17. Veni, vidi, vici.

długi, odświeżać.

Włożyłam brudny kubek do zmywarki, po czym wyprostowałam się, przecierając zmęczone oczy. Moja głowa bolała niemiłosiernie, niemal tak samo, jak moje całe zdrętwiałe ciało. Czułam, jakby ktoś przejechał po mnie walcem, krusząc każdą kość. Westchnęłam cicho, strzelając z karku i spuszczając lekko głowę. Zegar na wyświetlaczu piekarnika wskazywał dziewiątą dwadzieścia pięć. Słońce świeciło jasno na niebie, przebijając się przez chmury, co było miłą odmianą po kilku dniach deszczu i zimna. Żółte promienie wpadały przez okna, oświetlając moją twarz i całe pogrążone w ciszy pomieszczenie. Pomrugałam powolnie, wyciągając głowę w stronę ciepła, jednak ono również nie dawało mi ukojenia. Oparłam zimne dłonie o zlew, lekko się pochylając i obserwując dzbanek z kawą, który stał na kuchennym blacie obok mnie. Pomimo tego, iż wypiłam już dwie filiżanki, nie czułam się ani trochę pobudzona. Wręcz przeciwnie. Gdy wlewałam do gardła czarny, mocny napój, wydawało mi się, że moje ciało robi się coraz bardziej ociężałe. Czułam się paskudnie.

Stan ten pogłębiał fakt, że to nie była moja pierwsza nieprzespana noc. Prawdę mówiąc, od powrotu do Culver City, ciężko było mi przespać więcej, niż cztery godziny bez przebudzenia się. Łóżko w mojej sypialni było naprawdę wygodne, a sam pokój dawał mi nostalgiczną nutę pełną bezpieczeństwa. Jednak nawet to nie pomagało. W głowie moiałam zbyt wiele myśli i zmartwień, aby zasnąć spokojnie. Zaczęłam się już do tego stanu przyzwyczajać, ale zdawałam sobie sprawę, że długo na samej kawie nie wyżyję. Ciężko było mi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz porządnie się wyspałam. Cóż, nie licząc pewnej nocy w mieszkaniu Sheya...

Zacisnęłam szczękę na samo wspomnienie chłopaka. Akurat to on był przyczyną mojego niewyspania tamtego dnia, ponieważ to do niego pojechałam o czwartej nad ranem. Gdy wróciłam, na dworze już świtało, a dzień budził się do życia. Zdawałam sobie sprawę, że z własnej woli do niego pojechałam, ale nie dawał mi wyboru. Byłam wściekła, rozgoryczona i zła, że znów zrzucił na mnie całą winę. Warknęłam pod nosem, biorąc głębszy wdech, ponieważ na samą myśl o tym, co zdarzyło się w jego mieszkaniu o tej czwartej nad ranem, czułam, jak każdy mięsień w moim ciele się spina. I choć od tej rozmowy minęło zaledwie kilka godzin, ja czułam się, jakby porównywalne było to z latami. Byłam zła. Wściekła, zdenerwowana, wkurwiona. Dalej po tym nie ochłonęłam, a na samo wspomnienie jego twarzy, gotowałam się w środku, zaciskając ręce w pięści.

– Idiotko, nie myśl o tym. – warknęłam do samej siebie, mocniej zaciskając swoje dłonie na kancie zlewu. Poświęciłam na to całą noc. Rozmyślając o naszych słowach i tej całej sytuacji. Zaczęłam się zastanawiać, czy może nie przesadziłam, ale później sama się za to skarciłam. To Nate. To Nate był problemem. I leżąc w swoim łóżku, zmęczona jak diabli, ale niemogąca zasnąć, coś sobie postanowiłam. Nie miałam ochoty widzieć Sheya przez następną dekadę. Dlatego też racjonalny głos w mojej głowie podjął pewną decyzję.

Od dziś ignorujesz Nathaniela Gabriela Sheya.

O tak. Nie miałam więcej zamiaru dawać wciągać się w te durne gierki. Miałam zbyt wiele na głowie, aby zaprzątać nią sobie jeszcze tym. Nathaniel był kurewsko trudnym człowiekiem, a ja miałam zbyt wiele problemów. I znałam go. Oj, mogłam to wypierać, a ktoś mógłby mi powiedzieć, że przecież ludzie się zmieniają, jednak pewne zagrania zostają takie same. Wiedziałam, jakby skończyło się to przed czterema laty. Po kłótni byśmy się do siebie nie odzywali, ja zaczęłabym tęsknić, ale bym się do tego nie przyznała, a na końcu znów byśmy się spotkali, nie wrócili do tematu, a potem obściskiwali Bóg wie gdzie. Już ja to wszystko sobie przemyślałam i nie miałam zamiaru znów w to grać, ponieważ różnica była taka, iż nic nas już nie łączyło. A zarzuty, które padły, nie było już małymi słówkami. Dlatego odcięcie było najlepszą opcją.

A przynajmniej tak sobie wmawiałam.

Jęknęłam męczeńsko pod nosem, zwieszając głowę. Musiałam być twarda i tkwić w moim postanowieniu. Tak. Ignorowanie Nathaniela Sheya. Spojrzałam na swoje dłonie, które zakryte były rękawami za dużego, bordowego swetra, który na sobie miałam. Przejechałam nimi po swoich poplątanych włosach, ponownie strzelając z karku. Nieprzespana noc w każdej sekundzie dawała o sobie znać.

Odwróciłam się w stronę salonu, rzucając okiem na schody. Theo nadal spał w swoim pokoju. Gdy po piątej wróciłam do domu, mój brat nie leżał już na kanapie. Jasmine również nigdzie nie było, więc udałam się do jego sypialni, gdzie zastał mnie dość rozczulający widok. Mój brat spał w najlepsze na swoim łóżku, a blondynka siedziała obok, obserwując go spod przymkniętych powiek. Było to tak ciche i kruche, że nie chciałam tego przerywać, ale Sharewood zobaczyła mnie pierwsza. Szybko wyjaśniła, że Theo przebudził się krótko po moim wyjściu. Nadal był pijany i odcięty od rzeczywistości, ale przynajmniej udało im się doprowadzić go do swojego pokoju. Podziękowałam jej, na co skinęła głową i bez słowa wyszła z naszego domu. Byłam jej wdzięczna za to, że nie pytała, gdzie byłam, jednak nie mogłam się dziwić. W końcu to Jasmine. Zdziwiłabym się, gdyby się o mnie martwiła.

Zmarszczyłam brwi, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona zaczęłam kierować się w tamtą stronę, zastanawiając się, kto chciał czegoś o takiej porze w dzień powszedni. Moje bose stopy odbijały się od zimnych paneli, przez co mocniej opatuliłam się ciepłym swetrem, ponieważ prócz niego miałam na sobie jedynie krótkie spodenki. Podeszłam do drzwi, a następnie uchyliłam je, mając ochotę strzelić sobie w twarz, gdy pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był znajomy uśmiech.

– Witam zaspanego cukiereczka! – zawołał z zadowoleniem Chris. Chłopak szeroko szczerzył swoje wybielone ząbki. Na nosie miał markowe okulary przeciwsłoneczne, a jego brązowe włosy ułożone zostały w artystycznym nieładzie.

– Chris, co ty tu robisz? – zapytałam zdziwiona, obserwując to jego twarz, to trzy plastikowe kubki ze Starbucksa, które trzymał w papierowym pojemniku w lewej ręce. Po moim pytaniu byłam pewna, że przewrócił oczami, czego nie widziałam zza ciemnych szkieł.

– Zamieniam twój szary dzień w coś pozytywnego. – mruknął, a następnie wyciągnął w moją stronę podstawkę z kawami. – Masz. – powiedział, a ja bez zastanowienia przejęłam rzecz, wciąż zdezorientowana. – Przyda ci się, bo wyglądasz, jakbyś właśnie wyszła z więzienia. – dodał z politowaniem, po czym bez pytania wszedł do domu, przepychając się obok mnie. Nadal zdezorientowana patrzyłam na kawy w mojej dłoni, po czym zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w stronę chłopaka, który jak gdyby nigdy nic przeszedł przez korytarz.

Uchyliłam usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nic nie wydostało się spomiędzy moich warg. Zacisnęłam usta w wąską linię, rezygnując całkowicie z tego pomysłu. W końcu miałam do czynienia z Chrisem Adamsem. W ciszy zamknęłam drzwi, po czym skierowałam się do kuchni, gdzie znajdował się już brunet. Chłopak siedział na wysokim krześle przy blacie, bujając się na nim i bawiąc się swoimi okularami, które zdjął.

– Theo jeszcze śpi? – zapytał wesołym tonem, gdy podeszłam do blatu, odkładając na niego kawy.

– Tak. Wczoraj trochę zabalował. – odpowiedziałam, spoglądając w jego piwne oczy, które wesoło świeciły. – Wrócił w nocy, więc odsypia. – Chris skinął głową na znak zrozumienia, a w jego oczach błysnęła ta znana mi nuta współczucia. Dobrze wiedział, że to wszystko wyszło przeze mnie. – A ty co tu robisz? – odchrząknęłam, chcąc zmienić temat.

Uśmiech ponownie powrócił na wargi Chrisa. Piwnooki z zadowoleniem nachylił się nad blatem i chwycił jeden z wysokich kubków, na którym widniało jego imię z serduszkiem. Ponownie usiadł na swoim miejscu, siorbiąc kawę dość ostentacyjnie.

– A byłem w okolicy, więc pomyślałem, że wpadnę. – wzruszył ramionami i pomimo tego, że starał się to ukryć, uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy. Wyglądał jak małe słoneczko, które zaraz miało zacząć skakać na jednej nodze i przytulać wszystkich dookoła. Chris zawsze był osobą pozytywną, ale nawet dla mnie było to zadziwiające.

– A co robiłeś w tej okolicy o dziewiątej? – zapytałam ciekawska, unosząc jedną brew. – Ty. Człowiek, który nie wstaje przed dwunastą. – zapytałam, oglądając opakowania z kawą, aby wybrać tę z moim imieniem. Trzecia została dla Theo.

– Poszedłem na spacer. – odparł, przybierając poważny wyraz twarzy. Jednak znałam go zbyt dobrze.

– Na spacer? – zakpiłam, opierając się tyłem o blat. Spojrzałam mu w oczy, biorąc łyk kawy. Poczułam słodkawy, waniliowy smak, co nieco mnie uspokoiło. Niby piłam już jedną niecałe dziesięć minut wcześniej, ale smakowa się nie liczy.

– Spacer. Chodzenie. Poruszanie nogami. Myślenie. – wymienił, przewracając oczami. Mogłabyś spróbować, wyjdzie ci na dobre. – dodał, popijając swój napój.

– Cóż, mi się wydaje, że przyczyną twojego zadowolenia są zielone oczy, drogie ubrania, pociąg do mówienia pełnymi imionami oraz imię Cameron – odparłam z zadowoleniem, uśmiechając się od ucha do ucha, na co Chris zachłysnął się swoją kawą, wybałuszając oczy i oblewając pół blatu wyplutą kawą. – Och, czyli mam rację. Bosko. – mruknęłam, popijając spokojnie swój napój.

– C-co? – wymamrotał, wycierając swoją brodę, na której pozostało kilka kropel kawy. Spojrzał na mnie z jawnym przerażeniem, przez co musiałam się opanować, aby się nie zaśmiać. Wyglądał, jak zagubiony szczeniak.

– Och, skończ pieprzyć i nie udawaj! – zawołałam, przewracając oczami. – Każdy wie, że wymknęliście się razem ostatnio z imprezy. I nie udawaj. Na własne oczy widziałam, jak pożeraliście sobie swoje twarze przy toaletach.

Po moich słowach, które wypowiadałam z nieukrywaną satysfakcją, z zadowoleniem patrzyłam, jak twarz Chrisa z każdą kolejną sekundą nabiera rumieńców. Po krótkiej chwili milczenia, jego buzia już niemal nie różniła się kolorem od jego czerwonej bluzy. Wyglądał uroczo i tak nieporadnie, wpatrując się w lodówkę z udawanym zainteresowaniem, byleby tylko na mnie nie patrzeć. I był to tak niecodzienny widok. Chris od zawsze należał do osób pewnych siebie i przesadnie otwartych, co czyniło go tym bardziej wygadanym w związkach, ale gdy chodziło o Wilsona, Adams zamieniał się w kogoś totalnie innego. Wystarczyła jedna wzmianka o nim, a na jego policzki wstępował rumieniec, język się plątał, a on sam chciał jak najszybciej zmienić temat. Z jednej strony było to zaskakujące, a z drugiej miłe. Fajnie było widzieć to, że ktoś potrafił wyciągnąć Chrisa z tej bańki, w którą wszedł już lata temu. Mimo wszystko Adams był naprawdę wrażliwy i łatwo było go zranić, czego nie pokazywał na co dzień.

– Więc? – drążyłam, wiedząc, że i tak by mi powiedział. Chris był plotkarą. Po moim pytaniu zwęził oczy i nafukał się, zakładając ręce na piersi i wyglądając przy tym jak obrażona księżniczka.

– Ty nie bądź taka ciekawa. – pisnął nienaturalnie wysokim tonem, na co prychnęłam, kręcąc głową z rozbawieniem. – To pierwszy stopień do piekła.

– Jestem już gdzieś na szóstym, więc mi to nie przeszkadza. – odparłam obojętnie, a następnie przybrałam na twarz diabelski uśmieszek. – To, że się przespaliście, to fakt. Chcę tylko wiedzieć, jak było. Kto był na górze? – zapytałam z podekscytowaniem, nachylając się w jego stronę nad blatem.

– Victoria! – zawołał męczeńsko, a jego policzki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. Chłopak z zawstydzeniem schował twarz w dłoniach. – Nic ci nie powiem!

– Marzysz tylko o tym, aby się wygadać, paplo. – mruknęłam, na co nie zaprzeczył, co dało mi jasny znak. – No weź, powiedz. Jestem ciekawa. – jęknęłam, trącając go palcem w ramię. – Nie chciałeś tego? – zapytałam poważniejszym głosem, a mój uśmiech spełzł mi z warg.

– Chciałem. – odparł od razu Chris, kręcąc szybko głową. – Chciałem bardzo. – powiedział, odciągając ręce od twarzy, a jego piękne tęczówki znów zalśniły. – Nie wiem, jak to się stało. Oboje byliśmy wstawieni, a potem ten cholerny drink i poszło. – westchnął, wzruszając ramionami. – Pojechaliśmy do niego i bum. Stało się. – mruknął, a widząc, że już otwierałam usta, przewrócił oczami, nie pozwalając nawet zadać mi pytania. – Tak, on był na górze! – zawołał, wyrzucając ręce w powietrzu.

– Wiedziałam! – zawołałam, na co posłał mi spojrzenie, więc odchrząknęłam. – Znaczy... jak-jak się z tym czujesz? – zapytałam, starając się grać poważną, ale nie bardzo mi to wychodziło. Chłopak, widząc moje poczynania, ponownie przewrócił oczami, ale na jego wargach czaił się mały uśmieszek.

– Było cudownie. Po prostu cudownie. I to jest w tym najgorsze, Victoria. – jęknął, znów ukrywając twarz w dłoniach. Zmarszczyłam brwi, lekko się gubiąc.

– Czekaj. Nie cieszysz się, że miałeś cudowną noc?

– Cieszę się, ale miałem nadzieję, że ta jedna noc sprawi, że to całe napięcie między nami zniknie, ale nie! – zawołał z rozdrażnieniem, nadmiernie gestykulując rękoma. – Bo on był taki opiekuńczy, ale jednocześnie stanowczy i... kurwa! On zaprosił mnie dziś na kawę, rozumiesz?! – zawył, niezdarnie kładąc mi dłonie na barkach. Spojrzał mi prosto w oczy, potrząsając moim ciałem, jakbym była jakimś starym, zakurzonym kocem. – Na kawę! I był taki ahhh! Taki ahhh, rozumiesz?! – krzyknął poważnie, dalej nie przestając mną szarpać, przez co poczułam, jak waniliowa kawa powraca do mojego przełyku.

– I co w tym złego? – zapytałam, w końcu wyrywając się z jego objęć. Jeszcze chwila, a jego czerwona bluza nie byłaby czerwona. Chłopak znów wyrzucił ręce w powietrze, patrząc na mnie histerycznym wzrokiem.

– Co złego?! – pisnął wysokim głosem. – To się miało skończyć po jednej nocy, a on zaprasza mnie na kawę! – kontynuował. – Daje mi atencję i uwagę, a wiesz, co się dzieje, jeśli ktoś daje atencję i uwagę takim niestabilnie emocjonalnym sukom potrzebującym miłości? Takie suki zaczynają się przywiązywać i zakochiwać, nawet jeśli ta druga osoba tego nie chce i po prostu jest miła! I wiesz co?! To ja! Ja jestem tą suką! – krzyczał piskliwym tonem, wskazując na siebie. – Zaraz sobie zacznę wymyślać jakieś niestworzone rzeczy, a potem będę płakać, bo sobie za dużo wyobrażałem. – jęknął, po czym z całej siły uderzył głową w blat. Pozostał w tej pozycji, wzdychając.

Patrzyłam na niego przez kilka sekund, po czym uniosłam delikatnie kąciki ust. Pokręciłam lekko głową i odłożyłam kubek z kawą, po czym po cichu minęłam wyspę kuchenną i podeszłam do Chrisa. Stanęłam tuż obok niego, układając łokieć o blat, na którym leżała jego głowa. Bez słowa oparłam głowę na dłoni, wpatrując się w jego profil. Uparcie nie chciał na mnie spojrzeć, jęcząc i wzdychając pod nosem.

– A nie pomyślałeś, głupolu, że może on też czegoś od ciebie chce? – zapytała delikatnie, wciąż się uśmiechając. – Że może chce czegoś więcej? Od zawsze w jakiś sposób na siebie działaliście, ale nigdy nie mieliście szansy nic z tym zrobić. I to w końcu on zaprosił cię na kawę. Może po prostu wyolbrzymiasz i utrudniasz coś, co jest proste?

– Nie, Cameron nie jest mną zainteresowany w ten sposób. – mruknął, a jego głos był przytłumiony przez pozycję, a jakiej się znajdował. Zmarszczyłam brwi.

– A niby skąd to wiesz?

– Bo na tej kawie w ogóle nie rozmawialiśmy o tym, co między nami zaszło. Tylko jakieś neutralne tematy. – bąknął, na co miałam ochotę przewrócić oczami, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam.

– Och, no tak. Zapomniałam, że na pierwszym spotkaniu po wspólnie spędzonej po pijaku nocy, pierwszym co powinien zrobić po przywitaniu się, to skomplementowanie twojego kutasa. – burknęłam, na co Chris mimowolnie parsknął pod nosem. – Źle wam się rozmawiało?

– Właśnie nie. – westchnął. – Mimo że to był pierwszy raz, kiedy wyszliśmy gdzieś sami, nie było niezręcznie. Gadaliśmy jakąś godzinę o totalnych pierdołach i było tak miło i... dobrze.

– Więc skąd ta kwaśna mina? – zapytałam, na co westchnął ramionami.

– Boję się, że wyobrażam sobie za dużo, a on chce być tylko miły i naprawdę była to dla niego tylko jednonocna przygoda. – mruknął smętnym głosem, a następnie wyprostował się, spoglądając w moje oczy. W jego piwnych tęczówkach tliła się wykrywalna obawa. – Więc wolę sobie powtarzać, że nic z tego nie będzie, żeby się później nie rozczarować.

– Kochanie. – westchnęłam, po czym bez zastanowienia zarzuciłam mu ręce na szyję i przyciągnęłam do siebie. Wtuliłam się w jego kościste ciało, co chłopak niemal od razu odwzajemnił. – Lubisz go?

– Przez dłuższy czas starałem się sobie wmówić, że mnie irytuje, ale to nie wyszło. – westchnął, zaciskając swoje dłonie na materiale mojego swetra. – Lubię go. Mimo że nie znam go zbyt dobrze. Ale chcę go poznać. Bardzo chcę.

– To może czas zacząć działać? – zapytałam, uspokajająco głaszcząc go po włosach. Z każdą kolejną sekundą czułam, jak jego ciało rozluźnia się w moich objęciach. – I szczerze z nim porozmawiać?

– A jeśli to nie wyjdzie? – zapytał ze strachem.

– Cóż, pewnie będzie boleć. – odparłam spokojnie. – Bardzo boleć. A gdy ból się w końcu skończy, zrozumiesz, że to po prostu nie była ta osoba.

– Ale... – zaczął, na co odciągnęłam go szybkim ruchem od swojego ciała, a następnie spojrzałam mu poważnie w jego zdziwione oczy, kładąc mu dłonie na ramionach.

– Słuchaj, kurwa, straciłam przez ciebie dwadzieścia dolców, więc mi się teraz nie wykręcaj, bo nie oddam swojej kasy na marne, rozumiesz? – zarządziłam, na co chłopak lekko się uśmiechnął, patrząc gdzieś w bok. – I głowa do góry. My się nie boimy ładnych chłopców. – powiedziałam pewnie, a z każdym moim kolejnym słowem jego uśmiech powiększał się coraz bardziej.

– Boimy się tylko komorników. – dokończył, na co parsknęłam śmiechem, kiwając głową. – Jesteś moją królową, wiesz? – zapytał, na co wzniosłam oczy, wzruszając ramionami.

– Co poradzić, taka moja rola. – mruknęłam, a następnie szybko cmoknęłam go w jego pulchne usta. – Zostajesz na śniad... – zaczęłam, ale przerwał mi odgłos kroków za mną.

Automatycznie odwróciłam się w stronę schodów, po których właśnie schodził mój brat. Niczym sparaliżowana zastygłam w bezruchu, obserwując jego ciało, które powolnie się poruszało. Chłopak niezgrabnie zszedł na sam dół, po czym zatrzymał się na ostatnim stopniu, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Przełknęłam ślinę, a moje ciało zalała fala wyrzutów sumienia. Wyglądał okropnie. Nadal miał na sobie ubrania z dnia poprzedniego. Jego włosy były roztrzepane, oczy przekrwione, a twarz wyraźnie zmęczona i blada. Poczułam się jak gówno, kiedy uświadomiłam sobie, że to poniekąd ja byłam przyczyną tego wszystkiego. To przeze mnie się upił i doprowadził do takiego stanu. I tylko dzięki Jasmine wrócił do domu.

W kuchni zapanowała cisza. Jego lekko zamglone tęczówki wpatrywały się wprost we mnie, a jego pusta mina nie wyrażała niczego. Atmosfera wokół nas zaczęła robić się coraz bardziej gęsta i napięta, przez co prawie nie mogłam oddychać. Nerwowo gryzłam wnętrze swojego policzka, bojąc się pierwsza odezwać, bo nie wiedziałam, co miałam powiedzieć. Chris chyba to wyczuł, ponieważ usłyszałam, jak schodzi z barowego stołka za mną.

– Będę się już chyba zbierał. – odchrząknął, jednak ja nawet na niego nie spojrzałam. – Ogólnie mamy dziś jechać do tej wypożyczalni, więc pewnie Luke się będzie odzywał. – mruknął, na co Theo spojrzał na niego z niezrozumieniem. No tak, w końcu nie było go, gdy odkrywaliśmy, gdzie prowadził podany przez Vincenta adres. – Jeszcze raz dziękuję. – powiedział Chris, przytulając mnie na pożegnanie. – Cześć, Theo.

– Cześć. – odezwał się pierwszy raz, a jego głos był zachrypnięty i cichy.

Oboje wsłuchiwaliśmy się w to, jak Chris wychodzi z domu. Nastąpił cichy trzask drzwi, a później zapanowała idealna cisza. Wciąż się w siebie wpatrywaliśmy, nic nie mówiąc, a ja zaczęłam czuć się naprawdę nieprzyjemnie. Wiedziałam, że to w moim interesie leżało wytłumaczenie mu całej sytuacji, ale czułam, jakby przez stres i wyrzuty sumienia mój język uciekł mi do gardła. Mocniej objęłam się ramionami, starając się przełknąć gulę w gardle. Theo w ciszy obserwował salon, a następnie spojrzał w moje oczy z niezidentyfikowaną miną.

– Jak wróciłem do domu? – zapytał cichym głosem. Przełknęłam ślinę.

– Jasmine cię przywiozła. – odparłam ochryple. Chwilę zanalizował moje słowa, starając się coś sobie przypomnieć. W końcu skinął głową.

– O jakiej wypożyczalni mówił Chris?

– Adres, który dał nam Vincent, to adres wypożyczalni, z której wzięliśmy nasz samochód. – odpowiedziałam od razu.

Brunet znów pokiwał głową. Czułam się, jakbym z każdą chwilą malała coraz bardziej, chociaż Theo nawet nie zaczął tematu. Odetchnęłam cicho, wiedząc, że to ja muszę to zrobić i choć stresowałam się niesamowicie, a od zawrotów głowy znów poczułam w przełyku to przeklęte waniliowe latte. Chyba znalazłam swój znienawidzony smak. Cóż, nawarzyłam piwa, to musiałam je wypić. Cały poranek zastanawiałam się, co mu powiem, gdy już wstanie i miałam wiele monologów w głowie, jednak w tamtej chwili panowała tam jedynie pustka. Denerwowałam się przez to jeszcze bardziej, a nieprzyjemne sznury zaczęły coraz bardziej oplatać moje gardło. Nienawidziłam kłócić się z moim bratem, a świadomość, jak bardzo go zawiodłam, wyżerała mi trzewia.

– Theo, jeśli chodzi o to wszystko, to... – zaczęłam chaotycznie, czując się jak zbity pies. Zasługiwałam na to.

– Nie dziś, Victoria. – przerwał mi, odwracając wzrok.

Zamilkłam, wpatrując się w jego profil, gdy on patrzył w niezidentyfikowany punkt przed sobą, poważnie nad czymś rozmyślając. Był zestresowany i wyraźnie rozgoryczony, czego nie chciał dać po sobie poznać, ale ja to widziałam. Zaciskał delikatnie dłoni w pięści. Jego jabłko Adama drżało, gdy nerwowo przełykał ślinę.

– Theo, naprawdę chciałabym to wyjaśnić... – powiedziałam dużo ciszej i nie pewniej. Serce ze stresu obijało mi żebra i wiedziałam, że nie tylko ja czułam to nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej.

– Nie mam dziś na to siły, Victoria. – wychrypiał, wciąż na mnie nie patrząc. – Boli mnie głowa i źle się czuję. Chcę się jakoś ogarnąć, skoro mamy jechać do tej... w to miejsce. Porozmawiamy kiedy indziej.

Po tych słowach przełknął ślinę, a następnie powoli się wycofał i znów zaczął wchodzić na piętro. Jego kroki nie były szybkie, ale zmęczone. On cały był zmęczony. Mój oddech przyspieszył, ponieważ wiedziałam, że moja szansa uciekała. Wiedziałam, że miał prawo potrzebować trochę samotności, ale wiedza, że był na mnie zły, sprawiała mi ból. Dlatego też niewiele myśląc, z gulą w gardle pokręciłam głową.

– Zrobiłam to dla ciebie! Dla nas! – krzyknęłam histerycznie, a mój głos zadrżał.

Theo zatrzymał się w pół kroku, nieruchomiejąc. Obserwowałam tył jego pleców, gdy ze zwieszoną głową milczał, ciężko oddychając. Wydawało mi się, że zaraz wypluję płuca, choć nie powiedziałam nawet jednego procenta tego, co chciałam. W mojej głowie panował chaos, a jedyna myśl, jaka w niej siedziała, to ta, abyśmy już się nie kłócili. Zaciągnęłam nosem, zaciskając dłonie w pięści, aby ukryć ich drżenie.

– Chciałam skończyć to szybko. – kontynuowałam drżącym tonem, wciąż patrząc na jego nieruchome ciało. – Ten plan, który mieliśmy... To by się nie udało. Brooklyn by wyjechał i na nic to wszystko. Tak, to było ryzykowne, ale nic się nie stało. Vincent odzyskał walizkę, a my mamy to, czego chcieliśmy. I tak, jest mi cholernie przykro, ale nie cofnę czasu. I szczerze? Gdybym miała szansę wybrać drugi raz, postąpiłabym tak samo. Bo nie ma dla mnie na świecie osoby ważniejszej, niż ty i skoro to miał być jedyny sposób, aby w jakiś sposób ochronić cię przed niebezpieczeństwem to... – mój głos się załamał, nie pozwalając mi dokończyć mojego monologu. Zamiast tego po prostu zamknęłam usta, kręcąc delikatnie głową.

Kolejne pełne napięcia sekundy mijały, a Theo nie poruszył się ani o krok. Rozbieganym wzrokiem obserwowałam jego powoli poruszające się barki oraz napięte dłonie, które zaciskał na drewnianej balustradzie schodów. W pomieszczeniu słychać było jedynie mój szybki i urwany oddech, który mieszał się z tykaniem wskazówek zegara ściennego. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy jego ciało w końcu drgnęło. Ponownie zastygłam w bezruchu, przestając oddychać, gdy chłopak powolnie odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była tak cholernie zmęczona i zrezygnowana, kiedy wpatrywał się w mnie z żalem w zielono-brązowych tęczówkach. Moje serce boleśnie zakuło na ten widok.

– A nie pomyślałaś chociaż przez jedną sekundę, jakbym się czuł, gdyby coś ci się stało? – zapytał w końcu, a jego rozżalony ton powodował ciarki na mojej skórze. – Mówisz mi, że myślałaś o mnie, ale tak nie było. Gdybyś myślała o mnie, nie zrobiłabyś tego. – jego głos z każdym kolejnym słowem był coraz cichszy, aż w końcu przeistoczył się w ochrypnięty szept. – Co by było, gdybym cię stracił, co? – pytał ze złością, a jego piękne tęczówki zabłyszczały w złości? – Gdybym stracił najważniejszą osobę w moim życiu?

Nie odpowiedziałam, z całej siły zaciskając swoją szczękę, by nie wybuchnąć. Miał pieprzoną rację, ale moje życie było nieporównywalne z niego. On był taki dobry. Taki zaradny. Mógł mieć cały świat, a ja byłam jedynie kulą u nogi. Wiedziałam, że moje odejście byłoby dla niego ciosem, ale ten irytujący głosik w mojej głowie często powtarzał mi, że tak właśnie byłoby dla niego lepiej. Mógł być wolny bez chorej siostry u boku. Jednak widok jego twarzy w tamtej chwili... To z jaką rozpaczą wymawiał te słowa i z jakim żalem patrzył na moją twarz uświadomiło mi, że pomimo moich najszczerszych chęci, aby tego nie robić, naprawdę sprawiłam mu ból i kolejne powody do zmartwień.

Uchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, ale nic się z nich nie wydostało, ponieważ nie wiedziałam, co miałabym mu przekazać. Czułam się bezsilna i winna. Theo jeszcze przez kilka sekund na mnie patrzył, aż w końcu pokręcił głową i odwrócił wzrok, zagryzając dolną wargę. Bez słowa znów zaczął kierować się po schodach na piętro. Patrzyłam, jak jego sylwetka znika, a chwilę później po całym domu rozniósł się trzask drzwi do jego sypialni. Odetchnęłam cicho, pusto wpatrując się w miejsce, w którym zniknął. Obraz zaczął mi się lekko zamazywać przez długotrwałe niemruganie, więc aby to zmienić, przymknęłam powieki, ukrywając zmęczoną twarz w drżących, zimnych dłoniach. Westchnęłam cicho, psychicznie czując się dziesięć lat starzej. Wiedziałam, że tamtego dnia już więcej nic nie wskóram i choć nie cierpiałam bezczynności, musiałam dać mu czas.

Cały dzień był katorgą. Theo ani na chwilę nie wyszedł ze swojego pokoju. Aby się czymś zająć, zaczęłam sprzątać w domu. Musiałam nieco oczyścić swoją głowę, ponieważ zaczęłam zauważać, że przez całą tę sytuację moje myśli zaczęły lekko wymykać się spod kontroli. Byłam zmęczona i obolała, ale nawet to nie przeszkadzało mi, aby z zaciśniętą szczęką przez trzy godziny odkurzać, wycierać kurze i myc okna. Obiad jedynie tknęłam, ponieważ nie miałam na nic ochoty. Było po czternastej, gdy z pustą miną wpatrywałam się w widok za oknem, siedząc na parapecie i paląc papierosa. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Podskoczyłam na swoim miejscu, o mało nie spadając. Spojrzałam na wyświetlacz urządzenia, wydychając dym z płuc.

– Cześć, Mia. – powiedziałam cicho, kiedy odebrałam.

– Cześć! – odpowiedziała szczęśliwym głosem, na co mizernie uśmiechnęłam się pod nosem, przymykając powieki i odchylając głowę. – Co robisz?

– Relaksuję się. – odparłam, co poniekąd było prawdą. Byłam spocona, brudna i cholernie zmęczona, ale dzięki słodkiej używce, która tliła się pomiędzy moimi palcami, w mojej głowie zapanował chwilowy spokój. – Coś się stało?

– Luke kazał zapytać, dlaczego wasz samochód stoi przed jego barem. – mruknęła z rezerwą, na co natychmiast rozszerzyłam oczy, prostując się. Chwilę zastanawiałam się, o co jej chodzi, aż w końcu cicho westchnęłam, przecierając dłonią oczy.

– Theo wczoraj trochę popił, więc musiał go zostawić. – odparłam, na co usłyszałam jej ciche mruknięcie zrozumienia. Cieszyłam się, że nie drążyła dalej. – Odbierzemy go później.

– W porządku. – zgodziła się. – Więc jak dostaniecie się do tej wypożyczalni? Przyjechać po was?

– Nie, zabierzemy się z Chrisem. Już wcześniej pisał. – powiedziałam szczerze.

– W porządku, to widzimy się za dwie godziny.

– Cześć. – pożegnałam się.

Mia przerwała połączenie, a ja rzuciłam telefon na łóżko, a następnie wyrzuciłam niedopałek przez okno. Chwilę tak siedziałam, patrząc na lekko zachmurzone niebo, po czym pokręciłam głową i spuściłam wzrok. Strasznie nie miałam ochoty tam jechać, ale wiedziałam, ze musiałam. W końcu po to robiliśmy to wszystko. Do tego miało się to sprowadzić. I zabawne, że ta wizyta była gdzieś na końcu listy moich zmartwień. Jęknęłam męczeńsko i zeskoczyłam z parapetu, zamykając okno. Przez następnie trzy minuty stałam przed swoją walizką, patrząc na rozrzucone wokół niej ubrania i zastanawiając się, czy to wszystko w ogóle miało sens. Byłam już tak zmęczona, iż przez moją głowę przewinęła się myśl, aby się spakować, a następnie znaleźć jak najszybszy lot do Maine i wrócić do normalnego życia. Jednak tym samym podpadłabym jeszcze bardziej Theo, a skoro już tyle poświęciłam, to nie mogłam zrezygnować przy mecie. W końcu po coś tam przyjechaliśmy.

Z tymi myślami wybrałam jasne spodnie w stylu mom jeans oraz beżowy sweter z szerokimi rękawami i dekoltem w serek. Nie miałam siły się stroić. Wzięłam szybki prysznic, szorując pobieżnie włosy oraz całe ciało. Zimna woda nieco mnie orzeźwiła. Szybko ubrałam się, a następnie wysuszyłam włosy i spięłam je w niski kok, wyciągając z przodu dwa cienkie pasma po obu stronach mojej głowy. Wykonałam również szybki makijaż i wyszłam z łazienki. Czterdzieści minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam po schodach i pognałam do wejścia. Gdy otworzyłam drzwi, ku mojemu zdziwieniu, nie zastałam nikogo w progu. Zmarszczyłam brwi, wychodząc na ganek i gdy tylko to zrobiłam, moim oczom ukazał się zadowolony Chris, który siedział na huśtawce. Spojrzałam na niego z rezygnacją, gdy ten wyszczerzył swoje zęby w uśmiechu.

– Pierwsza zasada. – powiedział, poprawiając swoje przeciwsłoneczne okulary na nosie. – Nie męcz zbyt długo swoich nóg. Przewróciłam oczami, kręcąc głową. – Możemy jechać?

– Jasne, tylko zawołam Theo. – mruknęłam cicho.

– Nie trzeba. – podskoczyłam w miejscu, kiedy głos mojego brata rozniósł się za moimi plecami. Odwróciłam się w jego stronę, natrafiając spojrzeniem na jego twarz. Stał kilka metrów ode mnie z dłońmi w kieszeniach czarnych jeansów. Nadal wydawał się zmęczony, jednak wyglądał dużo lepiej s świeżych ubraniach i po prysznicu. – Możemy jechać.

Nie odpowiedziałam, a jedynie mu się przyglądałam. Przez krótką chwilę toczyliśmy niemą konwersację, aż brunet podszedł do szafki z butami. Uważnie przyglądałam się, jak zakłada swoje białe conversy. Następnie, nawet na mnie nie patrząc, wyminął mnie z obojętną miną, wychodząc na ganek, gdzie przywitał się z zadowolonym Chrisem. Z pustą miną spuściłam wzrok, czując lekkie uczucie w klatce piersiowej. Należało mi się. Zaczęli o czymś rozmawiać, gdy ja założyłam czarne, skórzane botki na platformie. Nie było zbyt zimno, ale i tak zarzuciłam na ramiona mój ciemny płaszcz, który sięgał mi do łydek. Chwyciłam jeszcze tylko małą torebkę na cienkim pasku, w której miałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na ganek, zamykając za sobą drzwi. Wcisnęłam dłonie do kieszeni płaszcza, spoglądając na Chrisa.

– To jedziemy.

Wszyscy zgodnie ruszyliśmy w kierunku białego, luksusowego Audi, które stało na podjeździe. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Chrisa.

– Skąd masz ten samochód? – zapytałam.

– Mojej cioci. – skinęłam głową na jego odpowiedź. Kiedy podeszliśmy do pojazdu, Theo nawet nie pytał, a wsunął się na tylną kanapę, pozostawiając mi fotel pasażera z przodu. Westchnęłam, zajmując miejsce.

– Inni już jadą? – zapytałam, gdy Adams ruszył spod mojego domu.

– Tak, mamy spotkać się na miejscu.

Całą drogę spędziłam wciśnięta w fotel z dłońmi w kieszeniach płaszcza. Ciszę przerywało jedynie radio oraz odgłos nawigacji. Nie miałam ochotę na rozmowę, a i moi kompani chyba mnie w tym popierali. Nawet gadatliwy Chris milczał, w skupieniu prowadząc auto. Nie myślałam o niczym konkretnym. Może mogło wydawać się to dziwne, ale nie stresowałam się tym, gdzie mieliśmy jechać. Wiedziałam, że powinnam była jakoś bardziej się tym przejmować, ale po prostu nie mogłam. Byłam cholernie niewyspana i zła, a do tego moje myśli w kółko się kotłowały, sprawiając mi tym cholerny ból głowy. Miałam ochotę położyć się w łóżku, odciąć od świata i przeleżeć tak do świąt. Przełknęłam ślinę, lekko się spinając, gdy zdałam sobie sprawę, o czym myślałam. Nie, nie teraz.

– Jesteśmy. – z chwilowego zamyślenia wyrwał mnie głos Chrisa.

Zmarszczyłam brwi, wyglądając przez przednią szybę. Staliśmy przez sporym, kwadratowym budynkiem. Nie był zbyt nowy, ale prezentował się porządnie. Na ogrodzonym parkingu obok stało kilkadziesiąt różnych aut. Wypożyczalnia znajdowała się tuż przy skrzyżowaniu, gdzie jeździło sporo samochodów. Spojrzałam na Chrisa, który westchnął ciężkie, zaciskając dłonie na kierownicy.

– Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi. – mruknął ciężko. – I im bardziej chcę cię dowiedzieć, tym bardziej przerażony jestem. – szepnął zachrypniętym głosem, na co spuściłam wzrok. – To wszystko jest tak popieprzone.

– Dlatego tutaj jesteśmy. – odezwał się cichym głosem Theo. – Żeby to uprościć.

– A jeśli to wszystko jest bardziej niebezpieczne, niż nam się wydaje? – zapytał z obawą Adams. Wpatrywałam się w swoje kolana, powolnie mrugając i zastanawiając się, co czekało nas w środku.

– Tego się zaraz dowiemy. – podsumował mój brat, a następnie wysiadł z auta, zamykając za sobą drzwi. Cicho odetchnęłam, spoglądając na Chrisa kątem oka. Ten popatrzył na mnie z delikatnym, ale niepewnym uśmiechem.

– Wszystko się ułoży. – mruknęłam, układając swoją dłoń na jego. I nie wiedziałam, czy starałam się przekonać jego, czy mnie.

Oboje wyszliśmy z pojazdu. Reszty jeszcze nie było, więc gdy czekaliśmy, zaczęłam palić papierosa. Byłam w trakcie spalania drugiego, wpatrując się ze zmrużonymi oczami w niepozorny budynek, do którego skierował nas Vincent. Co jakiś czas ktoś do niego wchodził i z niego wychodził, jednak nikt nie wydawał się podejrzany. Byli to zwyczajni ludzie. W końcu na parking wjechał dobrze znany mi czarny SUV, a za nim bordowa Mazda. Oba pojazdy zaparkowały obok Audi Chrisa. Z pierwszego pojazdu sprawnie wyszła Laura ze Scottem, a za nimi Matt i ku mojemu zdziwieniu – Cameron. Z samochodu Mii zaś wysiadła sama właścicielka i Parker.

– W końcu jesteście. – mruknął Chris, kiedy do nas podeszli. Kiwnęłam na przywitanie, nadal paląc swoją używkę.

– Korki. – odparł Luke, wyciągając rękę z kieszeni jeansowej kurtki. Najpierw przywitał się solidnym uściskiem ręki z Chrisem, a następnie z moim bratem, by później zawadiacko pociągnąć za wypuszczony kosmyk moich włosów. – Witam królową lodu. – mruknął, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy, kiedy stanął obok mnie. Przewróciłam oczami, ale i tak na moje usta wpłynął delikatny uśmieszek.

– Idiota. – mruknęłam pod nosem.

– Przynajmniej ciebie nie nazywa Fioną. – mruknęła ironicznie Laura, cmokając mnie w policzek i posyłając wymowne spojrzenie Parkerowi, który założył ręce na piersi.

– Moja wina, że masz rude włosy i odstające uszy? – parsknął, na co niziutka brunetka uderzyła go z całej siły w ramię.

– Ile razy mam ci mówić, że to kasztanowy brąz. – warknęła.

Pokręciłam z rozbawieniem głową i kątem oka spojrzałam na resztę, gdy ta dwójka zaczęła się kłócić. Scott i Matt zaczęli rozmawiać o czymś z Theo. Prawie się zaśmiałam, gdy zobaczyłam, jak Chris nerwowo przełyka ślinę, starając się patrzeć wszędzie, byle nie na Camerona, który z lekko uniesionym kącikiem ust wpatrywał się w profil Adamsa. Było to w dziwny sposób urocze, gdy Wilson zacisnął usta w wąską linię, aby się nie roześmiać, gdy drugi chłopak jawnie starał się na niego nie patrzeć. W tym samym przeniósł swój wzrok, przyłapując mnie na tym, że się mu przyglądałam. Jednak ja nie miałam zamiaru udawać, że było inaczej. Poruszyłam dwuznacznie brwiami, jasno dając mu do zrozumienia, iż wiedziałam, co się wydarzyło. Chłopak przewrócił ostentacyjnie oczami, odwracając głowę, ale tego małego uśmieszku nie dało się ukryć. Wiedziałam, że miedzy nimi zacznie dziać się coś dużego. Potrzebowali tylko czasu.

– A gdzie jest Nate? – zapytał w końcu Chris, na co uśmiech automatycznie spełzł z moich warg. Cholera, przecież on też miał być. A to oznaczało nasze pierwsze spotkanie po naszej rozmowie w jego mieszkaniu. I wszczęcie mojego planu pod tytułem „ignoruję Sheya, bo jest narcystycznym dupkiem, który patrzy tylko na siebie, a ja mam tego dość i muszę się ogarnąć, bo jestem w dupie". Kurwa.

– Zaraz będzie razem z Jasmine. – odparł Luke, przerywając swoją kłótnię z Laurą. – Właśnie wracają z treningu... – mruknął, a następnie spojrzał gdzieś w bok. – O, już są.

Świat mnie nienawidził, a ja odwzajemniałam to trzy razy bardziej. Przełknęłam ślinę, a następnie obróciłam głowę w stronę, w którą patrzył Parker. Mój żołądek boleśnie zakuł, kiedy zobaczyłam czerwonego Mustanga, który właśnie wjechał na wyłożony kostką plac. Moje tętno przyspieszyło, gdy zauważyłam go przez przednią szybę. Obok niego siedziała Jasmine. Chłopak sprawnie zaparkował tuż obok Mazdy Mii, a następnie zgasił silnik. Nie patrzyłam w jego stronę, gdy wychodził z pojazdu. Wzdrygnęłam się delikatnie, na trzaśnięcie drzwi. Żałowałam, że wypaliłam już swojego papierosa, bo z chęcią chciałam sięgnąć po następnego. Niemal czułam, jak moje nogi miękną, a ja cała zaczynam szybciej oddychać przez nerwy. Uspokój się!

– W końcu jesteście. – mruknął Luke. Słyszałam, jak podeszli w naszą stronę, ale ja zbyt zajęta byłam nonszalanckim wpatrywaniem się w moje paznokcie. Udawanie niewzruszonej i spokojnej w tamtej chwili wysysało ze mnie każdą funkcję życiową.

– Trochę nam się przeciągnęło. – powiedziała oschłym tonem Jasmine.

Poczułam na sobie ciężki wzrok, który od razu spowodował, że moje mięśnie nieco się spięły. Wiedziałam, że mnie obserwował. Że prawdopodobnie swoimi pustymi, zimnymi oczami skanował uważnie każdy milimetr mojej twarzy i wpędzało mnie to w naprawdę spory dyskomfort. Z trudem zdusiłam w sobie chęć popatrzenia w jego stronę i naprawdę nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Automatycznie chciałam na niego popatrzeć. Obserwować jego twarz i ciało. Jakby był magnesem, który mnie przyciągał. Który pragnął mojej uwagi, a ja pragnęłam mu ją dać. W dość bolesny zacisnęłam zęby na wnętrzu swojego policzka, po czym zaciągnęłam nosem i cicho odchrząknęłam. Z niewzruszoną miną uniosłam hardo głowę, patrząc z udawanym zainteresowaniem na budynek przed nami. Coś czułam, że to będzie ciężki dzień.

– Dobra, w takim razie możemy iść. – powiedział nagle Scott. I dopiero po tym pytaniu przestałam czuć na sobie to ciężkie spojrzenie, przez co w duchu odetchnęłam z ulgą.

– I o co mamy powiedzieć? – prychnął Matt nieco zjadliwym tonem. Od początku to wszystko mu się nie podobało. – Że jakiś stary dziad nas tu skierował?

I niestety tu miał rację. Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Vincent dał nam tylko ten adres bez żadnej więcej informacji. Nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia. Chwilę wszyscy trwaliśmy w zamyśleniu, nie odzywając się, gdy nagle ciszę przerwał Theo.

– Na logikę, skoro jesteśmy w wypożyczalni samochodowej, to chyba musi chodzić o samochód. – powiedział chłopak. Ze zdziwieniem na niego spojrzałam, dokładnie tak, jak reszta.

– Niby jaki samochód? – zapytała Laura, unosząc brew. – I niby co to ma do rzeczy?

– Nie wiem, po prostu się zastanawiam. – westchnął ciężko mój brat. – Musiał być jakiś powód, dlaczego Vincent skierował nas akurat tutaj.

– Tak, jest świrem. – mruknął pod nosem Matt.

– To nie ma sensu. – pokręcił głową zrezygnowany Luke. – Niby dlaczego Vincentowi chodziło o jakieś auto? Przecież by nam o tym powiedział.

Nagle moje całe ciało zastygło w bezruchu. Poczułam, jak każdy mięsień spina się w moim ciele, a płuca zaciskają się na tyle, iż nie mogłam wziąć kolejnego oddechu. Powolnie zaczęłam unosić swój wzrok z jakiegoś przypadkowego samochodu na parkingu na szyld budynku przed nami. Czułam, jak moja mina staje się coraz bardziej zszokowana. Nie rejestrowałam już tego, o czym rozmawiali. Inne bodźce do mnie nie docierały, a ja skupiłam się jedynie na pewnej myśli, która pojawiła się w mojej głowie. Zmarszczyłam delikatnie brwi, lekko uchylając swoje wargi. Nie, niemożliwe. Nie.

– Theo. – powiedziałam niepewnie i z lekkim przestrachem. Chłopak w pierwszej chwili mnie nie usłyszał, choć stał obok mnie, więc zaczęłam szarpać nieporadnie za jego bluzę, wciąż wpatrując się wielkimi oczami w budynek. – Theo. Theo! – powtórzyłam już nieco głośniej i mimo że mój głos lekko drżał, ściągnęłam na siebie uwagę każdego. W tym właściciela pewnych czarnych tęczówek. Jednak to w tamtej chwili nie było ważne.

– Co się stało? – zapytał ze zdziwieniem mój brat. Zaciskałam palce na materiale jego ubrania, przełykając ślinę, ponieważ moje gardło zaczęło mnie piec.

– Wypadek mamy. – wyszeptałam ochryple. Powolnie pomrugałam, a następnie delikatnie odwróciłam głowę w jego stronę, natrafiając na zdezorientowane spojrzenie mojego brata. – Wtedy, gdy on ją potrącił. Tata zajmował się sprawą. Pamiętasz, co wtedy powiedział? Gdy go znaleźli? Jego i samochód?

Theo z uwagą wpatrywał się w moją twarz, starając się zrozumieć, jednak w jego oczach wciąż widziałam niezrozumienie. Ja za to czułam, jakby grunt odsuwał mi się spod stóp. Zimno znów opanowało moje ciało, kalecząc je małymi, niewidzialnymi igiełkami. Mimo czterech lat, ja wciąż nienawidziłam o tym mówić. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by jak najmniej o tym rozmyślać. Tragiczna śmierć mamy była ciosem prosto w serce i cios ten tkwił we mnie przez cały czas. I choć wspomnienia z tamtego okresu były niewidoczne i nieco zamazane, doskonale pamiętałam to, co działo się w sprawie tego człowieka. Człowieka, który odebrał mi mamę i został skazany na dożywocie. Człowieka, który gnił w jednej z cel w więzieniu na obrzeżach Culver City. Człowieka, którego nienawidziłam całym sercem i którego widziałam tylko ten jeden raz, gdy poprosiłam o to tatę. I którego obraz wyrył się już na zawsze w mojej pamięci. Człowieka, który dla mnie człowiekiem nie był.

Czułam na sobie zdziwiony wzrok całej reszty. Mój oddech znów stał się urwany i niepewny. Musiałam mocniej podtrzymać się ramienia mojego brata, ponieważ gdy to wszystko układało się w mojej głowie w jedną całość, było mi coraz słabiej. Theo już uchylił wargi, aby zadać mi pytanie, gdy nagle jego zielono-brązowe tęczówki rozbłysnęły w zrozumieniu. A za tym zrozumieniem szedł strach i zszokowanie. Chłopak otworzył delikatnie usta, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Że samochód był kradziony. – powiedział nagle zimnym jak lód tonem. Przełknęłam ślinę, kiwając głową. – Że był skradziony z wypożyczalni samochodowej.

Słyszałam głośne wdechy reszty, gdy Theo wypowiedział te kluczowe słowa. Samochód, którym ja potrącił, był kradziony, a właścicielem pojazdu był również właściciel wypożyczalni samochodowej. W tym samym momencie, nasze spojrzenia przeniosły się na budynek, a ja czułam, jakby ulatywało ze mnie całe powietrze. Matt przełknął głośno ślinę.

– Och, kurwa.

I nie było lepszych słów, aby opisać tę sytuację. To z tej wypożyczalni skradziono samochód, którym wtedy on...

Przełknęłam ślinę, bezwiednie przechylając głowę w prawo. Zrobiłam to bez udziału własnej świadomości. Jakby moje ciało działało instynktownie. Mój wzrok od razu zatrzymał się na wysokim chłopaku, który stał kilka metrów ode mnie. Nathaniel z kamienną miną wpatrywał się w budynek. Wyglądał tak, jak kilkanaście godzin wcześniej, gdy ostatni raz się z nim widziałam. Z tą samą idealną twarzą i posturą. Prezentował się nienagannie z tymi nieułożonymi, krótko ściętymi włosami, w swoich czarnych jeansach i tego samego koloru bluzie z kapturem. I choć chciałam, nie potrafiłam się odwrócić. Nawet wtedy, gdy wyczuwając moje spojrzenie, powolnie przechylił głowę, spoglądając wprost w moje oczy. Nawet wtedy, gdy czarne tęczówki patrzyły na mnie z chłodem i czymś niezidentyfikowanym. Patrzyłam w jego oczy, zastanawiając się, czy ta rozmowa w nocy wydarzyła się naprawdę. I czy ta cała sytuacja, w której się znajdowaliśmy, była prawdziwa. Czy to wszystko mogło skomplikować się tak strasznie w ciągu zaledwie kilkunastu godzin?

Nie wiedziałam, czy to przez szok, czy już całkowicie odjęło mi zdolność jakiegokolwiek myślenia, ale gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, że wciąż się w niego wpatrywałam, szybko odwróciłam głowę, przerywając ten moment. Czułam, jakby ktoś znowu wrócił mi zdolność prawidłowego oddychania. Przełknęłam ślinę, starając się pozbyć z głowy tego paskudnego uczucia, że wciąż mnie obserwował. Mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie, a ja postanowiłam sobie, że będę go ignorować.

– Więc co teraz? – zapytała cicho Laura. Wzruszyłam ramionami.

– Chyba po coś tu jesteśmy. – odpowiedziałam, a następnie zaczęłam iść w stronę budynku.

Z zaciętą miną pokonywałam kolejne metry, czując na plecach ich zdziwione spojrzenia. Moje kolana lekko drżały, tak jak całe moje ciało, ale nie dałam tego po sobie poznać. Przybrałam najbardziej chłodną i beznamiętną minę na jaką było mnie w tamtej chwili stać, unosząc hardo głowę, choć w środku krzyczałam i jęczałam. Stres i obawa przed nieznanym było coraz większe. Słyszałam, jak pozostali szli za mną. Wciskałam dłonie w kieszenie płaszcza, denerwując się coraz bardziej. Temat wypadku mamy był dla mnie tematem tabu. Nienawidziłam do tego wracać, ponieważ było to zbyt bolesne. Wolałam żyć bez tego i choć nienawidziłam samej siebie za to, jak rzadko o niej myślałam, tak było łatwiej. To mniej bolało. I w tamtej chwili, gdy dotknęłam klamki szklanych drzwi, zastanawiałam się, czy wchodząc do tego miejsca, rozgrzebując stare rany i poruszając ten temat... czy po tym wszystkim będę jeszcze w jednym kawałku.

Ale czy ja nie posypałam się już dawno?

Z mocą otworzyłam drzwi, wypuszczając cichy, drżący oddech. Zacisnęłam usta w wąską linię, a następnie, ignorując bicie serca, które kołatało mi w piersi jak oszalałe, powolnie zrobiłam trzy kroki do przodu. Reszta poszła w ślad za mną. Zatrzymaliśmy się w miejscu, uważnie rozglądając się po wnętrzu budynku. W środku było czysto i przytulnie. Wszystko było zachowane w jasnych odcieniach, a pomieszczenie nie było zbyt duże. Po lewej stronie rozciągało się kilka dużych okien, przez które wpadały ostatnie promienie słońca. Po prawej zaś była sporych rozmiarów poczekalnia, w której nikogo nie było. Naprzeciw nas znajdowała się recepcja i biurko, przy którym na fotelu siedział mężczyzna w średnim wieku. Wyglądał na mniej więcej czterdzieści kilka lat. Ze skupieniem czytał gazetę, jednak gdy nas dostrzegł, na jego usta wpłynął miły uśmiech. Od razu zwróciłam uwagę na jego gęsty zarost, który przyciągał wzrok. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę oraz jasne spodnie. Zgrabnym ruchem odłożył gazetę na biurko, na którym walało się sporo dokumentów, po czym wstał z miejsca.

– Witam. – powiedział miłym głosem, ruszając w naszą stronę. Był szczupłej budowy oraz nie należał do wysokich osób, jednak jego wyraz twarzy był naprawdę miły. Skinął głową, zatrzymując się naprzeciw nas i splatając dłonie. – W czym mogę pomóc? – zapytał miło, spoglądając na każdego z nas, a następnie zatrzymując wzrok na moim bracie, który stał obok mnie.

– Dzień dobry. – przywitał się miło Theo, choć słyszałam w jego głosie nutę podenerwowania. – Jakiś czas temu wypożyczyłem u państwa samochód. – powiedział, na co mężczyzna skinął głową. – Chciałbym rozmawiać z właścicielem.

– To dobrze się składa, ponieważ nim jestem. George Hart, bardzo mi miło. – odparł spokojnie mężczyzna, przedstawiając się. – Czy jest jakiś problem?

– Mam kilka pytań. – powiedział mój brat. Czułam znacznie gęstniejącą atmosferę, której nadal nie wyczuwał mężczyzna, pogodnie się uśmiechając. Moje serce waliło mi jak młotem i bałam się, że zaraz wyskoczy mi z piersi.

– Oczywiście. – skinął głową, wskazując na biurko. – Proszę pokazać dowód tożsamości, oraz wszystkie dokumenty pojazdu i zaraz się wszystkim zajmiemy. – z tymi słowami odwrócił się tyłem do nas i zaczął iść w stronę biurka, za którym znajdowała się ogromna szafka z przeróżnymi segregatorami i teczkami.

Popatrzyłam niepewnie na Theo, który z zaciśniętymi wargami wpatrywał się w plecy mężczyzny. Następnie przelotnie spojrzałam na niepewne twarze reszty z wyjątkiem jednej osoby. Musiałam go ignorować. Wydawało mi się, że ze stresu zaraz się porzygam, ale musiałam zachować spokój. Przynajmniej ten zewnętrzny.

– Chciałbym zapytać o inny samochód. – powiedział pewnie, na co mężczyzna spojrzał na niego przez ramię.

– Chce pan wypożyczyć następny? – zapytał, a jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. Mężczyzna usiadł za biurkiem, wskazując dwa krzesła przed sobą.

– Nie. – odpowiedział Theo, powolnie idąc w jego stronę. – Chciałbym zapytać o samochód, który zabrano stąd cztery lata wcześniej.

Po słowach mojego brata, uśmiech mężczyzny zaczął coraz bardziej opadać. Zmarszczył brwi, a następnie przybrał nieco butniejszą postawę. Ponownie wstał ze swojego miejsca, wpatrując się w Theo.

– Przepraszam, ale nie możemy udzielać informacji o innych klientach. – odparł nieco nieprzyjemnie, ale nadal profesjonalnie. – Więc jeśli to wszystko, to...

– To nie był klient. – przerwał mu oschle Theo. – Chcielibyśmy porozmawiać o samochodzie, który został stąd skradziony w 2017.

Mina mężczyzny nie zmieniła się ani odrobinę. Ze spokojem wpatrywał się w mojego brata. Atmosfera zgęstniała już do tego stopnia, że można było kroić ją nożem. Znów poczułam nieprzyjemne skurcze w brzuchu. Właściciel zakładu przez kilka sekund nic nie mówił. Przelotnie spojrzał na mnie i resztę, a jego niebieskie tęczówki nic nie zdradzały. Gdy znów popatrzył na mojego brata, na jego ustach ponownie zakwitł miły uśmiech, lecz był on dużo bardziej wymuszony i nieszczery. Mężczyzna pokręcił delikatnie głową.

– Cóż, kradzieże w wypożyczalniach samochodowych zdarzają się dosyć często, więc nawet nie wiem o jakim aucie dokładnie pan mówi. Informuję policję o każdym takim przypadku, więc ta sprawa zapewne też jest zamknięta. – odpowiedział protekcjonalnym tonem, ponownie splatając przed sobą ręce. – Więc skoro to wszystko, to niestety muszę poprosić państwo o wyjście, ponieważ zaraz zamykamy.

Wskazał dłonią w stronę drzwi, przez które niedawno weszliśmy. I gdyby nie to, że tak bardzo nalegał na nasze wyjście, zapewne bym mu uwierzyła. Ale było w nim coś takiego, czemu ufać nie mogliśmy. To, jak jego ciało się spięło, a uśmiech stał się wymuszony. Te nerwowe spojrzenia w naszą stronę. On kłamał. I wiedziałam to nie tylko ja. Wpatrywałam się w niego poważnym wzrokiem, gdy ten odwrócił się i nie czekając na to, aż wyjdziemy, zaczął zmierzać w kierunku drzwi, które znajdowały się obok poczekalni. Jego chód był szybki i nerwowy. Uniosłam brew.

– Dobra, wiadomo, że kłamie. – mruknął cicho Matt. – Znam skuteczny sposób, żeby z nim porozmawiać. – na jego słowa spojrzałam na niego z powątpieniem, dokładnie tak, jak reszta.

– Matt, nie będziemy nikogo bić. – przewróciłam oczami, używając tonu, jakbym rozmawiała z dzieckiem.

– Cóż, to by go przekonało. – wtrącił z naburmuszeniem, zakładając ręce na piersi.

– Chryste, nic mu nie zrob... – zaczęłam, ale przerwał mi głośny huk.

Podskoczyłam, odwracając się w stronę, gdzie znajdował się mężczyzna. Moje oczy przybrały rozmiar piłek golfowych, gdy ostrzegłam, że nie był sam. Teraz właściciel wypożyczalni stał przyciśnięty do ściany przy drzwiach, do których zmierzał, a tuż przed nim stał Nathaniel. Nie miałam pojęcia, w którym momencie się tam znalazł, ale widać było, że jego cierpliwość już się skończyła. Zaciskał silne dłonie na koszuli starszego, przyciskając go do kremowego muru i lekko unosząc jego ciało. Przerażony mężczyzna, ze strachem w wielkich oczach, spoglądał na zdeterminowaną twarz Nathaniela. Jego klatka piersiowa błyskawicznie unosiła się i opadała, a on sam jak najbardziej przylegał do ściany, by być jak najdalej twarzy Sheya. Brunet patrzył na niego tym oschłym, paraliżującym wzrokiem, który jasno dawał do zrozumienia, że nie żartował. Wyglądał jak kamień nie do ruszenia, który jednym ruchem mógł zmienić cię w brzydką papkę na podłodze. I chyba George zdawał sobie z tego sprawę, bo dawno nie widziałam kogoś tak przestraszonego.

Westchnęłam z niedowierzaniem, a następnie przymknęłam delikatnie powieki, kręcąc głową. Cudownie. Po prostu świetnie. Niech jeszcze zejdzie nam tu na zawał przez tego psychopatę.

– Jesteście z policji?! – zapytał zestresowany, a jego głos z masywnego barytonu zmienił się w skrzeczący pisk. Głośno oddychał, a jego twarz drżała.

– Jestem mniej cierpliwy od nich. – warknął cicho Nathaniel, a jego zachrypnięty, twardy głos przyprawiał o dreszcze. Bez krzty emocji odsunął mężczyznę od ściany, nadal zaciskając duże dłonie na materiale jego wyprasowanej koszuli. Jęknął głośno, gdy nagle Nate zrobił z nim dwa kroki w prawo, a następnie pchnął go na duży fotel w rogu pomieszczenia. Mebel lekko zaskrzypiał, gdy George na niego wpadł. Niepewnie się usadowił, nerwowo spoglądając na nasze twarze. – Mów. – charknął Nate, stojąc naprzeciw niego.

– Nie wiem, o czym... – zaczął ponownie, ale gdy tylko Nate zrobił krok w jego stronę, ten szybko uniósł dłonie. – Dobrze! Dobrze już! – zawołał ze zdenerwowaniem, na co Nate przystanął, nadal nie spuszczając z niego lodowatego wzroku.

Pokręciłam głową, patrząc na jego szlachetny profil. Naprawdę był nieobliczalny. Następnie znów popatrzyłam na George'a, który odetchnął cicho, przełykając ślinę. Chwilę się nad czymś zastanawiał, a chyba i nam udzieliło się jego zdenerwowanie, bo z wyczekiwaniem wpatrywaliśmy się w jego twarz. Z każdą kolejną sekunda czułam coraz większy stres. Czy właśnie zaraz miałam dowiedzieć się prawdy? Prawdy o tym, co stało się przed czterema laty?

– Na pewno nie jesteście z policji? – zapytał poważnie. – Ani z żadnego innego gówna? Skądś musicie być skoro o tym wiecie.

– Nie jesteśmy. – odpowiedział zgodnie z prawdą Luke. – I nic im nie powiemy. To tylko dla nas. Obiecujemy. – po słowach Parkera, mężczyzna skinął głową, a następnie odchrząknął. Chwilę milczał, aż w końcu splótł ręce, układając łokcie na kolanach.

– Cztery lata temu w kwietniu przyszedł tu taki mężczyzna. – zaczął z westchnięciem. – To było w nocy. Właśnie zamknąłem, a wszyscy pracownicy już pojechali. Chciałem już jechać do domu, ale mnie zatrzymał. Nie przedstawił się, ani nie powiedział niczego o sobie. – kontynuował. – Tylko mi coś zaproponował.

– Co? – zapytał Matt, gdy ten zamilkł.

– Chciał ode mnie dwa samochody. – westchnął ciężko, masując obolałe skronie. – Forda z 2003 i Chevroleta z 2005. Ale nie chciał ich wypożyczyć, tylko zabrać. Bez żadnych dokumentów. – pokręcił głową. – Oba samochody były stare i razem kosztowały niecałe trzydzieści tysięcy dolarów. On zaproponował, że weźmie je za sto. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale potem pokazał pieniądze i... – przerwał, zwieszając głowę. – Powiedział, że mam zabrać pieniądze, a on weźmie samochody. Następnego dnia miałem zgłosić ich kradzież na policję. I wiem, że to było podejrzane, a ja powinienem pomyśleć, ale to było siedemdziesiąt tysięcy czystego zysku. – jęknął.

Pomrugałam ze zdziwieniem oczami, nawiązując szybki kontakt wzrokowy z Theo, który również wydawał się zdezorientowany. Tak, jak my wszyscy.

– Zrobiłem tak, jak kazał. – westchnął ciężko. – Nie pytałem o nic. Wziąłem pieniądze i pojechałem do domu. Następnego dnia z placu zniknęły te dwa samochody. Zgłosiłem sprawę na policję, ale jak zwykle potraktowali to jako coś nieistotnego, bo kradzieże aut to nie jest dla nich sprawa pierwszorzędna. Na nagraniach z monitoringu też nie dało się niczego zarejestrować. Nie chciałem o tym myśleć. Miałem pieniądze i pozbyłem się dwóch starych gratów. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie... – urwał, coraz bardziej się denerwować.

– Gdyby nie co? – naciskał Theo. Mężczyzna pokręcił głową.

– Jakieś trzy miesiące później do mojego domu zapukała policja. Okazało się, że to właśnie jednym z tych samochodów jakiś facet zabił kobietę na przejściu dla pieszych, a trzy inne osoby trafiły w stanie krytycznym do szpitala.

Po tych słowach czułam, jakby ktoś właśnie kopnął mnie w brzuch. Wpatrywałam się z lekko uchylonymi wargami w mężczyznę, czując na sobie zaniepokojone spojrzenia innych. Ale mi ciężko było zarejestrować jakiekolwiek inne bodźce. Wtedy z pustką w głowie po prostu na niego patrzyłam.

– Znów zaczęli wypytywać. Czy kogoś nie widziałem, czy może czegoś nie wiem. Jeszcze raz przeszukiwali nagrania z kamer. – mruknął zachrypniętym głosem. – Mówiłem im, że nic nie wiem i że minęło trzy miesiące, więc nie pamiętam tego za dobrze. Okazało się, że dochodzenie jest tak szczegółowe, ponieważ zginęła jakaś radna miasta. Do tego była byłą żoną szeryfa. Długo węszyli, aż w końcu znaleźli sprawcę. Wezwali mnie na ponowne przesłuchanie. Pokazali jego zdjęcie i kazali powiedzieć, czy go może nie widziałem, ale to był on. Ten sam człowiek, który wziął te samochody. Skłamałem i powiedziałem, że nigdy nie widziałem go na oczy. Przekazali mi również, że znaleźli moje samochody w jakimś magazynie. Oba były prawie całkowicie zniszczone. Ford wjechał w ten tłum ludzi, ale do dziś nie wiem, co stało się z tym Chevroletem, że był tak zmasakrowany.

– Dlaczego nie powiedziałeś prawdy? – zapytał Luke, na co mężczyzna parsknął suchym śmiechem.

– A ty byś powiedział? – zapytał. – Nic nie zrobiłem. Nie miałem pojęcia, że po to były mu te samochody. I czy to miało znaczenie? Zapewne ukradłby inne i zrobił to samo. Gdybym powiedział prawdę, miałbym kłopoty i zaraz by mnie w coś wrobili. To nie była moja wina. – syknął. – Ważne, że go znaleźli i wymierzyli karę. Bałem się, że może coś o mnie powie, ale siedział cicho. Teraz gnije w więzieniu, a ja chcę o tym zapomnieć. Minęły cztery lata.

W ciszy spojrzałam na duże okna po mojej lewej stronie. Słońce już powoli zachodziło, a mi się wydawało, że zachodziłam razem z nim. W tamtej chwili już w ogóle nie egzystowałam w świecie realnym. Powoli wszystkie myśli układały się w całość, a każdy kolejny element sprawiał mi psychiczny ból. Z każdą kolejną ujawnioną tajemnicą to bolało coraz bardziej. Wiedziałam, że on nie był niczemu winny, ale i tak jego widok zaczął wywoływać we mnie nieprzyjemne uczucia. Wiedział o tym, kto zabił naszą mamę długo przed nami. Nie pomógł policji, gdy go szukali. Ale dlaczego miałby pomóc? W końcu nie znał Joseline, a chciał chronić samego siebie. I chociaż chciałam go zrozumieć, nie potrafiłam. Choć może tylko to sobie wmawiałam? Może chciałam go po części za to winić? Że dał mu te przeklęte samochody. Że kłamał. Że wiedział.

Że wypadek mamy nie był tak do końca wypadkiem?

I gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, miałam ochotę wymiotować. Może te wszystkie informacje, które uważałam za prawdę i to wszystko w co wierzyłam... Jeśli to wszystko było kłamstwem? Jeśli za tym stało coś większego? A może to on kłamał? Może to wszystko było jedynie pechowym przypadkiem? Bolała mnie głowa. Bolało mnie całe ciało. Dłonie, nogi, serce, mózg. Wszystko płonęło od pytań w mojej głowie, na które nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. I przez które denerwowałam się jeszcze bardziej.

– Czy ten facet mówił coś szczególnego? – zapytał Theo. – Wtedy na tym parkingu?

Nie wiem, ile trwała cisza, ponieważ nie rejestrowałam już czasu. Z beznamiętną miną wpatrywałam się w ulicę za oknem, po której przejeżdżały kolejne samochody. Z każdą kolejną myślą zatapiałam się coraz bardziej w ten otchłani.

– To było tak dawno. – zaczął mężczyzna. – Mówił o pieniądzach i dokładnie tym, co mam zrobić... – nagle przerwał, wciągając głośno powietrze. – Ale tak. Tak, mówił coś jeszcze. Takie dziwne słowa. – powiedział nerwowym głosem, chaotycznie starając się je sobie przypomnieć. – Vide... vodo... vede? Cholera, coś takiego...

Pomrugałam powolnie powiekami, a następnie znów spojrzałam na mężczyznę, marszcząc brwi. Mruczał coś pod nosem, usilnie starając się sobie przypomnieć. A co jeśli...

– Veni, vidi, vici? – zapytałam cichym głosem. Mężczyzna natychmiast uniósł na mnie swój wzrok.

– Tak! – zawołał, a jego niebieskie tęczówki wpatrywały się prosto w moje. Z chłodem obserwowałam jego lekko pomarszczoną twarz, nie potrafiąc powstrzymać niezbyt przyjemnych obrazów, które siedziały w mojej głowie. I choć nie był winny, chciałam zrobić mu tak wiele złych rzeczy. Tak wiele. Tak okrutnych. – Skąd wiesz?

Nie odpowiedziałam. Poczułam na sobie zdziwione spojrzenie reszty, w tym Nathaniela i mojego brata, jednak nijak na to nie zareagowałam. Westchnęłam cicho i zmusiłam swoje skostniałe nogi to kilku kroków. Odwróciłam się do nich plecami, przecierając swoją zmęczoną twarz. Przez chwilę zapanowała pełna napięcia cisza, podczas której zawzięcie o czymś myślałam, wpatrując się w zachodzące słońce za oknem.

– To wszystko? – zapytał cichym głosem Matt.

– Przysięgam, że tak. – odparł mężczyzna. Wiedziałam, że mówił prawdę. – Ale nie powiecie o tym policji, prawda? Błagam, to...

– Jedziemy. – powiedziałam tylko, a następnie, nawet na nich nie czekając, ruszyłam w stronę drzwi.

Pchnęłam szkło, po czym wyszłam na zewnątrz, czując na sobie ich zdziwione spojrzenia. Jednak nie interesowało mnie to. Zawzięcie szłam dalej, a każdy kolejny krok był coraz pewniejszy. Z całej siły zaciskałam szczękę, niemalże krusząc sobie zęby trzonowe. Swój uważny wzrok skupiłam na naszych samochodach, które stały zaparkowane niedaleko mnie.

– Victoria! – usłyszałam za sobą głośny krzyk Roberts.

Byłam jak w transie, nie reagując na ich nawoływania. Zatrzymałam się dopiero, gdy znalazłam się przy Audi Chrisa. Stanęłam przy drzwiach pasażera, odwracając w stronę Laury i Mii, które równie szybko, jak ja chwile wcześniej, kierowały się w moją stronę. Trochę dalej szedł Cameron z moim bratem, który z niepokojem wpatrywał się w moją twarz, podczas gdy Wilson coś do niego mówił. Reszta stała przy drzwiach wypożyczalni, jeszcze z niej nie wychodząc. Znając życie musieli się upewnić, że właściciel już więcej nie wie. Nigdzie nie widziałam Nathaniela, co oznaczało, że nadal znajdował się w środku. Miałam wielką nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego. Mia rozłożyła ręce, posyłając mi zdziwione spojrzenie.

– Co jest? – zapytała z poważną miną, zatrzymując się naprzeciw mnie. – Gdzie chcesz jechać?

– To nie ma sensu. – odpowiedziałam, patrząc prosto w jej zatroskane, niebieskie tęczówki. Pokręciłam głową, odgarniając kilka kosmyków z twarzy, które opadły mi na nią przez lekki wiatr. – Po co mamy wypytywać obcych ludzi, skoro możemy zapytać kogoś, kto w tym uczestniczył?

– Victoria, co ty chcesz zrobić? – zapytała spokojnym, ale poważnym głosem Laura, która stał nieco za Mią.

Popatrzyłam na nią w ciszy. W tym samym czasie dołączył do nas mój brat z Cameronem. Ku mojej uciesze, z budynku wyszła cała reszta, wraz z Nathanielem, który powiedział coś do zdenerwowanego Luke'a. Zaczęli kierować się w naszą stronę. I naprawdę tego nie planowałam, gdy nagle mój wzrok spoczął na Sheyu. Chłopak zmarszczył brwi, a z jego pustej twarzy nie potrafiłam niczego wyczytać. Był poważny i zdenerwowany, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Przełknęłam ślinę, zmuszając się do odwrócenia wzroku od elektryzujących tęczówek. Ponownie wróciłam spojrzeniem do twarzy Mii, która ani na chwilę nie spuściła ze mnie wzroku. Była poważna i podenerwowana.

– Victoria, co ty chcesz zrobić? – powtórzyła pytanie, jednak coś w jej głosie mówiło mi, że doskonale znała odpowiedź na to pytanie. I pytała tylko dlatego, abym upewniła ją w tym, że się myli.

– To, co powinnam zrobić już dawno temu. – odparłam. Roberts przełknęła ślinę, stanowczo kręcąc głową.

– Victoria, czy ty naprawdę wiesz, co robisz? – zapytała, a jej głos zadrżał.

– Co się dzieje? – zapytał Matt, który zatrzymał się właśnie obok nas. Jednak ja nawet na niego nie spojrzałam, wciąż wpatrując się w niebieskie tęczówki, w których widziałam tylko jedną prośbę. Nie rób tego. Lecz było za późno, a decyzję już podjęłam.

– Pojedziemy na posterunek policji. – powiedziałam głośniej, aby każdy mnie usłyszał. Otworzyłam drzwi auta, ze zdenerwowaniem zaciskając swoje palce na ich kancie.

– Po co? – zapytał zdziwiony Scott.

Nie odpowiedziałam mu od razu. Zamiast tego patrzyłam w oczy Mii, które niemal błagały, abym zrezygnowała. I może powinnam? Może miała rację Może powinnam była odpuścić i nie katować się bardziej, niż powinnam. Ale czy wtedy to wszystko miałoby sens? Te wszystkie starania, wyrzeczenia i ten cały powrót do tego przeklętego miasta. Karty zostały już dawno rozdane i nie było odwrotu. Musiałam dowiedzieć się prawdy. A czy był lepszy sposób, niż dowiedzenie się jej od kogoś, kto bezpośrednio w tym uczestniczył?

– Żeby załatwili mi widzenie w więzieniu.

Po moich słowach, Mia przymknęła powieki, blednąc. Słyszałam zaniepokojone wdechy reszty oraz ich niedowierzające spojrzenia na swoim ciele. Wiedzieli, co to oznaczało. Ja również. I choć nieprzyjemne uczucie rozlało się po moim ciele jak trucizna, wiedziałam, że się nie cofnę. Tylko on wiedział. Tylko on był wtedy w tamtym miejscu i znał odpowiedzi na pytania. Cztery lata wcześniej byłam zbyt przerażona i zniszczona, aby się z nim zobaczyć. Aby stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który odebrał mi wszystko. Który zniszczył mi życie. I skłamałabym mówiąc, że po tak długim czasie przestałam się bać. Bo bałam się. Cholernie się bałam i może nie byłam na to gotowa, ale nie mogłam dłużej zwlekać. Każdy kolejny dzień przepełniony był bólem niewiedzy i frustracją na to, że nie znałam odpowiedzi. On miał mi je dać. I choćby się opierał, musiałam je z niego wyciągnąć. Koniec z niewiadomymi. Koniec z kolejnymi nurtującymi pytaniami. Koniec z ukrywaniem faktów przez strach przed tym, co nieznane.

Nastał czas, aby dowiedzieć się całej prawdy.

– Z kim? – zapytała Laura, ale ona, jak i reszta, znali już odpowiedź na to pytanie.

– Z Lincolnem Waldorfem.

Z człowiekiem, który spowodował wypadek mojej matki.

Musiałam zacisnąć szczękę, ponieważ wymówienie tego imienia i nazwiska na głos, parzyło mi język. Od wypadku mamy, nie wspomniałam tego na głos ani razu. Od czterech lat unikałam tego tematu, wiedząc, że ten... że on gnił w więziennej celi. Przed śmiercią, tata doskonale zajął się tym, aby porządnie zająć się jego procesem. Dostał dożywocie, co oznaczało, że już nigdy miałam go nie widzieć. Nawet tego nie chciałam. Nienawidziłam go. Zabrał mi wszystko, co się dla mnie liczyło. Zduszając w sobie rosnący gniew na samo wspomnienie jego twarzy, przełknęłam ślinę, a następnie z beznamiętną miną uniosłam głowę. Mia uchyliła lekko wargi, a następnie znów na mnie spojrzała.

– Victoria, myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała cicho, na co wzruszyłam ramionami.

– Nie wiem. – odpowiedziałam szczerze. – Ale to jedyna osoba, która może nam coś powiedzieć. On tam był, Mia. Wiedział, co się stało, a ja mam już dość niewiedzy. – pokręciłam głową i spojrzałam na Chrisa, który również wpatrywał się we mnie z obawą. – Jedziemy. – powiedziałam, a następnie wsiadłam do samochodu. Nie zdążyłam jednak zamknąć drzwi, ponieważ przytrzymała je Mia. Dziewczyna nachyliła się w moją stronę.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytała przejętym tonem.

Czy chciałam? Czy ktokolwiek chciałby spotkać się z mordercą swojej matki?

Lekki wiaterek targał jej długimi blond włosami, tworząc ładny obraz nieładu. A w jej oczach widziałam tylko jedno. Strach. Tyle strachu. Chwilę milczałam, patrząc na nią z zaciętą twarzą. W tym samym czasie, Chris wsiadł na miejsce kierowcy, bez słowa uruchamiając silnik. Czułam na sobie spojrzenia reszty przez przednią szybę.

– Chcę znać prawdę.

Po tych słowach, mocniej szarpnęłam drzwiami, a dziewczyna bez oporów je puściła. Zatrzasnęłam je, odcinając się z wewnętrzną ulgą od jej spojrzenia. Głośno oddychałam, wpatrując się w deskę rozdzielczą. Moje dłonie trzęsły się, choć usilnie starałam się tego nie pokazywać. Było mi coraz słabiej, jednak głupia determinacja nie pozwalała mi myśleć o czymkolwiek innym, niż o tym, że musiałam załatwić to widzenie. Skinęłam głową w stronę chłopaka, aby ruszył. Jeszcze dobrze nie złapał kierownicy, gdy usłyszałam, jak drzwi z tyłu się otwierają. Zmarszczyłam brew i spojrzałam przez ramię na siedzenie za mną, dostrzegając Theo, który przyglądał mi się z poważną miną. Posłałam mu pytające spojrzenie.

– Nie zostawię cię tam samej. – powiedział poważnie, przez co poczułam uścisk w mojej klatce piersiowej.

– Jesteś pewny? – zapytałam. Nie chciałam go do niczego zmuszać, ale nie mogłam mu niczego zabronić.

– Nie. – odparł szczerze. – Ale jestem pewny tego, że nie chcę, abyś była tam sama.

Skinęłam głową, a następnie popatrzyłam na Chrisa. Skinęłam głową, a ten z cichym westchnięciem ruszył. Starałam się nie patrzeć na twarze reszty, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu, jednak gdy wydostaliśmy się na ulicę, odcinając od ich spojrzeń, poczułam się dużo lepiej. Ulokowałam wzrok w widoku za oknem, czując, jak z każdą sekundą moje serce biło coraz mocniej. Całą drogę zastanawiałam się, jak to wszystko rozegrać. W aucie panowała grobowa cisza, w której słychać było jedynie nasze przyspieszone oddechy. Kilkanaście minut później, w których myślałam nad tym, jak postąpić dalej, Chris podjechał pod dobrze znany mi budynek policji. Jako dziecko bywałam tam bardzo często. W końcu było to miejsce pracy naszego taty.

Na drżących nogach wysiadłam z Audi. Pozostała dwójka również to zrobiła. Wszyscy wpatrywaliśmy się w duży, biały budynek. Na parkingu było pełno wozów policyjnych, a co chwila ktoś wchodził i wychodził przez główne wejście. Przełknęłam ślinę, stresując się coraz bardziej.

– Na pewno chcesz to zrobić? – zapytał Chris. Starałam się przełknąć gulę w gardle, aby odpowiedzieć. Nie udało mi się to, więc jedynie skinęłam.

– Iść tam z tobą? – zapytał mój brat, na co gwałtownie pokręciłam głową.

– Nie. – powiedziałam i choć czułam się, jakbym zaraz miała zwymiotować, mój głos był dosadny. – Załatwię to sama.

Theo zgodził się, nic więcej już nie mówiąc. Ostatni raz głębiej odetchnęłam, a następnie zebrałam w sobie całą odwagę, która jeszcze zalegała w moim wątłym ciele. Z sercem, które obijało mi swym biciem żebra, ruszyłam w stronę głównego wejścia. Powolnie weszłam po kilku schodkach, a następnie przeszłam przez duże drzwi. Gdy znalazłam się w środku, od razu uderzył we mnie ten specyficzny zapach, który przypominał mi dzieciństwo i te wszystkie chwile, kiedy siedziałam na tych niewygodnych krzesełkach w oczekiwaniu na to, aż tato skończy pracę. Mimowolnie na moje usta wpłynął delikatny uśmiech. Wsadziłam ręce do kieszeni płaszcza, powolnie robiąc kilka kroków do przodu. Z pamięci szłam długim korytarzem, słysząc coraz głośniejsze głosy.

W końcu wyszłam z korytarza, wchodząc do przestronnego pomieszczenia. Było tam pełno osób w mundurach, którzy siedzieli przy swoich stanowiskach. W pomieszczeniu było kilka biurek oraz wiele szafek i siedzeń. Cały czas ktoś chodził w tę i z powrotem, wertując coś w segregatorach. Niektórzy sprawdzali coś w komputerach, inni rozmawiali, a drzwi do różnych pomieszczeń wciąż się otwierały i zamykały. Zagryzłam wnętrze policzka i pewniej weszłam w głąb pomieszczenia. Mój wzrok padł na znajomego mi mężczyznę, którego widok wywołał lekki uśmiech na mojej twarzy. Funkcjonariusz, który rozmawiał z drugim policjantem, spojrzał na mnie z opóźnionym refleksem. Zmarszczył brwi, wpatrując się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Jego wzrok uważnie skanował moją twarz, a po chwili, jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu.

– Victoria?! – zapytał podniosłym głosem, przez co kilka najbliżej znajdujących się tam osób, posłało mi zdziwione spojrzenie. Skinęłam głową, na co mężczyzna uśmiechnął się serdecznie, ruszając w moją stronę. – Victoria Clark, ha! – ucieszył się.

– Dzień dobry, panie Henriku. – przywitałam się miło.

Mężczyzna, który był już sporo po pięćdziesiątce, podszedł do mnie z rozłożonymi ramionami, a następnie objął. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, przylegając do jego dużego ciała. Po chwili czułości odsunął się ode mnie, nadal trzymając swoje dłonie na moich ramionach. Zlustrował wzrokiem całe moje ciało, kręcąc z niedowierzaniem głową, a na jego ustach wciąż tkwił uśmiech od ucha do ucha. Ja również uśmiechałam się, widząc tę znajomą twarz. Henrik był miejscowym szeryfem, a niegdyś dobrym przyjacielem mojej mamy. Kiedy byłam młodsza, często odwiedzał nasz dom, przez co wraz z Theo dobrze go znaliśmy.

– Niesamowite. – powiedział z lekką nutą nostalgii. – Ależ ty wyrosłaś! – powiedział. – A ja dalej pamiętam, jak siedziałaś tutaj taka malutka, gdy czekałaś, aż Alexander skończy pracę. Zawsze dawaliśmy ci kajdanki do zabawy. – zaśmiał się, na co i ja miałam ochotę parsknąć śmiechem, ponieważ z dziwnych powodów, to zdanie mnie rozbawiło. Kiedy inne dzieci bawiły się lalkami i samochodzikami, ja miałam do zabawy policyjne akcesoria. – Kiedy wróciłaś do Culver City? Dalej mieszkasz w Maine, prawda? Theo jest z tobą? – zasypywał mnie pytaniami.

– Tak, dalej tam mieszkamy. Wróciliśmy niedawno na trochę, bo mieliśmy kilka spraw do pozałatwiania. Tak, Theo też wrócił. – odpowiedziałam. Mężczyzna, którego włosy zaczęły już siwieć, spojrzał na mnie z czułością.

– Twoi rodzice byliby niesamowicie dumni, widząc cię w tej chwili. – powiedział cichym głosem. Przełknęłam ślinę, czując nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Z całych sił powstrzymałam grymas twarzy, nadal sztucznie się uśmiechając. – Może pójdziemy do gabinetu? Napijemy się kawy, albo herbaty. Poopowiadasz mi, co tam u was i...

– W zasadzie. – przerwałam mu jego słowotok. – Jestem tu w pewnej sprawie.

– Coś się stało? – zapytał z przejęciem, a jego uśmiech od razu spadł z jego twarzy. Westchnęłam cicho, nerwowo skubiąc wnętrze swojego policzka.

– Mam prośbę. – mruknęłam, nerwowo spoglądając w jego brązowe oczy. – Dość delikatną, ale naprawdę mam nadzieję, że mi pan pomoże.

– Jeśli będę w stanie, to oczywiście. – zapewnił mnie od razu. Przełknęłam delikatnie ślinę, starając się unormować moje szybkie bicie serca.

– Chciałabym się z kimś zobaczyć. – powiedziałam, na co mężczyzna zmarszczył w niezrozumieniu brwi. – Chciałabym się zobaczyć z tym mężczyzną, który spowodował wypadek mamy.

Po moich słowach, mężczyzna uniósł w zaskoczeniu brwi. Poważnie patrzyłam mu w oczy, aby wiedział, że naprawdę mi na tym zależało. Henrik odchrząknął, po czym spojrzał na mnie z rezerwą.

– Victoria, nie mogę tak... – zaczął znacznie ciszej, na co pokręciłam głową.

– Proszę. – powiedziałam niemal błagalnie, patrząc na jego podenerwowaną twarz. – Nigdy nie miałam szansy z nim porozmawiać. Kiedyś ta sprawa była za świeża i nie potrafiłam. Potem wyjechałam i chciałam zapomnieć, ale to wciąż we mnie siedzi. Naprawdę chcę z nim porozmawiać. Chociaż kilka minut. Chcę stanąć z nim twarzą w twarz.

Mój błagalny ton sprawił, że jego postawa zaczęła się lekko załamywać. Nerwowo spoglądał to w moje oczy, to gdzieś w bok, uporczywie się nad tym zastanawiając. Przybrałam najbardziej łagodny wyraz twarzy, na jaki było mnie w tamtym momencie stać. Zacięcie walczył sam ze sobą, jedną dłoń zakładając na biodro, a drugą masując swoją skroń.

– Victoria, po co ci to? – zapytał cicho, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu, w którym zajęci policjanci w harmidrze wykonywali swoją pracę. – To było cztery lata temu. Twój tata chciał, abyś dała temu spokój. To...

– Błagam. – powiedziałam z gulą w gardle. – On zabił mi mamę.

Po tych słowach, których wypowiedzenie kosztowało mnie naprawdę wiele, wiedziałam, że go przekonałam. Mężczyzna spojrzał na mnie z bólem w ciemnych tęczówkach. Ani na chwilę nie spuściłam z niego wzroku. W końcu szeryf westchnął i skinął.

– Poczekaj chwilę. – zawzięcie pokiwałam głową.

Mężczyzna odwrócił się i ruszył w stronę drzwi oznaczonych gabinetem szeryfa. Zniknął w pomieszczeniu, więc zdenerwowana odeszłam w bok, aby poczekać. Gdy stanęłam przy jednej ze ścian, założyłam ręce na piersi, rozglądając się po pomieszczeniu. W pewnym momencie dostrzegłam młodego chłopca, który siedział na jednym z plastikowych krzesełek. Miał nie więcej, niż szesnaście lat. Na jego pliczku rozciągała się okropna szrama, a jego oko było fioletowe. On sam miał założone kajdanki, a jego zacięta mina jasno mówiła, że nie był zadowolony z tego, iż się tam znajdował. Nie wiedzieć czemu, nieco mnie to rozbawiło. Przypominało mi to pewne czasy. Drgnęłam, gdy po kilku minutach drzwi gabinetu się otworzyły i znów wyszedł przez nie Henrik. Wyprostowałam się, gdy ten szybko ruszył w moją stronę.

– Załatwione. – westchnął. – Masz kilka minut i wchodzisz sama. Musisz się tylko przedstawić. Wiedzą, że jesteś ode mnie. – mruczał szybko i niezbyt wyraźnie.

– Tak strasznie ci dziękuję. – powiedziałam szczerze, patrząc na niego z wdzięcznością.

– Nie wiem, po co ci to, ale masz się w nic nie wpakować, rozumiesz? – zagroził mi palcem, na co skinęłam głową. Cóż. – Alexander by mi tego w życiu nie wybaczył.

– Wiem. I obiecuję, że to tylko rozmowa. – powiedziałam, co nie do końca było kłamstwem. Bo tak, jechałam tam porozmawiać. Mężczyzna westchnął, lekko się uśmiechając.

– Zmykaj już. – powiedział. Ostatni raz mu podziękowałam, a następnie przytuliłam go na pożegnanie i ruszyłam w stronę drzwi.

Gdy wyszłam na zewnątrz, głośno odetchnęłam. Poczułam lekką ulgę, że mi się udało, jednak za tą ulgą szedł również strach i obawa. Właśnie miałam spotkać się z człowiekiem, który zabił moją matkę. I nie miałam pojęcia, które uczucie we mnie wzrastało bardziej. Już chciałam zejść po schodach i wrócić do Theo i Chrisa, gdy zobaczyłam, że nie stali oni sami. Obok nich stał dobrze znany mi czarny SUV Laury oraz bordowa Mazda Mii. Nigdzie za to nie było czerwonego Mustanga, ani jego właściciela. Reszta stała na parkingu, czekając na mnie. Ze zdziwieniem ruszyłam w ich stronę.

– Co tu robicie? – zapytałam, kiedy już do nich podeszłam.

– Nie zostawilibyśmy cię. – powiedziała Laura, przez co poczułam, jak coś ciepłego rozlewa się pomiędzy moimi żebrami.

Jednak pomimo tego, nieprzyjemne ukłucie przerwało to, gdy zdałam sobie sprawę, że nie było tam jednej osoby. Zacisnęłam szczękę, z całej siły starając się to zignorować. To mnie nie obchodziło.

– Dostałaś to widzenie? – zapytał Luke.

– Tak. – skinęłam. – Ale i tak tylko kilka minut i muszę wejść sama, więc nie ma sensu, abyście na mnie czekali. – mruknęłam, po czym odwróciłam się w kierunku Theo. Mój brat patrzył na mnie z lekka rezerwą, a jego oczy wyrażają obawę. – Czy to w porządku? Mogę jeszcze poprosić, abyś wszedł ze mną, jeśli chcesz.

Po moich słowach, Theo pomrugał nerwowo powiekami. Chwilę milczał, a następnie odchrząknął.

– Przepraszam, ale ja nie wiem... – zaczął cichym, nerwowym tonem, który ranił moje serce. Nawet nie dałam mu dokończyć.

– W porządku. – powiedziałam miękko, uśmiechając się, na co i on posłał mi mizerne uniesienie kącika.

Nigdy nie miałabym serca, aby go do tego zmusić. To nie były byle jakie odwiedziny. Miałam się spotkać z mordercą naszej matki. Rozumiałam, że mój brat może nie był na to gotowy. Ja sama nie byłam gotowa. I jasne, wiedziałam, że lepiej byłoby mieć go obok siebie, ale skoro tego nie chciał, nie potrafiłabym go zmusić. Chociaż to Theo był z naszej dwójki tym silniejszym, śmierć mamy była dla niego czymś, czego jeszcze nie przepracował. I choć minęły cztery lata, to nie minęło. Spotkanie z Lincolnem byłoby dla niego kolejnym ciosem, a ja nie wiem, czy dałabym radę patrzeć na niego w tym stanie. Bał się.

– Jedziesz tam już? – zapytał Cameron, na co skinęłam głową.

– Nie ma sensu, żebyście jechali ze mną. Nie wiem, ile to zajmie. – westchnęłam.

– Możemy zabrać Theo i najwyżej poczekać na ciebie u was. – zaproponował Parker. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, gdy ten, mimo smętnej miny, spoglądał na mnie tym podnoszącym na duchu wzrokiem. Wszyscy wiedzieli, jak ciężkie to dla mnie było.

– Tak, to dobry pomysł. – zgodziłam się. – Zawieziesz mnie? – zapytałam w stronę Chrisa.

– Oczywiście. – odparł od razu.

Znów zapanowała między nami napięta cisza, której przez dłuższą chwilę nikt nie przerywał. Każdy pochłonięty był w swoich myślach. Kątem oka spojrzałam na Mię, która stała obok swojego samochodu z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Wydawała się lekko nieobecna z wzrokiem wbitym w ziemię. Zmarszczyłam brwi na ten widok, jednak nijak tego nie skomentowałam. W końcu Laura odchrząknęła.

– W porządku to... powodzenia. – mruknęła, a jej ciepły wzrok nieco podniósł mnie na duchu.

Skinęłam głową i razem z Chrisem wsiedliśmy do jego samochodu. Chłopak w ciszy odjechał spod budynku, włączając się do ruchu drogowego. Z każdym kolejnym kilometrem stresowałam się coraz bardziej. Docierało do mnie to, że to wszystko działo się naprawdę. Znów miałam go zobaczyć. Pierwszy raz z nim rozmawiać. Czułam się, jakby to ktoś inny siedział w moim ciele. Jakbym go nie kontrolowała. Podświadomie pragnęłam, aby ta podróż trwała jak najdłużej. Aby ta pieprzona jazda tym samochodem trwała i trwała, jednak jak na złość, dojechaliśmy tam dużo szybciej, niż przypuszczałam. Przełknęłam ślinę, wpatrując się w wielki mur, którym ogrodzony był cały obszar. Naprzeciw nas znajdowały się wielka metalowa brama. Poczułam, jakby ktoś właśnie uderzył mnie w brzuch.

– Wszystko okej? – zapytał Chris, który przez całą drogę milczał.

– Nie wiem, jak się zachowam, gdy go zobaczę. – wyszeptałam drżącym głosem, czując, jak zaczynają trząść mi się dłonie. Mój głos zaczął lekko się załamywać. Chris, widząc to, szybko złapał za moje dłonie, mocno zaciskając na nich swoje palce.

– Hej, hej, hej! Wszystko jest dobrze. – szepnął ciepłym głosem, w opiekuńczy sposób ocieplając swoimi dłońmi moje lodowate kończyny. – Nie musisz tego robić.

– Ale ja chcę, Chris. – powiedziałam, patrząc na niego lekko zamglonymi oczami. – Muszę to zrobić. Dla mamy.

Adams nie odpowiedział. Pokiwał tylko smutno głową. Przez chwilę siedzieliśmy tak w ciszy, trzymając się za dłonie, gdy zdałam sobie sprawę, że nadszedł czas. Popatrzyłam na niego poważnie, na co westchnął.

– Będę tu na ciebie czekać. – powiedział. Chciałam posłać mu uśmiech, jednak nie mogłam się do tego zmusić. Skinęłam tylko i wyplątałam swoje kończyny, znowu czując chłód.

Wysiadłam z auta, zamykając za sobą drzwi. Zestresowana zacisnęłam dłoń na pasku mojej torebki, po czym spojrzałam na wysoki mur. To była ta chwila. Musiałam to zrobić. I mimo że bałam się jak cholera, nie mogłam zrezygnować. Oddychając głęboko, ruszyłam w stronę wejścia. Kiedy znalazłam się przy bramie, nacisnęłam przycisk obok. Urządzenie wydało z siebie skrzypnięcie, a kilka sekund później usłyszałam niski, kobiecy głos.

– Tak?

– Victoria Clark. Przyszłam na widzenie. – powiedziałam na jednym wdechu.

Chwilę czekałam, aż w końcu brama zaczęła się rozsuwać. Oddech ugrzązł mi w gardle, gdy patrzyłam na powolnie ruszający się metal. Czułam na swoich plecach wzrok Chrisa, który nadal siedział w aucie. Przymknęłam powieki, a następnie przeszłam przez ogrodzenie, idąc długą ścieżką. Moim oczom ukazał się ogromny, strzeżony budynek. Ogrodzony był on wysoką siatką pod napięciem. Po obu stronach rozciągały się odgrodzone, duże trawniki, po których chodzili więźniowie. Poczułam lekki dreszcz na karku, gdy obserwowałam ubranych w pomarańczowe kombinezony skazańców. Wokół było pełno policji, więc wiedziałam, że nic nie mogło mi się stać, ale wciąż czułam się nieprzyjemnie.

– Witam. – wzdrygnęłam się, kiedy obok mnie pojawił się policjant ubrany w służbowy mundur. Skinęłam głową na przywitanie. – Proszę za mną.

Posłusznie zaczęłam iść szeroką drogą za policjantem. Starałam się jak najbardziej skupić na swoim oddechu, który zaczął być jeszcze bardziej urwany. Było mi słabo i duszno, choć dalej znajdowaliśmy się na dworze. Z każdym kolejnym krokiem zaczynało docierać do mnie to, co miało się wydarzyć. Drogę do budynku pokonaliśmy dość szybko. Policjant otworzył duże drzwi, wpuszczając mnie do środka. W ogromnym, ponurym pomieszczeniu było cicho i przerażająco. Przy sporych rozmiarów biurku siedziała starsza kobieta, a obok niej młodsza policjantka. Mężczyzna poprowadził mnie w ich stronę. Całą procedurę przechodziłam jak w transie. Bez słowa pokazałam swój dowód tożsamości, a następnie oddałam torebkę i pozwoliłam się przeszukać. Wydawało mi się, że mój mózg potrafił żyć tylko tym, co miało nastać i nie przyswajał niczego innego. Jak w amoku podpisałam jakiś papier, a następnie ponownie ruszyłam za policjantem.

Przechodziliśmy kolejnymi krętymi i ponurymi korytarzami. Włóczyłam nogami, aby dorównać mu szybkiego kroku. Mijaliśmy innych pracowników zakładu, jednak nawet nie zwracałam na nich uwagi. Moja głowa boleśnie pulsowała od nadmiaru myśli i emocji. Z ulgą zauważyłam, jak policjant się zatrzymuje przed białymi drzwiami. Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy, a następnie wsadził odpowiedni do zamka. Otworzył drzwi, spoglądając w moją stronę.

– Proszę tu poczekać. Skazany zaraz przyjdzie. – powiedział oficjalnie. Przełknęłam ślinę i weszłam do środka.

Pomieszczenie było duże i przestronne. Nie było tam żadnych okien, więc jedyne światło dawały duże lampy na suficie. Na środku stał niewielki, kwadratowy stolik, a do niego dołączyli dwa krzesła. Podłoga wyłożona była jasnymi płytkami. Podskoczyłam w miejscu, kiedy drzwi za mną z głośnym trzaskiem się zamknęły. Westchnęłam cicho, czując się przytłoczona tym pomieszczeniem. Odchrząknęłam i powolnie podeszłam do stolika, a następnie zasiadłam na jednym z niewygodnych krzeseł. W ciszy nasłuchiwałam własnego oddechu, patrząc na biały stolik i czekając.

Gdyby ktoś w tamtym momencie zapytał mnie, co czułam, nie byłabym w stanie na to odpowiedzieć. Moje serce waliło szybko, a oddech był nierówny, jednak ja nie czułam strachu. Wręcz przeciwnie. Gdy usiadłam na tym krześle, zaczęłam czuć dziwnego rodzaju ulgę. Może to dziwne, ale... nie bałam się. Wiedziałam, że miałam zaraz zobaczyć mordercę mojej matki. Że miałam z nim porozmawiać po tych wszystkich latach i dowiedzieć się prawdy. I właśnie ta myśl dawała mi dziwny spokój. Byłam tam dla siebie, dla mojego brata. Dla Mii i reszty, ale... byłam tam też dla mamy. Może to właśnie był brakujący element? Może to blokowało mnie przed ruszeniem dalej? Nienawidziłam go. Tak bardzo go nienawidziłam. Przez tyle lat wyobrażałam sobie jego męki. Błagałam w myślach, aby żyło mu się jak najgorzej. Aby kiedyś cierpiał tak, jak ja. Miałam ujrzeć człowieka, którego nienawidziłam.

Drgnęłam delikatnie, gdy znów usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Moje serce zaczęło szybciej mi bić, a ja sama spojrzałam w tamtą stronę. Zachowałam beznamiętny wyraz twarzy, obserwując, jak drzwi powolnie się otwierają. Mój oddech ugrzązł mi w gardle i wydawało mi się, że ten moment trwał godziny. Ten jeden moment, kiedy drzwi już były otwarte, ale nikt się w nich jeszcze nie pokazał. Ta jedna sekunda, podczas której moje ciało przestało funkcjonować, a ja zawiesiłam się w nicości. A potem usłyszałam głośne kroki. Donośne i powolne. Bez mrugnięcia patrzyłam na wyłaniającego się człowieka. Najpierw w oczy rzuciły mi się jego buty. Ciężkie, wiązane trapery. Następnie zwróciłam uwagę na jego pomarańczowy więzienny kombinezon. Metalowe kajdanki tkwiły na jego nadgarstkach, a duże dłonie splótł przed sobą. I choć bałam się to zrobić, mój wzrok bezwiednie padł na jego twarz.

Wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy ostatni raz go widziałam. Gdy wychodził skuty w kajdanki z posterunku. Nie zmienił się za wiele. Nadal był tak samo masywny i wysoki, choć lekko się garbił. Miał lekki zarost, a jego jasne włosy były nieco dłuższe. Twarz stała się bardziej zmęczona, jednak nadal byłą wygięta w grymasie niezadowolenia i znudzenia. Dokładnie tak, jak wtedy. Zastygłam w bezruchu, kiedy przystanął w progu, taksując wzrokiem pomieszczenie. Zmarszczył brwi, a następnie jego wzrok padł na mnie. Niegdyś nie wiedziałam, jaki miał kolor oczu, ponieważ nie potrafiłam ich dostrzec. Jednak wtedy już to wiedziałam. Jego oczy były barwy niebieskiej. Od samego ich widoku poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach. Mężczyzna wpatrywał się we mnie ze zmarszczonymi brwiami, a jego ostro zarysowana twarz nic nie zdradzała. Wpatrywałam się w niego przez ten cały czas. Wpatrywałam się prosto w oczy człowieka, który odebrał mi najważniejszą osobę w moim życiu.

Nie wiem, ile to trwało, aż w końcu policjant lekko trącił jego ramię. Mężczyzna spojrzał na niego przez ramię z niewzruszoną miną. Następnie powoli ruszył w moją stronę. Bez słowa obserwowałam każdy jego ruch. To, jak stawiał każdy krok. Nasłuchiwałam cichego odgłosu poruszających się kajdanek. Moje całe ciało znieruchomiało, a ja nie potrafiłam skupić się na niczym innym, niż na nim. Uważnie obserwowałam, jak powolnie zasiada naprzeciw mnie. Westchnął cicho i z zaciętą miną ułożył skute ręce na blacie stolika. Z lodem w oczach popatrzyłam najpierw na nie, a następnie znów na jego twarz. Mężczyzna przez chwilę patrzył w dół, po czym uniósł wzrok, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Niebieskie tęczówki z tak bliskiej odległości wydawały się jeszcze bardziej złowrogie.

– Macie kilka minut. – rzucił policjant, a następnie wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy sami.

Wiedziałam, że nie miałam się o co martwić, ponieważ w pomieszczeniu znajdowały się kamery i wystarczyła sekunda, aby zjawili się tu policjanci. O to się nie martwiłam. Sam mężczyzna również nie wyglądał tak, jakby chciał mnie zaatakować. Bardziej przypominał kogoś znudzonego całą sytuacją i tym, że w ogóle musiał tam być. Przez chwilę patrzył ze znużeniem w moje oczy, po czym popatrzył gdzieś w bok, wygodniej rozkładając się na krześle. Ale ja nie potrafiłam odwrócić od niego wzroku. Pierwszy raz widziałam go z bliska. Osobę, która zabrała mi najważniejszy skarb na świecie. Która odebrała mi wszystko. Czułam wzrastający w sobie gniew. Był tak blisko. Chciałam zrobić mu tyle złych rzeczy. Chciałam, aby poczuł cały ból, jaki czułam ja. Jaki przeżywałam od czterech lat. Odkąd ją straciłam. Nienawidziłam go. Jego całego. Jego ciała, postawy, jego życia. Patrząc na niego w mojej głowie pojawiały się makabryczne obrazy tego, co chciałam mu zrobić. Za to wszystko. Za to, że rozjebał mi życie.

Zamiast tego tylko siedziałam. Wewnętrznie krzyczałam i wiłam się w złości i rozżaleniu, ale zewnętrznie nadal tylko na niego patrzyłam. Z lodowatą miną wpatrywałam się bez ustanku w jego twarz. Skanowałam każdą zmarszczkę, każdą krzywiznę i niedoskonałość. I już się nie bałam. Nie obawiałam się tego jak wtedy, gdy przekroczyłam bramę zakładu. Albo jak wtedy, gdy jechałam samochodem, zastanawiając się, jak będzie to wyglądać. Wpatrywałam się w niego bez jakiegokolwiek skrępowania, a moja twarz nie wyrażała niczego. Wciskałam swoje dłonie w kieszenie płaszcza, zaciskając je w pięści i wyobrażając, że zaciskałam tak jego głowę. Boże, ależ ja chciałam, aby on cierpiał. Nie wiem, ile to trwało, ale mężczyzna chyba się nieco zniecierpliwił, bo po kolejnych dziesięciu sekundach głuchej ciszy, w końcu przewrócił jasnymi oczami.

– Jesteś tu jakieś trzy minuty, a nadal nie powiedziałaś żadnego słowa. – mruknął w końcu. To był pierwszy raz, kiedy usłyszałam jego głos. Był ciężki i niesamowicie nieprzyjemny, jednak pierwszym, co można było wychwycić, był włoski akcent. Miałam wielu znajomych Włochów, więc bez problemu potrafiłam go rozpoznać. – Przyjechałaś tu sobie tylko na mnie popatrzeć?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wciąż patrzyłam w jego oczy, gdy i on w końcu spojrzał na mnie. Przez chwilę wpatrywał się we mnie z uniesionymi brwiami, a następnie uniósł delikatnie kącik wąskich ust, posyłając mi lekko cyniczny uśmiech. I mimo że wewnętrznie czułam, jakbym płonęła, zachowałam zimną krew. Nie drgnęłam nawet o milimetr, wciąż patrząc na niego lodowatym wzrokiem. Boże, jak ja go nienawidziłam.

– Wiesz, kim jesteś? – zapytałam w końcu po kolejnych sekundach milczenia. Mój głos był tak zimny i daleki, że aż przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle należał dom mnie.

– Oczywiście. – odpowiedział od razu, nadal uśmiechając się pod nosem. – Victoria Joseline Clark. Córka Joseline Arabelli Clark oraz Alexandra Sebastaina Rodrigueza. – wyrecytował z nonszalancją, co lekko mnie zaskoczyło. – Ostatni raz widzieliśmy się cztery lata temu na posterunku policji. Nie było cię na sprawie sądowej. Ciebie i twojego brata – Theodora Alexandra Clark. – dodał, a kiedy wspomniał imię mojego brata, zacisnęłam delikatnie szczękę. Nie miał prawa o nim mówić. O nich i o rodzicach. Nie miał prawa wymawiać ich imion. – Szczerze powiedziawszy, jestem trochę zaskoczony.

– Tym, że tu przyszłam? – zapytałam, unosząc jedną brew. Mężczyzna spojrzał na mnie z rozbawieniem, jednak było w tym coś tak nieprzyjemnego, że automatycznie bardziej się spięłam.

– Tym, że zrobiłaś to tak późno.

Popatrzyłam na niego nieprzychylnie, podczas gdy on jak gdyby nigdy nic odchylił się wygodnie na krześle. Westchnął cicho, unosząc brwi i czekając na moją kolej. Przełknęłam ślinę i z kamienną miną wyciągnęłam dłonie z kieszeni płaszcza, splatając je na swojej klatce piersiowej. Uniosłam hardo głowę, aby pokazać mu, że w tej konwersacji to nie on był na lepszej pozycji. I choć stale musiałam się kontrolować, aby po prostu mu czegoś nie zrobić, zachowałam zimną krew.

– Przyszłam tu w jednym celu. – zaczęłam, na co zacisnął usta w wąską linię i skinął głową z uznaniem. – Chcę znać odpowiedzi. To, co się stało i dlaczego to się stało. I nie obchodzi mnie, co o tym myślisz i czy tego chcesz, czy nie.

– Czemu miałbym tego nie chcieć? – zapytał.

– Nie wiem. – wzruszyłam ramionami. – Ale nie przyszłam tu po to, żeby słuchać kłamstw. To możesz mówić im, ale nie mnie.

– Nie mam powodów, aby kłamać. – powiedział szczerze, a jego głos był o dziwo łagodny, jednak nadal tak nieprzyjemny dla ucha. – Czekałem tu na ciebie cztery lata. Kłamstwo w takiej sytuacji byłoby grzechem.

Nieco zdziwiła mnie jego postawa, ale nie skomentowałam tego. Byłam niemalże pewna, że nic mi nie powiek a ja zostanę odprawiona z kwitkiem. Jednak mężczyzna patrzył na mnie z powagą i coś podpowiadało mi, że naprawdę chciał mówić szczerze. Spowodowało to kolejny skok adrenaliny w moim ciele. Westchnęłam cicho, mentalnie przygotowując się na to, co miało nadejść. Mężczyzna, cierpliwie czekał, poprawiając swoje splecione dłonie na stoliku.

Gra się toczy.

– Mam jedno najważniejsze pytanie. – powiedziałam w końcu, poważnie patrząc wprost w jego oczy. – Czy to naprawdę był wypadek?

Na odpowiedź mężczyzny nie musiałam długo czekać. Bez jakiegokolwiek zawahania odchylił głowę, a jego twarz nawet nie drgnęła.

– Oczywiście, że nie.

I w tamtej chwili poczułam, jakby cały świat zawalił mi się na głowę. Wszystko w co wierzyłam od ponad czterech lat... to wszystko było kłamstwem. Patrzyłam na niego z pustką w oczach, czując każdy mięsień w moim ciele. I choć wiedziałam, że gdzieś istniała taka możliwość, nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. To miał być wypadek. To był wypadek! Był pijany i wjechał w ten tłum ludzi. To zdarzyło się przypadkiem, bo znalazła się w złym miejscu o nieodpowiedniej porze. Przecież... przecież tak było. Tak musiało być. Wydało mi się, że w tamtej chwili straciłam resztkę ostatniego kleju, który scalał mnie w jedność i pozwalał się nie rozpaść. Czyli to nie był wypadek. Śmierć mojej mamy nie była tragicznym wypadkiem, tylko... No właśnie, czym?

Czułam jego wzrok na swojej twarzy, gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiadałam, zbyt pogrążona w swoich myślach. Wpatrywałam się w blat stolika, nie potrafiąc skupić się na niczym konkretnym. W głowie cały czas miałam jego słowa. Oczywiście, że nie. Oczywiście, że nie. To wszystko było kłamstwem.

– Skoro to nie był wypadek... – zaczęłam cicho, znów unosząc na niego wzrok. – To dlaczego?

Na moje pytanie, blondwłosy wzruszył z nonszalancją ramionami.

– Twoja matka była celem, który trzeba było niezwłocznie wyeliminować. – odparł wprost. I to właśnie te słowa sprawiły, że zacisnęłam szczękę, spinając całe ciało.

– Ona nie była żadnym celem. – warknęłam przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w niego, jakby był najgorszym robactwem. Moje ciało lekko drżało z emocji, które chciały wyjść na wierzch, a które ledwie powstrzymywałam. – Nigdy nic nikomu nie zrobiła. Była niewinna i nie była w nic zamieszana.

Po moich słowach, które niemal wyplułam, niebieskooki zrobił coś, co całkowicie mnie zaszokowało. Przez krótką chwilę patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, po czym parsknął śmiechem. Parsknął pierdolonym śmiechem, jakbym właśnie powiedziała dobry żart. Poczułam, jak złość coraz bardziej rozlewa się w moim ciele, a obraz lekko mi się zamazuje. On się, do kurwy, śmiał. Mężczyzna westchnął z rozbawieniem, kręcąc z politowaniem głową.

– Dziewczyno, ty nie masz pojęcia o własnej rodzinie. – powiedział nonszalancko.

– Mam. – odparłam pewnie. – Dlatego wiem, że ona nigdy w nic by się nie wplątała.

– Jesteś tego aż taka pewna? – zapytał.

– Tak.

– Twoja wiara w ludzi jest zadziwiająca. – mruknął pod nosem, unosząc brwi w lekko kpiącym geście, jakby było to coś zabawnego. Nie miałam już do niego siły. Był taki... taki, kurwa, nieznośny. Zabił kogoś, kogo kochałam najbardziej na świecie i miał czelność jeszcze ze mnie żartować. Taki perfidny. – Z takim czymś daleko w życiu nie zajdziesz.

– Dlaczego ją zabiłeś? – zapytałam wprost z kamienną miną. I gdy to powiedziałam, znów poczułam ten dziwny skurcz. Bo to już było pewne. To nie był wypadek.

– Dostałem zlecenie. – odparł jak gdyby nigdy nic.

– Niby od kogo? – zapytałam. To było niemożliwe. Moja mama nie skrzywdziłaby muchy. To nie miało sensu, a on kłamał. Tak, kłamał.

– Od mojej szefowej. – odrzekł.

– Kto nią jest?

– Ah, pytanie bez odpowiedzi. – westchnął, kręcąc głową. Zacisnęłam jeszcze mocniej szczękę.

– Kto nią jest? – powtórzyłam pytanie. Nie myślałam już jasno. Chciałam poznać tylko imię i nazwisko. Imię i nazwisko, żebym potem... właśnie. Co tak właściwie chciałam z tą informacją zrobić? – Kto to i dlaczego to zleciła? Dlaczego kazała ci ją zabić?

– Nie tylko ją. – odparł wprost. – To było podwójnie zlecenie.

– Na kogo?

– Na nią i na ciebie.

Moja usta delikatnie się uchyliły, kiedy mężczyzna ze spokojem wypowiedział te słowa. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Jakim cudem na mnie? Przecież... przecież to nie miało sensu. Z niezrozumieniem wpatrywałam się w jego oczy, mając nadzieję, że byłam w jakiejś ukrytej kamerze. Przecież to nie było możliwe. Od zawsze byliśmy spokojną rodziną. W nic się nie mieszaliśmy, a nasze życie nie było pierdolonym filmem sensacyjnym! Czułam, że mój oddech stawał się coraz płytszy. Wyczuł to również mężczyzna, który popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, jednak nijak tego nie skomentował. Gubiłam się coraz bardziej w tym, co się działo. Nie rozumiałam. Dlaczego...

– Ale... – zaczęłam słabo, już nie dbając o to, że opuszczałam przed nim swoją chłodną maskę. Już nie miałam siły.

– Cztery lata temu dostałem zlecenie. Na ciebie i na twoją matkę. Zapłata była potężna, a moja zleceniodawczyni była również moją szefową, więc nie mogłem odmówić. – zaczął ze znudzeniem, jakby ta historia go nudziła. – Zabrałem z wypożyczalni dwa samochody. Jeden miał być przeznaczony dla ciebie, a drugi dla twojej matki. Uznałem, że to będzie w jakiś sposób symboliczne. – westchnął, wpatrując się wprost w moją pobladłą twarz. – Najpierw chciałem zająć się tobą. Akurat jechałaś za miasto ze swoimi znajomymi, więc uznałem, że to będzie idealna okazja. Już od dłuższego czasu cię obserwowałem. Znałem twoich znajomych. Twoja rodzinę. Jechałaś chyba do swojego chłopaka, który miał wziąć udział w walce. Mój człowiek już tam był, ale się pomylił. – pokręcił głową. – Powiedział mi, że brunetka wsiada do bordowego SUV-a. Więc wjechałem w bordowego SUV-a, ale...

– Ale to nie byłam ja. – dokończyłam za niego pustym tonem. – To była Laura. – wyszeptałam, przypominając sobie ten koszmarny wypadek, z którego ledwo wyszła.

Czyli wtedy na jej miejscu... miałam być ja?

– Do tej pory nie wiem, jakim cudem oni wszyscy wyszli z tego cało. – mruknął z lekkim oburzeniem pod nosem. – Niefortunny wypadek, no ale stało się. Nasz błąd. – westchnął. – Musieliśmy gdzieś ukryć samochód dopóki sprawa się nie wyjaśni. Na szczęście to było całkowite zadupie, więc nikt nie węszył. Potem musiałem się zastanowić, co dalej. – kontynuował. – Stwierdziłem, że jeszcze raz spróbuję z tobą, żeby zakończyć temat. Dlatego jedna z moich koleżanek udała się pewnej nocy po wypadku do klubu, gdzie spotkała twojego przyjaciela – Matta Donovana. Miała zdobyć dla mnie kilka cennych informacji o tobie i twoim otoczeniu. Twój kolega naprawdę wtedy dość mocno zabalował, więc bez przeszkód odpowiadał na wszystkie pytania.

Mężczyzna wygodniej odchylił się na krześle, podczas gdy ja bez słowa wpatrywałam się w jego oczy, nasłuchując każdego słowa.

– Chciałem zrobić to szybko i bezboleśnie, ale moja pracodawczyni miała inny plan, więc przedstawiła mi kogoś, kto miał mi pomóc. Niejaki Cody Nixon. – niemal zadławiłam się własną śliną, słysząc nazwisko mojego grzechu z przeszłości, o którym tak strasznie starałam się zapomnieć. – Nawet nie wiem, skąd go wytrzasnęła, ale od razu go nie polubiłem. Był dla mnie zwykłym ćpunem i nie wiedziałem, dlaczego zależało jej tak na tym, żeby akurat on ze mną pracował i żeby to on się tobą zajął. Wtedy całkowicie pijany Matt powiedział mojej koleżance, że będziesz na jakiejś imprezie u kolegi ze szkoły. Nixon miał się tam tobą zająć, ale jak zwykle coś pomylił. – warknął pod nosem. – Był całkowicie naćpany. Miał zająć się tobą, ale nigdzie cię nie było. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że nigdy nie planowałaś tam iść, a Donovan coś pomylił. Mieliśmy się zbierać, ale potem zobaczył tę twoją koleżaneczkę. Tę blondynkę. Nie wiem, co miał do jej chłopaka, ale chyba coś poważnego, bo od zawsze mówił, jak nienawidzi jego i wszystkich jego przyjaciół. Potem zrobił co zrobił. – mruknął, nawiązując do tego dnia, kiedy ten potwór wyrządził Mii tak wielką krzywdę. – Całe szczęście, że zdechł.

– On nie żyje? – zapytałam na wpół przytomnym tonem.

– Ta. – burknął. – Był tak naćpany, że spadł ze schodów. Cały się połamał, a potem całkowicie ześwirował. Słyszałem, że zabrali go do szpitala psychiatrycznego. Udusił się kablem od własnej kroplówki. – powiedział takim tonem, jakby mówił o pogodzie. – Ja się tam cieszę. Skurwysynowi się należało.

Było mi słabo. Cody Nixon. Mój cholerny grzech. To dziś miałam przed oczami ten moment. Kiedy zastałam go w tym domu. Kiedy widziałam, jak spadał w dół po schodach. Kiedy słyszałam łamiące się kości. Kiedy patrzyłam na jego nieprzytomną twarz, myśląc, że nie żyje. I kiedy uciekłam. Kiedy uciekłam, nie powiadamiając o tym nikogo. Minęły cztery lata, a ja dalej nikomu o tym nie powiedziałam. Nie wiedział zupełnie nikt. Po tym, co zrobił Mii, kiedy tak podle ją skrzywdził... nie planowałam tego. Nigdy tego nie planowałam. Gdy ostatni raz widziałam go w szpitalu i gdy tak potwornie krzyczał, myślałam, że z tego wyjdzie. Jego wypadek nigdy nie miał być moją zemstą. Nie planowałam tego. Od tylu lat nie żył, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Tak bardzo starałam się o tym zapomnieć i wyprzeć z pamięci tę całą sytuację, że nawet nie zadbałam o to, aby się dowiedzieć, co się z nim dzieje. Chciałam się odciąć. Odciąć od świadomości, że to wszystko było moją winą. I wiedziałam, że zasługiwał na to za to, co zrobił Mii, ale... ale to było moją winą.

Tak, jak to, że tamtego dnia on to jej zrobił. Byli na tej imprezie, ponieważ myśleli, że i ja tam będę. Bo znowu to ja miałam być celem. Tak, jak w przypadku Laury. Nixon wykorzystał sytuację, że akurat wtedy ją zobaczył. Może chciał się zemścić na Luke'u. Może chciał zemścić się na nas wszystkich za to, że przegrał walkę. Że tak okropnie się stoczył. I może zrobiłby to i tak, ale zrobił to na tej pieprzonej imprezie. Bo był tam przeze mnie. Bo to ja miałam być celem. To zawsze byłam ja.

– Potem dostałem telefon od szefowej. – Kontynuował. – Kazała zostawić cię w spokoju, a potem zająć się twoją matką. Zrobiłem tak, jak kazała. Potem już wiesz, co się działo.

– Dlaczego to zrobiłeś? – wyszeptałam zdruzgotana. – Dlaczego przyznałeś się do winy? Będziesz tu siedział do końca życia.

Po moich słowach, jego mina nieco stężała, a on sam spiął się pierwszy raz od kiedy tam przyszłam. Widać było, że to pytanie wywołało w nim największą reakcję.

– Potrzebowałem pieniędzy. – odparł po chwili.

– I po co ci one, skoro i tak skończyłeś tutaj?

– Nie były one dla mnie, a dla kogoś mi bliskiego. – odchrząknął nerwowo. – Dlatego to wszystko. Upiłem się, aby pomyśleli, że to wypadek. Twój ojciec poprowadził sprawę, ja zostałem skazany, a ja wykonałem zlecenie. Gra skończona.

– Więc dlaczego nie zabiłeś i mnie? – zapytałam. To było tak dziwne. Mówić o swojej śmierci z taką łatwością. Jakby życie nie miało żadnej wartości.

– Zlecenie na ciebie zostało odwołane. – mruknął, a następnie uniósł skute dłonie, delikatnie rozkładając dłonie. – Niespodzianka. Dostałaś kilkadziesiąt lat więcej. Ciesz się życiem! – zawołał z udawanym entuzjazmem, parskając suchym śmiechem.

Zacisnęłam szczękę, kręcąc głową. Nie. To nie była prawda. On kłamał. Zbyt wiele rzeczy było niejasnych. Moja matka w życiu nie wplątałaby się w nic... nic takiego! Kłamał i mną manipulował. To wszystko było jednym wielkim kłamstwem! Znów poczułam, jak mój oddech przyspiesza, a znajome liny pojawiły się wokół mojej szyi. Natłok informacji stawał się powoli zbyt duży, a mi coraz ciężej było to wytrzymać. Przełknęłam ślinę, skupiając się na biciu swojego serca, aby choć trochę się uspokoić. Wydawało mi się, że ściany w pokoju zaczęły się do siebie zbliżać, chcąc mnie zmiażdżyć. Odetchnęłam cicho, czując na sobie jego spokojny wzrok. Był moim koszmarem. Ziszczeniem najgorszych snów. On kłamał. Musiał kłamać!

– Nie wierzę ci. – powiedziałam cicho, kręcąc głową i patrząc wszędzie, byle nie na niego.

– Po co miałbym kłamać? – zapytał wprost. – Nic bym na tym nie ugrał. I tak tu zgniję. Nie ma powodu, dla którego miałbym kłamać.

Podskoczyłam w miejscu, słysząc głośne uderzenie w drzwi, które powiadamiało nas o tym, że czas widzenia dobiegł końca. Przełknęłam ślinę, jak w letargu kręcąc głową. Nie, nie, nie! To nie miało być tak! Ze zdenerwowaniem spojrzałam na mężczyznę, który westchnął, prostując się na swoim miejscu.

– Nie miałeś powodu, aby zabić moją matkę. – warknęłam, zatrzymując go. Niebieskooki zmarszczył brwi, wpatrując się w moją twarz. – Była niewinna. Była niewinną kobietą, a teraz dorabiasz do niej jakieś historie, aby się usprawiedliwić. Zabiłeś ją, bo to był wypadek. Nigdy nikogo by nie skrzywdziła. Nigdy w nic by się nie wplątała. Była dobra i uczciwa. Twoja szefowa to pierdolona fikcja. Joseline była dobra i nic przed nami nie ukrywała.

Mówiłam jak najęta, nie wiedząc, czy bardziej chciałam przekonać jego czy siebie. Ale on nie mógł mówić prawdy. To nie był pierdolony film! Nasza mama była dobra, kochana i uczciwa. Nikt nie mógł mieć powodu, aby coś jej zrobić! To nie miało sensu! Blondyn, widząc moją nerwową postawę, westchnął ciężko, patrząc na mnie z politowaniem, ale i z pewnego rodzaju... żalem? Patrzył na mnie, jakby było mu mnie szkoda. Jakby smuciła go moja postawa. I to rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej. Nie miał prawda tak na mnie patrzeć! To on kłamał. To on dopowiadał historie, oczerniając moja matkę, aby się wybielić.

Drzwi do pomieszczenia zaczęły się otwierać. Mężczyzna przede mną zaczął się powoli podnosić, wciąż patrząc mi wprost w moje oczy. Nie spuściłam z niego wzroku nawet na sekundę, wydychając gorące powietrze przez wargi. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej, a ja czułam, że zaczyna brakować mi powietrza. W końcu podniósł się całkowicie, obserwując mnie z góry.

– Koniec widzenia. – powiedział donośnie policjant, który stał w progu drzwi. Zignorowałam go, wpatrując się w Waldorfa. To nie mogło się tak skończyć. Nie miało prawda!

– Na siłę starasz się usprawiedliwić kogoś tylko dlatego, że go kochasz. – powiedział cicho, a jego ton był zupełnie wyprany z emocji. – Ale miłość to nie wszystko. Nie masz pojęcia o własnej rodzinie, Victoria. Wiesz tylko to, co chcieli, abyś wiedziała. Ale to wszystko to fikcja.

– Waldorf, pośpiesz się! – warknął policjant.

Szklanymi oczami wpatrywałam się w mężczyznę, który delikatnie pokręcił głową, a następnie delikatnie nachylił się nad stolikiem w moją stronę. I kiedy tak obserwowałam jego niebieskie tęczówki, wiedziałam, że ich widok pozostanie w mojej głowie już na zawsze. Beznamiętne, lazurowe oczy.

– Veni, vidi, vici, Victorio.

I po tych słowach, które wyszeptał niemal bezgłośnie, na jego wargach znów pojawił się delikatny uśmieszek. Mężczyzna wyprostował się, a następnie ruszył w kierunku drzwi. Wyszedł z pomieszczenia, nawet się nie oglądając. A ja dalej siedziałam na tym przeklętym krześle, z pustą miną wpatrując się w miejsce, w którym zniknął. Ściany znów zaczęły przesuwać się w moim kierunku, a powietrze nie było już tak czyste. Moje oczy lekko się zaszkliły, a ja nadal nie byłam w stanie chociażby pomrugać. Moje ciało całkowicie się ode mnie odłączyło. Nie słuchało mnie. Nie potrafiłam się poruszyć.

– Wszystko w porządku? – głos policjanta był przytłumiony. Dokładnie tak, jakby stał za grubą szybą, a nie znajdował się kilka metrów ode mnie. Nie popatrzyłam na niego. Przełknęłam powolnie ślinę w gardle, wpatrując się w niezidentyfikowany punkt przed sobą. Wszystko stało się niewyraźne i zagłuszone.

– Tak. – odparłam nieznajomym mi tonem.

Jak przez mgłę pamiętam moje wyjście z pokoju. Ponownie szłam za policjantem tymi samymi korytarzami. Nie rejestrowałam moich kroków. Jak w transie pokonywałam kolejne metry, patrząc pusto przed siebie. Moje ciało było jak z waty. Nie kontrolowałam go. Moje nogi same prowadziły mnie przed siebie, ponieważ mój umysł był całkowicie wyłączony. Jak w amoku zabrałam swoje rzeczy, które wcześniej tam zostawiłam. Ponownie podpisałam się w jakiejś książce, a potem bez pożegnania wyszłam z budynku. Nawet świeże powietrze mnie nie rozbudziło. Z dłońmi w kieszeniach szłam równą drogą, będąc zupełnie odcięta od rzeczywistości. W mojej głowie odbijały się echem jego słowa. Wszystkie informacje, które chaotycznie rozbijały się o moja czaszkę. Z każdym kolejnym krokiem pojawiało się coraz więcej zrozumienia, a co za tym szło, coraz więcej bólu.

Kiedy podeszłam do brany, ta zaczęła samoistnie się odsuwać. Powolnie zrobiłam kilka kroków, wychodząc ze strzeżonego terenu. Samochód Chrisa dalej stał w tym samym miejscu, więc ruszyłam w tamtą stronę. Z beznamiętną mina wsiadłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Czułam na sobie jego pełne napięcia spojrzenie, gdy ja patrzyłam pusto przez przednią szybę. Nie odezwałam się. Prawdę powiedziawszy nie zrobiłam niczego. Nie wiedziałam, co mam myśleć, ani co czuć, więc chyba nie czułam niczego. Albo tylko sobie to wmawiałam? Nie wiedziałam.

– No? – zapytał w końcu Adams po kolejnych sekundach milczenia. – Czego się dowiedziałaś? – dociekał. Przełknęłam ślinę i delikatnie pokręciłam głową.

– Jedź, Chris. – wyszeptałam poważnie pustym głosem, czując coraz większy ból głowy. Wzięłam uspokajający oddech, ale nijak nie pomógł. – Proszę cię, jedź. – powtórzyłam bardziej nerwowo, kiedy on wciąż stał w miejscu. Musiałam stamtąd odjechać. Znaleźć się jak najszybciej jak najdalej.

– Ale... – zaczął. I w tamtym momencie nie wytrzymałam.

– Wyjedź, kurwa, z tego pierdolonego parkingu! – wrzasnęłam ile sił w płucach.

Moje dłonie znów zaczęły się trząść, a ja dopiero teraz poczułam, jak wszystkie emocje wracają do mnie z podwójną siłą. Moje zmysły znów się wyostrzyły po chwilowym zawieszeniu. Musiałam przymknąć oczy, ponieważ moja głowa pulsowała za bardzo. Wszystko wokół wirowało, a mi samej było niedobrze. Chris nawet nie protestował. W ekspresowym tempie odpalił silnik, a następnie ruszył z miejsca. Wiedziałam, jak go zestresowałam, ale nic nie mogłam na to poradzić. W głowie wciąż odtwarzałam tę cholerną rozmowę, która sprowadziła mrok. Sam mrok. Zaciągnęłam nosem, przecierając dłonią twarz. W cichym samochodzie słychać było jedynie mój przyspieszony oddech. Chris o nic nie pytał, a po prostu jechał, przekraczając dozwoloną prędkość niemalże dwukrotnie. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu i potwierdzić to, że kłamał. Bo kłamał. Musiał kłamać.

Droga, podczas której z głośnym oddechem wpatrywałam się w swoje dłonie, zajęła kilka minut. Chris z piskiem opon zatrzymał się przed moim domem, przed którym zaparkowane były również samochody reszty. Dobrze nie zgasił silnika, gdy szybko otworzyłam drzwi i wyskoczyłam z auta i zaczęłam iść w stronę drzwi.

– Victoria! – zawołał za mną, ale ja już go nie słuchałam.

Szybko wbiegłam po schodach, a następnie wpadłam do domu. Jak w amoku rzuciłam torebkę gdzieś w kąt i zaczęłam iść korytarzem. Nawet nie spojrzałam w stronę salonu, gdzie siedzieli inni, a szybko zaczęłam wspinać się po schodach.

– Victo... Victoria! – zawołał za mną Theo.

Nawet na niego nie spojrzałam. Z szybko bijącym sercem wbiegłam na piętro, a następnie ruszyłam przed siebie. Słyszałam, jak idą za mną, wołając moje imię. W ekspresowym tempie znalazłam się na końcu długiego korytarza. Na ścianie znajdowały się proste, drewniane drzwi, które prowadziły na strych. Bez słowa je otworzyłam, a moim oczom ukazały się strome schody. Przycisnęłam włącznik światła, a mała żarówka nieco rozświetliła ciasną przestrzeń. Zaczęłam się wspinać po wąskich stopniach, podtrzymując się dłońmi ścian. Nie interesowało mnie to, co się działo i że w tamtej chwili wyglądałam jak wariatka. Liczyło się tylko jedno. Musiałam dowieść, że się mylił.

Mój płaszcz plątał się pod moimi nogami, kiedy w końcu weszłam na górę. Strych był duży oraz bardzo zakurzony. Wszędzie stało wiele pudeł oraz starych mebli. W dachu znajdowało się kilka okien, ale dawały one za mało światła, więc zaświeciłam żarówkę. Rozbieganym wzrokiem zaczęłam szukać odpowiednich pakunków. Podchodziłam po kolei do wszystkich kartonów, nie patrząc na to, czy je przewracam. W końcu odnalazłam te z moim imieniem, które pakowałam, gdy się wyprowadzaliśmy. Jak szalona zaczęłam je otwierać, wysypując całą zawartość.

– Victoria, co ty wyprawiasz? – zapytał ze zdenerwowaniem mój brat, który właśnie wdrapał się po schodach. Reszta również szła za nim.

Nie odpowiedziałam, zbyt zajęta poszukiwaniem. Bez krzty delikatności wyrzucałam kolejne rzeczy na podłogę, przeglądając ich zawartość. Zrobiłam tak kolejno z trzema pudłami. Wokół moich stóp było coraz więcej rzeczy. Różne płyty, stare przybory szkolne, zeszyty i inne pierdoły piętrzyły się wokół mnie, ale ja nadal nie znalazłam tego, czego szukałam. W końcu chwyciłam czwarty karton i zamaszyście go otworzyłam. Z głośnym oddechem wyrzuciłam przedmioty, a te z łoskotem upadły na wyłożoną drewnem podłogę. Porządnie potrząsnęłam kartonem, aby wszystko w niego wyleciało. Odetchnęłam cicho, gdy dostrzegłam czarno-złote rękawice, które przed pięcioma laty podarował mi Nathaniel, gdy wygrał dla mnie walkę. To było to pudełko.

Kucnęłam, a następnie nerwowo przewertowałam wysypane rzeczy. Przełknęłam ślinę, gdy moja dłoń dotknęła pożółkłej koperty. Mój oddech ugrzązł mi w gardle. Trzęsącymi dłońmi niezgrabnie ją otworzyłam, aby upewnić się, że list oraz zdjęcie moich dziadków wciąż tam było. Kiedy to zrobiłam, spojrzałam na dopisek na dole koperty. Czarne, drukowane litery układały się w dobrze znane mi słowa.

VENI, VIDI, VICI.

Uniosłam wzrok, wpatrując się w punkt przed sobą. O mój Boże.

– Czy możesz mi powiedzieć, co ty, do kurwy, robisz?! – po strychu rozniósł się zdenerwowany głos mojego brata.

Przez chwile nie odpowiedziałam, usilnie nad czymś myśląc. Rozszerzyłam oczy, a następnie szybko wstałam, przez co zakręciło mi się w głowie, ale to zignorowałam. Odwróciłam się w jego stronę. Stał kilka metrów ode mnie, a za nim cała reszta. Wszyscy wpatrywali się we mnie, jakbym zwariowała.

– W którym pudełku masz ten prezent, który dostaliśmy na osiemnastkę? – zapytałam poważnie. Theo zmarszczył brwi, dezorientując się coraz bardziej. – Dokładniej ten sygnet.

– O co ci, kurwa, chodzi? – zawołał, wyrzucając ręce w powietrzu. Atmosfera stawała się coraz bardziej chaotyczna i nieprzyjemna, a Theo denerwował się coraz bardziej. Ale ja nie miałam czasu na takie gierki. – Victoria, miałaś nam powiedzieć, co powiedział ci...

– W którym pudełku jest, kurwa, ten prezent?! – wydarłam się z całych sił i byłam pewna, że mój krzyk usłyszeli sąsiedzi w przeciągu kilometra. Moje gardło paliło mnie żywym ogniem, a ja sama aż buzowałam. Theo w szoku rozchylił wargi, zaskoczony moim wybuchem.

– W pudełku z biżuterią... – odpowiedział cicho i z lekkim przestrachem.

Wcisnęłam kopertę do kieszeni mojego płaszcza, a następnie podeszłam do sterty pudeł. Wzrokiem wertowałam kolejne napisy na kartonach. Większość była z książkami lub z pamiątkami, jednak w końcu udało mi się odnaleźć ten z biżuterią. Szybko ściągnęłam je z reszty i postawiłam na ziemi. Kucnęłam przy nim, wyciągając z niego sporych rozmiarów, drewnianą szkatułkę. Bez chwili namysłu wysypałam całą zawartość na podłogę i odrzuciłam drewno na bok. Drżącymi palcami zaczęłam wertować biżuterię. Było tam sporo rzeczy moich, Theo i mamy, których nie nosiliśmy, a które w dużej mierze pochodziły z czasów naszego dzieciństwa. W końcu moim oczom ukazał się złoty sygnet, który zaplątał się w srebrny medalik. Szybko go wyplątałam, a następnie delikatnie chwyciłam. Sygnet był potężny oraz masywny. Na jego górze w kwadratowym polu wytłoczone zostały jakieś nieznane mi znaki. Przybliżyłam pierścień do swojej twarzy, aby lepiej go widzieć. Uważnie obserwowałam każdy jego szczegół, gdy nagle dostrzegłam delikatne tłoczenie na wewnętrznej stronie obrączki. Zastygłam w bezruchu, odczytując kolejne słowa.

VENI, VIDI, VICI.

– O mój Boże. – wyszeptałam drżącym głosem.

Z przerażeniem wpatrywałam się w pierścień. Niegdyś wydawało mi się, że Theo dostał go od naszego wujka – Ernesta Mossa. Nasza mama to potwierdziła. Potwierdziła, że to było od niego. Gdy dostałam od niego te złote róże, dołączona do nich została mała karteczka. Były na niej inicjały. E.M. Wszystko się zgadzało. Miało się zgadzać. I wtedy przypomniałam sobie słowa wujka, gdy pierwszy raz lecieliśmy do Maine. Podziękowałam mu za nasz prezent na osiemnastkę, a on powiedział, że to nie od niego. Wtedy byłam w niezbyt dobrym stanie, więc nawet o tym nie myślałam. Bo dlaczego mama miałaby kłamać? Przecież to nie miało sensu. Uporczywie wpatrywałam się w punkt przed sobą. Obracałam między palcami sygnet, czując palące spojrzenia reszty na swoich plecach. Przygryzłam nerwowo dolną wargę, czując w kieszeni płaszcza list, który stale mi ciążył. On również był niewiadomą. Nie miałam pojęcia, skąd znalazł się w moim pokoju. Przecież to nie miało...

I wtedy spłynęło na mnie oświecenie. Moje oczy rozszerzyły się do niebotycznych rozmiarów, kiedy zdałam sobie sprawę z czegoś oczywistego. Skoro i na kopercie i na sygnecie były te same słowa, to ktoś musiał przysłać te rzeczy razem. List znalazłam dużo później pod szafką, więc zapewne musiał spaść, gdy moja mama przyniosła róże do pokoju. Oddech ugrzązł mi w gardle, a głowa płonęła od natłoku myśli. Rozbieganym wzrokiem skanowałam pomieszczenie, a kolejne puzzle tej układanki tworzyły coraz bardziej spójną całość. Te wszystkie rzeczy były od jednej i tej samej osoby. Jednak nie był to nasz wujek, a mama zataiła prawdę, zarzekając się, że ten prezent był od niego. Ale dlaczego? Dlaczego nas okłamała i kto przysłał te przedmioty? I dlaczego na obu podarunkach były te same słowa? Te, które wypowiedział morderca mamy? Przecież mama była niewinna. O niczym nie wiedziała. To niemożliwy przypadek, to...

– Victoria, czy możesz nam wreszcie wytłumaczyć, co się dzieje? – poprosił ponownie Theo niemal błagalnym głosem. Trwałam w zbyt wielkim zamroczeniu, aby się odezwać. Nie zwracałam na nich kompletnie uwagi, a mój umysł wciąż starał się rozpracować kolejne rzeczy i połączyć te wszystkie fakty.

Bez słowa wstałam. Odwróciłam się i nawet na nich nie patrząc, ruszyłam z powrotem w stronę schodów. Theo chciał złapać mnie za ramię, ale w ostatniej chwili się odsunęłam, po czym zaczęłam zbiegać po kolejnych stopniach. Nie myślałam już logicznie. Wcisnęłam sygnet do kieszeni, w której znajdował się list, a następnie zeszłam ze strychu. Wzrokiem przeskanowałam każde drzwi, aż w końcu natrafiłam na te, które mnie interesowały. Przez chwilę jedynie na nie patrzyłam, po czym zacisnęłam szczękę, mrużąc oczy. Adrenalina rozsadzała mój organizm, a ja nie myślałam już logicznie. Liczyło się tylko to, aby jego słowa nie okazały się prawdą. Moje dłonie trzęsły się z emocji, kiedy stanowczym krokiem zaczęłam iść w stronę drzwi, skupiając na nich swoją całą uwagę. W tamtym momencie byłam nie do zatrzymania, ponieważ miałam cel. Chciałam uwierzyć, ze to wszystko było tylko przypadkiem. Że on nie miał racji, a nasza mama była tym, kim zawsze myślałam, że byłam. Wiedziałam to. Musiałam się tylko upewnić. Nie mogłaby nas okłamać. Bo po co?

Nie byłam w tym pokoju od kiedy przyjechałam do Culver City. Było to jedyne pomieszczenie w całym domu, do którego nie zajrzałam nawet na sekundę. Nie byłam w stanie tego zrobić. Nie mogłam tam wejść, wiedząc, że od czterech lat stało puste. Że jej już tam nie było. Że nie zobaczę jej leżącej na łóżku, gdy czytała swoją ulubioną książkę. Wiedziałam, że byłam zbyt słaba, aby pozwolić mojej głowie zalać się wspomnieniami. Był tam jedynie Theo, aby posprzątać, bo to on był tym silniejszym. Jednak w tamtej chwili nawet o tym nie myślałam. To wszystko nie było istotne, a w moim ciele zamiast strachu pojawiła się determinacja. Bez żadnych oporów chwyciłam klamkę, a następnie pchnęłam drzwi. Z zaciętą miną weszłam do środka, nie zwracając uwagi na to, iż drewno uderzyło z łoskotem w ścianę.

Odetchnęłam głośno, zadzierając głowę i spoglądając na pogrążone w mroku pomieszczenie. Ciężkie, ciemne zasłony zakrywały duże okna, nie pozwalając promieniom słonecznym wedrzeć się do środka. Wszędzie unosił się zapach kurzu i lekkiej stęchlizny, a po zapachu mamy nie było już śladu. Jakby nigdy jej tam nie było. Jednak w tamtym momencie nie potrafiłam skupić się nawet na tym. Bez zawahania weszłam do środka. Szybko podeszłam do zasłon, a następnie po koeli zaczęłam je rozsuwać, odsłaniając brudne okna. Gdy tylko dotknęłam materiału, w powietrze wzniosła się tona kurzu. Zignorowałam to, ponownie odwracając się w stronę wnętrza pokoju. Wielkie łóżko przykryte było białym materiałem, dokładnie tak, jak reszta mebli. Bez chwili namysłu ściągnęłam materiał z komody, a następnie rzuciłam go niedbale na podłogę. Nie zwracałam już na bród, który osiadał dosłownie na wszystkim, wirując w powietrzu. Pośpiesznie zaczęłam otwierać kolejne szuflady. Wertowałam ich zawartość, niechlujnie rozrzucając je po pokoju. Zakurzone i lekko twarde brania mamy, których nie widziałam od lat i które jeszcze do niedawna spokojnie leżały w szafkach, teraz walały się dosłownie wszędzie.

– Victoria, proszę. – głos mojego brata ponownie dotarł do moich uszu, gdy wszedł do pomieszczenia. – Powiedz, co ty robisz.

– Szukam. – mruknęłam pod nosem.

Kiedy przeszukałam już całą komodę, zaczęłam przeglądać kolejne meble. Nie patrzyłam nawet na to, co robiłam. Zrywałam białe materiały, wzbijając w powietrze kurz. Niedbale wyrzucałam ubrania, nie myśląc nawet na to, że były to przedmioty, które należały do niej. Których kiedyś tak często używała i których od lat nikt nie używał.

– Czego? – dopytywał Theo, tracąc już resztkę cierpliwości.

– Czegokolwiek, co zaprzeczy jego słowom. – odpowiedziałam, a następnie podeszłam do małej biblioteczki po drugiej stronie pokoju. Wzrokiem wertowałam kolejne tytuły, łapiąc za grzbiety książek i strącając je z mebla. Zaczęły niechlujnie spadać na podłogę.

– Boże, czy możesz wyrażać się jaśniej?! – zawołał zdenerwowanym głosem.

Zignorowałam go jednak i ruszyłam do łazienki, gdy w sypialni nic nie znalazłam. Weszłam do środka, zapalając po drodze światło. Od razu skierowałam się do wysokich, wbudowanych w ścianę szaf. Znów zaczęłam wyrzucać kolejne przeterminowane kosmetyki. Flakony z perfumami rozbijały się obok moich stóp. Wszędzie panował chaos i nieporządek, który piętrzył się coraz bardziej. Nic podejrzanego nie rzucało się w moje oczy i nie wiedziałam, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Może ona naprawdę niczego tam nie trzymała? Może nie było żadnych materialnych dowodów na to wszystko i nasz dom był czysty, a ta cała sytuacja była jednak kłamstwem? A może ja sama już wariowałam i szukałam czegoś, co nie istniało?

– Czego szukasz?! – krzyknął wściekły Theo, wchodząc do łazienki. Nerwowo wyrzucałam z szafek ręczniki, oglądając zakurzone półki.

– Nie wiem. Czegoś. – burknęłam szczerze, zbyt zaabsorbowana swoim zajęciem. Może oszalałam? Może naprawdę szukałam czegoś, co nie istniało? Ale gdyby... jeśli jednak...

– Victoria, proszę cię. Uspokój się. – poprosił łagodnie, splatając dłonie w błagalnym geście. – Nie widzisz, że zaczęłaś trochę przesadzać? – zapytał z lekkim zaniepokojeniem.

Odetchnęłam ze zmęczeniem, zaprzestając swoich poszukiwań. Starałam się nieco wyrównać swój oddech. Przymknęłam na chwilę oczy, przełykając ślinę, a następnie rozejrzałam się po łazience. Panował w niej istny chaos. Wszędzie walało się szkło, ręczniki, różne pojemniki i przedmioty niegdyś należące do mojej mamy. Stałam przed w połowie opróżnioną szafką, zaciskając swoje dłonie na wiklinowym koszyku. Pokręciłam delikatnie głową, a następnie zmęczonym wzrokiem spojrzałam na mojego brata. Patrzył na mnie ze spokojem, chociaż wiedziałam, jak bardzo zaniepokoiło go moje zachowanie. Nie mogłam mu się dziwić.

– Po prostu chcę się upewnić. – wyszeptałam zmęczonym głosem.

– Upewnić w czym?

– W tym, że rodzice nie kłamali. – odparłam wprost, szczerze patrząc w jego oczy. Moja głowa bolała, a oczy piekły od kurzu. Byłam zmęczona. Tak cholernie zmęczona.

– Dlaczego mieliby kłamać? – zdziwił się, marszcząc brwi.

– Nie wiem, po prostu on... – zaczęłam, unosząc rękę, aby ściągnąć ostatnie ręczniki z najwyższej półki w szafie. Musiałam to dokończyć.

Jednak gdy tylko pociągnęłam za puchatą tkaninę, a ta zaczęła spadać na ziemię, wraz z nią na podłogę spadło również coś innego. Odeszłam zaskoczona o krok, gdy drewniane, niezbyt duże opakowanie, zaplątane w pomarańczowy ręcznik, upadło na jasne płytki, z cichym hukiem roztrzaskując się. Zmarszczyłam brwi, patrząc wraz z Theo na zdobioną szkatułkę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Przez uderzenie, drewno pękło w kilku miejscach. Przez chwilę w ciszy jedynie na nie patrzyłam, zastanawiając się, czy może nie jest to jakiś pojemnik na przybory kosmetyczne, jednak wcale tak nie wyglądało. Przełknęłam ślinę i z lekka rezerwą powoli kucnęłam obok przedmiotu. Ostrożnie przejechałam palcami po zakurzonym wieczku, aż w końcu z lekkim zdenerwowaniem uchyliłam je.

Z lekkim szokiem wpatrywałam się w jego zawartość. W pudełku było kilka starych, już nieco pożółkłych fotografii oraz innych przedmiotów. Skostniałymi palcami chwyciłam plik zdjęć, patrząc na pierwsze z brzegu. Przedstawiało moją mamę jeszcze z czasów liceum. Uśmiechała się od ucha do ucha, w delikatnej sukience stojąc na jakiejś łące. Jej oczy nawet na zdjęciu wesoło świeciły, powodując tym samym bolesne ukłucie w mojej klatce piersiowej. Jak w transie obrysowałam palcem kontury jej ciała, wypuszczając z płuc słaby oddech. Była taka piękna. Pokręciłam delikatnie głową, aby pozbyć się tego cholernego uczucia i zaczęłam przeglądać kolejne zdjęcia. Na kolejnym była wraz z Alexandrem. Mama siedziała na jego kolanach, a mój tato obejmował ją z uśmiechem. Oboje byli tak szczęśliwi. Niektóre przedstawiały również innych ludzi, których nie znałam. Wszystkie pochodziły z czasów, gdy mieli nie więcej, niż dwadzieścia lat. Wszyscy na fotografiach byli piękni, młodzi i tak strasznie szczęśliwi. Niektóre przedstawiały ich w plenerze, a inne zaś w jakichś domach.

Zdziwiło mnie jednak to, że niektóre zdjęcia były przycięte. Jakby specjalnie z nich kogoś wycięto. Przełknęłam ślinę, gdy ujrzałam ostatnią fotografię. Fotografię, która przedstawiała moją mamę oraz dobrze znaną mi kobietę. Joseline, która miała nie więcej, niż dwadzieścia pięć lat, uśmiechała się do aparatu, przytulając do siebie równie szczęśliwą Lily Evans. Obie wyglądały na zadowolone. Znajdowały się w jakimś niezbyt dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Lily uroczo zamykała swoje oczy, marszcząc nos, gdy druga kobieta z całej siły ją do siebie przyciągała, a jej niebieskie tęczówki przez flesz stały się czerwone. Przymknęłam powieki, kręcąc delikatnie głową, ponieważ nie potrafiłam dłużej się temu przyglądać. Moja matka, która od zawsze powtarzała mi, jak bardzo nienawidziła tej rodziny, miała zdjęcie, na którym z uśmiechem przytulała się z matką Nathaniela. Tego samego Nathaniela, którego nie znosiła całym sercem. Od którego starała się mnie odciągnąć, bylebym więcej się z nim nie spotkała.

– Co to jest? – zapytał zdziwiony Theo, podchodząc bliżej mnie. Parsknęłam suchym śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Jej hipokryzja. – burknęłam, po czym wręczyłam mu zdjęcia.

Sama wróciłam wzrokiem do szkatułki. Znajdowało się tam jeszcze kilka pocztówek od mojego ojca z Brazylii. Wszystkie zachowane były w romantycznym tonie. Wyznawał jej tam swoją miłość i to, że nie mógł doczekać się ponownego spotkania. Coś ciepłego rozlało się w moim wnętrzu, kiedy czytałam te kolejne urocze słowa. Co się z nimi stało później? Westchnęłam i odłożyłam kartki na bok. W środku był jeszcze mały, biały kamyk oraz złoty wisiorek. To właśnie od wzbudził moja ciekawość. Ostrożnie chwyciłam pomiędzy palce niewielką zawieszkę w kształcie koła z niewielkim, czerwonym diamencikiem na środku. Biżuteria była przepiękna i wydawała się bardzo droga. Nigdy nie widziałam, aby mama ją nosiła. Z szybko bijącym sercem odwróciłam zawieszkę, w duchu modląc się o to, aby moje przypuszczenia nie okazały się prawdą.

Jednak zdałam sobie sprawę, że życie miało wobec mnie inne plany, gdy ponownie tego dnia dostrzegłam mały, tłoczony napis. Te same trzy słowa. VENI, VIDI, VICI.

Wiedziała. Ona o wszystkim wiedziała. Od początku. Kto przysłał nasze prezenty. Jak starannie to ukryć, wmawiając nam, że to nasz wujek. Być może nawet znała osobę, która zleciła jej zabójstwo. Była wmieszana w jakieś gówno, o którym nie mieliśmy bladego pojęcia. I jej śmierć nie była wypadkiem. Była zaplanowaną akcją, ponieważ komuś nie pasowało to, że żyła. Wszystko to, w co wierzyłam, było pierdoloną pomyłką. Cholernym kłamstwem. Przez cztery lata byłam przekonana, że umarła, bo los tak chciał. Bo znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. A czy tato wiedział? Czy on również nas okłamywał i nawet wiedząc, że umrze, wciąż nie mówił prawdy? Czy on również nie jest naszym biologicznym ojcem, tak jak ona nie jest naszą matką? Czy całe życie mieliśmy trwać w kłamstwie, ponieważ nie odważyli się powiedzieć tego kiedy, kurwa, jeszcze żyli?

Byłam tak zmęczona i wycieńczona tym wszystkim, że nie zrobiłam niczego innego, a po prostu zaczęłam się śmiać. Cichy, suchy rechot opuścił moje usta, czym zaskoczyłam zdezorientowanego Theo. Wciąż śmiałam się pod nosem, kręcąc delikatnie głową, a mój śmiech był tak pusty i nieprzyjemny, że zaskakiwał nawet samą mnie. Coraz mocniej zaciskałam skostniałe palce na zawieszce wisiorka, podświadomie chcąc go zniszczyć. Tak jak on zniszczył całe wyobrażenie mojej rodziny.

– Czyli miał rację. – powiedziałam cicho, wstając na lekko chwiejące się nogi. Popatrzyłam z delikatnym uśmieszkiem na Theo, który marszczył swoje równe brwi. – Nic nie wiemy o własnej rodzinie.

***

– Czyli reasumując. – westchnął ciężko Scott, masując się po swoich obolałych skroniach. – Wypadek waszej matki to tak naprawdę nie był wypadek, ponieważ ktoś zlecił jej zabójstwo. Zlecił również na ciebie, ale to nie wyszło dlatego ucierpiała Laura, bo ten typ wybrał zły samochód. Do tego Matt powiedział jakiejś obcej dziewczynie o imprezie, na którą poszedł Nixon i spotkał Mię. Nie wiemy, kim jest zleceniodawca, ale prawdopodobnie znał waszą matkę i waszą rodzinę. Nie znamy również powodu, ale wiemy, że wasza matka i rodzina musiała być z tym jakoś powiązana. – powiedział, a gdy skończył, dostał lekkiej zadyszki. – Czy cokolwiek pominąłem?

– Nixon nie żyje. – wtrąciła jak gdyby nigdy nic Jasmine, na co Hayes spojrzał na nią z powątpieniem. – Co? – zapytała na swoją obronę, splatając ręce na piersi. – Całe szczęście, że sukinsyn zdechł. Nikt po nim płakać nie będzie.

Znów zapanowała cisza. Wszyscy siedzieliśmy w salonie, w skupieniu patrząc na trzy przedmioty leżące na blacie stolika kawowego. List, wisiorek oraz sygnet. Dobre piętnaście minut tłumaczyłam im to wszystko. Dokładnie opowiedziałam im rozmowę z Waldorfem. Byli chyba jeszcze bardziej zszokowani ode mnie, ponieważ przez kilka minut milczeli tylko na mnie patrząc. Nie potrafili uwierzyć i nie dziwiłam się im. Na samym początku ja też nie mogłam, aż w końcu zobaczyłam małe pudełeczko skarbów ukryte w łazience mojej mamy. Wszystkie elementy układanki zaczęły się scalać. I choć nienawidziłam tej myśli, nie miałam już wątpliwości. Tak, może powinnam była ufać mojej mamie i cały czas zarzekać się, że to Waldorf kłamał, a mama nigdy niczego przed nami nie ukrywała? Jednak czy miało to sens? Dowodów było zbyt wiele. Zdjęcie z matką Sheya, wisiorek z tymi samymi słowami, które wypowiedział Waldorf oraz które tkwiły na naszych prezentach urodzinowych. Mogłam oszukiwać samą siebie, wmawiając sobie, że to nieprawda, ale czy miało to jakąkolwiek rację bytu?

Ale Waldorf miał rację. Łatwiej było usprawiedliwiać kogoś tylko dlatego, że się go kochało. Musiałam się w końcu ocknąć i zacząć myśleć realnie. Tkwiłam w dziwnym stanie. Fizycznie siedziałam tam razem z nimi, ale duchowo byłam setki kilometrów dalej. Nie za wiele się odzywałam, kiedy skończyłam opowiadać. Z kamienną miną wpatrywałam się w przedmioty na stoliku. Oni również byli niezbyt rozmowni. Nawet dla nich było to po prostu za wiele.

– Nie mogę w to uwierzyć. – westchnął mój brat, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. – Dlaczego mama miałaby kłamać? I kto niby chciałby zrobić jej coś takiego?

– Jak widać, nie wiedzieliśmy o niej wielu rzeczy. – powiedziałam pustym głosem, z beznamiętną twarzą wzruszając ramionami. Nawet na niego nie spojrzałam. – Tak jak o całej naszej rodzinie.

– Matt, dlaczego nigdy nie powiedziałeś o tej dziewczynie w klubie? – zapytał nagle Cameron.

Wszyscy spojrzeliśmy na Matta, który od początku tej rozmowy wyglądał tak, jakby dowiedział się, że niedługo go ukamieniują. Wyrzuty sumienia wyżerały go od środka. Stał przy kominku, nie patrząc na nikogo z nas. Po pytaniu Wilsona, chłopak przełknął ciężko ślinę. Nerwowo przejechał wzrokiem po naszych twarzach, omijając Parkera. Luke, od kiedy tylko dowiedział się, że to Donovan powiedział tej dziewczynie o imprezie, nie odezwał się ani słowem. Jak zaklęty siedział na kanapie naprzeciwko mnie, a jego mina nie wyrażała niczego.

– Przepraszam. – wyjąkał, kręcąc nerwowo głową. – Przepraszam, ja... Ja po prostu się upiłem i nie zwracałem uwagi na jej zachowanie. Nie zastanawiałem się nad tym, skąd nas zna, bo pierwszy raz widziałem ją na oczy. Byłem tak bardzo pijany. – tłumaczył się. – Z tej nocy pamiętałem tylko urywki. Myślałem, że to nieistotna rozmowa, a potem to stało się Mii i... I ja... – zaciął się, przypominając zbitego szczeniaka. – Nie chciałem jakoś tego ze sobą powiązywać, ale cały czas myślałem, że to moja wina... Ja tak strasznie przepraszam. – wyrzuty sumienia wylewały się z niego jak wodospad. Jego niebieskie oczy lekko się zaszkliły, kiedy spojrzał na zamyślonego Luke'a, co łamało mi serce.

– Gdzie jest w ogóle Mia? – zapytał Chris, a jego ton był coraz bardziej zirytowany. Ze złością wstał ze swojego miejsca na fotelu, patrząc na nasze twarze. – Gdzie jest Nate? Gdzie jest logika w tym wszystkim i co tu się, kurwa, dzieje?! – zawołał rozzłoszczony, a jego wysoki ton zdradzał, że był coraz bardziej zestresowany.

Ze zdziwieniem rozejrzałam się po znanych mi twarzach, ale nigdzie nie dostrzegłam Mii i Nathaniela. Byłam tak zaabsorbowana własnymi myślami, że nawet nie zauważyłam, iż ich nie ma. Cóż, nie spodziewałam się, że chłopak w ogóle tam będzie. Postanowił nie przyjeżdżać nawet pod posterunek policji. I chciałabym powiedzieć, że nie było mi z tego powodu przykro, jednak wtedy bym skłamała. Choć chciałam go ignorować, jego obecność w dziwny sposób ukajała ten cały chaos. Bardziej zdziwiło mnie zniknięcie Mii. Zmarszczyłam brwi, starając sobie przypomnieć to, czy w ogóle była w moim domu, gdy tu przyjechałam, ale jakoś nie mogłam. Ze zdziwieniem spojrzałam na Laurę.

– Nate zniknął jeszcze, gdy staliśmy pod tą wypożyczalnią. – zaczęła od razu. – Wsiadł do samochodu i odjechał. Mia, odkąd tylko stamtąd pojechałaś, była nieobecna, a gdy razem z Chrisem pojechaliście do więzienia, powiedziała, że musi się przejść i odetchnąć. Więc przyjechaliśmy tu bez niej.

– Wiesz, gdzie są? – zapytałam cicho Luke'a, który jak z automatu pokręcił głową. Nieco mnie to zmartwiło, ale nie chciałam wszczynać paniki. Byli dorośli i wiedzieli, co robią.

– Och, super. Jeszcze oni. – fuknął pod nosem Adams, wplątując palce we włosy.

– Chris... – zaczął łagodnie Cameron, ale ten go nie słuchał.

– Nie! – przerwał mu. – Nie widzicie, jaki tu jest chaos? Z każdym kolejnym dniem dowiadujemy się coraz więcej gówna. I to przestało być już zabawne. To już nie są żarty. Tu już chodzi, kurwa, o nasze życie. Laura prawie zginęła! – warknął, wskazując palcem na Moore, która spuściła wzrok. – Mia została zgwałcona przez jebanego psychola, a to wszystko przez...

– Przeze mnie. – dokończyłam za niego pustym głosem. Jak na zawołanie wszyscy na mnie spojrzeli, a postawa Chrisa zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przymknął usta, a jego spojrzenie stało się mniej ostre. Chłopak popatrzył na mnie ze smutkiem, a następnie pokręcił głową.

– Nie, to nie o to... – zaczął, ale mu przerwałam.

– To jest moja wina. – powiedziałam. – Gdyby nie to, Laura nie miałaby wypadku, a Nixon nie znalazły wtedy Mii.

– I tak by to zrobił. – wtrącił się nagle Parker, na co ze zdziwieniem na niego spojrzałam. Chłopak patrzył niezidentyfikowanym wzrokiem przed siebie, a jego twarz wygięła się w bolesnym grymasie. – Skrzywdził ją przeze mnie. Nienawidził mnie od zawsze. Nienawidził też Nate'a. Chciał się na mnie odegrać i to jest tylko i wyłącznie moja wina. Nie Victorii, ani Matta. Zrobiłby to prędzej czy później. – powiedział zbolałym głosem. Zacisnął szczękę i popatrzył na Donovana. – Nie obwiniaj się o to.

– Przepraszam. – wyszeptał jeszcze raz chłopak.

– Nadal wypadek Laury pozostaje moją winą. – mruknęłam.

Mogli mówić co chcieli, ale ja wiedziałam swoje. To, co się stało Mii, było i po części moją winą. Może i zrobiłby to prędzej czy później, ale zrobił to na tej przeklętej imprezie, bo to właśnie mnie szukał. Z Moore było tak samo. Wszystko było moją winą. Po moich słowach, Laura zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z lekką złością.

– Nawet tak nie mów. – powiedziała poważnym tonem. – Tak, może coś w tym było, ale to było dawno. A mnie nic nie jest, więc przestań tak mówić. Żyję i to się liczy.

– Ale to mogło się skończyć inaczej. – powiedziałam cicho, kręcąc głową. – Naprawdę mogłaś nie żyć i to z mojej winy. Wam również mogło się coś stać. – mruknęłam, patrząc na Matta i Scotta, którzy ze smętnymi minami spuścili głowy. – Bo to ja miałam być na twoim miejscu, Laura. To moja wina. Moja i mojej rodziny. I nawet, jeśli chciałabym przeprosić, to nawet nie wiem, za co, bo nie wiem w co jestem zamieszana. – na końcu mój głos zaczął się nieco załamywać. – Nic nie wiem.

Zacisnęłam szczękę, ponieważ gula w gardle nie dała mi powiedzieć nic więcej. Pokręciłam głową i przymknęłam oczy. Byłam zmęczona tym wszystkim. Kolejnym odkrywaniem tajemnic, które całkowicie zmieniały postrzeganie mojego własnego życia. Wydawało mi się, że czasy, kiedy beztrosko uczęszczałam do liceum i moim największym zmartwieniem było to, jaki rodzaj herbaty sobie zrobić, były lata świetlne temu. To było takie dziwne. Wiedzieć, że ktoś chciał mnie zabić. Zabić. Pozbawić mnie najcenniejszego daru. I że w ogóle o tym nie wiedziałam. Co musiałam komuś zrobić, aby ktoś posunął się do takiego czynu? Niby czym mogłam zawinić? A raczej czym zawinili moja rodzina?

Po moich słowach zapanowała cisza. Czułam na sobie współczujące spojrzenia, których nienawidziłam. Miałam dość. Choć na jeden dzień chciałam zapomnieć o zmartwieniach i żyć spokojnie. Pieprzyć dzień, Chciałam chociaż kilka godzin. Krótką chwilę szczęścia.

– Więc co teraz? – zapytał Cameron.

I nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, co mam robić dalej. Jak żyć, wiedząc o tym wszystkim. Jak miałam chodzić na cmentarz, patrzeć na groby rodziców i nie myśleć o tym, jak nas okłamywali? Czy to w ogóle było możliwe? Czy mogłam wrócić do normalności? Nie znaliśmy jeszcze tylu odpowiedzi. Kto miał ich nam udzielić? I nagle mój brat, jakby czytał mi w myślach, uniósł gwałtownie głowę. Przez chwilę ze skupieniem wpatrywał się w coś przed sobą, aż w końcu nawiązał ze mną kontakt wzrokowy. Ze zdziwieniem obserwowałam znajome tęczówki, które lekko błyszczały.

– Jest jedna osoba, która musi znać odpowiedzi. – powiedział cicho. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc. – Ktoś, kto w tym wszystkim uczestniczył. Kto to pamięta.

Przez chwilę zastanawiałam się, o co mu, do cholery, chodziło, a kiedy zdałam sobie sprawę, oddech ugrzązł mi w gardle. Oczywiście.

–Arabella.

Oczywiście. Już na samym początku, tuż po pierwszym spotkaniu z Vincentem, zastanawialiśmy się z Theo, czy aby może nie zadzwonić do niej. Jednak wtedy wiedzieliśmy za mało. Mogła nie odpowiedzieć, a my nie wiedzielibyśmy, jak zadawać kolejne pytania. Jednak po tym wszystkim nie miała już wyboru. Musiała powiedzieć, co wiedziała, bo odkryliśmy za dużo kart. Jako jedyna mogła nam opowiedzieć wydarzenia z czasów młodości mamy. Arabella była odpowiedzią.

– Oczywiście, że tak. – mruknęłam pod nosem, czując nowy zastrzyk dziwnej energii. Może jeszcze nie wszystko było stracone? Może Arabella mogła wyprostować te wszystkie sprawy i powiedzieć, że to jednak nie było do końca tak.

– Kto to Arabella? – zapytał zdezorientowany Cameron.

– To nasza babcia. – odpowiedziałam. – Powinna coś wiedzieć. Mieszka w domu spokojnej starości w San Diego, czyli niecałe dwie godziny drogi stąd. Możemy pojechać do niej nawet jutro.

– Jak dla mnie spoko. – od razu zadeklarował się Matt. Reszta również skinęła głowami.

– Wiecie, że nie musicie tego robić? – zapytałam nagle. – Wy dostaliście odpowiedzi na swoje pytania. To zaczęło dotyczyć już mojej rodziny, a ja nie chcę włączać was w to gówno. Jeśli nie chcecie, ja to zrozumiem.

– Victoria, wiemy, że lubisz działać na własną rękę, ale tak łatwo się nas nie pozbędziesz. – rzucił Scott, dając mi mentalny pstryczek w nos za tę całą sytuację z Vincentem i walizką. Skrzywiłam twarz, ponieważ nie lubiłam do tego wracać. – Siedzimy w tym razem do końca.

Uśmiechnęłam się, kiwając głową. Tak. Byliśmy w tym razem.

– Dobra, my się już zbieramy. – westchnął Cameron. – Jutro wielki dzień. – wszyscy zgodziliśmy się z tymi słowami.

Miałam szczerą nadzieję, że po rozmowie z Arabellą to wszystko się wyprostuje, a ten koszmar się skończy. I chociażby nie chciała nic powiedzieć, musieliśmy to z niej wyciągnąć. Tu chodziło o nasze życie i nie miałam zamiaru tak łatwo odpuścić. Chciałam, aby to wszystko się wyjaśniło i było po prostu dobrze. Musiało być dobrze.

Ależ byłam naiwna.

***

Zegar wskazywał 22:23, gdy siedziałam wraz z Theo w salonie. Aby rozluźnić nieco atmosferę, postanowiliśmy obejrzeć Simpsonów. Ten dzień był cholernie ciężki i chciałam, aby się już skończył. Jedyną dobrą rzeczą było to, że Theo nie był na mnie już tak zły. Nadal zachowywał pewien dystans, ale z każdą kolejną minutą było coraz lepiej. W pewnym momencie zaczął się nawet uśmiechać, co całkowicie rozmiękczyło moje serce. Bo choć to wszystko było popierdolonym gównem, cieszyłam się, że mam kogoś takiego jak on. Na stoliku przed nami stały puste kubki po herbacie, a na ziemi walały się dwa kartony z pizzą, które zamówiliśmy na kolację. I chociaż tak miłej atmosfery, ja potrafiłam myśleć tylko o tym, czego się dowiedzieliśmy. Moja głowa bolała z nadmiaru myśli i naprawdę starałam się wyłączyć i cieszyć wieczorem, ale nie mogłam. Cały czas analizowałam każdą informację i zastanawiałam się nad tym, co powie nam nasza babcia następnego dnia. Nie widziałam jej odkąd przeniosła się do domu spokojnej starości, czyli od ponad trzech lat.

Zmarszczyłam brwi, kiedy usłyszałam dzwonek. Popatrzyłam na Theo, który również z zaskoczeniem spojrzał w stronę drzwi, a następnie na zegarek.

– Ktoś spać nie może? – zapytałam pod nosem, ociężale się podnosząc. Dźwięk dzwonka znów się powtórzył, a następnie zrobił to kolejne trzy razy. – No idę już! – krzyknęłam zdenerwowana. Warknęłam pod nosem i wyżej pociągnęłam swoje czarne dresy ze ściągaczami na kostkach. Nieco przyspieszyłam, ponieważ ten ktoś zaczął się naprawdę niecierpliwić. – Pali się, czy co?! – zawołałam, kiedy zamaszyście otworzyłam drzwi.

Ku mojemu zaskoczeniu w progu stał Parker. Ubrany w te same rzeczy, w których był w moim domu kilka godzin wcześniej, ze zdenerwowaniem wciskał swoje dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Na jego widok od razu uspokoiłam, rezygnując z mojej bojowej postawy.

– Luke? – zdziwiłam się. – Coś się stało?

– Przepraszam, że tak późno, ale mam pytanie. – zaczął. Dopiero teraz zauważyłam, jak spięty był. Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie niemalże od razu.

– Co jest? – zapytałam bez ogródek.

– Nie ma może u ciebie Mii i Nate'a?

Zaskoczona uniosłam brwi, nie spodziewając się takiego pytania. W pierwszej chwili myślałam, że chłopak żartował, ale jego czekoladowo-złote tęczówki były śmiertelne poważne.

– Nie. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Coś się stało? – odezwał się za mną mój brat. Oboje z Luke'iem na niego spojrzeliśmy, gdy ten wyszedł z salonu. – Coś z Mią i Nate'em? – zapytał zaniepokojony, gdy znalazł się obok nas.

– Nie mogę ich znaleźć. – powiedział przejęty, przeczesując nerwowo dłonią swoje rozczochrane włosy. – Myślałem, że po prostu chcieli pobyć sami, ale od kiedy zniknęli, nie mogę się z nimi skontaktować. Oboje mają wyłączone telefony. Czekałem na Mię kilka godzin, ale przepadła. Tak samo Nate. Myślałem, że może wie, gdzie ona jest, ale on też zniknął. Byłem u niego w domu, ale go tam nie ma.

– Poczekaj i się uspokój. – powiedziałam dosadnie, zauważając, że chłopak zaczął panikować. Ja sama nieco się zestresowałam, ale wiedziałam, że panika nie była nam potrzebna. – Dzwoniłeś do innych?

– Tak, do każdego po kolei, ale nikt ich nie widział. – westchnął. – Zadzwoniłem też do ojca Mii i jej znajomych z uczelni i pracy, ale to na nic. Nikt jej nie widział. Jego też nie.

Okej, po jego słowach, ja również zaczęłam lekko panikować. Zastanawiałam się, gdzie, do cholery, mogli się podziać. To nie było w ich stylu. Znaczy w stylu Mii. Nathanielowi często zdarzało się gdzieś znikać, gdy potrzebował chwili wytchnienia, ale zawsze wiedział o tym Luke. Był jego najlepszym przyjacielem. Roberts również zawsze go o tym powiadamiała, ponieważ Parker naprawdę dużo się martwił. Te wyłączone telefony również nie dawały mi spokoju. Jasne, jeden wyłączony telefon okej, ale oba? Odetchnęłam cicho, aby nie nakręcać samej siebie. Nie, przecież nie mogło nic się im stać. Uporczywie myślałam nad tym, jaki był powód ich zniknięcia. Zaczęłam również nieco mocniej niepokoić się o Mię. Przeważnie Nathaniel nawet w najbardziej stresujących sytuacjach potrafił wyjść obronną ręką. W końcu potrafił się bronić, a Mia? Mia z jej wątłymi rączkami? Może miała wracać już do domu, ale zabłądziła? Albo ktoś jej przeszkodził, bo była sama na ulicy? W nocy? Cholera, tak, Nate umiał walczyć, ale jeśli ich było więcej? Jeśli nie dał rady?

Poczułam żółć w gardle, gdy kolejne myśli zaczęły napływać do mojej głowy. Każdy była coraz mroczniejsza. Przyłożyłam zimną dłoń do czoła, aby znaleźć jakieś rozwiązanie i zastanowić się, gdzie mogli być. Jak na złość przez zdenerwowanie nie potrafiłam myśleć logicznie, a ja stresowałam się coraz bardziej. Głęboko oddychałam, starając się zachować kamienną twarz, by nie zmartwić Parkera jeszcze bardziej. Już i tak wyglądał, jakby miał zaraz zejść na zawał. Wcale nie byłam lepsza. Im nie mogło się coś stać. Po prostu nie mogło.

– Okej, nie możemy panikować. – powiedziałam z udawaną powagą. W środku panikowałam już po całości. – Pojadę z tobą ich poszukać. Może zauważymy gdzieś ją albo jego samochód. – na moje słowa Parker od razu pokiwał głową. Odwróciłam się w stronę równie zmartwionego Theo. – Gdyby się odezwali, to dzwoń, jasne?

– Oczywiście. – odpowiedział od razu.

Szybko chwyciłam swoje czarne vansy w dłoń. Nawet ich nie założyłam, ponieważ nie chciałam marnować czasu. Po upewnieniu się, że miałam swój telefon w kieszeni mojej czerwonej bluzy z kapturem, wraz z Luke'iem ruszyliśmy do jego samochodu. Odetchnęłam z ulgą, kiedy znaleźliśmy się w środku, ponieważ moim stopom odzianym jedynie w cieniutkie skarpetki, było naprawdę zimno.

– Gdzie najpierw? – zapytałam, zakładając swoje buty, gdy Luke odpalił silnik.

– Do centrum. – odparł.

Skinęłam głową. Gdy założyłam już swoje buty, wyprostowałam się, a następnie wzięłam uspokajający wdech, który gówno pomógł. Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni, a następnie wybrałam numer Mii. Przyłożyłam urządzenie do ucha, rozglądając się przez okno po ulicy. Miałam nadzieję, że sylwetka dziewczyny magicznie wyłoni się zza drzewa.

Osoba, do której dzwonisz, ma wyłączony telef...

Warknęłam pod nosem i rozłączyłam się, gdy usłyszałam denerwujący głos poczty. Bez zastanowienia wybrałam numer chłopaka, mając nadzieję, że tym razem to zadziała. Z sercem w gardle modliłam się w duchu, aby odebrał, jednak nie było nawet żadnego sygnału. Jego telefon również był wyłączony.

– Kurwa. – syknęłam pod nosem, patrząc na urządzenie. Odetchnęłam cicho i kątem oka spojrzałam na chłopaka. Luke zaciskał swoje dłonie na kierownicy z taką mocą, iż pobielały mu knykcie. Niemal czułam drżenie jego spiętych mięśni i gorąco bijące od jego zdenerwowanego ciała. – Luke, wszystko będzie dobrze. – powiedziałam, aby nieco go uspokoić, chociaż sama stresowałam się jak diabli.

– Nie wiem dlaczego. – powiedział pod nosem, dociskając pedał gazu i całą swoją uwagę skupiając na drodze przed sobą. – Nie zniknęliby sami z siebie. Musiało się coś stać.

– Luke, nawet tak nie mów. – warknęłam. Czułam coraz większą gulę w gardle. – Może musieli pobyć trochę sami. Wiesz, jak jest. Każdy potrzebuje chwili spokoju.

– Nigdy nie znikali tak bez słowa. – powiedział drżącym głosem. – Nie Mia. Wie, że zawsze się martwię. Po tym, co działo się kiedyś... z Nixonem... Ona nie znika bez słowa, Victoria. – powiedział, a jego ton lekko się załamał, łamiąc mi serce. Popatrzył na mnie zbolałym wzrokiem. – Wiedzą, że się martwię.

Chciało mi się płakać, gdy widziałam go w takim stanie. Wyglądał na całkowicie rozbitego i wcale mu się nie dziwiłam. Mia i Nate byli dla niego najważniejszymi osobami na świecie Od zawsze stawiał sobie ich bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Po tym, gdy ten sukinsyn zrobił to Mii, Parker stał się jeszcze bardziej opiekuńczy. Choć nie mówił tego na głos, wciąż wyrzucał sobie to, że poszła tam bez niego, ponieważ się pokłócili. Nic nie dawało przekonywanie go, że to nie jego wina. Tak samo było z Nate'em. Gdy zmarła jego mama, zaczął dbać o niego jeszcze bardziej. Troszczył się o nich najbardziej na świecie i z pewnego powodu, byłam mu za to tak ogromnie wdzięczna. Gdy wyjeżdżałam, poprosiłam go, aby o nich dbał. O dwie bardzo ważne mi osoby. I radził sobie wspaniale. Stale z nimi był. Pomagał im i opiekował się nimi, kiedy ja nie mogłam. Kiedy ich opuściłam. On z nimi był.

– Nigdy ci nie podziękowałam. – powiedziałam nagle, patrząc przed siebie i rozglądając się po kolejnych uliczkach. Luke zwolnił, abyśmy uważniej obserwowali okolicę. Na mieście było sporo ludzi, jednak nie potrafiłam dostrzec w nich znajomych twarzy.

– Za co? – zapytał cicho.

– Za to, jak bardzo o nich dbasz. – odpowiedziałam. Poczułam na sobie jego zdziwiony wzrok, jednak ja nadal wpatrywałam się w ulice. – Wiedziałam, że gdy wyjadę, to już nie będzie to samo. Nigdy nie planowałam tego, że stracę z wami kontakt, ale to się stało. I przysięgam, że jedynym powodem tego, że spałam spokojnie, była świadomość, że mieli ciebie. Że nie byli tu sami i mieli kogoś, kto się nimi opiekował.

Taka była prawda. Mogłam mówić cokolwiek, ale ich dobro zawsze było najważniejsze. Nawet będąc w Maine, zawsze zastanawiałam się, czy jest z nimi dobrze. Choć wmawiałam samej sobie, że o nich nie myślę. Podświadomie zawsze byłam przy nich. I żyłam spokojnie, ponieważ wiedziałam, że mieli Luke'a. Luke'a, który o nich dbał, kiedy ja stchórzyłam.

– Przestań tak mówić, bo w takich chwilach żałuję, że przy nich byłem. – odpowiedział, na co zaskoczona zmarszczyłam brwi, spoglądając na jego profil.

– Co? – zapytałam, na co szatyn przewrócił oczami i uważnie spojrzał w mojej oczy. – Dlaczego tak mówisz?

– Bo może gdyby nie ta świadomość, że o nich dbam... może wtedy byś wróciła.

Przełknęłam ślinę, czując potężne ukłucie w klatce piersiowej, które na chwilę odebrało mi oddech. Poczułam się, jakby ktoś przywiązał mnie do tonącego okrętu. To było tak koszmarne uczucie. Zawsze, gdy wracaliśmy do tego tematu, czułam się tak potwornie.

– Luke, ja... – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.

– Nie będę robił ci wyrzutów o to, że wyjechałaś, bo nie mam prawa tego robić. – odpowiedział, znów przenosząc wzrok na drogę. – Nikt nie ma do tego prawa. Wyjechałaś, bo tego potrzebowałaś. I kurwa, tak, rozumiem to, ale to nie zmienia faktu, że to wszystko się posypało.

– Myślałam, że było dobrze... – wyszeptałam. – Mówili, że tak było.

– Victoria, tu, kurwa, nic nie było dobrze. – jęknął ciężko. – Ta dwójka idiotów może ci mówić co chce, ale to ja to widziałem. To ja wtedy przy nich byłem i obserwowałem to wszystko. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś tak za kimś tęsknił, jak oni tęsknili za tobą. Przez cholerny miesiąc codziennie wieczorem siadałem przed telefonem i zastanawiałem się, czy aby na pewno do ciebie nie zadzwonić. Chciałem cię błagać, żebyś wróciła, a potem zdawałem sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić. Że nie mogę cię o to prosić, bo by mnie za to znienawidzili. I tak, może powinienem też myśleć o tobie, ale miałem to w dupie. Jedynym powodem tego, że nie zadzwoniłem, byli oni. Bo wiedziałem, że mi tego nie wybaczą. Tego, jeśli znów cię tam sprowadzę. Doskonale rozumieli to, że potrzebowałaś tej wyprowadzki. I zawsze o ciebie dbali. Ja też chciałem. Chciałem, żebyś była szczęśliwa, ale wiesz, jakie to było ciężkie? – zapytał, znów nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. – Patrzeć, jak Mia po każdym telefonie do ciebie po kryjomu szła do łazienki, żeby się wypłakać, a potem poprawiała makijaż, żebym nic nie zobaczył? Widzieć, jak Nate wypala paczkę papierosów dziennie i do nikogo się nie odzywa? Patrzyłem, jak oboje udają, że dobrze się bawią na imprezie, a potem o trzeciej w nocy wychodzą razem w trakcie na dwór, palą papierosy i po prostu o tobie rozmawiają. Nigdy nie robili tego z kimś innym. Nigdy nie rozmawiali o tobie z kimś innym. Nawet ze mną. Za każdym razem unikali tematu, rzucili dwa miłe słowa i tyle, ale razem potrafili rozmawiać o tobie godzinami. Tylko w swoim towarzystwie. Nie rozumiałem tego, aż w końcu zdałem sobie z tego sprawę. Rozmawiali o tobie, ponieważ tylko oni potrafili zrozumieć nawzajem swój ból i tęsknotę. Z każdym dniem gaśli coraz bardziej. Słuchałem ich krzyków, że coś mi się uroiło, gdy błagałem ich, żeby do ciebie zadzwonili, albo żeby cię odwiedzili, bo ledwo się trzymają. Bo ciężko jest patrzeć, jak ktoś ci bliski mówi, że jest okej, gdy kurwa, okej nie jest.

Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na jego twarz, gdy wylewał z siebie kolejne słowa. Nie wiem, w którym momencie przestałam całkowicie oddychać. Nie potrafiłam się nawet poruszyć. Uważnie przyglądałam się, jak Luke zaciska szczękę, po czym wzdycha ciężko i odwraca wzrok.

– Nie chcę cię obwiniać i mam nadzieję, że wiesz, że nie zrobiłaś nic złego. – kontynuował nieco bardziej zmęczonym głosem. – Wyjechałaś, bo chciałaś zacząć od nowa. I nikt cię za to nie wini. Zdaję sobie sprawę z tego, że i tobie nie było łatwo. Że może przeżywałaś to równie mocno. Powiedziałem to wszystko nie dlatego, aby ci to wyrzucić, tylko dlatego, że chcę, abyś o tym wiedziała. Nic nie było dobrze.

Nie miałam pojęcia, że mój wyjazd tak się na nich odbił. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że może byli smutni i przygnębieni, ale nie, że to wszystko rozeszło się na taką skalę. Mia była dla mnie jak siostra. Kochałam ją cholernie mocno, a zostawienie jej było jedną z cięższych decyzji w moim życiu. To końca miała nadzieję, że nasz kontakt nie zerwie się do końca, ale tak się stało. Nie chciałam nikogo za to winić. Myślałam, że po prostu tak musi być. Tęskniłam za nią. Tęskniłam cholernie mocno, ale zamiast coś z tym zrobić, obrałam drogę zapomnienia. Chciałam zapomnieć o przeszłości i skupić się na przyszłości. Myślałam, że tak będzie łatwiej. Że i ona tego chce, bo w końcu tak rzadko dzwoniła i się ze mna kontaktowała. Myślałam, że może ona wcale nie chce tej przyjaźni na odległość. Że nie tęskni, bo ruszyła dalej i ułożyła sobie życie. Więc aby ulżyć samej sobie, zaczęłam traktować ją jak miłe wspomnienie, chociaż tak cholernie tęskniłam. Za jej śmiechem, pomysłami, kolejnymi pokazami mody, gdy wykupiła ponownie pół asortymentu w sklepie. Ale pojawiły się pewne problemy i... ja nie mogłam.

I on... Zawsze tak ciepło o nim myślałam. Był moim pierwszym. Osobą, która pokazała mi tak wiele. Wydawało mi się, że mój wyjazd niewiele zmienił. W końcu był z nim tak pogodzony. Nigdy nie pomyślałabym, że tak to przyjmie. Tak, zdawałam sobie sprawę, że w jakimś stopniu byłam dla niego ważna, ale... A potem wróciliśmy, a on traktował mnie z takim chłodem. Patrzył na mnie z taką obojętnością i lodem. Wtedy wydawało mi się, że tak naprawdę miał mnie gdzieś. Że byłam tylko epizodem w jego życiu, o którym szybko zapomniał. Znalazł sobie dziewczynę, ułożył życie, wyszedł z tego toksycznego gówna. Przecież był szczęśliwy. I były chwile, w których, gdy tak na mnie patrzył tymi pustymi oczami, w których kiedyś widziałam tyle życia, plułam sobie w brodę, że pomimo tych wszystkich lat i tego, że już nic nas nie łączyło, ja nadal myślałam o nim w ten mój specyficzny sposób. W sposób, który zarezerwowany był tylko dla Nathaniela.

Przymknęłam powieki. Moje gardło paliło żywym ogniem. Odetchnęłam cicho, ponieważ ciężko było mi to przyswoić. Sama wizja ich cierpienia, które musieli przejść, była zabijająca. Ja nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam, że to wszystko było dla nich tak ciężkie. Tak ciężkie, jak dla mnie... Byłam pewna, że jakoś sobie radzą, wiec również obrałam taką taktykę. I jak się to skończyło? Nawet po moim powrocie, między mną a Mią był tak pierdolenie ogromny dystans, którego nienawidziłam. Czułam, że miałyśmy niewyjaśnione sprawy, o których każda bała się mówić, więc tkwiłyśmy w takiej pierdolonej nicości. A Nathaniel? Czy po tym wszystkim potrafiliśmy jedynie wyrzucać sobie to, co zrobiliśmy źle?

Czy to naprawdę się tak skończyło?

– Ale my to zjebaliśmy. – szepnęłam, chowając twarz w dłoniach. Było mi słabo.

– Trudno się nie zgodzić. – westchnął. – Do dziś pamiętam, jak w tamtym czasie potrafili nagle bez słowa zniknąć, a ja potem znajdowałem ich w...

Zmarszczyłam brwi, kiedy chłopak uciął w pół słowa i zamilkł. Popatrzyłam na niego ze zdezorientowaniem. Luke z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się przed siebie, więc automatycznie popatrzyłam na ulicę. Nic na niej jednak nie było, dlatego znów powróciłam spojrzeniem do chłopaka, który wyglądał, jakby zobaczył ducha.

– Luke, co ty... – nie zdążyłam dokończyć pytania, gdy nagle chłopak z piskiem opon zahamował. W ostatniej chwili złapałam się drzwi, unikając tym samym zderzenia z deską rozdzielczą. Moje serce biło z zastraszającą prędkością, a ja sama czułam, się, jakbym właśnie przebiegła maraton. Z niedowierzaniem spojrzałam na szatyna, wciąż zaciskając swoje skostniałe palce na wnętrzu drzwi, jakby miały uratować mi życie. – Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęłam nadal przestraszona tym nagłym ruchem.

Luke nawet mnie nie słuchał. Bez słowa zawrócił na środku ulicy, która na szczęście była pusta. Krzyknęłam, łapiąc się czegokolwiek, co mogłoby mnie uratować, ponieważ przez jego jazdę latałam po wnętrzu auta jak szmaciana kukiełka. Wciskałam się w fotel z szeroko rozchylonymi oczami obserwując niewzruszonego chłopaka.

– Czy ty chcesz nas zabić?! – zawołałam, ledwo oddychając. Spojrzałam z mordem w oczach na jego profil, gdy ten znów docisnął pedał gazu, przez co wbiło mnie w fotel.

– Wiem, gdzie są. – mruknął pod nosem. – Boże, to oczywiste. – mamrotał, a ja byłam zdezorientowana coraz bardziej.

– To może wytłumacz, bo twoja oczywistość jest dla mnie nieco niejasna. – jęknęłam, kiedy wjechał w spory dół, przez co podskoczyłam na fotelu. Byłam pewna, że jeszcze minuta jazdy z tym szaleńcem, a skończę w szpitalu z powodu rozległych ran zewnętrznych.

– Gdy wyjechałaś, też tak znikali. – przełknęłam ślinę, a moja twarz od razu spoważniała po jego słowach. – Potrafili ot tak zniknąć, a potem znajdowałem ich w pewnym barze. Czasami pijanych, czasami nie. Przeważnie piła Mia, a Nate pozostawał trzeźwy. Robili sobie razem takie wypady, gdy mieli gorszy czas.

Przełknęłam ślinę, starając się nie dać poznać po sobie, jak mnie to ruszyło.

– I co to ma wspólnego ze mną? – wymamrotałam.

– Wiele. – odparł. – Oboje nienawidzą tego, gdy dzieje ci się coś złego, a dziś tyle przeszłaś. Spotkanie ze sprawcą wypadku twojej matki, dowiedzenie się prawdy, ta wypożyczalnia... Każdy widział, w jak złym byłaś stanie. Oni również.

– Myślisz, że... – mruknęłam, lekko odchrząkując. – Myślisz, że zniknęli przeze mnie?

– Och, jestem tego pewny. – odpowiedział.

To było dla mnie tak cholernie dziwne. Pogodzenie się z tym, że naprawdę tak mocno przeżywali to wszystko związanego ze mną. Do tej pory myślałam, że jedynie na mnie to tak działało. Nie wiedziałam, jak mam się z tym czuć. Nerwowo wplątałam dłonie w swoje włosy, gdy Luke prowadził w tylko sobie znanym kierunku. Naprawdę miałam nadzieję, że nic im nie było i że Luke trochę przesadzał. W ciszy wpatrywałam się w obraz za oknem. Ciemność wokół rozświetlały latarnie, kiedy jechaliśmy krętymi uliczkami. W pewnym momencie nie wiedziałam nawet, gdzie jesteśmy, ponieważ nie miałam pojęcia, że w tym mieście były nawet takie ulice.

– To tu? – zapytałam ze zdziwieniem, kiedy po następnych trzech minutach Parker wyjechał z wąskiej uliczki. Naszym oczom ukazał się oświetlony, wyremontowany budynek. Stało przed nim kilka samochodów, a cała okolica również wyglądała przyjemnie. Ani trochę nie przypominał tej speluny, w której pracował Luke.

Chłopak skinął głową, po czym powolnie wjechał na wyłożony kostką brukową parking. Spojrzałam na piwny ogródek przed barem, gdzie znajdowało się kilka osób. Niektórzy siedzieli na ławkach pod wielkimi parasolami, a inni stali trochę dalej, paląc papierosy. Dziwiło mnie to, że było tam tyle ludzi, ponieważ to był zwykły dzień powszedni. Jak na złość nigdzie nie mogłam dostrzec Mii i Nate'a.

– Jesteś pewien, że tu będą? – zapytałam z powątpieniem.

– Mam nadzieję, bo... – zaczął, jednak nie dałam mu dokończyć.

– Mia?! – zawołałam zdziwiona, dostrzegając znajomą blond czuprynę kilkadziesiąt metrów od nas.

Jak na zawołanie, Luke z nadzieją spojrzał na miejsce, które wskazałam. Pod jedną ze ścian budynku, bokiem do nas stała Roberts. Ulga, jaka zalała wtedy moje ciało była nie do opisania. Żyła i nie wyglądała, jakby działa jej się krzywda. Trzymała coś w obu dłoniach, jednak przez odległość nie byłam w stanie stwierdzić, co to było. Jedną rękę wyciągała ku górze, a jej ciało nieco się chwiało. W tym samym momencie Luke i ja posłaliśmy sobie zdziwione spojrzenia. Szatyn bez słowa pokręcił głową, a następnie zaparkował na pierwszym wolnym miejscu. Oboje wypadliśmy z auta, zatrzaskując za sobą drzwi. Szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę dziewczyny. Będąc coraz bliżej niej, widziałam ją coraz dokładniej. I jakie było moje zdziwienie, kiedy w jednej z jej dłoni zauważyłam telefon, a w drugiej w połowie pustą butelkę z alkoholem.

– Pieprzony zasięg. – mruczała niewyraźnie pod nosem, wyciągając ku górze swoją dłoń w której trzymała telefon. Przez swój stan nawet nas nie zauważyła.

– Mia? – zapytał Luke, kiedy do niej podeszliśmy.

Dziewczyna drgnęła, a następnie odwróciła się w naszą stronę, o mało się nie przewracając. Przez chwilę patrzyła na nas ze zmarszczonymi brwiami, a jej wzrok był lekko zamglony. Wyglądała, jakby zastanawiała się, kim w ogóle byliśmy. Wciąż miała na sobie te same ubrania, a jej makijaż był już lekko zniszczony. Blond włosy lekko się poplątały, tworząc na jej głowie szopę. Nagle jej przekrwione oczy rozchyliły się, a na wargi wpłynął wielki, pijacki uśmiech. Wyglądała jak dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent na święta. Boże, była tak cholernie pijana.

– Kochanie! Victoria! – zawołała piskliwym głosem. Gwałtownie rozłożyła ręce w powietrzu, jakby chciała nas przytulić. Przez ten nagły ruch bursztynowy płyn niebezpiecznie obił się o szkło naczynia, cudem nie wydostając się poza butelkę. – Ale się cieszę, że tu jesteście! – czknęła, robiąc chwiejny krok a naszą stronę.

– Chryste, nic ci nie jest? – zapytał Luke. I choć nadal był spięty i zdenerwowany, w jego głosie słyszałam ogromną ulgę.

Szatyn stanął tuż przed niewzruszoną blondynką, która ani trochę nie przejęła się jego zmartwioną postawą. Luke dokładnie przeskanował wzrokiem jej ciało, chcąc się upewnić, że nic jej nie jest. Niebieskooka nawet nie zwracała na to uwagi, cały czas wymachując butelką alkoholu i swoim telefonem. Z zadowoleniem uśmiechnęła się do Parkera, a następnie zarzuciła mu swoje ręce na szyję. Chłopak odetchnął cicho, podtrzymując jej talię, gdy ta się na nim uwiesiła, patrząc w jego oczy. Nie miałam pojęcia, jakim cudem przedmioty w jej dłoniach jeszcze jej nie wypadły, ponieważ ona sama ledwo trzymała się na nogach.

– Luke, jest bosko! – czknęła, przeciągając słowa. – Tylko telefon nie łapie mi zasięgu! – powiedziała z oburzeniem, a przez jej stan jej zdenerwowana mina była po prostu komiczna. Wydęła usta i aby pokazać swoje zirytowanie, chciała tupnąć nogą, jednak alkohol w jej organizmie skutecznie zabierał jej jakąkolwiek koordynację ruchową. Mia zachwiała się i gdyby nie Luke, który stale ją trzymał, zapewne wyłożyłaby się jak długa.

– Pokaż go. – powiedział Luke. Dziewczyna posłusznie oddała mu telefon, a następnie wzięła łyka prosto z butelki, czego chłopak nawet nie skomentował. Chwilę wpatrywał się w czarny wyświetlacz, a następnie westchnął ciężko. – Mia, jak on ma łapać zasięg, skoro jest rozładowany? – zapytał z powątpieniem, patrząc w jej oczy.

Roberts chwilę myślała, mając przy tym minę, jakby Parker tłumaczył jej właśnie jakiś problem matematyczny dwudziestego pierwszego wieku. Zwęziła oczy, a następnie wskazała na niego palcem, poruszając nim i kiwając głową.

– Tak, to może być problem. – mruknęła zupełnie poważnie, a następnie zacisnęła usta w wąską linię. Mitchell nawet tego nie skomentował, a jedynie schował jej telefon do kieszeni swoich spodni i ułożył swoje dłonie na jej ramionach.

– Mia, dlaczego nie poinformowałaś mnie, gdzie jesteś? – zapytał, starając się zwrócić na siebie jej uwagę, co nie było łatwe. Totalnie urżnięta dziewczyna z uśmieszkiem wpatrywała się we wszystko, ale nie w niego. – Martwiłem się. – powiedział, na co westchnęła, robiąc zbolałą minę.

– No wiem. – powiedziała ze skruchą. Przypominała właśnie besztane dziecko, gdy tak nerwowo bawiła się szyjką butelki burbonu. – Przepraszam, al-ale sobie tak szłam. Długo szłam i myślałam też trochę i potem zadzwonił Nate i potem powiedział, że możemy sobie razem gdzieś pojechać. A ja byłam smutna, wiesz? Byłam smutna i się zgodziłam, bo chciałam, żeby było mi lepiej. I Nate też był smutny, więc sobie byliśmy smutni razem i tu przyjechaliśmy i tak sobie siedzieliśmy, a ta miła pani kelnerka zaczęła polewać mi taką dobrą smakową wódkę. Nie wiem, jaki to był smak. Chyba wiśnia. A może porzeczka? W sumie smakowała porzeczkowo i miała taki fajny czerwony kolor. Tak, to zdecydowanie była po...

– Mia. – Luke przerwał jej chaotyczny wywód, z którego rozumiałam co drugie słowo. Byłam coraz bardziej zdezorientowana i nic z tego nie rozumiałam, a dziewczyna wcale mi tego nie ułatwiała. – Skup się. – powiedział, poważnie patrząc w jej oczy.

– Przepraszam. – czknęła, znów wyglądając, jakby miała pięć lat. – Nie chciałam cię zasmucić. Naprawdę. – mruczała pod nosem, spuszczając wzrok. Luke, widząc to, westchnął ze znużeniem, masując palcami obolałe skronie.

– Nieważne. Porozmawiamy o tym jutro, gdy wytrzeźwiejesz. – zadecydował. – Gdzie jest Nate?

– W środku. – odpowiedziała od razu.

Poczułam, jak ponownie zalewa mnie fala ulgi. Czyli chłopak tam był i prawdopodobnie nic mu nie było. Tak, jak Mia, był cały i zdrowy i być może pijany. Odetchnęłam z wdzięcznością, zakładając ręce za głowę i odchylając głowę w stronę nieba. Tak samo, jak byłam wdzięczna i cieszyłam się jak jasna cholera, że byli bezpieczni, tak miałam ochotę ich zabić. Przysporzyli nam tyle zmartwień, iż byłam pewna, że jeszcze jedna taka akcja i przepłacę to wrzodami żołądka. Odetchnęłam głęboko, wdychając świeże powietrze, aby opanować rosnącą chęć mordu. Czasami ich po prostu nienawidziłam.

– Dobra. – powiedział poważnie Luke, po czym odwrócił się w moją stronę. – Ja po niego pójdę, a ty jej przypilnuj, okej? – zapytał, a ja skinęłam głową. – Zaraz wrócę. – powiedział w stronę dziewczyny, której mina przypominała skrzyżowanie szczeniaczka z uroczym dzieckiem. Parker pokręcił głową na jej zachowanie, a następnie sprawnie wyrwał jej butelkę alkoholu z dłoni. – A to zabieram.

– Ej! – oburzyła się, ale chłopak nie miał zamiaru w ogóle z nią dyskutować.

Obie patrzyłyśmy, jak Luke kieruje się do drzwi baru, a następnie znika w środku. Zostałyśmy same. Atmosfera wokół nas była dziwna i lekko napięta. Nie cierpiałam tego. Tego dziwnego napięcia, które zawsze nam towarzyszyło. Od kiedy tylko wróciłam. Nawet wtedy, gdy spędziłyśmy cały dzień w moim domu. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, ale to nie było to, co kiedyś. To nie byłyśmy my. W głowie wciąż miałam słowa Luke'a o tym, co działo się, gdy wyjechałam. Pijana blondynka nie patrzyła na mnie, a z udawanym zaciekawieniem wpatrywała się w ziemię, jakby kamyk, który właśnie kopała, był niesamowicie ciekawym zjawiskiem. Nerwowo objęła się ramionami, zaciągając nosem. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach niezręcznej ciszy, której nienawidziłam, postanowiłam w końcu się odezwać.

– Dlaczego tak zniknęliście? – zapytałam nagle, ale dziewczyna wciąż na mnie nie patrzyła. – Dlaczego nic nam nie powiedzieliście? – drążyłam coraz bardziej zdenerwowana. – Razem z Luke'iem odchodziliśmy od zmysłów.

– Po prostu musieliśmy pobyć trochę sami. – odpowiedziała dziwnie ponurym tonem, który nijak nie pasował do jej pijanej postawy. – Bo zaczęłam już mieć tego dość, Victoria. Tego wszystkiego. – mruknęła w końcu unosząc na mnie swoje spojrzenie.

Coś w jej niebieskich oczach sprawiło, że przełknęłam ślinę. Atmosfera wokół nas stała się jeszcze bardziej napięta i nieprzyjemna. Ona sama wyglądała, jakby od wybuchu dzieliły ją dosłownie sekundy. Przełknęła ślinę, a następnie z poważną miną pokręciła głową. Po jej dobrym humorze nie było już śladu. Z przyspieszonym oddechem patrzyłam, jak odgarnia poplątane włosy ze swojego bladego czoła.

– Czego masz dość? – zapytałam cicho, ale nie odpowiedziała. Zamiast tego tylko pokręciła głową.

– Idę poszukać Luke'a. – burknęła, po czym odwróciła się z zamiarem odejścia.

I to był właśnie ten moment. Wiedziałam, że jeśli pozwolę jej odejść, to nigdy się nie wyjaśni. To dziwne napięcie między nami nigdy nie zniknie, a my dalej będziemy trwać w tym nijakim gównie. To była ta chwila. I tak, może nie powinnam była tego robić, ponieważ była pijana i mogła powiedzieć słowa, których nie wypowiedziałaby na trzeźwo, ale może o to chodziło. Może tego obie potrzebowałyśmy? Czułam, jak moje mięśnie zaczynają drżeć, a serce przyspiesza swe bicie. Z płytkim oddechem obserwowałam, jak niezdarnie stawia dwa kroki w przód. Moja głowa pulsowała. W tamtej chwili musiałam podjąć decyzję. Czy walczyć, czy odpuścić. I może lepiej byłoby zrobić to drugie? Odpuścić i nie mieszać bardziej, niż potrzeba? W końcu ja znów miałam wyjechać. Nie wróciłam do Culver City na zawsze. Może to wszystko miało popsuć się jeszcze bardziej? Co, jeśli znowu miałyśmy przez to przechodzić?

Multum pytań pojawiało się w mojej głowie, kiedy dziewczyna zaczęła powolnie się oddalać. Musiałam wybrać. Mia niegdyś była dla mnie jak siostra. Kochałam ją nad życie i byłabym w stanie dać się za nią zabić. Więc gdzie podziało się to wszystko? Gdzie podziała się nasza relacja? Kiedy na jej miejsce weszło to napięcie i tyle niewypowiedzianych słów. Mogłam to popsuć jeszcze bardziej, owszem, ale miałam szansę również to naprawić. Zmienić. Miałam szansę. Byłam w Culver City. Wróciłam tam i miałam z nią kontakt. Spotykałam się z nią, choć każde spotkanie było dziwnie niezręczne. I to bolało. To bolało, ponieważ widziałam, jak ważna dla mnie osoba staje się kimś obcym. W tamtej chwili musiałam zadać sobie jedno pytanie.

Czy chciałam o nas walczyć?

– Czego masz dość?! – powtórzyłam donośniej, a mój głos sprawił, że dziewczyna zatrzymała się wpół kroku.

Mia nie zareagowała. Przez pierwsze kilka sekund tylko stała, a ja obserwowałam, jak jej barki szybko unosiły się i opadały. Z sercem w gardle zastanawiałam się, czy w ogóle mi odpowie. Czy nie pójdzie dalej, pokazując mi tym samym, że to wszystko nie miało sensu. Ale ona nadal tam stała, a ja wciąż na nią patrzyłam. Każda kolejna sekunda przybliżała nas do wielkiego wybuchu. Nie wiedziałam natomiast czy da on nowe życie, czy zniszczy resztki, które pozostały.

– Victoria, nie. – powiedziała cicho, a jej zachrypnięty głos był ledwie słyszalny. Ale ja nie miałam zamiaru tak łatwo odpuścić. Nie, kiedy byłyśmy tak blisko.

– Czego masz do... – ponownie powtórzyłam, ale nie dane było mi skończyć.

– Wszystkiego!

Jej wrzask rozniósł się echem po parkingu, przez co kilka osób posłało nam zdziwione spojrzenie. Jednak to mnie nie interesowało. Całą uwagę skupiłam na blondynce, której wybuch całkowicie mnie sparaliżował. W szoku przyglądała się, jak gwałtownie odwraca się w moją stronę. Głośno oddychała, a jej tęczówki były lekko zaszklone, co złamało mi serce.. W tamtej chwili w niczym nie przypominała tej walecznej, twardej dziewczyny, którą znałam od dzieciaka. Była takim bałaganem. I tak cholernie mnie to bolało, że czułam to prawie fizycznie.

– Mam dość wszystkiego, Victoria. – powiedziała nieco ciszej, a jej głos nerwowo drżał i załamywał się. – Mam dość tego, co jest między nami. Tego, że czuję, że nie jesteś przy mnie sobą. – kontynuowała, robiąc kilka kroków w moją stronę. Jej wzrok nawet na chwilę nie opuszczał mojej twarzy. – Mam dość tego, że czuję między nami tę pierdoloną barierę. Za każdym razem, gdy się spotkamy, staram się schodzić na drugi plan, bo czuję, że w jakiś sposób ci przeszkadzam. Że może mój widok cię boli ze względu na to, co się stało. Każda nasza rozmowa jest tak, kurwa, drętwa i sztuczna, że to boli. To boli, bo kiedyś było inaczej i czuję się jak w jakiejś cholernej klatce.

Nie wiem, w którym momencie po jej policzkach pociekły słone łzy. Z szokiem wpatrywałam się w jej bladą twarz. Nie potrafiłam się nawet poruszyć. Jedyne, co wtedy widziałam, to te załzawione oczy. Jej ręce opadły bezwiednie po obu stronach jej ciała, kiedy pokręciła bezradnie głową, a kolejne stróżki bezbarwnej cieczy odznaczały się na jej skórze.

– A najbardziej boli mnie świadomość tego, że cię straciłam.

– Mia, co ty mówisz? – wyszeptałam drżącym głosem, patrząc wprost w jej niebieskie tęczówki, które zawsze patrzyły na mnie z tym ciepłem. Które dawały mi niegdyś tyle bezpieczeństwa. – Nie straciłaś mnie.

– Straciłam, Victoria. – odparła ciężko. – Nie straciłam cię wtedy, gdy wyjechałaś. Straciłam cię wtedy, gdy uparcie powtarzałam samej sobie, że jesteś szczęśliwa beze mnie. Straciłam cię wtedy, kiedy widziałam, jak się od siebie oddalamy i nic z tym nie zrobiłam. Straciłam cię wtedy, gdy wmawiałam sobie, że jakikolwiek z Culver City cię unieszczęśliwia. Straciłam cię, bo nie walczyłam.

– Mia, my obie nie walczyłyśmy. Taka jest prawda. – powiedziałam bojowo, podchodząc bliżej niej. Dziewczyna ponownie cicho załkała, co sprawiło, że ja sama musiałam zacisnąć mocniej szczękę. To bolało. To tak, kurwa bolało. – To nigdy nie była twoja wina. To ja wyjechałam.

– I dobrze zrobiłaś. – powiedziała od razu, będąc pewną swoich słów. – Wyjechałaś, bo nie byłaś szczęśliwa. I dalej cieszę się, że to zrobiłaś. Ale to nadal boli. Myślałam, że gdy wrócisz chociaż na chwilę... że to jakoś się ułoży, ale tak nie było. Tak nie jest. Patrzyłam na ciebie i widziałam kogoś, kogo tak strasznie kochałam i kogo kocham dalej, a kogo już nie mam w swoim życiu. I nie wiem, co mam robić dalej. Nie wiem, jak się zachować, Victoria. Bo z jednej strony chcę cię dalej w swoim życiu. Tak strasznie chcę cię mieć przy sobie. Odbudować to, co miałyśmy, ale z drugiej boję się, że znowu to spierdolę.

– Mia, to nigdy nie była twoja wina. – powtarzałam uparcie jak mantrę. Z mocą wpatrywałam się w jej wielkie oczy, chcąc przekazać jej tym, aby nigdy się nie obwiniała. Była zbyt dobra. Zbyt kochana. To nigdy nie była jej wina. – Niczego nie spierdoliłaś.

– Nie wiem, po prostu wydaje mi się, że aktualnie jestem jakimś duchem w twoim życiu, ale nie mogę na to narzekać, bo sama daję ci powody, żebyś tak myślała. – zaciągnęła nosem, wplatając swoje drżące dłonie w blond włosy. – Że jestem ostatnią osobą z listy, z którą chcesz się spotkać. Cały czas robię i mówię złe rzeczy. Tak strasznie cię przepraszam. Za to, że mogłaś poczuć, że nie jesteś już dla mnie ważna, gdy tu wróciłaś. Prawda jest taka, że jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i to nieistotne, czy nie miałyśmy kontaktu cztery czy czterdzieści lat. Po prostu jesteś dla mnie jak siostra i tak strasznie cię kocham. I chcę znów się do ciebie zbliżyć, ale podświadomie wciąż czuję, że znów będę przechodzić to wszystko, gdy cię stracę, a ja tak strasznie tego nie chcę. Nie mogę stracić cię ponownie, Victoria. I wiem, że jestem pijana i to wszystko jest chaotyczne, ale przepraszam. Tak strasznie cię za wszystko przepraszam...

Nie pozwoliłam jej skończyć. Ze szklanymi od łez oczami szybko uniosłam ręce, a następnie z całej siły przyciągnęłam ją do siebie. Na ten gest, dziewczyna zapłakała jeszcze bardziej. Jak gdyby zależało do tego moje życie, mocno objęłam ją ramionami, przyciskając ją do swojego ciała. Blondynka bez słowa wtuliła twarz w moją szyję, zaciskając swoje dłonie na mojej bluzie. Czułam jej gorące łzy, które ściekały mi po skórze. Czułam jej nierówny, zabarwiony alkoholem oddech. Jej ciało drżało, gdy nie puściłam jej ani na sekundę, chcąc przekazać jej tym całą moją tęsknotę i wszystkie uczucia, jakimi ją darzyłam. Bo tak bardzo ją kochałam. Tak cholernie mocno. Znajomy zapach jej perfum dotarł do moich nozdrzy, zalewając moją głowę wspomnieniami. I właśnie wtedy, gdy tak ją przytulałam, czując jej znajome ciepło, wydawało mi się, że znów byłam w domu. Mia była jak dom. Jak to ciepłe uczucie.

– Tak strasznie cię przepraszam. – wychrypiała zdartym głosem.

Pokręciłam głową, a następnie odsunęłam ją delikatnie od siebie, aby spojrzeć w jej oczy. Wciąż trzymałam ją blisko, jak gdyby bojąc się, że zaraz mi ucieknie. Że zaraz to wszystko rozpłynie się w powietrzu. Ona również to czuła, ponieważ stale zaciskała swoje skostniałe palce na mojej bluzie, nie chcąc mnie puścić. Jej twarz była lekko opuchnięta i zaczerwieniona, a makijaż całkowicie zniszczony. Jednak coś w jej niebieskich tęczówkach świeciło z taką mocą, iż zaprało mi dech w piersi.

Moja Mia wróciła.

– Ja też przepraszam. Za wszystko. – wyszeptałam szczerze, ujmując w dłonie jej mokre od łez policzki.

– Nie chcę cię stracić. – powiedziała równie cicho. Przymknęłam powieki, a następnie delikatnie oparłam swoje czoło o jej.

– Nie stracisz. Przysięgam. – obiecałam i wiedziałam, że choćbym miała zginąć, nie złamię tej przysięgi.

Nie mogłam znów żyć bez niej. Nie mogłam dać jej odejść. Mia była moją siostrą. Była częścią mojego życia, ponieważ bez niej byłam niepełna. I miałam w dupie to, że znów miałam wyjechać do Maine. Mogłam przyjeżdżać do Culver City nawet co weekend, byleby tylko znów się z nią zobaczyć. Straciłam tyle lat na wmawianiu sobie, że aby ruszyć do przodu, muszę skończyć z przeszłością. Ale Mia nie była tylko wspomnieniem. Nikt z nich nie był. I może to wszystko znów miało mnie rozpierdolić, ale wolałam to, niż ponowne życie bez niej. Bez niej, bez Chrisa, bez nich wszystkich. Od lat usprawiedliwiałam się, że to musiało się skończyć, a ja musiałam się odciąć. Że wszyscy zaczęliśmy nowe życie, ale szczerze? To był pierdolony stek bzdur.

Tak, może nie było jak kiedyś, ale czy musiało tak być? Czy musiało być jak kiedyś, aby było dobrze? A może właśnie o to w tym wszystkim chodziło. Aby zbudować coś nowego. Lepszego. Cały czas to pielęgnować i udoskonalać. W tamtym momencie czułam, jak ostatnia bariera między nami opada. I to było tak cudowne uczucie. Jakby ktoś znów przywrócił mi zdolność oddychania. I byłam tak cholernie szczęśliwa.

– Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się tak bardzo, że jestem pijana. – mruknęła po chwili upojnej ciszy. Parsknęłam cichym śmiechem, a po chwili sama blondynka do mnie dołączyła.

– Coś czuję, że kilka takich sytuacji by się znalazło. – odparłam cicho, a jej piękny śmiech otulał mnie niczym najcudowniejsza symfonia. Dziewczyna znów przylgnęła do mojego ciała, a ja nie miałam nic przeciwko. Napawałam się jej bliskością, czując się w końcu tak dobrze. Tak rodzinnie.

Czułam, że wszystko wróciło na swoje miejsce.

Nie wiem, ile tak stałyśmy, gdy nagle oderwało nas od siebie ciche chrząkniecie. Obie spojrzałyśmy na w bok, gdzie stał Luke z delikatnym uśmieszkiem. Chłopak przyglądał nam się z tym znajomym mi błyskiem w oku. Mia nadal przylegała do mojego boku, nie chcąc mnie puścić, a i ja nie miałam nic przeciwko. Po tylu latach potrzebowałam jej bliskości.

– Przepraszam, że przerywam tę chwilę, ale mamy problem. – powiedział miękko, na co zmarszczyłam brwi.

– Co jest? – zapytałam.

– Nate to idiota. – odpowiedział wprost, na co Mia prychnęła, wycierając mokry nos.

– Nie jest to nowością. – mruknęła, na co nie potrafiłam zahamować lekkiego uśmiechu. Luke również, ponieważ spojrzał na nią z czułością, kręcąc z rozbawieniem głową. – Co znowu zrobił?

– Nie chce iść. – odrzekł, na co w zdezorientowaniu zmarszczyłam brwi.

– Co? – zapytałam. – Jest pijany.

– Nie. – zaprzeczył poważnie. – Trzeźwy jak łza. Nie pił w przeciwieństwie do pewnej panienki. – mruknął, nawiązując kontakt wzrokowy z Robert, która czknęła i przewróciła oczami.

– Więc dlaczego nie chce iść?

– Bo siedzi ze swoimi popierdolonymi znajomymi. – warknął Luke, a coś w jego głosie zdradzało, jak bardzo mu się to nie podobało. I że chyba nie za bardzo za nimi przepadał. – Mnie nie słucha, co w sumie mnie nie dziwi. Dlatego to ty musisz po niego pójść.

– Ja? – zdziwiłam się, a mój głos stał się nieco bardziej piskliwy. – A niby dlaczego ja?

– Bo z tobą pójdzie. – odpowiedział wprost.

– Ma rację. – jak na złość poparła do Mia, więc posłałam jej mordercze spojrzenie, którym jednak nie bardzo się przejęła. – Ciebie posłucha.

Na ich słowa miałam ochotę parsknąć śmiechem. Że niby Nate miał się mnie posłuchać? Mnie? Ten człowiek nie słuchał się nikogo, a to Luke był jedynym człowiekiem, który umiał nim potrząsnąć. Wątpiłam, że ja mogłam coś zdziałać. A w ogóle to go ignorowałam! Tak, miałam swoje postanowienie. I wyjebane w to, że nie miało sensu! Nie miałam zamiaru tam iść, patrzeć na tych jego pożal się boże znajomych i jego na czele. Odchrząknęłam, zakładając ręce na piersi.

– Po nikogo nie idę. – mruknęłam. Mia oderwała się ode mnie i stanęła obok Luke'a, patrząc na mnie takim samym wzrokiem jak on. O nie. Nie. – Nate jest dorosły i sobie poradzi. Przyjechałam tutaj tylko dlatego, żeby sprawdzić, czy nie leży pocięty gdzieś w krzakach bez jednej nerki. Cóż, na szczęście dalej żyje, więc ja mogę jechać. Jestem pewna, że sam doskonale trafi do domu. Nie jest pijany, więc wróci i będzie okej.

– Victoria. – westchnął ciężko Parker. – Jest z tymi ludźmi, którzy naprawdę źle na niego wpływają. – powiedział nagle, a on jego głosu stał się nieco smętniejszy. – Imprezy z nimi nigdy nie kończą się dla niego dobrze. Jest zbyt uparty, aby mnie posłuchać. Jeśli zostanie, to nie skończy się dobrze. Uwierz.

– Luke ma rację. – wtrąciła Mia. – Na początku siedzieliśmy sami, ale potem przyszli oni. Od razu się stamtąd ewakuowałam, bo nie cierpię tych ludzi. Dlatego stałam tutaj. Chciałam zadzwonić po Luke'a.

Zacisnęłam szczękę, starając się nie pozwolić, aby ich słowa jakoś na mnie wpłynęły. I chyba poległam na samym starcie, bo z każdą kolejną chwilą czułam, jak pękałam coraz bardziej. Starałam się grać niewzruszoną tymi rewelacjami, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, że zapewne chodziło im o tych ludzi, z którymi niegdyś dużo imprezował i którzy lubili go tylko dlatego, że nazywał się Nathaniel Shey. Coś ścisnęło mnie w dołku, gdy wyobraziłam sobie, jak tam z nimi siedział i... O mój Boże, byłam zbyt miękka.

– Victoria, proszę. – błagał Luke i och, kurwa.

– W porządku. – westchnęłam w końcu, na co oboje spojrzeli na mnie z radością w oczach. – Ale od razu zaznaczam, że i tak pewnie ze mną nie pójdzie. – powiedziałam, wskazując na nich palcem. – Jest uparty, a ja robię to tylko dla was.

– Dziękuję. – powiedział szczerze Luke.

Pokręciłam głową i nie wierząc w samą siebie, ruszyłam w stronę drzwi. Nie obchodziło mnie to, że byłam ubrana w czarne dresy, za dużą bluzę mojego brata oraz vansy i że moje włosy uwiązane były w niedbałym koku, a na twarzy nie miałam praktycznie ani grama makijażu. Tak szczerze, to naprawdę miałam to w dupie. Nie miałam nawet ochoty, aby się z nim spotkać i robiłam to tylko dla Luke'a. I tak wątpiłam w to, że to wypali. Zapewne Nathaniel i tak zrobi po swojemu.

Weszłam do środka, mijając po drodze grupkę palaczy. Westchnęłam, czując przyjemne ciepło. W środku roznosił się charakterystyczny zapach piwa i drewna. Wcisnęłam dłonie do kieszeni bluzy, rozglądając się dookoła. Bar był duży i przestronny. Większość stolików była pozajmowana, a wszędzie panował półmrok i ogólny harmider. Naprzeciw mnie pod jedną ze ścian rozciągał się duży bar, przy którym kelnerzy wciąż wydawali kolejne zamówienia. Z beznamiętną miną wypatrywałam znajomej twarzy, nie wierząc, że dałam się na to namówić. Naprawdę nie miałam na to ochoty.

W końcu odnalazłam odpowiedni stolik. Nie było to ciężkie, zważywszy, że to przy nim siedziało najwięcej ludzi. Umieszczony był w rogu pomieszczenia tuż obok dużych okien. Od razu zauważyłam przy nim Nathaniela. Siedział na jednej z kanap, a po jego lewej stronie znajdowała się jakaś brunetka, która głośno się śmiała. Było tam około dziesięciu osób i wszyscy byli naprawdę głośni, ponieważ słyszałam ich z drugiego końca pomieszczenia. Cudownie.

Przewróciłam oczami i zaczęłam kierować się w tamtą stronę. Chciałam to szybko odbębnić i mieć z głowy. Każdy kolejny krok był coraz bardziej niechętny, ponieważ czułam się, jakbym zbliżała się do gniazda szerszeni. Nawet nie musiałam znać tych ludzi, aby stwierdzić, że za nimi nie przepadam. Przez chwilę rozważałam nawet odwrót i ucieczkę, ale już coś obiecałam tej irytującej dwójce pajaców. Już z daleka słyszałam ich coraz donośniejsze śmiechy i rozmowy oraz widziałam piętrzące się na blacie stolika opustoszałe butelki z alkoholem. Naprawdę w takich chwilach plułam na siebie i swój brak jakiejkolwiek asertywności.

Z miną skazańca w końcu podeszłam do stolika, patrząc wprost na Nate'a. Chłopak siedział na kanapie naprzeciwko mnie, a swój pusty wzrok utkwiony miał w pustym kuflu po powie. Na jego ramieniu uwieszona była ładna brunetka, która uroczo się śmiała, a po jego drugiej stronie siedział jakiś typ, który z przejęciem mu coś opowiadał. Jednak Shey nie wyglądał, jakby skupiał się na kimkolwiek. Wydawał się całkowicie odcięty od życia, przez co nawet mnie nie dostrzegł. Jego włosy były lekko roztrzepane, a ja musiałam opanować chęć przewrócenia oczami, gdy dłoń nieznajomej dziewczyny powędrowała na jego głowę. Czarnooki nawet nie drgnął, gdy jej palce zaczęły bawić się brązowymi kosmykami. Z kamienną miną obserwowałam ten cyrk, mając coraz bardziej dość. Moja obecność zwróciła jednak uwagę reszty. Pewien facet, który miał mniej więcej ze dwadzieścia pięć lat, popatrzył na mnie z opóźnionym refleksem. Siedział na samym środku w dłoni trzymając kufel z piwem. Moja mina nie drgnęła, gdy obcięty na zapałkę brunet przestał coś opowiadać, a następnie zmierzył mnie uważnym wzrokiem od stóp do głowy.

– Och, witam. – zacmokał, a jego usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu. Powolnie przeniosłam lodowaty wzrok z Nate'a, który nadal w zamyśleniu wpatrywał się w puste naczynie, na drugiego chłopaka. Ten od razu zeskoczył z ławki, na której siedział. Uwaga reszty również skupiła się na mojej osobie. – My się chyba jeszcze nie znamy. – mruknął, a coś perfidnego w jego ciemnych oczach mówiło mi, że się nie polubimy. – Jestem Theo, bardzo mi miło. – przedstawił się, wystawiając dłoń w moja stronę.

Super, jeszcze musiał mieć imię jak mój brat.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego znów popatrzyłam na Nathaniela, który chyba w końcu zdał sobie sprawę, że coś musiało się stać, ponieważ jego towarzystwo ucichło. Chłopak szybko uniósł swoją głowę, a nasze spojrzenia się spotkały. Znów wyglądał na tak cholernie zmęczonego. Pod jego oczami widniały sińce, a oczy miał przekrwione. Przez pierwsze kilka sekund patrzył na mnie ze zdziwieniem w czarnych tęczówkach. Lekko zmarszczył swoje równe brwi, przez co jego zmarszczka na czole uwydatniła się nieco bardziej. Moja obecność naprawdę go zdziwiła, ponieważ chwilę trwał w szoku, a jego usta delikatnie się rozchyliły. Cóż, mogłam sobie pogratulować. W końcu zdziwiłam czymś wielkiego Nathaniela Sheya. Mogłam zapisać do sobie w CV.

I tak jak szybko się zdziwił, tak szybko to zdziwienie przeszło w zdenerwowanie. Uważnie obserwowałam, jak czarne tęczówki stają się ostrzejsze, dokładnie tak, jak jego szczęka, którą zacisnął. Oho, ten wzrok mówił tylko jedno. Masz kłopoty. Bosko, bo przecież nie miałam nic innego do roboty, jak tylko męczenie się z jego humorkami. Wciąż toczyliśmy niemą rozmowę na wzrok. A raczej kłótnie. Z lodem w oczach odchyliłam lekko głowę, a moja mina nadal pozostała kamienna.

– Jedziemy. Już. – powiedziałam chłodnym tonem, a mój ton i cała postawa jasno świadczyły o tym, że nie brałam pod uwagi żadnego sprzeciwu. Po moich słowach jego pusta twarz stężała jeszcze bardziej, a ciało nieco się spięło, co było widać nawet przez jego białą, luźną koszulkę.

Chłopak, który stał obok mnie z kuflem piwa i który przedstawił się jako Theo, zmarszczył brwi, a następnie spojrzał z uśmiechem na Nathaniela. Ten jednak nie zaszczycił go nawet sekundą, wciąż patrząc na mnie. Czułam na sobie nieprzychylne spojrzenia reszty, która chyba nie cieszyła się moja obecnością. A szczególnie czułam to u tej brunetki, która siedziała tuż obok czarnookiego.

– Nate! – zawołał nagle, a sposób jego mówienia naprawdę mnie irytował. – Nie mówiłeś nam o swojej koleżance. Może nam ją przedstawisz? – powiedział donośnym głosem, a następnie znów popatrzył na mnie. Ja jednak całkowicie go zignorowałam, całą swoją uwagę skupiając na Sheyu.

– Jedziemy. – powtórzyłam poważnie, dając nacisk na każdą literę w tym słowie.

– Hej, hej, hej! – zawołał chłopak obok mnie. – Jakie jedziemy? Impreza dopiero się rozkręca. – kolejne słowa tego typa sprawiały, że miałam coraz większą ochotę na to, aby go uderzyć. – Noc jeszcze młoda. Napijesz się piwa? – zapytał, a następnie szeroko się uśmiechnął. – Jasne, że napijesz. Mark, przynieś jeszcze jedno! – zawołał w stronę jednego z kelnerów, machając na niego ręką. W tym samym czasie wskazał na miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedział. – Usiądź sobie. Trochę się poznamy. Wydaje mi się, że Nate nigdy o tobie nie wspominał.

Nie lubiłam tego typu ludzi. Takich głośnych i uśmiechających się w ten perfidny sposób. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego i pragnęłam jedynie się stamtąd wydostać. Znów spojrzałam na Nate'a, mając nadzieję, że mnie posłucha i razem wyjdziemy z tego przeklętego baru. Już wiedziałam, o co chodziło Mii i Luke'owi. Ja sama nie chciałam, aby tam został. Musiał wrócić do domu. Nate bez słowa obserwował moją twarz. Nawet się nie poruszył. Wyglądał jak głaz bez emocji.

– Nate, jedziemy. – powiedziałam dosadnie.

– Ale nie musisz być taka spięta. – burknął Theo.

Potem zadziało się już wiele rzeczy jednocześnie.

Chłopak złapał mnie za przedramię, zaciskając na nim swoje palce. Nie spodziewałam się tego. Nie lubiłam dotyku obcych mi ludzi i takich, których nie lubiłam. Gdy tylko to zrobił, wzdrygnęłam się i od razu chciałam się wyszarpać. Nie zdążyłam jednak nawet tego zrobić, gdy nagle Nate zerwał się ze swojego miejsca z taką prędkością, że brunetkę siedzącą na miejscu obok aż zelektryzowało. Theo nawet się nie zorientował, gdy Nathaniel zacisnął swoje palce na przodzie jego koszulki. Piwo wypadło mu z ręki na ten nagły atak, gdy Shey nagle pchnął go na zastawiony stolik, jakby był jedynie szmacianą kukiełką. Ciało mężczyzny bezwiednie opadło na blat mebla, strącając przy tym większość naczyń. Puste i pełne kufle oraz butelki zaczęły spadać na podłogę, rozbijając się w drobny mak na ciemnym drewnie. Huk, jaki zaczęło wydawać z siebie tłuczone szkło, był ogromny. Ktoś krzyknął, a ktoś inny przewrócił jedno z krzeseł. Zamroczony Theo leżał na brudnym blacie, powoli mrugając.

W barze zapanowała martwa cisza. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich ludzi, którzy się tam znajdowali. Słyszałam krew szumiącą mi w uszach, gdy z szokiem i gulą w gardle wpatrywałam się w Nathaniela. Chłopak z lodowatą miną patrzył na leżącego na stoliku chłopaka. Obserwował go tak, jakby był obrzydliwym szkodnikiem. Wyglądał przerażająco. Jego ciało było spięte, a rysy szczęki przypominały brzytwę. Dłonie zaciskał w pięści, a jego knykcie były białe jak śnieg. Nie miałam pojęcia, co się właśnie stało. Chyba nikt nie miał. Pozostali patrzyli z przerażeniem na to, co się działo i nikt nie odważył się pisnąć chociaż słówkiem. Sam Theo jęknął ciężko, po czym z niezrozumieniem, ale i lekkim strachem popatrzył na Nathaniela.

– Stary, co ty... – jęknął, starając się złapać oddech, ale niezbyt dobrze mu to wychodziło.

– Nigdy więcej tego nie rób.

Z tymi słowami, które wypowiedział tak przerażającym i lodowatym tonem, że aż ja sama poczułam ciarki na całym ciele, chwycił swoją bluzę, która wisiała na jednym z krzeseł. Przełknęłam delikatnie ślinę, obserwując chłopaka, który ostatni raz spojrzał na przestraszonego Theo, a następnie odwrócił się. Powolnie zaczął zmierzać w stronę drzwi, więc bez słowa ruszyłam za nim, wciąż będąc zbyt zszokowaną, aby chociażby odetchnąć. Czułam na sobie wzrok dosłownie każdej osoby w barze, kiedy wychodziliśmy z budynku. Nate ze złością pchnął drzwi, przez które wyszedł na dwór i ja również to uczyniłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poczułam, jak odcinam się od palących spojrzeń.

– Czy ty zwariowałeś?! – warknęłam, wciąż buzując od tych wszystkich emocji. Ledwo za nim nadążałam. Ze złością szedł przed siebie, ściskając w jednej dłoni swoją bluzę. – Co ci strzeliło do tego durnego łba?! – zawołałam ze złością, znów ściągając na siebie wzrok ludzi, którzy palili papierosy.

Cudownie, niedługo zacznę przypominać małpę z cyrku,

– Co ty tu robisz? – warknął ze złością Nate, nawet na mnie nie patrząc.

Wydawało mi się, że nadal buzował od tych wszystkich emocji. Przypominał tykającą bombę, która w każdej chwili mogła wybuchnąć, a na moje nieszczęście, to ja znajdowałam się najbliżej niej. Na jego pytanie parsknęłam suchym śmiechem, denerwując się jeszcze bardziej. Ledwo go doganiałam, bo przez jego długie nogi było to prawie niemożliwe. Niemal za nim biegłam, co wkurwiło mnie jeszcze bardziej. Ta cała sytuacja mnie wkurwiała. On był po prostu świrem. Inaczej określić tego nie mogłam. Kto normalny rzucał się na ludzi bez powodu? I to na oczach tylu ludzi? Przecież mógł mu co zrobić. Upadł na tyle szklanych rzeczy, iż na pewno się zranił. Nie to, że było mi go szkoda, bo naprawdę typa nie lubiłam, ale to Nate mógł mieć problemy. Nate i jego niemyślenie!

– Raczej powinnam zapytać, co ty tu robisz. – warknęłam, czym chyba zdenerwowałam go jeszcze bardziej, bo posłał mi niemalże śmiercionośne spojrzenie przez ramię.

– Nie powinno cię tu być. – syknął, na co przewróciłam oczami, bo to już od dawna na mnie nie działało.

– Jestem tu, bo jesteś jebanym idiotą i przyprawiłeś nas o zawał. – warknęłam, czując się coraz bardziej zmęczona. Dlaczego, do cholery, ten parking jest taki duży?! – Nie odbierałeś. Mia też nie. Luke dzwonił chyba do wszystkich, żeby was znaleźć, bo ty nie raczyłeś włączyć telefonu.

– Nie musieliście mnie szukać. – warknął.

W tym samym czasie podeszliśmy do Mii i Luke'a, którzy stali obok samochodu Parkera. Gdy tylko nas zobaczyli, na usta chłopaka wypłynął błogi uśmiech. Skinął w moją stronę, po czym popatrzył z rozdrażnieniem na niewzruszonego Nathaniela.

– Kiedyś cię zabiję. – warknął w jego stronę.

Chłopak jedynie przewrócił oczami, a następnie, nawet się z nami nie żegnając, ruszył w tylko sobie znaną stronę. Pokręciłam głową, z powątpieniem obserwując jego plecy. On był naprawdę nienormalny.

– Widzisz? – zapytał zadowolony Luke. – Mówiłem, że cię posłucha.

Tak. Oczywiście, kurwa.

***

Prawdę mówiąc, niezbyt wiele pamiętam z drogi do San Diego. Większą część przespałam, zważywszy na to, że wyjechaliśmy o siódmej, a ja nie spałam pół nocy. Jechałam w jednym samochodzie razem z Theo, który prowadził oraz z Chrisem. Przed nami jechała bordowa Mazda Mii oraz SUV Laury. Nie obyło się również bez czerwonego Mustanga, chociaż byłam pewna, że obrażony na cały świat właściciel nie pojedzie. Po dwóch godzinach jazdy staliśmy przed wysokim budynkiem. Ze zdenerwowaniem wpatrywałam się w jego szyld, czując coraz większe zdenerwowanie. Musiałam wytrzeć moje spocone dłonie w czarne jeansy, aby nieco je osuszyć. Chyba wszyscy wiedzieli, jak strasznie się stresowałam.

– Jeśli chcesz, możemy zostać na zewnątrz. – mruknęła Laura. Pokręciłam głową. – Może będziesz czuć się bardziej komfortowo.

– Nie. Wy też jesteście w to w jakimś stopniu zamieszani. Macie prawo wiedzieć.

– Czyli idziemy. – mruknął mój brat.

Przełknęłam ślinę, a następnie na miękkich nogach podążyłam za moim bratem. Przeszliśmy przez szklane drzwi, wchodząc do przestronnego pomieszczenia. Było tam przytulnie i miło, a w powietrzu roznosił się charakterystyczny zapach szpitala i starszych ludzi. Ściany były pokryte beżowym kolorem i wisiało na nich pełno amatorskich obrazów. Po lewej od nas znajdowała się recepcja, gdzie przy biurku siedziała starsza pani w białym kitlu. Rozejrzałam się dookoła. W środku było kilkoro seniorów. Niektórzy siedzieli na miękkich fotelach, a inni na swoich wózkach inwalidzkich. Dwie kobiety grały w szachy, a obok pewien starszy dziadek żwawo konwersował o czymś z jedną z pielęgniarek, która podlewała kwiatki. Wszystko wydawało się tam takie ciepłe i miłe. I może wychodziłam na okropną wnuczkę, ale nigdzie nie widziałam w tym Arabelli. Nie pasowała mi do tego otoczenia staruszków grających w bingo z tą swoją chłodną elegancją i sztywnymi manierami.

Przełknęłam ślinę, czując, że moment spotkania z nią był coraz bliżej. I stresowałam się tym nie tylko dlatego, że w końcu miałam dowiedzieć się prawdy. A przynajmniej spróbować się jej dowiedzieć. Stresowałam się, ponieważ od trzech lat nie widziałam mojej własnej babci. Od kiedy poinformowała ciotkę Louise, że chce iść do domu spokojnej starości akurat w San Diego, nasz kontakt nie był zbyt dobry. Już i tak po śmierci mamy i przeprowadzce do Maine to wszytko się ukróciło. Louise wściekła się, ponieważ z New Jersey do San Diego był kawał drogi, ale Arabella była nieustępliwa. Kiedyś razem z Theo śmialiśmy się, że specjalnie chciała znaleźć się jak najdalej od tych świrów. Moja rodzina nigdy nie była zbyt zżyta.

– O mój boże, jak ja nienawidzę takich miejsc. – burknął pod nosem Matt.

– Dlaczego? – zapytała Mia, patrząc kątem oka na chłopaka, który wzruszył ramionami, wsadzając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki.

– Śmierdzi tu moczem i starymi ludźmi. – odparł, krzywiąc się i powodując tym samym ciche parsknięcie Scotta. Laura na ten gest uderzyła go w ramię, karcąc go spojrzeniem.

– Kiedyś też będziesz stary. – mruknął mój brat, rozglądając się po wnętrzu budynku.

– Kurwa, chłopie, globalne ocieplenie wyrżnie nas przed czterdziestką. – rzucił jak gdyby nigdy nic, machając ręką. – Nie mamy się o co martwić.

Przewróciłam oczami na ich wymianę zdań, gdy nagle podeszła do nas jedna z pielęgniarek. Kobieta, która miała około pięćdziesięciu lat, uśmiechnęła się w nasza stronę. Miała na sobie kitel w kwiatki, a jej brązowe włosy zaczesane były w ciasnym koku.

– Dzień dobry. – przywitała się miłym głosem, który kojarzył mi się z głosem typowej cioci, która karmiła swoich chrześniaków cukierkami, kiedy rodzice nie patrzyli. – W czymś pomóc?

– Dzień dobry. – przywitałam się, ukrywając dłonie w rękawach mojej za dużej bluzy. – My przyszliśmy w odwiedziny do naszej babci. Arabella Clark. Jest tu od trzech lat.

– Em, wszyscy? – zapytała z lekkim powątpieniem, spoglądając kolejno na nasze twarze. Zacisnęłam usta w wąską linię i skinęłam głową, wymuszając lekki uśmiech.

– Jesteśmy dużą rodziną.

Kobieta nie skomentowała naszych słów, a jedynie skinęła głową. Zaprowadziła nas do rezerwacji, gdzie po kolei każdy z nas się wpisał się na listę. Trochę to trwało, ale w końcu nam się udało. Ostatni na liście był Nathaniel, na którego patrzyłam, gdy nachylał się nad blatem biurka. Zgrabnie podpisał się w wyznaczonym miejscu, a następnie odłożył długopis i wyprostował się. Odwrócił głowę w moja stronę, przyłapując mnie na tym, że się w niego wpatrywałam, jednak nie przeszkadzało mi to. Zaczynałam się coraz mocniej denerwować, a torebka zaczęła coraz bardziej ciążyć mi na ramieniu. Starałam się podnieść samą siebie na duchu, gdy Nate z uwagą mi się przyglądał, więc posłałam mu wymuszony uśmiech, mając nadzieję, że to kupi.

I coś mi się wydawało, że nie kupił.

– Wszystko okej? – zapytał cicho Mia, która pojawiła się obok mnie. Wszyscy szliśmy za pielęgniarką jednym z korytarzy. Mijaliśmy różne drzwi z numerkami oraz innych pacjentów i personel.

– Denerwuję się. – mruknęłam szczerze, wyłamując swoje palce, aby jakoś się uspokoić. – Co, jeśli nic nam nie powie?

– Będzie dobrze. – zapewniła mnie.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego kątem oka spojrzałam na chłopaka, który szedł obok mnie. Nathaniel z mocą zaciskał swoją szczękę, wpatrując się przed siebie. On również nie wiedział. Nikt z nas nie wiedział. Nie mieliśmy pewności, że Arabella zna odpowiedzi na pytania, które chcemy jej zadać. Miałam jedynie taką nadzieję. W końcu pielęgniarka zatrzymała się przed jasnymi drzwiami na końcu korytarza. Z przestrachem wpatrywałam się w złoty numerek na drewnianej płycie. Zblokowałam spojrzenie z Theo, który skinął głową, gdy kobieta otworzyła drzwi. Powolnie zaczęła je uchylać, a mi się wydawało, że proces ten trwał latami. Jakby z każdym kolejnym centymetrem zabierano mi coraz więcej powietrza. W końcu kobieta weszła do środka, a ja z napięciem wpatrywałam się w jej plecy.

– Arabello, ktoś przyszedł cię odwiedzić. – powiedziała miło, a następnie otworzyła szerzej drzwi, aby nas wpuścić.

Theo spojrzał na mnie ponaglająco. To my byliśmy jej wnukami, więc to my powinniśmy wejść pierwsi. Ostatni raz popatrzyłam na poważnego Nathaniela, który skinął głową. Już czas. Sprawnie przecisnęłam się pomiędzy resztą, a następnie weszłam do stanęłam obok Theo. Serce waliło mi jak młotem i wydawało mi się, że słyszał to każdy w pomieszczeniu. Zagryzłam wnętrze policzka, a następnie postawiłam niepewny krok w głąb pomieszczenia. Pokój był duży, ale za to bardzo przytulny. Ściany tak jak w recepcji miały kolor beżowy. Okna przysłaniały białe firanki, które przepuszczały trochę promieni słonecznych. Pod jedną ze ścian stało średnich rozmiarów, zaścielone łóżko, a obok niego mała szafka nocna. Po lewej stronie znajdowały się drzwi, które zapewne prowadziły do łazienki. Oprócz tego w pomieszczeniu stała jeszcze nieduża szafa i duży fotel wraz ze stolikiem, na którym stał mały, stary telewizor.

A potem ujrzałam ją.

Siedziała na łóżku tyłem do drzwi. Była lekko zgarbiona i wydawała mi się nieco mniejsza, niż wtedy, gdy ostatni raz ją widziałam. Siwe kosmyki jak zawsze splecione miała w idealnie zaczesany kok, z którego nie wystawał żaden włosek. Ubrana w swoją czarną garsonkę lekko się garbiła, nawet nie zwracając uwagi na to, że ktoś wszedł do pomieszczeniu. Ponownie tego dnia przez stres poczułam żółć w gardle. To się naprawdę działo.

– Twoi wnukowie. – powiedziała pielęgniarka. I dopiero to spowodowało, że staruszka lekko drgnęła.

Uważnie patrzyłam, jak kobieta delikatnie się prostuje. Powolnie przekręciła głowę, przez co ujrzałam kawałek jej profilu. Chwilę tak siedziała, myśląc Bóg wie o czym, aż w końcu cicho westchnęła. Na ten znany mi dźwięk, ciarki przebiegły po mojej skórze. Z przerażeniem patrzyłam, jak staruszka łapie za swoją laskę, która stała oparta o szafkę nocną. Jej niemal biała dłoń z wieloma widocznymi żyłami trzęsła się, ale mimo tego sprawnie ją chwyciła, po czym wstała z łóżka. Chwilę tak stała, jedynie oddychając, aż w końcu spokojnie odwróciła się w naszą stronę.

Sparaliżowało mnie, kiedy ujrzałam jej bladą twarz. I choć w Arabelli Clark konkurencję miałby sam Szatan i ją dopadł czas. Wyglądała dużo słabiej, niż przed trzema laty. Jej policzki były bardziej zapadnięte, a pod oczami utworzyły się większe zasinienia, które upiornie kontrastowały z jej trupiobladą skórą. Niebieskie żyłki odznaczały się na jej czole oraz szyi, gdzie miała więcej zmarszczek. Jednak to, co pozostawało w niej niezmienne od lat, to te oczy. Przerażająco zimne, niebieskie oczy, które w tamtej chwili obserwowały mnie z chłodem i tym znajomym sprytnym błyskiem. I choć wiek odcisnął na niej piętną, wciąż prezentowała się w tak nienaganny sposób. Idealnie i wyrafinowanie, jakby była stworzona do tego, aby pokazywać innym, jak wygląda klasa. Jej czarna garsonka nie miała żadnego zagięcia, długa spódnica jak zawsze odsłaniała jedynie wypolerowane buty, a czarna laska w jej dłoni nie miała żadnego zadrapania.

Arabella Clark bez wątpienia była osobą, która przerażała.

– Witaj, babciu. – powiedział zdenerwowanym głosem Theo. Ja natomiast tylko przełknęłam ślinę, nie potrafiąc się poruszyć. Z całej siły zaciskałam swoje palce na pasku torebki, marząc o tym, aby ten koszmar się wreszcie skończył.

– Victoria. Theodor. – rzuciła zachrypniętym, ale nadal potężnym głosem. – Możesz nas zostawić. – powiedziała w stronę pielęgniarki, która skinęła głową. Wyszła z pomieszczenia, zostawiając otwarte drzwi. Reszta nadal czekała na korytarzu. Babcia, widząc to, zmarszczyła delikatnie brwi, a następnie stuknęła laską w podłogę. – Wasi przyjaciele mogą wejść.

Przyjaciele.

Theo skinął i spojrzał na resztę. I chyba oni też czuli ten respekt, jaki wzbudzała kobieta, bo gdy wchodzili do środka, pierwszy raz widziałam ich takich zestresowanych. Wszyscy grzecznie się przywitali, a moja babcia z kamienną miną obserwowała ich twarze, analizując każdy ruch. Komizm tej sytuacji był ogromny. To, jak rozpierzchli się za nami, aby nie ściągać na siebie jej uwagi. Wiedziałam, że mogło ich tam nie być, ale chciałam, żeby mi towarzyszyli. Z nimi czułam się pewniej, a w pewien sposób, niektóre sprawy dotyczyły także ich. To w końcu przez moją rodzinę wydarzyło się im tyle złego. Mieli prawo znać prawdę.

Jako ostatni do pokoju wszedł Nathaniel. I to właśnie on przykuł największą uwagę mojej babci. Kiedy na innych tylko spojrzała, jego uważnie taksowała swoim wzrokiem. Chłopak zamknął drzwi i odwrócił się w jej stronę, splatając dłonie przed sobą. Odwzajemnił spojrzenie mojej babki i w tamtym momencie wydawało mi się, że pośrodku pokoju dwie góry lodowe właśnie się o siebie zderzyły. Lodowate tęczówki Arabelli z mocą wpatrywały się w puste oczy chłopaka. Jako jedyny nie pokazywał swojego zestresowania, ale czułam to, jak spięty był.

W końcu mój brat cicho odchrząknął, ponieważ atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.

– Wiemy, że nasza wizyta mogła cię zaskoczyć...

– Nie zaskoczyła. – przerwała mu wprost kobieta, wciąż obserwując Nathaniela. – Wiem, po co tu jesteście.

Z zaskoczeniem zmarszczyłam brwi, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Czyżby Arabella dobrowolnie chciała wszystko nam wyjaśnić? A może całkowicie się myliła? Zaczęła mnie nieco frustrować ta tajemniczość. Zadarła hardo głowę, a jej kamienna twarz delikatnie drgnęła. Wydawało mi się, że w tamtej chwili widziała tylko Nate'a. Nie miałam pojęcia, czemu tak się mu przyglądała, bo nawet go nie znała. Ale wciąż patrzyła. Nie wiem, ile to trwało. Podziwiałam Sheya, że potrafił wytrzymać siłę tego ciężkiego spojrzenia. Nikt nie odważył się jej przerwać. Po kilku kolejnych sekundach kobieta w końcu głośno westchnęła, dając oznaki życia. Pokręciła delikatnie głową.

– Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec.

Z szokiem na nią spojrzałam, gdy ta zwróciła się do chłopaka. Skąd ona...

– Znała pani mojego ojca? – zapytał cicho Nate, na co Arabella uniosła kąciki wąskich ust w cierpki sposób.

– Ja go wychowałam. Jak własnego syna.

I wtedy wiedziałam, że nie ma odwrotu.

– Wytłumacz to. – powiedziałam w końcu niemal łamiącym się głosem. Tak bardzo chciałam znać prawdę. – Wytłumacz to wszystko. Dlaczego całe życie kłamaliście? Dlaczego nigdy nie powiedzieliście prawdy?

Kobieta spojrzała na mnie z chłodem w jasnych tęczówkach, a następnie cicho westchnęła.

– Wasi rodzice nigdy tego nie chcieli. – zaczęła w końcu, podchodząc do fotela w kącie pokoju. – Woleli ukrywać prawdę, abyście nie musieli zaprzątać sobie tym głowy. Uważali, że to tylko niepotrzebnie namąci wam w głowach. – kontynuowała. Z gracją usiadła na fotelu, odkładając laskę na bok. – Uważali, że nie odkryjecie prawdy, ale od zawsze im powtarzałam, że prędzej czy później to się stanie. Prawdę mówiąc, spodziewałam się waszej wizyty. Dlatego nie jestem zaskoczona. Nie interesuje mnie to, skąd wiecie. Zastanawiam się tylko, ile się dowiedzieliście.

– Wiele. – odparł Theo.

– Joseline nie była naszą biologiczną matką. – powiedziałam nagle, znów zwracając na siebie jej uwagę.

Bez słowa podeszłam do jej łóżka, a następnie zaczęłam wyciągać wszystkie przedmioty z torebki. Bez słowa rzuciłam na materac pierścień i list, który dostaliśmy na urodziny oraz kilka zdjęć mamy i jej naszyjnik. Bella patrzyła na to z beznamiętną miną, choć jej oczy lekko błysnęły, co oznaczało, że znała te rzeczy. Kobieta przez dłuższą chwilę jedynie na nie patrzyła, a następnie spojrzała na mnie. Z poważną miną wpatrywałam się w jej niebieskie oczy, ponieważ tego już było za wiele. Chciałam znać odpowiedzi. Wiedzieć, co się stało. Znać prawdę o mojej rodzinie, a nie jakieś durne, zmyślone historyjki.

– Wytłumacz wszystko. Mam dosyć kłamstw.

W końcu przełknęła ślinę, z powagą splatając swoje dłonie i kiwając głową.

Historia się rozpoczęła.

– Nasza rodzina wywodzi się z arystokracji. Nigdy mi niczego nie brakowało. – zaczęła. – Dobrze wiecie, że urodziłam się i spełniłam dzieciństwo w Rosji. W Moskwie. Od małego wpajano mi, że musimy trzymać się tylko z tymi, którzy są warci naszej uwagi. Moja mama była tradycjonalistką. Od kiedy tylko pamiętam przygotowywała mnie do zamążpójścia. Tłumaczyła, jak być dobrą panią domu i idealną żoną. Moje małżeństwo było zaaranżowane, a swojego przyszłego męża pierwszy raz spotkałam w dzień naszych zaręczyn. Miałam jedynie szesnaście lat, a on ponad trzydzieści. To był dobry człowiek, ale nie kochałam go. – mruknęła i choć nie chciała dać tego po sobie poznać, widziałam, jak wiele ją to kosztowało. – Zgadzałam się na wszystko, co powiedzieli rodzice, aż w końcu... spotkałam jego.

– Kogo? – zapytałam.

I wtedy pierwszy raz od tak dawna, wąskie wargi wygięły się w lekkim uśmiechu nostalgii.

– Waszego dziadka. – odparła. – William był Amerykaninem, który zaczął pracę w naszej posiadłości. Był pomocnikiem ogrodnika. Pierwszy raz spotkałam go w 1951 roku. Miał wtedy osiemnaście lat i słabo mówił po rosyjsku. Nie będę wam opowiadać tej historii, bo ona nie jest istotna, ale zakochałam się. – westchnęła ciężko. – Gdy moi rodzice się dowiedzieli, wpadli w szał. Wyrzucili Williama, a mi kazali zapomnieć, że kiedykolwiek istniał ktoś taki. Jednak nie potrafiłam, więc żeby to jakoś z siebie wydusić, każdego pierwszego dnia miesiąca pisałam do niego list. Oczywiście ich nie wysyłałam, ponieważ nie znałam jego adresu. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle żył. Wyrzucałam w nich, jak bardzo nienawidziłam tego miasta i ludzi w nich. Jak bardzo nienawidziłam moich rodziców i tego, że nie pozwalali mi z nim być. – kobieta zrobiła krótką pauzę, spoglądając na kopertę na łóżku. – Listów było siedem. Siedem miesięcy bez miłości mojego życia. Wszyscy w domu żyli przygotowaniami do mojego ślubu, ale ja potrafiłam myśleć jedynie o nim.

I w tamtym momencie pierwszy raz od zawsze poczułam tak ogromny żal względem niej. Od zawsze wiedziałam, że była oschła i nie lubiła mówić o uczuciach, ale nigdy nie sądziłam, że kryła się za tym taka historia.

– Aż w końcu pewnej nocy zjawił się w moim pokoju i zaproponował ucieczkę. – westchnęła, wyglądając za okno. – A ja się zgodziłam. Bez zawahania. Chociaż nie miałam pojęcia, co dalej, ani czy to wszystko na sens. Ale zbyt mocno go kochałam, żeby go zostawić. – szepnęła. – Dużo podróżowaliśmy. Zwiedziliśmy wiele krajów Europy, podróżując za pieniądze z kosztowności, które wyniosłam z domu. Przeżyliśmy piękne chwile, ale chcieliśmy założyć rodzinę, więc postanowiliśmy osiedlić się na stałe w Ameryce. William miał tam rodzinę, więc było łatwiej. Takim oto sposobem zamieszkaliśmy w Culver City. Wzięliśmy ślub, oboje znaleźliśmy stałą pracę, a kilka lat później urodziło się nasze pierwsze dziecko – Garfield. – kontynuowała. – Od zawsze chcieliśmy mieć dwójkę dzieci, więc nie musieliśmy długo czekać, nim na świecie zjawiła się wasza matka. Los jednak znów nas zaskoczył i po ponad dziesięciu latach urodziło nam się trzecie dziecko. Dziewczynka, którą nazwaliśmy Giselle.

Giselle. Ciotka, o której mama nigdy nie mówiła zbyt wiele. Jedynie to, że była egocentryczna i nigdy nie patrzyła na nic innego, niż czubek własnego nosa. Lata wcześniej uciekła z domu i wyjechała do Europy, całkowicie odcinając się od rodziny. Nigdy nie widziałam chociażby jej zdjęcia, ponieważ moja mama od początku mówiła, że ona nie była tego warta. A ja nigdy nie drążyłam.

– Pewnego dnia, gdy Joseline miała dziewięć lat i bawiła się na podwórku przed domem, podszedł do niej pewien chłopiec. – powiedziała cicho. – Był nieco starszy od niej i chciał pograć z nią w piłkę. Mieszkał niedaleko, a jego rodzice byli bardzo szanowani. Joseline od razu się zgodziła, więc razem zagrali i... tak już zostało.

– To był... – zaczęłam z szokiem.

– Brad Shey. – dokończyła za mnie, a następnie spojrzała na Nathaniela. – Twój ojciec.

O mój Boże.

– Oni byli przyjaciółmi. – wyszeptałam.

– Najlepszymi. – odezwała się z powagą. – Od tamtej pory wszystko robili razem. Gdzie było jedno, tam też musiało pałętać się drugie. Jedno wpadało w kłopoty, drugie chciało pomóc, a kończyło się tak, że to ja musiałam wyciągać ich z tego oboje. – mruknęła, a na jej wargach znów zamajaczył cień uśmiechu. – Brad spędzał u nas czas praktycznie bez przerwy. Nigdy nie miałam mu tego za złe. Jego rodzice w ogóle się nim nie przejmowali, ponieważ byli zbyt zajęci sobą. A ja go kochałam. Jak własnego syna. Jadał z nami obiady i kolacje, często u nas nocował. Zdarzało się tak, że czasami to ja odbierałam go ze szkoły. Należał do rodziny.

Zszokowana zerknęłam na Nathaniela, który wpatrywał się w moją babcię z pustą miną. Nie miałam pojęcia, jak na to zareagować. Przecież moja mama tak bardzo nienawidziła tej rodziny. Od zawsze kazała trzymać mi się od nich z daleka, a po dwudziestu latach dowiaduję się, że tak naprawdę w przeszłości przyjaźniła się z jednym z jej członków? O mój Boże.

– Tak razem dorastali. – znów się odezwała. – Mieli swoją grupkę znajomych. Wszędzie ich było pełno i często rozrabiali, ale to były dobre dzieciaki. Wujek Garfield od zawsze był nieco inny. Był starszy od reszty, więc miał swoich znajomych. Jednak Giselle... ona często się z nimi spotykała. Była ponad dziesięć lat młodsza od Joseline i ta często się nią zajmowała. Bardzo się dogadywały. Nigdy nie sprawiały mi kłopotu.

Znów zrobiła krótką przerwę.

– W tym samym czasie Brad poznał swoją przyszłą żonę – Lily. – na dźwięk imienia matki Sheya, poczułam, jak oddech grzęźnie mi w gardle. – Oczywiście najpierw musiał przedstawić ją Joseline. Byli ze sobą tak blisko, że musieli mieć nawzajem swoją aprobatę nawet, jeżeli chodziło o wybory sercowe. – zaśmiała się cicho. – Joseline ją pokochała i nie dziwiłam się. Lily była cudowną osobą. Nie minęły trzy miesiące, a się jej oświadczył. Oczywiście oświadczyny przyjęła, a Joseline zorganizowała im przepiękny ślub. Potem Lily zaszła w swoją pierwszą ciążę i urodziła dziewczynkę. Gabrielle.

Po tych słowach spojrzała na Nathaniela, który z kamienną miną stał w miejscu, wpatrując się pusto w moją babcię.

– Wiesz, kto był matką chrzestną twojej siostry? – zapytała.

– Jakaś kuzynka mojej mamy. – odpowiedział, na co Arabella pokręciła głową.

– Nie. – zaprzeczyła. – Matką chrzestną twojej siostry była Joseline.

O mój Boże. Nie. Nie, to się nie działo naprawdę. Nie. Oni wszyscy nie mogli aż tak kłamać. To nie było możliwe. Po słowach Belli, twarz Nathaniela skamieniała, dokładnie tak, jak on cały. Atmosfera była już tak napięta, iż ledwo mogłam oddychać, a co jakiś czas oblewał mnie zimny pot. Wszyscy w szoku wpatrywali się w staruszkę.

– Joseline poznała chłopaka, w którym zakochała się do szaleństwa. Waszego ojca. – mruknęła, spoglądając na mnie i Theo. – Jego rodzina nie bardzo ją akceptowała. Mieszkali w Brazylii, a Alexander chodził tu do szkoły. Jednak to im nie przeszkadzało, aby być razem. Wszyscy się przyjaźnili i było cudownie. Czas mijał, a na świecie pojawiło się drugie dziecko rodziny Shey. Nathaniel. – przełknęłam ślinę, gdy Arabella wymówiła jego imię. – Śliczny, mały chłopczyk, który był oczkiem w głowie dosłownie wszystkich.

I właśnie wtedy, jej twarz lekko spochmurniała, a usta opuścił uśmiech nostalgii. Znów przypominała wyrafinowaną, zimną damę bez krzty emocji.

– Moje dzieci nigdy nie sprawiały mi kłopotu, aż do pewnego momentu... – kobieta przełknęła ciężko ślinę, patrząc na swoją obrączkę. – Gdy Giselle miała siedemnaście lat, zaczęła się dziwnie zachowywać. Coraz rzadziej spotykała się z Joseline i resztą. Stała się markotna i często wymykała się z domu. Na początku myślałam, że to tylko nastoletni bunt, ale niestety tak nie było. Wmawiałam sobie, że zaraz jej przejdzie. Coraz częściej kłóciła się z rodzeństwem i z nami. William się wściekał. Nigdy nie była tak bardzo nieposłuszna. Nie miałam pojęcia, co w nią wstąpiło. Nikt nie miał, aż pewnego dnia...

Kobieta przymknęła powieki, kręcąc delikatnie głową.

– Aż pewnego dnia przyszła do domu z pozytywnym testem ciążowym.

Nie. Nie, nie, nie. Nie!

– Nigdy nie słyszałam, aby tak głośno płakała. Miała niecałe siedemnaście lat. Nie mieliśmy pojęcia, co się działo. Giselle nigdy nie miała chłopaka, a tu nagle niezaplanowana ciąża. Aby się upewnić, poszliśmy do zaufanego lekarza. Potwierdził, że to drugi tydzień. Byłam wściekła. Tak cholernie wściekła. Chciałam wyjaśnień. Giselle długo nie chciała powiedzieć, kto jest ojcem, aż w końcu pękła. – westchnęła. – Poznała go na dwa miesiące wcześniej, gdy zjawił się w mieście. Nie był tamtejszy. Pochodził z Włoch. Był dużo starszy od niej, bo miał trzydzieści dwa lata. To przez niego zaczęła się tak buntować. I najśmieszniejsze było w tym to, że tak bardzo zarzekała się, że go kocha, a znała tylko jego imię i nazwisko.

Kobieta znów spojrzała na przedmioty leżące na jej łóżku.

– Emiliano Mantoveni. – splunęła niczym najgorszą obelgę. – Syn najbardziej wpływowego człowieka w świecie mafijnym w całych Włoszech.

Ukryłam twarz w drżących dłoniach, kiedy z każdą sekundą sens jej słów coraz bardziej dochodził do jej głowy.

– Obiecywał jej złote góry, ale jak dowiedział się o ciąży to szybko umył ręce, a Giselle została sama. – kontynuowała. – Nie wiedzieliśmy, co robić. Giselle była za młoda na bycie matką. Była zbyt niedojrzała i egoistyczna. Martwiła się tylko o siebie. To były lata dziewięćdziesiąte. Nie chcieliśmy, aby wszyscy się dowiedzieli. Wtedy wraz z Williamem uważałam, że będzie to dyshonor dla całej rodziny. – pokręciła głową. – Więc Joseline wpadła na pewien pomysł. Zaproponowała, że to ona powie, iż jest w ciąży. Z całej siły starała się chronić rodzinę. To był niesamowity gest odwagi z jej strony. Wszyscy się na to zgodziliśmy. Wasza matka dała Alexandrowi wybór. Tak, byli razem, ale nie było to tak poważne, aby planować ślub. Ten jednak się zgodził, mimo że wcale nie musiał. Nie chciał zostawiać waszej mamy. Całą ceremonię załatwiliśmy w tydzień. W tym samym czasie rozpowiedzieliśmy, że Giselle wyjechała do szkoły z internatem, choć tak naprawdę cały czas była w domu. Nigdzie nie mogła wychodzić, aby nikt jej nie zobaczył, ponieważ brzuch stawał się coraz bardziej widoczny.

To dlatego mama nigdy nie była zła na tatę, że odszedł. Bo to on jej pomógł.

– Potem było już z górki. – dodała po chwili. – Każdy w okolicy wiedział już o tym, że Joseline jest w ciąży. Aby to wszystko ukryć, powiedzieliśmy, że jest bardzo chora i nie może wychodzić z domu, aby nie zagrażać życiu dziecka. Wszystkie kontakty ograniczyliśmy do minimum. W domu przebywały tylko zaufane osoby i lekarze. Oczywiście Brad i Lily wiedzieli o wszystkim i stale pomagali. Potem pojawił się jednak pewien problem. Właściwie dwa. Pierwszym był fakt, że Giselle spodziewała się bliźniaków, a drugim to, że wasza matka musiała pojechać na pewne spotkanie na uniwersytecie w stanie Kolorado i akurat przypadło to w dzień porodu. Nie mogła zrezygnować, więc pojechała tam razem z Lily i Bradem. W tym samym czasie Giselle urodziła w domu, a na świat przyszliście... wy.

Spojrzałam zblazowanym wzrokiem na Theo. Zastanawiałam się, czy jeszcze aby na pewno tkwiłam z nimi w tym pokoju. Wydawało mi się, że nie byłam już właścicielem własnego ciała. Jakby ktoś mnie z niego wyrwał i przeniósł do własnej rzeczywistości. Każde kolejne słowo było jak sztylet prosto w sam środek serca. To już nie bolało. Ja już nic nie czułam.

– Wasza matka wróciła do domu. Dzięki znajomościom i pieniądzom sfałszowaliśmy akty urodzenia. Oficjalnie to Joseline była matką, a Alexander ojcem. – mruknęła. – Byłam zła na Giselle. Byłam cholernie, ale nigdy nie chciałam, aby czuła się niekochana. To nie była jej wina, a po prostu zaufała złemu człowiekowi. Myślałam, że już po tym wszystko się ułoży, ale tak nie było. Trzy dni po porodzie po prostu zniknęła. Gdy rano weszłam do jej sypialni, jej już nie było. Jej i jej rzeczy. Od tamtej pory nigdy jej już nie widziałam. Nie kontaktowała się z nami. Szukaliśmy jej, ale jak kamień w wodę. I po tym wszystkim, zostawiła po sobie tylko kartkę. Kartkę z jednym zdaniem.

Arabella znów na mnie spojrzała, a w jej oczach widziałam ból.

Dziewczynkę nazwijcie Victoria.

Kobieta znów się odwróciła, a jej wzrok padł na kogoś za mną. Jednak ja już nie skupiałam na tym uwagi. Dla mnie już nic nie było istotne.

– Więc odpowiadając na wasze pytanie... Waszą biologiczną matką jest Giselle Clark, a ojcem Emiliano Mantoveni. I nikt na przestrzeni tych dwudziestu lat o tym nie wiedział. – wyrecytowała hardo. – Wasza matka kochała was od początku. Ojciec również. Razem wychowywali was na mądrych i dobrych ludzi. Wszystko było dobrze, ale znów los miał inne plany. Joseline zaczęła kłócić się z Bradem coraz częściej. Zaczynało się od głupstw, ale w Bradzie rosło to, czym chcieli zarazić go jego rodzice. Zachłanność, nienawiść, pogoń za pieniądzem. Stawał się coraz bardziej podobny do swojego ojca, aż w końcu... jedna kłótnia zakończyła wszystko. Nasze rodziny rozstały się w niezgodzie, a wasza matka poprzysięgła sobie, że żaden Shey więcej nie zakłóci spokoju w jej domu.

– Czyli, że... – zaczęłam słabym głosem.

Arabella spojrzała najpierw na mnie, a następnie na milczącego Nathaniela.

– Gdyby nie ta jedna kłótnia, zapewne wychowalibyście się na jednym podwórku.

Spuściłam wzrok na swoje drżące dłonie, a następnie przymknęłam powieki.

– Wszystko zaczęło się układać. Wy dorastaliście i mieliście spokojne dzieciństwo. – powiedziała z lekkim zmęczeniem. – Niestety to, co było między waszymi rodzicami zaczęło się rozpadać. Joseline nigdy nie miała Alexandrowi za złe tego, że odszedł. Poświęcił dla niej tak wiele, że była mu wdzięczna do końca życia. A potem... do waszej matki odezwał się wasz biologiczny ojciec.

– Miała z nim kontakt? – zapytał zszokowany Theo.

– Oczywiście. Odkąd skończyliście czternaście lat. – odparła. – Nie pochwalałam tego. Nienawidzę tego człowieka za to, że zniszczył naszą rodzinę. To było również powodem tego, że przestałam utrzymywać stały kontakt z waszą matką. Joseline natomiast uważała inaczej. Emiliano nigdy od was niczego nie chciał. Nie chciał was jej zabrać. Wydaje mi się, że w jego rodzinie nawet nikt o was nie wie. Może ruszyło go sumienie? Nie wiem, ale wiem, że stale pomagał Joseline. Choć pieniędzy nigdy naszej rodzinie nie brakowało, stale uzupełniał wasze konta bankowe. Spełniał każdą prośbę Joseline, jeśli czegoś potrzebowaliście. To on zapewnił wam gwarantowane miejsca na uniwersytecie. Starannie to ukrywali, aby nikt się nie dowiedział. Emiliano jest członkiem bardzo szanowanej włoskiej rodziny. Nie może narażać się przez to, iż ma nieślubne dzieci, ale wciąż chciał wam pomagać. I to właśnie przez to, Joseline naraziła się pewnym ludziom. Nie mam pojęcia komu, ale komuś, kto jest ściśle z tym związany.

– Te prezenty... – mruknął Theo, wskazując na przedmioty na łóżku.

– Tak, są od niego. Sygnet dla ciebie Theodorze, a wisiorek dla twojej siostry.

Veni, vidi, vici... – szepnęłam.

Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. – przetłumaczyła. – Hasło jego rodziny.

Pokręciłam głową. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że moje całe pierdolone życie było po prostu kłamstwem. Dwadzieścia dwa lata.

– Teraz już znacie prawdę.

***

Hejka!

Ostatni rozdział był taki natoriowy, ten wyjaśniający, to może w następnym zrobimy jakiś mix, co?

Kocham i do następnego xx

tt: #pizgaczhell

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top