21. Nate i Victoria.
nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale daję w tym rozdziale tw. jest on ciężki i rozumiem, że nieprzeznaczony dla wszystkich. pojawiają się tu sceny przemocy, nadużyć seksualnych, narkotyków, destrukcyjnych myśli. cała pierwsza i druga scena (od początku rozdziału do drugich***) taka jest, więc jeśli nie czujecie się na siłach czytać tego, możecie śmiało zacząć czytać po drugich *** gdzie jest już dużo lepiej. jeśli wy sami lub wasi bliscy mierzycie się z podobnymi problemami, proszę nie bójcie się zgłosić o pomoc. nie jesteście sami nawet, jeśli tak myślicie. to, co przeczytacie, to fikcja, ale wiem, że wielu ludzi może mierzyć się z tym na co dzień. nigdy nie jest za późno na to, aby sobie pomóc. życie może być piękne, nawet wtedy, gdy widzicie tylko czerń. ale nie będzie piękne, dopóki sami nie sprawicie, aby takie było.
Victoria's POV
Sapnęłam głośno, odrywając się od barierki schodów przeciwpożarowych umiejscowionych na jednej ze ścian mojej kamienicy. Zeskoczyłam na chodnik, czując pod bosymi stopami zimną strukturę betonowych płyt. Ani trochę mi to nie przeszkadzało. Westchnęłam i strzepałam dłonie, mrużąc delikatnie powieki. Uniosłam głowę, patrząc na okno mojej sypialni. Miałam nadzieję, że będę mieć kilka dodatkowych minut, zanim ktokolwiek zorientuje się, że mnie nie ma. Już przy rozmowie z Theo wiedziałam, że knuli coś niedobrego. Byłam zła za to, że pomimo moich słów i zapewnień, nadal mi nie wierzyli. Z początku chciałam zostać tam dla mojego brata, ale gdy usłyszałam, jak Erick mówił o tym, że chce dać mi leki, musiałam działać. Nie mogłam znów dać się otumanić. Nie chcieli mnie słuchać, gdy mówiłam im, że mam się dobrze i wyzdrowiałam. Na siłę starali się wmówić mi i wszystkim wokół, że wciąż byłam chora i potrzebowałam leczenia. Musiałam się stamtąd wydostać. Kolejna dawka prochów znów zaćmiłaby mój umysł. Nie mogłam na to pozwolić. Nie wtedy, gdy znów zaczęłam wszystko widzieć. Gdy znów życie stało się piękne, kolorowe i wyraźne.
Pociągnęłam nosem i spojrzałam na ulicę, od której dzieliło mnie kilka metrów podwórka, na którym rosły wysokie drzewka ozdobne i inne rośliny. Bez zastanowienia ruszyłam przez trawę. Mój oddech był lekko przyspieszony, a w głowie czułam dziwne pulsowanie. Skupionym wzrokiem obserwowałam wszystko wokół. Musiałam wymyślić szybki plan, gdzie mogłam się udać. Uważałam, że to nie stanowiło dla mnie problemu. W końcu miałam wielu cudownych przyjaciół, u których mogłam się schronić i którzy z chęcią by mnie wysłuchali. Erick z Theo zachowali się bardzo nieładnie. Zamiast cieszyć się z tego, że było mi lepiej, znów chcieli zakuć mnie w te niewidzialne kajdany i sprawić, że mój kolorowy świat owieje szarość. A mogło być tak pięknie! Mogłam przyrządzić nam cudowną kolację. Upiec dziczyznę. Albo sarninę! Mogliśmy spędzić piękny wieczór razem z naszymi przyjaciółmi z Culver City, powspominać stare czasy i świetnie bawić się przy dobrym winie i muzyce. W końcu mogłabym być przy nich sobą, ale musieli to wszystko zepsuć. Byli zbyt mierni, aby zobaczyć to moimi oczami. Aby zrozumieć ten cud.
Przełknęłam ślinę i wyszłam na chodnik. Nerwowym ruchem obejrzałam się za siebie, czując czyjś podejrzliwy wzrok na plecach. Zmarszczyłam brwi, obserwując dokładnie drogę przed sobą i wszystkie jej zakamarki, ale nie potrafiłam nikogo dostrzec. Wiedziałam jednak, że ktoś tam stał i na mnie patrzył. Może ukrywał się za rogiem drugiej kamienicy? Albo patrzył na mnie z okna? Czułam na sobie ten wzrok już w mieszkaniu. Ktoś ewidentnie stał za oknem w naszym salonie. Tylko dlaczego na mnie patrzył? Czy mu się podobałam? Albo może był to jakiś mój znajomy? Dlaczego więc do mnie nie podszedł? Może się wstydził? Albo mamy nierozwiązane sprawy i się bał? Czy wywoływałam w kimś strach? To byłoby takie ekscytujące! Wzbudzać uznanie i przerażenie.
Żachnęłam się pod nosem, kiedy przez następnych kilka sekund nikt się nie odezwał ani nie pokazał. Ze skupioną miną odwróciłam się i zerknęłam na pusty chodnik przed sobą. Wzięłam głęboki oddech, a następnie szybkim krokiem zaczęłam się nim kierować. Założyłam ręce na piersi i patrząc na bose stopy, mknęłam przed siebie. Zastanawiałam się, gdzie mogłam się udać. Może do Mary? Mary, która serwowała najlepszą Krwawą Mary w całym Maine. Na tę myśl, moje usta opuścił cichy chichot. Mary serwująca Mary! To ci ironia losu. A może mogłabym pojechać do Diego, którego poznałam dwa dni wcześniej na imprezie? Może i mieszkał na drugim końcu miasta, ale mogłam się przejść. Pogoda była piękna. Było ciepło i padało tylko trochę. Tak, musiałam odwiedzić Diego. Był ślicznym średniego wzrostu Hiszpanem o oczach przypominających kolorem drewno. No i jego żona wyjechała w delegację, więc mogliśmy być sami. Diego na pewno by mnie wysłuchał i zgodził się, że mój brat postąpił bardzo źle.
Zadowolona skręciłam w jedną z uliczek. Ruch nie był za duży. Samochody i autobusy co jakiś czas przejeżdżały po jezdni. Nie rozumiałam, dlaczego każda mijająca mnie na chodniku osoba, posyłała mi zdziwione i nieco przestraszone spojrzenie. Każdą z nich ignorowałam, czując się nieprzyjemny uścisk w żołądku. Po kolejnych kilku minutach przyspieszyłam kroku, aby znaleźć się jak najdalej od nich. Czy coś im we mnie nie pasowało? Zmarszczyłam brwi, czując niezadowolenie. Mocniej objęłam się ramionami, delikatnie się garbiąc. Pokręciłam głową, aby włosy opadły mi po obu stronach twarzy, by choć trochę odciąć mnie od reszty świata. Do tego, dalej czułam na plecach ten irytujący wzrok. Zacisnęłam szczękę, gdy mijałam jakąś obskurną kawiarenkę z żółtymi framugami okna. Swoją drogą, kto wybrał taki paskudny musztardowy odcień? Przecież on ani trochę nie pasował do wystroju i okolicy całego wnętrza. Znałam się na tym. W następnym tygodniu chciałam zapisać się na kierunek dotyczący architektury wnętrz. Od zawsze miałam do tego smykałkę i posiadałam ogromny dar do łączenia ze sobą kolorów. Tak, tam zdecydowanie pasowałaby zgaszona zieleń. A może szmaragd? Na pewno nie paskudny żółty. Kto w ogóle lubił ten kolor? Właściciel musiał być totalnym imbecylem bez krzty wyczucia smaku.
Znów zerknęłam przez ramię, kiedy wzrok na moich plecach nasilił się. Miałam już tego dość i zaczynało mnie to niepokoić. Kto tak ciągle na mnie patrzył? Czy miałam stalkera? A może ktoś chciał mi coś zrobić? Ta myśl sprawiła, że rozchyliłam w przestrachu oczy i zatrzymałam się w miejscu. Nie kojarzyłam okolicy, w której się znalazłam, ale to nie było najistotniejsze. Było to ładne osiedle z wielkimi iglakami i wieloma kamienicami. Wypuściłam drżący oddech przez usta, dokładnie obserwując wszystkie zakamarki przede mną. Zdenerwowana chciałam wyłapać coś, co da mi znak. Mocniej zacisnęłam swoje dłonie na ramionach, czując ich ból, lecz nie przeszkadzało mi to. Mój głośny i urwany oddech mieszał się z odgłosem silników samochodów i szczekaniem psów w oddali. Mój wzrok pędził od okien bloków, po parkingi samochodowe i drzewa. Przecież mogło się coś za nimi kryć. Spięłam się lekko, czując coraz większy stres. Czy byłam w niebezpieczeństwie? Czy ktoś na mnie czyhał?
– Przepraszam, czy wszystko w porządku?
Z przestrachem podskoczyłam w miejscu, czując, jak moje serce o mało nie wyrwało się z mojej piersi. Odeszłam o krok, odwracając się w kierunku wysokiej kobiety w średnim wieku. Stała na chodniku kilka metrów przede mną. Spoglądała na mnie z przejęciem w małych oczach. Miała na sobie długi do kolan płaszcz i szalik. Obok niej znajdowała się mała dziewczynka. Miała może z sześć lat i śmieszną czapkę z pomponem. Lekko przestraszona ściskała dłoń starszej kobiety, chowając się za jej plecami. Z uchylonymi ustami, przez które wydmuchiwałam gorące powietrze, patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. Nie znałam jej. Czy to ona na mnie patrzyła? Czy to ona mnie śledziła? Czego mogła ode mnie chcieć? Przecież nie miałam wrogów. Może ktoś powiedział jej o mnie złe rzeczy? I po co było jej to dziecko? Czy chciała przez to wyglądać milej?
Te myśli sprawiły, że nieco się skuliłam i odeszłam o krok, aby czuć się bezpieczniej. Moje ramiona nieco się trzęsły, gdy obserwowałam uważnie kobietę. W każdej chwili mogła mnie zaatakować. Musiałam się bronić. Kątem oka spojrzałam na niski murek obok mnie, składający się z ułożonych na sobie, kremowych kamieni. Mogłam wziąć jeden, aby się obronić. Takie uderzenie było na pewno bolesne, ale dałoby mi kilka dodatkowych minut. Moje palce wbijały się w ramiona z taką siłą, że ledwie dopływała tam krew. Ale to utrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach. Musiałam wciąż myśleć trzeźwo. Kobieta z przestrachem powolnie uniosła jedną z rąk. Miała brzydkie, fioletowe rękawiczki.
– Nie chciałam cię wystraszyć – powiedziała spokojnym głosem, ale po jej minie widziałam, że była zdenerwowana. Dlaczego? Czy miała coś do ukrycia? – Mam na imię Mai. To moja córka Junko – wskazała głową na dziecko obok siebie. Spojrzałam na nie z uniesioną brwią, ale gdy tylko mała brunetka zerknęła na moją twarz, od razu spojrzała na swoje buty. – Wyglądasz na przestraszoną – kontynuowała nieznajoma, więc z rezerwą znów złapałam z nią kontakt wzrokowy. – Potrzebujesz pomocy?
– Dlaczego niby miałabym jej potrzebować? – zapytałam ochryple, posyłając jej dumne spojrzenie. Kobieta nieco się zmieszała.
– Jest dość zimno, a ty nie masz na sobie butów, ani... koszulki – mruknęła, odchrząkując, jakby było to niezręczne, na co miałam ochotę się zaśmiać. Naprawdę niektórzy byli tacy słabi, że peszył ich kawałek odkrytego ciała? – Zgubiłaś się? Może chcesz do kogoś zadzwonić? Mam poinformować policję?
Na jej słowa znów poczułam nieprzyjemny uścisk pomiędzy żebrami. Żadnej policji! Ta pewnie zadzwoniłaby po Theo, a ja znów musiałabym zacząć jeść te okropne tabletki. Moje życie znów byłoby smutne. Nie chciałam więcej złych dni, a przy Theo i Ericku były tylko takie. Poza tym, potrafiłam o siebie zadbać. Nerwowo przejechałam palcami po swoich włosach, dyskretnie zerkając przez ramię, bo znów wyczułam na sobie ten dziwny wzrok. Musiałam w końcu dowiedzieć się, kto mnie szpiegował i czego ode mnie chciał. Odetchnęłam i powróciłam spojrzeniem do kobiety. Miałam ochotę przewrócić na nią oczami. Zdenerwowała mnie.
– Poradzę sobie – mruknęłam oschle, nie przejmując się tym, że nie byłam miła. Ona również nie była. Wydawało mi się, że uważała mnie za wariatkę. – Wszystko jest w doskonałym porządku.
– Coś może ci się stać – kontynuowała. Była upierdliwa.
– Znam tę okolicę jak własną kieszeń – bąknęłam. Dobra, może byłam tam pierwszy raz w życiu, ale nawet idiota potrafiłby dotrzeć do centrum. To nie mogło być takie trudne. W końcu znałam się na znakach i w każdej chwili mogłam zapytać kogoś o drogę. Ludzie czasami byli tak cholernie nieporadni.
Ignorując to, że kobieta coś do mnie mówiła, z dumnie uniesioną głową odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że na mnie patrzyła i chyba coś do mnie mówiła, ale ignorowałam to. Czy chodzenie boso było aż takim wielkim wydarzeniem, że trzeba było zatrzymywać przypadkowych ludzi? Człowiek urodził się nago. Nie było nic bardziej naturalnego od ludzkiej skóry i ludzkiej anatomii. Dopiero później odkryto wstyd i pokazanie chociaż kawałka ciała odstawało od normy. To było taką głupotą. Nie było mi zimno. To ona była ubrana, jakby mieszkała na Antarktydzie. Zadarłam głowę, spoglądając na białe niebo. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że lekka mżawka zmieniła się w śnieg. Jak urzeczona spoglądałam na swoje ciemne włosy pokryte białymi drobinkami. Nie zauważyłam tego wcześniej. Spojrzałam na ulicę przed sobą. Coraz grubsza warstwa białego puchu zaczęła opadać na asfalt.
Jęknęłam z niezadowoleniem. Nienawidziłam śniegu. Była to zdecydowanie najgorsza rzecz w Maine. W Kalifornii byłam przyzwyczajona do świąt ze słońcem i zieloną trawą, zamiast bieli. Jednak po chwili, na moją twarz wstąpił uśmiech. Był to pierwszy śnieg w tym roku, jaki spadł w Maine. Może był to znak? Tak, zdecydowanie! Z tą myślą znów ruszyłam przed siebie. Ignorowałam kolejne spojrzenia zdziwionych ludzi. Gdy przechodziłam obok stadionu piłkarskiego, po drugiej stronie ulicy zauważyłam grupkę nieco starszych mężczyzn. Przewróciłam oczami, kiedy dwóch z nich zaczęło gwizdać w moją stronę. Ludzie byli tak bardzo prymitywni i o tym wiedziałam.
– Chodź do mnie, maleńka! – wydarł się jeden z nich, uśmiechając się od ucha do ucha i pokazując przy tym brak przednich zębów. – Z takimi cyckami cię ogrzeję!
Zatrzymałam się gwałtownie w miejscu, gdy usłyszałam te słowa wypowiedziane przez starego, grubego rudzielca w wielkim brzuchem. Kim on myślał, że jest? Stary, obleśny dziad, który od lat nie widział kobiety. Odwróciłam się w ich stronę, zaciskając dłonie w pięści. Mężczyzna, widząc moją reakcję, zaśmiał się w głos, opluwając wszystko i wszystkich dookoła. Reszta jego kolegów poszła w ślad za nim. W dłoniach mieli papierosy i butelki z piwem. Rechotali na pół ulicy, a przechodnie posyłali im pełne politowania spojrzenia, wymijając ich najszybciej, jak się dało. Ja nie potrafiłam. Poczułam wzbierającą się we mnie złość, kiedy obserwowałam ten widok. Nikt nie miał prawa tak się do mnie zwracać. Nie miał pojęcia, kim byłam. Złość wypełniała każdą komórkę mojego ciała. Para wychodząca z moich nozdrzy rozpływała się w powietrzu wokół mojej głowy. A oni wciąż się śmiali. Wciąż rechotali, gwiżdżąc i wyrzucając z siebie kolejne seksistowskie obelgi w moją stronę.
Poczułam w sobie chęć mordu. Płynęła w moich żyłach, mieszając się z adrenaliną. Zastanawiałam się, dlaczego ludzie pozwalali, aby po świecie chodziły takie śmieci. Z kamienną zacisnęłam zęby i spojrzałam na mokry chodnik, na którym topiły się spadające płatki śniegu. Bez zastanowienia nachyliłam się i chwyciłam w skostniałe palce jeden z dużych kamieni, który leżał jako ozdoba przy wysokich, ogrodzonych drzewkach obok jezdni. Przez chwilę go oglądałam, a następnie wyprostowałam się i znów umieściłam wzrok w mężczyznach oddalonych kilka metrów ode mnie. Było ich pięciu. Może sześciu. To nie było istotne. Zdeterminowana ruszyłam w ich stronę, nie przejmując się tym, że przede mną była dość ruchliwa ulica, po której jeździły samochody, a nigdzie nie widziałam pasów dla pieszych. Moje ciało płonęło. Chciałam ich krzywdy. Patrzeć na ich krew. Na to, jak krzyczą. Chciałam zrobić im tak wiele złych rzeczy. Zasługiwali na to. Pragnęłam połamać im kości. Patrzeć, jak płaczą. Wyrzucić śmieci, które walały się po moim pięknym Maine.
Nie zdążyłam nawet wejść na ulicę, gdy nagle poczułam mocne szarpnięcie za ramię. Przestraszona odskoczyłam na bok, wyrywając się napastnikowi. Czy nie zauważyłam tego, że jeden z nich zakrada się w moją stronę? A może to nie był nikt z nich, tylko mój stalker? A może ktoś jeszcze inny? Może to Theo? O nie, nie miałam zamiaru znów wrócić do domu, gdzie faszerowaliby mnie lekami. A co, jeśli była to ta kobieta z dzieckiem? Albo policja, po którą zadzwoniła? Może to miał być mój koniec? Nie mogłam wrócić do domu. Miałam tyle planów. Musiałam upiec to ciasto jagodowe i kupić w końcu tę iguanę, którą chciałam nazwać Ron. Wszystkie plany mogły mi się zrujnować! Zacisnęłam mocniej palce na kamieniu, aby w każdej chwili go użyć, gdy mój wzrok padł na mojego oprawcę. Chwilę zajęło mi rozpoznanie go, jednak gdy dłużej wpatrywałam się w znajomą mi twarz, ciepło rozlało się po moim wnętrzu. W tym samym momencie moje usta wygięły się w szerokim uśmiechu, a złość odeszła w zapomnienie.
– O mój Boże, Yvette! – zawołam z niedowierzaniem. Wyższy ode mnie mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem w pięknych, zielonych oczach, ale całkowicie to zignorowałam. – Tak się cieszę, że cię widzę! – przyznałam szczerze, a następnie bez zawahania zrobiłam krok w jego stronę. Przez swoje szpilki był jeszcze wyższy. Nie czekając na żadną reakcję z jego strony, przylgnęłam do jego ciepłego ciała i objęłam go ramionami, wdychając przyjemny zapach czekolady. – Tyle czasu! Tak mocno się stęskniłam! – westchnęłam.
– Masz szczęście, że cię zauważyłem – mruknął Yvette, odrywając ode mnie swoje ciało na pewną odległość. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem, podczas gdy on rzucał mi oceniające i nieco niezadowolone spojrzenia. – Masz myśli samobójcze? Naprawdę chciałaś sama ruszyć w stronę tej patologii? – zapytał z tą specyficzną dla niego manierą w głosie.
– O co ci chodzi? – zapytałam ze zdziwieniem. Mężczyzna spojrzał najpierw na mnie, a następnie na kamień w mojej dłoni. Podążyłam za jego wzrokiem, a następnie westchnęłam w zrozumieniu. Faktycznie, chyba chciałam go użyć na tych facetach obok stadionu. – A to – zaśmiałam się, a następnie odrzuciłam kamień na chodnik i znów spojrzałam w oczy Yvette. Miał pięknie mieniący się, złoty cień na powiekach, a jego makijaż był jak zwykle olśniewający. Na jego pełnych wargach odznaczała się karminowa szminka, a sztuczne rzęsy sięgały niemal idealnie wyrysowanych brwi. – To nic takiego – zapewniłam go.
– Naprawdę chciałaś tam iść? – zapytał z powątpieniem, więc bez wahania pokiwałam głową, ani na chwilę nie rezygnując z mojego uśmiechu. Miałam nadzieję, że mężczyzna podłamie mój humor i oboje będziemy szczęśliwi.
– Tak, ale już nie – mruknęłam pewnie. – Odkąd cię zobaczyłam, nikt inny nie ma już znaczenia. Zabrałeś dla siebie całą moją uwagę i dopóki jesteś przy mnie, już nikt nie będzie jej miał, kochany – zaśmiałam się wesoło. Mężczyzna wpatrywał się tak na mnie przez chwilę, aż w końcu przewrócił oczami, ale jego wargi wygięły się ku górze. Ah, tak pięknie się uśmiechał! Zasługiwał na to, aby go komplementować. Był przepiękny.
– Eh, jedyna i niepowtarzalna Victoria Clark – mruknął, na co splotłam dłonie za plecami i ukłoniłam się najpiękniej, jak potrafiłam. – Dlaczego jesteś bez butów? I bez kurtki. Dziewczyno, na dworze są dwa stopnie. Trafisz do szpitala – marudził, ściągając z szyi swój różowy szal. W tym samym czasie ja delikatnie dotykałam sztucznych kosmyków jego blond peruki, która jak zwykle wyglądała idealnie.
– Pogoda nie jest ważna – mruknęłam dźwięcznie, kiedy mężczyzna rozłożył materiał, a następnie okrył nim moje ramiona. – Ważne jest to, jak się w tej pogodzie czujemy. A ja czuję się fantastycznie! – zawołałam, chociaż musiałam przyznać, że było mi znacznie milej, gdy poczułam miękki, pachnący materiał na swojej skórze.
– Tak, a potem antybiotyk i zapalenie płuc – westchnął, poprawiając swój długi do kostek płaszcz w karmazynowym odcieniu. – Właśnie idę do klubu. Chodź ze mną.
Gdy tylko to zaproponował, moje wnętrze zatańczyło z radości. Oczywiście, że była to najlepsza opcja! Tak dawno tam nie byłam i nie widziałam się z Yvette! To była idealna okazja do zaciśnięcia więzów. Mogłam mu tyle opowiedzieć. O moim pobycie w Culver City i tych wszystkich niesamowitych historiach. Bez zawahania skinęłam głową i chwyciłam mężczyznę pod rękę. Oboje zaczęliśmy zmierzać chodnikiem przed siebie. Już nawet nie pamiętałam, dlaczego wcześniej byłam taka zła. Odkąd go zobaczyłam, znów było cudownie! Poprawiłam jedwabny szal na moich ramionach, który zakrywał moje nagie ciało i sięgał niemal do kolan. Przytulałam się do boku mężczyzny, opowiadając mu fantastyczną anegdotkę o żyrafach, którą słyszałam na ostatniej imprezie, na której byłam. Stukot jego szpilek był słyszalny niemal na całą ulicę, gdy tak się przechadzaliśmy, ignorując spojrzenia pozostałych. Z gracją wykonywałam każdy kolejny krok, znów czując tak świeży przypływ energii. Mogłam przepłynąć Atlantyk, jeśli tylko bym tego chciała.
Poznałam Yvette na pierwszym roku studiów. Razem ze znajomymi wybrałam się do baru, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Tam go zobaczyłam. Stał na scenie, śpiewając i wyglądając tak pięknie, że zapierało od tego dech w piersi. Dopiero potem okazało się, że był jedną z najbardziej znanych drag queen w całym Maine. Wypiliśmy razem kilka drinków i tak zaczęła się nasza znajomość. Mężczyzna był grubo po czterdziestce, ale wyglądał tak pięknie, że często odejmowano mu kilkanaście lat. Był kochany, dumny i utalentowany. Tak strasznie cieszyłam się, że go spotkałam! Byłam w trakcie opowiadania mu o gekonach, gdy nagle zauważyłam znajomy budynek.
– Ah! – pisnęłam, zaciskając palce na jego dłoni, która kolorem przypominała roztopioną czekoladę. – Tak dawno tu nie byłam! – zawołałam z ekscytacją. Yvette skinął głową, ale tego nie skomentował. Zachowywał się dziwnie. Prawie ze mną nie rozmawiał, a jego twarz była zamyślona. Zmartwiło mnie to. Czy miał problemy? Albo mnie nie lubił? Może mu coś zrobiłam? A może nie szło mu w pracy? Ale przecież była tak utalentowany. Pięknie śpiewał i szył. Może zabrakło mu materiału do jakiejś kreacji? Na domówce u Teresy poznałam jednego krawca. Sprowadzał tkaniny z Chin. Sam tam nawet był kilka razy, czego mu zazdrościłam. Chciałabym kiedyś tam pojechać, ale bardziej do Japonii.
– Chodźmy, bo zmarzniesz – powiedział, gdy przechodziliśmy na druga stronę ulicy. Szybko pokonaliśmy dzielącą nas od budynku odległość, podczas gdy rozglądałam się po okolicy.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg lokalu, od razu poczułam tę przyjemną woń starego drewna i lakieru do włosów. Klub był zamknięty, a w środku nie było nikogo. Panował półmrok. Okrągłe stoły świeciły pustkami, a wielka scena czekała na wieczór, aby znów stać się magiczną. Z uśmiechem skanowałam każdy element wystroju. Tak długo mnie tam nie było! Zdecydowanie musiałam przychodzić częściej. Puściłam rękę mężczyzny i zrobiłam kilka kroków do przodu, kręcąc się wokół własnej osi, a drogi jedwab na moim ciele, lekko unosił się i opadał. Rozłożyłam ręce, nie potrafiąc opanować uśmiechu.
– Jak strasznie stęskniłam się za tym miejscem! – zawołałam szczerze, oglądając kolejno wiszące na ścianach czarno-białe plakaty najbardziej znanych drag queen w USA.
– A kogo to moje piękne oczy widzą? – odwróciłam się na pięcie w stronę długiego, podświetlonego baru. Omal nie krzyknęłam z zachwytu, widząc za nim wysokiego mężczyznę w czarnej koszulce i z kapeluszem na głowie. Wycierał białą ściereczką kufel, spoglądając na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
– Harry! – niemal pisnęłam, ruszając pędem w jego stronę. Szal powiewał gdzieś za mną. Z radosnym uśmiechem zatrzymałam się przed drewnianym blatem, a następnie nachyliłam się nad nim, składając słodkiego całusa na jego pokrytym zarostem policzku. Mężczyzna zaśmiał się donośnie.
Harry pracował w barze jako barman i był kilka lat starszy ode mnie. Miał piękne niebieskie oczy, równe zęby z przerwą pomiędzy jedynkami i czarne włosy sięgające mu do połowy pleców. Bardzo go lubiłam. Że też nie pomyślałam, aby udać się tam wcześniej!
– W końcu nas odwiedziłaś – mruknął, kiedy się odsunęłam i usiadłam na jednym z wysokich krzeseł. Mężczyzna spojrzał z opóźnionym refleksem na moje odkryte ramiona i brzuch oraz biust okryty czarnym, koronkowym stanikiem. Ani trochę mnie to nie speszyło? – Gdzie twoje ubranie? – zapytał ze zdziwieniem, lekko rozszerzając powieki. Wzruszyłam barkiem, palcami wystukując o blat tylko sobie znaną melodię.
– A czy to ważne? – zapytałam zadziornie, po czym ułożyłam łokcie na barze i oparłam brodę na dłoniach. Posłałam mu delikatny uśmieszek, strzelając oczami. – Korzystając z tego, że tu jestem, możemy poświętować – mruknęłam dwuznacznie i spojrzałam na wysokie półki za jego plecami, gdzie stały dziesiątki różnych trunków w ozdobnych butelkach.
– Victorio, na dworze pada śnieg, a ty jesteś w samych jeansach i staniku – powiedział przejęty, na co przewróciłam oczami. Dlaczego każdy robił z tego takie wielkie halo? – Czy coś się stało?
– Wszystko jest dobrze – zapewniłam go.
– Tak, zwłaszcza wtedy, gdy chcesz załatwić jednym kamieniem szóstkę trzy razy większych od siebie typów – do rozmowy wtrącił się Yvette, który nas minął, nie posyłając w naszą stronę ani jednego spojrzenia. Westchnęłam ze znużeniem, gdy mężczyzna wszedł za bar, a następnie z kamienną miną skierował się w stronę zaplecza.
– To prawda? – zdziwił się Harry, zarzucając ściereczkę na swoje ramię. – Chciałaś się bić? – zapytał, patrząc na mnie z jawną dezaprobatą, której miałam dość. Dlaczego każdy musiał się mnie czepiać? Przecież nikomu nic nie zrobiłam. Zamiast cieszyć się z tego, że wyzdrowiałam, wszyscy musieli rzucać we mnie kąśliwymi uwagami i potępiać moje wybory. Te myśli sprawiły, że znów poczułam złość.
– Skończmy ten temat – warknęłam dużo chłodniej, niż miałam w zamiarze. Mój głos był szorstki i nieprzyjemny, przez co pozostała dwójka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Odchrząknęłam, by oczyścić gardło. Musiałam się szybko zreflektować, więc w tej samej chwili przybrałam na twarz szeroki uśmiech, spoglądając na nich z uwielbieniem. – W końcu znów jesteśmy razem. Nawet nie wiecie, jak się cieszę! To dar od losu. To, że cię spotkałam – mruknęłam, patrząc na dalej nieprzekonanego Yvette. – Możemy bawić się i świętować do rana! Jak za starych dobrych czasów?
– No nie wiem – mruknął podejrzliwie Harry. – Nie wyglądasz za dobrze – westchnął, na co z lekkim oburzeniem poprawiłam swoje włosy, których kilka kosmyków opadło mi na czoło.
Czemu tak mówił? Przecież musiałam wyglądać dobrze. Czułam się świetnie, a poza tym, starałam się przy wykonywaniu swojego makijażu. Cóż, prawdę mówiąc miałam lekki problem z tym, aby stwierdzić, kiedy go robiłam, ale to nie było istotne! Zaczęłam zastanawiać się, czy może nie mówił o moich włosach. W końcu czerń lekko się sprała i znów miałam ciemnobrązowe przebłyski. Cholera, to na pewno przez to! Musiałam jak najszybciej umówić się do fryzjera i zrobić coś z tą katastrofą. Może powrócenie do koloru blond nie było takim złym pomysłem? Albo spróbować czegoś nowego? Może zielony? Niebieski? Czerwony? Albo ściąć się na zero! Jeju, miałam tyle planów, a tak mało czasu! Jak najszybciej zaczęłam grzebać po kieszeniach w swoich jeansach, pogłębiając tym samym zdezorientowanie pozostałych mężczyzn. Niestety, na swoje nieszczęście, nigdzie nie wyczułam swojego iPhone'a. Cholera, może go zgubiłam? Theo by mnie zabił, gdyby dowiedział się, że znowu to zrobiłam. Na przestrzeni ostatniego roku kupiłam trzy nowe urządzenia, bo za każdym razem gdzieś mi przepadały. No cóż, nic nie mogłam na to poradzić. W sumie to nawet dobrze by się składało. Nowych rzeczy nigdy za wiele! Mogłabym kupić nowy z inną obudową. Może miętową? Albo liliową? O tak, ten kolor był jednym z moich ulubionych!
– Cholera, zgubiłam telefon! – jęknęłam, a następnie spojrzałam na Harry'ego. – Pożyczysz mi swój?
– Jasne. Do kogo chcesz zadzwonić? – zapytał, wyciągając urządzenie z kieszeni spodni.
– Do fryzjera – odpowiedziałam pewnie. Moja odpowiedź musiała go nieco zdziwić, bo zmarszczył brwi. Yvette przewrócił oczami i wyrzucił ręce w powietrzu.
– Dość tego! – zarządził, przywołując na siebie nasze spojrzenia. – Ja pójdę poszukać ci jakichś ciepłych butów i bluzy, żebyś mi tu nie zamarzła – mruknął i przeniósł wzrok na barmana. – A ty zrób jej herbatę i zobacz, czy może nie mamy czegoś ciepłego do zjedzenia.
Harry od razu skinął głową i zniknął na zapleczu. Skrzyżowałam spojrzenie z czterdziestoparolatkiem, który spoglądał na mnie jak na niesfornego psa. Uniosłam hardo brew, nie bojąc się tej jego postawy, chociaż wiedziałam, że wzbudzała szacunek. Jak cały mężczyzna. Był współwłaścicielem całego klubu wraz ze swoją żoną i potrafił rządzić innymi. Dlatego jego lokal był tak oblegany, a pracownicy sumienni i honorowi. Jednak znałam go już kilka dobrych lat, aby czuć strach. Z lekko zadziornym uśmieszkiem odchyliłam się na krześle, wyciągając ręce ku górze. Przeciągnęłam się, prostując zastałe kości, przez co szal spadł z moich ramion, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało.
– A ty tu zostań – mruknął. – Musisz się przespać, bo ledwo stoisz na nogach – dodał, na co zmarszczyłam w oburzeniu twarz.
– Nieprawda! – zawołałam zła.
Czułam się świetnie. Byłam wypoczęta i pełna energii i gdyby ktoś kazał mi w tamtym momencie przebiec pięćdziesięciokilometrowy maraton, zapewne bym to zrobiła. Fakt, może nie spałam przez ostatnie pięć dni, ale to nie było istotne. Zamiast tego ucinałam sobie szybkie, kilkudziesięciominutowe drzemki. Czułam się jak wulkan, który nieprzerwanie wybuchał. To było tak cudowne uczucie! Z szybkim oddechem pokręciłam głową na jego pełną politowania minę.
– Zostań – zarządził, a następnie również zniknął na zapleczu.
Prychnęłam pod nosem, po czym zeskoczyłam zgrabnie ze stołka. Gdy tylko to zrobiłam, nagle poczułam nieprzyjemny ból, który pulsował w moich skroniach, a przed oczami mi pociemniało. W ostatnim momencie złapałam się blatu, co uchroniło mnie przed bolesnym spotkaniem się z podłogą. Zaczęłam nerwowo wciągać kolejne dawki powietrza. Moje nogi dziwnie zwiotczały, a ciało oblał zimny pot. Uchyliłam wargi i zwiesiłam głowę, trwając w tym zawieszeniu przez kilkadziesiąt dobrych sekund. Zaczęłam powolnie mrugać, aby wyostrzyć obraz. Gdy było mi trochę lepiej, niepewnie spojrzałam przed siebie. Ból w mojej głowie nieco ustał, ale nadal czułam lekkie odrętwienie ciała. Nie zamierzałam się tym martwić. Zapewne było to spowodowane ciśnieniem, albo zmianą pogody.
Strzeliłam z karku, a następnie wypuściłam z płuc drżący oddech i znów przywołałam na twarz szeroki uśmiech. Ruszyłam na niepewnych nogach, starając przekonać samą siebie, że nic mi nie było. Och, moje ciało potrafiło być czasami takie zdradliwe! Tak, jak wszystkich innych ludzi. Współczułam im. Reszta się mu poddawała. Dlatego tyle spali. Ja byłam wyżej. Potrafiłam być ponad moim ciałem. Wraz ze swoim duchem i umysłem górowałam i wydawałam rozkazy, zamiast poddawać się pokusom. Dlatego nie potrzebowałam snu, ani jedzenia. Było to tylko marna imitacja rozkoszy, w którą ludzie ślepo wierzyli. Ja widziałam więcej. Potrafiłam więcej, niż inni. Byłam wyżej.
Znów spojrzałam przez ramię, czując na plecach ten nieprzyjemny wzrok. Coraz mniej zaczynało mi się to podobać. Czy ten ktoś pokusił się o to, aby śledzić mnie do samego klubu? Czy aż tak mu na mnie zależało? Poczułam rażącą ciekawość. Chciałam wiedzieć, kim był mój stalker, którego obecność czułam od kilku dni. Że też jeszcze go nie spotkałam! Musiał się dobrze ukrywać. Pokręciłam głową i weszłam za bar. Z uśmieszkiem godnym samego Garfielda, obserwowałam kolejne butelki z alkoholem, zastanawiając się nad tym, którą wybrać. Przez kilka następnych minut krążyłam w tę i z powrotem, aż mój wzrok padł na porto w ziemnej butelce. Westchnęłam z zadowoleniem i już miałam chwycić szkło, gdy mój wzrok padł na Yvette. Stał na zapleczu, plecami do mnie i przykładał telefon do ucha. Widziałam go przez lekko uchylone drzwi. W pierwszej chwili chciałam odejść, aby nie być wścibską, kiedy usłyszałam jego głos.
– Theo, nie jest z nią dobrze – mruknął cicho, ale nie na tyle, abym go nie usłyszała. Rozchyliłam w niedowierzaniu powieki. – Całkowicie traci kontakt z rzeczywistością. Może zrobić sobie krzywdę. Przyjedź jak najszybciej.
Poczułam, jakby ktoś właśnie wsadził w moją pierś metrowe ostrze, które rozrywało mi tkanki. Moje wargi drżały, gdy odeszłam kilka kroków w tył, spoglądając na plecy mężczyzny. Knuł przeciwko mnie. Chciał zabrać mi moje szczęście i wolność. Ponownie zakuć w te kajdany i życie pełne leków, lekarzy i terapii. A przecież wyzdrowiałam. Wszystko było już dobrze. Czułam się tak, jak nigdy wcześniej. Zdradził mnie. Tak brutalnie mnie zdradził. Kiedy ja cieszyłam się z jego obecności i chciałam spędzić z nim tamten dzień, świętując i się bawiąc. Ponowna złość zawrzała w moich żyłach, rozpalając mnie do czerwoności. Zacisnęłam zęby i z kamienną miną zerknęłam jeszcze raz w jego kierunku. Nie słyszałam tego, co mówił. Przeszkadzała mi w tym krew, których szum wypełniał moje bębenki.
Jeśli myślał, że byłam pierwszą naiwną, to strasznie się mylił. Nie miałam zamiaru siedzieć tam i czekać na to, aż znowu wszystko spierdolą! O nie, byłam wyżej, a oni musieli być cholernie głupi, aby nie zdawać sobie z tego sprawy. Rozejrzałam się czujnie po wnętrzu lokalu, a kiedy nikogo nie zauważyłam, sprawnie zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Na palcach pokonywałam kolejne metry, krocząc jak najciszej po drewnianych deskach. Wyszłam zza baru, po czym podeszłam do drzwi, co jakiś czas spoglądając za siebie. Moje dłonie drżały przez to, z jaką siłą je zaciskałam. Ja sama dygotałam. Z nerwów i emocji. Jak oni śmieli? Jak śmieli knuć za moimi plecami, jakbym była skończoną wariatką i dzieckiem niepotrafiącym o siebie zadbać!? Do kurwy, wyzdrowiałam! Sama! Tylko na siebie mogłam liczyć i tylko sama mogłam sobie pomóc! Wyszłam z tego, a oni tak na to reagowali?! Chcieli mnie zniszczyć! Chcieli tylko tego, abym do końca życia brała te pierdolone tabletki. Może mieli nadzieję, że to przez nie przedwcześnie zdechnę? Cóż, nie zdziwiłoby mnie to.
Niewiele myśląc, otworzyłam drzwi, a następnie ile sił w nogach, ruszyłam biegiem przed siebie. Odetchnęłam, gdy zimne powietrze zmroziło moje nagie ramiona. Śnieg padał coraz mocniej. Biała warstwa na chodnikach była grubsza, niż wcześniej, ale mimo to, nie przestałam uciekać. Samochody stały na zakorkowanej ulicy, a ich wycieraczki wciąż poruszały się po zaszronionych szybach. Pokonywałam kolejne metry, nie oglądając się za siebie. Chciałam uciec. Od Yvette. Od tego wzroku na swoich plecach. Od Theo. Od lekarzy. Od kolejnych kolorowych tabletek. Od kolejnych recept i raportów o tym, jakim gównem był mój mózg. Więc wciąż biegłam. Mimo że moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Biegłam, a moje bose stopy robiły ślady na białym śniegu. Pojedyncze płatki osiadały na moich splątanych włosach. Inne topiły się na rozgrzanej skórze ramion. Mijałam zdziwionych ludzi, wpadając na nich i obijając się od ich opatulonych w ciepłe ubrania ciał. Nie przepraszałam. Nic nie mówiłam. Czułam zimny wiatr na swojej twarzy. Przymykałam powieki, aby uchronić oczy przed kłującymi, zimnymi drobinkami. Zaciskałam dłonie w pięści, aby poczuć ból fizyczny.
Biegłam przed siebie, nie patrząc w tył. Biegłam, aby uciec. Biegłam, aby być wolną. Biegłam, bo nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić.
Zatrzymałam się dopiero po kilku minutach, kiedy moje nogi stwierdziły, że już więcej nie mogą. Cała zziajana i zasapana stanęłam na chodniku przy ogromnym parku z pozłacaną fontanną, która nie działała. Głośno oddychałam, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadała. Oparłam dłonie na drżących kolanach, starając się opanować nieco oddech, ale było coraz gorzej. Mróz szczypał mój nos, a zimny wiatr spowodował, że moja rozgrzana, zarumieniona skóra pokryła się gęsią skórką. Wyprostowałam się i wsłuchując się we własny oddech, spojrzałam w niebo. Ociężale mrugałam, mając coraz większy chaos w głowie. Nie mogłam wrócić do domu. Nie, kiedy Theo mi nie wierzył i znów chciał, abym była jego prywatnym eksperymentem leczniczym. Wplątałam skostniałe palce we włosy, rozglądając się wokół. Wydawało mi się, że każda osoba przechodząca obok mnie, wpatrywała się we mnie tak, jakby dokładnie wiedziała, kim jestem. Każdy chciał zakuć mnie w kaftan bezpieczeństwa. Nerwowym wzrokiem obserwowałam osobę od osoby, nie skupiając się konkretnie na nikim. Pociągnęłam lekko za swoje kosmyki, wypuszczając spomiędzy warg cichy jęk. Musiałam uciekać. Nie miałam czasu. Oni wszyscy na mnie patrzyli. Chcieli mojego nieszczęścia.
Bez zastanowienia, zbierając w sobie całą siłę, jaka we mnie pozostała, ruszyłam biegiem przez park. Głośno oddychałam, przedzierając się przez zaśnieżoną trawę. W moich oczach błyszczały łzy, spowodowane natłokiem myśli i bólem stóp. Przez zimno już ich nie czułam. Każdy kolejny krok był dla mnie jak setki tysięcy wbijających się we mnie rozgrzanych szpilek. Mimo to nie przestałam. Chociaż moje gardło płonęło, a obraz zamazywał się. Znów mijałam kolejne nieznane mi twarze, które wyrażały zaniepokojenie i strach. Ktoś mnie wołał. Jakiś pies ujadał. Jednak ja chciałam jedynie biec, aby być jak najdalej i aby już nigdy nikt mnie nie znalazł. Nie chciałam wracać. Nie mogłam wracać. Musiałam zostać ja i moje myśli. Tylko ja.
Gdy pokonałam park, wbiegłam na jedną z niezatłoczonych ulic. Chciałam przebiec przez chodnik i pokonać przejście dla pieszych, aby znaleźć się po drugiej stronie, gdy nagle zza zakrętu wyjechał duży, czarny samochód. Jak z amoku spojrzałam w tamtą stronę i zamarłam, widząc zbliżające się światła reflektorów, kiedy znajdowałam się na środku jezdni. Następne, jedyne co dało się usłyszeć, to głośny pisk opon, gdy auto zatrzymało się tuż przede mną, milimetry od mojego ciała. Zszokowana, w geście desperacji umieściłam dłonie na pokrytej śniegiem masce, a życie przeleciało mi przed oczami. Przez pierwszych kilka sekund zastanawiałam się, co się działo i czy aby na pewno żyłam. Głośno oddychałam, a biała para wydostawała się spomiędzy moich warg, rozpływając się wokół mojej głowy. Włosy opadały mi na twarz, zasłaniając widoczność. Kiedy zdałam sobie sprawę, że dalej żyłam, a żadna z moich kości nie była złamana, przełknęłam wielką gulę w gardle i spojrzałam na swoje niemal białe palce, które odznaczały się na czarnej masce. Moja broda drżała, a nogi dygotały, gdy ze łzami w oczach uniosłam wzrok na kierowcę.
W tym samym czasie, mężczyzna otworzył drzwi i szybko wyszedł z pojazdu. Patrzyłam na niego, gdy siarczyście zaklął, a następnie spojrzał w moje oczy. Musiał być mniej więcej po czterdziestce. Miał krótko ścięte, karmelowe włosy i był naprawdę wysoki. Ubrany w elegancki, czarny garnitur prezentował się bogato i dostojnie. Mogłabym przysiąc, że już wcześniej go widziałam, ale nie potrafiłam skojarzyć, kim był.
– Wszystko w porządku? Nic się pani nie stało? – pytał zaniepokojony, kierując się w moją stronę. Wciąż milczałam, patrząc na niego zza kurtyny splątanych włosów. – Przepraszam, ale wpadła pani na drogę tak niespodziewanie. Nie zauważyłem pani – mruknął, po czym spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem. Gdy zerknął na moją klatkę piersiową, niemal od razu wrócił do oczu i odchrząknął. – Nic pani nie jest? Potrzebuje pani pomocy? – zapytał.
Pociągnęłam nosem i w końcu oderwałam dłonie od maski auta. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się złotemu znaczkowi Camaro. Coś nieprzyjemnego ścisnęło się w moim wnętrzu. Bez słowa ponownie zerknęłam w stronę mężczyzny, który wyglądał na coraz bardziej zaniepokojonego, po czym znów umieściłam wzrok w niebotycznie drogim aucie. W aucie, które już wcześniej widziałam. W aucie, którym jeździłam...
Poczułam, jakby ktoś właśnie włożył dłoń w moją klatkę piersiową, a następnie wyrwał mi żebra bez pytanie o pozwolenie. Moje ciało wypełniło się od głośno dzwoniących alarmów i migoczących czerwonych lampek. Wszystko w mojej głowie krzyczało, ale słyszałam tylko jedno. Uciekaj, Victoria. Moje serce zaczęło bić tak mocno i szybko, że sprawiało mi to ból, a przed oczami znów mi pociemniało. Jak w letargu zrobiłam krok w tył, a mój oddech stał się zdławiony. Nagle przestałam czuć chłód pod stopami i gęsią skórkę na rękach. Jedyne, co czułam, to paraliżujący strach od czubka głowy po kostki. Obraz zaczął zlewać mi się w niewyraźną plamę, a moje dłonie jeszcze bardziej drżały. Mężczyzna chyba coś do mnie mówił, ale nie potrafiłam wyłapać chociaż jednego sensownego zdania. Chciałam uciekać, ale nie potrafiłam. Moje stopy wrosły w mokry od śniegu asfalt.
Właśnie wtedy to się stało. Tylne drzwi eleganckiego auta powolnie się otworzyły. Jak zahipnotyzowana spoglądałam na idealną, głęboką czerń, na której topiły się kolejne płatki. A potem patrzyłam już na niego. Na to, jak powolnie wyciągnął jedną nogę i ułożył ją na szosie. Od razu rozpoznałam te idealnie wypastowane buty z czarnej skóry. Oddech ugrzązł mi w gardle, a mi samej wydawało się, że moje płuca pękły jak balon. Sekundy dzieliły mnie od tego, aby upaść i się rozpłakać. Potem było już gorzej. Uważnie obserwowałam, jak powolnie wyciągnął jedną z dłoni i zacisnął ją na kancie drzwi. W oczy rzuciły mi się bogate pierścienie na jego smukłych, bladych palcach. Widziałam jego złoty rolex wystający z rękawa czarnej marynarki. Ten, którym tak często się bawiłam i na którego tarczę patrzyłam, gdy pozbawiona świadomości leżałam na ogromnym, puchatym dywanie odziana jedynie w diamentową kolię i wstyd.
Mój koszmar znajdował się przede mną. Koszmar zrodzony z nienawiści, strachu i obaw. Znów go widziałam. Znów miałam stanąć z nim twarzą w twarz, choć przed laty obiecałam sobie, że to już nigdy się nie wydarzy.
Moje serce rozrywało się na maleńkie kawałeczki, kiedy zgrabnym ruchem, z pełną gracją wysiadł z pojazdu. Jego idealnie lśniące buty odznaczały się na białej ulicy. Moje gardło paliło żywym ogniem, a wszystko w mojej głowie krzyczało. Nie potrafiłam już oddychać, więc jedynie patrzyłam, błagając w myślach o to, abym znów zaczęła czuć swoje ciało. Chciałam uciec. Jak najszybciej i jak najdalej, aby już nigdy nie musieć go widzieć. Ale życie było zbyt brutalne, a ja zbyt mocno popaprana, więc zostałam. I to było moim największym błędem. Patrzyłam na niego, gdy zrobił krok do przodu, a następnie pchnął i zamknął z cichym trzaskiem drzwi. Wtedy widziałam go już w pełnej okazałości.
Wyglądał jak zawsze. Idealnie. W każdym calu. Jego garnitur, którego wartość przekraczała zapewne kilkadziesiąt tysięcy dolarów, zapierał dech w piersi. Rozciągał się idealnie na jego szerokich ramionach. W odcieniu głębokiej czerni ze złotymi wstawkami. Miał rozpiętych kilka pierwszych guzików białej koszuli. Zawsze to robił. Obserwowałam, jak długimi palcami sprawnie zapiął dwa guziki marynarki bez żadnego zagięcia. I choć wiedziałam, że nie powinnam była tego robić, mój wzrok bezwiednie padł na jego twarz. Bez udziału świadomości. Jakby moja podświadomość chciała karmić mnie strachem i przerażeniem, jakie we mnie wywoływał. Nie widziałam tej twarzy od dwóch lat. Od dwóch lat miałam spokój. Od dwóch lat, gdy spoglądałam w lustro, nie czułam obrzydzenia, jak wtedy, gdy byłam z nim. A po wszystkim... znowu miałam ją przed oczami. Nie zmienił się ani trochę. Dalej był wyjęty jak z obrazka. Jasne, krótkie blond włosy tworzyły nieład na jego głowie, a niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie, powodując nieprzyjemne skurcze w okolicy mojego żołądka. Tak bardzo chciałam, aby to wszystko okazało się snem. Ale nie śniłam. To była moja pieprzona rzeczywistość.
Wtedy przegrałam.
– Victoria.
Miałam ochotę zawyć z bólu, gdy usłyszałam jego głos. Ten pieprzony, niski głos z wyraźnie rosyjskim akcentem, który mógł ciąć papier. Moje imię było jak modlitwa w ustach grzesznika. Sprawiało mi ból, a ja nie potrafiłam dostać rozgrzeszenia. Z przerażeniem obserwowałam, jak trzydziestolatek rozłożył ręce w geście powitania. Na jego wargach wykwitł ten nieprzyjemny uśmiech, którym karmił mnie w najgorszych momentach. Który był moim utrapieniem i powodem, przez który nie chciałam więcej żyć. Moja prywatna kostucha. Pokręciłam słabo głową, niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa, gdy powolnie ruszył w moją stronę. Nie chciałam aby na mnie patrzył, bo zawsze, gdy to robił, czułam się jak lalka na wystawie, którą oglądał i oceniał. Ale przecież tym zawsze dla niego byłam. Ozdobą. Lalką, którą w każdej chwili mógł rozebrać i ubrać jak tylko sobie wymarzył.
– Tyle czasu – powiedział z niedowierzaniem, splatając ze sobą swoje dłonie. Jego kierowca patrzył na nas bez wyrazu. Wiedziałam, że w tamtej chwili i on mnie rozpoznał. Byłam pewna, że skądś go znałam i nie pomyliłam się. Plułam sobie w brodę jedynie przez to, że nie zdążyłam zrobić tego wcześniej. – Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?
Odchrząknęłam, chcąc oczyścić palące gardło, ale ilekroć to robiłam, czułam się, jakby ktoś wlewał mi do ust benzynę. Chciałam uciec, ale nie mogłam się ruszyć. Głosy w mojej głowie znów przybrały na sile, a wspomnienia szturmem zaczęły zalewać moją głowę. Musiałam pozostać silna. Nie mogłam się przy nim rozkleić. Nie mogłam pokazać mu mojej słabości, którą zawsze się karmił. Zbierając w sobie resztkę odwagi, wyprostowałam się, a następnie posłałam mu nieprzyjemne spojrzenie, wyginając usta w uśmiechu pychy i zadowolenia. I gdy tylko to zrobiłam, w jego błękitnych jak ocean oczach mignęła ta znajoma mi iskierka, która zwiastowała jedynie nieszczęście.
– Rodion – odparłam zimnym głosem, ale na sam dźwięk tego imienia, bolało mnie całe ciało. Musiałam wytrzymać. Zrobić wszystko, aby odszedł i już nie wrócił. – Cóż, miałam nadzieję, że to spotkanie nigdy nie będzie mieć już miejsca.
Po moich słowach, mężczyzna westchnął delikatnie, splatając dłonie w modlitewnym geście i przyłożył je do ust. I właśnie wtedy znów na mnie spojrzał w ten sposób, który sprawiał, że miałam ochotę płakać i wyć z bólu. Patrzył na mnie tak, jak przed laty. Niebieskie tęczówki wyrażały tylko jedno. Uwielbienie. Spoglądał na mnie jak zaczarowany, jak gdybym była jedynym żywym okazem na całym świecie. Jakby nie liczyło się nic więcej poza mną. Jakbym była definicją jego prywatnego ideału. Skanował każdy cal mojej twarzy i ciała, które ku mojemu niezadowoleniu, coraz mocniej się kuliło. Mogłam grać twardą, ale tego nie potrafiłam oszukać. W jego oczach widziałam jedno. To, że w swojej głowie już mnie rozbierał. Kawałek po kawałku. Ubranie po ubraniu. Dusza po duszy. Że znów mnie oceniał. Że oczami wyobraźni widział już, jak układa na mnie kolejne diamenty. Jak polewa moje ciało dom perignon. Jak szarpie za moje włosy. Jak wmawia wszystkim dookoła, że jestem jego, pokazując mnie jak swoją najlepszą zabawkę. W tych cholernych oczach widziałam wszystko. Przez te cholerne oczy przypomniałam sobie wszystko.
– Moja Victoria – pokręcił głową i zatrzymał się w bezpiecznej odległości ode mnie. Założyłam ręce na piersi, obejmując się ciasno ramionami. – Gdzie się podziewałaś?
– Daleko od ciebie – odparłam szczerze, na co wygiął usta w tym swoim paskudnym uśmiechu, ukazując tym samym idealnie równe białe licówki na zębach.
– Nie sądzisz, że los zadziałał za nas, gdy zesłał cię na moją drogę? – zapytał, a od jego mocnego akcentu chciało mi się wymiotować. Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, gdy wygłodniałym wzrokiem popatrzył na moje ciało. Wiedziałam, że właśnie łączył kropki po tym, jak na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka. Mogłam powiedzieć wiele i zwyzywać go wszystkimi językami świata, ale musiałam przyznać jedno. Znałam go. Tak dobrze, jak znał mnie on. – Czyżbyś właśnie była w trakcie górki?
Miałam ochotę przewrócić oczami na to pytanie. Gdybym mogła cofnąć czas do momentu, w której dowiedział się o mojej chorobie, zapewne bym to zrobiła. Jednak wtedy byłam zbyt ślepa i zapatrzona w niego, aby nie mówić mu całej prawdy. Gdy tylko wspomniał o górce, miałam ochotę uderzyć go w twarz. Jednak powstrzymałam się i zamiast tego zarzuciłam swoimi włosami. Chciałam zobaczyć jego minę, gdy dowie się o tym, że już wyzdrowiałam. Miałam zamiar się nią zachwycać. Nią i tym, że w końcu był na przegranej pozycji.
– Błąd – mruknęłam, na co uniósł w zdziwieniu brew. – Nie jestem. Tak się składa, że już wyzdrowiałam, więc możesz zachować dla siebie te swoje uszczypliwości.
Po moich słowach nie odezwał się. Z niezidentyfikowaną miną jedynie na mnie patrzył, skanując moją twarz jak obraz Moneta z wystawy, do którego miał taką słabość. Zastanawiałam się, jak zareaguje na tę wiadomość. Czy będzie zdziwiony czy może niezadowolony? Widziałam, jak intensywnie się nad czymś zastanawiał. Podejrzewałam, że on też mógł mi nie uwierzyć. W końcu, tak jak reszta, był zbyt głupi, aby to pojąć. Nie mogłam go za to winić. Innych również. Oni po prostu byli zbyt mierni, aby zrozumieć to, co się ze mną działo. Że byłam cudem lekarzy, który mógł zostać opisany w książkach. Pierwsza dziewczyna, która wyleczyła ChAD! To było niesamowite. Od zawsze wiedziałam, że jestem wyjątkowa, ale nigdy nie sądziłam, że tak bardzo. Że mogę być wybawieniem dla medycyny! Ta myśl sprawiła, że znów przybrałam swoją dumną postawę i hardo uniosłam głowę, patrząc na chłopaka zaciętym wzrokiem. Podejrzewałam, że tak jak Theo, będzie kwestionował moje słowa.
Jednak, ku mojemu zdziwieniu, jego pulchne, matowe wargi wygięły się w szerokim uśmiechu, a tęczówki znów błysnęły tym niebezpiecznym blaskiem. Przyłożył dłoń do piersi i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Ah, Victorio – westchnął ochryple. – Zawsze wiedziałem, że jesteś silna, ale teraz zaskoczyłaś mnie samą. Wiedziałem, że jako jedyna sobie z tym poradzisz. Że jesteś silniejsza, niż oni wszyscy myślą.
Jego słowa mocno mnie zdziwiły, czego nie potrafiłam ukryć. Zmarszczyłam jedną brew, nie mogąc pojąć tego, że takie słowa wyszły z jego ust.
– Wierzysz mi? – zapytałam zdezorientowana, ponieważ byłam pewna, że tak jak inni, będzie mi wmawiał, że nadal byłam zepsuta. Rodion zaśmiał się dźwięcznie, a sam ten odgłos powodował nieprzyjemne ciarki na moim ciele.
– Oczywiście, że ci wierzę – pokręcił z politowaniem głową. – Zawsze ci wierzyłem – mruknął, wpatrując się we mnie intensywniej, przez co przełknęłam ślinę. – Wiedziałem, że się z tym uporasz. Te leki tylko mieszały ci w głowie. Teraz widzisz wszystko jaśniej i wyraźniej – mruczał jak zaklęcie, a kolejne słowa wpijały się w mój mózg jak pijawki. Spojrzałam na niego spod rzęs, czując coraz większe rozdarcie. Z jednej strony chciałam od niego uciec, ale z drugiej był jedyną osobą, która mi uwierzyła. Która cieszyła się razem ze mną. – To znak, Vicky. Nasze spotkanie to znak.
Jęknęłam cichutko, słysząc to zdrobnienie, którym zawsze mnie nazywał. Od dziecka go nienawidziłam i miałam ochotę wydrzeć się na każdego, kto go używał, ale on... Zawsze tak to mnie mówił. Gdy jeździliśmy pijani po mieście jego drogimi samochodami. Gdy składał na moim rozgrzanym ciele kolejne pocałunki. Gdy wciągał z mojego ciała kolejne dawki amfetaminy przez zwinięte studolarówki. Nie wiedziałam, czy tego nie cierpiałam, czy to kochałam. W tamtej chwili znów miałam chaos w głowie, a moja początkowa złość zaczęła się gdzieś ulatniać. Objęłam się nieco mocniej ramionami, a z mojej hardej postawy nic nie zostało. Włosy opadły mi po obu stronach mojej twarzy, a mój kark zaczerwienił się przez jego intensywne spojrzenie. Tak długo go nie widziałam... Może miał rację? Może nasze spotkanie było znakiem od niebios? Jako jedyny mi wierzył. Nie wierzył lekarzom, badaniom czy cholernym receptom. Wierzył mi. Wierzył w to, co mówiłam i czego byłam pewna, bo mnie szanował. Nie był jak Theo i inni. Nie był zdrajcą. Może to on był wybawieniem?
Byłam tak głupia...
– Musimy świętować twoje wyzdrowienie – powiedział poważnie, na co zmarszczyłam brew. – Musimy pić i się cieszyć, Vicky. W końcu jesteś zdrowa. W końcu jesteś wolna.
Zagryzłam dolną wargę, czując się coraz bardziej urzeczona jego słowami, ale nadal byłam niepewna.
– Nie powinnam... – mruknęłam, ale tak właściwie sama nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć. Nie powinnam była z nim pójść? Dlaczego? Może i był moim koszmarem, ale było tak lata wcześniej. Wtedy, gdy byłam naprawdę chora. Gdy wyzdrowiałam, wszystko mogło być inne. On mógł być inny.
– Niby dlaczego? – zapytał.
– Theo będzie zły – bąknęłam. Nie chciałam nawet wiedzieć, jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że w ogóle z nim rozmawiałam, nie mówiąc już o świętowaniu z nim.
– Theo? – uniósł brwi, niemal wypluwając to imię. – Niech zgadnę. Pewnie sam ci nie wierzy i dalej chce, żebyś się leczyła i brała leki. Mam rację?
Nie odpowiedziałam mu. W końcu miał rację. Nienawidziłam tego, jak dobrze potrafił wykorzystać każdą sytuację. W mojej głowie miałam gonitwę myśli. Z jednej strony zgadzałam się z nim. W końcu musiałam to świętować. Cieszyć się, że byłam wolna i znów mogłam zacząć żyć. Z drugiej strony pamiętałam to, co mi zrobił i obietnicę złożoną Theo, że już nigdy nie spotkam się z Rodionem przeklętym Morozowem – rosyjskim dziedzicem wartej miliardy dolarów firmy zajmującej się wydobywaniem ropy naftowej i moim prywatnym przekleństwem. Byłam rozdarta. Nie wiedziałam, co miałam zrobić, ani jak się zachować. Jednak po chwili do mojej głowy znów wkradły się te przeklęte wspomnienia. Płacz Theo i to, jak Erick chciał faszerować mnie kolejnymi tabletkami. To, że nikt z nich mi nie wierzył. To, że chcieli mojej zguby.
I w tym wszystkim był też Rodion. Spadł mi jak gwiazda z nieba i choć w pierwszej chwili uznałam to za nieszczęście, może naprawdę był to cud? Rodion wyprawiał cudowne przyjęcia. Doskonale je pamiętałam. Moją radość i to, jak mnie tam traktowano. Jak prawdziwą księżniczkę. Może to właśnie musiałam zrobić. Przecież jego przyjaciele... niegdyś nasi przyjaciele, na pewno by mi uwierzyli. I cieszyli się razem ze mną. Och, jak bardzo chciałam pójść na taką uroczystość! Gdybym została, znów musiałabym zacząć biec, aby uciec. A tak cholernie tego nie chciałam. Moje ciało było zmęczone, nogi mnie bolały, a stopy przypominały zamrożone sople lodu. Westchnęłam cicho i spojrzałam na kierowcę, który stał niedaleko z rękoma założonymi na piersi. Milczał. Pamiętałam dni, kiedy woził nas od miasta do miasta, gdy upijaliśmy się do nieprzytomności, śmiejąc się i nie dbając o nic. Potem popatrzyłam na czarne Camaro, w którym niejednokrotnie pieprzyliśmy się na tylnej kanapie. I choć coś w moim wnętrzu ścisnęło się boleśnie, gdy pomyślałam, że którakolwiek z tych rzeczy znów mogłaby się powtórzyć, wolałam to, niż ucieczkę. Bo prawda była taka, że nie miałam do kogo uciec.
Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, w jak wielkim błędzie byłam. Bo nie dość, że miałam kogoś, do kogo mogłabym uciec... miałam również kogoś, kto pobiegłby za mną.
Więc pokiwałam głową. Zgodziłam się. Miał mnie. Całą. Miał mnie wtedy, gdy jego wargi rozciągnęły się w idealnym uśmiechu. Miał mnie wtedy, gdy razem poszliśmy do samochodu. Wciąż używał tych samych ostrych perfum, których nie lubiłam. Kiedyś zasugerowałam mu, aby je zmienił, ale kazał mi zamknąć usta. Więc to zrobiłam. Zamknęłam je, a kiedy kazał mi je otworzyć – również to uczyniłam. Miał mnie wtedy, gdy otworzył mi drzwi swojego Camaro i gdy pomógł mi wsiąść do środka. Jego dłoń nadal była tak nieprzyjemnie szorstka, a chłód jego sygnetów sprawiał, że moim ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. W środku wciąż pachniało piżmem i skórą, co było nieładnym połączeniem, ale nic nie powiedziałam. Cała moja pewność siebie, jaką miałam wcześniej, gdzieś uleciała. W tamtej chwili znów byłam tą jego nieporadną dziewczynką sprzed kilku lat. Ale nie przeszkadzało mi to. W głowie miałam tylko to, że w końcu będziemy mogli świętować i że mi uwierzył. Jako jedyny wiedział, że mówiłam prawdę. Dlatego znów stałam się potulna.
Mężczyzna wsiadł za mną, a następnie zamknął drzwi. W tym samym czasie miejsce kierowcy zajął jego szofer. Było mi dużo cieplej w rozgrzanym wnętrzu auta. Moje stopy nadal były lodowate i skostniałe, a moje ciało ciążyło mi z każdym ruchem. Przysunęłam się bliżej okna, wyglądając zza przyciemnianej szyby na pustą ulicę. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy. Nerwowym wzrokiem taksowałam budynki, chcąc wyłapać tego kogoś, kto wciąż na mnie patrzył. Zaciskałam swoje palce na udach, aby nieco je rozgrzać. Zaczęła boleć mnie głowa, ale zignorowałam to. Rodion na mnie patrzył. Wiedziałam, że pełnym uwielbienia wzrokiem skanował profil mojej twarzy, więc odchrząknęłam i wyprostowałam się. Gdy kierowca w końcu ruszył, zerknęłam na niego kątem oka. Siedział po drugiej stronie kanapy. Jedną z dłoni opierał na oknie, a drugą trzymał pomiędzy nami.
– Cieszę się, że znów cię widzę – powiedział, na co uniosłam kącik ust, jednak nie mogłam się w pełni wyluzować przez to, że wciąż czułam czyjąś obecność. W pewnej chwili nawet wyjrzałam przez tylną szybę, aby zobaczyć, czy nikt za nami nie jechał, ale droga była pusta. Jestem pewna, że Rodion to zauważył, ale ani drgnął, nie przestając się uśmiechać. – Nawet nie wiesz, jak nasi przyjaciele ucieszą się, gdy znów cię zobaczą. Muszę przyznać, że bez ciebie było nudno. Wiesz, że byłaś królową naszych przyjęć – kokietował, a ja spijałam te słowa z jego warg, które z przyjemnością wypełniały moje lodowate ciało.
Zawsze to robił. Mówił do mnie tak pięknie i zapewniał mnie, że byłam tą najważniejszą. No cóż, było tak, dopóki nie kończyliśmy w jego sypialni. Tam stawał się zupełnie inny. Coś boleśnie zakuło mnie w klatce piersiowej, gdy tylko sobie o tym przypomniałam. Nie mogłam tak myśleć! Musiałam cieszyć się chwilą!
– Też się cieszę – odparłam lakonicznie, wciąż się uśmiechając, aby nie było mu przykro. Chciałam tego. Chciałam bawić się z ludźmi i zapomnieć o świecie. Pić drogiego szampana i bawić się do utraty tchu.
Wiedziałam, że Rodion mi to zapewni.
Po piętnastu minutach, w których mężczyzna opowiadał mi o swoim pobycie w Rosji, byliśmy na miejscu. Pulsowanie w mojej głowie znów się nasiliło, ale moje ciało nie było już tak lodowate. Obserwowałam obraz za szybą, czując coraz szybsze bicie serca, gdy dostrzegłam znajomą okolicę. Wielkie, bogate domy rozciągały się na najbogatszym osiedlu w Maine, wyglądając jak wyjęte z katalogów. Aż w końcu zobaczyłam ten jeden konkretny wybudowany na samym końcu długiej, równej drogi. Zacisnęłam palce na ramionach, kiedy zatrzymaliśmy się pod wielką posiadłością. Nic się nie zmieniło. Dalej była taka, jaką ją zapamiętałam. Bogata, elegancka i przerażająca. Nagle dopadły mnie wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, a kołatanie serce wcale nie pomagało mi w tym, aby jakkolwiek zebrać myśli. Rodion musiał to wyczuć, bo nagle złapał mnie za jedną z dłoni. Z lekkim przestrachem na niego spojrzałam, gdy delikatnie ścisnął moje palce, a następnie patrząc mi prosto w oczy, złożył na mojej skórze delikatny pocałunek. Poczułam, jak żółć staje mi w gardle, gdy jego zimne, papierowe wargi spoczęły na zewnętrznej części mojej dłoni. Pamiętałam chwile, gdy taki gest sprawiał, że odpływałam. W tamtej chwili chciałam jedynie uciec. Ale nie zrobiłam tego. Pamiętaj, Vic. Uwierzył ci.
– Idziemy? – wymruczał cicho, a jego ostry akcent znów wywołał ból moich uszu.
Bez zawahania skinęłam głową. Poczułam ulgę, gdy mężczyzna puścił moją dłoń. Drzwi od jego strony otworzyły się za sprawą kierowcy. Rodion wysiadł z auta, a następnie zaoferował mi swoją rękę. Chwyciłam ją i również opuściłam pojazd. Westchnęłam ciężko, patrząc na wielki dom przed sobą. Posiadłość robiła niebotyczne wrażenie. Budynek był bardzo nowoczesny i ogromny. Trzypiętrowy, posiadał wiele ogromnych okien, schodów i miał różne systemy w środku, przez co łatwo było się tam zgubić. I chociaż nie było mnie tam ponad dwa lata, wiedziałam, że znałam jego każdy zakamarek. Ogród rozciągający się przed domem również robił wrażenie. Baseny, fontanny, fikuśne drzewa i ozdobne krzewy. Wjeżdżając tam, człowiek czuł się jak w zaczarowanej krainie. I tego chciałam.
Rodion ponownie wystawił w moją stronę dłoń. Przełknęłam ślinę i bez strachu za nią złapałam. Skierowaliśmy się w stronę wielkich, przeszklonych drzwi. Czułam coraz większą ekscytację, gdy kroczyliśmy po betonowych płytach. Mężczyzna uśmiechnął się w moją stronę, a następnie wpisał kod na urządzeni przymocowanym obok wejścia. Coś cicho pisnęło, a drzwi ustąpiły. Pozwolił mi wejść pierwszej, co uczyniłam. I gdy tylko to zrobiłam, wszystkie wspomnienia wróciły.
Gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam ten specyficzny zapach. Dym papierosowy szczypał mnie w oczy, mieszając się z zapachem trawy i innych używek. Czułam niebotycznie drogie perfumy różnych marek, które łączyły się ze sobą w tym specyficznym tańcu. Czułam zapach pieniędzy i braku zmartwień. Czułam brak hamulców. Sapnęłam cicho. W domu panowała ciemność, którą oświetlały jedynie różowe światła ledowe. Raziły moje oczy. Już na wejściu wiedziałam, że nic się nie zmieniło. W samym korytarzu było kilkadziesiąt osób. Nieznane mi twarze odurzone prochami i alkoholem, wiły się w rytm rozbrzmiewającej w całej posiadłości muzyki. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Jakieś dwie dziewczyny całowały się przy ścianie. Gdzie indziej brodaty facet w czerwonym garniturze opierał się o szafkę, podczas gdy niska brunetka składała pocałunki na jego szyi. Jak zaczarowana spoglądałam na to wszystko, przypominając sobie czasy, gdzie było to moją codziennością. Dlaczego z tego zrezygnowałam?
Wzdrygnęłam się, czując na swoich dłoniach ramiona Rodiona. Zerknęłam na niego przez ramię, orientując się, jak blisko był. Przełknęłam ślinę. Nie podobało mi się to. Nie chciałam, aby mnie dotykał. Jednak nic nie powiedziałam. Nie chciałam, aby zrobiło mu się smutno. Pragnęłam, aby każdy się cieszył. Abym ja się cieszyła. Blondyn powolnie pchnął moim ciałem, dając mi znak, abym ruszyła, co uczyniłam. Powolnie skierowaliśmy się długim korytarzem, przeciskając się przez tańczące i całkowicie nieprzytomne osoby. Przypominały diamenty wystawione na aukcji. Idealnie. Pogrążone w swoim wyimaginowanym świecie. Niektórzy w drogich ubraniach. Inni całkowicie nago. W ciszy przeszliśmy do jednego z salonów, gdzie było więcej ludzi. Na obitych skórą kanapach siedzieli przepiękni chłopcy i cudowne kobiety. Szampan lał się strumieniami. Niektórzy grali w karty, głośno się śmiejąc i obstawiając horrendalne sumy. Inni wciągali kreski z pozłacanych tac, wylewając przy tym alkohol. Jeszcze inni kochali się na podłodze i schodach. Wszystkie twarze wyglądały tak samo. Rumianie, pięknie i nieświadomie.
– Witaj w domu – szepnął do mojego ucha mężczyzna. Nie odpowiedziałam.
Bo nie czułam się jak w domu.
Rodion zatrzymał jednego z krążących po domu kelnerów. Zabrał z jego tacy dwa kieliszki złotego szampana. Ciężko było usłyszeć cokolwiek przez hałas, jaki panował. Muzyka mieszała się z donośnym śmiechem i rozmowami innych. Tuzin ludzi przetaczał się po domu. Kieliszki tłukły się na jasnych płytkach. Tace z truflami mieszały się z tacami, na których leżały kolorowe pigułki. Znikały szybciej, niż inne drogie przysmaki. Blondyn podał mi wypełnione szkło, a następnie wzniósł toast. Wygięłam usta w uśmiechu.
– Za nasze spotkanie, Vicky – mruknął z zadowoleniem. – I za to, że znów jesteśmy razem.
Skinęłam głową i przytknęłam szkło do ust. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy poczułam ten znajomy smak dom perignon. Był jego ulubionym szampanem. Ponownie, natłok wspomnień wdarł się do mojej głowy, ale to nie było istotne. Przymknęłam powieki, a następnie łapczywie opróżniłam kieliszek, czując palącą suchość w gardle. Drogi trunek ściekł z kącików moich ust i potoczył się po brodzie, tworząc wypalającą moją skórę ścieżkę. Nie przejęłam się tym. Chciałam więcej. Chciałam bawić się, żyć i być szczęśliwą, dlatego bez zastanowienia złapałam za drugi kieliszek od kolejnego kelnera. Ten również opróżniłam. Rodion nic nie powiedział. Z zadowolonym uśmiechem obserwował moje poczynania, powoli sącząc drogi trunek. Z uwielbieniem patrzył, jak kolejne krople spływały po mojej brodzie, szyi i dekolcie.
I tak to się zaczęło.
Nie pamiętam, w którym momencie kieliszek zamienił się w całą butelkę. Pamiętam za to te głośne westchnienia uwielbienia, gdy goście zauważyli naszą obecność. Niektóre twarze kojarzyłam, inne nie. Czułam się adorowana, gdy wyrażali swoją wdzięczność za to, że zdecydowałam się im towarzyszyć. Wszyscy byli tak głośni. Ja również. Znów czułam się tak cudownie! Moja głowa przestała pulsować, a ciało znów stało się żywe, choć straciłam nad nim kontrolę. Bez zastanowienia przyjmowałam kolejne kieliszki. Nie przeszkadzało mi to, że ktoś ciągle mnie dotykał. Wręcz przeciwnie, wprawiało mnie to w jeszcze większą ekstazę. Dłonie kolejnych pięknych ludzi spoczywało na mojej skórze. Gdy wplątywali palce w moje włosy, chwaląc to, jakie były miękkie. Gdy sunęli nimi po moich barkach, komplementując moją gładką skórę. Dołączyłam do kolekcji zachwycających diamentów na wystawie, jednak wiedziałam, że z nich wszystkich, to ja byłam tym najlepszym. Pozwalałam na to. Pozwalałam na to, gdy mnie dotykali. Gdy dłonie zaczęły zmieniać się w wargi. Kolejne mokre ślady śliny, pozostawione przez pocałunki, błyszczały się na mojej skórze. Ktoś przypadkiem oblał mnie szampanem. Jakaś kobieta podrapała mnie długimi, ostrymi paznokciami aż do krwi. Ktoś inny mnie ugryzł, pozostawiając na mojej szyi ślad niczym podpis.
Nie wiedziałam już niczego. Czas i rzeczywistość przestały mieć znaczenie. Moja głowa huczała, a ja stawałam się coraz bardziej obojętna. Nie wiedziałam, ile czasu tam spędziłam. Godzinę, dziesięć czy tydzień. To nie miało już znaczenia. Moje ciało mi ciążyło, a głowa stawała się coraz bardziej ciężka. A ludzie wciąż przy mnie krążyli, nie chcąc zostawić mnie ani na sekundę. W tym wszystkim był również Rodion, który cały czas chciał, abym zabawiała go jakimiś historyjkami. Robiłam to, chociaż każde kolejne słowo wypalało mi dziury w gardle. Ale przecież każdy tak głośno się wtedy śmiał. Rodion był zadowolony, a jego wzrok wyrażał jeszcze większe uwielbienie. Pozwalałam im na wszystko. Kiedy wlewali mi drogie whisky do gardła. Kiedy skradali mi pocałunki. Kiedy karmili mnie kolejnymi tabletkami. Wszystko przestało mieć już jakiekolwiek znaczenie.
Pamiętam, jak siedziałam bez życia na jednej z kanap. Wszyscy tańczyli, bawili się i śpiewali, ale ja nie potrafiłam ruszyć nawet palcem. Przyćmionym wzrokiem patrzyłam przed siebie, ledwo otwierając i zamykając powieki. Moje włosy były skołtunione od ciągłego dotykania i połyskiwały w nich drobiny brokatu. Moje ciało lepiło się od alkoholu i potu oraz innych substancji. Nikt się mną nie przejmował. Każdy chciał się bawić i śmiać, a ja pragnęłam tylko jednego. Śmierci. Mój brzuch bolał mnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie potrafiłam ruszyć chociażby palcem. Było mi zimno, a moim ciałem co jakiś czas wstrząsał silny spazm. Chciałam płakać. O Boże, chciałam wyć, błagając o to, aby ktoś przyniósł mi ukojenie, ale po mojej martwej twarzy nie popłynęła nawet łza. Jedyne, co potrafiłam robić, to patrzyć pusto przed siebie i błagać o to, aby w końcu ktoś to skończył. W takich chwilach zawsze myślałam o mamie. W tamtym momencie nie było inaczej. Wydawało mi się, że tylko to trzymało mnie przy życiu. Wspominałam swoje dzieciństwo. Gdy jeździliśmy nad jezioro, gdzie się kąpaliśmy. Przypominałam sobie ten smak jej kanapek z kurczakiem. To, jak ślicznie się śmiała. Jej piękną twarz. Niebieskie tęczówki, w których można było utonąć. Śliczne loki okalające jej smukłą buzię.
Nagle ktoś znalazł się obok mnie. Nie wiem nawet, czy była to kobieta czy mężczyzna. Pamiętam, że nieznajoma osoba złapała mnie za kark i wcisnęła w moje wargi długi pocałunek pełen śliny i zębów. Nie miałam siły, aby go oddać. Dopiero, gdy się ode mnie odsunęła, poczułam na języku kolejną pigułkę. Połknęłam ją. W końcu tylko do tego się nadawałam. Do połykania i zlizywania. Pamiętałam, gdy ktoś objął mnie ramieniem. Czułam nieprzyjemny zapach drogich perfum. Czułam jego dłonie na swoim ciele oraz to, jak złapał mnie za krocze, a następnie wsadził rękę w moje majtki. Byłam tak odurzona, że zrozumiałam to dopiero kilkadziesiąt minut później, kiedy leżałam skulona na podłodze. Wszystkie bodźce stały się opóźnione. Nie potrafiłam już normalnie reagować. Kiedy inni bawili się, tańczyli i świętowali, ja marzyłam o tym, aby znaleźć się daleko od świata. Daleko od życia.
I gdy tak leżałam obok wypełnionej ludźmi kanapy, obejmując ramionami kolana i przyciągając je do piersi, nagle do mojej głowy wpadło pewne wspomnienie.
– Chodź – odparł tylko, dezorientując mnie jeszcze bardziej. W tamtym momencie miałam ochotę krzyczeć z bezradności, bo byłam tak kurewsko zagubiona we własnym życiu i tym, czego chciałam i zagubiona w tym popieprzonym, bipolarnym chłopaku, który zmianami nastroju powodował moje rozdwojenie jaźni.
– Niby gdzie? – zapytałam, opuszczając z rezygnacją ręce wzdłuż ciała. Jednak jego dłoń nadal wyciągnięta była w moją stronę. Na moje pytanie jego zmęczony i zblazowany uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, a tęczówki zalśniły iskrami podobnymi do samego ognia.
– Ze mną.
Zamilkłam, czując mrowienie pod powiekami. Lekko zamglonym wzrokiem obserwowałam tylko jego, zapominając o tym, że staliśmy przed rezydencją burmistrza, a z każdą sekundą ryzyko przyłapania nas rosło. W tamtej chwili po prostu staliśmy przy oczku wodnym w nocy, wpatrując się w siebie z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Powolnie pokręciłam głową, zastanawiając się nad tym, jak chore i dziwne to było.
– Jesteś popierdolony – wychrypiałam szczerze, na co skinął głową, a uśmiech nie zszedł z jego ładnie skrojonych warg.
– I to bardziej, niż ci się wydaje – zaśmiał się, ale wiedziałam, że w jego głosie czaiła się ta nutka prawdy. – Clark, nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie. W każdej chwili może tu ktoś przyjść, a mi jakoś nie widzi się uciekanie przez krzaki, choć pewnie jest to jedyna opcja. Nie powiem ci, co teraz myślę, i tak, kurewsko zastanawia mnie, co dalej, bo chyba pierwszy raz w życiu, ja po prostu nie wiem. Ale zamiast tego, wiem jedno – zrobił krótką pauzę, podczas gdy ja z szybkim oddechem wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w jego twarz nieskalaną żadną emocją. Była taka pusta, choć mówił tam wiele. – Nie chcesz tu zostać, więc pójdź ze mną.
– A skąd niby wiesz, że chcę pójść z tobą? – zapytałam zduszonym głosem, czując jak fale zimna i gorąca naprzemiennie ogarniają moje ciało.
– Clark – zaczął swoim popisowym tonem, nadal nie opuszczając wyciągniętej ręki, która była niemym zaproszeniem do początku mojej zguby. – Oboje wiemy, że tego chcesz.
– Niby dlaczego?
– Bo tylko ja pokażę ci świat, który chcesz widzieć.
Nie wiem, dlaczego akurat o tym pomyślałam. Przecież to było tak dawno temu. I chyba dlatego pojawiło się w mojej głowie. Bo były to czasy, gdy byłam naprawdę szczęśliwa. Bo miałam przy sobie jego. I choć trzęsłam się z zimna, wpatrując tępo w nogę stolika przed sobą, a poplątane kosmyki włosów opadały na czoło, moje popękane do krwi wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu. Zaczęłam szybciej oddychać, a każdy kolejny wdech sprawiał mi ból nie do opisania. Dławiłam się powietrzem, znów czując kolejną serię morderczych skurczy w żołądku. Mocniej przycisnęłam kolana do klatki piersiowej i przymknęłam powieki. Wygięłam twarz w grymasie bólu i oparłam rozgrzane czoło o podłogę. O Boże, to tak mocno bolało. Nie miałam już sił. Sił na to, aby zachować przytomność. Aby brać kolejny wdech. Aby wciąż żyć. Chciałam, aby w końcu ktoś uciszył ten hałas i dał mi upragniony spokój. Aby ktoś wyłączył świat i zatrzymał moją egzystencję. Aby ktoś ją odebrał, bo nie potrafiłam już tego wytrzymać.
Nie wiem jak znalazłam się w jednym z pokoi umieszczonych na piętrze. Ktoś chyba podniósł mnie z podłogi i tam zaprowadził. Wiedziałam tylko, że w pewnym momencie leżałam na wielkim, miękkim łóżku. Panował tam półmrok. Niebieskie światło fluorescencyjne co jakiś czas muskało moją twarz, przez co musiałam przymykać powieki. Jak przez mgłę dostrzegłam nad sobą Rodiona. Siedział okrakiem na moich biodrach, dłońmi przejeżdżając po moim ciele. Nie miał na sobie koszulki. Jedynie spodnie. Nie chciałam, aby mnie dotykał. Brzydziłam się nim. Sprawiał, że żółć stawała mi w gardle. To on mi to zrobił. Znów mi to zrobił, jednak byłam tak odurzona, że nie wiedziałam, jak mówić. Nie czułam swojej twarzy i innych kończyn. Zastanawiałam się, czy w ogóle żyłam. Zasypywał moją skórę kolejnymi mokrymi pocałunkami. Naprzemiennie kąsał i ślinił mój dekolt, brzuch i ramiona. Naznaczał mnie. Nie potrafiłam poruszyć chociażby palcem, więc tak leżałam, wpatrując się tępo w sufit.
– Moja mała laleczka – wzdychał mi do ucha, będąc tak bardzo z siebie zadowolonym. – Mój najpiękniejszy diament w kolekcji. Tak posłuszna. Taka oddana.
Mężczyzna poruszył swoimi biodrami, a nasze krocza się o siebie otarły. Jęknął gardłowo, zahaczając palcem o guzik moich spodni. Czułam na swoim udzie jego erekcję, chociaż pozostałam sucha i niewzruszona. Ale to nie miało znaczenia. Powolnie mrugałam, nie posyłając mu ani jednego spojrzenia. Znów się poruszył, zaciskając przy tym dłonie na moich bokach. Westchnął ciężko, a następnie sięgnął po coś do szafki nocnej.
– Przyznam szczerze, że twoje spotkanie było jak cud z nieba – mruknął, po czym poczułam, jak zaczął wysypywać proszek na mój brzuch. Od razu zdałam sobie sprawę, że był to jakiś narkotyk. – I to jeszcze podczas twojego epizodu manii. Nie dało się lepiej – zaśmiał się z zadowoleniem, układając na mojej skórze tylko sobie znaną ścieżkę. – Uwielbiam cię w takim stanie. Gdy jesteś tak niepoczytalna, że możesz zrobić wszystko. Och, możesz mi wierzyć, że ze wszystkich, jesteś moją ulubioną laleczką.
Z tymi słowami zacisnął jedną z dłoni na moich włosach, co było tak cholernie bolesne, ale nawet nie jęknęłam. Wtrzymałam to. Drugą umieścił na kołdrze, po czym nachylił się nade mną i zaczął wciągać nosem wszystko, co na sobie miałam. A ja tylko leżałam i się na to zgadzałam. A potem znów go zobaczyłam. W swojej głowie. Jego cudowne czarne tęczówki, w które tak lubiłam patrzeć. Idealnie skrojone usta i piękny zapach. Dym papierosowy, mięta i moja ukochana woda kolońska. Jego opalona skóra. Piękny glos i jeszcze piękniejszy śmiech. Och, tak pięknie się śmiał. Ale nie kpiąco i cynicznie. Wtedy, gdy robił to szczerze. Był tak idealny. Mój prywatny bóg, którego miałam szansę wielbić.
– Nate – wyszeptałam niemal niesłyszalnie pod nosem, a moje gardło znów zapłonęło żywym ogniem. Rodion tego nie usłyszał, zbyt zajęty zlizywaniem tego, co zostało.
Przymknęłam powieki, gdy poczułam, jak mężczyzna prostuje się, a następnie majstruje przy zapięciu moich spodni. Wiedziałam, czym miało się to skończyć i byłam z tym pogodzona. W końcu zgodziłam się tam przyjechać i nie miałam siły na to, aby odmówić. Chciałam odpłynąć i śnić o pięknym, wysokim chłopcu z oczami przypominającymi nocne niebo. Ale życie miało dla mnie inny plan. W pewnym momencie drzwi do sypialni otwarły się z hukiem, uderzając w jedną ze ścian. Nie miałam siły nawet zerknąć w tamtą stronę i nie obchodziło mnie to. Pragnęłam odpłynąć, a to nachodziło coraz większymi krokami. Nagle stało się coś dziwnego. Nie czułam już ciężaru ciała Rodiona na swoich biodrach. Nie czułam jego dotyku i zapachu. Błogie uczucie pustki zalało moje ciało. Słyszałam niewyraźne krzyki, ale nie potrafiłam zrozumieć chociaż jednego słowa. Moja głowa pulsowała już nie do wytrzymania. Było mi coraz gorzej, a skurcze w żołądku nasilały się. Ktoś szamotał się obok mnie.
– Powiedziałem już kiedyś, że jeśli jeszcze raz się do niej zbliżysz, zabiję cię!
O, ten głos znałam. Na pewno. Ten głos kochałam, ale nie potrafiłam go połączyć z żadną twarzą. Mój proces myślowy już nie istniał. Wiedziałam, że był to ktoś, kogo znałam, ale nie wiedziałam kto. Musiałam zrozumieć. Resztkami sił przekręciłam głowę, a mój wzrok niemal od razu padł na twarz Theo. Był taki śliczny, choć taki rozwścieczony. Chłopak siedział na Orionie, zaciskając jedną z dłoni na jego szyi, a drugą wymierzając mu kolejne ciosy. Morozow zachodził się śmiechem, krwawiąc coraz bardziej. Mój brat był jak maszyna. Wypełniała go furia. Ocknął się dopiero wtedy, gdy ktoś głośno wykrzyczał jego imię. Ten głos ten znałam. Theo głośno oddychał, a włosy opadły mu na twarz. Przez chwilę patrzył na rozbawionego Rodiona, aż w końcu pociągnął nosem i przekręcił głowę w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, choć oba tak mocno się od siebie różniły. Bo gdy moje było puste i martwe, jego pozostało żywe. Łzy złości, żalu i bólu lśniły w jego pięknych, brązowo-zielonych oczach, gdy patrzył na mnie z niedowierzaniem, taksując każdy cal mojej twarzy. Ja za to nie wydałam z siebie żadnej oznaki życia. Bo prawda była taka, że oddałabym wszystko za to, aby w końcu przyszła po mnie kostucha. To nie miało znaczenia. Nic już nie miało. To, że tam był. Że bił Rodiona. Równie dobrze, mógłby wyjść. Niczego by to już nie zmieniło.
– O mój Boże, Vic – damski, miękki głos dotarł do moich uszu, a następnie poczułam dotyk ciepłej skóry na swojej dłoni. Przymknęłam powieki, kiedy ktoś szarpnął moim ciałem i podniósł do pozycji siedzącej. Poczułam materiał bluzy na swoich zmarzniętych ramionach i przyjemny zapach konwalii.
– Kopę lat, Theo – zaśmiał się dźwięcznie Rodion. – Muszę przyznać, że stęskniłem się za twoją gębą.
– Zabiję cię – warknął mój brat, a następnie znów usłyszałam głośne uderzenie i cichy chrzęst.
– Nie mamy czasu, Theo. Zostaw go. Nie jest tego warty – odezwał się ktoś inny. Ten głos też znałam. – Musimy zabrać stąd Victorię.
A potem zasnęłam. Odpłynęłam w nicość, ale nie było to coś nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie, gdy mrok spowił wszystko wokół mnie, w końcu odetchnęłam z ulgą. Miałam spokój. Chciałam, aby trwał już wiecznie.
***
Zachłysnęłam się głośno powietrzem tak, jakby ktoś mi je właśnie zwrócił. Bez zastanowienia podniosłam się do pozycji siedzącej, zaczynając kasłać i się krztusić. Uniosłam obolałą rękę i zacisnęłam palce na swojej szyi, jakbym chciała zdjąć niewidzialne łańcuchy, które ją oplotły. Wydawało mi się, że moje ciało stanęło w ogniu i z każdą sekundą spalało się coraz bardziej. Spanikowana, zaczęłam coraz mocniej się denerwować, ponieważ widziałam przed sobą jedynie ciemność. Szybko mrugałam, aby wyostrzyć obraz, ale zdało się to na nic. Płonęłam. Moje nogi, ręce, biodra. Wszystko mnie parzyło. Głośno oddychałam, a moja klatka piersiowa jak szalona unosiła się i opadała. Impulsywnie dotykałam dłońmi powierzchnie, na której siedziałam. Pod skostniałymi palcami wyczułam coś ciepłego i miękkiego.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że leżałam na swoim łóżku, a specyficzny zapach domu uświadomił mi to, że byłam w swoim pokoju. Jak się tam znalazłam? Co się stało? Czy byłam sama czy z kimś? Dlaczego było tak ciemno? Te i inne pytania krążyły w mojej głowie, sprawiając, że było mi jeszcze bardziej duszno. Potrzebowałam orzeźwienia. Czegoś, co pomogłoby mi złagodzić poparzenia mojego ciała. Jak w amoku zerwałam się z materaca, zaplątując się w kołdrę. O mało przez to nie upadłam, ale cudem udało mi się zachować równowagę. Stanęłam na drżących nogach, które uginały się pod ciężarem mojego ciała. Bolały mnie chyba tak, jak nigdy wcześniej. Wydawało mi się, że sekundy dzieliły mnie od upadku. Po omacku zaczęła zmierzać w stronę drzwi. Obijałam się o każdą możliwą ścianę i mebel, a mój głośny oddech mieszał się naprzemiennie z moim kaszlem.
W końcu udało mi się wyjść na korytarz. Wszędzie było cicho, ciemno i pusto. Z pamięci dotarłam do drzwi łazienki, po drodze zrzucając z komody całą jej zawartość. Nie panowałam nad swoimi kończynami. Zapaliłam światło w pomieszczaniu i wpadłam do środka. Mój wzrok od razu padł na kabinę prysznicową. W moich oczach błysnęły łzy strachu, bezsilności i bólu, gdy zmierzałam w jej stronę, jęcząc cicho pod nosem. Każdy ruch był jak sztylet wbijający się w moje żebra. Z opóźnionym refleksem zerknęłam w dół na swoje ciało. Okazało się, że miałam na sobie o kilka rozmiarów za dużą koszulkę w kolorze białym. Ona również powodowała mi ból. Zakwiliłam głośno i złapałam za materiał, a następnie nieporadnie zaczęłam przeciągać go przez głowę, chcąc jak najszybciej się jej pozbyć. Jej dotyk był jak dolewanie benzyny do ognia. W końcu udało mi się jej pozbyć. Rzuciłam ją w kąt, a moje rozpuszczone, lekko wilgotne włosy opadły na moje ramiona. Zostałam w samych czarnych bokserkach.
Nieporadnie otworzyłam drzwi przeszklonej kabiny, po czym moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Opadłam na biały brodzik, boleśnie tłukąc sobie kolana. Podparłam się dłońmi o szkło, próbując nabrać powietrza, ale im łapczywiej to robiłam, tym bardziej się dusiłam. Moja głowa pulsowała, a ciało zwijało się w konwulsjach bólu. Żołądek zwijał się w piekielnych skurczach. Zadławiłam się własną śliną, po czym błagalnie spojrzałam na kran. Zbierając w sobie wszystkie siły, wyciągnęłam drżącą dłoń i nieudolnym ruchem spróbowałam odkręcić wodę. Za pierwszym razem mi się nie udało, więc z jękiem ponowiłam czynność. Gdy kurek się przekręcił, moja ręka opadła, strącając przy tym większość rzeczy z półeczki. Szampony i żele pod prysznic z hukiem opadły na brodzik. Jednak to nie było istotne. Poczułam, jakby ktoś znowu zwrócił mi życie, gdy lodowata woda spłynęła na moje płonące ciało. Odetchnęłam z ulgą, zwieszając głowę. Dalej klęczałam, gdy moje włosy stawały się coraz bardziej mokre. Przylepiały się do mojego czoła, twarzy i szyi, ale było to tak przyjemnym uczuciem, że nie potrafiłam za to nie dziękować. Moje bokserki były już całkowicie przemoczone.
Nawet nie wiem, w którym momencie, woda zaczęła mieszać się z moimi łzami. Cichy, żałosny jęk wyrwał się spomiędzy moich warg, gdy kolejne strużki zaczęły ciec po mojej twarzy. Z całej siły zaciskałam dygoczące palce na udach, coraz głośniej i rzewniej płacząc. Nie wiedziałam, dlaczego to robiłam. Nie wiedziałam nawet, jakim cudem znalazłam się w swoim własnym mieszkaniu. Czy była noc czy dzień. Czy znajdował się tam ktoś oprócz mnie. Jaka była data czy godzina. To nie miało większego znaczenia. Lodowata woda skapywała po moim rozgrzanym ciele, tworząc dziesiątki tylko sobie znanych ścieżek. Moje wnętrzności mnie bolały. Płuca odmawiały posłuszeństwa, a ja sama czułam tak przeszywający na wskroś ból, którego nie czułam już dawno. Przymknęłam powieki, wykrzywiając twarz w grymasie. Zdławiłam się własną śliną, która znalazła się na mojej brodzie i dłoniach. W pewnym momencie zawyłam jak ranne zwierzę, ponieważ nie mogłam się już opanować. To było jak tortury. Błagałam, aby w końcu ktoś to przerwał i pozwolił mi odpocząć. Rozgrzeszenie nie nadchodziło. Objęłam się ramionami w pasie i ponownie wrzasnęłam, zginając się w pół. Moje czoło dotknęło białego brodzika.
Jak za mgłą usłyszałam, gdy drzwi otworzyły się z hukiem na oścież. Byłam zbyt pogrążona w swoim bólu, aby chociażby zerknąć w tamtą stronę. Dźwięk lejącej się wody mieszał się z moim głośnym płaczem. Zacisnęłam mocniej powieki, gdy poczułam mocny uścisk na swoim ramieniu, a następnie znajomy, przyjemny zapach i ciepło bijące od drugiego ciała.
– Spokojnie – wyszeptał drżącym głosem wprost do mojego ucha, drżącymi palcami przejeżdżając po moich mokrych włosach. Z całej siły dociskałam czoło do twardej powierzchni, niemal łamiąc paznokcie przez to, jak mocno zaciskałam je na swojej skórze. – Już wszystko jest dobrze. Jesteś bezpieczna. Nic się nie dzieje. Już nikt nie zrobi ci krzywdy.
Głos ten był jak spełnienie najskrytszych pragnień. Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do siebie. Jak w amoku uchyliłam powieki. Krople wody spływały po moich rzęsach, a obraz był bardzo niewyraźny. Pomrugałam powolnie. Łzy wciąż spływały po moich policzkach. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś wyłączył wodę. Ociężale odwróciłam głowę w stronę ciepła, które było tak blisko mnie. Theo klęczał tuż obok mnie, obejmując moje drżące ciało ramionami. Opierał swoją głowę o moje ramię i dopiero wtedy poczułam jego gorące łzy spływające po mojej skórze. Był całkowicie przemoczony, ale przytulał mnie tak mocno, że nikt nie byłby w stanie wcisnąć pomiędzy nas nawet szpilki. Z nerwowym oddechem lekko się poruszyłam, na co od razu zareagował. W ekspresowym tempie uniósł swoją głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Widok jego oczu rozrywał mi duszę. Były takie smutne i przerażone. Wpatrywał się we mnie ze wszystkimi emocjami na wierzchu, podczas gdy ja obserwowałam go tępo i niewyraźnie. To tak cholernie bolało.
Nie wiem, ile minęło, gdy nagle ktoś ułożył swoje dłonie na jego ramionach. Delikatnie go ode mnie odsunięto. Z początku nie chciał się zgodzić, ale widząc moją twarz, w końcu zrezygnował, pozwalając na ten ruch. Niewyraźnym wzrokiem spojrzałam na Jasmine, która z ustami zaciśniętymi w wąską linię pomogła Theo wstać na równe nogi. Jego miejsce szybko zastąpiła Mia. Jej dłonie trzęsły się, gdy opuszkami palców dotykała moich nagich pleców. Mój brat wciąż na mnie patrzył, gdy Jasmine bez słowa powoli wyprowadziła go z łazienki. W progu zauważyłam zapłakaną Laurę. Theo chciał coś powiedzieć, ale jedynie otwierał i zamykał usta, aż w końcu wzruszył ramionami, a po jego policzkach znów zaczęły płynąć łzy. Blondynka odprowadziła go na korytarz, a następnie zamknęła przed nim drzwi. Westchnęła ciężko i znów na mnie spojrzała.
Ociężale pomrugałam, słysząc, że Mia coś do mnie mówiła, ale nie potrafiłam niczego usłyszeć. Wszystkie trzy znalazły się obok mnie, gdy tępo odwróciłam głowę i znów oparłam czoło o brodzik. Przymknęłam powieki, mocniej zaciskając ramiona na swoim ciele. Nie płakałam już. Jedynie pusto egzystowałam. Ból nieco zelżał, a zastąpiła go dziwna pustka, której nie potrafiłam opisać. Już nie płonęłam. Nie czułam również zimna.
Po prostu... byłam.
Mia pociągnęła nosem, a następnie wypuściła uspokajający oddech. Jej dłonie już nie drżały, a ja sama czułam od niej bijący spokój, który jakoś ukajał moje zszargane nerwy.
– Co ty na to, aby cię wykąpać, co? – zapytała nagle, a jej głos był jak balsam na rozgrzane rany. – W ciepłej wodzie. Umyjemy cię i ubierzemy. Uczeszemy ci włosy, a potem się położymy i pójdziemy spać. Co ty na to? – proponowała, przeczesując palcami moje mokre kosmyki. Wpatrywała się ciepłym wzrokiem w mój profil. – Od razu poczujesz się lepiej.
Nie odpowiedziałam, ale niemal niedostrzegalnie skinęłam głową. Poddałam się. Kiedy mnie podniosły, pomagając mi dostać się do wanny. Kiedy ściągnęły moją bieliznę i wsadziły mnie do wanny pełnej ciepłej wody. Gdy myły moje ciało i włosy. Gdy mnie przebierały. Gdy wysuszyły i zaplotły moje włosy w dwa warkocze. Gdy położyły mnie w łóżku, przykrywając po samą szyję. Przez ten czas żadna z nas się nie odezwała. Pracowały w ciszy, podczas gdy ja wpatrywałam się tępo przed siebie, aż w końcu zasnęłam, wycieńczona tym, co mnie spotkało.
Podczas gdy znów w moich wspomnieniach pojawiły się czarne jak noc oczy.
***
Powolnie uchyliłam powieki, jednak niemal od razu je zamknęłam, przez jasność, jaka panowała w pomieszczeniu. Jęknęłam, czując nieprzyjemną suchość w ustach. Wydawało mi się, że coś umarło w moim gardle. Strasznie chciało mi się pić. Przez chwilę tak trwałam, orientując się, że leżałam na miękkim materacu, a moje ciało było nieco obolałe, ale wygrzane. Powolnie uniosłam rękę, która strasznie mi ciążyła i przytknęłam ją do czoło. Przetarłam zmęczoną i niepobudzoną twarz i w końcu ponowiłam próbę otworzenia oczu. Tym razem skutecznie. Pierwszym, co dostrzegłam, był biały sufit mojej sypialni. Zmarszczyłam brwi, a następnie niemrawo dźwignęłam się do pozycji siedzącej. W głowie mi się zakręciło, a przed oczami pociemniało. Chwilę tak siedziałam, próbując dojść do siebie, aż w końcu było mi lepiej.
Ze zdziwieniem odkryłam kołdrę, spoglądając na swoje ciało. Miałam na sobie dużą, czarną koszulkę i krótkie spodenki. Nie przypominałam sobie, abym się w to przebrała. Cóż, nie przypominałam sobie tego, abym w ogóle się kładła. Przytknęłam ręce do swojej głowy, wyczuwając dwa nieco rozpadające się już warkocze. Na pewno ich nie zaplatałam. Czując coraz większe skołowanie, rozejrzałam się po czystym wnętrzu sypialni. Mój wzrok padł na butelkę wody stojącą na mojej szafce nocnej. Od razu ją chwyciłam, a następnie upiłam połowę jej zawartości. Czułam ulgę spływającą na moje ciało. Byłam tak strasznie spragniona.
– Co się, do cholery, stało? – mruczałam do samej siebie, gdy zakręciłam butelkę i odrzuciłam ją na materac. Starałam się przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaką pamiętałam. Wróciłam z Culver City. Weszłam do domu. Miałam wziąć leki, ale... Rozszerzyłam w szoku oczy, gdy kolejne wspomnienia zaczęły być coraz bardziej widoczne. – O nie.
Przytknęłam palce do ust, nie wierząc w to, co się działo. Nie, to nie mogła być prawda. To musiał być sen. Niestety, im dłużej nad tym myślałam, tym więcej wspomnień zaczęło zalewać moją głowę. Nie wszystkie były wyraźne. Cóż, większość z nich była zamglona, jakbym obserwowała je zza grubej szyby. Pamiętałam to, jak przestałam brać leki. Jak zaczęłam pić. Jakie nieopisane szczęście i euforię czułam. Gdy chodziłam na kolejne imprezy, stawiając obcym ludziom shot za shotem. Gdy gotowałam kolejne potrawy. Uchyliłam z niedowierzaniem wargi, czując rosnącą w ciele panikę. To nie mogło dziać się naprawdę. Przecież ostatnią górkę miałam na wakacje. Było tak dobrze. Stosowałam się do zaleceń lekarzy, chodziłam na terapię, brałam leki... Jak to się mogło stać?
Zacisnęłam powieki. Kolejne twarze pojawiały się i znikały w mojej głowie. To, ile piłam. To, jak obściskiwałam się z przypadkowymi ludźmi, z którymi kończyłam w łóżku. Poczułam żółć w gardle na nagłe wspomnienie dłoni tych wszystkich ludzi na swoim ciele. Skuliłam się delikatnie, zwieszając głowę. Łzy bezsilności pojawiły się w moich oczach. Czułam rosnący wstręt do samej siebie, a każda kolejna myśl była bardziej żenująca i niekomfortowa od poprzedniej. Aż w końcu przypomniałam sobie ostatnie, co pamiętałam. Gdy wróciłam po kolejnej imprezie. Szłam przez pół miasta bez butów w bluzie jakiegoś faceta, która wygrałam w karty. Weszłam do mieszkania, w którym był Theo i... reszta moich przyjaciół z Culver City. To sprawiło, że szybko rozchyliłam powieki. Podejrzewałam, że długo nie spałam, więc mogłam mieć już halucynacje, ale mogłabym dać uciąć sobie rękę, że byki prawdziwi. Pamiętałam, jak ucieszyłam się na ich widok. To, jak ich przytulałam, moją rozmowę z Theo i to... to jak powiedziałam mu, że wyzdrowiałam.
– Och, kurwa – westchnęłam pod nosem, ukrywając twarz w dłoniach.
Miałam ochotę podpalić za to samą siebie. Nie wiem, czy coś mogło być większym skurwysyństwem. Nie kontrolowałam samej siebie. Zresztą, nigdy tego nie robiłam podczas napadu. Dlatego byłam chora. Nie wierzyłam w to, co się działo. Zachowałam się tak okropnie. Nawet nie chciałam wiedzieć, jak się musiał wtedy poczuć. Doskonale pamiętałam to, jaka byłam święcie przekonana, że naprawdę wyzdrowiałam. Chciałam, aby każdy mi wierzył, ale Theo wiedział, jaka jest prawda. Coś ścisnęło się w moim sercu, gdy przed oczami stanął mi jego obraz, gdy płakał. Ale najgorsze przyszło później. Pamiętałam, gdy... uciekłam.
Gdy tylko to wpadło do mojej głowy, natychmiast zerwałam się z łóżka. Stanęłam na równe nogi, a w głowie mi się zakręciło. Moje ciało było dziwnie obolałe, jak gdyby, przez cały ostatni tydzień ćwiczyła ciągle na siłowni. Wzięłam uspokajający wdech i przełknęłam ślinę. Jeśli to wszystko, o czym myślałam, było prawdą, wiedziałam, że znienawidzę siebie tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Starałam się wyciszyć i opanować, a kiedy po kilku minutach w końcu mi się to udało, skinęłam głową. Powolnie podeszłam do lustra obok szafy. Każdy krok sprawiał mi ból. Spojrzałam na swoje bose stopy i zmarszczyłam brwi, dostrzegając na nich wiele siniaków. Nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięły. Ignorując je, uniosłam wzrok i niemal podskoczyłam w przestrachu, widząc swoje mizerne odbicie. Wyglądałam okropnie.
Moja skóra była matowa i poszarzała, zupełnie jak włosy. Pod przekrwionymi oczami rozciągały się fioletowe sińce, które sprawiły, że prezentowałam się jeszcze bardziej upiornie. Policzki miałam nieco zapadnięte, a na rękach i nogach widniało wiele siniaków i zadrapań. Oddech stanął mi w gardle, gdy opuszkami palców przejechałam po czerwonych śladach zębów na mojej szyi. Zrobiło mi się niedobrze od tego, jak wyglądałam. Chciało mi się rzygać. Znów poczułam przeraźliwy chłód. Na pięcie odwróciłam się, nie potrafiąc dalej patrzeć na swoje odbicie, bo ilekroć to robiłam, czułam się, jakby ktoś mnie policzkował. Potarłam zziębnięte ramiona, a następnie zarzuciłam na nie rozpinaną, czerwoną bluzę, która wisiała na oparciu mojego krzesła. Odetchnęłam ciężko. Wiedziałam, że nastał czas na konfrontację, chociaż nie miałam pojęcia, jak miała ona wyglądać.
Z sercem na kamieniu ruszyłam w stronę drzwi, patrząc tępo przed siebie. Oczy mnie szczypały. Wiedziałam, że był dzień, ale nie miałam pojęcia, jaka była konkretnie data. Krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, a oddech stał się bardziej urwany, gdy bladą dłonią przekręciłam klamkę w drzwiach. Pchnęłam je, po czym powolnie wyszłam na korytarz. S salonu dochodziły do mnie odgłosy z telewizora i szamotania się. Słyszałam, jak ktoś smażył coś na patelni, a ktoś inny mieszał coś w misce. W powietrzu unosił się zapach naleśników, przez co mój żołądek skurczył się. Wypuściłam z siebie drżący oddech. Bałam się tam pójść i uporczywie zastanawiałam się, czy może nie wrócić do sypialni. Z drugiej jednak strony zdawałam sobie sprawę z tego, że musiałam stanąć oko w oko z problemami. Zaciskając palce na rękawach za dużej bluzy, powolnie skierowałam tam kroki. Moje nogi drżały, a serce waliło mi jak młotem.
– Powinieneś dolać do ciasta wody gazowanej – mruknął dobrze znajomy mi głos. Zmarszczyłam brwi, czując dziwne ukłucie pomiędzy żebrami. Mia?
– Nah, bez są dużo lepsze – usłyszałam cichy, lekko zachrypnięty śmiech. Mogłam przysiąc, że należał do Scotta.
Kurwa. Czyli to nie był sen. Oni naprawdę tu są.
W końcu weszłam do salonu. Telewizor grał najlepsze, ukazując wiadomości. Od razu zauważyłam, że było tam dużo więcej osób, niż zazwyczaj. Nie zdążyłam się jednak głębiej rozejrzeć, gdy Laura w czarnym dresie, która stała obok piekarnika, popijając kawę, spojrzała na mnie z opóźnionym refleksem. Uśmiech spełzł z jej warg, a jej fiołkowe oczy wyrażały obawę.
– Victoria – powiedziała zdławionym głosem. I to jedno słowo sprawiło, aby wzrok wszystkich spoczął na mnie.
Czułam się jak pod ostrzałem i stwierdzenie, że było to niekomfortowe, pozostawałoby wielkim niedopowiedzeniem. Zastanawiałam się, jakim cholernym cudem oni się tam znaleźli. Skąd wiedzieli, gdzie mieszkamy i dlaczego w ogóle tam przylecieli. Theo rozumiałam, ale oni? Jednak te myśli opuściły moją głowę, gdy patrzyłam kolejno na znajome mi twarze. Każda wyrażała coś innego. Mia, stojąca przy płycie indukcyjnej, na której smażyły się naleśniki, zagryzała dolną wargę. Ona również obserwowała mnie z lekkim przestrachem. Jak gdyby nie wiedziała, jak zareagować. Nie tylko ona. Stojący obok niej Scott zaciskał dłoń na drewnianej łopatce. Matt, który zajmował miejsce na kanapie, podrapał się nerwowo po głowie i spuścił spojrzenie na swoje stopy. Cameron siedział obok niego w całkowitym bezruchu, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać, w przeciwieństwie do Chrisa, którego oczy błyszczały od łez. Ten widok załamał mnie na tyle, że szybko oderwałam od niego wzrok.
Na swoje nieszczęście, później dostrzegłam coś, co odbierało mi dech w piersi. Theo spoglądał na mnie, tak jak zawsze, gdy coś przeskrobałam. Nie był zły, rozczarowany czy wzburzony. Był smutny. I widziałam to w brązowo-zielonych tęczówkach. Kuliłam się pod mocą jego postawy. Nic nie powiedział. Ani drgnął. Obok niego znajdowała się Jasmine, która zaciskała swoją dłoń na jego ramieniu. Jedyną osoba, która nie spojrzała na mnie nawet na sekundę, był Luke. Siedział na fotelu lekko zgarbiony, wpatrując się w obraz za oknem. Był blady i wyglądał dużo gorzej, niż go zapamiętałam. Jednak nie przejęłam się tym, ponieważ zajęta byłam czymś innym. Szukałam pewnych czarnych tęczówek, nie wiedząc, czy bardziej pragnęłam je zobaczyć, czy wręcz przeciwnie. Jednak nigdzie ich nie dostrzegłam.
Nie było go.
Przełknęłam gulę w gardle, która się tam pojawiła, gdy to do mnie dotarło. Pamiętałam jego widok, gdy wróciłam do mieszkania. Widział mnie... taką. Widział mnie brudną i taką, jaka byłam naprawdę. Odszedł. I nie wiedziałam, dlaczego to tak cholernie bolało. W końcu zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli dowie się prawdy, wszystko się zmieni. I nie mogłam go za to winić. Byłam zbyt wielkim obciążeniem. Ciągnęłam ludzi na dno, bo nie potrafiłam zebrać się do kupy. I choć ta myśl wypalała potężne dziury w moim sercu, skłamałabym mówiąc, że nie poczułam ulgi. Nate mógł być szczęśliwy w sposób, którego nie mogłam mu dać. Mógł mieć spokojne i piękne życie, bo był pięknym człowiekiem. A przecież tylko tego chciałam. Aby był w końcu szczęśliwy. I mimo że ta myśl raniła mnie do żywego, nie zamierzałam tego pokazać. Nie mogłam dać im kolejnych powodów do zmartwień. Mimo że jedyne, co chciałam robić, to upaść na kolana i wyć. Ale musiałam być silniejsza. Bo jeśli na kim nam zależało, szczęście tej osoby zaczynało być priorytetem. A ja sama przestałam być dla siebie tą najważniejsza już dawno.
Nikt się nie odezwał. Wydawało mi się, że każdy się bał i nie wiedział, co miałby powiedzieć. Cisza stawała się coraz cięższa i ciążyła pomiędzy nami jak ołów. Słychać było jedynie głos prezentera wiadomości, który mówił o globalnym ociepleniu. Czułam wyczuwalny smród spalenizny. Scott również to wyczuł, ponieważ przeklął pod nosem, a następnie odwrócił się w stronę patelni. Westchnęłam ciężko, mając dość tego, co się pomiędzy nami działo. Byłam zmęczona i chciałam wrócić spać. Poza tym, w mojej głowie wciąż odtwarzałam obraz pięknych, czarnych oczu. I raniąc siebie raz po raz, ciągle upewniałam się w tym, że ich właściciel podjął jedyną słuszną dla siebie decyzję. Tylko ona zapewniała mu szczęście. Każdy wiedział, że Nathaniel różnił się od reszty. Nigdy nie był tylko przyjacielem. Zawsze był kimś więcej i jeśli ktokolwiek miał się tego przestraszyć i czuć, że go to przerosło, to właśnie był on.
Po kolejnych dziesięciu sekundach milczenia, w końcu westchnęłam, obejmując się ciasno ramionami. Zblokowałam wzrok z Theo.
– Muszę wciąć leki – powiedziałam tylko tępym głosem, który był całkowicie wyprany z emocji. Brunet przez chwilę na mnie patrzył, a następnie skinął głową.
W ciszy podszedł do odpowiedniej szuflady, po czym sprawnie wybrał odpowiednie pudełeczka. Wiedziałam, że czekało na mnie trochę więcej kolorowych pastylek, niż zazwyczaj. Gdy wybrał odpowiednie, zgarnął butelkę wody z blatu i podszedł do mnie. Spojrzałam w jego oczy, gdy serwował mi swoje ciepłe spojrzenie. Nie zasłużyłam na nie. Po tym, co zrobiłam, powinien patrzeć na mnie z odrazą i brzydzić się chociażby coś do mnie powiedzieć. Ale on nigdy taki nie był. Zawsze wybaczał mi największy syf i pomagał się podnieść. Tak cholernie na niego nie zasługiwałam. Ignorując pieczenie pod powiekami, przyjęłam leki i szybko wsadziłam je do ust, a następnie popiłam dużą ilością wody. Wiedziałam, że nie było sensu chować i kryć się przed resztą, skoro i tak znali prawdę. Teraz wszyscy mogli wrócić do swojego życia i zostawić mnie w spokoju.
– Będziesz po nich lekko otumaniona – mruknął spokojnie, na co skinęłam głową, bo wiedziałam, jak to działa. – Sylvia powinna wpaść wieczorem. I twój psychiatra. Chcą z tobą porozmawiać i cię zbadać – kontynuował. Bez zająknięcia zgadzałam się na wszystko, co mówił. – Jak się czujesz? – zapytał.
Jak się czułam? Prawda była taka, że jak największe na świecie gówno. Nie chciałam dopuszczać do głowy kolejnych wspomnień, ale te nie chciały mnie opuścić chociaż na sekundę. Cały czas przypominałam sobie coś nowego. To jakiś nieszczęsny wypad do klubu, to kolejne twarze, narkotyki i alkohol. Przełknęłam ślinę, gdy mój mózg usilnie starał się przekazać mi, że byłam również w miejscu, do którego nigdy więcej nie zamierzałam się udać... I tego żałowałam najbardziej. Wyrzuty sumienia zaczęły zalewać moje ciało jak gorąca woda. Objęłam się ciaśniej ramionami i spuściłam wzrok na swoje zasiniałe stopy.
– Mocno narozrabiałam? – wychrypiałam słabo. Theo westchnął ciężko.
– Nie rozmawiajmy o tym dziś – mruknął spokojnie, ale w jego głosie wyczuwalna była nuta podenerwowania. – Zjedzmy coś.
– Nie chcę – pokręciłam niemal od razu głową. Na sam zapach tych naleśników, chciało mi się wymiotować. Mój brat spojrzał na mnie z naganą.
– Victoria... – zaczął, ale nie dałam mu skończyć. Musiałam zostać sama.
– Jestem zmęczona – przyznałam, co nie było do końca kłamstwem. – Nie chcę jeść. Chcę się położyć i odpocząć. Porozmawiamy o tym wszystkim, kiedy będzie mi lepiej, okej? – zapytałam. Wiedziałam, że grałam mu na emocjach, ale nie miałam siły, aby znów to roztrząsać.
Theo przypatrywał mi się tak przez dłuższą chwilę, analizując moje słowa, aż w końcu skinął głową. Wiedziałam, że musiało go to wiele kosztować. Wygięłam blado kącik ust, żeby go uspokoić, ale zamiast uśmiechu wyszedł z tego dziwny grymas. Spojrzałam przelotnie na resztę, nie mając serca, aby powiedzieć im cokolwiek. Był mi za bardzo wstyd, aby chociażby się odezwać. Było mi wstyd przez to, że widzieli mnie w takim stanie. Że pokazałam im swoja chorobę. Nie wiedziałam, co w ogóle jeszcze tam robili. Powinni uciekać i zająć się sobą. Odwróciłam się, a następnie szybko wróciłam do swojego pokoju. Dopiero, gdy zamknęłam drzwi i zostałam sama, poczułam, jak wraca mi zdolność oddychania. Westchnęłam ciężko i przymknęłam powieki, opierając czoło o zimne drewno.
Potem nastąpiło to, co następowało zawsze po górkach. Wypominanie i wyrzuty sumienia. Kolejne wspomnienia wpadały do mojej głowy, kiedy leżałam owinięta w kołdrę i zastanawiałam się nad tym, dlaczego byłam tak słaba, że nie potrafiłam kontrolować własnej głowy. Wiedziałam, że to przez chorobę, ale dlaczego musiało to dopaść akurat mnie? Miałam ochotę wrzeszczeć, kiedy rozpamiętywałam, co robiłam z innymi ludźmi. Gdy wlewałam w siebie litry alkoholu, mieszając go z innymi używkami. Kiedy pozwalałam na wszystko i spraszałam kolejnych ludzi do mojego mieszkania, aby spędzić z nimi noc. Czułam się jak szmata. Ostatnia wywłoka. Miałam ochotę coś sobie zrobić. To tak cholernie bolało. Zrobiłam tyle głupot. Dlaczego? Dlaczego nie potrafiłam się kontrolować?
Spędziłam tak kilka godzin. Okazało się, że nastał piątek. Miałam problem z przypomnieniem sobie kilku ostatnich dni. Jedyne, co pamiętałam, to poszczególne wspomnienia. O siedemnastej znów przyszedł Theo. Chciał, abym coś zjadła, ale udałam, że spałam, więc pozwolił mi odpocząć. Prawda była taka, że nie potrafiłam zmrużyć oka. Leżałam w jednej pozycji, wpatrując się tępo w zasłonięte oka. Zbliżał się wieczór. Rozmyślałam nad tym, dlaczego zdecydowałam się udać do Rodiona. Na samo jego imię chciało mi się wymiotować. Był moim koszmarem z przeszłości. Osobą, która zniszczyła mnie doszczętnie, a mimo tego, wróciłam do miejsca, gdzie niegdyś spędzałam całe dnie, uciekając od świata. Ponownie się tam znalazłam. Ponownie stałam się brudna. Tak cholernie się za to nienawidziłam, a jednocześnie wiedziałam, dlaczego tak było. Wtedy sądziłam, że mi uwierzył. Jako jedyny wierzył w moje słowa, choć widział, w jakim stanie byłam i wiedział, że daleko było mi do zdrowego umysłu. Ale mną manipulował, bo chciał osiągnąć swój cel. Znów mnie upodlił.
Reszta wciąż była w moim mieszkaniu. Słyszałam ich ciche rozmowy i czasem również śmiechy. Zastanawiałam się, dlaczego spędzali swój wolny czas właśnie u nas. Czy tu nocowali? Czy może coś wynajęli? I dlaczego, do cholery, nie było ich w Culver City? Wiedziałam, że musiałam porozmawiać o tym poważnie z Theo, ale na razie nie miałam na to siły. Raz przyszła nawet Mia, ale z nią też nie chciałam rozmawiać. Byłam jej wdzięczna za to, jak razem z Jasmine i Laurą się mną zajęły. Podejrzewałam, że mógł być to efekt pomieszania różnych pigułek. Musiałam im za to podziękować.
Myślałam też sporo o Nathanielu. O tym, że dobrze postąpił, gdy odszedł. Podjął decyzję, która była dla niego najlepsza i mimo że chciałam przez to wyć jak mała dziewczynka, zacisnęłam zęby, nie pozwalając, aby chociaż jedna łza potoczyła się po moim policzku. Nate musiał być szczęśliwy i tylko to się liczyło. Ja nie potrafiłam mu tego szczęścia zapewnić. Nasza popaprana historia musiała się skończyć. Zbyt wiele razy zostawialiśmy siebie nawzajem, aby dalej to kontynuować. Życie nie było bajką pełną wróżek spełniających życzenia. Gdzieś z tyłu mojej głowy od zawsze tliła się myśl, że w końcu ktoś z nas zostawi drugą osobą już definitywnie. Nie wiedziałam tylko, kto się tego podejmie. Nate wykonał ten ruch.
Myślałam wiele o sobie. O tym, co robiłam ze swoim życiem. Musiałam jakoś się podnieść ogarnąć, ale czułam się pokonana. Z każdej strony przeciążona. Nie chciało mi się nic. Nie potrafiłam wstać nawet do łazienki, nie mówiąc o innych czynnościach. Byłam przytłoczona, zła, smutna i rozgoryczona. Wiele emocji splątało się ze sobą i nie potrafiłam tego unieść. Byłam słaba i żałosna. Ciągle katowałam się kolejnymi wspomnieniami, bo to potrafiłam najlepiej. Użalać się nad sobą i robić z siebie ofiarę. Zaciągnęłam nosem, gdy o dwudziestej rozbrzmiało ciche pukanie do drzwi. Leżałam tyłem do nich. Nawet nie odpowiedziałam. Podejrzewałam, że był to mój brat, aby znowu przekonać mnie do jedzenia. Miałam zamiar udawać, że dalej spałam. Nie chciałam jeść. Nie zasługiwałam na to. Nie po tym, co zrobiłam. Przymknęłam powieki, gdy drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Wiedziałam, że nieproszony gość mi się przeglądał. Przez chwilę panowała cisza, gdy starałam się udawać miarowy oddech, aby być jak najbardziej wiarygodną.
– Od zawsze byłaś okropna w udawaniu, wiesz o tym?
Myślałam, że się przesłyszałam, gdy w całym pomieszczeniu rozniósł się ten cichy, zachrypnięty głos. To było tak cholernie nierealne. Czy moja głowa postanowiła spłatać mi kolejnego figla? Zapominając o tym, że miałam udawać sen, bez zastanowienia otwarłam powieki, a następnie odwróciłam się w stronę drzwi. Zastanawiałam się, czy aby na pewno nie śniłam. A może górka jeszcze trwała? Jednak czy halucynacje mogły być aż tak szczegółowe?
Stał tam. Jak zwykle, wyglądając po prostu pięknie. W czarnych, idealnie skrojonych jeansach oraz bluzie z kapturem i białymi sznurkami. Ręce miał założone na piersi, a wzrok jak zwykle czujny i uważny. Skanował mnie na wskroś tymi czarnymi tęczówkami, nie pozostawiając na mnie suchej nitki. Opierał się barkiem o futrynę. Kilka niesfornych kosmyków opadało mu na opalone czoło. Wyglądał tak... tak cudownie. Jego twarz była świeża, ale pod oczami odznaczały się głębokie sińce świadczące o nieprzespanej nocy. Uniósł równe brwi i pokręcił z lekkim politowaniem głową, jakby mój widok go bawił.
Może tak było? W końcu musiałam wyglądać komicznie zaplątana w kołdrę z rozchylonymi oczami i wargami. Jednak byłam zbyt zszokowana, aby zrobić cokolwiek innego. Cisza między nami stawała się coraz dłuższa i cięższa. Chłopak nie przerywał jej, dokładnie tak samo, jak naszego kontaktu wzrokowego. Dopiero po minucie potrafiłam przywrócić swoje funkcje życiowe. Pomrugałam gwałtownie powiekami, a następnie uniosłam skostniałe ciało do pozycji siedzącej. Zacisnęłam palce na białej kołdrze i przełknęłam nerwowo ślinę. Moje serce znów zaczęło wybijać ten szybki rytm. Chyba chciało mnie zabić. Albo chciał to zrobić Nate. Na jedno wychodziło.
– Co tu robisz? – zapytałam zdławionym głosem, czując się, jakby ktoś wsadzał w moje gardło rozżarzony pręt. Chłopak jak gdyby nigdy nic wzruszył ramionami, nie tracąc swojej rozluźnionej postawy.
– Doszły mnie słuchy, że nie chcesz jeść – odpowiedział lakonicznie, rozglądając się po wnętrzu mojej sypialni. Zmarszczyłam brwi na jego słowa. Po tym wszystkim to pierwsze, co chciał mi powiedzieć?
– Myślałam, że wyjechałeś – rzuciłam szczerze.
Brunet znów zblokował ze mną spojrzenie. Jego tęczówki nadal były puste, ale już nie tak mocno wyprane z emocji, jak wcześniej. Bo gdzieś tam, bardzo daleko, wciąż tliło się światło, które było w stanie podpalać oceany. Nie zgasło, chociaż mogło. Czekało na ponowny podmuch wiatru, który je wznieci. Czekało na to, aż urośnie w siłę. Bo nie chciało już gasnąć. Chciało świecić jasno i wyraźnie, aby każdy to widział i podziwiał. Czekało jedynie na odpowiednią okazję. Bo Nathaniel żył. Żył pięknie, zaszczycając świat tym, że chciał brać każdy kolejny wdech. Chłopak milczał przez chwilę, a następnie jego usta wygięły się w tym uśmiechu, który był moim ulubionym, bo gdy go przybierał, wszystko wokół krzyczało Nate!Nate!Nate!. Uśmiech uśmierzający ból i choroby. Kończący wojny i powodujący przypływ kortyzolu. Mój uśmiech.
– Na razie nigdzie się nie wybieram.
Jego słowa zawisły pomiędzy nami jak ciążąca obietnica i ani trochę mi się to nie podobało. Niewzruszony brunet odbił się od framugi, a następnie spojrzał w kierunku salonu.
– Mia, zrobisz coś dobrego? – zapytał nieco głośniej.
– Już się robi! – zawołała z kuchni.
Zadowolony Nate wszedł jak gdyby nigdy nic do pokoju i zamknął za sobą drzwi z cichym trzaskiem. Uważnie go obserwowałam, gdy powolnie krążył po pomieszczeniu, przyglądając się z tą swoją cyniczną miną każdej napotkanej rzeczy. I gdy myśli zaczęły układać się w mojej głowie, w końcu mogłam prawidłowo zareagować. Szok ustąpił wzbierającej się we mnie złości. Mocniej zacisnęłam swoje palce na kołdrze, rozwścieczonym wzrokiem wypalając dziury w jego plecach. Zaczęłam głośniej oddychać, czując ponowny przypływ energii. Wykorzystując go, przewróciłam oczami i odrzuciłam okrycie.
– Błagam, daruj sobie – warknęłam dużo oschlej, niż miałam w zamiarze.
Stanęłam na równe nogi, dostając gęsiej skórki przez chłód, gdy chłopak spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami, nie kryjąc zaskoczenia.
– Co? – zapytał głupio. Podeszłam do biurka, parskając kpiącym śmiechem pod nosem.
– Nie potrzebuję litości – syknęłam z odrazą i otworzyłam pierwszą szufladę. Zaczęłam przekopywać jej zawartość w poszukiwaniu jednego ważnego przedmiotu.
– Naprawdę chcesz zacząć się w to bawić? – zakpił, ale jego głos nie był już tak łagodny jak wcześniej. Słyszałam w nim pełne napięcia i zdenerwowane nuty.
– Sam zacząłeś – niemal z siebie wyplułam. – Daruj sobie takie gierki. To na mnie nie działa i powinieneś to wiedzieć – kontynuowałam, po czym wyprostowałam się i gwałtownie odwróciłam w jego stronę. Stał po drugiej stronie pomieszczenia, taksując mnie nieprzyjemnym wzrokiem. Spojrzałam w jego czarne oczy, będąc coraz mocniej rozwścieczoną. – Co? Myślisz, że jak wejdziesz tutaj, rzucając jakieś denne teksty, to wszystko nagle się ułoży? Co, chcesz mnie nakarmić jak w jakimś pierdolonym Zakochanym Kundlu? – zakpiłam, gestykulując dłońmi. Jednak chłopak nie dał wyprowadzić się z równowagi.
– Nie, akurat bardziej chodzi mi o to, żebyś nie zdechła z głodu – warknął, przez co przewróciłam oczami. – I może o to, że Theo chodzi do tyłu, bo martwi się, że o siebie nie dbasz i nic nie chcesz. Chociaż od rana gotował dla ciebie tę pierdoloną zupę! – zawołał nieco głośniej, co jasno mówiło o tym, że tracił cierpliwość. Jego zachrypnięty głos stał się niższy i bardziej ostry.
W pierwszej chwili poczułam kolejny przypływ wyrzutów sumienia, ale szybko odrzuciłam od siebie te myśli. Skoro chciał mnie wpędzić w poczucie winy, to jest sprawa. Nie miałam zamiaru poddać się temu tak łatwo. Zacisnęłam zęby i wzięłam uspokajający wdech, a następnie znów odwróciłam się i zaczęłam przeszukiwać szufladę.
– Dobrze, pójdę zjeść – mruknęłam dużo ciszej. Mój ton był niemal przezroczysty i pozbawiony wszystkich emocji. – A ty możesz wyjść... – nawet nie skończyłam, gdy przerwał mi oschłym parsknięciem.
– Naprawdę masz zamiar tak się zachowywać? – wypluł z siebie z odrazą. Ku mojej uciesze, znalazłam w końcu to, czego szukałam. Zacisnęłam dłonie na paczce papierosów i z hukiem zatrzasnęłam szufladę.
– Po co tu w ogóle jesteś, co? – warknęłam, odwracając się w jego stronę. Kilka kosmyków wydostało się z moich warkoczy i opadło na moją twarz. Byłam zbyt zła, aby zwrócić na to uwagę. – Po co? – ponowiłam pytanie, robiąc kilka powolnych kroków w jego stronę. Shey przewrócił oczami.
– Mówiłem ci już... – zaczął, ale pokręciłam głową.
– Nie tutaj – przerwałam mu, ponownie nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Nasze spojrzenia niczym ostrza przecinały pokój, co rusz się o siebie zderzając. – Po co jesteś w Maine? Po co tu przyleciałeś, co? – pytałam. Chłopak przez kilka chwil wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie dowierzał w to, że byłam prawdziwa. Po chwilowym zawieszeniu pokręcił głową i parsknął oschłym śmiechem.
– Ty tak na poważnie? – zakpił, ale moja zacięta postawa utwierdziła go w tym, że nie żartowałam. Nate przejechał jedną z dłoni po roztrzepanych włosach, a drugą wsadził do kieszeni jeansów. – Spędzamy razem noc, jesteśmy blisko siebie, a na koniec zostawiasz mnie samego w moim mieszkaniu, nie mówiąc ani słowa. Cały następny dzień próbuje się do ciebie dodzwonić, myśląc, że moje zrobiłem coś źle, albo że coś ci się stało. Na koniec dowiaduje się od twojego pieprzonego brata, że bez słowa wyjechałaś, bo sama nie miałaś odwagi mi o tym powiedzieć i po tym wszystkim, ty wciąż się pytasz co ja tu robię? – zapytał z niedowierzaniem, a każde kolejne słowo było gorsze od poprzedniego.
Po to już nie był ten Nate bez uczuć. To nie był bezuczuciowy dupek, który zdobywał się na zdawkowe słowa. Przed sobą miałam Nathaniela z płonącymi emocjami oczami, który mówił to, co myślał i czuł. I to było w tym najgorsze. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Nie sądziłam, że powie to wprost. Oczekiwałam krętactwa, wyzwisk i kłótni przez niezrozumienie. Tak było łatwiej. Potrafiłam ograć to lepiej, bo nie potrafiłam mówić tego, co czułam. Wypływałam na nieznajome wody na lichej tratwie. W każdej chwili mogłam się utopić. Nie wiedziałam, skąd wzięła się w nim ta zmiana. Może to przez to, co zdarzyło się w jego mieszkaniu? Gdy na nowo się przed sobą odkryliśmy? Sądziłam, że chłopak zacznie na nowo odbudowywać te mury, które wzajemnie sobie zburzyliśmy. Ja zaczęłam. On natomiast nie. Zrezygnował z tego, zostając gołym i bezbronnym. Był odkryty.
Odchrząknęłam, aby jakoś oczyścić gardło. Jego słowa uderzyły mnie w miejsce, o którym nie miałam pojęcia. Musiałam coś zrobić. Cokolwiek, byleby nie upaść i nie uderzyć o dno. Przybrałam kamienną minę, spoglądając na jego twarz pustym wzrokiem. Uniosłam hardo jedną brew i założyłam ręce na piersi. Głośno oddychał, wyglądając na całkowicie wzburzonego i gotowego do ataku.
– Cóż, może to, że wyjechałam bez pożegnania, powinno dać ci do myślenia? – zapytałam nieprzyjemnym głosem, maltretując palcami paczkę fajek. – Właśnie dlatego nie powinno cię tu być. I powinieneś stąd zniknąć.
Jednak moje słowa nie przyniosły upragnionego efektu. Byłam pewna, że w jakiś sposób go to zaboli. Mogłam być suką, ale się o niego martwiłam. Wychodziłam z założenia, że nienawiść była najlepszym rozwiązaniem. Mógł mnie znienawidzić i odejść, aby być szczęśliwym. Bo ja nie mogłam mu tego szczęścia zapewnić. Ale moje słowa nie podziałały tak, jakbym tego chciała. Oczekiwałam wszystkiego. Zbolałego spojrzenia, ciszy pełnej niedowierzania, smutku w czarnych tęczówkach. A zamiast tego chłopak ze znużeniem przewrócił oczami i spojrzał na mnie ze zirytowaniem, jakbym była natrętnym komarem.
– Serio chcesz się w to bawić? – zapytał z powątpieniem, dezorientując mnie jeszcze bardziej. – Takie teksty mogliśmy rzucać do siebie pięć lat temu i może wtedy by coś wnosiły. Jesteśmy trochę starsi. Nie sądzisz, że może czas na zmiany? – mruczał z kompletnym niezainteresowaniem.
– Nie wiem, o co ci chodzi – uparcie trwałam przy swoim. Nie umiałam w to grać. Nowy Shey był dla mnie jedną wielką niewiadomą i bałam się zrobić cokolwiek, bo był kompletnie nieprzewidywalny.
Och, kurwa, w co ja się władowałam...
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o chorobie? – zapytał nagle, a jego głos, mimo że dalej był tak charakterystycznie zachrypnięty i szorstki, stał się nieco bardziej miękki.
Moje ciało spięło się. Automatycznie odwróciłam wzrok. Nigdy nie chciałam do tego dopuścić. Nigdy nie chciałam, aby ktokolwiek z nich się o tym dowiedział, a szczególnie on. Robiłam wszystko, aby to ukryć. Czasami nawet o tym zapominałam. I po tych wszystkich staraniach, cały mój wysiłek poszedł na marne. Poczułam pieczenie w gardle. Zaciskałam palce na papierosach, niemal je miażdżąc. Nie potrafiłam na niego spojrzeć, ale wciąż czułam jego wzrok na swojej twarzy. Znów byłam tak cholernie przeciążona tymi wszystkimi emocjami. Nie byłam gotowa na taką konfrontację. Nie z nim.
Cisza stawała się coraz głośniejsza, a ja poczułam pieczenie pod powiekami. Pociągnęłam nosem, a następnie spojrzałam na niego wypranym z emocji wzrokiem. Wciąż czekał na odpowiedź.
– Żeby to wszystko przyspieszyć? – zakpiłam, rozkładając ręce. – Żebyś już w Culver City patrzył na mnie z tą litością? Żebyś myślał, że jestem problemem nie do rozwiązania? Żebyś karmił mnie zupkami i innym gównem?! – krzyknęłam. Już nie potrafiłam się powstrzymać. Pierwsze łzy błysnęły mi w oczach, rozmazując obraz. Jednak on pozostał widoczny. Zawsze był tak cholernie widoczny. Chłopak odwrócił wzrok, ciężko wzdychając pod nosem.
– Troska to dla ciebie litość? – zapytał cicho, marszcząc delikatnie brwi. Na jego słowa parsknęłam oschłym śmiechem.
Byłam okropna. O mój Boże, byłam bez serca reagując w ten sposób, gdy stał przede mną nagi i odsłonięty, ale nie potrafiłam już inaczej. To bolało. To, że wiedziałam, że zasługiwał na kogoś lepszego, a mimo wszystko, ciągle tak mocno chciałam go tylko dla siebie. Bolało, bo choroba tak przysłoniła mi oczy, że każdy miły gest odbierałam jako akt litości. Nawet u niego. Miałam już dość. Byłam pieprzoną egoistką i raniłam go z premedytacją, bo tak było łatwiej. Bo chciałam, aby mnie nienawidził, zamiast przyznać głośno, że go potrzebowałam. Bo zdobycie się na pokaz uczuć wykańczało mnie fizycznie i psychicznie. Zastanawiałam się, czy ja je w ogóle miałam. Czy potrafiłam otoczyć kogoś ciepłem, zamiast ciągle ciągnąć go w dół.
– Co by to zmieniło, co? – zapytałam cicho, uparcie walcząc ze łzami. Nie chciałam, aby wypłynęła chociaż jedna. Nie mogłam już płakać. Nie mogłam rozpaść się przed nim całkowicie. – Co by zmieniło to, że byś wiedział? – ponowiłam, na co popatrzył na mnie tak... tak normalnie. Szczerze i ciepło. Popatrzył na mnie wzrokiem, który wypalał w moim sercu dziury i który zabierał każde żebro, aby odsłonić moje wnętrze.
Głęboką pustkę pełną nicości zastąpiła szczerość. Prawdziwa szczerość.
– Nie wiem – odpowiedział wprost, wzruszając ramionami. – Może nic. A może wszystko? Oboje tego nie wiemy. Ale to nie zmienia faktu, że to przede mną zataiłaś. Wybrałaś prostszą opcję, a potem uciekłaś, bo nie miałaś odwagi zmierzyć się z rzeczywistością – warknął.
Wpatrywałam się w niego w bezruchu, zaciskając zęby. Pociągnęłam nosem, a następnie pokiwałam głową. Miałam już dość.
– Z rzeczywistością mówisz? – zaśmiałam się oschle. – Wiesz, jak wygląda moja rzeczywistość? Tak, że rano wstając muszę brać milion kolorowych tabletek, o których nie mogę zapomnieć. Że raz w tygodniu muszę chodzić do psychologa i spowiadać mu się z moich popapranych myśli. Że raz na kilka miesięcy ląduje na badaniach, żeby sprawdzić, czy mój mózg w ogóle funkcjonuje. A pomiędzy tym wszystkim są napady. Nawet nie wiesz, ile mężczyzn i kobiet przetoczyło się przez to łóżko w ciągu ostatnich kilku dni – warknęłam, wskazując dłonią na materac. – Ja sama tego nie wiem. Nie wiem, co brałam ani co wciągałam. Imprezowałam i kupowałam obcym ludziom drogie prezenty i ani na chwilę nie pomyślałam o Theo, Mii czy o tobie! Nie myślałam o nikim, bo nikt nie miał dla mnie znaczenia. Błąkałam się po mieście, uciekałam na bosaka i bez koszulki, kiedy padał śnieg i pozwalałam na wszystko, bo nie wiedziałam, co jest dobre a co złe! Wiesz ilu ludzi mnie dotykało? Ilu ludzi ja dotykałam?
Już się nie hamowałam. Łzy jedna po drugiej ciekły po moich policzkach, kończąc na brodzie. Mój głos był coraz donośniejszy i bardziej łamliwy, podczas gdy chłopak wpatrywał się we mnie z niezidentyfikowaną miną.
– A jeśli nie to gówno, to następuje drugie – wyrzuciłam, pociągając nosem. – Kiedy czuję się tak wykończona psychicznie, że jedyne, na co mnie stać to na leżenie w łóżku i patrzenie w jeden punkt. Jak pierdolone warzywo. Kiedy nie mam siły wziąć pierdolonej szklanki z wodą, a jedyne, czego pragnę to śmierci, bo tam nie będę czuła niczego. Stany depresyjne nie są romantyczne. Nie myśl sobie, że będziesz obok mnie, będziesz mnie przytulał i karmił zupką i nagle magicznie wszystko będzie dobrze. Że odnajdę w tobie pierdolone ukojenie i będzie mi lepiej. To tak nie wygląda. Nie będziemy cały dzień się przytulać, słuchać smutnej muzyki i siedzieć w przyjemnej i spokojnej ciszy, a na następny dzień będzie już pięknie i cudownie. Wiesz, jaka jest prawda? – zapytałam. – Prawda jest taka, że nie będę chciała cię widzieć. Że nie będę mogła na ciebie patrzeć. Podczas silnych napadów mogę być tak otumaniona tabletkami, że nawet cię nie rozpoznam. Będę śmierdzieć, bo nie będę w stanie się umyć. Ktoś będzie musiał czesać mi włosy, aby rozplątać wszystkie kołtuny, bo nie będę umiała sama chwycić szczotki. Magia uczuć niczego tu nie załatwi.
Zrobiłam krótką przerwę i przymknęłam powieki.
– Ta choroba to syf. Zabiera mi życie i powoduje, że myślę o tym, aby je sobie odebrać. Za każdym razem, kiedy leżę w tym pierdolonym łóżku i dostaję kolejne kolorowe tabletki. Depresja nie jest estetyczna, a epizod manii nie jest chwilowym skokiem pewności siebie, którego można tylko pozazdrościć. Wiesz, ile głupich decyzji wtedy podejmuję? Kredyty, pożyczki, przypadkowy seks, drogie wycieczki, nagłe wypady do innego miasta bez telefonu. I to magicznie nie zniknie. Przy dobrym leczeniu mogę mieć tylko jeden napad w roku, ale on dalej będzie. Może pojawić się niespodziewanie. W ważnym dniu. Mogę cię skompromitować – kontynuowałam. – I dlatego ci o tym nie powiedziałam. Bo nie chciałam, żebyś ty też zaczął traktować mnie, jakbym była problemem. Chciałam, żebyś dalej widział we mnie tę starą Clark z liceum. Tę, która jeździła z tobą nad jezioro. Tę, z którą oglądałeś gwiazdy. Tę, której zawsze rozwiązywałeś zadania z matmy. Chciałam, aby definiowało mnie to, jaka jestem. Nie choroba. Bo są chwile, gdy nie mam władzy nad własną głową. I to tak cholernie boli.
Przymknęłam powieki, nie potrafiąc wytrzymać już widoku jej twarzy. Czułam się pokonana. Przytknęłam drżące dłonie do twarzy. Głośno oddychałam, bojąc się tego, co miało nastąpić. Co już nastąpiło. Nie byłam dobra w pokazywaniu uczuć. Trwałam w swojej bańce, bo nie wiedziałam, jak miałam z niej wybrnąć. Czułam się tam bezpiecznie. Sama. Nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Nikt nie mógł mnie wykorzystać. Tak było lepiej. Nie bałam się samotności, bałam się tego, że któregoś dnia pojawi się w moim życiu ktoś, kto sprawi, że nie będę tej samotności potrzebować. Bo będzie to oznaczać, że zacznę chcieć drugiej osoby. Samotność to ja i moje myśli. One będą ze mną zawsze. Jaką miałam gwarancję na to, że ktoś nagle nie odejdzie? Że on nie odejdzie, bo go to przytłoczy?
Dłuższą chwilę milczeliśmy, normując swoje oddechy. Pociągnęłam nosem i zamaszystym ruchem starłam z twarzy łzy. Pomrugałam gwałtownie powiekami i oczyściłam gardło. Przełknęłam ślinę i znów spojrzałam na chłopaka. Patrzył na mnie z niezidentyfikowaną miną. Jego oczy nie były już tak wyraźne i szczere jak przed moim monologiem. Wydawało mi się, że zasinienia na jego twarzy pogłębiły się jeszcze bardziej. Wyglądał jak starzec zmęczony życiem. Nie jak dwudziestopięcioletni młody mężczyzna. Jednak było w nim coś jeszcze. Niespotykana dotąd... determinacja. Byłam pewna, że po moich słowach zrozumie to, że nie powinien przy mnie zostać, bo tym samym zniszczy siebie. Chciałam, aby już wyszedł z mojej sypialni i wrócił do Culver City, gdzie mógł zacząć normalne życie.
Ale on został. Do samego końca.
– Skończyłaś? – zapytał cicho. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, po czym pokręciłam ciężko głową.
– O mój Boże, jesteś taki uparty – westchnęłam. Musiałam spróbować innej taktyki. – Okej, w porządku. Czy byłeś razem z Theo wtedy, gdy znaleźliście mnie w tym domu?
Widać było, że moje pytanie nieco go zaskoczyło. Ja pozostałam względnie spokojna. Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie znużonym spojrzeniem. Wiedziałam, że miał w głowie gonitwę myśli, której nie potrafił opanować. W końcu jednak skinął głową. Nieco mnie to zabolało, ponieważ czułam się źle z myślą, że widział mnie w takim stanie. Taką słabą i brudną, ale z drugiej strony to dobrze. Musiał zobaczyć wszystkie strony. Czasami słowa nie wystarczą. Obrazy nadają realia. Na samo wspomnienie tego wieczoru, poczułam, jak jego mięśnie się spinają. Jego oczy nieco pociemniały i już nie miały tego przyjemnego blasku. Znowu wyglądał groźnie i nieprzyjemnie. Odetchnęłam.
– Ten facet, który tam był, to Rodion Morozow – zaczęłam z głębokim westchnięciem, umieszczając wzrok na ścianie za nim. – Poznałam go na pierwszym roku studiów, gdy tylko przyleciałam do Maine. Nie zdążyłam na autobus, a on zaoferował podwózkę. Złapał mnie na przystanku – kontynuowałam, czując kolejne nieprzyjemne dreszcze. – Zaprzyjaźniliśmy się. Był miły i pomocny. Strasznie elegancki. Okazało się, że był dziedzicem firmy należącego do jego ojca. Zajmują się wydobywaniem ropy naftowej. Mieszka w Rosji, ale od czasu do czasu przyjeżdża do Maine, bo mieszka tu jego matka – wyjaśniłam, wycierając wierzchem dłoni mokry nos. – Na początku było cudownie. Poznał mnie ze swoimi znajomymi. Wszyscy byli bogaci i naprawdę umieli się bawić. Ich imprezy były huczne i z pompą. Na początku trochę się tego bałam, ale później sama się w to wciągnęłam. W tym samym czasie moja choroba zaczęła się rozwijać. Przez pierwsze miesiące całkowicie się tym nie przejmowałam, ale Rodion to zauważał. To, jak nieobliczalna byłam. Imprezowałam najgłośniej i najdłużej z nich wszystkich. Uwielbiał to. Uwielbiał to, że brałam wszystko, co podtykał mi pod nos. Że piłam do utraty przytomności.
Znów przymknęłam powieki, czując nieprzyjemny uścisk w gardle na samo wspomnienie tych czasów.
– W okresach manii nie jestem sobą. Nie kontroluję emocji. Uwielbiał to, jak wygadana i pewna siebie się stawałam. Królowałam na wszystkich imprezach. Ludzie marzyli, żeby ze mną porozmawiać. Zatańczyć. Dotknąć mnie. Byłam adorowana i kokietowana. Traktowali mnie jak księżniczkę – westchnęłam, przykładając dłoń do skroni. – Rodion cały czas kupował mi drogie prezenty. Diamentowe kolczyki, pierścionki, kolie. Nazywał mnie swoją laleczką, bo ubierał mnie i rozbierał jak tylko chciał. A ja się temu poddawałam. Zawsze – wyszeptałam niemal niesłyszalnie, bo głos odmawiał mi posłuszeństwa. – Traktował mnie jak przedmiot. Jak coś, co można było wystawić na aukcji, aby pochwalić się znajomym. Nawet nie pamiętam naszego pierwszego razu. Byłam tak pijana i naćpana, że odpłynęłam w połowie – zaśmiałam się sucho. – Potem zaczęliśmy ze sobą sypiać. Cóż, w tamtym okresie sypiałam z każdym, kto się napatoczył. Dniami przesiadywałam w jego domu, gdzie impreza się nie kończyła. No, przynajmniej wtedy, gdy miałam górkę. Gdy nadchodziły epizody depresji, Rodion zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zwiesiłam głowę, spoglądając na swoje palce, które zaczęłam wyłamywać nerwowymi ruchami.
– Wiedział o mojej chorobie wcześniej ode mnie. Okazało się, że chorowała na nią jego siostra, więc znał objawy – mruknęłam. – Kiedy miałam epizod manii, nie chciał wypuszczać mnie z domu. Traktował najlepiej, jak potrafił, ale gdy tylko następowały złe dni, wyrzucał mnie na bruk i kazał nie wracać, dopóki się nie ogarnę, bo „zabijałam mu nastrój" – zaśmiałam się szorstko na te słowa, którymi mnie raczył. – Więc wracałam do Theo. Zawsze dla mnie był. Kiedy ci wszyscy ludzie, których uważałam za przyjaciół, odwracali się do mnie plecami, bo nie byłam już wesoła i uśmiechnięta, Theo leżał ze mną w łóżku i zanosił mnie do łazienki. I mimo wszystko, kiedy tylko czułam się lepiej, znów tam wracałam. I tak w kółko. Chociaż traktowali mnie jak kukiełkę, którą mogli się bawić. Chociaż ryczałam i planowałam jak się zabić i nie zasmucić przy tym Theo. Wracałam tam, a kiedy mnie nie chcieli, znów szłam do mojego brata, który poświęcił dla mnie wszystko.
Znów na niego spojrzałam. Shey wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi wargami, zapewne nie wierząc w to wszystko, co mówiłam tak martwym i pustym głosem. Bo te wspomnienia już nie bolały. To było lata temu. Wyleczyłam się i choć znów tam wróciłam, nie chciałam tego powtarzać. Nie chciałam być niczyją zabawką. Miałam Theo, który był dla mnie najważniejszy. Tylko to się liczyło. Jego czarne tęczówki skanowały mnie w skupieniu, gdy uniosłam blado kącik ust. Czułam się dużo lepiej z tym, że znał już całą prawdę. Wiedział o wszystkim, co spotkało mnie w moim idealnym Maine. To, jak moje życie było dalekie od ideału. I choć podejrzewałam, że po tym wszystkim może uznać mnie za brudną i splamioną, nie przeszkadzało mi to. Wielki kamień spadł mi z serca i zastąpiło go... zadowolenie. Nie musiałam już kłamać.
– Teraz rozumiesz? – wyszeptałam miękko. – Jestem obciążeniem dla bliskich i nie umiem tego zmienić. Nikt nie potrafi tego wytrzymać i jeśli masz choć trochę oleju w głowie, wyjdziesz z tego mieszkania i dla własnego dobra wrócisz do Kalifornii. Już zniszczyłam życie Theo. Nigdy nie wybaczę sobie tego, jeśli zniszczę również twoje.
Odetchnęłam cicho i posłałam mu najbardziej szczere spojrzenie, na jakie było mnie w tamtym momencie stać. Już nie krzyczeliśmy. Nie kłóciliśmy się. Byliśmy tylko my. Sami i rozdarci pomiędzy tym, co słuszne, a co właściwe. Skoro on się odkrył, ja też musiałam. Byłam mu to winna. Postawić w stu procentach na szczerość i zamknąć rozdział, aby ruszyć dalej. Aby on ruszył dalej. Zbyt długo okłamywałam samą siebie. Nie mieliśmy po siedemnaście lat, a życie toczyło się dalej.
Westchnęłam cicho i zrobiłam krok w jego stronę. Od razu poczułam zapach jego cudownych perfum, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Chłopak nie odwzajemnił tego. Wciąż patrzył w moje oczy pustym wzrokiem, nie zdradzając zupełnie niczego. Był spięty, a ja czułam, że coraz bardziej się zamykał. No cóż, w końcu musiało do tego dojść.
– Bo może minęły cztery lata, ale dalej znaczysz dla mnie więcej, niż ja sama kiedykolwiek będę – powiedziałam szczerze i parsknęłam cichym śmiechem. – I jeśli mam wybrać twoje szczęście ponad swoje, to zrobię to. Bo może jestem samolubna, ale prędzej piekło zamarznie, niż postawię siebie ponad ciebie. Musisz być szczęśliwy, a ze mną nie będziesz. I możesz mówić sobie co chcesz, ale wiem, jak to wygląda – kontynuowałam i znów się uśmiechnęłam, czując pieczenie pod powiekami. – Ostatnie dni w Culver City były cudowne. Nasza noc... nie mogłaby być piękniejsza, ale nie dam ci tego, czego oczekujesz.
Westchnęłam ciężko i szczerze spojrzałam mu w oczy.
– Nate, nie chcę być z tobą w związku.
I to były chyba najbardziej brutalne słowa, jakie kiedykolwiek mu powiedziałam. Bo może osoba trzecia by tego nie zauważyła, ale ja znałam go zbyt dobrze. To, jak jego oczy nieco przygasły, jak gdyby ten mały płomyk ulotnił się bezpowrotnie. I choć nienawidziłam samej siebie, musiałam być z nim szczera. Nie chciałam się wiązać. Nawet z nim. Miałam zbyt wiele problemów i nie chciałam dokładać tego kolejnej osobie. Nie byłam gotowa na szczerą i prawdziwą relację romantyczną. Byłam nieszczęśliwa z samą sobą, więc jak miałam uszczęśliwić kogoś? Oczywiście, może druga połówka mogłaby mi w tym pomóc, ale pragnęłam sama do tego dojść. Chciałam pokochać siebie i uzależnić swoje szczęście od siebie samej, a nie od kogoś. Nawet, jeśli tym kimś miał być Nathaniel
Westchnęłam ciężko i zacisnęłam swoje palce na jego dłoni. Była ciepła i taka miła w dotyku. Uniosłam kącik ust, skostniałym kciukiem rysując wzroki na jego skórze. Wciąż czułam jego wzrok na swojej twarzy. Nie poruszył się ani odrobinę. Jedynie patrzył. Zastanawiałam się, czy w ogóle oddychał. Mimo że bolało mnie serce, zachowałam uśmiech. Ten szczery. Bo chciałam, aby właśnie taką mnie zapamiętał. Uśmiechniętą i prawdziwą. Wdychałam kojący zapach jego perfum, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Każdy szczegół jego pięknej twarzy. Każdą bliznę, pieprzyk i znamię, które powinno być niedoskonałością, ale na jego twarzy prezentowało się jak idealne elementy na płótnie.
– Nie jesteśmy już nastolatkami. Wiem, po co tu przyjechałeś. Cóż, podświadomie pewnie wiedziałam o tym od dłuższego czasu – mruknęłam cicho. – Wiem, że po ostatniej nocy chcesz czegoś więcej. Czegoś, czego nie mogę ci dać. I może wyjdę na osobę samolubną, ale już wtedy to wiedziałam. Jednak nie mogę powiedzieć, że tego żałowałam, bo tak nie jest i gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to jeszcze raz. Bo ta noc była najpiękniejszą nocą w moim życiu – wyszeptałam szczerze, czując ból klatki piersiowej z każdym oddechem. – Ale nie chcę się wiązać. Nie teraz, gdy moje życie jest takim bałaganem. Chcę je jakoś pozbierać i poukładać. I wiem, że pewnie mógłbyś mi w tym pomóc, ale muszę zrobić to sama. Chcę potrafić liczyć nie tylko na innych, ale i na siebie. Cztery lata temu marzyłam o tej chwili. Żeby być oficjalnie twoją. Żeby każdy wiedział, jak cholernie ważny dla mnie jesteś. Boże, wtedy oddałabym za to wszystko – zaśmiałam się chaotycznie, szybko mrugając, aby pozbyć się łez. – Ale wiele rzeczy się pozmieniało. Nie umiem oddać tego uczucia, które chcesz mi dać. Nie czuję się z tym komfortowo. Nie decyduję za ciebie, ale za siebie. Bo jestem popieprzona. Nie tylko ze względu na chorobę. Pewnych rzeczy nie dam rady przeskoczyć. Nie umiem mówić o uczuciach i nawet nie wiesz, jak cholernie wiele kosztuje mnie to, aby się przed tobą otworzyć.
Z tymi słowami puściłam jego dłoń i ostatni raz spojrzałam w jego puste oczy.
– Nie robię tego dla ciebie. Robię to dla siebie. Bo chcę być dla siebie chociaż w połowie tak ważna, jak ważny jesteś dla mnie ty. Nie mogę przez całe życie uzależniać się od drugiej osoby, bo co będzie, gdy jej zabraknie? – wyszeptałam. – Może kiedyś. W przyszłości. Ale byłabym samolubna, gdybym poprosiła cię o czekanie. Bo zasługujesz na coś więcej.
Zasługiwał. Tak bardzo zasługiwał.
– Zasługujesz na cały świat, Nate.
Oboje wiedzieliśmy, co oznaczały te słowa. I nikt nie musiał tego wiedzieć. W jego oczach to widziałam. Pamiętał. Wtedy, gdy siedzieliśmy na schodach przed moim domem. Gdy powiedziałam mu, że chcę wyjechać. Słowa, które wryły się w mój umysł bezpowrotnie. Teraz nadeszła moja kolej. Kolej na to, aby przekazać mu to, jak cholernie mocno mi na nim zależało. Nate był moim słońcem. Kiedy nadchodził mrok, ocieplał moje zmarznięte ciało. Dawał oparcie, którego potrzebowałam. Tylko w końcu ja sama chciałam się nim dla siebie stać. Męczyło mnie wieczne wysługiwanie się innymi. Byłam popieprzona, ale to nie znaczy, że nie mogłam być szczęśliwa. I właśnie on mi to uświadomił.
– Nie chcę ci niczego obiecywać, bo nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość. Na razie chcę skupić się na sobie i mam nadzieję, że uszanujesz moją decyzję. Nie chcę zmuszać się do uczuć i pewnych czynności, jeśli nie jestem ich w stu procentach pewna – kontynuowałam. – Muszę naprawić wiele rzeczy, które stały się w ciągu tych kilkunastu dni. Wiele poodkręcać. Powrócić na terapię i zacząć od nowa, bo postawiłam mocny krok w tył. Muszę skupić się na sobie, jeśli chcę jakkolwiek funkcjonować. Zasługujesz na wszystko. Dlatego radzę ci wrócić do Culver City. Ja tu zostanę. Może tu nie jest mój dom, ale podczas epizodów czuję się tu bezpieczniej. Nie chcę kiedykolwiek czuć się tak, jak czułam się z Rodionem. Mała, bezbronna i zależna od kogoś. A ty... powinieneś zacząć troszczyć się o siebie. Zamiast żyć, zacząć życie przeżywać. Znaleźć sobie dziewczynę, która nie jest tak popieprzona i która cię doceni. Ożenić się. Mieć fajne szkraby z czarnymi oczami – zaśmiałam się, choć poczułam lekkie ukłucie w klatce piersiowej. To była kolejna rzecz, o której mu nie powiedziałam. – Masz przed sobą całe życie. Nie trać go.
– Nie zadecyduję za ciebie. Zrobisz, co zechcesz, ale chcę żebyś wiedział, że... nie czuję tego w taki sposób, w który czujesz to ty. Przepraszam.
Z tymi słowami odeszłam o krok. Nie miałam odwagi, aby na niego spojrzeć, więc ze spuszczoną głową poruszyłam skostniałymi nogami. Nic więcej nie mówiąc, wyminęłam go, a następnie skierowałam się w stronę drzwi. Gdy ułożyłam dłoń na klamce, ostatni raz spojrzałam przez ramię na plecy chłopaka. Nie poruszył się ani o milimetr. Trwał w miejscu, wyglądając jak posąg wykuty z kamienia. Zacisnęłam usta w wąską linię, a następnie wyszłam z pomieszczenia na korytarz. Z cichym trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi i głęboko odetchnęłam. Mimo że czułam, jakbym w tym pokoju zostawiła cząstkę siebie, nie byłam smutna. Tak, to w jakiś sposób bolało, ale wiedziałam, że był to ból krótkotrwały i cierpiałabym dużo gorzej, tkwiąc ciągle w takiej relacji. Oboje musieliśmy ruszyć dalej. Nie mogliśmy być razem. Nie chciałam tego. W jakiś sposób pragnęłam mieć go przy sobie, ale nie w ten, który oczekiwał. Byłabym całkowitą egoistką, gdybym wciąż go przy sobie trzymała, nie potrafiąc oddać tego popapranego uczucia.
Nie czułam się źle. W dziwny sposób poczułam ulgę. Jakby coś spadło z moich barków. I choć wielka gula siedziała w moim gardle, nie rozpłakałam się. Unosząc hardo głowę przeszłam przez korytarz. Gdy weszłam do salonu, wzrok każdego zatrzymał się na mnie. Theo spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem. Siedział przed telewizorem na kanapie obok Jasmine. Zmarszczył brwi.
– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony. Bez słowa odwróciłam się w stronę drzwi.
– Idę zapalić – mruknęłam. Mia, słysząc to, uniosła metalową chochlę.
– Ale robię kolację! – zawołała. Pokręciłam głową.
– Nie jestem głodna – odburknęłam, zakładając białe adidasy. Czułam na sobie podejrzliwy wzrok reszty.
– Pójść z tobą? – zapytał Theo. Westchnęłam. Wiedziałam, że się martwił, ale naprawdę musiałam pobyć sama.
– Wrócę za kilka minut. Muszę się przewietrzyć – rzuciłam oschle i wyszłam z mieszkania.
Zatrzasnęłam z mocą drzwi i ruszyłam schodami w dół. Opatuliłam się szczelniej bluzą. Miałam na sobie jedynie krótkie spodenki, ale nie przeszkadzało mi to. Potrzebowałam orzeźwienia. Zaciskając dłoń na paczce papierosów. Wzdrygnęłam się z zimna, gdy wyszłam na zewnątrz. Słońce już całkowicie schowało się za horyzontem. Niebo było lekko żółte, ponieważ wciąż padał śnieg. Gruba warstwa puchu przykrywała ulice i szosę, po której czasem przejeżdżał jakiś samochód. Drzewka i trawniki również były oprószone. Westchnęłam i zadarłam lekko głowę. Uniosłam kącik ust, czując topniejące na twarzy płatki. Wplątywały się w moje włosy oraz osadzały na ubraniu. Odetchnęłam głośno i zrobiłam kilka kroków po pustym chodniku. W międzyczasie wyciągnęłam papierosa i zapalniczkę z opakowana. Odpaliłam używkę, zaciągając się dymem.
Przez chwilę tak stałam, patrząc przed siebie wypalając fajkę, aż w końcu moje nogi zaczęły mnie boleć. Bez zastanowienia podeszłam do małego, kamiennego murku, który oddzielał trawnik od chodnika. Dłonią strzepnęłam z niego nadmiar śniegu i usiadłam na nim. Skrzyżowałam stopy w kostkach, wpatrując się tępo w uliczne latarnie. Siedziałam tak, zastanawiając się nad tym, jak miałam poskładać samą siebie do kupy.
Ale moje życie miało inne plany. Bo przecież był ktoś, kto chciał za mną biec. I biegł. Zawsze. Ani na chwilę nie zwalniając. Mimo że nogi odmawiały posłuszeństwa, a płuca paliły żywym ogniem. Biegł za mną, bo miał nadzieję, że w końcu mnie dogoni.
Dlatego też nawet nie wzdrygnęłam się, gdy nagle poczułam, jak miejsce obok mnie zajmuje druga osoba. Miałam ochotę zaśmiać się pod nosem. Mogłam wyjść na egocentryka, ale nawet nie byłam tym zdziwiona. Podświadomie podejrzewałam, że tak będzie. W końcu to on musiał mieć ostatnie słowo.
– Zawsze musisz mnie zostawić, co?
Westchnęłam cicho, unosząc kącik ust. Dłoń z tlącym się papierosem oparłam na swoim udzie, gdy wciąż wpatrywałam się w obraz przed sobą. Chłopak włożył dłonie do kieszeni bluzy, a następnie również popatrzył tam, gdzie ja.
– Nie poddajesz się, co? – zapytałam z lekkim śmiechem, ale oboje wyczuliśmy to, jak mocno byłam zmęczona. Oboje byliśmy.
– To nie w moim stylu – mruknął lakonicznie. – Poza tym, lubię mieć ostatnie zdanie. A ty nie dałaś powiedzieć mi ani jednego słowa.
– Nate... – mruknęłam, ale chłopak nie miał zamiaru dać mi dokończyć.
– Po twoim wyjeździe ułożyłem sobie życie – przerwał mi. – Było ciężko, ale dałem radę. Rzuciłem walki. Odciąłem się od tych wszystkich ludzi, których tak bardzo nie lubiłaś. Ogarnąłem się. Pracowałem. Znalazłem dziewczynę, która lubiła mnie za to, jaki jestem, a nie za to, kim byłem dla innych – mruknął, a na samo wspomnienie Severine, coś boleśnie ścisnęło się w moim żołądku. – Nigdy wcześniej ci tego nie powiedziałem, ale byłaś dla mnie kimś... kimś cholernie ważnym, Clark – zrobił krótką przerwę. – Chciałem cię i potrzebowałem w swoim życiu, chociaż nie potrafiłem tego przekazać. Nie wiem dlaczego. Po prostu... wychodziłem z założenia, że zawsze będziesz obok – westchnął ciężkim głosem. – A potem wyjechałaś i zdałem sobie sprawę, że musiałem żyć bez ciebie.
Zerknęłam na niego kątem oka. Patrzył przed siebie. Białe płatki śniegu osadzały się na jego niesfornych włosach oraz topiły na lekko czerwonym nosie. Wyglądał tak pięknie i bajkowo, gdy żółte światła latarni oświetlały jego sylwetkę. Jak mój prywatny obrazek perfekcji.
– Nate... – zaczęłam.
– Nie przerywaj mi, bo się uzewnętrzniam – mruknął nerwowo, na co rozszerzyłam powieki i uniosłam ręce w obronnym geście.
– Już nic nie mówię – bąknęłam zdławionym głosem, ale nic nie mogłam poradzić na lekki uśmiech jaki rozciągnął moje usta. I właśnie to lubiłam najbardziej.
To, gdy byliśmy sami. Szczerzy, prawdziwi, lekko głupi i naiwni. Nie tak patetycznie napompowani. Gdy byliśmy po prostu Nate'em i Victorią.
– Te cztery lata były dobre. Mimo gorszych chwil, przeżyłem je tak, jak chciałem je przeżyć – zrobił krótką przerwę, a następnie westchnął głęboko, jakby te słowa kosztowały go wiele energii. – A potem wróciłaś i to wszystko... to wszystko znów we mnie uderzyło. Gdy przyjechałaś, rozpierdoliłaś to, co miałem. Czułem się zagubiony. Starałem się to wszystko jakoś pozbierać, ale im częściej cię widziałem i przy tobie byłem... tym bardziej nie potrafiłem – mruknął, a następnie zerknął na mnie kątem oka. Westchnęłam cichutko, wpatrując się w czarne tęczówki, w których odbijały się światła latarni. – Bo prawda jest taka, że bez ciebie wszystko przestaje mieć jakikolwiek sens. Fakt, jest prościej, ale to z tobą czuję się bezpiecznie – mruknął.
Przełknęłam ślinę, wiedząc, że nawiązywał do mojego pytania. Wtedy w jego mieszkaniu. Gdy pytałam, czy czuł się przy mnie bezpiecznie.
– I nie wiem, jak mam to ogarnąć. Nic już nie wiem, Victoria – szepnął, po czym wzruszył ramionami. – Ale wiem jedno. Wolę żyć w tej niewiedzy, niż znowu być zagubiony. Nie mam siły, żeby już się przed tym ukrywać. Całe życie chowałem uczucia i emocje, bo wmawiano mi, że pokazując je stanę się słaby, ale już teraz jest mi ciężko.
Uzewnętrznił się. Mój Nate nie chciał budować już murów. Runęły na zawsze.
– Wiele naszych kłótni i nieporozumień wynikało z tego, że ze sobą nie rozmawialiśmy, a chyba to powinno być fundamentem. Dlatego mówię ci to wszystko, chociaż nie masz pojęcia, ile mnie to kosztuje – kontynuował. – Miałaś rację. Ostatnimi czasy często myślałem o związku, ale wiedziałem, że to może nie być takie proste. Szczególnie po naszej ostatniej nocy. W końcu mamy swoje życie, a przez cztery lata wydarzyło się wiele rzeczy. Mamy wiele nieprzegadanych spraw – mruknął ociężale. – I jedyna opcja, aby to załatwić, to szczera rozmowa. Bo jeśli chcemy siebie w swoim życiu, musimy być ze sobą szczerzy. Po tym, jak dowiedziałem się, że wyjechałaś, byłem wściekły. Poczułem się tak, jakbyś... jakbyś mnie zdradziła, ale mimo wszystko przyjechałem tu, bo wiedziałem, że dzieje się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć. Tak, twoja choroba jest utrudnieniem, ale to nie jest koniec świata.
– Nie wiesz, o czym mówisz – pokręciłam głową i znów zerknęłam przed siebie, gdy papieros wypalał się w mojej dłoni. – Wiem, że to nie koniec świata. Wiem, że da się z tym normalnie żyć i chorują na to miliony osób. To we mnie jest problem. Nie w chorobie. Jestem na takim etapie w życiu, w którym muszę się jakoś pozbierać, bo aktualnie nie jestem szczęśliwa – wyszeptałam i przełknęłam ślinę. Znów spojrzałam na Nathaniela, który obserwował mnie niezidentyfikowanym wzrokiem. – A bardzo tego chcę.
Brunet skinął głową.
– Rozumiem, że nie chcesz teraz związku i szanuję to, ale musisz wiedzieć jeszcze jedno – mruknął nieco tajemniczo, na co zmarszczyłam brwi. Śnieg padał coraz mocniej.
– Co? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
Czarnooki westchnął, po czym spojrzał przed siebie, a na jego zarumienionej przez zimno buzi utworzył się delikatny, ciepły i kochany uśmiech, który rozpalał moje skostniałe ciało. Boże, był taki piękny. Jego włosy były białe od płatków śniegu. Czerwony nos, który przypominał nos Rudolfa, był mokry, a usta słodko czerwone. Dłonie wciąż trzymał w kieszeniach bluzy, a on sam lekko dygotał. Słaby Kalifornijczyk...
– Będę czekać.
Spojrzałam na niego z powątpieniem.
– Jesteś tak głupi – pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale nic nie mogłam poradzić na to ciepło, które rozlało się jak mleczna czekolada po moim wnętrzu. Coś czułam, ze nie odpuści tak łatwo, dlatego nie byłam nawet zdziwiona.
– Być może – skinął głową. – Ale nie tłukłem się tu pieprzonym samolotem przez kilkanaście godzin, użerając się z marudzącym Chrisem, żeby wyjechać z niczym. I na pewno nie siedzę tu teraz na tym zimnie, aby pokiwać głową, podać sobie rękę na zgodę i pójść w swoją stronę – dodał, lekko strzelając zębami. Zaśmiałam się cicho, kręcąc z politowaniem głową.
Zaraz jednak spoważniałam.
– Nate, naprawdę nie mogę ci niczego obiecać – powiedziałam z lekkim smutkiem. – Moje słowa są dalej aktualne. Nie chcę związku.
– Wiem – powiedział pewnie. – I nie oczekuję tego. Ale to nie zmienia tego, że będę czekał.
– A jeśli to nigdy się nie wydarzy? – zapytałam cicho. Przez chwilę milczał, aż w końcu zerknął w niebo i wzruszył ramionami.
– Wtedy nie będę mógł zarzucić sobie, że nie próbowałem, a uwierz – zrobił krótką przerwę i ponownie spojrzał na mnie kątem oka. – Umiem się postarać.
Przewróciłam oczami na pewność w jego głosie, po czym znów się uśmiechnęłam. Tak szczerze. Westchnęłam cicho i bez słowa przysunęłam się bliżej niego, a następnie oparłam swoją głowę o jego ramię. Nie spiął się. Już tego nie robił, gdy go dotykałam. Był w pełni zrelaksowany. Ja również. Oboje obserwowaliśmy pustą ulicę przed sobą, na której leżało coraz więcej śniegu. Papieros wypadł z mojej dłoni, a ja nie potrzebowałam kolejnego. Bo w końcu czułam, że wjeżdżałam na właściwe tory. I to było nasze. Takie naturalne i proste, a zarazem tak niezbędne. Nie potrzebowaliśmy już nastoletnich intryg i domyślania się. Bo mieliśmy siebie, swoje szczere słowa i przekonania. Odsłoniliśmy się. Bo maski nie były już potrzebne. Nie, gdy mieliśmy siebie.
– Musimy częściej tak szczerze rozmawiać – mruknęłam cicho, wdychając jego zapach. Pokiwał głową.
– Najpierw zaczniemy od tego, żeby poskładać cię do kupy – mruknął cicho. – A gdy skończymy, będziesz najszczęśliwszą osobą na tym całym pierdolonym świecie.
I to wystarczyło. Bo tacy właśnie byliśmy. Nate i Victoria.
***
to wszystko, co dla was na dzisiaj mam. rozdział ten był dla mnie ciężki. opisanie jakiejkolwiek choroby z perspektywy osoby trzeciej jest bardzo trudne, ale opisanie jej oczami kogoś, kto ją przeżywa, jest dużo gorsze. chciałabym zdementować również plotkę, która krąży między niektórymi. nie choruję na chad. wszystkie informacje pochodzą z internetu i od ludzi, którzy się z tym zmagają. mam nadzieję, że nikogo chorującego w żaden sposób nie uraziłam. wiem, że jest po poważny temat i w mojej intencji nie było, aby zacząć tę chorobę romantyzować. chciałam po prostu pokazać, że miliony ludzi na świecie się z tym zmagają i mimo czarnych myśli, można z tym żyć i walczyć, chociaż może być cholernie często. każdy przypadek choroby jest inny! nie diagnozujcie się sami. jeśli ktokolwiek z was jest zaniepokojony tym, że coś może pokrywać się z tym, co opisałam, zgłoście się do odpowiednich instytucji, aby przeprowadzić szczegółowe badania. i nigdy nie oceniajcie nikogo z góry. nikt z was nie wie, przez co może przechodzić druga osoba.
następny wkrótce. dobrej nocy :)
kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top