18. Ufam ci.
ten rozdział nie jest zbyt długi, bo ma coś ponad 23k słów, ale jest dla mnie niebywale ważny. do rozdziału polecam piosenkę self destructive - vorsa.
W chwilach takich, jak tamta, często dopadały mnie myśli związane z tym, jak będzie wyglądała moja starość.
Starość. Czym właściwie było to słowo? Czy był jakiś konkretny wiek, w którym kończył się okres średniego wieku człowieka, a zaczynał ten mistyczny okres starzenia się? Przecież starzeliśmy się od kiedy tylko się urodziliśmy. Starość była ostatnim etapem ludzkiego życia. Epilogiem całej historii, którą posiadał każdy. Ale czy tak właśnie było? Czy mogłam powiedzieć o sobie, że jestem stara dopiero wtedy, gdy kolor mych włosów stanie się siwy, a zmarszczki na twarzy będą bardziej widoczne? Jasne, chodziło w dużej mierze o aspekt biologiczny, jednak moim zdaniem, było w tym coś więcej. Bo nie miało znaczenia to, jak będzie wyglądać nasze ciało. Czy skóra stanie się bardziej obwisła, sylwetka przygarbiona, a ruchy znacznie mniej zgrabne i powolniejsze. Znaczenie miało bowiem to, co widzieliśmy. Co przeżyliśmy oraz co czuliśmy. Gdy prześlizgiwaliśmy się przez kolejne dekady, widząc jak zmienia się świat.
A co jeśli o byciu starym nie decydował nasz wiek? Może osobą starą mógł nazwać się ktoś, kto nawet nie dobił jeszcze trzydziestki? Nie wiedziałam, czy miało to jakikolwiek sens, ale wolałam myśleć o tym w ten sposób, ponieważ nigdy nie wiedziałam, co może się stać. Życie było kruche i niepewne, a stracić było je bardzo łatwo. Gdy pojawiały się u mnie złe dni, jedyne, czego chciałam, to zniknąć. Przestać istnieć, ponieważ ból był tak ogromny, iż niebyt wydawał się znacznie weselszym miejscem. Ale czy chciałam zrobić to bez epilogu mojej historii? Przecież tak działało to wszystko. Rodziliśmy się, by żyć, żyliśmy, by umrzeć. Wizja zakończenia tego wszystkiego bez epilogu była strasznie niepokojąca.
Wtedy znów o tym myślałam. Gdy siedziałam na ławce w ślicznym ogrodzie obok domu spokojnej starości. Pogoda była piękna, mimo grudnia. Słońce świeciło jasno na niebie, a lekko mroźny wiaterek stale mnie orzeźwiał. Z papierosem pomiędzy wargami obserwowałam wszystko wokół mnie. Puste krzaki róż, których płatki leżały na zielonej trawie. Drzewa wokół z mniejszą ilością liści niż zazwyczaj. Kręte dróżki wysypane białym kamieniem. Lecz w tym wszystkim moją uwagę przekłuwali głównie ludzie. Dwie starsze panie spacerowały pomiędzy rzędami konwalii, wesoło o czymś gawędząc i poprawiając swoje szale. Garbiący się już pan w brązowym kapeluszu siedział przy stole szachowym, samemu rozgrywając partię i niebywale się z tego cieszył. Inny pan na wózku czytał książkę niedaleko mnie, odłączając się całkowicie od rzeczywistości. Byłam tam również ja. Dwudziestodwulatka na białej ławce, wdychająca do płuc czterdzieści substancji rakotwórczych.
Panował tam dziwnego rodzaju spokój, który osiadał na moim ciele niczym popiół. Obserwowałam ich w ciszy, wypalając kolejnego papierosa. Zastanawiałam się, czy mnie również to czeka. Czy ja też miałam się tak zestarzeć, a potem wszystko, co miało mi pozostać, to czytanie w spokoju kolejnych powieści, wychodzenie na spacery i granie w szachy. Fascynowali mnie. Musieli przeżyć tak wiele. Widzieć tyle rzeczy. Adaptować się do nowych czasów. Przeżywać tyle przygód. Kochać do szaleństwa, nienawidzić z pasją, krzyczeć do utraty głosu. Myślałam nad tym, ilu z nich śmiało mogło powiedzieć, że było zadowolonych z tego, jak przeżyli swoje życie. I czy właśnie nie o to w tym chodziło? Aby po tych wszystkich latach z uśmiechem stwierdzić, że było się szczęśliwym z tego, czego się dokonało? Może gdy tak się działo, umieranie nie było już takie straszne? Odejście ze świadomością, że wszystko zrobiliśmy dobrze. Odejście z satysfakcją.
I tego bałam się najbardziej. Tego, że zmarnuję swoje życie.
– Przepraszam, młoda damo.
Miły głos wyrywał mnie z rozmyślań. Szybko odwróciłam się w stronę niskiego staruszka, który stał obok mnie. Mężczyzna na powitanie skinął głową, po czym spojrzał na papierosa w mojej dłoni.
– Tak? – zapytałam zachrypniętym głosem przez kilkunastominutowe milczenie.
– Czy mogłabyś poczęstować mnie papierosem? – zapytał nagle, mocniej zaciskając swoje palce na lasce, o którą się podpierał. – Rzadko kiedy zdarza się, aby ktoś tu palił, więc muszę skorzystać z tej okazji. Jeśli to nie problem.
– Oczywiście – skinęłam głową, a następnie podałam mu paczkę, która leżała na ławce obok mnie.
Staruszek, który miał około osiemdziesięciu lat, uśmiechnął się miło i ściągnął z dłoni skórzaną rękawiczkę. Niezgrabnie wyciągnął z opakowana jedną fajkę. Szybko wygrzebałam z kieszeni bluzy zapalniczkę i również mu ją wręczyłam. Mężczyzna z ulgą odpalił używkę, a kiedy zaciągnął się nikotyną, z ulgą przymknął powieki. Uniosłam kącik ust na ten widok, ponieważ było w tym coś rozczulającego.
– Bardzo ci dziękuję – rzekł, oddając mi zapalniczkę. – Życzę pięknego dnia.
– Wzajemnie – odpowiedziałam, a staruszek powolnie zaczął się oddalać, popalając papierosa i podśpiewując coś pod nosem.
Wróciłam do obserwowania widoków. Wiedziałam, że powinnam była wracać, ponieważ nie było mnie już ponad dwadzieścia minut, ale nie chciałam jeszcze stamtąd iść. To miejsce działało na mnie kojąco. Bez zastanowienia wyciągnęłam ostatniego papierosa z paczki, po czym wsadziłam go do ust i odpaliłam. Mój wzrok bezwiednie powędrował na kolejnego mieszkańca ośrodka, który spacerował z jedną z pielęgniarek. Wszyscy ci ludzie zapewne przeżyli tak dużo. Musieli poznać pełno różnych osób. Niektórych znienawidzili, innych pokochali, a jeszcze innych nawet nie pamiętają.
Tyle razy ich okłamano.
– Victoria! Tutaj jesteś!
Nawet nie odwróciłam się w stronę Mii, której głos dotarł do moich uszu nawet z oddali. Nadal paliłam swojego papierosa, patrząc przed siebie, gdy nagle poczułam obok siebie obecność blondynki. Nie była sama, ponieważ towarzyszył jej Chris. Nie musiałam na nich patrzeć, aby wyczuć ich zmartwione spojrzenia na mojej twarzy. Beznamiętnie wpatrywałam się w dziwny krzew po drugiej stronie ścieżki.
– Jak się czujesz? – zapytał nagle Adams, na co miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale się powstrzymałam.
– Cóż, całe moje życie okazało się kłamstwem – odparłam niewzruszonym tonem, po czym uniosłam kpiąco kąciki ust, strzepując papierosa. – Jest cudownie.
– Przepraszam – mruknął cicho chłopak, na co poczułam wyrzuty sumienia. Pokręciłam głową, a kolejny natłok myśli znów zalał moją głowę.
– Nie, nie przepraszaj – westchnęłam ciężko, przecierając dłonią swoje oczy. – To nie twoja wina.
Odetchnęłam i w końcu uniosłam na nich wzrok. Oboje wpatrywali się we mnie niepewnie, a w ich ciepłych tęczówkach widziałam tony zmartwienia, obaw i współczucia. Chciałam ich za to winić, ale nie mogłam, bo wiedziałam, że było to szczere. I choć nie znosiłam litości, nie byłam pewna, czy ktokolwiek inny w tamtej chwili mógł zareagować inaczej. Chciałam uśmiechnąć się w ich stronę, jednak wyszedł mi z tego brzydki grymas. Po tym Mia już nie czekała, a szybko zajęła miejsce na ławce obok mnie. Niebieskooka bez słowa objęła mnie ramieniem, przyciągając do swojego boku i mocno obejmując. Poddałam się temu bezwolnie, zanurzając twarz w jej pachnących konwaliami włosach. Wyrzuciłam papierosa, nie przejmując się, gdzie upadnie. Roberts trzymała mnie mocno i z niemalże matczyną troską, delikatnie głaszcząc po głowie. I choć w tamtym momencie byłam wyprana z emocji, poczułam cholernie ogromne pokłady wdzięczności przez ten gest. Mogłam grać człowieka ze stali, ale w tamtym momencie niezmiernie tego potrzebowałam.
Chris usiadł po mojej drugiej stronie. Również objął mnie ramieniem w pasie, dodając mi tym samym otuchy i wsparcia. Delikatnie ułożył brodę na moim barku, a jego ciepły oddech owiał moje ucho. Czułość, z jaką to robili, wywoływała we mnie te dobre i urocze wspomnienia. I przez tych kilka sekund znów poczułam się po prostu dobrze, choć wiedziałam, że było to chwilowe. Mimo tego dziękowałam za to po stokroć. Byli ze mną. Nie musieli nic mówić. Po prostu mnie przytulali i byli. To wystarczyło. I tak bardzo mi tego brakowało. W ich ramionach nie potrzebowałam niczego więcej.
– Gdzie reszta? – zapytałam po dłuższej chwili ciszy, a mój głos był zachrypnięty i niepewny.
– Twój brat rozmawia jeszcze z twoją babcią, a reszta czeka na parkingu – odpowiedziała Mia, przeplatając pomiędzy swoimi palcami kosmyki moich włosów. Skinęłam głową w geście zrozumienia.
– Wiesz, co dalej? – spytał niepewnie Chris. Wzruszyłam ramionami.
– Jestem zbyt zmęczona, aby się nad tym zastanawiać – odparłam szczerze. – I nie wiem, czy chcę to robić.
To była prawda. Byłam zmęczona. Byłam zajebiście zmęczona tym wszystkim. Nie chciało mi się o tym myśleć. Nie chciało mi się o tym mówić i zastanawiać, co mam zrobić z tym dalej. Przez natłok nowych informacji poczułam się, jakbym była małym, nic nieznaczącym robaczkiem, którego ktoś miał za kilka sekund przydeptać butem. Każdy miał swoje granice i nie byłam pewna, czy nie przekroczyłam już swoich. Chociaż szczerze powiedziawszy, przekroczyłam je już dawno. To był gwóźdź do trumny, który posłać miał mnie na sam dół egzystencjalny. Bo ile mógł znieść jeden człowiek?
Tkwiłam w dziwnym stanie. W stanie, którego nie lubiłam, ale który czasem był najlepszą opcją. Czułam się dziwnie wyprana. Nie mogłam znaleźć w sobie żadnych emocji. Jak gdyby ktoś wyssał je ze mnie doszczętnie. Wszystko, o czym wtedy marzyłam, to aby się położyć, zasnąć i przespać następny tydzień. Może wtedy nie myślałabym o tym, jak bardzo moje życie było zakłamane i ile razy okłamywali mnie ludzie, za których oddałabym życie. Może wtedy znów przeniosłabym się w czasie do magicznych chwil z mojego dzieciństwa, gdzie wszystko było proste i beztroskie. I choć chciałam, aby było mi wszystko jedno już na zawsze, zdawałam sobie sprawę, że był to przejściowy okres. Bałam się wybuchu, który mógł nastąpić później. I zniszczeń, które mogły okazać się nieodwracalne.
Jednak wtedy pozostawałam w błogim zawieszeniu. Cudownej, niszczącej nicości.
– Nigdy nie przewidziałbym, że to wszystko się tak potoczy – mruknął szczerze Chris, na co chciało mi się zaśmiać. Jednak moje ciało było tak pozbawione energii, że starczyło mi tylko na uniesienie kącika ust. – To jest tak popaprane.
– Nie chcę na razie o tym myśleć – przyznałam szczerze. – Może to nieodpowiedzialne, ale nie mam siły się teraz nad tym zastanawiać. Niedługo święta. Muszę jeszcze pozałatwiać sprawy z uczelnią. Do tego moja praca. Nie mam teraz do tego głowy.
– I to zupełnie zrozumiałe, Vic – szepnęła Mia. – Nikt cię do niczego nie zmusza. Zawsze możesz zostawić to tak, jak jest. Tylko od ciebie zależy, co będziesz chciała zrobić z tymi informacjami. Od ciebie i Theo.
Skinęłam głową, prostując się. Westchnęłam ciężko, patrząc przed siebie. Mia odgarnęła mi z twarzy kilka kosmyków, a Chris złapał za moją dłoń, mocno zaciskając na niej swoje palce. Przymknęłam powieki, aby jakoś zmniejszyć swój ból głowy, który rozsadzał mi czaszkę, ale niewiele to dało. Czułam się, jakbym była gdzieś pomiędzy jawą a snem i nie uczestniczyła bezpośrednio w tych wydarzeniach.
– To co? – zapytał Chris, na co spojrzałam na niego kątem oka. – Wracamy?
– Tak – pokiwałam głową, złączając usta w jedną linię. – I tak mój spacer nieco się przedłużył. Nie chcę, żebyście jeszcze przeze mnie czekali.
– Daj spokój – skarciła mnie Mia. – Przecież wiesz, że rozumiemy. Po takim natłoku informacji to nie jest dziwne.
– Cud, że nie wybuchła ci jeszcze głowa – zakpił chłopak, na co uniosłam brwi, posyłając mu spojrzenie.
– Uwierz, że od tego dzielą mnie sekundy.
Wszyscy podnieśliśmy się w końcu z ławki. Moje nogi były jak z waty, a całe ciało lekko skostniałe od siedzenia w jednej pozycji. Przeciągnęłam się lekko, jednak ból wcale nie zniknął. Ani ten fizyczny, ani psychiczny. Mia popatrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem, ale nie byłam w stanie tego odwzajemnić. Byłam tak strasznie zmęczona.
– Twoja babcia chce się z tobą pożegnać – powiedziała niepewnie dziewczyna. – Ale jeśli nie chcesz, to możemy od razu jechać.
Przełknęłam ślinę, chwilę się nad tym zastanawiając. Z jednej strony nie chciałam tam zostawać ani sekundy dłużej, ale z drugiej ona wciąż była moją babcią. Nie miałam zbyt dużej rodziny, a kiedyś sporo przepłaciłam za nienawiść. Arabella miała już swoje lata i tak, nigdy nie powiedziała nam prawdy sama z siebie, ale czy to do niej należało to zadanie? Była w to wszystko zamieszana, ale to jednak nasza mam... Joseline powinna była nam to wyznać. Nie mogłam winić babci za to wszystko, co nas spotkało. Poza tym, bez oporów przyznała się do wszystkiego, gdy tylko tam przyjechaliśmy. Nie chciałam mieć z nią złych stosunków i nie chciałam jej winić. Jasne, mogła zrobić to dużo wcześniej, ale czy to zmieniłoby cokolwiek? Karty i tak zostały rzucone, ja nie miałam żadnych asów, a nie zapowiadało się na to, abym była na wygranej pozycji.
– Pójdę do niej – powiedziałam w końcu, na samą myśl czując skurcz żołądka.
– Na pewno? – dopytywał się niepewny Chris.
– Tak – skinęłam. – Wy idźcie do reszty. Zajmie to kilka minut.
Zgodzili się, po czym jeszcze raz mocno mnie przytulili. Ruszyłam w stronę budynku, a moi przyjaciele w przeciwną stronę. Moje dłonie pociły się, więc ukryłam je w kieszeniach bluzy. Z każdym kolejnym krokiem nie chciałam iść tam jeszcze bardziej, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Z beznamiętną miną weszłam do budynku, a ciepło od razu uderzyło w moje ciało. Mijając po drodze recepcję, weszłam do korytarza prowadzącego do pokoju mojej babci. Nie wiedziałam, co może mnie tam spotkać, ale po tym dniu chyba już nic nie mogło mnie zdziwić. Doszłam do końca korytarza i zatrzymałam się pod odpowiednimi drzwiami. Przełknęłam gulę w gardle, zbierając się na odwagę, aby wejść do środka. Wiedziałam, że nie było sensu dłużej się ociągać, więc bez zastanowienia chwyciłam za klamkę.
Nie zdążyłam jej nawet przekręcić, gdy nagle drzwi się otworzyły. Odskoczyłam na ten niespodziewany ruch, a następnie spojrzałam na Theo, który stał w progu naprzeciwko mnie. Od razu załapaliśmy kontakt wzrokowy, w ciszy obserwując swoje twarze. Pierwszą rzeczą, na którą od razu zwróciłam uwagę, były jego podkrążone oczy. Wyglądał naprawdę mizernie i podejrzewałam, że ja sama nie prezentowałam się lepiej. Jednak znów potwierdzała się moja teza, iż to Theo był tym silniejszym z naszej dwójki. Kiedy Arabella zakończyła swoją historię, niemal od razu wyszłam z pokoju, mówiąc reszcie, że muszę się przewietrzyć. Theodor został do końca. Czekała nas długa i poważna rozmowa.
– Jest babcia? – zapytałam w końcu cicho, zaczesując kosmyk włosów za ucho.
– Tak – odpowiedział mętnie i mimo tego, iż nasz kontakt nie był jeszcze najlepszy, a my mieliśmy kilka spraw do przegadania, Theo spojrzał na mnie z ciepłem w brązowo-zielonych oczach. – Czeka na ciebie, ale pamiętaj, że nic na siłę – zapewnił mnie, blado unosząc kącik swoich ust, ale i tak nie zdołał tym ukryć swojego zmęczenia. – Poczekam na ciebie przed wejściem.
– Dzięki – odparłam, na co skinął i wyminął mnie.
Westchnęłam, a gdy chłopak tylko się ruszył, od razu dostrzegłam moją babkę w głębi pokoju. Kobieta siedziała na łóżku, skupiając swoją uwagę na przedmiocie, który obracała w dłoniach. Widząc ją znów w głowie pojawił mi się obraz naszej rozmowy sprzed kilkudziesięciu minut, a ja miałam ochotę wymiotować. To wszystko nie powinno było się tak potoczyć. Spojrzałam przez ramię na mojego brata, który powolnie kroczył korytarzem z rękoma w kieszeniach spodni i ze spuszczoną głową. Moje serce ścisnęło się, ponieważ Theo tak bardzo nie zasługiwał na ten cały syf.
– Wejdź i zamknij drzwi – cichy, lodowaty głos rozniósł się w całym pomieszczeniu.
Spojrzałam na kobietę, która nawet nie odwróciła się w moją stronę. Zagryzłam wnętrze policzka, a następnie zdenerwowana postąpiłam tak, jak mi kazała. Gdy znalazłam się już w środku, odcięta od wszystkiego, co znajdowało się za drzwiami, splotłam ręce za plecami i znów spojrzałam na Arabellę. Dopiero wtedy dostrzegłam, iż w dłoni trzymała złoty wisiorek, który znalazłam w rzeczach mamy. Przez pierwsze dwie minuty żadna z nas się nie odezwała. Nie wiedziałam, co miałam powiedzieć. Nadal stałam obok drzwi, rozglądając się po uporządkowanym pokoju. Arabella kochała ład i czystość. Joseline od zawsze miała to po niej. Ja nie posiadałam tej cechy. O wiele lepiej odnajdywałam się w chaosie.
W końcu spomiędzy ust kobiety wyrwało się ciche westchnięcie. Było ono tak słyszalne w pogrążonym w ciszy pokoju, iż podskoczyłam w miejscu. Szybko popatrzyłam na kobietę, której tęczówki teraz wpatrywały się prosto we mnie. Nie lubiłam tego spojrzenia. Wydawało mi się, że właśnie wtedy grzebała w moim umyśle, a po jej chłodnej minie mogłam tylko wnioskować, że te myśli jej się nie podobały.
– Miałaś go dostać na osiemnaste urodziny – powiedziała w końcu, wskazując brodą na wisiorek w swoich dłoniach. – Tak, jak Theo dostał sygnet. Jednak Joseline postanowiła ci go nie dawać. Nie chciała ryzykować, że wykryjesz pomiędzy tym jakiś związek. Chciała, żebyście myśleli, że to od wujka Ernesta.
– Więc po co w ogóle przyniosła nam te prezenty? – zapytałam cicho nieco ostrzej, niż miałam w zamiarze. Kobieta jednak niezbyt się tym przejęła. – Jeśli by ich nam nie dała, nie było problemu.
Na moje słowa Arabella uniosła blado kącik ust, jednak ten uśmiech nadal nie był należącym do tych szczęśliwych. Był lekko cyniczny oraz miał w sobie jakąś namiastkę dumy. Drżącymi palcami odłożyła wisiorek na materac, na którym leżały inne rzeczy, które do niej przywieźliśmy. Wszystkie tak mocno ze sobą powiązane.
– Wasza matka miała bardzo dobre kontakty z waszym biologicznym ojcem – powiedziała, krzywiąc się na samą myśl o tym. Nawet nie chciałam wiedzieć, jak bardzo nienawidziła tego człowieka. – Powiedziałam jej, że to głupota, ale oczywiście mnie nie słuchała. Bardzo zależało mu na tym, abyście mieli cząstkę jego przy sobie w tak ważny dzień. Joseline od razu się zgodziła. Nie zgodziła się jednak na to, żebyś dostała ten wisiorek. Chciała go zatrzymać, ale Emiliano nie chciał go z powrotem. Powiedział, żeby zostawiła go sobie, a jeśli kiedykolwiek zmieni zdanie, miała zwrócić go prawowitej właścicielce – mruknęła, patrząc na mnie kątem oka. – Czyli tobie.
– Nie zgodziła się na wisiorek, ale zgodziła się na ten list? – zapytałam sceptycznie. Nie rozumiałam wyborów mojej matki. Nie miałam pojęcia, co nią kierowało. – Jest chyba bardziej niepokojący. Bez obrazy – dodałam, na co Arabella pokręciła z delikatnym rozbawieniem głową i chwyciła w pomarszczone dłonie starą kopertę.
– Cóż, ten list to tak do końca nie była sprawka ani twojej matki, ani Emiliano – powiedziała cicho, na co zmarszczyłam brwi. – To ja go podrzuciłam do twojego pokoju. Kilka lat temu, gdy przyjechałam do was razem z ciocią Louise i wujkiem Martinem. Ty od Emiliano dostałaś tylko kwiaty.
W szoku uchyliłam usta, marszcząc brwi. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Byłam pewna, że list zjawił się tam razem ze złotymi różami, a w trakcie po prostu spadł za szafkę. Nie miałam pojęcia, po co miałaby robić to sama Arabella. W końcu list należał do niej, a ona sama stwierdziła, że reszta zaginęła.
– Po co to zrobiłaś? – zapytałam z niezrozumieniem. Chwilę milczała, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć.
– Było to pewnego rodzaju... zadośćuczynienie – odparła w końcu, dezorientując mnie jeszcze bardziej. – Wiedziałam, że dostaliście od niego prezent. Myślałam, że może, gdy dopiszę hasło jego rodziny na liście... może jakoś połączysz to wszystko – westchnęła. – Od zawsze miałam... pewien problem z tobą i Theodorem.
Och, tak? No co ty nie powiesz, nie zauważyłam.
– To nie tak, że o cokolwiek was obwiniałam. Wy nie byliście niczemu winni. W pewien sposób cieszyłam się z tego, że mam wnuki, ale gdy wy się pojawiliście... w tym samym czasie ja straciłam dziecko – odchrząknęła.
Po tych słowach poczułam złość, która zaczęła opanowywać moje ciało. Strach i niepewność zaczęły ustępować coraz większemu sfrustrowaniu. Zwęziłam delikatnie oczy i zrobiłam kilka kroków do przodu, cały czas wpatrując się w spokojny profil staruszki. Znów poczułam wybudzające się z letargu emocje. Nie miałam pojęcia, co miała na myśli, mówiąc te słowa, ale jeśli w jakimkolwiek stopniu chciała wybronić Giselle, to nie miałam zamiaru mieć litości. Moje dłonie zaczęły się delikatnie trząść, a oddech zrobił się bardziej urwany i nieregularny. Arabella przypominała za to spokojny kwiat lotosu. Byłam pewna, że czuła moje zdenerwowanie, jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Zamiast jakiekolwiek reakcji, ta jeździła opuszkiem palca po strukturze pożółkłej koperty.
– To już nie jest naszą winą – warknęłam, starając się jakoś panować nad swoim zdenerwowaniem, które powoli narastało w moich trzewiach. – To ona zdecydowała.
– Oczywiście – kobieta spokojnie przyznała mi rację. – Ale dla matki to ciężkie przeżycie. Mimo tego, co się stało i jaka była... Jest moim dzieckiem.
– Tak, nie twierdzę, że jest inaczej – powiedziałam z niewzruszoną miną. – Ale dla mnie jest nikim.
– Nie wiesz, jakie były jej motywy – broniła jej coraz mocniejszym głosem. – Nie znasz jej.
– Właśnie – przyznałam jej rację, wyrzucając ręce w powietrzu. – O to chodzi. Nie znam jej, bo przez dwadzieścia dwa lata miała nas w dupie. To wszystko nie jest naszą winą. Ja się na ten świat nie prosiłam. Nie chciałam, żeby moja biologiczna matka zaciążyła z jakimś dziwnym typem. Nie chciałam, aby Joseline wzięła na siebie całą odpowiedzialność. Nie chciałam, aby Alexander został z nią i był nieszczęśliwy. Nie chciałam tego. To wy tak wybraliście. Nie mam zamiaru płacić za wasze grzechy. Ani ja, ani Theo. I to, że Giselle zaszła w ciążę nie jest tu problemem. To się zdarza. To jest normalne, nawet w tak młodym wieku. Ale wszystkie wybory, które zostały podjęte od tamtego czasu... każda decyzja. Twoja, Giselle, Joseline... To wy wybraliście. To wy zgotowaliście nam to wszystko, w czym teraz żyjemy, więc nie macie, kurwa, prawa do tego, aby mówić nam, że coś stało się przez nas.
Moje oczy paliły żywym ogniem, a obraz lekko zamazywał mi się przez nadmiar emocji. Wpatrywałam się z mocą w chłodną twarz mojej babki, która w ciszy analizowała moje słowa. Nie odezwała się jednak, pozwalając mi wyrzucić wszystko, co we mnie siedziało. Z całej siły zacisnęłam szczękę i uniosłam hardo głowę, przybierając najbardziej niewzruszony wyraz twarzy, na jaki było mnie stać.
– Więc w dupie mam jej motywy – rzuciłam oschle. – Nie mam problemu z tym, że nie była gotowa na macierzyństwo. Była młoda. Chciała uciec? Proszę bardzo. Niezbyt mnie to rusza, bo dla mnie to obca osoba. Mogła nas nawet usunąć – burknęłam. – Ja miałam mamę. I dalej mam. Jest nią Joseline. Gdzieś mam też to, czy nasz biologiczny człowiek nam pomagał czy nie. Naszym ojcem jest Alexander. I nic tego nie zmieni. Bo rodzicami nie są osoby, które nas zrobiły. Rodzicami są osoby, które nas wychowały. I kochały.
Mówiłam to z mocą i przekonaniem. Po co miałam się tym przejmować. Giselle nas tylko urodziła, ale to Joseline nas wychowała. Kochała i zawsze chciała, aby żyło się nam jak najlepiej. Kłamała, czego wybaczyć jej nie mogłam, ale nadal nas kochała. To, że jej siostra była nieodpowiedzianą małolatą, która zwiała zaraz po tym, jak jej rodzina znalazła rozwiązanie, było już inną sprawą. Nie miałam jej tego za złe. I choć to wszystko było jeszcze świeże, a ja nie wiedziałam, co o tym myśleć, jedno było pewne. Byłam niesamowicie szczęśliwa, że nigdy jej nie poznałam. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiła. Dlaczego zostawiła swoich rodziców i rodzeństwo. Nie musiała zgrywać dobrej mamusi, bo nigdy nią dla nas nie była. Dlatego miałam ją gdzieś. I wszystko, co było z nią związane.
– Czy ona w ogóle była na pogrzebie mamy? – zapytałam. Milczenie Arabelli pozostało na tyle wymowne, że parsknęłam suchym śmiechem. – No. To już trochę o niej mówi. I nie musisz się martwić. Nie zacznę nagle jej szukać. Ani jej, ani jego.
Po moich słowach nastała dłuższa chwila ciszy. Starałam się uspokoić swoje rozszalałe serce i emocje. Westchnęłam, przeczesując palcami splątane włosy. Przez tę rozmowę straciłam jeszcze więcej energii, ale czułam się dziwnie oczyszczona. Powiedziałam jej to, co myślałam. Moja babcia pozostała cicho. Kątem oka zauważyłam, jak kiwa powolnie głową, a następnie odkłada list na bok. Odchrząknęła cicho, splatając razem swoje dłonie, a jej obrączka zalśniła w promieniach słonecznych wpadających przez okno. Znów zblokowałyśmy spojrzenia. Obie byłyśmy tak samo poważne i zdystansowane.
– Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, nadal masz w sobie krew Clarków. Oboje macie – mruknęła, akcentując nasze przeklęte nazwisko. – Co zrobicie dalej zależy tylko od was.
– Wiem – odparłam. – Dziękuję za to, że powiedziałaś nam prawdę. To wiele dla mnie znaczy. Kobieta skinęła głową i spojrzała na rzeczy leżące obok niej.
– Zabierz je – mruknęła. – Są wasze.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby ich tam nie zostawić, ale coś pchnęło mnie do tego, aby mieć je ze sobą. Bez słowa podeszłam do mojej torebki, która leżała na fotelu. Szybko ją zabrałam i zaczęłam na ślepi wrzucać przedmioty. Arabella w tym samym czasie wyglądała ze swoje miejsca przez okno, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Zatrzymałam się, spoglądając na list. Chwilę nad tym myślałam, po czym zamiast wrzucić go z resztą rzeczy, ostrożnie odłożyłam go na stolik obok. On akurat należał do Arabelli. Wiedziałam, że zdecydowała się sama z siebie mi go dać, ale nadal był bardzo prywatny i intymny. Mimo iż reszta się zgubiła, chciałam, aby miała przy sobie chociaż tę cząstkę dziadka.
W końcu wyprostowałam się, zarzucając pasek torebki na ramię. W ciszy przyglądałam się przez chwilę zamyślonej kobiecie, czując, jak atmosfera staje się dziwnie napięta. Zagryzłam wnętrze policzka, zastanawiając się, jak się z nią pożegnać. Nie chciałam robić tego w gniewie. W końcu nam pomogła i była rodziną. Zignorowałam ból brzucha i postanowiłam się odezwać.
– Jeszcze raz ci za to dziękuję – mruknęłam.
Wiedziałam, że mnie słuchała, ale nie posłała mi nawet spojrzenia, co jasno dawało mi do zrozumienia, że był już na mnie czas. Skinęłam głową i ruszyłam w stronę drzwi. Chciałam stamtąd zniknąć i wrócić do domu, aby nie przetwarzać już więcej tego wszystkiego od nowa. I tak było tego za wiele, jak na jeden dzień. Było za wiele, jak na jedno życie. Gdy złapałam za klamkę, aby się stamtąd wydostać i na nowo oddychać, niebieskooka nagle cicho zastukała swoją laską, przywołując tym samym moje spojrzenie. Od razu złapałam z nią kontakt wzrokowy, a jej lodowate tęczówki kryły w sobie coś, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Osoba trzecia mogłaby powiedzieć, że Arabella patrzyła na mnie przepraszająco, ale ja znałam ją zbyt dobrze. Ona nie przepraszała. Nigdy.
– Chcę tylko, żebyś wiedziała... – zaczęła z lekką rezerwą. – To, że ktoś jest twoją rodziną, nie oznacza automatycznie tego, że musisz kochać tę osobę. Bo na miłość trzeba sobie zasłużyć. I więzy krwi nie mają z tym nic wspólnego.
Po wypowiedzeniu tych słów jeszcze przez chwilę na mnie patrzyła, po czym z powrotem się odwróciła, dając mi tym samym znak, że mam już iść. I toteż uczyniłam. Zamykając za sobą drzwi czułam się, jakby przejechał po mnie walec. Zacisnęłam palce na pasku mojej torebki i spuściłam głowę. Miałam ochotę krzyknąć na cały budynek, jednak ledwo się przed tym powstrzymałam. Zamiast tego zacisnęłam szczękę i nie ukazując żadnych emocji, ruszyłam przed siebie korytarzem. Nie chciałam pokazać tej frustracji, która we mnie siedziała. Każdy krok był szybszy od poprzedniego. Dokładnie tak, jakby od tego, czy się stamtąd wydostanę, zależało moje życie. W pewnym momencie szłam już tak szybko, iż nie zauważyłam Theo, który czekał na mnie pod jedną ze ścian.
– Hej! – zawołał za mną i dopiero to sprawiło, że przystanęłam w miejscu przed szklanymi drzwiami. Odwróciłam się w stronę mojego brata, który ze zmartwieniem wypisanym na twarzy podszedł w moją stronę. – Wszystko okej?
– Tak – skłamałam z kamienną miną. Theodor przystanął tuż obok mnie, a następnie kiwnął głową w stronę korytarza, który prowadził do pokoju babci.
– Ja... – zaczął, ale chyba nie wiedział, jak ubrać to w słowa, więc zamilkł.
Moje serce lekko się złamało na ten widok, ponieważ Theo był tak bardzo zmęczony. Chłopak spuścił głowę, kręcąc nią delikatnie. Bez słowa złapałam za jego ramię, a następnie delikatnie przylgnęłam do jego boku. Było w tych gestach coś delikatnego i takiego, co potrafiliśmy zrozumieć tylko my. W końcu to naszej dwójki głównie to dotyczyło. Zaciągnęłam nosem i złożyłam delikatny pocałunek na jego ramieniu, aby pokazać mu, że byliśmy w tym razem.
– To niczego nie zmienia – szepnęłam, mocniej zaciskając palce na jego kończynie. – Spójrz na mnie – poprosiłam, co zrobił. Znów nawiązałam z nim kontakt wzrokowy, a jego tęczówki były tak smutne i zagubione. Wyglądał jak mały szczeniak, który przez przypadek znalazł się w obcym miejscu. – Joseline i Alexander są naszymi rodzicami. I nieważne, co mówią inni.
Mówiłam to z mocą i przekonaniem, ponieważ tak właśnie było. Miałam nadzieję, że również podzielał tę opinię i wiedziałam, że tak było, gdy jego tęczówki lekko rozbłysły. Uniosłam delikatnie kąciki ust na ten gest, ponieważ nienawidziłam widzieć go w takim stanie. Wszyscy byliśmy przytłoczeni i zdezorientowani, ale to nie było ważne. Mieliśmy siebie i z kim to przetrwać. Jasne, czekało nas jeszcze wiele. Oboje musieliśmy to jakoś przepracować i dojść do porozumienia, jednak mogliśmy odłożyć to na potem.
– Porozmawiamy jeszcze o tym wszystkim – powiedziałam, na co skinął głową. – Ale teraz się stąd zbierajmy. Nic nas tu już nie trzyma.
Chłopak przystał na moją propozycję, po czym razem skierowaliśmy się do wyjścia. Nabrałam dużo świeżego powietrza w płuca, gdy tylko przekroczyliśmy próg budynku, wychodząc na zewnątrz. Z niezadowoleniem stwierdziłam, że pogoda na zewnątrz zmieniła się niemalże diametralnie. Nie było już nigdzie słońca, a deszczowe chmury niebezpiecznie zawisły na niebie. Było dużo ciemniej i chłodniej. Oboje skierowaliśmy się w stronę parkingu, gdzie zostawiliśmy nasze samochody. Już z daleka widziałam resztę, która na nas czekała. Znów poczułam nieprzyjemne ukłucie pomiędzy żebrami. Nie chciałam od nich litości. Tak, pewnie w jakimś stopniu się martwili, ale nie chciałam, aby zmieniło to cokolwiek.
Gdy byliśmy bliżej, dostrzegła nas Mia. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, na jej usta wpłynął delikatny uśmiech, który starałam się odwzajemnić, chociaż nie szło mi to najlepiej. Cieszyłam się, że przynajmniej z nią miałam to wszystko wyjaśnione. Była dla mnie cholernie ważna. Była rodziną. I nie miałam zamiaru dać jej znowu odejść. Stojący obok niej Chris również posłał mi ciepłe spojrzenie i choć było to tak niewiele, ja znów poczułam się jak żywa osoba.
Chcąc nie chcąc mój wzrok powędrował na najbardziej oddaloną od całej grupy osobę. Nathaniel stał obok swojego Mustanga, opierając się plecami o drzwi kierowcy. Pomiędzy jego palcami tlił się papieros, a on sam patrzył gdzieś przed siebie, nie zwracając uwagi na nikogo. Lekki wiatr owiewał jego ciemnobrązowe włosy i tylko to świadczyło o tym, że nie był wyrzeźbionym z marmuru posągiem. I gdy tylko go ujrzałam, w uszach znów zadzwoniły mi słowa babci „...wychowywalibyście się na jednym podwórku.". Może to dziwne, ale to w te słowa uwierzyć było mi najciężej. W końcu już dużo wcześniej wiedziałam, że Joseline nie jest naszą biologiczną matką. Jasno powiedział mi o tym Vincent, więc może dlatego zaskoczenie nie było tak duże. Jednak to, że nasze rodziny się przyjaźniły... To było w tym wszystkim najbardziej nieprawdopodobne, zważywszy na to, jak bardzo mama nienawidziła tego nazwiska. Kiedyś myślałam, że było to nieuzasadnione. Jak bardzo się myliłam.
W końcu znaleźliśmy się obok reszty, a ja pokręciłam głową, odrywając spojrzenie od Nathaniela. Gdy tylko znaleźliśmy się w pobliżu, wszystkie rozmowy ucichły, a ich wzrok padł na naszą dwójkę i naprawdę tego nienawidziłam. Przybrałam niewzruszoną minę, dusząc w sobie negatywne emocje i chęć odpowiedzenia „nie patrzcie tak, błagam". Mocniej zacisnęłam dłoń na pasku torby, mając nadzieję, że ta dziwna niezręczna atmosfera między nami jak najszybciej minie.
W ostatniej chwili zrezygnowałam ze spojrzenia w kierunku Sheya, aby zobaczyć, czy również zwrócił uwagę na to, że wróciliśmy. Nie. Nie chciałam tego. Dalej byliśmy pokłóceni, a po tych wszystkich informacjach mogło być między nami tylko gorzej, czego naprawdę nie chciałam. Nie miałam siły na kolejną kłótnię z tym człowiekiem, jeśli nadal nie wyjaśniliśmy sobie ostatniej. Nawet na to nie liczyłam. W końcu my nie potrafiliśmy rozmawiać. Byłam zbyt zmęczona, aby od nowa w to brnąć.
– Załatwiliście już wszystko? – zapytała w końcu Laura, patrząc na mnie niepewnie.
– Tak – skinęłam głową, a następnie spojrzałam na twarze reszty. – Wiecie... dziś dużo się wydarzyło i naprawdę nie chce mi się już o tym wszystkim rozmawiać. Jestem zmęczona, wy pewnie też, więc po prostu... wróćmy do domu.
Po moich słowach, wszyscy zgodnie na to przystali, choć nadal widziałam niepewność i to durne zmartwienie w ich oczach. I mimo że nadal wiedziałam, że robili to z troski, nadal tego nienawidziłam.
– Masz rację, Vic. Nie ma po co teraz tutaj tego roztrząsać – powiedział w końcu Matt, uśmiechając się ciepło w moją stronę. – Nie mamy co już tutaj robić. Wracajmy.
Z wdzięcznością na niego spojrzałam, na co chłopak puścił mi zawadiackie oczko. Byłam wdzięczna za to, że nie drążyli tego tematu. Wszyscy zaczęli powoli kierować się w stronę odpowiednich aut. Theo dołączył do rozmowy z chłopakami o tym, jaką drogą było najlepiej wrócić. Mia w tym samym czasie podeszła do mnie z delikatnym uśmieszkiem. Poprawiła swoje markowe okulary na głowie i lekko przekręciła głowę, a jej niebieskie tęczówki niebezpiecznie zalśniły. Cieszyłam się, że nie obserwowała mnie już z takim przejęciem, jak wcześniej. Właśnie tego potrzebowałam. Normalności.
– Coś mi mówi, że w twojej głowie narodził się pomysł – mruknęłam, patrząc na nią podejrzliwie.
Blondynka wydęła usta, a następnie objęła mnie ramionami, splatając swoje dłonie za moimi plecami. Przez jej minę nie mogłam nie unieść kącika ust, bo czasami była naprawdę rozbrajająca. Odchyliłam się delikatnie, aby lepiej widzieć jej twarz, gdy ta wciąż oplatała mnie tymi długimi łapskami i lekko bujała naszymi ciałami.
– Bo w mojej głowie narodził się pomysł – powiedziała z pewnością, przez co uniosłam brwi. – Po tym wszystkim zrobimy sobie imprezę – szepnęła konspiracyjnie, po czym na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech. – Gdzieś na weekend. Musimy odpocząć i się odstresować. Bez chłopaków. Upijemy się jak suki.
Pokręciłam z rozbawieniem głową na jej słowa, ponieważ to była cała Mia. I choć wiedziałam, że może była to nieodpowiednia chwila, to niczego w tamtym momencie nie potrzebowałam bardziej, niż tego. Chwili zapomnienia. Spędzenia z nią czasu bez ciągłych dram i rozmyślaniu nad tym, jakie jeszcze kłamstwo miałam odkryć. Była to miła wizja. Oczywiście nie mogłam pić, ale samo wyluzowanie się było dla mnie jak spełnienie marzeń.
– I niby jak mogłabym ci odmówić? – jęknęłam patetycznie, układając dłoń na sercu.
– Nie mogłabyś – odparła z zadowoleniem, po czym niczym prawdziwa gwiazda zsunęła okulary ze swojej głowy na nos, odgarniając włosy z ramienia. – Odpalę playlistę z piosenkami Britney Spears.
– You're toxic I'm slipping under... – zanuciłam, na co uniosła ręce ku górze.
– With a taste of a poison paradise! – zawołała, całkowicie nie przejmując się tym, że słyszało ją pół parkingu. Z uśmiechem pokręciłam głową, kiedy reszta spojrzała w naszą stronę ze zdezorientowaniem.
– A tobie co? – zapytał Luke, na co blondynka łypnęła na niego groźnym wzrokiem znad okularów.
– Śpiewam sobie – mruknęła dosadnie. – Nie można?
Po jej słowach, Parker szybko uniósł ręce w geście obronnym. Dziewczyna złowrogo zwęziła swoje kocie oczy, po czym spojrzała na mnie z lekkim uśmieszkiem, puszczając mi oczko. Westchnęłam rozbawiona, kiedy ta ruszyła w stronę swojego chłopaka.
– Dobra, to je... – zaczął Scott, jednak nie dane było mu skończyć, ponieważ przerwał mu poważny głos.
– Victoria, musimy porozmawiać.
Wydawało mi się, że się przesłyszałam, gdy niski głos Nathaniela dotarł do moich uszu. Moje zdezorientowanie było tak duże, iż automatycznie na niego spojrzałam. Chłopak nie stał już przy swoim wozie, a niedaleko mnie obok Mazdy Mii. Czarnooki patrzył wprost na mnie, a jego zimny wzrok był poważny i skupiony. Przez chwilę wydawało mi się, że znalazłam się w innym wymiarze, bo niemożliwym było, aby to działo się naprawdę. Inni chyba również byli tym nieco zdziwieni, ponieważ ze zdezorientowaniem patrzyli to na mnie, to na niego. Matt nieomal zadławił się własną śliną, a jego oczy urosły do rozmiarów piłek golfowych. I tak, może te słowa nie były nadzwyczajne same w sobie, ale moje zszokowanie wynikało z tego, że wypowiedział je właśnie on.
Coraz bardziej zdenerwowana patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, pragnąc, aby to okazało się dziwnym snem bądź nieporozumieniem. Bo niby o czym on chciał rozmawiać? I to w takiej chwili? Nathaniel nie należał do tych osób. Dobrze go znałam. Cóż, może nie aż tak dobrze, ale trochę czasu z nim spędziłam. On nigdy nie zaczynał tego w ten sposób. Bardziej pasowało to, że niespodziewanie przyjechałby do mojego domu, albo złapałby mnie gdzieś znienacka. Nigdy nie mówiłby takiego czegoś w obecności całej reszty i choć patrzyli na niego ze zdziwieniem, on wydawał się w ogóle tym nie przejmować. Jakby nikt poza mną w tamtej chwili nie istniał. I to zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. W naszej relacji zazwyczaj ja byłam tą osobą, która zaczynała konwersację.
Kolejne sekundy ciszy sprawiały, że atmosfera stała się dziwnie niezręczna i napięta. Irytowało mnie również to, że patrzyli na to nasi znajomi. Złość zawrzała w moim ciele, przez to że ani razu nie spuścił ze mnie wzroku. Przez same moje myśli zaczęłam się zdecydowanie bardziej stresować, czego nie miałam zamiaru pokazać, więc cicho odchrząknęłam i pokręciłam głową. Przybrałam chłodny wyraz twarzy, patrząc na niego nieprzychylnym wzrokiem.
– Nie chce mi się już dziś niczego roztrząsać – powiedziałam pewnie, a mój ton był tak nieprzyjemny, że zdziwiło to mnie samą. Ale czy ktoś mógł mi się dziwić? Tak się nie robiło!
Chłopak niezbyt przejął się moją reakcją, ponieważ jego twarz została niewzruszona. W tym samym czasie oderwałam spojrzenie od jego twarzy i przeniosłam je na resztę. Z niewzruszeniem pokiwałam głową.
– Dobra, jedziemy – zakomunikowałam, na co zgodzili się niema, od razu. Zaczęli pakować się do aut, gdy ja popatrzyłam na Theo i Chrisa. – Chodźcie. Jestem padnięta.
– Ja ją odwiozę.
Przysięgam, że w tamtym momencie miałam ochotę kogoś zamordować. Musiałam mocno zacisnąć swoje dłonie w pięści, kiedy znów usłyszałam jego irytujący głos. Powolnie pomrugałam, w myślach licząc do dziesięciu, aby nieco się uspokoić. Mój zdezorientowany brat wraz z Adamsem spojrzeli na chłopaka, podczas gdy ja walczyłam z chęcią mordu, która rosła w moim ciele z każdą sekundą. Zacisnęłam szczękę i ponownie zwróciłam się ku Nathanielowi, który jak gdyby nigdy nic patrzył na dwójkę chłopaków obok mnie, zbytnio się mną nie przejmując. Miałam ochotę go pobić. Co on sobie wyobrażał? Że może tak o mnie decydować? I to jeszcze w takiej sytuacji? Dobre sobie!
– Możesz się odwalić? – zapytałam względnie spokojnie, ale nawet mój głos zdradzał to, że byłam na granicy wybuchu.
– Odstawię ją potem do domu – powiedział, całkowicie ignorując moje słowa. I to wzburzyło mnie jeszcze bardziej? Że niby ja miałam spędzić z nim całą drogę? Ja?!
– Ty... – zaczęłam, wściekle taksując jego osobę.
– W porządku – odparł mój brat, na co zaskoczona na niego spojrzałam. Theo spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, po czym wzruszył ramionami. – Niech to będzie twoja kara za akcję z Vincentem.
Myślałam, że moja szczęka opadnie, gdy z nieukrywanym zadowoleniem wypowiedział te słowa. W szoku rozchyliłam oczy, a moje ciało zastygło w bezruchu. Theo posłał mi całusa w powietrzu, a następnie skierował się w stronę naszego Mercedesa, zakładając na nos swoje okulary przeciwsłoneczne. Przeniosłam spojrzenie na Chrisa, który był już cały czerwony od powstrzymywanego śmiechu. Kiedy jednak zobaczył mój morderczy wzrok, szybko odwrócił się i również zajął miejsce w Mercedesie. Z początku myślałam, że to nieśmieszny żart, ale gdy mój brat odpalił silnik i zaczął wyjeżdżać z parkingu, wiedziałam, że byłam w totalnej dupie. No po kim jak po kim, ale po nim takiej zdrady się nie spodziewałam.
Może i Arabella miała rację? W końcu nie trzeba było kogoś kochać tylko dlatego, że był rodziną. Wiedziałam już, że użyję tego w sądzie, gdy skażą mnie za morderstwo z premedytacją, bo tego gnoja to miałam zamiar poszatkować.
– Hej, Vic! – nadal zszokowana spojrzałam na Matta, który siedział już w samochodzie Laury. Chłopak zajmował tylne siedzenie i spoglądał na mnie przez otwartą szybę. – Jak coś to mamy jeszcze jedno wolne miejsce... – powiedział z uśmiechem, jednak wystarczyło jedno spojrzenie Nathaniela, aby uśmiech od razu spełzł z jego warg. – Jak coś to NIE mamy jeszcze jednego wolnego miejsca. A to pech – poprawił się od razu, a następnie z nerwowym chichotem zasunął swoją szybę. – JEDŹ! – wydarł się do siedzącej na miejscu kierowcy Laury, co było słychać nawet z zamkniętego auta.
Roześmiany Scott machnął mi na pożegnanie, gdy zaczęli jechać. Zaraz za czarnym SUV-em ruszyła Mazda Mii. Blondynka przez przednią szybę zrobiła znak krzyża, a następnie puściła mi oczko. W szoku patrzyłam, jak wszystkie trzy samochody opuszczają parking, a następnie wjeżdżają na ruchliwą ulicę i znikają mi z oczu. Zostaliśmy sami.
Stałam tyłem do chłopaka, mając nadzieję, że gdy się odwrócę, jego już nie będzie, a zamiast tego będzie stać tam nasz Mercedes, którym w spokoju dostanę się do swojego domu. I choć wiedziałam, że to marzenie ściętej głowy, błagałam o to z całego serca. Nie mogłam mieć takiego pecha.
– Nie, to się nie dzieje naprawdę – mruknęłam pod nosem, kręcąc głową.
– Chyba muszę cię zmartwić.
Zacisnęłam z całej siły szczękę, czując, jak spina się moje ciało. Szybko uniosłam głowę, a następnie zamaszyście odwróciłam się w jego stronę. Chłopak nadal stał na swoim miejscu z dłońmi w kieszeniach czarnych jeansów. Jego wzrok był twardy, a postawa niebywale pewna. I gdyby ktoś w tamtym momencie dał mi piłę mechaniczną, bez wahania bym ją przyjęła. Wściekle patrzyłam w jego czarne tęczówki, podczas gdy on wydawał się niewzruszony.
– Czy ci odbiło?! – zawołałam wściekle, mając gdzieś, że mogłam zwrócić uwagę przypadkowych przechodniów. W tamtym momencie miałam to kompletnie gdzieś. – O co ci chodzi?
– O to, że musimy porozmawiać – odpowiedział wprost.
– Koniecznie teraz? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Nie mogłeś poczekać, aż wrócimy? I od kiedy ty chcesz w ogóle rozmawiać?
– Od teraz – rzucił, nie mogąc zrobić tego bez tej swojej nonszalancji. I to doprowadziło mnie do szewskiej pasji.
– Zajebiście! – zawołałam kpiąco, patrząc na niego z drwiną. – Szkoda tylko, że ja tego nie chcę, więc zawieź mnie do domu. Chyba, że mam zadzwonić po taksówkę – syknęłam, po czym wściekle zaczęłam kierować się w stronę jego Mustanga.
Naprawdę byłam w stanie wrócić do domu chociażby uberem, byleby tylko się z nim nie męczyć. Ba! Mogłam wracać nawet na piechotę, chociaż wiedziałam, że to kwestia kilku minut, nim spadnie deszcz. Nie miałam nastroju do żartów. Ten dzień był dla mnie cholernie ciężki, a on oczywiście nie potrafił tego zrozumieć, bo martwił się tylko o siebie. Miałam prawo być zła. I byłam. Byłam wściekła. Czułam na sobie jego elektryzujące spojrzenie, kiedy zła jak osa maszerowałam w stronę jego samochodu. W jednej dłoni ściskałam pasek swojej torebki, a drugą starałam się odnaleźć paczkę papierosów zakopaną gdzieś w głębokiej kieszeni bluzy. I jak na złość nie mogłam jej złapać. I to wszystko wina tego kretyna!
Przystanęłam przy aucie. Chciałam je otworzyć, jednak Mustang był zamknięty. Przymknęłam powieki, biorąc głęboki wdech, który miał mnie uspokoić. Nie uspokoił. Zbierając w sobie cały spokój, który we mnie pozostał, odwróciłam się ponownie w stronę chłopaka. Nathaniel stał nieco bliżej, ale nadal nie podszedł do samochodu. Zamiast szarpać za klamkę jak ostatnia wariatka, westchnęłam i uśmiechnęłam się w najbardziej sztuczny sposób, w jaki mogłam. Wskazałam głową na auto, przejeżdżając językiem po rzędzie moich górnych zębów.
– Mógłbyś otworzyć? – zapytałam względnie spokojnie. – To był ciężki dzień. Chcę pojechać do domu i nie utrudniaj tego.
– Najpierw porozmawiamy.
– O czym ty chcesz niby rozmawiać?! – krzyknęłam zła, wyrzucając ręce w powietrze. Moja torebka spadła z mojego ramienia, jednak miałam to całkowicie gdzieś. Całą swoją uwagę potrafiłam skupić jedynie na chłopaku i jak zła na niego byłam. – Nate, nie mam ochoty na jakieś gierki! Trochę mi się dziś życie zawaliło, więc wybacz, że nie jestem zbyt miła, ale naprawdę nie mam dziś ochoty na pogaduszki.
Po moich słowach, chłopak nieco spoważniał, a następnie zrobił kilka kroków w moją stronę. Zatrzymał się w bezpieczniej odległości, wciąż na mnie patrząc. Mój oddech był przyspieszony, a ciało spięte. W uszach słyszałam szumiącą krew, a serce waliło mi jak młotem. Od zawsze byłam nerwowa, ale ten chłopak podnosił mi ciśnienie jak mało kto. Czy on naprawdę nie mógł zrozumieć tego, że nie chciałam z nim rozmawiać?
– Musisz się tak zachowywać? – zapytał, na co parsknęłam śmiechem, odwracając głowę na ulicę obok. On był niewiarygodny.
– Nie wiem, czy zauważyłeś, ale chyba jesteśmy pokłóceni – powiedziałam niezbyt miłym tonem, znów nawiązując z nim kontakt wzrokowy. – I nie wiem, jak ty, ale ja o tym nie zapomniałam. Wiem, że od zawsze wolałeś sobie odpuścić, a potem magicznie nie wracaliśmy do tematu, a ja zgadzałam się na to jak potulny piesek, bo zawsze starałam się uważać i postępować tak, aby tylko nie zdenerwować szanownego Nathaniela, bo przecież wtedy dział się koniec świata. I przepraszam, ale nie mam zamiaru znowu tego powtarzać.
Już nie martwiłam się o to, co powiem. Może i w tamtej chwili wyrzuciłam z siebie za wiele, ale miałam tego wszystkiego dość. Miałam nadzieję, że po moich słowach może coś dotrze do jego durnego łba. Gdy byłam gówniarą, robiłam tak często. Gdy się kłóciliśmy, zamiast porozmawiać jak normalni ludzie, woleliśmy tego nie poruszać. Albo zacząć się obściskiwać i pieprzyć. I nigdy nie miałam odwagi, aby to zmienić. Bo przecież był taki biedny, a ja za bardzo bałam się go stracić. Nie było nawet takiej opcji, że to znów miało powrócić. Poświęciłam na to zbyt wiele nerwów. Nie miałam już siedemnastu lat, aby zgadzać się ze wszystkim, co robił i mówił.
Po moich słowach, Nate spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Wytrzymałam to do samego końca, nie mając zamiaru się poddać.
– Naprawdę tak robiłaś? – zapytał, na co miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz.
– Tak – przyznałam szczerze, zakładając ręce na piersi. – Robiłam wszystko, abyś czuł się komfortowo, nawet wtedy, gdy to ja się źle czułam. Gdy chciałam coś wyjaśnić. I nie mówię, że nie było w tym dużo mojej winy, bo było. Często nie chciałam poruszać jakiegoś tematu, bo bałam się, że coś się stanie. Że się zdenerwujesz. Że będę wścibska. Że lepiej będzie, jeśli po prostu nie będziemy rozmawiać, bo bałam się, że... że możesz odejść – przyznałam i nawet nie zauważyłam, w którym momencie mój głos z krzyku przeszedł do szeptu. – I to było zajebiście niewłaściwe, ale tak właśnie było. Bo może potrafiliśmy się zrozumieć, ale nie potrafiliśmy rozmawiać.
Złość powoli zastępował smutek. Boże, to było złe na tak wiele sposobów. I nie mogłam zwalić winy tylko na niego. Wina była również po mojej stronie. Może zamiast powiedzieć „dobra, zostawmy to" mogłam przybrać postawę „nie omijajmy tego tematu, porozmawiajmy i bądźmy ze sobą szczerzy"? Ale nie potrafiłam cofnąć czasu, a my już nie mieliśmy tego, co kiedyś. Człowiek jednak uczył się na błędach całe życie, a ja nie miałam zamiaru znowu tego powielać.
Nathaniel nadal milczał, a jego mina pozostała nieidentyfikowana. Dokładnie tak, jak martwe oczy.
– Więc nie dziw się, że mam do tego takie nastawienie i wybacz, że nie jestem dziś wyrozumiała, ale naprawdę nie mam humoru – powiedziałam, mając gdzieś to, że zachowywałam się jak zołza – I nie wiem, o czym chcesz rozmawiać, ale miło by mi było, gdyby to mogło poczekać. Jednak, jeśli nie może, to słucham – rzekłam, a następnie z niewzruszoną miną w oczekiwaniu oparłam się tyłem o auto.
Miałam już tego po dziurki w nosie. Moje życie waliło się i bez jego pomocy, więc naprawdę nie potrzebowałam dokładki w postaci jego osoby. Kiedyś to wszystko sprowadzało się do tego, co sobie o mnie pomyśli i jak zareaguje. Nie miałam prawa powtórzyć tego błędu. Zbyt wiele przez to wycierpiałam.
Wciąż czekałam, aż coś zrobi. Patrzyłam na jego poważną twarz, kiedy spojrzeniem wwiercał się w moje tęczówki. Nie miałam pojęcia, co siedziało w jego głowie i chyba nie chciałam wiedzieć. Może swoim wyznaniem go zaskoczyłam. Tak mogło być, ale skoro chciał rozmawiać, musiał wysłuchać i mnie. Przez kolejnych kilkadziesiąt sekund nic się nie zmieniło. Nawet atmosfera pomiędzy nami, co było nieco dziwne. Patrzyliśmy w swoje oczy, choć każdy z nas myślami był gdzieś indziej. Po kolejnej minucie tego zawieszenia miałam już dość. Chciałam wrócić do domu i obojętnym było mi, czy miał mnie zawieźć Nate, czy cholerny autobus. Miałam gdzieś to, co brunet sobie o tym wszystkim myślał. Zapewne się ze mną nie zgadzał, ale na to nie mogłam już niczego poradzić. Nie siedziałam w jego głowie i nie kontrolowałam jego toku rozumowania.
– Okej, możemy jechać? – zapytałam w końcu zachrypniętym głosem, odbijając się od drzwi auta. – Chcę po prostu...
– Przepraszam.
Zastygłam w bezruchu po raz kolejny tego dnia. Z szokiem spojrzałam na chłopaka, który patrzył na mnie poważnym wzrokiem. I mimo iż jego twarz nadal była tak beznamiętna i pusta, w matowych tęczówkach dostrzegłam coś, co nieomal ścięło mnie z nóg.
Pierwszy raz w życiu w tych martwych oczach dojrzałam skruchę.
Było to tak niezwykłe i niemalże niedostrzegalne, że zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Ale ja wciąż miałam to przed oczami, a jedno słowo przeprosin odbijało się echem w mojej głowie jak mantra. Nie wiem, w którym momencie przestałam oddychać. W tamtej chwili potrafiłam jedynie patrzeć i niedowierzać. Bo Nathaniel nie przepraszał, a jeśli już to robił, to nie w taki sposób. Potrafiłam policzyć na palcach jednej ręki ile razy usłyszałam to słowo z jego ust. Musiało wydarzyć się coś mocnego, aby posunął się do tego kroku, który dla innych ludzi był oczywistym. On nie przepraszał. Nawet, jeśli zrobił coś złego. Starał się to zadośćuczynić, ale nigdy jawnie się do tego nie przyznawał. W tamtym momencie... to chwilowe złamanie w jego oczach. Ta szczerość i poczucie winy. To działo się naprawdę.
On żałował. Szczerze żałował.
I gdy tak przede mną stał, nie wyglądał już tak, jak zazwyczaj. Wtedy nie był tym niezniszczalnym Nathanielem. W tamtej chwili przypominał mi małego, zagubionego chłopca, który zgubił się w wielkim świecie. Z rękoma w kieszeniach jeansów, roztrzepanymi włosami i pustką w oczach, w których kilka sekund wcześniej widziałam pokorę.
– Ty nie przepraszasz – szepnęłam, potrafiąc skupić się w tamtej chwili jedynie na jego oczach.
– Wiem – odrzekł równie cicho, a jego głos był nieco słabszy i bardziej zniszczony. – Ale wiem, że źle zrobiłem.
Odwróciłam głowę, nie potrafiąc dłużej na niego patrzeć. To było zbyt wiele. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zwykłe przepraszam będzie dla mnie tak potężnym ciosem. Nathaniel jednak nie zamierzał na tym poprzestać. Kątem oka widziałam, jak powolnie zmierza w moją stronę, a następnie zatrzymuje się dużo bliżej. Nie na tyle blisko, abym mogła poczuć jego zapach czy ciepło, ale na tyle blisko, abym widziała go jeszcze lepiej. Czułam jego porażający wzrok na swojej twarzy. Czułam, jak chce nim sprawić, abym i ja na niego spojrzała, ale nie mogłam. Nie potrafiłam znów zmierzyć się z tym widokiem. Przez dłuższą chwilę milczał. Nie docierały do mnie już odgłosy samochodów obok czy inne dźwięki miasta. Wtedy słyszałam tylko mój oddech oraz nierówne bicie mojego serca.
– Chciałbym przeprosić cię za to, jak zachowałem się wtedy, gdy przyszłaś o czwartej nad ranem do mojego mieszkania – zaczął, a jego głos stał się na nowo pewny. – Chciałbym przeprosić za to, że potraktowałem cię w zły sposób, gdy dowiedziałem się o tym, że miałaś umowę z Vincentem i mi o tym nie powiedziałaś. Chciałbym przeprosić cię za to, że... poczułaś, że twoje szczęście nie jest już dla mnie ważne.
Zacisnęłam szczękę, a rosnący ból w moim ciele coraz bardziej rozsadzał kolejne narządy wewnętrzne. Zaciągnęłam nosem i szybko wytarłam go wierzchem dłoni, wciąż na niego nie patrząc. Starałam się zachowywać kamienną twarz, lecz było to coraz trudniejsze. Każde słowo wypowiadane tym głosem było jak sztylet wbijany prosto w serce. Mocniej objęłam się ramionami, spoglądając w górę, podczas gdy on uważnie skanował wzrokiem każdy milimetr mojego profilu. Pierwsze krople delikatnego deszczu zaczęły moczyć moje włosy, ale nie zwracałam na to uwagi.
– Nie wiem, co o mnie myślisz, ale to nieprawda – kontynuował cichym głosem. – Wiem, że minęły cztery lata, a ja mogłem mówić różne rzeczy, ale twoje szczęście zawsze było i będzie dla mnie ważne. Tak, nie ma już pomiędzy nami tego, co było kiedyś. Nie czujemy już tego w taki sposób. Jesteśmy starsi i dojrzalsi. Widzimy to, co było, z różnych perspektyw. I może cię to zdziwić, ale ja nadal uważam cię za przyjaciółkę.
Zszokowana w końcu na niego spojrzałam, natrafiając wzrokiem na spokojne tęczówki, których głębia zapraszała mnie, aby do niej dołączyć. Aby w nią wpaść i się zatracić. Chciała mnie tam wciągnąć i już nie wypuścić. A ja miałam coraz mniej siły, aby odmówić. Nie potrafiłam uwierzyć w jego słowa. Nathaniel nigdy nie był wylewny i nie mówił o swoich uczuciach. I widziałam to. Widziałam to w wyrazie jego twarzy. Jak strasznie się męczył tym, że musi się uzewnętrznić. Każde słowo niosło za sobą niewyobrażalny ból psychiczny. Przez traumy, zawody, straty i zniszczenia, które dotykały go już od małego. Przeszedł przez tyle syfu i nie umiał mówić o sobie. Nie umiał mówić o uczuciach, bo się bał. Każdy się czegoś bał. Było to tak okropne. Choć twarz miał niewzruszoną, jego oczy wyrażały to, że w środku palił się żywym ogniem.
Byłam tym zszokowana. Byłam dla niego... przyjaciółką.
– Co? – zapytałam słabym głosem, na co wzruszył ramionami, a jego mina była dziwnie spokojna. Dokładnie tak, jak głos. Jak on cały.
– Nie wiem, w którym momencie się nią stałaś, ale tak było – odpowiedział, a ból stale się nasilał. – I tak było od dawna. Kiedy się kłóciliśmy. Kiedy mówiłaś, że mnie nienawidzisz. Kiedy kolejny raz powstrzymywałaś mnie przed zrobieniem głupstwa. Kiedy mnie całowałaś – dodał ciszej, a woda coraz mocniej osiadała na naszych włosach oraz ubraniach. – Kiedy kolejny raz wybierałaś mnie ponad siebie na co tak zajebiście nie zasługiwałem. Byłaś przy tym wciąż moją przyjaciółką. I dalej nią jesteś.
Powolnie pomrugałam, zastanawiając się nad jego słowami. Czy rzeczywiście tak było? Czy on również był dla mnie przyjacielem? Kiedy stale mi pomagał. Kiedy bronił mnie przez każdym, kto krzywo na mnie spojrzał. Kiedy darł się w niebogłosy, bo znów się narażałam. Kiedy paliliśmy razem kolejne papierosy, popijając je piwem. Kiedy leżałam w jego ramionach. Czy przez ten czas był moim przyjacielem? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym w ten sposób. Nathaniel był po prostu Nathanielem. Kimś, kogo nie potrafiłam opisać.
I może o to w tym chodziło? Pomimo tego, jak bardzo skomplikowaną relację mieliśmy. Tak, wykraczało to poza tę zwykłą definicję przyjaźni, ale czy to musiało się wykluczać? Przed czterema laty mogłam pałać do niego czymś więcej, nadal będąc jego przyjaciółką. Bo czy nie tak działali przyjaciele? Czy nie byli kimś, za kogo można było oddać życie? Kimś, kogo widok cię uszczęśliwiał? Z kim chciałeś rozmawiać i przy kim czułeś się bezpiecznie?
Wypuściłam z płuc drżący oddech, znając odpowiedź na każde pytanie, jak i na to jedno szczególne.
– Ty też byłeś moim przyjacielem.
Po moich słowach, które były szczerą prawdą, usta Nathaniela lekko drgnęły, jednak nie zawładnął nimi mój ulubiony uśmiech. Chłopak patrzył na mnie uważnie z góry, wciąć analizując coś w środku. Zdenerwowana czekałam na ciąg dalszy. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej, co w ogóle mi nie przeszkadzało. Nie czułam zimna. Nie czułam wiatru, który smagał moją twarz. Duże krople odbijały się od równych chodników. Ludzie na ulicy zaczynali się chować, nie mając przy sobie parasolek. Gdzieś w tle zabrzmiał pierwszy grzmot. Ale to wszystko było nieistotne, bo miałam przed sobą tego pięknego chłopca, który walczył ze sobą przy każdym słowie.
– Wtedy w mieszkaniu zachowałem się w najgorszy możliwy sposób – westchnął. – Wytknąłem ci wyjazd i nie powinienem tego robić. Wiem, że to była jedyna opcja, żebyś zaczęła życie na nowo. Byłem zły i wiem, że to niczego nie usprawiedliwia, ale gdy pomyślałem sobie, że ryzykowałaś dla nas wszystkich... – zamilkł na chwilę, starając się właściwie dobrać kolejne słowa. – Dlatego chciałabym przeprosić. Za to, że sprawiłem, że tak się przeze mnie poczułaś.
Westchnęłam, gubiąc się we własnych myślach i jego słowach. Gubiłam się w jego pustym spojrzeniu i pięknym głosie. Gubiłam się w Nathanielu Sheyu i nie wiedziałam, jak mam się odnaleźć. To było tak niesamowicie przytłaczające. Nie wiedziałam, gdzie kończą się moje kończyny. Powietrze było ciężkie, a krople deszczu nie oczyszczały. Wszystko się zatrzymało.
Przetarłam dłonią zmęczoną twarz, myśląc nad tym, co miałam począć dalej. Kolejne sekundy mijały, a Nate spokojnie czekał, jedynie mnie obserwując. Dystans między nami nie pomagał mi ani trochę. Wydawało mi się, że oddzielają nas godziny drogi, a nie chciałam tego. Chciałam, aby było między nami dobrze. Abym miała go blisko siebie i aby on wiedział, że ma mnie. Nie w sensie romantycznym, bo to wypaliło się już dawno. W tym zwykłym. W tym naszym.
– Byłeś moim przyjacielem – powiedziałam nagle słabym głosem, znów nawiązując z nim kontakt wzrokowy. – I chcę, żebyś był nim nadal.
– Zawsze byłem.
– Niedługo znowu wyjadę – przypomniałam mu. – Co wtedy? Dalej będę twoją przyjaciółką?
Chłopak wzruszył ramionami, a następnie znów uniósł kącik swych ust. Jednak nie był to uśmiech szczęścia, a i ono nie dosięgnęło jego oczu. I to było strasznie smutne. Był tak złamany przez życie, że nie potrafił już robić tego szczerze. Została tylko ta pustka i krótkie chwile zadowolenia. I niczego nie pragnęłam tak mocno, jak tego, aby się uśmiechał. Nie tylko wtedy, gdy ktoś powie coś zabawnego. Nie, gdy musi robić to z wymuszeniem. Nie wtedy, gdy robi to z tym cynizmem i kpiną. Chciałam, aby się uśmiechał, ponieważ jest szczęśliwy. Pragnęłam, aby takie właśnie było jego życie. Szczęśliwe. Nie miałam pojęcia, co na nowo mogło to w nim wywołać. Co zadziałałoby na niego tak mocno, że pokruszone kawałki skleją się ponownie, a mur wokół niego w końcu legnie w gruzach.
– Nie widziałem cię cztery lata – mruknął szczerze. – I w ciągu tych czterech lat nie było dnia, żebyś nią nie była.
Przełknęłam ślinę i znów pogrążyłam się w chwilowym zamyśleniu. Nie spodziewałam się takiego wyznania. Cóż, nie spodziewałam się tej całej rozmowy i tego, jak mocno się przede mną otworzy. Było to tak irracjonalne, a przy tym tak piękne. Może to właśnie miał być ten moment? Może o tym tak często mówiła mi Sylvia? O tym, aby przestać uciekać od przeszłości, a się z nią zmierzyć i pogodzić. Uniosłam hardo głowę, a następnie zblokowałam z nim poważne spojrzenie. Chłopak uniósł brew na mój zacięty wyraz twarzy, ale to już nie było istotne. Miałam swoją magiczną chwilę odkupienia win.
Oboje mieliśmy.
– Też chciałabym cię przeprosić – powiedziałam na jednym wdechu.
– Niby za co? – zdziwił się.
– Za wszystko, co potrafiłam ci zrobić. Za moje obwinianie cię, kiedy to była również moja wina. Za to, że nie powiedziałam ci o Vincencie – wymieniałam. – Za to, że wymagałam od ciebie szczerości, a sama ci jej nie dawałam.
Ku mojemu zdziwieniu, po moim wyznaniu, które kosztowało mnie naprawdę wiele, Nate lekko się spiął. Wydawał się dziwnie niezadowolony, co mnie zaskoczyło. Spojrzał na mnie z lekką irytacją, a następnie pokręcił poważnie głową. Uniosłam zdziwiona brwi. Niepewność zniknęła z jego ciała, a ja znów miałam przed sobą tego pewnego siebie i niezniszczalnego chłopaka z kamienną miną. Choć niezniszczalny był tylko z pozoru, bo zniszczony został już dawno. Nie zostało w nim już niczego, co można było jeszcze zgładzić.
– Możesz przepraszać za wiele, ale nie za to – powiedział zachrypniętym głosem, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. – Byłaś najbardziej szczerą chwilą w moim życiu.
Oddech ugrzązł mi w gardle, kiedy spokojnie wypowiadał słowa, które rujnowały wszystko wokół mnie. Które zrujnowały mnie samą. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek ktoś powiedział mi coś tak unikatowego, a jednocześnie uderzającego. Może dla niektórych nie było to niczym zwyczajnym, ale dla mnie było czymś nie do opisania. Czułam się tak, jakbym na nowo podpisała umowę z życiem. Nie było tam już Kostuchy i kosy, a świadomość, że stało się to tak przez tego popieprzonego chłopaka, napędzała to jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, co dokładnie działo się w moim ciele. Jaka emocja górowała i co było silniejsze. Wszystko mieszało się ze sobą, eksplodując i zmieniając się w pył i czystą energię.
Przełknęłam ślinę, czując się ta przygnieciona emocjonalnie. Pokręciłam głową, posyłając mu niepewne spojrzenie i pierwszy raz od dawna, moja twarz nie była kamienna. Patrzyłam na niego ze zmęczeniem, frustracją i tak wielką dozą wdzięczności. Bo pierwszy raz od dawna nie czułam potrzeby udawania.
– Ty byłeś dla mnie tą najbardziej prawdziwą.
Brunet znów uniósł kącik ust. Jakby i jego zadowalała ta odpowiedź. Jednak taka była prawda. Byliśmy swoimi szczerymi i prawdziwymi chwilami. I może powinno być to dla mnie smutne, bo chwile pozostawały ulotne, ale czy właśnie to nie było w tym najpiękniejsze? To nie musiało być czymś negatywnym. Od małego powtarzano nam, że dobre życie, to życie szczęśliwe. Kazano nam się uśmiechać i z radością witać każdy kolejny dzień. Wmawiano nam, że w życiu musimy walczyć z przeciwnościami losu i że będą przytrafiać się sytuacje, które nas podłamią, jednak uczynią nas tylko silniejszymi. A co jeśli tak naprawdę nie mieliśmy na to wpływu i nie istniało coś takiego, jak szczęśliwe życie? Co, jeśli to wszystko było gównianym zlepkiem przypadków? Wszyscy tkwiliśmy w gównianej, posępnej bańce egzystencjalnej i właśnie tylko chwile dawały nam te pieprzone endorfiny, które napędzały w nas chęć ciągnięcia tego wszystkiego, dając nam tymczasowe i złudne szczęście. To była bardzo smutna wizja.
Mogły zdarzać się gówniane momenty, ale w całokształcie tylko od nas zależało, jaką drogę wybierzemy. Każdy z nas miał wybór.
Chwilę trwaliśmy w tym zawieszeniu, aż w końcu odchrząknęłam i ponownie przetarłam swoją mokrą od deszczu twarz. Wypuściłam z siebie głośny oddech. Musiałam przywołać się do porządku, ponieważ jeszcze chwila tego emocjonalnego bałaganu, a mogłabym eksplodować. Z głośnym oddechem uniosłam prawą dłoń, po czym wyciągnęłam ją w kierunku chłopaka. Wystawiłam w jego stronę mały palec, na co popatrzył na mnie z niezrozumieniem, marszcząc brwi.
– Więc przyjaciele? – zapytałam.
Przez chwilę tylko tak na siebie patrzyliśmy, a w tych spojrzeniach kryło się coś dziwnego i nieodgadnionego. Coś, czego nie potrafiłam opisać, ale rozumiałam. Z kamienną miną patrzył to na mnie, to na palec. Pokręcił głową.
– No daj spokój – mruknął, na co zwęziłam groźnie oczy.
– Żadne daj spokój – fuknęłam. – To pakt.
Jeszcze chwilę patrzył na mnie sceptycznie, aż w końcu przewrócił ładnymi oczami i również wyciągnął ku mnie dłoń. Złączyliśmy nasze palce. Jego skóra była rozgrzana i twarda w przeciwieństwie do mojej lodowatej. Ale tak było zawsze. Chłopak po kilku sekundach cofnął dłoń i wsadził je do kieszeni. Ja natomiast odetchnęłam i spojrzałam na ciemne niebo. Było w tym coś dziwnie spokojnego. Jakby pomimo tej całej wichury, w końcu było dobrze, co było paradoksalne, zważywszy na to, czego się tamtego dnia dowiedziałam. Jednak tak właśnie było. Kto wie, może właśnie i ja miałam swoje małe, prywatne oczyszczenie?
– A teraz jeśli nie otworzysz tego pierdolonego samochodu, odpalę go z kabli i pojadę bez ciebie – mruknęłam śmiertelnie poważnie.
– Szczere rozmowy łączą ludzi, co? – prychnął pod nosem, na co nie mogłam się nie uśmiechnąć. Był idiotą.
Szybko podniosłam swoją torebkę z ziemi, kiedy Nate podszedł od drzwi kierowcy i otworzył auto. Poprawiłam mokry kaptur, strzepując z niego krople wody i szybko wpakowałam się do środka. Byłam mocno przemoczona, co czułam na całym ciele. Zasunęłam torebkę i rzuciłam ją na tylną kanapę, podczas gdy Nathaniel wsiadł do auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Wytarłam mokre dłonie w jeansy, poprawiając swoje wilgotne kosmyki. W aucie było chłodno co odczuwałam jeszcze bardziej. Moje ciał zaczęło delikatnie drżeć, a zęby irytująco o siebie stukały. Wsadziłam dłonie pod swoje uda, aby nieco je ogrzać i spojrzałam na profil Nathaniela.
– Zamarznę – mruknęłam i na potwierdzenie moich słów, dreszcz znów wstrząsnął moim ciałem.
– Zaraz się nagrzeje – zapewnił mnie, po czym wsadził kluczyk do stacyjki. – Zapnij pas.
Jęknęłam na jego słowa, ponieważ ta wizja niezbyt do mnie przemawiała. Wiedziałam, że byłam nieodpowiedzialna, ale nie lubiłam jeździć z zapiętym pasem. Czułam, że się wtedy duszę i nie mogłam się wygodniej ułożyć, przez co było mi niewygodnie, a czekała nas długa droga. Wiedziałam, że było to skrajnie nieodpowiedzialne, jednak ryzyko w takiej sytuacji brałam na siebie.
– Ale po co? – zapytałam.
– Victoria, nie dyskutuj i zapnij pas – powiedział już nieco ostrzej.
Głos miał chrapliwy i nieznoszący sprzeciwu, gdy pewnie odwrócił głowę w moją stronę, blokując ze mną spojrzenie. Zmarszczyłam brwi i lekko się nastroszyłam. Jego wzrok był poważny oraz niesamowicie elektryzujący, co nieco zabiło moje morale. Nie znosiłam, gdy tak na mnie patrzył. Przez zaciśniętą szczękę jego kości policzkowe wyostrzyły się, a on cały wydawał się bardziej rozdrażniony moim stawianiem się. Na jego włosach osiadły krople deszczu. I naprawdę chciałam stać przy swoim, nadal zachowując się nieodpowiedzialne, ale wiedziałam, że to nie miało sensu. Przewracając oczami, posłusznie wyciągnęłam pas, a następnie zapięłam go. Przywołując na twarz sztuczny uśmiech, spojrzałam na Nathaniela, który z kamienną miną skinął głową i powrócił odpalił auto. Silnik znajomo zawarczał, ale ja zwróciłam uwagę na coś innego.
– O przepraszam – mruknęłam bojowo, na co spojrzał na mnie kątem oka. – A twój pas gdzie?
– Nie pyskuj – mruknął niczym matka, której skończyły się argumenty. Przewróciłam oczami i z oburzeniem założyłam ręce na piersi, opadając wygodniej na fotel.
Patrzyłam na spływające po przedniej szybie krople deszczu, dopóki czarnooki nie włączył wycieraczek. Mój wzrok zatrzymał się na budynku, w którym znajdowała się Arabella. Kolejne przytłaczające wspomnienia pojawiły się w mojej głowie, czego nienawidziłam. Delikatnie zamknęłam oczy, chcąc pozbyć się ich jak najszybciej. Czułam, jak płynnie ruszamy. Mocniej objęłam się ramionami, a przez coraz większe ciepło w aucie, dreszcze powoli opuszczały moje ciało. W ciszy obserwowałam, jak Nathaniel zgrabnie wyjeżdża z parkingu. W pewnym momencie chłopak uruchomił radio, włączając przypadkową stację. Nieznana mi piosenka zaczęła cicho płynąć w głośnikach, na co uniosłam kącik ust i zwróciłam głowę w stronę szyby.
Powieki coraz bardziej mi ciążyły, kiedy w ciszy patrzyłam na budynki za oknem. Krople deszczu rytmicznie uderzały w szyby auta, czego oglądanie było uzależniające. Dźwięk ten mieszał się z cichą muzyką i odgłosem innych aut, tworząc małą symfonię dla moich uszu. Wraz z Nathanielem tego nie zakłócaliśmy, pozostając cicho. Każde z nas było w swoim małym świecie, co było naprawdę przyjemne. Ta cisza i atmosfera takie były. Nie widziałam, czy zasługą była wcześniejsza rozmowa, ale jeśli tak, cieszyłam się, że do niej doszło. Pierwszy raz od dawna czułam między nami taki kojący spokój. Nie było żadnego napięcia i niedomówień. Siedzieliśmy obok siebie w ciszy. Ja patrzyłam na krajobrazy za oknem, on kierował. I to wystarczyło. To było więcej, niż wystarczające. Byliśmy przyjaciółmi.
Po kilku minutach jazdy moje powieki zaczęły coraz bardziej mi ciążyć. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Wydawało mi się, że właśnie przebiegłam maraton i nie miałam siły, aby podnieść chociażby rękę. Wszystko wokół mnie było moją kołysanką, która tylko potęgowała ten stan. Deszcz uderzający w szyby, muzyka, lekkie kołysanie. Było mi przyjemnie i błogo, czego nie czułam już od tak dawna. Od małego lubiłam spać w samochodzie. Kochałam to delikatne bujanie. Z cichym westchnięciem poprawiłam się na fotelu. Lekko naciągnęłam ten cholerny pas, aby wygodniej się ułożyć. Swoje plecy wcisnęłam w róg pomiędzy fotelem i drzwiami, a głowę oparłam o szybę drzwi.
Powolnie pomrugałam i spojrzałam przed siebie. Miałam teraz idealny widok na Nathaniela. W ciszy zaczęłam mu się przyglądać. Również wydawał się zrelaksowany, jednak jak zawsze ze skupieniem patrzył na drogę. Jego włosy już nieco wyschły, tak jak on cały. Z lekką fascynacją obserwowałam, jak leniwym wzrokiem z kamienną miną skanuje ulice przed nami. Co jakiś czas jego jabłko Adama poruszało się, dokładnie jak zaciśnięta szczęka. Było w tym coś ujmującego. Tak, jak w całej jego postawie. Był lekko odchylony na fotelu. Jego prawa ręka luźno spoczywała na drążku zmiany biegów, podczas gdy lewą kierował. Palce miał wyprostowane, a dłoń opartą o kierownicę. Ze skupieniem patrzyłam, jak jego ścięgna naciągają się, gdy z gracją zaczął skręcać, aby wjechać w jakąś uliczkę. Jego ręka poruszała się w płynnym tańcu to w prawo, to w lewo.
I nic nie mogłam poradzić na to, jak cholernie gorąco to wyglądało.
– Wiesz, że jesteś jedyną osobą, z którą czuję się tak bezpiecznie podczas jazdy? – zapytałam ospałym głosem. Byłam już na granicy snu i ledwo utrzymywałam otwarte oczy.
Chłopak, słysząc moje słowa, spojrzał na mnie kątem oka, a w kącikach jego ust kryło się coś na kształt uśmiechu. Uniósł delikatnie brew, a następnie ponownie przeniósł wzrok na jezdnię. Zgrabnie zmienił bieg, zaczynając wyprzedzać jakąś ciężarówkę. I mimo tego ja nadal siedziałam tam ze spokojem, a moje serce nie zabiło nawet o ton głośniej.
– Tak? – zapytał lekko zaczepnie. Pokiwałam głową, a głupi uśmiech wykwitł na mojej twarzy. Musiałam wyglądać w tamtej chwili komicznie, jednak byłam tak zmęczona, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Minuty dzieliły mnie od zaśnięcia. – A dlaczego?
– Nie wiem – mruknęłam, wzruszając ramionami. – Po prostu wydajesz się taki pewny, jak jedziesz. Wyglądasz, jakby sprawiało ci to radość. I masz oczy dookoła głowy, więc widzisz wszystko, co może się wydarzyć z pięciosekundowym wyprzedzeniem – dodałam, po czym głośno ziewnęłam. – No i masz pierdolca na punkcie tego samochodu, więc nie boję się, że podczas jazdy odpadnie nam koło, bo wiem, że wszystko działa idealnie.
– W trakcie jazdy myślisz o tym, że może odpaść ci koło? – zapytał ze zdziwieniem, marszcząc twarz.
– A ty nie? – odparłam pytaniem na pytanie.
– Ja jestem normalny – mruknął, na co chciałam strzelić go w ramię, ale był zbyt daleko, a ja byłam zbyt zmęczona. Zamiast tego fuknęłam w jego stronę, bo znowu sobie ze mnie kpił.
– To jest normalne. Człowiek po prostu o tym myśli – westchnęłam, po czym znowu ziewnęłam. Łzy pojawiły się w kącikach moich oczu, rozmazując mi lekko obraz. – Kiedy jedziesz windą myślisz o tym, co stanie się, jeśli lina się urwie. Gdy lecisz samolotem zastanawiasz się, co się stanie, jak zapali się skrzydło i zaczniecie spadać. Gdy płyniesz statkiem zastanawiasz się, co się stanie, jeśli zatonie.
Chłopak chwilę analizował moje słowa z nieodgadnioną miną. Mocniej wbiłam się w fotel, kuląc się w nim, aby było mi jeszcze cieplej. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby pozostać przytomną, ale stawało się to coraz trudniejsze. Po chwili Nate znów odwrócił głowę w moją stronę. I nawet z tymi sińcami pod oczami, lekko przekrwionymi oczami i bardziej, niż zazwyczaj, opadniętymi policzkami, jego twarz nadal przypominała idealną rzeźbę. Nathaniel był zbyt nierealny, aby był prawdziwy.
– Z tego wychodzi, że człowiek cały czas myśli o śmierci – podsumował, na co skinęłam głową.
– I tak właśnie jest – bąknęłam cicho. – A gdy umierasz, myślisz o życiu.
– Gdy jesteś śpiąca włącza ci się filozof – powiedział z politowaniem, na co przewróciłam oczami. – Idź lepiej spać.
– Nie mogę – powiedziałam sennie, na co z rezerwą uniósł brew i posłał mi zaciekawione spojrzenie.
– A to niby czemu?
– Bo muszę pilnować, żebyś nigdzie mnie nie wywiózł – odparłam, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
Chłopak przez chwilę obserwował mnie pustymi oczami. Z sennym uśmiechem widziałam, jak dokładnie skanował moją twarz. Nie przeszkadzało mi to. W tamtej chwili przeszkadzało mi już naprawdę niewiele rzeczy. Nagle uśmiechnęłam się w jego stronę jeszcze szerzej i musiałam wyglądać komicznie, ponieważ brunet westchnął z rezygnacją i pokręcił z politowaniem głową. Znów przeniósł spojrzenie na ulicę i mógł mówić sobie co chciał, ale ja widziałam ten tlący się mały uśmieszek w kącikach jego ust. I to spowodowało, że przymknęłam z zadowoleniem powieki. I jeśli coś powiedział, już tego nie usłyszałam, pogrążona w swoim śnie.
A śniłam o ładnym chłopcu z pustymi, czarnymi oczami.
***
Tkwiłam w błogiej nicości w najlepsze, gdy nagle poczułam, jak coś delikatnie ściska moje udo. Zmarszczyłam z niezadowoleniem brwi, nadal nie otwierając oczu. Było mi zbyt wygodnie i ciepło, aby obchodziło mnie cokolwiek, co działo się wokół. Wciąż zatrzymana byłam w półśnie i miałam nadzieję, że zaraz znów całkowicie się w nim pogrążę. Nie interesowało mnie to, gdzie byłam, ani co się ze mną działo. Liczyło się tylko to, aby znów zasnąć i kontynuować moją regenerację. Jednak to natrętne coś znowu dało o sobie znać, a ja znów poczułam delikatny uścisk tuż nad moim kolanem. Do tego poczułam, jak ktoś lekko mną szarpie, co zdenerwowało mnie już całkowicie.
– Clark, obudź się – piękny głos w końcu dotarł do mojej świadomości. Przez pierwszych kilka sekund nie wiedziałam, do kogo należał, ale gdy mój mózg zaczął się wybudzać, nie miałam już wątpliwości. Znałam go zbyt dobrze.
W końcu zdecydowałam się unieść powieki. Z niemałym wysiłkiem otworzyłam najpierw lewe, a potem prawe oko. Pomrugałam powolnie, krzywiąc się na jasność, jaka tam panowała. Gdy mój wzrok w końcu się wyostrzył zaspana popatrzyłam na chłopaka przed sobą. Nathaniel przyglądał mi się swoim zblazowanym spojrzeniem. Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się. W pierwszej chwili byłam lekko zdezorientowana, bo nie wiedziałam, co robiłam w samochodzie z Sheyem. Jednak chwilę później wszystkie wspomnienia zaczęły wracać do mojej głowy, tworząc spójny obraz. Jęknęłam cicho i przetarłam dłońmi twarz. Kątem oka dostrzegłam, jak duża dłoń chłopaka zsuwa się z mojego uda, pozostawiając po sobie nieprzyjemny chłód. Szybko wyrzuciłam te myśli z głowy, zwalając to na jeszcze niecałkowite dojście do siebie.
– Długo spałam? – zapytałam zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam, a następnie ziewnęłam. Moje ciało było obolałe i lekko skostniałe i dawno nie miałam tak wielkiej ochoty na to, aby się przeciągnąć. Chyba spanie w tej pozycji nie było zbyt dobrym pomysłem.
– Ponad godzinę – odpowiedział, na co skinęłam głową.
– Boże, czuję się, jakby przejechał mnie walec – bąknęłam, wygodniej usadzając się na siedzeniu.
Nadal niezbyt bystrym wzrokiem wyjrzałam przez przednią szybę, dopiero wtedy orientując się, że staliśmy w miejscu. Znajdowaliśmy się na poboczu jakiejś uliczki z dala od głównej ulicy. Deszcz już nie padał, ale na zewnątrz nadal było szarawo. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc tego, co się działo. Uchyliłam lekko usta i popatrzyłam na Sheya.
– Jesteśmy już w Culver City? – zapytałam z lekką rezerwą, na co chłopak skinął głową. – To dlaczego tu stoimy?
– Jakieś dwadzieścia minut temu dzwonił Theo – odpowiedział zachrypniętym głosem, patrząc to na mnie, to na widok za szybą. – Nie chciałem cię budzić, więc powiedział, żebyś do niego oddzwoniła.
– Coś się stało? – zapytałam zmartwiona, a w mojej głowie od razu zaczęły tworzyć się czarne scenariusze. – Jest bezpieczny? Dojechali spokojnie do Culver City? – Nathaniel, widząc moją reakcję, od razu pokręcił głową, posyłając mi poważne spojrzenie.
– Nic się nie stało – odrzekł nieco głośniej, aby dobitnie to zaznaczyć. Poczułam ulgę, która osiadła na moim sercu. – Są w Culver City. Wszyscy.
– Więc dlaczego tu stoisz? – zapytałam. Nic już nie rozumiałam.
– Po prostu do niego zadzwoń – westchnął, a następnie otworzył drzwi auta. – Ja pójdę zapalić.
Zdezorientowana patrzyłam, jak wysiada z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. W lusterku patrzyłam, jak chłopak odchodzi o kilka metrów, wyciągając z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Zmarszczyłam brwi i ponownie przejechałam zimną dłonią po swojej twarzy. Nie interesowało mnie to, w jakim stanie był mój makijaż, ani jak ja cała się prezentowałam. Bez chwili namysłu wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni. Szybko go odblokowałam, widząc nieodebrane połączenie od Theodora. Musiałam tak mocno spać, że go nie usłyszałam, więc zapewne potem zadzwonił do Nate'a. Wybrałam numer mojego brata i przytknęłam telefon do ucha, przymykając powieki. Moja głowa nieprzyjemnie pulsowała i wszystko mnie bolało.
Naprawdę nie powinnam była zasypiać.
– Halo? – cichy głos chłopaka dotarł do moich uszu, a ja z ulgą przymknęłam oczy. Choć wiedziałam, że nic mu nie było, o czym zapewnił mnie Nate, dobrze było go słyszeć.
– Theo, coś się stało? – zapytałam od razu, lekko pochylając się do przodu. – Przepraszam, że nie odebrałam wcześniej, ale spałam.
– Nic się nie stało – uspokajał mnie swoim ciepłym tonem. – Gdzie jesteś?
– W jakiejś uliczce. Nate nie chciał mi nic powiedzieć – mruknęłam, na co chłopak przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Słyszałam jego nierówny, głośny oddech, a czerwona lampka pojawiła się w mojej głowie. – Theo, co się dzieje?
– Nie chcę wracać od razu do domu – powiedział w końcu, co lekko mnie zaskoczyło. – Nie chcę tam wracać tak na świeżo po tym wszystkim, co usłyszeliśmy. Nie chcę patrzeć na te zdjęcia i wciąż na nowo o tym rozmyślać. Przynajmniej nie teraz.
Zaniemówiłam, nie spodziewając się takiego wyznania. W ciszy skubałam palcami swoją dolną wargę. Starałam się zrozumieć jego punkt myślenia, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że i ja podzielałam jego zdanie. Nie myślałam o tym podczas jazdy, gdy jeszcze nie spałam, ale gdy powiedział to chłopak, zrozumiałam, że i ja nie wyobrażałam sobie teraz tam wrócić. Jasne, to zawsze był mój dom rodzinny i wiedziałam, że na zawsze nim pozostanie, ale nie miałam ochoty wchodzić tam tak na świeżo. Potrzebowałam czasu, aby odetchnąć. Wszystko, co w nim było, kojarzyło mi się z rodzicami. Bałam się, że znów mogłam znaleźć tam coś, czego znaleźć nie powinnam i co znowu mogło wszystko zniszczyć. Strasznie tego nie chciałam, bo byłam już i bez tego zmęczona. Nie mogłam wrócić tam od razu. Z Theo byłoby ciężko, ale bez niego to już w ogóle wydawało mi się niemożliwe. I nie miałam zamiaru go do niczego zmuszać.
Odetchnęłam cicho, gdy Theo czekał na moją odpowiedź. Zacisnęłam powieki, czując nieprzyjemny uścisk gardła, który znów mnie nawiedził. Z trudem przełknęłam dużą gulę w gardle, patrząc na brzydkie graffiti na ceglanej ścianie opuszczonego budynku obok.
– Też nie chcę tam teraz wracać – szepnęłam szczerze. Niemal poczułam ten ciężar, który właśnie spadał z jego barków. – Gdzie jesteś?
Na moje pytanie chłopak znów przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Ponownie mnie to zaalarmowało, więc wyprostowałam się jak struna, mając nadzieję, że nie był w jakimś niebezpiecznym miejscu, zachowując się głupio. Tak, Theo był odpowiedzialny, ale pod wpływem emocji robił głupie rzeczy. Coraz bardziej zdenerwowana czekałam na odpowiedź, gdy nagle wypuścił z siebie głośny świst powietrza.
– Jestem z Jasmine.
Z zaskoczeniem uniosłam brwi, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Czyżby mój brat znów miał z nią lepszy kontakt? Tak, wiedziałam, że ostatnim razem przywiozła go pijanego do domu, ale Theo nawet tego nie pamiętał. Na każdym spotkaniu wydawała się taka odsunięta i zdystansowana, a mój brat nic nie mówił o tym, że znów wkroczyli na ścieżkę jakiejś relacji.
Nie zamierzałam drążyć tego tematu. To była ich prywatna sprawa i wiedziałam, że Theo, jeśli będzie chciał mi powiedzieć, to mi o tym powie. Byłam zadowolona z tego, że nic mu nie było. Nigdy nie przyznałabym się do tego głośno, ale byłam szczęśliwa również z faktu, że był akurat z Jasmine. Nie tylko dlatego, że mój brat nigdy się z niej nie wyleczył, ale dlatego, iż wiedziałam, że z nią był bezpieczny. Jasmine jak mało kto potrafiła postawić go do pionu i pilnować, aby nie wpakował się w kłopoty. Nie wiedziałam, w jakim stanie psychicznym się znajdował, ponieważ jeszcze nie rozmawialiśmy, ale miałam nadzieję, że Sharewood jakoś mu w tym pomoże. Co do tego nie miałam wątpliwości. Byli dorośli.
– Ale jeśli chcesz, mogę po ciebie przyjechać... – zaczął i choć wiedziałam, że był w stanie to zrobić, od razu pokręciłam głową.
– Nie – powiedziałam dobitnie. – Zostań z nią. Ja też sobie jakoś poradzę.
– Na pewno? – zapytał niepewnie.
– Tak – odparłam. – Jeszcze będzie czas na rozmowy – mruknęłam, na co chłopak parsknął śmiechem.
– Gdyby się coś działo, to pisz – przypomniał mi.
Rozłączyłam się i zablokowałam urządzenie. Zacisnęłam na nim palce i odchyliłam się na fotelu. Ułożyłam łokieć na wnętrzu drzwi i oparłam się głową o dłoń, myśląc o tym wszystkim. Theo był bezpieczny i to było najważniejsze. Reszta naszych znajomych pewnie była już w domu. Nie wiedziałam, ile czasu jesteśmy już w Culver City, ale podejrzewałam, że niedługo. Zastanawiałam się, co miałam zrobić dalej. Tamtego dnia nie mogłam wrócić do domu. Nie chciałam wracać do domu. Chwilę tak siedziałam, nerwowo podrygując nogą, po czym wyjrzałam przez tylna szybę. Nathaniel wciąż palił papierosa, oparty o ścianę budynku.
Nie wiedząc, co mogłabym jeszcze zrobić, szybko otworzyłam drzwi i wysiadłam z auta. Zamknęłam za sobą drzwi, chowając telefon do kieszeni. Nate spojrzał na mnie zblazowanym spojrzeniem, kiedy powolnie ruszyłam w jego stronę. Obserwował moje ruchy, gdy w końcu podeszłam bliżej niego. Brunet zaciągnął się papierosem i zmrużył lekko oczy. Nie odezwał się jednak, czekając na mój ruch.
– Powiedział ci, że nie chce wracać do domu, gdy odebrałeś, prawda? – zapytałam cicho. Nathaniel pomrugał powoli i kiwnął głową, wydmuchując nosem dym papierosowy. – Powiedział ci, że jest z Jasmine?
– Tak – odparł cicho. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. Spojrzałam na niezidentyfikowany punkt po mojej lewej stronie, zakładając ręce na piersi.
– Nie mogę mu się dziwić. Sama nie chcę tam wracać – bąknęłam pod nosem, wciąż czując na sobie jego uważne spojrzenie. – I dziś nawet nie zamierzam.
– Co zrobisz? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami.
– Pokręcę się trochę po mieście. Może pójdę do Mii – bąknęłam beznamiętnie. – Coś wymyślę.
Było mi już wszystko jedno. Pragnęłam spędzić w spokoju noc, bez dręczących myśli i koszmarów. Może w końcu się wyspać. Nie wiedziałam jeszcze gdzie, ale miałam kilka pomysłów. Miałam tam sporo znajomych, ponieważ było to, do cholery, moje rodzinne miasto. Mogłam kręcić się nawet po nocy bez celu po mieście. Nie byłam już małą dziewczynką i potrafiłam o siebie zadbać. Często wychodziło to z różnym skutkiem, ale to nie zmieniało faktu, że potrafiłam.
Nathaniel dłuższą chwilę milczał, a ja czułam jedynie jego cierpki wzrok na mojej twarzy. Odetchnęłam i przybrałam neutralną minę, aby nie wzbudzać w nim podejrzeń. Uniosłam na niego swoje spojrzenie, mając nadzieję, że nie będzie o nic wypytywał. Jego czarne tęczówki wwiercały się niemal w mój mózg, a on samym wydawał się dziwnie spięty. Myślał o czymś w skupieniu o czym świadczyło jego chwilowe zacięcie. Niespalony papieros wciąż tlił się pomiędzy jego palcami. Nie wiedziałam, co miałam więcej dodać, więc chciałam się z nim pożegnać, a następnie odejść, gdy Nate niespodziewanie się poruszył.
– Jedziemy – powiedział dobitnie, po czym ostatni raz zaciągnął się papierosem i wyrzucił go do kałuży. Zaczął iść w stronę samochodu, nawet na mnie nie patrząc. Bez słowa wyminął mnie, dalej krocząc przed siebie.
– Co? – zapytałam zdziwiona, odwracając się w jego stronę. – Gdzie?
– Do mnie.
Otworzyłam szerzej oczy na jego słowa. Nie spodziewałam się takiego prostolinijnego wyznania i tego, że to proponuję, choć musiałam przyznać szczerze, że ta opcja mignęła gdzieś w mojej podświadomości. Jednak nie miałam zamiaru tego proponować, ponieważ nie chciałam się wpraszać. Nie wiedziałam również, czy był to dobry pomysł. Tak, spałam u niego w mieszkaniu wiele razy, ale wciąż.
Niezbyt przekonana do tego planu patrzyłam, jak podchodzi do auta, a następnie otwiera drzwi kierowcy. Spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem, kiedy zobaczył, że dalej stałam w tym samym miejscu. Marszczył brwi, mierząc mnie pustym wzrokiem od stóp do po czubek głowy.
– Co jest? – zapytał.
– Nie chcę się wpraszać – odpowiedziałam szczerze. Ku mojemu zdziwieniu, Nate jedynie przewrócił oczami i ciężko westchnął, przybierając swoją znudzoną minę.
– Nie byłaś taka pokorna, jak waliłaś do moich drzwi o czwartej nad ranem – mruknął kpiącym głosem, a na jego wargach wykwitł ten ironiczny uśmieszek, którego nienawidziłam. Po jego słowach groźnie zmarszczyłam brwi, patrząc na niego morderczym spojrzeniem.
– To się nie liczy – fuknęłam, zakładając ręce na piersi. Chłopak posłał mi pełne politowania spojrzenie.
– Wsiadaj – zarządził i nawet nie dał mi czasu na odpowiedź, ponieważ sam zasiadł na miejsce kierowcy, zamykając za sobą drzwi.
Westchnęłam cicho, ściągając usta. Nie miałam pojęcia, czy było to dobrym pomysłem, ale skłamałabym mówiąc, że tego nie chciałam. Lubiłam przebywać w jego mieszkaniu, a skoro nie widział w tym problemu, ja również nie powinnam. Mogłam przespać się na kanapie, aby zregenerować siły po tym ciężkim dniu. Oboje byliśmy zmęczeni i mimo wczesnej godziny, wiedziałam, że szybko padniemy. I pomimo zapewnień w mojej głowie, nic nie mogłam poradzić na nerwowy skurcz w moim żołądku. Czy naprawdę musiałam reagować tak za każdym razem, gdy coś było z nim związane? Boże, zachowywałam się skandalicznie.
Karcąc samą siebie, ruszyłam w stronę samochodu. Chłopak odpalił silnik, kiedy wsiadłam do środka, zamykając za sobą drzwi. W ciszy spojrzałam w jego stronę w tym samym momencie, w którym on popatrzył na mnie. Nasze spojrzenia spotkały się pośrodku na dosłownie sekundę, jednak to wystarczyło, abym poczuła palący dreszcz przechodzący po moim rdzeniu. I choć patrzył na mnie pustym, wypranym z emocji wzrokiem, wciąż widziałam tę głębie, która na nowo się do mnie uśmiechała. Nate wrzucił bieg i z dziwnym rozbawieniem wyjechał z uliczki, powracając z pojrzeniem do przedniej szyby. Nieco zdziwiona jego reakcją chwilę obserwowałam jego profil, po czym zacisnęłam usta w wąską linię i bardziej wcisnęłam się w fotel. Do końca drogi nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem.
Kilka minut później Nate parkował już przed swoją kamienicą. W ciszy wysiedliśmy z auta, a ja złapałam w międzyczasie swoją torebkę z tylnego siedzenia. Jak zwykle Nathaniel przepuścił mnie w głównych drzwiach. Szczerze, uwielbiałam, gdy to robił. Może dla niektórych nie miało to znaczenia, ale dla mnie było to naprawdę miłe i kulturalne. Tak, niby o niczym to nie świadczyło, jednak fajnie było poczuć ten rodzaj szarmanckości, a on postępował tak od zawsze. Nawet na początku naszej relacji, gdy niezbyt za sobą przepadaliśmy, zawsze pamiętał o tym, aby mnie przepuścić, przytrzymując mi przy tym drzwi. Często żartowałam sobie z niego, że chciał popatrzeć na mój tyłek z czym się zgadzał, ale zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę robił to przez kulturę.
Wspięliśmy się po schodach. Chłopak w ciszy wyciągnął klucz do drzwi z kieszeni swojej kurtki i sprawnie je otworzył. Ponownie wskazał, abym weszła pierwsza, co ze skinięciem głową zrobiłam. Od razu uderzył we mnie ten specyficzny zapach, który panował tylko w tym mieszkaniu. Każdy dom miał swój szczególny zapach. Coś, co z wejścia wyczuwała obca osoba. Tam również to panowało i było niebywałe przyjemne. Wzdychając weszłam głębiej, a za mną podążył Nate. Ściągnęłam swoje białe buty od balenciagi i przeszłam do salonu. Jak zwykle panował tam nienaganny porządek. Podziwiałam go za to.
– Jak ty wytrzymujesz w takiej czystości? – zapytałam, odkładając torebkę na skórzany narożnik. Nathaniel, który właśnie wszedł do salonu, wzruszył ramionami.
– Lepiej mi się myśli, gdy jest czysto – rzucił niedbale, wyciągając z kieszeni spodni telefon i portfel, które położył na szafce pod telewizorem.
– To ty myślisz? – zironizowałam zaczepnie, na co przewrócił oczami.
– Nadal nie jesteś zabawna – bąknął, kierując się w stronę sypialni. Obserwowałam, jak zmierza w tamtym kierunku, a na moich ustach błąkał się zaczepny uśmieszek.
– Jednak trochę jestem! – zawołałam za nim, gdy zniknął w drugim pokoju.
Rozejrzałam się po pokoju z zadowoleniem, czując się nieco lepiej. Może naprawdę to nie był zły pomysł? Przeczesałam palcami swoje skołtunione włosy, marszcząc z odrazą twarz. Musiałam się ogarnąć. Szybko wyciągnęłam ze swojej torebki szczotkę do włosów, po czym skierowałam się w stronę łazienki. Zapaliłam światło i weszłam do środka, nie zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok wanny chłopaka, z którą miałam kilka dobrych wspomnień. Pokręciłam z politowaniem głową na samą siebie, po czym spojrzałam w lustro. O mało nie krzyknęłam, kiedy zobaczyłam swoje odbicie. Mój makijaż był całkowicie zdewastowany, a włosy przypominały ptasie gniazdo. Od ciągłego przecierania i przez deszcz tusz miałam na powiekach i policzkach, a gdzieniegdzie potworzyły mi się plamy od podkładu.
Skrzywiłam się ostentacyjnie i starannie rozczesałam swoje włosy, co zajęło mi trochę czasu. Kiedy już się z tym uporałam, zawinęłam je w niedbałego koka na dole mojej głowy, wypuszczając dwa pasma z przodu. Sprawnie umyłam swoje dłonie i otworzyłam szafkę nad umywalką, ponieważ pamiętałam, że chłopak trzymał w niej chusteczki do demakijażu, które chyba należały do Mii. Z zadowoleniem znalazłam opakowanie i wyciągnęłam je. Delikatny uśmiech wkradł się na moje usta, gdy przypomniałam sobie ostatni raz, gdy to Nathaniel zmywał mój makijaż. Zagryzłam dolną wargę, karcąc samą siebie za te myśli. Wyciągnęłam cztery sztuki i odłożyłam paczkę na miejsce.
Zagryzłam wnętrze policzka i ruszyłam z powrotem do salonu, w międzyczasie wycierając swoją twarz. Byłam w trakcie oczyszczania lewego oka, gdy dostrzegłam Nathaniela, który znajdował się w kuchni. Z oschłą miną stał przy otwartej lodówce, wpatrując się w jej wnętrze. Jedną z dłoni oparł na jej kancie, a drugą trzymał drzwiczki, lekko się nad nią pochylając. Zauważyłam również, że przebrał się w czarne dresy i tego samego koloru koszulkę, której rękawy sięgały mu do łokci. Stopy miał bose, a włosy roztrzepane. Wyglądał naprawdę dobrze i... gorąco.
Uspokój się!
– Czego szukasz? – zapytałam, zmieniając chusteczkę na czystszą.
– Czegokolwiek, co nadawałoby się do jedzenia – odparł znudzonym głosem, po czym spojrzał na mnie kątem oka. – Jesteś głodna? – pokręciłam głową na jego pytanie, skupiając się na dokładnym oczyszczeniu swojej twarzy. – Na pewno?
– Tak – odpowiedziałam. – Ale mogę napić się herbaty – po moich słowach, Nate skinął głową i zamknął lodówkę.
Podszedł do blatu i uruchomił elektryczny czajnik. Wpatrywałam się w jego plecy, gdy wyciągał kubki z wiszącej szafki obok. Uważnie skanowałam każdy ruch, który odznaczał się na czarnej koszulce. Lubiłam to, jak szerokie i umięśnione były oraz jak płynnie poruszały się przy każdym jego ruchu rąk. To, jak jego kark się napinał, gdy kręcił głową. Było w tym coś... ujmującego. Pokręciłam głową na swoje myśli, które nieproszone się tam pojawiły. Odwróciłam wzrok i z powrotem udałam się do łazienki. Wyrzuciłam wszystkie brudne chusteczki do kosza na śmieci i podeszłam do zlewu. Niezgrabnie ochlapałam swoją twarz zimną wodą, aby wyczyścić resztki makijażu i swoje brudne myśli. Nie powinnam była tak robić. Nate mi pomagał. Tylko tyle. Był moim przyjacielem i mi pomagał.
Zakręciłam kurek i spojrzałam na swoją twarz. Lekko się skrzywiłam, przymykając powieki. To nie tak, że uważałam się za osobę nieurodziwą. Lubiłam swoją twarz i to jak wyglądała, jednak zawsze miałam to nieprzyjemne ukłucie, kiedy pod koniec dnia zmywałam cały makijaż, a moja prawdziwa natura ukazywała swoje oblicze. Dlatego kochałam się malować. Mogłam wtedy ukryć swoje niedoskonałości i kompleksy, przez co czułam się pewniej. Poza tym, naprawdę lubiłam to robić. Miałam wtedy swój czas dla siebie. Jednak znałam prawdę. Nie byłam już tak ładna, jak w makijażu.
Pokręciłam nosem i odeszłam od lustra, aby więcej się nie dołować. Z szafki nad pralką wyciągnęłam ręcznik, którym osuszyłam twarz. Gdy byłam już gotowa, odetchnęłam i zdecydowałam się wyjść z pomieszczenia. Zgasiłam za sobą światło i powoli wróciłam do salonu. Po drodze ociągałam się i rozglądałam trochę bardziej, niż zazwyczaj. Chciałam wyłapać cokolwiek, co zmieniło się w przeciągu tych czterech lat, ale nie byłam w stanie. Nathaniel nie należał do osób, które przepadały za nowościami. Wolał być... stały. Z dłońmi w kieszeniach wilgotnej bluzy, która jeszcze mi nie wyschła, ponownie weszłam do kuchni.
Brunet właśnie zalewał wrzątkiem nasze herbaty. Czując moją obecność, popatrzył na mnie przez ramię. Niezidentyfikowanym wzrokiem zeskanował moją osobę, po czym zatrzymał się dłużej na moim ubraniu. Zmarszczył lekko brwi i znów spojrzał na kubki.
– W mojej szafie wiszą bluzy – mruknął wprost. – Idź, wybierz sobie którąś.
– Nie, dzięki. Jest okej – odparłam, mile zaskoczona jego słowami.
To było naprawdę w porządku z jego strony. I prócz zaskoczenia poczułam coś jeszcze. Coś, czego nie czułam już bardzo dawno. Zawstydzenie. Ale nie to złe i żenujące, a raczej to przyjemne. O ile zawstydzenie może być przyjemne. Było to raczej zwykłe speszenie przez otwartość jego propozycji. Tak, wiele razy dawał mi swoje ubrania, co było i tak dziwne jak na niego, ponieważ czarnooki nie lubił się nimi dzielić z żadnymi ludźmi. Świadomość tego, że bez żadnego problemu pozwolił przeglądać mi swoją szafę i coś dla siebie wybrać była dziwnie budująca.
– Twoja bluza jest przemoczona – westchnął i posłał mu uważne spojrzenie. – Dlatego ją zostaw w sypialni i przebierz się w coś suchego.
– Al... – zaczęłam, jednak widząc ten przerażający wzrok, nawet nie myślałam o dalszym kłóceniu się.
Już wiedziałam, dlaczego Matt chciał jak najszybciej uciec z parkingu.
Niczym obrażone dziecko przeszłam do sypialni. W niej również było czysto i cicho. Przymknęłam delikatnie drzwi i szybko ściągnęłam z siebie mokrą bluzę, czując nagły powiew zimna. Moką skórę pokryła gęsia skórka, a ja sama zaczęłam delikatnie drżeć. Szybko odrzuciłam tkaninę na fotel i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i bez chwili namysłu wyciągnęłam pierwsze lepsze nakrycie, które wpadło mi w ręce. Była nim zwykła czerwona bluza z kapturem. Kuląc się z zimna, wciągnęłam na siebie ubranie. Ulga spłynęła na moje ciało, kiedy ciepły materiał otulił moje zziębnięte ciało. Okej, być może Nate miał rację, ale nie miałam zamiaru mu tego przyznać. Odetchnęłam głębiej, a do moich nozdrzy od razu dostał się zapach chłopaka, którym przesiąkły chyba wszystkie jego rzeczy.
Miałam ochotę strzelić sobie w łeb.
Słyszałam, jak Nathaniel uruchamia telewizor w salonie. Wzniosłam oczy ku niebu, błagając o większą dozę samozaparcia dla mnie samej. Zaciskając szczękę, wróciłam z powrotem do salonu. Bluza była na mnie znacznie za duża, ale przez to bardzo przyjemna. Zarzuciłam jej kaptur na głowę i schowałam dłonie we wnętrzach jej rękawów. Spojrzałam na plazmę na telewizorze. Leciał właśnie jakiś film z Adamem Sandlerem. Nathaniel w tym samym czasie odstawiał dwa kubki na stolik kawowy obok kanapy. Popatrzył na mnie kątem oka, po czym zawiesił wzrok na mojej bluzie.
– Dlaczego wiedziałem, że wybierzesz czerwoną? – zapytał z westchnięciem, po czym wskazał brodą na narożnik. – Kładź się.
– Tak, panie – zironizowałam, przewracając oczami. – I czerwony to mój ulubiony kolor – dodałam, zmierzając w stronę kanapy.
Uniosłam nogę i przeskoczyłam jej oparcie, nie trudząc się, aby obejść ją dookoła. Nate spojrzał na mnie z politowaniem, ale na swoje szczęście, postanowił tego nie skomentować. Wygodniej usadziłam się na miękkim meblu, wciskając się w jego róg. Obok mnie znajdował się siwy koc, który zawsze tam leżał. Bez słowa chwyciłam go i rozłożyłam, wygodniej przykrywając się materiałem po samą szyję. Poczułam, jakbym właśnie znalazła się na swojej prywatnej chmurce. Z uśmieszkiem rozłożyłam się na wielkim narożniku, na którym spokojnie zmieściłoby się z siedem osób. Kiedy już znalazłam swoją wymarzoną pozycję, westchnęłam i uniosłam wzrok, natrafiając wprost na spojrzenie Sheya, którym stale mnie taksował.
– Co? – zapytałam jak gdyby nigdy nic. – Sam kazałeś mi się kłaść – wzruszyłam ramionami.
Chłopak nijak tego nie skomentował, a jedynie westchnął. Sam nacisnął wyłącznik światła, a lampki wyłączyły się, przez co jedynym źródłem światła był telewizor. Przekręciłam się na bok, podkulając nogi i układając swoją głowę na zgiętym ramieniu. Było mi ciepło i przyjemnie. Nate w tym samym czasie usiadł na kanapie naprzeciw mnie tuż obok moich przykrytych kocem nóg. Wygodniej oparł się o oparcie, układając na nim jedną rękę. Drugą wyciągnął swój telefon z kieszeni. Zaczął coś na nim przeglądać, podczas gdy ja zaczęłam oglądać film.
I nigdy nie byłabym w stanie opisać, jak dobrze się wtedy czułam. Jak domowo i po prostu... normalnie. Pierwszy raz od dawna. Cieszyłam się zwyczajnością wieczoru, nie potrzebując niczego więcej. Między nami był tak cudowny spokój. Siedzieliśmy obok siebie w ciszy. On przeglądając swój telefon i co jakiś czas zerkając na ekran telewizora, ja leżąc i ciesząc się oglądanym filmem. Nigdy nie sądziłam, że taka zwyczajna rzecz będzie dla mnie tak przyjemna.
Zaciągnęłam nosem i wyciągnęłam z kieszeni swój telefon. Sprawdziłam, czy nie mam na nim żadnych powiadomień, po czym odrzuciłam go na bok, jeszcze bardziej naciągając na siebie koc. Nagle film przerwała irytująca reklama. Przewróciłam oczami i dźwignęłam się na rękach po pilota, który leżał na stoliku. Upiłam przy tym łyk gorącej herbaty, którą znów odstawiłam i wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Nate w tym czasie odpisywał na jakąś wiadomość. Skakałam po kolejnych kanałach, irytując się na to, że nie było tam niczego ciekawego.
– Jaki jest twój ulubiony film? – zapytałam nagle, gdy ze skupioną miną godną naukowca wpatrywałam się w ekran telewizora.
– Nie mam ulubionych rzeczy – odpowiedział znudzonym tonem, nie odrywając wzroku od telefonu. Zmarszczyłam brwi, kiedy przeanalizowałam jego odpowiedź i spojrzałam na niego jak na debila.
– Jak to nie masz ulubionej rzeczy? – zapytałam, przez co uniósł głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Wiedziałam, że przez pozycję, w jakiej leżałam, zapewne właśnie tworzył mi się trzeci podbródek, ale miałam to w dupie. – Każdy ma coś ulubionego.
– Cóż, ja nie mam – odrzekł, znów skupiając się na swoim iPhonie. Ale ja nie zamierzałam tak łatwo odpuścić, więc z całej siły uderzyłam go swoją stopą w kolano. Chłopak zacisnął szczękę i znów na mnie popatrzył, jakbym co najmniej zamordowała mu kota. – Co?
– Dlaczego nie masz ulubionych rzeczy? – zapytałam. Chłopak westchnął i spojrzał na telewizor, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Jego oczy błyszczały się od odbijanego światła, a włosy wydawały się jeszcze bardziej roztrzepane.
– Bo to nie ma sensu – mruknął. – Odpowiedź może zmienić się, jeśli sprecyzujesz pytanie. Przykładem może być nawet ten film. Mogę lubić dwa filmy tak samo mocno, z czego jeden będzie dramatem, a drugi komedią. I lubić je za całkowicie różne rzeczy. I jeśli lubię je tak samo mocno, ktoś będzie kazał mi wybrać. I jeśli wybiorę, to zrobię to zapewne pod przymusem, nawet się nie zastanawiając, więc podam pierwszy lepszy tytuł.
– W porządku, ale wtedy mogę zapytać o twoją ulubioną komedię – mruknęłam, starając się nadążyć za jego dziwnym tokiem myślenia.
– Wtedy to ja zapytam cię, czy chodzi o bohaterów, czy fabułę, bo lubię trzy komediowe filmy tak samo, ale każdy za coś innego – mruknął takim tonem, jakby mówił coś banalnie prostego. – Wtedy ty powiesz, że chodzi o bohaterów. Ja zapytam: męskich czy żeńskich? Potem pójdą pierwszo czy drugoplanowi. I tak dalej.
Patrzyłam na niego z rozchylonymi ustami i zmarszczonymi brwiami, jakbym właśnie zobaczyła przybysza z innej planety. Nathaniel, kończąc swój monolog, popatrzył na mnie ze znudzeniem, czekając na kolejne pytanie, którym zapewne znów chciał mnie wyjaśnić. W głowie starałam się przetrawić jego słowa, jednak nijak nie mogłam do tego dojść. Ja zapytałam go tylko o jego ulubiony film!
– O mój Boże, nie mogłeś powiedzieć na przykład „Pani Doubtfire" i dać sobie spokój? Jeeezu! – zawołałam w oburzeniem, jakbym właśnie usłyszała coś nieprawdopodobnego. Niezgrabnie przekręciłam się i jeszcze bardziej naciągnęłam na siebie koc. – Ale ty jesteś dziwny.
– Sama zapytałaś – mruknął, a w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.
– Bo myślałam, że rzucisz jakimś pierwszym lepszym filmem, ja go włączę i będzie spokój! – rzuciłam z przesadną dramatycznością. – Nie sądziłam, że zrobisz mi jakiś filozoficzny wywiad o kinematografii!
– A to nie ty chciałaś rozmawiać? – zapytał zaczepnie, na co spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek, wysyłając mu tym samym mordercze sygnały. – Więc rozmawiamy.
Wydęłam usta na jego słowa, tocząc z nim wojnę na wzrok, która bawiła go bardziej, niż powinna. Chłopak był jawnie rozbawiony moim zachowaniem i sobie ze mnie kpił, podczas gdy ja wyglądałam, jak rozwścieczony kurczak z drugim podbródkiem. Fuknęłam pod nosem, po czym ponownie opadłam na kanapę, odwracając się od jego cynicznego spojrzenia.
– Kutas – burknęłam pod nosem, choć nic nie mogłam poradzić na uśmiech, który pojawił się na moich wargach.
I siedzieliśmy sobie tak dalej. W pewnym momencie chłopak również odłożył telefon, więc razem oglądaliśmy „Pulp Fiction". Mimo iż oglądałam ten film już miliony razy, bardzo go lubiłam i cieszyłam się z kolejnego seansu. Cieszyłam się również z tego, że Nate nie był tym irytującym typem widza, który podczas filmu musiał cały czas o coś pytać, wtrącać swoje uwagi i ciekawostki. W pewnej chwili moje powieki zaczęły robić się ciężkie i przysięgam, że chciałam przymknąć oko jedynie na kilka sekund. Było mi tak ciepło i wygodnie. Nie mam pojęcia, w którym momencie całkowicie odpłynęłam, pogrążając się w śnie.
Ocknęłam się dopiero w chwili, gdy na ekranie pojawiły się już napisy końcowe. Zdziwiona i niezbyt świadoma tego, co działo się wokół mnie, przetarłam dłonią twarz. Musiałam chwilę pomrugać, aby wyostrzył mi się wzrok. Z lekkim skołowaniem popatrzyłam najpierw na ekran telewizora, a następnie na Nathaniela, który cały czas siedział na swoim miejscu. Jedynie był trochę bardziej w nią wciśnięty, a jego długie nogi leżały skrzyżowane na stoliku. Jęknęłam cicho, przez co chłopak odwrócił swoją głowę opartą o wezgłowie kanapy, w moim kierunku. Uniósł delikatnie brwi, a na jego zmęczonej twarzy pojawił się cień rozbawienia.
– Śpiąca Królewna już wstała? – rzucił zaczepnie.
– Nie spałam tak długo – wychrypiałam sennym głosem, powolnie przekręcając swoje skostniałe kończyny. – Byłam w połowie filmu, jak zasnęłam – mruknęłam mętnie, wskazując brodą na telewizor.
– Tak, to fakt – pokiwał głową, patrząc na napisy końcowe. – Tylko zasnęłaś w trakcie pierwszego filmu. A to był trzeci.
Chwilę analizowałam jego słowa, po czym rozchyliłam zszokowana powieki. Szybko złapałam za telefon leżący obok i odblokowałam go. O mało nie oślepłam od jego jasności i dobrych kilka sekund zajęło mi przystosowanie się do ekranu. Kiedy już to zrobiłam, spojrzałam na zegar i z szokiem stwierdziłam, że chłopak miał rację. Było już dwadzieścia po dziewiątej. Pokręciłam zdziwiona głową i odrzuciłam iPhone'a.
– Musiałam być naprawdę zmęczona – mruknęłam, po czym podciągnęłam się do siadu. Naciągnęłam rękawy bluzy Nathaniela na swoje dłonie i głośno ziewnęłam. W tym samym czasie Nate znów sprawdzał coś na swoim telefonie. – Działo się przez ten czas coś ciekawego? – zapytałam nadal lekko zblazowana. Skrzyżowałam nogi w siadzie i ściągnęłam kaptur z głowy, ponieważ zaczynało być mi gorąco.
– Nic – odpowiedział chłopak, po czym rzucił mi spojrzenie znad telefonu. – Wiesz, że chrapiesz?
– Nieprawda! – oburzyłam się, patrząc na niego ze złością. – Wcale nie chrapię!
– Pierwszy symptom to wyparcie – mruknął dźwięcznie, po czym znów powrócił wzrokiem do ekranu telefonu. – Powinnaś umówić się do lekarza.
Fuknęłam i ze złością kopnęłam go w udo. Doskonale wiedziałam, że kłamał, bo spałam z wieloma ludźmi i nikt mi nigdy tego nie wytknął. Chłopak nawet nie drgnął, kiedy z niemałą siłą go uderzyłam. Zmarszczyłam gniewnie brwi i chciałam ponowić próbę, jednak brunet był szybszy. W sekundzie odrzucił swój telefon i złapał za moją wyplątaną z koca nogę. Pisnęłam, kiedy zacisnął swoją dłoń na mojej kostce i z całej siły przyciągnął mnie w swoją stronę. Chciałam się zaprzeć o brzegi kanapy, ale nie zdążyłam. Przez to nagłe szarpnięcie opadłam na plecy, jeszcze bardziej zaplątując się w kocu. Krzyknęłam, gdy brunet sprawnie wstał z kanapy, wciąż trzymając moją kostkę. Moje ciało wygięło się, ponieważ nadal leżałam na kanapie, jedną nogę miałam zarzuconą na jej oparcie, a drugą trzymał on. Spoważniałam jednak w ułamku jednej sekundy, gdy ujrzałam, jak z poważną miną patrzy na moją okrytą czarną skarpetką stopę.
– Nawet się nie waż – warknęłam śmiertelnie poważnie.
Zapanowała między nami cisza. Głośno oddychałam, a i jego klatka piersiowa opadała i unosiła się nieco szybciej niż zazwyczaj. Szarpnęłam się, chcąc się wyrwać, jednak jego uścisk był tak silny, że nie miałam na to żadnych szans. Zacisnęłam szczękę, czując coraz bardziej rosnącą panikę. Nate z miną pokerzysty obserwował to moje zlęknione oczy, to moją stopę. W innym wypadku mogło być to zabawne, ale nie, gdzie to ja byłam ofiarą.
Bo nigdzie, ale to, kurwa, nigdzie nie miałam takich łaskotek, jak w tamtym miejscu.
– Przeproś – powiedział poważnym głosem, na co miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz.
– Nie – warknęłam, butnie patrząc w jego oczy.
Chłopak uniósł brew, a następnie pokiwał głową. Ze strachem spojrzałam na jego drugą dłoń, która boleśnie powoli zaczęła przysuwać się do mojej kończyny. Zimny pot oblał moje plecy. Jeśli by to zrobił, były to mój koniec. Nienawidziłam tego najbardziej na świecie. Zacisnęłam usta wąską linię. Czułam się, jakby od mojej decyzji zależało moje życie. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji, ponieważ wtedy nie wytrzymałabym już z jego i tak za dużym ego. Nienawidziłam przegrywać, a tym bardziej nienawidziłam przegrywać z nim. Jednak nie miałam wyjścia.
Odetchnęłam głośno i znów na niego popatrzyłam. Chłopak chyba dawał mi ostatnią szansę, ponieważ popatrzył na mnie pytająco. Warknęłam cicho i znów spróbowałam się wyrwać, ale spowodowało to tylko jego mocniejszy uścisk na mojej kostce. Odetchnęłam głośno i przewróciłam oczami. Założyłam ręce na piersi, patrząc gdzieś w bok.
– Przepraszam – burknęłam niemrawo.
– Nie słyszałem – powiedział ostentacyjnym głosem, na co fuknęłam.
– Przepraszam! – krzyknęłam głośno i wyraźnie.
Chłopak z uznaniem uniósł brwi, po czym z zadowoleniem, które rozlało się po jego twarzy jak błogosławieństwo, pokiwał głową. Dał mi tym samym do zrozumienia, że akceptuje moje przeprosiny. Jeszcze chwilę tak się nade mną pastwił, po czym w końcu puścił moja nogę. Jak najszybciej zabrałam ją, aby nie była w zasięgu tego psychopaty. Patrzyłam na niego morderczym wzrokiem z dołu, podczas gdy on uniósł w kpiący sposób kącik swoich ust, chwaląc się swoja wygraną jeszcze bardziej. Brunet nachylił się delikatnie w moją stronę, przez co krzyżyk na jego szyi opadł w dół. W jego oczach tliło się jawne rozbawienie i duma, co irytowało mnie jeszcze bardziej.
– Następnym razem nie podskakuj starszym – mruknął cynicznie. Z westchnięciem satysfakcji wyprostował się i zaczął iść w stronę kuchni.
O, nie. Nie ma mowy.
Nie miałam zamiaru tak odpuścić. Ze mną się tak nie postępowało. Ja nie przegrywałam. Z zaciętą miną podniosłam się na kanapie na równe nogi. Zrobiłam na niej kilka pokracznych kroków, ponieważ moje stopy zapadały się w materiale. W końcu jednak znalazłam się na jej skraju. Shey nie zdążył się nawet odwrócić, gdy nagle głośno krzyknęłam.
– Atak frontalny!
Z tymi słowami bez zastanowienia skoczyłam, a raczej wtoczyłam się na plecy chłopaka, który przechodził obok narożnika. Nawet tego nie przemyślałam, gdy nagle przylgnęłam do jego ciała. Od razu objęłam go nogami w pasie oraz oplotłam ramionami jego klatkę piersiową, aby nie spaść. Byłam pewna, że siła z jaką to zrobiłam, go przewróci, jednak chłopak tylko się zatoczył, utrzymując równowagę. Trzymałam się go kurczowo jak leniwiec, wbijając mu swoje palce w twardą skórę torsu. Staliśmy tak przez kilka sekund w kompletnej ciszy. Głęboko oddychałam, kiedy powoli dochodziło do mnie to, w jakiej sytuacji się znalazłam. Zacisnęłam usta w wąską linię i spojrzałam na tył jego włosów. Chłopak cały czas milczał i w tamtej chwili dziękowałam za to, że nie widziałam jego twarzy.
– Jakim cudem atak frontalny to atak od tyłu? – zapytał na pozór spokojnym głosem, lekko przekręcając w moją stronę swoją głowę, przez co mogłam obserwować jego profil. Odchrząknęłam cicho, kiwając głową.
– To dobre pytanie – odpowiedziałam zamyślona.
– Ty się kiedyś połamiesz – westchnął ciężko chłopak, zmęczony moją głupotą.
– Albo ciebie – dodałam.
Zdjęłam nogi z jego ciepłego ciała i zeskoczyłam na ziemię. Całkowicie się od niego odsunęłam, poprawiając moje włosy. Nathaniel odwrócił się w moją stronę i pokręcił z załamaniem głową. Ja jednak niezbyt się tym przejęłam i tyłem rzuciłam się na kanapę. Odbiłam się dwa razy od miękkiego mebla i wyciągnęła ręce w górę, przeciągając się. Byłam całkowicie wyspana po tej mojej cudownej drzemce i nie wiedziałam, co miałam robić w nocy, bo nie było opcji, że zasnę przed czwartą. Głośno ziewnęłam, patrząc na biały sufit.
– Nate, jestem głodna – powiedziałam donośnym głosem, aby mnie usłyszał.
– Nie dziwię się – odparł z kuchni. – Pajacowanie zabiera dużo energii.
– Ale ja mówię poważnie – jęknęłam i podniosłam się do siadu. Spuściłam nogi na ziemię i zeskoczyłam z mebla. – Masz coś ciekawego do zaoferowania? – zapytałam, kierując się w tamtą stronę. – Oprócz swojego idiotyzmu, rzecz jasna.
– Nadal nie jesteś zabawna – rzucił.
– Nadal nie jesteś zabawna – sparodiowałam go przerysowanym głosem, robiąc różne miny. Weszłam do kuchni, w której Nate szukał czegoś w jednej z szuflad. Nie zainteresowałam się tym i podeszłam do lodówki. Otworzyłam ją zamaszyście i nachyliłam w jej stronę, oczekując cudu składającego się z pięciu dań. I jakieś było moje rozczarowanie, gdy tego nie dostrzegłam. – Poważnie? Dwa selery i jogurt? – jęknęłam z powątpieniem, obserwując jego plecy.
– Nie miałem czasu na zakupy – odparł. Zamknęłam lodówkę i otworzyłam zamrażarkę, jednak w niej również nie znalazłam niczego.
– Boże, czym ty się żywisz? – zapytałam, po czym założyłam ręce na piersi i spojrzałam na chłopaka. – Więc co będziemy jeść?
– Pójdziemy do sklepu – odpowiedział wprost.
Wytrzeszczyłam oczy, ponieważ nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Po tej wiadomości, która nie za bardzo mi się spodobała, zamknął szufladę i ruszył z powrotem w stronę salonu. Wyminął mnie bez słowa, nie wracając uwagi na moje niezadowolenie, które z każdą sekundą formowało się na mojej twarzy coraz bardziej. Mruknęłam coś pod nosem i odwróciłam się w jego stronę. Nate wszedł właśnie do swojej sypialni, znikając mi z oczu.
– A nie możemy po prostu czegoś zamówić? – jęknęłam, po czym zaczęłam dramatycznie dreptać w tamtym kierunku.
– I tak muszę dziś zrobić zakupy – jego głos był lekko przytłumiony z drugiego pokoju. – Więc opłaca mi się bardziej wykorzystać to, że tu jesteś.
– Nate, ale tu mi dobrze ! – zawołałam męczeńskim głosem, jakby co najmniej obdzierali mnie ze skóry. – Nie mam ochoty upuszczać tego miejsca. Na dworze jest zimno i ciemno. A tu ciepło, rozumiesz? – zapytałam, bez ostrzeżenia wchodząc do jego sypialni, gdzie zastałam chłopaka przed swoją otwartą szafą. – Nie możesz pójść sam?
– Nie zostawię cię sam w moim mieszkaniu – odpowiedział, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie – I nie będę robił ci zakupów. Sama musisz się ruszyć.
Niczym obrażone dziecko podeszłam do jego łóżka. Nate nawet na mnie nie spojrzał, zbyt zajęty analizowaniem wnętrza szafy. Wydawało mi się, że był w swoim świecie, gdzie nie musiał znosić mojej irytującej osoby, ale miałam to gdzieś. Może go denerwowałam, jednak to on zaproponował, że mnie przenocuje. To już nie było moją winą, że w tym miejscu czułam się bardziej komfortowo, niż powinnam. Z dramatycznym westchnięciem opadłam plecami na miękkie łóżko. Jego kołdra również przesiąkła tym ładnym zapachem, który należał tylko do chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko, ale szybko zbeształam za to samą siebie, ponieważ zachowywałam się głupio. Nie powinnam reagować na cokolwiek związanego z nim w ten sposób. A na pewno nie powinno reagować na to moje ciało.
– Przecież wiele razy mnie tu zostawiałeś, więc co za różnica – przypomniałam mu, na co nie odpowiedział, co jasno oznaczało „koniec dyskusji".
Westchnęłam i zaczęłam rozglądać się po jego pokoju. Lubiłam to miejsce. Było jedyne w swoim rodzaju i choć tak proste całe aż krzyczało SHEY. Mimowolnie uniosłam kącik ust, kiedy misiek, którego wygrałam dla niego w jego urodziny, wciąż stał w kącie pokoju. Bonnie trzymała się dobrze. Przeciągnęłam się, ziewając i już miałam coś powiedzieć, gdy nagle w moje oczy rzucił się czarny materiał, który Nate nagle przewiesił przez drzwi szafy, aby było mu wygodniej szukać. Zmarszczyłam brwi, uważniej przyglądając się ubraniu, a gdy zdałam sobie sprawę, czym owe ubranie było, poczułam, jak oddech grzęźnie mi w gardle.
– Shey – rzuciłam słabym, ochrypłym głosem, na co skarciłam w myślach samą siebie. Szybko potrząsnęłam głową i podniosłam się do siadu.
– Tak? – zapytał, odwracając się ku mnie z pytającym wyrazem twarzy.
– Czy to golf? – zapytałam, wskazując głową na materiał. Nathaniel zmarszczył brwi i spojrzał na ubranie, a następnie znów na mnie.
– Tak? – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Dlaczego pytasz?
Nie odpowiedziałam od razu, starając się pozbierać myśli w swojej głowie. Cholera, może byłam niepoważna, ale każdy miał coś, co go kręciło w ludziach płci przeciwnej, lub tej samej. Element wyglądu, dodatku bądź ubrania, który był dla nas gorący. Moją małą słabością były te przeklęte golfy. I o ile nie reagowałam tak na każdego faceta w takim stroju, ale sama myśl, że Nate... Że on mógłby w tym... Och, kurwa. Odkaszlnęłam słabo, starając się wybić sobie z głowy wizję jego w tym pieprzonym ubraniu. W tym, jak idealnie układałby się na jego szerokich barkach. Jak zakrywałby jego opaloną szyję i komponował się ze szlacheckimi rysami twarzy oraz nieułożonymi włosami.
Zacisnęłam dłoń w pięść, w myślach uderzając się z półobrotu w twarz. Nie myśl o tym! Boże, ja naprawdę byłam niepoważna. To tylko głupi element stroju. Odetchnęłam, starając się zachować kamienną i niewzruszoną minę. Nathaniel patrzył na mnie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc mojego pytania i tej dziwnej reakcji. Zmusiłam się do opanowania mojego przyspieszonego oddechu, choć nic nie mogłam poradzić na krew, która zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach. No idiotka.
– Nic, po prostu... – zaczęłam po dłuższym milczeniu. – Lubię golfy.
Nathaniel przez chwilę patrzył na mnie podejrzliwie, po czym na jego usta wkradł się tajemniczy i nieco kpiący uśmieszek. Chłopak poruszył brwiami w znaczący sposób, jaśnie ukazując to, jak w tamtej chwili sobie ze mnie żartował.
– Lubisz golfy, mówisz... – mruknął z cyniczną nutą w głosie
Warknęłam pod nosem, przewracając oczami, podczas gdy ten idiota ponownie odwrócił się w stronę swojej szafy, kontynuując poszukiwania.
– Och, nie udawaj, że nie masz takiej rzeczy! – zawołałam z lekkim zażenowaniem, ponieważ nie sądziłam, że tak szybko mnie przejrzy. – Każdy coś takiego ma.
– Coś, czyli co? – zapytał zaczepnie, spoglądając na mnie przez ramię. Zignorowałam tę ironię w jego głosie, zakładając ręce na piersi.
– Coś, co cię w danej osobie kręci i wydaje ci się gorące – wyjaśniłam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Jesteśmy tylko ludźmi.
– Nie przeczę – mruknął.
I właśnie wtedy w mojej głowie pojawiła się niesamowita myśl. Niemal widziałam żarówkę, która właśnie się nade mną zapaliła, nieomal pękając przez moc. Powolny uśmiech godny samego Garfielda wykiełkował na mojej twarzy, gdy spojrzałam na jego plecy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to aby na pewno mądre posunięcie. Kiedy stwierdziłam, że absolutnie nie, zaczęłam działać. Powolnie podniosłam się z łóżka, wciąż z rękoma założonymi na piersi. Wiedziałam, iż słyszał i czuł, że zbliżałam się w jego stronę, ale nijak nie zareagował. Niby od niechcenia stanęłam obok niego, bujając się w miejscu. Chciałam wrócić na siebie jakoś jego uwagę, ale czarnooki nawet się mną nie zainteresował. Przewróciłam oczami i odchrząknęłam znacząco.
Dopiero przy trzecim chrząknięciu, które brzmiało już jak atak astmy, Nate westchnął męczeńsko, jakby błagał Boga o jeszcze jedną dozę cierpliwości. Niczym skazany odwrócił się w moją stronę, patrząc na mnie pustym i pełnym zirytowania wzrokiem. Ja za to wyglądałam tak, jakbym nie miała pojęcia, o co mu chodziło.
– Co? – syknął, zapewne walcząc z chęcią powieszenia mnie w szafie na wieszaku. Ale i nawet na wizja mnie nie zraziła.
– Skoro każdy ma coś takiego, to oznacza, że ty również... – zaczęłam spokojnym głosem. Nate, widząc do czego zmierzałam, szybko pokręcił głową.
– Nie ma takiej opcji – odparł pustym głosem, po czym bezceremonialnie zamknął szafę i podszedł do łóżka.
– Och, daj spokój! – zawołałam, wyrzucając ręce w powietrzu. – Nie daj się prosić.
Może i przekraczałam już wszystkie granice, ale naprawdę chciałam wiedzieć, czy Nathaniel ma taką rzecz lub rzeczy. Czy jest coś, co kręci i podnieca go nawet w wyobraźniach. Większość ludzi posiadała takie fantazje i nie było to niczym złym. Tak, byłam wścibska, ale byłam tego tak cholernie ciekawa. Co było rzeczą, która nakręcała niezłomnego i powściągliwego Nathaniela? Cóż, powściągliwy był tylko przy innych ludziach.
Pokręciłam głową, aby wyzbyć się ostatniej myśli, która ponownie pojawiła się w mojej głowie i była tam strasznie niechciana. Zamiast tego spojrzałam na Sheya, który właśnie usiadł na łóżku ze stopami spuszczonymi na podłogę. Wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął coś na nim pisać, ostentacyjnie mnie ignorując. Przewróciłam oczami. Byłam zbyt zawzięta, aby odpuścić, nawet jeśli miałam wyciągać to z niego na torturach. Zacmokałam i również podeszłam do dużego mebla. Z uśmieszkiem wskoczyłam na materac, uklękając tuż przy nim. Z zadowoleniem patrzyłam na jego idealny profil, gdy ten stale udawał, iż mnie tam nie było.
– No, Nate – mruknęłam cicho, starając się ukryć jakoś rozbawienie. – No powiedz.
– Czy możesz uprzykrzać życie komuś innemu? – zapytał z nadzieją, na co pokręciłam głową.
– Lubię robić to tobie.
Widziałam, jak jego ostatnie zapasy cierpliwości wyczerpują się w zawrotnym tempie. Niemal czułam ciepło buchające od jego ciała, ale niezbyt się tym przejmowałam. Już od małego miałam skłonności masochistyczne. Przez igranie z ogniem mogłam co najwyżej poparzyć sobie paluszki. Albo spalić się do zera. Niemniej jednak moja odwaga i upór podziałały i niemal pisnęłam z zadowolenia, kiedy z głośnym westchnięciem zablokował swoją komórkę i odłożył ją na bok. Pokręcił z niedowierzaniem głową, lekko pochylając się do przodu. Ułożył swoje łokcie na kolanach i splótł ze sobą swoje dłonie.
– Och, daj spokój – mruknęłam, z konspiracyjnym uśmieszkiem nachylając się w jego stronę. Ze zmęczeniem uniósł swoją głowę, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Nasze twarze było blisko siebie i widziałam każdą niedoskonałość na jego idealnej skórze. Chłopak skrzywił się z politowaniem, ale nijak mi to nie przeszkadzało. – Znamy się nie od dziś i już niejedno razem robiliśmy – podsumowałam szczerze. – Jeśli chcesz, mogę zacząć.
Wiedziałam, że porywałam się z motyką na księżyc, ale musiałam być fair. Skoro ja chciałam poznać jego grzeszne sekrety, musiałam dać coś w zamian. Nate patrzył na mnie przez dłuższą chwilę w skupieniu. Słyszałam jego skupiony oddech, który mieszał się razem z moim. Ułożyłam swoje dłonie płasko na udach, zagryzając dolną wargę w niepewności na jego odpowiedź. I choć nieco się stresowałam, czułam również dziwne podekscytowanie. Już nawet nie próbowałam z tym walczyć, ponieważ moje ciało i mózg były w magiczny sposób ze sobą niepołączone. Czułam jego zapach i ciepło bijące od jego ciała. Napięcie stale między nami rosło, aż w końcu chłopak zacisnął szczękę i przewrócił ze zdenerwowaniem oczami.
– Zgoda – mruknął, na co uśmiechnęłam się od ucha do ucha, ponieważ zdołałam przekonać do czegoś takiego kogoś, kogo przekonać się nie da. – Więc mów – rzucił z zaciekawieniem, na co odetchnęłam, przez krótką chwilę się zastanawiając.
– Cóż, jeśli chodzi o wygląd u facetów, to na pewno uwielbiam golfy – zaczęłam spokojnym tonem, a mały uśmiech nadal błąkał się na mojej twarzy. – Wydają mi się takie wyniosłe i po prostu ludzie wyglądają w nich gorąco – dodałam, coraz bardziej ściszając swój głos. – Uwielbiam też to, gdy chłopak jest w garniturze, ale nie ma krawatu. Gdy ma na szyi jakieś łańcuszki lub wisiorki, albo sygnety na palcach. I gdy nosi zegarek – mruczałam, wzruszając ramionami. – I może to cholernie banalne, ale kocham okulary przeciwsłoneczne – dodałam, na co chłopak uniósł brwi, unosząc kącik ust. Pokręciłam głową. – To są moje małe grzeszki. I wiem, że to totalnie głupie, ale czasami nawet gdy chłopak jest okropny z charakteru, ale nosi te rzeczy to... – ucięłam, wzdychając.
Tak było i nie mogłam skłamać. Nie wiem, czy można było zaliczyć to do bycia płytkim, ale jeśli tak, to niestety byłam płytka. Po prostu lubiłam te małe smaczki u facetów, przez które w moich oczach stawali się bardziej atrakcyjni. Oczywiście, że nie liczyło się tylko to, ale był to miły dodatek.
Nate patrzył na mnie niezidentyfikowanym wzrokiem, co nieco mnie peszyło. Wydawało mi się, że skanował każdy milimetr mojej twarzy i nie miałam bladego pojęcia, o czym wtedy myślał. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie mnie wyśmiewać, bo wtedy mogliśmy się pokłócić, a tego nie chciałam. Każdy miał swoje preferencje i podobało mu się co innego. Miałam wielu znajomych, przy których moje zachcianki, nawet te seksualne, były wręcz niczym. I nigdy nie miałam z tym problemu, ponieważ już dawno nauczyłam się, że o gustach się nie dyskutowało. Jasne, można było wtrącić jakiś zabawny komentarz, ale wyśmiewanie tego było po prostu złe. Jeśli lubiliśmy coś, co nie wyrządzało nikomu krzywdy i było nieszkodliwe, dlaczego mielibyśmy się tego wstydzić?
Ku mojemu zdziwieniu, Nathaniel nie zareagował na to uśmiechem, a jeszcze większą powagą.
– A co lubisz, jeśli chodzi o zachowanie? – zapytał nagle, co nieco mnie zdezorientowało. – Ale nie chodzi o to, że ktoś jest kulturalny, ma poczucie humoru czy cokolwiek takiego – wyjaśnił powolnie, marszcząc równe brwi. – Jakie czynności cię nakręcają?
Przymknęłam jedno oko, uśmiechając się jeszcze szerzej. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam, jednak skoro chciał wiedzieć, mogłam mu odpowiedzieć. Westchnęłam, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Okej, w takim razie... – zaczęłam. – Lubię, jak chłopak kieruje jedną ręką.
– O Boże, jesteś taka banalna – rzucił z lekką nutką rozbawienia, na co parsknęłam głośnym śmiechem, zakrywając twarz dłońmi.
– Wiem! – odpowiedziałam z uśmiechem, a kiedy się uspokoiłam, powróciłam do myślenia. – Lubię też, kiedy zmienia biegi lewą ręką, bo nawet na chwilę nie chce zabrać dłoni z mojego uda – mruknęłam. Zagryzłam wnętrze swojego policzka, kiedy dotarło do mnie, jak samotna była. – Lubię, ten moment, kiedy chłopak powoli odpina pasek spodni jedną ręką. I gdy przy tym patrzy w moje oczy. I ten, kiedy wyciąga papierosa z pudełka i od razu wsadza go do ust...
Umilkłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że w pewnym momencie odpłynęła za bardzo. Odchrząknęłam, otrząsając się z chwilowego letargu. Uniosłam wzrok, który przez cały czas spoczywał na niezidentyfikowanym punkcie przede mną. Popatrzyłam na chłopaka, który wpatrywał się we mnie matowymi tęczówkami. Jego mina była kamienna, ale poważna, a oczy taksowały całą moją twarz. Odetchnęłam cicho, chłonąc tych kilka chwil ciszy jak mantrę. Było w tym coś dziwnie kojącego. Jakby to wszystko sprowadzało się do tego momentu.
W tamtym momencie jeszcze nie wiedziałam, że tamtej nocy to wszystko sprowadzało się do czegoś o wiele ważniejszego.
– Lubię jak kobiety noszą kolor czerwony – odezwał się nagle, na co oddech ugrzęzł mi w gardle. Jego głos był cichy i skupiony, a wzrok cały czas skanował moje tęczówki. – Lubię, gdy noszą wiele pierścionków. I gdy mają ciemną szminkę na ustach – dodał, podczas gdy ja z uwagą wsłuchiwałam się w każde słowo. – Lubię gorsety.
– Gorsety? – powtórzyłam z niedowierzaniem, na co uniósł kącik ust.
– Tak, gorsety. A jeśli chodzi o łóżko... – skinął głową. – Uwielbiam koronkę, ale tylko białą. Najlepiej, żeby wszystko było białe. I delikatne. Kokardy, podwiązki, zakolanówki.
W szoku patrzyłam w jego oczy, bo nigdy bym się tego nie spodziewała. Nate nie wyglądał na kogoś takiego, kogo kręcą takie rzeczy. Bardziej przypominał mi osobę lubującą się w skórze, lateksie i siarce. Uniosłam ze zdziwieniem brwi, a na moich ustach uformował się mały uśmieszek. Popatrzyłam na niego z uznaniem, kiwając głową.
– No ładnie – mruknęłam zaczepnie, na co odwrócił wzrok. Swoje rozbawienie chciał zakryć westchnięciem, jednak znałam go zbyt dobrze, aby to przede mną ukrył. – Zaskakujesz.
– Taki już mam dar – mruknął, po czym spojrzał na mnie przez ramię, gdy odchyliłam się, podpierając się dłońmi o materac. – Przynajmniej nie jaram się odpinaniem paska jedną ręką.
– Hej! – oburzyłam się. – To jest gorące. Szkoda tylko, że nie da się nim związać dobrze rąk – mruknęłam niepocieszona, przez co chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Jak to nie? – zapytał. Wzruszyłam ramionami.
– Zawsze się zsuwa. Dlatego lepsze są kajdanki albo sznurek – odpowiedziałam taki głosem, jakbym rozmawiała z nim o pogodzie. I Nathaniel wydawał się podzielać mój stan.
– Sznurek i kajdanki zostawiają ślady – rzucił. – Jak pasek jest skórzany, nawet przy szarpaniu nie będzie wbijał się boleśnie w skórę.
– Tak, ale nie da się go dobrze zawiązać – powiedziałam pewna swoich słów.
Nie miałam pojęcia, na jaki poziom abstrakcji skoczyła ta rozmowa, ale dziwniejsze było w tym, że żadne z nas nie czuło się skrępowane. Jasne, może był to tylko seks z małymi dodatkami, ale ludzie często nie potrafili o tym rozmawiać. Szczególnie, jeśli ktoś miał ze sobą takie relacje, jak my z Nate'em. Choć byłam osobą otwartą, często czułam się źle rozmawiając o tym nawet z moimi znajomymi. Z nim tego problemu po prostu nie było, a ja czułam, że cokolwiek bym powiedziała i jakkolwiek by nie zareagował, nadal by mnie nie ocenił. Uwielbiałam to, że miałam z nim taki kontakt. Bez tabu. Tematem tabu w tej relacji od zawsze były tylko uczucia.
Pewna tego, co powiedziałam, patrzyłam w oczy Nathaniela, który uporczywie nad czymś myślał. W końcu pokręcił głową i zerwał się ze swojego miejsca. Zdziwiona obserwowałam, jak podchodzi do komody, a następnie odsuwa drugą szufladę. Myślałam, że język stanie mi gdzieś w gardle, kiedy ujrzałam, jak chłopak wyciąga z niej czarny, skórzany pasek.
Kurwa.
Wytrzeszczyłam oczy, gdy złapał go w jedną dłoń, a następnie znów wrócił na miejsce obok mnie. Moje serce przyspieszyło swoje bicie, a oddech stał się nieco nierówny, ponieważ nie miałam pojęcia, co ten wariat planował. Coraz bardziej zdenerwowana patrzyłam, jak jego dłonie zwinnie przeplatają pasek tuż przed moimi oczami. Ze skupieniem wykonywał swoje zadanie, a jego brew nawet nie drgnęła. Byłam w szoku w tym, jaką wprawę w tym miał. Nigdy nie widziałam kogoś, kto tak zwinnie i szybko by to zrobił. Po kilkunastu sekundach niewzruszony chłopak uniósł głowę, wystawiając poplątany pasek w moją stronę. Spojrzał w moje nieufne oczy.
– Podwiń rękawy – mruknął.
– Nate... – powiedziałam niepewnie.
– Podwiń – powtórzył nieco bardziej stanowczym tonem, a jego wzrok był ostrzejszy. Przełknęłam ślinę i pchnięta dziwnym impulsem podwinęłam rękawy bluzy do łokci. W tamtym momencie czułam, że nie mogę mu się sprzeciwić. – Wystaw ręce – kolejne krótkie polecenie, które z lekką obawą wykonałam.
Nate pewnym, ale nadal delikatnym ruchem, wsadził moje dłonie w dwa kółka, które powstały z zaplątanego paska. Kiedy już to zrobił, z całej siły pociągnął za jedną końcówkę. Niemal krzyknęłam, gdy skóra zacisnęła się z mocą na moich nadgarstkach, unieruchamiając je. W szoku patrzyłam to na jego twarz, to na pułapkę na moich rękach. Czarnooki spojrzał na mnie stanowczo, a jego postawa w tamtym momencie była zbyt powalająca. Moje gardło zaschło, a ja nie potrafiłam chociażby się poruszyć. Wszystko, na czym mogłam skupić uwagę, to jego elektryzujące oczy i zachrypnięty głos. Z niemałą mocą trzymał za pasek, nie pozwalając mi, aby moje nadgarstki miały choć odrobinę luzu. Poczułam dziwny dreszcz, który przeszył mój kręgosłup. Zrobiło mi się zdecydowanie zbyt gorąco.
– Zawsze jesteś tym, który wiąże? – zapytałam ochryple, na co chłopak rzucił mi ostre spojrzenie.
– Zawsze jesteś tą, która jest wiązana? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a jego głos palił moje wnętrze.
Atmosferę między nami można było ciąć już nożem. Patrzyliśmy w swoje oczy i nie miałam pojęcia, co się właściwie działo. Z przerażeniem odkryłam znajome uczucie w podbrzuszu, które pojawiało się tylko w szczególnych przypadkach i które nie zwiastowało niczego dobrego. Wiedziałam, że było to niewłaściwe, ale to było silniejsze ode mnie. Jak impuls, który stale napędzał mnie dalej. I wiem, że nie powinnam była. Wiem. To był Nate. Nathaniel Gabriel Shey. Moje dawne i obecne kłopoty. Człowiek, za którego niegdyś skoczyłabym w ogień. Za którego potrafiłam walczyć z całym światem. I z którego leczyłam się ponad dwa lata. Który rozniósł w pył mój światopogląd na tyle sposobów. Nikt wcześniej nie miał nade mną takiej władzy, jaką posiadał on. Nikt później również. Tylko on potrafił jednym spojrzeniem sprawić, że padałam przed nim na kolana.
Nie mogłam popełnić znów tego błędu. Nie mogłam dać się w to wplątać, a potem znowu płakać i coś chwilowego zapominać przez lata. Musiałam pamiętać o tym, że to wszystko było tymczasowe. Niedługo znowu miałam wyjechać, a ta cała sytuacja była irracjonalna. I wiedziałam to. Wiedziałam, więc dlaczego nie potrafiłam przestać patrzeć w te piękne, cholernie puste tęczówki? Dlaczego wykonywałam każde jego polecenie bez zająknięcia? I dlaczego wydawało mi się, że w tamtym momencie mogłabym zrobić cokolwiek, o co by mnie poprosił? Posłusznie trzymałam przed nim swoje dłonie, podczas gdy on zaciskał palce na przedmiocie, który mnie zniewalał. I nie wiem, czy większy udział w tym wszystkim miał ten pasek czy jego właściciel.
Nie rozpierdalaj mu życia. Dobrze wiesz, że jesteś zepsuta.
I jak za dotknięciem magicznej różdżki, znienawidzony przeze mnie głos znów pojawił się w mojej głowie. Nie. Nie mogłam mu tego zrobić. Odetchnęłam cicho, a odwrócenie wzroku było dla mnie niemal bolesne. Jednak zrobiłam to, bo to właśnie było słuszne. Ignorując coraz mocniejszy ból w moim ciele i głowie, przybrałam na twarz delikatny uśmiech. Ponownie na niego popatrzyłam, jednak nie z taką mocą i oddaniem jak wcześniej. Pustym wzrokiem skanowałam jego czarne tęczówki, gdy nagle zmarszczył brwi na moją nagłą zmianę. Musiałam znów to zrobić. Przełącznik w mojej głowie znów przeskoczył.
– Dobra, masz rację – mruknęłam. – Jednak da się związać paskiem, ale nie kończ, bo krew mi już nie dopływa.
Chłopak przez chwilę tylko na mnie patrzył, podczas gdy ja wpatrywałam się w niego pustym wzrokiem. Jednak nic nie powiedział tylko posłusznie wyplątał mnie z paska. Odłożył go na materac obok. Potarłam swoje nadgarstki i chwyciłam czarny przedmiot, obracając go pomiędzy palcami.
– Tez chcę spróbować – mruknęłam w jego stronę z uśmiechem.
Chłopak popatrzył na mnie z opóźnionym refleksem, a w jego oczach pojawiło się coś dziwnego. Jego twarz nieco stężała, a ja nawet z takiej odległości potrafiłam wyczuć, jak mocno jego działo się spięło. Nie przejęłam się tym jednak. Ze spokojem patrzyłam, jak zmarszczka pomiędzy jego brwiami się powiększa.
– To nie jest zbyt dobry pomysł – mruknął, kręcąc głową.
– Och, daj spokój! – zawołałam. – Muszę się nauczyć.
– Clark... – zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
– Proszę.
Może było tak dlatego, że już nie działałam prawidłowo. Może dlatego, że włączył mi się ten cholerny przełącznik, który zawsze mnie odcinał. Chciałam po prostu się usprawiedliwić. I robiłam to zawsze, kiedy poczułam, że uczyniłam coś złego. A wtedy tak było. Nie powinnam była zaczynać tego wszystkiego z Nathanielem. Nie powinnam była popychać tego tak daleko, aby mój mózg i ciało tak zareagowało. Nate był na to zbyt dobry. Chciałam usprawiedliwić się sama przed sobą i pokazać sobie, że to nic dla mnie nie znaczyło. Że miałam kontrolę nad własnym życiem. Że potrafiłam być obok niego, będąc dla niego tylko przyjaciółką. Każda komórka w ciele znów zaczynała palić żywym ogniem. Wszystkie myśli zlewały się w jedno tworząc chaos krzyków, wspomnień i złych obrazów.
Starałam się to zignorować na tyle, na ile umiałam. Ze sztucznym uśmiechem pchnęłam Nathaniela trochę dalej na łóżko. Chłopak odetchnął cicho, odwracając wzrok, ale posłusznie wykonał moje polecenie, aby było mi wygodniej. Co jakiś czas rzucał mi chwilowe spojrzenia, obserwując moją twarz, kiedy nieco niespokojnymi ruchami dłońmi wykonywałam krok po kroku to, co wcześniej mi pokazał. Siedziałam naprzeciw niego, starając się nie unosić wzroku. Wiedziałam, że na mnie patrzył. Wiedziałam, że skanował mnie tym cholernym wzrokiem, który wypalał od środka. Nie wiedzieć czemu, czułam dziwne zdenerwowanie bijące od jego ciała. Słyszałam dokładniej jego coraz głośniejszy oddech. A może miałam już omamy?
– Okej, możesz już włożyć tu ręce – powiedziałam, pokazując mu dwie pętle w pasku.
Uniosłam wzrok na jego puste oczy, którymi taksował czarną skórę. Uśmiechnęłam się zachęcająco, widząc jego mocno zaciśniętą szczękę. W tamtej chwili wyglądał jak z marmury. Nie poruszył się nawet o milimetr. Wydawało mi się, że był jeszcze bardziej spięty, niż wcześniej, co wydawało mi się niemożliwe. Po kolejnych kilku sekundach, w których tylko tak siedział i patrzył, w końcu powoli pomrugał, nie przypominając już rzeźby bożka. Poruszył się niepewnie, jak kot czyhający na swoją ofiarę. Powolnym ruchem przełożył obie dłonie. Zdziwiłam się, ponieważ zaciśnięte miał je w pieści tak mocno, że jego knykcie pobielały. Jego jabłko Adama nerwowo się poruszyło. Wyłapywałam każdą zmianę w jego zdenerwowanym ciele. Każdy najmniejszy ruch warg czy nierówny oddech. Każdą kropelkę potu na rozgrzanym czole. Pokręciłam głową na jego dziwne zachowanie, po czym szybkim ruchem pociągnęłam za pasek. W tym samym czasie chłopak jeszcze mocniej zacisnął szczękę, prostując palce z taką siłą, iż jego ścięgna utworzyły proste linie.
Z lekkim niepokojem spojrzałam na jego skupioną twarz. Jego oddech był nieco przyspieszony, a on sam wciąż patrzył na pasek krępujący jego dłonie. Kiedy jednak wyczuł moje spojrzenie, uniósł głowę. Zdobyłam się na delikatny uśmiech, gdy patrzyłam w czarne tęczówki, które skanowały moje oczy ze zbyt wielką, nawet jak na niego, uwagą. Wyglądał tak, jakby w tamtej chwili szukał na mojej twarzy odpowiedzi na wszystkie pytania świata. Jeszcze bardziej zdezorientowana jego zachowaniem, przechyliłam delikatnie głowę. W tamtej chwili wydawał się tak niesamowicie zestresowany i niepewny, że było to aż martwiące.
– Wszystko w porządku? – zapytałam cicho. Chłopak skinął powoli głową, wciąż nie odrywając spojrzenia od moich oczu. – Pobladłeś.
– Wszystko okej, tylko... – zaczął zachrypniętym głosem, a jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. – Niezbyt to lubię. Niezależnie od tego, kiedy i kto to robi.
– Co? – zapytałam z niezrozumieniem.
Zmartwiłam się już mocniej, kiedy nagle nerwowo poruszył głową, a jego oddech ponownie stał się urwany. Z niepokojem poprawiłam się na miejscu, patrząc na jego bladą twarz, gdy chłopak spuścił wzrok i wciągnął głęboko powietrze nosem. Moje serce przyspieszyło, a żołądek boleśnie się zacisnął, kiedy zauważyłam go w tym stanie. Pierwszy raz widziałam, aby tak się zachowywał. Niezgrabnie przesunęłam się bliżej niego, klękając tuż obok. Drżącymi dłońmi złapałam za jego ramię, zaciskając na nim palce w dość bolesny sposób.
– Nate, wszystko okej? – zapytałam drżącym tonem, gdy chłopak brał uspokajające wdechy i wydechy. – Daj, zdejmę ci to – powiedziałam, chcąc ściągnąć mu pasek z dłoni, ale chłopak mi na to nie pozwolił.
– Jest okej – zapewnił mnie chrapliwym tonem.
Popatrzyłam na jego spiętą twarz. Gołym okiem widać było, jak bardzo kłamał. Bezwiednie przejechałam dłonią po jego mokrych od potu włosach, aby odgarnąć zagubione kosmyki, które przyczepiły się do jego czoła. Po tym ruchu, Nate ponownie zastygł w bezruchu. Przymknął powieki i wypuścił z spomiędzy warg długi, drżący oddech. Nie wiedziałam, co mam robić, ani co się działo. Moje serce waliło jak młotem, a ja czułam żółć w gardle. W tamtej chwili wyglądał tak biednie i bezbronnie. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak, więc tylko jedną dłonią ściskałam jego ramię, a drugą co jakiś czas przejeżdżałam po miękkich włosach czarnookiego. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ już po kilkunastu następnych sekundach znów poczułam jak nieco się spina. Przerażona powtórką mocniej zacisnęłam swoją dłoń na jego kończynie, chcąc mu tym samym pokazać, że cały czas z nim byłam.
– Kiedy miałem jedenaście lat, do mojego ojca często przyjeżdżał jego dobry kolega – niemal podskoczyłam na jego zachrypnięty głos, który był niemal niesłyszalny. Chłopak wciąż miał przymknięte oczy i był bardzo blady, ale jego oddech nie był już tak świszczący. – Miał dwóch synów. Jeden miał czternaście lat. Drugi szesnaście – dodał przez zaciśnięte zęby. – Nigdy ich nie lubiłem. Byli agresywni i niewychowani. Pewnego dnia przyjechali do nas na weekend. Nasi rodzice poszli do biura. Powiedzieli, żebym poszedł z nimi pograć w piłkę. Zgodziłem się.
Chłopak odchrząknął, ponownie zaciskając swoje dłonie w pięści.
– Gdy tylko wyszliśmy z domu, założyli mi na głowę worek – kontynuował ostrym tonem. – Zacząłem krzyczeć i się szarpać, ale ich było dwóch i byli dużo silniejsi. Zaciągnęli mnie do piwnicy. Związali mi ręce i nogi. Do dziś pamiętam ich śmiech, kiedy mnie tam zostawiali. Mówili, że mam się sam wydostać – warknął, uchylając delikatnie powieki. – Spędziłem na tej zimnej ziemi kilka godzin, płacząc i drąc się do tego stopnia, że przez następny tydzień plułem krwią i nie mogłem niczego jeść.
Przymknęłam powieki, kiedy obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Przytknęłam jedną z dłoni do ust, kiedy jego zdenerwowany głos kaleczył moje uszy.
– Znalazła mnie Gabrielle. Od razu mnie rozplątała i zaczęła uspokajać. Nie mogłem przestać płakać. Nie mogłem nawet normalnie oddychać – powiedział cicho, a jego głos był pusty niczym biała kartka papieru. Tak bardzo zniszczony. Tak bardzo złamany. – A co zrobił mój własny ojciec po tym wszystkim? Nic. Kompletnie nic. Potem im jeszcze podziękował, że starali się pomóc mi dorosnąć. Był zadowolony z tego, że jego jedenastoletni syn spędził kilka godzin sam związany w ciemnej piwnicy, z brudnym od własnych wymiocin workiem na głowie.
Łza potoczyła się po moim policzku, ponieważ nie byłam w stanie dłużej jej już wstrzymywać. Popatrzyłam niewyraźnym wzrokiem na chłopaka, który z zaciętą miną wpatrywał się przed siebie, a z każdą kolejną sekundą jego ciało spinało się jeszcze bardziej. Jednak nie ze strachu, jak przedtem, a ze złości. Lekko drżał, a jego dłonie miały już kolor śniegu. Piekło mnie całe ciało. Nie potrafiłam patrzeć na nic innego, prócz jego idealnej twarzy. Kolejne łzy toczyły ścieżkę po moich rozgrzanych policzkach. Nie przypominały wody, a kwas, który mnie wyżerał. Z całej siły zaciskałam swoje dłonie na kołdrze, marząc, aby ten ból się już skończył. Ten gigantyczny ból, który promieniował od jego ciała, zalewając wszystko w odległości stu mil.
Było w nim tyle cholernego bólu. Tak wiele żalu i rozpaczy.
– Potem było już tak cały czas – powiedział cicho. – Gdy tylko ktokolwiek w jakiś sposób mnie unieruchamiał, dostawałem szału. Potrafiłem rzucać się i drzeć do utraty przytomności. Kiedy zgarniała mnie policja i zakuwali w kajdanki, dostawałem takich ataków paniki, że potrzeba było wzywać lekarza.
W szoku spojrzałam na jego pobielałe dłonie związane skórzanym paskiem. Rozchyliłam oczy, a następnie jak najszybciej złapałam za klamrę. Zaczęłam szarpać się z nią, starając się uwolnić go z tego uścisku. Było to trudne, ponieważ moje palce się trzęsły, a obraz zasłaniały mi łzy.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?! – krzyknęłam przerażona, odpinając pasek. – Dlaczego mi nie przerwałeś?! O mój Boże, Nate! Powinieneś mi przerwać! Dlaczego się na to zgodziłeś?!
– Bo mnie poprosiłaś.
Zastygłam w bezruchu. W tamtej chwili wszystko się zatrzymało. Czas, moje serce, życie. Wszystko nie miało już jakiegokolwiek znaczenia. W szoku uniosłam głowę, natrafiając prosto na czarne tęczówki, patrzące na mnie ze spokojem, który tak bardzo nie pasował do tego chaosu pomiędzy nami. Przez dłuższą chwilę milczałam. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Nie wiedziałam, czy nadal w ogóle żyłam. Nie słyszałam bicia swojego serca i oddechu. Ale za to słyszałam jego słowa, które ciągle odbijały się w mojej głowie. Na nowo i na nowo i na nowo.
– Nie powinieneś się zgadzać – szepnęłam niemal niesłyszalnie, kręcąc delikatnie głową.
– Ufam ci.
Zamknęłam oczy, ukrywając twarz w drżących dłoniach. Tego było zbyt wiele. Moje ciało zaczęło trząść się jeszcze bardziej, a mnie samej było słabo. Brakowało mi powietrza. Musiałam stamtąd uciec. Jak najszybciej. Pokręciłam głową i głośno odetchnęłam. Czułam na sobie jego spojrzenie, kiedy niezgrabnie się cofnęłam, jakby sama jego obecność mnie parzyła. Rozbieganym spojrzeniem obserwowałam wszystko, tylko nie jego, gdy chaotycznie zeszłam z łóżka, o mało nie przewracając się na drżących nogach.
– Ja... ja muszę iść – wyjąkałam słabym głosem, po czym potykając się o własne nogi, odwróciłam się i niemal wybiegłam z pokoju.
Nie zasługujesz na niego. Jesteś zepsuta. Jesteś wybrakowana. Rozjebiesz mu życie. Tak jak całej reszcie.
Jak w amoku przeszłam przez salon i weszłam do ciemnego korytarza. Kolejna fala łez potoczyła się po moich policzkach, gdy założyłam swoje buty. Serce waliło mi w klatce piersiowej, powodując cholerny ból, ale i tak nie był on porównywalny do tego w mojej głowie. Musiałam podtrzymywać się ściany, aby nie upaść. Każdy kolejny oddech był cenniejszy od poprzedniego. Głosy w mojej pulsującej głowie wydzierały się w niebogłosy. Nogi plątały się niebezpiecznie. Czułam gorąco i zimno jednocześnie. Chciałam się wydrzeć, aby to zakończyć. Aby już tego nie słyszeć i nie czuć tego palącego bólu. Błagałam w myślach, aby to wszystko w końcu się skończyło.
Wybrakowana. Własna matka cię nie chciała. Od początku jesteś tylko problemem.
Złapałam za klamkę drzwi wyjściowych, aby wydostać się z tego cholernego mieszkania. I gdy już chciałam za nią pociągnąć, duża dłoń chłopaka stojącego za mną, płasko ułożyła się na ciemnym drewnie, blokując mi ucieczkę. Z powrotem pchnął drzwi, nie pozwalając mi ich otworzyć. Załkałam cicho, kuląc się i przymykając powieki. Oparłam się bokiem o ścianę, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Nie byłam w stanie utrzymywać się już na własnych nogach bez pomocy. Paliło mnie gardło. Paliła mnie głowa i oczy. Paliła mnie każda komórka mojego przeklętego ciała.
Czułam za sobą jego obecność. Czułam delikatny dotyk jego torsu na moich plecach. Słyszałam jego drżący oddech i niepewność, którą zalegała w nim jak trucizna. Wciąż trzymał rękę na drzwiach tuż obok mojej głowy. Jego miętowy oddech owiewał tył mojej głowy, gdy coraz mocniej płakałam, zalewając się kolejnymi łzami. Gdy kolejny raz dusiłam się powietrzem.
– Pozwoliłem ci już tyle razy wyjść przez te drzwi – wyszeptał drżącym tonem, który rozpływał się w powietrzu jak dym. – Nie wiem, czy mam jeszcze tyle silnej woli, aby pozwolić zrobić ci to i tym razem.
– Nate, robię to dla naszego dobra – szepnęłam równie cicho, mając problemy z kolejnymi wdechami. – Wypuść mnie.
Wciąż nie odwróciłam się w jego stronę. Nie mogłam. Nie chciałam widzieć jego spojrzenia, ust, twarzy. Niczego. On również nie zamierzał tego zrobić. Stał zaraz za mną. Załkałam głośniej, gdy powoli oparł swoje czoło o tył mojej głowy. Oddychał w moje włosy, napawając się ich zapachem. To było jak nadciągający sztorm. Błyskawice i grzmoty zbliżały się do nas wielkimi krokami, stając się coraz bardziej słyszalne i widzialne. Było już blisko. Tak blisko.
– Pocałuj mnie.
Zacisnęłam jeszcze mocniej na jego słabe słowa, które były niemal niesłyszalne. Jego głos był zachrypnięty i słaby, ale nadal pewny. Jeszcze mocniej się skuliłam, kręcąc głową.
Jesteś zepsuta. Chora. Zniszczyłaś życie tylu osobom. Theo, Erickowi, własnym rodzicom. Twoja matka nie żyje przez ciebie. Ojciec został, bo czuł przymus. Unieszczęśliwiałaś ich. Przyjaciele się od ciebie odcięli. Jesteś toksycznym ściekiem, który nie zasługuje na szczęście. Własna matka cię nie chciała. Uciekła. Zniszczysz mu życie.
– Proszę – powiedział, a jego ton był niemal błagalny.
– Rozpierdolę ci życie – szepnęłam. Moja głowa puchła od mojego własnego płaczu. Wszystkie zmysły się zacierały. Wszystko stawało się coraz mroczniejsze.
– Chcę tego – wyszeptał chrapliwym głosem, a jego ton spowodował gęsią skórkę na moim ciele. – Rozpierdol je na wszystkie możliwe sposoby.
– Zniszczę cię – kontynuowałam. – Zniszczę cię tak, jak niszczę wszystko i wszystkich.
– Pozwalam ci na to – odpowiedział bez wahania.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – pokręciłam głową.
– Może nie – mruknął nagle. – Może to wszystko jest tylko kolejną gównianą chwilą. Może po tym wszystkim będzie bolało jeszcze mocniej. Ale szczerze? W tym momencie mam to w dupie. To wszystko przestało liczyć się już dawno, Victoria – wyszeptał, a moje imię błądziło na jego wargach jak zaczarowane. – Ufam ci.
Nie odpowiedziałam. W mojej głowie toczyła się wojna pomiędzy tym, co dobre, a co słuszne. Kolejne głosy dołączały do tego całego chaosu. Wszystko było niewyraźne, głośne i niezorganizowane. Wewnętrznie krzyczałam. Krzyczałam z bólu, niemocy i rozpaczy. Krzyczałam, bo nie potrafiłam inaczej. Krzyczałam, choć nikt nie słyszał.
– I to jest twój największy błąd.
A następnie z mocą odwróciłam się w jego stronę, po czym złapałam w dłonie jego policzki i z całej siły przylgnęłam do jego ust swoimi mokrymi od łez wargami. Nie posłałam mu ani jednego spojrzenia. Nie popatrzyłam nawet w jego cudowne oczy. Bez ostrzeżenia wbiłam się w jego usta, chowając się w jego ciele jak w bezpiecznej od sztormu przystani. Bo ten właśnie nadszedł. Całowałam go z taką mocą, z jaką nie robiłam tego nigdy wcześniej. Zaciskałam swoje palce po bokach jego głowy, łapczywie spijając z jego warg każdą słodko-gorzką emocję, a on nie był mi dłużny. Czułam jego silne ramiona, które zacisnęły się wokół mojego ciała do tego stopnia, iż nie potrafiłam złapać kolejnego oddechu. Ale to nie było istotne, bo wciąż chciałam być bliżej. Chciałam zapomnieć, gdzie kończyłam się ja, a zaczynał on. Chciałam wszystkiego.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie musiałam już więcej krzyczeć. Bo on słyszał każdy mój szept.
***
Hej, ptysie. Mam nadzieję, że wszystko u was w porządku.
Jestem nieco nieobecna, ale teraz cały mój wolny czas pochłania saf. Powrót do korzeni.
Często dedykuję moje prace i tym razem również chciałabym to zrobić. Chciałabym zadedykować ten rozdział sobie. Za to, że nigdy nie straciłam samej siebie.
Kocham i do następnego xx
tt: #pizgaczhell
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top