13. A ty wierzysz?
Westchnęłam, wyrywając kolejne źdźbło wysokiej trawy, która rosła obok ganku mojego domu. Po raz kolejny tego wieczora, zaczęłam się nim bawić, łamiąc je i wyginając na różne strony. Kiedy po krótkiej chwili zrobiło się wiotkie i poszarpane, z niezadowoleniem odrzuciłam je na bok, a zmaltretowany chwast dołączył do wysokiej kupki , na której leżała trawa, którą bawiłam się wcześniej. Bez zastanowienia wyrywałam kolejne ziele, ponawiając cały proces, który trwał już od dobrych czterdziestu minut. Byłam niemal pewna, że gdybym posiedziała tam jeszcze trochę, z nudów wyrywałabym ręcznie całą trawę, która obrosła wokół budynku podczas naszej nieobecności.
Z cichym jękiem poprawiłam się na swoim miejscu, czując, jak moje plecy i pośladki trochę zdrętwiały. Podparłam się o drewnianą podłogę ganku, na której siedziałam, a następnie wyprostowałam swoje nogi, wygodniej opierając się plecami o jedną z belek podtrzymujących zadaszenie. Westchnęłam, krzyżując nogi w kostkach. Odrzuciłam źdźbło trawy na bok i zamiast wyrwać kolejne, skrzyżowałam ręce na piersi. Moje stopy lekko podrygiwały, gdy uniosłam głowę, spoglądając na wielkiego miśka, który siedział naprzeciw mnie, opierając się o drugą belkę. Zwęziłam oczy, w ciszy patrząc w czarne, puste oczy.
– Nie wiem, jak tobie, ale mnie zaczyna się robić trochę zimno. – mruknęłam cicho, a mój głos wypełnił ciszę wokół nas. Rozejrzałam się po raz milionowy tego wieczora, zagryzając wnętrze policzka. – Tak, wiem. Tobie pewnie nie jest. W końcu masz futro. – mamrotałam, mocniej opatulając się swoją żółtą bluzą. – Ale ja futra nie mam. Kiedy on, do cholery, tu przyjdzie? Miał być dwadzieścia minut temu! – zawołałam rozzłoszczona, znów spoglądając na w Clyde'a. Przewróciłam oczami. – Tak, wiem, że to moja wina, bo zapomniałam kluczy, ale wciąż.
I kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że czekałam na odpowiedź od pieprzonego miśka, z kamienną miną zawiesiłam swój wzrok na czarnych, szklanych oczach maskotki.
– A teraz gadam do zabawki. – stwierdziłam fakt, kiwając delikatnie głową. – Cudownie.
Przewróciłam oczami na samą siebie, przymykając powieki i odchylając głowę. Od ponad czterdziestu minut siedziałam na ganku przed swoim domem, czekając na mojego brata, który był na festynie. Nie miałam pojęcia, co siedziało w mojej głowie, kiedy wychodziłam z domu prawie trzy godziny wcześniej bez kluczy, twierdząc, że nie będę ich potrzebować, ale na pewno nic mądrego. Kiedy tylko wróciłam i zdałam sobie z tego sprawę od razu zadzwoniłam do Theodora, który powiadomił mnie, że będzie za dwadzieścia minut, bo i tak chciał już wracać. Tylko do jego dwudziestu minut dołożyło się kolejne dwadzieścia, a mój tyłek zaczynał boleć. Na domiar złego, mój telefon się rozładował, więc nie miałam możliwości pograć w sudoku. Pozostało mi tylko gadanie do zabawki i wyrywanie trawy.
Otworzyłam oczy, spoglądając w lewo na pustą ulicę. Latarnie uliczne zaczynały powoli gasnąć, pozostawiając wszystko w ciemnościach. W niektórych domach świeciły się światła, ale większość była pusta i cicha. Zapewne większość sąsiadów przebywało aktualnie festynie, który z założenia miał trwać do białego rana. Ciszę przerywało jedynie szczekanie psów i cykanie świerszczy, co było odprężające, ale i tak chciałam już do środka. Zadarłam głowę, patrząc na niebo, na którym również było mniej gwiazd niż zazwyczaj. Chmury przysłaniały księżyc, przez co było jeszcze ciemniej, a z minuty na minutę zaczynało robić się coraz zimniej. Moje szczęście.
Powróciłam do poprzedniej pozycji, mimochodem spoglądając na Clyde'a, który nadal nie zmienił swojej pozycji. No zadziwiające. Zawiesiłam swoje spojrzenie na wielkim futrzaku, którego niespodziewanie dostałam. Uniosłam lekko kącik ust, a po chwili moje usta wygięły się w samoistnym uśmiechu. Naprawdę chciałam go powtrzymać, ale nie potrafiłam. Zagryzłam dolną wargę, opierając głowę o drewnianą belkę za mną.
To był miły prezent. Cały ten wieczór był miły, chociaż lekko niespodziewany. Jadąc do mieszkania Nathaniela nawet nie myślałam o tym, że wylądujemy razem na festynie Culver City, który na dodatek odbywał się w dniu jego urodzin. To wszystko było nieoczekiwane. Zaczynając od jego bezczelnego zamknięcia mi drzwi przed nosem, a kończąc na naszym pojedynku strzelniczym na jednym ze straganów. Jednak nie mogłam narzekać. Naprawdę nie mogłam narzekać, ponieważ było naprawdę przyjemnie i... miło. Chociaż musiałam uciec się do perfidnego szantażu. Parsknęłam cicho pod nosem, kiedy przypomniałam sobie moje perfidne zagranie z jego konsolą. Byłam masochistką, ponieważ takie pogrywanie z Sheyem było skrajną głupotą. I wiedział to każdy, kto znał jego gwałtowny temperament i porywczość.
Westchnęłam, kręcąc delikatnie głową. Nawet nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, aby wyszedł z tego mieszkania. Cóż, może dlatego, że właśnie rozstał się ze swoją narzeczoną, a to miejsce było pełne wspomnień? Może po prostu chciałam go lekko rozerwać, by nie był tak smutny? Myślałam o tym już trochę i nadal nie potrafiłam na to jednoznacznie odpowiedzieć, ale nie zawracałam sobie tym głowy. Liczyło się tylko to, że chyba było mu trochę lżej. Tak wyglądał, ale nie byłam pewna na sto procent. W końcu miałam do czynienia z Nathanielem Gabrielem Sheyem. Fizyka kwantowa wydawała się przy nim miłą krzyżówką. Jednak chociaż musiałam się nagimnastykować i pogłowić, byłam zadowolona z efektów. W końcu ujrzałam jego uśmiech. To było wystraczającą nagrodą. I nie miałam pojęcia, dlaczego wywoływało to we mnie tak dziwnie emocje.
Ale w końcu był moim dawnym znajomym, prawda? Po prostu się martwiłam, że był smutny. Poza tym, miał walkę. Musiał być skupiony. Tak. Zapewne tylko dlatego.
Pokręciłam głową, czując lekkie rozdrażnienie na swoje myśli. To był tylko jeden wieczór, a ja chciałam pomóc. I może nawet trochę mi się to udało. Priorytetem była jego walka z Patrickiem, a Nate musiał być skupiony, by nic poważnego mu się nie stało. Spędziliśmy miło czas, zjedliśmy dobre jedzenie, a na koniec odwiózł mnie do domu. Clyde'a dostałam tylko dlatego, że sama wygrałam mu Bonnie, ponieważ miał urodziny, a Nate nie lubił być dłużny. Aktualnie zapewne sam był w swoim mieszkaniu i kładł się spać. Może i już spał. Było miło. Koniec historii. Więc dlaczego, do cholery, cały czas o tym myślałam?
Cześć, Clark.
I miałam swoją odpowiedź.
Nie zdążyłam głębiej nad tym pomyśleć, ponieważ mój wzrok padł na pewnego bruneta, który szedł chodnikiem. Jęknęłam z ulgą, kiedy dostrzegłam mojego brata, który zbliżał się do naszego domu. Uważnie go obserwowałam, gdy szybko przemierzał kolejne metry. Głowę miał lekko zwieszoną, a dłonie schowane w kieszeniach czarnych jeansów. Kiedy wszedł na nasz podjazd w końcu uniósł wzrok, spoglądając na mnie z opóźnionym refleksem. Z niewzruszoną miną czekałam na swoim miejscu, aż podejdzie bliżej. Zatrzymał się tuż przed stopniami werandy, obserwując mnie z góry, więc zadarłam głowę.
– Wygodnie ci się siedzi? – zapytał z lekkim przekąsem i chociaż było ciemno, widziałam, jak cwanie unosi kącik swoich ust. Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Wybornie. – odparłam, a następnie powróciłam do swojego stałego wyrazu twarzy. Theo przekręcił głowę, spoglądając krótko na miśka, a następnie znów na mnie.
– Przynajmniej miałaś towarzystwo. – dociął mi, ale naprawdę nie miałam siły tego komentować, więc tylko jęknęłam, wzdychając z politowaniem.
Niezgrabnie dźwignęłam się na nogi, przeciągając skostniałe ciało. Moja kość ogonowa była w tragicznym stanie. Theo zaczął otwierać drzwi domu, gdy ja powolnie podeszłam do Clyde'a i podniosłam go z podłogi. Musiałam uważnie go przytrzymać, aby mi nie wypadł, ponieważ maskotka była ogromna i utrudniała mi widoczność. W końcu jednak weszłam do ciepłego wnętrza budynku, czując ogromną ulgę. Nie ściągając butów, ruszyłam dalej korytarzem, co było lekko utrudnione przez ciemność, ale nawet po czterech latach miałam takie wyczucie tego domu, że przeszłam do samego salonu bez ani jednego uderzenia w mebel. Rzuciłam miśka na kanapę, a Theodor, który szedł za mną, zapalił światła. Pomieszczenie stało się bardziej widoczne, a ja pomrugałam oczami, aby przystosować się do jasności.
Theo nic nie powiedział, a jedynie skierował się do kuchni, więc ruszyłam za nim, obserwując jego plecy. Chłopak podszedł do lodówki, a następnie wyciągnął z niego jakiś gazowany napój. Usiadłam na swoim standardowym miejscu na wysokim stołku przy wyspie kuchennej. Panowała między nami kompletna cisza, a mój brat nadal odwrócony był do mnie tyłem, szperając po szafkach.
– Jak było na festynie? – zapytałam luźno, ponieważ czułam, że atmosfera między nami była jakaś dziwna. Sam Theo był dziwny. Wzruszył ramionami, a jego beżowy sweter lekko pozaginał się w niektórych miejscach.
– Okej. – odparł lakonicznie.
– Byli wszyscy? – ciągnęłam.
– Yhym. – mruknął, w końcu odwracając się przodem do mnie. Jednak nadal na mnie nie patrzył. Ustawił dwie szklanki na blacie wyspy, a następnie zaczął nalewać do niech napój, skupiając na tym zadaniu swoją uwagę jak i wzrok.
I już wtedy wiedziałam, że coś było nie tak. Theo nigdy do zbyt rozmownych nie należał, ale nie w takim sensie. Lekko mnie to zmartwiło, ponieważ widziałam, że był dziwnie przybity. Uważnie obserwowałam jego lekko napiętą twarz i to, jak unikał mojego wzroku. Pod jego oczami widniały delikatne sińce, a włosy były lekko roztrzepane od ciągłego ich przeczesywania. Zagryzłam wnętrze policzka, gdy odstawił plastikową butelkę, a następnie chwycił jedną ze szklanek i wyciągnął ją w moją stronę. Chwyciłam ją, oplatając naczynie jak i jego dłoń swoimi palcami. Nie zamierzałam tak łatwo odpuścić, więc kiedy chciał cofnąć rękę, zacisnęłam na niej mocniej swoją dłoń, uniemożliwiając mu to. I podziałało, ponieważ brunet w końcu uniósł na mnie swój wzrok. Uniosłam pytająco brew, skanując jego twarz.
– Co jest? – zapytałam zmartwiona.
Przez chwilę toczyliśmy niemą rozmowę na wzrok, a następnie Theo westchnął ciężko, zwieszając ociężale głowę. Puściłam w końcu jego dłoń, upijając łyk napoju ze szklanki, gdy chłopak oparł się płasko dłońmi o blat wyspy kuchennej, wlepiając w niego swój wzrok.
– Dlaczego wróciłeś na piechotę? – zapytałam. – Nie pojechałeś Mercedesem?
– Chciałem wypić, więc przyjechała po mnie Laura ze Scottem. – odparł cicho.
– Więc dlaczego cię nie odwieźli?
Theo nie odpowiedział od razu, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Widziałam, jak powolnie mrugał, a jego długie rzęsy rzucały cień na nieco za blade policzki. Coś go trapiło, a ja nienawidziłam widzieć go w takim staniu, ponieważ zbyt mocno go kochałam. Chłopak zdenerwowanym ruchem przejechał palcami po swoich włosach, zahaczając o nie lekko swoimi srebrnymi obrączkami, na co cicho zaklął pod nosem. Był dziwnie rozdygotany.
– Bo musiałem się... przejść. – wymamrotał, wracając do swojej wcześniejszej pozycji.
– Słuchaj, Theo. Nie będę wypytywać cię na siłę, ale jeśli chcesz pogadać, to jestem. – mruknęłam z bladym uśmiechem, na co uniósł swoją głowę, blokując ze mną spojrzenie. Jego mina była strapiona, ale sam zdobył się na lekkie uniesienie kącika ust. Chwilę milczeliśmy, aż w końcu odbił się od blatu wyspy i oparł się tyłem o zlew za nim.
– Po prostu... rozmawiałem z Jasmine.
Rozchyliłam nieco oczy, o mało nie oblewając się pitym napojem. Theo założył ręce na piersi, zagryzając w zdenerwowaniu dolną wargę. Odstawiłam szklankę na blat przede mną, starając się przetrawić te słowa. Och, to teraz przynajmniej znałam powód jego rozkojarzenia. Rozmowa ze swoją dawną miłością zaliczała się do zdecydowanie ciężkich przeżyć. Szczególnie, gdy nie straciło się do niej wszystkich uczuć, a mój brat nie stracił. I może nie mówił tego na głos, ale ja to wiedziałam. Bo gdyby nic do niej nie czuł, czy trzymałby w swoim pokoju w naszym mieszkaniu w Maine jej zdjęcie, do którego wzdychał za każdym razem, gdy był pijany?
– O. – wymsknęło mi się tylko tyle, ponieważ nie wiedziałam, co miałabym więcej powiedzieć. Theo westchnął.
– Po prostu spotkaliśmy się tam wszyscy. Nawet Cameron był. – mruknął, przełykając ślinę. – Tak, wiedziałem, że jest opcja, że ona też tam będzie, a potem ją zobaczyłem i... Było okej. To był przyjemny wieczór. Reszta dużo się śmiała i nie było między nami spięć, ale widziałem, jak smutna była. Prawie w ogóle się nie odzywała i zacząłem się zastanawiać, czy to nie z mojego powodu. Potem, nawet nie wiem jak, rozdzieliliśmy się. Scott poszedł gdzieś z Laurą i Mattem, a Chris i Cameron z Parkerem i Mią. A my zostaliśmy sami i... – zaciął się, uparcie wpatrując się w kuchenkę mikrofalową.
– I? – ciągnęłam.
– I na początku było tak dziwnie niezręcznie, ale potem... zaczęliśmy rozmawiać. O tym, co się u nas działo. I to było takie naturalne i proste, a potem ona się zaśmiała, a ja... – urwał, a ekspresja, jaka malowała się na jego twarzy, była zabijająca. Wyglądał jak wiosna, która budziła się do życia z każdym kolejnym liściem. Z każdym kolejnym wypuszczonym owocem.
Theo był wiosną, a Jasmine jego słońcem.
– Nadal coś do niej czujesz. – nawet nie zapytałam, a po prostu stwierdziłam. Takie były fakty. Theo nigdy nie wyleczył się z uczucia do Jasmine.
A po jej reakcjach coś czułam, że nie było to nieodwzajemnione.
– To głupota, co? – zaśmiał się, nawet nie zaprzeczając. – W końcu minęły cztery lata, a my niedługo i tak wyjedziemy. Nie powinienem zawracać sobie tym głowy, wiem. – mamrotał pod nosem, nerwowo zgarniając szklankę ze swoim napojem.
Poczułam, jak coś ściska się w moim wnętrzu. To był bolesny widok. Theo z nią nie skończył. Ona prawdopodobnie nie skończyła z nim, chociaż minęły pieprzone cztery lata. Była jego pierwszą miłością. Dziewczyną, której oddał swoje serce. I był z tego powodu nieszczęśliwy, bo wiedział, że jego życie toczyło się gdzieś indziej.
I to wszystko twoja wina, bo to z twojego powodu wyjechał.
– Theo... – zaczęłam, a mój głos lekko się załamał przez moje myśli. Chłopak jednak tego nie wyczuł, ponieważ machnął ręką, kończąc swoje picie.
– Nieważne. – uciął, podczas gdy ja przełknęłam nerwowo ślinę, spuszczając wzrok na swoje kolana. Zaczęłam bawić się swoimi palcami, wykręcając je niemal boleśnie, aby uciszyć kolejne słowa, które pojawiały się w mojej głowie. Bezskutecznie.
Wewnętrznie katowałam samą siebie tym, jak bardzo byłam okropna. Bo byłam. Nie zasługiwałam na niego. Nie zasługiwałam na nikogo. Byłam jedynie problemem, którego nie dało się rozwiązać. Mój oddech lekko przyspieszył, kiedy nie mogłam pozbyć się tych okropnych głosów, które cały czas krzyczały. Theo wyjechał przeze mnie i to przeze mnie rozstał się z Jasmine. I był nieszczęśliwy. Cholernie nieszczęśliwy, bo musiał zajmować się swoją popieprzoną siostrą zamiast zacząć żyć tak, jak na to zasługiwał. Erick również. Oni wszyscy. Wszystko zepsułam.
Zagryzłam wnętrze swojego policzka odrobinę za mocno, ponieważ poczułam stalowy posmak krwi. Skrzywiłam się lekko na ten ból, ale to pomogło, ponieważ czułam, jak moje zesztywniałe ciało lekko się rozluźnia. Nie mogłam sobie pozwolić na te myśli. Nie mogłam dopuścić złych dni. Nie w tej chwili. Nie wtedy. Odetchnęłam głośno, aby jakoś się uspokoić, gdy mój wzrok padł na Theo, który ze zmarszczonymi brwiami uważnie mi się przyglądał.
– Wszystko w porządku? – zapytał zmartwiony.
A mój przełącznik znów się pojawił, bo mimo tego, że w dziwny sposób chciało mi się ryczeć, ja uśmiechnęłam się delikatnie, a moja niewzruszona mina nie okazywała nawet w jednej setnej tego, co czułam w środku. Ale w końcu byłam w tym mistrzem, prawda? W okłamywaniu innych i samej siebie. Dlatego też uśmiechałam się, a wszyscy chłonęli to bez cienia wątpliwości. I nawet wtedy zrobił to mój brat, ponieważ widząc moją postawę, jego zmarszczka na czole wygładziła się, a on sam odpowiedział mi lekkim uśmiechem. Wszystko było pięknie.
– Jasne. – odpowiedziałam tonem pozbawionym emocji, a następnie skinęłam głową. Czułam palenie mojego gardła z każdym kolejnym oddechem, a moja głowa pulsowała od nadmiernego bólu dokładnie tak, jak żołądek. – Wszystko okej. Jestem trochę zmęczona przez ten festyn.
– No nie dziwię się. – mruknął cwanie, a na jego usta wpłynął dziwny uśmieszek, który spowodował moje zdezorientowanie. Uniosłam brew.
– A co to ma znaczyć? – zapytałam z rezerwą, na co chłopak rozchylił lekko oczy, unosząc ręce w geście obronnym, chociaż nadal miał na twarzy ten głupie zadowolenie.
– Cóż, ten festyn nie jest ogromny, więc nieciężko kogoś na nim spotkać. – mruknął, a następnie westchnął, widząc mój pytający wyraz twarzy. – Może ze dwa razy widzieliśmy ciebie i Nate'a.
Kiedy jego słowa do mnie dotarły, rozchyliłam szeroko oczy, spoglądając na niego z jawnym niedowierzaniem. Że co?!
– Że co widzieliście? – zapytałam cicho i śmiertelnie poważnie, ponieważ chyba nie byłam w stanie wydać z siebie głośniejszego dźwięku. Zamiast tego siedziałam jak sparaliżowana i patrzyłam na rozbawioną twarz Theo, który przewrócił oczami na moją reakcję. – Kiedy?
– Pierwszy raz, jak jedliście lody. – odparł powoli i chociaż starał się to ukryć, był lekko rozbawiony. – A drugi, jak graliście w tę grę na tym straganie. Tą z pistoletami.
Nie odpowiedziałam, a zamiast tego po prostu na niego patrzyłam, czując dziwny rodzaj zawstydzenia. O cholera, musiało być nieźle, skoro to czułam, ponieważ towarzyszyło mi to rzadko. Ale taka była prawda. Nie miałam pojęcia, że ktoś znajomy mógł nas widzieć, nie wspominając o moim bracie i całej reszcie. Wydawało mi się, że byliśmy tam całkowicie sami. Prawdę mówiąc, nie zwracałam uwagi na żadnych ludzi dookoła, co było błędem, bo Theodor miał rację. Festyn nie był ogromny, więc łatwo było się zobaczyć. Tylko ja naprawdę nie zauważyłam ich ani razu, więc analogicznie wydawało mi się, że i oni nie widzieli nas. Dlatego zachowywałam się lekko głupio i nieodpowiedzialnie, ponieważ pierwszy raz od bardzo dawna czułam, że mogę to zrobić.
Cholera.
Odchrząknęłam, starając się przybrać niewzruszoną minę, ale na niewiele mi się to zdało, ponieważ Theo sam z siebie wiedział, jak zaskoczy mnie ta informacja. Więc jedynie śmiał się cicho pod nosem, gdy ja starałam się grać opanowaną. Odchrząknęłam, odtrącając od siebie to dziwaczne zawstydzenie i splotłam ze sobą swoje dłonie, niby od niechcenia je oglądając. Czułam jego rozbawiony wzrok na swojej twarzy.
– Dlaczego nie podeszliście? – zapytałam na pozór nieprzejętym głosem, nadal na niego nie patrząc, a zamiast tego podziwiając z lekką nonszalancją swoje paznokcie.
– Napisałaś już wcześniej do Parkera, że do nas nie dołączycie, więc zrozumieliśmy, że nie chcieliście, aby ktoś wam przeszkadzał. – odparł i o Boże, po tych słowach stało się to jeszcze gorsze. – Więc gdy tylko was zauważaliście, szliśmy w inną alejkę.
– Nie zauważyłam was. – burknęłam, na co brunet parsknął prześmiewczo.
– Nie dziwi mnie to. – odparł rozbawiony. – Twoją uwagę absorbował ktoś inny.
W końcu uniosłam swój wzrok na mojego brata, który zaczepnie szczerzył swoje zęby w zadowolonym uśmiechu, który powodował moją chęć mordu. Nienawidziłam, kiedy tak sobie ze mną pogrywał, a sam fakt, że mówił o Nathanielu, wcale tego nie polepszał. Wręcz przeciwnie. Nawet nie chciałam wiedzieć, co sobie pomyślał. Miał bujną wyobraźnię. Zbyt bujną, a to było zwykłe wyjście na festyn ze starym znajomym, aby jakoś poprawić mu humor po rozstaniu. Tyle. Zagryzłam wnętrze policzka, aby jakoś się uspokoić i nie zabić jego, a następnie siebie.
– Jutro ma walkę. – przypomniałam mu poważnie, na co pokiwał głową. Jego uśmiech lekko spełzł z jego warg, ale nie zniknął całkowicie. – Był w całkowitej rozsypce, a ja nie mam zamiaru patrzeć, jak się wykrwawia, bo wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Starałam się poprawić mu jakoś humor. Tyle. I nie dopowiadaj sobie reszty.
– Ale ja nie przeczę, że tak nie było. – wzruszył nonszalancko ramionami, patrząc na mnie jak na małe dziecko. – Masz jakiś szczególny powód, przez który mi się tłumaczysz?
I wtedy nie wytrzymałam. Po jego słowach, które skwitował zadowolonym uśmiechem, zdenerwowana zeskoczyłam ze stołka barowego, kierując się w stronę salonu. Brunet już się nie hamował, a po prostu wybuchł gromkim śmiechem, ciesząc się z tego, że wyprowadził mnie z równowagi. Jak burza wpadłam do pomieszczenia i skierowałam się w stronę kanapy, na której siedział Clyde. Szybko chwyciłam go pod pachę i ruszyłam w stronę schodów. Kiedy znalazłam się na trzecim stopniu, głos mojego brata sprawił, iż zatrzymałam się, odwracając się w jego kierunku. Nadal stał w kuchni, z rękoma założonymi na piersi, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Czyżbyś była silną, niezależną kobietą, która sama wygrywa sobie swoje prezenty? – zapytał niemal patetycznie, a jego oczy błyszczały w zadowoleniu, gdy ja kipiałam ze złości. Zwęziłam złowrogo oczy, mocniej ściskając Clyde'a.
– Tak. – syknęłam, przekręcając lekko głowę w bok. – A wy powinniście się zająć swoim życiem. Ty w szczególności, drogi bracie. – sarknęłam.
– Hej, przecież mówiłem, że gdy tylko was widzieliśmy, szliśmy w inną stronę! – zawołał. – To nie tak, że łaziliśmy za wami w perukach i okularach, śledząc każdy wasz krok. – przewrócił oczami, a następnie zastygł w bezruchu, poważnie się nad czymś zastanawiając. – Cholera, czemu ja nie wpadłem na to wcześniej?
Mało brakowało mi do tego, aby ze złością tupnąć nóżką jak rozzłoszczona księżniczka, kiedy ruszyłam schodami na piętro, a głośny rechot mojego brata wypełniał wszystkie ściany budynku. Szybko przemierzyłam cały korytarz, a następnie wpadłam do swojego pokoju, trzaskając widowiskowo drzwiami, aby Theo doskonale to usłyszał. Odetchnęłam głośno i zapaliłam światło, a następnie podeszłam do łóżka, na którym ułożyłam Clyde'a. Zajmował jego znaczną część, ale i tak wiedziałam, że będę z nim spać. Nie z jakiegoś szczególnego powodu. Po prostu lubiłam miękkie rzeczy, które dawały ciepło i do których mogłam się przytulić.
Westchnęłam, w ciszy wpatrując się w szklane oczy miśka. Czasami nie znosiłam tych ludzi, a szczególnie mojego brata, który lubił się ze mnie naigrywać. To nie tak, że miałam coś do ukrycia. Przecież niczego z Nate'em nie robiliśmy. Byliśmy na zwykłym festynie w mieście, aby spędzić razem czas, jak za starych czasów. Przecież to nie różniło się niczym od tego, gdybym poszła tam z Mattem czy Parkerem. Byłoby tak samo. W końcu chciałam mu jedynie pomóc i jakoś oczyścić jego głowę od natarczywych myśli. Miał walkę. Zrobiłabym to dla każdego. Spędziliśmy miło czas i to wszystko, a Theo lubił sobie ze mnie pożartować. Nic się nie zmieniło. Ja nadal byłam Victorią mieszkającą w Maine, która przyjechała do Culver City jedynie na chwilę. On był nadal Nathanielem, z którym miałam piękne wspomnienia, ale na wspomnieniach się kończyło. Nie było tam niczego więcej.
Znów popatrzyłam na maskotkę, czując dziwny uścisk w żołądku. Bo chociaż nie chciałam przyznać tego nawet przed samą sobą, to moja podświadomość wiedziała. To, że wygrał go dla mnie akurat Nate, również było jednym z argumentów, dlaczego chciałam z nim spać.
Nic się nie zmieniło. Nie było niczego, co mogłoby coś zmienić.
Cześć, Clark.
Och, kurwa.
***
To, że nie spałam za dobrze tej nocy, było kolosalnym niedopowiedzeniem. Przez kilka godzin kręciłam się jedynie z boku na bok, a mój mózg był jedną wielką, rozlazłą papką myśli, wątpliwości i popapranych koncepcji. Zmrużyłam oko dopiero nad ranem, ale na nic się to zdało, ponieważ obudziłam się dwie godziny później z przyspieszonym oddechem i mocno walącym sercem przez okropny koszmar. Oczywiście musiał mieć związek z czymś, co już i tak nie dawało mi spokoju. Cholernie realny sen przedstawiał walkę Nate'a. Z mojej głowy nie potrafił wyjść ten pieprzony obraz jego zakrwawionego ciała, które leżało bezwiednie na ringu. Wokół było pełno ludzi. Każdy coś krzyczał, a Jasmine z Luke'iem głośno płakali nad jego ciałem. Wszędzie było tyle krwi, a on się nie ruszał. Nie było drugiego zawodnika. Jedynie on i jego otwarte rany, z których wyciekała świeża posoka. A ja nie potrafiłam się ruszyć. Nie mogłam zmusić swoich nóg by do niego podbiec. By coś zrobić. Więc jedynie stałam i patrzyłam, jak jego oddech stawał się coraz słabszy.
I po takim czymś nie było pieprznej mowy, abym znów zasnęła, więc wyszło na to, że o ósmej byłam już na nogach, wypalając cztery papierosy i wypijając dwie filiżanki kawy. To było okropne. Czułam się jak żywy trup, a obrazy tego cholernego snu nie chciały opuścić mojej głowy. Jednak wiedziałam, że nie byłam jedyną, która się przejmowała. Mój brat również obudził się dość szybko, a po jego smętnym kroku widać było, iż również nie wstał w wyśmienitym humorze. W ciszy jadł swoje śniadanie, gdy ja popijałam swoje pastylki, ponieważ nie byłam w stanie niczego przełknąć. Mój żołądek był zbyt ściśnięty.
Nadszedł dzień sądu. To tego dnia miało się wszystko zacząć. Mieliśmy się dowiedzieć, czy nas plan ściągnięcia Brooklyna do miasta się powiedzie. Z jednej strony miałam nadzieję, że tak. W końcu po to robiliśmy to wszystko. White miał się zjawić do miasta i spotkać któreś z nas. Cóż, dokładniej to mnie. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle mnie pamiętał. Minęło sporo czasu, a ja nie byłam nikim wyjątkowym. Jednak wszyscy uparcie twierdzili, że zainteresuje się mną ze względu na to, że razem z Nate'em nadszarpnęliśmy jego ego, gdy chłopak wygrał dla mnie walkę. Może coś w tym było? Cholera, nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że mój brzuch ściskał się boleśnie za każdym razem, gdy tylko pomyślałam o ponownym spotkaniu z tym mężczyzną. Uwolniłam się od niego tyle lat wcześniej, a sama świadomość, że znów miałam się w to ładować, była zabijająca.
Jednak mimo tego, o pewną rzecz martwiłam się bardziej. To było chore. Miałam spotkać się z człowiekiem, który był moim prześladowcą, gdy miałam jedynie siedemnaście lat. Oczywistym więc było, że powinnam skupić się tylko na tym. Zacząć rozmyślać nad całym planem. Zastanawiać się, jak zacząć rozmowę. Jak skupić na sobie jego uwagę. Cokolwiek, ale nie mogłam, bo ilekroć chciałam to zrobić, moje myśli zjeżdżały na zupełnie inny tor. Tor walki Nathaniela z Patrickiem. I chociaż już wcześniej kazali mi się tym nie martwić i zająć swoją częścią planu, nie potrafiłam. Wiedziałam, że Nate wiedział co robi. W końcu kiedyś był mistrzem, ale nadal czułam, jakbym miała zwymiotować, gdy tylko myślałam o nim stojącym na ringu. To było popieprzone, ale miałam prawo się martwić. Ryzykował dla nas wszystkich i poświęcał się najbardziej. To logiczne, że tak to odbierałam.
Z każdą kolejną godziną denerwowałam się coraz bardziej. O piętnastej Theo musiał gdzieś pilnie wyjść, ale nie powiedział mi gdzie. Również nie pytałam, ponieważ byłam zbyt zamyślona. Wrócił godzinę później, a następnie zamknął się w swoim pokoju. O szesnastej Parker wysłał mi adres, gdzie miała odbyć się walka i powiadomił nas, że mamy być przed dwudziestą drugą. I od tego czasu byłam jeszcze bardziej nierozgarnięta, niż wcześniej. Cudem wmusiłam w siebie dwie kanapki i powstrzymałam się, aby ich nie zwymiotować. Przez nieuwagę zbiłam kubek z herbatą, a nawet mój telefon nie potrafił odciągnąć mnie od myślenia o tej całej sytuacji. Skakałam od jednego tematu do drugiego. Czarne scenariusze nie chciały opuścić mojej głowy. Zastanawiałam się, czy Brooklyn aby na pewno się zjawi. Czy Nate sobie poradzi. Czy wszystko się ułoży. Czy to wszystko było tego warte.
Czy poznamy prawdę, która wszystko zmieni.
Nie było już odwrotu.
Zaczęłam się szykować już kilka godzin wcześniej, aby zabić jakoś czas. Dokładnie szorowałam swoje ciało, stojąc pod prysznicem. Pragnęłam, aby gorąca woda zmyła ze mnie chociaż trochę udręczenia. Na niewiele się to zdało, a gdy po czterdziestu minutach wyszłam z kabiny, moje ciało było czerwone i gorące. Starałam się uspokoić jakoś drżące dłonie, w których trzymałam biały ręcznik. Przez dobre trzy minuty po prostu stałam z nim na środku pomieszczenia, nie potrafiąc zebrać się, aby wytrzeć moje mokre ciało, z którego ściekała woda. Nie potrafiłam się poruszyć, czy chociażby głośniej odetchnąć. Całkowicie znieruchomiałam, a w mojej głowie było tylko jedno pytanie.
Co jeśli coś mu się stanie?
To nie była byle jaka walka. Poniekąd, to było starcie dwóch królów. Nathaniel był legendą, ponieważ kilka lat wcześniej wygrywał niemal każdą walkę, a sam należał do człowieka, który rządził połową Kalifornii. Stawiali na niego potężne sumy pieniędzy i wiedziały o nim naprawdę wpływowe osoby. Był niemalże niepokonany. Tylko jego przeciwnikiem nie miał być już jakiś niedoświadczony i narwany bokser. To był ktoś. Nie bez powodu Patrick Sanchez został aktualnym mistrzem. Musiał umieć się bić. Musiał pokonywać kolejnych przeciwników. Musiał zbijać ich jak pionków. Jak niegdyś Nathaniel. To nie był pojedynek dwóch niedoświadczonych ludzi. To była pieprzona walka tytanów, której jeszcze nie oglądałam. Zawsze wiedziałam, że Nate wygra. Że jest najlepszy i wyjdzie z tego cało, chociaż za każdym razem moje serce wyrywało się z mojej klatki piersiowej, gdy wychodził na ring. I właśnie w tej łazience dotarło do mnie, że ta walka nie musiała się tak skończyć. Nie musiała skończyć się jego wygraną.
Może skończyć się tym, że będą musieli go stamtąd wynosić.
I właśnie przez te myśli spędziłam dobre trzydzieści minut siedząc nago na brzegu wanny i starając się uspokoić swój oddech. Ten pieprzony koszmar to wszystko pogłębił, a ja nie wiedziałam, jak mam sobie poradzić. Dopiero po upływie odpowiedniego czasu zdecydowałam się wstać na chwiejne nogi. Moje ciało już całkowicie wyschło, a i włosy stały się mniej wilgotne. Czułam, jakbym przez większy podmuch wiatru miała przewrócić się na ziemię. Z głośnym oddechem stanęłam przed lustrem, opierając się o blat umywalki. Zacisnęłam drżące palce na jej kantach, a następnie popatrzyłam w swoje mizerne odbicie. Wyglądałam strasznie z podkrążonymi oczami, bladą, poszarzałą skórą i przekrwionymi białkami. Przejechałam językiem po spierzchniętych, lekko posiniałych ustach, a następnie poważnie spojrzałam w swoje odbicie.
Musiałam się ogarnąć. Stanąć na równe nogi. Każdy miał swoją rolę i musiał tę rolę spełnić. Ja również, chociaż czułam, jak coś w środku mnie wrzeszczy. Wzięłam kilka uspokajających wdechów, wmawiając sobie, że wszystko będzie dobrze. Musiało być. Z walką. Z Brooklynem. Z Vincentem. Z naszą przeszłością. Wszystko miało się wyjaśnić. Przymknęłam uspokajająco powieki, a następnie pokiwałam głową. Nazywałam się Victoria Joseline Clark. Musiałam dać radę.
Wsunęłam na siebie swój granatowy, satynowy szlafrok, który sięgał mi do połowy uda, a następnie zaczęłam się szykować. Postawiłam na trochę bardziej widoczny makijaż, w którym największą uwagę przyciągała gruba, czarna kreska na oku oraz usta pociągnięte ciemną szminką. Wysuszyłam swoje włosy i ułożyłam je. Jeden bok ciasno zaczesałam, przez co rozpuszczone kosmyki opadły mi na prawe ramię. Kiedy wróciłam do swojego pokoju, kilka minut myślałam nad tym, co założyć, aż w końcu postawiłam na ciemnoczerwony komplet, który składał się materiałowych spodni z wysokim stanem wraz z grubym paskiem z klamrą w tym samym kolorze oraz marynarki. Dobrałam do tego czarny, koronkowy bralet na ramiączkach. Zakładałam wszystko powoli i szło mi to trzy razy bardziej opornie przez moje trzęsące się dłonie. W końcu jednak udało mi się zapiać pasek, więc przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam w porządku.
Przełknęłam ślinę i podeszłam do małej szkatułki, w której trzymałam biżuterię. Przez kolejne piętnaście minut mocowałam się ze złotym zegarkiem z okrągłą tarczą, który w końcu znalazł się na moim lewym nadgarstku. Jak zwykle wsunęłam na palce kilka pierścionków, a na szyi zapięłam złoty wisiorek. Kiedy tylko skończyłam to robić, rozległo się ciche pukanie do drzwi, a następnie uchyliły się one, ukazując głowę mojego brata.
– Hej. – powiedział cicho, a następnie wszedł w głąb pomieszczenia, wkładając dłonie do czarnych jeansów. – Jesteś już gotowa? – zapytał, na co skinęłam głową.
– Tak. – mruknęłam, przełykając ślinę i unosząc kącik ust, aby ukryć zdenerwowanie. Theo jednak nie dał się nabrać.
Zapanowała miedzy nami chwilowa cisza, gdy Theo przejechał palcami po swoich brązowych włosach, zakładając kilka kosmyków po bokach głowy. Widziałam, jak uporczywie nad czymś myślał, aż w końcu zrobił kilka kroków w moją stronę, zatrzymując się w odległości około dwóch metrów ode mnie. Wsadził dłonie do kieszeni swojej czarnej marynarki, którą dobrał do tego samego koloru koszulki z dekoltem w serek. Atmosfera między nami stawała się coraz bardziej napięta, gdy chłopak w końcu westchnął, a następnie uniósł na mnie swój wzrok. Jego twarz wyrażała utrapienie i troskę, a w zielono-brązowych oczach tliły się iskierki strachu.
– Victoria, pamiętaj, że nie musisz nic robić. – powiedział nagle cicho, a jego zachrypnięty głos lekko drżał. Mimo tego, twardo patrzył w moje oczy, nie spuszczając wzroku. – Jeśli tylko czegoś nie chcesz, nie musisz tego robić. Nie musisz robić czegoś wbrew sobie. Jeśli nie jesteś na to gotowa, po prostu odpuść.
Nie odpowiedziałam od razu na jego słowa, a jedynie cicho westchnęłam, lekko zwieszając głowę. To było kochane, że tak się martwił, ale nie pomagało mi w tym i tak zbyt ciężkim momencie. Potrzebowałam, aby ktoś mnie do tego zachęcił, a nie wręcz przeciwnie. Już i tak było mi niedobrze i na samą myśl kręciło mi się w głowie. I to było głupie. Wiedziałam, że powinnam się martwić o mnie i o spotkanie z Brooklynem. Tak, jak robił to Theo. Ale ja byłam popieprzoną masochistką i w tamtym momencie potrafiłam zastanawiać się jedynie nad walką Nathaniela. Chociaż miałam poważniejsze zmartwienia na głowie i powinnam skupić się na swojej roli.
Ja wciąż myślałam o nim.
– Wiem, Theo. – odpowiedziałam w końcu, blokując z nim spojrzenie. – Ale wszyscy siedzimy w tym razem. – dodałam poważniej, bo tego byłam pewna. – Jest dobrze.
– Na pewno? – dopytywał, na co pokiwałam głową, chociaż dalekie było to od prawdy,
– Jeśli będzie się coś dziać, to ci powiem. – odparłam. – Która godzina?
– Za dwadzieścia dziesiąta. – odpowiedział. – Musimy już jechać.
Pokiwałam głową, a następnie wsunęłam swój telefon do kieszeni rozpiętej marynarki. Ostatni raz poprawiłam swoje włosy, a następnie ruszyłam za Theo w stronę drzwi. Kiedy już się przed nimi znalazłam, ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok niemal samowolnie padł na wielkiego miśka, który dumnie siedział na moim łóżku. Poczułam, jak coś boleśnie zaciska się w moim gardle.
Musiał dać radę.
Zgasiłam światło i razem zeszliśmy po schodach. W zupełnej ciszy przeszliśmy do korytarza, gdzie założyłam swoje czarne, wysokie szpilki. Zrezygnowałam z płaszcza, ponieważ z nerwów już było mi zdecydowanie za gorąco. Wyszliśmy z domu, a następnie skierowaliśmy się w stronę Mercedesa. Bez słowa zajęliśmy miejsca w pojeździe. Z każdym kolejnym kilometrem czułam coraz szybsze bicie swojego serca i coraz bardziej nieregularny oddech. Na dworze było już całkowicie ciemno, a drogę oświetlały uliczne latarnie. W centrum, przez które przejeżdżaliśmy, nie było zbyt wielu ludzi, co mnie nie dziwiło. W Culver City nigdy nie było tłumów o tej porze. Wyłamywałam swoje palce, gdy Theo kierował się w coraz to nowsze uliczki, którymi nigdy nie jeździłam. Okolica zaczynała robić się coraz bardziej nieprzyjemna.
– To chyba tu. – mruknął po kolejnych trzech minutach błądzenia.
Uniosłam wzrok na ogromny, kwadratowy budynek, który otaczało kilka drzew. Gołym okiem widać było, iż był całkowicie opuszczony. Znajdował się na uboczu, a kilka ładnych kilometrów dzieliło go od jakiegokolwiek osiedla. Przez ciemność nie był dokładnie widoczny, ale nie wydawało się, aby ktokolwiek w nim był. Nie świeciły się żadne światła, a i niczego nie słyszałam. Jedyną oznaką tego, że coś rzeczywiście mogło się tu dziać, było to, iż przed opuszczoną halą stało pełno samochodów. I dopiero gdy podjechaliśmy bliżej, okrążając budynek, który na pierwszy rzut oka był opuszczony, zauważyłam, że tylne wejście było okupowane przez tłum ludzi, którzy wchodzili do środka przez metalowe, garażowe drzwi. Kolejne samochody przyjeżdżały, parkując gdzie popadnie, a im bliżej byliśmy, tym hałas stawał się bardziej słyszalny.
– Będzie się działo. – mruknął cicho mój brat, skręcając na parkingu.
Theo znalazł odpowiednie miejsce, a następnie zgasił silnik. Oboje wyszliśmy z Mercedesa, zamykając za sobą drzwi. Spojrzałam pytająco na Theo, który wyciągnął z bagażnika średniego rozmiaru, metalową walizkę. Chwycił jej rączkę i popatrzył na mnie, unosząc kącik ust.
– Potem ci pokażę. – mruknął, na co uniosłam ręce, bo nie byłam pewna, czy w ogóle chciałam wiedzieć.
Już wcześniej umówiliśmy się z resztą, że spotkamy się przy jednym z wejść w lewym skrzydle budynku. Bez słowa zaczęliśmy się tam kierować. Moje szpilki odbijały się echem od kostki brukowej, kiedy pokonywaliśmy dzielącą nas odległość, znikając z pola widzenia innych ludzi. Było coraz ciszej, aż w końcu odgłosy rozmów całkowicie ustały. Oddychałam ciężko, starając się skupić na swoim oddechu i kolejnych krokach, które mieszały się z tymi wydawanymi przez twarde podeszwy butów Theo. W końcu dotarliśmy do wyznaczonego punktu. Już z oddali widziałam grupkę kilku osób, a z każdym kolejnym krokiem robiła się coraz bardziej widoczna. W końcu podeszliśmy na tyle blisko, iż dostrzegłam znajome twarze. O wielkie, zamknięte drzwi opierał się Cameron, a obok niego Mia. Naprzeciw nich w półkole stała kolejno Laura, Scott, Matt i Chris. Kiedy tylko nas usłyszeli, przenieśli na nas swoje spojrzenia.
– Dobrze, że już jesteście. – mruknął Scott, na co nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie posłać im nawet bladych uśmiechów, więc jedynie skinęłam głową na powitanie.
– Walki zaczynają się za piętnaście minut. – poinformował nas Cameron, a ja poczułam, jak coś boleśnie zaciska się na mojej szyi.
Dzieliło nas piętnaście minut od chaosu.
– Walki? – zapytał ze zdezorientowaniem Theo, na co Wilson pokiwał głową.
– Jest pięć zwykłych. Walka Nathaniela i Patricka jest szósta i ostatnia, ponieważ jest finałowa. Będzie po północy.
Super, jeszcze mam wykończyć się czekaniem.
– Gdzie reszta? – zapytał mój brat.
– Nate się przygotowuje, a Jasmine i Luke są razem z nim. – mruknął Chris, który w tym samym czasie zrobił w moją stronę kilka kroków. – Potem jeszcze do nich zajrzymy.
Ponownie pokiwałam głową, niezdolna do wypowiedzenia żadnych słów. Chris chyba nawet tego nie oczekiwał, bo po chwili czułam już tylko jego ciepłe ramiona, którymi mocno mnie objął. Mocno przycisnął mnie do swojego ciała w troskliwym geście, za co byłam mu niesamowicie wdzięczna. Nie było to długie, ale naprawdę mi pomogło, ponieważ ledwo stałam na swoich nogach. Chłopak podsunął się ode mnie, nadal trzymając swoje dłonie na moich ramionach, a następnie pocieszająco je potarł, z lekkim uśmiechem puszczając mi oczko. Wysiliłam się na delikatne uniesienie kącika ust, aby mu za to podziękować, gdy Adams ubrany w drogi, bordowy garnitur z motywem motyli, stanął tuż obok, cały czas troskliwie obejmując moje ramię.
– Jaki jest plan? – zapytał Theo, kiedy wszyscy stanęliśmy w zwartej grupie.
Poczułam, jak atmosfera z każdą sekunda tężała jeszcze bardziej. Czułam się dziwnie. W przeszłości robiłam z nimi wiele popapranych rzeczy, ale chyba jeszcze żadna nie była porównywalna do czegoś takiego. To było popieprzone i naprawdę niebezpieczne, a my zdecydowanie zbyt porywczy. Właśnie wtedy to do mnie dotarło. Bo o ile wcześniej wszystko opierało się na domysłach i planach, tak teraz przyszedł czas realizacji. Staliśmy pod jedną z opuszczonych hal, gdzie za ponad dwie godziny minut miała odbyć się walka Nathaniela. Gdzie znów miałam spotkać się z tym szemranym człowiekiem, o ile w ogóle miał się pojawić. Nie wiedziałam, która opcja była gorsza.
Scott westchnął, wskazując głową na budynek obok nas.
– Do tego budynku są cztery wejścia. – zaczął poważnym głosem. – Jeśli Brooklyn ma zamiar się pojawić, wejdzie jednym z nich.
– Nie ma go jeszcze? – zapytał Theo, na co czarnoskóry chłopak pokręcił głową.
– Nie. Nigdy nie zjawiał się na zwykłych walkach. Tylko na tych wieczorowych, więc jeśli przyjdzie, to później.
– Ale co, jeśli nie zjawi się w ogóle? – zapytała cicho Laura, na co Hayes zacisnął pulchne usta w wąską linię, kręcąc głową. Nikt nie musiał odpowiadać.
Wtedy to koniec.
– Trzeba obstawić każde z czterech wejść, a potem zrobić coś, aby Brooklyn wpadł na Victorię. – wyjaśnił Matt, na co przełknęłam ślinę.
Poczułam, jakby ktoś kopnął mnie w żebra. Czyli to wszystko już się działo. Obserwowałam, jak ich głowy niepewnie odwracają się w moją stronę i choć ja sama bałam się jak cholera, nie mogłam dać po sobie tego poznać. Z niewzruszoną miną patrzyłam na ich lekko zmartwione twarze, jakbyśmy rozmawiali co najmniej o pogodzie. Moje serce znów przyspieszyło swój rytm, a ja usłyszałam krew, która coraz głośniej szumiała mi w uszach.
– Trzeba wymyślić w jaki sposób będziemy się ze sobą komunikować. – mruknęła cicho Mia. – Przecież musimy być w stałym kontakcie.
– O to zadbałem ja. – wtrącił się nagle Theo, przez co ja, jak i reszta, spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem.
Brunet podszedł do jednego z wielkich okien, a następnie na betonowym parapecie położył walizkę, którą wyciągnął z bagażnika naszego auta. Ze zdezorientowaniem patrzyłam, jak zwinnie odpina klipsy, a następnie unosi wieko walizki. Zmarszczyłam brwi, widząc czarne, plastikowe przedmioty, osadzone w piankowym usztywnieniu, które kształtem przypominały kulki. Nie miałam pojęcia, czym owe rzeczy były, a po minach reszty doszłam do wniosku, że nie byłam w tym odosobniona. Z żywą dezorientacją popatrzyłam na Theo, który z zadowolonym uśmiechem obserwował wnętrze walizki. Między nami zapanowała cisza i jakoś nie wiedziałam, jak ją przerwać. Chyba nikt nie wiedział.
– Wow, to imponujące. – mruknął nagle Chris, chociaż po jego minie widziałam, że nie miał bladego pojęcia, czym zawartość owej walizki była. Theodor jednak tego nie zauważył, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Prawda? – zapytał, a w jego głosie tliło się lekkie podenerwowanie. – To najnowszy model.
– Jest świetny. – dodała cicho Laura, otwierając szerzej usta i mrużąc oczy. Chyba starała się wyszukać odpowiednich słów, ale nie za bardzo jej to wyszło.
Znów zapanowała chwilowa cisza.
– Co to właściwie jest?
Czasami dziękowałam Donovanowi i jego zdolności do mówienia wszystkiego, co ślina mu na język przynosiła. Theo zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się, czy Matt pyta poważnie, ale kiedy zauważył, że wszyscy również posyłaliśmy mu pytające spojrzenia, przewrócił oczami, wzdychając. Theo ostrożnie wyjął dwie małe kulki, a następnie uniósł swoją dłoń, w której trzymał owe przedmioty. Z zadowoleniem się im przyglądał, a jego uśmiech znów delikatnie się powiększył.
– To słuchawka bezprzewodowa. – mruknął, wskazując na jedną z kulek. – A to mikrofon. – dodał, pokazując na drugą. – Wszystkie już wcześniej ze sobą sparowałem, więc jeśli nie będzie żadnych problemów, doskonale będziemy siebie słyszeć. Są ustawione na odpowiednią częstotliwość. Hałas w środku również nie powinien być problemem, o ile ustawicie dobrze mikrofony.
Uniosłam w uznaniu brwi, zastanawiając się, skąd do, cholery, mój brat miał takie coś. Tak, było to pomysłowe. Nawet bardzo, ponieważ był to świetny sposób komunikowania się. Zmarszczyłam jedną z brwi, wskazując na pozostałą resztę w walizce.
– Okej, ale skąd to masz? – zapytałam, na co wzruszył ramionami.
– Od Vincenta.
Rozszerzyłam w szoku oczu, patrząc na niego jak na kogoś z innej planety. Na całe szczęście nie byłam w tym sama, bo inni również posyłali mu zdziwione spojrzenia. Jakim cudem od Vincenta? Kiedy on w ogóle się z nim kontaktował i widział? Przecież nic nie mówił. Theo, widząc nasze reakcje, ponownie przewrócił oczami, wkładając słuchawkę do ucha. Była mała, poręczna i niezbyt widoczna, a jego przydługie włosy całkowicie ją maskowały.
– Nie patrzcie tak na mnie. – mruknął, zaczynając umieszczać drugie urządzenie po wewnętrznej stronie swojej marynarki. – Już wcześniej zastanawiałem się nad tym i wiedziałem, że coś takiego będzie nam potrzebne, więc zadzwoniłem do Vincenta. Cóż, do jego prawnika, bo tylko do niego mamy numer. – tłumaczył spokojnie, poprawiając mikrofon. – Wytłumaczyłem mu co i jak. To jest naprawdę drogie i niezbyt dostępne, a on ma kontakty i pieniądze, więc bez problemu załatwił to w jeden dzień. W końcu od początku powtarzał nam, że gdy czegoś będzie nam potrzeba, on to załatwi. To jemu najbardziej zależy.
– Kiedy to odebrałeś? – zapytałam zszokowana.
– Dzisiaj. – odparł wprost.
A potem rzeczywiście przypomniałam sobie, że popołudniu pojechał gdzieś, nie mówiąc mi o tym. Starałam się to przetrawić, ale umysł mojego brata był zbyt wielką niewiadomą, więc jedynie pokręciłam głową, rezygnując z tego pomysłu. Wszyscy wzięliśmy swoją parę tego... czegoś. Zostały jeszcze trzy dla Jasmine, Nate'a i Luke'a, ale oni ze względu na to, iż mieli zająć się walką, nie potrzebowali ich. Ostrożnie obróciłam małą kulkę w palcach, a następnie wsadziłam ją do ucha. Słuchawka była douszna i wygodna. Mikrofon za to przypięłam po wewnętrznej stronie marynarki, a przez swój kształt przypominał guzik. Czułam się idiotycznie.
– Ale kozackie. – ekscytował się Matt, wsadzając jedną ze słuchawek do ucha.
Zmrużył jedno oko, a następnie uniósł hardo głowę, zakładając ręce na piersi i przyjmując postawę mafiosa. Laura, widząc jego poczynania, zmarszczyła twarz, patrząc na niego jak na idiotę.
– Nie jesteś Jamesem Bondem, wiesz o tym? – zapytała, na co Matt przewrócił oczami.
– Za to ty jesteś zołzą. – odburknął.
– Dobra, bo zaraz się zacznie. – mruknął mój brat, ściągając na siebie nasze spojrzenia. – Jeśli chcecie to włączyć, po prostu stuknijcie dwa razy w słuchawkę. To samo z wyłączeniem.
Na próbę, uderzyłam palcem wskazującym w małe urządzenie w moim uchu. Usłyszałam ciche piknięcie. Reszta również to zrobiła, patrząc po sobie.
– Wszystko słychać? – zapytał Theo, a jego głos rozniósł się na dworze, jak i w moim uchu. Po minach innych wiedziałam, że i u nich wszystko działa. – To dobrze. Jeśli nie będziemy mówić jednocześnie i się przekrzykiwać, wszystko będziemy słyszeć wyraźnie. Można na razie to wyłączyć.
Każde jego słowo słyszałam idealnie w moim uchu. Ponownie postukałam w słuchawkę, wyłączając ją. Inni również to zrobili. Znów zapanowała między nami chwilowa cisza, podczas której obserwowaliśmy swoje twarze. Było w tym coś dziwnego. Coś tajemniczego i lekko niepewnego. Ale taka była ta cała sytuacja. Niepewna. Ale nie było już odwrotu. I chociaż denerwowałam się jak jasna cholera, decyzja została podjęta. Odetchnęłam cicho, wiedząc, że musieliśmy działać sprawnie. Wszystko się zaczynało.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że bezczelnie igraliśmy z czymś, z czym igrać nie powinniśmy.
– Chodźcie. Zajrzymy jeszcze do Nate'a. – powiedział Scott, na co wszyscy się zgodziliśmy.
Theo zamknął swoją walizkę i chwycił za jej rączkę, a następnie razem ruszyliśmy w stronę głównego wejścia. Ludzi było tam coraz mniej ze względu na to, że walki miały zacząć się za kilka minut. Przed metalowymi drzwiami stało dwóch barczystych mężczyzn, którzy byli o dobre dwie głowy wyżsi ode mnie. Zastanawiałam się, czy nas wpuszczą, ale widząc Scotta, zrobili to niemal od razu. Z lekką obawą mijałam ich wielkie sylwetki, gdy wpatrywali się w nas z zaciętymi minami. Przełknęłam ślinę, kierując się za chłopakiem, gdy z całą resztą znaleźliśmy się w długim korytarzu bez okien, który oświetlały jedynie długie jarzeniówki na sufitach.
– To twoi znajomi? – zapytałam cicho, odchrząkując, gdy czarnoskóry prowadził nas po obskurnym budynku. Hayes uśmiechnął się delikatnie, patrząc przed siebie.
– Powiedzmy.
– Milusi. – mruknęłam, na co ponownie się uśmiechnął.
W końcu, po dość długiej drodze, stanęliśmy przed brązowymi, poobdzieranymi drzwiami. Słyszałam z dołu przytłumione krzyki ludzi na głównej sali oraz rosnącą ekscytację. Tam, gdzie się znajdowaliśmy, dostęp mieli jedynie zawodnicy i ich ekipy. Westchnęłam ze zdenerwowaniem, obserwując pomalowane różnymi sprejami drewno. Scott zapukał dwa razy, a następnie, nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi, wchodząc do środka. Zaraz za nim ruszyła również Laura i Matt, więc wypuszczając drżący oddech, ruszyłam za nimi. Zrobiłam kilka kroków w przód, wchodząc głębiej do sporego pomieszczenia. I znów miałam małe deja vu, przypominając sobie te wszystkie razy przed walkami Nathaniela. Ściany miały kolor brudnego beżu, a niektóre były dość obdrapane. Po jednej stronie stała duża szafa, a dalej kanapa i stolik. Prócz tego było tam jeszcze kilka półek i krzeseł, a okno zostało zabite deskami, przez co jedynym źródłem światła pozostały małe lampki na suficie.
Rozejrzałam się ponownie, ponieważ w środku było sporo osób. Przy ścianie stała Jasmine wraz z Parkerem, którzy, gdy tylko nas zobaczyli, ruszyli w naszą stronę. Thiago, który wyglądał jeszcze bardziej przerażająco, niż wtedy, gdy ostatni raz go widziałam, stał przy stoliku, o który tyłem opierał się Nate. Dwóch starszych mężczyzn zawiązywało jego rękawice, cicho nad czymś debatując, podczas gdy jego trener coś co niego mówił. W tym gwarze nie słyszałam o czym rozmawiali oraz nie widziałam za bardzo reakcji Nathaniela, ponieważ Thiago zakrywał mi jego widok.
– Cześć. – przywitał się Luke, kiedy tylko podszedł w naszą stronę. – Wszystko załatwione? – zapytał, witając się z Theo głośną piątką, której odgłos rozniósł się po pokoju.
– Tak, zaraz idziemy. – odparł Matt. – Z Nate'em wszystko w porządku?
– W jak najlepszym. – odparł zadowolony Parker, spoglądając kątem oka na Sheya, który zajęty był rozmową ze swoim trenerem. – To będzie ciekawa walka.
– Oby nikt nikogo nie zabił, a będzie dobrze. – mruknął Scott, na co wzdrygnęłam się.
I może miało mieć to charakter żartobliwy, ale i tak przebrzmiewała w tym dziwnie poważna nuta, która spowodowała to, iż żółć podeszła mi do gardła. Nie było takiej możliwości. Nie. Do cholery, nie. To wszystko miało skończyć się dobrze. Musiało skończyć się dobrze, bo jeśli nie...
– Ma dziś dobry humor. – mruknął cicho Luke i niemal automatycznie spojrzał na moją twarz.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego patrzył na mnie tak natarczywym i lekko rozbawionym wzrokiem. Gdy jednak kącik jego ust uniósł się dwuznacznie ku górze, a chłopak mrugnął łobuzersko w moją stronę, domyśliłam się, co chodziło mu po głowie. Spojrzałam na niego spod byka, gdy ten uśmiechnął się jak dziecko, wyglądając przy tym jak ten typowy rozrabiaka. Jego czekoladowo-złote oczy zamigotały niebezpiecznie, sugerując coś, co naprawdę mi się nie spodobało.
Cholerny Parker.
Okej, cieszyłam się, że Nate był w humorze. To oznaczało, że mógł bardziej się skupić oraz mieć większe szanse na wygraną. Tylko nie podobało mi się zachowanie Luke'a. Naprawdę nie chciałam wiedzieć, co miał wtedy w tej swojej głowie. To nie tak, że jakoś za to odpowiadałam. Jasne, pomogłam mu dzień wcześniej na festynie, ale to tyle. Po prostu spędziłam z nim miło czas tak, jak spędziłby go każdy. Miał trudny okres, a ja niemal siłą wyciągnęłam go z domu. To nie tak, że Nathaniel jakoś domagał się tego, aby ze mną wyjść. W sumie, nawet tego nie chciał. Nie miałam pojęcia, co uważał na ten temat Luke, ale po jego minie wiedziałam, że nic dobrego. I poprzysięgłam sobie, że zacznę mord z zimną krwią, jeśli znów coś zasugeruje.
Odchrząknęłam, zakładając ręce na piersi, aby nie zaprzątać sobie tym głowy. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie i gdy tylko znów o tym pomyślałam, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Na całe szczęście, Luke nie kontynuował tej zabawy, a jedynie odwrócił się w stronę Sheya, który najwyraźniej skończył rozmowę z Thiago. Również na niego popatrzyłam, gdy brunet akurat odbił się od blatu stolika, stając na równych nogach. Dwaj mężczyźni zapytali go o coś, na co pokiwał głową, uderzając o siebie swoimi rękawicami. Thiago ze swoją posępną miną, ciężkim krokiem odszedł na bok, a za nim podążyli pozostali faceci. Zaczęli bardzo cicho o czymś konwersować, co było dla nas niesłyszalne.
Przełknęłam ślinę, spoglądając na bruneta. I to było jak kolejne pierdolone deja vu. Mój oddech lekko ugrzązł mi a gardle, kiedy obserwowałam jego ciało okryte jedynie czarnymi, sportowymi szortami, ze złotym paskiem, które kończyły się trochę przed kolanem. To nadal były jego kolory. Ten sam Shey. Na stopach miał wiązane, czarne buty, a na jego dłoniach znajdowały się już zasznurowane rękawice w kolorze białym, co lekko mnie zdziwiło, ponieważ przeważnie miał czarne. Jednak przestałam o tym myśleć. Cóż, przestałam myśleć o czymkolwiek, gdy mój wzrok zawiesił się na jego odkrytym torsie i och... cholera. Nienawidziłam siebie za swoją słabość do jego ciała. Boże, minęły cztery lata, a ja nadal reagowałam jak rozchwiana emocjonalnie nastolatka, w której buzują hormony. Jednak chyba nikt nie mógł mi się dziwić. Mój oddech ugrzązł lekko w gardle, a ja musiałam podwójnie odetchnąć, aby przywrócić swoje podstawowe funkcje życiowe.
Jego ciało od zawsze było dla mnie czymś, co trzeba było wielbić i nienawidziłam samej siebie za to, że po tylu latach ja wciąż tak uważałam. O ile nie bardziej. Uwielbiałam jego tors. Te szerokie, muskularne barki oraz pokaźne ramiona. Nigdy nie był zbyt opalony, ale również nie blady. Kątem oka obserwowałam jego masywną szyję oraz wyraźne obojczyki, które odznaczały się z każdym ruchem jego rąk. Boże, ten szczegół uwielbiałam u niego szczególnie. Przełknęłam ślinę, spuszczając wzrok z jego delikatnych mięśni brzucha, które były ładnie wyrzeźbione. Nie za bardzo przesadnie i nie niezdrowo. Zarys mięśni jego klatki piersiowej był... intensywnym widokiem. I wydawało mi się, że po czterech latach widać było to jeszcze bardziej.
Uspokój się.
Natychmiast przybrałam nonszalancką postawę, aby ukryć to, co właśnie się we mnie działo. Co do kurwy? Dlaczego jego głupi widok bez koszulki spowodował, że trochę zaschło mi w gardle. Tak, Nate był przystojny. Był piekielnie seksownym stworzeniem, ja tylko pochwalałam jego aparycję. W końcu tyle jeszcze mogłam, prawda? Każdy człowiek, który miał oczy, stwierdziłby to samo. Tak. Dokładnie. Było mi duszno.
– I jak? Rękawice są w porządku? – zapytał nieświadomy mojej wewnętrznej walki Luke, idąc w kierunku Nate'a.
Chłopak podszedł do Sheya, a następnie wskazał na białe okrycie osadzone na dłoniach Nate'a. Shey skinął głową, przekręcając swoje nadgarstki, aby wszystko dokładnie sprawdzić. Z poważną miną pochylił swoją głowę, a jeden z jego kosmyków opadł mu zawadiacko na czoło. Zacisnęłam szczękę, spoglądając na jego skupioną twarz, podczas gdy on z zaangażowaniem sprawdzał swoje rękawice. I kiedy tak mu się przypatrywałam, znów dostrzegłam czarny tusz na jego skórze. Na lewej ręce tuż pod wewnętrzną częścią łokcia znajdował się mały, czarny pasek, który zauważyłam już kiedyś u niego w warsztacie.
Nathaniel naprawdę miał tatuaż.
– Jest w porządku. – odparł jedynie cierpkim głosem, który spowodował kolejny dziwny skurcz w moim brzuchu i wyrwanie się z mojego chwilowego letargu. Miałam naprawdę dość.
– To zaraz pomogę ci je ściągnąć. Do twojej walki jest jeszcze grubo ponad dwie godziny. – powiedział Luke, na co Nate skinął głową.
Właśnie wtedy uniósł wzrok, taksując nim wszystkich pozostałych. Szybko rozejrzał się po twarzach swoich przyjaciół, gdy nagle jego wzrok padł na mnie. Czarne tęczówki spoczęły na mojej twarzy, gdy z niewzruszeniem przestąpiłam z nogi na nogę, ciaśniej obejmując się swoimi ramionami. Mimo iż widzieliśmy się raptem dzień wcześniej, wydawało mi się, że od tego czasu minęły wieki. To było tak irracjonalne. Jeszcze poprzedniego dnia siedzieliśmy razem na diabelskim młynie, rozmawiając o rzeczach, których się baliśmy, a teraz staliśmy naprzeciw siebie w obskurnym pokoju, czekając na jego walkę i ponowne spotkanie z Brooklynem. Życie bywało zaskakujące.
– Jak się czujesz, stary? – zapytał jak gdyby nigdy nic Matt, podchodząc do chłopaka, który powolnie przekręcił głowę w bok, przerywając nasz kontakt wzrokowy. Z niewzruszoną miną popatrzył na Donovana, kiwając głową.
– Jest okej. – odparł lakonicznym tonem. – Wiecie coś o Brooklynie?
– Jeszcze nic, ale będziemy obserwować. – odparł Scott. – Ty skup się na swojej robocie.
Nagle do pomieszczenia wpadł jakiś młody chłopak, informując, iż pierwsza walka miała się za chwilę zacząć. W jednej sekundzie atmosfera zrobiła się mniej przyjemna, a ciężkie chmury powagi zawisły nad naszymi głowami. Thiago burknął coś do pozostałej dwójki mężczyzn, która wyszła z pomieszczenia, a zaraz za nimi powlókł się sam mężczyzna. Laura westchnęła, z niepewnością spoglądając na profil Nate'a.
– Musimy chyba już iść. – mruknęła. – Powodzenia, Nate.
Shey skinął głową, nie odpowiadając. Każdy rzucił w jego stronę jakimś motywującym słowem i chociaż wiedziałam, że na niewiele mogły się w owej sytuacji zdać, a sam chłopak na nie, nie reagował, to psychicznie było mu lepiej. Każdemu jest. Nawet Cameron skinął w jego stronę w geście wsparcia, na co widziałam, jak Nate siłą powstrzymywał się od przewrócenia oczami. W pewnym momencie poczułam, że i ja muszę coś powiedzieć. W końcu wypadało. Inni zaczęli o czymś rozmawiać. Scott zastanawiał się na głos w jakich grupkach powinniśmy iść na główną salę, oraz kto będzie pilnował jakich drzwi. Nie skupiałam się za bardzo na tym.
Zamiast tego zagryzłam wnętrze policzka, a następnie niepewnie ruszyłam w kierunku Sheya, przez co ściągnęłam na siebie jego wzrok. Zblokowałam z nim spojrzenie, gdy pustymi tęczówkami wpatrywał się w moją twarz. I wtedy już nie widziałam w nim tego bezproblemowego chłopaka z festynu, który bez żadnych zmartwień kłócił się ze mną o smak lodów. Nie widziałam w nim tego dwudziestopięciolatka ze zdjęcia z fotobudki. Widziałam czarne tęczówki, które patrzyły na mnie hardo i z niebezpiecznym błyskiem w oku. Widziałam zaciętą twarz bez ani jednej emocji. Widziałam kogoś, kto za wszelką cenę chciał wygrać. Dokładnie tak, jak kilka lat wcześniej. Znów powrócił tamten Nathaniel.
I nie wiedziałam, czy bardziej mnie to przerażało, czy fascynowało.
Stanęłam tuż przed nim w bezpiecznej odległości, ciągle wpatrując się w jego twarz. Zmarszczył delikatnie swoją równą brew, gdy zwęziłam swoje oczy, zadzierając głowę. Mimo wysokich szpilek, nadal był o kilka centymetrów wyższy. Nie stałam zbyt blisko niego, ale nawet taka odległość wystarczyło, aby do moich nozdrzy wdarł się zapach jego ciała. Ignorując wszystkie wysyłane wibracje w moim wnętrzu, westchnęłam cicho. Chwile tak na siebie patrzyliśmy, aż w końcu zacisnęłam usta w wąską linię.
– Pamiętaj, że nie możesz osierocić Bonnie. – wypaliłam nagle, chyba nieźle go tym zaskakując, ponieważ w pierwszej chwili zmarszczył swoje brwi.
Dopiero po chwili dotarł do niego sens mojej wypowiedzi, ponieważ stopniowo widziałam, jak pojawia się na niej zrozumienie. Cóż, maskotka, którą w pocie czoła dla niego wygrałam, była kimś ważnym. W końcu to prezent na urodziny. Jednak tym tekstem chciałam nieco rozluźnić tę całą spięta atmosferę, mimo że sama wewnętrznie dygotałam. Jednak nie dałam tego po sobie poznać, zagryzając szczękę i ignorując ból mojego ciała. Plus, było to małe nawiązanie do naszej poprzedniej nocy i czasu, który miło razem spędziliśmy. Chciałam, aby sam o tym pamiętał i wiedział, że i ja pamiętałam.
Czarne tęczówki wpatrywały się we mnie jeszcze bardziej intensywnie, ale jego twarz pozostała niewzruszona. Nagle dobiegło nas ciche stęknięcie, więc kątem oka spojrzałam na Donovana obok nas, który patrzył na nas z konsternacją. W końcu rozszerzył swoje niebieskie oczy do niebotycznych rozmiarów, spoglądając z szokiem na twarz Nate'a, który natomiast nadal patrzył na mnie.
– Stary, ty masz dzieciaka? – zapytał śmiertelnie poważnie Matt, na co usłyszałam kilka męczeńskich jęków pozostałej reszty. Ja sama przymknęłam powieki, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Choć, Mattie. – westchnęła Laura, łapiąc go za dłoń, gdy chłopak nadal wpatrywał się w Sheya z przerażeniem i szokiem w oczach. – Poszukamy automatów z orzeszkami.
– Ale tu nie ma... – dziewczyna nie dała mu skończyć, ponieważ niemal siłą wypchnęła go z pomieszczenia, a następnie sama ruszyła za nim. Reszta również zaczęła się zbierać, rzucając ostatnie słowa otuchy.
Ponownie popatrzyłam na Nate'a, który przez ten cały czas nie spuścił ze mnie wzroku ani na sekundę, co nieco mnie speszyło, ale nie dałam po sobie tego poznać. Jego oczy jak zawsze były tak puste i matowe, a cała ta otoczka walki sprawiła, że i bardziej przerażające. Ale taki był już ten chłopak, prawda? Niewiele myśląc, zacisnęłam swoje dłonie w pięści, a następnie wyciągnęłam je w stronę chłopaka. Brunet spojrzał na nie, zawieszając na nich wzrok na dwie sekundy, a później ponownie popatrzył w moje oczy, marszcząc pytająco twarz.
– Na szczęście. – mruknęłam.
Nate zrozumiał aluzję, ponieważ przewrócił oczami, ale posłusznie uniósł również swoje rękawice. Z zapałem małego dziecka, uderzyłam w nie lekko swoimi pięściami, a cichy odgłos zanikł w stłumionym gwarze krzyków ludzi z głównej sali. I ten głupi ruch sprawił, że wykrzywiłam swoje wargi w lekkim uśmiechu, spoglądając w jego puste tęczówki.
– Nie daj się zabić, Shey. – mruknęłam zawadiacko, bo chociaż czułam, jakby ktoś przejeżdżał po mnie walcem, nie chciałam dokładać mu kolejnych stresów.
Mogłam być chodzącym workiem nerwów. Mogłam trząść się wewnętrznie z powodu jego walki, całej sytuacji z Brooklynem i tym, co będzie dalej. Mogłam robić to wszystko, ale w tamtym momencie w tym pieprzonym pokoju chciałam pokazać mu swoje wsparcie i to, że sama wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. A czy wierzyłam? Cóż, tego nie wiedziałam. Chciałam, aby to on wierzył. Posłałam mu ostatnie spojrzenie, a następnie odwróciłam się, kierując się ku drzwiom. Czułam na sobie jego wzrok, kiedy powolnie tam szłam, uważając na to, aby nie upaść przez trzęsące się nogi. Pokój opuścili już niemal wszyscy, a w środku prócz Sheya został jedynie Luke. Nawet Jasmine gdzieś zniknęła.
I przez jedną głupią myśl, gdy znalazłam się na korytarzu, odwróciłam się ponownie w jego stronę. Tak, jak myślałam, nadal stał na swoim miejscu, patrząc wprost na moją twarz. Niewiele myśląc, uniosłam lekko kącik ust, puszczając mu oczko na szczęście. Po tym geście, chłopak przewrócił oczami, kręcąc głową, gdy ja z cichym śmiechem ruszyłam korytarzem.
I mogłabym przysiąc, że widziałam ten mały uśmieszek, który pojawił się na jego wargach.
Szłam korytarzem w stronę głównej sali, słuchając ustaleń reszty. Z tego, co wywnioskowałam, Cameron i Laura mieli kręcić się obok tylnego wejścia, Matt obok bocznego, Mia z Chrisem przy zachodnim skrzydle, a Scott miał zająć się głównymi drzwiami. Theo miał kręcić się po całej sali, zupełnie jak ja. Mieliśmy szukać Brooklyna w tłumie i modlić się, aby go znaleźć. W końcu pokonaliśmy ostatni ciąg schodów, który prowadził do głównej sali. Głosy i krzyki były coraz bardziej słyszalne, dokładnie jak nasze zdenerwowanie. W końcu przeszliśmy przez wielkie drzwi, wchodząc do środka i cóż. Nie tak to zapamiętałam.
Byłam na kilku walkach w swoim życiu, więc spodziewałam się czegoś innego. Surowych jarzeniówek, które oświetlały ustawiony na środku ring. Tłumu ludzi wokół i zabitych dechami, brudnych ścian. Do takiego czegoś przywykłam i w pierwszej chwili wydawało mi się, że źle trafiliśmy. Pomieszczenie, do którego weszliśmy, było wielkie, wypełnione krzyczącymi ludźmi i... świeciło. Ono naprawdę świeciło. W pewnej chwili zastanawiałam się, co się działo, gdy nagle zorientowałam się, że zwyczajne lampy zastąpiono niebieskimi światłami fluorescencyjnymi, które przemieszczały się po całej hali, sprawiając, iż wszystkie białe przedmioty w ciemności odznaczały się, lekko świecąc. Sporych rozmiarów, kwadratowy ring stał na podwyższeniu, a z każdej strony otaczały go dziesiątki osób. Ludzie znajdowali się również na podwieszanych balkonach, z których mieli dobry widok na ring. Na dodatek, po lewej stronie całą ścianę zajmował gigantyczny telebim, na którym pojawiały się dziwne neonowe znaczki, lekko oświetlając pomieszczenie.
Z szokiem oglądałam całe pomieszczenie, zastanawiając się, jakim cudem takie przedsięwzięcia w ogóle miały rację bytu. Nie miałam pojęcia, kto był inwestorem tego gówna, ale ludzie mieli wyobraźnię.
– Trochę się tu pozmieniało! – krzyknęłam w stronę reszty, aby przekrzyczeć cały hałas. Reszta również była nieco zdziwiona rozmachem, z jakim to wszystko się działo.
Rzuciliśmy sobie ostatnie spojrzenia, a następnie rozdzieliliśmy się, idąc w swoje strony i włączając słuchawki. Przełknęłam ślinę, aby opanować stres, gdy weszłam w tłum ludzi. Nie chciałam pchać się w ten ścisk, toteż trzymałam się na uboczu, rozglądając się uważnie dookoła. Zaczęłam nieco żałować, że wybrałam szpilki, gdy widziałam ten harmider. Uważnie obchodziłam duże pomieszczenie, zawieszając oko na każdej twarzy, aby wyłapać tę znajomą, która niegdyś nawiedzała mnie w koszmarach. Jednak nigdzie nie mogłam dostrzec tej konkretnej. Krzyki przybrały na silę, gdy na ring wszedł wysoki mężczyzna, który z ekscytacją zaczął zapowiadać pierwszą walkę. I tak to się zaczęło.
Naprawdę za tym nie tęskniłam. Prawdę mówiąc, od samego początku tego nienawidziłam. Z obrzydzeniem patrzyłam na kolejnych zawodników, którzy wymierzali sobie potężne ciosy. Krew lała się strumieniami, ludzie szaleli na swoich miejscach, pragnąc jeszcze większej rzezi, a sumy pieniędzy z zakładów stawały się powoli powodem do pierwszych kłótni. Z rezerwą przyglądałam się drugiej walce, w międzyczasie szukając Brooklyna i nasłuchując głosów w słuchawce. Reszta również nigdzie go nie widziała, a ja miałam ochotę przewrócić oczami, gdy między Theo a Mattem wywiązała się dyskusja na temat jednego z zawodników, której musieliśmy słuchać wszyscy. Co więcej, byłam coraz bardziej podenerwowana tym, iż White w ogóle się nie zjawi. Wtedy to wszystko miało iść na marne, a zdrowie Nate'a było szargane na nic.
W pewnym momencie coś dziwnie znajomego rzuciło mi się w oczy. W tłumie ludzi stała dobrze znana mi dziewczyna. Alice, która była naszą sąsiadką i która na samym początku niemal włamała się do naszego domu, stała pośród innych ludzi. I pomijając to, że dziwnie się poruszała, ciesząc się i skacząc, co totalnie nie pasowało do całokształtu tego wydarzenia, dziewczyna przyciągała uwagę jednym. Już wcześniej widziałam ją w tym dopasowanym dresie z Adidasa. Jednak wtedy był on ciemny. Teraz miała ma sobie również dopasowany komplet z trzema paskami, tylko tym razem, był on w kolorze białym. W połączeniu ze światłami fluorescencyjnymi, wyglądała jak wielka, świecąca kula dyskotekowa. Wciąż machała swoimi dłońmi, jakby była na szkolnej imprezie. Jej włosy były potargane i znajdowały się wszędzie, ale jej samej to nie przeszkadzało w dobrej zabawie. Spojrzałam na nią z rozchylonymi oczami, kręcąc w niedowierzaniu głową, a następnie szybko skierowałam się w drugą stronę.
Trzecia walka już się kończyła, gdy nagle zobaczyłam niską blondynkę, która stała pod jednym z neonowych filarów. Była mała, drobna i tak dziwnie nie pasowała do tego miejsca w różowym sweterku i jasnych jeansach. Miała nie więcej niż siedemnaście lat. I nie zdziwiło mnie to, iż tam była, a raczej fakt, że z jej zaciśniętej w pięść dłoni wystawał kawałek różańca. Sama nastolatka ze zmartwieniem wpatrywała się w ring, mamrocząc coś pod nosem. Zastanowiłam się chwilę, rozglądając po hali, gdy nagle westchnęłam, stukając dwa razy w swoją słuchawkę, aby ją wyłączyć. Dziewczyna wyglądała na nieźle przerażoną, a ja nie chciałam, aby coś się stało, więc założyłam ręce na piersi, ostrożnie ruszając w jej stronę.
– Hej. – mruknęłam cicho, na co podskoczyła w miejscu, patrząc na mnie wielkimi, piwnymi oczami z lekkim przerażeniem. – Nie chciałam cię przestraszyć. Dobrze się czujesz? Słabo wyglądasz. – mruknęłam, obserwując jej nienaturalnie bladą skórę. Dziewczyna lekko odetchnęła, widząc, że nie miałam zamiaru niczego jej zrobić.
– Hej, wszystko okej. – odpowiedziała miło, a jej głosik był dźwięczny i melodyjny. Stanęłam obok niej, obserwując to ring, to ją.
– Wyglądasz na strasznie zdenerwowaną. – zauważyłam, a następnie uniosłam lekko ręce. – Nie chcę się wtrącać, ale po prostu nie wyglądasz najlepiej. Może chcesz się przewietrzyć?
– Nie to... – zaczęła, odchrząkując i zakładając nieśmiało kosmyk włosów za ucho. Była ładna. Taka naturalnie urocza. – Po prostu mój chłopak będzie walczył w następnej walce, a ja się strasznie martwię.
Rozchyliłam delikatnie oczy w zrozumieniu, kiwając głową. I wszystko było jasne. Teraz nie dziwiło mnie już jej zdenerwowanie, ani to, że tak mocno ściskała ten różaniec. Gdybym była osobą wierzącą, sama bym się w takiej chwili modliła.
– Rozumiem cię. – mruknęłam z bladym uśmiechem. Nawet nie wiedziałam, dlaczego dalej kontynuowałam tę rozmowę. Dziewczyna popatrzyła na mnie pytająco, więc uśmiechnęłam się blado. – Mój znajomy też dziś walczy.
Dziewczyna posłała mi pełen współczucia wzrok, a następnie uniosła kącik ust, unosząc różaniec. Spojrzała na niego z lekką rezerwą, jakby zastanawiając się, czy mówić dalej, czy nie. To nie było dziwne, zważywszy na fakt, że blondynka w ogóle mnie nie znała, tak jak ja nie znałam jej. W końcu jednak westchnęła cicho i znów popatrzyła na ring, lekko pochmurniejąc. I cholera, ta dziewczyna naprawdę mi kogoś przypominała. Nie wiedziałam tylko kogo. Patrzyłam na nią intensywnie, pragnąć sobie przypomnieć, ale nic nie wpadło do mojej głowy.
– Nienawidzę tych walk. – mruknęła w końcu cierpko, a w jej oczach pojawiła się ogromna doza smutku. – Za każdym razem, kiedy wchodzi na ring, mam ochotę zwymiotować. Dosłownie. Ale on jest tak uparty i to kocha, więc kim ja jestem, aby mu tego zabraniać, skoro w dziwny sposób go to uszczęśliwia?
W ciszy wpatrywałam się w jej półuśmiech, kiedy wymawiała kolejne słowa. I to było niemal zabijające, jak ją wtedy rozumiałam. Boże, to było aż dziwne, utożsamiać się z kimś, kogo praktycznie nie znasz, do tego stopnia. Nigdy nie byłam też w stu procentach w jej skórze. W końcu mój... chłopak nie był bokserem. Milczałam przez krótką chwilę, zastanawiając się, czy mam kontynuować tę rozmowę, czy nie. Coś wewnątrz mnie podpowiadało, aby zakończyć to spoufalanie i zająć się swoją robotą, ale ten cichy głosik podświadomości sprawił, iż dalej stałam w tym miejscu, obserwując dziewczynę.
– Rozumiem cię bardziej, niż może ci się wydawać. – słowa zaczęły wypadać ze mnie szybciej, niż chociażby zdążyłam o tym pomyśleć. I chyba nie powinnam tego robić, bo gdy tylko to powiedziałam, poczułam jej zaciekawione spojrzenie na sobie.
– To znaczy? – zapytała bez ogródek, ale nadal lekko nieśmiało.
Zagryzłam dolną wargę, wpatrując się zamglonym wzrokiem w ring. Właśnie jeden z mężczyzn uderzył drugiego, a krew, jaka wydostała się z rany faceta, obryzgała niektórych ludzi na widowni, przez co zaczęli wydzierać się z jeszcze większą ekscytacją. Jednak ja nie skupiłam się na tym, będąc w swoim świecie. A właściwie, będąc w świecie przed czterema laty. Może nie powinnam była tego mówić nieznanej mi dziewczynie. Może nie powinnam była wracać myślami do tych chwil. Może nie powinnam była myśleć o tym przed jego walką. Ale to się stało.
– Kiedyś... coś mnie łączyło z pewnym zawodnikiem. – mruknęłam cicho, a te słowa spowodowały blady uśmiech nostalgii na mojej twarzy.
Blondynka patrzyła na mnie z jeszcze większym zaciekawieniem, podczas gdy ja wciąż obserwowałam ring.
– Też często walczył. Boże, był najlepszy. Nie do pokonania. Każdy kochał go oglądać, a ludzie przyjeżdżali z innych miast, aby zobaczyć jego walki. – mruknęłam z lekkim śmiechem, kręcąc głową. – Każdy był tym taki podekscytowany, ale ja chciałam płakać za każdym razem, kiedy wychodził na ring. – wyszeptałam cichym głosem, nie zwracając uwagi na to, czy dziewczyna mnie usłyszy, czy nie. – Często spędzał ze mną swoje ostatnie noce przed walką, a ja przez cały czas zastanawiałam się, czy to nie będzie ostatni raz. Czy jeszcze w ogóle go zobaczę. Nienawidziłam tego, że narażał swoje życie w ten sposób i chciałam zmienić jego myślenie, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że on kocha to robić. Kocha tę adrenalinę, tę całą otoczkę i ten sport. Nie obchodziło go ilu ludzi przyjdzie go oglądać, ani ilu postawi na niego swoje pieniądze. Dla niego liczyło się tylko to, aby walczyć. Bo boks go uratował. Zawsze tak mówił, a ja zastanawiałam się, gdzie w tym logika, skoro po każdej walce nie mógł ruszać dłońmi i ledwo stał na własnych nogach. Bo jak może cię ratować coś, co tak cię krzywdzi?
Wszystko wokół stawało się coraz mniej widoczne. Głosy ludzi lekko wyciszyły się w mojej głowie, a obraz był nieco zamazany. Ja byłam natomiast w swojej krainie. W krainie, w której przypomniała mi się każda jego walka. Każdy siniak na jego ciele, który dla mnie spowodowany był czymś zupełnie bezsensownym. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć jego miłości do boksu. Tego, jak był temu oddany. To było dla mnie takie głupie. Narażał swoje życie, a ja za każdym razem błagałam bogów, aby nic mu się nie stało. Abym jeszcze go zobaczyła. To było dla mnie tak cholernie ważne, że nie liczyło się nic więcej. Rzadko kiedy liczyło. Od kiedy go poznałam, był tylko on. Choć może na początku się tego wypierałam.
Pomrugałam gwałtownie powiekami, zdając sobie sprawę z mojego lekkiego zawieszenia. Odchrząknęłam, kiedy znów powróciłam do świata realnego. Szybko zrzuciłam z siebie minę nostalgii, która pojawiła się na mojej twarzy i jak zawsze zastąpiłam ją niewzruszeniem. Uniosłam lekko kącik ust, patrząc kątem oka na blondynkę, która przypatrywała mi się z lekkim żalem. Zagryzłam wnętrze policzka, kiwając głową i chcąc pokazać, że nijak mnie to nie ruszyło. Bo przecież nie ruszyło. Minęły cztery lata, a to było przeszłością.
– Bardzo mi przykro. – mruknęła ze szczerym smutkiem, na co wzruszyłam ramionami, mocniej obejmując się ramionami.
– Cóż, ja już tego nie przeżywam, więc współczuję tutaj tobie. – odpowiedziałam pustym tonem. – Ale... jak źle by nie było, nie każ mu wybierać. Nigdy nie stawiaj mu ultimatum.
Ja postawiłam. I żałowałam tego do samego końca.
Blondynka skinęła głową, a następnie zmarszczyła lekko swoje jasne brwi, wpatrując się we mnie z dziwną dozą nadziei.
– Może jakieś rady od kogoś, kto również to przeżył? – zapytała miękko, na co uniosłam kącik ust.
Spojrzałam na nią z zastanowieniem, obserwując jej wielkie oczy. Patrzyłyśmy na siebie, chociaż bez wątpienia intensywność naszego wzroku była nieco inna. W pewnym momencie wydawało mi się, iż dziewczyna trochę do mnie peszy, co było pewnego rodzaju urocze. Była ładna, urocza i tak bardzo nie pasowała do tego miejsca. Ale była tam dla niego, chociaż tego nie znosiła. I wtedy już wiedziałam, kogo mi przypominała. Kogo widziałam w niej, gdy do niej podeszłam.
Widziałam w niej Victorię Clark sprzed czterech lat. Ona również przepadła dla pewnego chłopca.
– Zrezygnuj, póki nie jest za późno.
Gołym okiem widać było, że dziewczyna raczej nie tego się spodziewała. Ale ja nie miałam zamiaru powiedzieć jej niczego innego. Nie dodając nic więcej, odwróciłam się, a następnie ruszyłam przed siebie, zostawiając zszokowaną dziewczynę z tyłu. No cóż, ktoś ją w końcu musiał uświadomić, prawda? To zawsze kończyło się smutkiem i makabryczną ilością cierpienia. Z kamienną miną znów weszłam w tłum ludzi, dwa razy stukając w słuchawkę. Akurat podłączyłam się do kolejnej debaty Matta i Chrisa na temat walki, co oznaczało, że zapewne niczego nie straciłam. Jak gdyby nigdy nic, powróciłam do obserwowania całego wydarzenia, więcej nie spoglądając na blondynkę.
I kiedy dwie następne walki również się skończyły, w końcu nadszedł ten moment, którego tak bardzo chciałam uniknąć. Ludzie już się nie hamowali. Wszystko było głośne i zlewało się w jedną plamę. I nawet nie wiem, w którym momencie przystanęłam, obserwując ring, na którym pojawił się wyraźnie zadowolony mężczyzna, zapowiadając do mikrofonu finałową walkę. Jego tubalny głos mieszał się z ciężką muzyką wydobywającą się z potężnych głośników. Nawet nie skupiałam się o czym mówił. Z szybko bijącym sercem patrzyłam na ring, gdy okrzyki stały się jeszcze głośniejsze. A było to za sprawą jednego z zawodników, który właśnie wszedł na salę.
Patrick Sanchez w połyskującym ciemnoniebieskim szlafroku podchodził właśnie do ringu w towarzystwie swojej ekipy. Na jego głowie spoczywał kaptur jego okrycia, a białe rękawice, które posiadał, świeciły się w neonie. Postawny mężczyzna wszedł na sam środek maty, unosząc zwycięsko ręce i robiąc rundkę dookoła lin, przez co ludzie jeszcze głośniej zawyli. Minęło kilkadziesiąt sekund, a mężczyzna udał się do swojego narożnika. I wtedy znów nastąpił hałas. Głośniejszy, niż wszystkie poprzednie tej nocy. Czułam, jak moje serce zwalnia, gdy z korytarza po prawej stronie wyłoniło się kilka postaci. Jednak ja widziałam tylko jedną. Głowę, którą okrywał czarny kaptur jego szlafroka, miał lekko zwieszoną, gdy powolnie, niczym duch, przemierzał kolejne metry. Publiczność darła się w jego stronę, jednak on niezbyt się tym przejął. Obok niego szedł Thiago i pozostała część jego ekipy, a także Luke. Zgrabnie wszedł na ring, jednak to nadal był Nate. Nawet nie obrócił się w stronę ludzi, a od razu podszedł do swojego narożnika, odwracając się tyłem do reszty.
Uważnie obserwowałam, jak oboje ściągają swoje szaliki, a następnie wkładają ochraniacze na zęby. Nate uderzył w swoje rękawice, a następnie strzelił z karku i obrócił się w kierunku przeciwnika. Oboje wyszli na środek maty, mierząc się spojrzeniami. Z tej odległości nie widziałam wyrazów ich twarzy, ale coś czułam, że nie były to miłe spojrzenia. Sanchez nieco górował nad Sheyem, jednak czarnookiemu niezbyt to przeszkadzało. Sędzia podszedł do nich, mówiąc im coś cicho, a kiedy oboje skinęli, odszedł na bok, krzycząc, aby zaczęło się przedstawienie.
I zaczęło się.
Pierwszy cios wymierzył Patrick. Musiałam zamknąć oczy, gdy zobaczyłam, jak jego rękawica potężnie uderza w tułów Nate'a. Musiało być to niesamowicie bolesne, jednak Shey nie przejął się tym, ponieważ chwilę później odpowiedział atakiem prosto w jego twarz. A potem wszystko działo się już nagle. Na przemian wymierzali sobie ostre ciosy, a ludzie darli się i przepychali, aby stać bliżej. Już po pierwszych dwóch minutach pojawiły się pierwsze ślady krwi, które ściekały z rozwalonego łuku brwiowego Patricka. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, dlaczego ich rękawice były w kolorze białym. Przez te światła wyglądały jak jarzące się kule, co efektowanie wyglądało za każdym razem, gdy uderzali. Wiedziałam, że powinnam skupić się na szukaniu Brooklyna, ale nie mogłam. Ze ściśniętym gardłem patrzyłam na każdy ich ruch, błagając w myślach, aby następny nie przyniósł mu bólu.
Walka była wyrównana. Nikt w niej nie wygrywał, chociaż Nate'owi kilka razy udało się przycisnąć drugiego mężczyznę do lin. Widziałam pierwsze krople potu na jego ciele oraz coraz mocniej widoczne zaczerwienienia od uderzeń. Było mi słabo i duszno, a gdy Sanchez przyparł Nathaniela do narożnika, sprzedając mu serię potężnych ciosów w brzuch, musiałam odwrócić wzrok. Boże, tak bardzo pragnęłam, aby nic mu się nie stało. Aby wyszedł z tego cało. Nie potrafiłam patrzeć na kolejne uderzenia, na tę krew... Było tam tyle krwi. Nie potrafiłam stwierdzić, która była runda, ponieważ nie rejestrowałam czasu. Nie rejestrowałam niczego. Przez zdenerwowane rozmowy w słuchawce wiedziałam też, że nigdzie nie było Brooklyna. To wszystko poszło na marne. On ryzykował swoim życiem na marne.
Kolejny cios. I kolejny strumień ciemnoczerwonej cieczy, który zalał białą matę.
– Kurwa. – usłyszałam w słuchawce ciche przeklęcie Matta, przez co zmarszczyłam brwi.
– Co jest? – zapytał Scott.
– Zobaczcie balkon po prawej stronie telebimu.
Bezwiednie uniosłam głowę, spoglądając na tłum ludzi, który się tam znajdował. Wszyscy głośno krzyczeli, wychylając się jak najbardziej przez barierki, aby być jak najbliżej. Nie rozumiałam, o co mu chodziło, ale zrozumiałam, gdy dostrzegłam wysoką, chudą sylwetkę, która stała pod jedną ze ścian w otoczeniu barczystych mężczyzn. Brooklyn White. Pierdolony Brooklyn White stał pośród tłumu ludzi, obserwując to, co działo się na ringu. Przez zgiełk i ciemność nie widziałam zbyt dobrze jego twarzy, ale doskonale widać było, iż to on. Niebieskie światła co jakiś czas oświetlały jego trupiobladą twarz, nadając jej jeszcze bardziej posępnych tonów. Jednak nie było istotne, jak wyglądał. Było istotne, że naprawdę tam był, a to wszystko działo się naprawdę. To się udało.
Cholera, udało się.
Przez szok nie wiedziałam, jakie emocje we mnie siedziały, ponieważ to wszystko działo się za szybko. Ktoś znowu krzyknął, więc z przerażeniem popatrzyłam na ring z ulgą obserwując, że to Nate uderzył Patricka z taką siłą, iż ten zachwiał się na nogach. Zaraz jednak znów mój wzrok powędrował na balkon i mężczyznę, który nie zdawał sobie sprawy, że był obserwowany.
– Jakim cudem on wszedł do środka? – pieklił się Scott, będąc coraz bardziej podenerwowanym. – Przecież nikt z nas go nie widział!
– Sukinsyn. – burknął Matt.
– Co teraz mamy robić? – zapytała Laura. Mój rozbiegany wzrok biegał od ringu, Brooklyna, całego tłumu i tak w kółko.
Moje serce już nie wyrabiało, a ja nie wiedziałam, co miałam robić. Dłonie zaczęły mu lekko dygotać, a mój oddech stał się krótki i urwany. To się działo, a ja nie miałam pojęcia, co dalej. W dodatku walka zaczęła robić się jeszcze bardziej krwawa, a Nate coraz bardziej opadał z sił. I wszyscy tak głośno krzyczeli. Zaczęło mnie to tak cholernie irytować! Spazmatycznie brałam kolejne wdechy i wydechy, aby jakoś opanować nagłe wybuchy gorąca w moim ciele, ale na niewiele się to zdało. Znajdowaliśmy się w trakcie choasu.
– Victoria musi jakoś się tam dostać. – wtracił się Cameron.
– Niby jak, do cholery?! – warknęłam zła, w końcu zmuszając swoje nogi do ruchu. Zaczęłam przeciskać się w tłumie ludzi, odpychając ich łokciami.
– Musisz wejść na balkon. Gdzieś powinny być schody. – odezwała się Mia, gdy ja rozglądałam się wokoło.
– Victoria, szukaj ich. – nakazał Scott.
– A co, do kurwy, mam robić dalej?! – zapytałam głośno, przekrzykując tłum.
Na oślep szukałam odpowiedniego dojścia do podwieszanego sufitu, na którym stał mężczyzna, chociaż nawet nie wiedziałam, co mam robić później. Popychałam kolejne osoby, które i tak tego nie zauważały, zbyt skupione na walce. Ja również kilka razy zerknęłam na ring, aby upewnić się, że wszystko było w porządku, ale gdy tylko spojrzałam na zakrwawioną twarz Nathaniela, szybko odwróciłam wzrok. Było mi niedobrze, a stres zjadał mnie coraz bardziej. Chciało mi się krzyczeć i wyć jednocześnie. Stanęłam pośrodku tłumu, gwałtownie nabierając powietrza, gdy dostrzegłam wąski ciąg schodów w rogu hali, który prowadził na balkon. Zacisnęłam szczękę, a następnie niewiele myśląc, ruszyłam w tamtym kierunku.
– Znalazłam. – mruknęłam.
Szybko pokonałam dzielącą mnie odległość, a następnie zaczęłam wspinać się po stopniach, na których również stali ludzie. Na drżących nogach weszłam na balkon, spoglądając z góry na ring akurat w tym samym czasie, w którym Nate dostał cios w szczękę, przez co zatoczył się. Moje serce stanęło, gdy obserwowałam, jak niemal słania się na nogach, ale ze skupieniem stara się wyostrzyć wzrok i nie upaść. Sanchez sam ledwo stał o własnych siłach, a przez krew ściekającą z jego twarzy, niewiele już widział. Zacisnęłam dłonie w pięści, z całej siły wbijając paznokcie we wnętrze dłoni. Nate był coraz słabszy.
Wytrzymaj jeszcze trochę, proszę.
Wyciągnęłam szyję, szukając wzrokiem Brooklyna. Stał po drugiej stronie, a inni ludzie cały zasłaniali mi jego widok. I chociaż nie miałam pojęcia, co mam robić dalej, po prostu ruszyłam przed siebie, utrzymując na nim swoje spojrzenie. Cały czas słyszałam rozmowy w słuchawce, ale nie rejestrowałam ich. Po prostu skupiłam wzrok na mężczyźnie, który z każdym kolejnym metrem był coraz bardziej widoczny. I kiedy byłam już niema obok niego, gwałtownie się zatrzymałam. Co ja najlepszego wyprawiałam? Boże, przecież ja nawet nie wiedziałam, jak mam to zacząć. Nie mogłam po prostu do niego podejść. Nie mieliśmy żadnego planu, a ja zostałam sama. Rozejrzałam się wokół, rozchylając usta. Wiedziałam, że jeśli nie zacznę oddychać, w końcu tam zemdleję, ale nie mogłam nic poradzić. Patrzyłam na z góry na ring iw wydawało mi się, że każdy cios w Nate'a był ciosem prosto we mnie.
– Victoria?
Drgnęłam, kiedy niski, zachrypnięty głos dotarł do moich uszu. Nie wierzyłam, że to on. Nie chciałam w to wierzyć. Zastygłam w bezruchu, powolnie mrugając, a następnie, bez użycia mojej świadomości, odwróciłam się w lewo, zaciskając palce na barierce do tego stopnia, że pobielały mi knykcie. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam wysokiego mężczyznę, który dostrzegł mnie w tłumie ludzi. Przełknęłam powolnie ślinę, kiedy mój wzrok padł na jego twarz. Naprawdę myślałam, że już więcej jej nie zobaczę. Ta twarz była powodem moich koszmarów, gdy byłam pieprzoną nastolatką. Byłam gówniarą, a musiałam tyle przejść przez tego mężczyznę, który ubzdurał sobie, że chce mnie mieć. Byłam dzieciakiem, podczas gdy on miał czterdzieści lat i ludzi pod sobą, którymi naprawdę nie chciałam się otaczać.
Widziałam, jak z zafascynowaniem robi kilka kroków w moją stronę, nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia. Ciemnozielone oczy nadal iskrzyły się tym nieprzyjemnym blaskiem. Jego twarz była wychudzona i blada od narkotyków. Pod oczami widniały ogromne, fioletowe sińce, a na jego skórze rozciągało się sporo niedoskonałości. Tatuaż węża pod okiem lekko wyblakł, a jego czarne włosy jak zawsze zaczesał do tyłu. Ubrany w drogi, czarny garnitur kroczył ku mnie, a ja nie potrafiłam się poruszyć. Nie miałam pojęcia, że mnie rozpozna. Że sam będzie szukał kontaktu. Całkowicie mnie ścięło, więc jedynie na niego patrzyłam, gdy stanął tuż naprzeciw mnie. Był wysoki i strasznie chudy, przez co przypominał tyczkę. Popatrzył na mnie z góry, lustrując moje ciało nieodgadnionym spojrzeniem, od którego dreszcz przeszył moje ciało.
– Victorio, tyle lat. – powiedział cicho swoim cichym głosem, oglądając mnie jakbym była jakimś ciekawym okazem w muzeum. Nie z lubieżnością. Raczej z dziwnym zafascynowaniem.
– Victoria, odpowiedz coś. – cichy głos Laury rozległ się w słuchawce, gdy ja nadal milczałam, wpatrując się w twarz mężczyzny, na której formowały się zmarszczki.
Miałam coś odpowiedzieć? Ale co, do cholery? Sparaliżowało mnie. Stałam oko w oko z facetem, który uprzykrzał mi moje nastoletnie życie, podczas gdy Nate walczył obok nas. I to właśnie spowodowało, że wyrwałam się ze swojego letargu. Nate walczył dla nas, ponieważ wszyscy mieliśmy plan i musieliśmy go wykonać. Ryzykował tym swoje życie, a ja musiałam ogarnąć swoje. Więc spięłam w sobie całą energię, a następnie przywdziałam na twarz niewzruszony wyraz, spoglądając wprost w jego oczy. Wyprostowałam się, unosząc hardo głowę.
– Witaj, Brooklyn. – odparłam bezbarwnym tonem, na co znów się uśmiechnął, ukazując rząd śnieżnobiałych, sztucznych zębów, które tak bardzo nie pasowały do reszty jego twarzy. – Długo się nie widzieliśmy.
– Nieco ubolewam nad tym faktem. – mruczał, cały czas się we mnie wpatrując. – Co tu robisz? Myślałem, że wyjechałaś z Culver City.
Wzdrygnęłam się na to, że wiedział o mnie takie rzeczy. Był cholernym psychopatą, więc w sumie, co się dziwić? Jednak nadal było to nieprzyjemne. Zdusiłam w sobie chęć zwyzywania go, a następnie ucieknięcia gdzie pieprz rośnie i pokiwałam głową.
– Tak. – odparłam lakonicznie. – Wróciłam do Culver City na kilka dni, a że akurat odbywa się walka, to chciałam wpaść.
– Dobrze, teraz się upewnił, że nie jesteś już nietykalna. – poinformował mnie Scott.
– To dziwne, nie sądzisz? – zapytał z lekkim zafascynowaniem. – Nate tak długo nie walczył, a nagle, po czterech latach, znów wraca na ring. To zastanawiające.
Po tych słowach, nonszalancko spojrzał na to, co działo się między zawodnikami, a ja patrzyłam na jego profil. Mimo iż zgrywałam niewzruszoną, w środku drżałam. Zastanawiałam się, co miałam dalej robić i jak to rozegrać, gdy z pomocą wtrącił się Theo.
– Powiedz, że nie masz już z nim kontaktu. – mruknął, na co oblizałam dolną wargę.
– Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. – mruknęłam pusto, znów blokując spojrzenie z zainteresowanym Brooklynem. – Nie mam już z nim zbyt dobrego kontaktu.
Po moich słowach (które nie do końca były aż takim kłamstwem) jego oczy dziwnie zamigotały, gdy uśmiechnął się leniwie, kiwając głową. Nadal był lekko wycofany i wypowiadał kolejne słowa z rezerwą, podczas gdy ja z niezainteresowaniem rzuciłam okiem na ring. I przysięgam, że to była tortura, gdy z niewzruszeniem obserwowałam, jak Nate spluwa krwią, udając, że nawet mnie to nie rusza, gdy tak naprawdę najchętniej chciałabym go stamtąd zabrać. Ale pozostałam jak kamień. Zimna, twarda i niezainteresowana. Jakbym patrzyła na obcą osobę. Brooklyn był za to jeszcze bardziej zafascynowany i widać było to po samym jego spojrzeniu.
– Więc po co tu przyszłaś? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami.
– Dla rozrywki.
Zapanowała między nami chwilowa cisza, podczas której mężczyzna stale mi się przypatrywał. Zastanawiałam się, co mam robić dalej i jak to rozegrać, ale czarnowłosy mnie wyprzedził, lekko nachylając się w moją stronę. Opanowałam dreszcz obrzydzenia, kiedy jego twarz znalazła się nieco bliżej mojej, chociaż nadal w bezpiecznej odległości. Zachowałam kamienny wyraz twarzy, patrząc wprost w zielone tęczówki.
– Victoria, zechciałabyś może zjeść ze mną kolację? – zapytał nagle cichym tonem, wpatrując się we mnie z intensywnością.
Znieruchomiałam, nie odpowiadając. Cóż, nie spodziewałam się takiej propozycji. Nie tak szybko. Myślałam, że to ja sama będę musiała szukać tego kontaktu, ale najwyraźniej wiadomość o tym, że nie zadaję się już z Shyem, sprawiła, iż chciał działać od razu. To mnie zdziwiło, ponieważ wydawało mi się, że cała reszta przesadzała z tym, iż White nadal będzie czegoś ode mnie chciał. W końcu minęły cztery lata i każdy normalny człowiek by zapomniał. Ale Vincent miał rację. Brooklyn miał zbyt wydumane ego, a jego duma była zszargana po ostatniej walce, którą Nate wygrał. Chciał zemsty.
– Nie zgadzaj się. – powiedział stanowczo Cameron, na co zmarszczyłam delikatnie brwi, ponieważ czy nie o to w tym chodziło?
– Co? – zdziwiła się Mia, wypowiadając to, czego ja nie mogłam. – Przecież o to w tym chodzi.
– Wie, że Victoria go nie lubi przez to, co zrobił. Jeśli od razu się zgodzi, będzie to zbyt podejrzane. – wytłumaczył, a ja musiałam przyznać mu rację. Brooklyn nada cierpliwie czekał, aż w końcu przełknęłam ślinę, lekko się wycofując.
– Wybacz, ale muszę odmówić. – mruknęłam cicho i chyba tej odpowiedzi się spodziewał.
– Wiem, że nie pałasz do mnie sympatią po tym wszystkim, ale chciałbym udać się z tobą jedynie na jedną kolację. Niedługo i tak wyjeżdżam z Culver City. – mruknął.
– Nie mieszkasz już tu? – zapytałam z zainteresowaniem, chociaż znałam na to odpowiedź. Mężczyzna wyraźnie się podenerwował.
– Nie. – odpowiedział oschle, a następnie na jego twarzy znów wykwitł mały, obrzydliwy uśmiech. – Dlatego chciałbym jakoś odkupić swoje winy. Jedna kolacja, Victorio. – jego postawa była naprawdę natarczywa, ale o to właśnie chodziło.
– Nie wiem. – ciągnęłam tę grę, udając coraz bardziej niepewną, co Brooklyn od razu zauważył, ponieważ znów poprosił. Popatrzyłam na niego z powątpieniem, a następnie znów westchnęłam. – Dobrze. W porządku. Tylko jedna kolacja w jakimś publicznym miejscu. – postawiłam warunek. Mogliśmy mieć plan, ale nie było opcji, że zgodziłabym się zostać z nim sam na sam.
Czarnowłosy chwilę się zastanowił, aż w końcu z lekkim trudem zgodził się. I wiedziałam, że tak musiało być, ale sama świadomość tego, że znów musiałam go zobaczyć, naprawdę mi się nie podobała. On natomiast był naprawdę zadowolony. Usłyszałam, jak Scott zaczął coś mówić, ale szybko przerwał, kiedy tłum ludzi zawył.
W tym samym czasie, razem z Brooklynem odwróciliśmy się w stronę ringu, spoglądając na niego z góry. Cały czas musiałam utrzymywać maskę, która niemal pękła, gdy ujrzałam, co się działo. Oboje byli wymordowani, spoceni i zakrwawieni. Ich czerwone ciała odznaczały się nawet w ciemnościach. Patrick leżał na boku na macie, jednak nadal był przytomny. Chyba próbował się podnieść, ale nie był w stanie. Nate stał po przeciwległej stronie. Cóż, „stał" było za dużym określeniem, ponieważ brunet opierał się tyłem o liny, głośno oddychając. Sam wyglądał, jakby ostatkami sił powstrzymywał się od upadku. I mógł być legendą. Mógł być najlepszy, ale miał swoje granice. Wtedy modlił się o to, aby Patrick więcej się nie podniósł, bo nie dawał już rady.
Sędzia wbiegł na środek, zaczynając liczyć, a tłum ludzi liczył razem z nim. Jedni krzyczeli w euforii, drudzy w rozpaczy. Sanchez starał się unieść, ale za każdym razem opadał ponownie, całkowicie wycieńczony. Serce boleśnie obijało mi żebra, kiedy bez oddechu patrzyłam na rozgrywającą się scenę. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę. Wśród ludzi wybuchła prawdziwa wrzawa. Nate nadal opierał się dłońmi o liny, ledwo stojąc o własnych siłach. Dwa, trzy, cztery...
– Uwielbiam zasady, jakie tu panują. – mruknął pustym głosem Brooklyn, gdy nadal z niewzruszonymi minami obserwowaliśmy to, co się działo. – Nie ma ustalonej ilości rund. Nie ma czasu. Walczy się do momentu, gdy któryś z zawodników nie będzie mógł wstać.
Pięć, sześć, siedem...
– Nie ma limitów.
Osiem, dziewięć...
Dziesięć.
Pomieszczenie wypełnił głośny gong. Walka się zakończyła. On wygrał.
Pierdolony Nathaniel Gabriel Shey znów wygrał. Po czterech latach przerwy.
Ludzie już całkowicie poszaleli, drąc się w niebogłosy. Do Sancheza podbiegli jego ludzie, tak jak do Nate'a. Thaigo wraz z Luke'iem i dwoma innymi mężczyznami stanęli tuż przed nim, ale kiedy Shey tylko puścił się lin, niemal od razu bezsilnie poleciał do przodu. Asekuracyjnie złapali go pod ramiona, aby nic mu się nie stało. Był wycieńczony. Ten widok łamał mi dusze i serce, bo on tak bardzo na to nie zasługiwał. Jednak nadal wyglądając na nieprzejętą, popatrzyłam na Brooklyna, który z tajemniczym uśmiechem spojrzał również na mnie.
– Cóż, Nate jak zwykle niepokonany. – mruknął, a w jego głosie czaiła się dziwna nutka ironii. – Niektóre rzeczy pozostają niezmienne. – dodał, a następnie poprawił swoją marynarkę, spoglądając na trzech barczystych mężczyzn obok ścian, którzy natychmiast znaleźli się przy nim. – Skontaktuję się z tobą w kwestii kolacji. Bardzo miło było mi cię zobaczyć, Victorio.
Nie odpowiedziałam, gdy on skinął głową na pożegnanie i szybko odszedł, znikając w tłumie ludzi. Dopiero teraz poczułam, jak wraca mi oddech. Westchnęłam ciężko, ukrywając twarz w dłoniach, Przetarłam swoje lekko spocone czoło, a potem oparłam się łokciami o barierkę balkonu, spoglądając na ring, na którym było już bardzo dużo osób. To była ostatnia walka tego wieczoru i zapewne najlepsza. Mój wzrok przeszukiwał halę, aby dostrzec Nate'a. Thiego wraz z Parkerem niemal wlekli go w stronę wąskiego korytarza, aby udać się zapewne do szatni. Sanchez siedział na ringu, podczas gdy ktoś opatrywał jego rany, starając się zatamować krwawienie. To było brudne, surowe i tak bardzo popieprzone. Szybko ruszyłam w stronę schodów, aby wydostać się z tego miejsca. Przepychałam się między kolejnymi ciałami, ponieważ wszyscy chcieli już wychodzić, a robili to tak pieprzenie wolno.
W końcu zeszłam na parter, w międzyczasie wyłączając słuchawkę, bo rozmowy reszty zaczynały mnie drażnić. Szybko pobiegłam w stronę korytarza, w którym znikł Nate, uważając na to, aby nie przewrócić się na szpilkach. Może działałam za szybko i powinnam była poczekać, ale musiałam go zobaczyć i upewnić się, że nic mu się nie działo. To było silniejsze ode mnie i od zdrowego rozsądku. Wydawało mi się, że tylko wtedy wróci mi zdolność normalnego oddychania. Nie interesował mnie Brooklyn, ani to, że wszystko się udało. Chciałam wiedzieć, że był bezpieczny. Szybko pokonałam dzielącą nas odległość i z ulgą wpadłam na pomazane drzwi jego szatni. Bez pukania wparowałam do środka, szybko się rozglądając.
W pokoju nie było jeszcze nikogo, prócz jego ekipy, trenera, Jasmine i Luke'a. Dziewczyna szybko pakowała jego torbę, gdy Luke podawał jej rzeczy. Niemal instynktownie wyszukałam wzrokiem Nate'a. Siedział na krześle przy stoliku bokiem do mnie. Przed nim stał Thaigo, który zasłaniał mi jego widok, mrucząc coś pod nosem, a tuż przy jego twarzy nachylał się jeden ze starszych mężczyzn, starając się odkazić jego rany. Odetchnęłam głębiej, wchodząc głębiej. Jasmine posłała mi szybkie spojrzenie, a następnie powróciła do pakowana rzeczy. Luke za to westchnął, posyłając mi blady uśmiech.
– Wszystko okej? – zapytałam dziwnie drżącym tonem, bojąc się przypatrzeć Nate'owi. Na razie zasłaniał go Thiago, a ja nie wiedziała, czy zniosę ten widok.
Jednak nie miałam wyjścia, gdy mężczyzna sam odsunął się na bok, podchodząc do jednej z toreb, przez co stałam dokładnie przed Nate'em. I och, kurwa. Myślałam, że wypluję własny żołądek, gdy na niego popatrzyłam. Kosmyki jego mokrych od potu włosów przylepiały się do jego twarzy. Nie było już na niej tyle krwi, ile na ringu, ponieważ stale ją oczyszczali, ale nadal to było tak przerażające i po prostu zabijające. Z jego łuku brwiowego ciekła krew, na policzkach już odznaczały się czerwono-fioletowe sińce, a jego lewe oko było bardzo zapuchnięte, przez co ledwo widział. Wargę również rozciął, i był cały potłuczony. Jednak gorzej było z jego rozgrzanym i spoconym torsem. Już wtedy widziałam formujące się na jego ciele ślady po rękawicach, które pozostawią po sobie bolesne siniaki.
Ledwo siedział na tym krześle. Nadal ubrany był w swoje buty i spodenki, jednak nie miał już rękawic, a jego skostniałe dłonie leżały nieruchomo na jego udach. Wydawało mi się, że nawet mnie nie zauważył, bo nie reagował na nic. Nie krzywił się nawet na alkohol, którym obmywano jego rany. Ledwo mrugał, trochę zjeżdżając na krześle, więc Luke szybko go poprawił, aby nie spadł. Wyglądał okropnie. Jak nie on. Nie jak ten cholerny Nathaniel Shey, który rządził zawsze i wszędzie. Wyglądał jak ktoś, kto tylko czekał na Kostuchę. I to przeraziło mnie do tego stopnia, że zamarłam w bezruchu, przykładając dłoń do ust.
– Cóż, bywało lepiej. – odparł Luke, krzywiąc się. – Udało się wszystko z Brooklynem? Był na walce?
Pokiwałam głową, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Luke odetchnął z ulgą, ale zaraz znowu spoważniał, patrząc na swojego przyjaciela z niemal namacalną troską. Nate może i był przytomny, ale na takiego nie wyglądał. Już miałam się odezwać, gdy do pokoju wpadła reszta, głośno oddychając i coś mrucząc pod nosem. Kiedy zobaczyli chłopaka, ich reakcja była podobna do mojej.
– Kurwa mać, on potrzebuje szpitala. – zaklęła Mia, szybko podchodząc do Nate'a. Przykucnęła przy nim, dotykając delikatnie jego kolana, jednak chłopak nawet nie zareagował.
– Na razie musimy... – zaczął Luke, ale coś mu przerwało.
Wycie policyjnych syren.
Z przerażeniem popatrzyliśmy na swoje twarze, gdy dźwięk stawał się coraz bardziej słyszalny, dokładnie jak panika innych ludzi. Poczułam, jakby język zaplątał się w moim gardle, bo och, kurwa. Widziałam rosnącą panikę na ich twarzach i trwało to dosłownie sekundę, nim Luke odwrócił się w stronę zabitego deskami okna.
– Zabierzcie go stad. – ryknął Thiago i brzmiało to jak grzmot podczas nawałnicy. – My zajmiemy się torbami. Już.
Potem wszystko działo się już szybko. Widziałam, jak reszta jego ekipy zaczyna szybko zbierać wszystkie rzeczy, podczas gdy Luke ze Scottem niemal w jednej chwili ruszają ku Nate'owi, który nadal nie reagował. Nawet nie wiedziałam, czy słyszał, że jedzie tam policja. Szybko dźwignęli go ku górze, zarzucając sobie jego ręce na ramiona. Złapali go mocno w tali, aby nie upadł, gdy on sam nie potrafił ustać na nogach. Jego obolałe dłonie nadal były nieruchome, a głowa lekko zwieszona. Mia otworzyła szerzej drzwi, gdy wszyscy zaczęliśmy wychodzić z szatni. Z trudem targali jego ociężałe ciało, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. Słyszeliśmy, jak ludzie zaczynali panikować, szybko ewakuując się z budynku, aby nie zostać złapani. Przepychali się i popychali, aby jak najszybciej wyjść z budynku. Matt poprowadził nas wszystkich do tylnych drzwi, gdzie było mniej tłoku. Wybiegliśmy na dwór, gdzie dźwięk syren był jeszcze bardziej słyszalny.
– Prowadzisz jego Mustanga. – mruknęła Jasmine, wyciągając kluczyki ze swojej kieszeni. Szybko rzuciła ja w stronę Matta, który bez zająknięcia skinął głową i ruszył w stronę obleganego parkingu, z którego jak najszybciej każdy chciał się wydostać.
Z szybko bijącym sercem spojrzałam na wycieńczonego Nate'a, a następnie na dwóch chłopaków, którzy podtrzymywali jego ciało. Ze zdenerwowaniem rozglądali się wokół, uporczywie nad czymś myśląc. Było mi coraz bardziej niedobrze.
– Gdzie jest twoja Mazda? – zapytał Luke Mii, która przełknęła ślinę.
– Po drugiej stronie. – odparła, na co zaklął siarczyście.
– Nasz też tam stoi. – dodał Scott.
– Gdzie jest jakiś najbliższy samochód?! – pieklił się Luke, będąc coraz bardziej zdenerwowanym.
Nagle mnie olśniło, gdy mój wzrok zatrzymał się na białym wozie, który stał trzy auta dalej. Popatrzyłam znacząco na Theo, który nadal trzymał swoją walizkę. Zmarszczył brwi na moje spojrzenie, a następnie jego wzrok powędrował na naszego Mercedesa. Rozchylił szerzej oczy, kiwając głową.
– Chodźcie. – powiedziałam nagle zduszonym głosem. – Pojedziemy naszym.
Luke nawet nie protestował. Zaczęłam prowadzić ich w stronę naszego auta. W tym samym czasie, Mia z Jasmine, Cameronem i Chrisem skierowali się do samochodu Roberts. Umówiliśmy się, że spotkamy się obok mieszkania Nate'a. Theo szybko otworzył tylne drzwi, gdy Scott z Parkerem ostrożnie wsadzili go do środka. Nate nie miał w ogóle siły i przypominał szmacianą lalkę, co było naprawdę przerażające. Laura ze Scottem szybko udali się w stronę swojego samochodu, podczas gdy mój brat zajął miejsce kierowcy.
– Kurwa, muszę zadzwonić do Thiago. – zaklął nerwowo Luke, wyciągając telefon.
– Siadaj z przodu. Ja siądę z nim z tyłu. – zarządziłam stanowczo, na co uważnie mi się przyjrzał.
– Na pewno?
– Idź.
Z tymi słowami szybko zasiadłam na miejsce z tyłu, gdy ten zajął fotel pasażera. Ledwo zamknęłam drzwi, a Theo ruszył z piskiem opon, wyjeżdżając z parkingu. Od strony lasu wyjechały właśnie dwa radiowozy policyjne, uniemożliwiając niektórym autom wyjazd. Przełknęłam ze zdenerwowaniem ślinę, spoglądając na Nate'a, który siedział przy oknie. Jego głowa bezwiednie opadała to na zagłówek, to na drzwi, ponieważ nie miał siły, aby trzymać ją prosto. Bez chwili wahania, wyciągnęłam z ucha słuchawkę, a następnie i mikrofon. Wrzuciłam je do swojej kieszeni, a następnie przesunęłam się na miejsce po środku.
Jego ciało było niebotycznie rozgrzane i nadal spocone, ale nie przeszkadzało mi to. Jeszcze w tym samym czasie, gdy się do niego podsuwałam, Theo skręcił w jedną z uliczek, a głowa Nate'a opadła na mój lewy bark. On sam chyba na trochę odpłynął, ponieważ miał przymknięte powieki, a jego oddech był lekko chrapliwy. Ciało bruneta lekko przechyliło się w moją stronę. Nie miałam zamiaru pozwolić na to, aby latał po tym samochodzie jak szmaciana lalka, więc uniosłam lewe ramię, obejmując go. Nie obchodziło mnie, jak to wyglądało, ani to, że może tego nie chciał. Delikatnie przycisnęłam jego głowę do swojego barku, a następnie oparłam na niej swoją brodę. Zacisnęłam dłoń na jego nagim ramieniu, mocniej przyciskając go do swojego ciała.
Głośno oddychałam, a ja nie byłam pewna, czy nie słyszałam szybkiego bicia mojego serca. Patrzyłam, jak szybko wyjeżdżaliśmy na ulicę, kierując się w stronę centrum. Byliśmy względnie bezpieczni. Nawet nie wiem, w którym momencie, moje palce zaczęły bezwiednie przejeżdżać po jego mokrych kosmykach. Przyciskałam swoją brodę do jego brudnych od potu i krwi włosów. Odetchnęłam cicho, nadal czując ten stres. Trzymałam go mocno i stabilnie, ale jednocześnie nie za brutalnie, ponieważ nie chciałam zrobić mu jeszcze większej chwili. Nate przypominał wtedy małego szczeniaczka, o którego trzeba było bardzo dbać. Już nie było tego bezwzględnego i oschłego faceta. Był jedynie wycieńczony dwudziestopięciolatek, który nie potrafił utrzymać równowagi przez ból. Nawet nie protestował, gdy mocniej go objęła, bo zapewne nawet nie wiedział, co się działo. I naprawdę nie obchodziło mnie, jak wyglądało to z boku, albo co będę czuła na następny dzień. W tamtej chwili liczyło się tylko jego dobro i bezpieczeństwo. I nie robiłam tego dla siebie. Robiłam to, aby mu pomóc, bo na tę pomoc zasługiwał. Tylko tyle.
I może nie powinnam czuć się z tym aż tak dobrze, jak się czułam.
W drodze do jego mieszkania, Nate chyba zasnął, bo jego oddech w końcu się unormował. Delikatnie gładziłam jego włosy, zachwycając się ich strukturą. To było nieco dziwne, ale nie w tym złym sensie. Pierwszy raz od bardzo dawna znów byliśmy tak blisko. Czułam jego zapach, to jak rozgrzany i zmęczony był. Jak jego mięśnie nie chciały z nim współpracować, całkowicie się poddając. Ale nikt nie miał mu tego za złe. Najbardziej zależało nam, aby było mu nieco lepiej. Podczas naszej jazdy Luke wykonał kilka telefonów. Był zdenerwowany i co chwila rzucał zmartwione spojrzenia chłopakowi. Gdy zobaczył, jak asekuracyjnie go trzymałam, przyciskając do swojego ciała, by nic mu się nie stało, uśmiechnął się wdzięcznie w moją stronę, a na jego bladej twarzy malowała się ulga.
Nagle jednak mój wzrok padł na jego lewą rękę, na której w pełnej okazałości widziałam jego tatuaż. Już wcześniej podejrzewałam, że go miał, ale teraz mogłam spojrzeć na niego z bliska. Zmarszczyłam brwi, widząc rząd sześciu cyfr wykonanych estetyczną, prostą czcionką. Nie były za duże, ale ładne i w równych odstępach.
2 8 1 7 1 2
– Kurwa. – zaklął Luke, wyrywając mnie z letargu. Dopiero teraz zorientowałam się, że podjechaliśmy pod kamienicę Sheya. Nie chciałam zbytnio się ruszać, aby go nie obudzić, więc pozostałam na swoim miejscu, marszcząc brwi.
– Co jest? – zapytałam zdezorientowana.
– Policja. – warknął, wzdychając. – Wiedzą, że dziś są walki, więc w całym mieście stoją patrole. Tutaj też się kilka kręci. Jak zobaczą Nate'a w tym stroju i w takim stanie, od razu go aresztują.
Następnie poszła kolejna wiązanka przekleństw, gdy Theo pytał się co ma robić. Delikatnie wyjrzałam przez zaciemnioną szybę, zauważając radiowóz policji niedaleko i kilku służbowych, którzy chodzili po okolicy. Potem znów spojrzałam na śpiącego Nate'a, który wyglądał tak niewinnie i krucho. Krew już zaschła na jego twarzy, ale opuchlizna ciągle rosła. On jednak był już w swoim świecie. Jego długie rzęsy delikatnie drgały, gdy jego powieki się poruszały, a kosmyki włosów opadły na jego czoło. Miarowo oddychał z głową ułożoną na moim barku. Jego nieruchome dłonie leżały na jego udach. Nie było szansy, aby dostarczyć go tam i nie wywołać tym poruszenia. Przecież my musieliśmy go wnieść. Najlepszą opcją byłoby udanie się z nim do szpitala, ale to nie wchodziło w grę. Znów zaczęłam się martwić.
– Co robimy? – ponowił pytanie Theo. Luke zamyślił się na chwilę, gdy do mojej głowy wpadł pewien pomysł.
– Zawieźmy go do nas.
Oboje spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, gdy ja zachowałam zaskakujący spokój. Dzielnie wytrzymywałam ich spojrzenia, bezwiednie mocniej przyciskając do siebie chłopaka. Parker zmarszczył brew.
– Do was? – zapytał, jakby chcąc się upewnić.
– Cóż, wątpię, że na naszym osiedlu będzie policja, a w naszym domu nikogo, oprócz naszej dwójki, nie ma. Może tam zostać. – mruknęłam.
Okej, to był dość śmiały plan, ale mógł zadziałać. W końcu nie było sensu krążyć po kamieniach, gdy mieliśmy normalny dom, w którym można było się nim zająć. Zaproponowałam to ze zwykłej życzliwości. Poza tym, była to najrozsądniejsza opcja. Luke chwilę się zastanowił, aż w końcu pokiwał głową, na co Theo bez słowa ruszył, omijając samochód policyjny. Przełknęłam ze zdenerwowaniem ślinę, gdy Parker dzwonił do reszty, aby powiedzieć im o zmianie planów. Westchnęłam cicho i oparłam bok swojej głowy o głowę Nate'a. Jego oddech owiewał kawałek mojego odkrytego obojczyka, przez co czułam gęsią skórkę. Ale było to dziwnie... miłe. Po prostu miłe.
A ja zdecydowanie nie powinnam o tym myśleć.
Dziesięć minut później parkowaliśmy już na moim podjeździe. Reszta również zdążyła już przyjechać. Theo zgasił auto, a następnie wysiadł z pojazdu, podczas gdy Luke niepewnie spojrzał na śpiącego Sheya.
– Trzeba go obudzić, bo inaczej go nie wniesiemy. Już i tak jest obolały. – mruknął, na co skinęłam głową.
Zdziwiłam się, blednąc, gdy Parker bez słowa wysiadł z auta, tym samym pozostawiając rolę obudzenia go właśnie mnie. Cholera. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobił, ale nie zamierzałam pytać. Odetchnęłam głośno, zastanawiając się, jak najlepiej to zrobić. Spojrzałam na niego z góry, a kiedy zauważyłam jego pogrążoną w śnie buzię, lekko rozchylone usta i cichy oddech, już wiedziałam, dlaczego mnie z tym zostawił. To przypominało brutalne wybudzenie szczeniaka ze snu! Ugh. Nie znosiłam tego, że Nate był o wiele spokojniejszy i przyjemniejszy, gdy spał. Cóż, tak, to było okej, ponieważ wtedy nie musiało się słuchać jego docinek, ale nie miałam serca, aby go budzić. Jednak trzeba było.
Delikatnie potrząsnęłam jego ciałem, aby coś wskrzesać, jednak nie bardzo mi się to udało. Ani drgnął. Ponowiłam próbę jeszcze dwa razy, tym razem za mocniej. Chłopak zmarszczył brwi, ale nadal się nie obudził. Westchnęłam, lekko trącając dłonią jego włosy.
– Nate, wstawaj. – mruknęłam cicho. Zero reakcji. – Nathaniel, obudź się. – ponowiłam trochę głośniej. – Hej, wstawaj! – krzyknęłam tuz przy jego uchu, tracąc resztki cierpliwości.
I to w końcu podziałało, bo Nate wzdrygnął się, powolnie mrugając powiekami. Miał z tym problem w zapuchniętym oku, ale kiedy jego wzrok się trochę wyostrzył, widziałam, jak starał się zorientować gdzie jest. Jego głowa nadal leżała na moim barku, a on nie miał siły jej podnieść, więc tylko obserwował wnętrze auta, coraz głośniej oddychając. Nawet na mnie nie spojrzał, a po prostu znów przymknął powieki i wiedziałam, że się z nim nie dogadam. Był zbyt wyczerpany.
– Zaraz chłopcy pomogą ci wejść do domu. – mruknęłam, delikatnie ściągając swoje ramię z jego barków. Nie przyciskałam go już do swojego ciała, a zamiast tego z lekką niechęcią odepchnęłam go.
Z niechęcią, do kurwy? Ogarnij się.
– Dziś będziesz spał u mnie. – poinformowałam go jak dziecko, chociaż i tak tego nie słuchał. W tym momencie mało obchodziło go, gdzie się znajdował.
Stabilnie usadziłam go w fotelu, a następnie wysiadłam z auta, nie zamykając za sobą drzwi. Odetchnęłam świeżym powietrzem, nie zdając sobie sprawy, jak w środku pachniało krwią. Reszta już czekała na zewnątrz, rozmawiając o czymś, ale wszyscy umilkli, gdy opuściłam pojazd. Wskazałam głową na Mercedesa.
– Obudził się, ale zaraz znowu zaśnie, więc cię pośpieszcie.
Znów Luke ze Scottem zajęli się jego transportem. Trochę się namęczyli, ale udało im się wyciągnąć do z samochodu, a kiedy to zrobili, znów zawiesili sobie jego ramiona na barkach. Teraz Nate nie szedł już w ogóle, a jego nogi sunęły się po chodniku. I musiałam odwrócić wzrok, ponieważ to był tak cholernie makabryczny widok. Zacisnęłam z całej siły szczękę, aby usunąć ten dziwny ból spomiędzy moich żeber, ale na niewiele się to zdało. Theo otworzył im drzwi i pozapalał światła, gdy w końcu weszliśmy do budynku. Scott spojrzał na mnie pytająco.
– Dacie radę wnieść go po schodach? – zapytałam. – Nie mamy sypialni na dole.
Czarnoskóry jęknął, ale nie protestował. Kolejne kilka minut walczyli z tym, aby wnieść go jakoś na piętro, prosząc go o to, aby choć trochę współpracował. W pewnym sensie, ku zdziwieniu chyba wszystkich, sam Cameron złapał go za bok i pomógł utrzymać jego równowagę. W końcu pokonaliśmy ciąg schodów. Szli za mną, gdy prowadziłam ich korytarzem, aż w końcu przystanęłam przy drzwiach mojej sypialni i otworzyłam ją. Weszłam do środka, zapalając światło, a oni podążyli za mną. Szybko podeszłam do łóżka, ściągając z niego Clyde'a i usadzając go w kącie pomieszczenia. W tym samym czasie, Hayes i Mitchell położyli śpiącego Sheya na materacu. Laura szybko zaczęła ściągać jego buty, a Mia poprawiła mu poduszki pod głową. Znów nie kontaktował.
Dopiero po chwili ogarnęłam, że mogłam położyć go w którymś z pokoi gościnnych. Jednak ja nawet nie myślałam o tym, gdzie ma spać. Instynktownie wybrałam swój pokój. Ale przecież to łóżko było wygodne, a on musiał odpocząć. Ja mogłam zająć inny.
– Trzeba go jakoś opatrzeć. – mruknął Scott, na co Luke pokręcił głową.
– Margo już oczyścił te najgorsze rany. – odparł cicho. Wszyscy wpatrywaliśmy się w śpiącego chłopaka. – Dajmy mu trochę pospać. To była ciężka walka.
– Ale wygrał. – wyszeptała Laura, na co atmosfera znów zrobiła się ciężka.
– Chodźcie na dół. Dajmy mu odpocząć.
Z tymi słowami, wszyscy skierowaliśmy się do wyjścia. Gdy opuszczałam pokój, ostatni raz popatrzyłam na śpiącego chłopaka, a następnie delikatnie się uśmiechnęłam, gasząc światło i zamykając drzwi. Powolnie zeszłam po schodach, czując się wykończona psychicznie przez ten dzień. Było mi niedobrze i chciało mi się spać, chociaż wiedziałam, że nie zasnę. Przecierałam zmęczone oczy, nie zważając na makijaż. W połowie drogi zrzuciłam z siebie uwierające moje stopy szpilki i niedbale rzuciłam je pod jedną ze ścian. Z westchnięciem weszłam do salonu, w którym w ciszy czekała już reszta. Podeszłam do fotela, na którym siedział mój brat i usiadłam na jego podłokietniku. Atmosfera była niemalże grobowa, a z każdą sekundą było coraz gorzej.
Cisza dłużyła się niemiłosiernie, a po kolejnej minucie milczenia, Chris westchnął cicho, splatając swoje dłonie. Czułam się, jakbym miała pięćdziesiąt lat. Zbyt dużo stresu i nerwów jak na jeden dzień.
– To co teraz? – zapytał Adams, w końcu przerywając tę okrutną ciszę. Luke wzruszył ramionami, stojąc przy kominku z rękoma splecionymi na piersi i pustym wzrokiem utkwionym w niezidentyfikowanym punkcie przed sobą.
– No co? – zapytał dziwnie wypranym głosem, bo myślami był zupełnie gdzie indziej. – Victoria umówiła się z Brooklynem. Teraz czekamy, aż ją gdzieś zaprosi.
– A potem? – dopytywał się mój brat.
– A potem zobaczymy, w która stronę potoczy się cała sprawa. Victoria będzie musiała wzbudzić u niego zaufanie. Jeśli to w ogóle jest możliwe.
Nikt nic już nie powiedział, bo chyba każdy miał dość tego tematu jak na jeden dzień. Ja sama milczałam, choć wizja bratania się z tym popaprańcem wcale mi się nie uśmiechała. Wiedziałam, że to, iż Brooklyn był w Culver City, nie wystarczyło. Mogliśmy powiadomić o tym Vincetna, ale istniała opcja, że White się o tym dowie i przepadnie już na amen. Musieliśmy być ostrożni i cierpliwi. Jednak wtedy chciałam o tym zapomnieć i pójść spać.
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, aż w końcu reszta zdecydowała, że będzie się zbierać. Nie miałam siły, aby ich odprowadzać, więc jedynie machnęłam w ich stronę, podczas gdy Theo szedł z nimi do korytarza. Chris mocno mnie przytulił, a Luke poinformował, że gdyby coś się działo, od razu mam dzwonić. Zgodziłam się. Zostawił również sportową torbę Nate'a, w której miał swoje rzeczy na przebranie. Po chwili w całym domu znów zapanowała względna cisza. Theo stanął w progu drzwi, wsadzając dłonie do kieszeni swoich spodni. Spojrzał na mnie z rezerwą.
– Powiedz. – zaczął. – To wszystko jest tego warte?
Nie odpowiedziałam.
***
Weszłam do pomieszczenia, zamykając za sobą jak najciszej drzwi. Wszędzie było ciemno, zważywszy na późną porę, więc po omacku podeszłam do komody, a następnie zapaliłam małą lampkę. W pokoju zapanował półmrok. Żółte światło oświetlało część sypialni, ale nie padało na łóżko, na której nadal spał chłopak. Zagryzłam dolną wargę i podeszłam do szafki nocnej, w ciszy układając na niej rzeczy. Zegar wskazywał już drugą trzydzieści, jednak mnie nie chciało się spać. Nate leżał w tej samej pozycji, w jakiej już wcześniej go zostawiliśmy. Ja sama przebrałam się już w wygodny dres i bluzę z kapturem. Włosy niedbale rozpuściłam, a swój makijaż zmyłam.
Pokręciłam głową, przysiadając na krawędzi łóżka. Pomrugałam powolnie powiekami, obserwując jego posiniaczoną twarz. Wielkie sińce były widoczne nawet mimo siniaków i zaschniętej krwi. Miarowo oddychał, a jego poturbowana klatka piersiowa unosiła się i opadała. Spojrzałam na jego lekko spuchnięte dłonie, które leżały po obu stronach jego ciała. Zagryzłam dolną wargę, a następnie odsuwając od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli, chwyciłam dwa worki z lodem, które obwinęłam bawełnianymi ściereczkami. Delikatnie ułożyłam je na kończynach chłopaka, pamiętając o tym, że kiedyś wspominał, iż po każdej walce jego dłonie bolały go najbardziej. Robiłam to wszystko słabo i łagodnie, aby go nie obudzić. Zasłużył na odpoczynek.
Kiedy już się z tym uporałam. Chwyciłam miękką szmatkę i wymoczyłam ją w misce z wodą, którą przyniosłam tam jeszcze wcześniej. Kiedy tkanina była już odpowiednio wilgotna, przysunęłam się do chłopaka, nachylając nad jego twarzą. Powoli zaczęłam usuwać z niej zaschniętą krew i wszelkie zabrudzenia. Z delikatnością przejeżdżałam nią po każdym milimetrze jego skóry, unikając otwartych ran. Woda barwiła się na czerwono w metalowym naczyniu, a ja z precyzją zajmowałam się oczyszczaniem. Uniosłam blado kącik ust, a następnie odrzuciłam kilka zabłąkanych kosmyków z jego czoła, które opadły mu na twarz. Przez kilka sekund po prostu obserwowałam go. To, jak przystojny był. To, jak podczas snu jedna z jego masek opadała, ukazując zwykłego chłopca. Wędrowałam wzrokiem od kształtnych ust, prostego nosa, aż do równych brwi. Minęły cztery lata, a on wciąż był tak samo idealny.
Pokręciłam głową na swoje myśli. Odrzuciłam szmatkę do miski, a następnie wstałam i uniosłam naczynie, idąc z nim do łazienki. Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, wylałam brudną wodę do zlewu i opłukałam misę, odstawiając ją na szafkę. Szmatkę wyrzuciłam do kosza, ponieważ była cała we krwi. Westchnęłam ciężko i wróciłam do pokoju. Zgasiłam za sobą światło i uniosłam głowę, z opóźnionym refleksem spoglądając na łóżko. Nate patrzył wprost na mnie z półprzymkniętymi powiekami, wciąż leżąc w tej samej pozycji. W pierwszej chwili lekko mnie to zdziwiło, ale kiedy zdałam sobie sprawę, że znów się obudził i był przytomny, uśmiechnęłam się delikatnie, podchodząc bliżej niego.
– Hej. – wyszeptałam cicho, ponieważ zapewne wciąż był zaspany.
Cały czas mnie obserwował, gdy powolnie podeszłam do łóżka, a następnie zajęłam miejsce na brzegu materacu, zginając jedną z nóg i siadając na swojej łydce. Drugą spuściłam w dół na podłogę. Chłopak patrzył na mnie w ciszy, wciąż powolnie mrugając. Uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać mu trochę otuchy.
– Jak się czujesz? – zapytałam cicho, na co nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spojrzał na sufit, lekko się krzywiąc.
– Boli mnie każdy fragment ciała. – odpowiedział z zabijającą szczerością, a jego głos był cichy, zachrypnięty i zmęczony. Parsknęłam cichym śmiechem na jego odpowiedź, gdy on przełknął ślinę, spoglądając na mnie kątem oka. – Czy ja jestem w twoim pokoju?
– Tak. – skinęłam głową. – Obok twojej kamienicy kręciła się policja, więc musieliśmy cię gdzieś przetransportować. – uważnie słuchał moich słów, analizując je. – Chcesz coś do picia? – zapytałam, na co pokręcił głową.
– Która godzina? – zapytał, znów na mnie spoglądając. Jego oczy były matowe i zmęczone.
– Dochodzi trzecia nad ranem. – odparłam cicho, patrząc na zegarek. Chłopak jednak wciąż obserwował mnie.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał. Wzruszyłam ramionami.
– Nie jestem zmęczona. – skłamałam.
Prawda była taka, że byłam cholernie zmęczona, ale nie mogłam zasnąć, mimo iż próbowałam. Łóżko w pokoju gościnnym było cholernie niewygodne, a ja sama miałam za wiele myśli w głowie, aby tak po prostu pójść spać. I chociaż nie chciałam się do tego przyznać, nie mogłam zasnąć ze względu na niego. Nie wiedziałam, czy może nie będzie mu czegoś potrzeba, albo czy wszystko okej. Musiałam się upewnić, więc po półgodzinnym kręceniu się z boku na bok zdecydowałam, że muszę do niego zajrzeć i doprowadzić go choć trochę do porządku. Źle mi było z tym, że to zapewne przeze mnie się obudził, ale przynajmniej już bardziej kontaktował i nie był tak bezwładny.
Chłopak ponownie przełknął ślinę, znów spoglądając na sufit. Zmarszczył brwi.
– Czy ja w ogóle wygrałem? – zapytał nagle, na co cicho się zaśmiałam, nie mogąc się powstrzymać.
To było tak szczerze rozbrajające i na swój pokręcony sposób urzekające, że nie mogłam tak nie zareagować. Mój śmiech rozniósł się cichym echem po ścianach pomieszczenia. Nate, na ten dźwięk, znów na mnie popatrzył, tym razem z lekkim zaciekawieniem. Przez to, iż był dalej zaspany, prezentował się naprawdę...
Uroczo.
– Tak, wygrałeś. – powiedziałam nadal z delikatnym uśmiechem, patrząc w jego oczy i kiwając głową. – Patrick nie mógł wstać. Zniszczyłeś go. – chwaliłam go, aby podbić mu już i tak wielkie ego.
– Tak szczerze, to nie pamiętam niczego od piętnastej minuty. – znów wypalił z zabijającą szczerością, co znów spowodowało mój cichy śmiech.
Przez chwilę milczeliśmy, rozglądając się po pokoju i może to powinno być niezręczne ze względu na to, że siedzieliśmy sami w moim pokoju, w którym kiedyś często potajemnie się spotykaliśmy, aby nie wiedziała o tym moja mama. Automatycznie spojrzałam na lekko uchylone okno, za którym panowała ciemność. Doskonale pamiętałam te wszystkie razy, kiedy wspinał się do mnie tą drogą, aby mnie zaskoczyć. To były dobre czasy.
– Nigdy nikomu tego nie powiedziałem, ale w pewnym momencie ta rynna, którą wchodziłem, zaczęła się trochę odrywać.
Zaskoczona spojrzałam na chłopaka, który również patrzył na okno. Zdziwiłam się, że też o tym myślał, jednak to był kawał naszej historii. I może nie powinnam, ale poczułam, jak coś ciepłego rozlewa się wewnątrz mnie, gdy zdałam sobie sprawę, że i on o tym pamiętał. Że to, co kiedyś mieliśmy, nie było tylko czymś, o czym już się nie mówiło. Że nie robiliśmy z tego czegoś, o czym nie można było porozmawiać, mimo że oboje i tak staraliśmy się ograniczać ten temat. To nie było złe. Ignorując te niebezpieczne wstrząsy, uniosłam delikatnie kącik ust, wpatrując się w jego twarz, która nawet z ranami i siniakami, wyglądała po prostu niesamowicie. Uważnie obserwował okno, a z jego pustego spojrzenia nie dało się niczego wyczytać.
– I co? Miałeś zamiar się przyznać dopiero wtedy, jakby całkiem odpadła? – droczyłam się.
– Nie, wtedy też bym się nie przyznał. – odparł nonszalancko, rzucając mi swoje cwane spojrzenie.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. On naprawdę był niemożliwy. Po chwili jednak nieco spoważniał, marszcząc brwi.
– Brooklyn był? – zapytał.
– Tak. – odpowiedziałam. – Wszystko się udało. Nawet zaprosił mnie na kolację. – mruknęłam z lekką patetycznością, układając swoją dłoń płasko na klatce piersiowej, aby pokazać, jaki był to zaszczyt. Nate spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– Kolacja? – zapytał drwiąco. – Zawsze był taki banalny.
– Ty też jesteś. – droczyłam się, na co przewrócił oczami, spoglądając na worki z lodem na jego dłoniach. Westchnęłam. – Nieźle dziś oberwałeś. Powinieneś pójść spać. Musisz odpocząć.
– Nie jestem zmęczony. – mruknął. Spojrzałam na niego z politowaniem.
– Straciłeś dziś przytomność jakieś trzy razy. – mruknęłam. – Moim zdaniem, potrzebny ci szpital, więc lepiej wybierz opcję ze spaniem. – mruknęłam, a następnie wstałam.
Czułam na sobie jego wzrok, gdy porządkowałam wszystkie rzeczy na szafce nocnej, a następnie podeszłam do okna. Zasunęłam rolety i obróciłam się w jego stronę, opierając się lekko tyłem o parapet. Zblokowałam z nim spojrzenie, gdy nagle jego wzrok padł na dużego miśka, który znajdował się obok mnie. Również na niego spojrzałam, a następnie uśmiechnęłam się delikatnie, trącając go nogą.
– Patrz, jednak nie osierociłeś Bonnie. – mruknęłam. Nate skinął głową, wciąż obserwując maskotkę, ale na jego wargach nie pojawił się ani cień uśmiechu. – Clyde ma nadal towarzyszkę.
Chłopak nie odpowiedział. Nadal milczał, analizując coś w głowie. I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam już iść. On musiał się wyspać, a ja też powinnam. Odbiłam się od parapetu i uniosłam kącik ust.
– Chyba idę już spać. – mruknęłam nagle, na co w końcu na mnie spojrzał. – Ten dzień nie był dla mnie zbyt przyjemny.
– Spotkanie z Brooklynem nie jest czymś miłym. – odparł cierpkim tonem. – Wiem z autopsji.
Zagryzłam dolną wargę, nie odpowiadając. Cóż, po części miał rację, ale to nie był jedyny powód mojego złego samopoczucia przez ten dzień. Bo nawet gdy stałam oko w oko z tym człowiekiem, myśleć mogłam jedynie o tym, że Nathaniel ryzykował swoim życiem na tym pieprzonym ringu. I może nie powinnam była poruszać tematów. Nie wiem, czy to brak snu czy ogólne zmęczenie, ale gdzieś wewnątrz mnie coś podpowiadało mi, abym nie kontynuowała tej rozmowy i po prostu wyszła. Ale nigdy nie byłam zbyt mądrą i rozważną osobą, więc westchnęłam i ignorując wszystkie nakazania w mojej głowie, podeszłam do łóżka. Zamiast jednak na nim siąść, z cichym jękiem zajęłam miejsce na podłodze, opierając się plecami o mebel. Zgięłam lekko swoje nogi, opierając moje dłonie o kolana. Czułam jego wzrok na swojej twarzy, gdy uparcie zastanawiałam się, czy w ogóle opłacało mi się to ciągnąć.
– Tak, nie jest. – zgodziłam się powoli, patrząc na ścianie i myśląc nad tym, jak starannie dobrać słowa. – Ale to nie było dziś najgorsze.
– A co było? – zapytał cichym i poważnym głosem.
Przełknęłam ślinę, a następnie popatrzyłam na niego z ukosa. Nasze spojrzenia znów się zderzyły, wydobywając te dziwne iskry. I znów się w tym zatraciłam. Nie tak mocno, jak kiedyś, ale intensywniej, niż do tej pory. Patrzyłam w czarne tęczówki, które niegdyś płonęły ogniem. Teraz pozostał w nich sam popiół.
– Nate, może minęły cztery lata, ale ja wciąż nienawidzę tego, gdy wychodzisz na ring.
Mój cichy szept wypełnił ściany pomieszczenia, sprawiając, iż to wszystko stało się jeszcze bardziej intymne. Byłam szczera. Nienawidziłam, gdy walczył i nawet, gdy nie mieliśmy już tego kontaktu, co kiedyś, moja opinia w tej sprawie się nie zmieniła. Nate nie odpowiedział od razu, a tylko wpatrywał się we mnie tym niezidentyfikowanym wzrokiem, gdy zagryzłam wnętrze swojego policzka. Zastanawiałam się, czy nie przesadziłam. W końcu nie musiałam mu z czymś takim wyjeżdżać, a znając Nate'a, zapewne nie miał zamiaru odpowiadać. Odchrząknęłam cicho i odwróciłam wzrok, chcąc wyjść z tego pokoju. Musiałam się położyć nawet jeśli wiedziałam, że nie zmrużę oka przez całą noc. Jednak on znów miał inne plany.
– Nigdy tego nie lubiłaś. – wychrypiał cicho, a jego wzrok stał się jeszcze bardziej intensywny. – Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami. Odpowiedź na to pytanie była prosta.
– Po prostu to ciężkie, gdy widzisz, jak ktoś, kogo znasz, sam zadaje sobie ból. – wytłumaczyłam. – Szczególnie, że sam tego chce. I sam zadaje go innym.
– To tylko sport. – mruknął, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
– Wiem. – odparłam szybko, przełykając ślinę. Zaczęłam się bawić moimi dłońmi, które nadal opierałam o kolana. – Ale to niczego nie zmienia.
I wiedziałam, że może nie powinnam była tego kontynuować, ale słowa wydostawały się z moich ust mimowolnie.
– Za każdym razem, gdy wychodziłeś na ring, miałam ochotę wyć. – powiedziałam pustym tonem, wpatrując się w ścianę. – Nienawidziłam tego, że tam jesteś. Że znów zaczniesz się bić. Nienawidziłam tego, że nie wiedziałam, czy wygrasz. Czy wyjdziesz z tego cało i czy ktoś nie będzie cierpiał. Ale najbardziej nienawidziłam tego, że wiedziałam, że nie mogę zmienić twojej decyzji, mimo że tak cholernie tego chciałam. – spojrzałam na jego twarz, która nie wyrażała żadnej emocji, a czarne tęczówki pusto obserwowały moje oczy. – Dlatego tak ich nie znoszę. I nawet dzisiaj błagałam, aby stało się coś, przez co nie będziesz mógł wziąć udziału, mimo że to było potrzebne, a to część tego popieprzonego planu.
Może nie powinnam być tak szczera. Może powinnam zachować pewne słowa tylko dla siebie, ale to było samoistne. Nie kontrolowałam tego, jak nie kontrolowałam mojego szybkiego bicia serca i zdławionego oddechu. Mimo tego, iż czułam, jakbym zaraz miała wybuchnąć, pozostałam nad wyraz spokojna i opanowana. Słuchał dokładnie mojego szeptu. Nie chciałam mówić głośniej. Czułam, że mogłoby to popsuć atmosferę. Nie wiedziałam, czemu mu to wszystko mówiłam. W końcu to nie miało znaczenia. Ale w dziwny sposób czułam, że było to potrzebne. Mimo że już nie byliśmy czymś.
– Więc skoro za każdym razem tak się czułaś, dlaczego zawsze byłaś?
Mój oddech ugrzązł w gardle na to pytanie. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie potrafiąc przerwać tego kontaktu wzrokowego. Ja nie potrafiłam. Czułam jak z każdą kolejną sekundą jego spojrzenie wciąga mnie coraz bardziej. I musiałam to przerwać.
– Nie wiem. – skłamałam cicho.
Jako pierwsza się poddałam, odwracając głowę. Szybko dźwignęłam się na równe nogi, odchrząkując.
– Idę się położyć. – mruknęłam, nie patrząc na niego. – Dobranoc, Nate.
Po tych słowach wyszłam z pomieszczenia, czując na sobie do samego końca jego intensywny wzrok. Uciekłam? Być może, ale ucieczka była lepsza, niż autodestrukcja. A będąc przy nim, tak właśnie było. Niszczyły mnie te dziwne emocje, które chciały wydostać się na zewnątrz, a które powinny się kryć. Tak było lepiej. Łatwiej. Szybko wróciłam do swojego gościnnego pokoju. I miałam rację. Nie spałam do rana, a mój wycieńczony organizm powoli odmawiał posłuszeństwa. Jednak ja miałam przed sobą jedynie obraz czarnych tęczówek i to jedno pytanie. Dlaczego zawsze byłam.
Okłamałam go z odpowiedzią, ponieważ ja sama chciała, aby było inaczej. Cały czas sobie wmawiałam, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy może stanie się prawdą. Jednak tak nie było, a ja znałam prawidłową odpowiedź na to pytanie.
Byłam, bo nie potrafiłam odejść i żyć w świecie, w którym go nie było.
I kiedy wstałam następnego dnia po kolejnej koszmarnej nocy, w moim pokoju zastałam jedynie puste łóżko i brak jakiejkolwiek wiadomości. Zniknął jeszcze przed moim przebudzeniem. Nie dziwiło mnie to. Nie czułam rozczarowania, gdy siedziałam na materacu, na którym kilka godzin wcześniej leżał chłopak. Nie czułam tego z jednego powodu.
Zbyt często znikaliśmy ze swoich żyć, aby jeszcze coś czuć.
***
Niecały tydzień później Brooklyn nadal się nie odezwał. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno chciał tej kolacji, ale reszta przekonywała mnie, aby dać temu trochę czasu. Od walki Nate'a nie widzieliśmy się, ale codziennie się ze sobą kontaktowaliśmy, aby wymienić najnowsze informacje. Każdy z nas był nieco zajęty w tych dniach. W mojej firmie zaczął się teraz ciężki okres, więc nawet na urlopie musiałam być stale pod telefonem. Inni również pogrążyli się w załatwianiu swoich spraw, co pozwoliło nam trochę odetchnąć i wrócić do realnego życia. Razem z Theo zdecydowaliśmy również, że trzeba w końcu wykosić te przeklętą trawę przed domem, ponieważ już straszyła, więc dwa dni mocowaliśmy się z pieleniem drzewek i przywracaniem podwórka do stanu używalności. Chociaż tego nie chciałam. Po prostu Theo nalegał...
Z Nathanielem nie widziałam się ani nie kontaktowałam od naszej ostatniej rozmowy w moim pokoju, która obnażyła nieco więcej, niż miała obnażać. Następnego dnia Luke poinformował mnie, że Shey dotarł do swojego domu, co trochę mnie uspokoiło, ponieważ zniknął z mojego domu tak nagle. Przez całą niedzielę wyrzucałam sobie, że mogłam pewnych rzeczy nie mówić, ponieważ atmosfera mogła być teraz nieco dziwna, ale wiedziałam też, że czasu nie cofnę. No i nie kłamałam, więc nie miałam czego odwoływać. Po piątym papierosie i trzeciej herbacie zadecydowałam, że najlepiej będzie o tym zapomnieć. W końcu to nie tak, że my byliśmy jakoś szczególnie blisko. Wręcz przeciwnie. Aktualnie łączył nas tylko głupi plan i chęć dowiedzenia się prawdy o naszej przeszłości. Ja po wszystkim miałam wrócić do Maine, a on zapewne pogodzić się z Severine i znów zacząć żyć normalnie. To była tylko chwilowa awaria.
Tak. Awaria.
W piątek zegar wskazywał godzinę osiemnastą, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. Ściągnęłam swoje okulary, a następnie odłożyłam książkę, którą czytałam, na bok. Spojrzałam na wyświetlacz, uśmiechając się na numer Luke'a. Szybko odebrałam, przykładając urządzenie do ucha.
– Tak, wiem. Stęskniłaś się. Nie musisz mówić. – rzucił na wstępie, więc nawet nie miałam czasu, aby się przywitać. Przewróciłam na niego oczami, uśmiechając się.
– Dziękuję, że mi tego oszczędziłeś. – sarknęłam, co wywołało jego cichy śmiech. – Coś się stało?
– Mój znajomy organizuje dziś imprezę na plaży. – odparł jak zadowolony kocur. – Zimne piwo i gorące ogniska. Wpadniesz z Theo?
Zastanowiłam się chwilę nad jego pytaniem. Cóż, prawdę mówiąc, chwila relaksu mogła mi się naprawdę przydać. Nam wszystkim. Mimo iż wiedziałam, że nie będę pić, fajnie byłoby spędzić czas wśród zwyczajnych ludzi i udawać, że jest się normalnym. Plus, od lat nie widziałam naprutego Chrisa. Nie mogłam tego przegapić.
– Jasne, przyjdziemy. – odpowiedziałam pewnie. – O której i która plaża?
– O dziewiątej i wyślę ci adres. – wiedziałam, że właśnie szczerzył się tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem. – W końcu się trochę odstresujemy. I Nate da mi w końcu spokój.
– Nate? – zdziwiłam się, a nagły skurcz pojawił się w moim brzuchu, dokładnie jak przebłyski z naszej ostatniej rozmowy. A miałam już o tym nie myśleć! Przecież to nie było niczym ważnym.
Super, zdradziło mnie własne ciało. Który to już raz?
– Yhym. – mruknął. – Dzień po tym, jak rozstał się z Severine, przyszedł do mnie i od razu powiedział, że chce iść do klubu, bo chce się napić. Dwie godziny starałem się przemówić mu do rozumu! Przed walką nie można pić, a jeśli przyszedłby na trening na kacu, Thiago by go zabił. Przez tydzień wysłuchiwałem jego zrzędzenia i zatrzymywałem za każdym razem, gdy chciał gdzieś wyjść. – wyjaśnił, udając zmęczony i rozpaczny ton głosu. – Ale już jest po wszystkim, więc w końcu będzie mógł się urżnąć i celebrować rozstanie jak należy.
Zagryzłam dolną wargę, a przed moimi oczami stanęła wizja wściekłego Nate'a sprzed dwóch tygodni, gdy to rozstał się z rudowłosą. Współczułam Luke'owi, ale nie mogłam dziwić się Nathanielowi. W końcu zakrapianie smutków alkoholem było niegdyś moim ulubionym zajęciem i nadal pozostawało dla pięćdziesięciu procent ludzkości. W mojej głowie pojawiła się czerwona lampka, że przecież Nate tam będzie, ale w końcu dlaczego miało mnie to obchodzić? W końcu szliśmy wszyscy razem. Przełknęłam ślinę, ignorując te myśli.
– W takim razie, urżniecie się razem. – zakomunikowałam, na co głośno zawył w aprobacie, powodując tym samym mój śmiech. – Wyślij adres. Spotkamy się tam o dziewiątej.
– Czekam na ciebie, moja kobieto. – mruknął filuternie, na co przewróciłam oczami, rozłączając się z uśmiechem.
Ponad dwie godziny później stałam już na ganku naszego domu, podczas gdy Theo zamykał drzwi. Słońce prawie całkowicie schowało się za horyzontem, ale nadal było względnie ciepło. Spojrzałam na swoje białe air force, które były już zdecydowanie zbyt brudne. Wypadałoby je uprać, ale skoro miało być ciemno, to może nikt nie zauważy. Podciągnęłam wyżej swoje czarne jeansy z wysokim stanem, do których dobrałam tego samego koloru, krótką wkładaną bluzę z kapturem. Była prosta i ładna, przez co ją lubiłam. Spojrzałam ponaglająco na Theo, który właśnie chował kluczyki do domu do kieszeni jasnoniebieskich jeansów w stylu vintage.
– Na pewno nie będziesz pił? – zapytałam, gdy kierowaliśmy się w stronę samochodu. – Jak coś, to możemy pojechać taksówką.
– Nie, jest okej. – odparł krótko, gdy wsiadaliśmy do środka.
Jazda minęła nam na rozmowie o równych pierdołach. Nim się zorientowałam, wyjeżdżaliśmy już z miasta i kierowaliśmy się na małą plażę, która położona była całkowicie w lesie. Jak byłam młodsza to często jeździliśmy na nią z rodzicami, chociaż niezbyt za nią przepadałam. Przez drzewa było tam pełno komarów i szyszek, które wbijały się w bose stopy. W końcu wjechaliśmy na małą polankę, na której stało sporo samochodów. Już stąd słyszalna była głośna muzyka, a spomiędzy drzew wyłaniały się smugi światła. W ciemności zaparkowaliśmy auto na pustym miejscu i wysiedliśmy z niego. Kilka pijanych osób chodziło między samochodami, śmiejąc się i paląc papierosy, a w głębi lasu dostrzegałam napalone pary, które chciały zaznać trochę prywatności. Bądź po prostu chciały uprawiać seks w plenerze. Jak kto woli.
Czułam dziwne podenerwowanie, kiedy szliśmy w kierunku rozmów ludzi i głośnej muzyki. Nawet nie wiedziałam dlaczego byłam zestresowana.
– Wszystko okej? – zapytał Theo, spoglądając na mnie kątem oka, gdy przedzieraliśmy się przez zarośla i kolejne drzewa. Pokiwałam głową, przybierając na twarz niewzruszoną minę.
– Jasne.
W końcu pokonaliśmy drogę, wychodząc na piaszczystą plażę. Zlustrowałam całe otoczenie pełne głośnych i pijanych ludzi. Na środku, w równych od siebie odległościach, paliły się gigantyczne ogniska, których płomienie sięgały dwóch metrów i było to głupotą, ponieważ co by nie było, nadal znajdowaliśmy się w lesie. Nieznani mi młodzi ludzie rozpierzchnięci byli po całej plaży, pijąc piwa, śmiejąc się i wskakując do wody, która zapewne musiała być cholernie zimna. Obok stał sportowy samochód, który w swoim bagażniku zainstalowane miał potężne głośniki, przez co można było usłyszeć głos Drake'a kilometr dalej. Westchnęłam ciężko, wsadzając ręce do tylnych kieszeni spodni. Poczułam się jak w liceum i to było cudowne uczucie.
Powolnie ruszyliśmy plażą. Wkurzałam się przez piasek, w którym się zapadałam, ale nie komentowałam tego. Szukałam wzrokiem kogoś znajomego, gdy nagle poczułam, jak ktoś od tyłu szybko podciąga ku górze moją bluzę, a następnie kładzie swoje mokre, zimne dłonie na moich bokach. Wciągnęłam gwałtownie powietrze na to nieprzyjemne uczucie i odskoczyłam w bok, odwracając się do osoby, której miałam zamiar dać w mordę. Zwątpiłam jednak w wszechświat, gdy moim oczom ukazał się rozbawiony Matt, który śmiał się na całego. Uniosłam na niego brew, siląc się, aby go nie uderzyć, gdy ten naśmiewał się w najlepsze.
– No Bardzo zabawne, Matthiew. No pogratulować. – mruknęłam z przekąsem, teatralnie klaszcząc dłońmi.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – odparł zadowolony.
Zlustrowałam jego sylwetkę, ze zdziwieniem zauważając, że prócz szortów do kolan, nie miał na sobie niczego. Co więcej, z jego torsu i ramion skapywała woda, a on sam był cały mokry. To wyjaśniało, dlaczego i jego dłonie takie były.
– Serio? – zapytałam niedowierzająco. – Kąpiesz się?
– Oczywiście. – uśmiechnął się od ucha do ucha. – A co? Też chcesz? – zapytał i na potwierdzenie swoich słów, zrobił krok w moją stronę, unosząc ręce ku górze. Szybko odskoczyłam na bok, patrząc na niego karcąco.
– Ani się waż. – warknęłam, więc jedynie przewrócił oczami.
– Chodźcie. Pójdziemy do reszty.
Z tymi słowami ruszyliśmy za nim, gdy przechodził przez plażę, witając się z jakimiś nieznajomymi mi ludźmi. Poprowadził nas do jednego z palenisk, gdzie już z daleka widziałam naszych znajomych. Wszyscy trzymali w dłoniach piwa, rozmawiając ze sobą. Matt głośno zawył, wyrzucając ręce w powietrzu, ściągając na siebie ich uwagę. Wszyscy w jednym momencie spojrzeli w naszą stronę, gdy podeszliśmy, zatrzymując się obok nich. Matt od razu wziął od Laury piwo, pociągając zdrowego łyka.
– Witam moje słońca! – zawołał Chris, a po tonie jego głosu już wiedziałam, że był nieco wstawiony. Z piwem w ręku ruszył w moją stronę, o mało nie potykając się o własne nogi. Mocno mnie przytulił, przyciągając do swojego ciała odzianego w jasne spodnie i na wpół rozpiętą koszulę. – Jak ja się stęskniłem!
Następnie przytulił mocno Theo, klepiąc go po plecach, na co mój brat niemal siłą odciągnął go od swojego ciała. Popatrzyłam na resztę, orientując się, że nie było dwóch osób.
– A gdzie Nate i Camern? – zapytałam, gdy Laura podeszła, również się do mnie przytulając.
– Cameron jeszcze nie przyjechał i nie wiemy, czy się w ogóle zjawi. – odpowiedziała, kiedy już się ode mnie odsunęła. – A Nate... się bawi.
– Bawi? – uniosłam brew na to dziwne określenie, gdy Laura uśmiechnęła się delikatnie, wskazując głową na drewniane stoliki z dachem niedaleko nas.
Mój wzrok od razu uchwycił sporą grupę ludzi, która zajmowała to miejsce. Było tam z piętnaście osób z czego znałam tylko jedną. Nate siedział na ławce bokiem do nas. Niektórzy stali, inni zajmowali miejsca obok niego, a jeszcze inni siedzieli na blacie stołu. Byli głośni i pijani, ponieważ słyszałam ich nawet z miejsca, gdzie staliśmy. Jednak nie to było najciekawsze. Patrzyłam na znajomego mi chłopaka, który pociągał wódkę prosto z butelki, spoglądając z niewzruszoną miną gdzieś w bok. Obok niego siedziały dwie dziewczyny, które cały czas dotykały go po karku i ramionach, śmiejąc mu się nad uchem i popijając swój alkohol. Uwiesiły się na nim jak na pierdolonym drzewie. Obserwowałam, jak długie paznokcie pewnej brunetki zaczepiają o jego ucho, a następnie sama przybliża się do niego, szepcząc mu coś, a następnie znów wybuchając perlistym śmiechem, który dobrze usłyszałam. Chłopak jednak się tym nie przejmował. Pił swoją wódkę, odpowiadając na pytania innych osób i pławiąc się w tym, jak bardzo adorowany przez wszystkich był. Wyglądał jak bożek, któremu każdy chciał usługiwać. W pewnym momencie dziewczyna, która siedziała na blacie stolika, chwiejnie nachyliła się w jego stronę, podgryzając jego ucho, aby następnie głośno się zaśmiać.
Cóż.
– Wygląda na to, że nieźle się bawi. – mruknął Theo, na co wszyscy się zgodzili.
– W końcu może odreagować. – mruknął Luke, chociaż on sam nie wyglądał na zachwyconego zachowaniem swojego przyjaciela. – Miał zbyt dużo stresu w ciągu ostatnich kilkunastu dni. Musi się trochę pobawić.
– W ciągu niecałej godziny wypił już ponad pół litra wódki. – mruknęła Mia. – Będzie się bawić, jak go całkowicie zetnie i to my będziemy musieli nieść go do samochodu.
– Jesteśmy takimi dobrymi przyjaciółmi. – westchnął teatralnie Parker, śmiejąc się i zaczynając rozmawiać na jakiś neutralny temat.
Szybko zaproponowali nam piwa, ale oboje z Theo odmówiliśmy, przez co nie byli pocieszeni, ale nie nalegali. Było wesoło gadatliwie, jednak ja nie mogłam się skupić. Mój wzrok cały czas uciekał w stronę ławek przy linii lasu, gdzie działo się coraz głośniej. Jakieś dwie dziewczyny zaczęły się całować, a jeden chłopak zrobił salto w tył ze stołu. Ponadto pili, pili i pili. Nate siedział w tym samym miejscu, biorąc łyki ze swojej butelki, która z każdą minutą robiła się coraz bardziej pusta. W pewnym momencie myślałam, że upadnę, gdy zobaczyłam, jak jedna z dziewczyn ochoczo wskakuje na jego kolana, ponieważ nigdzie nie było już miejsca. I naprawdę myślałam, że ją zaraz zepchnie i każe odejść, ale nigdy nie spodziewałabym się tego, że chłopak obejmie ją jedną ręką w pasie, aby ją przytrzymać. Brunetka uśmiechnęła się do niego, obejmując ramieniem jego kark, a następnie upijając łyk z jego butelki. Nate nijak nie zareagował, rozmawiając z jakimś chłopakiem, który żwawo mu coś tłumaczył, gestykulując dłońmi. Nie zareagował też wtedy, gdy język owej brunetki skąpany w wódce, zaczął dotykać po jego odkryty, przez dekolt czarnej koszulki, obojczyk.
I ja naprawdę chciałam to zrozumieć. Rozstał się z laską, miał ciężką walkę i ogólnie życie trochę mu się posypało. Miał prawo odreagować, ale zastanawiałam się, dlaczego tam. Tak, wiedziałam, że to byli zapewne jego znajomi. Miał prawo spędzać czas z kim chciał, ale nie rozumiałam tego, że nawet do nas nie przyszedł. Był tu jego najlepszy przyjaciel. Jego przyjaciółki. Kurwa, ludzie, którzy podobno byli dla niego ważni. Ale on nadal siedział z nimi, gdy oni go adorowali, a kolejne dłonie kobiet błądziły po jego wyrzeźbionym ciele.
Minęło kilkadziesiąt minut, podczas których nie bawiłam się za dobrze. Nie wiedziałam nawet czemu. To nie tak, że przejmowałam się Nate'em. Wręcz przeciwnie. Im więcej razy patrzyłam na tę grupę, tym bardziej miałam w niego wylane. Jednak coś mi nie pasowało. Wszyscy znów rozpierzchliśmy się po plaży. Matt ze Scottem chcieli popływać, więc część poszła z nim, a część do innych znajomych. Ja nie miałam ochoty na rozmowy i towarzystwo. Chodziłam powolnie po całej plaży, uśmiechając się na zabawne zaczepki w moją stronę o bardzo pijanych ludzi, gdy nagle zobaczyłam niewielki pomost. Był nieco oddalony od głównej plaży, więc bez chwili zastanowienia, podążyłam w tamtą stronę, oddalając się coraz bardziej. Było tam nieco ciemniej i ciszej, ale muzyka i gwar ludzi nadal słyszalny.
Westchnęłam, wchodząc na drewnianą konstrukcję. Przeszłam na sam koniec, siadając na jego skraju. Nie był długi, ale gdybym wpadła na tej wysokości do wody, mogłabym się pożegnać z suchą bluzą. Wygodniej się usadziłam, spuszczając nogi. Podeszwy moich butów dotykały tafli wody, zostawiając na niej małe pajączki. Podparłam się dłońmi o deski pomostu, wpatrując się w niebo, które już całkowicie pokryły gwiazdy. To był śliczny widok, a cisza naprawdę kojąca. Musiałam oderwać się od natarczywych myśli.
Jednak nie zostałam sama na długo, ponieważ usłyszałam za sobą cichy szmer, a następnie niewyraźne głosy. Następnie pomost lekko się zatrząsnął, co oznaczało, że ktoś na niego wszedł.
– Puść mnie, poradzę sobie.
Zmarszczyłam brwi, kiedy zorientowałam się, że ten ton należał do Nate'a.
No oczywiście, kurwa.
Bez namysłu odwróciłam się w tamtą stronę, orientując się, że Shey i dziewczyna, która siedziała mu na kolanach, weszli właśnie na małe molo. Brunetka obejmowała w pasie chłopaka, który lekko się chwiał, spoglądając pod swoje nogi. Gołym okiem widać było, jak bardzo chłopak był pijany. Niższa od niego, krępej bodowy ciała dziewczyna ledwo go utrzymywała. Obejmowała jego tors, starając się ich nie przewrócić, czego brunet wcale jej nie ułatwiał. Jego nogi plątały się, a głowa była zwieszona. Oboje mnie nie widzieli.
– Daj spokój, Shey. – mruknęła cicho. – Zaraz nas przewrócisz. Złaźmy z tego cholernego pomostu.
– To idź. – odpowiedział nieco niewyraźnie, a jego przebity ton był powolny i zachrypnięty jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. – Mówiłem, że dam sobie radę.
– Wpadniesz do wody. – westchnęła i na potwierdzenie swoich słów, musiała mocniej go przytrzymać.
– Idź stąd, bo mnie cholernie wkurwiasz. – burknął niemiło, nawet nie bawiąc się w odpowiednie dobieranie słów.
Widziałam, jak brunetka zaciska szczękę, a następnie spogląda na chłopaka spod byka.
– Chciałam ci pomóc, ale jak jesteś chujem, to proszę bardzo. Utop się. – warknęła, a następnie puściła jego ciało, zbiegając z pomostu, a następnie odchodząc w stronę plaży.
Nate nadal mnie nie zauważył. Nawet, gdy stał, to i tak cholernie się chwiał. Nie chciałam nawet wiedzieć, ile wypił w tak szybkim czasie, ale było z nim źle. Miał na sobie jedynie czarną koszulkę z krótkim rękawem i dekoltem w serek oraz tego samego koloru jeansy i conversy. Nieudolnie wsadził dłonie do kieszeni spodni, zaciągając nosem i zamglonym wzrokiem patrząc na drogę, którą podążyła dziewczyna. Wzruszył ramionami, jednak to nie był dobry pomysł, ponieważ niebezpiecznie odchyliło go w tył. Bez zastanowienia zerwałam się ze swojego miejsca, podbiegając do bruneta, którego stopa była praktycznie na krawędzi.
– Hej, stop! – zawołałam.
W ostatniej chwili złapałam go za nadgarstek i zatrzymałam przed upadkiem do zimnego jeziora. Pociągnęłam go do przodu, aby stanął nieco pewniej na swoich nogach. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakby zastanawiając się, kim byłam. Taksował moją twarz nieprzytomnym wzrokiem, aż w końcu coś w tych czarnych tęczówkach drgnęło, a on unisół brwi, odchylając głowę.
– Clark? – zapytał ze zdziwieniem.
Clark. Dlaczego musiał mówić do mnie tym cholernym nazwiskiem?
– Nate, naprawdę zejdź z tego pomostu, bo się utopisz. Ta dziewczyna miała rację. – mruknęłam, co nieco ciężko przeszło mi przez gardło, zważywszy jak się do niego kleiła, ale to w końcu nie było moją sprawą.
Chłopak parsknął prześmiewczo pod nosem, patrząc na mnie z góry. I choć był zalany w trzy dupy, nadal spoglądał z tą wyższością, kpiną i tym cynizmem. Nawet pod wpływem alkoholu uważał, że jest lepszy od innych. W ciemności spojrzałam na jego twarz. Nadal była posiniaczona, ale nie tak zapuchnięta. Jego oko było już dobrze widoczne, a na łuku brwiowym przyczepiony miał malutki plasterek. Od zawsze rany goiły się a nim jak na psie. Wciągnął powoli powietrze, a następnie pokręcił głową. Bez słowa zrobił kilka kroków w przód, wymijając mnie, gdy ja uważnie obserwowałam każdy jego ruch.
– Nie. – odpowiedział tylko, a następnie ruszył w stronę końca mostu.
Wiedziałam, że nie było sensu się z nim kłócić. Sprzeczka z trzeźwym Nate'em to był już trwały uraz na psychice. Sprzeczka z pijanym był samobójstwem dla zdrowia. Szedł chwiejnie, nie przejmując się tym, gdy ja dla bezpieczeństwa kroczyłam zaraz za nim , gotowa by w każdej chwili zatrzymać jego spadające do wody ciało. Chłopak chyba nawet mnie nie słyszał, bo gdy doszedł do końca, zatrzymał się i chwilę tak stał. Nie widziałam wyrazu jego twarzy, więc tylko obserwowałam jego kark, gdy ten nagle się osunął. Już chciałam go złapać, ponieważ myślałam, że stracił równowagę, ale on tylko niezgrabnie próbował usiąść na brzegu drewnianej konstrukcji. Z lekkim rozbawieniem patrzyłam na to, jak bardzo pokraczny był w takim stanie. Jednak każdy by był, gdyby wypił cholerne wiadro wódki.
Brunet westchnął, przeczesując palcami swoje roztrzepane kosmyki. Wygodniej się usadził, spuszczając nogi w dół. Byłam pewna, że zamoczył swoje conversy, ale nic nie powiedział. Siedział tak chwilę, gdy ja obserwowałam jego plecy, a następnie odwrócił głowę w bok. Chyba nie chciało mu się wyginać w moją stronę, więc tylko patrzył w las obok nas.
– Siądziesz? – wybełkotał.
– Po co? – zapytałam, ale posłusznie do niego podeszłam.
Powolnie zajęłam miejsce obok niego, pilnując, aby nasze ramiona się nie zetknęły. Spuściłam swoje nogi na taflę jeziora, machając nimi. Znów ułożyłam swoje dłonie na deskach pomostu, spoglądając kątem oka na profil Sheya. Chłopak patrzył przez chwilę na ładny krajobraz przed nami, aż w końcu powoli odwrócił się ku mnie. Jego puste oczy w tamtym momencie były tak cholernie martwe i bez życia. On cały taki był.
– Ktoś musi mnie ratować, gdy już spadnę.
Po tych cichych słowach, które miały nieco dziwny wydźwięk, znów odwrócił się w stronę jeziora. Przez chwilę patrzyłam na jego twarz, ale nie odpowiedziałam na jego słowa. Wydawało mi się, że nie było to konieczne. Zapanowała między nami cisza, gdy on patrzył przed siebie, a ja na swoje buty. Nasze twarze owiewał lekki wiaterek, a ciemność wcale mi nie przeszkadzała. Czułam się nieco dziwnie, siedząc tam z pijanym Nathanielem, który nie za bardzo kontaktował. Byłam na dziewięćdziesiąt procent pewna, że nie będzie tego pamiętać.
– Kiedy przyjechałaś? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami.
– Jakiś czas temu. – odpowiedziałam lakonicznie.
– Nie widziałem cię. – mruknął, na co mocniej zacisnęłam palce na deskach pomostu.
Najwyraźniej byłeś zajęty.
– Zdarza się. – rzuciłam z niewzruszoną miną.
Znów zapanowała między nami chwilowa cisza. Naprawdę zastanawiałam się, co ja tam jeszcze robiłam. Powinnam odejść, powiadomić kogoś, gdzie był Nate i pojechać do domu, ponieważ tylko na to miałam ochotę. Nie chciałam z nim siedzieć. Nie chciałam go widzieć, ani tam przebywać. Od początku nie powinnam była jechać na to pierdolone ognisko, nawet jeśli nic się na nim tak wielkiego nie stało. Byłam zirytowana niepotrzebnie, a to wszystko potęgował tylko i wyłącznie Nate i jego pierdolony stan i... i on cały. Kurwa!
Nie. Dość tego.
– Będę się zbierać. – mruknęłam tylko, nawet na niego nie patrząc.
Podparłam się jedną dłonią o deskę, aby wstać, jednak chłopak miał inne plany, Kiedy nieco się uniosłam, przycisnął swoją dłonią tę moją, pociągając ją w dół, przez co znów opadłam na swoje miejsce, tym samym lekko nachylając się w stronę Nate'a. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie się działo, przełknęłam ślinę, spoglądając na moją dłoń, na której płasko spoczywały długie palce Sheya. Czułam, jak mój oddech ucieka z moich płuc i już nie wraca, gdy niemal zabijająco powolnie uniosłam wzrok na jego twarz, która była zdecydowanie zbyt blisko mojej. Czarne tęczówki wpatrywały się we mnie z żarem i dymem, a ja nie potrafiłam się odwrócić. Jego pijacki oddech owiewał moja twarz, gdy niemal stykaliśmy się nosami, patrząc w swoje oczy.
Dlaczego mi to robisz?
– Jesteś naprawdę pijany, Nate. – powiedziałam cicho, akcentując każde słowo.
Mina chłopaka ani drgnęła. Nie potrafiłam się ruszyć. Nie potrafiłam oddychać. Moje serce niemal wyrywało się z mojej klatki piersiowej i byłam pewna, że chłopak to słyszał. Moje ciało drżało. Ja cała drżałam. Widziałam jedynie jego czarne oczy, które pochłaniały mnie bez reszty. Wyglądał jak skała. Posąg bogów. Ulubieniec. I z każdą kolejną sekundą, która upływała w rzeczywistości, w środku kuliłam się jeszcze bardziej. Oddychał wprost w moja twarz przez lekko uchylone wargi. Patrzył tylko na mnie. Osaczał mnie swoim spojrzeniem, wiedząc, że wystarczyło, abym całkowicie się temu poddała. Choć nie zdawał sobie sprawy, ile cierpienia mi to przynosiło. Nie mogłam tego zrobić. Nie z nim. Nie ponownie. Raz już się odważyłam, na drugi raz nie miałam siły.
I wtedy jego wzrok padł na moje wargi. A ja widziałam swój upadek.
– Nie zrobisz tego. – wyszeptałam niemal niesłyszalnie, nie kontrolując tego, co wypadało z moich ust.
Na to Nate znów spojrzał w moje oczy.
– Nie dziś. Nie w tej chwili. – ciągnęłam, z pasją obserwując czarne oczy. – Nie, kiedy ty jesteś pijany, a ja chcę wrócić do domu. Nie, kiedy to wszystko tak wygląda. Może kiedyś. W przyszłości. Może moglibyśmy to zrobić, gdy bylibyśmy pewni, że tego chcemy. Tylko tu pojawia się problem, Nate. Nigdy nie będziemy. Nigdy nie będziemy pewni.
Kolejne uderzenia serc. Nie tylko mojego. Słyszałam już i to jego. Albo może już wariowałam?
– Jeśli jednak już to zrobimy... Gdy jakimś cudem znów to się stanie... Może przez tę jedną chwilę znów będzie jak kiedyś.
To był błąd. Powrót do Culver City był błędem.
– Wierzysz, że może być jak kiedyś? – zapytał.
– A ty wierzysz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
– Skąd wiesz, że nie jestem pewny? – spytał cicho, a jego głos rozpływał się w powietrzu.
Westchnęłam. Odpowiedź była prosta.
– Bo jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak zagubionego.
– To jest nas dwoje, czyż nie?
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego zacisnęłam powieki, a następnie wyszarpałam dłoń spod tej jego i gwałtownie wstałam. Nawet nie czułam na sobie jego wzroku, gdy szybko szłam w stronę plaży, aby jak najszybciej zejść z mola. Było mi słabo i niedobrze. Chciałam wrócić do domu. Do Maine.
I właśnie wtedy chłopak potwierdził mnie w moich myślach.
– Lepiej byłoby, gdybyś tu nie wróciła.
I to właśnie te ciche słowa sprawiły, iż całą drogę do domu w taksówce powstrzymywałam cisnące się do oczu łzy. Jednak nie pozwoliłam ani jednej wypłynąć. Nigdy. Przez tę sytuację zrobiłam również coś, czego robić nie powinnam. Nawet nie pamiętam, w którym momencie wyciągnęłam telefon z kieszeni. Kiedy wybrałam numer prawnika Vincenta i kiedy przyłożyłam urządzenie do ucha. Kiedy wypowiedziałam te słowa.
– Chciałabym spotkać się z Vincentem.
***
Hej.
Kocham i do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top