20. Dlaczego płaczesz, Theo?
dobra, ten rozdział był sprawdzany z gorączką, także mogą zdarzyć się głupie błędy i nieprzewidywane zmiany płci. jednakże mam nadzieję, że się spodoba :)
Theodor's POV
Patrząc tępo w niezidentyfikowany punkt przed sobą, powolnie odstawiłem pustą szklankę na zastawiony książkami i innymi papierami stolik kawowy. Odgłos odbijanego od mahoniu szkła rozniósł się echem po cichym wnętrzu domu. Po chwilowym zawieszeniu w całkowitym bezruchu, mój wzrok powiódł na w połowie pełną butelkę whisky naprzeciw mnie. Odkąd tylko pamiętałem, ta szczególna nazwa alkoholu zawsze kojarzyła mi się z moim ojcem, ponieważ był to jego ulubiony trunek. Pierwszy raz spróbowałem jej, gdy miałem niespełna dziewięć lat. Gdy rodzice już spali, zakradłem się do barku i upiłem trochę z czystej ciekawości. Chciałem się przekonać. Jeden duży łyk skończył się czterdziestostopniową gorączką i zatruciem alkoholowym, które leczyłem przez następny tydzień. Jednak mimo wszystko, nie żałowałem. Podczas gdy bursztynowa ciecz wypalała mi gardło, a następnie żołądek, w mojej głowie tliła się tylko jedna myśl. Zastanawiałem się, dlaczego ojciec tak strasznie to lubił. Moim zdaniem smakowało jak gówno, było zdecydowanie zbyt drogie, a śmierdziało jak gorzelnia. Dopiero po latach odkryłem, dlaczego przeważnie to ją wybierał.
Można było się nią upić zdecydowanie zbyt szybko.
Przymknąłem powieki, opierając łokcie o kolana. Przetarłem zimnymi dłońmi zmęczoną twarz. Byłem wyczerpany. Fizycznie przez wzgląd na to, iż nie spałem od kilkunastu godzin, a psychicznie przez to, co działo się wokół mnie. Głowa mi niemiłosiernie ciążyła, jednak wiedziałem, że nawet gdybym chciał, nie mógłbym zasnąć. Ponownie westchnąłem i nerwowym ruchem przejechałem palcami po swoich nieułożonych włosach, ponieważ kilka kosmyków opadło mi na czoło. Wyprostowałem się, dalej siedząc na wygodnej kanapie, którą okupowałem już kilka dobrych godzin, a następnie wziąłem kilka głębszych wdechów. Nie czułem się pijany, ale nie byłem również do końca trzeźwy, jednak na swoje nieszczęście, byłem na tyle przytomny, aby wiedzieć, jak wszystko, co zdarzyło się jako tako poukładać, legło w gruzach w przeciągu kilku minut.
Nieumyślnie znów spojrzałem na ekran mojego telefonu, który leżał obok stojącej na stoliku szklanki. Choć nie chciałem tego robić, co jakiś czas przyłapywałem się na tym, że sprawdzałem godzinę. Nie interesowały mnie przychodzące powiadomienia i kolejne nieprzeczytane wiadomości. Chciałem znać czas i choć mogłem się tego wypierać, zdawałem sobie sprawę, że było to spowodowane tym, iż dzięki tym pieprzonym cyferkom mogłem oszacować, co działo się z moją siostrą. Było już po dziewiętnastej. Domyślałem się, że zapewne siedziała w samolocie, a przed nią było jeszcze kilka ładnych godzin. Musiałbym skłamać, gdybym powiedział, że nie czekałem na jakąkolwiek wiadomość. Abstrahując od tego, że byliśmy skłóceni i rozstaliśmy się w niezgodzie, dalej miała do pokonania długi, samotny lot. Chciałem być pewien, że nic się jej podczas niego nie stanie. Choć dalej nie mogłem zaakceptować jej bezmyślnej (według mnie i chyba nie tylko) decyzji, martwiłem się. Martwiłem się bardziej, aniżeli bym tego chciał. Jak zawsze.
Jej decyzja była niespodziewana. Nigdy nie pomyślałbym, że będzie w stanie zrobić coś takiego. Tak, była porywcza i niekiedy lekkomyślna, ale ostatnie, o co bym ją posądził, to tchórzostwo. Może i nie należała do brawurowo nieustraszonych, ale była jedną z najodważniejszych osób, jakie znałem. Nigdy nie chciałem mówić tego głośno, ale już od najmłodszych lat w pewien sposób mi imponowała. Tym, jak troszczyła się o innych. Często nie mogłem zrozumieć, dlaczego stawiała innych ponad sobą. Dlaczego tak strasznie chciała, aby to inni czuli się lepiej, nawet wtedy, gdy działo się to jej kosztem. Z kolejnymi latami mój podziw rósł. Już nie tylko dlatego, że była tak cholernie skłonna do poświęceń, ale dlatego, że pomimo tego całego syfu w życiu, wyszła na prostą. Wiadomo, bywały gorsze momenty. Te, w których oboje nie wiedzieliśmy już, co robić. W których chcieliśmy się poddać, jednak mimo wszystko, jakoś ruszaliśmy do przodu, nie oglądając się za siebie. Victoria była tak cholernie odważna.
Więc dlaczego postąpiła tak tchórzliwie?
Od jej wyjścia z domu minęło kilka dobrych godzin. Na dworze zaczęło się już ściemniać, ale mimo tego, nie włączyłem żadnego światła. Wydawało mi się, że ciemność była aż nadto dobrym kompanem. Mogłem jakoś poskładać myśli, a było ich wiele. Rozpracowywałem wszystkie opcje. Zastanawiałem się, dlaczego tak postąpiła. Dlaczego znów to wszystko zaprzepaściła, choć było tak dobrze. Żałowałem, że nie mogłem porozmawiać z nią dłużej. Plułem sobie w brodę za to, że zamiast być z nią, odciąłem się i wybrałem spędzenie tej nocy z Jasmine. W końcu nieczęsto człowiek dowiadywał się, że przez całe życie był okłamywany przez swoich rodziców, którzy tak naprawdę nimi nie byli. Wiedziałem, że może źle zareagować na takie wiadomości, a mimo tego nie byłem przy niej. Pozwoliłem, aby została sama ze swoimi myślami. Mogłem podejrzewać, że tak to się skończy. W końcu jej myśli były jej największym wrogiem.
Zastanawiałem się, czy stało się coś konkretnego. Nie mieliśmy nawet czasu o tym porozmawiać. Po prostu mi to oświadczyła. Nie zapytała o moją opinię. Nie chciała wiedzieć, co ja o tym wszystkim myślałem. Bez emocji mi to powiedziała i... odeszła. Jak gdyby nic więcej się nie liczyło. Jednak najgorsza w tym wszystkim była świadomość tego, że wcale nie chciała, abym pojechał tam z nią. I choć powiedziałem jej, że i tak zostanę, wcale się tym nie przejęła. Jak gdyby tak było jej wygodniej. W tamtej chwili nie myślałem klarowanie. Musiałem powiedzieć cokolwiek, co mogłoby ją przekonać. Nie spodziewałem się natomiast tego, że kupiła tylko jeden bilet. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy. Troszczyliśmy się o siebie nawzajem, bo tylko siebie mieliśmy. Nigdy nie sądziłbym, że to może okazać się niewystarczające.
Tak strasznie drażniło mnie to, że nie wiedziałem, dlaczego to zrobiła. Że nie powiedziała mi prawdy. Może stało się coś, co ją do tego nakłoniło? Przecież wszystko zaczęło się układać, pomimo sprawy z naszą rodziną. Na nowo odbudowywała swoją relację z Mią i Chrisem. Choć nie mówiła tego głośno, jej popieprzona relacja z Nathanielem również zaczęła skręcać na tory, których chyba nikt z nas, oprócz nich, nie potrafił zrozumieć. Jasmine powiedziała mi, że to z nim Victoria spędziła ostatnią noc. Może to właśnie wtedy coś się stało? Może to znowu on był przyczyną tego, co się z nią działo? Przecież wydawała się taka zadowolona. Przez cały pobyt w Culver City miała tylko jeden krótkotrwały atak. Była szczęśliwa i coraz mniej wspominała o Maine.
I choć te i inne myśli kręciły się w mojej głowie jakbym był na kolejce górskiej, nie potrafiłem wykonać pierwszego ruchu. Nie potrafiłem wziąć tego pieprzonego telefonu i napisać głupiego smsa. Wiedziałem, że przez lot i tak by go nie odczytała, ale przynajmniej wiedziałaby, że się martwiłem, a moja głowa byłaby spokojniejsza. Jednak byłem zbyt dumny i uparty, a na dodatek... byłem zbyt rozżalony. Mogła mieć wiele powodów, ale żaden nie wyjaśniał tego, co zrobiła. Co zrobiła mi. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, ona po prostu mnie zostawiła. I jakby tego było mało, zastanawiałem się, co miałem powiedzieć innym. Nie miała nawet na tyle odwagi, aby porozmawiać z naszymi przyjaciółmi osobiście. Mogliśmy nie widzieć się te cztery lata, ale nie zmieniało to faktu, że przeszliśmy razem przez syf i mieliśmy do siebie zaufanie. Victoria swoim zachowaniem je nadszarpnęła i zastanawiałem się, czy jeszcze kiedykolwiek uda jej się je odzyskać.
W przeciwieństwie do niej, ja nigdy nie odciąłem się całkowicie. Przynajmniej nie od wszystkich. Podczas gdy Victoria zaczęła życie w Maine totalnie od zera, ucinając wszystkie kontakty ze starymi znajomymi z naszego rodzinnego miasta, ja utrzymywałem z niektórymi kontakt. Nie był on duży, a raczej opierał się na sporadycznych wiadomościach i okazjonalnych życzeniach urodzinowych. Nie chciałem całkowicie zrywać z przeszłością, toteż mniej więcej wiedziałem, co działo się w Culver City. Najczęściej wiadomości wymieniałem z Mią, toteż wiedziałem, jak bardzo tęskniła za Victorią, choć nigdy nie powiedziała mi tego wprost. Jednak jej pytania o samopoczucie i to, czy była szczęśliwa, dawały mi jasno do zrozumienia, że nie była tak do końca obojętna. Dlatego wiedziałem, że wiadomość o tym, iż moja stuknięta siostra wyjechała bez pożegnania i to po tym, jak się pogodziły, będzie dla niej ciosem prosto w serce. Victoria nie miała o niczym pojęcia. Żyła w przekonaniu, iż ja również odciąłem się od Culver City. Nie chciałem wyprowadzać jej z błędu, ponieważ domyślałem się, że mogło być to powodem do wielu kłótni, a to było ostatnim punktem na mojej liście pragnień.
Pokręciłem ciężko głową i wbiłem się w oparcie kanapy. Nie miałem pojęcia, co mam robić dalej. Zostać czy również wyjechać? Przecież nie wyobrażałem sobie swojego życia bez Victorii. Zbyt wiele razem przeszliśmy. Poza tym, musiałem wiedzieć, co się z nią działo. W głowie zapisałem sobie, aby niezwłocznie porozmawiać z Erickiem o tym, aby pilnował, że bierze swoje leki. To wszystko było dla mnie tak kurewsko irracjonalne i najgorsza była ta pieprzona świadomość tego, iż ona nie chciała, abym z nią pojechał. Więc czy po czymś takim miałem w ogóle jeszcze wrócić do Maine? Jęknąłem, a następnie bez chwili zastanowienia sięgnąłem do butelki z alkoholem, ponieważ ilość myśli w mojej głowie zaczęła mnie przytłaczać. W takich chwilach współczułem mojej siostrze jeszcze bardziej, ponieważ ona musiała użerać się z tym codziennie. Byłem na sto procent przekonany, że gdybym również tak miał, zapewne strzeliłbym sobie w łeb.
Ponownie nalałem trunku do szklanki, nie szczędząc go. Miałem nadzieję na to, że im szybciej się upiję, tym szybciej skończę w łóżku z pustą głową. Chciałem choć na chwilę przestać zadręczać się tymi pieprznymi myślami i złymi przeczuciami. Victoria była dorosła. Nie decydowałem za nią. Sama tak wybrała i to ona powinna była liczyć się z konsekwencjami. Nie ja. Z tą myślą upiłem porządny łyk, krzywiąc się na piekący smak, który przelał się przez moje gardło. Skoro chciała polecieć tam sama, nie mogłem negować jej decyzji. I choć bolało to kurewsko mocno, a na samą myśl coś nieprzyjemnego zaciskało się na moich żebrach, jakby chciało je wyrwać, nie mogłem nic na to poradzić. Nie miałem zamiaru dzwonić jako pierwszy. Nie po tym, jak się przez nią czułem.
Zastygłem w bezruchu, gdy po chwili w cichym domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarszczyłem delikatnie brwi, spoglądając na w połowie pełną szklankę w mojej dłoni, a następnie powoli odwróciłem głowę w kierunku wyjścia z salonu do korytarza. Nie mogłem nic poradzić na to, że moje serce zabiło nagle głośniej i nieco szybciej. I choć marne były na to szanse, w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Wróciła. Może byłem naiwny. Może chciałem wierzyć w cuda, ale to wystarczyło, abym zerwał się jak poparzony z miejsca, o mało nie wylewając alkoholu. Niedbale odstawiłem szkło na stolik, a następnie ruszyłem w kierunku drzwi. Wydawało mi się, że w jednej chwili całkowicie wytrzeźwiałem. Miałem nadzieję, że zmieniła zdanie. Że wcale nie wsiadła do tego samolotu, a zamiast tego kręciła się po mieście, aby przemyśleć kilka rzeczy i ostatecznie wrócić. Miałem tak cholerną nadzieję na to, że zrozumiała, iż zaprzepaszczała swoje szczęście i raniła bliskich. Że chciała to naprawić.
Ale ta nadzieja zgasła jak zapałka, gdy otworzyłem drzwi. Pozostawiła po sobie jedynie dym, który również szybko uleciał. Po wszystkim nie było już niczego.
– No witamy serdecznie – powiedział stojący przede mną Chris, uśmiechając się od ucha do ucha i pokazując przy tym wszystkie zęby. Nawet te trzonowe. – Telefon służy do komunikacji, więc z łaską mógłbyś go odebrać chociaż raz.
W tamtej chwili miałem ochotę uderzyć głową w stół, a następnie opróżnić skrzynkę tej paskudnej whisky. Może wtedy bym nie wstał i nie musiałbym stawić czoła rzeczywistości. Zamarłem w progu z dłonią zaciśniętą na klamce. Z lekkim szokiem wpatrywałem się w twarz Adamsa stojącego tuż naprzeciw mnie, jednak gorsze było to, że nie przyszedł sam. Obok niego stała jak zwykle zadowolona Laura ze Scottem, a oprócz nich cała reszta. Poczułem nagłą suchość w gardle, gdy wzrokiem wiodłem po kolejnych dobrze znanych mi twarzach, których właściciele okupowali mój ganek. Znajdowali się tam wszyscy prócz Sheya. I gdy miałem w głowie już tę jedną myśl, aby zatrzasnąć im drzwi przed nosem i jak dziecko uciec z krzykiem i wołaniem, że nie było nikogo w domu, mój wzrok padł na niebieskie tęczówki, które wpatrywały się we mnie z uwagą.
To właśnie te oczy były ze mną przez całą noc, która była jedną z lepszych, jakie przeżyłem w ciągu ostatnich czterech lat. Jasmine, która stała na ostatnim schodku tuż obok Camerona, zmarszczyła lekko swoje równe brwi. Po jej wyrazie twarzy wiedziałem, że od razu wyłapała, iż coś było nie tak. Nie mogłem się dziwić. Może i minęło tyle czasu, ale to ona jako jedyna znała mnie jak własną kieszeń, choć nigdy nie chciałem się do tego przyznać. I choć mogłem patrzeć na jej perfekcyjną twarz godzinami, co sekundę zachwalając jej urodę, w tamtej chwili niemal od razu przeniosłem wzrok z powrotem na Chrisa. Nie potrafiłem patrzeć w te prześwietlające tęczówki, ponieważ czułem się, jakby robiła mi rentgen. Wciąż czułem na sobie jej palące spojrzenie, które uporczywie starałem się ignorować. W tamtej chwili miałem okazję zastrzelić tego, kto wpadł na pomysł wizyty, a coś podpowiadało mi, że jej autorem był Adams. Nie mogli wybrać lepszego momentu.
Gdy zdałem sobie sprawę, że cisza zaczynała się przedłużać, a ich spojrzenia stały się bardziej zdezorientowane, odchrząknąłem, kręcąc delikatnie głową. W tamtej chwili zacząłem nienawidzić Victorii.
– Dzwoniliście? – zapytałem głupio, starając się grać na czas. Ze wszystkich sił próbowałem nie pokazywać po swojej twarzy jakichkolwiek oznak zmartwienia, ale po ich spojrzeniach wiedziałem, że nie za bardzo mi to wychodziło. – Nie widziałem – skłamałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, iż próbowali się ze mną skontaktować, ale nie miałem ochoty na jakąkolwiek konfrontację (tę słowną również) toteż zbywałem nawet wiadomości Jasmine. Gdybym wiedział, że postanowią wpaść z wizytą, zapewne odebrałbym i powiedział, że nie było mnie w domu.
– Dobijamy się od południa – mruknęła Mia. Parker obejmował ją ramieniem, kiwając w moją stronę głową w geście przywitania. – Dzwoniliśmy też do Vic, ale ma wyłączony telefon – dodała niczego nieświadoma, na co znów coś boleśnie ścisnęło się w moim żołądku. – Chcieliśmy się upewnić, że nic się nie stało.
– Domyślamy się, że ten cały syf z waszą babcią i rodziną jest dla was przytłaczający – wtrącił się Matt, posyłając mi pokrzepiający uśmiech. – Dlatego najlepszą opcją zawsze pozostaje upierdolenie się w trupa! – zawołał z zadowoleniem, na co Moore przewróciła oczami,
– Jesteś nietaktowny – zganiła go, a następnie znów przeniosła swoje ciepłe spojrzenie na mnie. – Pomyśleliśmy, że może chcielibyście gdzieś wyjść. Jak za starych dobrych czasów. Trochę odciąć się od tego bałaganu i spędzić dobrze czas.
W tamtej chwili miałem ochotę zawyć z bólu, ponieważ ta sytuacja była dla mnie torturą. To, jak ciepłe były ich uśmiechy i spojrzenia. Przyszli specjalnie dla nas, ponieważ wiedzieli, że nasz świat chwilowo zatrzymał się przez wszystkie te informacje, jakie podała nam Arabella. Pokazywali nam tym, że się o nas troszczyli. Niby jak miałem powiedzieć im, że Victoria była w drodze do Maine i to bez jakiegokolwiek pożegnania? Zmęczenie znów niczym fala tsunami zalało moje ciało. Zastanawiałem się, dlaczego to ja zawsze musiałem tłumaczyć się z jej wyborów. Ogarniać całe gówno, jakie za sobą zostawiała, ponieważ nie potrafiła zrozumieć tego, że nie każdy zmieniał do niej nastawienie po tym, jak dowiadywał się prawdy. Była takim tchórzem. Ale czy i ja nim nie byłem? Czy miałem na tyle odwagi, aby być z nimi szczery?
Westchnąłem ciężko, palcem serdecznym drapiąc się po brwi. W mojej głowie kręciło się tysiące myśli, które nijak nie chciały ułożyć się w spójną całość. Skurcze w żołądku nie ułatwiały mi tej sytuacji, a to, iż w moich żyłach krążył również alkohol, było niczym gwóźdź do trumny. W końcu znów przeniosłem zmęczony wzrok na Adamsa, które uśmiech nieco zbladł.
– Wiecie... to był ciężki dzień – mruknąłem niemrawo.
Nawet nie chciało mi się udawać. Nie byłem w tym tak dobry jak Victoria. Jej przychodziło to naturalnie. Czasami wydawało mi się, że miała w głowie jakiś popierdolony przełącznik, którym potrafiła kontrolować to, co czuła i jak to okazywała. Ja nie umiałem. W większości przypadków nawet nie chciałem. Po co miałem udawać cokolwiek przed osobami, którym ufałem? Nie miałem już szesnastu lat i nie byłem dzieciakiem ukrywającym emocje pod za dużymi swetrami, który wszystkie myśli spisywał na papier, ponieważ bał się odrzucenia. Victoria również nie miała już nastu lat. Była dorosła i decydowała za siebie. I nawet jeśli po tym wszystkim mieli jej nie wybaczyć, to była to tylko i wyłącznie jej wina. Ponieważ to ona tak wybrała. Uczucia były dobre, ponieważ to one czyniły nas ludźmi. To dzięki nim żyliśmy i tak, były sytuacje, w których lepiej było ich nie ukazywać. W których chowało się je głęboko w sobie, albo zamieniało na coś całkowicie innego. Ale bliscy nam ludzie zasługiwali na szczerość.
Jednak czasami szczerość bolała zbyt mocno.
– Wszystko gra? – zapytał Chris, marszcząc brwi. – Gdzie Vic?
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego znów powiodłem wzrokiem po ich twarzach, a następnie westchnąłem. Mógłbym skłamać, ale to nie miało sensu. W końcu i tak dowiedzieliby się prawdy. Pokręciłem głową, a następnie skinąłem w stronę korytarza, dając im tym samym znak, aby weszli ze mną. Odwróciłem się, a następnie powolnie podążyłem w stronę korytarza. Słyszałem, jak ruszają za mną.
– Czemu siedzisz tak po ciemku? – zapytał Scott za mną. – Bawisz się w wampira? – zakpił.
– Raczej w menela – mruknęła Mia, gdy wchodzili do środka. – Czemu śmierdzi tu jakimś tanim bimbrem?
Znów nie odpowiedziałem. Z sercem na ramieniu wszedłem do salonu, który okupowałem od kilku godzin, a następnie włączyłem światło. Moje oczy nieco zapiekły, więc musiałem szybko pomrugać, aby wyostrzyć obraz i zaprzestać pojawianiu się kolejnych mroczków. Gdy reszta również wkroczyła do pomieszczenia, bez słowa podszedłem do stolika. Z lekkim zdenerwowaniem chwyciłem szklankę z whisky, ponieważ wiedziałem, że potrzeba było mi dużej dawki odwagi. Bez słowa opróżniłem ją jednym haustem. Czułem na swoich plecach ich zdziwione spojrzenia, które ani trochę mi nie pomagały. Gdy przełknąłem ostatnią kroplę, przez chwilę wpatrywałem się w szkło pomiędzy swoimi palcami, a następnie zgarnąłem otwartą butelkę.
– Theo, co jest grane? – zapytała Laura, a w jej głosie wyczuwalna była ta specyficzna nuta zdenerwowania, która często jej towarzyszyła. Z sekundy na sekundę, atmosfera zaczynała coraz bardziej gęstnieć, powodując nieprzyjemne dreszcze na moich plecach.
– Plany się pozmieniały. Niespodziewanie – mruknąłem. Z kamienną miną nalałem bursztynowy płyn do szklanki.
– Co to znaczy? – zapytał Chris, zakładając ręce na piersi.
Zerknąłem na niego kątem oka, uchylając lekko wargi, jednak przez krótką chwilę nic spomiędzy nich nie wypłynęło. Zagryzłem wnętrze policzka, a następnie znów odwróciłem się tyłem do nich, odstawiając w międzyczasie butelkę na stolik. Wyprostowałem się i umieściłem zmęczony wzrok w kominku naprzeciw. Jedną z dłoni włożyłem do kieszeni spodni, podczas gdy palce drugiej zaciskałem na ciężkim naczyniu. Wydawało mi się, że w tamtej chwili czułem napięcie wszystkich ludzi w promieniu stu mil. Powolnie pomrugałem i starając się przybrać jak najbardziej obojętny ton głosu, wzruszyłem ramionami.
– Victoria wyjechała.
I gdy tylko te dwa słowa, które paliły bardziej, niż drogi trunek w mojej dłoni, opuściły moje usta, szybko przystawiłem szkło do warg, a następnie opróżniłem je prawie o połowę. Zacisnąłem powieki, krzywiąc się na piekący posmak, do którego dalej się nie przyzwyczaiłem. Gdy przełknąłem zawartość, tchnąłem cicho. Przez dłuższą chwilę odpowiadała mi cisza. Nie słyszałem chociażby głośniejszego oddechu, nie mówiąc już o jakimkolwiek monologu. Mijały kolejne sekundy, podczas których jedynie czułem ich palące spojrzenia na swoim rozgrzanym od alkoholu ciele. Liczyłem na jakąś reakcję. Cokolwiek, byleby popchnąć konwersację dalej, jednak nikt się nie odezwał. Nikt nie przerwał tej nieprzyjemnej i ciężkiej nicości. Gdy upłynęła minuta, w której to wyklinałem w swojej głowie wszystko, co znałem, w końcu odważyłem się ponownie odwrócić w ich stronę. Przybrałem na twarz kamienną minę, co było nie lada wyzwaniem. Zaciskałem palce ukryte w kieszeni spodni w pięść z taką siłą, iż myślałem, że wyłamię sobie knykcie.
Patrzyli na mnie ze zdezorientowaniem i lekkim niedowierzaniem. Laura wraz ze Scottem i Mattem posyłali sobie dwuznaczne spojrzenia, marszcząc przy tym twarze w ten charakterystyczny dla nich sposób. Mia wpatrywała się we mnie swoim prześwietlającym wzrokiem, pod którym czułem się nago i bezbronnie. Nienawidziłem, gdy to robiła. Z twarzy Camerona, stojącego przy skołowanym Chrisie, nie dało się nic wyczytać, choć jego czujne tęczówki mówiły mi, że intensywnie nad czymś myślał. I choć przez dłuższą chwilę towarzyszyła nam cisza przerywana jedynie nierównymi oddechami i tykaniem zegara, wiedziałem, że tamtego felernego dnia w salonie mojego domu, prócz mnie, były jeszcze dwie osoby, które bez tłumaczeń wiedziały, co się stało. Widziałem to. Widziałem to po ich twarzach i spojrzeniach. Bo Luke i Jasmine zdawali sobie sprawę z tego, co chciałem im przekazać.
W końcu nurtujące milczenie przerwało ciche parsknięcie śmiechem Chrisa. Tym samym przywołał na siebie spojrzenia całej reszty, w tym moje. Chłopak uśmiechał się lekko wymuszeniem, kręcąc przy tym głową.
– Czekaj, czekaj – mruknął na pozór niewzruszenie i z rozbawieniem, ale słyszalna była w jego głosie nuta zdenerwowania. – Niby gdzie wyjechała? Żartujesz sobie teraz z nas, tak? – pytał, gestykulując dłońmi. Prychnąłem pod nosem, znów upijając łyk alkoholu.
– Uwierz, chciałbym – burknąłem śmiertelnie poważnie, na co uśmiech spełzł z jego warg, a na czole pojawiło się kilka zmarszczek.
– Co ty próbujesz nam powiedzieć? – zapytała cicho Mia.
Zerknąłem na nią, blokując z nią spojrzenie. Niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie surowo, tak jakby niemo starała się przekazać mi, że miałem uważać na słowa. Zagryzłem wnętrze policzka, a następnie zwilżyłem koniuszkiem suche wargi. W tym samym czasie poczułem na sobie ciężki wzrok Luke'a, który stał za dziewczyną. W przeciwieństwie do blondynki, spoglądał na mnie ze zrozumieniem. Jednak prócz tego było coś jeszcze. Parker patrzył na mnie z zawodem, jakby sam nie wierzył w to, co miało miejsce. Wydawało mi się, że szukał w mojej twarzy czegoś, co mogłoby zapewnić go, że się mylił. Że układanka w jego głowie miała lukę. Niestety, nie mogłem tego zrobić. Mitchell również to wiedział, ponieważ przymknął powolnie powieki, a następnie cicho odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku okna.
– Theo! – warknęła Mia, przez co znów na nią spojrzałem. Niebieskooka wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem, żądając wyjaśnień. Rozłożyłem delikatnie ręce w geście bezradności.
– Nic nie mogłem zrobić. Nie słuchała mnie – wyjaśniłem ledwie słyszalnie, a następnie wygiąłem wargi w gorzkim uśmiechu. – Victoria wyjechała. Wraca do Maine.
Z uściskiem w gardle patrzyłem w jej niebieskie tęczówki, które wciąż patrzyły na mnie z niezrozumieniem, jakbym mówił do niej co najmniej po chińsku. Widać było, iż nie potrafiła przetworzyć tych informacji. Wyglądała tak, jakby ją zmroziło. Zastanawiałem się, czy w ogóle oddychała, ponieważ w tamtej chwili wyglądała jak żywy głaz. Nawet jej ramiona się nie poruszały, a jedyną oznaką tego, że w ogóle egzystowała, było to, iż powolnie mrugała. Tego obawiałem się najbardziej. Widoku jej twarzy po tym, gdy się dowie o tym, co zrobiła Victoria. Widziałem, jak z każdą upływającą sekundą jej oczy matowieją, a skóra blednie. Zacisnąłem szczękę, odwracając głowę, ponieważ nie potrafiłem dłużej katować się jej obrazem.
– To niemożliwe – powiedział w końcu Chris, równie skołowany co Roberts. Wydawało mi się, że resztkami sił utrzymywał na swojej twarzy uśmiech, który nie był już ani trochę szczery. Jakby do końca chciał wierzyć w to, że kłamałem. – Dlaczego niby miałaby wyjechać? A nawet jeśli, przecież by nam powiedziała. Pożegnała się. Cokolwiek. To nie ma sensu – plątał się coraz chaotyczniej.
Widziałem rosnące z nim zdenerwowanie. To, jak jego twarz i szyja czerwieniły się coraz mocniej oraz jak palce ozdobione drogimi sygnetami drżały. Z głośnym oddechem wpatrywał się prosto w moje oczy, a w piwnych tęczówkach lśniła paleta emocji. Od złości po rozżalenie. Jednak najbardziej dostrzegalna była ta nadzieja. Nadzieja na to, że to wszystko nie było prawdą. Cameron, który stał po jego lewej stronie, również musiał to wyczuć, ponieważ zerknął na niego kątem oka, lustrując go poważnym, aczkolwiek dziwnie ciepłym spojrzeniem, którego wcześniej u niego nigdy nie dostrzegłem. Jego jabłko Adama poruszyło się, gdy przełknął ślinę. Następnie, pełnym gracji ruchem, delikatnie złapał za ramię Chrisa, zaciskając smukłą dłoń na jego waniliowym golfie. Piwnooki niemal od razu wyrwał swoją kończynę, robiąc krok w moją stronę. Cameron westchnął cicho.
– Przykro mi, Chris – wyszeptałem szczerze, ponieważ co innego mógłbym powiedzieć? Chris kręcił głową, wciąż mając w oczach tę głupią nadzieję. Był tak samo naiwny, jak ja.
– Czekaj, ale dlaczego to zrobiła? – wtrąciła się Laura, wciąż marszcząc twarz w geście niezrozumienia. – Coś się stało?
– Nie wiem, Laura. Sam chciałbym to wiedzieć – westchnąłem ciężko, nerwowym gestem przeczesując swoje włosy. – Gdy wróciłem do domu miała już spakowane walizki. Oświadczyła mi to i wyszła. Tyle.
– Może coś się stało? – rozmyślał Matt.
– Wyjechała na stałe – bąknąłem.
– To może... – zaczął Donovan.
– Nie ma, kurwa, takiej mowy – przerwała mu poważnym głosem Mia. Spojrzałem na nią ze zmarszczonymi brwiami, gdy dziewczyna ze zdeterminowaną miną wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni białych jeansów, a następnie go odblokowała.
– Co ty robisz? – zdziwiłem się, gdy nerwowo przesuwała palcem po ekranie.
– Dzwonię do niej – oświadczyła, a następnie przycisnęła urządzenie do ucha. Drugą dłoń założyła na biodrze, nerwowym gestem tupiąc podeszwą swojego buta o drewnianą podłogę. Przewróciłem oczami na jej zachowanie.
– Nie odbierze. Jest w samolocie – powiedziałem jej wprost.
Od zawsze należała do tych upartych, toteż nawet mnie nie słuchała. Odwróciła się do mnie plecami, a następnie zrobiła kilka kroków po salonie, wciąż trzymając tego przeklętego iPhone'a z kolejnymi uciekającymi sygnałami. W pomieszczeniu znów nastała cisza. Zerknąłem na twarze pozostałych. Wszyscy z wyczekiwaniem obserwowali Roberts, jakby wierzyli w to, że Victoria odbierze i się odezwie. W tym wszystkim miałem ochotę zaśmiać się z ich naiwności. Znałem moją siostrę na tyle dobrze, aby wiedzieć, że gdy coś sobie postanowiła, była zdolna do wszystkiego, byleby to spełnić. Dopiero wtedy dostrzegłem, że przy wysokich oknach wychodzących na taras, stał Luke wraz z Jasmine. Żałowałem, iż nie mogłem dostrzec ich twarzy. Dłoń blondynki spoczywała na ramieniu Parkera, który nie poruszył się nawet o milimetr. Spuściłem wzrok na szklankę w swojej dłoni, a następnie z dziwnym uczuciem w gardle ponownie postanowiłem dolać sobie alkoholu.
Kolejne sekundy mijały, aż Mia w końcu oderwała swój telefon od ucha, patrząc ze złością na wyświetlacz.
– Mówiłem – mruknąłem kpiąco, wypełniając szklankę bursztynową cieczą. Niebieskooka zacisnęła dłoń na urządzeniu, a następnie spojrzała na mnie z wymalowaną furią na twarzy.
– O co tu, kurwa, chodzi, Theo? – warknęła, robiąc w moją stronę kilka szybkich kroków. Zerknąłem na nią na poł sekundy, jednak po chwili powróciłem wzrokiem do butelki i szklanki w moich dłoniach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że byłem już lekko wstawiony.
– Mówiłem, że nie odbierze – wypomniałem jej.
– Tak nagle postanowiła sobie wyjechać? – zapytała ostro.
– Otóż tak. Uwierz, że właśnie tak było – sarknąłem nieco ostrzej, niż zamierzałem. Blondynka zaczęła mnie lekko irytować swoim zachowaniem, ponieważ cała postawa jej ciała wyrażała to, iż to ja miałem być ofiarą do wylewania jej żali. – Gdy przyszedłem do domu, była już spakowana. Powiedziała mi, że wyjeżdża, bo już nadszedł czas i zakończyła tu swoje sprawy. Wspomniała coś też o swojej pracy i studiach.
– Przecież skończyła studia – mruknęła, unosząc hardo głowę. Spojrzałem na nią z lekką rezerwą, uważnie lustrując jej twarz. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, iż nikt z nich nie wiedział o tym, że przez swoją chorobę i problemy przez nią spowodowane, Victoria musiała zaliczyć egzamin końcowy w innym terminie. Nie miałem zamiaru się jednak z tego tłumaczyć. Odchrząknąłem, przybierając jak najbardziej niewzruszoną minę.
– Tyle mi powiedziała – mruknąłem. – Mam ci wyczarować resztę odpowiedzi z rękawa? Wybacz, ale nie zrobiłem jeszcze specjalizacji magika – warknąłem, tracąc cierpliwość. Niebieskooka była na tyle blisko, iż czułem zapach jej słodkich perfum. Jej włosy się naelektryzowały, dokładnie tak, jak ona cała. Wpatrywała się z mocą w moją twarz, jakby chciała znać moje każde najmniejsze przewinienie. Była wściekła i czułem to w każdej komórce ciała.
– Dlaczego nie poleciałeś z nią, co? – zapytała. Wygiąłem wargi w kpiącym uśmiechu, którym starałem się zamaskować ten nieprzyjemny skurcz w moim żołądku.
– Jakoś nie pofatygowała się, aby kupić mi bilet – rzuciłem oschle.
– Jesteś jej bratem. Powinieneś wiedzieć, dlaczego tak postąpiła. Chyba znasz ją najlepiej – syknęła, wskazując na mnie palcem. Zacisnąłem szczękę, przez chwilę tocząc z nią kontakt wzrokowy.
– A ty podobno przyjaciółką – odrzekłem i choć wiedziałem, że może byłem zbyt ostry, nie żałowałem swoich słów. W jej oczach widziałem lekkie ukłucie żalu, ale szybko zamaskowała to wrogością. Z całkowitym nieprzejęciem uniosłem kpiąco kącik ust, wzruszając ramionami. – Więc może sama jej zapytaj. Z chęcią poznam odpowiedź. Za trzy godziny powinna odebrać. Wtedy, gdy już wysiądzie z samolotu. Pięć tysięcy kilometrów stąd – dodałem jadowicie, a następnie odwróciłem się i odstawiłem butelkę na stolik.
Może i byłem kutasem, ale miałem serdecznie dość tego, że obwiniała mnie o decyzję Victorii. Zdawałem sobie sprawę z tego, że musiało ją to mocno zaboleć, ale to nie ja byłem tym, który wyjechał bez pożegnania. Nie zamierzałem znów płacić za jej decyzje. Złościło mnie to, że Mia swoją frustrację chciała wyładować na mnie. Gołym okiem widać było, ile emocji w niej siedziało, ale nie byłem jej pieprzonym workiem treningowym. Zacząłem kierować się w stronę korytarza, gdy ponownie zatrzymał mnie jej wzburzony głos.
– Dlaczego, do kurwy, jej nie zatrzymałeś?! – piekliła się. I tego było za wiele.
Czułem, jak coś wybucha w mojej klatce piersiowej. Ta tykająca bomba, który pojawiła się wtedy, gdy dostrzegłem walizki mojej siostry. Wtedy, gdy powiadomiła mnie o wyjeździe. Wtedy, gdy powiedziała mi o jednym bilecie. Te pieprzny ładunek, który czekał na detonację, mającą rozsadzić moje ciało i wszystko w promieniu stu kilometrów. W jednej chwili zatrzymałem się w miejscu, a następnie gwałtownie odwróciłem w stronę wpatrującej się we mnie blondynki. Moja skóra paliła, dokładnie tak samo, jak moje ciało. Wydawało mi się, że płuca mi się paliły, a ogień rozprzestrzeniał się na inne narządy.
– Myślisz, że nie próbowałem?! – krzyknąłem z całych sił, skupiając uwagę na jej bladej twarzy. – Myślisz, że nie chciałem, aby została?! – ponowiłem, robiąc w jej stronę kilka kroków. Nie przejmowałem się tym, iż wylewałem zawartość alkoholu na podłogę i swoje ubrania za każdym razem, gdy gwałtownym ruchem poruszałem swoimi dłońmi. Wszystko przestało mieć już znaczenie. Przestało w momencie, w którym mnie zostawiła. – Próbowałem! Starałem się! A wiesz dlaczego? Dlatego, że ją kocham. Bardziej, niż ty kiedykolwiek. Nie masz pojęcia, przez jakie gówno razem przeszliśmy. Nie masz pojęcia, ile dla niej poświęciłem. Mam tylko ją. Na całym pierdolonym świecie. Tylko ją, Mia! I myślisz, że nie próbowałem? Myślisz, że mnie to nie boli?! Nie masz, kurwa, pojęcia, jak się poczułem, gdy zobaczyłem te pierdolone walizki! Nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, co poczułem, gdy powiedziała mi, że zarezerwowała tylko jeden bilet. Po tym wszystkim! Chcesz wiedzieć, co jej powiedziałem? – zapytałem. – Powiedziałem, że jej tego nie wybaczysz. Tego, że ci nie powiedziała. Że się z tobą nie pożegnała. I wiesz, jak zareagowała? Nijak. Pierdoloną obojętnością. Wyszła, nie oglądając się za siebie. I rozumiem, że jesteś zła i smutna, ale to nie moja wina, że to zrobiła. Nie tylko ciebie to boli. Więc skończ pierdolić mi o tym, że jej nie zatrzymałem.
Czując wewnętrzną wściekłość, która rozrywała mi wątrobę, z całej siły zamachnąłem, a szklanka w mojej dłoni z głośnym świstem przeleciała przez pomieszczenie. Z głośnym hukiem uderzyła w kamienną ścianę obok kominka, roztrzaskując się na miliony maleńkich kawałeczków. Szkło upadło na podłogę, a bursztynowy płyn osadził się na powierzchni. Powolnie zaczął spływać w dół, mieniąc się w blasku sztucznego światła. Z głośnym oddechem wpatrywałem się przez chwilę w ten cały bałagan, aż w końcu zacisnąłem szczękę, zwieszając głowę. W pomieszczeniu zapanowała idealna cisza, gdy przymknąłem powieki, a następnie ukryłem twarz w drżących dłoniach. Było mi niedobrze. W głowie mi się kręciło, a moje nogi stały się jak z waty. Czułem się wyczerpany. Cała energia uleciała ze mnie wraz z tymi słowami, które wykrzyczałem załamującym się głosem. Po wszystkim nie miałem już siły na nic.
Przez pierwszą minutę, podczas której starałem się unormować oddech, nikt się nie odezwał. Mimo wyczerpania, czułem się lżej. Jak gdyby stutonowy głaz w końcu spadł z mojego serca. Cieszyłem się, że znali prawdę. Wiedziałem, że to było bolesne, ale ja również cierpiałem. Cierpiałem bardziej, niż oni wszyscy, bo znałem prawdę. Victoria była popieprzona. Była również chora, ale czasy, gdy mogła usprawiedliwiać nią swoje wybory już dawno minęły. Szczególnie wtedy, gdy ów wybory raniły jej bliskich.
– Przepraszam.
Przełknąłem ślinę, aby zwilżyć suche i zdarte gardło, a następnie zaczesałem swoje włosy i znów spojrzałem na Mię. Jej postawa zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie była już wrogo nastawiona, a jej oczy nie drażniły mnie tą rozlewającą się frustracją. Patrzyła na mnie ze skruchą, a jej twarz wykrzywiona była w przepraszającym geście. Odetchnąłem cicho. W tym całym chaosie rozumiałem ją. Była zła. Rozżalona. Smutna. Ja również. Victoria od dziecka była dla niej jak siostra. Po czterech latach odzyskały kontakt, którego Mia nie chciała zaprzepaszczać, a po tym wszystkim po prostu wyjechała. Czuliśmy to podobnie, bo zawiodła nas osoba, którą kochaliśmy. Skinąłem głową w geście pojednania, bo ostatnim, czego chciałem, była kłótnia z którymkolwiek z nich. I choć nieco szumiało mi w głowie, a krew szybciej krążyła w żyłach, w jakimś stopniu cieszyłem się z tego, że znali prawdę.
– Nic się nie stało – westchnąłem ciężko, wsadzając dłonie do kieszeni spodni. – Ja też przepraszam.
– Po prostu staram się zrozumieć – westchnęła słabo, a jej odznaczające się sińce pod oczami kontrastowały z bladą cerą. – Może coś się stało?
– Może to przez to, czego dowiedzieliśmy się od Arabelli? – wtrąciła się cicho Laura, patrząc to na mnie, to na Mię. – Może ją to przytłoczyło?
– Albo rzeczywiście ma tam coś pilnego do załatwienia. Może coś związanego z pracą? – dołączył się Matt.
– Och, błagam. Skończcie z tym pierdoleniem.
Oczy wszystkich skierowały się na Luke'a, który odezwał się pierwszy raz od przyjazdu do mojego domu. Nadal stał tyłem do nas, wpatrując się w coś za oknem. Mięśnie jego ramion były wyraźnie napięte i odznaczały się nawet pod skórzaną kurtką. Zauważyłem, jak Jasmine zaciska szczękę, wpatrując się w jego profil, jak gdyby chciała przekazać mu coś telepatycznie. Zmarszczyłem brwi, gdy Parker nagle powolnie odwrócił się w naszą stronę. Jego twarz pozostała kamienna, a wzrok aż nadto przerażający. Popatrzył na każdego w pomieszczeniu, nie zatrzymując na nikim spojrzenia na dłużej, niż pół sekundy.
– Skończcie z usprawiedliwianiem jej – warknął.
– Luke... – powiedziała cicho Jasmine, mocniej zaciskając swoją dłoń na jego ramieniu, ale chłopak od razu ją wyrwał. Jej głos był jak śpiew ptaków po trzęsieniu ziemi. Był moim prywatnym światełkiem w tunelu, który potrafił wskazać mi drogę. I mimo tego, że chaos nadal trwał, jej jedno słowo wystarczyło, abym poczuł to rozlewające się we mnie ciepło.
Ale czasami nawet ciepło nie potrafiło roztopić lodu.
– Nie widzicie, co robicie? – zapytał wściekle, robiąc kilka powolnych kroków w naszą stronę. – Wyjechała. Bez słowa. Bez ani jednego, kurwa, słowa. Mogło dziać się wszystko. Studia, praca, a nawet śmierć pierdolonego psa jej koleżanki. Powód jest nieistotny. Istotne jest to, jak to zrobiła. Miała to gdzieś. Miała gdzieś nas! To, żeby nas o tym poinformować. Wyjechała na stałe, bo już dowiedziała się tego, czego chciała. Jest samolubną egoistką, która patrzy tylko na siebie, a wy chcecie ją na siłę usprawiedliwić. Pokazała tym, jak daleko w dupie ma naszą relację. Dla niej liczy się tylko ona. Może minęły cztery lata, ale z głupiego szacunku nie powinna była się tak zachować. Nie, kiedy dobrze zdawała sobie sprawę z tego, ile dla nas znaczy.
Poczułem nieprzyjemne ukłucie przez jego słowa. Może i myślałem bardzo podobnie, ale Victoria nadal była moją siostrą, a ja miałem tę niewdzięczną wadę, iż co by się nie działo, zawsze chciałem jej bronić. W życiu przysporzyło mi to już wielu problemów, ale nie potrafiłem tego wyeliminować. Była najważniejszą osobą, którą miałem. Chroniliśmy siebie nawzajem, bo tylko siebie mieliśmy. Westchnąłem ciężko, blokując z nim spojrzenie.
– Nie wiecie o wielu rzeczach, Luke – mruknąłem. – Możesz ją łatwo osądzać, ale nie wiesz przez co przeszła.
– Wszyscy przez coś przeszliśmy. Wszyscy przez coś ciągle przechodzimy – warknął, gestykulując dłońmi. – I nic nie jest wymówką, kiedy traktujesz swoich bliskich jak szmaty.
– Luke ma rację – odezwał się nagle Cameron. Spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami, gdy całkowicie beznamiętnie poprawił rękawy swojego czarnego płaszcza, a następnie wzruszył nonszalancko ramionami. – W Maine ma swoje życie i oczywiste było, iż znów tam wróci. I jest o wiele więcej powodów, niż te, które przytoczyliście – kontynuował jak zawsze opanowanym i wyrafinowanym tonem, z gracją wyjmując z kieszeni swojego nakrycia skórzane rękawiczki. Wyglądał i zachowywał się jak zwykle nienagannie, choć bijąca od niego niechęć i chłód przyprawiały mnie o ciarki na plecach. – Ale nic nie usprawiedliwia tego, że nikomu o tym nie powiedziała. Nikt z nas nie ma prawa obwiniać o to Theodora – mruknął, po czym spojrzał wymownie na Mię. Blondynka spuściła wzrok z zakłopotaniem. – W tej sytuacji to on jest najbardziej poszkodowany. Jedyną osobą, którą można tu obwiniać, to Victoria. To ona podjęła decyzję. I musi mierzyć się z konsekwencjami.
– To nasza przyjaciółka – przypomniała mu Laura. – Może trzeba poczekać, aż wyląduje i do niej zadzwonić i...
– I co? – przerwał jej oschle Luke. – Zapytać o samopoczucie i błagać o to, aby podała nam powód, dlaczego zachowała się jak samolubna, rozkapryszona suka? – zakpił jadowicie, na co posłałem mu srogie spojrzenie. Przewrócił na mnie oczami i parsknął gorzkim śmiechem. – Chcecie bawić się w jej pieski? Proszę bardzo, ja nie mam zamiaru. Raz wyjechała, bo tak było dla niej lepiej i nikt nie miał jej tego za złe, choć każdy wie, jaka jest sytuacja i ile rzeczy to spierdoliło. Jednak rozumieliśmy jej decyzję i ją w tym wspieraliśmy, bo tylko tak miała szansę na bycie szczęśliwą. Ale takiego tchórzostwa nie zaakceptuję nigdy. Nie miała odwagi powiedzieć nam tego w twarz.
– Stary, nie wiesz, co się stało – wtrącił się Scott, chcąc trochę utemperować wzburzenie Luke'a. – Mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Coś, o czym nie wiemy. Mogła się podłamać i uciec, bo nie widziała innego wyjścia i może się bała – kontynuował, wytrzymując miażdżące spojrzenie Parkera. – Nie możesz oceniać, nie znając całej sytuacji.
Luke ułożył usta w gorzkim uśmiechu, po czym cicho się zaśmiał.
– Ale mogę ocenić to, że moja dziewczyna czuje się przez nią źle – powiedział nagle. – Mogę ocenić to, że Theo wygląda jak pieprzony pijany bałagan. Mogę ocenić to, że czuję się chujowo z tym, że się ze mną nie pożegnała, bo przez te wszystkie lata za nią tęskniłem. Bo po tym całym syfie nadal jest mi bliska. I mogę ocenić to, że jestem wkurwiony, bo wiem, że jej tego nie wybaczę – kontynuował. – Może wy macie w sobie tyle dobroci, ale ja nie. Bo mnie wkurwiła. Bo zachowała się chujowo i zraniła osoby, na których mi zależy. Zraniła mnie – warknął, wskazując na siebie palcem. – A poza tym, czego wy w ogóle oczekujecie? Wróciła tam na stałe. To znaczy, że wróciła do swojego życia. Bez nas. Chcecie sobie do niej jeździć na weekendowe herbatki i wysyłać kartki świąteczne? Proszę bardzo, ale ja nie zamierzam udawać, że nic się nie stało. Skoro ona tak wybrała, proszę bardzo. Dla mnie może nie istnieć.
Nienawidziłem tego, że pomimo jadu, z jaką to mówił, musiałem przyznać mu trochę racji. Mogłem bronić jej w nieskończoność, ale nie zmieniało to faktu, iż jej wybory były destruktywne. Może i zachowała się głupio, ale nie chciałem, aby ją znienawidzili, ponieważ w głębi duszy zależało jej na nich.
– Luke, wiem, że jesteś zdenerwowany – zacząłem cicho. Chłopak spojrzał na mnie z głośnym oddechem i pokręcił przecząco głową.
– Nie, nie jestem zdenerwowany – mruknął. – Jestem wkurwiony. I gdzieś mam jej powody.
– Może coś się wczoraj stało... – zaczął cicho Matt.
Wydawało mi się, że każdy w pomieszczeniu bał się chociażby głośniej odetchnąć, aby nie sprowadzić na siebie gniewu Parkera. Wyglądał jak tykająca bomba, która chciała zebrać żniwa w postaci ofiar. Niestety, jedynymi ofiarami w pobliżu byliśmy my. Dawno nie widziałem w tak wzburzonym stanie, co dało mi do zrozumienia, iż ta sytuacja musiała go naprawdę zaboleć. Po słowach Donovana, Luke posłał mu miażdżące spojrzenie i prychnął kpiąco pod nosem.
– Tak, stało – rzucił oschle. – Wiesz co? Spędziła wczoraj całą noc z Nate'em. Byli razem na imprezie u mojej pieprzonej byłej dziewczyny, na której Victoria bawiła się przez kilka godzin. Na której śmiała się i gadała ze wszystkimi, kto tylko był w pobliżu. Spędzała zajebiście czas i cieszyła się, poznając naszych znajomych. A wiecie, co stało się, jak wrócili do mieszkania Nate'a? – zapytał, robiąc krótką przerwę. Wszyscy wpatrywaliśmy się w niego w ciszy, a ja czułem ponownie narastające napięcie w atmosferze. Chłopak znów się zaśmiał, kręcąc z niedowierzaniem głową i wyrzucił ręce w powietrzu. – Przespali się ze sobą.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że ta informacja mnie zdziwiła. Wiedziałem, że od naszego ponownego przyjazdu do Culver City, Shey z Victorią znacznie się do siebie zbliżyli, chociaż nie sądziłam, że aż tak. Czułem jednak, że była to tylko kwestia czasu i o wielu sytuacjach i tak nie wiedzieliśmy. Pamiętałem czasy, gdy moja siostra była nim całkowicie zauroczona. Nigdy nie wiedziałem, co tak naprawdę między nimi było. Chyba nikt tego nie wiedział. Jednak ich poplątana relacja zawsze widniała na pierwszym planie. Domyślałem się, że stare uczucia mogły powrócić, choć zdawałem sobie sprawę, że przez to, co stało się w Maine, nigdy nic nie będzie już takie samo. Nate był dla niej cholernie ważny. Choć starała się o nim nie mówić i unikała jego tematu, wiedziałem, że w szufladzie szafki nocnej w mieszkaniu w Maine trzymała jego zdjęcie. Wiedziałem, że były takie noce, podczas których czytała ich stare wiadomości. Za każdym razem, gdy przystawiał się do niej ktoś, kto jej nie interesował, mówiła, że ma chłopaka. Zawsze imieniem, które podawała, było imię Nathaniela. Na kilka sekund zatrzymywała się w bezruchu, gdy widziała przejeżdżającego gdzieś czerwonego Mustanga, czy to w filmach, czy prawdziwym życiu i oglądała każdą walkę WBC, choć nigdy wcześniej nie interesował jej boks.
Te wszystkie małe rzeczy, które obserwowałem na przestrzeni lat, uświadamiały mnie w tym, że to Nate od zawsze był tym pierwszym i tym wyjątkowym. Choć nie chciała o nim mówić i wypierała się tego jak mogła, angażując się na krótkie chwile w kolejne romanse z ludźmi, którzy choć trochę go przypominali. Dlatego wiadomość o ich wspólnej nocy nie była dla mnie zbytnim szokiem. Dla innych chyba również, ponieważ nikt nie wydawał się tym zdziwiony. Po tej informacji poczułem jeszcze większe skonsternowanie. Czy to dlatego wyjechała?
– Pokłócili się? – zapytałem. W mojej głowie nastał jeszcze większy mętlik. Może Shey znał odpowiedź? Luke spojrzał na mnie z niewzruszeniem i pokręcił głową.
– Nie – odparł. – Gdy wstał rano, jej już nie było. Wyszła i nawet się nie pożegnała. Zostawiła go samego, a gdy próbował się z nią skontaktować, nie odpowiadała. Cóż, dopiero teraz wiem dlaczego. Nawet nie wie, że jej nie ma już w tym stanie – zakpił gorzko. – I co? Dalej będziecie jej bronić? Nawet po tym, co zrobiła Nate'owi? Wszyscy wiecie, jak pomiędzy nimi jest. Pamiętacie stan, w którym był po jej wyjeździe? Pamiętacie te pierdolone noce, kiedy musieliśmy wnosić go nieprzytomnego do jego mieszkania, bo pił bez umiaru, aby choć trochę zapomnieć? – syknął wściekle, a ponownie wzbierający się w nim gniew przypominał zbliżający się tajfun. – Bo ja pamiętam. Pamiętam, jak patrzyłem na niego, gdy płakał. Jak nie miał siły na nic. Pamiętam, jak czułem się z tym, że nie mogłem mu pomóc. Ale dał radę. Ułożył sobie życie, bo jej to obiecał. A po wszystkim, ona wróciła i znów je rozpierdoliła. Dała mu nadzieję, a po wszystkim nie potrafiła nawet się z nim pożegnać. Zaryzykował dla niej wszystko. Przelał na nią całe swoje pierdolone szczęście, którego i tak nie miał zbyt wiele – mruknął znacznie ciszej, a jego gorzki uśmiech spełzł z jego warg, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. – Kiedyś myślałem, że najgorsze, co przytrafiło mu się w życiu, to Darcy. Teraz wiem, że najgorszym była Victoria. I nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak cholernie mocno chciałbym móc cofnąć czas do momentu, w którym zobaczyłem ją na tym pieprzonym przystanku autobusowym. Jeśli miałbym jeszcze raz taką szansę, nigdy bym się nie zatrzymał.
Był tak zły. Tak cholernie rozgoryczony i wtedy wiedziałem już, co było tego przyczyną. Powodem nie był sam wyjazd Victorii bez pożegnania. Luke był wściekły, ponieważ zostawiła Nate'a w niewiedzy. Byli dla siebie jak bracia. Kochali się cholernie mocno i Parker wiedział, że jej decyzja zaboli Sheya w ten najgorszy sposób. To wszystko wyjaśniało.
Luke ostatni raz na nas spojrzał, a następnie ruszył w kierunku korytarza. Nawet na niego nie patrzyłem. Obserwowałem swoje buty, gdy szybkim krokiem pokonał odległość do drzwi wyjściowych. Nawet nie zadrżałem, gdy głośno nimi trzasnął, wychodząc z domu. Między nami znów zapanowała chwilowa cisza. Pierwsza przerwała ją Mia, która cicho westchnęła.
– Pójdę go uspokoić – mruknęła. – Nie chcę, aby zrobił coś głupiego.
Skinąłem głową, gdy blondynka powolnie przeszła przez salon. W tym samym czasie uniosłem wzrok na Jasmine, która stała obok okna. Jak zwykle wyglądała pięknie w swoich czarnych jeansach, które idealnie opinały jej zgrabne nogi, oraz koszulce z długim rękawem w tym samym kolorze. Jej włosy były rozpuszczone i opadały kaskadami na jej smukłe ramiona. Śmiesznym było to, iż w tym całym chaosie głupią radość sprawiało mi to, iż miała na sobie swoje czarne, długie kozaki na obcasie. Od zawsze bawiło mnie to, iż miała w swojej szafie dwadzieścia podobnych par. Jednak lubiłem, gdy je nosiła. Spojrzała na mnie spod swoich gęstych rzęs, a w jej kobaltowych oczach tliły się te urocze, ciepłe iskierki, które tak mocno adorowałem. Dziewczyna spojrzała na mnie, jakby chciała zadać mi nieme pytanie i o niczym tak mocno nie marzyłem, jak o tym, aby przytulić się do jej perfekcyjnego ciała, wtulić nos w te miękkie kosmyki pachnące ananasowym szamponem i po prostu zasnąć, czując się dobrze. Wiedziałem jednak, że nie był to dobry pomysł.
– My też będziemy już wychodzić – odezwał się nagle Cameron i zerknął porozumiewawczo na Chrisa. – Czy chcesz jeszcze zostać? – zapytał. Po chwilowym zawieszeniu, Adams pokręcił słabo głową. Wyglądał na człowieka całkowicie zmarnowanego i było mi go szkoda na równi z Mią. Była jego przyjaciółką.
– Chcę już iść – mruknął, odwracając się w stronę Wilsona.
Starszy chłopak skinął głową, a następnie schował rękawiczki do kieszeni swojego płaszcza. Zgrabnymi ruchami ściągnął z siebie swoje okrycie, pozostając jedynie w czarnych, idealnie dopasowanych spodniach i tego samego koloru koszuli z trzema rozpiętymi guzikami. Z wdziękiem podszedł do Chrisa, a następnie zarzucił na jego ramiona swój płaszcz, na co Adams nawet nie zareagował. Smutny wzrok miał wbity w ziemię, a przez swoją lekko zgarbioną postawę wyglądał jak zbity szczeniak pozostawiony samotnie w lesie. Zacisnął swoje dłonie na połach okrycia, gdy Cameron zblokował ze mną wzrok.
– Wiesz, że gdyby cokolwiek się działo, to jesteśmy – powiedział. – Nie odpowiadasz za decyzje siostry.
– Poza tym, ty zostałeś – mruknął Matt, nie siląc się już nawet na słaby uśmiech. Byliśmy na to zbyt zmęczeni. – To znaczy, że tam nie wracasz, tak?
– Na razie na pewno nie – odparłem od razu. – Muszę wszystko przemyśleć.
– Wiesz, że zawsze jesteśmy – zapewniła mnie Laura. Skinąłem w podziękowaniu głową.
Cameron zacisnął swoje dłonie na ramionach Adamsa, a następnie razem wyszli z domu. W ślad za nimi poszła Laura ze Scottem i z Mattem. Ponownie spojrzałem na Jasmine, która wpatrywała się we mnie z niemym pytaniem. Chciała wiedzieć, czy jej potrzebowałem. I choć o niczym innym nie marzyłem tak mocno, wiedziałem, że musiałem zostać sam z własnymi myślami, aby jakkolwiek poskładać ten syf. Dlatego też pokręciłem delikatnie głową, dając jej tym samym do zrozumienia, że potrzebowałem samotności. Blondynka skinęła, zaciskając wargi w wąską linię. Bez słowa ruszyła za resztą, kilka razy na mnie spoglądając. Całe szczęście miałem w sobie na tyle silnej woli, aby pozwolić jej w spokoju odejść. Parker i reszta również jej potrzebowali. Może bardziej, aniżeli ja. W ciszy słuchałem, jak kolejno opuszczali mój dom, aż w końcu po ścianach budynku echem rozniosło się ostatnie trzaśnięcie drzwiami.
Westchnąłem, a następnie znów podszedłem do kanapy. Powolnie na niej usiadłem, zatrzymując swój wzrok na prawie opróżnionej butelce whisky. Następnie zerknąłem na ścianę wyłożoną ozdobnym kamieniem, na której widniały ślady po resztkach bursztynowego płynu.
– Cóż – mruknąłem pod nosem, widząc odłamki szkła na podłodze. – Drugiej nie będę brudził.
A następnie bez słowa złapałem za butelkę i upiłem z niej porządnego łyka. Tak. Smak nadal pozostał ten sam.
***
Wszystko w porządku. Jestem już na miejscu.
Tylko to. Pierdolone siedem słów. Tylko tyle dostałem po tym całym syfie. Z beznamiętną miną wpatrywałem się w ekran swojego telefonu, niemal wypalając w nim dziury. Nie wiedziałem, co chciałem tym zdziałać. Może liczyłem na coś, że napisze coś więcej? Że chociażby zadzwoni i wyjaśni mi to wszystko na spokojnie. Albo że wcale tam nie poleci i nagle magicznie zjawi się w progu drzwi. Jednak tak się nie stało. Było już w pół do dwudziestej trzeciej, a od kilkunastu minut jedyne, co robiłem, to patrzyłem na ten pierdolony dymek czatu. Procent baterii w moim telefonie coraz szybciej się zmniejszał, więc nie byłem zdziwiony, gdy po kolejnych dziesięciu minutach całkowicie się rozładował. Przewróciłem oczami i odrzuciłem urządzenie na stolik, a następnie wygodniej oparłem się o oparcie kanapy. Nie chciałem dzwonić pierwszy. Nie chciałem być tym, który znów wszystko naprawia i usiłuje zdobyć kontakt, ponieważ to ona była powodem tego całego gówna. Mimo wzburzenia, Luke miał wiele racji w swoich słowach. Dlatego postanowiłem poczekać, aż sama się ze mną skontaktuje. Była w dobrych rękach. Erick zapewne wiedział o jej powrocie, toteż mógł jej dopilnować. A ja mogłem zastanowić się, co miałem zrobić dalej, ponieważ nie miałem pojęcia.
W głowie nadal szumiało mi od nadmiaru alkoholu. Nie był to stan całkowitego upojenia, ale nie miałem zamiaru więcej pić. Już i tak głowa mi ciążyła, a myśli nie były tak wyraźne i klarowne. Westchnąłem, a następnie ociężale podniosłem się z mebla, stając na nieco chwiejnych nogach. Ruszyłem w kierunku schodów. Marzyłem jedynie o tym, aby zrzucić z siebie ubrania i legnąć na swoje łóżko. Mimo że śmierdziałem whisky, nie zamierzałem chociażby zerkać w stronę łazienki. Byłem zbyt zmęczony. I gdy miałem już gasić światło, w całym domu znów zabrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarszczyłem brwi, patrząc w stronę korytarza. Zastanawiałem się, kogo niosło tam o tak późnej porze. Niestety, nie miałem w sobie już tej głupiej nadziei, a po smsie Victorii wiedziałem, że nie była to ona. Moja siostra wylądowała już w Maine, tysiące kilometrów ode mnie. Lekko zły na to, że ktoś psuł moje plany odpoczynku, ruszyłem do wejścia. Miałem dość gości jak na jeden dzień.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu drzwi, pierwszym co zobaczyłem na oświetlonym ganku, były szerokie plecy okryte jeansową kurtką oraz gęste, ciemnobrązowe włosy. Chwilę później, ich właściciel odwrócił się w moją stronę, blokując ze mną spojrzenie. I naprawdę musiałem mieć cholernego pecha, ponieważ jednego dnia postanowiła odwiedzić mnie cała ferajna. Z tego wszystkiego miałem ochotę parsknąć śmiechem, ponieważ życie naprawdę lubiło robić sobie ze mnie żarty.
– Cześć – przywitał się cicho Nate, trzymając dłonie w kieszeniach swojej kurtki.
Z lekkim skonsternowaniem obserwowałem jego twarz, zastanawiając się, co robił w moim domu o tak późnej porze. Jednak coś głęboko we mnie podpowiadało mi, jaki był cel jego wizyty. I wiedziałem, że czekała mnie powtórka z rozrywki. Dużo gorsza, niż poprzednio.
– Cześć – odpowiedziałem. – Co tu robisz? – zapytałem cicho, choć podejrzewałem, jaka będzie jego odpowiedź.
– Wiem, że jest późno, ale nie odbierałeś telefonu – mruknął na pozór beznamiętnie, choć wydawało mi się, że chłopak był lekko poddenerwowany, mimo iż jego twarz przypominała białą, niezapisaną kartkę papieru.
– Rozładował się – mruknąłem, nie spuszczając wzroku z jego czarnych tęczówek, które, szczerze mówiąc, niekiedy przyprawiały mnie o nieprzyjemne ciarki na plecach. Był chyba jedyną osobą, jaką znałem, która posiadała tak unikatowy kolor oczu. Czasami zastanawiałem się, czy chłopak miał w ogóle źrenice. Niekiedy przypominał mi demona z pustymi ślepiami, w których czaił się portal do innego wymiaru i które wysysały dusze śmiertelników.
Typ miał zdecydowanie pojebane te oczy. A ja byłem chyba bardziej, niż wstawiony.
– Tak – skinął głową i nerwowym ruchem podrapał się po karku. – Przyszedłem zapytać się, co z Victorią – mruknął w końcu, co wcale mnie nie zdziwiło, a jedynie potwierdziło moje przypuszczenia. – Chciałem wiedzieć, czy jest w domu, bo od południa się nie odzywała – dodał na pozór oschle i z niezainteresowaniem, ale po informacji, jaką przekazał nam Luke, wiedziałem, jak dalekie było to od prawdy.
– Była z tobą wczoraj? – zapytałem, choć znałem odpowiedź. Zastanawiałem się jedynie, jak Shey to rozegra. Czarnooki pokiwał głową.
– Tak, dlatego przyszedłem się upewnić. Nie chcę, żeby było coś nie tak – odpowiedział.
Przez dłuższą chwilę milczałem, z niezidentyfikowaną miną wpatrując się w jego podkrążone oczy. Znów musiałem dokonać wyboru. Powiedzieć mu prawdę, czy pozwolić mu dalej żyć w błogiej niewiedzy. I gdy tylko te dwie myśli pojawiły się w mojej głowie, wiedziałem już, którą muszę wybrać. Z perspektywy czasu brzmiało to śmiesznie, ale za dzieciaka, Shey był dla mnie pewnego rodzaju idolem. Doskonale pamiętałem, gdy z zainteresowaniem chodziłem na większość jego walk. Wtedy nigdy bym nie pomyślał, że nasza historia potoczy się w ten sposób. Nikt by nie pomyślał. Choć wyrządził mojej siostrze wiele krzywd, nigdy nie widziałem jej szczęśliwszej, niż wtedy, gdy była przy nim. Po naszym ponownym przyjeździe, nadal mieli tę popieprzenie dziwną więź. Poza tym, gołym okiem widać było, że się martwił, mimo iż usilnie starał się tego nie pokazywać.
Westchnąłem, a następnie zerknąłem ponad jego ramieniem na zaparkowanego przy ulicy Mustanga.
– Masz mocną głowę, nie? – zapytałem nagle, przez co zmarszczył z lekkim niezrozumieniem brwi. – Do alkoholu?
– Tak? – bardziej zapytał, niż stwierdził.
– To dobrze – skinąłem głową. – Chodź ze mną.
Nic więcej nie mówiąc, odwróciłem się, a następnie wszedłem w głąb domu. Wiedziałem, że go zdezorientowałem, ale musiałem załatwić to prawidłowo. Słyszałem, jak zamknął za sobą drzwi, gdy wszedłem do salonu i podszedłem do długiego barku obok telewizora. Bez zastanowienia go otworzyłem i wyciągnąłem pełną butelkę whisky. Na szczęście zrobiłem zapas. Wraz z nią złapałem czystą szklankę i ponownie odwróciłem się w jego stronę. Brunet stał w progu wejścia do pomieszczenia, spoglądając na mnie z dezorientacją.
– Siadaj – powiedziałem, wskazując na jedną z kanap.
– Co się dzieje? – zapytał nieufnie, a jego głos stał się niższy i bardziej zachrypnięty. Pokręciłem głową.
– Zaufaj mi – mruknąłem.
Podszedłem do sofy, a następnie usiadłem na niej, odstawiając butelkę i szklankę na stolik. Sprawnie odkręciłem zakrętkę, po czym skupiłem wzrok na szkle, zalewając je bursztynowym płynem niemal do samego końca. W tym samym czasie, lekko zdezorientowany Shey podszedł bliżej i zajął miejsce na kanapie naprzeciwko mnie. Czułem na sobie jego przerażająco zimny wzrok, gdy odstawiłem butelkę na blat, a następnie podsunąłem w jego stronę pełną szklankę. Uniosłem na niego wzrok, gdy brunet spojrzał najpierw na mój prezent, a następnie na mnie. Zmarszczył lekko brwi, patrząc na mnie jak na idiotę.
– W głowie ci się już całkowicie poprzestawiało? – burknął, opierając łokcie o swoje kolana. Wskazał palcem na alkohol, a następnie splótł razem swoje dłonie. – Twoja siostra stała się abstynentką, a ty alkoholikiem? – prychnął kpiąco, na co pokręciłem głowią, nie podzielając jego dobrego humoru.
On jeszcze nie wiedział.
– Uwierz mi na słowo – mruknąłem grobowym tonem, przybierając taką samą pozycję, jak chłopak. – Przyda ci się.
Jego mina nieco spoważniała, gdy posłał mi piorunujące spojrzenie. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale moja mina mówiła jasno, że bez tego się nie obejdzie. Przewrócił więc oczami, a następnie chwycił szklankę i jednym haustem opróżnił jej połowę. Skrzywił się delikatnie z niesmakiem, spoglądając z obrzydzeniem na bursztynowy płyn.
– Dlaczego to jest takie paskudne? – mruknął jeszcze bardziej ochrypniętym głosem, po czym odstawił szkło na blat. Przełknął ślinę z odrazą i pokręcił głową.
– Prawda? – zaśmiałem się blado. – A to gówno kosztuje trzysta dolców – bąknąłem.
– Skoro już mnie otrułeś, możemy przejść do konkretów? – zapytał nonszalancko. – Gdzie Victoria?
Westchnąłem cicho, spoglądając w jego czarne tęczówki. Zastanawiałem się, jak ubrać w słowa to wszystko, co chciałem mu przekazać, ale alkohol w moich żyłach wcale mi nie pomagał. Może to nie było najlepszym pomysłem, ale jedynym, na jaki wtedy wpadłem. Mimo wszystko lubiłem tego chłopaka i nie chciałem, aby przechodził przez ten cały syf przez niewiedzę. W przeciwieństwie do reszty, jego relacja z Victorią była dużo bardziej złożona i głębsza. Żałowałem trochę, że nikt mu o tym nie powiedział. Że Luke mu tego nie przekazał. Wtedy mógłbym uniknąć kolejnego ciosu bliskiej mi osoby. Byłem tylko człowiekiem i czasem brakowało mi odwagi. Jednak aby ruszyć dalej, czasem trzeba było się zatrzymać.
– Theo – mruknął nieco ostrzej, patrząc na mnie ponaglająco. Westchnąłem ciężko, zawieszając zmęczone spojrzenie na jego twarzy.
– Słuchaj, wiem, że tego, co było... co jest między wami, nie pojmie nawet najbardziej złożony mózg w Ameryce – zacząłem w końcu, czując mrowienie w dłoniach. – Macie tę swoją popieprzoną relację, której nawet nie zamierzam rozpracowywać, bo wiem, że poddałbym się na starcie. I wiem również, że w jakiś sposób, Victoria jest dla ciebie ważna. Uwierz, że ty dla niej również – kontynuowałem, na co parsknął kpiącym śmiechem.
– Bawisz się w ojcowskie pogadanki? – sarknął nieco jadowicie, ale zignorowałem to.
– Tylko musisz wiedzieć, że nie jest już jak cztery lata temu – mruknąłem, na co jego twarz znów spoważniała. – Victoria już nie jest tą samą osobą, bo wydarzyło się wiele rzeczy, które musiały ukształtować jej myślenie i sposób zachowania w nieco inną stronę. I nie jest to niczyja wina.
– Theo, o czym ty pieprzysz? – westchnął, mając wyraźnie dość mojego monologu. Znów wsadził ręce do kieszeni spodni, z niezainteresowaniem spoglądając na schody. – Jest u siebie? – zapytał, wcale mi tym nie pomagając. Zacisnąłem lekko szczękę, czując, że będzie to trudniejsze, niż przewidywałem.
– Kocham ją. Bardziej, niż cokolwiek innego na świecie – powiedziałem szczerze, przez co znów na mnie spojrzał, a zmarszczka na jego czole nieco się pogłębiła. – Jest dla mnie najważniejsza. Prawdopodobnie już zawsze będzie. Mimo reszty rodziny i innych osób, tak naprawdę mamy tylko siebie. I uwierz, że zrobiłbym dla niej wszystko – dodałem, spuszczając wzrok na swoje blade, splątane ze sobą palce. – Ale musisz też wiedzieć, że Victoria jest jak granat. Taki wielorazowy. Raz na jakiś czas wybucha i nie patrzy na to, co jest wokół. Po prostu to niszczy, bo nie potrafi inaczej. Rozsadza w malutki pył wszystko w swoim otoczeniu. I nieważne, czy znajduje się tam ktoś jej bliski, a ten wybuch przynosi kurewsko dużo cierpienia – mój głos stał się dużo cichszy i bardziej chrapliwy. Znów niepewnie uniosłem wzrok na jego twarz. Minę miał niezidentyfikowaną, ale jego oczy zdradzały to, iż intensywnie nad czymś myślał. – Ułożyłeś sobie jakoś życie. Wyszedłeś na prostą. Zacząłeś żyć spokojnie. Bycie blisko tego granatu jest cudowne. Sprawia ci tak cholernie dużo szczęścia. Są dni, kiedy nie chcesz odchodzić chociażby na krok. Bo taka jest Victoria. Jest ciepła, dobra zdolna do poświęceń. Ale granat z naderwaną zawleczką prędzej czy później wybucha. I te wszystkie dobre chwile przestają mieć znaczenie, bo w tych chwilach czujesz tylko ból. Czasami... Czasami to wszystko nie jest tego warte, Nate.
Tchnąłem ciężko, czując nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej. Znów czułem się, jakbym tonął. Jakby ktoś uwiązał do moich stóp dwa potężne głazy, które ściągały mnie na dno. Westchnąłem ciężko, nerwowo pocierając swoje skronie. Atmosfera wokół nas znacznie zgęstniała, a jego wzrok stał się jeszcze bardziej intensywny.
– Życie z nią to właśnie życie z odwleczonym granatem przywiązanym do ręki – kontynuowałem. – Ona potrzebuje spokoju. Stabilizacji. Nie może żyć już z dnia na dzień w ciągłej ucieczce, bo to nie jest dla niej zdrowe. Nie wytłumaczę ci teraz, o co dokładniej chodzi, bo nie mam do tego prawa. To ona powinna była to zrobić i tylko do niej należy decyzja, czy kiedykolwiek się na to zdobędzie. Przykro mi, jeśli oczekiwałeś czegoś innego, ale taka jest rzeczywistość. Lubię cię. Naprawdę cię lubię, dlatego poradzę ci jedno – zrobiłem krótką pauzę, blokując z nim spojrzenie. – Wróć do swojego życia. Żyj spokojnie, ale stabilnie. Z kimś, kto nie będzie cię niszczył swoimi decyzjami.
Po moich słowach zapanowała cisza, podczas której tylko się w siebie wpatrywaliśmy. Na jego twarzy niedostrzegalna była ani krztyna typowego dla niego cynizmu czy kpiny. W tamtej chwili malowała się na niej jedynie przerażająca pustka. Kolejne sekundy wypełniane jedynie moim głośnym oddechem mijały, a ta chwila wydawała się trwać w zawieszeniu. Jak gdyby wszystko, co działo się poza tym salonem przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Ona wyjechała, prawda?
Zacisnąłem szczękę, słysząc jego wyprany z emocji głos. Zastanawiałem się, czy bardziej mnie o to spytał, czy oznajmił. W jego twarzy nie dostrzegałem żadnej emocji. Nadziei czy tej naiwności, którą miała w sobie reszta. Zamiast tego czaiło się tam coś jeszcze. Pogodzenie. Wiedział, co chciałem mu przekazać. Wiedział, że jej już przy nas nie było. Że odeszła, nie żegnając się. Nie zamierzałem nawet próbować zrozumieć tego, co musiał w tamtej chwili poczuć. Może dla reszty świata był zimnym sukinsynem, który miał w dupie cały świat, ale moja siostra była dla niego ważna. Cholernie ważna. Czasami zastanawiałem się, dlaczego tak było. Dlaczego tak cholernie mocno go do niej ciągnęło, co było widać gołym okiem. Pomimo upływu lat, to uczucie nie zgasło. Wydawało mi się, że po naszym przyjeździe jeszcze mocniej urosło. Ale Victoria już taka była. Przypominała syrenę ze starych legend. Przyciągała do siebie wyglądem, głosem, stylem, a nawet sposobem poruszania się. Była kimś, przy kim chciało się być. Niekiedy onieśmielała, czy to mężczyzn, czy inne kobiety. Była zabawna i inteligentna, a do tego piękna. Ale pod tym wszystkim siedziało wiele toksyn, których nie potrafiła wyplenić. I jak syreny pożerały rybaków i zatapiały statki, tak ona zatapiała innych ludzi.
– Wyjechała – potwierdziłem, ale chłopak już to wiedział. Przez chwilę trwał e bezruchu, aż w końcu pokiwał z pogodzeniem głową i przeniósł wzrok na coś obok nas. Dalej był tak beznamiętnie pusty i niewzruszony, choć domyślałem się, że w jego wnętrzu toczyła się wojna. – Jestem przy niej, bo ją kocham i chcę jej pomóc. Ufa mi i stara się być lepsza dla siebie i innych. I nie żałuję ani sekundy spędzonej obok niej. Nie żałuję tego, że zdecydowałem się wyjechać razem z nią. Nie żałuję tego, że jej pomagam. Ale czasami trzeba zrozumieć, że coś jest dla nas za bardzo niszczące. Nie powinieneś sobie tego robić, Nate. I wiem, że to kurewsko boli, ale taka już jest Victoria. Ona się nie żegna. Zostawia ludzi, gdy czuje, że tego potrzebuje. Odcina się, bo tak jest jej lżej. I możesz głupio łudzić się, że tym razem będzie inaczej, ale nie będzie. Bo ten granat i tak w końcu wybuchnie.
Gdy skończyłem, czułem się, jakbym właśnie kogoś zabił. I być może to zrobiłem. Tamtej nocy zabiłem Nathaniela Sheya i zrobiłem to bez ani jednego ciosu. Zabiłem go słowami, ponieważ powiedziałem głośno to, czego nie chciał słyszeć. Przed czym się wzbraniał. Jednak taka była prawda. Zasługiwał na spokojne życie, bez tego całego syfu. Ja byłem do tego przyzwyczajony. On i reszta nieszczególnie. Chłopak dalej się nie poruszał, wpatrując pusto w coś przed sobą. Nawet nie chciałem wiedzieć, o czym myślał. Jego lekko blada twarz kontrastowała z głębokimi sińcami pod oczami. Przyglądał człowieka starego. Nie wyglądał, jakby miał dwadzieścia pięć lat, a co najmniej siedemdziesiąt. Kilka kosmyków włosów opadało mu na czoło, a on sam przypominał kamień. Nawet nie mrugał. Jego ramiona nie unosiły się i nie opadały. On po prostu... egzystował.
Czułem napiętą atmosferę, jaka panowała między nami oraz to, jak mocno spięte były jego mięśnie. Jego ramiona odznaczały się pod rękawami jeansowej kurtki, a na szyi pulsowała sporych rozmiarów żyła.
– Oczywiście nie mówię ci, co masz zrobić – zaznaczyłem dobitnie. – Sam podejmij decyzję. Jednak musisz liczyć się z konsekwencjami. Żyj tak, żebyś był szczęśliwy,
– Cóż, wydaje mi się, że decyzja podjęła się sama – warknął nagle gardłowym tonem, który potrafiłby obudzić nawet kilkuletniego trupa. Spojrzałem na niego z lekką rezerwą, gdy z całkowicie wypraną z emocji miną znów na mnie popatrzył, wzruszając nonszalancko ramionami, jakby ta cała sytuacja go już w ogóle nie obchodziła. – Wyjechała. Historia się skończyła, nie? – zapytał oschle, po czym bez zastanowienia wstał na równe nogi. Obserwowałem go niepewnie z dołu, gdy zrobił kilka kroków w stronę korytarza. Gdy był już w połowie, zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię. Chwilę milczał, intensywnie nad czymś myśląc. – Ona już tu nie wróci, prawda?
– Oboje znamy odpowiedź na to pytanie – odparłem cicho.
Chłopak przez kilka sekund jedynie na mnie patrzył, po czym parsknął oschłym śmiechem, od którego bolały uszy. Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym ponownie skierował się do wyjścia. Nasłuchiwałem jego ciężkich kroków, gdy pokonał całą odległość korytarza. Przymknąłem powieki, gdy usłyszałem potężny trzask drzwi frontowych. Wydawało mi się, że wraz z nim zadrżały fundamenty. Westchnąłem ciężko, spoglądając na resztki alkoholu w szklance. Wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie należeć do najprzyjemniejszych, ale nie widziałem innego wyjścia. Musiał wiedzieć i przejrzeć na oczy. Przez chwilę siedziałem w ciszy, wsłuchując się w swój nierówny oddech, aż w końcu zerknąłem na telefon stacjonarny umieszczony na wysokim stoliku obok kanapy. Po chwili zastanowienia, chwyciłem słuchawkę i zacząłem wpisywać dobrze znany mi numer, który pamiętałem nawet po upływie czterech lat i z alkoholem płynącym w żyłach.
Przytknąłem urządzenie do ucha, mając nadzieję, że właścicielka telefonu jeszcze nie spała. Przymknąłem powieki i wbiłem się w oparcie mebla, zaciskając kciuk i palec wskazujący na nosie. Trzeci sygnał urwał się w połowie, a po chwili usłyszałem ten znany mi ton, który automatycznie spowodował, iż poczułem to znane, rozlewające się ciepło w moim wnętrzu.
– Tak? – cichy głos Jasmine przyjemnie koił moje nerwy i powodował lekki uśmiech na mojej twarzy. Niesamowitym było to, że wystarczyło jedno jej słowo, aby wszystko wokół znów nabrało barw.
– To ja – mruknąłem cicho. Słyszałem jej ciche westchnięcie.
– Coś się stało? – zapytała niemal od razu nieco zaniepokojona. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Uwielbiałem, gdy pokazywała tę swoją troskę, której miała w sobie tak cholernie dużo. Może dla innych była bezuczuciowa i nieprzyjemna, ale tak naprawdę była jedną z najbardziej ciepłych osób, jakie dane było mi poznać.
– Nate u mnie był. Powiedziałem mu prawdę – mruknąłem, na co odpowiedziała mi ciężka cisza. Przez kilka następnych sekund słyszałem jedynie jej ciężki oddech, a następnie ciche przeklęcie pod nosem.
– Jak zareagował? – zapytała, choć coś w jej głosie zdradzało mi, że znała odpowiedź.
– Nie najlepiej – odpowiedziałem szczerze.
– A ty jak się czujesz? – zapytała. Parsknąłem blado na jej pytanie, wzruszając ramionami, choć nie mogła tego zobaczyć.
– Okropnie – przyznałem szczerze. Nie miałem już siły na udawanie. Poza tym i tak nie potrafiłem jej okłamać. Zawsze wiedziała, gdy mówiłem jej nieprawdę. Czasami było to aż przerażające. To, że znała mnie na pamięć. – Ale postaram się to jakoś poukładać.
– Przyjechać?
Uśmiechnąłem się na jej propozycję. Chciałem tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Znów poczuć ją przy sobie. Poprzednia noc była jedną z najlepszych, jakie przytrafiły mi się w Culver City. Czułem się po prostu dobrze, gdy kilka godzin spędziliśmy na bezsensownym jeżdżeniu po mieście. Nie robiliśmy zbyt wiele. Rozmawialiśmy. Przegadaliśmy całą noc, słuchając kolejnych piosenek, które cicho pobrzmiewały w radiu. Wydawało mi się, że przez ten czas opowiedzieliśmy sobie wszystko, co działo się u nas przez te cztery lata. Dużo się śmialiśmy. Nie rozmawialiśmy o rzeczach złych i ciężkich. Po prostu przy sobie byliśmy. Uwielbiałem ją. Uwielbiałem każdy fragment jej ciała i duszy. To, jak ciepła była i jak cholernie mocno dbała o swoich bliskich. To, jak dbała o mnie. Jak strasznie starała się pomóc mi pozbierać się po tych wszystkich informacjach, jakie przekazała nam Arabella. Nie robiliśmy niczego więcej. Nie zbliżyliśmy się do siebie w żaden fizyczny sposób, ale pomimo tego czułem się wtedy jak najszczęśliwszy człowiek w Ameryce. Gdy wiedziałem jej uśmiech. Gdy obserwowałem blond loki opadające na jej smukłe ramiona. Gdy słyszałem jej zachrypnięty od wielogodzinnego mówienia głos i śmiech.
I oddałbym wszystko, aby znów poczuć to samo, jednak wiedziałem, że pewne rzeczy musiałem przepracować w samotności. Taki już miałem charakter. Musiałem odespać, odświeżyć głowę i obmyślić jakiś plan. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że w tym samym momencie ktoś potrzebował jej dużo mocniej, niż ja.
– Muszę pobyć sam przez kilka dni – powiedziałem spokojnie, ponieważ wiedziałem, że dziewczyna to zrozumie. – Poukładam to sobie jakoś. Wydaje mi się, że teraz powinnaś być przy Sheyu.
– Nigdy nienawidziłam tej twojej natury samotnika – mruknęła, na co słabo się uśmiechnąłem.
– Uwielbiałaś ją – droczyłem się. Byłem pewny, że po moich słowach przewróciła oczami.
– Wiesz, że gdybyś potrzebował czegokolwiek, masz się odzywać, jasne? – nakazała swoim władczym tonem, przez co pokręciłem z politowaniem głową.
– Jasne.
Z tym słowem odsunąłem telefon od ucha, a następnie wcisnąłem czerwony przycisk. Odetchnąłem cicho, przez dłuższą chwilę przypatrując się czarnemu urządzeniu. Bezwiednie odrzuciłem je na bok i ukryłem zmęczoną twarz w dłoniach. Z cichym jękiem opadłem plecami na miękką kanapę.
– Victoria, coś ty najlepszego narobiła?
***
Nie wiem, kiedy zleciało te kilkanaście dni. Nim się obejrzałem, był już wtorek, a do świąt zostało coraz mniej czasu. Musiałem przyznać, że przez ten czas uporządkowałem sobie wiele rzeczy w głowie i nieco ogarnąłem. Po pierwsze, nie tknąłem już ani mililitra ohydnej whisky, po której miałem chyba największego kaca w swoim życiu. Wybrałem krótkotrwałą abstynencję i okazjonalne picie piwa do kolacji. Skłamałbym mówiąc, że nie czułem się dziwnie. Mieszkałem ze swoją siostrą całe życie, toteż nagła zmiana w postaci samotności była dla mnie lekko dekoncentrująca. Przyłapywałem się na tym, iż często wołałem jej imię, ponieważ zapominałem, że już jej nie było. Dopiero po chwili orientowałem się, że zostałem sam. Przez pierwsze trzy dni nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Kręciłem się z kąta w kąt, starając się zająć czymś myśli, ale zdawało się to na marne.
Zmianę przyniósł czwarty dzień. Nie mogłem spać. Całą noc myślałem nad tym, co miałem dalej robić. W końcu pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Victoria nie zadzwoniła ani razu, a i ja nie miałem zamiaru. Kilka razy próbowałem dodzwonić się do Ericka, ale za każdym razem zbywała mnie automatyczna sekretarka. Nie martwiło mnie to jakoś zbytnio, ponieważ wiedziałem, że mężczyzna dobrze się nią zajmie. Była dla niego jak przyszywana córka i to on załatwiał jej lekarzy, więc wiedziałem, że była w dobrych rękach. Cieszyłem się również z tego, że Kot znów mógł mieć któreś z nas przy sobie. Oczywiście, że się martwiłem. Byłem przyzwyczajony do tego, że to ja przypominałem o jej lekach i terapiach oraz obserwowałem jej stan zdrowia, ale moja duma nie potrafiła wystawić ręki na zgodę. Chciałem, aby to w końcu Vic wzięła odpowiedzialność za swoje wybory i poszukała ze mną kontaktu. Niestety, przez kilka kolejnych dni kontakt nie nadszedł. Może i było to drażniące, ale niemyślenie o tym szło mi coraz lepiej.
Nie podjąłem jeszcze decyzji do tego, czy chciałem na stałe zostać w Culver City. Na razie wszystko stało w miejscu. Pracowałem zdalnie, co było dla mnie najlepszą opcją. Nie wychodziłem zbytnio z domu, chyba że na zakupy. Jasmine i reszta uszanowali mój chwilowy brak kontaktu, ponieważ nikt mi nie przeszkadzał, za co byłem bardzo wdzięczny. Zastanawiałem się, jak sobie radzili. Miałem nadzieję, że nie zabolało ich to za mocno. Było dobrze. W mojej głowie nie było już chaosu, a ja doszedłem do logicznych wniosków, które mnie usatysfakcjonowały.
Było wtorkowe popołudnie, gdy jadłem swój obiad w salonie, oglądając pierwszą część Shreka. Z zadowoleniem zajadałem makaron ze szpinakiem, śmiejąc się pod nosem z dialogów bohaterów, które i tak znałem już na pamięć, gdy nagle ktoś trzy razy zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Nie miałem czasu nawet na to, aby się zastanowić, gdy usłyszałem, jak drzwi frontowe otworzyły się z hukiem.
– Wstawaj, śpiąca królewno! – ktoś wrzasnął i bez problemu rozpoznałem w tym głos Chrisa. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy chłopak z szerokim uśmiechem wpadł do mojego salonu w swoim kwiecistym garniturze i białej, prześwitującej koszuli.
– Co ty tu, kurwa, robisz? – wybełkotałem z ustami wypchanymi makaronem. Zmarszczyłem twarz, patrząc na niego jak na idiotę.
Jednak moje zszokowanie osiągnęło zenitu, gdy zaraz po nim, do mojego salonu, jak gdyby nigdy nic, weszła cała reszta. Z całkowitą konsternacją i widelcem zawieszonym w powietrzu w połowie drogi do moich ust, wpatrywałem się w wesołą, rozgadaną gromadę. Matt wraz ze Scottem z zadowoleniem nieśli ogromne reklamówki pełne butelkowego jak i puszkowego piwa. Żartując z czegoś i głośno się śmiejąc poszli do kuchni. Wychyliłem się na swoim miejscu, aby zobaczyć, jak odstawili torby na kuchenny blat. Bez pytania otworzyli lodówkę, a następnie zaczęli układać w niej alkohol, wyżerając w międzyczasie resztkę mojego makaronu. W tym samym czasie Luke wniósł sześć dużych pizz, przez co prawie nie widziałem jego twarzy.
– Postaw to na stole w jadalni – nakazała Mia, grzebiąc coś w swoim telefonie. Chłopak skinął i wykonał jej polecenie.
– Muszę kupić nowe rękawiczki – mruknął Cameron, oglądając skórzany materiał. Chris, który stał obok, zerknął na nie, a następnie na twarz chłopaka. Na jego usta wstąpił lekki uśmieszek.
– Przecież dostałeś ode mnie ostatnio nowe w prezencie razem z tym szalem – odpowiedział, na co Wilson uniósł brwi i spojrzał w jego oczy.
– Wiesz, że nie lubię różowego – odpowiedział zdawkowo, unosząc brew, na co Adams przewrócił oczami.
– Powinieneś. Ciągle chodzisz w tym czarnym. Depresji można przez ciebie dostać – zakpił, na co Cameron posłał mu krzywy uśmiech.
– W tym mieście nie ma ani jednego dobrego baru sushi – powiedziała ze złością Laura, przeglądając jakąś broszurę z tajskim żarcie. – Marynowane krewetki? Dobre sobie.
– Ale ten makaron to masz zajebisty! – krzyknął z kuchni Matt, wystawiając w moją stronę kciuk w górę. – Musisz dać przepis – Scott pokiwał głową na znak zgody w tym samym czasie, w którym do domu wszedł jak zwykle niewzruszony Shey. Obejmował ramieniem Jasmine, która z założonymi na piersi rękoma sprawdzała coś w swoim telefonie.
– O, Shrek? – mruknął zadowolony Luke, jedząc już jeden kawałek pizzy, na co Roberts zganiła go wzrokiem. – Zajebiście.
Przez pierwszych kilka sekund jedynie na nich patrzyłem, zastanawiając się, co się właśnie działo. Czułem się jak w jakimś pieprzonym filmie, bo to wszystko było zbyt irracjonalne. Gdy odzyskałem świadomość, pokręciłem głową, a następnie pomrugałem gwałtownie powiekami.
– Chwila, chwila, chwila! Stop! – zawołałem, aby przekrzyczeć jakoś harmider. Wszyscy zamilkli skupiając na mnie swoje spojrzenie, gdy odstawiłem talerz na stolik, a następnie wstałem na równe nogi. – Co wy tu, do cholery, robicie?
– Cóż – mruknęła Laura. – Wpadliśmy z odwiedzinami.
– I mamy browce! – zawołał Donovan, zapychając swoje usta makaronem. Moore przewróciła oczami i wzrokiem powróciła do mnie.
– Już najwyższy koniec tego samotnego siedzenia – wyjaśniła. – Dawno nie spotkaliśmy się tak po prostu, aby spędzić ze sobą trochę czasu. Doskonale wiemy, że wszystkim nam się to przyda.
Spojrzałem na nią z powątpieniem, przez co Mia przewróciła oczami.
– Dobra, każdy wie jak jest – powiedziała z lekkim niezadowoleniem. – Victoria wyjechała. Jej sprawa, ale ty zostałeś. Nie mamy zamiaru się od ciebie odciąć tylko dlatego, że jesteś jej bratem. I ty również nie powinieneś – wskazała na mnie palcem.
Popatrzyłem niepewnie na ich twarze, czując lekkie zdziwienie. Oni również musieli to przegadać i poważniej się nad tym zastanowić. Z jednej strony byłem im wdzięczny za to, że mimo wszystko dalej ze mną byli, ale z drugiej poczułem lekkie ukłucie żalu. To wszystko mogło wydawać się dobre i idealne, ale w tym wszystkim brakowało jednego ważnego elementu, a mianowicie Victorii. To ona była naszym pieprzonym klejem i bez niej było to po prostu dziwne. Musiałem przyznać, że poczułem zdziwienie, iż nawet Nathaniel zdecydował się przyjść. Nawet nie chciałem wiedzieć, ile czasu musieli go przekonywać. Zastanawiałem się, jak odreagował po naszej ostatniej rozmowie, ale wydawał się aż nadto spokojny i opanowany. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a oczy pozostały jak zwykle puste i bez wyrazu. Jasmine stojąca obok niego, posłała mi delikatny i nieco uspokajający uśmiech. Dała mi tym samym znak, iż wszystko było w porządku.
Westchnąłem cicho i poważniej się nad tym zastanowiłem. Może to nie był taki zły pomysł? W końcu dlaczego mieliśmy rezygnować z dobrej zabawy i swojego życia przez to, że ona tak postanowiła. I choć czułem, że dalej to w nich siedziało i mieli jej to za złe, obrali podobne podejście, co i ja. Odrzucenie. Odrzucenie tych paskudnych myśli. Z lekką rezerwą spojrzałem na ich twarze, gdy wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem i lekkim napięciem, jakby czekali na moją reakcję. Nie przedłużając, przewróciłem oczami, a następnie popatrzyłem w kierunku Matta i Scotta.
– Nie wyżryjcie wszystkiego – rzuciłem, powodując tym samym uśmiechy i rozluźnienie reszty. Znów powrócił hałas i rozgardiasz.
Jasmine odsunęła się od Nate'a, który podeszła do kuchni, a następnie skierowała się w moją stronę. Uważnym wzrokiem zlustrowała moje ciało okryte czarnymi dresami i tego samego koloru bluzą z kapturem, po czym spojrzała na moje włosy.
– Nie masz w domu szczotki? – zakpiła, na co uniosłem kącik ust, wkładając ręce do kieszeni.
– Wolę naturalne ułożenie – odparłem równie drażniąco, na co przewróciła oczami i wyminęła mnie. Obserwowałem, jak opada na jeden z foteli, z niewzruszeniem zarzucając swoje długie nogi na jeden z podłokietników.
Jak ja ją uwielbiałem.
Reszta również zajęła się zajmowaniem swoich miejsc. W pewnym momencie Matt ze Scottem przynieśli piwa. Gdy chciałem otworzyć puszkę, mój telefon leżący na stoliku kawowym zaczął dzwonić. Spojrzałem na niego, gdy Parker bez słowa go chwycił, a następnie rzucił w moim kierunku. Sprawnie go złapałem, a w żołądku poczułem bolesny skurcz, gdy ujrzałem nazwę kontaktu. Uśmiech spełzł mi z warg, a znajome podenerwowanie oblało moje ciało. Zagryzłem wnętrze policzka, a następnie, aby nie wzbudzać podejrzeń w reszcie, przybrałem niewzruszoną minę i odebrałem.
– W końcu się odezwałeś – powiedziałem na pozór wesołym tonem, przykładając telefon do ust. Po drugiej stronie usłyszałem gardłowy śmiech mężczyzny.
– Mówiłem ci, że przez dwa tygodnie nie będę dostępny – odparł Erick, na co zmarszczyłem brwi. – Jak tam u was? Dajecie sobie jakoś radę w Culver City? Czy może... – zaczął, ale mój mózg zaczął pracować już na pełnych obrotach.
– Czekaj, co? – przerwałem mu poważnym głosem, odkładając nieotwarte piwo na stolik. Odwróciłem się tyłem do wciąż rozgadanej reszty, robiąc kilka kroków w kierunku schodów. – Dlaczego nie byłeś dostępny?
– Przecież już dawno ci mówiłem, że na dwa tygodnie jadę do Nowego Jorku na zlot lekarzy – przypomniał mi, zdziwiony moim zdezorientowaniem. – Mówiłem wam, że na ten czas oddaje Kota do psiego hotelu. Zapomniałeś?
Poczułem się, jakby ktoś dał mi w twarz. Rozszerzyłem oczy, przykładając dłoń do czoła. Moje nogi zrobiły się nagle jak z waty, a w gardle mi zaschło. Całkowicie o tym zapomniałem. Dopiero podczas tej rozmowy, przypomniałem sobie, że już kilka tygodni wcześniej Erick wspominał o swoim kilkunastodniowym wypadzie do Nowego Jorku. Mówił, że wtedy mógł nie odbierać, ponieważ miał być dość zajęty i mieć problemy z zasięgiem. Nie miałem jednak pojęcia, że było to w tym samym czasie, w którym Victoria wróciła do Lewiston.
– Czekaj, czekaj – powiedziałem, a mój oddech nieco przyspieszył. – Nie ma cię w Maine?
Gdy tylko to powiedziałem, rozmowy za moimi plecami nagle ucichły. Czułem na swoich plecach ich palące spojrzenia, ale nie miałem czasu, aby się tym przejmować. W duchu błagałem, aby moje przeczucia okazały się błędne. Byłem pewien, że Erick był razem z nią.
– Od dwóch tygodni mnie tam nie ma – mruknął. – Dopiero dziś o dwudziestej mam samolot powrotny.
I to było jak uderzenie obuchem w głowę. Zastanawiałem się, jakim cudem jeszcze stałem o własnych siłach. Mrożące zimno zalało moje ciało, gdy kolejne myśli i złe przeczucia zaczęły wdzierać się do mojej głowy. Wiedziałem, że mężczyzna przechodził właśnie to samo, ponieważ jego oddech stał się cięższy i bardziej urwany.
– Theo, co się dzieje? – zapytał poważnie.
– Victoria wróciła do Maine – powiedziałem ledwie słyszalnie.
– Co? – zapytał zszokowany. – Bez ciebie?
– Byłem pewny, że ty tam jesteś i się z tobą skontaktowała – rzuciłem z rosnącą paniką w głosie. Nerwowym ruchem przejechałem palcami po swoich roztrzepanych włosach, czując coraz większą gulę, jaka osadziła się w moim gardle.
– Dzwoniła do ciebie? – zapytał.
– Nie – odpowiedziałem ledwo słyszalnie, a kiedy dotarła do mnie powaga sytuacji, spojrzałem pusto przed siebie. – O mój Boże.
– Bez paniki – powiedział na pozór spokojnie, ale wiedziałem, że był równie zdenerwowany co i jak. – Spróbuj się z nią skontaktować, a jeśli nie dobierze, zacznij dzwonić po jej znajomych. Zadzwoń też do jej terapeutki. Ja spróbuję przebukować lot na wcześniejszy – zarządził, kiedy ja miałem coraz większą trudność z oddychaniem. – Spokojnie, Theo. Nic się nie dzieje. Jest dobrze. Znasz ją. Jest odpowiedzialna i bierze leki. Wszystko będzie dobrze. Zarezerwują ci najszybszy lot z LA do Lewiston.
Pokiwałem głową, choć nie mógł tego widzieć. Chciałem w to wierzyć. Chciałem mieć pewność, że moje czarne scenariusze i wizje były tylko wytworem mojej wyobraźni i nie miały niczego wspólnego z rzeczywistością. Jednak nic nie mogłem poradzić na to, że coraz większa panika i stres zaczęły rosnąć w moim ciele. Nerwowo oddychałem, zaciskając palce na swoich włosach. Erick rzucił jeszcze kilka pocieszających słów, a następnie rozłączył się. Całe moje ciało skostniało. Z trudem oderwałem telefon od swojego ucha, nie kontrolując już ruchów, które wykonywałem. Nie czułem własnych kończyn i narządów. Wokół mnie była pustka, a pulsujący ból głowy powodował mroczki przed oczami. Wiedziałem jednak, że musiałem działać jak najszybciej, toteż bez chwili wahania wybrałem numer mojej siostry.
– Theo, co jest? – zapytała za mną zaniepokojona Mia. Słyszałem jej głos tak, jakby oddzielała nas gruba szyba. Jak gdybyśmy nie byli w tym samym pomieszczeniu. Wszystko było zacienione i zagłuszone.
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego wsłuchiwałem się w kolejne sygnały, modląc się w duchu o to, aby odebrała. Abym usłyszał jej głos i wiedział, że wszystko było dobrze. Duma nie była już ważna. Zeszła na daleki plan. Zastąpiła ja troska i rosnące przerażenie o to, co mogło się z nią dziać.
– Kurwa mać – zakląłem szpetnie, gdy usłyszałem jej pocztę głosową. Nie było to dobrym znakiem.
– Theo, o co, kurwa chodzi? – warknęła dużo mniej miło Roberts.
Wypuściłem z siebie świat powietrza, nerwowo drapiąc się po karku. Zacisnąłem palce drugiej dłoni na telefonie, a następnie powoli odwróciłem się w ich stronę. W głowie zacząłem układać plan działania, wiedząc, że czas grał w tym wszystkim kluczową rolę. Rozbieganym wzrokiem spojrzałem na ich twarze i mój widok musiał ich nieźle zmartwić, ponieważ wyczułem zmianę ich postawy. Nie byli już tak weseli i rozgadani. Obserwowali mnie z wyraźnym zmartwieniem i nawet niezainteresowany do tej pory Nate, wydawał się dziwnie przejęty. Przełknąłem ślinę, aby zwilżyć suche gardło i spojrzałem wprost w oczy Mii.
– Zadzwoń do niej – powiedziałem cichym i ściśniętym tonem, kiwając głową. Jej twarz wyrażała jeszcze większe skołowanie.
– Co? – zapytała głupio. – Do kog...
– Do Victorii – rzuciłem głośniej, na co popatrzyła na mnie tak, jakbym co najmniej ją spoliczkował. – Spróbuj się do niej dodzwonić. Wszyscy próbujcie – zdecydowałem, patrząc na resztę. Wpatrywali się we mnie tak, jakby co najmniej zobaczyli przybysza z innego wymiaru.
– Theo, co ty? – chrząknęła Mia nieco niekomfortowo. – Zapomniałeś, co...
– Weź ten pieprzony telefon i dzwoń! – krzyknąłem, tracąc coraz bardziej cierpliwość. Blondynka rozszerzyła oczy na mój wybuch, dokładnie jak skonsternowana reszta, jednak w oka mgnieniu chwyciła swojego iPhone'a. – Wszyscy dzwońcie. Na zmianę. Może od kogoś z was odbierze – zarządziłem, w międzyczasie szukając odpowiedniego numeru na swoim telefonie. Moje dłonie trzęsły się, co nieco utrudniało mi zadanie. Uniosłem wzrok na Sheya, który dalej trwał w tej samej pozycji. – Ty też dzwoń. Może jak zobaczy twój numer, to odbierze.
– Theo, co się, kurwa dzieje? – powiedział zestresowany Chris, ale również wziął do ręki swój telefon. Byłem wdzięczny za to, że każdy, prócz Sheya, to zrobił. Mia już przykładała swój do ucha, zapewne czekając na jakikolwiek odzew, podczas gdy ja wybrałem numer Sylvii. Nie odpowiedziałem. Nie miałem na to czasu. Błagałem w myślach, aby kobieta nie miała żadnej sesji i mogła odebrać.
– Tak, Theo? – odetchnąłem z niemałą ulgą, słysząc ciepły głos psychoterapeuty mojej siostry. Znów odwróciłem się plecami do reszty, zaciskając swoje palce na włosach. Moje dłonie zaczęły się pocić, a na plecach czułem nieprzyjemne dreszcze.
– Cześć, Sylvia – przywitałem się, starając się, aby mój głos nie zadrżał. – Słuchaj, dzwonię w ważnej sprawie. Czy Victoria była może u ciebie?
– Victoria? – zdziwiła się. – Wróciła już z Kalifornii?
I gdy tylko to usłyszałem, przymknąłem powoli powieki, czując się, jakby ktoś uderzył mnie prosto w mostek. Zerknąłem przez ramię na Mię, która pokręciła głową, dając mi tym samym znak, iż Victoria nie odebrała. Moje złe przeczucia zaczęły się pogłębiać i coś podpowiadało mi, że niestety stało się najgorsze. Bezwiednie odsunąłem telefon od ucha, rozłączając się bez żadnego pożegnania. Nie miałem na to czasu. Wybrałem kolejny numer, w międzyczasie kierując się w stronę schodów.
– Theo, przysięgam, że jeśli zaraz nie powiesz, o co, kurwa, chodzi to będziesz zbierał zęby z podłogi – warknął niemiło Chris, zakładając ręce na piersi. Spojrzałem na nich mimochodem, zaczynając wchodzić po stopniach.
– Muszę wracać do Maine – powiedziałem, co wywołało w nich jeszcze większe zdziwienie. – Victoria, odkąd wyjechała, ani razu się nie odezwała. Nie chodzi na terapię.
– Terapię? Jaką terapię? – wyjąkała Laura, marszcząc brwi.
Odetchnąłem cicho, robiąc krótką przerwę i spoglądając na ich niczego nieświadome twarze. Jeszcze nie wiedzieli, jaka była prawda.
– Victoria jest chora. Poważnie chora.
Usta Laury lekko się rozchyliły, gdy spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale ja nie miałem czasu, aby się tym przejmować. Odwróciłem głowę i szybko pokonałem ciąg schodów, przeskakując po trzy stopnie. Gdy byłem już pod drzwiami swojej sypialni, usłyszałem znajomy, dźwięczny głos.
– Cześć, Theo – mruknęła Hannah. – Co tam? – zapytała.
– Cześć – odpowiedziałem. – Mam szybkie pytanie. Czy widziałaś się może z moją siostrą?
Hannah była jej dobrą koleżanką i razem pracowałyśmy. Miałem nadzieję, że może wiedziała, co się z nią działo. W tym samym czasie wszedłem do swojego pokoju i podszedłem do szafy. Wyciągnąłem z niej dużą walizkę i rzuciłem ją na podłogę.
– Tak, była w firmie kilka dni temu – odparła, na co ulga oblała całe moje ciało. Miałem ochotę unosić się nad ziemią.
– Boże, jak dobrze – westchnąłem pod nosem bardziej do siebie, niż do niej. – Mówiła coś? – zapytałem, ściągając pierwsze lepsze ubrania z wieszaków i wrzucając je do bagażu. Nie patrzyłem na to, co pakowałem. Wrzucałem to, co tylko wpadło mi w ręce.
– Nic konkretnego – odparła. – No, może oprócz tego, że się zwolniła.
Zastygłem w bezruchu, a moje oczy urosły do rozmiarów piłek golfowych. Przez pierwszych kilka sekund czułem się, jakby ktoś odciął mi język.
– Co zrobiła?! – krzyknąłem, nie panując nad swoim głosem.
– No, zwolniła – odpowiedziała lekko zdezorientowana dziewczyna. – Była taka wesoła i zadowolona. Powiedziała, że musi spróbować w życiu czegoś nowego. Aż miło się na nią patrzyło. Uwierzysz, że przyniosła wszystkim szarlotkę? Nie wiedziałam, że tak dobrze piecze – mówiła niczego nieświadoma.
I wtedy wiedziałem, że moje przeczucia okazały się prawdą.
Zacisnąłem szczękę i bez słowa rozłączyłem się, a następnie rzuciłem telefon na niezasłane łóżko. Powróciłem do pakowania walizki, plącząc się szybko po pokoju. Wrzucałem tam kolejne rzeczy, co było nieco problematyczne przez fakt na to, jak mocno trzęsły się moje dłonie. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co jeszcze zrobiła moja siostra. Plułem sobie w brodę, że przez durną dumę nie skontaktowałem się z nią wcześniej. Bałem się tego, co się z nią działo. Tak, jej ataki bywały poważne, ale nigdy jeszcze nie rzuciła pracy. Jeśli była w stanie zrobić coś takiego, mogła posunąć się do wszystkiego. Wszystko zaczęło układać się niemal idealnie. Błagałem w myślach o to, abym mógł cofnąć czas i temu wszystkiemu zapobiec. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Jej nagły wyjazd. Ta durna decyzja. Mogłem przewidzieć to, że to był początek. Jak mogłem być tak głupi?
Gdy dalej się pakowałem, przeklinając samego siebie pod nosem, w progu drzwi mojego pokoju stanęła Mia wraz z Luke'iem. Czułem ich niespokojny wzrok na swoim ciele, ale nie miałem głowy, aby jakkolwiek się tym przejmować.
– Theo, czy mógłbyś nam powiedzieć, co się dzieje? – zapytała spokojnym głosem Mia.
– Nie mam czasu na tłumaczenie – odparłem. – Reszta do niej dzwoni?
– Tak – skinął głową Parker. – Nie odbiera.
– Kurwa, jak mogłem być tak głupi? – zapytałem samego siebie z niedowierzaniem. Przeszedłem do łazienki, aby zabrać z niej najpotrzebniejsze rzeczy.
– Victoria jest chora? – zapytała ponownie Mia. – Na co?
Zignorowałem ją i wróciłem do pokoju, wrzucając do walizki szczoteczkę do zębów i jeszcze kilka innych przedmiotów. Wiedziałem, że nie zabiorę ze sobą wszystkiego, ale chciałem jedynie te niezbędne rzeczy. Najchętniej pojechałbym bez niczego i najlepiej w ciągu następnych pięciu sekund. Z głośnym oddechem rzuciłem się po mój telefon, gdy przyszło mi kolejne powiadomienie.
Erick: Lot masz za niecałe trzy godziny. Wysłałem ci bilet na maila. Bądź wcześniej.
Sprawdziłem skrzynkę i pokiwałem z zadowoleniem głową. Czułem na sobie ich zaniepokojone spojrzenia, gdy wysypałem całą zawartość szuflady do dużego bagażu. Kiedy już to zrobiłem, zacząłem zapinać walizkę, co nie było tak proste, jak mi się zdawało, więc ze złością wyrzuciłem z niej kilka rzeczy. Zasunąłem suwak po czym wstałem na równe nogi. Złapałem za jej rączkę i zacząłem kierować się w stronę drzwi.
– Klucze do domu leżą na blacie w kuchni – poinformowałem Mię, spoglądając w jej oczy.
– Ale... – zaczęła, jednak nie dałem jej dokończyć.
Wyminąłem ich oboje i skierowałem się korytarzem w stronę schodów, ciągnąc za sobą walizkę. Nie dbałem o to, czy hałasowałem, gdy schodziłem z nią po kolejnych stopniach. W głowie zrobiłem listę wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy i dokumentów, a gdy zdałem sobie sprawę, że je miałem, wszedłem do salonu. Matt stał z telefonem przy uchu, co oznaczało, że zapewne dzwonił do Victorii. Gdy tylko się tam pojawiłem, wzrok wszystkich znów spoczął na mnie. Jasmine ruszyła w moją stronę w tym samym czasie, gdy ja skierowałem się do drzwi wejściowych.
– Theo, przerażasz mnie – powiedziała ściśniętym głosem. – Powiedz, co się dzieje.
– Nie mam na to czasu. Muszę zdążyć na samolot – odpowiedziałem zdawkowo.
– Poczekaj. Przemyślmy to – mamrotała nerwowo, gestykulując dłońmi. – Porozmawiajmy. Jesteś zdenerwowany.
– Muszę jechać – rzuciłem pewnie i założyłem swoje czarne Vansy.
W tym samym czasie, w którym już miałem otworzyć drzwi, do przedpokoju wszedł Nate. Jego mięśnie były spięte, a wzrok aż nadto zabójczy. W trzech krokach znalazł się naprzeciw mnie, spoglądając na mnie z góry. Wyglądał jak tykająca bomba, która w każdej chwili mogła eksplodować. Jasmine jęknęła, nerwowo się odwracając i robiąc kilka kroków, wplatając przy tym dłonie we włosy. Jego postawa przyprawiała człowieka o ciarki strachu. I wtedy już wiedziałem. Pomimo tej całej otoczki niezainteresowania i obojętności, martwił się. Martwił się cholernie mocno, bo mu na niej zależało. Bo nie chciał, aby działa jej się krzywda. I choć patrzył na mnie pustym wzrokiem, widziałem w nim zmartwienie.
Bo Nate się bał.
– Theo, o co tu, kurwa chodzi? – zapytał szeptem, ale jego głos był tak przesiąknięty zdenerwowaniem i żądzą dowiedzenia się prawdy, iż brzmiało to co najmniej tak, jakby krzyczał. Odetchnąłem głośniej i przez chwilę jedynie toczyłem z nim niemą rozmowę.
W końcu wzruszyłem powolnie ramionami, posyłając mu blady uśmiech.
– Mówiłem ci, że ten granat wybucha.
Jego oczy nieco się rozszerzyły, a on sam cofnął się o krok, wyglądając tak, jakby go zmroziło. Nie miałem czasu na nic więcej, toteż otworzyłem drzwi, w międzyczasie zgarniając z szafki klucze do Mercedesa. Ciągnąc za sobą walizkę, wyszedłem z budynku, mając nadzieję, że jeszcze nie było za późno.
Ale było.
***
Lot był długi, ale pomimo wieczornej godziny, nie czułem zmęczenia. Mimo iż obyło się bez żadnych wrzeszczących dzieci, kilka razy miałem ochotę wedrzeć się do kabiny pilotów i nakazać im zwiększyć prędkość, bo dla mnie lecieliśmy zdecydowanie zbyt wolno. Jedyne, o czym potrafiłem myśleć to Victoria. Zastanawiałem się, czy była w domu i jak mocno narozrabiała. Gdy tylko wysiadłem na lotnisku w Lewiston, od razu sprawdziłem wszystkie powiadomienia. Miałem kilka wiadomości od Jasmine, ale żadnej od Victorii. Podczas drogi taksówką do naszego mieszkania próbowałem się z nią skontaktować, ale na marne. Byłem tak zdesperowany, że zadzwoniłem nawet do Noah, ale mężczyzna aktualnie był w Waszyngtonie i nie miał żadnej wiadomości od mojej siostry. Uciąłem rozmowę w połowie, gdy zaczął o nią wypytywać, ponieważ nie było chyba na świecie drugiego takiego człowieka, który działałby mi na nerwy tak mocno.
Poczułem lekkie, bliżej niezidentyfikowane ukłucie, gdy ujrzałem znajome mi osiedle, a następnie naszą kamienicę. Pogoda jak zwykle była ponura, a słońce chowało się za chmurami. I może powinienem był poczuć jakiekolwiek miłe odczucie, widząc miejsce, w którym spędziłem cztery lata, ale w tamtej chwili jedyna emocja, jaka mi towarzyszyła, to złość. Wtedy również zdałem sobie sprawę, że to miasto kojarzyło mi się jedynie z tymi gorszymi momentami. Dotarło do mnie to, iż nie mogłem tam zostać. Nie wtedy, gdy to w Culver City czułem spokój i radość. Wiedziałem, że musiałem porozmawiać o tym na poważnie z Victorią, jednak na początku chciałem upewnić się, że było z nią w porządku.
Po kolejnych dziesięciu minutach stałem już na klatce schodowej przed drzwiami swojego mieszkania. Z uściskiem w żołądku patrzyłem to na zamek, to na pęk w swoich dłoniach. Naprawdę miałem nadzieję, że ją tam spotkam i że nie było tak źle, jak myślałem. Odetchnąłem głośno, aby nieco się uspokoić, a następnie wsadziłem klucz i przekręciłem go. Pewnym ruchem pchnąłem brązowe drewno, a moim oczom ukazało się znajome wnętrze naszego mieszkania. Jednak różniło się nieco od tego, jak je zostawiliśmy. Uchyliłem lekko wargę, robiąc kilka powolnych kroków i wchodząc tym samym do środka. Wszędzie panował istny chaos. Na stole i kanapie walały się kartki i ubrania Victorii. Na blacie kuchennym stały porozrzucane naczynia, a szafka z butami była jednym wielkim harmidrem.
Po pierwszym szoku, zabrałem walizkę z klatki schodowej i zamknąłem za sobą drzwi. Rzuciłem klucza na mały stolik i podszedłem do lodówki. Jęknąłem cicho, gdy po jej otworzeniu dostrzegłem dziesiątki talerzy wypchanych różnym jedzeniem. Naczynia prawie z niej wypadały. Wszystkie potrawy były owinięte folią i pozostały nietknięte. Od nadziewanego śliwkami indyka, po spaghetti. Westchnąłem, obserwując również dwa ciasta w blachach, stojące na płycie indukcyjnej. Z lekką obawą odsunąłem szufladę z lekami i nawet nie zdziwiło mnie to, że kolejne pudełeczka były nieruszone. Pokręciłem słabo głową. Podejrzewałem, że nie brała swoich leków, a gdy mój wzrok padł na otworzony barek i kilka pustych butelek, które leżały obok niego, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu. Bezwiednie spoglądałem na dziesiątki kartek, które walały się dosłownie wszędzie. Jak zwykle, były na nich przepisy, losowe słowa, przemyślenia, pomysły czy rysunki. Wszystko to, co już znałem i widziałem niejednokrotnie. W ciszy przeszedłem do salonu, gdzie usiadłem na białej kanapie. Złapałem kilka kolorowych, samoprzylepnych karteczek, które były poprzylepiane do stolika kawowego i zacząłem je przeglądać.
zrobić omlet na słono z pieczarkami z przepisu gordona ramsaya!!!
ADOPCJA jaszczurki. nazwać ją HAGRID, jeż też OKEJ
dwa słoiki, łyżka, magnes, metalowa miska do jajek KONIECZNIE żółta bo musi pasować do żółtek
sesja zdjęciowa z dobrym fotografem (może akty) – POSZUKAĆ!
Te i inne przypadkowe słowa nie robiły już na mnie nawet wrażenia. Zawsze to robiła. Spisywała wszystkie myśli, które przychodziły jej do głowy, a następnie ulatywały bezpowrotnie. I tak większość z nich rozumiała tylko ona, a wszystko było zapisane niedbale i nieczytelnie, ponieważ zapewne robiła to w pośpiechu. Z westchnięciem odłożyłem karteczki i wstałem z miejsca. Ruszyłem korytarzem w kierunku pokoju. Najpierw zajrzałem do mojego. Pomieszczenie pozostało nietknięte, za co byłem wdzięczny, ponieważ Victoria często lubiła w nim „sprzątać". W łazience i jej pokoju było dużo gorzej. Wszędzie walały się kosmetyki i ubrania oraz jej bielizna. Gdzieniegdzie leżały również opakowania po zużytych prezerwatywach, lubrykanty i inne zabawki. Wszystko wyglądało, jakby przeszła tam trzecia wojna światowa.
Jednak po Victorii ślad zaginął.
***
Było już po siódmej rano, gdy skończyłem składać ubrania. Zawiesiłem ostatnią sukienkę na wieszaku, a następnie zamknąłem drzwi szafy. Rozejrzałem się po jej pokoju, który był znacznie czystszy, niż wtedy, gdy go zastałem. Pościel, która gdzieniegdzie miała ślady pewnej białej, śliskiej substancji, była wymieniona, a wszystkie rzeczy wróciły na swoje miejsce. Całe mieszkanie również zostało wyczyszczone i doprowadzone do porządku. Nie miałem niczego innego do roboty, więc zająłem się sprzątaniem. I tak wiedziałem, że nie mógłbym zasnąć z myślą, iż nie było jej jeszcze w pobliżu. Niestety, nie było jej całą noc. Kilka razy próbowałem się do niej dodzwonić, ale bezskutecznie. Dzwoniłem również do jej znajomych, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie była. Wspomnienia z czasów, gdy robiła tak niemal codziennie, powróciły do mojej głowy. Miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał przechodzić przez to piekło. Ta niewiedza była najgorsza. Gdzie się znajdowała? Czy była bezpieczna? Czy może ktoś ją wykorzystywał i wciskał jej w usta coś, czego nie chciała, bo była zbyt odurzona, aby odmówić?
Zacisnąłem z całej siły szczękę, starając się on tym nie myśleć, choć było to niemalże niewykonalne. Po długim, gorącym prysznicu, który jakoś załagodził moje nerwy, przebrałem się w czyste dresy i koszulkę i zdecydowałem się, aby coś zjeść. Miałem dość szeroki wybór, więc postanowiłem odgrzać sobie risotto z kurczakiem. Już niemal skończyłem je jeść, gdy nagle usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Jak poparzony zerwałem się z miejsca i pobiegłem w ich stronę. Fala rozczarowania zalała moje ciało, gdy w progu dostrzegłem zatroskanego Ericka.
– A, to ty – mruknąłem niepocieszenie.
– Dziękuję za entuzjazm – zakpił. Odwróciłem się i znów podszedłem do wyspy kuchennej, przy której jadłem. – Jeszcze nie wróciła? – zapytał, wchodząc do mieszkania i zamykając za sobą drzwi.
– Nie – odparłem, siadając na wysokim krześle barowym. – Nie odbiera.
– Sprawdzałeś leki? – zapytał. Kiwnąłem głową, nabijając kawałek kurczaka na widelec.
– Nie brała ich – bąknąłem. Mężczyzna zaklął pod nosem, zakładając dłonie na biodrach. Na jego twarzy malowało się wyraźne podenerwowanie, gdy rozglądał się po wnętrzu mieszkania.
– Było czysto, jak wróciłeś? – zapytał, na co parsknąłem gorzkim śmiechem.
– Niedawno skończyłem sprzątać – odpowiedziałem, popijając herbatę. – Nie pamiętam, kiedy widziałem ostatnio tyle zużytych prezerwatyw – bąknąłem, na co posłał mi srogie spojrzenie. – Znowu będę musiał zanieść to jedzenie do schroniska dla bezdomnych. Przez następne pół roku tego nie zjemy – na potwierdzenie swoich słów, odłożyłem widelec na pusty talerz, czując, że dzieliło mnie jeszcze tylko ziarenko ryżu od tego, abym wybuchł. – Rzuciła swoją pracę – mruknąłem, na co mężczyzna wytrzeszczył oczy.
– Co zrobiła?! – zawołał, reagując podobnie do mnie.
– Hannah mówiła – odpowiedziałem i głową wskazałem na stosik kartek leżący na stoliku przy szafce z butami. – Pobiła swój rekord. Jest ich ze trzysta i żadna nie ma sensu – po moich słowach, mężczyzna podszedł do mebla i zaczął przeglądać bezsensowne notatki. Chwilę milczał, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
– Kiedy miała ostatni atak? – zapytał.
– Na wakacje – odpowiedziałem bez zastanowienia. Doskonale pamiętałem to, jak dała nam popalić. Przez trzy dni szukaliśmy jej w San Antonio, do którego postanowiła się wybrać, nie mówiąc o tym nikomu. – Złe dni, gdy byliśmy w Culver City.
– Jeśli nie wróci do osiemnastej, zgłosimy sprawę na policję – zadecydował, na co bez dyskusji skinąłem głową. Było już kilka takich sytuacji i prędzej czy później ją znajdowano. Miałem szczerą nadzieję, że i tym razem tak będzie. – A ty jak się czujesz?
– Lepiej nie pytaj – jęknąłem.
Następną godzinę spędziliśmy razem, rozmawiając i myśląc nad tym, gdzie mogła się udać. W pewnym momencie temat zszedł na jego zjazd lekarzy i nasz pobyt w Culver City. Oczywiście nie powiedziałem mu o całej sytuacji z Vincentem, ani wyprawą do Arabelli, a skupiłem się na tych lepszych momentach. Chcieliśmy choć przez chwilę spędzić miło czas, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, jak pozorne to było. Każdy z nas i tak myślał tylko i wyłącznie o mojej siostrze. W pewnej chwili mężczyzna dostał wiadomość. Odblokował swój telefon i spojrzał na wyświetlacz, głęboko się nad czymś zastanawiając.
– Zrobiłem coś, co może ci się nie spodobać, ale co uznałem za słuszne – powiedział nagle, unosząc na mnie wzrok. Siedział na fotelu, podczas gdy ja leżałem na kanapie, nieco przysypiając. Przekręciłem głowę i zblokowałem z nim spojrzenie, marszcząc brwi.
– Niby co? – zapytałem głupio.
Nie odpowiedział. Zamiast tego wstał ze swojego miejsca, poprawiając swoją beżową koszulę. Ze zdziwieniem obserwowałem, jak podążył w kierunku drzwi niemal w tym samym czasie, w którym ktoś głośno w nie zapukał. Zaintrygowany, jednym ruchem podniosłem się do pozycji siedzącej. Erick spojrzał na mnie przez ramię i głośno westchnął, a następnie przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi na całą ich szerokość.
Moja szczęka opadła do samej ziemi, gdy ujrzałem stojącą w progu Mię wraz z Jasmine. Obie wyglądały na osoby zdeterminowane, a po ich oczach widziałam, że nie miały zamiaru bawić się w gierki. Obie przywitały się z mężczyzną skinięciem głowy. Wcale nie wyglądał na zdziwionego ich wizytą.
– Miło mi was ponownie widzieć, dziewczęta – przywitał się i gestem ręki wskazał, aby weszły dalej.
I weszły. A za nimi cała reszta.
Jak oniemiały spoglądałem na całą dziewiątkę. Każdy witał się z Erickiem, przechodząc przez próg. Nie potrafiłem już normalnie oddychać, nie wspominając o jakichkolwiek innych czynnościach życiowych, więc tylko na nich patrzyłem z idiotyczną miną, zastanawiając się, jakim cudem znaleźli się w moim mieszkaniu. Gdy ostatnia osoba, którą był sam Shey, weszła do środka, rozglądając się w skupieniu po wnętrzu mieszkania, mężczyzna zamknął drzwi.
– Mieliście problem z dotarciem? – zapytał grzecznie, na co Mia pokręciła głową.
– Nie – odpowiedziała. – Dziękujemy za zarezerwowanie pokoi hotelowych. Są naprawdę na wysokim poziomie – dodała z uprzejmością, na co Erick delikatnie się uśmiechnął.
A następnie ich wzrok padł na mnie. Dalej nie potrafiłem zamknąć ust, ponieważ byłem zbyt zszokowany, aby to zrobić. Zastanawiałem się, czy aby na pewno nie śniłem i czy przypadkiem nie miałem jakichś halucynacji spowodowanych zmęczeniem. Jednak gdy pomrugałem, a oni dalej stali w moim salonie, wiedziałem już, że byli prawdziwi. I nie wiedziałem, co było gorsze. Spojrzałem kolejno po ich niewzruszonych twarzach, zatrzymując się dłużej na Jasmine. Wydawałem z siebie bliżej nieokreślony jęk, bo nie potrafiłem się nawet wysłowić. Blondynka wzruszyła ramionami i hardo założyła ręce na klatce piersiowej, dając mi tym samym znak, że już nie mogłem się jej wywinąć. Następnie spojrzałem na Mię, która posłała mi takie samo spojrzenie.
– Będziesz się gęsto tłumaczył – mruknęła.
Nawet na to nie zareagowałem. Zamiast tego spojrzałem na Ericka, który patrzył na mnie z lekkim speszeniem. Pokręciłem powolnie głową.
– Victoria cię zabije – podsumowałem zwięźle. Roberts prychnęła, po czym wyrzuciła ręce w powietrzu.
– Dobre sobie! – zawołała, a następnie podeszła bliżej mnie. Zdecydowanym ruchem usiadła na fotelu, który wcześniej zajmował Erick, po czym założyła nogę na nogę. – Znikasz nam bez śladu i wytłumaczenia, zostawiając nas w swoim własnym domu bez żadnej informacji. To ty powinieneś uważać, żeby nikt z nas nie zabił ciebie.
– Stary, wiem, że podobno każda rodzina jest na swój sposób popieprzona, ale wy to już inna gęstość – mruknął nagle Matt, przybierając głupkowatą minę.
– Co wy tu robicie? – zapytałem.
– Masz szczęście, że nie usunęłam numeru do Ericka – burknęła Roberts. – Po twojej spektakularnej ucieczce, zadzwoniłam do niego i zapytałam, o co chodzi, bo oczywiście, ty nie pofatygowałeś się, aby napisać durnego smsa. Nie chciał powiedzieć mi nic przez telefon, ale zaproponował, abyśmy przyjechali. Zarezerwował nam pokoje w hotelu niedaleko. Przylecieliśmy dwie godziny temu – wyjaśniła. – Może i jesteście najbardziej pokręconym rodzeństwem, jakie znam, ale jesteście też naszymi przyjaciółmi. A my wszyscy mamy dość gierek, więc grzecznie wyjaśnisz, o co tu, kurwa, chodzi.
Przez dłuższą chwile milczałem, wpatrując się w jej zdeterminowaną twarz i analizując jej słowa. Musiałem przyznać, iż byłem w ciężkim szoku. Nigdy nie sądziłbym, że rzucą wszystko i niecałą dobę później przylecą do stanu na drugim krańcu Ameryki tylko dlatego, że w się o nas martwili. I gdy zdałem sobie z tego sprawę, to znajome ciepło znów zalało mój organizm. Powolnie powiodłem wzrokiem po ich twarzach wyrażających zaangażowanie i dziwną chęć pomocy. Jednak jedna twarz znacznie różniła się od tych pozostałych. Shey nie patrzył w moja stronę. Wyglądał źle, choć podejrzewałem, że ja sam nie prezentowałem się lepiej. Gołym okiem widać było, że miał za sobą zarwaną nockę, o czym świadczyły głębokie sińce pod oczami i popielata cera. Kosmyki jego nieułożonych włosów opadały mu na czoło, a spierzchnięte usta układał w wąską linię. Nie patrzył na mnie, a wciąż rozglądał się po mieszkaniu. Stale wypatrywał czegoś w korytarzu, jak gdyby tylko czekał na to, aż któreś drzwi się otworzą. I wtedy zrozumiałem.
Szukał jej.
Miał nadzieję, że również tam była. I świadomość tego była niesamowicie bolesna. Westchnąłem cicho i spojrzałem na Ericka. Wpatrywał się we mnie tym swoim świdrującym spojrzeniem.
– Jesteś pewny? – zapytałem cicho. – To sprawa Victorii.
– Właśnie – odezwał się Chris. – Gdzie ona jest?
– Już czas – odrzekł Erick.
Skinąłem głową. Miał rację. Mimo iż przeważnie dawałem ten wybór Victorii, musieliśmy być ze sobą szczerzy. To wszystko zaszło za daleko. Powolnie wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do okna po mojej lewej stronie. Skinąłem w stronę długiej kanapy.
– Usiądźcie – mruknąłem.
Spełnili moją prośbę. Mia wygodniej usadowiła się na fotelu, a Jasmine zajęła miejsce na jej podłokietniku. Cameron wraz z Chrisem, Mattem, Scottem i Laurą usiedli na wygodnej sofie, a Luke stanął obok Sheya, który nadal wypatrywał czegoś w korytarzu. Erick oparł się tyłem o blat kuchenny, zakładając ręce na piersi. Znów zapanowała między nami pełna napięcia cisza, podczas której zastanawiałem się, jak ubrać w słowa te wszystkie myśli. Wiedziałem, że te informacje mogą ich zaskoczyć. Odetchnąłem głośno, wkładając ręce do kieszeni dresów.
– Victoria jest chora – zacząłem w końcu, na co popatrzyli na mnie z lekką obawą.
– Błagam, nie mów, że to jakiś rak, guz czy inne gówno – westchnął ciężko Adams, zwieszając głowę i chowając twarz w dłoniach. Po reakcji reszty mogłem wywnioskować, że również mieli nadzieję na to, że było to coś innego.
– Nie, to nie to – odparłem, na co wyczułem od nich wyraźną ulgę. – To inny rodzaj choroby.
– Jaki? – zapytał Matt.
– Choroba afektywna dwubiegunowa typu pierwszego – wyrecytowałem z pamięci, a samo wypowiedzenie tych słów sprawiało, że czułem się, jakbym połknął żyletki.
Choroba, która rozpierdoliła jej życie.
Po moich słowach wydawało mi się, jakby czas się co najmniej zatrzymał. Wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem, jak gdyby nie mogli pojąć tego, co do nich mówiłem. I wcale im się nie dziwiłem. Gdy się o tym dowiedziałem, moja reakcja była podobna.
– Co? – wyszeptała Mia, a jej twarz wykrzywił grymas bólu. – Choroba dwubiegunowa? U Victorii? Przecież to niemożliwe – kręciła głową.
– Poczekajcie – wyjąkał Matt, gestykulując dłońmi i szybko mrugając. – Jestem zbyt skołowany. Jaka choroba? Jaki typ pierwszy? O co chodzi?
– To zaburzenie psychiczne – odpowiedział cicho Luke, zakładając ręce na piersi. Jego mina również nie była już tak wesoła, jak zapamiętałem. – Polega na epizodach maniakalnych i depresyjnych. Występują naprzemiennie – wyjaśnił Donovanowi.
– O Boże, to jest groźne? – zapytał przestraszony chłopak.
– Nie jest, jeśli podejmie się odpowiednie leczenie i zapewni takiej osobie opiekę – wyjaśnił Erick. – Odpowiednio dobrane leki znacznie przedłużają okres remisji. To taki okres, w którym nie występują żadne epizody, a człowiek funkcjonuje normalnie – dodał, widząc jak Matt ponownie otwierał usta. – Victoria leczy się psychiatrycznie od dwóch lat. Bierze dobre leki i chodzi na terapię. Współpracuje z lekarzami, więc jej stan się nie pogarsza. Jest świadoma sytuacji i tego, że jest chora.
– Kiedy to się zaczęło? – zapytała cicho Laura.
– Kilka miesięcy po tym, jak się tu przeprowadziliśmy – odparłem, czując żółć w gardle na samo wspomnienie tych cholernych początków. – Na początku było dobrze. Szybko zaadaptowała się na uczelni. Znalazła znajomych, z którymi często gdzieś wychodziła. Wydawała się naprawdę zadowolona. To wszystko zaczęło się z czasem. Na początku tego nie zauważałem. To, że zaczęła częściej i mocniej imprezować. Wydawało mi się, że po prostu spędzała dobrze czas. Była wulkanem energii. Jednego dnia potrafiła zrobić tysiąc rzeczy, nie przestając się uśmiechać i gadać. Byłem zadowolony, bo uznałem, że pozbierała się po śmierci mamy. Cieszyłem się, widząc ją w takim stanie. Potrafiło trwać to kilka, a nawet kilkanaście dni. Jednak potem... następowały złe dni– mruknąłem, nerwowo wyginając swoje palce.
– Złe dni? – dopytała Jasmine.
– Epizod depresyjny – wyjaśnił Erick. – Victoria nienawidzi tej nazwy, więc każe mówić na to złe dni. Górką nazywa natomiast epizod maniakalny.
– Potrafiła przez kilka dni nie wychodzić z łóżka – kontynuowałem. – Nic nie jadła. Nie chciała rozmawiać. Zamykała się w swoim pokoju i wychodziła jedynie do toalety, chociaż z czasem przestała robić i to. Przez problemy z nerkami raz trafiła z tego powodu nawet do szpitala – westchnąłem, zwieszając głowę. – To też z początku nie wydawało mi się dziwne. W końcu każdy mógł mieć gorsze dni i nie był to powód do zmartwień. Jednak to wszystko zaczęło się pogarszać. Jej nastrój był niesamowicie chwiejny. Jednego miesiąca potrafiła latać pod sufitem ze szczęścia, zapisać się na jogę i trzy razy zmienić kolor włosów, a drugiego nie potrafiła podnieść łyżki do zupy. Po czasie zdałem sobie sprawę, że coś było nie tak. Potrafiła nie wracać trzy dni do domu, bo imprezowała z jakimiś obcymi ludźmi, pijąc i wciągając co popadnie. Niejednokrotnie szukałem jej po barach i klubach, gdy była totalnie naćpana i obściskiwała się z kim leci – na samo wspomnienie wzdrygnąłem się, czując ukłucie pomiędzy żebrami. – Zaczęliśmy się kłócić. Nie potrafiłem z nią porozmawiać. Potrafiła wydawać wielkie kwoty na totalnie bzdurne rzeczy. Kupowała obcym ludziom drogie prezenty i wycieczki. Przestała chodzić na zajęcia i zawaliła rok. Gdyby nie Erick, wyleciałaby całkowicie. Dlatego został jej jeszcze jeden egzamin.
– Im dłużej choroba jest nieleczona, tym epizody zdarzają się częściej i są mocniejsze – wtrącił się Erick. – Każdy przypadek choroby jest inny i zależy od pacjenta. U Victorii to epizody depresyjne były cięższe i dłuższe. Gdy nie brała leków, jej nastrój potrafił przechodzić ze skrajności w skrajność na przestrzeni kilku godzin.
– To trwało półtora roku. Nikła w oczach – wzruszyłem ramionami. – Potrafiła przez cztery dni nic nie jeść, a jedynie piła popieprzone ilości alkoholu i brała co popadnie. Schudła trzydzieści kilogramów. Wyglądała jak wrak człowieka. Po kolejnej imprezie, gdzie grubo przesadziła, wylądowała w szpitalu. Musieli podłączyć ją pod kroplówkę. Wtedy też razem z Erickiem zdecydowaliśmy, że powinna pójść na badania. Była tak wykończona, że zgodziła się bez żadnej kłótni. Sama miała tego dość – odetchnąłem, robiąc krótką przerwę. – Wtedy też stwierdzili jej chorobę afektywną dwubiegunową. Na początku było ciężko. Leki musiały ją ustabilizować, co kończyło się jej otumanieniem. Potrafiła godzinami płakać i mówić o tym, że już była zdrowa, byleby tylko przerwać terapię. Musiałem jej pilnować, gdy brała tabletki, ponieważ często próbowała wywołać wymioty, aby się ich pozbyć. Było ciężko. Kurewsko ciężko.
– Z czasem zaczęło się jej poprawiać – mruknął Erick. – Terapia jest na tyle skuteczna, na ile godzi się na nią pacjent. To nie jest przeziębienie, gdzie większość zależy od dobrego antybiotyku i przeleżeniu w łóżku. Jeśli pacjent nie będzie chciał się leczyć, leki nic nie pomogą. Zrozumiała, że jest chora. Zaczęła słuchać się lekarzy. Chodziła na każde spotkanie z psychiatrą, a później z psychologiem. Przestała pić, ponieważ wiedziała, że przez mieszanie mocnych leków z procentami traciła głowę. Podniosła się. Wróciła na uczelnię. Znalazła pracę.
– Epizody nie były już tak silne i długie. Dało się je opanować – mruknąłem.
– Co się dzieje podczas takiego epizodu manii? – zapytał zaciekawiony Donovan.
– Wszystko – odpowiedział Erick. – Zaczyna się pomału, ale rośnie w siłę. Zaczynasz czuć niepohamowane szczęście. Jakbyś ciągle brał mdma, tylko bez żadnych używek. Czujesz się silny. Myślisz, że możesz zrobić wszystko. Granice i zdrowy rozsądek przestają mieć znaczenie. Nagle możesz stwierdzić, że wyjazd na Malediwy w środku tygodnia jest genialnym pomysłem, więc bez zastanowienia kupujesz bilet. W głowie masz gonitwę myśli i milion pomysłów, ale żadnego nie potrafisz zrealizować. Stajesz się bardziej ambitny i stawiasz sobie kolejne cele, dlatego możesz nagle zapisać się na cztery całkowicie inne kierunki studiów, myśląc, że dasz radę, chociaż jest to niewykonalne. Wtedy nie myślisz logicznie, a po prostu robisz co przyjdzie ci do głowy. Szczęście szybko zmienia się w agresje. Wydaje ci się, że ktoś cię śledzi. Czujesz rzeczy, których nie ma. Dostajesz manii.
– Victoria podczas nich gotuje – wtrąciłem. – Mimo że niczego nie je, potrafi zrobić cztery różne dania na sam obiad. Nie śpi przez kilka dni, pomimo tego, że jej organizm jest wycieńczony. Spisuje wszystko, co wpadnie jej do głowy. I gdy nikt jej nie pilnuje... nie bierze leków.
– Nie rozumiem – westchnęła Mia, ukrywając twarz w dłoniach. – Przecież nigdy wcześniej tego nie miała.
– Choroba uaktywnia się najczęściej po dwudziestym roku życia – mruknął Erick. – Dokładna przyczyna jest nieznana. Może być to choroba genetyczna, a jej wywołanie następuje po jakichś specyficznych wydarzeniach. Victoria przeżyła traumę. W młodym wieku straciła obojga rodziców. Wiele czynników mogło mieć na to wpływ. Dzięki terapii ma dłuższe okresie remisji. Można jak najbardziej normalnie z tym żyć, jeśli ma się zapewnioną opiekę i słucha się lekarzy. Tak, wiele rzeczy jest utrudnionych, ale nie jest to koniec świata. Ostatni epizod maniakalny miała na wakacje.
– A depresyjny? – zapytał Luke. Spojrzałem na niego spod rzęs, po czym ciężko westchnąłem.
– Pamiętacie ostatni raz, kiedy mówiłem wam, że Victoria jest chora? Gdy jechaliśmy do klubu – zapytałem, na co skinęli głową. – To było wtedy.
– O mój Boże, przecież ona wyglądała jak wrak – powiedziała łamliwym głosem Laura, na co przytaknąłem.
– Epizod depresyjny jest wykańczający. Nie ma wtedy siły, żeby wstać. Trzeba pomóc jej nawet w myciu zębów czy skorzystaniu z toalety. Nie chce jeść ani się myć. Nie rusza się z łóżka, a jedynie leży w jednej pozycji i patrzy przed siebie. Podstawowe funkcje życiowe są niewykonalne. Wtedy musi brać więcej leków – tłumaczyłem. – Potrafi płakać przez kilka godzin, a następnie zasypiać z wycieńczenia. Potrafi rozpłakać się przy piciu wody, ponieważ nie ma siły, aby ją przełknąć. Nic nie mówi, a jedynie... egzystuje.
Kątem oka widziałem, jak oczy Mii zaszkliły się na samą wzmiankę o tym. Nie dziwiłem się jej. Słyszenie o tym było bolesne, ale zobaczenie tego na własne oczy było nieporównywalne z żadnym innym cierpieniem. Tego nie dało się opisać. Nikt nie mógł zdawać sobie sprawy, co czułem w momencie, gdy widziałem ją leżącą bez życia i skuloną pomiędzy poduszkami. Gdy musiałem na siłę wciskać jej kolejne łyżki zupy. Gdy musiałem zanosić ją do łazienki. Gdy myłem jej zęby. Nie życzyłem tego uczucia nawet najgorszemu wrogowi. Ale taka już była moja siostra. Była chora, ale chciała się leczyć, dlatego jej pomagałem. I nie żałowałem ani jednej sekundy, mimo iż tak bardzo pragnąłem zabrać od niej ten cały ból i przejąć go na siebie. Była dobra i ciepła, ale zagubiona.
– Czy to jest uleczalne? – zapytał cicho Chris. Spojrzałem po sobie z Erickiem i zacisnąłem usta w wąską linię. Chłopak nie potrzebował już odpowiedzi. Znał ją.
Wyglądali na całkowicie pokonanych. Zapewne nie tego się spodziewali. Wpatrywali się pusto przed siebie, nie potrafiąc nic powiedzieć. Mia starała się ukryć łzy, ukrywając twarz w dłoniach. Nawet Luke nic nie powiedział. Nie był już tak oceniający jak ostatnio, a w jego oczach widziałem wyrzuty sumienia. Nie miałem mu tego za złe. Jego ostatni wybuch był w pewien sposób słuszny i miał sporo racji, jednak najłatwiej oceniało się sytuacje, gdy się w niej nie uczestniczyło. Natomiast z twarzy Nathaniela nie dało się wyczytać zupełnie nic. Przypominał głaz. Wpatrywał się pusto w korytarz prowadzący do pokoi. Nie wiedziałem nawet, aby oddychał. Było mi go cholernie szkoda. Ich wszystkich. Ja do tego przywykłem, ponieważ żyłem z nią na co dzień. Oni nie mieli pojęcia. Żyli w błogim przekonaniu, że Victoria nadal była tą samą Victorią z liceum, ale prawda była taka, że wiele się zmieniło.
– Victoria potrzebuje stabilizacji – wyjaśniłem. – Żyje jej się łatwiej, gdy ma plan i wie, co ma robić. Potrzebuje nowych celi w życiu, które może spełniać. Najważniejsze jest to, że jest świadoma swojej choroby i tego, że potrzebuje pomocy. Przynajmniej wtedy, gdy bierze leki.
– Gdzie ona tak właściwie jest? – zapytał w końcu Cameron i właśnie to pytanie było kluczowe. Znów wszyscy na mnie spojrzeli w tym i sam Shey. Odchrząknąłem, zagryzając wnętrze policzka.
– Cóż, tu pojawia się problem – mruknąłem. – Nie wiemy.
– Że co? – zapytała zszokowana Mia, zrywając się ze swojego miejsca. – Jak to nie wiecie?
– Nie kontaktowała się z nikim od przyjazdu tutaj – mruknąłem.
– Podejrzewamy, że jest w trakcie epizodu manii – dodał Erick. – Nie wiemy, jak długo nie bierze już swoich leków.
– Przecież trzeba jej szukać! – zawołała dziewczyna, wyrzucając ręce w powietrzu. – A jeśli dzieje jej się krzywda? Albo wykorzystuje ją jakiś stary, obleśny dziad?! – pisnęła. Powstrzymałem chęć przewrócenia oczami i spokojnie westchnąłem, skupiając na sobie jej wzrok.
– Mia, podczas ostatniego epizodu Manii wyjechała do Teksasu i nikomu nic nie powiedziała – mruknąłem, na co rozszerzyła oczy. – Szukanie jej nie zda się na nic, bo jeśli nie chce, nikt jej nie znajdzie. Równie dobrze może być sto kilometrów stąd. Zawsze wracała sama do domu, bo tylko tu można ją znaleźć.
– Jeśli nie wróci do osiemnastej, wtedy wezwiemy policję – powiedział Erick.
– Jak możecie być tacy spokojni?! – krzyknęła, chodząc w tę i z powrotem.
– Mia, wiem, co robię. Pół Maine wie, że jej szukam. Barmani we wszystkich klubach też. Jeśli ktokolwiek ją zobaczy, da mi znać. I nie zakładaj czarnych scenariuszy.
– Nie wiem, stary – mruknął niepewnie Matt. – Mi też się to nie podoba. A co jeśli...
Urwał w pół słowa, gdy w całym pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Wszyscy jakby zamarli, wpatrując się w białe drewno. Czułem, jakby mój oddech ugrzązł w moich płucach. Iskierka nadziei znów zakiełkowała w moich żyłach. Moje narządy pulsowały w desperackim akcie oczekiwania. W końcu do moich uszu dotarł znajomy mi głos, który szpetnie zaklął. I wtedy wiedziałem, że było dobrze.
Po następnej sekundzie, drzwi gwałtownie się otworzyły, ukazując Victorię Clark w pełnej okazałości.
Miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy i śpiewać chwalebne piosenki. Na szczęście była cała i zdrowa, choć nie prezentowała się tak, jak zawsze. Dziewczyna miała na sobie czarne, przylegające do jej nóg jeansy i za dużą bluzę w kolorze szmaragdowym, która na pewno nie należała do niej. Jej włosy były całkowitym bałaganem, zaczesanym w niedbałego koka po boku jej głowy, z którego wystawały kosmyki sterczące w każdą stronę. Ku mojemu zdziwieniu, stała boso, a w dłoni trzymała małą torebkę. W pierwszej chwili nie zorientowała się, że ktokolwiek był w mieszkaniu, ponieważ zbyt mocno zajęta była walczeniem z tym, aby wyciągnąć klucz z zamka. Gdy w końcu jej się to udało, uniosła wzrok. W pierwszej chwili zmarszczyła twarz, jakby analizowała to, co się działo. Już z daleka widziałem oznaki tego, że epizod trwał już kilkanaście dni. Nawet rozmazany makijaż nie potrafił zakryć przerażających zasinień pod oczami oraz poszarzałej, niemal przezroczystej skóry.
Po kolejnych kilku sekundach, podczas których jedynie na nas patrzyła, obserwując rozbieganym wzrokiem nasze twarze, na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech. Jednak nie był to uśmiech, który lubiłem. Nie był szczęśliwy i ciepły. Nie był tym uprzejmym gestem, którym karmiła wszystkich wokół. Ten był tym, którego nienawidziłem. Maniakalnym. Szalonym i ukazującym to, że czasami moja siostra była marionetką swojego mózgu i tego pierdolonego zaburzenia. Jej popękane, wręcz sine usta rozciągnęły się na całą szerokość, pokazując tym samym białe, równe zęby.
– O mój Boże! – krzyknęła z niedowierzaniem tym pustym i całkowicie wypranym z emocji głosem, którego nie cierpiałem. – Nie wierzę.
Bez zastanowienia rzuciła na ziemię swoją torebkę i ze wzrokiem umieszczonym we mnie, zaczęła biec w moją stronę. Gdy już znalazła się naprzeciw mnie, odbiła się od ziemi, a następnie wskoczyła wprost na moje ciało. Automatycznie złapałem za jej plecy, gdy mocno objęła mnie nogami nimi w pasie. Zacisnęła swoje ramiona wokół mojego karku, z całej siły się do mnie przytulając. Z pierwszym szoku nie zareagowałem. Tak koszmarnie śmierdziała fajkami, potem, trawą i alkoholem. Jednak mimo tego, świadomość tego, iż była blisko mnie, sprawiała, że miałem ochotę dziękować bogom olimpijskim za to, że była bezpieczna. Choć wiedziałem, że przypatrywali nam się wszyscy, przymknąłem powieki i z westchnięciem ulgi również ją objąłem.
– Tak strasznie się cieszę, że do mnie przyjechałeś! – zawołała, a następnie oderwała się ode mnie i zeskoczyła na ziemię. Ponownie wyszczerzyła się w moją stronę, zaciskając swoje dłonie na moich ramionach. – Tak strasznie się za tobą stęskniłam!
Jej wygląd sprawiał, że chciało mi się płakać. Tak po prostu. Jej skóra była niemal szara, a wielkie sińce pod oczami sięgały już skroni. Oczy miała przekrwione i rozbiegane, a usta tak sine, iż kolorem przypominały fiolet. Jej ciało błagało o odpoczynek. Nawet nie chciałem wiedzieć, ile już nie spała. Włosy miała wysuszone i matowe, a policzki nieco opadnięte. Wyglądała jak całkowity wrak, mimo tego iż szybko oddychała i wciąż się uśmiechała. Jej widok bolał, bo przypominała obraz osoby złamanej. Chorej. Zniszczonej. I najgorsze w tym wszystkim były jej oczy. Nie było tam żadnego życia. Żadnej wesołej i ciepłej nuty. Brązowo-zielone tęczówki były rozbiegane i przypominały oczy szaleńca. Nie było tam już mojej siostry, a jedynie coś, co zżerało ją od środka i nią sterowało.
– Gdzie ty byłaś? – zapytałem cicho i dopiero wtedy zorientowałem się, jak mocno łamał mi się głos. Dziewczyna całkowicie nie przejęła się moim stanem, ponieważ machnęła tylko ręką.
– Pamiętasz Jasona? No wiesz, tego, który był ochroniarzem w mojej pracy? – zaczęła, gestykulując dłońmi. – Okazało się, że ma brata, który ma kolegę, który pracuje w barze. Tym wiesz, obok stadionu, gdzie kiedyś graliśmy w piłkę. No i się okazało, że ten kolega strasznie lubi ciasto marchewkowe. Wiesz, Jason mi to powiedział, jak go ostatnio spotkałam na zakupach. Przypomniało mi się wtedy, że od zawsze chciałam upiec ciasto marchewkowe, ale jakoś nigdy nie miałam czasu, więc postanowiłam, że upiekę je od razu po powrocie do domu! Ale zanim wróciłam do domu, spotkałam jeszcze starą koleżankę ze studiów, Marię, może kojarzysz. No i tak się złożyło, że zaprosiła mnie do swojego mieszkania na herbatę, ale w międzyczasie zadzwonił do niej jej brat i powiedział, że wyprawia przyjęcie i mamy wpaść! Dasz wiarę? A to wszystko przez ciasto marchewkowe!
Wpatrywałem się w nią bez wyrazu, gdy kolejne słowa wylewały się spomiędzy jej ust z prędkością karabinu maszynowego. Mówiła bez zacięcia i z takim zaangażowaniem, jakby co najmniej opowiadała mi historię życia. I o ile ja byłem do tego przyzwyczajony i nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia, tak samo na Ericku, reszta nie była tak samo wyrozumiała. Kątem oka widziałem ich zszokowane spojrzenia, które posyłali niewzruszonej brunetce. Nikt chyba jednak nie miał zamiaru się odezwać. Westchnąłem i znów spojrzałem w jej oczy, a następnie na jej sine, nagie stopy.
– Gdzie masz buty? – zapytałem zdawkowo, na co machnęła ręką.
– Długa historia – zaśmiała się histerycznie. – Przegrałam je w karty, dasz wiarę? A myślałam, że jestem dobra w blackjacka! – żachnęła się, co jakiś czas podejrzliwie spoglądając na okno za mną, jakby wciąż czegoś szukała. Zrobiłem krok w bok i zasłoniłem jej widok, aby przestała samą siebie nakręcać rzeczami, które nie miały miejsca. – Ale przynajmniej wygrałam bluzę! – pochwaliła się, a następnie odwróciła w stronę reszty. – Jeju, co za niespodzianka! – zawołała z fascynacją, wyrzucając ręce w powietrzu. – Tak wiele razy chciałam was tu zaprosić! Nawet nie wiecie, jak się cieszę! – wyrzuciła z siebie, po czym bez zastanowienia mocno objęła ramionami zszokowaną Mię. Blondynka spojrzała na mnie z lekkim przestrachem, gdy ciężko westchnąłem. Wiedziałem, że najbliższe dni będą ciężkie. – Miałam do was zadzwonić, ale cały czas wypadało mi to z głowy! – paplała dalej.
Gdy puściła Roberts, przytuliła na powitanie Jasmine, która wyglądała jakby poraził ją piorun. Następnie przywitała się tak z każdym po kolei, a reakcje były takie same. Wszyscy byli zbyt skołowani, aby powiedzieć cokolwiek. Była już w takim stanie, że nawet nie interesowało jej, jak i dlaczego się tam znaleźli. Nie wydawało jej się choć trochę podejrzane.
– Luke, ale się za tobą stęskniłam – powiedziała, przylegając do jego ciała.
Gdy już się oderwała, przeniosła swoje spojrzenie na Nathaniela. Wydawało mi się, że każdy, prócz mnie i Ericka, myślał, że może jego widok coś zmieni. Że widząc go zachowa się inaczej i cokolwiek do niej dotrze. Jednak ta choroba potrafiła być mocnym skurwysyństwem, a po jej zachowaniu wnioskowałem, że odstawiła leki już na długo przed naszym przyjazdem. Zastanawiałem się, czy brała je jeszcze w Culver City. Chłopak się nie odezwał. Pustymi oczami wpatrywał się w twarz dziewczyny, jakby w niej czegoś szukał. Jakiejkolwiek oznaki życia i normalności. Jakby usilnie chciał wierzyć, że to wszystko było nieprawdą. Musiał mieć taką nadzieję. W końcu zgodził się dla niej przyjechać. Mógł udawać, że go nie obchodziła, ale każdy znał prawdę. Wystarczyło tylko na niego popatrzeć. Zdradzała to jego mowa ciała. To, jak jego twarz złagodniała, gdy tylko weszła do pomieszczenia. Gdy skupił na niej całą swoją uwagę, czekając na jej reakcję. Dlatego wszystko, co zdarzyło się później, było jeszcze smutniejsze. Bo nie było, jak w filmach. Jej zaburzenie magicznie nie zniknęło, a epizod nie skończył się ot tak. Żyliśmy w świecie realnym.
– O mój Boże, Nate! – zawołała na pozór szczęśliwie, choć jej głos nie miał w sobie żadnych emocji. Bez zastanowienia przylgnęła do jego ciała, obejmując go ramionami. Widziałem to, jak się spiął. Nie poruszył się ani o milimetr. Niczym kamień wrośnięty w ziemię, jednak pozwolił jej na bliskość. Sztuczną bliskość. – Tak strasznie cieszę się, że tu jesteś! – powiedziała, odsuwając się. Przez chwilę wpatrywała się w jego oczy, dalej mając na twarzy ten szaleńczy uśmiech.
A potem odsunęła się. Bo to nie miało znaczenia. To, czy stał przy niej Nate czy całkowicie obca osoba. Na każdą zareagowałaby tak samo. Bo w tamtym stanie, nie czuła niczego.
– Jejku, mam wam tyle do opowiedzenia! – klasnęła w dłonie. – Erick, gdzie mój pies? Tyle go nie widziałam! – zawołała. – W ogóle wiesz co, Theo? Postanowiłam, że adoptuję zwierzę. Więcej do kochania – zaśmiała się pusto, podchodząc do kuchennego blatu, gdzie leżały kartki i długopis. – Postanowiłam, że wezmę gekona i nazwę go Harry. Oczywiście, trzeba będzie załatwić cały sprzęt, ale spokojnie. Na imprezie poznałam takiego typa, który pracuje w zoologicznym. Opowiedział mi tyle anegdotek o królikach, że nie zdajecie sobie z tego sprawy – wyrzucała z siebie, jednocześnie zapisując coś na papierze. – W ogóle, skoro już wszyscy tu jesteśmy, to w końcu zrobię to ciasto cytrynowe, o którym wam opowiadałam. No wiecie, to, od której zaczęła się ta cała przygoda z tym wspaniałym przyjęciem! – z tymi słowami przyczepiła samoprzylepną karteczkę na lodówkę, po czym ją otworzyła. – Ojoj, sporo mamy tego jedzenia. Ale to nic. Dobrych potraw nigdy za wiele.
Westchnąłem ciężko, czując wyraźne zmęczenie, choć wiedziałem, że to dopiero początek.
– Victoria, kiedy ostatnio spałaś? – zapytałem, idąc powolnie w jej kierunku. Dziewczyna na chwilę zastygła w bezruchu, a następnie spojrzała na mnie przez ramię z lekkim wymuszeniem.
– Jak to kiedy? W nocy, głuptasie – mruknęła, po czym ponownie się odwróciła, starając się wyciągnąć mleko przygniecione przez talerz z sarniną. – Ludzie śpią w nocy.
– Victoria, wiesz, że nie lubię, gdy mnie okłamujesz – powiedziałem spokojnie, ale nieco ostrzej. Widziałem po mowie jej ciała, że czuła się źle z tym pytaniem. Przestąpiła z nogi na nogę, przeczesując przy tym palcami pojedyncze kosmyki swoich włosów. Po jej stanie i wyglądzie wydawało mi się, że było to już coś około czterech, może pięciu dni.
– Nie jestem zmęczona – zapewniła mnie i zatrzasnęła lodówkę. – Czuję się świetnie, Theo. Boże, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo! Pierwszy raz wszystko jest po prostu... dobrze – westchnęła, a następnie ponownie na mnie spojrzała i zrobiła kilka kroków w moja stronę. – To takie cudowne uczucie!
– Victoria, kiedy ostatnio brałaś leki? – do rozmowy wtrącił się Erick, podchodząc bliżej nas. Brunetka zmarszczyła brwi i przewróciła oczami.
– Bez nich czuję się lepiej – zapewniła gorliwie i dla osoby trzeciej, mogła brzmieć naprawdę przekonująco.
Gdyby ktoś nie wiedział o jej zaburzeniu, zapewne myślałby, że miał do czynienia z najbardziej pozytywną osobą na świecie. I dlatego było to tak cholernie zdradliwe. Podczas epizodu manii, jej pewność siebie rosła kilkukrotnie. Uważała, że nie było nikogo lepszego od niej. Że potrafiła wszystko. Idealnie dobierała słowa. Potrafiła tak przekabacić mężczyzn i kobiety, że bez problemu dostawała darmowe drinki. Mogła w kilka minut załatwić darmowy przejazd taksówką, czy herbatę w kawiarni. W początkowych dniach aż chciało się z nią przebywać, ponieważ przypominała kogoś na kształt Boga. Imponowała obcym. Mężczyźni błagali o jej uwagę, a kobiety chciały być jak ona. Piękna, zmysłowa, nieustraszona. Nie wiedzieli jednak, ile toksyn i bólu kryło się pod tym wszystkim. Na początku również się na to nabierałem. Każdy się nabierał.
– Victoria, pamiętasz, co mówili lekarze – powiedziałem spokojnie, składając dłonie w błagalnym geście. – Musisz brać leki, aby ci się nie pogorszyło. Pamiętaj, że jesteś chora.
– Właśnie o to chodzi, że... – zaczęła z lekkim speszeniem i nieśmiałym uśmieszkiem. – Może już właśnie nie jestem? – zapytała i gdy tylko to powiedziała, poczułem się, jakby ktoś wyrwał mi serce. To tak cholernie bolało. – Okej, wiem, jak głupio to brzmi, ale nigdy nie czułam się lepiej. Wiem, że lekarze powtarzają, że to nieuleczalna choroba, ale może to ja właśnie jestem jakimś przełomem? Theo, jestem pewna, że jestem zdrowa i tak, mówiłam ci to wiele razy, ale teraz jestem tego pewna. Jest tak dobrze. Te leki mnie otumaniały. W końcu wszystko widzę wyraźnie i czysto. W końcu nie ma już złych dni.
I słysząc każde kolejne słowo, moje serce łamało się coraz bardziej. Tak bardzo w to wierzyła. To właśnie ta przeklęta choroba z nią robiła. Dawała jej nadzieję na to, że mogło być lepiej. Że była zdrowa, bo czuła się dobrze, choć tak wcale nie było. I za każdym razem było tak samo. Zataczaliśmy koło, aby zacząć od nowa. Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi, a następnie ułożyła swoje zimne, skostniałe dłonie na moich policzkach. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że obraz przed oczami zaczął mi się lekko zamazywać.
– Dlaczego płaczesz, Theo? – zapytała cicho, znów się uśmiechając. – Jestem zdrowa. To powód do radości. Już nie masz chorej siostry. Już nie muszę być twoim problemem.
Pierwsza łza niekontrolowanie potoczyła się po moim policzku. Czułem się, jakbym właśnie umierał i najgorsze było w tym to, że doskonale znałem to uczucie. Nie mogłem na to pozwolić. Jak najszybciej odchrząknąłem i odsunąłem się o krok. Dziewczyna zabrała swoje dłonie, spoglądając na mnie z lekkim niezrozumieniem. Szybko wytarłem mokrą ciecz z policzków i spojrzałem gdzieś w bok.
– Porozmawiamy o tym, jak już się wyśpisz, dobrze? – zapytałem. – Zrobisz to dla mnie? To była męcząca noc.
Brunetka przez chwilę wpatrywała się we mnie z rezerwą, aż w końcu skinęła głową.
– Dobrze – zgodziła się. – Ale jutro musimy zacząć świętować moje magiczne uzdrowienie! Jestem ciekawa, jak zareagują lekarze. I w końcu zrobię to ciasto truskawkowe – zaśmiała się, a następnie spojrzała na resztę i zasalutowała. – A teraz się z wami żegnam, bo mój brat ma rację. Trzeba odespać. Dobranoc!
Z tymi słowami ruszyła w stronę korytarza. Nie przejmując się niczym, w połowie drogi zaczęła ściągać swoją bluzę. Gdy już się jej pozbyła i pozostała w samym staniku, rzuciła ją w kąt i z uśmiechem pomaszerowała do swojego pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi, pozostawiając pomieszczenie w całkowitej ciszy. Czułem w sobie rosnące napięcie, gdy moje dłonie zaczęły nerwowo drżeć. Wydawało mi się, że każdy na mnie patrzył i oczekiwał jakiejś reakcji. Mój oddech stal się szybszy i urwany, kiedy wpatrywałem się w punkt przed sobą.
– Theo... – zaczął delikatnie Erick.
I gdy tylko to powiedział, nie wytrzymałem. Gwałtownie się odwróciłem i ruszyłem w stronę drzwi. Nie przejmując się niczym, otworzyłem ja, a następnie wyszedłem na klatkę schodową. Było mi niedobrze, a w głowie coraz bardziej się kręciło. Czułem spływający po moich plecach zimny pot i wzbierającą się w gardle żółć. Na nogach jak z waty zbiegłem po schodach, obijając się o każdą ścianę. Niemal wybiegłem z klatki i gdy tylko uderzyło mnie świeże powietrze, nie wytrzymałem. Wbiegłem na trawnik pomiędzy wysokie krzewy, a następnie zgiąłem się w pół i z niesmacznym odgłosem zacząłem wyrzucać z siebie wszystko to, co zalegało w moim żołądku. Moje oczy jeszcze mocniej się zaszkliły, a w nosie czułem nieprzyjemny posmak. Opierałem się jedną ręką o pień drzewa, dławiąc się i plując. Dopiero po kilku minutach przestałem. Gdy zwymiotowałem już wszystko, odetchnąłem gwałtownie i wyprostowałem się. Przymknąłem powieki, biorąc serię uspokajających wdechów.
– Masz.
Ze zdziwieniem odwróciłem głowę w bok. Przede mną stał Nate, wyciągając w moją stronę białą chusteczkę. Spojrzałem najpierw na nią, a następnie na jego pozbawioną jakichkolwiek emocji twarz. Wpatrywał się we mnie pustymi oczami, wyglądając jeszcze gorzej, niż w mieszkaniu. Skinąłem w podziękowaniu, a następnie przyjąłem miękki materiał i zacząłem wycierać nim usta oraz brodę. Czułem na języku nieprzyjemny smak kwasu żołądkowego, ale było mi dużo lżej. W ciszy się czyściłem, gdy chłopak nerwowym ruchem wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Kątem oka go obserwowałem i chyba pierwszy raz widziałem, jak drżały mu dłonie. Nieporadnie wybrał jedną fajkę i wsadził ją pomiędzy usta. Kilkukrotnie próbował ją odpalić, denerwując się coraz bardziej, aż w końcu mu się udało. Z ulgą zaciągną się nikotyną, przeczesując swoje nieułożone włosy.
– Wiem, że to trudny widok – mruknąłem, aby w końcu jakoś przerwać ciszę. Czułem, że brunet tego potrzebował. Jego dłonie drżały, ciało było spięte, oddech krótki i urwany, a wzrok rozbiegany.
Nate był w całkowitej rozsypce.
– Po prostu... nie potrafię zrozumieć – westchnął ciężkim głosem, przecierając dłonią opuchnięte oczy. Nerwowo zaciągnął się nikotyną, niemalże miażdżąc papierosa pomiędzy palcami. – Jej widok... To jak się zachowywała... Kurwa mać! – huknął emocjonalnym głosem, którego nie słyszałem u niego jeszcze nigdy wcześniej. Brzmiał jak tytan. Nisko i chrapliwie, ale z przejęciem niszczącym góry. Cała jego postawa wyrażała zdenerwowanie i pewnego rodzaju zmartwienie. Pokazał emocje. Naprawdę pokazał emocje.
– Mówiłem ci – powiedziałem cicho. – Ale nie przejmuj się. Wiem o tym od kilku lat, a czasami... i tak nie potrafię tego wytrzymać – zaśmiałem się oschle, wskazując na nieprzyjemną plamę wymiocin pomiędzy źdźbłami trawy. – Nie ma nic gorszego od obserwowania bólu bliskiej ci osoby.
– Już zawsze tak będzie? – wyszeptał, zerkając na mnie kątem oka. Spojrzałem na niego, czując ogromne pokłady żalu.
– Będzie raz lepiej, raz gorzej – odparłem szczerze. – Bycie przy niej potrafi być piękne, jeśli człowiek jest zdolny do poświęceń. Jej przypadek jest trudny i ona doskonale o tym wie – kontynuowałem, bawiąc się chusteczką w moich dłoniach. – Dlatego nigdy nie wini kogoś za to, że ktoś tego nie chce. Że nie jest w stanie przy niej być. Victoria jest niesamowicie wyrozumiała. Rozumie, że niektórych to przerasta. Bo bycie z nią to nie tylko dobre chwile. Bycie z nią to również złe dni i górki. Niektórzy są w stanie bez zawahania to zaakceptować, a niektórych przerasta wchodzenie z nią w bliższe relacje. I obie opcje są w porządku. Dopóki nie robisz niczego na przymus, bo nie można niszczyć swojego zdrowia, aby uratować kogoś innego. Jej choroba to nie koniec świata. Na świecie żyją miliony osób z tym schorzeniem i nie jest to dziwne czy niespotykane. Victoria dalej jest Victorią, ale musi uważać. Musi się leczyć. Do końca życia. I jeśli chcesz przy niej być, to zajebiście. Jednak jeśli wiesz, że nie dasz rady... odejdź teraz i nie dawaj jej nadziei.
Chłopak wpatrywał się uważnie w moje oczy, analizując każde słowo. Chciałem, aby to wiedział. Nikt nie mógł być przy kimś z przymusu czy z litości, bo było to niesamowicie bolesne dla obu stron. Każdy miał swoją wytrzymałość i psychikę. Victoria się leczyła. Potrafiło być kilka tygodni dobrze. Tak, jak przed kilkoma laty. Ale w pewnym momencie pojawiały się dni, w których się zmieniała. W których nie była sobą. I jeśli ktoś naprawdę chciał z nią być, musiał to zaakceptować i pomagać jej w tym, aby wrócić. Aby znów być sobą.
Nathaniel pokiwał głową i już otworzył usta, gdy drzwi do budynku znów się otworzyły, a w ich progu stanął wyraźnie zdenerwowany Scott. Spoglądał na nas z przerażeniem, przełykając ślinę.
– Co się stało? – zapytałem, marszcząc brwi.
– Victoria zniknęła – odpowiedział na jednym wdechu. Wraz z Sheyem posłaliśmy sobie zdezorientowane spojrzenia, a następnie znów ulokowaliśmy je w chłopaku.
– Że co? – warknąłem, ruszając w jego kierunku. Nate bez słowa wyrzucił papierosa i ruszył zaraz za mną.
– Ja nie wiem – wyjąkał, idąc tuż obok mnie. – Erick wszedł do jej pokoju, żeby dać jej leki, ale jej tam nie było. Nigdzie jej nie ma – plątał się.
Zacisnąłem szczękę, modląc się, aby była to tylko durna zabawa w chowanego. Serce znów podeszło mi do gardła, gdy w ekspresowym tempie pokonaliśmy schody. Drzwi do naszego mieszkania były otwarte. Wtargnąłem do środka, natrafiając spojrzeniem na zmartwione twarze reszty. Bez słowa ruszyłem korytarzem w stronę jej pokoju, gdzie stał Erick wraz z Mią i Luke'iem. Rozejrzałem się dookoła, jednak nigdzie nie widziałem swojej siostry. A następnie mój wzrok spoczął na odsuniętej zasłonie i otwartym oknie. Odetchnąłem z niedowierzaniem.
– Nie wzięła telefonu – mruknęła zmartwiona Mia.
– Nie ma na sobie butów – dodał Erick. Spojrzałem na szafę, której drzwi pozostały zamknięte.
– Ani bluzy – szepnąłem.
Zblokowałem poważne spojrzenie ze stojącym obok mnie Sheyem, który przełknął nerwowo ślinę.
Zaczęło się najgorsze. I tylko od nich zależało, jaką decyzję podejmą. Zostaną z nią? Czy może na zawsze odejdą?
***
z lekkim opóźnieniem, ale miałam kilka przebojów po drodze. mam nadzieję, ze się podobał. czasami lubię sobie tak zmienić punkt widzenia, a uważam, że ten był wyjątkowo potrzebny. następny rozdzialik wlatuje gdzieś pomiędzy 24 a 26. w tym tygodniu niestety nie dam rady, bo mam tyle na głowie, że nie wiem, kiedy będę mogła pójść spać
kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top