi, kiedy poczułam jego gorące palce pod swoją koszulką, a następnie to, z jaką mocą zacisnęła się na szwach moich spodenek.
I gdy już miał ściągnąć ze mnie tę zdecydowanie zbędą część ubrania, nagle usłyszeliśmy głośny wrzask.
– Nate, wstawaj! Muszę z tobą natychmiast porozmawiać!
Jak oparzeni oderwaliśmy się od siebie. Z głośnymi oddechami spojrzeliśmy w stronę zamkniętych drzwi, zza których dochodził do nas głośny głos Donovana. Popatrzyłam na niego z jawnym przerażeniem w oczach, gdy wyraźnie zirytowany Shey przewrócił oczami i zaklął pod nosem. Działałam instynktownie. Gdy tylko usłyszałam, że drzwi zaczęły się otwierać, jak najszybciej pchnęłam go na materac, a następnie naciągnęłam na nas kołdrę, pod którą cała się schowałam. Przylgnęłam do jego ciała, zamykając oczy i palce na kołdrze, jak gdyby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc. Czułam, jak Nate się spiął, kiedy przypadkowo zahaczyłam paznokciem o jego tors i choć nie widziałam jego twarzy, byłam pewna, że zacisnął szczękę w ten swój specyficzny sposób.
Nawet nie wiedziałam, dlaczego się chowałam, ale czułam, że byłoby zbyt niezręcznie, gdyby chłopak znów zastał nas w dwuznacznej sytuacji. Nie chciałam się już palić ze wstydu. Łóżko było duże i istniało prawdopodobieństwo, że mnie nie zobaczy. Słyszałam, jak drzwi się otworzyły się z hukiem.
– Jak dobrze, że nie śpisz – powiedział wesoło Donovan, wchodząc w głąb sypialni. – Nigdy nie zrozumiem, jak z własnej woli chcesz tu spać. Przecież to miejsce wygląda jak piwnica. I jest jeszcze straszniej, niż w pozostałej części – traktował i choć się z nim zgadzałam, miałam ochotę zabić go za to, że wybrał taki moment.
– Nie mogłeś przyjść później? – warknął niemiło Nate głosem tak nieprzyjemnym, że ja sama się wzdrygnęłam. Starałam się oddychać jak najciszej, co było ciężkie, bo nie miałam dopływu tlenu. – Jestem trochę zajęty.
– Mam ważną sprawę do obgadania i czuję, że tylko ty możesz mi pomóc, bo jesteś najbardziej doświadczony – westchnął, nieprzejęty reakcją swojego przyjaciela. – A ty niby co takiego ważnego robiłeś?
– Różne rzeczy – burknął. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jak mocno powstrzymywał wybuch. Jego ciało drżało z gorąca i zdenerwowania, a wyraźna erekcja chyba mu w tym nie pomagała. Zacisnęłam zęby na dolnej wardze, aby powstrzymać śmiech.
– Cóż, jeśli przez robienie różnych rzeczy masz na myśli robienie Victorii, to przepraszam bardzo, ale dokończycie to później. No chyba, że nagle wyrosły ci dodatkowe dwie stopy.
Rozchyliłam oczy w niedowierzaniu i spojrzałam w dół. Rzeczywiście, moje stopy były odkryte, czego wcześniej nie zauważyłam. Zmarszczyłam twarz i przymknęłam w desperackim geście powieki, czując wybuch nieopisanego zażenowania. Nathaniel nic nie powiedział, choć jego ciało było tak samo spięte.
– Clark, wyłaź stamtąd. Bo się udusisz – zaświergotał z jawnym zadowoleniem niebieskooki.
Westchnęłam ciężko, ale posłusznie uniosłam się i odkryłam kołdrę. Z ulgą zaczęłam wdychać świeże powietrze. Najpierw zerknęłam na Sheya, którego mina nie zdradzała zupełnie żadnych emocji, a następnie przekręciłam głowę i zblokowałam spojrzenie z uśmiechniętym od ucha do ucha Donovanem.
– No witam, witam – przywitał się. – Jak dzieci – westchnął, jednak nie dał mi nawet dojść do głosu, ponieważ znowu się odezwał. – Ale to bardzo dobrze, że tu jesteś. Ty też możesz okazać się pomocna. W końcu macie tą swoją dziwną relację, której nikt nie rozumie. Może będziecie w stanie mi pomóc.
Zmarszczyłam twarz w niezrozumieniu i spojrzałam przez ramię na Nate'a, który siedział za mną. Opierał się o wezgłowie. Widząc moje zdziwienie pokręcił jedynie głową, jakbym nawet nie próbowała starać się zrozumieć, o co chodziło, bo było to niewykonalne. Oparłam się wygodnie o jego tors, gdy Matt usiadł na fotelu najbliżej łóżka. Podkuliłam nogi do klatki piersiowej i objęłam je ramionami czekając na to, co miał do powiedzenia. Kompletnie niezainteresowany Shey przeplatał pomiędzy palcami kosmyk moich włosów, skupiając na nim całą swoją uwagę. Było to... miłe. Jednak chciałam, aby był bardziej uważny na tym, co chciał przekazać nam jego przyjaciel. W końcu mógł mieć jakiś problem.
– Tak, więc – zaczął Matt, nachylając się w naszą stronę. – Przychodzę z tym do ciebie, bo w swoim życiu miałeś mnóstwo dziewczyn.
Po pierwszym zdaniu uśmiech spełzł z mojej twarzy i całkowicie straciłam zainteresowanie jego problemu. Zamiast tego przybrałam nieprzyjemną minę i posłałam mu złowrogie spojrzenie spod byka. Nate, widząc to, uniósł kącik ust, ale dalej nie przestawał bawić się moimi włosami.
– Uważaj, czy pewnie rzeczy chcesz mówić przy mnie – burknęłam, na co Matt przewrócił oczami.
Oczywiście wiedziałam, że Nate miał w swoim życiu wiele innych dziewczyn. Ba! Miał w nim Darcy czy Severine, z którymi spędził o wiele więcej czasu, niż ze mną. Jednak nie zmieniało to tego, że miałam prawo nie chcieć o tym słyszeć. Tak, nie byliśmy razem, ale to dalej mnie frustrowało! Nikt nie lubił słuchać o ex swojej potencjalnej sympatii i ich życiu seksualnym. Szczególnie, że wiedziałam, iż ta u Sheya była dość... obszerna. Od zawsze był wybredny. Nie spał z byle kim, a mama wpoiła mu zasadę szanowania kobiet. Ale nie było to usprawiedliwieniem dla mojego odbioru tej sytuacji.
– Och, daj spokój. Ty też nie próżnujesz – dociął mi, na co zacisnęłam usta w wąską linię, bo okej, miał mnie.
– Możemy przejść do rzeczy? – ponaglił go Nate, który był wyraźnie zirytowany przedłużaniem tej sytuacji. Matt skinął głową. Odetchnął głośno i spojrzał na nas błyszczącymi oczami.
– Chyba się zakochałem.
Przez pierwszych kilka chwil, po jego wyznaniu, tkwiłam w szczerym szoku, z którego nie potrafiłam wyjść. Wpatrywałam się w jego twarz, jakby zaraz miął wybuchnąć śmiechem, ale on pozostał poważny. Otwierałam i zamykałam usta, nie za bardzo wiedząc, jak się zabrać za podkładanie jakiejkolwiek odpowiedzi. Matt i zakochanie nie szło mi razem w parze. Od zawsze był singlem i lubił się zabawić, stąd też było moje zdziwienie. I do tego przyszedł, aby powiedzieć to specjalnie Nathanielowi. Wiedziałam od zawsze, że Donovan był lekko odklejony od rzeczywistości, ale nie sądziłam, że podejmował tak przypadkowe decyzje. Tak, Shey był jego przyjacielem, ale z jego poziomem empatii wolałabym powiedzieć to Voldemortowi. Podejrzewałam, że wsparłby mnie w tym bardziej, niż czarnooki.
– W kim? – wykrztusiłam w końcu.
– Bardziej kogo tak skrzywdziłeś – poprawił mnie prześmiewczo Shey, na co trąciłam go łokciem w tors, bo czasami nie miał w ogóle wyczucia.
– Wiem, wiem! – zwołał Matt, zrywając się z miejsca. Wyrzucił ręce w powietrzu i zaczął krążyć po pokoju. – Wiem, że ciężko wam to pojąć, bo w końcu zawsze byłem wolnym strzelcem i pogromcą dziewic, ale chyba i mnie trafiło – jęknął męczeńsko. Zmarszczyłam brwi na jego określenia i chyba nie byłam w tym zdezorientowaniu sama.
– Co ty masz w głowie? – zapytał zupełnie poważnie Nate, patrząc ze lekkim podziwem na blondyna.
– Ja też chciałabym wiedzieć – mruknęłam, kiwając głową.
– Aktualnie brązowe włosy, ładny uśmiech i wielkie, przepiękne oczy – jęknął smętnie i usiadł na skraju łóżka. Nagle zrobiło mi się przykro, gdy zauważyłam jego zbolałą minę. – Ta dziewczyna podoba mi się już jakiś czas, ale nie wiem, jak mam jej to powiedzieć. Czuję, że to może być ta jedyna. Dlatego przychodzę z tym do ciebie, Nate. Ty jesteś w takich sprawach doświadczony. Tak, twoje były okazywały się niezrównoważone... – urwał i posłał mi szybkie spojrzenie. – ...niektóre nawet na papierze, ale to nieistotne – dokończył. Przewróciłam oczami na ten nieśmieszny żart. – Co mam robić?
– Nie wiem, może jej to powiedz? – zapytał, jak gdyby była to najprostsza rzecz na świecie. Spojrzał na niego jak na idiotę. – Z tego co wiem, umiesz mówić. Chociaż coraz częściej moim marzeniem jest to, abyś jednak nie umiał – dodał cierpko.
– Nate ma rację – poparłam go, nawiązując do pierwszej części jego wypowiedzi. – Skoro jesteś pewny swoich uczuć i jeśli naprawdę ci się podoba to nie duś tego w sobie. Powiedz jej to. Tak, pewnie będzie to trudne i istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że nie odwzajemni twoich uczuć, ale przynajmniej będziesz mieć pewność i będziesz mógł ruszyć dalej. Bo takie stanie w miejscu nie ma sensu – wyjaśniłam to, co zapewne myślał Shey, ale czego nie mógł wytłumaczyć. Od zawsze wybierał cynizm i kpinę.
Matt westchnął. Wyglądał przy tym jak zbity szczeniak. Nienawidziłam oglądać go w takim stanie.
– A co jeśli mnie wyśmieje? – zapytał, na co uniosłam brew.
– Nie chcę cię smucić, ale nie jesteś postacią pierwszoplanową w życiach wszystkich ludzi – wyjaśniłam mu, prostując się. – Okej, odrzucenie zawsze boli. Jeśli cię wyśmieje, to problem z głowy, bo oznacza to, że jest suką. Ale jeśli myślisz, że będzie rozpowiadać o tym wszystkim swoim znajomym, to jesteś w błędzie. Tak, może powie to jakiejś koleżance, ale na tym się skończy. Zapomni o tym i o tobie. Bo ma swoje życie i swoje problemy. Więc nie ma co się smucić i głowa do góry, Matt. Życie jest za krótkie.
Donovan przez chwilę zastanawiał się nad sensem moich słów. Chciałam go jakoś pocieszyć i zachęcić do działania, bo na własnej skórze wiedziałam, jak takie stanie w miejscu może rozpierdolić psychikę. Czasami lepsza była szczerość. Razem z Nathanielem byliśmy najlepszym tego przykładem. Nawzajem rujnowaliśmy siebie kłamstwami, nieprzemyślanymi słowami i niewypowiedzianymi myślami. Życie było na to zdecydowanie za krótkie. Chłopak w końcu się rozpromienił i posłał mi szeroki, pewny siebie uśmiech.
– Masz racje, Victoria. Muszę być szczery – pokiwał zawzięcie głową. – Więc będę. Zakochałem się w tobie.
Mój uśmiech całkowicie spełzł mi z ust. Wpatrywałam się w uśmiechniętą buzię chłopaka zastanawiając się, czy przypadkiem się nie przesłyszałam. Jednak ten nadal szczerzył się z błyszczącymi oczami w moją stronę. Zdezorientowanie, które poczułam, było chyba nieporównywalne do żadnego wcześniej. Nie potrafiłam nic powiedzieć, bo nie wiedziałam co. W zawieszeniu spojrzałam przez ramię na Nate'a, który z równie zaskoczoną miną wpatrywał się w naszego przyjaciela. Gdyby nie sytuacja, jaka to spowodowała, zapewne wybuchłabym głośnym śmiechem i zrobiła mu zdjęcie. Ale wcale do śmiechu mi nie było. Atmosfera między naszą trójką stała się cholernie niezręczna, a ja nie wiedziałam, gdzie miałam patrzeć.
– Co? – wydusiłam z siebie w końcu.
Matt przez chwilę dalej się uśmiechał, aż w końcu przewrócił oczami.
– Nie no, beka z was – rzucił nieprzejętym tonem i wstał na równe nogi. – Mówiłem o takiej dziewczynie, którą poznałem w spożywczym. Ale miło, że się nabraliście. To oznacza, że dalej mam w sobie to coś – zarechotał i przejechał po swoich włosach jak to robił Elvis Presley. – Nie ma cię się o co martwić, dziubusie – cmoknął w naszą stronę.
Gdy dotarło do mnie, że chłopak sobie żartował, myślałam, że oszaleję. Niewiele myśląc chwyciłam jedną z poduszek i zamachnęłam się w jego stronę. Przedmiot minął go o włos, a niebieskooki wybuchł głośnym śmiechem i skierował się w stronę drzwi. Mimo wściekłości musiałam przyznać, że trochę mi ulżyło. Kochałam Matta, ale jak brata i nigdy nie widziałabym się z kimkolwiek innym z naszej paczki. Byliśmy dla siebie jak rodzina, a poza tym większość i tak miała swoje drugie połówki. Pokręciłam głową na jego durne poczucie humoru.
– Ubierajcie się! – zawołał. – Idziemy na dwór! Napadało tyle śniegu, że ulepimy bałwana większego, niż Nate! – dodał. Nie minęła chwila, a w jego stronę leciała już druga poduszka. W ostatniej chwili Matt wyskoczył na korytarz i zatrzasnął za sobą drzwi. Poduszka uderzyła w zdobione drewno.
W ciszy spojrzałam na Sheya, którego mina jasno mówiła o tym, że żałował wyboru swoich przyjaciół. Przez chwilę tak się w niego wpatrywałam, a gdy w końcu zblokowaliśmy spojrzenie, nie mogłam nic poradzić na uśmiech, który zaczął formować się na mojej twarzy. Szybko zmienił się on w cichy rechot. Brunet patrzył na mnie z politowaniem, gdy przechyliłam się do przodu i fiknęłam, uderzając twarzą w materac. Zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej, a mój brzuch drżał. Nate pokręcił z niedowierzaniem głową i chwycił jedną z większych poduszek.
– Wszyscy jesteście odklejeni – podsumował, a następnie rzucił we mnie poduszką. Zrobił to dużo delikatniej, niż w przypadku Matta, ale ciemna poszewka i tak uderzyła mnie w twarz. Wstał z łóżka i skierował się do łazienki, gdy ja dalej rechotałam. – Wszyscy.
Tamten dzień był naprawdę udany. Mimo że nienawidziłam zimna, musiałam przyznać, że popołudnie spędzone na dworze było naprawdę świetne. Począwszy od krótkiego spaceru po ośnieżonych polach, na których bawiliśmy się z Kotem, skończywszy na bitwie na śnieżki. Oczywiście zapoczątkował ją Scott, który z niewiadomych przyczyn to uwielbiał. W pierwszej chwili nie miałam na to ochoty, ponieważ nie chciałam moczyć kurtki, ale gdy Parker uderzył mnie białą kulą prosto w twarz, niszcząc przy tym mój makijaż, zaczęła się wojna. Trwała ona dobre kilkadziesiąt minut. Nie było mowy o żadnych sojuszach. Każdy walczył z każdym. Na moje szczęście, z moim dobrym celem przodowałam na liście najcelniejszych strzelców. Jednak zgubą okazała się moja kondycja, przez którą prawie umierałam, bowiem ta wojna okazała się bardzo brutalna. I miała wiele ofiar. Pierwszą okazał się Chris, który zaczął płakać na środku pobojowiska, gdy zimny śnieg przedostał się przez jego dwie kurtki. Padł na środku i leżał tak na brzuchu przez bite dziesięć minut, aż w końcu Scott z Cameronem pociągnęli go na bok. W końcu podbiegł do niego Matt.
– Christopher, nie poddawaj się! – zawołał błagalnie, potrząsając jego ciałem. Adams nie wydawał się jednak, jakby miał się podnieść. – Musisz dotrwać do końca, rozumiesz?! Musisz! – zawył, a następnie rozchylił szeroko powieki, gdy zobaczył, że Laura znalazła się w jego „bazie", którą upatrzył sobie na początku zabawy. Znajdowała się obok garażu. – Wypierdalaj z mojej ziemi! – wrzasnął i wstał, całkowicie ignorując Chrisa, który podobno był jego bratem-żołnierzem.
– Chris, wszystko okej?! – zawołała w jego stronę Mia. Przez chwilę nie kontaktował, aż w końcu wystawił kciuka w górę.
– Tak w sumie to nic się nie stało, ale powiem, że się stało, żeby nie stracić wiarygodności, bo lubię atencję – wyartykuował, a jego głos był przytłumiony przez jego szalik. – Więc tak tu sobie poleżę. Nie zwracajcie uwagi. Przy odrobinie szczęścia może zdechnę z zimna i magicznie znajdę się na Malediwach.
Moim głównym celem stał się Nate, ponieważ jego trafiłam najmniej razy. Jednak okazało się, że treningu bokserskie przydawały mu się także w codziennych sytuacjach, bo robił naprawdę dobre uniki. A mi samej ciężko było się skupić, ponieważ wyglądał zbyt pięknie z czerwonym od mrozu nosem i śniegiem topniejącym w jego brązowych kosmykach. Na jego wargach cały czas błąkał się szeroki uśmiech, którego nie widziałam u niego już dawno. Pojawiał się za każdym razem, gdy kogoś trafił. A najbardziej wtedy, gdy trafiał we mnie, co z nawiązką mu oddawałam. Wyglądał jak dziesięciolatek, który cieszył się z zimy, gdy z rozpiętą kurtką nachylał się co jakiś czas, aby zebrać garść śniegu i uformować z nich kule. Dokładnie tak, jak my wszyscy. Przez bite pięć minut ganiałam go po ogrodzie, gdy uciekał przede mną po tym, jak strzelił mi śnieżką w sam środek twarzy. Skończyło się tym, że wyrżnęłam na tyłek, boleśnie tłukąc sobie kość ogonową. Oczywiście od razu mi pomógł. No, po tym, jak dobre dwie minuty się ze mnie śmiał.
Znów pozbyłam się wszystkich myśli z głowy i żyłam chwilą, świetnie się przy tym bawiąc. I może byłam przemoczona, doszczętnie zziębnięta i nie czułam stóp, ale to nie miało znaczenia. Gdy zaczęło się ściemniać, skończyliśmy naszą wojnę, jednak przed tym stoczyłam poważne starcie z Parkerem, które skończyło się tym, że oboje tarzaliśmy się w śniegu, walcząc ze sobą. Jednak wygrywałam z nim tym, że posiadałam brata i byłam zbyt mocno wyszkolona. Z zadowoleniem siedziałam na jego plecach, dociskając go do ziemi. Zaciskałam palce na jego włosach i wciskałam jego twarz w zimny śnieg. Nie szczędziłam sobie brutalności, gdy głośno się wygrażał i starał uwolnić.
– Żryj! – zarechotałam, jeszcze mocniej przyciskając go do gleby. Wszyscy przypatrywali się temu, nie zamierzając nam przerywać.
– Dlaczego Scott leży w zaspie? – zapytał nagle Theo, wskazując na Hayesa palcem, gdy dalej dusiłam Parkera.
Rzeczywiście, kątem oka dostrzegłam, że obok nas na brzuchu leżał Scott. Z twarzą w śniegu poruszał w przód i w tył rozłożonymi rękama i nogami.
– Robi aniołka – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic Laura.
– A czy on wie, że może go zrobić leżąc na plecach? – zastanawiała się Mia. Moore wzruszyła ramionami. Chłopak dalej tarzał się w zaspie i zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze nie odmroził sobie nosa.
– Uważa, że jak zrobi na brzuchu to odbije się jego twarz i będzie ładniejszy – odparła, jak gdyby była to najprostsza rzecz na świecie.
I uwielbiałam to, że w sumie nikt z nas nawet się tym przejął.
Do domu wróciliśmy po siedemnastej. Najpierw się wysuszyliśmy, a następnie zjedliśmy obiad przygotowany przez Eloise. Nikt z nas nie miał siły na dalsze zabawy, więc skończyliśmy w salonie przed telewizorem. Leciała jakaś durna komedia świąteczna, która nie podobała się absolutnie nikomu. Z wyjątkiem Chrisa i Matta. Reszta albo przysypiała, albo używała swoich telefonów. Ogień w kominku wesoło strzelał, co nadawało jeszcze lepszego klimatu, a pięknie przystrojona choinka świeciła na pół pomieszczenia.
Siedziałam przykryta kocem obok Nate'a na wygodnej kanapie. Zwinęłam się w kulkę i oparłam plecami o podłokietnik. I choć próbowałam skupić się na filmie, całą moją uwagę absorbowała dłoń Sheya, którą chyba bez udziały świadomości położył na moim kolanie. Jego palce kreśliły różne wzroki na materiale koca, kiedy z uwagą czytał jakąś książkę, którą zgarnął z biblioteki obok swojego pokoju. Wyglądał tak cholernie dobrze w czarnym swetrze i tego samego koloru dresach. Jego włosy były dalej wilgotne po prysznicu oraz pachniał miętowym żelem pod prysznic. Wyglądał jak ciepło i dom. Mój dom. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jaki chaos powodował w mojej głowie. Ale nie miałam zamiaru narzekać. Lubiłam na niego patrzeć. Kochałam tą jego skupioną minę. Gdy jego brew lekko się unosiła, albo gdy delikatnie marszczył nos. Gdy zawsze tymi samymi dwoma palcami przewracał kolejne kartki. Boże, był tak piękny, że to bolało.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na Mię, która siedziała po jego drugiej stronie i z niezidentyfikowanym wzrokiem wpatrywała się przed siebie. Dalej nie chciała mi powiedzieć dlaczego zniknęła w nocy. Nie miałam zamiaru naciskać, ale zachowywała się dziwnie. Wciąż nie rozmawiała z Luke'iem, choć posyłali sobie dziwne spojrzenia. O dziewiątej większość zrobiła się senna, więc zdecydowaliśmy, że udamy się do pokoi. Ciężko było mi rozstawać się z Sheyem, ale wiedziałam, że ostatni raz był przypadkiem. Tak więc z bólem serca obserwowałam, jak z książką w dłoni udał się korytarzem w całkowicie przeciwną stronę, niż reszta, po tym, jak życzył mi dobrej nocy.
I myślałam, że wydarzenie z ostatniej nocy się nie powtórzy. Było tak dopóki znów nie przebudziłam się w nocy, ponieważ okropnie chciało mi się pić. I jakież było moje zdziwienie, gdy znów nie dostrzegłam obok siebie Mii. To zaczęło mi się nie podobać. Bez chwili zastanowienia znów wybrałam się do Nathaniela. Schemat był taki sam. Biegnięcie na oślep ciemnymi korytarzami i modlenie się o to, aby nikt nie zabił mnie po drodze. Na szczęście znów mi się udało. Nie byłam już taka cicha, gdy wśliznęłam się do jego pokoju, a następnie do łóżka. Czułam, że się przebudził, ale nic nie powiedział. Zamiast tego przyciągnął mnie z całej siły do siebie i nie pozwolił mi się odsunąć przez kilka następnych godzin.
Kolejny dzień był dniem leniwym, ponieważ razem z Sheyem wstaliśmy dopiero po trzynastej. Nawet nie pytał, jak się tam znalazłam. Następną godzinę spędziliśmy w łóżku. Moim zajęciem było głównie wyprowadzanie go z równowagi, dlatego wciąż go szturchałam, dźgałam palcami i podgryzałam. Nawet nie pytał, a po prostu to akceptował. Cieszyłam się, bo oznaczało to, że akceptował mój komfort. Zachowywałam się tak, bo mu ufałam. Miałam nadzieję, że tego nie pożałuję, choć coraz częściej w mojej głowie pojawiały się takie myśli. I tak, może skradłam mu kilka pocałunków, które potem sobie odebrał, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, bo nie doszło do niczego więcej. Dużo rozmawialiśmy. W dużej mierze były to całkowite głupoty jak durne pytania o treści „Jeśli mógłbyś być dowolnym pestkowcem na świecie, jakim chciałbyś być?". Zazwyczaj to zadawałam je ja i męczyłam go dopóty, dopóki mi nie odpowiedział. W większości przypadków rzucał przypadkowym wyborem.
– Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy nie uciąć ci języka – westchnął Nate.
Znajdowaliśmy się w łazience w jego sypialni. Chłopak stał przed lustrem w czarnej koszulce i siwych dresach. Jego brodę pokrywała pianka do golenia. Z gracją sunął maszynką po swojej żuchwie. Siedziałam na blacie obok ze skrzyżowanymi nogami, obserwując z fascynacją z jaką precyzją to robił. Nawet wtedy wyglądał gorąco. Ze skupieniem wpatrywał się w swoje odbicie. Nie wiedziałam, dlaczego ta czynność wydawała mi się atrakcyjna, ale było w tym coś takiego, czego nie potrafiłam opisać. Szczególnie w jego wykonaniu.
– Jak dasz buzi to już nie będę nic mówić – obiecałam, uśmiechając się w jego stronę.
Wiedziałam, że musiał mieć mnie już po dziurki w nosie, ale chciałam korzystać z tych dni z pełną mocą. W końcu czas nieustannie płynął, a rzeczywistość była brutalniejsza, niż święta w nawiedzonym dworku. W tym domu czułam się jak w magicznej bańce, która oddzielała mnie od życia. Tam mogłam być kim chciałam. Żyłam chwilą, a świadomość, że mogłam dzielić ją z Nate'em koiła moje zszargane nerwy. Mogłam mieć go dla siebie. Był mój. Na te kilka dni tylko mój. Miałam mózg i potrafiłam racjonalnie myśleć, dlatego zdawałam sobie sprawę z faktu, iż po powrocie wszystko się zmieni. Bo grudzień musiał się w końcu skończyć. Oni mieli wrócić do Kalifornii. Przynajmniej w większości. A ja? Gdzie było moje miejsce?
Chłopak spojrzał na mnie ze znużeniem, po czym uniósł brwi i odłożył maszynkę na zlew. Pokiwał głową.
– W porządku – zgodził się od razu. Zmarszczyłam brwi, kiedy zaczął przysuwać się w moją stronę.
– Ale nie teraz! – zawołałam, odchylając głowę. – Jak się wytrzesz!
Ale było już za późno. Nim się obejrzałam, chłopak złapał w obie dłonie moją twarz i wcisnął w moje usta mocny pocałunek, wcierając przy tym całą piankę w moją szyję i włosy. Krzyczałam głośno, a mój pisk mieszał się z moim śmiechem, kiedy starałam się od niego odsunąć. Jednak moja siła była nieporównywalna z jego. Z całej siły przyciskał mnie do swojego ciała, gdy na oślep uderzałam go i wykręcałam ręce. Jednak kiedy sprawnie zblokował moje nadgarstki, poległam całkowicie. Nie przejmując się tym, że byłam cała brudna i miałam nieprzyjemny posmak na języku zaczęłam oddawać pocałunek. Przymknęłam powieki i mocniej przycisnęłam się do jego ciała, podczas gdy on ułożył swoje dłonie na dole moich pleców. Dalej siedziałam na blacie, więc rozszerzyłam nogi, aby dać mu większy dostęp.
To był mój raj. Prywatny raj tylko dla mnie.
Po skończonych wygłupach, zdecydowaliśmy się w końcu wyjść z pokoju. Reszta siedziała jak zwykle w salonie. W tle grał telewizor. Laura z Mią, Chrisem i Jasmine grali w monopol na podłodze jednak największą uwagę przyciągał Matt, który stał pod choinką z czerwonym, prostym fletem w dłoniach. Cały czas w niego dmuchał, wygrywając tylko sobie znane melodie, które brzmiały jak zażynanie foki. Zmarszczyłam twarz, kiedy nieudolnie starał się odtworzyć Last Christmas, podrygując i przeskakując z nogi na nogę. Po minie pozostałych widziałam, że przechodzili tortury, jednak skaczące oko Mii jasno mówiło mi, ze blondynka była na skraju wybuchu.
– Patrzcie, tak też umiem! – zawołał i wziął duży wdech, a następnie zaczął kolejną serię popisu swoich umiejętności. Wtedy Roberts wybuchła.
– Hej! – wrzasnęła tak głośno, iż byłam niemal pewna, że usłyszeli ją w Maine. Z furią w błyszczących oczach popatrzyła na Matta, który zastygł w bezruchu. – Jeszcze raz, kurwa, chociażby spojrzysz na ten flet, a wbiję ci go w dupę tak głęboko, że wyjdzie ci okiem – wysyczała i mimo tego, że nie dotyczyła mnie ta sytuacja, ja sama się przestraszyłam. Blondyn również, bo przewrócił oczami, ale schował instrument.
Nie robiliśmy nic konkretnego. Przeleżeliśmy kilka godzin przed telewizorem tak, jak dzień wcześniej. Nie chciało nam się wychodzić na dwór. Nate ponownie czytał książkę, którą zabrał ze swojego pokoju, gdy wychodziliśmy. Chciał ją skończyć, bo go nudziła, ale musiał poznać zakończenie. To była kolejna rzecz, jakiej się o nim dowiedziałam. Nawet jeśli czegoś nienawidził, musiał sam dojść do końca, ponieważ nie potrafił zostawić niedokończonych rzeczy. Poleciałam mu, żeby przeczytał ostatnią kartkę i miał z głowy, ale posłał mi takie spojrzenie, że więcej się nie odezwałam. Był to chyba jakiś kryminał psychologiczny, bo takie lubił najbardziej. Ja byłam typową emocjonalną kluchą, więc wolałam romanse co skwitował jak zwykle przewróceniem oczami.
Wieczorem Laura rzuciła pomysł, aby wybrać się na świąteczny jarmark, który odbywał się w Portland. Dowiedziała się tego od Eloise. Reszta chętnie na to przystała, ale mnie niezbyt chciało ruszać się z domu. Nate'owi tak samo. Mia źle się czuła po zabawie w śniegu i również wolała sobie odpuścić. Luke także zrezygnował i może nie powiedział tego na głos, ale wiedziałam, że było tak dlatego, że nie chciał zostawiać blondynki samej. Może dalej byli skłóceni, ale wciąż ją kochał i była jego oczkiem w głowie. Po dziewiętnastej wszyscy wyszli z domu wraz z Kotem, który nie mógł doczekać się wyjścia na dwór. Życzyliśmy im dobrej zabawy i tyle ich widzieliśmy. Za środek transportu służyły im samochody ciotki Parkera. Chłopak wspomniał coś o tym, że ta „stara łupa" trzy razy straciła prawo jazdy i nikt nimi nie jeździł, więc śmiało mogli z nich korzystać.
Patrzyłam na okno, za którym znikały samochody. Stałam obok wielkiej choinki, otulając się ramionami. Brama powoli się za nimi zamknęła w ten przerażający sposób. Mimowolnie się wzdrygnęłam i spojrzałam na pozostałą trójkę. Nate nadal czytał książkę na kanapie, Mia siedziała na podłodze obok niego i tasowała talię kart, a Parker przeglądał coś na swoim telefonie. Westchnęłam, mając nadzieję, że ta dwójka idiotów nie zacznie się kłócić. Chciałam spędzić spokojnie czas.
– To co robimy? – zapytałam, jednak nie dostałam żadnej odpowiedzi. Parker zerknął na mnie z kamienną miną i wrócił wzrokiem do telefonu. Mia wzruszyła ramionami, dalej bawiąc się kartami, a Nate nawet nie zareagował, zbyt zajęty książką. – O Boże, ale wy jesteście nudni – wytknęłam im. Dalej cisza. – Nate. Nate! – mruknęłam, szturchając go w bark.
Czarnooki wystawił w moją stronę dłoń, dając mi tym samym znać, abym poczekała. Przewróciłam oczami, ale przystałam na jego propozycję. Policzyłam w myślach do stu czterdziestu dziewięciu, gdy nagle brunet zamknął z hukiem książkę i spojrzał na nią z grymasem odrazy.
– Ale ona była chujowa – mruknął, po czym rzucił ją na stolik jak niepotrzebnego śmiecia. Przejechał palcami po swoich włosach i zblokował ze mną spojrzenie. – Co?
– Poróbmy coś. Nie wiem, cokolwiek – powiedziałam, krążąc po pokoju. Było już ciemno, więc na dworze nie mielibyśmy co robić, panował straszny ziąb. Zwiedziłam już cały dom kilka razy i nie miałam ochoty na powtórkę. Doskwierała mi nuda.
– Ej, Nate – wtrąciła się Mia, zerkając na chłopaka przez ramię. – Grasz w pokera?
– Okej – zgodził się. – Rozdzaj.
– Vic, grasz? – zapytała.
Niezbyt podobał mi się ten pomysł, ponieważ ta gra była nudna, ale chyba na nic lepszego nie było nas stać. Chciałam zająć czymś głowę chociaż na chwilę. Z braku innych opcji zgodziłam się. Podeszłam do wysokiego stołu, przy którym siedział Nate. Roberts podciągnęła się na fotel naprzeciw niego, więc zasiadłam obok niej. Przez chwilę tasowała karty. Uważnie przyglądał się jej Parker. W końcu przewrócił oczami i również wstał ze swojego miejsca.
– Też gram – bąknął, siadając obok Sheya.
Niebieskooka zacisnęła usta, ale nic nie powiedziała. Założyłam nogę na nogę i oparłam łokieć o kolano. Obserwowałam, jak Mia sprawnie rozdała wszystkie karty. Gdy odłożyła pozostałą kupkę na bok i razem z Sheyem chcieliśmy wziąć swoje pliki, Luke nagle nas powstrzymał. Wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem. Już od początku nie spodobało mi się to, co siedziało w jego głowie, ponieważ jego oczy niebezpiecznie błyszczały, a na ustach błąkał się chytry uśmieszek.
– Co? – zdziwiłam się.
– A co powiecie na to, aby trochę podkręcić zabawę i zagrać o coś? – rzucił tajemniczo, na co zmarszczyłam brwi.
– Nie mam przy sobie pieniędzy. Płacę kartą – wyjaśniłam, będąc pewną, że chodziło mu po czysty hazard. Ale szatynowi chodziło o coś zupełnie innego.
– Nie grajmy na pieniądze – powiedział. Z uśmieszkiem wzruszył ramionami. – Grajmy na ubrania.
Spojrzałam na niego z opóźnionym refleksem, a atmosfera wokół nas znacznie się zmieniła. Wpatrywałam się z uniesioną brwią w chłopaka, jakby zaraz miał zacząć się śmiać, ale on mówił zupełnie poważnie. Przełknęłam ślinę. Okej, czasami robiłam głupie rzeczy i wchodziłam w nieprzemyślane układy hazardowe, ale zazwyczaj działo się to na manii. Nigdy z własnej woli nie zagrałam w pokera rozbieranego, bo nie widziałam w tym sensu. Do tego nie umiałam w to nawet dobrze grać! Przeważnie liczyłam na łut szczęścia.
Niepewnie zerknęłam na Mię. Wpatrywała się prosto w oczy Luke'a, który rzucał jej nieme wyzwanie i wiedziałam, że dziewczyna się zgodzi, byleby uratować własny honor. Nate za to wydawał się niewzruszony i kompletnie nieprzejęty. Pokiwał jedynie głową i schował ręce do kieszeni czarnej bluzy. Odchylił się na kanapie i oparł się o oparcie.
– Dla mnie obojętne – mruknął, na co miałam ochotę wydrapać mu oczy. Spojrzałam na niego gniewnie, ale niezbyt wiele sobie z tego zrobił.
– Też wchodzę – warknęła pewnie Mia, ani na chwilę nie tracąc kontaktu wzrokowego z Parkerem. Ten uśmiechnął się jeszcze piękniej. I jeszcze sztuczniej.
– Cudownie – zakpił. – Jeśli któraś z was wygra partię, my dajemy coś od siebie. Jeśli wygra któryś z nas robicie to wy, okej? – zapytał, na co Mia gorliwie pokiwała głową. Ja za to wpatrywałam się to w nią to w Parkera z rozchylonymi ustami. – Gra kończy się wtedy, gdy ktoś wymięknie. Albo... gdy skończą się ubrania – dodał z zadowoleniem.
– W porządku – Zgodziła się Mia.
– Zaraz, chwila! – wtrąciłam się, gestykulując dłońmi. – Jakie „w porządku"?! W nic nie gramy! – zarządziłam, na co Mitchell posłał mi pełne politowanie spojrzenie. Niebieskooka zacisnęła zęby.
– Victoria, nie jesteśmy tchórzami – skarciła mnie, na co prychnęłam.
– Ja jestem – obwieściłam. Siedzący cicho Nathaniel, który nie zmierzał włączać się w spory, uniósł kącik ust. – Czy wy powariowaliście? Ile my mamy lat, żeby... – zaczęłam, ale przerwała mi Mia. Zacisnęła swoją dłoń na moim nadgarstku i zmusiła mnie do tego, abym spojrzała w jej wielkie, błękitne oczy.
– Będzie dobrze, Vic – mruknęła, dając nacisk na moje imię.
Zmarszczyłam twarz, gdy zorientowałam się, że chciała mi coś niemo przekazać. Nie rozumiałam, o co jej chodziło, aż wreszcie zerknęłam w dół. Dopiero wtedy dostrzegłam, że pod stołem, który zakrywał nas od połowy brzucha w dół, trzymała drugą talię kart. Takich samych, jak te, którymi mieliśmy grać. Zachowałam kamienny wyraz twarzy i powróciłam spojrzeniem do jej twarzy. Na jej wąskie wargi wpłynął uśmiech, a blondynka bezszelestnie schowała przedmiot do kieszeni. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak chciała to rozegrać. Chciała oszukiwać i dlatego podjęła się tego ryzyka. Miałam co do tego wiele obiekcji. I tu już nawet nie chodziło o to, że było to nieuczciwe, bo szczerze mało mnie obchodziła prawość, ale wiele rzeczy mogło się nie udać. Oszukiwać trzeba było umieć. I nie wiedziałam, czy to potrafiłyśmy.
– To jak, Clark? – zapytał Parker, gdy cały czas wpatrywałam się w oczy Mii. – Wchodzisz czy tchórzysz?
Oj wiedziałam, że będę tego żałować.
– Gramy.
Oj zdecydowanie miałam tego żałować.
Wszyscy wzięliśmy swoje karty. Miałam ochotę zakląć szpetnie pod nosem, gdy dostrzegłam, że brakowało mi do fula jednego asa. Zastanawiałam się, jakie istniało prawdopodobieństwo tego, że bym go dobrała. Wydawało mi się, że zerowe, ale musiałam próbować. Poczułam nagły przypływ stresu, gdy spojrzałam na twarze innych. Wydawali się skupieni i profesjonalni, a gdy Shey zdecydował się nie wymieniać żadnej karty wiedziałam, że władowałam się w gówno. Kątem oka dostrzegłam, że blondynka natarczywie mi się przypatrywała. Nie chciałam dać poznać po sobie tego, że nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, bo chłopcy mogli to wyłapać, a wtedy byłoby po zabawie. Nagle lekko pochyliła się do przodu, przez co mogłam spojrzeć w jej karty. Sama nie miała nic oprócz jednej pary, ale miała za to coś innego, co bardzo by mi się przydało. Asa kier.
Uporczywie zastanawiałam się nad tym, jak jej to przekazać, gdy nagle wpadłam na pewien pomysł. Uniosłam głowę i spojrzałam na Nate'a. Siedział wygodnie oparty o tył krzesła z rękoma skrzyżowanymi na piersi i wyciągniętymi nogami.
– Shey – powiedziałam, na co posłał mi pytające spojrzenie. – Masz asa kier? – zapytałam, na co zmarszczył twarz.
– Dlaczego miałbym ci to powiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie. Wzruszyłam ramionami.
– Bo zajebiście by mi się przydał – odpowiedziałam wprost. Kątem oka widziałam, jak blondynka powstrzymywała uśmiech cisnący się na jej wargi. Brunet westchnął i posłał mi cięty uśmiech.
– Dobierz kartę, to się przekonasz – mruknął.
Zrobiłam jak mi polecił. Wiedziałam, że nie dostanę tego, czego chciałam, więc moja mina pozostała kamienna, kiedy spojrzałam na damę pik. Grzecznie włożyłam ją do pliku i ułożyłam dłonie na udach. W tym samym czasie Mia z Parkerem również dobrali karty. Blondynka rzuciła do niego jakiś niemiły tekst, w tym samym czasie podsuwając mi pod stołem kartonik. Serce waliło mi niemiłosiernie, bo nie miałam pojęcia, czy to w ogóle nam się uda. Podczas gdy oni się kłócili, ja spokojnie wymieniłam kartę i oddałam jej damę.
– Długo będziecie się jeszcze tak kłócić? – zapytałam obojętnie. – Bo jeśli tak, to nie gram – zagroziłam, na co od razu zamilkli. – Sprawdzajmy i miejmy to z głowy.
Mia westchnęła i pokazała swoje katy. Parker uśmiechnął się pod nosem, widząc jej jedną parę trójek.
– Słabiutko, ale i tak lepiej od ciebie – zakpił. Sam miał dwie pary. Spojrzał na Sheya. – A ty? – zapytał pewnie. Czarnooki wzruszył ramionami i rzucił karty na stół. Miał strita, co niebywale ucieszyło Mitchella. Zarechotał złowieszczo. – Victoria? – zapytał. Przez chwilę patrzyłam to na niego, to na Sheya, aż w końcu uśmiechnęłam się słodko i wyłożyłam kartoniki. Gdy tylko Luke ujrzał ich wartość, jego wyraz twarzy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
– Jednak był tam as kier. A my wygrałyśmy – docięłam mu. Zacisnął szczękę. Nate popatrzył na mnie z pewną dozą uznania i z dziwnym błyskiem w oku, który dawał mi jasno do zrozumienia, że właśnie załączyła się u niego tryb konkurowania.
I może to oni byli lepsi w kartach, ale to my byłyśmy mądrzejsze. Przez następnych kilkadziesiąt minut gra toczyła się w dość zażarty sposób. Doszłyśmy z Mią niemal do perfekcji w wymieniu kart. Robiłyśmy to na rożne sposoby. Czasem niby mimochodem nachylałyśmy się do przodu, aby druga zauważyła to, co miałyśmy. Często rzucałyśmy w zdaniach to, co chciałybyśmy dostać. Innym razem dotykałam Mię w uda tyle razy, ile wynosiła wartość potrzebnego mi kartonika. Wymyślałyśmy coraz to nowsze sposoby i coraz lepiej się dzięki temu bawiłam. Czasami wymieniałyśmy je pomiędzy swoimi, a czasami z talii, którą trzymała w kieszeni. Nie było to takie trudne, jak myślałam.
Jednak najlepsze w ty wszystkim było to, że Nate z Parkerem przegrywali. Oczywiście, kilka razy również to zrobiłyśmy, aby nie wzbudzać podejrzeń, ale nadal miałyśmy kolosalną przewagę. Pozbyłam się zaledwie swojej zapinanej bluzy i skarpetki. Mia oddała dwa buty. Z nimi było nieco gorzej. Widziałam zdenerwowanie na twarzy Nathaniela, kiedy przeciągał swoją czarną koszulkę przez głowę. Został jedynie w samych jeansach i skłamałabym mówiąc, że mnie to nie cieszyło. Nie lepiej było z Parkerem, który również siedział z nagą klatką piersiową, spoglądając na nas z mordem w oczach.
– Ten poker to był jednak głupi pomysł, Luke – parsknęła ironicznie Mia, kiedy chłopak tasował karty. – Prawda? – zapytała, trzepocząc zalotnie rzęsami. Chłopak nie odpowiedział, choć wyglądał, jakby co najmniej miał ochotę nadziać ją na pal.
I wszystko było naprawdę świetnie. Właśnie miałam doprowadzić nas do ostatecznego zwycięstwa i to z czterema asami, ale oczywiście kłamstwo miało krótkie nogi i musiało przyjść prędzej czy później. A nasze kłamstwo było paskudne. Wszystko zadziało się szybko. Przez przeciąg klosz stojącej najbliżej Mii lampy zakołysał się i uderzył w jeden z małych obrazków na ścianie. Ramka zaczęła spadać, więc Mia w odruchu bezwarunkowym chciała go złapać. Jednak gdy wyciągnęła rękę, jej ciało przechyliła się, a z jej kieszeni wypadły wszystkie karty, którymi manewrowałyśmy. Kilkadziesiąt kartoników rozsypało się po podłodze.
Między nami zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywaliśmy się w karty jak w stworzenia z kosmosu. Wydawało mi się, że właśnie całe życie przeleciało mi przed oczami. Przełknęłam ślinę i z przerażeniem w oczach spojrzałam na Mię. Usta miała mocno zaciśnięte. Powoli przesunęła się do pionu i spojrzała na Luke'a. Ja chyba nawet nie chciałam, bo wystarczyło mi to, że czułam wypalający wzrok Sheya w samym środku czoła. Przełknęła ślinę.
– O patrzcie, karty – powiedziała, ale była to tak głupie, że zamiast nam pomóc, jeszcze bardziej nas pogrążyło. Szybko zblokowałyśmy wzrok. W jej oczach jasno widziałam, że musiałyśmy uciekać i całkowicie się z tym zgadzałam. – Wiesz co? Wydaje mi się, że powinnyśmy iść spać.
– Totalnie się z tobą zgadzam – pokiwałam gorliwie głową i rzuciłam pozostałość kart na stół. Cztery asy jawnie się ze mnie śmiały.
– Mieliście rację, jesteśmy tchórzami. Wymiękamy przy was – mruknęła Mia i zaczęła szybko wstawać zer swojego miejsca. Podążyłam w ślad za nią. – Jesteśmy strasznie zmęczone. To pewnie ten dom tak na nas działa. Jest bardzo straszny. Jesteście w tę grę dużo lepsi od nas – próbowała ich udobruchać. – To cześć!
Obie jak najszybciej chciałyśmy znaleźć się jak najdalej, ale prawda była taka, że nie miałyśmy szans. Gdy już miałyśmy wyjść na korytarz, rozniósł się za nami donośny głos Parkera:
– STOP!
Obie znieruchomiałyśmy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Z głośnym oddechem i szybko bijącym sercem zerknęłam kątem oka na Mię. Ta również na mnie patrzyła, a jej oczy wyrażały, że w jej głowie narodził się nie do końca sprytny plan. Nie było ucieczki, bo obie wpadłyśmy jak śliwki w kompot, ale Roberts nie miała zamiaru się poddać. Po kolejnych trzech sekundach jak strzała ruszyła z miejsca i zaczęła pędzić w stronę schodów. Mitchell nie miał zamiaru pozwolić uciec jej tak łatwo. Nie była nawet w połowie drogi, gdy szatyn zerwał się z miejsca i ruszył za nią w pościg. Głośno krzyczała, pokonując kolejne stopnie, jednak Parker był dużo szybszy, a po jej wrzasku zrozumiałam, że dogonił ją gdzieś na piętrze.
Jej krzyk stawał się coraz mniej słyszalny, aż w końcu ustał całkowicie. Cholera, dorwał ją. Westchnęłam i zadrżałam na sama wizję tego, że miałam za sobą złego Nathaniela. Jednak wiedziałam, że nie było po co uciekać, bo wyciągnąłby mnie z każdego zakamarka posiadłości. Wzięłam uspokajający oddech i powoli odwróciłam się w jego stronę. Wciąż siedział na swoim miejscu, spoglądając na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. Miał na sobie jedynie jeansy, co rozpraszało mnie jeszcze bardziej. Zagryzłam wnętrze śluzówki. Cisza zaczęła przedłużać się jeszcze bardziej i stała się nieznośna. Chciałam, aby coś powiedział, ale jak na złość się nie odzywał. Jedynie na mnie patrzył, prześwietlając czarnymi tęczówkami moją głowę.
Po kolejnych dziesięciu sekundach miałam już tego serdecznie dość, więc głośno westchnęłam.
– Tak, oszukiwałyśmy – przyznałam się, zakładając ręce na piersi. – Ale nie masz prawa być o to zły. Byłyśmy po prostu sprytniejsze. I musiałyśmy zmylić przeciwnika – burczałam.
– Nie jestem zły – powiedział niewzruszonym tonem, na co zmarszczyłam brwi, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. – Jest coś w tej wasze logice. Gra się po to, aby wygrać. Nieważne jak.
Zdziwiło mnie nieco jego podejście, ale nie kwestionowałam go. Było mi to całkowicie na rękę. Uśmiech wykwitł na mojej twarzy, gdy zrozumiałam, że nic mi nie groziło. Nie uśmiechało mi się zdychać w męczarniach przez łaskotki. Westchnęłam z zadowoleniem i podeszłam bliżej niego. Uważnie obserwował każdy mój krok. Oparłam się tyłem o stolik i jak gdyby nigdy nic niby mimochodem spojrzałam na jego odkryty tors.
– Więc teoretycznie wygrałam, tak? – zapytałam beztroskim tonem, na co chcąc nie chcąc, skinął głową. – A za wygraną jest nagroda, tak?
Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Starałam się dostrzec w jego czarnych tęczówkach coś więcej, niż odbicie ognia tlącego się kominku. Nieco zaschło mi w gardle od tej dość napiętej atmosfery. Posłałam mu wyzywające spojrzenie, gdy nagle brunet parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Dlaczego ty ciągle pakujesz się w kłopoty? – zapytał, wstając z miejsca.
– Nie wiem, jakoś tak już mam – mruknęłam, po czym bez zastanowienia przyciągnęłam go do pocałunku.
Tamtej nocy mój piękny chłopiec znów wzniósł mnie na wyżyny raju, o którym nie miałam pojęcia wcześniej. Dał mi każdą możliwą namiastkę piekła, nieba i czyśćca, która odbierała czucie w nogach i oddech. Bo śmiało mogłam przyznać, że naprawdę pozbawił mnie tchu. Fizycznie i duchowo. Tamtego wieczoru, w cichym i pogrążonym w ciemności salonowym dworku, można było słyszeć jedynie odgłosy uderzania ciała o ciało, przeplatające się z głośnymi jękami, nierównym oddechem i dogasającym strzelaniem drewna w kominku. Gdy dociskał mnie do zimnego blatu, na którym wciąż leżały karty do gry, które spowodowały tę niespodziankę i przekleństwo w jednym. Gdy wplątywał swoje długie palce w moje włosy. Gdy moje ciało poruszało się regularnie w przód i w tył na drewnianym, antycznym stole. Gdy zaciskałam z mocą dłonie na jego kantach, nie potrafiąc myśleć o niczym innym, niż o tym pieprzonym chłopaku. Gdy wpatrywałam się w ogień, czując dotyk jego dłoni na swoich plecach w obecności portretów, złotych zdobień i kryształowych żyrandoli.
Tamtej nocy zrujnował mnie doszczętnie.
***.
– Na jarmarku było super! – ekscytował się Chris, kiedy następnego dnia spotkaliśmy się wszyscy w jadalni na śniadaniu. Usiadł na krześle obok mnie. W spokoju popijałam swoją herbatę i zagryzałam ją bajglem. – Żałujcie, że was nie było.
– Tak, szkoda – mruknęłam. Mimochodem spojrzałam w stronę Nathaniela. Siedział po drugiej stronie stołu. Pisał coś na swoim telefonie i na pierwszy rzut oka wydawał się w ogóle niewzruszony, jakby wcale nie słuchał.
Ale widziałam ten jego przeklęty uśmieszek.
– Pokupowałam sobie kilka rzeczy – wtrąciła się Laura. Właśnie nalewała sobie mleka do szklanki.
– Ta, chyba kilkadziesiąt – dociął jej Scott, na co posłała mu spojrzenie.
Poranek był dość miły. Niestety, obudziłam się w swojej sypialni, nie u Sheya, ale nie miałam zamiaru narzekać. Nie po tym, co dał mi kilkanaście godzin wcześniej. Na samą myśl musiałam upić łyka wody, bo robiło mi się zbyt gorąco. Nasi przyjaciele wrócili dość późno, ale wydawali się zadowoleni. Atmosfera była miła do czasu, gdy Matt, który konsumował twaróg, skrzywił twarz w obrzydzeniu.
– O fu, tu jest dziecko – powiedział z pełnymi ustami, wskazując na coś widelcem.
Wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku. W progu wejścia do pomieszczenia stał mały chłopiec w białej koszuli. Był dzieckiem siostry Eloise, ale nie potrafiłam skojarzyć jego imienia. Uśmiechał się nieśmiało. W dłoni trzymał list.
– Dzień dobry – ukłonił się. – Dostaliśmy przesyłkę. Dla państwa Clark – wyartykułował. Zblokowałam z Theo zdziwione spojrzenie. Mój brat wydawał się równie zdziwiony, co i ja. Skończył przeżuwać tost i wstał z krzesła.
– To raczej niemożliwe. Skąd ktoś miałby wiedzieć, że tu jesteśmy? – wypowiedział na głos dokładnie to, co sama myślałam. Podszedł do chłopca, kiedy ja zerknęłam na resztę. Wydawali się równie zdezorientowani.
– Posłaniec kazał przekazać – powiedział speszony chłopiec, a następnie niemal wcisnął przesyłkę w ręce Theo i uciekał.
– Dziwne – bąknął Theo i zaczął rozrywać kopertę.
Zastanawiałam się, o co mogło chodzić. Mieliśmy całkowicie inny adres, a powątpiewałam, że komuś było tak pilnie do tego, aby się z nami skontaktować. Coraz bardziej zaciekawiona obserwowałam, jak mój brat wyciągnął list ze środka. Niemal zachłysnęłam się pitą wodą, ponieważ znałam ten kolor papiery. Lekko żółtawy, wpadający w pomarańcz. Poczułam, jak moje serce zwalniało, gdy Theodor wczytywał się w treść przesyłki.
Takie same koperty miała kobieta z polany w dniu, w którym wraz z Vincentem spotkaliśmy się z Brooklynem. Koperty, które mnie uratowały. I wiedziałam już, że moje przypuszczenia się sprawdziły, gdy mój brat nagle zbladł, a jego wargi rozchyliły się.
– Co jest, Theo? – zapytała zdziwiona Mia.
Theo uniósł głowę i niemal od razu zblokował ze mną spojrzenie. Wiedziałam, że to, co miał mi do przekazania miało zniszczyć wszystko.
– Dostaliśmy zaproszenie na sylwestra – wykrztusił. Ta informacja nieco mnie zdezorientowała.
– Co? Gdzie? – ktoś obok mnie zadawał kolejne pytania, ale nie rozróżniałam głosów. Wszystko, na czym się skupiałam, to brązowo-zielone tęczówki mojego brata i koperta w jego trzęsących się dłoniach.
– Do Włoch – wychrypiał. – Od naszego biologicznego ojca. Chce nas poznać.
***
hej, hejka! zostawiam was i lecę spać. słyszymy się jutro na spaces o 20 na twitterze. zapraszam!
moją książkę START A FIRE. RUNDA PIERWSZA możecie już teraz zamawiać na stronie editio lub w innych księgarniach :)
* tego fragmentu możecie nie rozumieć, bo jest to małe nawiązanie do papierowego saf i bth, ale chciałam je tutaj zamieścić :D
kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top