22. No Nut November.
37 tysięcy, odświeżać bo utnie jak nic.
Zaciągnęłam nosem, czując jak coraz mocniej szczypały mnie policzki przez panujący mróz. Z sekundy na sekundę moja skóra stawała się coraz bardziej czerwona przez wychłodzenie, a gardło zaczęło mnie lekko piec. Jednak mimo tego nie chciałam jeszcze wracać. Jak urzeczona wpatrywałam się w wirujące płatki śniegu, które coraz bardziej przykrywały asfalt oraz korony drzew i dachy budynków. Czułam je również na kosmykach swoich włosów, na których osiadały, by po kilku sekundach rozpłynąć się i pozostawić po sobie jedynie kroplę wody. Nie przeszkadzało mi to, że moje nogi odziane jedynie w krótkie spodenki lekko dygotały. Ale te wszystkie małe rzeczy, które w normalnych okolicznościach irytowałyby mnie do granic możliwości i wywołały chęć jak najszybszego dotarcia do domu, gdzie mogłabym zakopać się w kołdrze, w tamtej chwili były całkowicie nieistotne. Co więcej, widziałam w nich dziwną magię i piękno, których nie dostrzegałam na co dzień.
Bo tamtego wieczoru, gdy siedziałam na zaśnieżonym murku w bluzie i adidasach, z paczką papierosów w kieszeni i włosami uwiązanymi w dwa rozpadające się warkocze, nie było tak jak zawsze. Nie czułam się tak, jak setki razy, gdy przez ostatnich kilka lat wychodziłam o tej porze roku na papierosa lub na spacer z moim psem. A przecież wszystko było tak bardzo podobne. Moja lekkomyślność do zakładania zbyt letnich ubrań, które nie potrafiły mnie wystarczająco ogrzać. Paczka fajek w mojej kieszeni. Zazwyczaj zmierzwione włosy i śnieg spowijający ulice. Tamtego wieczoru pierwszy raz było inaczej, bo mimo śniegu i niskiej temperatury, nie czułam, aby było mi zimno. Mrok mi nie doskwierał, bo w ciemności dostrzegałam tlący się płomień, który był w stanie podpalać miasta i niszczyć każdy inny żywioł. I choć ów ogień był daleko i wiedziałam, że czekała mnie do niego długa droga przez mękę, w końcu go zobaczyłam. Po miesiącach trwania w ciemności. I to, czy do niego dojdę zależało tylko ode mnie.
Bo tym płomieniem był Nate.
Nate, który w tamtej chwili siedział tuż obok mnie. Nate, w którego ramię się wtulałam, opierając swoją głowę na jego barku, gdy oboje wpatrywaliśmy się w ładny obrazek przed nami. I to odróżniało ten wieczór od setki innych, gdzie wszystko było na pozór takie same. Bo w końcu nie byłam sama. Fizycznie miałam swój płomień rozświetlający mrok tuż obok siebie. Duchowo musiałam do niego dotrzeć. I choć nie wiedziałam, czy byłam gotowa na to poświęcenie, chciałam spróbować. Bo czułam, że ten płomień mógł w końcu przynieść mi upragnione ukojenie.
To nadal wydawało mi się tak bardzo abstrakcyjne. Siedzieć obok niego, otaczając się jego ciepłem i cudownym zapachem ze świadomością, że ten piękny chłopiec z czarnymi oczami był gotów na mnie czekać. Mimo że był przyzwyczajony do tego, że to cały świat czekał na niego. Że ludzie mogliby się zatrzymać i trwać w miejscu, gdyby tylko tego zechciał. Bo taki już był Nathaniel Gabriel Shey, którego znałam. Był jak potężny, piękny tytan o barwie głosu, która budziła umarłych i żywych. Jednym spojrzeniem mógł niszczyć do zera i od zera budować. Od zawsze przez swoją nonszalancję i pewnego rodzaju arogancję, to świat błagał o jego atencję. A tamtego wieczoru, po tysiącach szczerych słów, które raniły i jednocześnie goiły moje serce miałam go całego. Był dla mnie. Bo nie zależało mu na świecie. Pierwszy raz to on nie kazał czekać innym. Pierwszy raz to on chciał czekać na kogoś. Z własnej nieprzymuszonej woli.
I gdy tylko znów o nim pomyślałam, zapragnęłam znów spojrzeć na jego piękną twarz, aby upewnić się, że to wszystko nie było jedynie cudownym snem, z którego miałam się obudzić znów pogrążona w mroku i samotności. Zacisnęłam mocniej ramiona wokół jego ciepłego ramienia, jak gdyby miał mi uciec, ale on nie miał zamiaru ruszyć się nawet o krok. Dalej pozostał w pełni rozluźniony. Nie bał się mojego dotyku i bliskości. Co więcej, jemu się to podobało. Było to dla mnie porażające i przerażające jednocześnie. Bo nie był przyzwyczajony do dotyku fizycznego, który nie miał polegać jedynie na pożądaniu lub na czysto przyjacielskim geście. Przez wszystko, co przeszedł, odwykł od tego i było tak od momentu, w którym go poznałam. I dlatego było to dla mnie jeszcze cenniejsze, bo wtedy zdałam sobie sprawę, że zaczęliśmy od zera, aby znaleźć się tak wysoko. Gdy na samym początku naszej relacji nie potrafił chociażby wytrzymać moich palców na swoim nadgarstku bez skrzywienia się. Przeszliśmy tak wiele i nie obyło się bez łez, wyrzeczeń, przekleństw i pragnienia, aby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. I dlatego znów poczułam ukłucie żalu, gdy zdałam sobie sprawę, że musiałam to wszystko zepsuć, bo byłam chora i zbyt popieprzona.
Ta myśl sprawiła, że nieco posmutniałam, a delikatny uśmiech, który tkwił na moich wargach, nieco opadł. Nie chciałam jednak dać tego po sobie poznać, więc wymusiłam lekkie uniesienie kącika. Nieco uniosłam głowę, zerkając na jego idealny profil. Chłopak wciąż patrzył przed siebie, a jego piękne, lecz nieco podkrążone oczy z uwagą wypatrywały kolejnych płatków śniegu, które osiadały również na jego długich rzęsach. Dłonie wciskał w kieszenie swojej bluzy, której kaptur opadał mu na plecy. Na jego poplątanych, ciemnych włosach odznaczały się białe śnieżynki. Niektóre się topiły, inne pozostawały w swojej naturalnej formie, dodając mu jeszcze więcej uroku. Jego zazwyczaj idealna skóra nabrała cieplejszych barw. Czubek jego prostego nosa, którym co jakiś czas pociągał, był czerwony, tak jak wypieki na jego policzkach. Usta miał lekko sinawe, a spomiędzy nich wydostawała się delikatna para, kiedy wydychał powietrze. Pobliska latarnia rzucała na niego delikatne światło i tym samym oświetlała śnieg sprawiając, że każda drobina wyglądała jak mały, świecący się pyłek. Czułam, że ten widok pozostanie ze mną już na zawsze. Wyglądał jak wyjęty z obrazka i gdybym mogła, chciałabym patrzeć na niego już do końca swoich dni.
Brunet nagle drgnął, orientując się, że mu się przyglądałam. Przekręcił lekko głowę, zerkając na mnie z góry. Całkowicie niespeszona tym, że mnie przyłapał, wygięłam usta w szczerym tym razem uśmiechu. Mimo że widziałam jego czarne tęczówki już tysiące razy, zawsze wywoływały we mnie taką dziwną mieszankę uczuć i zapierały dech w piersi. Mogłabym tak wpatrywać się w nie godzinami i byłam niemal pewna, że zawsze znalazłabym w nich coś nowego i równie magnetyzującego. Brunet przez chwilę milczał z niezidentyfikowaną miną, aż w końcu na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka, która uświadomiła mnie w tym, że intensywnie nad czymś myślał. Na sekundę zawiesił swój wzrok na moich odkrytych nogach, a następnie powrócił do mojej twarzy.
– Będziesz chora – nawet nie zapytał, a po prostu stwierdził.
Jego głos był przyjemnie zachrypnięty i cichy, przez co po moim rdzeniu przeszedł lekki dreszcz. Mimo iż jego twarz znajdowała się stosunkowo daleko, a na pewno dalej, niż bym tego chciała, przez panujące zimno poczułam na policzkach ciepły podmuch, który pachniał jak mięta i czekolada. Jego spojrzenie stało się bardziej karcące, jakby patrzył na pięcioletnie, nieposłuszne dziecko. Zwęziłam gniewnie powieki i nieco odsunęłam głowę.
– Nie wierzysz we mnie, marny Kalifornijczyku? – rzuciłam z lekkim wyrzutem, przybierając dramatyczny ton głosu. Nate przewrócił oczami, nie zmieniając swojej miny ani odrobinę.
– Urodziłaś się w Kalifornii i tam się wychowałaś, Kalifornijczyku – odparł cicho, dając nacisk na ostatnie słowo, które wypowiedział z wyczuwalną ironią. – I nie wierzę w twój układ odpornościowy, dlatego idziemy.
Jęknęłam cicho, ale był nieugięty. Chłopak zgrabnym ruchem wstał ze swojego miejsca na równe nogi, przez co musiałam wyplątać swoje ramiona. I gdy tylko nie czułam fizycznie ciepła bijącego od jego ciała, zrobiło mi się dużo zimniej. Znów zerknęłam na pustą ulicę. Z jednej strony nie chciałam wracać, a dalej tkwić w tym prostym, aczkolwiek zaczarowanym świecie, jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że moje dłuższe siedzenie na mrozie w śniegu może skończyć się chorobą. I tak przez moje ekscesy związane z epizodem manii, w którym latałam topless po mieście sprawiło, że nieco bolało mnie gardło. Na samo wspomnienie tego nieprzyjemnego wydarzenia coś boleśnie zakuło mnie w klatce piersiowej, a w głowie poczułam znajomy ból spowodowany wyrzutami sumienia i uczuciem wstydu. Nie chciałam, aby Nate to wyłapał, więc w miarę możliwości pozostawiłam obojętny wyraz twarzy.
– Nie każ mi użyć siły – mruknął jak gdyby mówił o pogodzie.
Spojrzałam na niego z wyrzutem spod rzęs, gdy stał obok mnie, obserwując mnie z góry z jakimkolwiek brakiem empatii. Wciąż trzymał ręce w kieszeni bluzy, wydychając zimne powietrze. Wiedziałam, że sprawa była przegrana i nie miałam innego wyjścia, niż wrócić z nim do mieszkania. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że miał rację, ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie zakwestionowała.
– W ogóle nie umiesz się bawić – mruknęłam, ale posłusznie dźwignęłam się na równe nogi. Zdusiłam cichy jęk, ponieważ moje kończyny były niesamowicie skostniale i przez mróz już prawie w ogóle ich nie czułam. Poprawiłam swoją bluzę, mając nadzieję, że Nate nie wykryje tego grymasu na mojej twarzy, ale moje marzenia spełzły na niczym.
– Cóż, zabawa w lekarza jakoś mnie nie przekonuje – powiedział cicho, zaciągając przy tym nosem. Mimo że jego ton był papierowy, oboje wyczuliśmy dwuznaczność jego wypowiedzi. Zacisnęłam usta w wąską linię, a następnie wzruszyłam barkiem, nie mając zamiaru dać się sprowokować.
– Nie możesz zaprzeczyć, że byłoby to ciekawym doświadczeniem – mruknęłam konspiracyjnym szeptem, a błąkający uśmiech na mojej twarzy nie zelżał nawet odrobinę, gdy wsadziłam ręce do kieszeni i nieco pochyliłam się w jego stronę, jak gdybym miała mu do przekazania ważną tajemnicę. Chłopak patrzył na mnie z rezerwą, unosząc brew.
– To nie Halloween, ale jeśli chcesz się przebrać w strój pielęgniarki, to twoja wola – odparł niewzruszenie, patrząc wprost w moje oczy. Następnie również pochylił się nade mną, a na jego wargi wygięły się w uśmiechu pełnym kpiny i cynizmu. – Jeśli to aktualnie twoje marzenie, to mogę pomóc ci je spełnić. Coś czuję, że będę bawić się całkiem dobrze.
Mój uśmiech powiększył się, choć miałam ochotę zedrzeć tę pewność siebie z jego twarzy. Zamiast tego jednak opanowałam się i z zadowoleniem pokręciłam głową, przechylając głowę w prawo.
– Dziękuję za propozycję – powiedziałam z udawanym zadowoleniem, skanując jego tęczówki. Mimo tego, że nie tlił się w nich już tak potężny ogień, nie były również matowe. Były... takie inne. Nie potrafiłam do końca tego sprecyzować. Wyglądały jak dwa połyskujące onyksy. – Ale uważam strój pielęgniarki za dość przereklamowany. Dużo bardziej widziałabym się w stroju dentystki.
I gdy tylko to powiedziałam, jak w oka mgnieniu uśmiech spełzł z jego twarzy, a zastąpiła go rosnąca irytacja. Mimo iż jego mina w takiej chwili większość osób trzecich przyprawiłaby o zawał serca i zapewne spory procent uciekałby gdzie pieprz rośnie, ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu triumfu, który zagościł na moich wargach. Doskonale wiedział, że nawiązywałam do naszej rozmowy na diabelskim młynie w jego dwudzieste piąte urodziny, gdzie to dowiedziałam się, że jedną z rzeczy, których panicznie się bał, byli dentyści. Nadal wydawało mi się to zabawne i uwielbiałam mu z tego powodu docinać. Nathaniel chyba mniej, ponieważ po moich słowach i tym zadowolonym uśmieszku przewrócił oczami z nonszalancką miną, a następnie bez słowa odwrócił się ode mnie plecami.
– Przecież żartowałam! – zawołałam za nim, nie potrafiąc powstrzymać lekkiego parsknięcia śmiechem, które wyrywało się z mojego gardła. Ten gest zaskoczył mnie samą do tego stopnia, że zmarszczyłam brwi. Bo było to szczere.
– Nigdy nie miałaś poczucia humoru, ale teraz jest jeszcze gorzej – burknął głośniej, idąc w kierunku wejścia do budynku. Zatrzymałam wzrok na jego szerokich barkach, ponieważ nie spojrzał na mnie nawet na ułamek sekundy. Westchnęłam ciężko, po czym ruszyłam szybko za nim.
Przez jego nogi żyrafy dogoniłam go dopiero przy drzwiach. Chłopak z kamienną miną wyciągnął jedną dłoń z kieszeni i otworzył drzwi.
– Czasami jesteś tak strasznie obrażalski – wytknęłam mu, ponieważ irytowanie go sprawiało mi ogromnie dużo frajdy.
– A ty dziecinna – westchnął, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy i w tym samym czasie otwierając drzwi. Założyłam ręce na piersi, wysuwając dumnie brodę.
– Podobno dzieckiem się jest całe życie – wzruszyłam ramionami.
– Jesteś tego idealnym przykładem – mruknął, a gdy już otwierałam usta, aby odpowiedzieć, uciszył mnie jednym spojrzeniem. – Do środka. Już – skinął głową w kierunku klatki schodowej.
Fuknęłam pod nosem, ale weszłam do środka. Cóż, nigdy nie powiedziałabym tego głośno, ale miał dużo racji w tym, że na dworze było naprawdę zimno. Dopiero we wnętrzu budynku, gdy uderzyło we mnie ciepło, poczułam jak mocno zmarzłam. Nagle poczułam cholerną ochotę na to, aby z zawinąć się kocem z kubkiem gorącej herbaty w ręku. Zaczęłam wspinać się po schodach, a Nate podążył zaraz za mną. Zmarszczyłam jedną brew, gdy nagle zdałam sobie z czegoś sprawę.
– Jakim cudem wy się w ogóle tu znaleźliście? – zapytałam. Z początku nie za bardzo mnie to interesowało, ponieważ miałam poważniejsze zmartwienia, takie jak przypominanie sobie tego, co przeskrobałam podczas ataku. Jednak po tej abstrakcyjnej rozmowie i tym wszystkim, co miało miejsce, zaczęło mnie to zastanawiać.
Zerknęłam przez ramię na chłopaka w tym samym czasie, w którym ciężko westchnął i spojrzał na mnie ze zmęczeniem.
– To długa historia – odparł, na co skinęłam głową. Nie miałam zamiaru kontynuować tego na klatce schodowej, ale wiedziałam, że musiałam dowiedzieć się o tym, jak i o wszystkim, co działo się w Culver City podczas mojej kilkunastodniowej nieobecności.
W końcu znaleźliśmy się przed odpowiednimi drzwiami. Westchnęłam cicho, aby opanować oddech. Nate wydawał się całkowicie niewzruszony, jak gdyby nie pokonał nawet jednego stopnia. Nienawidziłam w nim tej jego dobrej kondycji. Mimo palenia jego płuca nawet podczas większego wysiłku pracowały nienagannie. Cóż, mogłabym w tej chwili zrzucić to na genetykę, szczęście i inny syf, ale prawda była taka, że w odróżnieniu ode mnie chodził na siłownię, jadł to zdrowe gówniane jedzenie i dbał o siebie przez co podejrzewałam, że bez przeszkód dożyje osiemdziesiątki. Z moim nastawieniem, lekami i dietą nie dawałam sobie więcej, niż czterdzieści, może czterdzieści pięć lat. O ile wcześniej nie wykorkowałabym na epizodzie manii.
Właśnie. Epizod. Kolejne wspomnienia znów nieproszone wpadły do mojej głowy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że za drzwiami znajdował się mój brat, a razem z nim osiem innych osób, które zasługiwały na wyjaśnienia. Wiedziałam, że Theo im o wszystkim powiedział, jednak nie zrobiłam tego ja. Wyrzuty sumienia znów oblały moje ciało. Nawet nie wiedziałam, jak po tym wszystkim miałam spojrzeć w oczy Mii czy Chrisowi. Zostawiłam ich bez jakiejkolwiek informacji i przez dłuższy czas ich okłamywałam. Z resztą było tak samo. Czułam rosnący we mnie wstyd, gdy przypomniałam sobie jak za mgłą, że widzieli mnie w tym okropnym stanie. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co musieli wtedy czuć. Czy byli na mnie źli? Czy się mną brzydzili? W końcu przez całe życie mieli całkowicie inny obraz mojej osoby. Może po tym wszystkim chcieli się odciąć, ponieważ nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego?
Te i inne myśli krążyły w mojej głowie z prędkością samolotów. Wpatrywałam się tępo w drewniane drzwi przed sobą, nie potrafiąc ich otworzyć, a niewidzialne sidła coraz ciaśniej oplatały moje gardło. Nie mogłabym ich winić, jeśli podjęliby taką decyzję. Mój oddech nieco przyspieszył przez stres. Czułam na swoim profilu zdezorientowane spojrzenie Nathaniela, który wiernie trwał przy moim boku. Zapewne zastanawiał się, dlaczego stałam jak słup soli, zamiast wejść. Chłopak postanowił przejąć inicjatywę i bez słowa chwycił klamkę. W tej samej sekundzie, w której to zrobił, moja dłoń wystrzeliła w tamtą stronę. Nim zdążyłby ją chociaż przekręcić, zacisnęłam swoje skostniałe palce na jego nadgarstku. Jego skóra w porównaniu z moją była tak ciepła i miękka. Przełknęłam ślinę, czując palący ból gardła. Wpatrywałam się w moje długie paznokcie pomalowane czarnym lakierem, które wbijały się w jego rękę. Chłopak nie poruszył się ani o milimetr, choć wyczułam jego zdziwienie. Jednak mimo wszystko pozwolił mi przez chwilę tak trwać i nie wyrwał dłoni, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że mój chwyt musiał przynieść mu niemały ból. Jednak nie potrafiłam tego przerwać, zbyt mocno sparaliżowana strachem.
Przez kilkadziesiąt sekund trwaliśmy w ciszej, którą przerywał jedynie mój szybki oddech. Nie potrafiłam spojrzeć na chłopaka, co musiał wyczuć, bo w końcu usłyszałam jego cichy głos.
– Oni nie są na ciebie źli.
Zrozumiał. Nawet nie musiałam mówić, o czym myślałam, ponieważ on wiedział. Przełknęłam ślinę i zerknęłam na niego kątem oka. Już nawet nie zastanawiałam się, skąd mógł wywnioskować prawdę. Powinnam była się przyzwyczaić, że czasem czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Chłopak patrzył na mnie ze spokojem w czarnych oczach i mimo iż jego twarz wręcz emanowała wykończeniem, pozwolił mi trwać w tym zawieszeniu. W słabym świetle jarzeniówek jego cera wydawała się papierowa, a sińce pod oczami jeszcze głębsze. Westchnęłam cicho, zastanawiając się nad jego słowami.
– Tego nie możesz być pewny – szepnęłam drżącym głosem. Ponownie spuściłam wzrok na jego nieruchomą dłoń.
– Owszem, nie mogę – powiedział równie cicho, ale w jego tonie czaiła się jakaś miękka nuta, która sprawiała, że pomiędzy moimi żebrami zrodziło się dziwne ciepło emanujące na całe moje ciało. Jednak nawet to ciepło nie sprawiło, że wątpliwości i obawa zniknęły. Choć podejrzewałam, że wiele go to kosztowało, pozostał cierpliwy. – Nie siedzę w ich głowie i nie wiem wszystkiego. Ty sama tego nie wiesz, więc zakładanie z góry takich opcji tylko cię dobije.
– Zakładanie takich opcji pomaga – mruknęłam niewyraźnie, wzruszając słabo barkiem. – Bo tylko wtedy wiesz, że się nie rozczarujesz – dodałam. Wciąż czułam jego przeszywający wzrok na swojej twarzy.
– Mówisz tak, jakbyś ich nie znała – powiedział, a w jego głosie usłyszałam lekki wyrzut, tak jakbym właśnie ich obraziła, a on się z tym nie zgadzał. Może po części miał rację?
– Może tak jest? – zapytałam cicho, posyłając mu niepewne spojrzenie spod rzęs. Nate zmarszczył w niezrozumieniu brew, a jego spojrzenie wzmogło swoją magnetyczność, jak gdyby chciał mnie rozgryźć i znaleźć odpowiedzi. – Może przez te ostatnie lata to wszystko zmieniło się tak bardzo, że już nie wiem, kim są naprawdę? Skoro ostatnio to ja im pokazałam, że to oni wcale nie znają mnie – powiedziałam niemal niesłyszalnie, znów czując to nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Zimno i mrok znów osiadły na moich stawach, a wraz z nimi strach. Bo bałam się. Bałam się, że przez to wszystko nie mogłam liczyć na ich przebaczenie. – Może to działa w dwie strony?
– Cóż – odpowiedział chłopak niestrudzonym głosem. Lubiłam ten dźwięk. Był jak krople deszczu spływające po liściach drzew na ulice w upalny dzień lata. – Opieranie życia na „może" nie ma żadnego sensu. I dobrze, że przynajmniej ja ich znam – kontynuował. Zacisnęłam usta w wąską linię i przymknęłam powieki, wypuszczając spomiędzy warg cichy oddech. – Nie masz pojęcia, co działo się, gdy cię tu nie było.
– W głowie mam tylko to, że uciekłam z Culver City, nie pożegnałam się z nikim, zniknęłam bez śladu, a po wszystkim pierwszy raz widzieli mnie w trakcie napadu i dowiedzieli się o mojej chorobie. I to jeszcze nie ode mnie, a od Theo – wyrzuciłam z siebie z mocą, a gdy to usłyszałam, poczułam się jeszcze gorzej. Same myśli były dobijające, ale wypowiadając je poczułam nagle, że stały się rzeczywistością.
– Więc może czas im to wszystko wytłumaczyć? – zapytał cicho. Nie odpowiedziałam. Zamiast tego w końcu poluzowałam palce i odsunęłam swoją dłoń, uwalniając jego kończynę. Opuściłam ręce wzdłuż ciała. Tracąc jakąkolwiek pewność siebie, zrobiłam kilka kroków w tył. Zadarłam głowę, wciąż mając oczy powieki ciasno zamknięte. Głęboko oddychałam, aby poukładać to jakoś w głowie.
– Tyle razy ich zraniłam, że nie zdziwię się, jeśli nie będą chcieli mi wybaczyć – przyznałam szczerze, po czym zwiesiłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Plecami oparłam się o zimną ścianę, bo moje nogi zaczęły drżeć. – Kiedyś Mia i Chris byli dla mnie jak rodzeństwo, a teraz nawet nie wiem, co u ich, bo z nimi nie rozmawiam. Wszystkiego dowiadują się przypadkiem. Czuję, że jestem dla nich obciążeniem, a nie chcę być toksyczną przyjaciółką, która wiecznie robi coś złego, potem zasłania się chorobą, przeprasza, żeby po jakimś czasie znów to zrobić. Nie chcę wyłudzać atencji i wiecznie skupiać się tylko na mnie. Nie chcę, aby myśleli, że nie interesuje się ich życiem, bo mam swoje problemy, a jednocześnie tak właśnie jest, bo te problemy mam. To strasznie nie fair. Nie chcę, aby to tak działało. Nie chcę od nich jedynie brać i nic nie dawać od siebie, choć tak naprawdę nie mam nic do zaoferowania.
Już nawet nie udawałam. Wypowiadałam kolejne słowa, które były szczerą prawdą, bo właśnie tak się czułam. Wiedziałam, że jeśli chciałam, aby nasza relacja funkcjonowała, musieliśmy być ze sobą szczerzy. Zbyt wiele razy zasłanialiśmy się kłamstwami. Ku mojemu zdziwieniu, przychodziło mi to z zadziwiającą łatwością. Jak gdyby wszystko to, co siedziało w mojej głowie, spływało do mojej krtani. Nate obiecał mi pomoc, więc musiał wiedzieć, jak to wszystko na mnie wpływało. Z drugiej zaś strony bałam się, że moja otwartość może go przytłoczyć i po kolejnym razie moich obaw stwierdzi, że byłam zbyt popieprzona nawet jak na niego, a następnie zwieje gdzie pieprz rośnie. Mimo że ta wizja wbijała boleśnie szpilki w moje gardło, nie byłabym zła, gdyby to zrobił. Czasami dla ludzi to było zbyt wiele. A on musiał być szczęśliwy.
Chłopak przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, co nieco mnie zmartwiło. Czyżby moje obawy stawały się prawdą? Ta myśl sprawiła, że zerknęłam na niego spomiędzy palców. Odetchnęłam z niemą ulgą, gdy zauważyłam, że stał w tym samym miejscu. Co więcej, chłopak patrzył na mnie z lekkim zirytowaniem, jak gdybym powiedziała coś złego. Nie był wściekły, ani nie robił tej swojej groźnej miny, przez którą człowiekowi miękły nogi, krew szybciej wrzała, a w głowie widziało się już swoją śmierć. Przeważnie stosował ją na swoich przeciwnikach, ludziach, których nie lubił i którzy zagrażali jego bliskim. Pamiętałam początki naszej znajomości, które nie należały do najmilszych. Wtedy również tak na mnie patrzył i to do tego przywykłam. Do tego, że gdy był zły, martwe tęczówki wywoływały zjeżenie się każdego włosa na głowie. I nie wiem, czego oczekiwałam, ale na pewno nie tego, że Nathaniel, mimo wyraźnej złości, będzie patrzył na mnie z dostrzegalnymi pokładami... troski. Bo wtedy tak właśnie było. Patrzył na mnie. Z troską w pięknych, lekko lśniących, choć zmęczonych oczach.
I widok ten nie był równy z żadnym zachodem słońca, konstelacją gwiazd na czarnym niebie czy pejzażem pokrytych roślinami wzgórz. Bo jego oczy miały to wszystko. I więcej.
– Od zawsze tego w tobie nienawidziłem, a jednocześnie podziwiałem – mruknął lekko zachrypniętym głosem, spoglądając na mnie intensywnym, ale niezidentyfikowanym wzrokiem. – I dalej nie mam pojęcia, jak mimo tego podejścia, żyjesz już dwadzieścia dwa lata – dodał, co całkowicie mnie zdezorientowało.
– O czym ty... – zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
– Od zawsze lubiłaś robić z siebie samarytankę, a czasami nawet ostatnią męczennicę – mruknął oschłym głosem, na co przewróciłam oczami, bo nie cierpiałam tego określenia. – I nie przewracaj oczami, bo dobrze wiesz, że mam rację – sarknął, wyciągając jedną dłoń z kieszeni, którą zaczął gestykulować. – Masz popaprane podejście do życia i doskonale o tym wiesz. Po co chcesz zbawiać cały świat? – zakpił.
Założyłam ręce na piersi, spoglądając na niego spod rzęs nieprzychylnym wzrokiem. Jednak chłopak nie wyglądał, jakby się tym przejął. Mimo że w czarnych tęczówkach wciąż dostrzegałam tę maciupką troskę, dla której mogłabym przepłynąć ocean, nie ukrywał tego, że był zirytowany mną, jak i moim zachowaniem. I coś czułam, że nie miał zamiaru dać mi taryfy ulgowej. Jednak czy mogłam się dziwić? To w końcu Shey. Mówił co myślał nawet wtedy, gdy nie wypadało.
– Wcale nie chcę zbawiać całego świata – syknęłam nieco ostrzej, niż miałam w zamiarze. Głośno odetchnęłam. Zastanawiałam się, jakim cudem ten człowiek potrafił tak szybko wyprowadzić mnie z równowagi. – I widzisz, to od zawsze nas różniło. Twój niski poziom empatii sprawia, że często jesteś odbierany jak nieczuły skurwysyn – powiedziałam szczerze, nie żałując swoich słów. Oboje wiedzieliśmy, że było to prawdą.
Brunet prychnął kpiąco pod nosem. Tego dźwięku nie lubiłam. Znów cyniczność i nonszalancja zaczęły wylewać się przez pory jego skóry, gdy pokręcił z drwiącym uśmieszkiem głową, robiąc krok w bok i rozglądając się po klatce.
– Za to twój wysoki poziom tej pieprzonej empatii sprawia, że wychodzisz na naiwną idiotę, która ma wiecznie pod górkę, bo nie potrafisz sobie ułatwiać – odpowiedział bez zająknięcia, patrząc mi prosto w oczy. Rozchyliłam lekko wargi, mrużąc gniewnie powieki.
On jest bezczelny! Okej, może ja też go zwyzywałam... ale to się nie liczy!
– Nie możesz zrozumieć tego, że nie zawsze to ty musisz wszystkim pomagać i że czasem to właśnie tobie przyda się pomoc? – kontynuował, na co zacisnęłam usta w wąską linię i odwróciłam spojrzenie, ponieważ widok jego lśniących, lekko zirytowanych tęczówek powodował w moim ciele drgawki moich organów. – Oboje wiemy, że jesteś w rozsypce. Jesteś chora i nie wiesz, jak sobie z tym poradzić. Ja i ty to wiemy. I myślisz, że oni tego nie wiedzą? Po coś tu przyjechali, Clark. Zostali, gdy dowiedzieli się prawdy. Martwili się, gdy zniknęłaś. Obdzwaniali wszystkie numery, jakie dał im Theo, aby tylko cię znaleźć. Mia z Laurą cię umyły. Nawet Jasmine myła ci zęby i zaplotła te pieprzone warkocze. Nikt nie chciał stąd wyjść, dopóki się nie obudzisz. Mimo pokoi hotelowych od kilku dni spali tutaj, cisnęli się na tej pieprzonej małej kanapie, stawali na rzęsach, aby wszystko było dobrze. Adams, od kiedy tu przyjechał, ogląda pierdolone poradniki na temat dwubiegunowości, aby wszystko wiedzieć. Wzięli specjalnie urlopy w swoich pracach, aby móc tu zostać. Martwią się o ciebie, a ty w tym wszystkim nie możesz zrozumieć, że robią to, bo tego chcą, a nie muszą. Życie nie polega na ciągłej wymianie, Victoria. Tak, czasami daje się coś od siebie i dostaje coś w tym samym czasie. Ale bywają momenty, w których tak się nie da. W których trzeba dawać coś od siebie i nie dostawać niczego w zamian, bo druga osoba nie ma czego w danej chwili dać. Potem role mogą się odwrócić i to nagle my nie będziemy mieć czego zaoferować, podczas gdy druga strona nie opuści nas nawet na chwilę...
– Ale ja nie wiem, ile to będzie trwać! – zawołałam, czując rosnąca w moim gardle gulę. Nawet nie wiedziałam, czy przyswajałam jego słowa. Jedyne, co wtedy widziałam to rozmazany obraz jego pięknej, płonącej rozdrażnieniem twarzy.
– Nikt tego nie wie! – odpowiedział głosem przypominającym odgłos piorunu uderzającego w ziemię podczas burzy. Wpatrywał się we mnie z mocą w czarnych tęczówkach, wyrzucając ręce w powietrzu. – Jesteś taka uparta. Dla ciebie wszystko jest takie zero-jedynkowe. Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że relacje nie polegają jedynie na wymianie. To nie tak, że każdy musi angażować się tak samo i tyle samo od siebie dawać, bo w innym wypadku to jest toksyczne. Dajesz tyle, ile jesteś w stanie dać, aby dobrze się przy tym czuć i nie krzywdzić drugiej osoby. Jeśli ktoś chce ci pomóc to jest okej, dopóki nie zaczynasz tego wykorzystywać i starasz się, aby było ci lepiej. I nie wypominasz tego. Nie liczysz. Tak po prostu jest, bo w każdej chwili to ty możesz się stać kimś, kto będzie potrzebował tej pomocy. I tak to trwa. Zrozum w końcu, że nie zawsze musisz być tą najsilniejszą, więc przestań udawać, że wszystko jest okej, jeśli okej nie jest i daj sobie w końcu pomóc, ty kurewsko uparta babo.
Milczałam. Milczałam, bo nie wiedziałam, co miałam powiedzieć. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami, gdy chłopak z głośnym oddechem wpatrywał się w moją twarz. Jego mina nadal pozostała pusta, ale oczy znów jarzyły się mocniej, niż przed kilkoma chwilami. Jego klatka piersiowa coraz szybciej unosiła się i opadała wraz z barkami ukrytymi pod materiałem bluzy. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy nie miałam omamów słuchowych. To był chyba pierwszy raz, gdy Nate powiedział coś tak dosadnego, niezwykłego, a jednocześnie brutalnie szczerego. Nigdy nie posądziłabym go o takie wyznanie, ale wyglądał, jakby właśnie stracił całą cierpliwość. Jednak nie wydawał się tym faktem przejęty. Nie żałował swoich słów i wyznania. Bo on również był szczery. Ostatni raz westchnął, a następnie przewrócił oczami i dla uspokojenia ulokował rozdrażniony wzrok w ścianie obok. Cieszyłam się, że to zrobił, bo bałam się, że w pewnym momencie z jego tęczówek polecą gromy.
Przez kilkadziesiąt następnych sekund trwaliśmy w pełnej napięcia ciszy, podczas której słychać było tylko nasze oddechy. Analizowałam w głowie jego słowa i chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu rację. Bo miał ją. Miał cholerną rację w tym swoim agresywnym wywodzie, który powodował lekkie drżenie moich kolan. I choć nienawidziłam się z nim zgadzać, ponieważ wprawiało mnie to w stan epilepsji, musiałam zagryźć zęby i schować dumę do kieszeni. Zacisnęłam mocniej swoje dłonie na ramionach i przejechałam językiem po dolnych zębach. Cholera.
– Nawet jeśli masz rację... – zaczęłam cicho. Mój głos sprawił, że jego ostro zarysowana szczęka, która mogłaby ciąć papier, ledwie niezauważalnie drgnęła wraz z jego Jabłkiem Adama. – To co mam zrobić?
– To, czego nie umieliśmy przez te wszystkie lata – powiedział dużo ciszej. Jego ton ponownie stał się zmęczony i ochrypnięty. Już nie brzmiał jak tytan pragnący wojny. Brzmiał jak wykończony życiem starzec. Lekko przekręcił głowę, a nasze spojrzenia spotkały się pośrodku pustej klatki schodowej. W jego tęczówkach lśnił blask nieporównywalny do miliarda gwiazd. – Szczerze porozmawiać.
Wypuściłam cicho powietrze z płuc. Oczywiście, musiała być to rozmowa. Na samą jej myśl robiło mi się niedobrze, bo nie miałam nawet pojęcia, jak miałam przekazać im to wszystko, co zebrało się we mnie przez te wszystkie lata. Z drugiej strony nie było innego wyjścia. Jeśli chciałam to jakoś uratować, musiałam się postarać i wyjść z inicjatywą. Nie mogłam wiecznie udawać, że wszystko gra i zasłaniać się kolejnymi kłamstwami.
– Jeszcze trochę tej szczerości, a nas zabije – mruknęłam niepocieszona, znów czując rosnący we mnie stres pomieszany z tysiącem innych emocji.
– A mamy coś jeszcze do stracenia? – zapytał nagle, na co spuściłam wzrok na swoje mokre buty. Śnieg już całkowicie stopniał, a jedyne, co po nim pozostało, to bezbarwne plamy wody, które zostawiały moje podeszwy. – Już i tak wszystko się posypało. Teraz możesz albo zacząć to odbudowywać, albo zostawić i do tego nie wracać. To twój wybór.
– Jasne, wywieraj na mnie jeszcze większą presję – zakpiłam ze sztucznym uśmiechem, łapiąc się nerwowo za głowę, aby jakkolwiek uspokoić rozkołatane emocje.
– O Boże, nikt nie każe robić ci tego od razu – westchnął znużony i byłam niemal pewna, że właśnie przewrócił oczami. – Nikt nie każe robić ci tego w ogóle. Możesz z nimi nie rozmawiać, jeśli tego nie chcesz, ale oboje wiemy, że chcesz, bo starasz się w końcu ogarnąć ten cały pierdolony syf. Nie musisz przeprowadzać tej rozmowy dzisiaj. Nie musisz robić tego jutro, czy nawet za miesiąc. Zrób to, kiedy będziesz gotowa i przestań katować siebie i ich. Nie zasługujesz na to. Oni również. I przestań to wszystko jeszcze bardziej utrudniać, bo ta cała sytuacja jest wystarczająco ciężka.
W ciszy wpatrywałam się w jego spiętą twarz, starając się znaleźć chociaż jeden minus jego monologu, ale sęk w tym, że nie potrafiłam. Sukinsyn miał zbyt wiele racji. Sama ta myśl sprawiła, że miałam ochotę zazgrzytać zębami. Nate musiał zauważyć moją minę, ponieważ parsknął nieprzyjemnym, kpiącym śmiechem pod nosem, a następnie pokręcił z politowaniem głową.
– Dobrze wiesz, że mam rację – powiedział, a arogancja spływała z jego słów jak woda ze świeżo umytych owoców. Zwęziłam groźnie brwi, rzucając mu poważne spojrzenie. Nie przestraszył się jednak, a wydawał się jedynie jeszcze bardziej zadowolony. Idiota.
– Od kiedy zrobiłeś się taki cwany, co? – wytknęłam mu, unosząc dumnie głowę. – To ja zwykle jestem tą od dobrych rad – dodałam, na co wzruszył barkiem.
– Chyba przejmuję twój etat, bo zdecydowanie sobie nie radzisz – odparł, strzepując z rękawa bluzy niewidzialny pyłek.
– Myślałam, że emocje nie są twoją dobrą stroną – bąknęłam i zrobiłam kilka powolnych kroków w jego stronę. Brunet westchnął z irytacją.
– Bo nie są, ale za to lubię logiczne myślenie. A ostatnimi czasy w ogóle go tu nie było – mruknął i znów zblokował ze mną kontakt wzrokowy. Kilka kosmyków jego roztrzepanych włosów opadło mu na czoło.
Pokręciłam głową, ale ostatecznie przyznałam mu rację. Podeszłam do drzwi, znów czując skurcz żołądka. Nate miał rację w kilku kwestiach, ale najbardziej w tej, że mogłam dać sobie czas. Nie musiałam robić tego od razu, jeśli nie byłam gotowa. Jednak czy na coś takiego dało się przygotować? Straciliśmy już tyle lat. Straciłam osoby, które kiedyś były dla mnie jak rodzina i w końcu mogłam je odzyskać, albo przynajmniej starać się to zrobić. I mimo jego zapewnień istniały szanse, że to się nie uda i że wybiorą życie beze mnie, ale czy miałam być prawo o to zła? Każdy musiał żyć tak, aby być szczęśliwym, a jeśli nie zaznaliby ów szczęścia ze mną, to nie mogłam mieć im tego za złe. I właśnie ta myśl sprawiła, że podjęłam decyzję. Bo miał rację. Troszczyli się o mnie. Zasługiwali na to, abym choć raz była z nimi szczera. Może jeszcze nie wszystko było stracone?
Nie miałam zamiaru czekać w nieskończoność na tę odpowiedź, więc na jednym głębokim wdechu chwyciłam klamkę, a następnie przekręciłam ją i pchnęłam drzwi.
Rozmowy w pomieszczeniu ustały niemal od razu, gdy tylko pokazaliśmy się w progu. Oczy wszystkich skierowane zostały na nas. Ciszę wokół przerywał tylko hałas dochodzący z telewizora oraz odgłosy smażonej kolacji na patelni. Wydawało mi się, że serce zaraz wyskoczy z mojej piersi. Nagle dopadły mnie wątpliwości, jednak sekundę później przypomniałam sobie słowa Nathaniela. Chciałam ich w swoim życiu. Cholernie chciałam. Przez cztery lata wypierałam się, że ruszyłam do przodu, a oni byli przeszłością, jednak prawda była taka, że pragnęłam tego, aby wciąż byli moimi przyjaciółmi. Bo z nimi byłam szczęśliwsza. Byli moim domem. Nieco zapuszczonym i samotnym, ale miałam szansę go odremontować. Miałam szansę na to, aby od nowa pomalować ściany, wymienić podłogę i kupić dekoracje. Bo fundamenty tego domu były trwałe, silne i nie do zniszczenia.
Byli moją rodziną.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na każdego po kolei. Mój brat wraz z Jasmine i Cameronem siedzieli na kanapie, oglądając telewizję. Na stoliku przed nimi walało się sporo rzeczy, takich jak szklanki, kartki i książki. Fotel naprzeciwko zajmował Luke. Chris z Laurą siedzieli po turecku na podłodze obok niego, a wokół siebie mieli pełno porozrzucanych kartek. Mia ze Scottem urzędowali w kuchni, przygotowując już wcześniej zapowiadaną kolację, podczas gdy Matt siedział przy wyspie kuchennej na wysokim krześle, wertując książkę kucharską. Jednak gdy tylko otworzyliśmy drzwi, przestali wykonywać swoje zajęcia. Zdenerwowanie rosło we mnie z sekundy na sekundę coraz bardziej. Błądziłam nieco zagubionym wzrokiem po ich twarzach, zastanawiając się, jak w ogóle miałam zacząć to wszystko.
I właśnie wtedy to poczułam.
To było jak uderzenie. Jak powiew świeżego powietrza w letni dzień. Stojący za mną Nathaniel nie odezwał się ani słowem. Nie pospieszył mnie, ani nie poganiał. Jednak w chwili, w której miałam największe wątpliwości, poczułam jego dłoń, która znalazła się na moich plecach. Było to niemal niewyczuwalne, jak gdyby robił to opuszkami palców, ale gorąco, jakie poczułam w tym miejscu, było wyczuwalne nawet przez gruby materiał bluzy. Znalazła się tam dokładnie na ułamek sekundy. Wiedziałam, że nikt inny tego nie dostrzegł, ale ja czułam to bardziej, niż wszystko wokół. I wtedy wątpliwości zaczęły mnie opuszczać. Nie od razu, ale stopniowo. Nerwy ulatywały ze mnie, jak gdyby ktoś przyciągał je magnesem, aby później wyrzucić je w niebo, gdzie miały zniknąć już na zawsze. Bo Nate ze mną był. Nie zostawił mnie. Tak jak obiecał, trwał w tym ze mną. Nie kazał mi zrobić wszystkiego samej. Tym jednym gestem przekazał mi to wszystko.
To, że zawsze za mną biegł, aby w chwilach zmęczenia być moim wsparciem. Bo nie zależało mu na tym, aby mnie wyprzedzić, czy znaleźć się obok mnie. Jeszcze nie. Może w przyszłości miał tego dokonać. Ale wiedząc to wszystko, co się ze mną działo, Nathaniel zdawał sobie sprawę, że na razie nie potrzebowałam przewodnika, ani kompana. Potrzebowałam oparcia, które powstrzyma mnie od kolejnego upadku. I tym właśnie był. Był tym, czego w danej chwili potrzebowałam. Bo mnie rozumiał. I choć jego dłoń tak szybko zniknęła, jak się pojawiła, pewność i odwaga zostały. Nie chciałam już upadać.
Pociągnęłam nosem, a następnie zrobiłam trzy niepewne kroki w głąb mieszkania. Obserwowali każdy mój ruch, jak gdyby bali się tego, co miałam w głowie. Chyba mieli rację. Po tym, co im zaserwowałam, powinni. Czasami ja sama się tego bałam. Cudem opanowałam drżenie kolan, gdy lekko zamglonym wzrokiem spojrzałam najpierw w oczy mojego brata. Theo wpatrywał się we mnie z lekko zmarszczonymi brwiami i zmartwieniem wypisanym na twarzy. Czułam, że nas również czekała rozmowa, ale tylko we dwójkę. Nawet nie chciałam sobie myśleć, co musiał przeze mnie przechodzić. Jak zwykle nie był zły i to doprowadzało mnie do szaleństwa. Czasami chciałabym, aby na mnie huknął i wyrzucił z siebie wściekłość, ale Theodor był aż nadto wyrozumiały. Międliłam zębami wnętrze swojego policzka, a cisza stawała się coraz bardziej niekomfortowa. W końcu westchnęłam i skinęłam głową.
– Chyba musimy porozmawiać – powiedziałam i choć mój głos drżał, nadal był pewny.
Po moich słowach czułam wyraźnie, jak atmosfera staje się gęstsza. Mia przełknęła ślinę, w międzyczasie wyłączając płytę indukcyjną. Luke z zakłopotaniem spuścił wzrok, wbijając go w swoje dłonie. Nikt się nie odezwał, ani nawet głębiej nie odetchnął, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to było nieuniknione. I jedynie Theo wydawał się zrelaksowany i nieprzejęty. Kątem oka zauważyłam, jak jego wargi rozciągają się z ciepłym uśmiechu pełnym pokrzepienia. Cieszył się, że w końcu się na to zdobyłam, bo sam za nimi tęsknił. Za tym, co mieliśmy jeszcze kilka lat wcześniej. Bo wiedział, że wszystko nie wróci na właściwe tory, dopóki ja sama tego nie uporządkuję.
Ale czas już nadszedł.
– Cóż, chyba już czas najwyższy – powiedział cicho Scott. Odłożył patelnie na blat, a następnie strzepnął dłonie. – Wydaje mi się, że wszyscy musimy sobie poważnie porozmawiać.
Skinęłam głową. Zrobiłam kilka kroków w przód. Zerknęłam przez ramię na Nathaniela. Chłopak również wszedł do mieszkania, a następnie zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Założył nonszalancko ręce na piersi, a następnie skrzyżował ze mną spojrzenie. A w jego oczach znów błysnęła ta dziwna i jeszcze nieznana mi iskierka, która pojawiała się w nich coraz częściej. Była dla mnie jeszcze zbyt obca, abym ją rozumiała, ale nie zmieniało to faktu, że za każdym razem, gdy ją widziałam, wywoływała we mnie spokój i rozchodzące się po ciele przyjemne prądy. Bo taki już było. On jedyny był w stanie wyprowadzić mnie z równowagi do takiego stopnia, że miałam ochotę ciskać gromy. I on jedyny był w stanie uspokoić mnie w ten jeden konkretny sposób. Niemal niezauważalnie skinął głową, jakby chciał mi tym przekazać, że wszystko będzie dobrze. Jego mina pozostała niewzruszona.
Przełknęłam ślinę i znów odwróciłam się w ich stronę. Stanęłam po środku, zdenerwowanym wzrokiem skacząc po ich twarzach. Prócz Luke'a każdy patrzył na mnie z zainteresowaniem i skupieniem. Piwne tęczówki Chrisa wwiercały się we mnie z jawnym zestresowaniem. Każdy czekał na to, aż zacznę i choć strach wyjadał mi wnętrzności, musiałam zacząć mówić. Odetchnęłam więc cicho i splótłszy ze sobą dłonie, pomrugałam gwałtownie oczami.
– Wiem, że zapewne Theo wam już wszystko opowiedział – zaczęłam cicho, nie skupiając wzroku na nikim konkretnym, ponieważ bałam się, że jeśli bym to zrobiła, rozpadłabym się całkowicie. – O mojej chorobie i o tym jak przebiega. Cóż, sami widzieliście, co może ze mną zrobić – wzruszyłam barkiem, wykręcając swoje palce w zdenerwowaniu. – Chciałabym was przeprosić za to, jak się zachowałam. Nie powinnam była wyjechać i zostawić was bez słowa ani pożegnania. Nie chcę usprawiedliwiać się chorobą, bo było wiele czynników, przez które to zrobiłam. Choroba była niewielką częścią.
– Więc dlaczego wyjechałaś? – zapytał cicho Chris. Uniosłam głowę, natrafiając spojrzeniem na jego piękne błyszczące oczy. Tak cholernie mi go brakowało. Jego poczucia humoru, śmiechu i po prostu bycia blisko niego. Kiedyś byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Czy to nie mogło wrócić?
Zagryzłam dolną wargę i pokręciłam głową.
– Nie wiem, Chris – wyszeptałam, patrząc jak urzeczona na jego śliczną buzię nieskalaną żadną niedoskonałością. – Mogę zwalić wszystko na moją dwubiegunowość, ale prawda jest taka, że bałam się. Bałam się zostać w Culver City ze względu na przeszłość i na to, co ma nadejść. Nie wiem, dlaczego wtedy decyzja o powrocie do Maine wydawała mi się dobrym pomysłem. Kurwa, dalej nie mam pojęcia. Bo nie wiem. Nie wiem, co robię ze swoim życiem. Dowiedziałam się, że moi najbliżsi okłamywali mnie całe życie. Nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Nie wiem, jak rozwiązać to wszystko, ale nie chcę już od was uciekać. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Robiliśmy razem wszystko. I choć nie wiem większości rzeczy, jedno wiem na pewno. Nie chcę znów was stracić. Nie po tym wszystkim.
Szczerość w moim głosie była wręcz namacalna. Bo nie chciałam już kłamać. Moje oczy lekko się zaszkliły, a głos stał się jeszcze bardziej ochrypły. Wiedziałam, że sekundy dzieliły mnie od wybuchu płaczem, ale co dziwne, nie wstydziłam się tego, jak to miałam w zwyczaju. Niegdyś, gdy tylko czułam, że łzy napływały mi to oczu, robiłam wszystko, aby je odgonić, bo uznawałam to jako oznakę słabości. Ale tamtego wieczoru już tego nie było. Nie oceniali mnie. Nigdy. Po moim szczerym wyznaniu Chris spuścił wzrok, szybko mrugając.
Powód mojego wyjazdu był jeszcze jeden, choć nie chciałam mówić o nim głośno. A miał on czarne oczy i piękny, choć smutny uśmiech. Wyjechałam, bo bałam się tego, co znów między nami było. Bo widziałam, że Nathaniel zaczął się angażować i że nie mogłabym dać mu tego, czego pragnął. Jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam, że był w stanie przylecieć do mnie do samego Maine i nie dać mi odejść tak łatwo. Był zbyt uparty.
– To wszystko zaczęło się, gdy tu przyjechałam. Wpadłam w złe towarzystwo. Nie wiedziałam, co się ze mną działo, a ta niewiedza pogłębiała tylko mój stan. Nie chciałam wam o tym mówić, ponieważ z początku uważałam to za nieistotne. Każdy może mieć lepszy i gorszy dzień, ale gdy mnie zdiagnozowali... było mi wstyd – wyznałam, czując potworne wyrzuty sumienia. – Nie chciałam wam się do tego przyznać, bo bałam się waszej reakcji, więc wybrałam urwanie kontaktu. Uważałam, że tak będzie łatwiej. I mnie i wam. Byłam głupia. Teraz to rozumiem. Ale ten strach został. Robiłam wiele paskudnych i obrzydliwych rzeczy. Czasami sama nie potrafię ich zaakceptować, a zwierzanie się z nich innym... to często ponad moje siły.
– Dlaczego nie powiedziałaś prawdy? – zapytała cicho Mia. Odwróciłam się w jej stronę. Stała w kuchni, opierając się tyłem o blat z rękoma założonymi na piersi. Jej wielkie, niebieskie tęczówki spoglądały na mnie z tą niemal namacalną troską, którą częstowała mnie jeszcze w czasach szkolnych, gdy przeżywałam swoje kryzysy. Patrzyła na mnie z miłością, bo nadal mnie kochała. – Dlaczego nie powiedziałaś od razu o chorobie.
– Bo wiem, jak to wygląda zazwyczaj – odpowiedziałam wprost i znów wzruszyłam ramionami. – Za każdym razem jest tak samo. Ludzie albo odchodzą, albo zaczynają traktować mnie z litością, jakbym była z porcelany – parsknęłam kpiąco, kręcąc głową. – Nie powiedziałam wam, bo... bo chyba łudziłam się, że jeśli tego nie zrobię, ten problem zniknie. Chciałam, abyście patrzyli na mnie tak, jak kiedyś. Nie przez pryzmat choroby. Żebyście widzieli we mnie starą Victorię, a nie problem, który trzeba rozwiązać. Nie jak chodzący worek na leki.
– Dlaczego w ogóle o tym pomyślałaś? – zapytał nagle Matt, marszcząc gęste brwi. Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem pomieszanym z niedowierzaniem, jak gdyby sama wizja mojego pomysłu była niedorzeczna. – Dlaczego pomyślałaś o nas tak nisko, jak gdybyśmy nigdy się naprawdę nie znali?
– To jest automatyczne, Matt – wyjaśniłam. – Wiem, że może wydawać się to wam głupie, ale przeszłam to już tyle razy, że nie chciałam powtórki rozrywki. Nie z wami.
– Nigdy nie będziesz problemem, Victoria – zapewniał mnie Donovan. Wstał z krzesła, a następnie z poważną miną ruszył w moją stronę. Jednak jego niebieskie tęczówki pozostały ciepłe. – Nie cofniemy przeszłości. Tak, nasze relacje rozjebały się na wielu płaszczyznach, ale możemy je odbudować. Nie będzie łatwo, ale nie myśl sobie, że zostawimy cię dlatego, że jesteś chora – zapewniał mnie gorliwie, aż w końcu znalazł się naprzeciw mnie. Spojrzałam na niego z bladym uśmiechem, niemal nic nie widząc przez wzbierające się w moich oczach łzy. Blondyn wygiął kącik ust. – Wszyscy wiemy, że jestem z nas wszystkich najgłupszy, ale nawet dla mnie jest to jasne. Nie będę odpowiadał za nich... – wskazał głową na resztę ludzi w pomieszczeniu. – Ale we mnie masz stuprocentowe wsparcie. Bo nie jesteś jedynie workiem na leki i nigdy tak nie myśl. Twoja choroba to nie koniec świata.
– Matt ma rację – wtrącił się Scott. Wszyscy przenieśliśmy na niego spojrzenia. Chłopak uśmiechał się przyjaźnie w moją stronę, szczerząc idealnie równe ząbki. – Masz o nas definitywnie za słabe mniemanie. Trochę nas tym zaskoczyłaś, ale spokojnie. Na drugi raz będę już przygotowany, jeśli będziesz chciała latać półnago po mieście.
Jego słowa spowodowały, że mimowolnie wypuściłam spomiędzy warg ciche parsknięcie śmiechem. Chłopak, widząc to, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zadowolony Matt bez ostrzeżenia owinął swoje ręce wokół mojego ciała, a następnie mocno mnie przytulił. Również go objęłam, wtulając się w jego tors i wtedy już nie potrafiłam powstrzymać jednej łzy, która spłynęła po moim policzku. Jednak nie przyniosła mi ona bólu. Wręcz przeciwnie. Słona ciecz wywoływała we mnie coś całkowicie innego. Wywoływała ulgę. Blondyn chwilę potrzymał mnie w niedźwiedzim uścisku, aż w końcu mnie puścił i odszedł o krok. Przez chwilę obserwował mnie z uśmiechem, trzymając swoje dłonie na moich barkach.
– Nie wiem, co miałaś w tej swojej głowie, że chociaż przez chwilę pomyślałaś o tym, że przez twoją chorobę możemy mieć o tobie jakieś negatywne zdanie – mruknęła swoim matczynym tonem Laura, podnosząc się z ziemi. Strzepnęła dłonie, a następnie ruszyła w moim kierunku z troskliwym uśmiechem. – Nie chcę mówić, że to niczego nie zmienia, bo jednak nieco zmienia, ale nie jesteś tylko chorobą. Dalej jesteś naszą przyjaciółką, a to, że teraz będziemy trochę bardziej zrzędliwi i martwiący się to chyba normalna sprawa – kontynuowała. Pokiwałam głową i posłałam jej wdzięczny uśmiech, gdy złapała mnie za dłoń i zacisnęła na niej swoje palce w geście wsparcia.
Nagle ze swojego miejsca wstał Cameron. Jak zwykle z gracją i aparycją półboga poprawił kołnierzyk swojego czarnego golfa, a następnie zerknął na mnie z błyskiem w swoich zielonych oczach.
– Wydaje mi się, że moje stanowisko też jest dość jasne – powiedział i również posłał mi ciepły uśmiech. – Nie przyjeżdżałbym tu, gdybym się nie martwił. I nie masz powodów do obaw. Może sytuacja między nami nie jest najlepsza, ale dalej uważam, że jesteś moją przyjaciółką. A przyjaciół się nie zostawia – mruknął, a w jego głosie wyczulam pewną dwuznaczność, której nie potrafiłam rozszyfrować. Zmarszczyłam brew, gdy jego uśmiech zmienił się na nieco bardziej kpiarski, gdy zerknął wymownie na Sheya za mną. – Prawda, Nathanielu?
I gdy tylko to powiedział, niemal czułam, jak atmosfera w pomieszczeniu całkowicie się zmienia. Laura, z którą wciąż splatałam swoje palce, zacisnęła mocniej swoją dłoń, a Matt przewrócił oczami. Głośne rozdrażnione westchnięcia przebiegły po całym pomieszczeniu.
– Zaczyna się – burknęła znużona Jasmine, zakładając nogę na nogę. Wygodniej wbiła się w oparcie kanapy i umieściła zdenerwowany wzrok w telewizorze.
– A było tak miło – pokręcił głową Scott i zacisnął usta w wąską linię. Odwrócił się w stronę otwartej szuflady i zaczął przekładać sztućce, jakby ta czynność była niesamowicie ważna i pochłaniająca.
Znów poczułam się zdezorientowana. Cameron z wysoko uniesioną brodą i chłodem w lśniących oczach spoglądał na Nathaniela. Jego cała postawa mówiła o tym, jaką niechęć posiadał w sobie do czarnookiego. Zerknęłam na Sheya przez ramię. Jego widok znów mnie zelektryzował. Ślad po trosce w jego oczach zaginął na dobrze. Teraz znów miałam przed sobą tego zimnego sukinsyna, który samą miną mógł uśmiercać. Jego szczęka była zaciśnięta do tego stopnia, że mogłaby ciąć diamenty, a puste, martwe oczy miały w sobie tak wielkie pokłady nienawiści, że mi samej zrobiło się niedobrze. Jego spięte ramiona było widać nawet przez materiał bluzy. Nawet nie mrugał. Wyglądał jak przerażający posąg z cieniami pod oczami sięgającymi policzków i spierzchniętymi oczami. Nie lubiłam, gdy taki był. Wyglądał jak bomba zdolna do samozapłonu. I najgorsze w tym wszystkim było to, że Wilson o tym wiedział. A mimo wszystko dalej w to grał.
– Masz na myśli coś konkretnego? – zapytał nagle Nate, a przez sam dźwięk jego głosu chciało mi się wymiotować.
Był taki zimny i pozbawiony życia. Cicha, nieprzyjemna chrypka raniła moje bębenki. Byłam pewna, że każdy w pomieszczeniu również to poczuł, bo niemal usłyszałam zamierające oddechy. Mogli być jego przyjaciółmi, ale każdy wiedział, że ze zdenerwowanym Nathanielem lepiej było nie zadzierać. Kątem oka zerknęłam na Luke'a, a jego postawa nieco mnie zdziwiła. W takich przypadkach był pierwszy do uspokajania Nate'a, ale tamtego wieczoru nie drgnął ani o krok. Dalej nie uniósł wzroku. Tępo wpatrywał się w swoje dłonie.
– O mój Boże, zawsze musicie tacy być? – piekliła się Moore, a na jej policzkach rozkwitły rumieńce złości. – To ważny dzień dla Victorii i powinien być ważny również dla was. Możemy w końcu jakoś poukładać i odbudować nasze relacje, a wy wolicie się kłócić.
– Może gdyby w końcu zaczął uważać na to, co mówi, takich sytuacji by nie było – warknął chłodno Shey, nie spuszczając spojrzenia z Camerona. Wilson prychnął pod nosem.
– Nie graj dobrego wujka – zakpił, nieprzejęty stanem czarnookiego. – Jeśli tak się wyrywasz do szczerych rozmów, to nie zgrywaj hipokryty. Wszyscy wiemy, że masz pewną tajemnicę, o której nie mówisz, a wydaje mi się, że jest ona dość istotna do tego, żeby „odbudować nasze relacje" – chłopak uniósł dłoń i palcem środkowym oraz wskazującym zrobił znak cudzysłowu w powietrzu.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Byłam pewna, że miało to związek z genezą ich kłótni, ale nie wiedziałam, co miało to do naszej szczerej rozmowy. Czyżby dotyczyło to... mnie? Nie mogłam się jednak dłużej nad tym zastanawiać, ponieważ po słowach Camerona Laura spojrzała na niego ze złością.
– Cameron! – krzyknęła zła. Brunet na chwilę zawiesił na niej swoje niewzruszone spojrzenie. Wzruszył barkiem i ponownie zerknął na Nathaniela, który nie poruszył się nawet o milimetr. Dalej stal przy tych cholernych drzwiach, zaciskając jedną z dłoni w pięść.
I coś podpowiadało mi, że w jego głowie jego własna pięść zaciskała się na gardle Camerona.
Zastanawiałam się, co musiało się pomiędzy nimi wydarzyć, że sama wzmianka o tym wprawiała zazwyczaj opanowanego Nathaniela w taki stan. I dlaczego zwykle kulturalny i dobrze wychowany Wilson zachowywał się jak gówniarz pragnący jedynie wszcząć kłótnię. To on zazwyczaj zaczepiał Nate'a, denerwował go i rzucał jakieś teksty, aby patrzeć, jak Shey gotuje się ze złości. Później to ktoś inny musiał go uspokajać.
– Zachowujecie się jak dwa pieprzone ratlerki spuszczone ze smyczy – wytknął im Matt i musiałam przyznać mu rację.
– Mówię tylko prawdę – mruknął Cameron, spoglądając na Nathaniela. – Jesteś takim pieprzonym hipokrytą, o Boże.
Wydawało mi się, że jeszcze jedno słowo, a ta głupia przepychanka słowna skończy się dużo gorzej. Jednak Nate ponownie mnie zaskoczył. Mogłabym postawić sto dolców na to, że w takiej chwili albo rzuci w stronę Wilsona jeszcze gorszy i bardziej upodlający tekst, po którym zielonooki nie wytrzyma i zacznie walkę, albo sam pierwszy da mu w mordę. Cóż, do tego przywykłam przez moją znajomość z czarnookim. Ale wtedy był inaczej. Niemal widziałam uwydatniające się na jego szyi żyły i ścięgna przez powstrzymywanie gniewu, ale mimo tego, nie zrobił nawet kroku w stronę Camerona. Zamiast tego wziął głęboki oddech, a następnie zacisnął szczękę jeszcze mocniej i odwrócił się w stronę drzwi.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała go zdziwiona Jasmine. Wydawało mi się, że nie tylko mnie zdezorientowała jego postawa. Każdy w pomieszczeniu przypatrywał mu się w szoku, a i sam Cameron wyglądał, jakby liczył na coś innego.
– Wyjdę stąd zanim będziecie musieli zmywać jego zapchloną krew ze ścian – wycedził przez zęby, a jego głos był jeszcze niższy i bardziej złowrogi, choć myślałam, że to niemożliwe. Mimowolnie po moim rdzeniu przeszedł dreszcz.
Nathaniel zacisnął dłoń na klamce z taką siłą, iż wydawało mi się, że ją zmiażdży. Zamaszystym ruchem otworzył drzwi, a drewno z łoskotem uderzyło w ścianę, przez co podskoczyłam z przestrachem. Nie oglądając się za siebie szybkim krokiem ruszył przed siebie i zniknął na klamce. W szoku wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed sekundą stał, zastanawiając się, czy to wszystko działo się naprawdę. Reszta moich przyjaciół wyglądała, jakby ktoś ich spetryfikował. Przełknęłam ślinę, a następnie zerknęłam na Camerona, który również nie krył zdziwienia. Jednak sekundę później zdezorientowanie zastąpiła złość i determinacja w jego zielonych tęczówkach. Obserwowałam, jak jego idealna twarz tężeje, a dłonie zawijają się w pięści.
– O nie, nie ma tak łatwo – warknął pod nosem, a następnie szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Jak burza przeszedł przez pomieszczenie i zgarnął swój płaszcz z wieszaka.
– Cameron, gdzie ty idziesz?! Zostań! – zawołała Laura, ale Wilson jej nie słuchał. Jak poparzony wyleciał z mieszkania.
Spanikowana spojrzałam po twarzach reszty, nie za bardzo wiedząc, co się właśnie stało. Zastanawiałam się, co oni, do cholery, wyprawiali, ale po minach pozostałych w pomieszczeniu, domyślałam się, że oni również nie mieli pojęcia. Trwaliśmy w takim zawieszeniu zaledwie przez kilka sekund, aż pierwsza ocknęła się Jasmine.
– Co za imbecyle – warknęła pod nosem, a następnie szybko ruszyła w stronę otwartych drzwi. Zaraz za nią z miejsca zerwał się Luke, który w końcu coś zrobił. Ruszył za blondynką, nie patrząc na nikogo innego. Nie minęła sekunda, a w ślad za nimi poszedł Chris. Gołym okiem widać było, że był naprawdę zaniepokojony i wiedziałam, że chodziło mu o Camerona.
– Luke... Luke! – zawołała Mia, ale szatyn jej nie słuchał. Niebieskooka zaklęła pod nosem i rzuciła ściereczkę na blat, a następnie pobiegła za swoim chłopakiem.
– Przecież oni się pozabijają – jęknęła desperacko Moore, ukrywając twarz w dłoniach. Jednak ona również zdecydowała się iść za resztą.
Nie za bardzo wiedziałam, co miałam zrobić, gdy cała reszta po kolei wychodziła z mieszkania. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzałam na Theo, gdy jako jedyni pozostaliśmy w środku. Mój brat pokręcił z niedowierzaniem głową i ze zmęczeniem wstał z kanapy, niezbyt przejęty całym tym wydarzeniem.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumny – powiedział szczerze. Westchnęłam ciężko.
– Łatwo nie było, ale wiem, że to chyba już ten czas – mruknęłam i skinęłam głową na drzwi. – Chyba powinniśmy tam pójść, nie sądzisz.
– Zapewne właśnie ci idioci tarzają się w śniegu, chcąc się zabić, a ja nie chcę przegapić takiego widoku – mruknął z lekką ironią, jak gdyby nigdy nic. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
O Boże, oby nie miał racji.
My również wybiegliśmy z mieszkania. Theo zamknął drzwi, a następnie razem pokonaliśmy schody. Pokonywałam ze trzy stopnie naraz. W końcu wybiegliśmy na dwór. Moje ciało zadrżało, gdy poczułam uderzenie zimna przez mroźne powietrze. Temperatura spadła chyba jeszcze bardziej. Śniegu było dużo więcej, a kolejne płatki sypały się z nieba jak z wiadra. Białe drobinki wirowały nad ziemią, ograniczając nam widoczność. Osiadały na moich włosach i lekkim ubraniu. Coś czułam, że te wypady naprawdę przepłacę chorobą. Zmarszczyłam brwi i wytężyłam wzrok, aby zobaczyć kogokolwiek.
– Widzisz ich? – zapytałam, gdy wyszliśmy na chodnik.
– Tam są – mruknął, wskazując ręką na stację paliw na końcu ulicy po przeciwnej stronie.
Zerknęłam w tamtym kierunku. Rzeczywiście, dostrzegłam kilka sylwetek przechodzących przez jezdnie oraz słyszałam zduszone, niewyraźne krzyki. Imbecyle. Przewróciłam oczami i po wymienieniu dwuznacznego spojrzenia z moim bratem, razem ruszyliśmy w tamtą stronę. Śnieg skrzypiał pod podeszwami moich białych adidasów, gdy szybkim truchtem zmierzaliśmy w tamtą stronę. Wiatr powodował gęsią skórkę, a po ulicy co jakiś czas przejeżdżał samochód. Ludzie spacerujący po chodnikach posyłali nam zdziwione spojrzenia, ponieważ mój strój musiał wzbudzać wiele kontrowersji. Jednak już nic nie było mi straszne. Dwa dni wcześniej łaziłam po mieście na bosaka i w samym staniku. Poczyniłam ogromny progres.
– Jesteś pierdolonie żałosny, Nate! – krzyknął Wilson, gdy znaleźliśmy się już dużo bliżej. – I doskonale o tym wiesz!
Wzburzony Shey szedł z rękoma w kieszeniach w stronę punktu sprzedaży. Nawet pomimo słabej widoczności spowodowanej zamiecią i odległością, czułam jego zdenerwowanie. Cameron szybkim krokiem podążał za nim. Reszta wesołej gromadki starała się ich dogonić. Przechodzili właśnie przez ulicę. Chris mówił coś Wilsonowi, podczas gdy Mia starała się uspokoić i zatrzymać Luke'a. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, czy ludzie w tym cyrku mieli dwanaście, czy po dwadzieścia kilka lat. Wraz z Theo również przeszliśmy przez jezdnie i po chwili znaleźliśmy się na placu należącym do stacji paliw.
– Nie potrafisz pogodzić się ze swoimi decyzjami! – kontynuował zielonooki, który szedł tuż za Sheyem. Nie przeszkadzało mu to, że krzyczał. Wiecznie opanowany i kulturalny Cameron Wilson zniknął, a w jego miejsce pojawił się awanturnik, który miał myśli samobójcze. Inaczej nie potrafiłam nazwać osoby, która dobrowolnie podjudzała Nathaniela, gdy był w takim stanie. A czułam, że od wybuchu dzieliły go sekundy. – Teraz nie masz z tym problemu, ale gdy to znowu się stanie, wszystko co robisz teraz pójdzie w diabły!
Te słowa sprawiły, że Nathaniel gwałtownie się zatrzymał, przez co Cameron również przystanął. Czarnooki odwrócił się w jego stronę, ciężko dysząc. Szczękę miał mocno zaciśniętą, a w jego czarnych oczach widniała furia. Jego ramiona trzęsły się, gdy zrobił trzy szybkie kroki w stronę drugiego chłopaka. Wilson nie wyglądał na przejętego i twardo stał na swoim miejscu. Gdy Shey znalazł się tuż naprzeciw niego, omal nie zetknęli się klatkami piersiowymi. Oboje byli podobnego wzrostu, choć to Nate górował o kilka centymetrów. Cameron nie wydawał się tym faktem niepocieszony.
– Przestań wracać do tej sytuacji. Nie masz o niczym pojęcia – warknął oschle, a jego zachrypnięty głos drżał ze skumulowanego gniewu, co oznaczało, że było bardzo źle. Naprawdę nie chciałam, aby po tym wszystkim zaczęli się jeszcze bić. Cameron uniósł rękę i ułożył ją na ramieniu bruneta, a następnie z całej siły go pchnął. Mimo dobrej koordynacji, ten ruch był tak mocny, że Nate lekko się zachwiał i odszedł o krok.
– To może nam to wytłumaczysz, hm? Bo ja sam nie wiem! – wrzasnął Cameron. W tym samym czasie razem z Theo dołączyliśmy do reszty naszych przyjaciół, z niepokojem patrząc na tę skretyniałą dwójkę przed nami.
– Boże, uspokójcie się w końcu – warknął Scott, jednak nie odważył się podejść bliżej nich.
Nikt z nas się nie odważył, ponieważ podejrzewałam, że każdy bał się dostać rykoszetem. Byli pogrążeni w furii i nie reagowali na nic. Jedyne, co widzieli, to siebie nawzajem, a w głowach mieli żądzę krwi. Stali naprzeciw siebie, mierząc się nienawistnymi spojrzeniami. Głośno oddychali, a ich ramiona unosiły się i opadały w zawrotnym tempie. Kolejne śnieżynki osiadały na ich ciemnych ubraniach i zmierzwionych włosach, a rumieńce zimna wykwitały na ich twarzach wraz z rumieńcami złości.
– Ufałem ci! – krzyknął Cameron, a w jego głosie coś się zmieniło. Oprócz namacalnej złości i rozdrażnienia była tam również nuta... żalu. Jak gdyby zawiódł się na Nathanielu i nie umiał się z tym pogodzić. – Traktowałem jak przyjaciela! Jak brata! – kontynuował, gestykulując dłońmi.
– Więc dlaczego kazałeś mi wybierać, co?! – odpowiedział równie głośno Nate, ale jego głos był jeszcze bardziej donośny i potężny. Wydawało mi się, że rozniósł się echem po kilku przecznicach dalej. Również siedziało w nim tak wiele... tak wiele żalu. Żalu, który starał się maskować furią.
Wybierać? W czym? Dlaczego musieli się tak kłócić o przeszłość? O co poszło? Tyle pytań siedziało mi w głowie, ale przez strach ani jedno nie wyszło spomiędzy moich ust. Bałam się, że to wszystko nie prowadziło do niczego dobrego. Reszta wokół mnie miała chyba podobne przemyślenia, choć w przeciwieństwie do mnie, oni wiedzieli, o co się pokłócili. Może to dlatego im nie przerwali, a pozwolili kontynuować tę bezsensowną walkę.
– Bo nic innego do ciebie nie docierało! – wrzasnął Cameron, wskazując na niego palcem. – Gdybyś zrobił to, co od początku zamierzałeś, byłbyś szczęśliwy! I nie słuchałeś nas! Ludzi, których znasz od lat! Posłuchałeś... posłuchałeś jej! – warknął, a przy ostatnim słowie pięść Nathaniela niebezpiecznie zadrżała. – Dlatego kazałem ci wybierać! A ty pokazałeś, co się dla ciebie liczy!
– Nie miałeś prawa tego robić – syknął wzburzony Shey. – Postawiłeś mi ultimatum, a wiedziałeś, w jakim syfie siedzimy. Więc nie dziw się, że tak wybrałem.
Kątem oka zauważyłam, że trójka mężczyzn z nietęgimi minami, która do tej pory stała przy samochodzie po drugiej strony parkingu, zmierzała w naszą stronę. Zmarszczyłam brwi, gdy zauważyłam, że swoje spojrzenia mieli ulokowane w Nathanielu i Cameronie. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie. Byli sporo starsi od nas i biła od nich nieprzyjemna energia. Trąciłam łokciem Matta. Chłopak spojrzał na mnie z niezrozumieniem, a następnie powiódł za moim wzrokiem. Jego oczy nieco się rozszerzyły.
– Okej, chyba mamy problem – mruknął, tym samym powodując, że wszyscy, prócz Wilsona i Nate'a spojrzeli w tamtą stronę. W końcu mężczyźni zatrzymali się kilka metrów od nas.
– Jak księżniczki nie zamkną mord i nie przestaną się tak dramatycznie wydzierać, to będą mieć do czynienia z nami – wypluł jeden z nich stojący po środku. Miał długą, brunatną brodę, skórzaną kurtkę i znoszone spodnie. Od razu w oczu rzucił mi się jego brak przednich zębów, prze które lekko seplenił.
Nate nawet na niego nie spojrzał.
– Jeśli dobrze kojarzę to nie twoja stacja paliw, więc wypierdalaj, zanim będzie mi się chciało na ciebie spojrzeć – warknął oschle ze wzrokiem wbitym w twarz Camerona. Nie wyglądał na ani trochę przejętego, a bardziej zdenerwowanego, że ktokolwiek miał prawo mu przeszkadzać.
Mężczyznom wyraźnie nie spodobała się jego nonszalancja.
– Słuchaj, księżniczko, jeśli zaraz stąd nie pójdziesz i nie zabierzesz ze sobą tego pedała to sami będziecie szukać swoich zębów – charknął, wskazując dłonią na Camerona.
I gdy myślałam, że gorzej być nie mogło, Nathaniel całkowicie znieruchomiał, jakby ktoś właśnie zatrzymał go w czasie. Nawet jego ramiona nie drgnęły, a jedyną oznaką tego, że w ogóle żył, było to, że mrugał. Jego twarz stężała, a brwi lekko się zmarszczyły, jakby uporczywie nad czymś myślał. Następnie zabijająco powoli spojrzał wprost w oczy mężczyzny, który uśmiechał się ironicznie, ukazując swój brak zębów. O ironio.
– Jak ty go, kurwa, nazwałeś? – zapytał głosem o temperaturze zera absolutnego.
Już sama jego postawa spowodowała, że uśmiech nieznajomego mężczyzny zniknął mu z twarzy, a gdy usłyszał jego lodowaty głos, zmarszczył gniewnie gęste, długie brwi. Jego kompani stojący obok również nieco się nastroszyli, jakby w każdej chwili byli gotowi do ataku. Wyglądali jak rozwścieczone kundle, podczas gdy Nate przypominał spokojnego dobermana, który tylko czekał na atak. Jego opanowanie zaczęło mnie przerażać. To, jak wtedy wyglądał. Jak rzeźba wykuta w złocie.
Cameron spojrzał znacząco na Nathaniela. Widać było, że ani trochę nie przejął się słowami mężczyzny, a bardziej zafrasowała go postawa Sheya.
– Tak jak słyszałeś – burknął mężczyzna i zrobił kilka kroków w stronę wciąż stojącego na swoim miejscu Nate'a.
To było w pewien sposób imponujące. To, że nawet nie drgnął. Choć był o wiele młodszy od swojego przeciwnika, łaskawie czekał, aż ten sam się do niego pofatyguje. Bo znał swoją wartość na tyle, że nie miał zamiaru poświęcać uwagi komuś, kto był tego niewart. Jedynie na niego patrzył oceniającym i na wskroś lodowatym wzrokiem. Widać było, że nieznajomy mężczyzna nie potrafił wytrzymać tego spojrzenia, więc wolał umieścić go w twarzy Camerona.
– Powiedz swojemu koledze, żeby nie pajacował, bo źle się to dla niego skończy – rzucił w stronę Wilsona, mając na myśli Sheya. Zielonooki z całkowicie kamienną miną wzruszył ramionami, wkładając jedną z dłoni do kieszeni.
– Jedyną osobą, dla której może się to źle skończysz, jest pan wraz ze swoimi przyjaciółmi, więc z całego serca radzę, aby panowie wrócili, skąd przyszli – powiedział jak zwykle politycznie Cameron, nie rezygnując ze swojej kultury do obcych osób nawet w takiej sytuacji. Następnie znów zerknął na Sheya, który wpatrywał się pustym wzrokiem w twarz nieznajomego. – Czasami ciężko go zatrzymać, gdy już zacznie.
Widać było gołym okiem, że odpowiedź Wilsona ani trochę nie pomogła, a jedynie jeszcze bardziej zdenerwowała brodacza. Niemal się zapienił, zaciskając dłonie w pięści. Zapewne myślał, że Cameron się z niego naigrywa, ale nie miał pojęcia o tym, że miał w stu procencie racji. Każdy, kto znał Nate'a, wiedział, jak... porywczy był. Bo miał rację. Gdy już zaczął wojnę, nikt nie był w stanie go zatrzymać.
– Co ty, kurwa, powiedziałeś pierdolona cioto?! – zawołał mężczyzna.
A potem już poszło szybko.
Nawet nie wiem, w którym momencie, Nathaniel zrobił dwa kroki w stronę mężczyzny, a następnie zamachnął się z taką siłą, że gdy jego pięść spotkała się ze szczęką starszego brodacza, ten zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył. Syknęłam głośno, wzdrygając się i omal nie dostając zawału. Nie upadł tylko dlatego, że jego kompani go przytrzymali. W pierwszej chwili było widać, że całkowicie go zamroczyło i nie za bardzo wiedział, co się w ogóle stało. Gwałtownie mrugał, rozglądając się na boki. Nathaniel w tym samym czasie wyprostował się i strzelił w karku, a następnie z kamienną miną spojrzał na dwoje knykcie. Poruszył palcami i wyglądał przy tym tak niewzruszenie, jakby właśnie prawie nie znokautował drugiego mężczyzny. Następnie nawiązał kontakt wzrokowy z Cameronem, który spojrzał na niego z uniesioną brwią.
– Zawsze miałeś lepszy lewy sierpowy od prawego – mruknął z lekkim uznaniem, na co Nate wygiął usta w kpiarskim półuśmiechu.
– Wydaje mi się, że oba są tak samo dobre – odpowiedział.
Nie powiedzieli nic więcej, ponieważ kiedy znokautowany mężczyzna się otrząsnął, jego ciemne oczy zalśniły gniewem. Z głośnym warknięciem cała trójka ruszyła na Nathaniela, który niezbyt się tym przejął. Co więcej, mogłabym przysiąc, że gdy ponownie strzelił z karku i spojrzał na swoich przeciwników, na jego wargach pojawił się ten delikatny uśmiech pełen cynizmu i arogancji. Jednak Nate nie był sam. I o ile jego i jego ciągoty do bójek rozumiałam, tak moja szczęka opadła do samej ziemi, gdy nagle Cameron pojawił się obok Sheya i z całej siły zamachnął się, uderzając w policzek mężczyznę, który niemal rzucił się na Nate'a. Chudy dryblas zachwiał się i zgiął w pół, za co mu się nie dziwiłam, ponieważ Cameron zrobił to z taką precyzją i szybkością, iż mnie samą to zelektryzowało. Laura głośno pisnęła.
– Zrób coś, do cholery! – krzyknęła Laura, gdy jeden z mężczyzn zaczął szarpać się z Cameronem, podczas gdy dwójka pozostałych próbowała uderzyć Nate'a. Chłopak był jednak dużo zwinniejszy i sprawnie unikał ciosów, wymierzając im własne. Ale nie był alfą i omegą, a jego oponenci byli dość postawni, toteż jęknęłam głośno, gdy nagle jeden z nich uderzył go prosto w skroń.
Scott spojrzał na nią z powątpieniem. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nikt z nas nie zamierzał przerwać tej bójki. Wszyscy, prócz Laury, która była wyraźnie zatroskana, przyglądali się tej scenie z niewzruszeniem, a nawet z lekką obojętnością. Jedynie Matt z Theo się uśmiechali, mrucząc coś do siebie.
– Pięć dych na Nate'a i Camerona – mruknął cicho mój brat, na co spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Stoi – odpowiedział wesoło Donovan. – Jest ich więcej. Mają przewagę.
– Ale Nate to maszyna – komentował jak gdyby nigdy nic Theodor, zakładając ręce na piersi. – A Cameron jest zaskakująco szybki – dodał, oglądając, szarpaninę Wilsona z chudym mężczyzną z dredami i fioletową bandaną. W tym samym czasie dryblas zamachnął się, czego Cameron nie zauważył i co przepłacił ciosem w nos. Zacisnęłam usta w wąską linię, gdy stróżka ciemnoczerwonej cieczy pociekła z jego nozdrza. – Ajaj, myślicie, że złamany? – zapytał, gdy Wilson ociężale i z głośnym okrzykiem wojennym naparł na tego z dredami. Złapał go w pasie i oboje przez chwilę się siłowali, aż w końcu wpadli w jedną z zasp.
– Wydaje mi się, że nie – odpowiedział dyplomatycznie Scott, na co Laura złapała się za głowę i znów na niego spojrzała.
– No zróbcie coś, do cholery! Oni się pozabijają! – krzyknęła, kiedy reszta jak nigdy nic oglądała ich potyczkę. Hayes przewrócił oczami i już chciał odpowiedzieć, ale wyprzedziła go Jasmine.
– Dajmy im się wyciszyć – mruknęła. Wszyscy spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. Blondynka popatrzyła na każdego z nas, po czym niedbale wzruszyła ramionami. – Oboje ostatnio są nie do zniesienia. Nic im się nie stanie, jak w końcu ktoś trochę ich poobija.
– Jasmine ma rację – zgodził się w ciszy Parker, z niezidentyfikowaną miną obserwując widowisko przed nami. – Potrzebują trochę orzeźwienia.
Ich postawa zdziwiła mnie najbardziej. W końcu zawsze pilnowali Nate'a jak dziecka i nie pozwalali, aby włos spadł mu z głowy. W tamtej chwili patrzyli na niego z lekkim zadowoleniem, jakby cieszyli się, że dostanie nauczkę. Musiałam przyznać, że trochę ich rozumiałam. Już dawno dowiedziałam się, że w takich chwilach nie było co mu przeszkadzać. I tak nikogo nie słuchał, a jego kłótnie z Cameronem były niedorzeczne. Potrzebowali trochę ochłodzenia umysłów i swoich charakterków. I oczywiście umierałam ze strachu za każdym razem, gdy tylko zerkałam w jego stronę, jednak nie miałam zamiaru tego przerywać. Jasmine miała rację. Nate umiał się bić, a jego oponenci niekoniecznie, więc bardziej przypominało to przepychankę w przedszkolu. Nie mówiąc już o Cameronie, który dalej tarzał się w śniegu.
– I ja się zgadzam – powiedział Chris. Stał obok mnie z założonymi na piersi rękoma i lekko obrażoną miną, gdy wpatrywał się w Wilsona. – Ostatnio jest nieznośny.
– Dalej nie mogę ogarnąć waszej relacji – powiedział w końcu Matt, marszcząc twarz i zwężając oczy. – Czy wy jesteście razem?
Adams spojrzał na niego jak na imbecyla, choć musiałam przyznać, że i mnie to interesowało. Przez ostatni czas wyglądali, jakby się do siebie zbliżyli, ale przez zawirowanie w moim życiu nie miałam nawet czasu, aby wybadać tę sprawę. Wiedziałam, że jeśli Chris mi wybaczy nadrobię każdą sekundę z naszych straconych lat.
– Nie – odpowiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Ale gdy tylko to powiedział, jedna z jego równych brwi zmarszczyła się, a jego twarz nie była już taka pewna. – Chyba nie.
– O mój Boże, związek z tym idiotą musiałby być katorgą – zarechotał Scott. Na jego słowa Laura spojrzała na niego z dołu z dość zdegustowaną miną.
– Tak, potwierdzam, że związek z idiotą to katorga – mruknęła dziewczyna, a sarkazm, z jakim to powiedziała wywołał lekki śmiech Theo i Matta. Scott za to spojrzał na nią z urazą i nachmurzył się.
Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak musiało to wyglądać z perspektywy osoby trzeciej. Gdy kilka osób bez jakiegokolwiek zaangażowania patrzyło na bijących się mężczyzn obstawiając przy tym, kto wygra i o debatując o związkach. Oczywiście, że się zamartwiałam i za każdym razem, gdy obrywał, musiałam przymykać powieki, jednak byłam zadowolona z tej bójki przez jedną małą rzecz. Nate wszczął ją, ponieważ ktoś obraził Camerona. I może było to popaprane, ale było również dobrym znakiem i płomyczkiem nadziei na to, że ich przyjaźń nie była do końca stracona.
Westchnęłam cicho i chcąc nie chcąc, również założyłam ręce na piersi, spoglądając na to, jak Nathaniel odepchnął jednego mężczyznę. Ten upadł i wpadł w zaspę obok Camerona. Shey z głośnym oddechem uderzył drugiego faceta w brzuch, przez co ten głośno zakaszlał.
– Przecież on będzie chory – westchnął cicho Chris, patrząc na Camerona, którego golf był już całkowicie przemoczony.
– Przebierzesz się za pielęgniarkę i go wyleczysz – zarechotał Matt, na co Adams pokazał w jego kierunku środkowy palec. Uniosłam kącik ust, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że podobną rozmowę przeprowadziłam dziś z Nathanielem.
Jak na zawołanie spojrzałam na chłopaka, który był w trakcie przepychania się z dwa razy większym od siebie facetem, którego brzuch przypominał napompowany balon. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że był to zabawny widok, choć moje serce nieco się ścisnęło, gdy zauważyłam jego zdarte i zakrwawione knykcie oraz strużkę krwi ściekającą po jego skroni z rozciętego łuku brwiowego. I właśnie wtedy poczułam, że już dostali nauczkę i chciałam to skończyć.
– Już starczy – powiedziałam w końcu, patrząc znacząco na roześmianego Scotta. Chłopak spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem, a jego uśmiech lekko przygasł. Westchnął i po chwili zastanowienia przewrócił oczami ale pokiwał głową.
– Dobra, dosyć tego cyrku – mruknął. Ruszył w kierunku przepychających się ze sobą mężczyzn, a w ślad za nim poszedł Luke. Wyglądali jak ojcowie, którzy zamierzali rozdzielić psotne dzieci w piaskownicy.
– Nie umieją się bawić – jęknął Matt, ale również poszedł za swoimi przyjaciółmi.
Scott i Luke odsunęli od Nathaniela dwójkę mężczyzn, co nie było problemem zważywszy na to, że ledwo stali. Sam Nate również wyglądał na zmęczonego, ale przy nieznajomych przeciwnikach prezentował się nienagannie. Wyprostował się i z głośnym oddechem patrzył na ich zakrwawione twarze, gdy Parker i Hayes jak szmaciane laleczki odciągnęli ich na bok, podczas gdy ci dalej wykrzykiwali niezrozumiałe słowa i machali rękoma. W tym samym czasie Donovan nachylił się nad leżącym w zaspie dryblasie, którego zepchnął z siebie Cameron.
– Przepraszam, panie z dredami, ale koniec zabawy – zawołał z uśmiechem, tykając go palcem w plecy.
Następnie złapał go za ramiona, a następnie sprawnie podniósł do pionu, podczas gdy Wilson przekręcił się na plecy i z głośnym oddechem leżał w śniegu, starając się uspokoić. Matt również wyprowadził mężczyznę na parking, a następnie pchnął go w stronę swoich kolegów, którzy zmierzali w stronę samochodów, dalej mamrotając coś pod nosem. Wszyscy patrzyliśmy w ich stronę, aż w końcu zaczęli wsiadać do swojego samochodu. Luke wraz ze Scottem strzepnęli swoje ręce, a następnie spojrzeli na Nathaniela. Brunet, którego włosy sterczały w każdą stronę, odetchnął głośniej i przełknął ślinę.
– Lepiej ci, Rocky? – zaśmiał sie Hayes.
Chłopak nie odpowiedział. Zamiast tego niezgrabnie podszedł do miejsca, w którym leżał Cameron. Z cichym jękiem pochylił się i zajął miejsce na krawężniku obok niego. Widać było, że gwałtowne ruchy sprawiały mu ból. Skrzywił się nieznacznie i spojrzał na swoje pozdzierane dłonie, a następnie ułożył przedramiona na swoich ugiętych kolanach i wyprostował ręce. Splunął w bok, a jego ślina mieszała się z krwią. Ostatni raz westchnął ciężko, podczas gdy leżący obok niego Cameron stęknął. Jedną z dłoni położył na swoim szybko poruszającym się brzuchu. Nogi miał wyprostowane, a jego czarne ubranie odznaczało się na czarnym śniegu. Po kilku sekundach ociężale dźwignął się do siadu, wykręcając przy tym twarz w grymasie bólu. Przymknął powieki. Z jego nosa ciekła krew, a oko miał lekko zasiniałe. Włosy natomiast w totalnym nieładzie. W końcu zajął taką samą pozycję jak Shey, ciężko wzdychając. Przez chwilę patrzyli przed siebie, normując swoje oddechy.
I właśnie wtedy to się stało. Gdy przypadkowo zerknęli na siebie, niby ukradkiem, niby nie. Z początku oboje chcieli zachować nieprzyjemne wyrazy twarzy i nieprzychylne spojrzenia, ale to było silniejsze od nich. Nie minęło kilka sekund, a ich usta rozciągnęły się w podobnych do siebie uśmiechach. Oczy Camerona pojaśniały, gdy pokazał swoje równe, białe ząbki ze śladową ilością krwi na nich. Nate również unosił kącik ust, aż w końcu zwiesił głowę i pokręcić nią z cichym parsknięciem śmiechem. W ślad za nim poszedł Wilson, który nie hamował się i po chwili wybuchł donośnym rechotem.
W pierwszym momencie reszta z nas była zdezorientowana i nie za bardzo wiedzieliśmy, co się dzieje. Jednak ten jego durny rechot i uśmiech Nate'a oraz ta cała abstrakcyjna sytuacja spowodowała to, że my również nie potrafiliśmy opanować cisnących się na twarz uśmiechów. Pierwszy pękł Matt, który dołączył do Camerona z tym swoim zaraźliwym chichotem godnym hieny.
– Jesteście takimi idiotami, o mój Boże – pokręciła głową Laura, ale sama nie mogła ukryć drżenia kącików warg. Cameron zaśmiewał się do rozpuku, aż w końcu znowu runął w śnieg.
Jasmine i Scott zaczęli dywagować nad idiotyzmem swoich przyjaciół, podczas gdy ja zerknęłam przez ramię, a mój wzrok padł na Mię, która stała na samym końcu. Ona jako jedyna nie wtrąciła się w całą sytuację i nie odezwała ani słowem. Z rękoma w kieszeniach białych jeansów, patrzyła pusto przed siebie, a jej szczęka lekko dygotała przez panujące zimno. Miała na sobie jedynie cienki sweterek i białe nike. Jej twarz była nieodgadniona, ale gdy wyczuła, że się jej przypatrywałam, odwróciła głowę i nawiązała ze mną kontakt wzrokowy. W jej pięknych, niebieskich tęczówkach znów ujrzałam tę troskę, miłość i tak cholernie wiele cierpienia. Jak gdyby męczyła ją ta cała sytuacja. Mnie męczyła ona również. I obie to wiedziałyśmy. Niegdyś byłyśmy nierozłączne. Gdzie Roberts tam i Clark. Spędzałyśmy każdą sekundę razem i wiedziałyśmy o wszystkim, co działo się w naszym życiu. Wspierałyśmy się. Kiedy to wszystko tak się zmieniło? Przecież miałyśmy tylko po dwadzieścia dwa lata i całe życie przed sobą. Po moim powrocie do Culver City bywało różnie, aż w końcu porozmawiałyśmy szczerze przed barem, gdzie zastałam ją całkowicie pijaną. Przyznała się, że za mną tęskni. Ja za nią również. Jednak wtedy nie pogodziłyśmy się całkowicie, bo Mia nie wiedziała o mnie wszystkiego. Nie wiedziała o chorobie.
Teraz miałam odkryte wszystkie karty. I chciałam jej w swoim życiu bardziej, niż czegokolwiek innego. Tylko od niej zależało, jak to wszystko potoczy się dalej.
I co zabawne, tylko u niej wiedziałam, że mnie nie zostawi. Gdy miałam niepewność względem innych czy Nathaniela, z nią byłam pewna, że będzie inaczej. Bo mimo upływu czasu dalej miałyśmy tę więź, której żadna z nas nie potrafiła zerwać. Dlatego gdy skinęłam głową, wpatrując się w piękne oczy, a na jej wargi wpłynął delikatny uśmiech, wiedziałam, że będzie dobrze. Niemal w tym samym czasie ruszyłyśmy w swoje strony, jak gdyby pchane jakimś niewyjaśnionym wiatrem. Wyglądała pięknie z twarzą, na której topniały drobinki śniegu. Gdy tylko znalazłyśmy się obok siebie, bez słowa oplotłam ją ramionami, z całej siły przytulając ją do swojego zziębniętego ciała. Z nią było nie lepiej. Przymknęłam powieki, wciskając nos w jej pachnącą konwaliami szyję. Bo w jej ramionach czułam się jak w domu. Jak wtedy, gdy miałyśmy siedemnaście lat.
– Już nigdy mnie nie okłamuj – szepnęła wprost do mojego ucha, na co przyciągnęłam ją do siebie jeszcze mocniej. – Nie chcę cię stracić. Zbyt wiele razy to zrobiłam.
– Przysięgam – obiecałam jej.
Chwilę tak postałyśmy, ale obie wyczułyśmy, że coś było nie tak. Zmarszczyłam brwi i lekko się od niej odsunęłam, a następnie obie jak na zawołanie spojrzałyśmy w kierunku lekko uśmiechniętego Adamsa, który wpatrywał się w nas z tym znajomym błyskiem w piwnych tęczówkach. Pociągnęłam nosem i skinęłam w jego stronę. Mia wciąż obejmowała mnie ramieniem.
– Aż miło się na to patrzy – powiedział z zadowoleniem.
– Dołączysz, czy będziesz tylko tak stał i się gapił? – zawołałam.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Skocznym krokiem znalazł się obok nas, a następnie przyciągnął nas obie do niedźwiedziego uścisku. Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia śmiechem, kiedy poczułam ciepło bijące od ich ciał i znajome połączenie ich zapachów. Wtedy czułam, że nie potrzebowałam niczego więcej, ponieważ miałam ich obok siebie. Moją rodzinę. Mocno wtulałam się w nich jak w ulubionego misia, zaciskając dłonie na ich ubraniach, a oni nie byli mi wcale dłużni. Bo również się za nami stęsknili. Za naszą trójką. Za trzema muszkieterami.
I wtedy już wiedziałam, że wszystko się ułoży.
Gdy już się od siebie oderwaliśmy, z uśmiechem przeniosłam wzrok na scenę, jaka odgrywała się nieopodal. Laura głośno wyrażała swoje nieprzychylne zdanie na temat ich lekkomyślności, podczas gdy Nate z Cameronem jak zbite dzieci siedzieli na krawężniku. W pewnym momencie Scott spróbował uspokoić swoją dziewczynę, ale skończyło się tak, że naskoczyła na niego z takim mordem w oczach, że sam zajął miejsce obok Wilsona, wyglądając jak przestraszony uczeń czekający na karę. Nie potrafiłam nie parsknąć na ten widok.
– Chodźcie, zanim znów odeśle ich do przedszkola – mruknęła niezrażona Mia, splatając razem nasze dłonie. Posłałam jej wdzięczny i szczery uśmiech, a następnie całą trójką podeszliśmy bliżej.
– Banda skończonych bęcwałów z ilorazem inteligencji równym inteligencji kalosza! – zawołała zaperzona dziewczyna aż w końcu westchnęła ciężko i założyła ręce na piersi. Nate spojrzał na nią z dołu z niewzruszeniem, zadzierając głowę.
– Skończyłaś? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
Brunetka zwęziła gniewnie oczy, wytrzymując siłę jego spojrzenia.
– Jak z tobą skończę, to nawet Victoria cię nie uratuje – syknęła. Uniosłam brwi, ponieważ nawet nie będąc w centrum zainteresowania, rozmowa i tak schodziła na mnie. Trzeba było mieć talent, nie ma co.
Nathaniel przewrócił oczami, ale już nie odpowiedział. Jasmine pokręciła głową.
– Wracamy, bo trzeba was ogarnąć i przywrócić do stanu używalności – mruknęła dziewczyna.
Wszyscy się z nią zgodziliśmy. Luke podał rękę Sheyowi, który skinął w podziękowaniu i złapał ją, a następnie ociężale uniósł się do pionu. Chodź nieco się chwiał, nie wyglądał, jakby zaraz miał runąć jak długi. Cameron był jego przeciwieństwem, ponieważ do pozycji stojącej musiał go podnieść Chris wraz z Mattem. Ledwo stał na nogach, więc chłopcy zarzucili sobie jego ręce na ramiona, aby jakoś doholować go do naszej kamienicy.
– Ostatni raz się biłeś – zrzędził Adams, kiedy powolnie zaczęli kierować się w stronę wyjścia z parkingu. Cameron spojrzał zamglonym wzrokiem na jego profil, po czym wyszczerzył zęby w maniackim i nieco nieprzytomnym uśmiechu.
– Podobno lubisz sportowców – zakpił, na co Chris przewrócił oczami.
– Ale nie takich ledwo żywych – burknął, choć na jego szyi uformował się rumieniec. Nie wiedziałam, czy był to rumieniec zawstydzenia czy spowodowany zimnem.
– Jesteście obrzydliwi – przyznał im Donovan.
Westchnęłam i spojrzałam na Nathaniela w tym samym czasie, w którym popatrzył na mnie on. Wyglądał na całkowicie zmęczonego, a krew z łuku brwiowego zaschła na jego twarzy. Miał dużo lepszą wytrzymałość i kondycję, niż Cameron, bo od lat trenował i niejednokrotnie staczał dużo krwawsze walki. Pokręciłam ciężko głową, a następnie zrobiłam w jego kierunku kilka kroków.
– Czy ty zawsze musisz rozwiązywać konflikty pięściami? – zapytałam zrezygnowana. Chłopak wzruszył ramionami, poprawiając kaptur swojej przemoczonej bluzy.
– Przecież go nie uderzyłem – mruknął, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Jasmine pokręciła głową ze zrezygnowaniem, a ja musiałam przyznać jej rację. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął bić się z Cameronem.
– Wracajmy – mruknął cicho Luke, a następnie złapał Mię za rękę i ruszył za resztą w kierunku ulicy. Wciąż unikał mojego wzroku, co zaczynało mnie niepokoić.
Jednak te myśli opuściły moją głowę, gdy spojrzałam ponownie na twarz Nathaniela. Nie wiedzieć czemu, na moich ustach wykwitł delikatny uśmiech. Pokręciłam z politowaniem głową, a następnie zacisnęłam skostniałe z zimna palce na rękawie jego bluzy i pociągnęłam go w swoją stronę. Zrozumiał przekaz i dobrowolnie postawił krok w moją stronę, obserwując mnie z góry.
– Chodź, opatrzymy ci to – mruknęłam.
Było mi zimno, więc bez zastanowienia przylgnęłam do jego ciała, obejmując jego brzuch ramionami jak diabelskie sidła. Mogłam wymigać się faktem, iż chciałam go przytrzymać w razie tego, gdyby miał się przewrócić, ale tak naprawdę chciałam go po prostu przytulić. Chłopak nie miał nic przeciwko i całkowicie mi na to pozwolił. Co więcej, sam przerzucił swoją rękę przez moje ramiona. Było mi dużo cieplej, a jego zapach powodował przyjemne wibracje w moim brzuchu. Powolnie zaczęliśmy iść w kierunku kamienicy, podążając na samym końcu za naszymi przyjaciółmi. Nie spieszyliśmy się, ponieważ bałam się, że mogło zakręcić mu się w głowie i zrobić niedobrze. Uspokajająco wdychałam zapach jego perfum, robiąc się coraz bardziej senna.
– Czyli jednak będziesz dziś moją pielęgniarką? – zapytał ochryple, przybliżając brodę do mojej głowy. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując powiew jego oddechu w moich włosach i lekki ruch jego warg.
– Cóż, zobaczymy, co da się zrobić – odparłam równie cicho. – Chociaż ta propozycja z dentystką jest dużo bardziej kusząca – dodałam mimochodem i niemal czułam, jak przewraca oczami.
– Ty naprawdę prosisz się o kłopoty – westchnął, na co uśmiechnęłam się w materiał jego bluzy, ale już nic nie powiedziałam.
Śnieg trzeszczał pod naszymi butami, gdy szliśmy w kierunku naszego mieszkania. Byliśmy tam niespełna trzy minuty później. Po tym, gdy Matt z Chrisem przetransportowali jakoś biednego Camerona do środka, reszta wtłoczyła się za nimi. Musiałam odsunąć się od Sheya, gdy przechodziliśmy przez drzwi, które mimo takiego stanu nadal dla mnie przytrzymał. Nie chciałam się już z nim kłócić, a po widoku jego oczu wywnioskowałam, że on również. Kiedy nie czułam już bliskości jego ciała i zapachu jego perfum, które zdecydowanie były moimi ulubionymi, poczułam nieprzyjemne pieczenie w gardle, które zignorowałam. Śmiejąc się z narzekania Donovana na Wilsona wspięliśmy się po schodach i kilkadziesiąt sekund później znajdowaliśmy się już w ciepłym mieszkanku.
– Cholera, mam nadzieję, że nie jest złamany – jęknął Cameron, gdy Matt rzucił go na kanapę jak szmacianą laleczkę. Wylądował na plecach, nieco marszcząc twarz. Dotykał delikatnie swojego zakrwawionego nosa.
– A ja mam nadzieję, że tak. Może w końcu będziesz miał nauczkę – prychnął Chris, zakładając ręce na piersi. Cameron nie skomentował jego słów, choć czułam, że cisnęło mu się na język wiele słów.
Theo poszedł po apteczkę w tym samym czasie, w którym reszta zaczęła ściągać mokre buty. Mia weszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę, wyciągając przy tym pełno kubeczków. Zastanawiałam się, skąd w ogóle tyle ich mieliśmy. Rzadko kiedy przyjmowaliśmy gości. W ciszy spojrzałam na stojącego obok mnie Nate'a. W dobrym świetle jego rana wyglądała jeszcze gorzej, co nieco mnie zmartwiło. Pustym wzrokiem wpatrywał się w niezidentyfikowany punkt przed sobą z dłońmi ukrytymi w kieszeniach jeansów.
– Chodź, opatrzymy ci to – powiedziałam nagle. Chłopak zerknął na mnie kątem oka. Widząc moją przyjazną minę, niemal niezauważalnie skinął głową, co mnie cieszyło. Nie miałam sił, aby wdawać się z nim w dyskusję.
Ruszyłam w kierunku korytarza, a Nate podążył za mną. Nikt nawet nie zareagował. Wszyscy byli zbyt pogrążeni debatowaniem o zajściu na parkingu, komentowaniem meczu baseballa, który leciał w telewizji i składaniem zamówień na herbatę do Mii. W całym mieszkaniu znów zapanował harmider, co było nawet przyjemne ze względu na to, że zazwyczaj było w nim cicho, a wyjątkami były jedynie moje ataki, gdzie to sprowadzałam tam wielu ludzi.
Otworzyłam drzwi i weszłam do swojej sypialni, w międzyczasie zapalając w niej światło. Kiedy chłopak również przekroczył próg, skinęłam głową w stronę łóżka.
– Siadaj i poczekaj chwilę. Przyniosę potrzebne rzeczy – powiadomiłam go.
Przeszłam do łazienki, gdzie wzięłam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Całe szczęście, że mieliśmy spory zapas i byliśmy wraz z Theo przezorni. Obładowana plastrami, gazikami, mokrymi chusteczkami i wodą utlenioną po trzech minutach wróciłam do swojego pokoju. Weszłam do środka i zamknęłam nogą drzwi z cichym trzaskiem. Nate siedział na moim łóżku z nogami spuszczonymi na podłogę. W ciszy obserwował wnętrze pokoju, a gdy zdał sobie sprawę z tego, że wróciłam, przeniósł zmęczone spojrzenie na moja twarz. Posłałam mu delikatny uśmiech, którego nie odwzajemnił, ale nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że był nieźle poobijany i wykończony.
Podeszłam do łóżka i rzuciłam na materac wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Następnie zblokowałam z nim spojrzenie.
– Mocno boli? – zapytałam, obserwując rozcięcie na jego skroni. Chłopak patrzył na mnie z dołu z niewzruszoną miną. Pokręcił głową.
– Bywało gorzej – odpowiedział lakonicznie, na co przewróciłam oczami.
– Zawsze musisz przyciągać do siebie ludzi, którzy tak jak ty mają problem z opanowaniem emocji – burknęłam, ale w moim głosie pobrzmiewała nutka kpiny. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę i stanęłam tuż przed nim, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Musiał nieco zadrzeć głowę.
– A to nie ty zawsze wypominasz mi, że moja emocjonalność jest na poziomie betonu? – zapytał z lekkim uniesieniem brwi. Potaknęłam.
– Bo jest, ale ta wrażliwsza strona – wyjaśniłam. – Jeśli chodzi o machanie łapami to jesteś pierwszy.
Nie dałam mu odpowiedzieć, ponieważ szybko ułożyłam swoje dłonie na jego barkach, a następnie delikatnie go pchnęłam. Chłopak cicho jęknął, ale posłusznie opadł na plecy, przymykając powieki. Jego włosy rozsypały się na jasnej pościeli. Z uśmiechem zadowolenia na to, że tak łatwo mi się poddawał, wspięłam się na materac. Przełożyłam jedną nogę przez jego ciało i usiadłam okrakiem na jego biodrach. Brunet spojrzał na mnie spod wpół przymkniętych powiek.
– Czyli ta chęć opatrywania mnie była tylko po to, bo chciałaś rzucić mnie na łóżko? – wyraźnie zakpił, chociaż jego rozluźnione ciało zdradzało, że nie miał nic przeciwko takiemu stanu rzeczy. Westchnęłam, z udawaną rozterką wzruszając barkiem. – Było powiedzieć wcześniej, oszczędzilibyśmy sobie czasu.
– Zbyt dużą przyjemność sprawia mi twój ból – na potwierdzenie moich słów jedną z dłoni wśliznęłam pod materiał jego bluzy. Jego skóra była gorąca, twarda i wręcz paliła moje lodowate palce. Ten kontrast sprawił, że poczułam, jak robi mu się gęsia skórka, co wywołało lekki uśmiech na moich wargach. Po jego rozluźnionej twarzy widziałam, że ani trochę mu to nie przeszkadzało, więc bezceremonialnie złapałam jej kawałek pomiędzy dwa palce i mocno go uszczypnęłam. Brunet zasyczał, od razu uchylając powieki i posyłając mi rozdrażnione spojrzenie. – Mówiłam.
– I to niby ja nie mam empatii? – zapytał z lekkim wyrzutem, wciąż marszcząc brwi.
Nieco uniósł swoją głowę, spoglądając na miejsce, gdzie go uszczypnęłam. Nieco je pomasował, więc wyciągnęłam rękę i oparłam obie dłonie na jego twardym torsie. Zawisłam nad nim, spoglądając z góry w jego podkrążone oczy. Musiałam przyznać, że ta pozycja bardzo mi się podobała i czułam się niebywale komfortowo. Nate, pomimo mojego zachowania, również wydawał się, jakby wszystko mu pasowało. Skrzywiłam się jednak, kiedy znów moją uwagę przykuła zaschnięta krew na połowie jego twarzy.
– To wygląda okropnie – westchnęłam, a następnie nieco się od niego odsunęłam.
Skomentował to jedynie krótkim westchnięciem, po czym ponownie ułożył głowę na kołdrze i przymknął powieki. Zaczęłam wyciągać mokre chusteczki z opakowania, aby zetrzeć krew z jego twarzy, gdy nagle poczułam na swoich udach jego ciepłe dłonie. Na chwilę zastygłam w bezruchu, patrząc na długie, opalone palce, które swobodnie ułożyły się na mojej odkrytej skórze, gdy łokciami opierał się o materac. W moim gardle wzrósł ogień, a w miejscu, gdzie mnie dotykał czułam przyjemne mrowienie. Przez chwilę patrzyłam jak urzeczona, gdy opuszkami błądził po mojej skórze, tworząc niezidentyfikowane wzroki oraz wywołując gęsią skórkę. Moje serce zaczęło szybciej bić. Przełknęłam cicho ślinę i znów zerknęłam na jego pogrążoną w spokoju twarz. Oczy miał zamknięte, a oddech spokojny. Tak, jakby wszystko było na swoim miejscu.
Bo może właśnie było.
Uniosłam delikatnie kąciki ust, powracając do rzeczywistości. W ciszy wyciągnęłam chusteczki, a następnie nachyliłam się nad jego twarzą. Oddech bruneta łaskotał mi policzki. Delikatnie chwyciłam jego brodę pomiędzy palce, a drugą dłonią zaczęłam ścierać krew z jego twarzy, podczas gdy ciągle rysował wzorki i wystukiwał nieznane mi rytmy na mojej skórze.
– Jak się w ogóle tu znaleźliście? – zapytałam po dwóch minutach ciszy, ponieważ to pytanie niezmiernie mnie irytowało. Skupiałam swoją całą uwagę na tym, aby wykonać swoją pracę jak najlepiej, choć rozproszenie w postaci jego czerwonych ust, długich rzęs i dotyku jego palców wcale mi w tym nie pomagało.
– Erick nas o wszystkim poinformował i kupił nam bilety – mruknął cicho, a jego oddech owiał moja twarz. Jego jabłko Adama poruszyło się, ale dalej nie otworzył oczu. – Kiedy Theo wyjechał, nie wiedzieliśmy, co się stało. Dzwoniliśmy do niego, ale nie odbierał, więc Mia zadzwoniła do Ericka. Nie chciał nam nic wytłumaczyć przez telefon. Zaproponował, żebyśmy przyjechali. Chris odchodził od zmysłów, więc zgodziliśmy się, chociaż było przy tym trochę... nieprzyjemności – dodał z lekką rezerwą, na co zmarszczyłam nos.
– Nieprzyjemności? – dopytywałam. Po jego minie widziałam, że zastanawiał się, jak ubrać to w słowa.
– Cóż, Luke miał pewne wątpliwości do tego, aby tu przyjechać – mruknął zdawkowo, co dało mi trochę do myślenia. Może dlatego nie chciał mieć ze mną kontaktu, bo zrobił to na siłę i zapewne dla Mii? – Ale to nie jest istotne – dodał od razu, jak gdyby wiedział, że zaczęłam o tym rozmyślać. – Erick zorganizował nam wszystko. Potem tu przyjechaliśmy, Theo opowiedział nam całą historię, a resztę już znasz.
– I jak zareagowałeś na tę historię? – zapytałam, starając się, aby mój głos był tak bardzo papierowy i niewzruszony, jak tylko się dało. Nate uchylił powieki, spoglądając na mnie, podczas gdy ja odsunęłam się i zaczęłam wyciągać gaziki oraz wodę utlenioną.
– To znaczy? – odparł pytaniem na pytanie. Wzruszyłam ramionami, a mój wyraz twarzy pozostał niezmienny. Czułam na sobie jego magnetyzujące spojrzenie, kiedy obserwowałam butelkę wody utlenionej.
– Jak zareagowałeś, gdy dowiedziałeś się o mojej chorobie – sprecyzowałam.
To niebywale mnie ciekawiło. Niestety ominęła mnie „przyjemność" powiedzenia mu o tym osobiście i musiał dowiedzieć się od osoby trzeciej. Z jednej strony się cieszyłam, ponieważ nie miałam pojęcia, jak miałabym mu to przekazać i zapewne bym stchórzyła, ale z drugiej czułam, że straciłam coś ważnego. Chciałabym móc zobaczyć jego twarz, gdy się dowiedział. Jego oczy. Usłyszeć pierwsze słowa i zachować w pamięci jego reakcję. Widziałam go już po wszystkim. Gdy dostrzegł mnie po najgorszych chwilach, w których nie byłam sobą. Po naszej rozmowie dał mi jasno do zrozumienia, że to akceptował, jednak zapewne musiał to przetworzyć, aby tak się stało.
Nasączyłam gazę wodą utlenioną, podczas gdy Shey w ciszy milczał. Czekałam na jego odpowiedź z coraz szybciej bijącym ze stresu sercem. Znów nachyliłam się nad jego twarzą, utrzymując wzrok na paskudnej ranie. Starałam się ignorować jego wzrok, który uparcie wbijał w moje oczy.
– Może szczypać – ostrzegłam, a następnie przycisnęłam gazę do rozcięcia. Chłopak zasyczał i mocniej zacisnął swoje palce na moich udach. Gest ten sprawił, że musiałam przełknąć ślinę i cicho odetchnąć. Ponownie przymknął powieki.
– Byłem zaskoczony, ale nie zszokowany – powiedział nagle dość cicho nawet, jak na niego. Na chwilę przestałam wykonywać swoją pracę z lekkim zdezorientowaniem wpatrując się w jego pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarz. – Już wcześniej widziałem, że coś się dzieje. Wtedy w klubie, gdy podobno byłaś chora. Czułem, że coś jest inaczej, ale nie podejrzewałem dwubiegunowości.
– Byłeś zawiedziony? – zapytałam i tym razem nie udało mi się ukryć lekkiego drżenia głosu. Miałam nadzieję, że chłopak tego nie usłyszy, ale przecież to był Nate.
Uchylił powieki, posyłając mi niemal karcące spojrzenie. Przełknęłam ślinę i zastygłam w bezruchu, przestając na chwilę oczyszczać jego rozcięcie. Nasze twarze dzieliły centymetry. Chłopak przestał błądzić opuszkami po mojej skórze, a ułożył płasko dłonie na moich udach, lekko zaciskając na nich swoje palce. Patrzył mi głęboko w oczy i choć białka miał przekrwione, oczy podkrążone, a cała jego twarz wyrażała skrajne wykończenie, jego tęczówki pozostały błyszczące. Nie mocno. Przypominały raczej lekki, dogasający już żar ogniska. Jednak dla mnie było to i tak piękniejsze niż wszystkie pożary razem wzięte.
– Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że to nie ma znaczenia? – zapytał z lekkim zirytowaniem w zachrypniętym głosie. Wzruszyłam ramionami.
– Możesz zrobić to jeszcze milion razy, ale to nie zmieni mojego postrzegania tej sytuacji – powiedziałam szczerze, w końcu mając w sobie tyle odwagi, aby odwzajemnić ten kontakt wzrokowy. – Nie widziałeś, co ten syf potrafi ze mną zrobić.
– Widziałem ostatnio, a mimo wszystko, wciąż tu jestem – powiedział cicho, wzruszając delikatnie barkiem, a sznurek od kaptura jego bluzy zjechał mu na ramię. – To też nie zmienia twojego postrzegania?
– Widziałeś mnie na górce – mruknęłam, międląc w dłoniach butelkę wody utlenionej i gaziki. – Ale nie widziałeś mnie jeszcze w epizodzie depresyjnym. Nie widziałeś mnie po terapiach. Nie widziałeś mnie po wizytach w szpitalu, gdzie robią mi testy. Nie widziałeś mnie na naprawdę silnych lekach. Nie widziałeś mnie w wielu sytuacjach, Nate – wyszeptałam, ponieważ byłam zbyt zmęczona na to, aby mówić głośniej. Smutnym wzrokiem wpatrywałam się w jego śliczne oczy, zastanawiając się, kiedy to wszystko go przerośnie. Kiedy będzie chciał uciec.
Ale on nie wyglądał na kogoś, kto chciałby to zrobić.
– I o to w tym chodzi, Clark – mruknął równie cicho, jakby sam nie chciał przerwać tej spokojnej atmosfer pomiędzy nami, w której była jedyna nasza dwójka. Nic innego nie miało znaczenia. Problemy, bójka na stacji czy zduszone rozmowy i śmiechy dochodzące z salonu. Liczyliśmy się my. – Chcę widzieć cię w tym wszystkim.
– Boję się, że masz całkowicie mylne wyobrażenie tej całej sytuacji – westchnęłam, kręcąc głową.
– Być może, ale nie dowiemy się tego, dopóki tego nie doświadczymy – wyjaśniał mi, dalej zachowując spokój i rozwagę.
Był w tym moim całkowitym przeciwieństwem, bo w głowie znów miałam mętlik i powstrzymywałam się ostatkami sił od tego, aby nie rzucić tym wszystkim i nie wygonić go z pokoju, aby zostać sama w swoim własnym świecie. Jednak wiedziałam, że to nie miałoby sensu. Po pierwsze, nie mogłam całe życie chować się i odpychać bliskich, ponieważ bałam się tego, że zostawią mnie, gdy się przywiążę. Nie wszyscy tacy byli. A po drugie, nawet gdybym kazała mu się wynosić, nie ruszyłby się o milimetr. Był zbyt uparty.
– Zmienisz zdanie – wzruszyłam ramionami, pewna swoich słów.
I właśnie wtedy przekroczyłam próg cierpliwości Nate'a
Chłopak przewrócił oczami, a następnie ze zdenerwowaniem westchnął i jednym sprawnym ruchem podniósł się do pozycji siedzącej, przez co o mało nie spadłam z jego ciała. Przedmioty wypadły mi z dłoni i potoczyły się po materacu. Pisnęłam cicho i automatycznie złapałam za jego kark, gdy nieco zsunęłam się z jego bioder na uda. Nate bez najmniejszej emocji na twarzy spuścił swoje nogi na podłogę, wygodniej usiadł na krańcu łóżka i bez zastanowienia splótł swoje dłonie za moimi plecami, trzymając mnie w ciasnej pułapce. Nasze klatki piersiowe się ze sobą stykały, gdy mocno przyciskał mnie do siebie. Patrzyłam na niego w lekkim zdezorientowaniu z góry, kiedy całkowicie niewzruszony cicho westchnął i wzrokiem przeskanował moją twarz. Następnie znów złapaliśmy kontakt wzrokowy.
– Ile razy będziesz starała się mnie przekonać do tego, abym zmienił zdanie? – zapytał z lekką irytacją w zachrypniętym głosie. Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok na jego szyję, kiedy opuszkami palców wystukiwałam nerwowe rytmu na jego karku. Zastanawiałam się, czy czuł moje serce bijące w zawrotnym tempie.
– Tyle, ile będzie trzeba – odparłam cicho. Kątem oka widziałam, jak przewrócił na tę odpowiedź oczami. – Sytuacja z Rodionem to tylko wierzchołek tego, co potrafię zrobić – dodałam nieco ciszej. Gdy tylko wypowiedziałam imię chłopaka, poczułam, jak ciało Nathaniela nieco się spina, a ramiona ciaśniej mnie obejmują.
Było mi wstyd, że widział mnie w takim stanie. W stanie, gdy byłam marną laleczką, niepotrafiącą się nawet odezwać, ponieważ byłam zbyt odurzona prochami, alkoholem i innymi substancjami, których wolałabym nie pamiętać. Nawet nie chciałam wiedzieć, co musiał wtedy o mnie pomyśleć. Na samo wspomnienie mężczyzny miałam odruch wymiotny, ale najgorsze w tym było to, że sama za nim poszłam. Przez kilka długich sekund zapanowało milczenie, przez które atmosfera nieco zgęstniała. Czułam napięte mięśnie jego ramion i nieprzychylny wzrok ulokowany w mojej twarzy, podczas gdy ja dalej nie miałam odwagi chociażby na niego zerknąć. Nagle zmarszczyłam brew, uświadamiając sobie, że dalej nie wiedziałam, jak dowiedzieli się, gdzie byłam.
– Skąd wiedzieliście, że jestem z Rodionem? – zapytałam cicho, podgryzając wnętrze swojego policzka. Ciepło bijące od jego ciała i przyjemny zapach wody kolońskiej sprawiał, że było mi nieco lżej, choć wspomnienia z epizodu wirowały w mojej głowie jak płatki śniegu za oknem.
Nathanielowi chwilę zajęło, aby odpowiedzieć. Jego ciało spięło się jeszcze bardziej, przez co czułam, jakbym siedziała na rozgrzanym kamieniu. Oddech miał ciężki, a dłonie ciasno zaciśnięte na moich plecach. Gdy nie odpowiedział przez krótką chwilę, w końcu odważyłam się unieść wzrok na jego twarz. Szczękę miał tak mocno zaciśniętą, że jej rysami spokojnie mógłby pociąć kawałki metalu. Jego spojrzenie, które wbijał gdzieś w bok, nie było już tak błyszczące i przyjemne, a puste i przepełnione tą agresją, której nie cierpiałam. Sam ten widok spowodował osunięcie się mojego żołądka niemal do samej miednicy. Ciężko przełknęłam ślinę, mocniej zaciskając dłonie na jego rozgrzanym karku.
– Po twojej ucieczce kilka osób dzwoniło do Theo, że gdzieś cię widziało – mruknął w końcu, a jego głos był tak ostry i nieprzyjemny, że mimowolnie nieco odsunęłam twarz. – Theo, ja i Mia jeździliśmy po całym mieście, ale gdy już znaleźliśmy się w miejscu, gdzie ktoś cię zobaczył, ciebie już tam nie było. Reszta siedziała w domu w razie gdybyś postanowiła wrócić. Po kilku godzinach Theo dostał telefon, że ktoś widział cię w willi. Z Mią nie wiedzieliśmy, co to oznacza, ale Theo wyglądał, jakby ktoś go postrzelił – wyjaśniał z ciężkim oddechem i gołym okiem widać było, że walczył z samym sobą, aby nie wybuchnąć. Jego ramiona drżały, a każde kolejne słowo wypowiadał przez coraz mocniej zaciśnięte zęby, brzmiąc jak rozwścieczony wąż. Ścięgna na jego szyi uwydatniły się do tego stopnia, że opuszkami palców delikatnie po nich przejechałam, aby jakoś go uspokoić, ale na niewiele się to zdało.
– Willa to określenie domu Rodiona – wyjaśniłam cicho. – Tego, w którym cały czas trwa zabawa – parsknęłam pustym śmiechem na to określenie, którego nienawidziłam. Delikatnie błądziłam palcami po jego rozgrzanej skórze, gdy skinął głową.
– Nie chciał nam niczego powiedzieć – kontynuował, wciąż na mnie nie patrząc. – Razem z Mią i Luke'iem pojechaliśmy z nim. Mia chciała coś od niego wyciągnąć, ale był w takim szoku, że nie potrafił odpowiedzieć. Dotarliśmy tam i... – urwał w połowie, a przez jego twarz przebiegł cień czegoś podobnego do... zdegustowania. Spuściłam na to wzrok, czując nieprzyjemne ukłucie pomiędzy żebrami. Nie dziwiłam mu się.
– Wiem – mruknęłam papierowo i niemal bezgłośnie. Nie trudno było się domyślić, że mój widok musiał go zniesmaczyć. Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle jeszcze siedział tak blisko mnie skoro wiedział, ilu ludzi mnie dotykało i w jak okropnym stanie byłam.
Na samą tę myśl postanowiłam nieco się od niego odsunąć, aby nie musiał mieć ze mną więcej fizycznego kontaktu, niż było to konieczne. Może nie wyglądał z początku, aby mu to przeszkadzało, ale od zawsze był świetnym aktorem. Rozplątałam swoje dłonie i poruszyłam się, aby zejść z jego kolan, ale na sam ten ruch, brunet wzmocnił swój uścisk jeszcze bardziej, przez co nie miałam szansy drgnąć już nawet o milimetr. Zmarszczyłam brew i zerknęłam na niego w tym samym czasie, w którym on spojrzał w moje oczy. I choć z początku spodziewałam się w czarnych tęczówkach odrazy, brunet nie wyglądał, jakby się mnie brzydził. Wręcz przeciwnie. Patrzył na mnie z naganą, jakby sam mój ruch go zirytował.
– Tak szybko chcesz ode mnie uciec? – zapytał stanowczo, na co przewróciłam oczami i wzruszyłam ramionami, zakładając ręce na piersi, aby nieco się od niego odgrodzić.
– Nie musisz udawać – burknęłam nieprzyjemnym tonem, co przyjął z lekkim niezrozumieniem. – Oboje wiemy, jak było. Wiem, że się mną brzydzisz. I nie dziwię ci się. Ja sama się sobą brzydzę. To, z iloma osobami spałam... Ilu mnie dotykało i co z nimi robiłam... – każde kolejne słowo było dla mnie jak cierń wbijający się w moje wysuszone gardło. Było mi tak bardzo wstyd. – Nawet nie musisz mówić...
Nie dokończyłam, ponieważ nagle mój słowotok przerwał sam Nate. Bez chwili zawahania nachylił się w moją stronę i nie zważając na to, że wciąż mówiłam, przycisnął swoje zimne wargi do moich rozgrzanych ust. Gest ten sprawił, że urwałam w pół słowa. W całkowitym szoku przez chwilę siedziałam nieruchomo z szeroko otwartymi oczami, podczas gdy brunet nie cofnął się ani o milimetr. Jednak moje sparaliżowanie trwało może ułamek sekundy. Gdy zdałam sobie sprawę, co się działo, moje ciało zareagowało instynktownie. Przymknęłam powieki, a następnie bez zawahania zaczęłam oddawać pocałunek. Moje ciało rozluźniło się. Znów splotłam palce na jego rozgrzanym karku, mocniej napierając na jego ciało, gdy on obejmował moją talię.
Ten pocałunek nie był wulgarny, ani chaotyczny. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nasze pocałunki wszelkie akty cielesne były wybuchowe, nagłe i pełne pasji. Jednak ten pocałunek był zupełnie inny. Nasze wargi poruszały się w niespiesznym i nieco słodkim tańcu, jak gdyby czas nas nie gonił. Bo chyba właśnie tak było. Nie mieliśmy w głowie tej myśli, że musieliśmy zdążyć przed porankiem, bo gdy wzejdzie słońce, sprawy znów się skomplikują. W końcu byliśmy szczerzy. Z uwielbieniem smakowałam jego ust, wplątując palce w jego miękkie włosy. Brunet mocniej przyciskał mnie do swojego ciała, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Nie było w tym pożądania. Nie było śliny, zębów i walki o dominację naszych zachłannych języków. Byliśmy tylko my, a wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nagle centrum mojego wszechświata było jego ciepłe ciało i cudowny smak jego warg. I mimo braku tego pożądania, mój żołądek wariował, unosząc się po same gardło, aby po sekundzie spaść do samych jelit. Serce biło mi jak oszalałe, a oddech był szybki i urwany.
Nie wiem, ile czasu minęło, aż w końcu się od siebie oderwaliśmy. Dzień, miesiąc, rok. To nie miało znaczenia. Odsunęłam się od niego dopiero wtedy, gdy zabrakło mi tchu. Z cichym odgłosem, jakie wydały nasze rozdzielające się wargi, odchyliłam głowę na kilka centymetrów z wciąż zamkniętymi oczami. Jego przyspieszony oddech zabarwiony papierosami owiewał moje policzki. Bez zastanowienia niespiesznie oparłam swoje czoło o jego, starając się uspokoić rozdygotane ciało. Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek jakiś pocałunek wprawił mnie w taki stan. Moje palce, które mocno zaciskałam po bokach jego twarzy, drżały, a ja sama czułam się, jakbym nadal śniła. Jakbym znalazła się w cudownym, wyimaginowanym świecie, w którym odbierałam jedynie szczęście.
– Gdy weszliśmy do środka zobaczyłem tych wszystkich ludzi i poczułem obrzydzenie – wyszeptał nagle ochryple. Głęboko oddychałam, chłonąć jego kolejne wydechy i ciepło, ale nie potrafiłam uchylić powiek. Chciałam jeszcze przez chwilę być w swoim bezpiecznym świecie. – Ale nie do nich. Tylko do tego, że wiedziałem, że jesteś gdzieś w tym wszystkim, a nie powinnaś. Przeszukaliśmy każde pomieszczenie, a im dalej byłem, tym bardziej byłem zestresowany, bo nie wiedziałem, jaki widok może mnie spotkać. Aż w końcu cię znaleźliśmy i... – urwał w pół słowa, a jego ton stał się nagle dziwnie pusty i papierowy.
Sprawiło to, że automatycznie uchyliłam powieki, natrafiając wzrokiem wprost na jego piękne, błyszczące tęczówki, które patrzyły na mnie z mocą i zatrważającą pewnością. Bo Nathaniel był pewny. Mnie jak i tego wszystkiego, co mówił. Widok tych pięknych, szklanych węgielków sprawił, że na chwilę zaparło mi dech w piersiach, a wszystko, o czym wtedy myślałam, to on. Boże, tylko on.
– Nigdy wcześniej się tak nie bałem – przyznał cicho, a jego oczy stały się nagle dziwnie przestraszone. Chyba nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Zmarszczyłam brew, gdy z wyraźnym zdenerwowaniem przełknął ślinę i wzruszył delikatnie ramionami, wzrokiem uciekając na moje usta, nos i inne części mojej twarzy.
Boże, był tak piękny, że fizycznie mnie to bolało. Chciałam wyć. Chciałam płakać, skomleć jak pies i krzyczeć w niebogłosy, aby choć w jednym procencie wyrazić to, jak idealny był. Nie mógł być żywym człowiekiem. Musiał być kimś stworzonym przez bogów. Ich ulubieńcem i najdoskonalszym dziełem. Nie mógł być prawdziwy.
– Gdy zobaczyłem cię na tym łóżku... – zaczął znowu, a jego głos był jeszcze bardziej cichy i mocniej zachrypnięty. Pomimo tego, że siedziałam tuż przy nim, musiałam skupić się na tym, aby go usłyszeć. Nie chciałam nawet myśleć o tym, ile kosztowało go to wyznanie. Ale nie cofnął się. Kontynuował. Przełamywał kolejną ze swoich barier. – Myślałem, że nie żyjesz – wyznał szczerze, na co kolejny oddech utknął w moich płucach. – Wyglądałaś tak blado i martwo. A on siedział na tobie, całował cię i... – dodał i gdy tylko to powiedział, jego ciało znów się spięło, a twarz stężała. Jakby kolejny sztorm nadszedł znikąd, by zasiać takie spustoszenie, jak jeszcze nigdy wcześniej.
– Nate... – szepnęłam cicho, ponieważ w środku ryczałam, trzęsłam się i upadałam. Musiałam to przerwać, ale nie miałam pojęcia jak.
– A najgorsze było w tym wszystkim to, że nie potrafiłem nic zrobić – kontynuował, nie zważając na moje błagania, aby przerwał. – Podczas gdy Theo prawie go zabił, ja stałem w drzwiach i nie potrafiłem się poruszyć. Każdy coś zrobił. Mia cię ubrała. Luke cię stamtąd wyniósł, a ja jedynie... trwałem – powiedział, a każdy fragment jego ciała i wzburzonego głosu wyrażał jego nienawiść do samego siebie. Tak bardzo tego nie chciałam.
– To nie była twoja wina – powiedziałam pewnie, ponieważ było to dla mnie oczywiste.
– Powinienem był tam wrócić i go zabić – warknął tak lodowato, że mimowolnie przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz.
I wtedy role się odwróciły. Bo jeszcze kilka chwil wcześniej to ja potrzebowałam solidnego orzeźwienia. Nadeszła pora na niego. Bez zastanowienia ułożyłam płasko dłonie na jego policzkach, zaciskając palce na jego karku, a kciuki na żuchwie. Mocnym ruchem uniosłam jego głowę, aby na mnie spojrzał, co w końcu uczynił. Tęczówki znów miał martwe i puste, a moje wnętrze płakało. Spokojnie wpatrywałam się w jego oczy, chcąc, aby był pewny moich słów.
– Przestań się w końcu obwiniać, Nate. Rodion to przeszłość – wyszeptałam emocjonalnie, ponieważ był tak mocno uparty. – Nie winię cię za to. Nikt cię nie wini. Jestem bardziej zszokowana tym, że widząc to, nie uciekłeś – przyznałam szczerze, na co delikatnie zmarszczył brwi, a zmarszczka na jego czole uwydatniła się.
– Dlaczego miałbym uciec? – zapytał równie cicho.
– Bo już wiesz, do czego jestem zdolna – przyznałam zdławionym głosem, unosząc blado kąciki ust. Wzruszyłam barkiem i pokręciłam głową. – Nie wiem, cos się stanie w przyszłości. Ta choroba to niewiadoma. Nie wiem, do czego będę zdolna i na co się zgodzę.
– Przestań starać się zmienić moje zdanie, bo i tak ci się to nie uda – powiedział z lekką złością i znów spojrzał na mnie w ten karcący sposób. Oboje byliśmy tak cholernie uparci.
Pokręciłam słabo głową, ale nie miałam już siły na dalszą konwersację. Byłam zbyt zmęczona po całym intensywnym dniu. Skinęłam więc głową, zdobywając się na słaby uśmiech. Odetchnęłam i pod jego intensywnym spojrzeniem postanowiłam zająć sobie czymś głowę. Bez zastanowienia chwyciłam znów wodę utlenioną i gazę, a następnie zajęłam się kończeniem opatrywania jego rany. Nie spuścił ze mnie wzroku nawet na sekundę i choć nie mówił tego głośno, czułam, że dalej o tym wszystkim myślał. Chciałam, aby to się zmieniło.
– O co chodziło Cameronowi? – zapytałam nagle, aby przerwać ciszę. Jego postawa zmieniła się diametralnie. Jego uścisk lekko zelżał, a wzrok przestał być tak badawczy. Brunet zerknął w bok, a jego cała postawa świadczyła o tym, że nie chciał do tego wracać.
Skłamałabym mówiąc, że mnie to nie ciekawiło. Ciekawiło i to cholernie. Cameron powiedział w jego stronę kilka ciekawych słów i zastanawiałam się, czym były one spowodowane. Mówił coś o jakimś wyborze i tym, że Wilson dał mu ultimatum. Co to mogło oznaczać? Przyjaźnili się tyle czasu i wątpiłam, aby jakaś duperela zniszczyła ich więź. Nawet sytuacja z Darcy tego nie zrobiła. Musiało chodzić o coś dużego, co wydarzyło się w Culver City po naszym wyjeździe.
Uparcie czekałam, aż mi odpowie. Wciąż opatrywałam jego ranę, aż w końcu cicho westchnął, ponownie wracając do tej swojej niewzruszonej miny.
– Nie zadawaj mi pytań, na które będę musiał skłamać, aby ci odpowiedzieć – mruknął cicho, na co uniosłam zdziwiona brew. Poczułam lekką irytację.
– Masz do mnie problem o to, że nie mówię ci prawdy, a teraz sam się tak zachowujesz? – zapytałam z wyrzutem.
Moja irytacja się pogłębiła, gdy nadal na mnie nie patrzył, a za to obserwował coś z udawanym zainteresowaniem za mną. Zwęziłam gniewnie oczy, a następnie bez słowa złapałam dwoma palcami za jego brodę i szorstkim ruchem przekręciłam jego głowę w swoją stronę. Jego wzrok znów automatycznie padł na moją twarz. Ten ruch nieco go zdziwił, ponieważ uniósł brwi na moją dominację. Nie minęła sekunda, a jego oczy błysnęły tym specyficznym blaskiem.
– Cóż, skoro tak stawiasz sprawę... – rzucił ochryple i choć mój mózg zazwyczaj wariował, gdy słyszałam tę specyficzną nutę w jego głosie, pozostałam poważna i niewzruszona. Powolnie nachylił się w moją stronę, znów dociskając mnie do swojego ciała.
– Nate – rzuciłam poważnie, nie dając się rozproszyć. Odsunęłam się, gdy znów chciał mnie pocałować, na co przewrócił oczami i ociężale westchnął. – Bądź poważny.
– Mam już dość bycia poważnym, Clark – mruknął. Z tymi słowami zabrał ręce z moich pleców i podparł się dłońmi o materac za sobą, nieco się odchylając. – To sprawy pomiędzy mną, a nim. Nie wiem, może kiedyś ci o tym opowiem, ale na razie nie mogę i nie chcę tego robić – tłumaczył poważnym głosem, znów przybierając tę pustą maskę. – Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale chociaż zaakceptujesz. Nie chcę do tego wracać.
– Aha, czyli działa to na takiej zasadzie, że ja muszę ci się ze wszystkiego spowiadać, ale ty mi już nie? – zapytałam dużo oschlej, niż miałam w zamiarze. I choć nie odpowiedział, po jego minie i tym, jak spuścił wzrok na moje ciało widziałam, że właśnie tak było. Prychnęłam kpiąco i pokręciłam głową, a następnie rzuciłam lekami o materac. – Zajebiście.
Z tymi słowami chciałam z niego zejść, ponieważ poczułam przypływ gniewu. Z kamienną miną poruszyłam nogą, nawet na niego nie patrząc. Zareagował niemal od razu. Szybko pochylił się w moja stronę i ułożył dłonie na moich biodrach, przytrzymując mnie. Jednak nie miałam zamiaru pozwolić mu na to, aby znów grał mną tak, jak sobie tego życzył.
– Puść mnie – warknęłam, wciąż próbując się wydostać z jego uścisku, ale szło mi to coraz gorzej, ponieważ od zawsze moja siła w porównaniu z jego niemal nie istniała.
– Clark – powiedział dużo chłodniej i poważniej. Czułam jego opanowany, ale nadal intensywny wzrok na swojej twarzy. – Twoja choroba i to, co się dzieje, wpływa na naszą relację. Moje sprawy z Cameronem nie. Nie dziw się, że będą pewne rzeczy, o których nie będę chciał mówić. Ty też takie masz. I to jest normalne.
Po jego słowach przestałam się wiercić. Głośno oddychałam, wbijając wzrok w jego dość widoczne jabłko Adama. Cholera, może miał rację? Ta niewiedza mnie męczyła, bo byłam z natury dość ciekawska, ale skoro były to ich prywatne sprawy, o których nie chciał mówić, to może nie powinnam była naciskać? Może musiałam poczekać, aż sam będzie czuł się na tyle komfortowo, aby mi o tym powiedzieć. Nie wiedziałam do końca, co miałam zrobić. Musiałam się z tym przespać i to przemyśleć, bo po całym dniu byłam wykończona. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że nie chciałam się z nim kłócić. Nie po tym wszystkim.
Ignorując w swoje irytację, westchnęłam ciężko. W końcu znów nawiązałam z nim kontakt wzrokowy. Patrzył na mnie pewnie, nie żałując swoich słów. Przez krótką chwilę wpatrywałam się w jego śliczne tęczówki, aż w końcu przewróciłam oczami.
– Dzisiaj ci się upiecze – mruknęłam, na co kącik jego ust drgnął. – Ale! – zaznaczyłam od razu, wskazując na niego palcem. – To nie znaczy, że nie wrócimy do tematu – bąknęłam, przez co teraz on przewrócił oczami.
– Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? – zapytał, na co prychnęłam.
– Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał – zakpiłam i chwyciłam pudełko plastrów. Zaczęłam wyciągać jeden o odpowiedniej wielkości. – Ale muszę przyznać, że to było urocze.
– Co? – zdziwił się, marszcząc nos. Uśmiechnęłam się delikatnie, przyklejając opatrunek na jego ranie.
– To, że odkąd tylko się spotkaliśmy, kłóciliście się i wyzywaliście jak dzieci – mruknęłam. Czułam na sobie jego skupiony wzrok, gdy ja sama wpatrywałam się w rozcięcie, aby zakleić je jak najlepiej. – Ale wystarczyło tylko, aby ktoś go obraził, żebyś zaczął tłuc się z obcymi ludźmi w obcym mieście na pieprzonej stacji benzynowej.
Nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu, który opuścił moje usta, gdy znów przypomniała mi się ta sytuacja. Mimo że bójka była głupia i bezsensowna, musiałam przyznać, że to było rozbrajające. Mogli kłócić się jak dzieci, ale wystarczyła tylko sekunda, aby Nate walczył za Camerona jak lew, pozwalając sobie rozciąć łuk brwiowy.
Po moich słowach przewrócił oczami, wyraźnie zirytowany. Bez zastanowienia zacisnął palce na moim udzie, a następnie uniósł je i z mocą zepchnął z siebie moje ciało. Pisnęłam cicho, nie mogąc powstrzymać jeszcze głośniejszego śmiechu. Opadłam na materac obok, odbijając się od niego.
– No co?! – zawołałam, nie potrafiąc przestać się szczerzyć. – Nie powiesz, że nie! – dodałam, obserwując z dołu jego zaciśniętą szczękę.
– Rozmowa skończona – mruknął i odchrząknął, a następnie z gracją wstał łóżka, podczas gdy ja cały czas śmiałam się pod nosem.
W tym samym czasie, w którym chłopak stanął i strzelił z karku, drzwi do pokoju się otworzyły. Wciąż leżąc na plecach, zerknęłam w tamtym kierunku. W progu pojawiła się Mia, która z delikatnym uśmiechem oparła się o framugę drzwi, zakładając ręce na piersi. Zerknęła najpierw na mnie, a następnie na Nathaniela.
– Widzę, że usługa pielęgniarki została spełniona – powiedziała, poruszając zawadiacko brwiami. Moja głowa znów opadła na łóżko. Wystawiłam rękę, pokazując kciuka w górę.
– Perfekcyjnie – mruknęłam, obserwując sufit. – I biorę tylko dwie stówy za godzinę.
– Od zawsze byłaś tania – mruknął z niewzruszeniem Nate, zerkając na mnie ponad ramieniem. Z morderczym wzrokiem spojrzałam w jego oczy, a po wyrazie jego twarzy i tym, jak drżały mu kąciki ust, wiedziałam, że ogromną przyjemność sprawiało mu igranie ze mną.
– Za to twoje leczenie może być dość drogie jak z tobą skończę – powiedziałam śmiertelnie poważnym tonem, co skwitował jedynie przewróconymi oczami.
– Koniec wygłupów, dzieci – przerwała nam Mia, więc znów na nią spojrzałam. – Cameron nie ma twojego mocnego łba i już odlatuje. Trzeba wracać do hotelu.
Nate nic nie odpowiedział, ale pokiwał głową. Z jednej strony poczułam uczucie żalu, że nie zostaną dłużej, ale z drugiej również zalała mnie ulga. Chyba musiałam zostać sama, aby wszystko sobie poukładać i przemyśleć. Pragnęłam również przegadać całą sytuację z Theo, ponieważ należały mu się wyjaśnienia i przeprosiny. Z tą myślą podniosłam się niezgrabnie do siadu, a następnie skinęłam głową i również wstałam. Przeciągnęłam się delikatnie pod nieco rozbawionym wzrokiem Mii. Moje serce ściskało się w radości, gdy widziałam ją w takim stanie. Gdy znów była dla mnie.
W ciszy ruszyliśmy do wyjścia. Nate jak zwykle poczekał, aż wyjdę pierwsza, co uczyniłam. Wszyscy weszliśmy do salonu, w którym odbywała się otwarta debata na temat, o którym nie miałam pojęcia. Niebieskooka miała rację. Cameron już odpływał na kanapie, podczas gdy Chris przytrzymywał mu przy nosie woreczek z lodem. Siedział przy nim na podłodze, wpatrując się w jego poobijaną twarz i musiałam przyznać, że był to rozczulający widok.
– O jesteś – mruknęła Laura, patrząc na Nate'a. Szybko wstała z fotela. – Zbieramy się. Taksówka już jest. Przy odrobinie szczęścia jej nie zarzyga – mruknęła, wskazując głową na Wilsona. Musiałam przyznać, że trochę śmiesznie było widzieć zazwyczaj dystyngowanego i idealnego Camerona w takim stanie.
– Ty go niesiesz – zaznaczył dobitnie Matt, wskazując palcem na Sheya. – Jego kościste łapy wbijają mi się w kark – jęknął i na potwierdzenie swoich słów pomasował obolałe miejsce.
Czarnooki przewrócił oczami, ale nie zaprotestował. Bez słowa podszedł do kanapy, na której wegetował drugi chłopak. Stanął za oparciem, spoglądając na Wilsona z góry.
– On w ogóle kontaktuje? – zapytał, jakby mówił o pogodzie. Scott wzruszył ramionami, wyjadając prosto z naczynia żaroodpornego zapiekankę serową, którą zrobiłam podczas epizodu.
– Coś tam zamruczy czasem pod nosem, ale tak ogólnie to nie – odpowiedział z całkowitym nieprzejęciem, wpychając do ust kolejną porcję. Jego mina wykrzywiła się w uwielbieniu. Wskazał na mnie widelcem i skinął głową. – Musisz robić ją częściej, jest cudowna! – zachwycał się, mając na myśli danie.
Parsknęłam śmiechem. W tym samym czasie wszyscy zaczęli się zbierać. Nate klepnął Camerona w ramię, a ten jęknął cicho, jednak zaczął posłusznie się unosić. Chris pomógł mu wstać. Gdy już usiadł na kanapie, Shey podszedł do niego i zarzucił sobie jego rękę na ramię. Z wysiłkiem dźwignął jego ciało do pozycji stojącej. Lekko skołowany Wilson uśmiechnął się w jego kierunku nieco pijacko, pokazując rząd równych zębów. Uniósł dłoń, a następnie niezbyt delikatnie poklepał po policzku Nathaniela.
– Ale daliśmy im wycisk – wybełkotał, na co czarnooki westchnął i przewrócił oczami.
Ale mogłabym przysiąc, że widziałam ten tlący się uśmiech w jego kąciku.
Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia. Kolejno zaczęli żegnać się ze mną i z Theo. Nie potrafiłam policzyć, ile Chris i Mia trzymali mnie w niedźwiedzim uścisku, pod którym się rozpływałam.
– Gdyby coś się działo, macie dzwonić – zarządziła Roberts, odsuwając się ode mnie. – Jutro i tak przyjdziemy. Ale jeśli dziś w nocy będzie coś nie tak, to macie nas od razu informować.
– Ekipa G na ratunek – zarechotał Chris i przelotnie cmoknął mnie w usta.
Razem z Theo pokiwaliśmy głową na ich apodyktyczność. Zaczęli ubierać się w swoje kurtki i zakładać przemoczone buty. Gdy byli już gotowi, zaczęli opuszczać nasze mieszkanie. Pierwszy chciał zrobić to Nathaniel, na którym uwieszał się śmiejący się sam do siebie Cameron i wciąż mu to utrudniał. Zmarszczyłam brwi.
– Co wy mu daliście? – zapytałam cicho stojącej najbliżej mnie Jasmine, obserwując rozdrażnienie na twarzy Nathaniela. Blondynka wzruszyła ramionami, wytrzepując rękawy płaszcza.
– Jakiś jeden z twoich leków przeciwbólowych – odpowiedziała. I wszystko stało się jasne. Te leki były na receptę i potrafiły zrobić niezłą sieczkę z mózgu, ale ból mijał od razu.
Nate w końcu przekonał chłopaka do wyjścia z domu. Nim jednak to zrobili, ponownie zerknął w moją stronę, a następnie z tym zawadiackim uśmieszkiem puścił szybkie oczko w moją stronę. Przewróciłam oczami, zakładając ręce na piersi, ale nic nie mogłam poradzić na to, że i ja się uśmiechnęłam. Zaczęli kolejno opuszczać mieszkanie. W międzyczasie dałam Scottowi na drogę naczynię z zapiekanką i widelcem, ponieważ wiedziałam, że mu smakowało, a u nas mogło się zmarnować. Chłopak przyjął je z wielkim, wdzięcznym uśmiechem i przez chwilę miażdżył mnie w uścisku swoimi ramionami. Laura posłała mi żałosne spojrzenie w stylu „o Boże, dlaczego mi to zrobiłaś?" i jęknęła pod nosem.
I gdy wszystko było dobrze, nagle zdałam sobie sprawę, że jedyną osobą, z którą się nie pożegnałam, był Luke. Nawet Jasmine machnęła w moją stronę ręką i rzuciła kilka słów na dobre samopoczucie. Było to oschłe i zdystansowane, ale i tak wzięłam to za duży krok w przód w naszej relacji. Parker natomiast wymienił uścisk dłoni z Theo, a na mnie nawet nie zerknął. Z dłońmi w kieszeniach skórzanej kurtki wyszedł z mieszkania, nie oglądając się za siebie. Musiałam przyznać, że lekko mnie to zabolało. W końcu od zawsze żyliśmy w zgodzie, a nagle zachowywał się tak dziwnie. Może coś mu zrobiłam? Albo on jako jedyny nie akceptował mojej choroby. Zaczęło mnie to martwić.
Gdy ostatni Matt wyszedł z mieszkania, Theo zamknął za nimi drzwi, a następnie w ciszy odwrócił się w moją stronę. Zerknęłam na niego spod rzęs, gdy uśmiechnął się delikatnie.
– Chodź. Pogadamy.
I tak też zrobiliśmy. Był to pewnego rodzaju rytuał, który odprawialiśmy po każdym ataku górki czy złych dni. Poszłam do swojego pokoju, a Theo do swojego, z którego zabrał kołdrę i poduszkę. Gdy byliśmy już w mojej sypialni, owinęłam się w ciepłą pościel, a brunet legł obok mnie, również okrywając się swoim materiałem po samą głowę. I zaczęliśmy. Opowiadałam mu o tym, co pamiętałam z ataku. Nie obyło się bez łez i przeproszenia za to, co zrobiłam. Słuchał mnie uważnie, zapewniając, że nic złego się nie stało i że nie był zły. Było to dla mnie pewnego rodzaju oczyszczeniem, ponieważ zwierzałam mu się z takich rzeczy, z których wiedziałam, że nie potrafiłabym powiedzieć Nate'owi czy Mii. Bo Theo widział to dziesiątki razy i byłam pewna, że mnie nie oceni. Czułam do siebie obrzydzenie, gdy wspominałam mu o tych wszystkich imprezach i krzywych akcjach. Theo również opowiadał, co działo się po moim wyjeździe z Culver City. Jak się czuł. Przez to było mi jeszcze gorzej, bo zachowałam się tak okropnie i samolubnie.
– To nie było egoistyczne, Vic – szepnął nagle po kolejnej godzinie, gdy zapłakała wyrzucałam sobie samej najgorsze winy, bijąc się w pierś. – Nie myślałaś trzeźwo i robiłaś wszystko, aby poczuć się lepiej. Nie możesz się za to winić.
Jednak nie zmieniało to tego, że czułam się okropnie. Theo opowiadał również całą sytuację z tego, jak mnie znaleźli. Gołym okiem widać było, jak wzmianka o Rodionie spięła jego ciało. Nienawidził go. Gdy za każdym razem przychodził po mnie na jego imprezy, powstrzymywał się od tego, aby nie rozszarpać mężczyzny gołymi rękami. Dobrze wiedział, jak mnie niszczył. Niegdyś obiecałam mu, że nigdy więcej tam nie wrócę, ale niestety złamałam przysięgę. Mój brat opowiedział mi również o Ericku, który miał nas odwiedzić następnego dnia i przyprowadzić Kota, za którym tak okropnie się stęskniłam. Powiedział mi o wizycie u Sylvii, na którą miałam udać się następnego dnia, na co od razu się zgodziłam. Wspomniał też coś o mojej pracy, jednak tym martwiłam się najmniej. Dokładnie pamiętałam ten moment, gdy przyszłam do biura z wypowiedzeniem i choć żałowałam wielu decyzji, tej ani trochę. Gdy rzuciłam temu przeklętemu wampirowi energetycznemu moją rezygnację, poczułam, jakby ktoś zrzucił mi z barków ciężar. Może i niegdyś lubiłam tę robotę, ale po wszystkim, co stało się w Culver City, nie potrafiłam już do niej wrócić.
Uśmiechałam się, gdy wspominał o zaangażowaniu reszty, która starała się mnie znaleźć. I o tym, że w tym wszystkim był również Nate.
– Odchodził od zmysłów – powiedział z delikatnym uśmiechem. – Nie chciał wracać do domu dopóki cię nie znajdziemy. Był tak upierdliwy, jak jeszcze nigdy.
Słowa te spowodowały uśmiech na mojej twarzy.
I z tym uśmiechem zasnęłam o drugiej w nocy, gdy po kilku godzinach oczyszczającej rozmowy pełnej płaczu i wyrzutów w końcu opadliśmy z sił. Zasnęłam, mając w głowie obraz ślicznych czarnych oczu.
***
– Wstawaj, wstawaj, dziubasku! Mamy nowy dzień!
Wzdrygnęłam się, słysząc donośny głos, który wybudził mnie z błogiego snu. Zmarszczyłam nos i wcisnęłam go mocniej w ciepłą poduszkę, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Jednak życie mnie nienawidziło, ponieważ niecałe pięć sekund po tym radosnym okrzyku coś ciężkiego rzuciło się na moje okryte kołdrą ciało. Jęknęłam, czując na sobie spory, poruszając się obciążenie, przez które nie mogłam oddychać. Uchyliłam niemrawo powieki, nie za bardzo wiedząc, co się działo. Jakie było moje zdziwienie, gdy pierwsze, co zobaczyłam, to szeroki uśmiech Chrisa, który jak gdyby nigdy nic na mnie leżał.
– Co, do kurwy? – wymamrotałam słabo, a kołdra przy moich ustach nieco zagłuszyła moje słowa. Brunet skrzywił ostentacyjnie nos.
– Zdecydowanie musisz umyć zęby – mruknął. Zwęziłam złowrogo oczy, a następnie poruszyłam ciałem, przewracając się z boku na plecy, przez co chłopak ze stęknięciem opadł na miejsce obok.
Pomrugałam powiekami, aby jakoś wyostrzyć obraz i ogarnąć, co się działo. W moim pokoju było już jasno, a obok nie było Theo, z którym na pewno zasnęłam. Zamiast tego na jego miejscu leżał śmiejący się pod nosem Chris ubrany w czarne jeansy i tego samego koloru bluzę z wyszytą na plecach różową różą. W tej samej chwili do pokoju przez otwarte drzwi weszła Mia. Spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem.
– O, wstałaś już – powiedziała, na co zmarszczyłam brwi.
– Raczej zostałam brutalnie obudzona przez tego kloca – zwęziłam oczy i dopiero wtedy spostrzegłam, że miała w dłoniach srebrną tacę z jedzeniem. To zdezorientowało mnie jeszcze bardziej. – Co wy tu robicie? Gdzie Theo? – pytałam, lekko unosząc się na jednej dłoni do siadu. Gdy już to zrobiłam, przetarłam zmęczoną twarz, aby jakoś się rozbudzić.
– Theo musiał iść do pracy, bo ma coś do załatwienia – wyjaśniła, podchodząc bliżej. Usiadła na materacu obok mnie, układając tacę przy moich skrzyżowanych nogach.
– A wy co tu robicie? – zapytałam, obserwując pyszne smakowitości.
Mój brzuch wydał z siebie głośne warknięcie, kiedy dostrzegłam świeże tosty, dżem malinowy oraz marmoladę, obrane owoce, naleśniki i sok pomarańczowy i szklankę wody. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak cholernie głodna byłam. Nie jadłam od... dłuższego czasu i zastanawiałam się, kiedy mój żołądek strawi sam siebie. Mia, widząc uwielbienie na mojej twarzy, uśmiechnęła się.
– Jedz – powiedziała.
– Masz na czternastą do lekarza – powiedział jak gdyby nigdy Chris, kiedy chwyciłam jednego tosta i zaczęłam rozsmarowywać na nim dżem. Na jego słowa zmarszczyłam brwi i poczułam dziwny skurcz w brzuchu. Zerknęłam na niego przez ramię, gdy ten dalej obserwował mnie z uśmiechem. – Odprowadzimy cię.
– Teraz potrzebuję nianiek? – zapytałam z uniesioną brwią i wgryzłam się w przekąskę, która rozpływała się w moich ustach. Mia przewróciła oczami.
– Nie, ale chcemy być twoim wsparciem. Pamiętasz, że koniec tajemnic – odparła, po czym zgarnęła z tacy coś, czego nie zauważyłam wcześniej. Były to cztery pastylki w różnych kolorach, które bardzo dobrze znałam, a których nie brałam już dłuższy czas. – Przyszliśmy tu godzinę temu, ale pozwoliliśmy ci spać, bo wiedzieliśmy, że jesteś zmęczona. Theo do mnie dzwonił i poinstruował, jakie mam wybrać – mruknęła całkowicie nieprzejęta, podając mi leki. Spojrzałam najpierw na nie, a następnie na jej śliczną twarz z delikatnym makijażem. Włosy miała związane w wysoki kucyk, a jej oczy wesoło świeciły. – Upewniłam się cztery razy, że są dobre, więc możesz je na spokojnie wziąć. I przyniosłam ci wodę, bo przeczytałam, że inne napoje mogą zmienić ich działanie.
– Przeczytałaś? – zapytałam z lekkim zdezorientowaniem, ponieważ dalej ciężko było mi to pozbierać. Niebieskooka lekko nieśmiało skinęła. – O cholera, widzę, że zaczyna się robić poważnie – mruknęłam ironicznie, aby jakoś rozładować atmosferę, ponieważ zrobiło się dziwnie poważnie.
– Nie wiń nas za to, że się martwimy – westchnęła. – Po prostu to dalej jest dla nas nowe i może na początku będziemy cię denerwować, ale robimy to wszystko przez troskę.
– Wiem – skinęłam głową i cicho westchnęłam. – Przepraszam, po prostu... Odzwyczaiłam się od troski kogoś innego, niż Theo i Erick. Niewielu wie o tej chorobie i robiłam wszystko, abyście nie wiedzieli o niej jak najdłużej i żeby wszystko zostało tak samo. Dlatego to dla mnie dziwne – wyjaśniłam. Spuściłam wzrok na tabletki w swojej dłoni, czując znowu te nieprzyjemne skurcze, gdy nagle wątłe ramię Chrisa objęło mnie w pasie, a sam chłopak przytulił się do mojego ciała, układając głowę na moim udzie.
– Wiadomo, że nie wszystko będzie jak kiedyś, ale to nie musi oznaczać niczego złego – powiedział pogodnie, obserwując mnie z dołu z uśmiechem. – Zawsze się martwiliśmy. Teraz jest tak samo z tą różnicą, że naszą troskę będziemy wyrażać przypominaniem ci o lekach, terapii i matkowaniem większym, niż zazwyczaj. A oprócz tego, wszystko jest tak samo.
Na jego słowa uśmiechnęłam się delikatnie, obserwując mieniące się, piwne tęczówki mojego przyjaciela. Zaciągnęłam nosem i wplotłam palce w jego gęste loczki, na co przymknął z przyjemności powieki. Uwielbiał, gdy ktoś się nimi bawił.
– Plus, chcemy uczestniczyć w twoim życiu – dodała Mia, przez co znów nawiązałam z nią kontakt wzrokowy. – I chcielibyśmy wiedzieć, co i jak. Więc możemy pójść z tobą do twojego psychologa? – zapytała spokojnie, nie narzucając mi swojej woli. – Odprowadzimy cię i poczekamy przed wejściem. Co ty na to?
– Będę bardzo wdzięczna – powiedziałam szczerze, wpatrując się w jej niebieskie tęczówki. Dziewczyna wyciągnęła ku mnie swoją dłoń, którą mocno uścisnęłam. I nawet nie zdawała sobie sprawy, ile znaczył dla mnie ten gest.
– To wpierdalaj to szybko, bo już trzynasta i się zaraz spóźnimy – nasz moment przerwał Chris. Spojrzałam na niego spod byka, a następnie niezbyt delikatnie sprzedałam mu pstryczek w policzek. Jęknął i odsunął się ode mnie, pocierając przy tym obolałe miejsce. – Sadystka – stęknął, opadając na materac.
Pokręciłam głową i w końcu posłusznie połknęłam wszystkie pastylki, popijając je wodą. Nie miałam zamiaru robić scen, choć wizja tego, że znów miałam mieć po nich zjazd była nieco niepocieszająca. Jednak wiedziałam, że musiałam być grzeczna. Pod czujnym spojrzeniem Mii, która ucieszyła się, gdy wszystko połknęłam, czułam się w bezpiecznie i spokojnie. Gdy spostrzegła, że wzięłam leki, skinęła głową i wstała na równe nogi.
– Szybko jedz, bo nie możemy się spóźnić – mruknęła, podchodząc do mojej szafy. Otworzyła ją, a następnie zaczęła przeglądać.
– Gdzie reszta? – zapytałam z pełnymi ustami.
– Musieli coś pozałatwiać – wzruszyła ramionami, a jej brwi z każdym kolejnym przeglądanym wieszakiem marszczyły się coraz bardziej. – Skąd ty masz, do cholery, tyle ubrań od projektantów?
– Z pracy – wzruszyłam ramionami jak gdyby nigdy nic. – Ale chyba muszę zrobić w nimi porządek. Ostatnimi czasy dużo bardziej wolę chodzić w bluzach – mruknęłam, co było prawdą. Jeszcze przed przyjazdem do Culver City nie wyobrażałam sobie wyjść gdziekolwiek bez szpilek i eleganckich koszul czy sukienek, ale ostatnimi czasy nawet przy ataku manii, przyłapywałam siebie na tym, że już nie miałam na to tak wielkiego parcia. To było zastanawiające.
– Są cudowne. Żal wyrzucić – mruknęła, maślanymi oczami oglądając koronki i drogie materiały.
– To wybierz sobie jakieś. Mogą być na ciebie trochę za duże, ale jakieś na pewno będą pasować – powiedziałam, na co popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Serio? – zapytała, a ja nie wiedziałam, dlaczego była tym tak zdziwiona.
– Tak – powiedziałam bez zawahania, a widok jaki za to dostałam w postaci jej pięknego uśmiechu i błyszczących oczu był warty każdej ceny. Mogła zabrać to wszystko. – Możesz też poprzeglądać buty. Mamy ten sam rozmiar, więc będą dobre. Torebki w sumie też. I tak w tym wszystkim już nie chodzę.
Dziewczyna wyglądała tak, jakby ktoś powiedział jej, że gwiazdka w tym roku nadeszła szybciej. Zaczęła oglądać kolejne sukienki, zawzięcie opowiadając coś o ich projektantach, co absolutnie mnie nie interesowało, ale mówiła to z taką pasją, że nie potrafiłam jej przerwać. Chris podkradał moje jedzenie, a ja poczułam się tak, jakbyśmy znów mieli po siedemnaście lat i chodzili do liceum. To było piękne uczucie.
– Mia, mam pytanie – mruknęłam nagle, kończąc ostatniego naleśnika. Czułam się wypchana.
– Hm? – mruknęła, siedząc na jednym z foteli. Przeglądała jedną ze szkatułek z moją biżuterią.
– Wiesz może, czy Luke jest na mnie zły? – zapytałam cicho.
Moje słowa spowodowały, że blondynka od razu na mnie spojrzała, a uśmiech spełzł z jej warg. Reakcja niebieskookiej pozostawiła mnie bez żadnej wątpliwości. Miałam rację, coś było na rzeczy. Myśl ta spowodowało, że zrobiło mi się nieco niedobrze, a jedzenie w ustach zaczęło mi puchnąć.
– Dlaczego tak myślisz? – odchrząknęła, starając się powrócić do naturalnej postawy, ale znałam ją zbyt długo. Zerknęłam przez ramię na Chrisa. Chłopak wbijał wzrok w swój telefon, uparcie powstrzymując się od kontaktu wzrokowego.
– Po prostu – wzruszyłam barkiem. – Odkąd przyjechał jest taki dziwny. I w ogóle się do mnie nie odzywa. Nie wiem, zrobiłam coś? – zapytałam, nie potrafiąc ukryć lekkiego żalu w głosie. Mia ciężko westchnęła i zacisnęła usta w wąską linię. Przez dłuższą chwilę myślała nad odpowiedzią.
– Wydaje mi się, że nie jestem odpowiednią osobą od tego, aby rozwiązywać ten problem – mruknęła politycznie. – Jesteście przyjaciółmi. Powinniście sami to rozwiązać. Luke jest... lekko zagubiony. I wydaje mi się, że w tej sytuacji tylko ty możesz pomóc mu się odnaleźć.
Głęboko zastanowiłam się nad znaczeniem jej słów. Miała rację, musiałam z nim porozmawiać, ponieważ był dla mnie zbyt ważny, aby jakieś nieporozumienie nas rozdzieliło. Szczególnie, że nie wiedziałam, o co mogło chodzić. Zapisałam sobie w głowie to, aby z nim porozmawiać. Westchnęłam i posłałam jej uśmiech, którym również mi odpowiedziała. Odstawiłam tacę na szafkę nocną i wygrzebałam się z kołdry. Mój brzuch był pełny, a ja byłam względnie zadowolona. Wstałam na równe nogi i przeciągnęłam się.
– Pójdę pod szybki prysznic, przebiorę się i możemy iść – poinformowałam, na co przystali.
Zebrałam się w pół godziny. Po umyciu włosów i wysuszeniu ich splątałam je w niedbały kucyk. Dopiero wtedy zauważyłam, że nieco mi urosły i ich czarny kolor lekko się sprał, przez co znów miały ciemnobrązowy poblask, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Nie chciało mi się malować, więc jedynie wciągnęłam na nogi czarne jeansy i dobrałam do tego samego koloru należącą do Theo. Choć spałam dość długo, czułam się zmęczona, jak to zwykle bywało po epizodzie manii. Dochodziłam do siebie kilka dobrych dni, a jedyne, czego chciałam to leżeć w łóżku. I tak byłam w niezłym szoku, jak szybko przyszło mi śmianie się i żartowanie. Po atakach ciężko było mi wykrzesać z siebie choć odrobinę radości nawet przez miesiąc, a jednak nim, to wszystko przychodziło mi jakoś... łatwiej.
Weszłam do salonu. W jednej dłoni trzymałam telefon, a w drugiej skarpety. Mia z Chrisem siedzieli na kanapie. Chłopak przerzucał pilotem kanały w telewizorze, a Mia sprawdzała coś na swoim telefonie.
– Zebrana? – zapytała, spoglądając na mnie znad wyświetlacza. Skinęłam głową i usiadłam na fotelu, aby założyć skarpetki.
– Tak – mruknęłam, a następnie zerknęłam na Chrisa. – I jak tam Cameron po wczorajszym? – zapytałam. Brunet wzruszył ramionami, nie odrywając ciekawskiego wzroku od plazmy.
– Żyje, ale te twoje leki przeciwbólowe ładnie go poskładały – mruknął, na co parsknęłam, ponieważ składały każdego. – Nie ma niczego złamanego, a jedynie jest lekko opuchnięty.
– I dobrze, że tak się stało – bąknęła pod nosem Mia. – Może wreszcie poukładają sobie coś w tych łbach. Ile można znosić ich dziecięcych kłótni – rzuciła z podenerwowaniem, na co Chris od razu się zgodził.
– Podejrzewam, że wasza dwójka wie, o co się pokłócili – powiedziałam cicho, na co oboje spojrzeli na mnie niemal w tym samym momencie. Ich tęczówki wyrażały strach, jakbym zaraz co najmniej miała podłączyć do wykrywacza kłamstw. Prawie czułam ich szybkie bicie serc i słyszałam przyspieszone oddechy, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że doskonale znali prawdę. Przewróciłam oczami na ich reakcję. – O Boże, uspokójcie się. Nie mam zamiaru was wypytywać. Umówiłam się z Sheyem, że jak będzie gotowy to sam mi powie. Nie musicie się tak bać, idioci – prychnęłam, na co odetchnęli z wyraźną ulgą.
– Nie to, że nie chcemy, ale wiesz, to ich sprawy... – tłumaczył się koślawo Chris, na co pokręciłam z politowaniem głową.
– Wiem, Chris – mruknęłam i kiedy zakończyłam zakładanie skarpet, ułożyłam łokcie na kolanach i wbiłam w niego poważne spojrzenie. – Zamiast tego, możesz mi za to powiedzieć, co cię łączy z Wilsonem.
Po moich słowach, które skwitowałam pięknym uśmiechem, Chris zacisnął usta w wąską linię, a jego kark w tym samym momencie stawał się z sekundy na sekundę coraz bardziej czerwony. Mia wygięła wargi z zadowoleniem i wygodniej oparła się o kanapę. Brunet odchrząknął, poprawiając rękawy bluzy.
– Cóż, nic się nie dzieje... – wymamrotał, ale było to takim kłamstwem, że nawet on sam w to nie wierzył, bo nie powiedziałam nawet jednego słowa, gdy nagle przewrócił oczami i zamaszystym ruchem uniósł palec wskazujący. – Dobra, kurwa, dzieje się, więc nie męczcie! – oburzył się, na co odchyliłam głowę, hamując napad śmiechu. Mia również musiała się od tego powstrzymać.
Załamany chłopak dramatycznie opadł na podłokietnik kanapy, a swoimi zwisającymi dłońmi rysował jakieś wzroki na podłodze, wyglądając przy tym jak postać z obrazu jakiegoś szesnastowiecznego malarza.
– Nie wiem, sytuacja między nami jest dziwna od momentu, w którym pierwszy raz się ze sobą przespaliśmy – jęknął. Uniosłam brew.
– Pierwszy? – zaznaczyłam, wyłapując to jedno słowo. Wiedziałam, że doszło coś między nimi na imprezie Halloweenowej, ale nie sądziłam, że było ten tak później. Chłopak uniósł głowę, posyłając mi mordercze spojrzenie.
– Tak, seks istnieje, Victoria, a dzieci nie biorą się z kapusty. Przepraszam za zniszczenie ci życia – rzucił pochmurnie, na co uniosłam ręce w obronnym geście, ale nie udało mi się już powstrzymać cichego prychnięcia śmiechem. Chłopak zignorował je i ponownie zawył jak ranne zwierzę, wciskając twarz w kanapę. – To jest takie trudne! On jest... po prostu ugh! Jest taki kochany i szarmancki i zawsze przepuszcza mnie w drzwiach. Dba o mnie, kupuje mi prezenty i codziennie rano dostaje od niego wiadomość o treści „miłego dnia" – powiedział i ponownie uniósł głowę, posyłając nam niedowierzające spojrzenie. – MIŁEGO DNIA, ROZUMIECIE?! – wrzasnął, podbierając się dłońmi o kanapę.
– To chyba dobrze, nie? – zapytała Mia, starając się zepchnąć sprzed twarzy nogi Chrisa.
– Dobrze?! – zawołał. – To jest lepiej, niż dobrze! Dlatego jest źle! – krzyczał emocjonalnie. Złapałam z blondynką kontakt wzrokowy, a po jej twarzy wywnioskowałam, że również niczego nie rozumiała.
– Wybacz, Chris, ale chyba się pogubiłyśmy – mruknęłam, na co piwnooki zerwał się do siadu, wyrzucając przy tym ręce w powietrzu.
– Jak możecie tego nie rozumieć?! – zawołał niemal płaczliwie. – On jest zbyt idealny. Oprócz pierdolonego „miłego dnia" dostaję także „dobranoc". Nawet, jak cały dzień nie pisaliśmy i się nie widzieliśmy. Spotykamy się często i jest wtedy taki zabawny i kochany i w ogóle jest cudownie! – kontynuował głosem tak łamliwym i dramatycznym, jakby co najmniej mówił o tragicznym wypadku, w którym śmierć poniosło dziesięć osób.
– O Boże, no to chyba dobrze? – zapytała Mia, a gdy posłał jej śmiercionośne spojrzenie, cofnęła głowę. – Albo i nie...
– Chodzi o to, że mimo tego, że jest idealny, dalej nie zaproponował niczego na dłużej – westchnął w końcu przechodząc do meritum całej sprawy. I wtedy znów wszystko stało się jasne. – Poza tym, w ogóle nie rozmawiamy o przyszłości. Opowiada mi o sobie, ale mimo to, nie ma tego, co będzie, gdy wyjedziemy z Culver City. Ja mieszkam we Francji, on w Nowym Jorku. Boję się, że to tylko chwilowa zabawa, a ja wkręcę się za mocno... – westchnął dużo ciszej, obejmując się ramionami.
I w końcu to wszystko zrozumiałam. Chris się bał, bo zaczynał coś do niego czuć, ale ich przyszłość była niepewna. Blondynka również ogarnęła, ponieważ przylgnęła do boku piwnookiego, pocierając dłonią jego plecy. Wpatrywała się przez chwilę w jego twarz.
– Dobrze wiesz, że jedynym rozwiązaniem jest szczera rozmowa – mruknęła, na co skinął głową. – Może za bardzo go idealizujesz? – zapytała, posyłając mi znaczące spojrzenie. Gdy tylko to zrozumiałam, gorliwie pokiwałam głową. – Nie znasz go za dobrze. Może masz o nim swoje wyobrażenie, co jeszcze bardziej ci to wszystko utrudnia?
– Dokładnie – zgodziłam się. – Przecież zawsze miałeś wygórowane oczekiwania do facetów.
– Oczekiwania, które spełnia. Wszystkie – jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Obie starałyśmy się znaleźć jakieś rozwiązanie, które nieco podniesie go na duchu.
– Może o to chodzi? – zapytała nagle Mia. Chłopak płaczliwie na nią spojrzał, pociągając nosem. – Jest taki milutki i kulturalny. Przecież od zawsze lubiłeś ludzi z charakterkiem. Takich wiesz, co potrafią wyrazić swoje zdanie i... pierdolnąć, kiedy potrzeba! – zawołała z mocą, starając się przetłumaczyć cokolwiek brunetowi. Ten jednak znowu pociągnął nosem i wytarł go w swoją bluzę.
– Ostatnio pierdolnął mną o ścianę. Było fajnie.
Mia patrzyła na niego z zastygłym uśmiechem na twarzy, mrugając powolnie powiekami, jakby starała się przetworzyć to wszystko. Ja za to ukryłam twarz w dłoniach, aby ukryć jakoś uśmiech, ponieważ ten człowiek był niemożliwy.
Cały dzień spędziliśmy dobrze. Przed czternastą wyszliśmy z domu, więc na terapię dotarłam z lekkim spóźnieniem. Jednak Sylvii to nie przeszkadzało. Mia z Chrisem czekali na mnie przed wejściem. Spotkanie było długie, ponieważ trwało ponad dwie i pół godziny. Przeżyłam już podobne, ale każde zawsze było ciężkie. Znów nie obeszło się bez płaczu. Dużo rozmawialiśmy o moich przyjaciołach i Theo, jednak poprosiłam, aby nie poruszać na razie tematu Nate'a. Sylvia na to przystała i powiedziała, że musieliśmy poświęcić na niego całą sesję. Dostałam również skierowanie na badania i umówiłam się do swojego psychiatry. Wyszłam z jej gabinetu całkowicie wykończona z opuchniętą twarzą i roztrzepanymi włosami, ponieważ znów musiałyśmy przepracować wszystkie rzeczy, które stały się na manii, a kobieta musiała mi wytłumaczyć, że nie powinnam była mieć z tego powodu wyrzutów sumienia i nic nie było moją winą.
Moi przyjaciele wiernie na mnie czekali. Cieszyłam się, że o nic mnie nie wypytywali. Chris pomógł założyć mi kurtkę, a Mia z uśmiechem wsparcia podała mi torebkę. Nie odzywałam się za dużo, ponieważ nie miałam siły, ale zgodziłam się, gdy zaproponowali pójście na ciastko do pobliskiej kawiarni. Czułam się przy nich lepiej, nawet jeśli nie uczestniczyłam w ich konwersacji. Rozmawiali o wszystkim, aby jakoś poprawić mi humor. Doceniałam ich starania, ale niestety nie zdawali sobie sprawę, że nie było to takie proste. Do tego zaczęłam odczuwać działanie leków po przerwie. Z czasem zaczęło być mi trochę lepiej. Wciąż debatowali o tym, co chcieliby zobaczyć w Maine, skoro już tam byli. Popijałam swoją kawę, którą zagryzałam szarlotką i co jakiś czas dorzucałam coś od siebie. Marzyłam jednak, aby znaleźć się w swoim łóżku. Byłam bardzo zmęczona.
Zdecydowaliśmy się wrócić o dziewiętnastej. Na dworze było kompletnie ciemno i znów zaczął padać śnieg. Każdy kolejny krok był dla mnie dużo cięższy od poprzedniego. Wiedziałam, że to widzieli, ale cieszyłam się, że nie próbowali komentować tego i pocieszać mnie na siłę. Zdawali sobie sprawę, jak ciężkie to dla mnie było, a ich wsparcie w postaci obecności, uśmiechów i trzymania mnie za dłoń wystarczyło. Gdy weszliśmy do mieszkania, poczułam dużą ulgę. Od razu po przekroczeniu progu dostrzegłam, że nie było puste.
– Cześć – przywitał mnie Theo z miłym uśmiechem. Stał w kuchni, zalewając wrzątkiem kubki z herbatą.
Skinęłam głową na przywitanie. Gdy weszłam w głąb domu, odpinając w międzyczasie guziki płaszcza, mój wzrok powędrował na czarną kupę sierści, która powolnie kroczyła w moją stronę, merdając przy tom ogonem. Rozchyliłam powieki, zdając sobie sprawę, że był to mój pies.
– Kot! – zawołałam łamliwie, czując zbierające się pod powiekami łzy. Opadłam na kolana, nie dbając o to, że brudnymi butami pobrudzę podłogę i siebie przy okazji.
Chciało mi się płakać, a gdy zwierzak przybiegł do mnie i zaczął się przytulać, moje serce wybuchło z nieopisanego szczęścia. Przymknęłam powieki, mocno się do niego tuląc i wdychając jego zapach. Musiałam przyznać, że nic w ostatnim czasie nie ucieszyło mnie tak bardzo, jak jego widok. Pies również się cieszył, ponieważ ciężko dyszał, co jakiś czas oblizując mi twarz.
– Niedawno przywiózł go Erick – powiedział Theo, patrząc na mnie z góry z uśmiechem. – Nie mógł zostać, bo miał kilka spraw, ale powiedział, że wpadnie jutro sprawdzić, jak się czujesz.
Nie słuchałam go. Byłam zbyt bardzo zajęta Kotem i tym, że w końcu miałam go przy sobie. Dopiero po dobrych kilku minutach zdecydowałam się wstać. Zwierzę nie opuszczało mnie nawet na chwilę, wciąż stojąc przy moich nogach. Westchnęłam i w końcu zerknęłam na Theo. Opierał się tyłem o blat, popijając herbatę. Wtedy również zdałam sobie sprawę, że nie był sam. W salonie na kanapie siedziała Jasmine, która czytała jakiś magazyn, a obok niej znajdował się Matt i Scott. Laura siedziała na podłodze, układając puzzle, które kupiliśmy z Theo rok wcześniej, ale nigdy ich nie ułożyliśmy, bo byliśmy zbyt leniwi. Ku mojemu zdziwieniu, na fotelu siedział Luke. Jak zwykle na mnie nie patrzył, wbijając wzrok w swoje dłonie. Poczułam w gardle nieprzyjemny uścisk.
– I jak było na wizycie? – zapytał Theo i upił łyk swojej herbaty. Mia w tym samym czasie podeszła do Luke'a i pocałowała go w policzek, ale chłopak nawet na to nie zareagował.
– Ciężko – powiedziałam szczerze, ściągając płaszcz. Posłaliśmy sobie znaczące spojrzenia, a mój brat skinął głową. Doskonale wiedział, w jaki stan mnie to wprowadzało.
– Jesteście głodni? – zapytała Laura, starając się dopasować odpowiedni kawałek układanki. – Jedliśmy niedawno twój ratatui. Podgrzać wam?
– Tak – odparł Chris, rzucając się na kanapę pomiędzy Jasmine, a Mattem. Blondynka spojrzała na niego z rozdrażnieniem, ale chłopak całkowicie to zlał. – Gdzie Cameron i Nate?
– Poszli do sklepu – odparł Scott. Mia, która stała obok Parkera, uniosła brwi.
– Razem? – zapytała z niedowierzaniem. Laura pokiwała głową.
– Uwierz, też jesteśmy w szoku. Dalej czekamy na telefon od policji, żeby odebrać ich z posterunku, kiedy znowu wdadzą się w bójkę – zaśmiała się.
Theo ponownie na mnie spojrzał.
– Zjesz coś?
– Jestem zmęczona – przyznałam szczerze, wkładając dłonie do tylnych kieszeni jeansów. Potaknął. – Pójdę się położyć. Potem coś zjem.
– Chcesz tabletkę? – zapytał, ale pokręciłam głową. Chciałam pójść spać.
Ruszyłam w kierunku swojej sypialni, jednak wciąż czułam na sobie palące spojrzenie. Sprawiło to, że zerknęłam przez ramię i natrafiłam wprost na wzrok Parkera. Gdy chłopak zdał sobie sprawę z tego, że go przyłapałam, niemal natychmiast spuścił spojrzenie na swoje kolana. Cała ta sytuacja zaczęła robić się jeszcze dziwniejsza, ale byłam zbyt wykończona, aby zastanawiać się jeszcze o co mu chodziło. Prychnęłam pod nosem i weszłam do swojej sypialni. Szybko zrzuciłam z siebie jeansy i zamieniłam je na tego samego koloru dresy ze ściągaczami na kostkach. Rozpuściłam włosy z koka i już miałam legnąć się na materac, gdy nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, zerkając w tamtym kierunku. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że był to pewnie Theo z lekami.
– Wejdź – zawołałam głośniej znów odwracając się w stronę łóżka. Zaczęłam poprawiać kołdrę, słysząc, jak mój brat otworzył drzwi w wszedł do sypialni. – Tak, wezmę wszystkie lek... – zaczęłam, zerkając na niego przez ramię. Jednak, gdy tylko mój wzrok padł na twarz mojego gościa, urwałam w pół słowa.
Ponieważ nie stał tam mój brat. Przy zamkniętych drzwiach znajdował się Luke, który patrzył na mnie tak zbolałym wzrokiem, jakby co najmniej płonął na stosie. Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że pościel wypadła mi z rąk, a moje ciało oblał zimny pot. Wpatrywałam się w niego z szokiem, a atmosfera między nami była dość mocno napięta, co było irracjonalne, ponieważ nic sobie nie zrobiliśmy. Nie rozstaliśmy się w niezgodzie, dlatego to wszystko stało się jeszcze dziwniejsze. Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie niepewnie, wyglądając jak mały pięciolatek, który musiał się przyznać z czegoś przed mamą. W końcu jednak westchnął i podrapał się po karku.
– Hej – przywitał się, ale nie odpowiedziałam. – Wiem, że jesteś zmęczona, ale chciałem ci zająć tylko chwilę.
Po jego słowach zdałam sobie sprawę, że dalej stałam jak sierota z uchylonymi wargami. Szybko postawiłam samą siebie do porządku. Odwróciłam się w jego stronę i kiwnęłam głową.
– Jasne – odchrząknęłam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak mocno wysuszone było moje gardło. Szatyn zrobił niepewne dwa kroki w moją stronę i potarł swoje dłonie, podczas gdy ja wpatrywałam się w niego z lekkim przestrachem.
– Chciałem... – zaczął, przystając w bezpiecznej odległości ode mnie. Im dłużej na niego patrzyłem, tym dłużej widziałam w nim żal, który wylewał się z niego przez pory jego skóry. W końcu uniósł głowę i z zabijającą szczerością zerknął w moje oczy. – Chciałbym cię przeprosić, Victoria.
Zaskoczenie, jakie pojawiło się na mojej twarzy, było chyba nieporównywalne do niczego innego. Nie miałam pojęcia, co się działo i dlaczego ze wszystkich słów, które mógł powiedzieć, wybrał te, które wydawały się najmniej pasujące do całej sytuacji. Przez chwilę wpatrywałam się w niego z głupią miną, aż w końcu pokręciłam głową.
– Luke, niby za co? – zapytałam w szoku. – Z nas wszystkich to ja powinnam być osobą, która musi przeprosić.
Przełknął ślinę i znów spuścił wzrok.
– Gdy Theo nam powiedział o tym, że wyjechałaś... – zaczął ciężko. – Mówiłem o tobie okropne rzeczy. Naprawdę okropne. Nie miałem pojęcia o tym wszystkim. O chorobie i tym, co się z tobą działo. Byłem tak zdenerwowany, że nie myślałem trzeźwo i nie chciałem postawić się w twojej sytuacji – kontynuował, wyłamując swoje palce. – W głowie miałem tylko to, że zostawiłaś nas bez pożegnania, bo dostałaś, co chciałaś. Dowiedziałaś się, kto jest twoimi rodzicami i poznałaś prawdę. Byłem wściekły, że znów zostawiłaś mnie, ale najbardziej bolało mnie to, że znów zostawiłaś Mię i Nate'a.
Zmarszczyłam brwi, coraz bardziej zdziwiona nowymi faktami. Chłopak na chwilę się zatrzymał, zapewne myśląc nad tym, jak ubrać w słowa to, co chciał przekazać.
– Widziałem, co przechodzili, gdy wyjechałaś pierwszy raz, ale wtedy nie mogłem negować twojej decyzji, bo zrobiłaś to, aby być szczęśliwą. Gdy zrobiłaś to drugi raz i nawet nam tego nie powiedziałaś... Nie potrafiłem i nie chciałem cię usprawiedliwiać. Nie pomyślałem o tobie ani przez chwilę. Wydałem na ciebie osąd.
– I dobrze zrobiłeś – powiedziałam spokojnym głosem, nie wierząc, że katował sam siebie przez taką głupotę. – Źle zrobiłam, Luke. Bardzo źle. Nie powinnam była wyjeżdżać, a na pewno nie bez pożegnania. Zachowałam się źle i zdaje sobie z tego sprawę. Miałeś prawo być zły. Wy wszyscy mieliście.
– Ale nigdy nie powinienem powiedzieć tego, co powiedziałem – westchnął blado, przecierając dłońmi oczy. – Skreśliłem cię, jakbyś była niczym, bo byłem za bardzo zaślepiony nienawiścią. A wtedy, gdy Theo tak nagle wybiegł z domu... wtedy też zachowałem się źle – jęknął niemal męczeńsko.
Milczałam, czekając na to, co miał do powiedzenia.
– Mia zadzwoniła do Ericka. Wszyscy zaczęli się przejmować, ale ja dalej żyłem tym, że wyjechałaś. Erick nie chciał niczego powiedzieć i zaproponował, abyśmy przyjechali. Wszyscy się zgodzili. Nawet Nate, ale ja... – urwał, wyglądając tak, jakby co najmniej ktoś go oskalpował. Patrzył na mnie z namacalnym żalem i skruchą w czekoladowo-złotych tęczówkach. – Byłem na tyle durny, że powiedziałem im, że nigdzie nie jadę, bo nie mam zamiaru za tobą latać, kiedy ty masz nas w dupie – wszeptał cicho, wyglądając przy tym, jakby niczego nie wstydził się bardziej. – Wybuchła między nami kłótnia. Powiedziałem wprost, że nigdzie nie jadę i oni też mają zostać. Reszta nie brała nawet takiej opcji pod uwagę. Zacząłem kłócić się z Nate'em i starałem się przekonać go, aby został, bo jedyne, co mu sprawiasz, to ból.
I dlaczego miał w tym tyle racji?
– Ale on nie chciał słuchać – dodał, przerywając moje myśli. – Pakował walizki i nawet na mnie nie patrzył. Przez godzinę mojego gadania nie odezwał się ani razu. Wiedział, że musi do ciebie przyjechać, więc się poddałem. Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem z jego mieszkania. Byłem wściekły. Ale z Mią... było gorzej – wyszeptał drżącym głosem, gdy nadal uważnie go słuchałam. – Gdy wróciłem do naszego mieszkania, ona również się pakowała. Mówiłem o tobie okropne rzeczy, ale ona i tak tego nie słuchała. Zaczęła się na mnie wydzierać i pytała, jakim cudem mogłem w ogóle mówić coś takiego. Wiem, że zagrałem najgorszą karta, ale przypomniałem jej wtedy, co działo się z nią poprzednim razem i czy chce powtórkę z rozrywki. Była nieugięta – westchnął i wzruszył ramionami. – Powiedziałem jej, że pojedzie sama, a ona zgodziła się bez zawahania. Ale postawiła warunek.
– Jaki? – zapytałam ce ściśniętym gardłem. Nie miałam pojęcia, że mój wyjazd podzielił Luke'a i resztę tak bardzo.
– Powiedziała, że jeśli pojedzie sama to wróci również sama. Ale już nie do mnie.
W szoku obserwowałam jego twarz. Nigdy nie przypuszczałabym, że Mia postawi mu taki warunek. Kochała go nad życie. Był dla niej najważniejszą osobą, a ze mną nie miała kontaktu cztery lata. I mimo wszystko, dała mu ultimatum, ponieważ źle o mnie mówił i nie chciał poznać prawdy. Poczułam piekielne wyrzuty sumienia. Nigdy nie chciałam być powodem, przez który się ze sobą pokłócą. Byli dla siebie stworzeni. Nie mogli się rozstać, ponieważ miałam problemy. Z drugiej jednak strony coś ciepłego rozlało się po mnie, wprawiając mnie w nieco lepszy stan. Mii tak mocno na mnie zależało, że była zaryzykować nawet swoją miłość. Boże, tak cholernie na nią nie zasługiwałam.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Nie miałam pojęcia, że to wszystko tak mocno się pokręciło.
– Więc pojechałem razem z nimi. Nate się do mnie nie odzywał. Do samego końca byłem nieprzekonany, aż Erick z Theo opowiedzieli nam o twojej chorobie. A potem cię zobaczyłem i... – urwał. – Przysięgam, że nigdy nie czułem takich wyrzutów sumienia.
– Luke...– jęknęłam, robiąc dwa kroki w jego stronę. – Miałeś prawo być zły. Masz nadal. Zostawiłam was, choć się przyjaźnimy. Zostawiłam Mię i Nate'a, chociaż mówiłeś mi o tym, jak zachowywali się po moim wyjeździe. Nie pożegnałam się. Zachowałam się okropnie i o tym wiem. Nie znałeś prawdy, a nawet jeśli byś ją znał, dalej nie byłoby to usprawiedliwieniem. Nie można wszystkiego zrzucać na to, że mam zaburzenia dwubiegunowe.
– Ale ja w ciebie zwątpiłem, Victoria – powiedział cicho, a jego łamliwy ton rozrywał mi serce. Chyba nigdy wcześniej nie wprawiłam go w taki stan. – Przepraszam za to. Po wszystkim nawet nie potrafiłem spojrzeć ci w oczy. Jestem takim tchórzem. Strasznie mi wstyd.
Przez dłuższą chwilę milczałam, zastanawiając się, jak przekonać go do tego, aby w końcu zdał sobie sprawę, że to nie była jego wina. Gdy nic konkretnego nie wpadło mi do głowy, wzruszyłam ramionami, po czym bez jakiegokolwiek strachu czy stresu, podeszłam do niego. Gdy znalazłam się tuż naprzeciw, bez słowa wyciągnęłam dłonie i objęłam jego ciało, przylegając go jego torsu okrytego czarną koszulką i tego samego koloru kurtką skórzaną. Kiedy tylko to zrobiłam, niemal poczułam, jak jego spięte dotychczas ciało rozluźnia się, a sam chłopak również mocno się do mnie przytulił. Przymknęłam powieki, opierając policzek o jego bark, gdy ułożył swoją brodę na mojej głowie.
– Jesteś takim idiotą, Luke – parsknęłam śmiechem, wdychając przyjemny zapach jego perfum. – Wiem, że nie wbiję ci niczego do tego łba, ale to nie twoja wina. Miałeś prawo do takich emocji. Na twoim miejscu pewnie też bym tak postąpiła.
– Nie jesteś zła? – upewniał się. Przewróciłam oczami i oderwałam się od niego, wciąż trzymając swoje dłonie na jego ramionach. Spojrzałam na niego poważnie z dołu.
– Jestem zła – powiedziałam nagle, przez co po jego błyszczących oczach przemknął cień strachu. – Jestem zła, że tak siebie obwiniasz i katujesz – wyjaśniłam, na co odetchnął z wyraźną ulgą. – Ale w porządku, skoro tak mocno ci na tym zależy... – powiedziałam, a następnie wyciągnęłam ku niemu dłoń. – Przyjmuję twoje przeprosiny i obiecuję nie trzymać urazy za twoje zachowanie – wyrecytowałam.
Przez chwilę patrzył na mnie z niezrozumieniem, aż jego wargi zaczęły wykrzywiać się w coraz większym uśmiechu. W końcu parsknął tym przyjemnym śmiechem, który tak mocno lubiłam i uścisnął moją dłoń. Wyglądał, jakby potężny kamień spadł z jego serca.
– W takim razie się cieszę – powiedział politycznym tonem. Pokręciłam z politowaniem głową. – W takim razie, czy zechcesz wypić ze mną herbatkę pojednawczą? – kontynuował dramatycznie, brzmiąc przy tym, jak stary prezes jakiejś firmy.
W pierwszej chwili miałam odmówić, bo chciałam się położyć, ale z drugiej wiedziałam, że mu na tym zależało. Było mi zimno, więc rozgrzewający napar może nie był taką złą opcją. Skinęłam głową i wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzje, gdy dostrzegłam radość w jego oczach.
– Okej, ale zapewniasz mi transport – mruknęłam zaczepnie. Uniósł brew, gdy spojrzałam na jego barki. Zrozumiał niemal od razu i cicho westchnął.
– Dalej jesteś takim samym pasożytem – wytknął mi, ale posłusznie odwrócił się w moją stronę plecami i lekko ugiął nogi.
Z zadowoleniem zacisnęłam dłonie na jego ramionach, a następnie podskoczyłam i wskoczyłam na jego plecy. Przylgnęłam do nich i splotłam dłonie przed jego szyją, kiedy brunet umieścił swoje dłonie pod moimi udami, abym nie spadła. Śmiejąc się wrednie wygodniej się usadowiłam, co skwitował głośnym westchnięciem.
– Na przód rumaku. Moja herbata malinowa stygnie! – zawołałam, unosząc jedną rękę i wskazując palcem na drzwi. Spojrzał na mnie przez ramię.
– Tobie przydałaby się melisa – skomentował, ale posłusznie zaczął iść.
Otworzył drzwi i przeszedł przez korytarz, gdy ja z zadowoleniem wymachiwałam nogami, co jeszcze bardziej go irytowało. Kiedy weszliśmy do salonu, nikt zbytnio nie przejął się tym widokiem. Jedynie Mia zerknęła na nas z opóźnionym refleksem, a kiedy ujrzała nasze uśmiechy, sama również wygięła kąciki ku górze. Podejrzewałam, że ją również męczyła ta sytuacja, ponieważ znalazła się pomiędzy młotem, a kowadłem. Luke katował się niepotrzebnie, ponieważ nie potrafiłabym być zła o taką bzdurę. Miałam nadzieję, że będzie wiedział to na przyszłość.
Dalej staliśmy w takiej pozycji, ponieważ była ona dla mnie niesamowicie wygodna, gdy nagle drzwi się otworzyły. Wszyscy spojrzeliśmy w tamta stronę. Moje serce znów zaczęło bić szybciej, a ja poczułam, jak w moim brzuchu coś opada, kiedy ujrzałam Nate'a. Wszedł on do środka, a zaraz za nim Cameron. Czarnooki wyglądał idealnie w czarnych jeansach, białej luźnej koszulce z dekoltem w serek i czarnej kurtce, w której wyglądał zdecydowanie za gorąco. O mój Boże, dlaczego on musiał mieć tak dobry gust? Na jego lekko mokrych od śniegu włosach topiły się kolejne płatki. Jego policzki były czerwone od mrozu, dokładnie jak prosty nos. Boże, wyglądał tak cholernie uroczo, gorąco i zabijająco jednocześnie.
Trzymał w dłoniach dużą siatkę wypchaną zakupami, a Wilson obok niego trzymał kolejne dwie. Cameron w czarnym, eleganckim płaszczu i skórzanych rękawiczkach prezentowałby się nienagannie, gdyby nie lekko zasiniały nos i podbite oko. Strzepnął z włosów nadmiar śniegu i zamknął drzwi.
– Boże broń, aby w Kalifornii kiedykolwiek spadło to białe gówno – warknął pod nosem, na co Shey spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Mieszkasz w Nowym Jorku, tam pada co roku – mruknął, a jego zachrypnięty głos otulał moje bębenki niczym najpiękniejsza symfonia. – Nie powinieneś się, nie wiem, przyzwyczaić? – zakpił, na co Cameron nawiązał z nim kontakt wzrokowy, a jego twarz była równie kamienna, co jego przeciwnika.
– Dostajesz w mordę przynajmniej dwa razy w miesiącu – powiedział podobnym głosem, wzruszając ramionami. – Nie powinieneś się, nie wiem, przyzwyczaić i w końcu przestać za każdym razem tryskać krwią? – papugował go, na co musiałam ukryć usta na ramieniu Luke', aby nie parsknąć śmiechem. Scott jednak nie miał na tyle wyczucia, więc po chwili wybuchł głośnym rechotem, jak zwykle jedząc z lodówki coś, co ugotowałam.
Nate posłał mu miażdżące spojrzenie, a następnie gwałtownie poruszył głową, przez co nadmiar śniegu z jego kosmyków wylądował na twarzy Camerona. Wilson zacisnął mocno szczękę i popatrzył na niego śmiercionośnie, gdy Shey uniósł kącik ust w ten swój skurwysyński sposób, który uwielbiałam. Musiałam przyznać, że cholernie brakowało mi ich razem i cieszyłam się, że w końcu się pogodzili. Mimo że zrobili to w dość niekonwencjonalny sposób.
Kiedy Nate rozejrzał się po pomieszczeniu, jego wzrok padł na mnie i Luke'a. Przez chwilę wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale ukrył to tak szybko, że po jednej czwartej sekundy nie było już po tym śladu. Przez chwilę wpatrywał się w oczy Luke'a, który dalej lekko się uśmiechał i byłam pewna, że właśnie prowadzili jakąś telepatyczną rozmowę, ponieważ od zawsze podejrzewałam, że posiadali jedną komórkę mózgową. Następnie zerknął na mnie, a jego spojrzenie roztapiało mnie tak bardzo, jak roztapiał się śnieg na jego ładnej, czarnej kurtce. Wyglądał przepięknie.
– Theo, przynieśliśmy zakupy – poinformował mojego brata Cameron, który nas wyminął i wszedł do kuchni. Odstawił siatki na blacie i ściągnął swoje rękawiczki.
W tym samym czasie Nate ruszył w jego ślady. Dalej wymachiwałam beztrosko nogami, podczas gdy Luke mnie trzymał. Czarnooki miał swój standardowy wyraz twarzy, ale jego oczy ładnie świeciły. Może nie powiedziałabym tego głośno, ale cholernie się z anim stęskniłam.
– Mocno zimno? – zapytałam, kiedy znalazł się obok nas.
– Ludzie w tym mieście nie wiedzą, co to odśnieżarki? – zapytał z lekką irytacją.
A następnie, jak gdyby nigdy nic, pochylił się w moją stronę, składając na moich ustach szybkiego, przelotnego buziaka. Było to tak szybkie i naturalne, że w pierwszej chwili nie zwróciłam nawet uwagi na to, że gdy tylko znalazł się blisko, ja sama wychyliłam się w jego stronę. Wargi miał lodowate i pachnące miętą, ponieważ żuł swoją ulubioną gumę. I to było to. Takie proste i beztroskie, jakbyśmy robili to co najmniej tysiące razy. Trwało to może sekundę. Daliśmy sobie cholernego buziaka na przywitanie i może nie powinno było mnie to dziwić, ale ten jeden zwykły gest sprawił, że moje serce zaczęło bić tak szybko, iż nieomal wypadło mi z piersi. Nate nawet nie zauważył tego, jak mocno to na mnie zadziałało, bo bez jakiejkolwiek reakcji minął mnie i również wszedł do kuchni, aby odstawić reklamówkę.
Nikt się nawet nie przejął. Nikt chociażby nie popatrzył, jak gdyby takie zachowanie było u nas normalne. Jedynie na wargach Mii widziałam mały błąkający się uśmieszek, kiedy pisała coś na swoim telefonie. Chryste, to było tak piękne i irracjonalne, że miałam ochotę unosić się nad ziemią. I mimo że nadal byłam wykończona i chciałam pójść spać, bo źle się czułam, wiedziałam, że zasnęłabym z uśmiechem.
– Mam tylko pytanie – mruknął nagle Cameron, patrząc na resztę, która nawet nie zainteresowała się ich przybyciem. Dalej oglądali telewizję, a Laura układała puzzle. – Kto pisał listę zakupów? – zapytał. Nate stanął tuż obok niego przy blacie i również zaczął ściągać swoją kurtkę.
– Ja – odpowiedział Matt jak gdyby nigdy nic. – Pisałem to, co kazała mi Laura.
– Jakim cudem ty skończyłeś podstawówkę? – zapytał szczerze zaciekawiony Cameron, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. – Jesteś dysgrafikiem?
– Nie – odpowiedział wprost, wzruszając barkiem.
– Ryż pisze się przez zet z kropką, a nie rz – mruknął Nate, posyłając mu znaczące spojrzenie. – A majonez i śmietana to nie jest ta sama rzecz.
Na jego słowa parsknęłam wraz z Luke'iem śmiechem, gdy oburzony Matt założył ręce na piersi.
– Do tego przez dwadzieścia minut nie mogliśmy rozczytać, co nabazgrałeś, więc nie mam pojęcia, czy wzięliśmy wszystko – dodał Wilson i spojrzał przepraszająco na Laurę. – Dalej nie wiem, czy chodziło ci o ciabattę, czy piniatę.
Moore przewróciła oczami i podniosła się z ziemi, a następnie ruszyła w ich stronę. W tym samym czasie Luke odstawił mnie na ziemię, na którą zeskoczyłam. Trochę zakręciło mi się w głowie, bo dalej czułam na sobie lodowate wargi bruneta. Na samo wspomnienie tego miałam ochotę krzyczeć. Parker, widząc moje lekkie zawahanie, objął mnie ramieniem, za co w duchu mu podziękowałam i oparłam się o jego bok.
– Ludzie powariowali – mruknął Cameron. – Nie dość, że wszędzie są te obrzydliwe dekoracje świąteczne, to wszyscy wykupują wszystko na potęgę. W trzech sklepach szukaliśmy pierników – jęczał niezadowolony.
– Nie dziw się, w następnym tygodniu Wigilia – mruknął Scott.
I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że miał rację. Rzeczywiście wszystkie ostatnie dni przeleciały mi przez palce i nawet nie zorientowałam się, w którym momencie było już po osiemnastym grudnia. Nie to, że czas świąt był jakoś moim ulubionym. Wręcz przeciwnie, odkąd przenieśliśmy się do Maine nie kupowaliśmy nawet choinki, a święta zazwyczaj spędzaliśmy razem z Theo w piżamach, jedząc niezdrowe żarcie i oglądając Grincha. Erick chciał je spędzać z nami, ale doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że chciał wrócić na ten czas do swojej rodziny na zachodzie. Miał tam siostrę, która wyszła za mąż i urodziła trójkę dzieci. Erick ich uwielbiał. Już i tak robił dla nas za dużo, więc wypychaliśmy go tam na siłę. I tak nie czuliśmy potrzeby spędzania tego dnia jakoś szczególnie. Dla nas był jak każdy inny.
– O właśnie, w sprawie tego – powiedział nagle Luke i nieco się ode mnie odsunął. Wszyscy zwróciliśmy na niego swoją uwagę. – Tak sobie o tym pomyślałem. Co wy na to, aby na święta i sylwestra pojechać do Portland?
Laura zmarszczyła brwi.
– Do ciotki Dolores? – zapytała. Luke pokiwał głową. – To ona jeszcze żyje?
– Niestety tak, ale na czas świąt wyjeżdża z nowym chłopakiem na Ibizę, bo nie lubi śniegu. I zostawia dom – wzruszył ramionami.
Wydawało mi się, że nie tylko ja nie wiedziałam, o co chodzi, ponieważ Mia i Chris byli równie zdziwieni. Theo również nie miał pojęcia. Jasmine westchnęła, odrzucając gazetę na stolik.
– Dalej mieszka w tym strasznym pałacu? – zapytała. Siedzący obok niej Matt wzdrygnął się teatralnie.
– Najbardziej nawiedzone miejsce, w jakim byłem – mruknął Donovan. Luke przewrócił oczami wyraźnie zirytowany.
– On nie jest nawiedzony – powiedział, a coś w jego głosie podpowiadało mi, że chyba już niejednokrotnie prowadzili podobną rozmowę. A w przekonaniu utwierdziło mnie to, że wszyscy, prócz mnie, mojego brata, Mii i Chrisa zgodnie powiedzieli:
– Jest, Luke.
Zrobili to tak synchroniczne, że było to aż śmieszne. Nawet Nate się zgodził. Wciąż stał przy blacie, szukając czegoś w reklamówkach. Wyglądał tak cholernie dobrze, że znów zakręciło mi się w głowie. W końcu znalazł paczkę czerwonych Marlboro, które schował do kieszeni kurtki. Uniósł wzrok, a następnie popatrzył na mnie z opóźnionym refleksem, zdając sobie sprawę, że przyłapałam go na tym małym występku. Zmrużyłam nieprzychylnie oczy, posyłając mu karcące spojrzenie, na co wzruszył ramionami, a kącik jego ust zadrżał w tym cholernym uśmiechu.
Boże, niech mnie ktoś zastrzeli.
– Jesteście uprzedzeni – moje myśli znów przerwał Luke, więc ponownie na niego spojrzałam. – To bardzo fajne miejsce. I można urządzić w nim imprezę.
– Chłopie, tam obrazy ze ścian spadają na potęgę, a naczynia pękają nawet wtedy, gdy nikt ich nie dotyka – powiedział Scott, wskazując na Parkera widelcem, na którym nadziany był makaron. – Matta prawie tam umarł – wypomniał mu, na co Donovan gorliwie pokiwał głową.
– Dlatego, że był najebany i pomylił drzwi z oknem. Nie moja wina, że wypadł z pierwszego piętra i połamał nogę! – zawołał wzburzony Parker. Na samo wspomnienie tego na twarzy Camerona i Nate'a pojawiły się wredne uśmieszki.
– Przepraszam, że się wtrącę, ale o czym wy mówicie? – mruknęła nagle Mia i cieszyłam się, że w końcu o to zapytała. Luke spojrzał na nią z uśmiechem godnym sprzedawcy, który pukał do domów obcych ludzi i proponował zestaw garnków za siedem stów.
– Kochanie, spodoba ci się – zaczął dyplomatycznie. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o ciotce Dolores?
– Ta, która jest ciotką twojego ojca, mieszka w Oregonie i ma osiemdziesiąt siedem lat? – upewniła się, na co chłopak skinął.
– Dokładnie ta – przytaknął. – Ta stara łupa jest najgorszym człowiekiem, jakiego znam, ale ma posiadłość na obrzeżach Portland. Często jeździliśmy tam, jak byliśmy młodsi – wyjaśnił, wskazując na swoich przyjaciół. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mówił o czasach, w których jeszcze się nie znaliśmy. – Ciotka często wyjeżdża, a nie ma rodziny. Nie ufa nikomu ze swojej służby i choć mnie też nienawidzi to czasem prosiła o to, abym popilnował domu. Podobno bardziej ufa się komuś, kto ma takie samo nazwisko – przewróciła oczami. – Ma nowego chłopaka i wyjeżdża. Wraca w styczniu. Zapytała, czy nie chciałbym tam pojechać. Więc pomyślałem, że może fajnie byłoby pojechać tam na święta i posiedzieć do sylwestra.
– To nie jest głupi pomysł – zgodziła się Laura, kiwając głową. – Ale rodzice mogą mieć problem. Chcieliby pewnie, żebyśmy byli na wspólnych świętach – mruknęła, patrząc na Scotta, który od razu się zgodził.
– Tato też byłby zły – powiedziała Mia. Parker jednak nie wyglądał na wzruszonego.
– O tym też pomyślałem, dlatego możemy spędzić wigilię w domach, a dwudziestego piątego pojechać już tam i posiedzieć kilka dni. Uważam, że byłaby to fajna alternatywa. Do tego służba będzie cały czas dostępna, więc nie będziemy musieli nawet niczego przygotowywać – zapewniał nas.
Nawiązałam kontakt wzrokowy z Theo. Może naprawdę nie było to takie głupie? W końcu mogliśmy się nieźle zabawić, a i tak święta były dla nas zwykłym dniem. Czułam również, że potrzebowaliśmy relaksu i chwili wytchnienia. Cóż, nie mogłam zaprzeczyć, że przemawiała za tym chęć pobycia z Sheyem. Miałam nadzieję, że również by się na to zgodził. Może zabrzmiałabym głupio, ale ucieszyłabym się na to, że mam spędzić z nim święta. Znaliśmy się tyle czasu, a jeszcze nigdy nie mieliśmy na to okazji. Gdy o nim pomyślałam, automatycznie na niego zerknęłam i okazało się, że on również na mnie patrzył. W jego czarnych tęczówkach nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zapatrzyłam się jednak na jego twarz trochę dłużej.
– Ja jestem za – mruknęła Jasmine, strzelając z karku. – Pewnie jak co roku pójdziemy z Nate'em do moich rodziców na kolację wigilijną. Potem mogę jechać.
Jej słowa sprawiły, że wraz z Sheyem na nią spojrzeliśmy. Blondynka popatrzyła pytająco na chłopaka, który zmarszczył brwi, a następnie skinął. Wydawało mi się, że nie powinno było mnie dziwić to aż tak bardzo. W końcu byli przyjaciółmi. Zastanowiłam się też nad tym, że nigdy nie zapytałam chłopaka o to, jak wyglądały jego święta i poczułam nagłą potrzebę, aby to zrobić. Ponownie zerknęłam na blondynkę, czując wypalające uczucie pomiędzy żebrami.
– Ja w sumie tak samo – przytaknął Donovan. – Nie będą źli, jeśli nie przyjdę dwudziestego piątego.
Laura chwilę się zamyśliła, spoglądając na Hayesa. Gdy ten pokiwał głową, brunetka westchnęła.
– W sumie my też możemy tak zrobić – zgodziła się. – A ty, Chris?
– Co roku przyjeżdżamy do Culver City. Mama może trochę ponarzekać, ale jak będę w wigilię to nie powinna być zła – zgodził się i spojrzał na Camerona. Chłopak pokręcił głową, wyłapując jego pytające spojrzenie.
– My nie obchodzimy świąt – przyznał, co wszystkich, prócz mnie, Theo i Chrisa niezbyt zaskoczyło. Chłopak wyciągnął z reklamówki łuskane pestki słonecznika i otworzył opakowanie, a następnie zaczął je łuskać. – Więc mogę jechać bez przeszkód.
– W sumie święta u was musiałyby być ciekawym doświadczeniem – zaśmiewał się chrapliwie Matt. – Zamiast prezentów pochowanych po domu szukalibyście twojej siostry wariatki – zarechotał, na co Laura spojrzała na niego karcąco.
– Matt! – krzyknęła, przypominając przy tym złą matkę, która karała swoje dziecko.
Spojrzałam kątem oka na Sheya, zastanawiając się, czy może nie zareaguje jakoś na tę uwagę, ale ku mojemu zaskoczeniu, jego brew ani drgnęła, gdy totalnie nieprzejęty również zaczął łuskać pestki, wyrzucając łupiny do śmietnika pod zlewem. Widok jego i Camerona był niesamowicie zabawny.
– No co? – chłopak spojrzał na nią z wyrzutem. – Odkąd Nate był z tą szajbuską minęło prawie osiem lat. To prawie dekada! Wydaje mi się, że minęło już wystarczająco dużo czasu.
– Dziwne, że wiesz, że dekada to dziesięć lat, skoro dla ciebie trzy kilogramy mąki pszennej to to samo, co kilogram mąki tortowej – mruknął całkowicie wyluzowany Nate, wyrzucając z niewzruszoną miną łupiny do kosza.
Donovan znów przewrócił oczami przez to, że naśmiewali się z jego listy zakupów. A ja im więcej o niej słyszałam, tym bardziej chciałam ją przeczytać. W pierwszej chwili zdziwiło mnie to, że był tak obojętny w stosunki do tematu Darcy, ale może przez czas już o tym zapomniał? W końcu minęło tyle lat... Jednak czy da się zapomnieć o osobie, którą kochało się jako pierwszą.
– Wracając do ważnych tematów – powiedział Luke, dając nacisk na przedostatnie słowo. – Twój ojciec też nie będzie miał problemów. Pewnie i tak spędzi święta z twoimi dziadkami – rzucił w stronę Mii, która chcąc nie chcą, pokiwała głową. – Więc zostajecie wy – mruknął, wskazując na mnie i na Theo. Znów zblokowałam z nim spojrzenie. Mój brat kiwnął głową.
– Możemy jechać, ale tylko z Kotem. Nie chcę go już zostawiać – mruknęłam, wskazując brodą na śpiącego zwierzaka, który leżał obok Matta.
– Nie ma sprawy – odpowiedział.
– Więc jedziemy – uśmiechnęłam się.
– No i bosko! – zawołał, zacierając ręce. – Ale będzie zabawa.
Oj i coś czułam, że miał rację.
Chłopak chciał powiedzieć coś więcej, ale przerwał mu dzwonek do drzwi. W zdziwieniu popatrzyłam najpierw w tamtą stronę, a następnie na Theo.
– Zapraszałeś kogoś? – zapytałam. Pokręcił głową.
Niestrudzona ruszyłam w tamtym kierunku. Lekki uśmieszek wciąż błąkał się na moich wargach, ponieważ już nie mogłam doczekać się naszego wyjazdu. Przekręciłam klucz w zamku, a następnie zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi. I gdy mój wzrok zatrzymał się na twarzy osoby stojącej przede mną poczułam, jakby ktoś właśnie zdzielił mnie młotkiem po głowie.
Och, kurwa.
– Witaj, Victorio – powiedział delikatnym barytonem, uśmiechając się szelmowsko od ucha do ucha.
OCH, KURWA!
– Noah – wymamrotałam z gulą w gardle, która urosła mi prawie do rozmiarów piłki do kosza.
Gdyby wtedy ktoś mógł powiedzieć, jak wyglądała człowiek przechodzący zapaść krążeniową, zapewne byłabym tego idealnym przykładem. Już nawet nie oddychałam. Zszokowanym wzrokiem wpatrywałam się w twarz dużo wyższego ode mnie mężczyzny, który w eleganckim, kremowym płaszczu i szaliku uśmiechał się w moją stronę. Na jego miedzianych włosach topiły się płatki śniegu, a na policzkach z uroczymi dołeczkami jaśniały czerwone rumieńce. Jego oczy w kolorze płynnego złota wpatrywały się we mnie z czułością. Noah. Pierdolony Noah, o którym istnieniu zdążyłam zapomnieć! O mój Boże!
– Wybacz, że tak bez zapowiedzi – powiedział cicho, po czym zerknął na pomieszczenie ponad moim ramieniem. – Nie wiedziałem, że masz gości.
I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że nie byłam tam sama. Cholera! Jak oparzona pokręciłam głową, a następnie bez słowa zrobiłam krok w jego stronę. Nawet nie zerknęłam na resztę moich przyjaciół, których palące spojrzenia czułam na swoich plecach. Kiedy stanęłam już na klatce, sprawnym ruchem zamknęłam za sobą drzwi, aby odciąć ich od patrzenia na nas. Mój oddech nerwowo przyspieszył, a ja sama czułam się, jakby ktoś właśnie przystawił mi pistolet do głowy i kazał popełnić jakieś przestępstwo pod groźbą utraty życia.
Zaraz jednak przywołałam się do porządku. W końcu Noah był moim dobrym znajomym, a w pewnej chwili mojego życia zastanawiałam się nawet nad czymś więcej. Jednak później znów wróciłam do Culver City, a cóż... czarne oczy szybko wyparły jakiekolwiek wspomnienia o złotych tęczówkach mężczyzny. Wiedziałam jednak, że nie mogłam być niekulturalna. Noah pomógł mi w wielu sprawach i naprawdę go szanowałam, toteż przywołałam na twarz lekko wymuszony, ale uprzejmy uśmiech.
– Noah, jak miło cię widzieć – powiedziałam na jednym wdechu.
Nie było to do końca kłamstwem. Cóż, jego wizyta była niespodziewana i może to nie był najlepszy czas, ale przynajmniej coś zrobił. Od kilku tygodni nawet do niego nie dzwoniłam i praktycznie nie odpisywałam na wiadomości. Byłam okropna.
– Przepraszam, że tak wtargnąłem, ale to ostatnie dni, gdy jestem w Lewiston – powiedział uprzejmie, na co zmarszczyłam brwi. – Wyjeżdżam na święta do Rzymu z rodziną. Taka niespodzianka na urodziny mamy – zaśmiał się gardłowo, na co również się uśmiechnęłam. – Ale chciałem cię odwiedzić. Theo ostatnio dzwonił i pytał się, gdzie jesteś, bo podobno wróciłaś do Maine. Nie mogłem przegapić tej okazji. Okropnie się za tobą stęskniłem.
Zdziwiła mnie ta informacja. Theo musiał być naprawdę zdesperowany. Nienawidził Noah.
– Podobno rzuciłaś pracę – mruknął, przez co powróciłam myślami do rzeczywistości. Skinęłam.
– Tak, to jednak nie było dla mnie – powiedziałam i oczyściłam gardło. – Przepraszam, że cię nie zaproszę, ale... – zaczęłam, ale mężczyzna przerwał mi kręcąc głową. Jego idealnie zadbane włosy, które pobłyskiwały lekko miedzianymi tonami, opadły mu na czoło.
– Ja i tak muszę już uciekać. Spieszę się na samolot, ale chciałem ci to dać.
Z tymi słowami wyciągnął ku mnie rękę i dopiero wtedy dostrzegłam śliczny bukiet czerwonych róż w jego dłoni. Kwiaty były piękne. Obwiązane ciemną wstążką i świeże. Rozchyliłam lekko powieki, a w mojej głowie czerwone lampki zmieniły się na syreny alarmujące.
– Och, Noah. Nie trzeba było – wyjąkałam, ale przyjęłam prezent, uważając na to, aby nie pokłuć się kolcami. – Ale z jakiej to okazji? – zapytałam, wpatrując się w jego ciepłe oczy. Mężczyzna wzruszył ramionami i wyciągnął rękawiczki z kieszeni.
– Bez okazji, ale możesz to potraktować jako prezent na święta – zaśmiał się przyjemnym głosem, który od zawsze kojarzył mi się ze śmiechem tych miłych, starszych postaci w bajkach. – Chociaż mam nadzieję na to, że gdy już wrócę, w końcu wyskoczymy na tą kolację, którą tak dawno mi obiecałaś.
Alarm w mojej głowie wył już tak głośno, że ledwo go opanowywałam. Wiedziałam, że były na to marne szanse. Nie czułam do niego już tego, co wcześniej. Nie, żebym kiedykolwiek darzyła go czymś poważniejszym. Noah był kulturalny, miły i dawał mi ciepło, którego nie dawał nikt inny, ale od zawsze był tylko przyjacielem. Gdybym sądziła inaczej, już dawno bylibyśmy razem, ponieważ widziałam jego zainteresowanie. Już na początku naszej znajomości poprosiłam go o to, aby na mnie nie naciskał, co robił. I może miał jakiekolwiek szanse, ale przepadły one już w momencie, w którym tylko spojrzałam w czarne oczy Nathaniela tamtego dnia w domu Vincenta. Wtedy już wszystko przestało mieć znaczenie. I nie chciałam być suką, która dawała komuś złudne nadzieje. Noah bez problemu mógł znaleźć kogoś, kto go doceni.
– To strasznie miłe, Noah, ale... – zaczęłam, gdy nagle zaczął dzwonić jego telefon.
– Przepraszam – przerwał mi i wyciągnął smartfon z kieszeni. Zerknął na jego wyświetlacz. – Cholera, strasznie cię przepraszam, ale muszę już iść. Wszyscy na mnie czekają – wyjaśnił, po czym bezceremonialnie nachylił się w moją stronę i złożył na moim policzku szybkiego buziaka. Jednaj gest ten nie wywołał we mnie niczego, poza tym, że znów przypomniałam sobie o chłodnych wargach Nathaniela, gdy przywitał mnie po powrocie do mojego mieszkania kilkadziesiąt minut wcześniej.
I jedynie wspomnienie wystarczyło, aby moje serce znów zaczęło bić szybciej.
– Do widzenia, Victorio. Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! – zawołał, machając w moją stronę, gdy zbiegał po schodkach. – Będę dzwonił po sylwestrze!
I z tymi słowami już go nie było. Dalej w szoku patrzyłam na miejsce, w którym zniknął, a następnie na duży bukiet pięknych kwiatów, które zaczęły ciążyć w mojej dłoni. Przymknęłam powieki i wypuściłam z siebie głośny oddech. Noah naprawdę nie mógł wybrać gorszego dnia. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jakimi pytaniami zostanę po powrocie do mieszkania. I gdy tylko o tym pomyślałam, w mojej głowie stanął obraz Sheya. Miałam nadzieję, że nie wywnioskuje niczego pochopnie. Przeklinając pod nosem swój niefart, podeszłam znów do drzwi, ponieważ miałam na sobie jedynie skarpetki i zaczęło być mi zimno przez zimne płytki klatki schodowej. Przez chwilę wpatrywałam się w drewno, zastanawiając się, czy może nie zneutralizować gdzieś roślin, ale były tak piękne, że nie miałam serca.
W końcu zebrałam w sobie odwagę i przekręciłam klamkę, a następnie pchnęłam drzwi. Ze wzrokiem wbitym przed siebie powoli weszłam do środka. Miałam nadzieję, że może nikt z nich nie zareaguje jakoś szczególnie. Och, mocno się pomyliłam. Gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam na sobie dziesiątkę palących spojrzeń, a wszystkie rozmowy ucichły w jednej sekundzie. Jednak z tych wszystkich par oczu jedne czułam najbardziej.
Och, kurwa.
Przełknęłam ślinę i zachowując kamienną twarz, weszłam do środka, zatrzaskując za sobą drzwi, o które się oparłam. Przez chwilę wpatrywałam się w okno naprzeciwko, aż w końcu cisza zaczęła ciążyć mi aż za bardzo, ponieważ była zbyt niezręczna. Nabrałam powietrza w usta, nadymając policzki i po chwili wypuściłam powietrze z cichym odgłosem. Zacisnęłam wargi w wąską linię i czując szybkie bicie swojego serca, w końcu odważyłam się przenieść wzrok na resztę. Niemal od razu wyszukałam w zdziwionych twarzach twarz mojego durnowatego brata, który patrzył na mnie z tym cholernym „a nie mówiłem?". Z chytrym uśmieszkiem założył ręce na piersi, mrużąc niebezpieczne oczy.
– To tylko i wyłącznie twoja wina – powiedziałam, wskazując na niego palcem. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to dłonią, w której trzymałam kwiaty. Przełknęłam ślinę i ponownie ją opuściłam, wciąż patrząc gniewnie na Theo.
– Och, teraz to moja, tak? – zapytał butnie. – Nigdy go nie lubiłem i doskonale o tym wiesz.
– To po co do niego dzwoniłeś? – zapytałam z lekkim wyrzutem, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że to była tylko i wyłącznie moja wina.
– Bo zniknęłaś nie wiadomo gdzie, zadzwoniłbym nawet do papieża! – wysyczał, wymachując rękoma. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i niemal czułam, jak z moich uszu wydostaje się para. – Cóż, to twój lowelas, więc radź sobie z tym sama. Wiedziałaś, że w końcu tu przyjdzie i tak to się skończy – mruknął i ponownie założył ręce na piersi. I gdy tylko to powiedział, Mia głośno zawyła i zerwała się z miejsca.
– To twój chłopak?! – zawołała, na co rozszerzyłam oczy.
– Co? Nie! – zaprzeczyłam od razu. – To mój bardzo dobry znajomy. Poznałam go, gdy się tu przeprowadziłam – wyjaśniłam. Nie chciałam, aby mieli zakrzywiony obraz tej sytuacji.
– Cóż, może to dla ciebie tylko znajomy, ale tymi prezencikami to on odbiera to chyba inaczej – naigrywał się mój brat i wiedziałam, że robił to tylko po to, aby mnie zdenerwować. I mu się to udawało.
– Boże, gdzie ty go spotkałaś? – zapytała zaciekawiona Mia, robiąc kilka kroków w moją stronę z zaciekawioną miną. Jej uśmiech raził mnie w oczy. – Przecież on wygląda jak żywcem wyjęty z katalogu modowego! – ekscytowała się, posyłając mi to dwuznaczne spojrzenie, które pozostało jej z liceum, gdy obserwowała starszych od siebie, bogatych facetów w garniturach.
Miałam ochotę strzelić sobie w łeb.
– Ja pierdole, gdybym wiedziała, że w tym pieprzonym mieście chodzą tacy bogowie, to sama bym się tu przeniosła – dodała Laura z zachwytem, na co Hayes posłał jej oburzona spojrzenie.
– Hej, a co ze mną?! – zawołał. Brunetka pomrugała zdziwiona oczami i spojrzała na swojego chłopaka tak, jakby właśnie przypomniała sobie, że go miała. Jej uśmiech spełzł z jej warg.
– A. Rzeczywiście – powiedziała z takim rozczarowaniem, że Matt pijący colę zachłysnął się nią ze śmiechu i zaczął kaszleć, omal nie zalewając Chrisa.
– Gadaj, co cię z nim łączy – zarządziła Mia, zakładając ręce na piersi. Rozchyliłam powieki.
– Nic – powiedziałam pewnie. – Kwiaty dał mi na święta, bo chciał się pożegnać. Wyjeżdża do Rzymu – mruknęłam, po czym ruszyłem w stronę korytarza, aby odstawić gdzieś kwiatki. – I nic sobie nie wymyślajcie, bo to tylko kolega. Nie więcej – zaznaczyłam dobitnie.
– Raczej nie tłumacz tego nam, tylko jemu – mruknął dwuznacznie Donovan i skinął głową w kierunku kuchni.
Powiodłam za jego wzrokiem i niemal w tym samym momencie natrafiłam na czarne tęczówki Nathaniela. I znowu poczułam, jakby coś zaciskało swoje wredne łapska na mojej klatce piersiowej. Znów wyglądał tak oschle i ponuro, a po dobrym humorze ślad zaginął. Miałam ochotę postrzelić tego, kto pomyślał, że przysłanie do mnie Noah w takiej sytuacji będzie dobrym pomysłem. Jego oczy przypominały czarne sople lodu, a cała jego postawa wysyłała tak nieprzyjemne wibracje, że poczułam je stojąc kilka metrów dalej. Wpatrywał się we mnie z zimnem i nagle poczułam się, jakbym dostała w twarz. Chciało mi się płakać.
– Nate... – powiedziałam tylko, ale on już nawet mnie nie słuchał.
Przewrócił nonszalancko oczami, a następnie bez słowa, szybkim ruchem odwrócił się i zaczął zmierzać ku drzwiom. Cameron nawet nie pisnął, gdy szybko go przepuścił, odsuwając się z jego drogi. Nie dziwiło mnie to. W tamtej chwili sam czołg nie miałby z nim szans.
– Nate! – ponowiłam, ale tym razem głośniej.
Chłopak mnie nie słuchał. Szybko wyszedł z mieszkania, trzaskając przy tym drzwiami z taką mocą, że fundamenty kamienicy zadrżały i zastanawiałam się, czy aby nie wylecą zaraz zawiasów. Nie miałam jednak zamiaru tak tego zostawiać i czekać. Bez chwili namysłu rzuciłam kwiatki na najbliżej stojący mebel, jakim okazała się komoda przy ścianie. Z szybko bijącym sercem podbiegłam do swoich butów i z zawrotną prędkością w nie wskoczyłam, nie dbając o to, że nie zawiązałam sznurówek.
– Płaszcz! – przypomniał mi mój brat, gdy już chwyciłam za klamkę.
Z jękiem rozdrażnienia zerwałam ubranie z wieszaka z taką siłą, że ten przewrócił się i z hukiem upadł na ziemię. Nie miałam zamiaru się tym przejmować. Jak rakieta wypadłam z mieszkania, mając na uwadze to, że przez jego nogi mógł być już kilometr dalej. Pokonywałam po trzy stopnie jednocześnie, w międzyczasie narzucając na siebie czarny płaszcz. Zdyszana wypadłam z budynku, rozglądając się, w która stronę mógł pójść. Śnieg dalej padał, a światła ulicznych latarni oświetlały oblodzone ulice, po których powolnie jeździły samoloty. Mróz szczypał mnie w nos, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować. Zrobiłam kilka szybkich kroków. Śnieg trzeszczał pod podeszwami moich białych nike. Rozejrzałam się po obu stronach ulicy, aż mój wzrok padł na wysoką postać, która szybko zmierzała w stronę centrum przystrojonego lampkami i innymi ozdobami świątecznymi.
– Cholera! – warknęłam pod nosem i bez zastanowienia zaczęłam za nim biec.
Zajęło mi to dobrych kilkadziesiąt sekund. Mimo że uważałam na to, aby przypadkiem się nie pośliznąć, kilka razy nieźle się zachwiałam. Ludzie mijający mnie posyłali mi zdziwione spojrzenia. Głośno oddychałam przez usta i wiedziałam, że przepłacę to bólem gardła, ale to nie miało znaczenia. Po niecałej minucie w końcu znalazłam się blisko niego.
– Nate! – zawołałam za nim i choć wiedziałam, że mnie usłyszał, ten ani drgnął, dalej idąc przed siebie. Dłonie schowane miał w kieszeniach kurtki, a cała jego postawa wręcz krzyczała o tym, jak spięty i zły był. – Shey, do kurwy! – krzyknęłam, w końcu łapiąc go za rękę.
Zacisnęłam palce na jego przedramieniu i gwałtownie odwróciłam go w swoją stronę. Chłopak przystanął i spojrzał na mnie z góry tak miażdżącym spojrzeniem, że nieomal się od niego skuliłam. Jednak nie miałam zamiaru pozwolić mu na takie fochy. Nie, kiedy nie znał całej sytuacji. Z głośnym oddechem stanęłam tuż przed nim, cudem wytrzymując jego zimne spojrzenie. Nos i policzki znów miał czerwone, a w jego włosach było coraz więcej płatków śniegu. Światła latarni oświetlały jego bladą, wykrzywioną w pustym grymasie twarz.
– Czego chcesz? – zapytał tak zimnym tonem, że nawet panująca temperatura nie mogła się z tym równać. To mnie nieco zabolało, ale nie miałam zamiaru dać tego po sobie poznać.
– Wyjaśnić – powiedziałam drżącym głosem, starając się złapać oddech. – Masz już sobie w głowie swoją wizję, a to nieprawda.
– Wydaje mi się, że to dość proste – rzucił oschle, wzruszając ramionami. Jak ja nienawidziłam, gdy był tak obojętny i oziębły. Chciałam znów mojego Nate'a i miałam zamiar go z niego wydobyć nawet wtedy, jeśli musiałabym wyszarpać go za włosy i wrzucić w zaspę śniegu. – Ty wiedziałaś od początku o Severine. Zgrywałaś dobrą koleżankę i słuchałaś tego, gdy ci o niej mówiłem, ale sama jakoś nie wspomniałaś o twoim koledze – zakpił, a ostatnie słowo niemal wypluł. Nie ukrywał już tego, że był zły. I nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
– O Boże, Nate – jęknęłam, chcąc sobie rwać włosy z głowy. – Noah to tylko kolega.
– A on o tym wie? – zapytał, a po moim chwilowym zawahaniu odpowiedział sobie sam. Prychnął kpiącym śmiechem i spojrzał na coś za mną, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie no, świetnie – syknął i cicho się zaśmiał, a dźwięk ten był tak nieprzyjemny i ostry, że omal nie zrobiło dziury w mojej głowie.
– Poznałam go kilka lat temu. Pracuje dla New York Timesa – zaczęłam spokojnie, wciąż obserwując jego idealny profil, gdy on patrzył gdzieś w bok. – Od zawsze się dogadywaliśmy. Jest strasznie miły i w wielu kwestiach mi pomógł. Od zawsze wiedziałam, że mu się podobam – kontynuowałam i z każdym kolejnym słowem czułam narastającą w jego żyłach złość, którą wyrażał coraz mocniej napiętymi mięśniami i zaciśniętą szczęką. Jednak ja pozostałam spokojna. – I nawet był taki okres, w którym sama to rozważałam.
– Więc dlaczego dalej tego nie rozważasz? – zapytał oschle, znów nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. I choć jego oczy były zimne i martwe oraz wyrażały tak wiele niechęci, zostałam przy nim.
Do końca.
– Bo jesteś tu ze mną. I nie chcę niczego więcej.
Po moich słowach, coś w jego oczach się zmieniło. Przez chwilę patrzył na mnie niezidentyfikowanym wzrokiem i z chwilowym zawahaniem, jakby walczył sam ze sobą w tym, co miał zrobić. Czułam, że chciał przestać się złościć, ale miał w sobie tyle dumy i tak go wychowano, że nie potrafił ustąpić. Jednak to mnie nie odstraszyło. Wiedziałam, że potrzeba było mu czasu, więc ze spokojem kontynuowałam.
– Noah to dobry człowiek i będę dalej się z nim kolegowała, jeśli on będzie tego chciał. Nie zdążyłam mu powiedzieć o tym, że to między nami nie wyjdzie, ale powiem w najbliższym czasie, bo nie chcę go oszukiwać – pokiwałam głową. Nate przełknął ślinę i znowu spojrzał gdzieś za mnie, a jego twarz pozostała niewzruszona. – Ale pomimo tych kwiatków, prezentów i tego wszystkiego, nie mam zamiaru iść w nic więcej. Boże, Nate. Nie jestem gotowa teraz na jakąkolwiek głębszą relację z tobą, więc myślisz, że byłabym gotowa wejść w coś poważniejszego z kimkolwiek innym? Błagam cię.
Znów złapaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy. Przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy, a ja starałam się to wytrzymać, aby przekazać mu, że mówiłam prawdę. Moje serce biło niesamowicie szybko i odliczałam kolejne sekundy, aż wreszcie coś na to dopowie. Bałam się coraz bardziej. Nathaniel zastanowił się nad czymś przez chwilę.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał, a jego głos nie był już tak zimny i nieprzyjemny. Nie był również ciepły czy pogodny. Był matowy i całkowicie papierowy, jakby brunet nie przykładał żadnej wagi do tego, że rozmawialiśmy. I to również bolało, ale musiałam przełknąć tę gorycz, bo przyzwyczaiłam się już do tego, że tak właśnie reagował.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. – Może dlatego, że o nim zapomniałam? Albo to jest tak nieistotne, że nie ma żadnego znaczenia. I wiem, przepraszam za to, bo ty byłeś szczery w związku z Severine i tym, co was łączyło, ale Nate. Ona była twoją narzeczoną, a on jest tylko kolegą – ciągnęłam wątek, mając nadzieję, że coś w końcu dotrze do jego pustego łba.
Znów zapanowała między nami pełna napięcia cisza. Jego twarz wyrażała to, że uparcie się nad czymś zastanawiał, aż w końcu westchnął i przejechał językiem po swoich górnych zębach.
– Przepraszam.
Zmarszczyłam brwi na to słowo, które wydostało się spomiędzy jego warg. Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Chłopak ponownie westchnął i wydawał się dużo spokojniejszy, niż przed kilkoma chwilami. Wpatrywał się zmęczonym wzrokiem w moje oczy, a jego twarz znów wyglądała, jakby postarzał się o kilka lat. Jednak na całe szczęście nie patrzył na mnie już z taką obojętnością i zimnem.
– Za co? – zapytałam zdziwiona. Chwilę milczał, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
– Nie powinienem był tak wychodzić – mruknął ochryple, a jego głos znów mile łaskotał moje uszy. – Powinienem poczekać na to, aż to wytłumaczysz. Zachowałem się gówniarsko. I przepraszam – powiedział i choć wiedziałam, że z trudem wymawiał te słowa, poczułam się, jakbym dostała upragniony prezent na święta. Bo Nate wiedział, że źle zrobił, potrafił się przyznać i przeprosić zamiast puszczać to w niepamięć. – Po prostu... to mnie wkurwiło. Ale moja złość nie powinna być wytłumaczeniem – dokończył.
Wpatrywałam się w niego z lekkim uśmiechem. Nagle to, że w moich drzwiach pojawił się Noah nie było już takim wielkim kłopotem, a wyszło z tego nawet coś dobrego. Bo mogliśmy znów porozmawiać z Sheyem o naszej relacji i pewnych mechanicznych zachowaniach, które nie były zbyt dobre dla żadnej relacji, a na których opierały się początki naszej. Z ulgą w płucach odsunęłam się o krok, a następnie wyciągnęłam ku niemu rękę. Chłopak spojrzał najpierw na nią, a następnie na moją twarz. Uniósł w dezorientacji brew i chciało mi się śmiać przez to, jak bardzo przypominał w tej chwili Luke'a, który wyglądał wręcz identycznie w moim pokoju.
– Oboje zachowaliśmy się źle – powiedziałam. – Ja zataiłam przed tobą to, że przed przyjazdem rozwijałam jakąś poważniejszą relację, a ty nie chciałeś mnie słuchać i zareagowałeś zbyt gwałtownie – wyjaśniłam. – Więc sztama?
Brunet przez chwilę tak mnie obserwował z nieodgadnioną miną, po czym przewrócił oczami, ale maleńki uśmiech tlił się w kąciku jego warg. W końcu wyciągnął jedną z rąk z kieszeni i zacisnął ją na mojej dłoni. Jego palce były ciepłe i tak strasznie kontrastowały z moimi, które przypominały sople lodu. Potrząsnęłam naszymi splecionymi kończynami i mimowolnie chciałam czegoś więcej, więc bez udziału świadomości zrobiłam dwa kroki w jego stronę, aby go pocałować. Ale gdy moja klatka piersiowa tylko dotknęła jego torsu, brunet odszedł ode mnie jak oparzony, odsuwając swoją dłoń. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego ze zdziwieniem, gdy z ustami ściągniętymi w wąską linię pokręcił głową.
– Co ty? – zapytałam zdziwiona, ale nie mogłam poradzić nic na lekkie ukłucie żalu, jakie rozlało się po moim ciele. Dlaczego nie chciał mnie pocałować? Czy coś zrobiłam? Czy może w końcu przejrzał na oczy i chciał odejść, bo bał się, że tego nie udźwignie?
Te i inne myśli kręciły się po mojej głowie jak rozszalałe, a panika zaczęła rozszarpywać mi gardło. Widać było, że był lekko zdenerwowany, ale nie zmienił dalej swojej decyzji. Wciąż stał ode mnie w bezpiecznej odległości i poważnie wpatrywał się w moje oczy.
– Widzisz, właśnie o tym chciałem dziś z tobą porozmawiać – powiedział nagle spokojnym i pewnym tonem, co jeszcze bardziej potęgowało mój stres. – Po naszej wczorajszej rozmowie i twoich słowach przespałem się z tym i doszedłem do ważniej decyzji.
– Niby jakiej? – zapytałam, unosząc brew i zakładając ręce na piersi.
– Zdałem sobie sprawę, że nasza relacja nie może wykraczać poza rejony czysto przyjacielskie – odpowiedział dyplomatycznie z niewzruszoną miną.
Przez chwilę wpatrywałam się w niego jak w ducha, jedynie powolnie mrugając, bo nie wierzyłam, że Nathaniel Gabriel Shey właśnie powiedział w moim kierunku coś takiego. Myślałam, że może zaraz wybuchnie mi w twarz śmiechem, ale on został aż nadto poważny.
– Co? – zapytałam głupio.
– Cóż, powiedziałaś, że na razie nie chcesz się wiązać i rozumiem to. Akceptuję to – zapewnił mnie, ponownie wkładając dłonie do kieszeni. Jego nos był jeszcze bardziej czerwony. – I tak jak powiedziałaś, chcesz być szczęśliwa sama ze sobą, a nie przez kogoś. Dlatego postanowiłem, że musimy ograniczyć nasz kontakt fizyczny, bo może być on powodem, dla którego będziesz myśleć, że czujesz się gotowa, bo będziesz tego potrzebować, a nie dlatego, że będziesz tego chciała. A nie możesz sobie na to pozwolić, więc aby zminimalizować to ryzyko, nie mogę cię tknąć dopóki nie dojdziesz do momentu w życiu, w którym wszystko sobie poukładasz.
Wpatrywałam się w niego tak wielkimi oczami, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Chłopak do samego końca pozostał poważny i wypowiadał wszystkie słowa z pewnością i stanowczością. Rozchyliłam wargi, nie wierząc w to, że naprawdę to powiedział. Moja szczęka nieco opadła, bo to było tak irracjonalne, że zastanawiałam się, czy na pewno podczas epizodu manii nie zaćpałam za dobrze i czy nie był to wytwór mojej wyobraźni. Jednak kolejne sekundy mijały i nie wydawało się, że to wszystko było snem. Dobrą minutę zajęło mi wyjście z szoku. Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– Wiesz, że to nie ma absolutnie żadnego sensu? – zapytałam, marszcząc twarz. Brunet wzruszył ramionami.
– Może dla ciebie, ale trochę się na tym znam dlatego już postanowiłem – powtarzał uparcie.
– Ale wiesz, że bliskość psychiczna jest czasem gorsza niż ta fizyczna? – zapytałam, czując się, jakbym tłumaczyła coś dziecku. – A poza tym, to dalej nie ma sensu! – zawołałam nieco oburzona, bo ten pomysł nie podobał mi się ani trochę.
– Nie zmienisz mojego zdania – pokręcił głową i wiedziałam, że gdy ten cholernik się na coś uprze, to nie było zmiłuj.
Westchnęłam ciężko, po czym pokręciłam głową, dalej nie wierząc, że znalazłam się w tak irracjonalnej sytuacji. Jednak z drugiej strony, może miał rację? Przecież sam dzisiejszy buziak był dla mnie jak strzał w brzuch. I gdy tylko sobie o nim przypomniałam, zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na niego bojowo.
– Chwila, czekaj, czekaj – mruknęłam, wskazując na niego palcem. Pozostał niewzruszony, podczas gdy ja czułam się, jakbym znalazła dodatkowy granat na wojnie. – A dzisiejszy powrót ze sklepu? Pocałowałeś mnie – wytknęłam mu, ale dalej pozostał w swojej roli, nie wychodząc z niej nawet na pół sekundy.
– Błąd początkującego, każdemu się zdarza – odparł jak gdyby nigdy nic, denerwując mnie tym jeszcze bardziej. Zacisnęłam gniewnie usta.
– Czyli zamierzasz się tak zachowywać Bóg wie ile? – zapytałam.
– Tak – odpowiedział z zabijającą szczerością, a następnie odwrócił się i znów zaczął iść chodnikiem.
– A ty dokąd?! – zawołałam za nim, rozkładając ręce. Obserwowałam jego szerokie plecy, gdy jak gdyby nigdy nic przemierzał kolejne metry.
– Do swojego pokoju hotelowego – powiedział głośniej, nawet na mnie nie zerkając. – Skoro jedziemy na święta do Luke'a, muszę wszystko ogarnąć.
Ten chłopak był zdecydowanie zbyt rozbrajający. Zastanawiałam się, czy chociażby za pięćdziesiąt lat dane będzie mi zrozumieć, co siedziało w jego głowie. Przez chwilę rozważałam powrót do mieszkania, ale zrezygnowałam z tego pomysłu tak szybko, jak szybko się pojawił. Pokręciłam głową, ale nie potrafiłam opanować małego uśmieszku, który błąkał się na mojej twarzy. Dziesięć sekund później znalazłam się obok niego, zwalniając. Normowałam oddech, zerkając na jego twarz. Nawet na mnie nie popatrzył i nie wydawał się ani trochę zdziwiony. Jak gdyby wiedział, że tak będzie i całkowicie to akceptował.
– To pójdę z tobą – powiedziałam jak mała dziewczynka, która przyczepiła się swojego ulubionego dorosłego.
– To pójdź ze mną – powtórzył papierowym głosem. Znów się uśmiechnęłam.
Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, co powiedział. W jakiś konkretny sposób mógł mieć rację, ponieważ nie chciałam być z kimkolwiek tylko dlatego, że uzależniłam się od bliskości. Zdziwiłam się, że zgodził się na takie poświęcenie, ponieważ większość ludzi korzystałaby na jego miejscu z tego, że byłam tak... łatwo dostępna. On natomiast miał to dziwaczne spojrzenie na świat, którego nie rozumiałam, a które w pewien sposób mi imponowało. Dobrowolnie zrezygnował ze swojego fizycznego zaspokojenia, które mogłam mu dać. Coś czułam, że zaakceptowanie takiego stanu rzeczy będzie ciężką przeprawą, bo uwielbiałam mieć go blisko siebie, ale może naprawdę miał rację i miało mi to pomóc? Może to właśnie to było zdrowe?
Zerknęłam na swoje lodowate dłonie, które lekko dygotały. Nagle do mojej głowy wpadł pewien pomysł.
– Nate, chodzi ci o każdy ruch fizyczny? – zapytałam tajemniczo, na co zerknął na mnie kątem oka i po samej jego minie widziałam, że podejrzewał, iż coś kombinowałam. Zlustrował poważnie moją twarz.
– No przecież nie będę się biczował, gdy przypadkiem dotknę cię w windzie – zironizował, ale puściłam tę uwagę mimo uszu. – Ale z reguły tak?
– A jeśli jest mi bardzo zimno w dłonie i chciałabym, żebyś mnie za nią złapał, żebym nie zachorowała, to jest to pewne odstępstwo od tej reguły?
Brunet patrzył na mnie z chwilowym zawahaniem, jakby sam zastanawiał się, czy było to dobrym pomysłem. W jego oczach widziałam walkę, którą toczył sam ze sobą w swoim wnętrzu. Jego ciało nieco się spięło, ale w końcu westchnął ciężko i pokiwał głową, znów umieszczając wzrok w drodze przed sobą.
– Cóż, wydaje mi się, że można uznać to za akt... – zaczął, ale nawet nie dałam mu skończyć.
Z wielkim uśmiechem, jakbym miała co najmniej cztery lata, wyciągnęłam za przedramię jego dłoń z kieszeni, nawet nie czekając na to, aż zrobi to sam. Następnie od razu splotłam nasze palce w mocnym uścisku. Jego ręka była ciepła i przyjemna, a w mojej klatce piersiowej coś ciepłego wylało się, aby przelać się do innych narządów i części ciała. Z zadowoleniem wymalowanym na twarzy spojrzałam przed siebie, nie pozwalając mu odsunąć się chociażby na milimetr. Czułam na sobie jego pokonane spojrzenie i chciało mi się śmiać, gdy pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Uwielbiałam uczucie, w którym moja mniejsza dłoń zatapiała się w jego większej. I wtedy znów czułam się po prostu bezpiecznie.
– Ale tylko dlatego, że nie masz rękawiczek – mruknął cicho pod nosem. Cudem opanowałam śmiech.
– Tylko dlatego – zgodziłam się.
Coś czułam, że to będzie dużo zabawniejsze, niż przypuszczałam.
– Daleko jest ten hotel? – zapytałam, gdy przemierzaliśmy kolejne alejki pełne śniegu, ozdób świątecznych i kolorowych lampek.
– Kilka minut piechotą – odparł. Co jakiś czas mijaliśmy spacerujące pary oraz rodziny z psami.
– Erick zapłacił za pokoje? – na moje pytanie skinął głową.
– Tak – westchnął. – Niestety wylądowałem w jednym z Mattem – mruknął niepocieszony, na co spojrzałam na niego z szeroko otwartymi ustami, które coraz szybciej formowały się w uśmiech.
– Poważnie? – zapytałam ze śmiechem. Jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Wiecznie wesoły Donovan i zblazowany Nate w jednym pomieszczeniu, opowiadający sobie bajki na dobranoc. Było to niezwykle komiczne. – O Boże, tu musi być coś pięknego.
– Dla mnie niekoniecznie – westchnął. – Chrapie gorzej od ciebie – powiedział, na co strzeliłam go drugą dłonią w ramię. Czarnooki uśmiechnął się delikatnie na ten gest.
Odetchnęłam cicho i przez chwilę spacerowaliśmy w zupełnej ciszy. Obserwowałam ładne centrum miasta, czując ogarniający mnie spokój. Było pięknie. Śnieg skrzypiał pod naszymi stopami, a wszechobecne dekoracje nadawały temu wszystkiemu jeszcze większej bajkowości. Byłam nieco zmęczona, ale zadowolona, że szłam po tym cholernie oblodzonym chodniku właśnie z Nathanielem, trzymając go za dłoń. Śnieg wciąż delikatnie padał i osadzał się na naszych zarumienionych buziach. Czułam się jak w śnie, z którego nie chciałam się wybudzać.
Po chwili znów zerknęłam na jego idealna twarz. Wyglądał pięknie, jak gdyby był wyciągnięty z obrazka. Śnieg i święta naprawdę do niego pasowały. I wtedy przypomniałam sobie słowa Jasmine.
– Co roku spędzasz święta z Jasmine? – zapytałam. Nate pomrugał powiekami, jakbym wyrwała go z letargu. Spojrzał na mnie z lekkim opóźnieniem i skinął głową.
– Wcześniej spędzałem je z rodziną – mruknął, a po papierowym tonie jego głosu wnioskowałam, że nie był to dla niego przyjemny temat. – Gdy mama trafiła do szpitala jeździłem do niej, ale kiedy umarła już ich obchodzę. Czasami Jasmine wyciągnie mnie na wigilię, więc przez kulturę się tam pojawię, ale nie za bardzo przepadam za tym świętem. Dzień jak każdy inny – wzruszył ramionami.
– Mam takie same podejście – wyjaśniłam, patrząc na swoje przemoczone buty. – Jak byłam mała to je lubiłam. Po wyprowadzce ojca tez nie było najgorzej, ale odkąd mama nie żyje, całkowicie straciły dla mnie jakąkolwiek magię – mruknęłam smętnie.
I nie wiem, czy to prawda, czy tylko mi się wydawało, ale gdy to powiedziałam, poczułam jak jego uścisk nieco wzmocnił się na mojej dłoni.
– Moje święta w dzieciństwie nie były zbyt udane – mruknął z obojętnością wymalowaną na twarzy. – Wszystko było sztuczne i udawane. Zazwyczaj jeździliśmy do współudziałowców w firmie ojca. Bankiety i te inne gówna – kontynuował, a ja poczułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
– Nigdy tego nie miałeś? – zapytałam, na co posłał mi pytające spojrzenie. – No wiesz, wspólne gotowanie potraw, pieczenie pierniczków, ubieranie choinki... – wymieniałam, na co pokręcił głową, ale nie wydawał się tym faktem jakkolwiek przejęty.
– Nie, zazwyczaj robiła to za nas służba – mruknął, na co niedowierzająco uchyliłam powieki.
I właśnie wtedy wzięłam sobie za punkt honoru to, aby pokazać mu, jak wyglądały prawdziwe święta. Bo może już ich nie obchodziłam, ale robiłam to z własnego wyboru. On tak postępował, bo nie umiał inaczej. I poprzysięgłam sobie, że Nathaniel Gabriel Shey będzie siedział w ohydnym swetrze, lukrował pierniczki i ubierał choinkę nawet, nawet jeśli miałabym umrzeć.
– Kiedy wracacie do Culver City? – zapytałam, wyrywając się z transu. Przystanęliśmy przed przejściem dla pieszych, ponieważ było czerwone.
– Jutro o dwunastej – odparł, na co lekko posmutniałam. – Jeśli chcemy jechać do ciotki Luke'a, musimy pozałatwiać sprawy. Zostało mało czasu.
– Kurczę, nie odprowadzę was na lotnisko – zmartwiłam się. – Mam wizytę u Sylvii na jedenastą.
– To nic, zobaczymy się za tydzień.
– A ty co musisz załatwić? – zapytałam.
Przez chwilę milczał, jak gdyby zastanawiał się, czy mi odpowiedzieć. Widziałam na jego twarzy ogromne wahanie, kiedy taksował wzrokiem ośnieżone ulicę. Coś podpowiadało mi, że nie za bardzo chciał o tym rozmawiać, a ja nie zamierzałam naciskać i gdy już planowałam powiedzieć mu, że nie musiał nic mówić, czarnooki mnie wyprzedził.
– Muszę kupić i wysłać prezent Charliemu – odchrząknął, nie patrząc na mnie. Zmarszczyłam brwi, gdy nerwowym ruchem obserwował ulicę.
– Twojemu bratu? – upewniłam się. Pokiwał głową. Pamiętałam, gdy przed kilkoma laty opowiadał mi o tym. Z tego co pamiętałam, mieszkał w Kanadzie ze swoimi dziadkami od trony mamy. Wizja Sheya, który kupuje prezent, aby sprawić swojemu młodszemu bratu prezent, wydała mi się niesamowicie rozczulająca. – To super! – uśmiechnęłam się szczerze i popatrzyłam na niego z zainteresowaniem, które chyba nieco go... płoszyło. Albo tylko mi się wydawało. – Co mu kupujesz? – zapytałam szczerze zaciekawiona.
– Planuję zestaw klocków Lego – odparł cicho i wzruszył ramionami. – Podobno je lubi.
– Ja też je lubiłam – przyznałam szczerze, a następnie pociągnęłam go przez ulicę, ponieważ był tak pogrążony myślami, że nawet nie zorientował się, gdy sygnalizator zmienił kolor na zielony. – Lubiłam też lalki. W sumie bawiłam się wszystkim. Dobrze, że miałam brata, to mogłam podkradać jego samochodziki – zaśmiałam się, przypominając sobie te dobre, beztroskie czasy. – Często się z nim kontaktujesz? – zapytałam. Może i byłam wścibska, ale niebywale mnie to interesowało. Nate potaknął głową.
– Nie ma już siedmiu lat – mruknął. – Często dzwoni. Robi się coraz starszy. Wiem, że niedługo będę musiał wytłumaczyć mu niektóre rzeczy. Zasługuje na to – wzruszył ramionami. Posłałam mu ciepły uśmiech, bo choć nigdy nie spotkałam Charliego, podejrzewałam, że Nate był dobrym bratem.
I nagle doznałam ogromnej potrzeby, aby go poznać.
Zachowałam tę myśl dla siebie, ponieważ doszliśmy już do hotelu. Budynek był ładny i elegancki. Wspięliśmy się po kilku stopniach schodów. Miły portier otworzył nam drzwi, kiwając głową na przywitanie. Weszliśmy do środka, a ja odetchnęłam z ulgą, ponieważ było tam dużo cieplej. W środku również było przyjemnie i schludnie. Przeszliśmy przez recepcję zachowaną w odcieniach brązu i złota, gdzie siedziała młoda kobieta za biurkiem. Ona również się z nami przywitała. Myślałam, że pójdziemy do windy, ale chłopak, który wciąż trzymał moją dłoń, pociągnął mnie w strone schodów. Głośno jęknęłam, wyrażając swój sprzeciw.
– No chodź, to jest na pierwszym piętrze – nalegał, wlokąc za sobą moje truchło. – Na te windy czeka się godziny.
– Mi się nigdzie nie spieszy – bąknęłam. Chłopak puścił moją dłoń, co w ogóle mi się nie podobało. Zaczął wspinać się po marmurowych stopniach, a ja posłusznie ruszyłam za nim. – I jesteś pewny, że to dlatego? A może chciałbyś przypadkowo dotknąć mnie w windzie? – zakpiłam, nawiązując do naszej rozmowy na zewnątrz.
Puścił tę uwagę mimo uszu.
W końcu znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze i miał rację – nie było tak źle, ale prędzej połknęłabym język, niż powiedziała to na głos. Chłopak wyciągnął z kieszeni kurtki kartę i przyłożył ją do drzwi. Następnie nacisnął klamkę i pchnął jasne drewno. Stanął z boku, przepuszczając mnie pierwszą. Ruszyłam do ciemnego pokoju i gdy tylko weszłam do środka, poczułam zapach mieszanki męskich perfum. Jedne na pewno należały do Nate'a, a drugie były mi nieznane, więc podejrzewałam, że należały do Donovana. Brunet wszedł za mną i zaświecił światło. Pomrugałam powiekami, aby przystosować wzrok.
Pokój był ładny i przestronny. Na ścianie naprzeciw umieszczone zostały dwa wysokie okna z ciężkimi zasłonami. Po lewej od nas znajdowały się dwa duże łóżka z kremowymi kołdrami, a obok nich dwie szafki nocne. Po przeciwnej stronie znajdowała się komoda z powieszonym, nad nią lustrem, a obok niej drzwi prowadzące do łazienki. Ledowe światełka podświetlały skórzany fotel obok okna, przy którym znajdował się również okrągły, szklany stolik z dwoma krzesłami. Było tam dość przyjemnie.
Chłopak zamknął drzwi, a następnie wyminął mnie, w międzyczasie ściągając kurtkę. Rzucił ją na fotel. Dopiero wtedy dostrzegłam trzy walizki i torbę z ubraniami. Od razu wiedziałam, które bagaże należą do Nathaniela, bo były zachowane w idealnym porządku i żadna koszulka nie wystawała nawet o milimetr. Natomiast rzeczy Matta walały się jeszcze kilkadziesiąt centymetrów dalej, a wszystko było pogrążone w takim chaosie, że dziwiłam się, iż Donovan ogarniał jeszcze, które ciuchy miał czyste, a które nie. Również ściągnęłam swój płaszcz i położyłam go na łóżku. Uśmiechnęłam się blado i zerknęłam na bruneta, który stał przy oknie, sprawdzając coś w swoim telefonie.
– Nie mogłeś wziąć pokoju z Cameronem? – zapytałam z lekką drwiną, na co posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. – No co? W końcu znowu się dogadujecie. Na szczęście – dodałam szczerze.
– Po pierwsze, wybieraliśmy je przed... tym wszystkim – mruknął i przewrócił oczami. – A po drugie, Chris wyrwałby mi włosy.
Na jego słowa zaśmiałam się pod nosem. Potrafiłam to sobie wyobrazić. Chłopak powrócił do przeglądania telefonu, gdy nagle ja swój wzrok ulokowałam w jego sylwetce. Jego biała koszulka nieco mu się osunęła, przez co wyraźniej widziałam jego wystające obojczyki i tę idealną szyję. Miała luźne rękawy sięgające łokci, co tylko uwidaczniało jego opalone przedramiona. Smukłymi palcami przebiegał po wyświetlaczu iPhone'a. Kilka mokrych kosmyków opadało mu na czoło. Poczułam nagle niepokojący skurcz w moim podbrzuszu. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie powinnam była przychodzić z nim do tego pieprzonego pokoju, jeśli chciałam utrzymać naszą relację bez kontaktów fizycznych.
Boże, jeśli istniejesz, dopomóż!
– Idę do łazienki – poinformował mnie i odrzucił telefon na jedno z łóżek. Pokiwałam głową. Po chwili zniknął za drzwiami.
Zostałam sama. Głośno oddychałam, starając się opanować jakoś drżenie swoich rąk. Cholera, Vic! Uspokój się. Przełknęłam ślinę i postanowiłam rozchodzić w sobie kumulującą się we mnie energię. Nie byłam napaloną szesnastolatką, na Boga! W ciszy liczyłam swoje oddechy, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyjrzałam przez okno na ulicę oraz policzyłam wszystkie poduszki, gdy nagle mój wzrok padł na książkę, która leżała na szafce nocnej przy jednym z łóżku. Zmarszczyłam brwi, ponieważ znałam tę okładkę. Podeszłam bliżej, czując nagłą suchość w ustach. Jak w amoku chwyciłam przedmiot, palcami dotykając grzbietu podręcznika. Następnie mój wzrok padł na tytuł.
„Zaburzenia afektywne dwubiegunowe – objawy, diagnoza, przebieg leczenia."
A potem zdałam sobie sprawę, że leżała tam jeszcze jedna, którą również podniosłam.
„Zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Wszystko, co musisz wiedzieć, by pomóc swoim najbliższym."
I wtedy poczułam, jakby moje płuca eksplodowały. Bo nie dość, że chciał być ze mną w tym wszystkim, to sam z siebie starał się edukować w tej kwestii. Nie musiałam go zmuszać. Czytał, aby wiedzieć, jak miał mi pomóc. Chciał wiedzieć, jak to wszystko przebiegało nie tylko z moich opowiadań, ale z medycznego punktu widzenia. Wypuściłam z siebie cichy oddech, kręcąc z niedowierzaniem głową. Robił to wszystko, choć wcale nie musiał. Mógł przy mnie po prostu być, a i tak by mi to wystarczyło. Ale on prócz tego chciał wiedzieć więcej, bo chciał mi pomóc.
Nagle usłyszałam, jak zamek w drzwiach się przekręcił. Szybko odłożyłam książki na swoje miejsce i odeszłam dwa kroki w bok. Sekundę później z pomieszczenia wyszedł chłopak. Spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem i zmarszczył brwi.
– Wszystko okej? – zapytał. Pokiwałam głową, ponieważ dalej byłam w zbyt wielkim szoku, aby powiedzieć cokolwiek. Nie wyglądał, jakby mi uwierzył, ale pokiwał głową. – Musimy się ze wszystkim wyrobić, aby pojechać na te święta do ciotki Luke'a – rzucił i usiadł na skraju jednego łóżka. Przetarł dłonią swoją twarz.
Oczyściłam gardło, starając się pozostać niewzruszoną, aby się nie domyślił.
– Czemu mówicie, że ten dom jest nawiedzony? – zapytałam cicho. Chłopak uniósł kącik ust i było to tak magnetyzujące, że nie mogłam oderwać wzroku.
– Bo dzieją się tam bardzo dziwne rzeczy, Clark – mruknął z lekką nutką tajemnicy w głosie.
– Och, tak? – zapytałam i założyłam ręce na piersi. Nie odrywając spojrzenia od jego hipnotyzujących tęczówek, powoli ruszyłam w jego kierunku. – Jakie? – mój głos zrobił się lekko ochrypły. Brunet obserwował mnie z dołu. Łokcie oparte miał na kolanach, a smukłymi palcami przejeżdżał po swojej dolnej wardze, przez co mój oddech stał się nieco nierówny.
– Niektórzy mówią, że jest nawiedzony – mruknął, po czym odchylił się lekko i podparł dłońmi o materac za sobą. Uniosłam brew, obserwując idealnie linie jego twarzy. Zatrzymałam się tuż przed nim i nieprzekonana przekręciłam głowę.
– Nie wierzę w takie bajki – odparłam cicho, na co jego wargi wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
Moje dłonie płonęły. Chciałam go dotknąć.
– Po okolicy, w której mieszka, chodzi legenda, że jego ciotka od dziesiątek lat zwabia tam swoich następnych kochanków, morduje ich, a następnie kąpie się w ich krwi, bo ma jej to dać życie wieczne – powiedział, a każdego jego kolejne słowo było wypowiadane coraz bardziej ochrypłym i powolniejszym tonem. Jak gdyby bawiło go to, jak się ze mną droczył.
Bo zapewne tak właśnie było. Ale nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że to ja miałam przewagę.
– To historia o Elżbiecie Batory – powiedziałam z uśmieszkiem. – Podobno zabijała swoje piękne i młode uczennice, ponieważ wierzyła, że ich krew ją odmłodzi. A potem zamknęli ją w wieży – mruknęłam. Pokiwał głową z uznaniem.
– Brawo, znasz ciekawostki historyczne – rzucił i rozejrzał się wokół. – Oczekujesz nagrody?
– Mam jeden pomysł, ale coś czuje, że może ci się nie spodobać – wzruszyłam ramionami.
Czarnookiemu wystarczyła sekunda, aby zrozumieć. Zblokował ze mną wzrok, a uśmiech spełzł z jego twarzy, gdy tylko dostrzegł wyraz mojej twarzy. Rysy jego szczęki stały się jeszcze wyraźniejsze. Przez chwilę jedynie na mnie patrzył, podczas gdy ja przejeżdżałam językiem po swojej dolnej wardze. Jak zahipnotyzowany śledził ten ruch, aż w końcu odchrząknął i pokręcił głową. Jego oczy znów stały się chłodne.
– Nie pokonasz mnie tak łatwo, Clark. Mam w sobie za dużo samozaparcia – zapewniał samego siebie, na co parsknęłam cichym śmiechem.
Powolnym krokiem podążyłam w jego stronę, lecz jego mina nadal pozostała chłodna. Gdy znalazłam się już naprzeciw niego, delikatnie nachyliłam się w jego stronę. Przybliżyłam swoją twarz do jego, a atmosfera z sekundy na sekundę robiła się coraz gęstsza, choć myślałam, że było to niemożliwe. W ciszy patrzyłam w jego mieniące się tęczówki, językiem po wnętrzu swojego policzka. Nie dotknęłam go, ale byłam na tyle blisko, że czułam jego ciepło i oszałamiający zapach. I wtedy to dostrzegłam. Bo może wyglądał na niewzruszonego, i obserwował moje poczynania z rezerwą, dalej na niego działałam. I ujrzałam swoją wygraną już wtedy, gdy nagle przełknął ślinę, a jego jabłko Adama zadrżało.
– Coś mi się wydaje, że nie za dużo masz jednak tej silnej woli – wyszeptałam. Pokręcił głową, spoglądając gdzieś w bok.
– Nie ma opcji – dalej się upierał. – Pięć lat grałem z chłopakami w No Nut November i dwa razy wygrałem. Nie znasz moich możliwości – powiedział z zabijającą szczerością, na co rozchyliłam powieki, ledwo powstrzymując nagły wybuch śmiechu.
– O mój Boże, nie mówisz serio, że w to graliście – pisnęłam wysokim głosem, układając dłoń na ustach. Pokiwał głową. – Wygrałeś dwa razy? – szepnełam z niedowierzaniem.
– Tak, niestety poległem za trzecim. Wygrał Luke – mruknął. – A potem Scott i Cameron.
– Mattowi ani razu się nie udało? – zapytałam, co nawet mnie nie zdziwiło. Brunet skinął. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową, ponieważ ten chłopak był niemożliwy.
– Cóż, skoro umiesz odmówić, to przecież możesz mi odmówić, prawda? – zapytałam na pozór niewinnie.
Patrząc mu prosto w oczy, powolnie uklękłam pomiędzy jego nogach. Z kamienną miną nie spuścił ze mnie spojrzenia nawet na sekundę. Jego oczy pociemniały, a białka były nieco mocniej przekrwione. Nie powiedział ani słowa, gdy opuszkami palców błądziłam po jego udach. Na początku robiłam to ze znudzeniem, jakby wcale mnie to nie interesowało. Oparłam łokieć o jego nogę i długim paznokciem zahaczałam o szwy jego jeansów, przesuwając się ku górze. Czułam na sobie jego ciężkie spojrzenie, ale dalej nie odezwał się ani słowem, choć na to czekałam. Gdyby to zrobił, odsunęłabym się od razu, ponieważ nie miałam zamiaru go do niczego zmuszać. Jednak dalej niczego nie powiedział. W końcu dotarłam do jego krocza. Niby przypadkiem musnęłam do palcami, na co dalej nie zareagował, ale poczułam, jak się spiął i zacisnął dłonie na kołdrze.
– Mówiłeś tylko o tym, że to ty nie masz zamiaru zbliżyć się do mnie – powiedziałam cicho i spojrzałam na niego spod rzęs. Z tej perspektywy wyglądał jeszcze bardziej idealnie. Jego błyszczące z podniecenia tęczówki wprawiały mnie w stan całkowitej ekstazy. Chciałam go zadowolić. Chciałam pokazać mu to, co umiałam. Chciałam go zadowolić jak jeszcze żadna wcześniej. – Nie wspominałeś nic o tym, że działa to w drugą stronę.
Z tymi słowami chwyciłam dłońmi zapięcie jego spodni. Niespiesznie odpinałam skórzany pasek, cały czas utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Dalej się nie odezwał. Pozwolił mi na to, abym kontynuowała. Jego oddech przyspieszył. Jego kark znów pokryły czerwone plamki. Krew przyspieszyła swoje krążenie w dolnych partiach ciała, co czułam przy swoich palcach. W końcu odpięłam całkowicie pasek i guzik, a następnie, lekko się z nim drażniąc, zsunęłam z jego nóg jeansy spodnie. Położyłam swoje dłonie płasko na jego udach, zagryzając wargę i spoglądając na czarne bokserki z delikatnym wypukleniem. Znów mimochodem musnęłam je dłonią, co spowodowało, że wziął głęboki, nerwowy wdech. Szybko zabrałam dłoń i oparłam ją na jego nodze, przykładając mały palec do ust. Zaczęłam go podgryzać i znów spojrzałam w jego oczy.
– No cóż, chyba że dalej nie chcesz. Zrozumiem to. Nie nalegam – szepnęłam, a moje usta błyszczały od śliny, gdy co jakiś czas zwilżałam je językiem.
Chłopak zapatrzył się przez dłuższą chwilę na moje wargi, a jego szczęka była tak zaciśnięta, że cudem się nie połamała. W końcu jednak przymknął powieki.
– Pierdol się, Clark – wycharczał zdławionym tonem, po czym gwałtownym ruchem wplątał jedną z dłoni w moje włosy.
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy przyciągnął mnie bliżej siebie, nie bawiąc się w czułości i delikatność. Jego uścisk na moich kosmykach lekko mnie bolał, ale nie miałam zamiaru narzekać. Bez słowa sprawnie pozbyłam się jego bokserek, a moim oczom ukazał się duży członek, który stał już twardy i czekał na moje zaspokojenie. Oblizałam swoje usta, a następnie dotknęłam go delikatnie palcami, jeżdżąc nimi w górę i dół. Jeszcze bardziej zacisnął szczękę na ten gest wyplątał przy tym dłoń z moich włosów. Znów wygodniej oparł się o materac, pozwalając mi, abym się nim zajęła. Jego pulsująca w mojej dłoni erekcja uświadczyła mnie w przekonaniu, że dobrze go przygotowałam tym drażnieniem. Nate to uwielbiał i to nakręcało go najbardziej. Znów zerknęłam na niego spod rzęs. Patrzył na mnie przekrwionymi oczami, a za ten widok mogłabym sprzedać duszę swoją i wszystkich innych ludzi, bo nikt nie obchodził mnie tak bardzo, jak on.
Delikatnie wysunęłam język i dotknęłam nim jego główki, nie przerywając ani na sekundę kontaktu wzrokowego. Gdy tylko poczuł moje wilgotne wargi, warknął gardłowo, nie potrafiąc się powstrzymać. Na początku robiłam to niespiesznie, aby jak najbardziej go pobudzić. Lizałam go przez jakiś czas, po czym zamknęłam go w swoich ustach. Cichy jęk wyrwał się z jego gardła, gdy poczuł, jak zassałam jego penisa. Zaczęłam robić to coraz szybciej, a tam gdzie nie sięgnęłam, ustami, pomagałam sobie dłońmi. W pewnej chwili już się nie hamował i odchylił głowę i zamykając oczy z mocno przyspieszonym oddechem. Poruszałam szybko swoją głową w górę i dół, liżąc i ssąc jego pulsującego, twardego członka. Pieściłam językiem oraz dłońmi również jego jądra, sprawiając mu tym przyjemność. Wiedziałam co robić. Pamiętałam jego ciało. To, jak uczyliśmy się siebie od początku na pamięć. Nie tylko on wiedział, jak sprawić mi przyjemność. Pamiętałam jego czułe miejsca i zachowania, które potrafiły doprowadzić go na skraj. Kilka jęków wyrwało się z jego ust, podczas tej całej zabawy, ale i tak się hamował. Ani razu mnie nawet nie dotknął. Nie szarpał mnie za włosy, nie wypominał bioder. Pozwalał mi się zadowalać co zgrabnie wykorzystywałam.
Nasza zabawa trwała nieco dłużej, bo nie chciałam jej szybko kończyć. Chciałam sprawić mu przyjemność największą z możliwych. Byłam już nieco zmęczona, a moje gardło zaczęło boleć od ciągłych uderzeń, więc postanowiłam przyspieszyć zabawę. Wzmocniłam swoje ruchy, w międzyczasie zaciskając paznokcie na jego udach. Czułam, że był już blisko i się nie myliłam. W końcu poczułam, jak doszedł w moich ustach, a jego ciało automatycznie się rozluźniło, jakby właśnie przebiegł sto kilometrów w maratonie. Słyszałam jak starał się opanować szybki oddech, gdy z zadowoleniem wyjęłam go z ust z cichym odgłosem. Spojrzałam na niego z dołu, w tym samym czasie, w którym on zerknął na mnie. Pot zebrał się na jego czole, a włosy miał lekko wilgotne. Wpatrywał się we mnie z głośnym oddechem. Oczy mu błyszczały i wyglądał tak ślicznie, że gdybym mogła, zrobiłabym mu zdjęcie, aby uwiecznić tę chwilę.
Czułam na swoim języku jego spermę, więc bez zahamowania połknęłam ją, uśmiechając się. Wiedziałam, że i ja musiałam wyglądać na zrujnowaną, ale jego oczy były tak pełne uwielbienia, że mogłabym zostać tam na zawsze. Zadowolona z siebie z powrotem wsunęłam jego bokserki oraz spodnie na jego uda. Patrzył na mnie zamglonym wzrokiem, będąc zapewne w swoim świecie. Z zadziornym uśmiechem wstałam ze swoich kolan, czując ich lekki ból. Jednak nie miałam zamiaru narzekać. Wycierając dolną wargę kciukiem lewej ręki przysunęłam się do jego rozgrzanej twarzy.
– Może następnym razem się uda – wyszeptałam, na co znów zacisnął szczękę. – Do zobaczenia za tydzień i wesołych świąt, Nate.
– Pierdol się, Clark – powtórzył znów przez zaciśnięte zęby.
Pokręciłam z uśmiechem głową, po czym bez słowa wyprostowałam się. Nawet na niego nie spojrzałam. Zabrałam swoją kurtkę, która leżała obok niego, po czym skierowałam się do wyjścia, czując jego palący wzrok na swoich plecach. Z zadowoleniem otworzyłam drzwi i wyszłam przez nie, zatrzaskując je za sobą z cichym kliknięciem. Moje serce dalej waliło mi w piersi, a w ustach wciąż czułam słonawy posmak. Na drżących nogach ruszyłam korytarzem, starając się opanować jakoś swoje rozszalałe emocje. Stanęłam jak wryta, gdy zza zakrętu wyłonił się Matt. Rozchyliłam oczy, kiedy chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– O Clark – zdziwił się. – Co tu robisz? – zapytał.
Czując okropne zażenowanie, starałam się wymyślić coś na poczekaniu. Nagle cała moja pewność siebie wyparowała.
– Odprowadziłam Nate'a – mruknęłam. Przeklinając w myślach samą siebie za to, jak mój głos był słaby i zachrypnięty. Starałam się oczyścić gardłom, aby brzmieć pewniej, gdy blondyn posłał mi zmartwione spojrzenie.
– Oj, chyba coś cię rozkłada. To pewnie przez twój ostatni epizod – powiedział z niepocieszeniem. – I oczy masz jakieś takie szklane i przekrwione. Lepiej wracaj do domu, żebyś była zdrowa na wyjazd.
– Tak zrobię, Matt – powiedziałam i zacisnęłam usta w cienką linię. Pokiwałam głową, marząc o tym, aby ktoś opuścił na mnie kowadło. – Cześć.
– Do zobaczenia za tydzień! – zawołał, po czym mnie wyminął. Obserwowałam, jak udał się do swojego pokoju i zniknął za drzwiami.
Nie minęła sekunda, gdy usłyszałam jego donośny krzyk.
– Na moim łóżku?!
Przymknęłam powieki i zaśmiałam się pod nosem. Naprawdę nie mogłam doczekać się tego wyjazdu.
***
hej! miały być święta i sylwester, ale będą w następnym rozdziale, bo nate zasługuje na porządne boże narodzenie :D
kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top