12. Bonnie i Clyde.

Często miałam tak, że mój organizm reagował znacznie inaczej, niż oczekiwał tego mój mózg. Miesiące praktyki wypracowały we mnie tę przydatną umiejętność pozostania obojętną nawet wtedy, gdy w środku czułam, jakby coś mnie rozrywało. Lubiłam to, ponieważ szanowałam swoją prywatność i nie znosiłam, gdy ktoś chciał poznać wszystkie moje myśli. Niekiedy spotykałam na swojej drodze ludzi bardzo uważnych i spostrzegawczych, którzy jednym spojrzeniem mogli ocenić, jak dana osoba się czuła. Gdy byłam młodsza, miałam tę nieprzyjemną tendencję ukazywania swoich emocji przez moje ciało. Przecież nie od dziś wiadomo, że to właśnie ono jest naszym największym wrogiem.

Och, tak. Mogło być częścią nas. Każda kończyna, każdy narząd, każdy milimetr skóry. Przecież nasze ciało to tak właściwe my. Chronimy je instynktownie, aby uniknąć bólu fizycznego. Ozdabiamy je, aby wyglądało pięknie. Ubraniami, makijażem, tatuażami, kolczykami. Jednak nadal pozostaje ono wrogiem. Bo to ono zdradza nas najczęściej. Kiedy chcemy zareagować inaczej. Kiedy chcemy zrobić coś, co jasno nakazuje nam nasz umysł, ciało często się buntuje. I chociaż byłam niemalże mistrzem w tuszowaniu swoich emocji oraz w przybieraniu opanowanej postawy, bywały takie momenty, gdy całkowicie mnie odcinało. Kiedy moja głowa wydawała się nie przywierać do mojej szyi. Kiedy impulsy podchodzące z mózgu zostawały całkowicie ignorowane.

Taki moment nadszedł właśnie w tamtej chwili. W chwili, w której stałam na poobdzieranej klatce schodowej, patrząc z szokiem na wpół otwarte drzwi, wykonane z ciemnego drewna. Wydawało mi się, że moje nogi przyrosły do ziemi i chociaż chciałam się poruszyć, po prostu nie mogłam. Nie mogłam zrobić niczego, więc stałam całkowicie nieruchomo, wiodąc wzrokiem od drzwi mieszkania do głównych drzwi całej kamienicy, przez które sekundę wcześniej wyszła rudowłosa dziewczyna. Sekundę? Mogła być to równie dobrze godzina, ponieważ przez całą sytuację, lekko zagięła się moja czasoprzestrzeń. Jednak to, że od gwałtownego odejścia Severine nawet nie oddychałam, uświadomiło mnie w tym, że minęło jedynie kilkadziesiąt sekund.

Bo to, że byłam zdezorientowana, było niedopowiedzeniem stulecia. To już nie był zwykły szok. Nie wiedziałam, czy aby na pewno nie znajdowałam się w jakimś surrealistycznym śnie. Severine. Narzeczona samego Nathaniela, która miało miano księżniczki Disneya pierwszej wody, właśnie cała potargana i wściekła, wyszła z jego mieszkania. Nie, to też nie było adekwatne. Ona z niego wyparowała z dwiema walizkami w rękach, uprzednio wydzierając się do Nate'a, że go nienawidzi. I zrobiła to ta sama Severine, którą widziałam kilka razy wcześniej i która zawsze miała na twarzy ten swój pogodny uśmieszek. Dziewczyna, która tryskała radością i chwaliła się swoim pierwszym spotkaniem z Sheyem. Ta sama osoba, która kilka dni wcześniej nazywała go kochaniem i ochoczo łapała za jego dłoń, uczepiając się go jak rzep. Nazwała go dupkiem i po prostu wyszła.

To musiał być sen.

Ociężale pomrugałam powiekami, kręcąc delikatnie głową, aby pozbyć się pierwszego szoku, chociaż drugi wcale nie był lepszy. Nie miałam pojęcia, co się właśnie działo. Nie potrafiłam tego przyswoić. To wszystko stało się tak nagle i szybko. Dopiero, gdy cicho odetchnęłam, a moje funkcje życiowe powróciły na swoje miejsce, zdałam sobie sprawę, że nie stałam tam sama. Kątem oka spojrzałam na Laurę, której twarz nadal wykrzywiała się w zdziwionym grymasie. Gdyby było to fizycznie możliwe, jej szczęka opadłaby z łoskotem na podłogę. Wpatrywała się w drzwi mieszkania, jakby był to portal do innego wymiaru, dokładnie tak, jak Scott. On również się nie ruszał, jego oczy wielkościowo przypominały piłki do ping-ponga, a przez uchylone wargi widać było jego wszystkie zęby.

Cała nasza trójka przez dobrą minutę po prostu tam stała, w ciszy przysłuchując się niepokojącym odgłosom tłuczonych przedmiotów, które wydobywały się z mieszkania Nathaniela. Już nawet nie krzywiłam się na ich huk. Po siódmej roztrzaskanej rzeczy, która zapewne skończyła na podłodze w drobnych kawałeczkach, wszystko ucichło. Zapanowała niemal idealna cisza, w której mieszały się jedynie nasze oddechy. Żaden szmer nie wydostał się z wnętrza mieszkania. Zupełnie tak, jakby nikogo w nim nie było. Jakby właśnie nie było epicentrum tej kłótni narzeczeństwa.

Byłego narzeczeństwa?

Odchrząknęłam cicho, powoli zdobywając kontrolę nad moim ciałem. Ponownie pomrugałam, aby wyostrzyć wzrok i w razie czego, wybudzić się z tego snu. Przez irracjonalizm tej sytuacji, naprawdę nie zdziwiłabym się, gdybym za sekundę miała obudzić się w swoim łóżku. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Minęły kolejne cztery, a ja nadal tkwiłam w tym samym miejscu. Okej, czyli to prawda. Och, wow. Dobra, spokojnie. Z całkowitą pustką w głowie, powolnie odwróciłam się do pozostałej dwójki, która nadal nie otrząsnęła się ze swojego szoku, wpatrując się przed siebie. Zmarszczyłam brwi, unosząc ręce. Nawet nie wiedziałam, po co to robiłam i kiedy zdałam sobie z tego sprawę, znieruchomiałam, a następnie jęknęłam, splatając swoje dłonie tuż przed twarzą z cichym plaskiem. Skupiałam wzrok na długich paznokciach.

– Czy to, co się właśnie wydarzyło, miało miejsce w rzeczywistości, czy tylko w mojej głowie? – wydukałam cicho, ponieważ nawet mój język dziwnie się plątał. Laura drgnęła, szybko mrugając.

– Nie mam pojęcia. – odparła równie niewyraźnie, a następnie odetchnęła i pokręciła głową. – Czy ona właśnie się wyprowadziła?

– Laura, ona właśnie się z nim rozstała. – powiedział Scott, jakby chciał jej to uświadomić, a jego głęboki bas, którym posługiwał się na co dzień, zamienił się w dziwny skrzek. Nadal wykrzywiał twarz w zdezorientowaniu, rozchylając jeszcze szerzej swoje ciemne oczy.

Niczego nie dopowiedziałam, pogrążając się w ogarnięciu mętliku w mojej głowie. Cóż, może nie mówiłam tego na głos, ale wiedziałam, że mieszkali razem. Było to logiczne. W końcu mieli się pobrać. Nie wiedziałam tylko, czy Nate nadal mieszkał w kamienicy. Przez cztery lata zmieniło się wiele, więc nie zdziwiłoby mnie to, gdyby zmienił i miejsce zamieszkania. Ale on nadal w nim był, więc i Severine postanowiła się wprowadzić. I nie wiedzieć czemu, ta myśl dziwnie mnie zdenerwowała. Jednak szybko się opamiętałam, gdy przed moimi oczami znów stanął obraz rudowłosej, która z zaciętą twarzą, opuszczała kamienicę, ciągnąć za sobą swoje bagaże. Wyprowadziła się od niego, ponieważ się rozstali.

Nate i Severine się rozstali. Kurwa.

– Zrobiło się tam dziwnie cicho. – zauważył Hayes, wskazując brodą w kierunku mieszkania.

– Mamy tam wejść? – zapytała niepewnie Laura. Nadal była lekko oszołomiona, ale nie patrzyła już głupio w drzwi, a na mnie i Scotta, który również nieco się otrząsnął.

– Nie mam bladego pojęcia. – odparł czarnoskóry chłopak, kręcąc głową. Westchnął, nerwowo pocierając swój kark. – Dalej jestem w szoku. Cholera. Oni chyba naprawdę się rozstali.

Rozstali się.

– Ale o co mogło pójść? – zapytała zdenerwowana brunetka, gestykulując dłońmi. Nadal była cicho, jakby bojąc się, że zburzy coś kruchego i niewidzialnego, co powstało przez tych kilka ostatnich chwil. – Co wy zrobiliście na tym treningu?! – szepnęła z wyrzutem, wskazując palcem na wyższego od siebie chłopaka, który uniósł ręce w geście obronnym.

– Nic! – zawołał, a jego ton znów był tak zabawnie piskliwy. – Nie mam pojęcia, co się stało. Luke podwiózł nas tu po skończonym treningu, niecałe trzydzieści minut temu. Miałem tu zaczekać aż po mnie przyjedziesz. – tłumaczył, marszcząc swoje gęste, czarne brwi. – Było okej, ale jeszcze dobrze nie weszliśmy, a Severine zaczęła krzyczeć na niego, że o niczym jej nie mówi i jakieś inne pierdoły. I wydawało mi się, że Nate, jak to Nate, po prostu to oleje, albo rzuci jakimś chłodnym tekstem, aby się uspokoiła i wyjdzie z domu, ale on... – zaciął się.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że przez całą jego historię, wstrzymywałam oddech.

– Ale on co? – dopytywała zaniepokojona Moore, patrząc w oczy swojego chłopaka. Scott westchnął.

– On po prostu powiedział jej, że ma dość jej obecności. – odpowiedział, a jego ręce opadły po obu stronach jego ciała. Wraz z Laurą rozchyliłyśmy oczy w niedowierzaniu. – I nie krzyczał, ale był zły. Cholernie zły i nie hamował się. Myślałem, że Severine tam wybuchnie. Zaczęła się jeszcze głośniej drzeć, oskarżając go o to, że ma ją gdzieś i że nawet nie stara się o ich związek. On za to powiedział, że ma już dość jej dramatyzowania, panikowania i wiecznych pretensji. Był spokojny, a ona zaczęła się jeszcze głośniej wydzierać. I, uh... Wyszedłem z mieszkania wtedy, gdy wyciągnęła z szafy walizkę. Następne kilkanaście minut wrzeszczała, że go nienawidzi.

Och, okej. To było... intensywne. Chyba nie miałam na to innego określenia. Sama na swojej skórze przeżywałam wybuchy Nathaniela i nie były to najmilsze chwile. Chłopak był narwany, a kiedy wpadał w gniew, stawał się przerażający. Wiedziałam jednak, że nigdy niczego by mi nie zrobił. Jednak w tamtej chwili współczułam Severine. Nie znałam całej historii i jej przebiegu, ale mogłam sobie tylko wyobrażać, co czuła rudowłosa, kiedy jej własny narzeczony mówił jej, że ma jej dość. A to, że to Nathaniel był tym narzeczonym, wcale nie poprawiało sytuacji. Kłótnie z nim były wycieńczające.

Ale to nie była zwykła kłótnia. Oni się rozstali. To nie było byle co.

– Okej, ta cisza się przeciąga i to naprawdę niepokojące. – mruknęła Laura, patrząc na drzwi.

Mimo że były lekko uchylone, z mieszkania nie wydostał się najmniejszy szmer. Na pierwsza rzut oka i ucha mogłoby się wydawać, że nawet nikogo w nim nie było. I to lekko mnie zmartwiło, zważywszy na to, że kilka minut wcześniej słyszeliśmy głośne krzyki i huki. Nie miałam pojęcia, co spowodowało taką ciszę i nie byłam pewna, czy chciałam się tego dowiedzieć. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując, jak mój oddech przyspiesza. Przygryzałam wnętrze swojego policzka, wpatrując się pusto w odłażącą ze ścian farbę. Wyłamywałam swoje palce, przez co specyficzny odgłos roznosił się echem po klatce schodowej. Scott jęknął męczeńsko, dając upust swojej frustracji. To dla nas wszystkich była dezorientująca sytuacja. W końcu mieliśmy do czynienia z Nate'em. Każdy następny ruch musiał być dobrze przemyślany.

– Może powinniśmy wejść? – zapytała niepewnie Laura. – Zobaczyć, co z nim. Czy wszystko w porządku.

– Masz rację. – zgodził się Scott. – Kto idzie pierwszy?

Na to pytanie nikt nie odpowiedział. Przez dobre kilka sekund przestrzeń pomiędzy nami wypełniała jedynie cisza i nasze nierówne oddechy, co lekko mnie zdezorientowało, więc oderwałam swoje tępe spojrzenie od ściany i z opóźnionym refleksem popatrzyłam na pozostałą dwójkę. I było to błędem, ponieważ wtedy dostrzegłam, że swoje natarczywe spojrzenia wlepiali wprost we mnie. Ich poważne tęczówki wypalały dziury w mojej głowie. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o co im chodziło. I właśnie wtedy spłynęło na mnie oświecenie.

– Dlaczego niby ja?! – wyszeptałam gorączkowo, odpowiadając tym samym na zadane wcześniej pytanie Scotta.

Nie było opcji, że wkroczę jako pierwsza do tej jaskini lwa, o nie!

– Vic, jesteś najbardziej odporna z nas wszystkich. – powiedziała pokojowo Laura, posyłając mi znaczące spojrzenie. Hayes od razu jej przytaknął.

– Niby na co odporna? – zapytałam z lekkim wyrzutem, zakładając jedną z dłoni na biodro.

Zmierzyłam ich surowym wzrokiem, gdy w tej samej chwili zwrócili się twarzami ku sobie, posyłając sobie nawzajem znaczące spojrzenia. Nie minęła chwila, a znów odwrócili się w moją stronę i niemal jednocześnie odpowiedzieli.

– Na Nate'a.

Zmarszczyłam brwi na ich idiotyczną odpowiedź. Och, jasne. Miałam iść przodem i spotkać się z nieznanym, bo byłam odporna. Dobre sobie! Nikt nie wiedział, w jakim stanie znajdował się Nate. Zapewne był wściekły, ale na tym nie musiało się kończyć. W końcu rozstał się ze swoją narzeczoną. Mógł być równie smutny, zły co i rozgoryczony. Nie wiedziałam tego! Jednak jakoś nie miałam ochoty sprawdzać i ryzykować, bo podobno byłam na niego odporna. Życie było mi jeszcze miłe. I w ogóle co to było za stwierdzenie? Na Nathaniela nie dało się być odpornym. Prychnęłam, zakładając ręce na piersi. I kiedy miałam odpowiedzieć, że mogą pomarzyć, dziwna myśl pojawiła się w mojej głowie.

A może... może on naprawdę był smutny? W końcu rozstał się z kimś kogo koch... z kim długo był. Tak. Kończenie długotrwałych związków bywało bolesne i Nate mógł udawać robota bez emocji, ale i tak wiedziałam, że pewne sytuacje przeżywał aż nadto. Może ta też taka była? Może czuł się strasznie i nieswojo? Może potrzebował wsparcia i czyjejś obecności? Jasne, nadal był Nathanielem Sheyem, czyli chodzącym workiem lodu, ale każdy coś czuł. I może nie mieliśmy już tego, co kiedyś. Może nie mieliśmy takiego kontaktu, jak przed czterema laty, a nasze ostatnie spotkania były cholernie dziwaczne i napakowane negatywnymi emocjami, ale nie mogłam tego tak zostawić. Chociaż za każdym razem, gdy go widziałam, miałam ochotę go uderzyć. Mimo tego, coś boleśnie ściskało mnie w dołku na to, że miałabym go zostawić i nie dowiedzieć się, jak się czuł. Nie mogłam tak postąpić.

Boże, ale byłam słaba. Ale w końcu był moim starym znajomym, prawda? To właśnie dlatego to czułam. Dlatego musiałam się upewnić, że wszystko było z nim w porządku, nawet gdy nie wiedziałam, co mnie czeka. Łączyły mnie z nim miłe wspomnienia i przez wzgląd na naszą historię robiłam to wszystko. Tylko dlatego.

Westchnęłam ciężko, zaciskając szczękę, gdy przelotnie spojrzałam na Laurę i Scotta, którzy dalej z mocą wpatrywali się w moją twarz. Przewróciłam oczami.

– Zawsze ktoś musi wpakować mnie w coś takiego. – burknęłam, ale posłusznie zmusiłam swoje skostniałe ciało do poruszenia się.

Zrobiłam trzy powolne kroki w przód, a stukot moich obcasów rozniósł się cichym echem. Czułam na sobie wzrok pozostałej dwójki, kiedy stanęłam przed drzwiami mieszkania, wpatrując się w ciemne drewno. Coś dziwnie ukłuło mnie pomiędzy żebrami. Bycie na tej klatce schodowej to jedno, ale wejście do jego mieszkania, to całkowicie inna sprawa. Wejście do miejsca, z którym miało się tyle wspomnień. Czy chociaż mogłam prosić o to, aby to w żaden irracjonalny sposób nie bolało. Zaśmiałam się w duchu. Wiedziałam, że nie. Życie przyzwyczaiło mnie do tego, iż nie miałam prawa o nic prosić, bo prośby nigdy nie zostawały wysłuchane. Złapałam się nawet na tym, że nie oddychałam. Czułam na swoich plecach ich niepewne spojrzenia, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Musiałam działać.

Zbierając w sobie całą odwagę, powolnie uniosłam dłoń i ułożyłam ją płasko na ciemnym drewnie. Delikatnie pchnęłam drzwi, które bez oporów poddały się mojej sile, ukazując wnętrze zacienionego korytarza. Głośnio odetchnęłam, a następnie bardzo powoli weszłam do środka. Moje kroki były niemal niesłyszalne, kiedy przekroczyłam próg. To było dziwne. Minęły cztery lata, a gdy poczułam ten zapach, wydawało mi się, jakbym była w tym mieszkaniu zaledwie dzień wcześniej. Ta charakterystyczna nuta zapachu Nate'a, cytrusów i drewna. I ten właśnie zapach spowodował, iż uśmiechnęłam się do siebie w duchu, zagryzając wnętrze policzka. I może było to głupie, ale właśnie wtedy poczułam nagły przypływ owagi, aby iść dalej.

Niepewnie rozejrzałam się wokół, przełykając nerwowo ślinę. W mieszkaniu było cicho, a ja byłam w stanie wyłapać jedynie szybkie bicie swojego serca. Ściany w niezbyt szerokim korytarzu nadal były białe, choć widać było, iż zostały niedawno odmalowane. Po prawej stronie znajdował się wieszak na ubrania, na którym wisiały dwie kurtki Nathaniela, a pod spodem stała szafka na buty. Na końcu korytarza znajdowały się zamknięte drzwi łazienkowe, a niedaleko nich kwadratowy łuk, który prowadził do salonu. I to właśnie tam skierowałam swoje kroki. Obcasy moich butów cicho odbijały się od ciemnych paneli. Nie miałam pojęcia, czy Laura ze Scottem szli za mną, czy nie. Niczego nie słyszałam. Skupiałam się jedynie na drżeniu swoich nóg.

W końcu przekroczyłam próg salonu, a mój oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle. W pomieszczeniu paliły się jedynie małe lampki, które zostały wbudowane wokół powieszonego na ścianie, dużego telewizora, przez co panował półmrok. I to znowu było jak uderzenie w brzuch. To, co przez tak długi czas się we mnie wzbierało... to po prostu pękło. Wszystko było takie, jak kiedyś, a jednak inne. Ściany w salonie, który połączony był z przestronną kuchnią, nie były beżowe, a miały kolor brudnej bieli. Ułożenie wszystkich mebli było jednak takie same. Pod dużymi oknami stał sporych rozmiarów stół, a pod jedną ze ścian czarny, skórzany narożnik, przed którym znajdował się biały stolik do kawy. Drzwi prowadzące do jego sypialni były uchylone. Z całej siły zacisnęłam szczękę, aby nie oddać się wyniszczającym wspomnieniom. A te wspomnienia były. Kiedy siedzieliśmy na tej kanapie, pijąc piwo i oglądając filmy. Kiedy rozmawialiśmy nocami, po prostu przy sobie będąc. Kiedy z całej siły mnie całował, przypierając do blatu stołu.

Czułam, jak moje długie paznokcie wyginają się przez zaciskanie dłoni w pieści.

Nate od zawsze był człowiekiem pedantycznym. Lubił porządek i ład i też takie było jego mieszkanie. Cóż, zazwyczaj. W tamtej chwili wnętrze salonu wyglądało tak, jakby ktoś je stratował. Na ciemnej podłodze leżało wiele odłamków szkła i innych zniszczonych rzeczy. Na stole stał kwiatek, a raczej jego resztki. Doniczka zielonej juki była roztrzaskana, a czarna ziemia walała się na blacie jak i podłodze. Na czarnej kanapie były porozwalane ubrania, a z szuflad długiej komody, które były poodsuwane, wystawały niechlujnie kartki i inne przedmioty. Z szokiem wpatrywałam się w całe wnętrze, czując dziwny uścisk w gardle. Nawet nie chciałam wiedzieć, co musiało się tam dziać kilka minut wcześniej.

I w tym całym bałaganie stał on. W czarnych, dopasowanych jeansach i tego samego koloru bluzie, której kaptur przekrzywił się na jego bark. Stał tyłem do mnie tuż przy oknie. I znów wyglądał jak posąg. Nie potrafiłam zarejestrować tego, czy w ogóle oddychał. Wiedziałam, że musiał mnie słyszeć, ale mimo tego, nijak nie zareagował. Moje serce jeszcze bardziej zwiększyło swą prędkość. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy bardziej drżały moje dłonie, czy nogi. Wydawało mi się, że tak jak i on, wmurowało mnie w podłogę.

Nate był ciężkim przypadkiem. Bardzo ciężkim i to wcale nie pomagało. Nie wiedziałam, jak miałam zareagować, ale musiałam coś zrobić. Przełknęłam nerwowo ślinę i zrobiłam niepewny krok w przód. Odgłos miażdżonych odłamków szkła, na które stawałam, był porównywalny do huku fajerwerk. Mimo tego nie przestałam przemierzać salonu, a Nathaniel ani drgnął. Wciąż w tej samej pozycji, wpatrywał się w widok za oknem. Jakby całkowicie nie kontaktował. Jego ciało było posągiem wykutym z marmuru. Kiedy znalazłam się w odległości około trzech metrów od chłopaka, przystanęłam, splatając ręce za plecami, aby ukryć ich drżenie. Podchodząc do niego czułam się, jakbym podchodziła do dzikiego zwierzęcia. Nie wiedziałam, jak zareaguje, ani czy go nie spłoszę. Chciałam być delikatna. Pokazać mu, że przyszłam tam, aby... aby co?

Właśnie. Po co ja tam przyszłam? Bo chciałam zobaczyć co z nim, prawda? Bo poprosili mnie o to Laura i Scott. Właśnie. Dlatego.

– Nate? – zapytałam cicho, aby w końcu przerwać ciszę na zewnątrz i te okropne głosy wewnątrz.

Nie odpowiedział, kiedy skupiłam wzrok na tyle jego głowy. Ciemnobrązowe włosy były lekko wilgotne, zapewne po prysznicu, który wziął po treningu. Szerokie barki ani drgnęły, tak jak on cały. Ja za to zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej, bo nie miałam żadnego planu. Niby kim ja byłam? Nie wiedziałam, co zrobić, ani jak się zachować. To było takie frustrujące. Wyginałam swoje palce, strzelając stawami, ale pomimo tego, nadal nie mogłam się uspokoić. Dawno nie czułam się tak... tak rozdarta. Z jednej strony chciałam mu pomóc, ale z drugiej wiedziałam, że nie dam rady. I czy on tej pomocy w ogóle chciał?

Moje wewnętrzne przemyślenia przerwały odgłosy kroków, a chwilę później, Scott wraz z Laurą znaleźli się u mojego boku. Oni również przypatrywali się Nathanielowi z wyraźnym zmartwieniem w oczach. Kątem oka dostrzegłam, jak Laura zagryza dolną wargę, bijąc się z myślami. W końcu cicho odetchnęła.

– Nate, dobrze się czujesz? – zapytała cicho, a jej głos był zachrypnięty. Wszyscy znów spojrzeliśmy na Sheya, czekając na jakąś odpowiedź, ale takowa nie nastąpiła. – Nie chcę pytać, czy wszystko okej, bo...

– Jest dobrze.

Moim ciałem wstrząsnął dreszcz na nagły odzew Nathaniela, który niemal wysyczał te słowa. Używał tego przeklętego tonu, którego nie znosiłam. Lubiłam, kiedy jego głos był pogodny. Kiedy miał tę swoją charakterystyczną nutkę kpiny i cynizmu. Ten ton był niczym sztylet, który uderzał wprost w twoją twarz. Ciężki, charkotliwy i lodowato zimny bas boleśnie ugodził w moje bębenki. Był taki oschły i pusty. Jakby samym głosem chciał nas odstraszyć i zapewne taki był jego cel. I już wtedy wiedziałam, że było źle. Nie był wyprany, ale był zły. Był piekielnie zły. Scott z Laurą posłali sobie niepewne spojrzenia, podczas gdy ja zostałam cicho, jedynie obserwując plecy chłopaka.

– Stary, na pewno jest dobrze? – dołączył Scott. – Bo to nie wygląda...

– Możecie już iść. – przerwał mu chłodno, a jego ciało lekko drgnęło. – Muszę posprzątać.

To było zabijające. To, jak nieprzyjemny i zimny był. Jakby otaczała go ściana ze stali. Jakby on cały był w niej zrobiony. Nie chciał nas tam i widać było z każdą kolejną sekundą, że oczekiwał naszego odejścia. I w pewnym sensie to rozumiałam. Chciał zostać sam. Ale mimo tego, nie potrafiłam zmusić się chociażby do tego, aby odwrócić głowę. Czułam napięcie, jakie panowało w powietrzu. Wyczuwałam niepewne spojrzenia pozostałej dwójki. Tego, jak uparcie próbowali odnaleźć słowa, aby go jakoś uspokoić. Jakby to kiedykolwiek coś dało. Próba uspokojenia Nate'a była jak próba uspokojenia żywiołu. Niewykonalna. Nie, kiedy to Nathaniel był piątym żywiołem. Ale oni nadal się nie poddawali. I to był błąd.

– Nate, może... – zaczął znowu Hayes, ale nie dane było mu skończyć.

– Czy możecie stąd, kurwa, wyjść? – warknął Nate, w końcu odwracając się w nasza stronę.

Niemal się gotował. Widziałam, jak zaciskał swoje duże dłonie w pięści, a białe knykcie niemal przebijały jego skórę. Gdyby to było możliwe, jego ciało by parowało. On cały wrzał. Kiedy mój wzrok padł na jego twarz, niemal zachłysnęłam się powietrzem. Wydawało mi się, że wcześniej, gdy go widziałam, był zmęczony i zdenerwowany, ale to było nic w porównaniu z tym. Jego sińce, które rozciągały się pod przekrwionymi oczami, były niemal fioletowe, a czarne tęczówki płonęły gniewem. Jego skóra stała się jeszcze bardziej blada i ziemista, a niebieskie żyłki nienaturalnie spod niej przebijały. Nate z rozdrażnieniem zaciskał szczękę, oddychając głośno przez nos, jakby sam starał się opanować przed wybuchem. Swój wściekły wzrok wlepiał w cichego Scotta, który nadal patrzył na niego ze zmartwieniem. Dokładnie tak, jak Laura.

I chociaż chciałam tak na niego spojrzeć, nie potrafiłam. Zamiast tego, patrzyłam na niego z lekkim zaciekawieniem, zagryzając delikatnie wnętrze swojego policzka. Jakim cudem dziewczyna, z którą miał wziąć w przyszłości ślub, nagle stała się powodem jego wściekłości?

– Nikt nie prosił was, abyście tu przyszli. – kontynuował, a jego głos był tak cierpki i zimny, że sam Scott przełknął ślinę. – Dlatego wyjdźcie i zajmijcie się swoim życiem. Wszystko jest dobrze, a to nie wasza sprawa. Więc macie wyjść. Teraz.

Tylko głupi by z nim dyskutował. I nawet pomimo tego, że Laura i Scott znali go kawał czasu i niegdyś byli przyjaciółmi, wiedziałam, że nie będą się sprzeciwiać. Nikt nie miał na to odwagi ani nerwów. Ja sama nie widziałam Nathaniela w takim stanie od bardzo dawna. Nawet wtedy, gdy jeszcze mieliśmy ze sobą kontakt. Wyglądał jak wulkan, który w każdej chwili mógł wybuchnąć, zmiatając z powierzchni ziemi pięć miliardów ludzi. Wyglądał przerażająco z tą chorobliwie bladą twarzą, przekrwionymi, wściekłymi oczami, zmierzwionymi włosami i zaciśniętą szczęką, która mogłaby ciąć papier. Powolnie mrugał powiekami, a jego długie rzęsy rzucały cień na jego wysokie kości policzkowe.

W pomieszczeniu znów zapanowała pełna napięcia cisza, której nikt nie miał odwagi przerwać. Jednak Nate nie pozwolił nam dłużej na siebie patrzeć, ponieważ przekręcił głowę w stronę uchylonych drzwi do sypialni. I kiedy to robił, jego wzrok padł na mnie. Poczułam, jakby Titanic znów zderzył się z górą lodową. Puste, czarne tęczówki wpatrywały się w moje oczy przez dosłownie trzy sekundy. I nie było w tym niczego. Nie było moich iskierek, błysku, a nawet ten znajomy mat był bardziej przytłaczający. Patrzyłam na niego z niezidentyfikowaną miną, ponieważ nie potrafiłam za bardzo określić tego, co wtedy czułam. Wiedziałam tylko, że chciałam tej kpiącej iskierki. Poczucia, że Nathaniel był żywym człowiekiem z krwi i kości. Jednak nie spuściłam wzroku do samego końca. On pierwszy to zrobił, ponieważ odwrócił głowę, a następnie szybkim krokiem ruszył w stronę swojej sypialni. Uważnie patrzyłam, jak wchodzi do środka, a następnie z całej siły zatrzaskuje drewnianą płytę, przez co framuga niebezpiecznie się zatrząsnęła.

A potem zapanowała cisza.

Przez kilkadziesiąt minut po prostu staliśmy, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął chłopak. Nie wydostał się spod nich żaden snop światła, co oznaczało, że nawet go nie zapalił. I to spowodowało dziwny uścisk w moim brzuchu. Nate pogrążony w ciemności. Zacisnęłam szczękę, gdy Moore cicho westchnęła.

– Nie ma co męczyć go na siłę. – mruknęła cicho, aby Nathaniel nie usłyszał tego w swoim pokoju. – Skoro chce zostać sam, to niech zostanie. '

– Masz rację. Lepiej chodźmy. – zawtórował jej Scott.

A ja nadal patrzyłam na te drzwi, zastanawiając się, jaki będzie jego następny krok. Może pójdzie spać? Wyglądał na tak wyczerpanego. Albo nie zaśnie w ogóle? Może po naszym wyjściu, sam chciał opuścić mieszkanie, aby udać się w miejsce, o którym tylko on wiedział? A może chciał zadzwonić do Severine... W końcu był tak zdenerwowany. Może żałował, że tak to wszystko się potoczyło i chciał, aby wróciła? W końcu tyle ze sobą byli...

– Victoria? Idziesz?

Do świata żywych przywrócił mnie głos Laury. Potrząsnęłam głową, wyrywając się z letargu i spoglądając na korytarz, w którym stała już pozostała dwójka, patrząc na mnie pytająco. Oczyściłam gardło, karcąc samą siebie w duchu na swoje przemyślenia. To była jego sprawa. Jego i Severine. Nie miałam prawa się wtrącać. Przybrałam na twarz swoją niewzruszoną minę, a następnie skinęłam i powolnie ruszyłam w ich kierunku, ignorując odgłosy pękającego szkła pod moimi podeszwami. Laura i Scott wyszli z mieszkania, a następnie zaczęli schodzić po schodach klatki, gdy ja stałam w korytarzu. Ignorując swoją podświadomość, ostatni raz obejrzałam się przez ramię, spoglądając na zabałaganiony salon, a następnie na zamknięte drzwi, zza których wciąż nie dochodził żaden odgłos. Westchnęłam cicho. Och, Nate...

Pokręciłam głową i wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą cicho drzwi. Zeszłam po schodach, a następnie wyszłam na dwór, zaciągając się świeżym powietrzem, którego cholernie mi brakowało. Czułam się, jakby przez ten cały czas, coś uciskało mi płuca. I chociaż oddychałam pełną piersią, ten dziwny uścisk nie zniknął. Tak samo jak widok Sheya w mojej głowie. Zaciskając zęby, wśliznęłam się do czarnego samochodu. Wybrałam miejsce z tyłu, ponieważ nie miałam zamiaru brać udziału w żadnej konwersacji. Bolała mnie głowa i nie czułam się na siłach. Laura odpaliła auto i wyjechała spod kamienicy Nate'a, a siedzący obok niej, na miejscu pasażera, Scott ułożył swoją dłoń na jej udzie. Uśmiechnęłam się blado na ten widok, a następnie wbiłam swój wzrok w obraz za oknem.

I choć bardzo chciałam, nie mogłam pozbyć się tego przeklętego uczucia zmartwienia. Bo choć nie powinnam, martwiłam się. Martwiłam się o pieprzonego Nathaniela i zastanawiałam się, co się z nim działo. Jak się czuł i jak sobie z tym radził. I to było tak irytujące, ponieważ okej, może coś nas kiedyś łączyło, ale to było przeszłością. Nie miałam prawa wpierdalać mu się z buciorami w życie. Ale to wytłumaczenie też nie pomagało. Moja podświadomość miała na to inne plany i wciąż podsuwała mi ten sam schemat. Krzyk Severine, jej wyjście z walizkami, huki dochodzące z mieszkania, widok Nate'a wściekłego i wymordowanego tym wszystkim. Ból głowy nasilił się jeszcze bardziej.

– Nie wiem, co teraz. – cichy szept Laury wypełnił wnętrze auta, w którym nie grało nawet radio. Z całych sił chciałam go nie słyszeć i skupić się na jadących obok samochodach, ale na niewiele się to zdało. – Przecież byli razem szczęśliwi. Wydawało mi się, że pomiędzy nimi wszystko się układa.

– Nie wiem, co się między nimi stało, ale coś poważnego. – odparł równie cicho Scott. – Dobrze wiesz, że Severine nie jest narwana. Nie jest nawet porywcza, a wyglądała tak, jakby chciała zgładzić Nate'a z powierzchni ziemi. To na pewno nie była sprawa jednej sytuacji.

– Co masz na myśli? – zaciekawiła się dziewczyna, na co i ja zaczęłam się uważniej przysłuchiwać, nadal wpatrując się w obrazy za szybą.

– Nie rozstałaby się z Nate'em bez powodu. – westchnął. – Wydaje mi się, że pewnie od jakiegoś czasu mieli kryzys, a dziś to wszystko wybuchło. Może im się nie układało tak, jak na początku? Cholera, nie wiem.

– Nie wyglądali tak, jakby było między nimi źle. – mamrotała.

– W sumie masz rację. – zgodził się Scott po głębszym przemyśleniu. – Przecież Nate wyglądał i zachowywał się tak, jak zawsze.

I to była ta chwila. Ten jeden moment, kiedy bez namysłu odwróciłam głowę, a moje spojrzenie niemal w tej samej chwili spotkało się ze spojrzeniem Laury w przednim lusterku. Brunetka z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywała się w moje oczy, kiedy ja patrzyłam w odbicie jej błyszczących tęczówek. Scott nawet nie zwrócił na to uwagi, wyjmując swój telefon, podczas gdy my nadal toczyłyśmy ten dziwny kontakt wzrokowy. Byłam pewna, że wiedziała. Przecież mówiłam jej to kilka godzin wcześniej.

W galerii wyznałam jej, że Nate ostatnimi czasy nie wyglądał najlepiej. Że był zmęczony. Ona uznała, że to nieprawda, więc i ja w to uwierzyłam. Myślałam, że może coś mi się wydaje. Że to nieporozumienie, a ja wyolbrzymiam coś, czego nie było. Ale może to miało więcej sensu? Może miałam rację? Czy naprawdę kłótnie z Severine były już na tyle poważne i uciążliwe, że dostrzegałam w nim całą tę niechęć? Ale przecież to nie miało sensu. Laura zapewniała mnie, że nic się nie dzieje, bo niczego nie zauważyła. Sam Scott powiedział, że przecież Nathaniel wyglądał i zachowywał się tak samo.

Spuściłam wzrok na swoje kolana, a następnie znów przeniosłam go na widok za oknem, ponieważ poczułam dziwny uścisk w żołądku. Przez chwilę czułam jej czujne spojrzenie, a następnie brunetka znów skupiła swój wzrok na drodze. Nie skomentowała całej sytuacji ani jednym słowem, chociaż wiedziałam, że intensywnie się nad tym zastanawiała. A ja wciąż myślałam nad tym, czy miało to jakikolwiek sens. Chciałam sobie wmawiać, że tego w nim nie widziałam, ale widziałam. Skoro potencjalnym powodem jego stanu były ciągłe sprzeczki z Severine (w co wątpiłam, bo przecież wydawali się tak idealni razem) to nie dziwiłam się, że to skończyło się tak, jak się skończyło. A reakcja Nate'a... no cóż. Musiało mu na niej bardzo zależeć.

Pewnie nadal zależy...

Zacisnęłam zęby na swoim języku do tego stopnia, iż poczułam metaliczny posmak krwi. Skrzywiłam się na to, jednocześnie czując ulgę. Ból fizyczny zawsze był dla mnie najlepszym odwróceniem uwagi od niechcianych myśli.

– Mam nadzieję, że jakoś to wyjaśnią. – mruknęła Laura. – Może jakoś się dogadają.

– Nie wiem, widziałaś ich. – odparł Scott. – Wydaje mi się, że to serio może być koniec, ale to ich sprawa. I martwi mnie to, że to stało się przed walką.

Kurwa.

– Cholera. – zaklęła Laura, skręcając na skrzyżowaniu. – Myślisz, że to będzie miało duży wpływ?

– Nate jest teraz bałaganem. – odrzekł Hayes. – Widziałaś go. Jest zdenerwowany i wściekły. Jeśli się nie uspokoi to te emocje go zjedzą. Wiesz, jak walczy, kiedy nie jest skupiony. I gdy jest zły. Sanchez będzie jego prywatnym workiem treningowym, ale sam nie będzie ogarnięty na tyle, aby się obronić. Jak Nate się nie ogarnie, ma małe szanse.

Zacisnęłam szczękę, a mój organizm nie chciał strawić słów chłopaka. Nie dość, że wszystko się psuło, to jeszcze ta przeklęta walka. Oczami wyobraźni widziałam Sheya, który wściekły rzuca się na Patricka, aby wyładować złe emocje i całą złość. Jak bije na oślep, aby tylko się oczyścić. Jak chybia, nie broni się i finalnie przegrywa. Taka sytuacja miała już kiedyś miejsce i za wszelką cenę nie chciałam, aby znów się powtórzyła. Tylko, że wszystko na to wskazywało. Poczułam żółć wzbierającą się w moim gardle. Boże, tak bardzo chciałabym móc zmienić tę sytuację. Nate miał trudny czas i nie powinien martwić się żadną debilną walką. Poczułam, jak wzbiera się we mnie gniew. No oczywiście, że tak musiało być. Przecież los zawsze sobie z nas kpił. Zastanawiałam się, czy kogoś z góry bawiło nasze cierpienie.

– No nic, poczekamy i zobaczymy. – westchnął Scott, kiedy Laura wjechała w ulicę prowadzącą do mojego domu. – Może Nate się uspokoi i ochłonie. Pewnie pogada z nim Luke i Jasmine. A może dogada się z Severine?

– Miejmy nadzieję, że jakoś się to ułoży. Nie mogę patrzeć na niego w tym stanie. – mruknęła cicho Moore, a jej głos lekko się załamał.

– Będzie dobrze. – uspokoił ją z uśmiechem czarnoskóry chłopak, kiedy brunetka zaparkowała pod moim domem.

Pomrugałam powiekami, wpatrując się w jasne, od wewnętrznych świateł, okna/ Theo zapewne nadal pracował. Westchnęłam cicho i obróciłam głowę w stronę pozostałej dwójki, która również patrzyła na mnie. Wymusiłam blady uśmiech w ich stronę, chociaż ja sama miałam ochotę, aby położyć się do łóżka i już nie wstawać. Hayes zawadiacko mrugnął w moja stronę, unosząc kącik ust.

– Leć spać, Clark. – rzucił zaczepnym tonem. – Już po dobranocce.

– Odezwało się duże dziecko. – przewróciłam oczami, a następnie zwróciłam się ku Laurze. – Dzięki za dziś. Dobrze się bawiłam w tej galerii.

Cóż, nie skłamałam. Było dobrze, dopóki nie zapytałam o niejaką Naomi, a atmosfera stała się wręcz grobowa. Miałam nadzieję, że Laura nie zmieni do mnie przez to swojego podejścia. Odetchnęłam niemal z ulgą, kiedy Moore delikatnie uśmiechnęła się w moja stronę, a jej oczy posłały mi ciepłe spojrzenie.

– Ja również. – odparła szczerze.

– To był dobry dzień, chociaż koniec nieoczekiwany. – mruknął Scott, wzdychając. – Oby wszystko się ułożyło.

Znałam życie za bardzo, aby wierzyć w takie głupoty. Ale nadzieja matką głupich, prawda?

Pożegnałam się z nimi, a następnie wysiadłam z auta i chodniczkiem ruszyłam do domu. Wspięłam się na werandę i z ulgą otworzyłam ciężkie drzwi, wchodząc do ciepłego wnętrza budynku. Rzuciłam swoją torebkę na szafkę i z jękiem ściągnęłam muszkieterki. Byłam obolała, zmęczona i głodna. Miałam ochotę jedynie na kanapki z Nutellą i sen. Ślamazarnie ruszyłam w stronę kuchni, w której znajdował się Theo. W dresie i czarnej bluzie, smażył jajecznicę, pogwizdując coś pod nosem. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko, mieszając drewnianą szpatułką jajka na patelni.

– Jak zakupy? – zapytał pogodnie, kiedy zmordowana usiadłam przy wyspie kuchennej na jednym z wysokich krzeseł. Ułożyłam swoje łokcie na blacie, a następnie oparłam brodę o swoje dłonie. – Wyglądasz na pokonaną. – mruknął zaczepnie. Przewróciłam oczami.

Adekwatnie.

– Bo mnie pokonano. – odparłam. Było w tym ziarenko prawdy.

– Pokonały cię kolejne sklepy? – sarknął, wyciągając talerz z szafki. – Kupiłaś coś w ogóle? Nie masz żadnych toreb.

Zmarszczyłam brwi na jego słowa. Musiałam przez chwile intensywniej myśleć, co wtedy nie było takie proste, gdy zorientowałam się, że moje zakupy zostały w samochodzie Laury, bo zapomniałam je zabrać. Jęknęłam cicho i przetarłam zmęczoną twarz. W sumie się nie dziwiłam. Wydawało mi się, że od tego beztroskiego czasu zakupów minął tydzień.

– Kupiłam, ale zapomniałam zabrać torby z samochodu. – odpowiedziałam, na co pokiwał głową, przekładając jajecznicę na talerz.

– Działo się coś ciekawego? – zapytał, na co miałam ochotę parsknąć ironicznym śmiechem. Odchyliłam się na stołku, zakładając ręce na piersi, gdy obserwowałam, jak kroił szczypior.

– Kupiłam sobie fajne bluzy, poprzymierzałam dużo ubrań, wypiłam kawę i zjadłam dobrą szarlotkę, a Nate rozstał się z Severine.

Po moim ostatnim wymienionym punkcie, Theo rozchylił w szoku oczy, unosząc gwałtownie głowę, gdy jego ręka nadal siekała szczypiorek. Nie zastanowił się nad tym, ponieważ nuż lekko uciekł mu w bok, przecinając delikatnie skórę jego palca. Theodor zaklął i spojrzał w dół na formującą się kroplę krwi. Przewróciłam oczami, kiedy szybko przystawił palec do swoich ust, aby wyssać krew i załagodzić ból. Jednak nawet to nie odwróciło jego uwagi, ponieważ ponownie spojrzał w moją stronę, marszcząc swoje równe brwi.

– Nate rozstał się z Severine? – zapytał nadal w szoku. – Ale jak to? Dlaczego?

– Nie wiem. – wzruszyłam ramionami. – Jak przyjechałam z Laurą do jego mieszkania to się kłócili, a potem Severine wyszła z walizkami z jego mieszkania. – westchnęłam, a cała sytuacja znów stanęła przed moimi oczami. – Teraz Nate jest wściekły.

– Miesiąc miodowy skończył się szybciej, niż się zaczął. – zakpił Theo, na co posłałam mu piorunujące spojrzenie. – No co? – zawył, wyciągając z szafki z lekami opakowanie plastrów.

– Nie żartuj z takiej sytuacji. – upomniałam go. – Jest mu ciężko. W końcu była jego narzeczoną.

– Och, yhym. – mruknął, przyklejając plaster do rany. – Cóż, możliwe, ale to ich sprawa, tak? Nie zrozum mnie źle, współczuję mu i w ogóle, ale widziałem tę laskę raz w życiu. Jeszcze do mnie nie doszło, że to jego narzeczona, a już nie są razem, więc jakoś mi to lata. Będę sobie żył z myślą, że nigdy jej nie było, co nie będzie trudne. Nie wydawała się kimś ciekawym.

– Theo! – zawołałam z wyrzutem, patrząc, jak z niewzruszeniem wraca do siekania szczypioru, kiedy jego rana była już opatrzona. – Jak możesz tak mówić? Oni mieli się pobrać! Współczucia trochę, baranie!

– Nie znam jej, to co mam współczuć. – odparł, a widząc mój wzrok, westchnął. – Tak, okej. Współczuję Nate'owi. Pewnie jest mu przykro i te inne gówna.

– Nie ma w tobie krzty empatii. – burknęłam, znów zakładając ręce na piersi. Brunet posłał mi pełne politowania spojrzenie.

– Och, błagam cię. – mruknął z kpiącym uśmiechem. – Ty przejmujesz się tym tylko ze względu na Sheya. W dupie masz Severine i to, że się rozstali. Przejmujesz się tylko tym, że teraz Nate jest przybity i zdenerwowany. Nie obchodzi cię reszta tego wszystkiego. W tym wypadku interesuje cię tylko Nate i jego samopoczucie.

W ciszy toczyliśmy bitwę na wzrok. Czułam narastające napięcie w całym swoim ciele. Chciałam zaprzeczyć. Chciałam powiedzieć mu, że strasznie mi przykro z całego ogółu tej sytuacji, ale wtedy bym po prostu skłamała. Theo miał pieprzona rację. Nie interesowała mnie Severine, ani to, że się rozstali. Prawdę mówiąc, odwołany ślub jakoś też mnie mało obchodził. W tym całym bałaganie myślałam jedynie o Sheyu i tym, że czuł się teraz zapewne strasznie. Okej, może nie powinnam była, ale jakoś smutno mi było na myśl o tym, co musiał przechodzić. Nie myślałam nawet o tej cholernej walce i najlepiej by było, jakby w ogóle ją odwołali! I to było niesamowicie frustrujące.

Nadęłam wargi w tym samym czasie, w którym Theo wyszczerzył się zwycięsko. Czasami go nie znosiłam. Nadal zastanawiałam się nad dobrym targiem niewolników, na którym mogłabym go sprzedać. Może ktoś dałby mi za niego owcę.

– Vic, prawda jest taka, że nawet jej nie znaliśmy. – ciągnął, posypując jajecznicę na talerzu pokrojonym szczypiorkiem. – Nie będę udawał, że to dla mnie tragedia. Jedynie żal mi Sheya i mam nadzieję, że będzie u niego okej. A poza tym, Nate i małżeństwo... Ta wizja jakoś do mnie nie trafia.

– Niby dlaczego? – uniosłam brew. – Skoro chciał spędzić z nią resztę życia...

Pieprzenie.

Przestań.

– Skoro tak ma być, to się pogodzą. – wzruszył nonszalancko ramionami. – A jeśli nie, to nie. I stawiam tu na tę drugą opcję. Nie wiem, może będę teraz dupkiem, bo widziałem ją raz w życiu, ale ta dziewczyna jest tak bezbarwna, jak woda mineralna.

I to właśnie był cały Theo. Podczas gdy Chris Adams gimnastykował się jak głupi, aby wydać o kimś niepochlebną opinię, zbytnio tej osoby nie obrażać, Theodor walił prosto z mostu. Nie mogąc się powstrzymać, parsknęłam cichym śmiechem, kręcąc głową, gdy brunet wygiął swoje usta w dziarskim uśmieszku. Cóż, coś w tym było. Severine i Nate wyglądali razem cudowanie, ale skoro im się nie układało, to co mogliśmy poradzić? I Theo miał rację. Jeśli mają się pogodzić, to się pogodzą.

I naprawdę starałam się zignorować tę dziwną niechęć do tego pomysłu, która zawładnęła moim ciałem.

– Jesteś okropny. – jęknęłam ze śmiechem, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.

– Wiem. – zgodził się z uśmiechem, chwytając za talerz z jedzeniem. Ruszył w stronę stołu, jednak zatrzymał się obok mnie. Zmrużył oczy, przybierając zamyśloną minę. – Szybko z nią poszło. Myślałem, że zostanie z nami dłużej. – mruknął, jakby rozmawiał o pogodzie, na co wyrzuciłam ręce w powietrzu, a chłopak perliście się zaśmiał, czmychając spod mojego piorunującego spojrzenia.

Mój brat był sadystą.

Było w pół do jedenastej, kiedy kładłam się już w swoim łóżku. Westchnęłam z ulgą, kiedy wśliznęłam się pod ciepłą kołdrę. Byłam umyta, najedzona i piekielnie zmęczona. Ten dzień mnie wykończył. Wygodnie ułożyłam się na miękkich poduszkach, chwytając swój telefon, który leżał na szafce nocnej. Weszłam w kontakty, szukając numeru laury. Szybko napisałam do niej, że zostawiłam w jej samochodzie swoje zakupy. Nie wiedziałam, czy może nie spała, ale minutę później dostałam odpowiedź, że podrzuci mi je na dniach. Już miałam zablokować urządzenie i iść spać, gdy dziwna myśl pojawiła się w mojej głowie. Wiedziałam, że nie powinnam. Najlepszym rozwiązaniem było odłożyć ten przeklęty telefon i pójść spać. Tak. Spać.

I z tą myślą niemal automatycznie zjechałam w dół, przeglądając listę kontaktów, aż natrafiłam na ten jeden. W moim gardle pojawiła się gula, kiedy jego imię niemal raziło mnie w oczy. Nie użyłam go ani razu od czterech lat. Nie wysłałam na ten numer żadnej wiadomości, ani nie zadzwoniłam. A i on niczego nie przysłał. Czasem, zastanawiałam się, czy po prostu nie usunąć tego kontaktu i żyć bez tego. Miałam nawet kilka podejść, jednak każde kończyło się fiaskiem. Potem również zdawałam sobie sprawę, że to bez sensu, ponieważ i tak znałam ten rząd pieprzonych cyferek na pamięć. Więc tak sobie tam tkwił. Numer Nathaniela. Miałam numer każdego z mojej byłej paczki z Culver City. Ale ten był specyficzny. Nie wiedziałam, czy może go nie zmienił. Istniało takie prawdopodobieństwo.

I nie wiem dlaczego, ale ta myśl dziwnie mnie zasmuciła.

Zagryzłam dolną wargę, bijąc się z myślami. Nie wiedziałam, co zrobić. Z jednej strony mogłabym coś napisać, ale z drugiej, kim byłam, aby się wtrącać? Skoro nie chciał rozmawiać nawet z resztą... Bez oddechu, weszłam w wiadomości, wpatrując się w białe, puste pole. Wszystkie wiadomości z tym numerem tkwiły na moim starym telefonie, którego nie używałam już od trzech lat. I było to bardzo dobrym rozwiązaniem. Doskonale pamiętałam te szpetne momenty, kiedy po wyjeździe do Maine, miałam tę głupią tendencję do przeglądania naszych starych wiadomości. Było to paskudne zajęcie i cieszyłam się, że mi przeszło. Przeszłość pozostawała przeszłością. Nie było sensu rozgrzebywać starych ran.

Naprawdę chciałam coś napisać. Cokolwiek. Tylko nie wiedziałam, co dokładnie. I w tym tkwił problem. Nie wiem, ile tak leżałam, bijąc się z myślami. Urządzenie zaczęło mnie parzyć, a mi samej wydawało się, że cyfry jego numeru śmieją mi się w twarz. Po kolejnej minucie zawieszenia, zacisnęłam szczękę, a następnie zablokowałam iPhone'a i odrzuciłam go na miejsce obok, wpatrując się w biały sufit. Byłam zbyt wielkim tchórzem, aby to zrobić. I nie miałam pojęcia, co chciałam mu w ogóle powiedzieć. I naprawdę nie chciałam o nim myśleć. O tym, czy było mu smutno, co właśnie robił i czy znowu nie był dla siebie zbyt surowy. Zawsze to robił, gdy był zły. Chciałam o tym nie myśleć.

Ale myślałam. Całą noc.

***

Cały weekend był nie najlepszy. Wszystkie te dni były jakoś dziwnie przytłaczające. Nie potrafiłam się na niczym skupić. Nie robiłam niczego szczególnego. Wstawałam z łóżka, jadłam, paliłam papierosy, gadałam z Theo, jeździłam do supermarketu po jedzenie i sprzątałam w domu. Chciałam zająć się czymś pożytecznym, ale nie mogłam. Uparcie starałam się wyprzeć myśli o Nathanielu, u którego nie wiedziałam, co się działo. Od naszego ostatniego spotkania w jego mieszkaniu, nie miałam o nim żadnych wieści. Z nikim się jeszcze nie komunikowałam, więc żyłam w niewiedzy. Z jednej strony było to dobre, ponieważ mogłam się nie zamartwiać, ale z drugiej strony, zamartwiałam się jeszcze bardziej.

Cóż, Nate prawdopodobnie przeżywał swoje rozstanie, ale chyba nie działo mu się nic złego, skoro nikt nie zadzwonił. Pewnie był zwykłym, zdenerwowanym i rozgoryczonym Nathanielem, który musiał ogarnąć swoje życie. Z takim podejściem blokowałam telefon za każdym razem, kiedy chciałam do niego napisać, a było takich sytuacji wiele. Dlatego chciałam oddać się innym pracom. Theodor też miał sporo na głowie w swojej pracy, więc od rana do wieczora wisiał na telefonie, zamknięty w swoim pokoju. A ja starałam się wmawiać samej sobie, że wszystko będzie dobrze.

Nieudolnie.

We wtorek późnym popołudniem, Laura napisała mi, że przywiezie moje paczki z ubraniami. Ucieszyłam się lekko i to niekoniecznie z powodu odzyskania moich nowych ubrań. Bardziej liczyłam na to, że może dowiem się czegoś o Nathanielu, chociaż nie sądziłam, że dziewczyna będzie wiedzieć coś więcej. Z podenerwowaniem wsadziłam brudne po obiedzie naczynia do zmywarki, a następnie zasiadłam na kanapie w salonie, skacząc bezcelowo po kanałach i czekając na Moore. Niemal podskoczyłam, gdy piętnaście minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko poderwałam się z kanapy i poprawiając mój dres, w którym tkwiłam od rana, poszłam w stronę holu.

Z lekkim uśmiechem otworzyłam drzwi wejściowe i jakie było moje zaskoczenie, kiedy zamiast Laury, zauważyłam zadowolonego Parkera. Zmarszczyłam brwi, ponieważ nie wiedziałam, dlaczego przyszedł. Nie miałam z nim kontaktu od dłuższego czasu i nie zapowiadał swojej wizyty.

– Witam Królową Lodu. – mruknął zaczepnie i chociaż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, wiedziałam, że jego oczy zamigotały w tym łobuzerskim błysku.

Pokręciłam głową, aby otrząsnąć się ze zdezorientowania, a kiedy to zrobiłam, również szczerze się uśmiechnęłam, ponieważ Luke spadł mi z nieba.

– Witam Księcia z Bajki. – odpowiedziałam tym samym tonem, na co chłopak zaśmiał się cicho, ukazując równe zęby. – Co tu robisz? – zapytałam, na co szatyn wyciągnął lewą rękę, w której znajdowały się moje torby ze sklepu, które miała przywieźć mi Moore.

– Jestem dziś posłańcem. – mruknął. – Laurze w ostatniej chwili coś wypadło. Mama do niej zadzwoniła i musiała jechać, więc poprosiła mnie, żebym ci to dostarczył.

– Nie musiałeś. – powiedziałam, ale nie mogłam zignorować tego miłego uczucia w mojej klatce piersiowej. Luke, gdy chciał, potrafił być bardzo kochany i miły.

– No wiesz. – westchnął dramatycznie, układając płasko swoją dłoń na swojej klatce piersiowej, jakby składał jakąś przysięgę. – Taki już los dobrych osób.

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Otworzyłam szerzej drzwi, więc chłopak ochoczo wszedł do środka. Naciągnął swoje okulary na głowę, więc widziałam jego czekoladowe oczy, gdy stanął obok mnie, a następnie nachylił się w moją stronę, cmokając mnie w policzek na powitanie. Po tym wyprostował się i podał mi moje zakupy, które odstawiłam na szafkę z butami. Zamknęłam za nami drzwi, kiedy razem skierowaliśmy się holem w stronę salonu.

– Napijesz się czegoś? – zaproponowałam, kiedy Luke zajął miejsce na kanapie.

– Nie, dziękuję. – odmówił, więc zajęłam miejsce obok niego. W tle dochodziły odgłosy jakiegoś filmu, który leciał w telewizji.

Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że to pierwszy raz od czterech lat, kiedy znalazłam się z nim sam na sam. Wcześniej ktoś zawsze stał obok. Z jednej strony się cieszyłam, ale z drugiej obawiałam. Cieszyłam, bo może było to dziwne, ale z nich wszystkich, to właśnie przy Parkerze czułam, że nasza relacja w ogóle się nie zmieniła. Czułam się przy nim tak cholernie swobodnie od samego przyjazdu. Wydawało mi się, że żaden dzień z tych czterech lat, niczego nie zmienił. Nadal zaczepialiśmy siebie nawzajem i rzucaliśmy do siebie niezbyt grzeczne komentarze. Tylko Parker potrafił rozbawić mnie samym głupim spojrzeniem. Ale obawiałam się tego, że może chłopak chciał poruszyć temat, który nie za bardzo mi odpowiadał. Jak temat Mii. W końcu był jej chłopakiem, a nasza relacja była jaka była.

Westchnęłam i starając się ignorować nieprzyjemne myśli, uśmiechnęłam się, spoglądając na jego profil. To nadal był ten sam Parker. Może lekko wydoroślał, ale nadal był tym psotnym dzieciakiem, który na pierwszy rzut oka wydawał się oschły i nieprzyjazny. Luke był idealnym przykładem na to, aby nie oceniać książki po okładce. W liceum chciałam trzymać się od niego jak najbardziej z daleka, gdy teraz oddałabym wszystko, aby znów być z nim w jednej szkole i zakolegować się z nim.

– Dziś nie w barze? – zagadałam kilka sekund po tym, jak usiedliśmy na kanapie.

Brunet pokręcił głową, odchylając się na kanapie i blokując ze mną spojrzenie.

– Moja zmiana zaczyna się za pół godziny. – odparł. Pokiwałam głową.

– Co u Mii? – ciągnęłam, wygodniej się usadzając. Skrzyżowałam nogi, siadając po turecku. Lewy łokieć ułożyłam na oparciu kanapy, podpierając swoją głowę na dłoni. Luke westchnął.

– Wszystko okej. – odpowiedział. – Pojechała dziś do taty.

– Muszę się do niego wybrać.

– Pytał ostatnio o ciebie.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak, musiałam odwiedzić ojca Mii i to w najbliższym czasie. Strasznie się za nim stęskniłam. Między nami zapanowała krótka cisza, podczas której zastanawiałam się, jak ugryźć temat, który mnie trapił. Zagryzłam wnętrze policzka, wpatrując się w beżową poduszkę pomiędzy nami. Nie chciałam wyjść na wścibską, ale z drugiej strony po prostu się martwiłam. W końcu Shey nie był dla mnie kimś obcym. Miałam prawo wiedzieć, co się z nim działo. I z tym przypływem odwagi, oczyściłam gardło, niepewnie spoglądając na rozluźnionego Luke'a.

– A co u Nate'a.

Po moich cichych słowach, Luke nieco się zasępił, a na jego czole pojawiła się zmarszczka. I to nieźle mnie zmartwiło. Luke z Nate'em byli jak bracia i często reagowali naprzemiennie. Kiedy coś złego działo się Sheyowi, odczuwał to Parker i na odwrót. Zagryzłam w napięciu dolną wargę, czekając na odpowiedź i zaczęłam stresować się coraz bardziej. Bałam się tego, co mogłam usłyszeć. Zastanawiałam się też, czy w ogóle chłopak coś mi powie, ale Luke nie miał zamiaru milczeć, bo nagle westchnął ciężko, zwieszając lekko głowę. W tamtej chwili przypominał zmęczonego życiem starca, a nie tego wiecznie zaczepnego łobuza.

– Szczerze, to nie najlepiej. – odpowiedział cicho, pocierając palcem wskazującym i kciukiem swoje skronie. – Jest właśnie na treningu.

– Dalej na nie chodzi? – jęknęłam, ale w sumie wiedziałam to. Nie było opcji, aby chociażby pomyślał o odpuszczeniu tej walki. Był zbyt wielkim uparciuchem.

– Oczywiście. – sarknął Luke, prostując się na kanapie. – Nawet uznał, że lepszym pomysłem będzie wzięcie dodatkowej godziny na siłowni. Cudowny pomysł. – przez ironię, którą jego głos ociekał, wiedziałam, jak daleki był od pochwalenia tego pomysłu. Nie dziwiłam mu się.

– Wiesz, o co między nimi poszło? – zapytałam, na co pokręcił głową.

– Nie mam pojęcia. – westchnął, znów przybierając tę pozę i minę, które postarzały go o pięćdziesiąt lat. Założył ręce na piersi, wciskając plecy w oparcie kanapy. – Nikomu nic nie powiedział. Kiedy go pytałem, odpowiedział, że nie chce o tym gadać i mamy zapomnieć. I oczywiście, że wszystko jest dobrze, a oczywiście, że nie jest. Mamrotał coś o tym, że to jego sprawa i mamy się odpierdolić.

Te słowa nieźle mnie zdziwiły. Byłam pewna, że Nate powie o wszystkim Parkerowi, albo Jasmine. W końcu byli jego najlepszymi przyjaciółmi. To jasne, że może nie chciał rozmawiać z nami, ale z nimi? Cholera, może było gorzej, niż myślałam. Nate nigdy nie należał do osób wylewnych, ale nie, jeśli chodziło o Parkera. I teraz rozumiałam rozdrażnienie Mitchella i tę zmartwioną postawę. Troszczył się o Sheya od zawsze, a to, że chłopak nie chciał mu czegoś powiedzieć, przytłaczało go.

Chciałam dać mu znać, że go wspieram, więc wyprostowałam jedną rękę i ułożyłam ją na jego barku, w pocieszycielski sposób zaciskając na nim swoje palce. Luke posłał mi na ten gest blady uśmiech, co odjęło mu kilku tych starczych lat.

– Z nikim nie gada. Nawet ze mną. Tyle, co na treningach. – mruknął cicho. – Spędza w klubie bokserskim cały dzień, a potem jedzie do swojego domu i stamtąd nie wychodzi. Niby jest taki jak zawsze, ale wiem, że jest po prostu zły. Ta sytuacja go rozdrażniła, przez co jest strasznie nieskupiony. Nie chce z nikim gadać, bo oczywiście, ma dość ludzi, co pokazuje cały czas. Przysięgam, że miałem ochotę strzelić mu w zęby, kiedy setny raz przewrócił oczami na coś, co powiedziałem.

Parsknęłam cichym śmiechem na jego głos i zaciętość z jaką wypowiadał te słowa. Oj był rozdrażniony zachowaniem Nate'a i nie dziwiłam mu się. Shey, kiedy miewał te swoje humorki, był nie do zniesienia. Z autopsji wiedziałam, że w takich sytuacjach człowiek był na granicy wybuchu. Nate potrafił być niebywale irytujący, kiedy się na coś uwziął.

– Kurwa, najgorsze jest w tym wszystkim to, że on się tak zachowuje. Jakby nic się nie stało, ale jest przy tym kurewsko zły i rozdrażniony, co strasznie odbija się na treningach. Wali na oślep, w ogóle nie słucha Thiago, nie wykonuje poleceń... – jęknął Luke, na co wzmocniłam uścisk.

Widać było, jak męczyła go sytuacja z Sheyem.

– Wiesz, za trzy dni są jego urodziny. – mruknął. – Więc zaproponowałem mu, że może gdzieś wszyscy skoczymy, aby poświętować, ale on zaczął coś pieprzyć o tym, że dzień przed walką musi się skupić i nigdzie nie idzie. I teraz wiem, że nie ma opcji, abym ktoś go stamtąd wyciągnął. Jest tak pieprzenie uparty.

Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. Z Nate'em było źle. Bardzo źle. Może naprawdę powinien pogadać z Severine? Skoro tak mu na niej zależało... Westchnęłam, znów zaciskając szczękę. Zależało mi na zdrowiu psychicznym Sheya. Pokręciłam głową, przecierając dłonią swoje zmęczone oczy. Teraz wiedziałam, co czuł przez ten cały czas Parker. Nie zazdrościłam mu tego.

– Wiesz, w sumie nie ma znaczenia, czy Nate wygra tę walkę, czy nie. – rzucił cicho. – Tu liczy się tylko to, aby Brooklyn na nią przyszedł. Reszta nie ma znaczenia, ale Nate nie zasługuje, aby przegrać ją przez głupie zdenerwowanie i brak skupienia.

Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Wiedziałam, z czym wiązał się cały plan. Walka miała być tylko pretekstem, aby ściągnąć White'a i sam udział Nathaniela w tym cyrku robił całą robotę. W końcu już i tak pół miasta zaczęło o tym gadać. Ostatnio, kiedy robiłam zakupy, usłyszałam za sobą rozmowę dwóch podekscytowanych facetów, że znów będzie co oglądać. Byłam pewna, że zasługę miał w tym mój Chris, który często plotkował o pewnych wydarzeniach. Wystarczyło, aby powiedział to kilku osobom, a reszta domina runęła sama. I mieliśmy wszystko. Rozgłos, plan i w tym wszystkim całkowicie niezorganizowanego Nate'a.

Nate'a, który jeden błąd mógł przepłacić zdrowiem, albo co gorsza, życiem. Było mi niedobrze.

– Może odwołamy tę walkę... – rzekłam cicho, na co prychnął.

– Clark, zasugerowałem mu to tylko raz i po jego reakcji, nie mam zamiaru robić tego drugi raz. Nie ma sensu. Jest zbyt uparty. Wejdzie na ten ring nawet jeśli mieliby go tam zabić.

Och, kurwa. Nie musiałeś tego mówić.

Oboje zamilkliśmy, pogrążając się w swoich myślach. Wiedziałam, że i jak ja, uważał, że nie było sensu ryzykować jego życiem, ale Nate był Nate'em. Siedzieliśmy tak przez trzy minuty w komfortowej, ale lekko napiętej ciszy, aż Luke ogłosił mi, że musi się zbierać do baru. Razem wstaliśmy, a ja odprowadziłam go do drzwi. Kiedy stał już na ganku, znów cmoknął mnie w policzek, a następnie pożegnał się i wsiadł do czarnego Audi. Patrzyłam, jak odjeżdża spod mojego domu, a kiedy samochód zniknął mi z oczu, jęknęłam, uderzając czołem w drzwi. Było jeszcze gorzej, niż sądziłam.

I od tamtego czasu myślałam o tym dwa razy bardziej intensywnie, bo wiedziałam, że u Sheya było źle. W środę przyjechał Chris, z którym tylko zaczepiłam ten temat. On sam miał podejście Theo, ponieważ nie mówił tego na głos, ale nie przepadał za Severine. Było mu żal Nate'a, ale nic więcej. Zastanawiałam się, skąd wiedział, ale w sumie to nie było dziwne. Tam informacje rozchodziły się z prędkością światła, więc wiedział już każdy. I nikt nie miał pojęcia, o co poszło. Adams tylko wspomniał coś o tym, że każda próba rozmowy z Sheyem kończyła się porażką, niezależnie od tego, kto próbował.

W czwartek stresowałam się już tak bardzo, że upiekłam cholerną szarlotkę, której i tak nie zjadłam. Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w swoim łóżku, przewracając z boku na bok, aż w końcu mój wzrok padł na cyferblat zegarka ustawionego na mojej szafce nocnej. Cztery zera śmiały mi się prosto w twarz, a ja pomrugałam powolnie powiekami, gdy zdałam sobie sprawę, że nastał właśnie piętnasty listopada.

Urodziny Nathaniela.

***

Ten cholerny dzień był jedną wielką kpiną. Od kiedy tylko uchyliłam powieki po niezbyt dobrze przespanej nocy. Zasnęłam grubo po drugiej nad ranem, ponieważ nie mogłam zmusić mojego umysłu do wyciszenia. Myślałam tylko o tym, że tego dnia Nathaniel skończy swoje dwadzieścia pięć lat. I głupia wizja tego, że być może nacieszy się tym jedynie jeden dzień, bo następnego może być już martwy na ringu, jakoś mnie nie opuszczała. Wiedziałam, że dramatyzowałam, ale nie mogłam nic na to poradzić. Było po trzynastej, kiedy zwlekłam się z łóżka, a następnie wcisnęłam w swój dres. Byłam w paskudnym nastroju. Zjadłam obfite śniadanie, jakim była odgrzewana chińszczyzna, następnie wypaliłam dwa papierosy, popijając je kubkiem czarnej kawy.

Mój organizm musiał mnie nienawidzić.

I naprawdę chciałam zająć się czymś pożytecznym i zrobić cokolwiek, byleby tyko nie myśleć, ale nie potrafiłam. Wszystko leciało mi z rąk, prawie rozwaliłam odkurzacz przy sprzątaniu, a ja sama obijałam się od ściany do ściany. Theo nijak tego nie komentował, ale widziałam jego pełne politowania spojrzenia. Od tygodnia byłam nieswoja, ale ten przeklęty piętnasty listopada był jakimś pierdolonym apogeum. Nie wiedziałam, co zrobić, ani jak się zachować. Z jednej strony to były jego urodziny, więc wypadałoby złożyć życzenia, ale sam powiedział Luke'owi, że nie chce się z nikim widzieć i nigdzie wychodzić. Ale to jego urodziny. Tylko nie chciałam, aby pomyślał, że się narzucam...

Kurwa.

– Idziesz dziś na ten festiwal? – zapytał Theo, wyciągając sok porzeczkowy z lodówki, kiedy ja ze smętną miną bawiłam się jabłkiem, siedząc na stołku barowym.

Zmarszczyłam brwi, kiedy sens jego słów dotarł do mojej głowy i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że piętnastego listopada odbywał się festiwal w Culver City, o którym kiedyś opowiadał nam Filip. W sumie było to logiczne. Od kilku dni w całym mieście tylko o tym mówiono, a na drogach były niezłe korki przez to, iż w samym centrum odbywało się wydarzenie, co oznaczało rozkładanie sceny i innych budek z pierdołami. Musiało być to naprawdę sporym przedsięwzięciem skoro robiono to z taką pompą.

Westchnęłam, spoglądając na jego twarz, kiedy pił prosto z butelki.

– Nie wiem, chyba nie. – mruknęłam mętnie. – A ty?

– Chyba tak. – wzruszył ramionami, zakręcając butelkę. – Laura wspominała coś o tym, że cała reszta też idzie, to połażę z nimi. I chyba i tak będziesz musiała pójść. Chris ci nie odpuści.

Zamyśliłam się na chwilę. Cóż, coś w tym było. Ale nie miałam ochoty na żadną zabawę. Nie, kiedy to wszystko było tak poważne. Wiedziałam, że był to dobry czas, aby się trochę wyluzować, ponieważ cały rozkwit planu nadchodził wielkimi krokami, ale świadomość tego, że miałam się bawić, podczas gdy Nate siedział sam w swoim mieszkaniu, jakoś mnie odpychała. Asekuracyjnie spojrzałam na zegarek w kuchni, aby upewnić się, ile miałam czasu przed tym, aż ktoś wpadnie do naszego domu, aby mnie z niego wyciągnąć. Było po siedemnastej, a festiwal zaczynał się o dwudziestej, chociaż jego początki trwały już cały dzień. Jednak, z tego co mówili inni mieszkańcy, najlepsze atrakcje rozpoczynały się o ósmej i trwały do białego rana.

Kolorowe Culver City. Cudownie.

I naprawdę chciałam trochę odpocząć od tych przeklętych myśli. Zrobić cokolwiek, aby je zagłuszyć. Aby mój umysł w końcu przestał powtarzać jego imię, a mój wzrok nie padał ciągle na ten przeklęty telefon. Zrobiło mi się gorąco, więc zdecydowałam się wziąć zimny prysznic. Dobre pół godziny szorowałam swoje ciało i włosy, aby pozbyć się tego dręczącego uczucia, ale było to na nic, ponieważ kiedy wyszłam spod prysznica, nadal to czułam. Owinęłam swoje ciało białym ręcznikiem, a następnie spojrzałam w swoje mizerne odbicie, krzywiąc się do lustra. Wyglądałam okropnie z tymi podkrążonymi oczami i bladą cerą. Wysuszyłam swoje włosy, a następnie delikatnie się pomalowałam, aby zakryć te niedoskonałości, które kuły mnie w oczy.

Kiedy skończyłam, weszłam z powrotem do swojego pokoju. Wciągnęłam na swoje ciało bieliznę i kiedy chciałam znów przebrać się w dres, mój wzrok zatrzymał się na zegarku stojącym na szafce nocnej. Niemal czułam, jak czas zwalnia, gdy wpatrywałam się w godzinę. Nie słyszałam niczego. W tych kilku sekundach, podczas których moje serce zwolniło swój rytm, kryło się wszystko. Wszystkie dręczące mnie myśli i emocje, które siedziały we mnie od przeszło tygodnia. I to było jak uderzenie. Dziewiętnasta.

– Pieprzyć to. – zaklęłam.

Szybko podeszłam do swojej walizki, wyszukując w niej czarną parę jeansów z wysokim stanem, które wciągnęłam na swoje nogi. Moje serce waliło jak głupie, gdy wysypałam wszystko ze swoich bagaży, aby znaleźć coś, czego szukałam. W końcu odnalazłam w górze ubrań musztardową bluzę z kapturem, którą szybko założyłam. Była trochę za duża, przez co moje dłonie zatapiały się w rękawach, a na piersi po lewej stronie wyszyty został mały, czarny znaczek Nike. Skacząc po pokoju, zakładałam swoje czarne skarpetki. Kiedy skończyłam, wyprostowałam się, patrząc w lustro wiszące na ścianie. Starałam się wyrównać swój przyspieszony oddech, przygładzając drżącymi dłońmi lekko niesforne włosy, które trochę się naelektryzowały.

Byłam popieprzona, ale wiedziałam, że już tego nie cofnę.

Szybko podeszłam do swojego telefonu, wybierając numer taksówkarza Filipa, który ogłosił, że będzie za kilkanaście minut. Moje ciało lekko drżało, kiedy chwyciłam swój telefon, a następnie wyciągnęłam trochę pieniędzy z portfela. Wszystko włożyłam do kieszeni przylegających spodni. Starałam się oddychać spokojnie, ale nijak nie wychodziło mi to, przez moje szybko bijące serce. Byłam popieprzona i cóż, tydzień tortur spowodował, że wybuchłam. Wyszłam ze swojego pokoju, gasząc za sobą światło. Aby wyładować trochę energii, zbiegłam ze schodów. Szybko ruszyłam w stronę korytarza, dopiero po chwili zauważając siedzącego w salonie Theo.

– Idziesz gdzieś? – zapytał ze zdziwieniem, siedząc na kanapie. Jego włosy były mokre po prysznicu, a on sam przebrał się w czarne jeansy i tego samego koloru koszulkę z krótkim rękawem.

– Tak. – wysapałam, przełykając ciężko ślinę. Uniósł brew.

– Na festiwal? – dopytywał.

– Nie wiem. – odpowiedziałam szczerze.

Prawda była taka, że nawet sama nie wiedziałam, co ja wyprawiałam.

Mój brat spojrzał na mnie jak na kogoś niespełna rozumu i kiedy chciał coś jeszcze powiedzieć, zaciął się w połowie, marszcząc brwi. Następnie pokręcił po prostu głową i westchnął, machając dłonią.

– Nie będę pytał. – mruknął tylko, na co w duchu mu podziękowałam.

Założyłam swoje białe, krótkie air force i wyszłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie wzięłam nawet kluczy, ale nie przejmowałam się tym. Przymknęłam delikatnie oczy, wdychając świeże powietrze, kiedy stałam na ganku. Na dworze było bardzo przyjemnie. Ciepło, ale nie gorąco. Lekki wiatr powodował, że nie było też duszno. Słońce chyliło się już ku upadkowi, a niebo pokryło się wieloma pięknymi kolorami. Będzie dobrze. Musiało być. Chociaż nie miałam pieprzonego pojęcia, co ja właśnie chciałam zrobić. To nie było tak, że miałam jakiś plan. Bo nie miałam. Żadnego, kurwa! Jednak już niejednokrotnie działałam spontanicznie. Może czas powrócić do korzeni.

Pięć minut później podjechała pod dom żółta taksówka. Wsiadłam do niej, witając się z Filipem i szybko podałam dobrze znany mi adres. Mężczyzna całą drogę paplał jak najęty o tym, że jeszcze godzina i kończy swoją zmianę, a następnie z rodziną idzie na festyn. Nie słuchałam go jednak. Całą swoją uwagę skupiłam na tym, aby wymyślić jakiś plan działania, co i tak spaliło na panewce. Nie wiedziałam niczego, a moją irytację pogłębiały kosmiczne korki, które blokowały niemal każdą ulicę w mieście. Przez festyn wszędzie był ścisk, główne ulice były odcięte, więc trzeba było jeździć okrężnymi. Nigdy nie widziałam tylu mieszkańców tego miasta w jednym miejscu. Jednak po ciężkich dwunastu minutach udało się.

Zatrzymaliśmy się pod kamienicą Sheya.

– Jesteśmy. – powiedział pogodnie Filip, kiedy z żołądkiem w gardle patrzyłam na stary budynek. – Zaczekać tu na ciebie? – nie potrafiłam odpowiedzieć, więc jedynie pokiwałam głową.

Moje serce biło jak oszalałe, kiedy wysiadłam z auta i na drżących nogach ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Nie miałam pojęcia, dlaczego zdecydowałam się tam przyjechać, skoro od tygodnia nie potrafiłam nawet zdobyć się, aby do niego napisać. Ale może właśnie w tym tkwił problem? Tydzień katowałam się tą sytuacją, nie potrafiąc myśleć o czymś innym, ale za każdym razem, gdy chwytałam telefon, coś mnie blokowało. Nie wiedziałam, co mogłabym napisać. I tego dnia pojawiła się maleńka myśl, że może mogłam mieć więcej do powiedzenia, kiedy stanę z nim twarzą w twarz.

Albo byłam masochistką. To też się zgadzało.

Z coraz większym stresem weszłam do kamienicy, zapalając światło na klatce schodowej. Usilnie starałam się znaleźć odpowiednie słowa w swojej głowie, kiedy pokonywałam kolejne stopnie, ale nawet wtedy, gdy stanęłam tuż przed ciemnymi drzwiami, nadal niczego nie wiedziałam. I w tamtym momencie wszystko w moim ciele nakazało mi uciekać. To nie była moja sprawa, a nie uśmiechał mi się wybuch Sheya. Boże. Denerwowałam się. Pierwszy raz od dawna tak się czymś stresowałam. Przełknęłam ślinę, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. I kiedy już wewnętrznie się poddałam, chcąc zawrócić i pojechać do swojego domu, moja ręka samowolnie nacisnęła dzwonek do drzwi.

Co do kurwy?!

Wytrzeszczyłam oczy, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam, a następnie błagałam wszystkich w myślach, aby cofnąć czas. Boże, ja nie byłam na to gotowa! Moje tętno wzrosło do niebotycznych rozmiarów, a ja zastanawiałam się, czy po prostu nie uciec. Modliłam się, aby jakimś cudem nie było go w domu. I każda pierdolona myśl w mojej głowie została brutalnie zdeptana, kiedy usłyszałam przekręcanie klucza w zamku, a następnie ciche skrzypnięcie drzwi, które powolnie się uchyliły.

Powinnam chyba wzmocnić swoje leki, bo te są zdecydowanie za słabe na mój chory łeb!

W ciszy patrzyłam, jak drzwi się otwierają, ukazując Nathaniela w pełnej okazałości. Jak najszybciej przybrałam swój nonszalancki i obojętny wyraz twarzy, chociaż w środku coś mnie wyżerało. Zmierzyłam go beznamiętnym spojrzeniem, gdy brunet patrzył wprost w moje oczy. Miał na sobie czarne dresy oraz czerwoną, koszulkę z luźnymi rękawami do łokci. Jego włosy były ułożone w nieładzie, a jego twarz, cóż... Tak oschle i nieprzychylnie nie patrzył na mnie już nikt od bardzo dawna. Przełknęłam delikatnie ślinę, wpatrując się w czarne, matowe tęczówki. Wyglądał groźnie i oschle, ale niemal z ulga dostrzegłam, że jego twarz nie była już tak wymęczona, jak przed kilkoma dniami. Sińce pod oczami były tylko lekko czerwone, a jego skóra wydawała się bardziej odżywiona. Nie przypominał już chodzącej śmierci, co naprawdę podniosło mnie na duchu, ale to nadal nie był stuprocentowy Shey.

No i patrzył na mnie tak, jakbym była natrętnym komarem.

Przez pierwsze kilka sekund oboje milczeliśmy, aż w końcu odchrząknęłam. Jedna z rąk trzymał na kancie drzwi, a dłoń drugiej włożył do kieszeni dresów. Jego mina nie zmieniła się ani odrobinę. Nie był zaszokowany czy zdziwiony moją obecnością. Patrzył na mnie pustym wzrokiem, a cała jego postawa wyrażała niechęć do jakiejkolwiek rozmowy. Jego mina nie wyrażała zupełnie niczego. Jedynie to, że nie miał ochoty na gości. Ale skoro powiedziałam A, to musiałam powiedzieć i B.

– Cześć, Nate. – przywitałam się miło, wypuszczając zalegające w płucach powietrze. Jeszcze chwila nieoddychania, a padłabym na zawał.

Brunet uniósł jedną brew, spoglądając na mnie oceniająco.

– Co tu robisz? – zapytał bez ogródek. Jego głos był zimny i oschły. I było to cholernie nieprzyjemne, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zamiast tego, z obojętną miną wzruszyłam ramionami.

– Cóż, uznałam, że... – zaczęłam, ale chłopak nawet nie dał mi skończyć.

– Nie mam ochoty na odwiedziny. Cześć.

I z tymi słowami zamknął drzwi tuż przed moim nosem.

Zszokowana, wielkimi oczami wpatrywałam się w ciemne drewno przed moimi oczami, gdy znów dotarł do moich uszu odgłos przekręcanego zamka. Nie za bardzo wiedziałam, co się właśnie stało. Wydawało mi się, że przyrosłam do ziemi. On zamknął te drzwi. Nie dał mi nawet dokończyć mojego zdania, a po prostu zignorował mnie i wszedł do środka. Miał mnie totalnie gdzieś. A ja przyjechałam tam z własnej woli! Nawet nie wiedziałam po co, ale przyjechałam! Bo może chciałam złożyć mu życzenia z okazji urodzin. Może chciałam mu pomóc. Kurwa, cokolwiek! A on... ten cham...

Zamknął. Mi. Drzwi. Przed. Nosem.

I właśnie wtedy poczułam, jak cały stres, który we mnie siedział, przerodził się w gniew. Co ten kretyn sobie w ogóle wyobrażał? Zmrużyłam gniewnie oczy, patrząc ze złością na drzwi, które przede mną zamknął. Odeszłam o krok, zaciskając szczękę. Wiedziałam, że ich nie otworzy, a ja nie miałam zamiaru walić w nie i dzwonić dzwonkiem jak wariatka. Miałam swoją godność, którą on naruszył. Zamknął te pierdolone drzwi i nawet nie dał mi dojść do słowa. Poczułam nagły przypływ gniewu zmieszanego z adrenaliną. Nazywałam się Victoria Joseline Clark i żaden frajer nie miał prawa mnie tak traktować. Nawet Nathaniel.

I kiedy pewna myśl wpadła do mojej głowy, uniosłam jedną brew, wpatrując się w drzwi niemal diabolicznie. No cóż, Shey chyba zapomniał, z kim miał do czynienia. Nie byłam żadną Severine, do której najwyraźniej przywykł. Mną się nie pomiatało. Skoro myślał, że będę nachalnie dobijać się do tych drzwi, albo że odpuszczę swój plan, bo szanowny książę tego chciał, to grubo się mylił. Oj grubo.

Szybko skierowałam się do wyjścia z klatki, w międzyczasie wyciągając swój telefon. Wyszłam na dwór i znów wsiadłam do taksówki, z pamięci podając adres Filipowi, który od razu ruszył. Szybko wyszukałam w kontaktach odpowiedni numer, a później wybrałam go, przykładając telefon do ucha. Nerwowo poruszałam swoją nogą, odliczając kolejne sygnały, kiedy przemierzaliśmy zakorkowane miasto. Co za dupek.

– Moja ulubiona Victoria. – zaczepny głos Parkera dotarł do mojego ucha, kiedy w końcu odebrał telefon. – Czym sobie zasłużyłem na twój telefon, o pani?

– Nadal mieszkasz w tym samym miejscu? – zapytałam bez ogródek, a ja aż poczułam jego zdziwienie.

– Tak, a coś się stało? – zaczął już poważniejszym głosem.

– Jesteś w domu? – nie odpowiedziałam, a jedynie zadałam kolejne pytanie. Czułam, że był coraz bardziej zdezorientowany.

– Tak. – odrzekł z lekką rezerwą. – Właśnie z Mią szykujemy się na festiwal. Coś się stało, Victoria?

– Wpadnę na chwilę za pięć minut, okej?

– No okej, ale...

Nie dałam mu dokończyć, ponieważ rozłączyłam się, zaciskając w gniewie palce na telefonie. Pieprzony Nathaniel Shey. Dobre sobie. Nerwowo poruszałam swoją nogą, nie mogąc się doczekać, aż w końcu będziemy w odpowiednim miejscu. Czułam, jakbym cała buzowała. Miałam ochotę skakać i kogoś uderzyć. Konkretną osobę. Niemal krzyknęłam, kiedy znaleźliśmy się pod odpowiednią kamienicą. Powiedziałam Filipowi, aby na mnie poczekał, a następnie niemal wybiegłam z taksówki. Szybko pognałam do odpowiedniej klatki i z pamięci znalazłam się pod dobrze znanym mi mieszkaniem. Z mocą w nie zapukałam, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Jednak nie musiałam czekać zbyt długo, ponieważ po chwili drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się Mia.

– Hej, Vic. – powiedziała i nie była zdziwiona moją wizytą, więc musiał powiedzieć jej o niej Luke. – Coś się stało?

– Mam sprawę. – mruknęłam, wkładając ręce do tylnych kieszeni spodni.

Blondynka skinęła i od razu przepuściła mnie w drzwiach, więc obie znalazłyśmy się w szerokim, pełnym brązu korytarzu. Po chwili z salonu wyszedł Luke, pojawiając się tuż przy nas. Uśmiechnął się do mnie lekko, ale nadal z pewnym zaniepokojeniem. Cóż, musiałam nieźle ich zdziwić, ale nie miałam czasu na tłumaczenia. Dlatego też wszyscy staliśmy w korytarzu, a pozostała dwójka patrzyła na mnie pytająco.

– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany Luke, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

Oczyściłam swoje gardło, uważnie się w niego wpatrując.

– Pamiętasz, jak kiedyś przyszliście z Mattem i Scottem do mieszkania Nate'a i byłam tam ja? – zapytałam nagle, na co zmarszczył brwi, dezorientując się jeszcze bardziej.

Och, to wspomnienie nie było za przyjemne, bo wywoływało we mnie potężne zażenowanie. Doskonale pamiętałam, jak po kłótni z mamą spędziłam noc u Nathaniela. On musiał rano gdzieś jechać, a ja nadal spałam. I kiedy myślałam, że wrócił, okazało się, iż była to ta nieszczęsna trójka. Nasza interakcja była niezręczna, zważywszy, że wyszłam z jego sypialni w jego koszulce, a Sheya nigdzie nie było. Jednak to właśnie wtedy została ujawniona pewna informacja, która była bardzo przydatna.

Luke przez chwile milczał, a po chwili jego twarz rozjaśniła się w przypomnieniu. Jednak nadal był zdziwiony. Mia przysłuchiwała się nam w milczeniu, patrząc poważnie na moją twarz.

– No tak, ale co w związku z tym? – zapytał.

– Nadal masz klucze do jego mieszkania?

Luke całkowicie zesztywniał na moje pytanie, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami. Ja natomiast nadal nie zmieniłam swojej postawy, patrząc na niego ze skupieniem i powagą. Weszli tam kiedyś, ponieważ mieli zapasowe klucze. I ja tych kluczy potrzebowałam. Szatyn dłuższą chwile milczał, starając się przyswoić te słowa i pozwalałam mu na to, ponieważ wiedziałam, że nieźle go zaskoczyłam. Mia również milczała, przypatrując mi się z zaciekawieniem. Dobre kilkadziesiąt sekund później, Luke w końcu pomrugał powiekami, otwierając i zamykając usta.

– Victoria, po co ci te klucze? – zapytał poważnie, na co miałam ochotę przewrócić oczami, ale siłą się powstrzymałam.

– Luke, wiem, że proszę cię o wiele, ale naprawdę ich potrzebuję. – odpowiedziałam ze spokojem.

– Victoria, czy ty wiesz, o co mnie prosisz? – zapytał nadal zszokowany. – To Nate. I to mieszkanie Nate'a. To nie jest powód do żartów. Nie, kiedy jest w takim stanie.

– Wiem, ale właśnie dlatego proszę. – mruknęłam, a kiedy nadal widziałam, że nie jest ani trochę przekonany, postanowiłam zadziałać inaczej. – Jeśli nie chcesz widzieć, jak jutro dławi się własną krwią, to po prostu mi je daj.

I wiedziałam, że te słowa nie mają żadnego pokrycia. Nie były one zapewnieniem, ani prawdą, bo najzwyczajniej w świecie, nie miałam pewności, jak to wszystko się potoczy. Od początku działałam spontanicznie, a na dodatek z lekką złością. To była mieszanka wybuchowa, ale nie miałam zamiaru się zatrzymać. I dzięki tym słowom zobaczyłam zawahanie na twarzy chłopaka. Patrzyłam wprost w jego oczy, aby mi uwierzył i z każdą sekundą łamał się coraz bardziej. Kiedy znów chciałam się odezwać, aby go przekonać, Mia westchnęła i podeszła do porcelanowej miski ustawionej na szafce z butami. Szybko coś z niej wyciągnęła, a następnie znów do mnie wróciła. Ze zdezorientowaniem spojrzałam na jej wyciągniętą w moją stronę dłoń, uchylając usta, kiedy ujrzałam w niej dwa kluczyki z breloczkiem.

– Ten większy jest do mieszkania. – mruknęła.

Uniosłam głowę, nawiązując z nią kontakt wzrokowy, gdy zaczepnie do mnie mrugnęła, unosząc kącik ust. I to spowodowało, że sama się uśmiechnęłam, patrząc na nią z wdzięcznością. Jak zawsze ratowała mi tyłek i pomagała mi w realizacji moich głupich pomysłów. Bo ten z pewnością taki był. Szybko chwyciłam klucze, ściskając je w dłoni.

– Mia... – jęknął Luke, przecierając twarz dłonią.

– Najwyżej to pójdzie na mnie. – przewróciła oczami, odwracając się w stronę chłopaka, który patrzył na nią niepewnie.

– To się źle skończy. – pokręcił głową, ale nie protestował, ani nie próbował odebrać mi kluczy. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Prawdopodobnie tak. – odparłam, a następnie otworzyłam drzwi.

– Mam ci życzyć powodzenia? – zapytała z uśmiechem blondynka, na co zmrużyłam zaczepnie jedno oko, wzdychając.

– Może nie, ale jeśli nie odezwę się do jutra, to zostałam brutalnie zamordowana i zapewne zakopana gdzieś w lesie. – mruknęłam. – Na grobie chcę storczyka! – zawołałam, kiedy szybko zamknęłam drzwi w akompaniamencie śmiechu Mii i jęków Luke'a.

Znów wybiegłam z kamienicy i powróciłam do taksówki, sapiąc do Filipa, że ma wrócić pod poprzedni adres. Mężczyzna był nieźle zdziwiony moim zachowaniem, ale nijak tego nie komentował. Ściskałam w dłoni klucze, zastanawiając się, co ja najlepszego wyrabiałam. Naprawdę miałam jakieś odruchy masochisty. Nikt o zdrowych zmysłach by tego nie robił. Znów zaczęłam się lekko denerwować, ale ten stres nie był tym złym. Wręcz przeciwnie. Kolejne dziesięć minut później, zatrzymaliśmy się z powrotem przed kamienica Nathaniela. Chciałam już wysiąść i powiedzieć, aby Filip na mnie zaczekał, gdy mężczyzna był szybszy i odwrócił się w moja stronę.

– Wybacz, Victoria, ale za dwadzieścia minut kończę zmianę. – powiedział miło, na co natychmiast pokiwałam głową i wyciągnęłam pieniądze. Moja misja drogo mnie kosztowała.

A wszystko przez tego frajera.

Kiedy taksówka odjechała, westchnęłam i ponownie weszłam do klatki schodowej. Obracałam w dłoni ciepłe już klucze, zastanawiając się, czy aby był to na pewny pomysł. I kiedy spojrzałam na ciemne drzwi jego mieszkania, znów przypomniało mi się jego chamskie potraktowanie mojej osoby. Zmrużyłam gniewnie oczy i cała nabuzowana, wsadziłam odpowiedni klucz do zamka. Przekręciłam go bez namysłu pchnęłam drewno, wchodząc do środka. Zatrzasnęłam za sobą drzwi z głośnym hukiem, aby mnie usłyszał, gdy stałam w wąskim korytarzu, z zaciętą miną i głośnym oddechem.

– Jestem w środku, więc z łaski swojej, przestań robić wszystkie idiotyczne rzeczy, które robisz! – krzyknęłam poważnym głosem.

Wzburzona ruszyłam korytarzem, a następnie weszłam do salonu. Zrobiłam kilka kroków, dokładnie wtedy, gdy Nate wyszedł ze swojej kuchni z talerzem w ręce, na którym spoczywał stos kanapek. Nie skupiłam się jednak na tym, a na jego minie, która w końcu wyrażała coś więcej, niż tę irytującą pustkę. Z totalnym zdezorientowaniem patrzył na moją wściekłą twarz. Jego usta były lekko uchylone, a brwi delikatnie zmarszczone. Zatrzymał się w miejscu, dokładnie jak ja. W bezpiecznej odległości patrzyliśmy na siebie zdecydowanie zbyt niebezpiecznymi spojrzeniami. Głośno oddychałam, a moje włosy były roztrzepane, podczas gdy on wyglądał, jakby ktoś przyspawał jego nogi do ziemi.

I kiedy pierwszy szok minął, niemal widziałam, jak jego oczy stopniowo ciemnieją coraz bardziej. Wydawało mi się, że talerz zaraz pęknie od tego, jak mocno ściskał jego brzeg. Uniosłam hardo głowę, gdy jego mięśnie spięły się, a wzrok stał się jeszcze bardziej przerażający.

– Jak ty, do kurwy, tu weszłaś? – wysyczał i okej, może jego głos spowodował nieprzyjemny dreszcz na moich plecach, ale zachowałam swoją kamienną minę.

Naprawdę był wściekły.

– Nie zamyka mi się drzwi przed twarzą. – odwarknęłam równie nieprzyjemnie co on, a chłopak w końcu spuścił spojrzenie z mojej twarzy na moją dłoń, w której trzymałam klucze. I nie wiedziałam, czy było to w ogóle możliwe, ale wydawał się wściekły jeszcze bardziej.

– Zabiję go. – wycharczał, biorąc uspokajający wdech, który na nic się zdał.

Dalej wyglądał, jak wulkan gotowy do wybuchu. Ale jakoś mi to latało. Zamiast tego odchrząknęłam i ułożyłam dłonie na biodrach, patrząc na niego z powagą.

– Ubieraj się. – nakazałam nagle, na co niemal ze zdziwieniem, znów zblokował ze mną spojrzenie.

– A ty wyjdź z tego mieszkania. – sarknął, unosząc jedną brew i spoglądając na mnie, jakbym miała trzy głowy. – To jakiś rodzaj włamania, do kurwy, więc oddaj mi te klucze i stąd wyjdź.

– Skoro miałam klucze, to raczej nie włamanie. – odpowiedziałam równie nieprzyjemnym tonem, co chłopak. O nie, nie miałam zamiaru się z nim bawić. – Więc się ubieraj, bo nie mamy czasu.

I nie wiedzieć czemu, ale patrząc na niego, chciało mi się śmiać. Naprawdę musiałam go zdezorientować. Wyglądał trochę tak, jakby nie wiedział, co zrobić, bo nigdy nie podejrzewał nawet, że znajdzie się w takiej sytuacji. W końcu większość ludzi nie posunęłaby się do czegoś takiego. To było jak dobrowolne włażenie do jaskini lwa. Wściekłego lwa. Zapewne myślał, że każdy da mu spokój i pozwoli być zrzędliwym dupkiem, który chciał dać się zakatować na ringu. Byłam pieprzoną masochistką ze skłonnościami samobójczymi, ale nikt nie miał prawa zamykać mi drzwi przed nosem. A Shey nie był pierdolonym Bogiem. Okej, miał zły czas. Właśnie rozstał się z narzeczoną. Miał prawo do odreagowania tej sytuacji w sposób, jaki chciał, ale nie kiedy dzień później miał walkę. Plus, był dzień jego urodzin.

A on zamykał przede mną drzwi! Idiota.

W końcu jednak wrócił stary Nate, a jego chwilowe zdezorientowanie zamieniło się w chłodną obojętność. Zmierzył mnie tak niechętnym spojrzeniem, że aż mnie to ubodło, ale zachowałam kamienna minę. Przewrócił oczami, a następnie, jak gdyby nigdy nic, zajął miejsce na kanapie, układając talerz z kanapkami na stoliku do kawy. Dopiero teraz zorientowała się, że na dużej plazmie zatrzymany był mecz Fify, a obok Nate'a leżał pad. Całkowicie mnie zignorował, spoglądając na telewizor.

– Ubieraj się. – ponowiłam nakaz coraz groźniejszym tonem. Nate cicho parsknął, noe posyłając mi ani jednego spojrzenia.

– Kiedy będziesz wychodzić, zamknij za sobą drzwi. – rzucił jedynie, wygodniej opierając się o oparcie narożnika i wznawiając grę. Ciche odgłosy meczu wypełniły cały salon, podczas gdy ja stałam pośrodku tego, niemal dygocząc z nerwów. On zaś całkowicie mnie zignorował, kontynuując rozgrywkę, jakby mnie tam w ogóle nie było.

Teraz w tym mieszkaniu znajdowały się dwa wulkany. I nie wiedziałam, który był bardziej niebezpieczny. Bo jeśli myślał, że mógł sobie ze mną tak pogrywać, to nieźle się mylił.

Zacisnęłam szczękę i bez słowa ruszyłam przez salon, który był już w pełni czysty i nie przypominał tego pobojowiska sprzed kilku dni. Czułam, że na mnie nie patrzył, ale wiedziałam, że bardzo chciał to zrobić. Jednak zabawa w ignorowanie mnie była chyba ważniejsza dla jego dumy. Bez chwili zastanowienia, otworzyłam drzwi do jego sypialni i weszłam do środka. Z pamięci dotknęłam włącznika, a całe pomieszczenie rozjaśniło się. I znów poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Tam też za wiele się nie zmieniło. Ściany były jasne, meble brązowe, a wielkie łóżko stało po środku.

Zacisnęłam szczękę, kiedy pewne wspomnienia chciały wedrzeć się do mojej głowy. To nie był odpowiedni czas.

Wzbierając w sobie całą energię, podeszłam do dużej szafy. Zastanawiałam się, czy Nate jakoś zareaguje, ale jego ego było zbyt wielkie. Nadal słyszałam odgłosy gry, ale nie tego, że chociażby podniósł się ze swojego miejsca. Był naprawdę dobrym graczem, ale byłam pewna, że ostatkami sił powstrzymywał się, aby przyjść do sypialni. Z zadowoleniem zaczęłam otwierać kolejne szafki, aż w końcu natrafiłam na jego spodnie. Nadal nic się nie zmieniło. Nadal wszystkie pary dresów, jeansów i joggerów były koloru czarnego. Miał na tym punkcie obsesję. Szybko wyciągnęłam jedne z jeansów i zarzuciłam je sobie na ramię, aby mieć wolne ręce. Minutę później znalazłam też tego samego koloru bluzę z wyszytym motywem cierni na jednym z rękawów.

Zamknęłam szafę i wróciłam do salonu, gasząc światło w sypialni i starając się nie patrzeć w stronę łóżka. Nate siedział na swoim miejscu, nadal grając, jednak jego szczęka była mocno zaciśnięta, a on sam coraz mocniej przyciskał przyciski na padzie. Jednak nadal chociażby na mnie nie spojrzał. Rzuciłam ubrania na miejsce obok niego, ale i to nie zwróciło jego uwagi. Założyłam ręce na piersi.

– Zakładaj. – warknęłam. Chłopak ani drgnął.

W takich chwilach żałowałam tego, że byłam dziewczyną i nie miałam tyle siły, co on. Wtedy mogłabym wywlec go stamtąd za włosy. Jednak to nie miało sensu. On mnie całkowicie ignorował. Nawet nie pytał, gdzie, ani po co chciałam jechać. Miał to gdzieś. Czekał, aż się poddam i dobrowolnie opuszczę mieszkanie. Mógł mnie wyrzucić, ale to nie było w jego stylu, bo wtedy musiałby użyć siły. A wiedziałam, że w stosunku do mnie by tego nie zrobił. Może byłam naiwna, ale wierzyłam w to bardziej, niż w cokolwiek innego. Jednak nadal pozostawała kwestia tego, iż był uparty, a ja nie mogłam go przekonać. Chciał, abym się poddała, ale byłam zbyt uparta. I chyba o tym zapomniał.

I kiedy kolejny odgłos z gry dotarł do moich uszu, wiedziałam, że może do ludzi najsilniejszych nie należałam, ale za to miałam kilka szarych komórek. Nabuzowana ruszyłam w stronę łazienki, wciąż nie czując na sobie chociażby najkrótszego spojrzenia. Z każdą sekunda irytowałam się coraz bardziej. Był tak cholernie trudny. Oddychałam głośno i ciężko, kiedy weszłam do łazienki, zapalając światło. W niej też niewiele się zmieniło. Bez zastanowienia podeszłam do wanny, a następnie zatkałam korkiem jej odpływ i odkręciłam kran. Gorąca woda strumieniem uderzyła o jej dół. Z zaciśniętymi w pięści dłońmi obserwowałam, jak gorąca ciecz powoli zapełniała wannę.

– Jeśli chcesz się wykąpać, to ręczniki są w szafce nad pralką! – sarkastyczny głos Sheya wypełnił pomieszczenie, sprawiając, iż miałam ochotę, aby wypchnąć go z okna na czwartym piętrze.

Jednak opanowałam się, nie dając mu tej satysfakcji. Chciał, abym się poddała, ale nie miałam zamiaru tego zrobić. Mógł sobie ze mnie kpić, ale i tak wiedziałam, że wyjdzie na moje. Dlatego z całych sił zacisnęłam szczękę i brałam uspokajające wdechy. Nie pomagało, ale wizja jego pokiereszowanego ciała trochę mi pomogła. Może i mogłam dać mu wejść na ten ring w takim stanie? Chociaż nie. Sama chciałabym go pobić, więc nie dałoby mi to satysfakcji. Z takimi myślami zakręciłam kran, kiedy woda sięgała już trochę ponad połowy wanny. Była bardzo gorąca i parowała, przez co w pomieszczeniu było nieco cieplej. Odetchnęłam ostatni raz i skierowałam się do salonu.

Kiedy do niego weszłam, Nate siedział tam, gdzie siedział wcześniej, nadal grając w tę cholerną grę. Był ciekawy tego, co robiłam, ale nijak tego nie pokazywał. Wolał mnie ignorować. Uniosłam głowę i z niewzruszoną miną podeszłam do niskiej szafki pod telewizorem, na której stał dekoder i ukochana konsola. Szybko oszacowałam, do czego była podpięta, a kiedy to zrobiłam, niemal w ekspresowym tempie stanęłam tuż przed nią. Bez namysłu odłączyłam ją od telewizora, a następnie odpięłam z kontaktu. Ekran plazmy zrobił się czarny i dopiero to spowodowało, że poczułam na swoich plecach jego wzrok. Jednak nie przejęłam się tym. Nawet na niego nie patrząc, chwyciłam konsolę w dłonie i wyprostowałam się. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę łazienki.

– Co ty robisz? – zapytał zezłoszczony, jednak teraz to ja go zignorowałam.

I co? Miło ci, hę?

Szybko weszłam do pomieszczenia i stanęłam tuż przed wanną, wyciągając nad nią ręce, w których trzymałam czarne PlayStation. Doskonale słyszałam, jak Nate zrywa się ze swojego miejsca, gdy tylko zniknęłam mu z oczu. Z kamienną miną trzymałam drogą konsolę tuż nad wanną pełną gorącej wody. Shey znalazł się przy drzwiach dwie sekundy później. Z łaską i całkowicie niewzruszoną miną, powolnie przekręciłam głowę w jego stronę. Stał w progu łazienki, z dłońmi umieszczonymi po obu stronach futryny. Jego rozwścieczone tęczówki, którymi patrzył na urządzenie w moich dłoniach, płonęły żywym ogniem. Jednak nie przejęłam się tym, chociaż powinnam. Oj powinnam. Jego klatka piersiowa powolnie się unosiła i opadała.

Skoro tak mieliśmy się bawić, to proszę bardzo.

– Victoria, oddaj mi to. – powiedział spokojnie, ale przez to jeszcze bardziej przerażająco. Naprawdę był zły. I trochę mnie to podłamało, ale nie dałam się, nadal stojąc z wyciągniętymi dłońmi.

– O, patrz. – zaczęłam z udawaną radością, zaciskając na niej swoje palce. – Jest jeszcze ciepła. Ciekawe, czy wybuchnie. A może powinnam ją podłączyć do prądu i dopiero wrzucić do wody? Ale będzie się smażyć.

Z każdym kolejnym słowem, żyła na jego szyi pulsowała jeszcze bardziej. Doprowadziłam go do granicy wybuchu i zastanawiałam się, w którą stronę to pójdzie. Ale byłam nieubłagana. Miałam dość jego humorków i teraz to ja rozdawałam karty. Posłałam mu nonszalanckie spojrzenie, gdy jego czarne tęczówki spoczęły na mnie. Ciężko było utrzymać to zabijające spojrzenie, ale jakoś dawałam radę. Aby zdenerwować go jeszcze bardziej, uśmiechnęłam się słodko od ucha do ucha. Ciężko oddychał, a jego wzrok mówił tylko tyle, że miał mnie ochotę zabić. Och, jak przykro.

– To edycja limitowana. – wycharczał niemal niesłyszalnie, zaciskając swoje palce na futrynie. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby zostawił w tych miejscach wgniecenia. – Bardzo droga edycja. I bardzo niedostępna. Więc oddaj mi ją, ponieważ zaraz skończę bycie miłym.

– Och, edycja limitowana? – zamruczałam, spoglądając uważnie na nowoczesną konsolę. Ale miałam fart. – Zobaczymy, czy też wodoodporna.

Kątem oka zobaczyłam, jak Nate próbował powolnie zrobić krok w moją stronę, ale nie miałam zamiaru mu na to pozwolić. Nie mógł się zbliżyć, bo jeszcze pokrzyżowałby mi plany. Szybko wypuściłam jeden z kabli, który ruszył w dół. Przysięgam, że Nate przeżył zawał, kiedy obserwował, jak jedna z wtyczek bezwiednie leci ku wodzie. Znieruchomiał, a kabel zawisł tuż nad taflą. Uniosłam brew, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, gdy ten nie poruszył się ani o milimetr.

– Lepiej nie podchodź. – zaznaczyłam dobitnie. Odetchnął cicho, zaciskając swoją szczękę. – Po prostu pójdź i się ubierz, a ci ją oddam.

Po moich słowach, czarnooki prychnął, kręcąc z politowaniem głową, jakby sam pomysł tego, że go do czegoś zmuszę, był równie głupi, co i ja. Chociaż nie powiedział tego na głos. Uważnie patrzyłam, jak jego postawa zmienia się. Na jego wargi wkradł się kpiący, uśmiech, gdy ponownie na mnie spojrzał. Odchrząknął, a następnie wyprostował się, patrząc na mnie z wyższością.

– Wiesz co? – zapyta nagle o wiele lżejszym tonem. – Jak chcesz. Możesz sobie ją rzucać. Mam to gdzieś.

Z tymi słowami zrobił krok w tył, a następnie odwrócił się i znów wszedł do salonu, znikając mi z pola widzenia. Uniosłam brew? Och, niezły był. Ale ja znałam go zbyt dobrze. Uwielbiał te swoje zabawki, a ta była droga i limitowana. Nate uwielbiał rzeczy, które były ciężkie do zdobycia. Westchnęłam, z uśmiechem przewracając oczami. Uważnie chwyciłam konsole pod pachę, aby uchronić ją przed ewentualnym uszkodzeniem. Z zamyśleniem powiodłam wzrokiem po różnych żelach i płynach do kąpieli, które ustawione były na poleczce przy wannie. Zwinnie chwyciłam największą butlę, a następnie odsunęłam się o krok i z całej siły wrzuciłam ją do wody. Przedmiot z łoskotem uderzył o jej dno, a spory strumień wniósł się ku górze, zalewając kawałek podłogi. Kilka kropel spoczęło również na mnie.

I nie musiałam czekać długo, ponieważ Nate niczym rakieta znów pojawił się w drzwiach łazienki, spoglądając niemal z przerażeniem na wannę. Oddychał głośno i ciężko, a jego mina była zdenerwowana. Kiedy jednak zorientował się, że w wannie pływała butelka płynu do kąpieli, boleśnie powoli przekręcił głowę w moja stronę. A ja tylko uśmiechnęłam się chytrze, poprawiając konsolę pod pachą.

– Masz to gdzieś, mówisz? – zakpiłam, unosząc brwi.

– Przysięgam, że zaraz ci coś zrobię. – warknął ciężko, przymykając powieki z ulgą.

– Następnym razem do wody wleci konsola. – ostrzegłam go, patrząc wprost w jego oczy. – Dlatego pójdziesz się ubrać i nie będziesz dyskutować, bo wiesz, że jestem do tego zdolna. Skoro jest limitowana, to zapewne ciężko ją zdobyć, a jeśli by ci się to udało, to bardzo byś przepłacił. Jeśli mnie posłuchasz, oddam ci ją. Jednak jeśli się nie zgodzisz, ja ją wrzucę, a potem wyjdę sobie z tego mieszkania. Ty będziesz w tył o konsolę, a ja wrócę do domu i pójdę spać.

Po moich słowach tylko wpatrywaliśmy się w swoje oczy, a nikt z nas nie chciał odpuścić. Czarne tęczówki zabijały mnie na odległość. Mijały kolejne sekundy, gdy na jego kamiennej twarzy wykwitł grymas niezadowolenia. Chłopak przewrócił oczami, a następnie warknął cicho i wyprostował się.

– Nie cierpię cię. – syknął, a następnie wrócił do salonu.

Odetchnęłam z ulgą, wycierając dłonią pot z czoła. Dopiero zorientowałam się, ile nerwów mnie to kosztowało. Jednak chwilę później, uśmiech zakwitł na mojej twarzy. Udało mi się. Cholera. Z czułością spojrzałam na konsolę, która uratowała mi tyłek. Naprawdę byłam niespełna rozumu, aby robić takie rzeczy. Cztery kolejne minuty stałam przy wannie, aby uspokoić jakoś swoje zszargane emocje, gdy Nate znów pojawił się w progu łazienki. Tym razem miał na sobie ubrania, jakie mu wybrałam. Tylko ta mina... naprawdę wglądał, jakby chciał kogoś zabić.

– Zadowolona? – sarknął, posyłając mi nieprzyjemne spojrzenie.

– Tak. – zgodziłam się. – Teraz daj mi swoje klucze.

– Co? – zdziwił się, marszcząc swoje brwi i znów patrząc na mnie tak, jakbym była przybyszem z kosmosu. – Chyba sobie teraz żartujesz.

– Nate. Klucze. – powiedziałam poważnie, wyciągając dłoń i znacząco potrząsając konsolą.

– Jesteś wariatką. – rzekł, jakby mówił o pogodzie. Pokręcił z niedowierzaniem głową i z niechęcią zabrał swoje klucze do mieszkania ze stolika w salonie. Wskazałam palcem na blat zlewu, na którym położył przedmiot, przewracając na mnie oczami.

– Super, to teraz możesz poczekać na mnie na dworze. – dodałam z zadowoleniem.

– Masz coś z głową. – warknął, przybierając obrażoną postawę.

Oj, zdziwiłbyś się.

– Nate. – ostrzegłam go, wskazując dyskretnie na przedmiot w moich dłoniach.

Widziałam, jak jego ciało niemal drżało z nerwów, ale bez słowa odwrócił się, a następnie słyszałam, jak zakłada swoje buty. Głośny huk drzwi, którymi trzasnął, obudził chyba połowę kamienicy, ale ja byłam z siebie niebywale zadowolona. Wyciągnęłam korek z wanny i pozwoliłam spłynąć gorącej wodzie do ścieków. Wyszłam z łazienki, gasząc za sobą światło i zbierając klucze z blatu. Wróciłam do salonu, gdzie odstawiłam delikatnie konsolę, która naprawdę mi pomogła. Pogasiłam wszędzie światła, a następnie i ja wyszłam z mieszkania, uważnie rozglądając się, czy aby czarnooki gdzieś na mnie nie czyhał. Jednak na klatce go nie było. Zamknęłam drzwi na klucz i wzięłam uspokajający oddech.

Czas na spotkanie z lwem.

Schowałam klucze do głębokiej kieszeni swojej bluzy, w której znajdował się również komplet od Luke'a. Odchrząknęłam i zbiegłam po schodach, wychodząc na dwór. Rozejrzałam się, z opóźnionym refleksem patrząc na Nate'a, który opierał się plecami o ścianę kamienicy. Dłonie miał schowane w kieszeniach swoich spodni, a jego głowa było lekko zwieszona. Oświetlała go jedna z ulicznych latarni, bo na dworze zrobiło się już ciemno. Kiedy mnie usłyszał, uniósł na mnie puste i zdenerwowane spojrzenie.

– Mam ci teraz ochotę coś zrobić. – powiedział szczerze, na co posłałam mu delikatny uśmiech. Uwielbiałam go drażnić. – I co teraz?

– Teraz pojedziesz ze mną na festyn. – mruknęłam, na co chłopak zareagował tak, jak się w sumie tego spodziewałam. Parsknął prześmiewczo, odwracając głowę w stronę ulicy, jakbym powiedziała jakiś zabawny żart.

– Nie, Clark. Nie pojadę. – zapewnił mnie, a następnie wyprostował się, podchodząc powolnie w moją stronę. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, wyciągając dłoń. – Klucze.

Teraz to ja parsknęłam śmiechem, tak jak on kilka chwil wcześniej.

– Nie oddam ci kluczy. – powiedziałam poważnie, nadal się uśmiechając, przez co jego wzrok nieco się wyostrzył. – Jeśli ze mną nie pojedziesz, to pojadę sama, ale kluczy ci nie oddam. Co oznacza, że albo będziesz musiał wzywać ślusarza, albo rozwalisz sobie drzwi. Obie opcje są, moim zdaniem, nie za fajne, ale skoro nalegasz... – droczyłam się.

– Wiesz, że sam mogę je odzyskać? – zapytał, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Cholera. Mógł. Wystarczyłoby, że sięgnąłby do mojej kieszeni, a cały mój plan spaliłby na panewce.

Dlatego niewiele myśląc, zaczęłam improwizować.

– No właśnie nie bardzo. – mruknęłam, zachowując poważny wyraz twarzy.

– A to niby dlaczego? – uniósł brew.

– Bo są schowane w miejscu, w którym twoja próba odzyskania ich, byłaby uznana za napaść seksualną. – odpowiedziałam niemal z zabijającą powagą.

Na moje słowa nie odpowiedział, a jedynie powolnie pomrugał. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy w całkowitej ciszy. Nasze miny były poważne i skupione, aż chłopak w końcu zjechał wzrokiem w dół, zatrzymując go na moich piersiach, które ukryte były pod za dużą bluzą. Westchnął ciężko, a następnie odwrócił się, odchodząc kilka kroków i łapiąc się za głowę.

– Kurwa mać, ty jesteś nienormalna. – skwitował cicho, splatając swoje dłonie za głową.

Tak, tak byłam, ale teraz miałam przynajmniej pewność, że nie będzie grzebał mi po kieszeniach. Według niego, trzymałam je w staniku i miało tak pozostać. Przynajmniej tam nie będzie sprawdzać. Chyba. Kurwa. Założyłam ręce na piersi, obserwując jego zdenerwowanie. Wiedział już, że przegrał i musiał zgodzić się na moje warunki. I niebywale mnie to ucieszyło. Wygięłam usta w uśmiechu, kiedy zatrzymał się w miejscu i odetchnął. Zacisnął szczękę, przez co jego kości policzkowe stały się jeszcze bardziej wyraźnie. Brązowe włosy były nadal nieułożone, a kaptur jego bluzy opadł my na bark.

– Więc możemy jechać? – zapytałam z zadowoleniem, przez co wyprostował się i popatrzył na mnie tak, jakbym wymordowała mu połowę rodziny.

– Nie cierpię cię. – ponowił swoje wyznanie, na co słodko się uśmiechnęłam.

– Ale jesteś dziś dramatyczny. – westchnęłam, ale posłusznie wyciągnęłam telefon z kieszeni. – Zaraz zamówię taksówkę.

– Taksówkę? – zmarszczył brwi. – Nie mam zamiaru się nimi tłuc.

– Jakoś musimy dojechać do centrum...

– I dojedziemy. – odpowiedział tylko, a następnie ruszył chodnikiem przed siebie.

Ze zdezorientowaniem obserwowałam, jak przemierza kilkanaście metrów, a następnie znika za kamienicą. Niewiele myśląc, szybko pognałam w tamtą stronę. Odwróciłam się w stronę, gdzie skręcił chłopak, orientując się, iż znajdował się tam małych parking, na którym stało kilka samochodów. I kiedy w ciemności odszukałam wzrokiem Sheya, niemal ścięło mnie z nóg. Bo tak. Stał tam.

Stał tuż obok lśniącego, czerwonego Mustanga, który dumnie prezentował się na swoim miejscu, przyćmiewając swoim wyglądem resztę aut nawet w ciemności. Nie zmienił się ani odrobinę. Byłam pewna, że na jego lakierze nie pojawiło się nawet nowe zadrapanie, ponieważ jego właściciel dbał o ten samochód, jak o nic innego. Nie potrafiłam niczego powiedzieć. Byłam zbyt zszokowana. Nigdy nie spodziewałabym się, że nadal miał to auto. Auto, z którym miałam tak cholernie dużo wspomnień. Kiedy przyjeżdżał do mnie w środku nocy, a ja wykradałam się do niego przez okno. Gdy jechaliśmy razem do Vegas. Gdy jeździliśmy nim bez celu po mieście, słuchając starych piosenek. Zdążyłam zapomnieć o jego istnieniu i pogodzić się z jego brakiem, a teraz znów stałam tuż obok.

Nate spojrzał na mnie z niechęcią, kiedy ja wpatrywałam się z zachwytem w czerwone auto. Było w idealnym stanie. Tak, jak zawsze. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie potrafiłam oderwać swojego od pojazdu. W moim brzuchu coś się ścisnęło, a ja czułam, jakby ktoś właśnie podarował mi najpiękniejszy prezent świata. Może było to głupie, ale tak się właśnie czułam. Obdarowana.

– Wsiadasz? – zapytał cicho chłopak, otwierając drzwi kierowcy.

Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i powolnie podeszłam do samochodu. Z każdym krokiem czułam się coraz bardziej podekscytowana. Może było to głupie, a ja reagowałam dziwnie na zwykły samochód. Tylko, że to nie był zwykły samochód. To było jeżdżące wspomnienie. Nie mogłam nazwać tego tylko samochodem, skoro związanych z nim było tyle rzeczy. To była część naszej historii. Nate wsiadł do środka, kiedy ja podeszłam do drzwi od strony pasażera. Tyle razy tam siedziałam. Tyle razy nim jeździłam. Z nim.

Z delikatnym uśmiechem, otworzyłam drzwi, a następnie wsiadłam do środka, znów czując natłok emocji. Nawet zapach się nie zmienił. Jak zawsze było w nim zabijająco czysto i schludnie. Jak zaczarowana obserwowałam zacienione wnętrze, gdy brunet obok sprawnie odpalił silnik. Moje uszy wrzasnęły z radości przez ten znajomy charkot. Piękny ryk wypełnił cichy parking, a gdy Nate włączył reflektory, również go oświetlił. Sprawnie wyjechał z miejsca i powolnie wyprowadzał tę bestię z parkingu, aby po chwili włączyć się do ruchu drogowego.

– Nie miałam pojęcia, że dalej go masz. – powiedziałam z uśmiechem, obserwując deskę rozdzielczą. Nate wzruszył ramionami.

– Zbyt bardzo lubię ten samochód, aby się go pozbyć. – odparł zdawkowo.

– Ale przez ostatni czas zawsze jeździłeś z kimś. – zauważyłam, spoglądając na jego profil i och, Boże.

To było jak kolejne uderzenie. Jak sen. Widok jego za kółkiem. Kiedy nonszalancko prowadził czerwonego Mustanga, zblazowanym spojrzeniem obserwując ulicę. Lewy łokieć jego ręki oparty był o drzwi, a dłonią trzymał bok kierownicy. Prawa za to umieszczona była na drążku zmiany biegów. Jego idealny profil był doskonale widoczny i to było tak pieprzenie sentymentalne, ale jednocześnie piękne, bo tak wyglądała większość naszych nocy, które spędzaliśmy razem. On prowadzący samochód i ja, która cały czas się w niego wpatrywała. Mogłam podziwiać go podczas jazdy godzinami. Wyglądał, jakby urodził się za kierownicą. Robił to z takim nie wymuszeniem i przyjemnością.

Dlatego nieco mnie to smuciło, że za każdym razem przyjeżdżał z kimś. Nie widziałam tego Mustanga ani razu od naszego powrotu, więc myślałam, że może go sprzedał. Nawet na treningi go wozili, co było do niego nieźle niepodobne. Ale znów tam był. Znów w nim siedziałam, zatapiając się w miękkiej skórze. Zatapiając się we wspomnieniach, które nie powinny pojawić się w mojej głowie. Ale nie potrafiłam ich powstrzymać.

– Musiałem wymienić w nim skrzynię biegów. – odpowiedział. – Dlatego przez pewien czas go nie miałem.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Znów utkwiliśmy w korku, ponieważ teraz samochodów było jeszcze więcej. Spojrzałam na profil Nate'a, który nadal na mnie nie patrzył.

– O czym myślisz? – wypaliłam bez zastanowienia.

W końcu, jeśli już mieliśmy spędzić razem ten czas, to wypadałoby nie patrzeć na siebie jak na potencjalny obiekt mordu. No cóż, przynajmniej on tak na mnie patrzył.

– Zastanawiam się. – odparł, wlepiając przenikliwy wzrok w przednią szybę.

– Nad czym? – zapytałam z zaciekawieniem.

– Nad tym, kiedy zaczęliby cię szukać, jeśli teraz wywiózłbym cię do lasu za miastem. – odpowiedział, jakby właśnie mówił o tym, co chce zjeść.

Przewróciłam na niego oczami, bo te słowa jakoś niezbyt mnie przestraszyły. Westchnęłam i oparłam głowę o zagłówek, przekręcając ją w jego stronę. Znów ulokowałam swój wzrok w jego profilu, gdy ten powolnie ruszył, ponownie wybierając drogę objazdową. Jechał zgodnie z przepisami, ponieważ wszędzie było pełno policji.

– Obstawiam kilka godzin. Mój brat jest niecierpliwy. – odpowiedziałam równie niewzruszenie, na co nie zareagował. – Nate, przepraszam, że wyciągnęłam cię na siłę. – westchnęłam w końcu, czując, że musiałam mu to powiedzieć.

– Mogłaś po prostu tego nie robić. – odpowiedział oschle, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. – Wiesz, kiedy ktoś ma gorszy czas, to po prostu pozwala mu się być samemu. Jeśli ten ktoś tego chce. A ja chciałem. I nadal chcę.

Zamilkłam, czując dziwny uścisk w sercu. Och, tak. Wiedziałam, że tak było i może zareagowałam nieco pochopnie, ale miałam kilka swoich powodów. Pierwszym było to, że chciałam wyciągnąć do z domu. Miał urodziny, a na dodatek chciał je spędzać w miejscu, które mu o niej przypominało. Mieszkali tam razem, więc automatycznie zadręczałby się bardziej. A nie chciałam tego. Nie chciałam, aby również dzień przed swoją walką, był sam. Nie chciałam, aby w ogóle o niej myślał. To nie było ważne. Ważne było, że to był jego dzień i musiał świętować. Nie martwić się, ani nie zadręczać. Choć na jeden dzień oczyścić swoją głowę. I chyba dlatego to wszystko zrobiłam. Jasne, mogło mieć to związek z tym, że do cholery, zamknął mi drzwi przed nosem, ale prawda była taka, że chciałam po prostu oderwać go od tych wszystkich myśli.

Poczułam się smutna, kiedy jego pusty wzrok spoczął na ulicy. Na zewnątrz było coraz głośniej. Słychać było rozgadanych ludzi, oraz pierwsze dźwięki kapeli, jaka aktualnie grała. Neony i światła odznaczały się na ciemnym niebie, a pierwszy zarys diabelskiego młyna w wesołym miasteczku, był już widoczny. Jednak ja potrafiłam skupić się jedynie na Nathanielu, który z beznamiętną miną wymijał kolejne samochody. W tamtej chwili nie byłam już dumna z tego, że wyciągnęłam go z domu. Mogłam w ogóle do niego nie jechać. Nie, kiedy widziałam, jak go męczyłam.

– Po prostu nie chce mi się być w towarzystwie innych ludzi. W tym całym tłoku. – kontynuował beznamiętnym tonem. – Zaraz ktoś zacznie pytać, ktoś zacznie się kłócić. Nie chce mi się w tym uczestniczyć.

Zmarszczyłam brwi, kiedy wypowiedział te słowa.

– Kto miałby zacząć o coś pytać?

– Nie wiem. Mia, Laura, Matt. Ktokolwiek. – wzruszył ramionami, wypowiadając kolejne imiona z pustką, od której coś bolało mnie pomiędzy żebrami. Jednak postanowiłam zachować trzeźwość umysłu. – Nie mam ochoty na żadne spotkania.

I wtedy mnie olśniło. Poważnie odwróciłam się w jego stronę, gdy pewien pomysł wpadł do mojej głowy. Tak, miałam plan, aby dołączyć do reszty i wspólnie się pobawić, ale Nate tego nie chciał. Teraz dokładnie to widziałam. Tu nie chodziło o to, że musiał wyjść z domu. Że pojechaliśmy na ten festyn. Tu chodziło o to, że on nie miał ochoty widzieć się z resztą swoich przyjaciół, bo nie chciał, aby znów go o coś wypytywali. Zamknął się w domu, bo chciał odpocząć. Jednak tam też mógł. Podczas tego całego zgiełku. I była to jeszcze lepsza opcja, niż samotne przesiadywanie w domu. Nate był bardzo specyficzny, a ja zdawałam sobie z tego sprawę.

Dlatego oblizałam dolna wargę, zaczerpując powietrza, aby jakoś się uspokoić, gdy obmyślałam w swojej głowie cały plan. To mogło się udać. Albo zakończyć totalną katastrofą. Ale i tak postanowiłam podjąć próbę.

– Okej, zrobimy tak. – zaczęłam poważnie. – Co ty na to, żebyśmy byli tu tylko we dwoje? Zero pytań. Zero umoralniających gadek. Skoro nie chcesz spotkać się z innymi, to połazimy we dwoje, jedząc to okropnie drogie żarcie z budek, grając w te gry na straganach, w które i tak nie da się wygrać, a potem będziemy czekać godzinę w kolejce do wesołego miasteczka, aby patrzeć, jak jakiś dzieciak rzyga hot-dogami na karuzeli. Co ty na to?

Z lekkim niepokojem obserwowałam jego niewzruszoną twarz, kiedy kolejne minuty mijały. Zastanawiałam się, czy aby nie przesadziłam. W końcu może on nie chciał mojego towarzystwa, ale chciałam mu tym pokazać, że wyjście z domu nie było mordęgą. Skoro nie chciał się widzieć z innymi, to może moje towarzystwo też nie było jego wymarzonym, ale to zawsze coś. Stres rósł we mnie z każdą sekundą, gdy tak mi się przypatrywał i w pewnej chwili byłam już pewna, że przesadziłam z moją propozycją. W końcu kim ja byłam? Poczułam dziwne ukłucie żalu, gdy mój entuzjazm opadł. Spuściłam wzrok na swoje kolana, dokładnie w tym samym czasie, w którym Nate znów przeniósł swoje spojrzenie na drogę.

– Ale zdjęć w tych debilnych fotobudkach robić nie będę. – odpowiedział nonszalancko, na co ze zdziwieniem uniosłam na niego wzrok.

Zastanawiałam się, czy naprawdę to powiedział, ale chyba tak było. Nadal patrzył z niewzruszeniem na widok za przednią szybę, ale teraz wiedziałam, że się zgodził. Że chciał tam ze mną pójść. I to sprawiło, iż fala ulgi i dziwnego szczęścia, zalała moje ciało. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale nie dopowiedziałam. Zamiast tego w ciszy pozwoliłam mu prowadzić, wyciągając mój telefon z kieszeni. Odblokowałam urządzenie, widząc wiele powiadomień. Miałam kilka nieodebranych połączeń od Chrisa i innych, ale zignorowałam je. Zamiast tego wybrałam numer Luke'a. Widziałam, że i on również wysłał mi wiadomość.

Luke: Żyjesz?? Jesteśmy już wszyscy na festynie. Twój brat też jest z nami

Luke: Chris pyta gdzie jesteś bo nie odbierasz

Luke: Będziesz?

Szybko zaczęłam wystukiwać wiadomość.

Victoria: jestem już, ale przyjechałam z nate'em. nie dołączymy dziś do was, ale nie martw się. wszystko jest okej.

Nie minęło pół minuty, a dostałam odpowiedź.

Luke: Nie ma kurwa opcji że wyciągnęłaś go z domu. On nienawidzi tego festynu

Mój uśmiech lekko się poszerzył.

Victoria: jestem czarodziejką. bawcie się dobrze.

Po wysłaniu tej wiadomości, zablokowałam telefon i znów włożyłam go do tylnej kieszeni. Z uśmiechem patrzyłam, jak Nate w końcu znajduje wolne miejsce na zapchanym parkingu. Szybko wjechał na oznaczone pole, a następnie zgasił silnik i cicho westchnął, spoglądając w moją stronę. Był zmęczony i bez chęci do niczego, ale przynajmniej nie wyglądał już tak, jakby miał mnie uśmiercić samym spojrzeniem.

– To co? – zapytał zblazowanym tonem, gdy ja wyrzuciłam ręce w powietrzu, uśmiechając się szeroko.

– Ahoj, przygodo! – zawołałam, a następnie wyskoczyłam z auta, zamykając za sobą drzwi.

Z podekscytowaniem patrzyłam na wielki plac w środku miasta, który na tę noc zamienił się w świecącą kulkę. To było piękne. Wszędzie widniały kolorowe budki z grami i nagrodami, które były niemal okupowane przez ludzi. Po lewej stronie rozciągało się wesołe miasteczko, a jego najpopularniejszym punktem był diabelski młyn. Na wprost od nas stała scena, na której grał jakiś zespół. Prócz tego było tam wiele straganów z jedzeniem, dom strachów, punkt z teleskopami, w którym patrzyło się w gwiazdy oraz wiele, wiele więcej. Nigdy nie sądziłam, że Culver City będzie miało coś tak magicznego. Przyszło chyba całe miasto. Był ścisk, gwar i huk, ale to wszystko w połączniu z tymi neonami i muzyką, tworzyło coś pięknego.

– Dlaczego nie było tego, kiedy tu mieszkałam? – gderałam, gdy Nate wysiadał z auta z dużo mniejszym zapałem, niż ja. Przewrócił oczami, zamykając swój samochód.

– Uwierz, niczego nie straciłaś. – bąknął, przypatrując się biegającym dzieciakom, które z entuzjazmem wyrzucały w ciemne niebo świecące wiatraczki, które powolnie opadały w dół, wyglądając przy tym jak kwiaty. – Nie ma tu niczego ciekawego.

– No coś mi się nie wydaje. – odparłam, gdy wyminęliśmy auto i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia.

Włożyłam ręce do kieszeni bluzy, zagryzając dolną wargę, kiedy w jednej wyczułam klucze. Szybko ją wyjęłam, opuszczając wzdłuż ciała. Spojrzałam kątem oka na niewzruszonego Nate'a, który beznamiętnym wzrokiem wodził od straganu do straganu.

– Więc gdzie idziemy najpierw? – zapytałam z entuzjazmem.

W przeciwieństwie do niego, ja byłam tam pierwszy raz i to wszystko wydawało się takie niesamowite. Mógł być marudą, ale był tam ze mną, a ja miałam zamiar się dobrze bawić. I skorzystać z jak największej ilości atrakcji. Brunet wzruszył ramionami, przeczesując dłonią swoje brązowe włosy.

– A gdzie chcesz iść? – zapytał, patrząc na mnie z góry. Zastanowiłam się chwilę, a kiedy mój uśmiech stał się już niepokojący, przez ten wyszczerz, Nate przewrócił oczami, odwracając się w kierunku wesołego miasteczka. Bez słowa ruszył w tamtym kierunku.

– Skąd wiedziałeś?! – zawołałam, ruszając za nim. Szybko go dogoniłam, starając się dotrzymać mu kroku, co nie było łatwe przez te jego długie nogi.

– Jesteś dużym dzieckiem. – odparł jedynie, wsadzając ręce do kieszeni.

Nie mogłam się nie zgodzić.

Podeszliśmy do wyznaczonego pola. Nie było tam jeszcze wielu ludzi, chociaż do niektórych atrakcji kolejki były niebotyczne. Zmarszczyłam brwi, kiedy ujrzałam, że do diabelskiego młyna nie było aż tylu chętnych. Dziwne. Myślałam, że to największa atrakcja. Szturchnęłam Nate'a łokciem w bok, na co posłał mi pytające spojrzenie.

– Czemu tam nie ma kolejki? – zapytałam, patrząc na wielkie urządzenie, na które spojrzał i Shey.

– Ludzie zazwyczaj czekają do północy. – odparł spokojnie. – O północy puszczają fajerwerki, a stamtąd najlepiej je widać, więc ludzie się zabijają o te miejsca. – mruknął z politowaniem, jakby było to dla niego żałosne.

– Cóż, ja nie potrzebuję północy. – wzruszyłam ramionami. – Chodźmy tam. – mruknęłam, a następnie chciałam podejść do budki, w której kupuje się bilety. W połowie drogi zorientowałam się, że Nate nie szedł za mną, więc ze zdziwieniem popatrzyłam w jego kierunku. Nadal stał tam, gdzie chwilę wcześniej z dłońmi w kieszeniach. Patrzył pusto na moją twarz. – No co? Chodź.

– Idź sama. – mruknął, na co zmarszczyłam brwi.

– Dlaczego?

– Nie chce mi się. – odparł szczerze, na co przewróciłam oczami.

Uparty kretyn.

Bez słowa wróciłam do niego, a następnie stanęłam za jego plecami, układając na nich płasko swoje dłonie. Z całej siły popchnęłam chłopaka, wiec niespodziewanie zrobił pierwszy krok do przodu, choć stawiał opór. Spięłam w sobie wszystkie siły, cały czas pchając go w kierunku budki. Zapewne z perspektywy osoby trzeciej wyglądaliśmy jak para kretynów, ale nie miałam zamiaru się tym przejmować.

– Idziesz ze mną i nie ma, że nie. – mruczałam, wciąż go popychając, kiedy ten z westchnięciem robił kolejne kroki. – Chyba, że masz lęk wysokości.

– Nie mam. – odpowiedział, co i tak wiedziałam, ale chciałam być miła.

– Więc idziesz. – zadecydowałam, na co chyba nie miał ochoty się ze mną kłócić, bo zaczął dobrowolnie iść w kierunku atrakcji. Jednak ja nadal go pchałam, trzymając dłonie na ciepłym materiale jego bluzy, gdyby chciał mi uciec.

Kupiłam bilety (które swoją drogą były kurewsko drogie) i razem podeszliśmy do miłego, pulchnego pana, który zaprowadził nas do ostatniego, pustego wagoniku. Nate przepuścił mnie na platformie, kiedy zajęłam miejsce w żółtym daszku z ławeczką. Miał kształt prostokąta z wysokimi barierkami, aby nikt nie wypadł. Chłopak z beznamiętną miną usiadł obok mnie, gdy ja z ekscytacją patrzyłam na wszystko wokół. Uwielbiałam wesołe miasteczka. Uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na bruneta, który zerknął na mnie kątem oka. Jego mina nadal nie wyrażała nawet najmniejszej emocji.

Ale pierwszy raz od bardzo dawna, w czarnych tęczówkach nie widziałam zagubienia.

Diabelski młyn powoli ruszył, odrywając nasz wagonik od ziemi. Mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, kiedy powolnie pięliśmy się ku górze. Wychyliłam się lekko, aby spojrzeć na plac z góry. Robił się coraz mniejszy, ale z lotu ptaka prezentował się jeszcze bardziej niesamowicie. Wszystko świeciło neonami, a ludzie wyglądali jak małe mrówki. Kiedy jednak dotarliśmy na sam szczyt, z zapartym tchem śledziłam wzrokiem po panoramie Culver City. Było piękne. Tysiące świateł odznaczało się w ciemnościach. Gwiazdy błyszczały na niebie, a lekki wiaterek owiewał moją buzię. To było cudowne.

Dopiero po chwili zorientowałam się, że w podwójnym wagoniku siedział jeszcze Nate. Spojrzałam na niego z opóźnionym refleksem, gdy zorientowałam się, że mi się przyglądał. Zmarszczyłam brwi na widok pustych tęczówek, które wwiercały się w moją twarz.

– Co jest? – zapytałam zaniepokojona, ponieważ nie wiedziałam, o co mu chodziło.

– Nic. – odparł pusto, powracając spojrzeniem do widoku, jaki rozciągał się przed nami. Zaczęliśmy znowu zjeżdżać w dół.

Zmrużyłam powieki, przyglądając się jego dziwnej minie, a następnie uśmiechnęłam się zaczepnie. Usadowiłam się bokiem do niego, kładąc lewy łokieć na oparciu za nami, aby wygodniej patrzeć na jego profil. Na mój ruch, cały wagonik się zatrząsnął, na co Nate przewrócił oczami, ale nie wydawał się podenerwowany.

– Pieprzysz. – mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. – Może serio masz ten lęk wysokości.

– Uważaj, bo wypadniesz. – upomniał mnie głosem z reklamy domu pogrzebowego. Całkowicie zignorował moją zaczepkę.

– O, przejmujesz się. Uroczo. – zakpiłam, wydymając dolną wargę. Nate posłał mi beznamiętne spojrzenie.

– Masz klucze do mojego domu. – przypomniał mi. – Jak je oddasz, to możesz wypadać stąd do woli.

Przewróciłam oczami, ale nie skomentowałam tego. Zamiast tego wolałam powrócić do naszego poprzedniego tematu, gdy znów zaczęliśmy się unosić.

– No, ale przyznaj. Masz lęk wysokości? – zapytałam, powodując jego przewrócenie oczami.

– Nie. – rzekł stanowczo, przez co mu uwierzyłam. Ale nadal chciałam wiedzieć.

– Więc powiedz. – zaczęłam z lekka dramaturgią, zamglonym wzrokiem sunąc po jego rysach twarzy. – Czego boi się Nathaniel Shey?

To pytanie było osobiste na wielu szczeblach. Rozmawianie na temat lęków było najbardziej denerwującym typem tematów, bo było odkrywaniem swoich słabości. Jednak nie bałam się powiedzieć tego na głos. Każdy miał jakiś lęk. Nawet nieustraszony Nate. Na moje pytanie nijak nie zareagował, a jedynie patrzył na oświetlony plac. W jego oczach odbijały się neony, a na twarz padał cień innych kolorów. Z lekko uchylonymi wargami i z włosami zmierzwionymi od wiatru wyglądał tak, jakby był postacią z niebios. Czasami zastanawiałam się, czy aby nie był kolejnym upadłym aniołem. Choć to odpadało. Nikt i zdrowych zmysłach nie wyrzuciłby go z nieba.

– Nie wiem. – odparł chłodno, na co prychnęłam, a jego ponury nastrój mi się nie udzielił.

– Och, daj spokój. Każdy się czegoś boi. – mruknęłam. – Mnie, na przykład, przerażają klauni. – wyznałam całkowicie poważnie, na co chłopak spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

I pierwszy raz tego dnia dostrzegłam cień uśmiechu, który czaił się w kąciku jego ust. I to było wystarczającą nagrodą.

– Klauni? – zapytał, jakby chcąc się upewnić.

– Tak. Nie cierpię ich. – powiedziałam szczerze. – No wiesz, te czerwone nosy, peruki i białe twarze. Okropność. – wzdrygnęłam się.

Nienawidziłam ich od małego, kiedy na nasze szóste urodziny, nasi rodzice zamówili nam jednego. Czasami w koszmarach widziałam tę okropną mordę, która szczerzyła się do mnie z góry. Theo się nie przejął, ale ja zaczęłam płakać i impreza skończyła się szybciej, niż się zaczęła. Po tym obejrzałam jeszcze kilka horrorów z nimi w roli głównej, a po strasznych historiach o klaunach-mordercach, którzy czyhali w parkach w Ameryce, nienawidziłam ich jeszcze bardziej.

– Ale ty wiesz, że tu jest wielu klaunów, prawda? – zapytał powoli Nate, na co rozchyliłam szeroko oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.

– Nie! – zawyłam, na co pokiwał głową.

– Tak. – skinął głową. – Łazi ich tu paru, jak co roku.

I już wiedziałam, że niektórych miejsc będę unikać.

– A co z tobą? – zapytałam, wiercąc mu dziurę w brzuchu, gdy on znów popatrzył przed siebie. Gadanie jak ze ścianą. – No daj spokój. Ja ci powiedziałam. Teraz twoja kolej.

– Ale ja naprawdę nie wiem. – westchnął.

– Okej, to będę wymieniać. – mruknęłam, zakładając ręce na piersi. – Pająki, ciemności, małe pomieszczenia, otwarte przestrzenie, pobieranie krwi... – po każdym kolejnym słowie, nie następowała żadna reakcja, ale próbowałam dalej. – Owady, gryzonie, latanie, dentysta... – i kiedy chciałam iść dalej, po moim ostatnim słowie, oko Nate'a ledwie niezauważalnie drgnęło.

Bez jaj.

– Boisz się dentystów?! – zawołałam z szokiem, rozchylając usta i starając się hamować uśmiech. Brunet ponownie przewrócił oczami.

– Nie boję się, ale nie przepadam za nimi. – odchrząknął, ale ja wiedziałam, że ściemniał. Mój uśmiech zaczął formować się jeszcze bardziej, bo kto by pomyślał, że wielki Nathaniel Shey boi się pana z wiertłem. – Jak chyba większość ludzi.

– Cholera, ty się ich naprawdę boisz.

Bez zawahania przystawiłam palec wskazujący do jego górnej wargi. Uniosłam ją gwałtownie, więc moim oczom ukazał się równy rząd białych ząbków. Nate popatrzył na mnie, jakbym była natrętnym owadem.

– A są takie ładne. – mruknęłam i dla Sheya było to za dużo, ponieważ raptownie otworzył usta, a następnie zacisnął swoje zęby na moim palcu. Nie było to mocne, ale i tak lekko podskoczyłam, cofając dłoń i masując swoją obolałą kończynę. Z obrażoną miną spojrzałam w jego stronę, gdy z niewzruszeniem wrócił do oglądania widoków. – Mam nadzieję, że byłeś szczepiony.

– Nie prowokuj mnie. – bąknął, więc teraz to ja przewróciłam oczami.

– W sumie to dziwne. – zastanawiałam się na głos. – W końcu kiedyś często się biłeś. Aż cud, że masz jeszcze wszystkie zęby.

– Umiesz być chociaż przez chwilę cicho? – westchnął zmęczony.

– Umiesz być chociaż przez chwilę mniej dołujący? – odparłam takim samym tonem. – Komplementuję twoje zęby. Powinieneś być wdzięczny.

I po tym głupim tekście, to się po prostu stało. Widziałam, jak mięśnie jego twarzy drgają, a następnie jego usta wyginają się w uśmiechu. Chociaż chciał z tym walczyć, nie mógł. Pokręcił z politowaniem głową, a jego piękny uśmiech właśnie zakończył na świecie jakiś konflikt zbrojny. Nie był zbyt duży, ale wystraczający. I był taki zwyczajny. Bez cienia kpiny czy cynizmu. Bez tej cierpkiej nuty. Był to po prostu uśmiech rozbawienia, który zaczepił nawet jego oczy. Czarne tęczówki rozbłysły lekkim blaskiem. Nie za dużym, ale w końcu nie były tak przerażająco puste. I nie zdołał go ukryć. Nawet wtedy, gdy chciał. Popatrzył gdzieś w bok, ale mi to wystarczyło.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego sama się uśmiechnęłam, również odwracając w bok, aby popatrzeć na widoki. Byłam zadowolona. Cholernie zadowolona, bo pierwszy raz od dawna, Nate się znów uśmiechał. I to wystarczyło. Do końca pobytu na diabelskim młynie już się do siebie nie odezwaliśmy. Trzy minuty później znaleźliśmy się z powrotem na ziemi. Wyszliśmy z wagoniku, zwalniając miejsca innym ludziom. Westchnęłam, patrząc z wyczekiwaniem na Sheya, który już się nie uśmiechał, ale jego wzrok nie był tak pusty. Było dobrze.

– Co dalej? – zapytałam, ale kiedy dostrzegłam coś za jego plecami, wiedziałam. – Nie musisz mówić. Wiem.

I bez zbędnych słów ruszyłam w stronę wielkiego pola autodromu. Na ciemnym podłożu jeździło wiele samochodzików. Była to jednak atrakcja przeznaczona dla trochę starszych, ponieważ w pojazdach jeździli raczej ludzie w naszym wieku. Chwilę później zorientowałam się, że dla młodszych również był plac z samochodzikami, ale obok. Pojazdy były tam mniejsze i bardziej bezpieczne.

– Nie ma, kurwa, takiej opcji. – wyartykułował Shey, kiedy oboje staliśmy już tuż przed placem.

Oboje patrzyliśmy się na szybkie autka, które śmigały po torze i obijały się o siebie z głośnym hukiem. Jednak nasze miny były trochę inne. Ja patrzyłam na to z ekscytacją, a Shey tak, jakby spoglądał na cmentarz. Posłałam mu spojrzenie z dołu, gdy ten pokręcił stanowczo głową.

– Tchórz. – powiedziałam tylko, na co wzruszył ramionami.

– Mów sobie co chcesz.

Przewróciłam oczami, bo ja nie miałam zamiaru rezygnować z takiej atrakcji. Szybko podeszłam do odpowiedniej budki i kupiłam jeden bilet, podczas gdy Nate nie ruszał się z miejsca. Wróciłam do niego, zauważając niskiego chłopca, który również szykował się na ten tor. Zdziwiłam się, bo dzieciak miał może ze dwanaście lat, a ten plac był od szesnastu. Dopiero po chwili ogarnęłam, że ten miał przywileje, ponieważ do sprzedawcy biletów wołał „wujku".

– Ej, młody! – zawołałam, kiedy chłopiec wsiadał do dużego samochodu. Odwrócił się do mnie, pewnie patrząc w moje oczy. Wyczułam na sobie wzrok Nate'a, jednak nijak tego nie skomentował. – Pościgasz się ze mną? Bo ten tu jest zbyt wielkim tchórzem. – mruknęłam, wskazując palcem na Nate'a obok. I nawet nie musiałam na niego patrzeć, aby wiedzieć, że przewrócił oczami.

Oczy dzieciaka zabłyszczały, a on sam pokiwał głową.

– Jasne, prze pani! – zawołał pewnie. Ostatni raz posłałam Nate'owi spojrzenie, a następnie wsiadłam do swojego czerwonego samochodziku. Całe szczęście, że były duże, bo spokojnie mieściły mi się nogi. Wrzuciłam swój żeton to jednej z dziurek.

Z zapałem dziecka, wcisnęłam jeden z dwóch pedałów, a następnie złapałam za kierownicę i ruszyłam przed siebie. I okej, ten dzieciak ewidentnie przesiadywał tam często, bo rozniósł mnie w pył. Plac miał kształt dużego prostokąta, a kiedy ścigaliśmy się od barierki do barierki, wygrywał za każdym razem. Kątem oka patrzyłam, jak Nate uśmiecha się z mojej porażki, ale nijak na to nie reagowałam. W pewnej chwili zapomniałam, że w ogóle tam był, ponieważ ścigałam się z nieznaną mi dziewczyną. Nawet nie wiedziałam, kiedy to się stało. Była mniej więcej w moim wieku i uśmiechała się do mnie za każdym razem, kiedy ze mną wygrała. Byłam w to gówniana.

Stałam właśnie na środku placu, ponieważ zastanawiałam się, w którą stronę pojechać, gdy nagle poczułam uderzenie w tył mojego samochodziku. Huk był ogromny, a mną szarpnęło do przodu. Zacisnęłam szczękę, odwracając się do tyłu, aby opieprzyć tego kogoś, gdy moim oczom ukazał się zadowolony Nate, który jak gdyby nigdy nic, siedział w swoim czarnym autku, patrząc na mnie wyzywająco. I to było dla mnie za dużo. Przysięgam, że spodziewałam się wielu rzeczy w życiu, ale nie tego, że kiedykolwiek zobaczę Nathaniela w zabawkowym aucie na torze w wesołym miasteczku. Nie wyglądał w nim źle, ale widziałam, że musiał się wcisnąć tam z tymi swoimi długimi nogami. Uniosłam brew, starając się pohamować uśmiech.

– Myślałam, że jesteś na nie! – zawołałam, aby przekrzyczeć cholerne huki, jakie wydawały zderzające się ze sobą auta.

I wtedy to zrozumiałam. Dlatego był to tor dla dorosłych, bo dorośli byliśmy tylko z nazwy. Podczas gdy na tym dla dzieci wszyscy jeździli normalnie i bezpiecznie, tutaj ochotnicy wchodzili chyba tylko po to, aby pozderzać się tymi metalowymi zabawkami. I coś czułam, że i Nate miał na to chrapkę.

– Ten dzieciak tak skopał ci tyłek, że aż boleśnie się to oglądało. – odparł, a następnie odjechał trochę w tył, aby sekundę później z całej siły wjechać w moje autko. Znów mną zarzuciło, a ja musiałam złapać się kierownicy, aby zachować równowagę. Spojrzałam na niego gniewnie. – Wiec postanowiłem dołączyć.

– Nie masz szans! – zawołałam, chociaż wiedziałam, jak dalekie było to od prawdy.

Przez następne kilka minut jeździliśmy po torze. W sumie „jeździliśmy" Było za dużym słowem. Głównie uciekałam od Nate'a, któremu wielką radość sprawiało wjeżdżanie w mój samochodzik. Moje ciało było już jednym wielkim siniakiem, a ja klęłam jak szewc, gdy ten bawił się w najlepsze. Bo nieważne, czy jeździł prawdziwym autkiem, czy zabawkowym, wciąż robił to genialnie. Po dwudziestym razie, kiedy we mnie wjechał, warknęłam coś pod nosem i wystawiłam środkowy palec lewej dłoni w jego kierunku, kiedy odjeżdżał. Rzuciłam też szpetnym przekleństwem, gdy ktoś obok mnie głośnio zawył.

– No wie pani?! – spojrzałam w bok na wysoką, szczupłą kobietę po pięćdziesiątce, która trzymała za rękę małego chłopca. Oboje stali na trawie za placem, ale wciąż blisko mnie, ponieważ znajdowałam się przy barierkach. Dzieciak z naburmuszoną miną jadł swojego loda, a jego twarz umazana była w czekoladzie. Przypominał mi tego małego chłopca z czwartej części Shreka. – To miejsce publiczne! A nie klub!

– Przepraszam! – zawołałam zażenowana, kiedy odchodzili, a kobieta czubkiem swojego zadartego nosa mogłaby przebić niebo.

I kiedy kątem oka ujrzałam Nate'a, który przejeżdżał obok mnie, na jego ustach malował się uśmiech jeszcze szerszy, niż wtedy na diabelskim młynie. I nie wiedziałam, czy może się nie przesłyszałam przez te wszystkie rozmowy, huki i odgłosy, ale mogłabym przysiąc, że wtedy usłyszałam jego cichy śmiech.

Dwie minuty później mój czas się skończył, a samochodzik przestał jeździć. Wyszłam z placu i Nate również, chociaż jego żeton był jeszcze ważny. Jednak stwierdził, że nie będzie jeździł sam. Oboje zdecydowaliśmy, że koniec wesołego miasteczka jak na ten wieczór. Oboje ruszyliśmy w stronę straganów.

– Mam siniaka na siniaku. – zrzędziłam, pocierając swoją rękę, gdy szliśmy obok siebie jedną z alejek.

– Sama chciałaś. – odparł zadowolonych, na co strzeliłam go z łokcia w brzuch.

– A teraz chcę na lody, więc chodź. – i nim chociażby zdążył zaprotestować, złapałam go za rękaw jego bluzy i pociągnęłam w stronę jednej z budek, przy której była spora kolejka, ale mieliśmy czas.

Stojąc w niej, wywiązała się między nami rozmowa, podczas której Nate mieszał z błotem lody miętowe z kawałkami czekolady. Ja nie mogłam na to pozwolić, ponieważ to był jeden z moich ulubionych smaków. Założyłam ręce na piersi, kiedy popatrzyłam na niego z dołu.

– Mówię tylko, że ten smak lodów to ściek. – odpowiedział oschle, patrząc na kolorowe smakołyki za szklaną szybą. W kolejce przed nami stały jeszcze tylko dwie osoby.

– Twój gust to ściek. – burknęłam, na co niewzruszenie przewrócił oczami. – To jedne z najlepszych lodów. Tak jak bakaliowe i cytrynowe.

– Czy już nikt nie docenia wanilii? – zapytał sam siebie, patrząc z odrazą na rożek jakiegoś dzieciaka, wypełniony wielokolorowymi kulkami różnych smaków, zapewne wybieranych ze względu na kolor, a nie smak.

– Czekoladowe są lepsze. – dodałam mimochodem, kiedy jedna z osób przed nami zrezygnowała, kiedy okazało się, że nie mieli lodów z maszyny, a same gałkowe. Lody waniliowe były okropne.

– Zamilcz. – odparł tylko Nate, na co miałam ochotę się zaśmiać, ale zamiast tego złożyłam swoje zamówienie.

Z perfidną miną wzięłam trzy gałki lodów o smaku miętowym z kawałkami czekolady, spoglądając wprost w oczy Sheya, który odwrócił się do mnie tyłem, jakby nie mógł na mnie patrzeć. Zaśmiałam się cicho, przez co kobieta w budce posłała mi zdziwione spojrzenie, ale nijak nie zareagowała. Kiedy dostałam swoje zamówienie z uwielbieniem popatrzyłam na ten piękny cud stworzenia. I kiedy chciałam specjalnie pokazać go Sheyowi, ten z kpiącym uśmiechem zamówił trzy gałki waniliowych. Zmrużyłam gniewnie oczy wpatrując się w jego profil, gdy on sam spoglądał na inne smaki.

Kiedy i on dostał swoje zamówienie, zapłacił za oba lody i razem ruszyliśmy alejką, mijając kolejne oblegane przez ludzi stragany.

– Nie masz za gorsz wyczucia smaku. – mruknęłam, liżąc swój przysmak. Nate, który szedł obok mnie, prychnął.

– To ty bierzesz to ścierwo. – odrzekł, rozglądając się po kolejnych stanowiskach z nagrodami.

Zwęziłam złowrogo oczy, a następnie spojrzałam to loda w mojej dłoni, a następnie na niewzruszoną twarz Sheya, który jadł swojego. Starałam się zignorować dziwną suchość w gardle, kiedy ostrzegłam, jak jego język przesuwa się po wanilii oraz to, jak na jego ustach osiadły resztki mleka. Och, okej. Zdecydowanie powinnam się ogarnąć. Odchrząknęłam, powracając wzrokiem do swojego przysmaku i starając się zignorować dziwny uścisk w brzuchu. Co, do kurwy?

Kolejne minuty spędziliśmy w komfortowej ciszy, dojadając swoje lody i łażąc po całym placu. Nie chciałam wciągać go w jakąś rozmowę na siłę, skoro już i tak nieźle nam poszło. To było tak cholernie miłe, widząc, jak na jego twarzy w końcu pojawiał się ten uśmiech, a oczy były nieco bardziej żywe. Chociaż zdarzało się to rzadko, to wciąż. Wiedziałam, że dobrym pomysłem było wyciągnięcie go z domu. Dlatego tak się cieszył. W końcu zapomniał. A jeśli nie zapomniał, to chociaż próbował udawać, że zapomniał. Jednak miałam nadzieję na to pierwsze.

– Nate, patrz! – zawołałam, widząc jedną z fotobudek, która ustawiona była na skraju placu. Nie była tym typowym domkiem, do którego się wchodziło, a raczej zwykłym aparatem, który robił sam zdjęcia w plenerze na tle zacienionego miasta.

– Mówiłem już, że nie. – bąknął. Nasze lody były już zjedzone, a ja chciałam to cholerne zdjęcie. Byłam sentymentalna i lubiłam fotografie.

– Och, pieprzenie. – odparłam niewzruszenie i pociągnęłam go za bluzę w jej stronę.

Niewzruszony Nate stanął w odpowiedniej odległości od kamery (a raczej to ja go tam ustawiłam) gdy ja wrzuciłam monetę. Na elektronicznym ekranie pojawiły się ustawienia, kiedy aparat na górze się włączył. Jednak był to ten typ, w którym nie ponawiało się nigdzie nasze odbicie, więc nie wiedzieliśmy, jak wyglądamy, póki zdjęcia się nie wydrukowały. Wybrałam jeszcze tylko ilość fotografii, decydując się na to potrójne. Kiedy już wszystko ogarnęłam, nacisnęłam start i szybko stanęłam obok Nate'a, uśmiechając się. Zaczęło się odliczanie, więc wyszczerzyłam się od ucha do ucha, kiedy mrugnął flesz. Przy następnym zdjęciu założyłam ręce na piersi, odchylając się, a przy trzecim wygięłam palce obu dłoni na znak Victorii, uśmiechając się.

– Uwielbiam to. – powiedziałam, nawet nie patrząc w stronę chłopaka, który stał tuż przy mnie, ale ani razu się nie poruszył. Cieszyłam się, że nawet nie protestował.

Z zadowoleniem podeszłam do budki, gdy ta wydała nam dwa podłużne listki. Z uśmiechem chwyciłam fotografie, aby je przejrzeć, jednak kiedy mój wzrok na nie padł, nie wierzyłam. I już wiedziałam, dlaczego nie protestował. Owszem, może wyglądałam debilnie, ale przynajmniej coś robiłam. W przeciwieństwie do Nate'a, który na fotografii prezentował się równie nienagannie, co w rzeczywiści. I to byłoby okej, gdyby nie fakt, że na każdym zdjęciu jego mina była jak zmordowana, a na małych kwadracikach uwieczniony był moment, podczas którego Nathaniel z rękoma założonymi na piersi, przewracał oczami. Naprawdę przewracał tymi pierdolonymi oczami. Na każdym zdjęciu! Wszystkie zmarnowane, tak jak moje pieniądze!

– Nie cierpię cię. – mruknęłam, odwracając się w jego stronę, na co sztucznie się uśmiechnął.

– Ups. – rzucił, nawet nie udając, że mu przykro. Szybko wcisnęłam nieudane zdjęcia do tylnej kieszeni jeansów, a następnie znów wrzuciłam odpowiednią monetę do urządzenia.

– Nie ma ups. Mamy zrobić sobie ładne zdjęcie na pamiątkę. – powiedziałam poważnie, nawet nie kontrolując swoich słów.

Och, kurwa. Nie przemyślałam tego.

Poczułam wzrok Sheya na swojej twarzy, kiedy szybko spojrzałam na ekran, ponownie wybierając ustawienia. Nie pomyślałam nad tym, co powiedziałam. W sumie, po co była nam pamiątka, skoro ja w Culver City byłam na chwilę i zapewne po wszystkim znów miałam o nim zapomnieć? To nie miało sensu. Przecież to nie tak, że nagle chciałam mieć z nim jakieś wspomnienia. To było głupie od początku. Odchrząknęłam i przybrałam niewzruszoną minę, kiedy znów nacisnęłam start i podeszłam do chłopaka. Tylko po wszystkim i ja jakoś nie potrafiłam się uśmiechnąć. To był debilny pomysł. Atmosfera wokół nas zgęstniała, kiedy wpatrywałam się w kolejne cyferki na ekranie. Kurwa.

– Po co ci taka pamiątka? – zapytał nagle, a jego zachrypnięty głos był cichy i pobrzmiewała w nim nieznajoma nuta. Poczułam, jak moje serce przyspiesza w dziwny sposób swoje bicie.

Niedobrze.

– To wspomnienia. – odparłam cicho, a w międzyczasie błysnął flesz. I wiedziałam, że te klisze będą jeszcze gorsze od poprzednich.

– Będziesz je oglądać? – zapytał ponownie. Zaczęło się kolejne odliczanie.

Ja jednak nie reagowałam. Powoli odwróciłam swoją głowę w stronę chłopaka, a nasze spojrzenia zderzyły się z dziwnymi iskrami. Mój oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle, gdy spostrzegłam intensywność jego czarnych tęczówek. Pierwszy raz od bardzo dawna, tkwiło w nich tyle mocy. Nie tylko ta przerażająca, wciągająca głębia. W końcu była w nich ta iskra życia. Jego twarz pozostała niewzruszona, dokładnie jak moja. Patrzyliśmy na siebie z bliskiej odległości. Ja zadzierałam lekko swoją głowę, a on swoją pochylał. I to było tak irracjonalne. Zdecydowałam się w końcu odetchnąć, lecz było to błędem, kiedy poczułam jego intensywny zapach, który wdarł się do moich nozdrzy. Ta woda kolońska, która była przeklętym wspomnieniem.

Przełknęłam ślinę, wzruszając ramionami.

– Może. – odpowiedziałam.

Nastąpił trzeci błysk, co skutecznie oderwało mnie od tej dziwnej sytuacji i wpatrywania się w magnetyzujące tęczówki. Nadal czułam na sobie jego wzrok, gdy odchrząknęłam i beznamiętnie podeszłam do zdjęć, które właśnie wysunęły się z maszyny. Rzuciłam na nie okiem, choć naprawdę tego nie chciałam. I tak jak się spodziewałam. Pierwsze dwa były rozmazane i niewyraźne. Spodziewałam się, że trzecie też takie będzie, jednak lekko mnie zaskoczyło, że aparat uchwycił te chwilę, kiedy patrzyliśmy w swoje oczy. Nasze miny były puste i wyprane, ale oczy... w oczach coś było. W nich zawsze coś się kryło. Fotografia była ładna. Nawet bardzo. Tak prosta, ale tajemnicza i miała coś w sobie. Westchnęłam.

Kurwa.

– I jak? – zapytał Nate powracając do swojego oschłego i niewzruszonego tonu. Wiedziałam, że musiałam zrobić to samo, chociaż moje serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

– Nie jest źle, ale... – zaczęłam, a następnie, niewiele myśląc, z obu pasków oderwałam trzecie zdjęcie. Kiedy już to zrobiłam, podałam mu jeden egzemplarz, nie patrząc mu w oczy. – Masz. Na pamiątkę. – zacytowałam samą siebie, chowając resztę zdjęć do kieszeni swojej bluzy.

Kątem oka spojrzałam, jak z niewzruszeniem rzuca okiem na mały kwadracik, a następnie chowa go do kieszeni spodni. Zapewne go zgubi, albo wyrzuci. Nawet nie chciał tego zdjęcia. Z perspektywy czasu i ja go nie chciałam. Chociaż było ładne. I tak ładnie ukazywało nasze wyprane z emocji miny. Zaciągnęłam nosem i wcisnęłam dłonie do kieszeni bluzy, rozglądając się po straganach. Nie wiedziałam, co miałam zrobić dalej, ani jak się zachować, więc chciałam, aby Nate coś zainicjował. Atmosfera między nami zrobiła się dziwna i nie podobało mi się to. Chciałam, aby wróciło to, co było wcześniej.

– Chodź. – mruknął chłodno Nate. – Zobaczymy, co jest dalej.

W ciszy szliśmy alejką. Nie patrzyłam na niego. Zamiast tego wpatrywałam się w wielkie miśki z nagrodami, poprzewieszane na półkach. Wiedziałam, że musiałam coś zrobić, aby oczyścić atmosferę, a kiedy mój wzrok padł na pewne stanowisko, uśmiechnęłam się pod nosem. Cokolwiek, byleby tylko to uratować.

– Zakład o dziesięć dolców, że wygram z tobą w tę grę? – zapytałam, wskazując palcem na stoisko obok nas.

Nate powiódł za mną wzrokiem, aby zatrzymać go na budce, przy której akurat znajdowała się dwójka mężczyzn. Trzymali w dłoniach pistolety, którymi strzelali w małe metalowe blaszki i widać było, iż chodziło w tym o to, aby ustrzelić jak najwięcej w jak najmniejszym czasie. Niektóre blaszki stały nieruchomo, inne poruszały się po torze. Wielkościowo również się różniły. Nate chwilę się zastanowił, a z jego twarzy nie potrafiłam niczego wyczytać.

– A jesteś gotowa na porażkę? – zapytał zaczepnie, unosząc brew.

Na jego twarzy znów pojawił się ten znajomy grymas zwycięstwa, gdy uśmiechnęłam się i ruszyłam do budki, zostawiając go w tyle. Jednak słyszałam jego kroki. Podeszliśmy akurat wtedy, gdy mężczyźni skończyli grę, mamrotając coś o tym, ze wszystko było ustawione.

– Dzień dobry. – przywitała się miło młoda kobieta, która była niewiele starsza od nas. – Pojedynek czy pojedyncza gra? – zapytała, opierając się o blat przed nami.

– Pojedynek. – odpowiedziałam, podając jej odpowiedni banknot. Kobieta skinęła głową i podała nam dwa pistolety, które wyglądały jak małe karabiny. Jeden był czerwony, a drugi niebieski. Chwyciłam ten drugi. Zaśmiałam się pod nosem. – Oj, przegrasz. – mruknęłam, patrząc kątem oka, jak zwinnie ustawiał pistolet przed swoją twarzą. Na jego twarz wkradł się pełen politowania uśmiech, ale nie zaszczycił mi ani jednym spojrzeniem.

– W pistolecie jest dziesięć nabojów. Wygrywa ta osoba, która w szybszym czasie trafi w więcej punktów. – poinformowała nas kobieta, odchodząc na bok. – Za bezbłędne trafienie jest główna nagroda, a do dwóch chybień ta mniejsza.

I później się zaczęło. Metalowe blaszki, które przedstawiały jakieś potworki, zaczęły się poruszać. Ze skupieniem zaczęłam strzelać, słysząc, że robił to również chłopak. Od razu chciałam wystrzelać te większe, aby mnie nie uprzedził, ale raz spudłowałam. Zaczęłam więc strzelać w te poruszające się, chociaż był to nie lada wyczyn. Po kilkudziesięciu sekundach, mój pistolet zblokował się, co oznaczało, że wystrzelałam wszystkie. Nie minęła chwila, a pistolet Nate'a również wydał z siebie ciche kliknięcie. Nawet nie zorientowałam się, ze przez cały ten czas wstrzymywałam powietrze. Jeśli się nie myliłam, jedynie dwa razy spudłowałam. Jednak nie wiedziałam, jak było u Nate'a.

Popatrzyłam na niego, gdy odłożył pistolet na blat i z zaciekawieniem spojrzał na interaktywną tablicę obok. Wyrzuciłam ręce w powietrzy, kiedy ujrzałam wynik.

– Osiem do sześciu, frajerze! – zawołałam z radością, gdy ten przewrócił oczami, ale nijak tego nie skomentował. Jedynie uniósł kącik ust, odchodząc o krok.

– Bardzo ładnie. – pochwaliła mnie z uznaniem dziewczyna. – Proszę wybrać nagrodę. – wskazała na rząd małych miśków obok. I kiedy na nie spojrzałam, pewna myśl pojawiła się w mojej głowie.

– Poproszę jeszcze jeden bilet. Tym razem pojedynczy. – mruknęłam, na co ze zdziwieniem skinęła głową, chwytając mój pistolet, aby nabić go nabojami.

– Clark, co ty robisz? – zapytał mnie Nate, ale zignorowałam go. – Tak, wiem. W końcu coś w życiu wygrałaś. Możemy iść.

– Poczekaj chwilę. – odpowiedziałam, nawet na niego nie patrząc. Musiałam się skupić.

Kobieta podała mi broń, a ja odetchnęłam, gdy blaszki znów zaczęły się poruszać. Za dzieciaka chodziłam i na łucznictwo i na strzelnicę. Wiedziałam o tym trochę więcej, niż przeciętna osoba, która nie miała szans wygrać w tej grze. Mój ojciec był szeryfem. W końcu tak właśnie ich naciągali. Wielkie nagrody, które tkwiły w tym biznesie od lat, bo nikt nie potrafił ich wygrać, przyciągały uwagę dzieci i zakochanych nastolatek, które chciały, aby chłopak je dla nich zdobył. Przez grę z Nate'em wiedziałam już, jak działały te pistolety i jak je wyczuć. Odetchnęłam ostatni raz i zaczęłam po kolei wystrzeliwać naboje.

Po dziesiątym niechybionym strzale, coś w budce zaczęło piszczeć, a kanty blatu podświetliły się, przez co podskoczyłam w miejscu, wyrywając się z mojego skupienia. Kilka osób posłało w naszą stronę zdziwione spojrzenia, ponieważ to było niespodziewane. Popatrzyłam na właścicielkę budki, której mina nie była już za bardzo zadowolona. Nie spudłowałam ani razu, co oznaczało, że musiała pozbyć się jednej ze swoich nagród. I ani trochę jej się to nie podobało.

– Świetny cel. – mruknęła, jednak z dużo większą niechęcią. – Proszę wybrać nagrodę. – burknęła, wskazując dłonią na rząd gigantycznych miśków.

Nie musiałam się nawet zastanawiać. Bez wahania wybrałam jednego w kolorze czekoladowym, który przez szyję przewiązaną miał czerwoną kokardkę. Kobieta podała mi go, na co lekko się skrzywiłam, bo nagroda była niemal mojego wzrostu. Pomimo sporego ciężaru, sprawnie złapałam go ponad blatem i ostatni raz podziękowałam kobiecie, która szybko chciała się nas pozbyć. Odwróciłam się, spoglądając na Nate'a, który patrzył na mnie z uznaniem.

– Nieźle. – skwitował, gdy odeszliśmy od budki. Przystanęliśmy przy końcu alejki, gdzie było mniej osób. Ściskałam moją nagrodę pod pachą. – Wiedziałem, że lepiej się z tobą nie zakładać.

– Nadal wisisz mi dziesięć dolców. – mruknęłam, a następnie zagryzłam wnętrze policzka, znów czując przyspieszone bicie serca.

Okej, weź się w garść.

Zbierając w sobie całą odwagę, spojrzałam w jego puste oczy, gdy stał naprzeciw mnie. Mój oddech lekko przyspieszył, ale pomimo tego całego zdenerwowania, złapałam miśka w obie dłonie i wyciągnęłam go w stronę Nate'a. Jego nogi niemal dotykały ziemi, gdy ponad jego głową, patrzyłam w lekko zdezorientowaną twarz Sheya.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Po moich słowach nastąpiła cisza. Nate jedynie przyglądał się to mnie, to nagrodzie w moich dłoniach. Z jego twarzy nie potrafiłam nic wyczytać, przez co zaczęłam stresować się jeszcze bardziej, ponieważ nie wiedziałam, czy się nie wygłupiłam. Ale chciałam mu pokazać, że pamiętałam. Chciałam mu również dać coś od siebie, a że nie miałam pomysłu, to, to wydawało się dobra opcją. Jednak przez jego niezidentyfikowany wzrok, zaczęłam kwestionować tę myśl.

– Nieprzyjęcie prezentu przynosi pecha. – wypaliłam na poczekaniu, ponieważ intensywność, z jaką się we mnie wpatrywał, była przytłaczająca. Kurwa. – I sprawia, że drugiej osobie jest przykro. – dodałam, lekko potrząsając miśkiem.

On jednak znów nie odpowiedział, a tylko tak wpatrywał się w moje oczy tymi pustymi tęczówkami, nawet się nie poruszając. Miałam ochotę zniknąć, ale bacznie mierzyłam się z jego spojrzeniem, formując idealnie niewzruszoną maskę. Jeśli go nie chciał, to nie. Jasne, byłoby mi trochę przykro, bo wygrałam go z myślą o nim, ale do niczego nie miałam zamiaru go zmuszać. Już miałam się odezwać, aby przerwać jakąś tę nieprzyjemną ciszą, gdy uprzedził mnie chłopak.

– Pamiętałaś. – powiedział nagle cicho i musiałam dobrze się wsłuchać, aby wychwycić jego słowa.

– Oczywiście. – odpowiedziałam od razu. – To taki ważny dzień. Patrz, całe miasto robi dla ciebie imprezę. – zażartowałam, aby rozluźnić jakoś tę cholerną atmosferę. Jednak on się nie zaśmiał. – Dziwnym trafem, znamy się od pięciu lat, a ja nigdy nie obchodziłam z tobą twoich urodzin. Także przyjmij ten prezent, który w pocie czoła dla ciebie zdobyłam.

I w końcu Nate zareagował, a ja z ulgą zobaczyłam, jak unosi swoje dłonie, a następnie przechwytuje miśka, przez co zrobiło mi się jakoś lżej. Objął go jednym ramieniem, chwytając pod pachę, jakby ważył tyle, co piórko. I nadal patrzył we mnie.

– To Bonnie. – powiedziałam nagle, patrząc na gigantyczną przytulankę. Nie miałam pojęcia, co z nią zrobi.

– Czemu Bonnie? – zapytał, marszcząc brwi.

– Nie wiem. Na taką wygląda. – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.

– Więc Bonnie. – skinął głową, a jego spojrzenie nadal było intensywne.

Bez słowa ruszył jakąś alejką, więc poszłam za nim, starając uspokoić swój oddech. Och, Boże. To było stresujące. Starałam się wyhaczyć, jak czuł się Nate, ale jego twarzy przypominała twarz posągu. Zamiast tego, szybko szedł przed siebie, ściskając wielkiego miśka. Ledwo za nim nadążałam, gubiąc się w kolejnych alejkach. Zastanawiałam się, dlaczego tak pędził. Jego wzrok stale czegoś szukał, kiedy rozglądał się po kolejnych straganach. Ledwo za nim chodziłam, gdy nagle gwałtownie zatrzymał się przed jedną z budek, przez co prawie wpadłam w jego plecy. W ostatniej chwili wyhamowałam. Spojrzałam na niego z dołu, gdy z dziwną zaciętością patrzył przed siebie. Nie zdążyłam nawet zapytać, ponieważ Nate niemal siłą wcisnął mi Bonnie w ręce.

– Potrzymaj. – powiedział, nawet na mnie nie patrząc.

W skupieniu podszedł do straganu, który na pierwszy rzut oka nie różnił się od żadnego innego. Nadal w szoku ściskałam wielkiego misia, zastanawiając się, co on najlepszego wyprawiał. Uważnie przyglądałam się jego plecom, kiedy podszedł do mężczyzny i rzucił na blat odpowiedni banknot. Starszy facet skinął głową i wskazał na coś obok siebie, co dopiero zauważyłam. Była to sporych rozmiarów maszyna, z której wystawał mały worek treningowy w kształcie piłki. To właśnie takie automaty stały na różnych plażach, kiedy totalnie nawaleni faceci próbowali udowodnić swoją siłę. Uniosłam brew, kiedy skupiony Nate stanął tuż przed nim, a właściciel budki tuż obok, uśmiechając się. Niemal widziałam jego skupienie na twarzy, kiedy patrzył na worek.

A następnie uderzył. Huk, jaki wydała z siebie maszyna, spowodował, iż kilku najbliżej stojących ludzi podskoczyło w miejscu i z przerażeniem spojrzało w stronę Sheya. Ja sama się wzdrygnęłam. Nate z całej siły uderzył w worek swoją pięścią, aż ten się schował. Chłopak lekko się zachwiał, a jego kaptur zarzucił mu się na głowę. Następnie odetchnął i wyprostował się, patrząc na licznik, który cały czas rósł. A wraz z nim malał uśmiech właściciela budki. W końcu liczenie się zakończyło, a maszyna zapiszczała, ukazując czterocyfrowy wynik. Przysięgam, że mężczyzna zaklął coś pod nosem, kiedy ściągał dla Nate'a wielkiego, białego miśka. Był takiego samego kształtu, co Bonnie, ale chyba również nieco większy.

Nate nawet się nie pożegnał, kiedy odebrał nagrodę ponad blatem. Po prostu odwrócił się i ignorując wściekłe spojrzenie mężczyzny, znów do mnie podszedł. Z lekko rozdziawioną buzią wpatrywałam się w niewzruszonego Nate'a, który stanął tuż naprzeciw mnie, a następnie wystawił białą, śliczną nagrodę w moją stronę. Uniosłam brew, patrząc na niego pytająco.

– Kiedyś przyszedłem na twoje urodziny i nic ci nie dałem.

W szoku patrzyłam na jego twarz, ponieważ tego się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że Nate wygra dla mnie nagrodę. Że w ogóle pamiętał o tym, że kilka lat wcześniej nie dał mi niczego na urodziny. Nie wiedziałam, co miałam powiedzieć. To było tak cholernie miłe, że uczucie, jakie we mnie zapanowało, zdziwiło mnie samą. Odetchnęłam cicho i wyciągnęłam jedną rękę, skupiając się, aby nie drżała. Przechwyciłam białego miśka, podczas gdy Nate zabrał tego czekoladowego. Spojrzałam w śliczną, czarną kokardkę na jego szyi, a następnie w tego samego koloru oczy.

– Jest śliczny. – powiedziałam cicho, a mój głos był zachrypnięty. – Dziękuję. – powiedziałam szczerze, patrząc wprost w jego puste tęczówki. Skinął głową. – Jak cię nazwiemy? – zapytałam w stronę misia, zaciskając dłonie na miękkim futerku.

– Clyde.

Uniosłam spojrzenie na jego oczy, kiedy powiedział to imię. Przez chwilę wpatrywałam się w jego oczy, a kiedy dostrzegłam w nich tę iskierkę, która w końcu się tam pojawiła, uśmiechnęłam się delikatnie. Chociaż jego twarz beznamiętna i chłodna. Oczy go zdradzały. Zawsze. To było wszystko. Nie chciałam niczego więcej.

– Bonnie i Clyde. – powiedziałam cicho.

– Bonnie i Clyde. – zgodził się ze mną Nate.

I dobra, może było to patetyczne, ale nie chciałam w tamtej chwili niczego więcej. Mocno chwyciłam białego miśka pod pachę, spoglądając na Nate'a, który zrobił to samo ze swoją nagrodą.

– Jesteś głodna? – zapytał nagle.

– Cholernie.

– Wydaje mi się, że już koniec na dziś tego festynu. – mruknął cicho, a następnie odwrócił się. – Chodź.

I tak właśnie szliśmy, trzymając gigantyczne miśki pod pachami, przez co zwracaliśmy na siebie uwagę. Ale nie obchodziło mnie to. Z delikatnym uśmiechem wyszliśmy z oświetlonego placu, a następnie weszliśmy na chodnik, prowadzący do miasta. Tam również kręciło się wiele osób. Shey powiedział, że znał fajną knajpę niedaleko, więc zaufałam mu i tam się kierowaliśmy. I rzeczywiście była blisko, ponieważ trzy minuty później wchodziliśmy już do środka. W środku było ciepło i przytulnie, a jedynie kilka stolików było pozajmowanych, więc nie było tłoku. Rozejrzeliśmy się wokół, a u naszego boku pojawił się kelner w białej koszuli.

– Witamy w Victorii. – powiedział miło chłopak, na co posłałam zadowolonemu Sheyowi spojrzenie. Ten nie zareagował, ale jego oczy zamigotały figlarnie. Kretyn. – Czym mogę służyć?

– Poprosimy stolik dla dwoj... – zaczął Nate, ale szybko mu przerwałam.

– Dla czworga. – mruknęłam, na co Shey popatrzył na mnie w zdziwieniu. Wskazałam głową na Bonnie i Clyde'a, na co przewrócił oczami, ale nie zareagował.

– W takim razie, zapraszam za mną. – powiedział miło kelner i poprowadził nas do kwadratowego stolika przy długim oknie. Było stamtąd widać całą oświetloną ulicę i kawałek placu, na którym odbywał się festyn.

Szybko zajęłam swoje miejsce, usadzając Clyde'a na miejscu obok mnie, co zrobił i Nate. Rozejrzałam się dookoła i gdy mój wzrok padł na kelnera, który zmierzał w naszą stronę, szybko poderwałam się z drewnianego krzesła. Nate spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Siedział naprzeciw mnie i wyglądał po prostu komicznie w otoczeniu tych dwóch wielkich miśków. Zdusiłam w sobie śmiech i popatrzyłam w jego oczy.

– Co jest? – zapytał, na co pokręciłam głową.

– Zaraz przyjdę. – odpowiedziałam tylko i ruszyłam w stronę kelnera.

Spotkaliśmy się w połowie drogi. Wysoki Włoch spojrzał na mnie z uśmiechem, trzymając w dłoniach karty.

– Coś się stało? – zapytał, kiedy dyskretnie wskazałam głową na bok, abyśmy odeszli od naszego stolika. Zagryzłam wnętrze policzka, wpatrując się w jego zielone oczy.

– Czy przygotowujecie tu lasagne?

Mężczyzna od razu skinął głową.

– Oczywiście. Najlepszą w mieście. – odparł. Uśmiechnęłam się.

– To w takim razie, poproszę ją dwa razy. I sok pomarańczowy. – mruknęłam, a mężczyzna od razu skinął głową, a następnie odszedł.

Wróciłam zadowolona do stolika pod czujnym spojrzeniem Sheya. Usiadłam na swoim poprzednim miejscu, w końcu nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Zmrużył w podejrzeniu oczy.

– Co to było? – zapytał, na co wzruszyłam nonszalancko ramionami.

– Prezent dla ciebie. – odparłam. – Już zamówiłam, więc nie przejmuj się.

– A jeśli mnie otrujesz? – zapytał zaczepnie, unosząc jedną brew i odchylając się na swoim krześle.

– Musisz mi zaufać.

Przewrócił oczami, ale nijak tego nie skomentował. I coś czułam, że jego dobry dzień się kończył, więc nie chciałam tego psuć. Nate miał swoje limity, a limit rozmów również do niego należał. I tak było bardzo dobrze, więc pozwoliłam temu trwać. Nie wciągałam go w jakieś rozmówki, a po prostu oboje wpatrywaliśmy się w widok za oknem. Czułam, że potrzebował pomilczeć. W ludzi, światła festynu i całą magię, jaka tam była. I to było tak dobre uczucie. Siedzieć obok niego w tej przyjemnej ciszy, obserwować innych, podczas gdy w tle słychać było ciche odgłosy rozmów innych. Uśmiechnęłam się sama do siebie.

Tak. Byłam zadowolona.

Dziesięć minut później, nasz kelner przyniósł nasze dania. Nate zmarszczył brwi, kiedy talerz z wielkim przysmakiem wylądował tuż przed jego nosem. Mój żołądek skręcił się na ten cudowny zapach. Mężczyzna wyprostował się i uśmiechnął, a następnie z lekkim zakłopotaniem popatrzył na miśki obok nas.

– Czy... również coś podać... pańskim przyjaciołom? – zająkał się, przez co oboje spojrzeliśmy na niego, jak na idiotę.

– Nie jesteśmy psychiczni. – odparł Nate, na co kelner szybko pokiwał głową, a następnie wrócił do kuchni.

Ja za to starałam się powstrzymać śmiech, gdy Shey przewrócił oczami. Znów popatrzył na lasagne, a następnie na mnie, gdy upiłam łyk swojego soku, który przeniesiono nam wcześniej.

– Nie jadłem tego od wieków. – wyznał, na co wytrzeszczyłam oczy.

– Mówi to chłopak, który miał w swojej zamrażalce małą produkcję. – zaśmiałam się.

On również uniósł kącik ust, ale nie skomentował tego. Zamiast tego, zaczął jeść co i ja uczyniłam. Danie było pyszne. Tak, może zamówiłam je z pewnego sentymentu. Nic tak nie kojarzyło mi się z nim, jak ta potrawa, a Nate ją uwielbiał. I kiedy tak w ciszy je jedliśmy, a słychać było jedynie odgłos naszych sztućców uderzanych o talerz, popatrzyłam na jego twarz. Na te piękne kości policzkowe, równy nos. Na wszystkie blizny, które sprawiały, że była jeszcze bardziej niepowtarzalna. Nate był jedyny w swoim rodzaju. I mógł mnie drażnić jak nikt inny, sprawiać, że miałam ochotę zabić i kląć na wszystko, ale nadal był Nathnaielem Sheyem. Kimś nie do podrobienia.

– Wiesz, Nate. – zaczęłam, nawet nie myśląc o tym, co chciałam powiedzieć. To wypłynęło samo.

Chłopak uniósł głowę, a nasze spojrzenia zderzyły się. Jednak nie z chłodem. Nie z wrogością. Zderzyły się z wyrozumieniem.

– Obiecałam, że nie będę pytać i nie zapytam. Jednak chciałabym wiedzieć, że w razie wypadku, jestem obok. Może nie pomogę za wiele, ale wysłucham. I nie wiem tego na sto procent. Nie wiem, jak wszystko dalej się potoczy, bo nie jestem jasnowidzem. I może to puste słowa, ale wszystko będzie dobrze. Kiedyś w końcu musi. Wszystko się ułoży.

Dobrze wiedziałam, że zdawał sobie sprawę do czego nawiązywałam. Do tej całej sprawy z Severine i jego ciężkim tygodniem. Chciałam, aby wiedział, że jestem obok, chociaż może nie byłam nikim szczególnym. Może byłam jedną z jego historii. Wspomnieniem, które się zacierało, ale nie zmieniało to faktu, że nadal się o niego martwiłam. Może ze względu na sentyment. Może na starą znajomość. Nie wiedziałam tego, ale byłam pewna swoich słów. Nate patrzył na mnie pustymi oczami, nie odpowiadając od razu. Zamiast tego po prostu spoglądał na moją twarz i w pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy może nie przesadziłam z tym wyznaniem. Jednak chłopak uspokoił mnie, kiwając powolnie głową i nie odwracając ode mnie elektryzującego spojrzenia.

I coś w tych naszych gestach było. W tych słowach. W tej sytuacji. Coś, co pozostawało nieznaną kartą.

Oboje wróciliśmy do jedzenia, nie odzywając się więcej do siebie, chociaż atmosfera nadal była przyjemna. Kiedy skończyliśmy, Nate zapłacił za jedzenie, a później oboje wyszliśmy na zewnątrz, niosąc ze sobą miśki. Podczas drogi do Mustanga również nie rozmawialiśmy. Nie było to potrzebne. Zapakowaliśmy Bonnie i Clyde'a na tyły auta i sami zajęliśmy miejsca w wozie. Podczas jazdy panowała przyjemna cisza, a w radiu pobrzmiewała cicha muzyka. Czułam się naprawdę dobrze, oglądając obrazy za oknem i o prostu ciesząc się chwilą. Piętnaście minut później, Nate zaparkował pod moim domem. Westchnęłam cicho i odwróciłam się do niego z lekkim uśmiechem.

– Pomogę ci go wyciągnąć. – mruknął nagle, wskazując głową na miśki za nami.

Skinęłam i oboje opuściliśmy samochód, a Nate sprawnie wydostał z niego Clyde'a. Mocno go złapałam, a następnie spojrzałam na chłopaka, gdy zatrzymał się naprzeciw mnie. Westchnął ciężko i przez chwilę panowała między nami cisza, aż w końcu postanowił ją przerwać.

– Dziękuję za dziś. – odpowiedział szczerze, co lekko mnie zszokowało, bo dziękujący Shey był rzadkim widokiem.

Jednak uśmiechnęłam się do niego, kiwając głową.

– Mam nadzieję, że było okej, chociaż musiałam uciec się do brutalnego szantażu. – zaśmiałam się, wspominając fragment z konsolą. – A, właśnie. – zmarszczyłam brwi, sięgając dłonią do kieszeni. Wyjęłam z niej dwa komplety kluczy, podając je Nate'owi, który znów ukrywał uśmiech w kącikach ust.

– Czyli nie w staniku? – zapytał zaczepnie, na co wzruszyłam ramionami, uśmiechając się.

– Nigdy mi nie wierz. – odparłam.

I nie zdawał sobie sprawy, ile w tych słowach było prawdy.

– Zapamiętam. – odparł, a następnie odwrócił się i okrążył samochód.

Ja sama skierowałam się w stronę domu, mając naprawdę dobry humor. Wspinałam się po schodach na werandę, trzymając pod pachą Clyde'a, gdy nagle coś zwróciło moją uwagę.

– Hej! – zawołał niezbyt głośno Shey, więc zatrzymałam się w pół kroku.

Odwróciłam się przodem do niego, posyłając mu pytające spojrzenie. Brunet z niezidentyfikowaną miną patrzył intensywnie w moje oczy. Stał przy otwartych drzwiach swojego auta, ale jeszcze do niego nie wsiadł. Zamiast tego, uniósł lekko kącik swoich ust.

– Cześć, Clark.

I z tymi dwoma słowami, które rozpaliły w moim wnętrzu coś niebywale niepokojącego, wsiadł do Mustanga, a następnie odjechał spod mojego domu.

I dopiero wtedy poczułam, że naprawdę wróciłam do Culver City.

***

Hej, hej! Uwielbiam ten rozdział. To chyba jedyny, do którego napisałam dwadzieścia tysięcy słów w jeden dzień.

Happy pride month! Nigdy nie wstydźcie się miłości.

Kocham i do następnego xx

tt: #pizgaczhell

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top