11. Przecież ja widziałam.
– Wiecie co? Zastanawiam się, czy znacie taką czynność, jaką jest myślenie. Naprawdę ostatnimi czasy w to wątpię. W sumie wątpię nawet, czy w tych ślicznych główkach jest taki narząd, jak mózg. Jesteście niemożliwi! Naprawdę niemożliwi! Czy wy chociaż przez chwilę moglibyście nie zachowywać się jak wariaci i zacząć kierować się instynktem samozachowawczym? Od zawsze wiedziałam, że z tym u was ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak!
Westchnęłam, kiedy kolejna seria słów płynęła z ust Laury niczym woda z wodospadu. W sumie gdyby głębiej się nad tym zastanowić, może nie było w tym nic złego. Czułam się trochę tak, jakbym znów była w liceum i dostawała burę od mamy za to, że ponownie uciekłam z matematyki. Moore wyglądała wtedy tak samo, jak Joseline, a i ja sama czułam się, jak besztane dziecko na dywaniku u dyrektora. Czyli wszystko się zgadzało. Różnicą było tylko to, że nie miałam piętnastu lat, a dwadzieścia dwa, a dziewczyna, która prawiła mi kazanie, była zaledwie trzy lata starsza ode mnie. I nie byliśmy w szkole, a pod klubem. Jednak reszta jak najbardziej trafna.
Brunetka przestała mówić zaledwie na dwie sekundy, a następnie znów wzięła głębszy wdech, co oznaczało kolejne minuty wywodów. Uważnie obserwowałam, jak jej pierś się unosi, by zacząć stopniowo opadać, kiedy ona trajkotała jak najęta, chociaż połowy i tak nie rozumiałam przez szybkość, z jaką to robiła. No i cóż, szczerze musiałam przyznać, że po tysięcznym słowie z jej strony, które opisywały jedynie nasz brak inteligencji, trochę przestałam skupiać się na sensie jej wypowiedzi. Ale chyba nie byłam w tym sama, bo mój kompan, który opierał się tyłem o maskę bordowej Mazdy tuż obok mnie, był chyba jeszcze bardziej znudzony, niż ja. A to nowością nie było.
– Dobra, po tobie, Nate, to jeszcze można było się tego spodziewać. Wszyscy wiemy, że masz jakieś posrane pomysły średnio raz na godzinę, a w dodatku posiadasz odruchy masochisty i nie znasz takiego pojęcia, jak zdrowy rozsądek. Okej, to wszyscy wiemy. Ale ty, Victoria, naprawdę mnie zaskoczyłaś. Nie sądziłam, że przyprawianie nas o zawał i igranie z losem to jakieś twoje zajęcie po godzinach. Razem wy jesteście nie do wytrzymania, słowo daję!
Ledwo zdusiłam w sobie chęć przewrócenia oczami na jej dramatyczny ton, kiedy tak heroicznie wołała, stojąc tuż przed nami, gestykulując i wymachując dłońmi we wszystkie strony. Wraz z moim towarzyszem, który był moim kompanem w tej haniebnej dla innych (a szczególnie dla Moore) zbrodni, staliśmy tuż przed nią. Oboje opieraliśmy się tyłem o maskę samochodu Mii. Reszta stała lub krążyła gdzieś obok, ale nikt się nie wtrącał w to kazanie, które zafundowała nam rozeźlona Laura. Zawsze wiedziałam, że to ona była mamą całej grupy. Jako jedyna potrafiła przywołać chłopaków do porządku, kiedy ci się kłócili lub wydurniali. Miała cholernie dużo charyzmy i pewności siebie, ale wtedy chyba pierwszy raz w życiu widziałam ją w takim stanie. Mimo że była niższa ode mnie o dobre kilkanaście centymetrów, czułam się, jakbym sięgała jej zaledwie do kolan. Niemal dygotała, wpatrując się w naszą dwójkę oczami pełnymi furii. Jej brązowe kosmyki były skołtunione od częstego przeczesywania ich skostniałymi palcami, a na policzkach widniały czerwone rumieńce złości. Wyglądała jak wściekły elf.
W pierwszej chwili, kiedy zaczął się ten cały cyrk, chciałam coś powiedzieć. Naprawdę! Starałam się dojść do głosu i wytłumaczyć, ale było to niemal niewykonalne. I chyba jako jedyna nie zdawałam sobie sprawy, że to niemożliwe, bo reszta od razu nie wykazała żadnej chęci, aby przerwać dziewczynie. Cóż, może było tak też dlatego, że i oni byli na nas źli, więc dali się Laurze wyżyć, aby nie musieć robić tego samemu. Brunetka to rwała się do tego pierwsza. I kiedy zdałam sobie sprawę, że moje starania idą na marne, postanowiłam przybrać postawę mojego towarzysza. Nate jedynie ze znudzoną miną oparł się o samochód Mii, zakładając ręce na piersi i wpatrując się beznamiętnie w czerwoną twarz Laury. Gołym okiem widać było, że nie miał zamiaru jej przerywać, ani przejmować się jej wybuchem. Jedynie czekał, a jego idealna twarz pozostała kamienna. I nie widziałam innego rozwiązania, jak uczynienie tego samego, więc w ciszy zajęłam miejsce obok niego.
No, w ciszy ze strony mojej i samego Nate'a, bo Laura paplała jak najęta.
I tak to właśnie wyglądało od niemal piętnastu minut. Byłam w szoku, że Moore znała tyle słów. Tych niecenzuralnych również, bo dawno nikt mnie tak nie obraził. A przynajmniej nie tyloma wyszukanymi epitetami. Każdy spokojnie czekał, aż pierwszy z jej wybuchów minie i będzie można chociaż westchnąć bez jej oskarżeń. Od opierania się o karoserię bordowego samochodu, moje uda lekko zdrętwiały, ale nie odważyłam się chociażby poruszyć o milimetr, bo jeszcze wznowiłabym jej słowotok, a chyba powoli dobiegał on końca. Chciałam już jechać do domu po tym zdecydowanie ciężkim wieczorze, a tak nadal tkwiłam na parkingu przed zatłoczonym klubem w towarzystwie mojego brata, wściekłej Laury, niezainteresowanego Sheya i całej reszty.
I chyba ktoś wysoko postawiony zdecydował się nade mną ulitować, bo po kolejnych kilku zdaniach, brunetka znów wzięła głęboki wdech, jednak tym razem nie odezwała się ponownie. Chociaż ona sama nadal buzowała, obserwując nas wściekłym wzrokiem, pozostała cicho. Uliczna latarnia rzucała pomarańczowe światło na nasze twarze, a zimny wiaterek powodował ciarki na mojej skórze, chociaż miałam na sobie płaszcz. Być może zimno było mi również dlatego, że schodziły ze mnie skumulowane emocje. Czułam się wypruta. Pomiędzy nami zapanowała cisza, a atmosfera nadal była ciężka jak stutonowy kamień. Jednak Laura przynajmniej skończyła swój wykład. I nikt chyba nie wiedział, jak go skomentować. Z wyjątkiem jednej osoby, która zawsze wykazywała się zdecydowanym masochizmem i brakiem jakichkolwiek hamulców.
– I jak? Skończyłaś już kazanie?
Przymknęłam powieki z cichym jękiem, kiedy cyniczny głos Nate'a rozniósł się w ciszy pomiędzy nami. Naprawdę miałam ochotę wsiąść do samochodu i wrócić do domu, a ten jeszcze prowokował do kolejnych bezsensowych minut kłótni. Zacisnęłam szczękę i powolnie odwróciłam głowę w jego kierunku, wpatrując się w jego profil z największym znużeniem i zirytowaniem, na jakie było mnie stać. Wiedziałam, iż czuł, że przyglądam mu się z chęcią mordu, ale wtedy obchodziłam go tak, jak obchodziło go wszystko inne na świecie. Czyli nic. Z zatrważającą pewnością siebie i namacalnym brakiem jakiejkolwiek emocji w czarnych tęczówkach, toczył kontakt wzrokowy z Laurą, która była na granicy wybuchu, podczas gdy chłopak uniósł wyzywająco brwi, czekając na jej odpowiedź z wyraźnym brakiem zainteresowania.
Naprawdę miałam ochotę uderzyć go w ten jego prosty nos, a Laura zapewne w całą resztę jego niewzruszonej twarzy. I tak zapewne byłoby, gdyby do akcji nie wkroczył Scott. Wiedział, że brunetka jest już na skraju, a jej oko niebezpiecznie drgało, więc dzielnie wyminął Matta i Camerona, którzy przyglądali się całej sytuacji z boku i podszedł do Moore. Złapał ją delikatnie za dłoń, a następnie objął ramieniem, gdy ta bez mrugania wpatrywała się w niewzruszonego Nate'a. Ze spokojem popatrzył na nią z góry, uspokajająco głaszcząc ją po ramieniu.
– Kochanie, spokojnie. – zaczął cicho, jeszcze bardziej wzmacniając swój uścisk. – Skoro już powiedziałaś to, co wszyscy myśleliśmy, może teraz pozwolisz powiedzieć coś Nate'owi i Victorii? Bo aktualnie niczego nie wiemy. No oprócz tego, że Nate ma walkę, a Vic nie zemdlała przy barze.
Mówił spokojnie, cały czas patrząc na dziewczynę, a ja widziałam, jak stopniowo uchodzi z niej całe napięcie. Od kiedy tylko nas znaleźli, ponieważ zniknęliśmy z klubu, była nabuzowana i wściekła, ale przez ton Hayesa, trochę się uspokajała. Po kilku sekundach denerwującej ciszy, w końcu cicho westchnęła, a jej wyraz twarzy całkowicie złagodniał. Jedynie błyszczące tęczówki wpatrywały się z tymi walecznymi iskierkami w Nate'a. Jęknęła cicho, opierając się głową o tors Scotta, gdy ten objął ją od tyłu ramionami, splatając swoje dłonie na jej brzuchu i układając swoją brodę na tyle jej głowy. Zmarszczyła gniewnie brwi. Nadal wyglądała jak rozeźlony elfik.
– Okej, mój wybuch się skończył. – mruknęła, a jej głos nie był tak piskliwy i głośny jak wcześniej. – Ale nadal jestem na was wściekła. Martwiłam się. Wszyscy się martwiliśmy. Mogło stać się wam coś strasznego. Nie po to przyszliśmy tu wszyscy razem. Przestraszyliście nas i zachowaliście się nieodpowiedzialnie.
– A co było w tym niby nieodpowiedzialnego? – sarknął Nate, nie siląc się na to, aby jego głos był chociaż odrobinę mniej przesiąknięty tym cynizmem i sarkastyczną nutą.
I wtedy już się nie powstrzymałam, a po prostu ze złością zacisnęłam szczękę i wyprostowałam się, a następnie z całej siły strzeliłam go z pięści w ramię. Pomimo mojej cherlawej kondycji, moje uderzenie musiało być mocne, bo widziałam, jak Shey zaciska szczękę, a moje palce zapiekły żywym ogniem. Jednak ani ja, ani on nie daliśmy tego po sobie poznać. Jego mina nie drgnęła ani odrobinę, kiedy spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem. Przez to, iż nadal opierał się o samochód, a ja miałam wysokie buty, byliśmy tego samego wzrostu. Jego twarz pozostała bez emocji, dokładnie jak moja, tylko mój wzrok mówił jasno i wyraźne, aby się zamknął. Dość tej prowokacji Laury. Może jemu było wszystko jedno, ale ja chciałam wrócić już do domu i nie wszczynać kolejnych nieporozumień. Z całą mocą wpatrywałam się w jego puste tęczówki, chociaż i jego spojrzenie było mocne. Mógł być sobie panem świata, ale miałam już dość tego cyrku.
I reszta chyba uważała tak samo, bo usłyszałam, jak Donovan głośni wzdycha, a następnie zwraca się do całej reszty.
– Dobra, czy możemy już wszystko wyjaśnić? – zapytał ciężkim tonem, więc ostatni raz posłałam znaczące spojrzenie Nate'owi, który zdawał się i tak nic sobie z tego nie robić, a następnie zwróciłam się w stronę reszty, nadal czując na swojej twarzy jego przeklęty wzrok. – Laura już i tak wystarczająco zwyzywała, a my nie wiemy nadal jak to się stało, że zorganizowaliście walkę.
I to był główny powód tej całej kłótni. Kiedy tylko reszta znalazła nas na dworze tuż po tym, jak Nate ustawił walkę z Patrickiem, a następnie im to powiedział, nastał istny chaos. Laura nie przejmowała się brakiem elokwencji swojego języka, gdy zwyzywała nas za nieostrożność i to, że Patrick mógł okazać się typem, który nie umawia się na walki, a po prostu je wszczyna. Mnie oberwało się również za to, że w słabym stanie poszłam do baru, a następnie całkowicie zniknęłam. Martwiła się o nas, dlatego na nas krzyczała i naprawdę to rozumiałam oraz doceniałam. To było kochane i się troszczyła, ale miałam już dosyć tego dnia i chciałam wrócić do domu. Bała się, że mogło się nam coś stać i to przez własną nieumyślność. Tylko, że nawet nie dała dojść nam do głosu. I wyjaśnić!
Nate westchnął, a ja poczułam, że jego spojrzenie w końcu przestało skanować moją twarz. Całe szczęście.
– Spotkaliśmy go przypadkiem. – zaczął obojętnie chłopak, obserwując skupioną resztę. – Właściwie to on do nas podszedł z kilkoma innymi typami. Rozpoznał mnie.
Po jego słowach, Laura zaczerpnęła gwałtownie powietrza, a jej nozdrza rozszerzyły się. Scott mocniej ścisnął jej talię, a Nate postanowił to zignorować. Byłam niemal pewna, że Moore wymamrotała coś o tym, że gdyby zaczęli się bić, Nate wyszedłby z tego bez zębów.
– Zaczęliśmy rozmawiać, trochę się posprzeczaliśmy, a potem sam zaproponował walkę. – wzruszył ramionami. – Ja się zgodziłem. Koniec historii.
Nate naprawdę oszczędził sobie opisów tej sytuacji, która miała miejsce jakieś trzydzieści minut wcześniej. Podczas ich rozmowy nie było tak kolorowo, jak to przedstawił. Sama myślałam, że przez stres i strach tam zejdę. Patrick wraz z jego czterema kolegami nie wyglądali na kogoś, z kim można było się dogadać i w każdej chwili mogliby wszcząć bójkę. I nawet sam Shey nie dałby rady pięciu jednocześnie. Na całe szczęście skończyło się pomyślnie, ale wciąż czułam w sobie niepokój. Naprawdę potrzebowałam snu.
– Po prostu ci to zaproponował? – odezwał się w końcu Parker, marszcząc brwi i spoglądając na Nate'a. – Tak bez powodu?
– Pogadałem sobie z nim i po prostu to zaproponował. – odparł niewzruszony Shey, blokując z nim spojrzenie. Luke nie był przekonany.
– I tak po prostu... – zaczął, ale ja naprawdę chciałam jechać do domu, a ta rozmowa przypominała rozmowę dwóch przedszkolaków.
– Jak Nate go zaczął wyzywać, to sam się rwał! – zawołałam z rozdrażnieniem, przerywając mu, na co reszta ulokowała we mnie swoje spojrzenia. W tym sam Shey. Z rosnącą irytacją wyrzuciłam ręce w powietrzu. – Nate zaczął go obrażać, ten się zdenerwował i sam zaproponował mu walkę. Mamrotał coś o tym, że chce się zmierzyć z legendą i inne gówna. Więc sam chciał ustawić walkę. Jedną, bez oficjalnego powrotu Nate'a na ring. Ma być gdzieś w następnym tygodniu, ale jutro dostaniemy ostateczny termin. Potem sobie poszli. Koniec historii, Boże.
Czułam, jak ulatuje ze mnie całe powietrze. Z westchnięciem opuściłam ręce wzdłuż ciała, czując się wypraną ze wszystkiego. Naprawdę nie miałam już siły, aby tam stać. W ciszy normowałam swój oddech, który przyspieszył przez ten nagły wybuch, gdy cała reszta wpatrywała się we mnie bez słowa. W tym również Nate, który skanował moją twarz. Bez cienia emocji, popatrzyłam w jego oczy, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadała. Z lekko uchylonymi ustami wpatrywałam się przez krótką chwilę w czarne tęczówki, które nic nie zdradzały. Po trzech sekundach znów odwróciłam głowę, skupiając się na zamyślonej minie Parkera.
– Czyli sprowokowałeś go? – zapytał w końcu Sheya, patrząc na niego, ale ja nadal czułam, jak ten przygląda się mnie. To irytowało.
– Tak. – odparł bez zawahania.
– Czemu mnie to nawet nie dziwi. – mruknął drugi chłopak, a jego kącik ust zawadiacko uniósł się ku górze. – Czyli jutro dostaniemy wszystkie informacje?
– Tak. – Nate potwierdził, w końcu odwracając głowę w stronę Parkera. Odetchnęłam w duchu z ulgą. Nie znosiłam tego jego intensywnego wzroku, podczas którego wydawało mi się, jakby chciał wyciągnąć ze mnie każdy mój grzech.
– Za tydzień ma być walka? – dopytywał Scott, marszcząc jedną z grubych brwi. Pokiwałam głową. – Cholera, strasznie mało czasu. Trzeba zadzwonić do Tuckera. I pozałatwiać wszystko na treningach.
– Zajmę się tym. – do rozmowy wtrąciła się niezainteresowana do tej pory Jasmine. Spojrzałam w jej stronę. Blondynka stała po mojej lewej stronie, opierając się o naszego białego Mercedesa z wypożyczalni. Założyła ręce na piersi, unosząc hardo głowę i spoglądając w stronę Nate'a. – Wszystko zorganizuję.
– Czekaj, powiedzieliście, że to Patrick was znalazł. – do rozmowy wtrącił się Cameron, który do tej pory stał cicho pomiędzy Theo i Mattem z rękoma w kieszeniach czarnych spodni. Swoim uważnym spojrzeniem obserwował to mnie, to Sheya. – Ale jakim cudem wy się tu w ogóle znaleźliście, skoro wszyscy mieliśmy szukać go w środku?
Och, kurwa.
Cóż, tego pytania się nie spodziewałam, a chyba powinnam, bo w końcu to było zastanawiające. Tylko nie bardzo wiedziałam, co miałam odpowiedzieć. Naprawdę tego nie planowaliśmy. To był po prostu splot przypadków. W końcu jeszcze w klubie, Nate poszedł z chłopakami, a ja zostałam z Mią i Laurą. Niemal niewidocznie przełknęłam ślinę, starając się, aby moja mina pozostała obojętna. I to pytanie wywołało spore zainteresowanie w reszcie, bo ich wzrok otoczył mnie jak diabelskie sidła. Nawet mój brat patrzył na mnie z zastanowieniem, chociaż od kiedy tylko nas znaleźli, nie odezwał się ani słowem. Wiedziałam, że był zły, ponieważ wyszłam bez słowa.
Odchrząknęłam, pozbywając się z głowy myśli, aby spojrzeć na Sheya. Już i bez tego wystarczająco się zdenerwowałam, więc przybierając jeszcze bardziej obojętną postawę, wzruszyłam ramionami. Moja głowa wręcz paliła przez chęć popatrzenia na bruneta obok. Zamiast tego spojrzałam na Camerona, który również wydawał się nieprzejęty, ale jego bystre oczy błyszczały iskierką ciekawości.
– To wyszło przypadkiem. – zaczęłam głosem bez emocji. – Źle się poczułam po lekach, więc poszłam do baru po wodę, a potem zdecydowałam się na papierosa i napatoczyłam się na Nate'a. Mieliśmy wracać razem do środka, ale zaczepił nas Patrick. Resztę historii już znacie.
Okej, nie kłamałam. Cóż, może nie powiedziałam pewnych rzeczy, ale to nie było nic wielkiego. W końcu nie musieli wiedzieć, że to wyjście na papierosa spowodowane było moim rozdrażnieniem przez rozmowę z Nate'em przy barze oraz, że podsłuchałam kawałek rozmowy telefonicznej wściekłego Sheya, który postanowił odreagować to zapaleniem fajki. A że rzucił trzy lata wcześniej, to musiałam jakoś zareagować i omal nie zostałam przez niego stratowana. Tak, pewne szczegóły można było pominąć i sam Nathaniel chyba w pełni mnie popierał, bo po moim wyjaśnieniu, nie odezwał się ani słowem. W ciszy analizowali moje słowa, aż Parker pomrugał ze zdziwieniem i ponownie zblokował wzrok z Nate'em.
– A ty nie miałeś szukać w środku? – zapytał. – Powiedziałeś nam, że idziesz rozejrzeć się przy barze.
Oj, rozejrzał się. I już wiedziałam, jak mnie tam znalazł, kiedy starałam się uspokoić.
– Dostałem telefon. Wyszedłem na zewnątrz. – odpowiedział bez zająknięcia Nate.
Nadal nie byłam pewna, czy wiedział o tym, że podsłuchałam kawałek jego rozmowy telefonicznej. Jeśli nie, to nie miałam zamiaru mu o tym mówić. Jeszcze chciałam mieć swoją głowę przyczepioną do swojej szyi. A poza tym, nawet nie wiedziałam, z kim rozmawiał. Ten głupi głosik wewnątrz mnie bezustannie podpowiadał mi, że to z Severine tak nieprzyjemnie konwersował, ale starałam się go dusić w sobie za każdym razem, gdy tylko się odzywał. W końcu na pewno nie rozmawiał takim tonem ze swoją narzeczoną. A poza tym, był wściekły. I byłabym ostatnią suką, gdybym przyznała się otwarcie, że chciałam, aby ten rozmówca okazał się nią. Boże, byłam okropna. Powinnam im kibicować i chcieć dla nich jak najlepiej, a tymczasem ja miałam cichą nadzieję, że Nathaniel tak na nią warczy. Jednak Laura już wcześniej wspominała o kłopotach w raju...
Naprawdę musiałam przestać.
– To okej. – dziwną ciszę, jaka zapanowała, postanowił przerwać Matt. Wygiął usta w tym swoim pogodnym uśmieszku i puścił do mnie oczko. – Najważniejsze, że wszystko jest załatwione. Teraz trzeba skupić się na walce. Jeśli jutro podadzą datę, to za dwa dni będzie wiedziała połowa Culver City. – po tych słowach, chłopak spojrzał na Chrisa. – Ty również dorzucisz swoje.
– Jak zawsze. – odparł, błyszcząc białymi zębami w cwanym uśmieszku. Kątem oka dostrzegłam, jak Cameron unosi na ten gest kącik ust, nawet nie patrząc w stronę Adamsa.
– Informacja szybko się rozejdzie. – w końcu odezwała się Laura, a po wyrazie jej twarzy mogłam stwierdzić, że złość całkowicie jej przeszła. – W końcu, gdy ludzie się dowiedzą, że Nate ma walczyć, to prędzej czy później informacja dojdzie do Brooklyna, skoro ma tu wtyki. Miejmy nadzieję, że postanowi na nią przyjechać.
Wszyscy się z nią zgodziliśmy, a między nami znów zapanowała cisza. Czułam, że przyszły tydzień będzie naprawdę ciężki. Drgnęłam, kiedy poczułam, jak Nate się prostuje, a następnie powoli odchodzi w stronę Parkera. I nadal nie pozwoliłam sobie chociażby na niego spojrzeć. Nie.
– Dobra, to nie ma co. Wszystko załatwione, możemy jechać. – mruknął Matt, na co wszyscy się zgodziliśmy. Powolnie zaczęliśmy się zbierać.
Rzucając niemrawe uśmiechy do reszty i wymieniając standardowe pożegnania, wszyscy zaczęli pakować się do samochodów. Mia posłała mi delikatny uśmiech, a następnie wdrapała się na miejsce kierowcy w swojej Mazdzie. Luke poszedł jej śladami i zajął miejsce pasażera. Jasmine wyminęła nas i również wsiadła na tyły bordowego auta. W tym samym czasie, Theo bez słowa wyminął mnie i z kamienną miną ruszył do naszego Mercedesa. Coś ścisnęło mnie w gardle, bo wiedziałam, że czekała mnie dość nieprzyjemna rozmowa na temat mojego zachowania. Laura może próbowała grać złą, ale wiedziałam, że wybaczyła nam nasze nierozważne zachowanie i nieodbieranie telefonu, ponieważ potarła moje ramię i uśmiechnęła się ciepło, co lekko podniosło mnie na duchu. Następnie wraz ze Scottem i Mattem, który ponownie puścił mi oczko na pożegnanie, wsiedli do czarnego auta. Cameron bez pożegnania skierował się w stronę postoju taksówek, a Chris posłał mi buziaka w powietrzu na pożegnanie i również wskoczył do swojego auta Laury i reszty.
I gdy już wszyscy się rozpierzchli, mój wzrok padł na czarnookim brunecie. Chociaż obiecałam sobie, że tego nie zrobię, moja głowa obróciła się dokładnie w tym momencie, kiedy podszedł do tylnych drzwi Mazdy Mii i jego głowa również zwróciła się w moim kierunku. Bezwiednie, nasze spojrzenia się spotkały. I wtedy do mojej głowy wpadły te wspomnienia sprzed kilkudziesięciu minut. To, jak objął mnie ramieniem, kiedy zauważył, jak bałam się Patricka i jego kumpli. To, jak bez zastanowienia pociągnął mnie za siebie, stając przede mną, gdy wściekły Sanchez ruszył w naszą stronę. To, jak obejmował mnie mocniej, gdy wyczuł, że jest mi źle. To, jak znów poczułam się tak głupio bezpiecznie. Dokładnie tak, jak wtedy, gdy trzymał mnie w swoich ramionach przed czterema laty.
Zostaliśmy sami, patrząc w swoje oczy, gdy inni się tym nie przejmowali. Kątem oka dostrzegłam, jak reszta odpalała swoje samochody. A ja wciąż wpatrywałam się w czarne oczy chłopaka, który robił dokładnie to samo. Jak zwykle nic nie zdradzał. Jak zwykle ja nic nie zdradzałam. Z pustymi minami staliśmy na środku pustego parkingu. Był taki, jak my. Czarne tęczówki pokrył mat. Wszędzie był mat. I to wszystko trwało dosłownie sekundę. Sekundę, w której widziałam tak wiele. Jednak i ta sekunda się skończyła, a Nate bez słowa i cienia emocji, otworzył drzwi do samochodu Mii i odwracając głowę, wsiadł do środka, nie posyłając mi ani jednego spojrzenia.
Na wiotkich nogach odwróciłam się w stronę naszego Mercedesa. Zacisnęłam szczękę i uniosłam głowę, kierując się w jego stronę, kiedy słyszałam, jak inni powoli ruszają, aby wyjechać z parkingu. Wsiadłam do białego auta, zatrzaskując za sobą drzwi i od razu tego pożałowałam, bo poczułam się, jakbym zatrzasnęła sobie dostęp do tlenu. Nie musiałam nawet patrzeć w kierunku Theo, aby wiedzieć, jak wściekły był, jednak i tak to zrobiłam. Zagryzłam wargę w poczuciu winy, kiedy mój wzrok padł na jego zaciśnięte dłonie na kierownicy. Jego knykcie pobielały, przez co mały tatuaż korony, umieszony po zewnętrznej stronie jego prawej dłoni, pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem, stał się jeszcze bardziej widoczny. Przełknęłam ślinę i na bezdechu patrzyłam, jak z zaciętą miną odpala silnik. Nawet na mnie nie patrzył, a swój poważny wzrok utkwiony miał w przedniej szybie.
Brunet wyjechał z parkingu i skierował się ulicą w stronę naszego domu, podczas gdy ja nadal z niepewnością przypatrywałam się jego zaciśniętej szczęce. Cudownie, był tak zły, że nawet nie chciał rozmawiać. Popisałaś się, Clark. Naprawdę. Byłam całkowicie zestresowana, kiedy kolejne minuty mijały, a on nadal nie odezwał się ani słowem. Po prostu prowadził, skupiając wzrok na ulicy, ale wiedziałam, że był wściekły. Atmosfera była paskudna i skoro było to moją winą, to ja musiałam to naprawić. Mimo że nie miała na to absolutnej ochoty. Ale byłam mu to winna. Odetchnęłam, skupiając swoje myśli i wyginając swoje palce.
– Przepraszam, że zniknęłam Theo. – mruknęłam, a mój zachrypnięty głos przeciął ciszę niczym sztylet. Spuściłam wzrok na swoje kolana, poprawiając rąbek sukienki. Chciało mi się rzygać. – Nie chciałam cię zmartwić.
– Ale zmartwiłaś. – odpowiedział, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz przez chłód jego głosu. Cholera.
– Ja po prostu źle się poczułam i poszłam do baru, a potem musiałam wyjść na papierosa. Nie chciałam, żebyś się martwił.
– Wiem, Victoria. – mruknął, a jego głos nadal był ostry. Dalej na mnie nie patrzył. – Wiem, że to nie było w twojej intencji, ale to nie zmienia faktu, że wiesz, jak mają się niektóre rzeczy. Bałem się.
– Wiem. – odpowiedziałam ze skruchą.
Było mi głupio, bo z własnej głupoty przysporzyłam mu tylu zmartwień. A przecież mogłam przed papierosem po prostu powiadomić Mię czy Laurę, że wychodzę na zewnątrz i aby przekazały to mojemu bratu. Theo nie był nadopiekuńczy. Zawsze chciał, abym czuła się z tym wszystkim komfortowo. Opiekował się mną jak nikt inny na świecie, a przy złych dniach robił to jeszcze bardziej, bo miał powód. Stresował się. Bo nie zawsze było tak dobrze. Theo miał powód, dla którego pilnował mnie bardziej w tym okresie i ze względu na to powinnam była o tym pomyśleć i go nie martwić.
Bo kiedyś złe dni nie przebiegały tak łagodnie. A ja nie bałam się zrobić sobie krzywdy.
Zamknęłam oczy, aby odgonić od siebie wszystkie nieprzyjemne wspomnienia. Zacisnęłam szczękę i spojrzałam na profil mojego brata, który nieco złagodniał. Chociaż nadal nie był w dobrym humorze, jego mięśnie nie były tak spięte, a wzrok nie był taki ostry. Westchnęłam ciężko i niepewnie przyłożyłam swoje palce do jego dłoni, którą obejmował drążek zmiany biegów. Zacisnęłam na niej swoje palce. Moja skóra zawsze była taka zimna. Zupełnie jak jego. Ponownie popatrzyłam na jego twarz i w tej samej chwili, on również przekręcił swoją głowę. Poczułam przyjemne ciepło, kiedy brązowo-zielone tęczówki wpatrywały się we mnie z tym ciepłem i troską. Theo był moim schronem. Jedynym, jaki miałam. Był bezpieczną wyspą na wzburzonym morzu. A ja przysparzałam mu zmartwień. Byłam taka okropna. Tak bardzo na niego nie zasługiwałam.
– Przepraszam, Theo. – powiedziałam szczerze.
I w tamtym momencie nienawidziłam tego, jak mój głos był wyprany. Jak mimo usilnych prób, nadal był przezroczysty i pusty jak niezapisana kartka papieru. Ale Theo nigdy się o to nie gniewał. Wiedział, że taka już jestem. Byłam opustoszała w środku. Ale wiedział, że mówiłam szczerze. Chociaż może na taką nie brzmiałam. Może na taką nie wyglądałam. Ale on wiedział.
– Ale to nie wróci. – zapewniłam go, zaciskając mocniej swoje palce na jego dłoni. – Nie będzie tak, jak kiedyś. Obiecuję.
Brunet jedynie blado się uśmiechnął, a następnie odwrócił głowę w stronę przedniej szyby, znów skupiając wzrok na jezdni.
– Wiem. – odparł niemal niesłyszalnie.
I nie wiedziałam, czy bardziej próbowaliśmy przekonać siebie samych, czy siebie nawzajem.
***
Następnego dnia czułam się, jakby ktoś w końcu odciął mi pięciotonową kulę od nogi. W końcu należycie się wyspałam, a wstając z łóżka nie czułam, jakbym przebiegła maraton. Moja głowa bolała tylko trochę, ale ja sama czułam się wypoczęta, ponieważ spałam dobre dwanaście godzin. Nie było jeszcze w stu procentach dobrze, ale było nieporównywalnie lepiej, a po gorącym prysznicu, który wzięłam, było mi już cudownie. Lubiłam te pierwsze momenty po złych dniach, kiedy oddychałam pełną piersią i nie sprawiało mi to żadnego bólu. Kiedy te wszystkie czynności mi jego nie sprawiały, więc z zapałem godnym pięciolatka, umyłam się, szorując dokładnie swoje ciało oraz włosy, a następnie przebrałam się w dres i zdecydowałam się coś przekąsić.
Zegar wskazywał w pół do trzynastej, kiedy kończyłam jeść swoje wielkie śniadanie. Przez kilka ostatnich dni żyłam jedynie na kilku łyżkach zupy i szklankach wody. Musiałam uzupełnić zapasy. Standardowo wypaliłam swoje dwa poranne papierosy oraz opróżniłam cały kubek kawy, oglądając durny program telewizyjny. Theo krzątał się w tym czasie po domu, załatwiając jakieś sprawy w pracy, ponieważ cały czas wisiał na telefonie. W pewnym momencie zamknął się w swoim pokoju, aby mieć spokój. Nie był już na mnie zły, chociaż powinien. Ja sama miałam wyrzuty sumienia, ale mój brat nie chował zbyt długo urazy. Przynajmniej, jeśli chodziło o mnie.
Było po piętnastej, kiedy nadal zalegałam w dresie kanapie, oglądając telewizję. Właśnie leciał ten nowy program z Gordonem Ramseyem. Uwielbiałam tego gościa, bo gnoił ludzi lepiej, niż moi starzy nauczyciele w liceum. Parskałam śmiechem za każdym razem, gdy wyzywał kogoś od osłów. Śmiałam się właśnie z kolejnej kłótni miedzy uczestnikami kulinarnego programu, gdy usłyszałam kroki na piętrze, a następnie skrzypienie stopni. Mój brat zbiegł szybko ze schodów, co spowodowało, że przeniosłam na niego wzrok. Zmarszczyłam brwi przez jego zdenerwowaną minę, kiedy wszedł do salonu. W jednej dłoni trzymał swój telefon, a drugą zatykał w nim mikrofon, więc z kimś zapewne rozmawiał. Chłopak odszukał mnie nerwowym wzrokiem, a następnie skierował się w moją stronę, patrząc w moje oczy. Pomrugałam zdziwiona, kiedy zatrzymał się tuż przed moją kanapą.
– Co jest? – zapytałam cicho, aby nikt po drugiej stronie mnie nie usłyszał.
– To Erick. – odparł równie cicho, wyciągając urządzenie w moją stronę. – Chcę z tobą rozmawiać.
– Powiedziałeś mu? – zapytałam z lekką rezerwą, nie ukrywając małego burknięcia w jego stronę. Wiedziałam, że to było właściwe, ale i tak miałam nadzieję, że mnie to ominie.
– Musiałem. – szepnął, potrząsając telefonem.
Westchnęłam, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale posłusznie chwyciłam telefon w skostniałe palce. Czułam się dziwnie z myślą, że znów miałam z nim rozmawiać. Odkąd byliśmy w Culver City, zadzwonił jedynie raz i to na kilka minut. Czasem wymienialiśmy wiadomości, ale były to jedynie suche fakty i zapewnienia, że wszystko u nas w porządku. Nadal był na nas zły za powrót do naszego rodzinnego miasta. Jednak mogłam się spodziewać, że Theo mu powie o ataku. Nie miałam mu tego za złe. W końcu obiecaliśmy być ze sobą szczerzy, a ja nie mogłam tego ukrywać. Nie zmieniało to faktu, że nie bardzo miałam ochotę, aby o tym rozmawiać, ale tak już było. Nie mogłam kłamać.
Choć paradoksalnie robiłam to cały czas.
Spinając w sobie wszystkie siły, przytknęłam urządzenie do ucha i odetchnęłam lekko, z nerwów wyłamując sobie dłonie. Aby się trochę uspokoić, spuściłam nogi na ziemię i lekko nachyliłam się do przodu, opierając się łokciami o kolana. Zacisnęłam palec wskazujący i kciuk na grzbiecie mojego nosa, starając się przygotować psychicznie na wywiad, jaki mnie czekał.
– Cześć, Erick. – powiedziałam spokojnie, siląc się nawet na pogodny ton, chociaż wewnętrznie było mi do tego daleko.
– Victoria! – zawołał z wyraźną ulgą i chcąc nie chcąc, spowodowało to delikatne uniesienie kącika moich ust. Stęskniłam się za jego głosem. – Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
Szybko zadawał kolejne pytania, a jego ton ociekał troską i zmartwieniem. I to w nim kochałam. Mógł być na nas zły. Mógł być obrażony, wściekły i nie mieć chęci, aby z nami rozmawiać, ale tylko, gdy coś się nam działo, był gotowy rzucić wszystko, byleby tylko nam pomóc. I wtedy było tak samo. Wszystkie niesnaski zostały odłożone na bok, ponieważ się o m nie martwił. Kolejna osoba, na którą nie zasługiwałam. Przełknęłam gorycz, pozostając przy niewzruszonej minie. Oczami wyobraźni widziałam jego twarz po drugiej stronie telefonu. Żałowałam, że byliśmy od siebie tak daleko. Tęskniłam za nim.
– Wszystko jest już okej. – mruknęłam. Kątem oka widziałam, jak Theo odchodzi do kuchni, aby zostawić mnie samą. – Naprawdę jest już dobrze.
– Bierzesz wszystkie leki? – zapytał poważnie.
– Tak. – potwierdziłam. – Theo pilnował, żebym wszystko brała.
– Ale brałaś benzodiazepiny? – ciągle się upewniał. Westchnęłam ciężko, powoli tracąc cierpliwość, ale pozostałam spokojna. Martwił się.
– Tak. – odparłam. – I wszystkie inne kolorowe tabletki. To były złe dni jak każde inne. Już jest okej. Naprawdę.
– Kochanie, martwię się. – powiedział zadręczonym tonem. – Nie ma cię tu. Nie chodzisz na terapię. Nie chcę, aby przez ten wyjazd znów ci się pogorszyło.
– Nie pogorszy. – zapewniłam go gorliwie. – Poradzę sobie. Jestem silna.
Naprawdę chciałam w to wierzyć. Tak, może epitet silna, był ostatnim, jaki do mnie pasował, ale nie chciałam go martwić. Ani jego, ani Theo. Musiałam im chociaż pokazać, że jakoś daję sobie radę. Wiedziałam, że się martwił. Że oboje się martwili, a ja nie chciałam dać im do tego więcej powodów. Co do terapii, to się nie martwiłam. Jeszcze przed wyjazdem powiedziałam wszystko Sylvii. Jako jedyna wiedziała o całym planie z Brooklynem i Vincentem oraz o moich wszystkich obawach. Zdążyłam złapać ją dzień przed naszym lotem do Culver City. Była moim psychologiem, a ja obiecałam, że zawsze będę z nią szczera, jeśli chcę, aby terapia coś dała. I nie mogła powiedzieć tego nikomu innemu przez etykę lekarską, chociaż nieźle ją tym zdziwiłam. W swoim życiu wystarczająco wiele nakłamałam, aby robić to ponownie. Sylvia powiedziała również, że jeśli będę chciała, to mogłam umówić się z nią na sesję przez Skype'a. Jednak nie czułam takiej potrzeby. To były złe dni, jak każde inne. Nie było w nich niczego wyjątkowego. Wybrałam swoje leki, leżałam w łóżku i nie miałam siły na myślenie. Ale wszystko było już dobrze.
Zawsze było lepiej. W końcu tak to już działało.
– Odebrałem ostatnio receptę od twojego psychiatry. – poinformował mnie. – Mam nadzieję, że leki ci się nie skończą.
– Nie, wszystko mam. – mruknęłam. Gdziekolwiek jechałam, miałam ze sobą całą aptekę. – Kiedy Theo do ciebie zadzwonił?
– Ja zadzwoniłem do niego. – odburknął naburmuszony. – Bo nikt mnie tu już nie informuje. Zadzwoniłem trzy dni temu i chciałem, aby dał mi cię do telefonu, ale zaczął się wykręcać. Chyba nie chciał mnie martwić. W końcu mi powiedział, że masz złe dni i nie dasz rady ze mną porozmawiać. Od tamtego dnia dzwonię kilka razy dziennie, ale dopiero dziś Theo powiedział mi, że jesteś na siłach.
W myślach zanotowałam, aby dać burę Theo za to, że już wcześniej mi nie powiedział. Może mogłabym się na to jakoś przygotować. Przewróciłam oczami.
– Już jest dobrze, Erick. – powtórzyłam jak mantrę, przecierając dłonią twarz. Kosmyk wilgotnych włosów połaskotał mnie w nos. – Nie chcieliśmy cię martwić.
– Ja jestem od tego, aby się martwić, kochanie. – odpowiedział miękko. – I od tego, aby załatwiać sprawy. Dlatego zadzwoniłem do rektora twojej uczelni.
Zmarszczyłam brwi na jego słowa, nie rozumiejąc, o co mu chodziło. Tak, wiedziałam, że Erick zna mojego rektora. W końcu jego żona była stałą klientką Ericka w klinice, w której pracował. Była nieźle zafiksowana na punkcie operacji plastycznych. Przez to dobrze się znali, a w weekendy chadzali razem na golfa. Miało to wiele swoich plusów, ponieważ wątpiłam, abym bez tego dotrwała do końca pierwszego semestru na mojej uczelni w Maine. Nie z moimi wszystkimi małymi wybrykami. Cóż, pomagało to, jak i pewne zaświadczenie od mojego psychiatry. Jednak nadal nie wiedziałam, po co mówił mi, że do niego dzwonił. Czyżby coś się stało?
– Po co do niego dzwoniłeś? – zapytałam zdezorientowana.
– Miałaś mieć egzamin w następnym tygodniu.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, o czym on bredził, a kiedy sens jego słów dotarł do mojej głowy, wybałuszyłam oczy, zrywając się z kanapy na równe nogi. Boże! Naprawdę miałam mieć egzamin końcowy za kilka dni, a ja kompletnie o tym zapomniałam. Moje serce zaczęło wybijać szybszy rytm, a w gardle poczułam żółć spowodowaną stresem. Jak mogłam o tym zapomnieć? Przez złe dni i tą całą sytuację, to wszystko wypadło mi z głowy. Cholera! Nie dość, że ten termin był niemalże wybłagany, to jeszcze tak nawaliłam. Wyplątałam się ze swojego koca, który skończył na podłodze obok kanapy, a ja sama zaczęłam krążyć po salonie. Ułożyłam drżącą dłoń na czole, plując sobie w brodę przez to, co zrobiłam. Jakim cudem ja w ogóle radziłam sobie w dorosłym życiu? Wiedziałam jak. Przez Theo i Ericka!
– Boże, na śmierć zapomniałam. – szepnęłam na bezdechu, a mój głos zaczął przypominać skrzek przez stres, jaki nade mną zapanował. Spieprzyłam. Mogłam się pożegnać z dyplomem, bo nie było szans, abym ze wszystkim się wyrobiła. – Przez te cholerne złe dni i to wszystko...
Pierdolone złe dni. To zawsze była ich cholerna wina! Nienawidziłam tego, jak pojawiały się znikąd i rujnowały wszystko. Jak rujnowały mnie. Zacisnęłam szczękę, przystając przy kominku, gdy Theo pojawił się w salonie, zaalarmowany moim nerwowym chodem. Czułam, jak przygląda się mi z uwagą, gdy ja pociągałam za swoje włosy, mając w głowie same czarne scenariusze. Tyle lat starań i załatwiania, aby tak to skończyć. Boże, to było żałośnie tragiczne. Przełknęłam nerwowo ślinę, nie wiedząc, czy w ogóle byłam w stanie cokolwiek odpowiedzieć Erickowi. Było mi wstyd. Jednak ten miał co do tego inny stosunek, bo usłyszałam, jak stara się mnie uspokoić po drugiej stronie, co i tak niewiele dało. Kurwa mać.
– Victoria, spokojnie! – zawołał w końcu, ustawiając mnie do pionu. Przez jego ton, skupiłam uwagę na jego głosie i tym, co miał mi do powiedzenia. – Mówiłem, że to załatwiłem. Zadzwoniłem do niego i wyjaśniłem mu, jak się sprawy mają. Przecież wiesz, że przez to, to wszystko działa na innej zasadzie. Trochę mi to zajęło i łatwo nie było, ale udało się. Masz termin na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia. Po znajomości.
Z niedowierzania aż zamilkłam, wpatrując się z rozchylonymi oczami w kominek przed sobą. Przez nadmiar informacji przestałam chyba nawet oddychać. Starałam się przetrawić słowa Ericka, aby niczego nie pokręcić i wszystko zrozumieć. On naprawdę to załatwił? O Chryste.
– Mówisz serio? – zapytałam niedowierzającym tonem, na co cicho się zaśmiał, a jego przyjemny baryton mile połechtał moje ucho.
– Tak, ale to ostatnia szansa. Musiałem tez trochę nakłamać o twoim stanie, ale udało się. – odparł. – Mówiłem, że zawsze ci pomogę. To niczyja wina, że spotkało cię to, co cię spotkało. A na pewno nie twoja.
I wtedy już wszystko ze mnie uleciało. Po prostu. Przez wszystkie informacje, chwilowy nadmiar stresu i to wszystko. Nie wiedziałam, jakimi słowami opisać swoją wdzięczność dla Ericka, że to zrobił. Że zawsze to dla mnie robił. On, jak i Theo. Naprawiali wszystko, co sama psułam i nigdy nie wiedziałam, czym zasłużyłam sobie na takich ludzi. Byli nie do zastąpienia. Czując, jak ulatuje ze mnie całe powietrze, przymknęłam oczy i oparłam się głową o kamienną ścianę przy kominku. Jej przyjemny chłód promieniował na całe moje ciało, przynosząc delikatną ulgę. Nie wiedziałam właściwie co czuje, ale wiedziałam, że nie zasłużyłam sobie na kogoś, kto zawsze sprząta mój bałagan.
– Dziękuję, Erick. – odparłam jedynie, bo na nic innego nie było mnie stać. Znów usłyszałam jego barwny śmiech.
– Jesteśmy rodziną, a rodzina sobie pomaga. – odparł bez wahania. – A teraz opowiadaj, co robicie w tym Culver City.
To była miła rozmowa i w końcu poczułam się tak, jak kiedyś. W końcu nasza rozmowa polegała na czymś więcej, niż na suchych informacjach. Erick już nawet nie udawał, że był na nas zły i czułam się z tym znacznie lepiej, że w końcu nam wybaczył. Może dla niektórych było to błahe. W końcu kto by się przejmował jego zdaniem. Niektórzy tego nie rozumieli. W końcu byłam dorosła, miałam dwadzieścia dwa lata, pracę i swoje życie, a tak bardzo zależało mi na opinii i aprobacie kogoś innego. Jednak to właśnie Erick był jedną z osób, które nie pozwoliły mi załamać się do końca. On mnie ratował, kiedy tego nie chciałam. Jego aprobata była dla mnie równie ważna, jak ta Theo. Dlatego o wiele lżej było mi z myślą, że w końcu odpuścił nam to Culver City.
Podczas tej prawie godzinnej rozmowy, w której opowiadał nam co tam w Maine i u Kota, zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi go brakowało. Wypytywał co u nas, ale sprawnie omijał tematy pewnej sprawy, po którą tam przyjechaliśmy, a i my sami nie kwapiliśmy się do tego, aby opowiedzieć o tym mężczyźnie. Wychodził z założenia, że im mniej wiedział, tym było lepiej, chociaż byłam pewna, że nadal miał odrobinę żalu. W końcu obiecał naszemu ojcu, że nigdy już nie wrócimy do naszego rodzinnego miasta. Po szesnastej musieliśmy się pożegnać, ponieważ Clinton miał zabieg w klinice, ale obiecał, że zadzwoni następnego dnia.
W o wiele lepszym humorze po tej rozmowie, zamknęłam się w swoim pokoju, aby trochę w nim posprzątać. Theo już wcześniej zabunkrował się w swojej sypialni, ponieważ ciągle musiał załatwiać jakieś sprawy w swojej pracy, a jego laptop skrzeczał od kolejnych powiadomień. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc miałam zamiar zająć się jakimś produktywnym zajęciem, a kiedy zobaczyłam syf w moim pokoju, wiedziałam, że czas w nim trochę ogarnąć. Byłam straszną bałaganiarą od najmniejszych lat, ale z biegiem czasu chyba mi się to nasiliło. Jęknęłam cicho i włączyłam w swoim telefonie pierwszą lepszą playlistę. Jedna z piosenek Radiohead zaczęła cicho pobrzmiewać w tle, a ja w wyśmienitym humorze zaczęłam ogarniać cały bałagan.
Byłam w trakcie układania swoich ubrań w walizce, gdy piosenka przestała grać, a po chwili zastąpiła ją melodyjka mojego dzwonka. Westchnęłam i dźwignęłam się na równe nogi, a następnie podeszłam do szafki nocnej, na której znajdował się mój telefon. Nachyliłam się nad nią i chwyciłam urządzenie, patrząc na wyświetlacz, na którym widniało imię i nazwisko Laury. I właśnie wtedy moje serce zabiło mocniej, a mój wzrok spoczął na ścianie przede mną.
Bo tamtego dnia mieliśmy poznać datę walki Nate'a.
Całkowicie wypadło mi to z głowy, jak większość rzeczy w ostatnim czasie. Po przyjeździe z klubu, niemal od razu poszłam spać, ponieważ byłam zbyt zmęczona, aby poprawnie myśleć, a rano nawet się tym nie zadręczałam. A skoro dzwoniła, to prawdopodobnie już musieli ją znać. Musieli znać datę, kiedy Nate ponownie miał stanąć na ringu po czterech latach przerwy, a ja znów miałam zobaczyć Brooklyna White'a. Wydawało mi się, że moje odrętwiałe palce zastygły na urządzeniu. Mój telefon nadal dzwonił, a w mojej głowie pojawiła się myśl, czy ja w ogóle chciałam go odbierać. Czy chciałam zniszczyć sobie ten spokój, który w końcu zapanował po tylu dniach. Nie chciałam ponownie zniszczyć sobie humoru.
Jednak wiedziałam, że to i tak by niczego nie dało, bo i tak gdybym nawet nie odebrała, to zadręczałabym się tym na tyle, że sama bym oddzwoniła, a mogłam oszczędzić sobie dodatkowego stresu. Wyrywając się z transu, spojrzałam na komórkę, która niemal paliła w moich dłoniach. Odetchnęłam cicho i w niemal ostatnim momencie odebrałam połączenie, przykładając telefon do swojego ucha. Nawet nie wiedziałam, że aż tak mocno się stresowałam. Zdradziło mnie dopiero to, że musiałam usiąść na zasłanym łóżku, ponieważ moje nogi dziwnie dygotały. Zacisnęłam szczękę, starając się zachować zimną krew.
– Halo? – zapytałam na pozór obojętnym głosem. W środku drżałam.
– Vic, hej! – zawołała zadowolona Laura, na co zmarszczyłam brwi. Nie takiego entuzjazmu się spodziewałam. – Co robisz?
– Sprzątam. – odparłam z lekką rezerwą.
– A lepiej się już czujesz? – zapytała z troską, co już całkowicie zbiło mnie z pantałyku.
– Tak, jest już okej. – odpowiedziałam, marszcząc brwi. – Coś się stało?
Kiedy zobaczyłam jej imię na wyświetlaczu, byłam pewna, że zadzwoniła, aby poinformować mnie o walce. Mogłabym sobie dać uciąć za to rękę, jednak jej wesoły ton, nie wskazywał na to, że miała mi do przekazania jakieś ciężkie wieści. Wręcz przeciwnie. Może jeszcze nie znali daty?
– Tak sobie pomyślałam, że może pojechałabyś ze mną do galerii? – zapytała nagle. – Nate ma dziś trening i idzie tam ze Scottem, a ja nie będę miała co robić, więc pomyślałam sobie, że może skoczymy na małe zakupy. Jeśli, oczywiście, czujesz się już lepiej po chorobie.
Chorobie? Jakiej... a tak. Faktycznie. Przecież oni myśleli, że moje złe dni spowodowane były jakimś zatruciem pokarmowym. Wyleciało mi to z głowy przez propozycję dziewczyny. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się jej. Prędzej obstawiałabym, że zadzwoni do Jasmine, a nawet Mii. Zaraz jednak te myśli spadły na drugi plan, ponieważ dotarł do mnie sens reszty wypowiedzi Moore. Nate miał trening, czyli Jasmine wszystko załatwiła. Nadal nie byłam pewna, czy znali już datę, ale skoro Laura była taka zadowolona, a nikt nie poinformował o tym mnie i Theo, to zapewne nie była jeszcze ustalona. To spowodowało, że odetchnęłam z ulgą, bo mieliśmy jeszcze trochę czasu. To wszystko naprawdę mnie stresowało, a byłam niemal pewna, że gdy poznam datę, będę coraz bardziej zdenerwowana.
Delikatny uśmiech samoistnie wypłynął na moją twarz. Przejechałam dłonią po swojej spiętej twarzy i przetarłam oczy, zastanawiając się nad propozycją dziewczyny. Nie widziałam żadnych przeciwskazań. W końcu miałam dobry humor, moje złe dni minęły, rozmawiałam z Erickiem, a Theo i tak nie miał dla mnie czasu, ponieważ był zajęty. Mnie się nudziło, a spędzanie czasu z Laurą było czymś naprawdę przyjemnym.
Dopóki nie zaczynała się na mnie wydzierać za moje nieodpowiedzialne zachowanie.
– Jasne, bardzo chętnie. – zgodziłam się z uśmiechem i wiedziałam, że ona również wygięła swoje usta w promiennym uśmiechu.
– Super! – zawołała z ekscytacją. – Może po ciebie przyjadę, żebyśmy nie jechały na dwa samochody? – zapytała.
Laura nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielką przysługę mi tym wyświadczała. Gdybyśmy miały spotkać się na miejscu i tak musiałabym dostać się tam taksówką, albo poprosić Theo, by mnie podwiózł. To natomiast zrodziłoby pytania, których chciałam uniknąć. Nie lubiłam, gdy ludzie pytali mnie, dlaczego pomimo posiadania prawa jazdy, ja nigdy nie siadałam za kółkiem.
– Byłoby świetnie. – odparłam. – Za ile będziesz?
– O szóstej może być? – zapytała. Spojrzałam na godzinę w telefonie. Miałam ponad godzinę.
– Jasne. – odpowiedziałam.
– To do zobaczenia.
– Cześć. – pożegnałam się z nią, kończąc połączenie.
Odrzuciłam telefon na miejsce na łóżku obok mnie, a następnie w ciszy spojrzałam przed siebie, zagryzając dolną wargę i splatając swoje dłonie. Tak, zdecydowanie musiałam się trochę rozerwać. Miałam dobry humor, a Laura z łatwością mogła poprawić go jeszcze bardziej. Z uśmiechem wstałam z miejsca i podreptałam do walizek, w których zrobiłam porządek jedynie w połowie. I dobrze się złożyło, bo po kolejnych dziesięciu minutach wybierania ubrań, wszystkie znów leżały wokół bagaży. Niektóre walały się na jasnej podłodze, a inne zajmowały miejsca na fotelu i łóżku. Pośród tego wszystkiego siedziałam ja. Z coraz większym rozdrażnieniem wyszukiwałam wzrokiem ubrania, nie mogąc doszukać się przez ten cały bałagan rzeczy, której potrzebowałam. Jęknęłam męczeńsko, a mój wzrok padł na pustą szafę stojącą obok. Zagryzłam wnętrze policzka, wpatrując się w wielki, trzydrzwiowy mebel. Może powinnam spakować tam wszystkie ciuchy...
Nie. Jesteś tu tylko na chwilę. To niepotrzebne.
Zacisnęłam z rozdrażnieniem szczękę i chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę, po czym wstałam na równe nogi i skierowałam się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Głupota! Korzystając z tego, że miałam trochę czasu, pomalowałam się trochę staranniej, ponieważ brakowało mi tego. Od tygodnia nie nosiłam na sobie mojego ulubionego rodzaju makijażu, a czułam się w nim najlepiej. Z zadowoleniem spojrzałam na swoje równe kreski przy linii rzęs, zakończone jaskółką. Mogłam uznać, że mi wyszły. Kiedy skończyłam tę czynność, zaczęłam prostować moje włosy, które przypominały rodzaj jakiejś szopy. Nienawidziłam tego, że tak się puszyły.
Miałam jeszcze dziesięć minut zapasu, kiedy wyszłam z łazienki w pełni gotowa. W końcu pierwszy raz od wielu dni czułam się dobrze z samą sobą i tym, jak wyglądałam. Miałam na sobie ładny komplet od Prady, na który składała się przylegająca spódniczka do połowy uda oraz marynarka z długimi rękawami, którą zostawiłam rozpiętą. Obie części kompletu miały ten sam wzór w czarno-białą, gęstą kratkę a trzy złote guziki przy połach marynarki, były takie same, jak te na przodzie mojej spódnicy. Do tego wybrałam zwykłą czarną, przylegającą koszulkę bez dekoltu. Do wszystkiego dobrałam długie kolczyki ze srebrnymi brylancikami, a na palce, jak zwykle, wsunęłam swoje pierścionki. Wyglądałam w porządku. Zaczęłam zbierać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy do mojej torebki, a kiedy to zrobiłam, wyszłam z pokoju z zadowoleniem.
Zapukałam w drzwi sypialni Theo, aby poinformować go, że wychodzę. Cicho je otworzyłam, zaglądając do środka. Mój brat siedział przy swoim biurku z telefonem przy uchu i robił coś na swoim laptopie. Obrócił się przez ramię na dźwięk otwieranych drzwi, a następnie zmarszczył brwi, kiedy zjechał wzrokiem moją sylwetkę.
– Poczekaj chwilę. – rzucił do telefonu, a następnie przyłożył go do swojej piersi, aby zakryć mikrofon. – Wychodzisz gdzieś?
– Tak, jadę z Laurą do galerii. – odpowiedziałam cicho. – Wrócę wieczorem.
– W porządku. – skinął głową. – Przyjedzie po ciebie czy cię zawieźć?
– Przyjedzie. – odrzekłam. – Wracaj do pracy.
– Jak coś, to dzwoń. – skinęłam głową i opuściłam jego pokój, gdy ten powrócił do przerwanej rozmowy.
Zeszłam po schodach, w międzyczasie zgarniając swoje przeciwsłoneczne okulary z dużymi, okrągłymi szkłami z mojego pokoju. W małym holu założyłam swoje zamszowe muszkieterki za kolano w kolorze czarnym, które miały gruby, stabilny obcas. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze, gdy w małej szybce w drzwiach dostrzegłam czarny samochód. Laura już była. Nie decydując się na płaszcz, ponieważ na dworze było naprawdę ciepło, wyszłam z domu, zgarniając klucze z szafki na buty. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wsunęłam okulary na nos. Czarny SUV stał już na moim podjeździe, a przez przednią szybę widziałam machającą do mnie Moore. Obok niej, na miejscu pasażera, siedział równie zadowolony Scott. Czyli pewnie mieliśmy go odwieźć na trening. Z uśmiechem wyszłam z ganku, a następnie chodniczkiem skierowałam się do auta. Wszystkie szyby w aucie, prócz przedniej, były przyciemniane, więc bez zbędnych obaw, podeszłam do tylnych drzwi z prawej strony.
– Jesteś zabijająco punktualna. – rzuciłam, gdy tylko otworzyłam drzwi, a następnie wsiadłam do auta.
I dopiero, gdy znalazłam się już w środku, dostrzegłam, że na tylnej kanapie nie siedziałam tylko ja. Bo miejsce po drugiej stronie zajmował Nate.
Czy to jest jakiś nieśmieszny żart?
Z opóźnionym refleksem spojrzałam na jego twarz, ponieważ wydawało mi się, że mam zwidy. Zapomniałam nawet o ściągnięciu z nosa moich okularów, bo całkowicie mnie zatkało. Brunet siedział na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic. Jego lewy łokieć opierał się o bok drzwi, a on sam wygodnie opierał się o oparcie kanapy. Jego twarz jak zwykle przypominała wykutą z marmuru, ponieważ żaden jego mięsień ani drgnął, gdy wsiadłam do środka. Wiedziałam, że czuł, iż się na niego patrzyłam, ale nawet wtedy nie zareagował. Jak gdyby był żywym posągiem. Nie wiedziałam, gdzie dokładnie patrzył, ponieważ na nosie miał ray-bany w czarnych oprawkach, ale jego twarz skierowana była w stronę zagłówka fotela kierowcy przed nim. I całe szczęście, że moja szczęka nie opadła na moje uda, a ja się nie odezwałam, bo jedyne, co przychodziło mi do głowy to „co on tu, do cholery, robi?".
– Hej, Vic! – zawołała wesoło Laura, odwracając się na swoim siedzeniu w moją stronę. Wiedziałam, że wypadałoby na nią spojrzeć, ale ja nadal patrzyłam w zdziwieniu na niewzruszonego Sheya. – Dobrze cię widzieć.
Ogarnij się, kurwa.
– Tak, ciebie też. – odchrząknęłam, a następnie siłą zmusiłam się do spojrzenia na roześmianą dziewczynę.
Zachowałam kamienny wyraz twarzy, kiedy ściągnęłam swoje markowe okulary, a obraz stał się jaśniejszy. Pomrugałam kilkukrotnie, czując nagle dziwne spięcie, gdy nawiązałam kontakt wzrokowy z niczego nieświadomą dziewczyną. Co do chuja? Czy ja coś przegapiłam? Czy ona poinformowała mnie podczas naszej rozmowy telefonicznej o czymś jeszcze, czego nie zarejestrowałam? Bo byłam pewna, że o Sheyu w jej samochodzie, to niczego nie było! Zamiast tego, z niewzruszeniem zagryzłam moją dolną wargę, uważając na bordową, matową pomadkę, która pokrywała moje wargi.
– Zapomniałam ci wspomnieć. Najpierw odwieziemy chłopaków na trening. – powiedziała niestrudzenie.
Cóż, fajnie byłoby, gdyby wcześniej informowała o takich szczegółach, ale może to tylko ja. Jednak zamiast strojenia fochów, uniosłam kącik ust. Scott, który siedział na miejscu pasażera przede mną, również odwrócił się w moją stronę, posyłając mi psotny uśmiech. Z całej siły starałam się zignorować obecność chłopaka obok mnie, który chyba nawet nie miał ochoty się przywitać. Ja również nie miałam zamiaru wyciągać pierwsza ręki. Może było to głupie, a ja zachowywałam się dziecinnie. Nie byliśmy nawet pokłóceni, ani nic w ten deseń, ale skoro on mnie ignorował, to i ja miałam zamiar ignorować jego.
Czy zachowywałam się jak przedszkolak? Tak. Czy było mi z tym źle? Nie, nieszczególnie.
– Clark. – odezwał się ze swoim popisowym uśmiechem Scott, patrząc w moje oczy. – Takie ciuchy na trening? Cóż, będzie ci trochę niewygodnie ćwiczyć, ale może dasz radę.
Zmarszczyłam brwi na jego słowa. O czym on bredził? Jaki trening? Przecież mieliśmy jechać na zakupy. Posłałam mu pytające spojrzenie, a moje tętno nieco przyspieszyło, bo o nie, ja na żaden trening się nie zgadzałam! O nie, nie było takiej mowy! Czułam, jak moje serce przyspiesza, gdy jego czekoladowe tęczówki złowieszczo błysnęły. Laura, widząc moje przerażenie, postanowiła się zlitować i cicho się zaśmiała, trzepiąc Scotta delikatnie w ramię. Ten zaczął się śmiać, kręcąc głową.
– Przestań ją straszyć, głupku. – mruknęła, a po jej minie widać było, jak bardzo sama hamowała śmiech. Skarciła czarnoskórego wzrokiem, po czym znów spojrzała na mnie. – Nie ma żadnego treningu, skarbie. Jedziemy do galerii, a temu idiocie się po prostu nudzi.
– Hej! – zawołał z oburzeniem, ale jego twarz nadal była rozbawiona. – Nie wiem, jak wy, ale ja z chęcią zobaczyłbym Clark na ringu. Z jej nieopanowaniem wybiłaby tam połowę zawodników, a potem samą siebie.
Zacisnęłam zęby, spoglądając na chłopaka spod byka. Śmiał się ze mnie w najlepsze, a wokół jego oczu utworzyły się delikatne zmarszczki. Laura również szeroko się uśmiechała, ale Nate pozostał cicho, cały czas spoglądając przed siebie. Ignorując jego nonszalancję, zwęziłam złowrogo oczy, a następnie zblokowałam spojrzenie z Hayesem. Bez słowa uniosłam dłoń tak, aby pokazać jej zewnętrzną stronę roześmianemu chłopakowi.
– Widzisz to? – zapytałam, poruszając palcami, aby wskazać na moje długie, granatowe paznokcie. – Płacę za nie sto dwadzieścia dolców i są dużo lepsze, niż każde rękawice bokserskie. I zostawiają ładne blizny. – poruszyłam wyzywająco brwiami, unosząc kącik ust. – Chcesz zobaczyć?
– Jeśli chcesz zostawiać te blizny na moich plecach, to mogę zobaczyć nawet teraz. – odparł z zabijającą pewnością siebie, na co rozchyliłam oczy, ponieważ on był niemożliwy!
Z cisnącym się na twarz uśmiechem, nachyliłam się w jego stronę z zamiarem trzepnięcia go w tę jego pustą głowę, jednak chłopak był szybszy, bo odchylił się, przez co nie mogłam go dosięgnąć. Jego usta nadal wykrzywiały się w pewnym siebie uśmieszku i zadowoleniu, ale po mojej stronie miałam niezawodną Laurę, która bezceremonialnie uderzyła go z pięści w ramię za mnie. Nie było to uderzenie mocne, ponieważ Moore była mała, a mięśnie Scotta były imponujące, ale chłopak i tak skrzywił się teatralnie i ze zbolałym wzrokiem popatrzył na brunetkę, która starała się ukryć swój uśmiech, chociaż jej oczy błyszczały niczym słońce. Chłopak wydął usta, masując obolałe miejsce, a jego oczy przypominały te u szczeniaków, gdy prosiły o dodatkową przekąskę.
– No wiesz? – fuknął teatralnie. – Tak traktować miłość swojego życia?
– Miłość mojego życia zaraz znowu oberwie. – odparła chytrze, na co chłopak przewrócił oczami, a następnie z cwanym uśmieszkiem puścił mi oczko i usiadł prawidłowo na fotelu.
Nie mogąc się powstrzymać, pacnęłam go lekko w tył głowy, na co Moore głośno się zaśmiała, odpalając silnik auta.
– Zołza. – burknął Scott, ale wiedziałam, że również się uśmiechał.
Brunetka sprawnie wyjechała autem spod mojego domu na ulicę, a następnie zaczęła kierować się autem w stronę centrum. Odetchnęłam cicho z uśmiechem bawiąc się moimi okularami, gdy nagle spoważniałam, a mój humor znów gdzieś uleciał, ponieważ przypomniałam sobie, kto siedział obok mnie. Miejsce pomiędzy nami było puste, a jedynie luźno leżała tam prawa dłoń chłopaka. Nate nadal nawet na mnie nie spojrzał, więc i ja nie miałam zamiaru tego robić, chociaż jego zapach dotarł niebezpiecznie blisko moich nozdrzy. W całym samochodzie, wszystkie wonie mieszały się ze sobą, więc nie dało się wyczuć jakiejś konkretnej, a sam brunet siedział za daleko. I całe szczęście. Nie miałam zamiaru znosić jego obecności dłużej, niż było to konieczne.
I to nie było tak, że ja coś do niego miałam. Nie, wręcz przeciwnie. Dla mnie był czystą kartą. A przynajmniej było tak, kiedy tylko pierwszy raz zobaczyłam go po tych czterech latach. Przecież rozstaliśmy się w pokojowych stosunkach i nie mieliśmy żadnej wojny. Był dla mnie przyjemnymi wspomnieniami, ale im więcej czasu z nim przebywałam, tym bardziej mnie drażnił. Był taki... frustrujący! Nigdy nie wiedziałam, o co mu chodziło, zachowywał się, jakby był wiecznie obrażony, stroił fochy, a jak już na mnie spojrzał, to mój język plątał się gdzieś w moim gardle. Boże, nie znosiłam tej mimowolnej reakcji mojego ciała. I nawet wtedy tak było. On tam siedział. Tylko siedział, z tą swoją zarysowaną szczęką, która mogłaby ciąć papier, zmierzwionymi od wiatru, brązowymi kosmykami i posągową miną. I to wystarczyło, abym miała ochotę go uderzyć. Boże, jak on mnie irytował! A nawet się nie odezwał!
Może ten trening nie byłby takim złym pomysłem? Z chęcią powaliłabym pięściami w worek treningowy, wyobrażając sobie, że to zadufana twarz Nate'a. A byłoby bosko, gdyby ktoś przyczepił na niego jego zdjęcie. Tak dla wizualizacji.
– Co dziś robiłaś, Vic? – zapytała Laura, wyrywając mnie z mojego letargu. Wzdrygnęłam się lekko, spoglądając na tył jej głowy. Cholera.
– Nic ciekawego. – odchrząknęłam, aby oczyścić moje gardło. – Rozmawiałam z Erickiem.
– O, z byłym chłopakiem twojej mamy? – zapytała podekscytowana, szybko odwracając głowę w moją stronę, aby zblokować ze mną zaciekawione spojrzenie. I to by może było w porządku, gdyby nie to, że właśnie prowadziła samochód i wyprzedzała jakąś ciężarówkę. – Co u niego?
Przełknęłam ślinę, z lekkim przerażeniem spoglądając na wielki samochód obok nas. Sama ze zgrozą odkryłam, jak szybko jechaliśmy, ale jakoś nie miałam odwagi spojrzeć na licznik. Już zapomniałam, jak jeździła ta dziewczyna. I zdecydowanie za tym nie tęskniłam.
– Em, tak. – odparłam lekko zestresowana, rozglądając się za przednią szybą. – Mieszka niedaleko nas. Pracuje w prywatnej klinice. – mruczałam, w duchu dziękując za to, że znów ulokowała swój wzrok w jezdni. Jednak wtedy również przyspieszyła, wyprzedzając kolejne samochody.
– To bardzo fajnie. – wołała radośnie, jak gdyby nigdy nic, z podekscytowaniem szarpiąc kierownicą na wszystkie strony. Zacisnęłam szczękę i mimowolnie złapałam się mocniej za uchwyt po wewnętrznej stronie drzwi.
Kątem oka spojrzałam na niewzruszonego Nate'a, a następnie na wyluzowanego Scotta, który jak gdyby nigdy nic, zmieniał stacje muzyczne w radiu. Okej, może oni byli przyzwyczajeni do jej jazdy, ale ja niekoniecznie. Całe szczęście, że droga nie była wyboista, bo skończyłabym z guzami na głowie od obijania się o dach auta. Aby ukryć swój wzrok, zdecydowałam się znów założyć moje okulary. Czułam się w nich pewniej. Uniosłam hardo głowę i wpatrywałam się przed siebie, starając się nie myśleć o jego obecności i tym, jak mnie drażnił. Bez powodu, po prostu drażnił.
– Całe szczęście, że zdecydował się z wami... – zaczęła, ale urwała w połowie, a potem wszystko działo się już szybko.
Jeden z samochodów na skrzyżowaniu przejechał na czerwonym, przez co Laura gwałtownie skręciła kierownicą, aby uniknąć zderzenia. Całym naszym autem zarzuciło na bok, łącznie ze wszystkimi nami. Nie miałam założonych pasów, więc kiedy poleciałam w lewo, automatycznie podparłam się dłonią o miejsce obok mnie, aby zatrzymać swoje ciało w jednej pozycji. I to się udało, jednak nie przewidziałam tego, że pośrodku leżała już ręka Nate'a. Moja dłoń automatycznie spoczęła na tej jego, a ja zacisnęłam na niej swoje palce, gdy opony naszego samochodu zapiszczały od gwałtownego hamowania, a cały SUV stanął w poprzek skrzyżowania, dokładnie tak, jak kilka innych aut. Na szczęście nie słyszałam żadnych uderzeń, a jedynie głośne piski gumy szurającej po asfalcie.
– Kto, do kurwy, dał ci prawo jazdy, frajerze! – krzyknęła ze złością Laurą, patrząc na samochód, przez który zaszło to całe zamieszanie. Biały Ford szybko pomknął ulicą, gdy Moore z wściekłością zaczęła trąbić klaksonem, jak kilku innych kierowców. – Jak się nie umie jeździć samochodem, to zostaje rower, albo hulajnoga, pieprzony kretynie! Nie nauczyli cię jeździć, czy co?!
Moje serce biło szybko i nierównomiernie przez adrenalinę, a oddech ugrzązł mi w gardle. Niczym sparaliżowana siedziałam na swoim miejscu, jedną dłonią kurczowo trzymając się za bok drzwi, a drugą... właśnie. Z gulą w gardle, boleśnie powoli spojrzałam w lewo na miejsce pomiędzy mną, a Nate'em. Może przez szok tego nie czułam, ale doskonale widziałam, jak moje blade, długie palce zaciskają się na zewnętrznej stronie dłoni chłopaka. Mój chwyt był tak mocny, że moje knykcie pobielały, a jego kończyna zrobiła się lekko poszarzała przez odcięcie dopływu krwi. Przełknęłam ślinę, ale nadal nie potrafiłam się chociażby poruszyć. Słyszałam krzyki Laury w tle, ale ich nie rejestrowałam. Widziałam, że ściskam dłoń Sheya, ale jej nie czułam. To było jak trans. Słyszałam swoje szybko bijące serce i krew szumiącą mi w uszach.
W końcu spomiędzy moich warg wyrwało się ciche westchnięcie. Moje usta nadal były lekko rozchylone, a okulary zasłaniały moje oczy, gdy lekko uniosłam swoją głowę, aby spojrzeć na chłopaka, który nadal się nie poruszył. Był tak samo nieruchomy jak kilka minut wcześniej, tylko z tą różnicą, że teraz również patrzył na nasze dłonie. Jednak się nie poruszył. Nie wyrwał jej, a jego palce ani drgnęły, chociaż pewnie sprawiałam mu tym niezły ból. Wydawało mi się, że zawiesiliśmy się w czasie, dopóki brunet nie uniósł swojej głowy, tak jak ja chwilę wcześniej. Nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. Nadal miał swoje okulary, przez co nie widziałam jego oczu i w tamtej chwili niesamowicie mnie to cieszyło. Wiedziałam również, że przez moje ciemne szkła, on nie widzi moich tęczówek.
– Cholerni kretyni. – mamrotała gdzieś w tle niczego nieświadoma Laura, powolnie ruszając. – Idioci nie powinni mieć prawa jazdy! Gdzie jakieś testy psychologiczne?! Przecież przez takich świrów zdarzają się wypadki!
I to lekko przywołało mnie do porządku. Zdałam sobie sprawę, że nadal zaciskam swoją dłoń na tej jego i nie jest to w porządku, chociaż chłopak nadal się nie poruszył. Tkwił w tym zupełnie jak ja, a jego wyraz twarzy pozostał kamienny, dokładnie tak, jak mój. I wtedy dotarło do mnie to, co się działo. I jak jeszcze przed kilkoma sekundami nie czułam zupełnie tego uścisku, tak w tamtej chwili poczułam, jakbym trzymała żarzący się węgiel. Moja dłoń zapiekła żywym ogniem od dotyku jego ciepłej dłoni, która z każdą sekundą robiła się coraz zimniejsza przez mój chwyt. Bez odetchnięcia, niemal zmusiłam swoje skostniałe palce do tego, aby odczepiły się od kończyny chłopaka, chociaż każdy ruch przynosił mi ból. Jednak wyprostowałam je wszystkie, a następnie odciągnęłam swoją dłoń, ponownie zaciskając ją w pięść i chowając za siebie. Nate wciąż na mnie patrzył, gdy powolnie przełknęłam ślinę, a następnie nie mogąc się powstrzymać, odwróciłam szybko głowę, wpatrując się w zagłówek przede mną.
– Co zrobisz, kochanie. – mamrotał Scott, który również nie był świadomy tego, co właśnie się ze mną działo. – Teraz każdy tak jeździ.
– To straszne. Ludzie w ogóle nie uważają na drodze. – odparła z rozżaleniem, a następnie sama przekroczyła prędkość niemal dwukrotnie na terenie zabudowanym.
Ale ja nie mogłam skupić się nawet na tym, ponieważ czułam, jak moja dłoń płonie, chociaż żadnego ognia obok niej nie było. Ale parzyła mnie. Parzyła mnie przez dotyk jego twardej skóry. Starałam się oddychać najciszej, jak mogłam, ale mimo tego było mi trudno. Siedziałam wyprostowana jak struna, ignorując jego wzrok, który wlepiał w profil mojej twarzy. Było mi gorąco i duszno, a ja naprawdę musiałam wyjść z tego przeklętego samochodu. Nie powinnam tak reagować na jego dotyk. To nie było właściwe. To było popieprzone i w każdym aspekcie nienormalne. To był po prostu szok spowodowany nagłym skokiem adrenaliny. Tylko tym i niczym więcej. Tak. Tylko dlatego moje serce biło tak szybko i tylko dlatego poczułam w gardle uścisk tak wielki, że nie potrafiłam go przełknąć.
Tylko dlatego.
– Nate, Matt i Cameron już są. – mruknął nagle Scott. – Parker już jedzie.
– Okej. – odpowiedział cicho i ochryple czarnooki, wciąż patrząc wprost na mnie. Starałam nie dać po sobie poznać, jak cholernie trzęsłam się w środku, więc z kamienną miną wlepiałam wzrok przed siebie.
Cholera.
– Jesteśmy. – poinformowała nas Laura.
Z roztargnieniem pomrugałam gwałtownie powiekami, wyglądając za szybę. Dziewczyna parkowała właśnie przed jakąś nieznaną mi siłownią, pod którą stały dwie dobrze znane mi osoby. Kiedy tylko zgasiła silnik, szarpnęłam za klamkę drzwi i z zaciśniętą szczęką wysiadłam z pojazdu bez słowa, powstrzymując się od mocnego trzaśnięcia tą częścią samochodu. Odetchnęłam głośno świeżym powietrzem, przeczesując dłonią włosy. Byłam zdenerwowana. Byłam tak potężnie rozdrażniona, że ledwo nad sobą panowałam. Byłam zła na siebie, na Sheya na tego pierdolonego kierowcę... na wszystkich! Starałam się spokojnie oddychać, chociaż gorąco rozsadzało mnie od środka i wydawało mi się, że jeszcze chwila, a mogłam wybuchnąć, niszcząc wszystko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.
To tylko w twojej głowie. Jesteś taka tylko w swojej głowie.
– Clark! – rozbawiony głos Matta dotarł do moich uszu, kiedy starałam się spokojnie oddychać. Kątem oka widziałam, jak pozostała trójka opuszcza samochód. – Czyżbyś przyjechała trochę się poboksować?
Pomrugałam powiekami, aby skupić się na głosie, który wydobywał się spomiędzy ust Donovana. Blondyn właśnie podszedł w moja stronę, a następnie złapał mnie w niedźwiedzim uścisku. Z uśmiechem od ucha do ucha, odsunął się, taksując moją twarz swoimi błyszczącymi tęczówkami. Zaraz po nim podszedł do mnie Cameron, który jedynie uśmiechnął się szarmancko, a następnie lekko skłonił na przywitanie, zachowując w każdym calu swoją klasę i takt.
– Proponowałem jej to, ale odmówiła. Pech. – zadrwił Scott, podchodząc do bagażnika auta wraz z Nate'em, który znów nie zwracał na mnie całkowicie uwagi.
Miałam ochotę coś rozwalić. Coś dużego i twardego. O! Może drzewo. Tak, drzewo było dobrym wyborem.
– Hm, szkoda, ale może to i lepiej. Jeszcze by komuś zrobiła krzywdę tymi zabójczymi maszynami. – do zabawy wtrącił się Donovan, który z radością sobie ze mnie kpi. Na potwierdzenie swoich słów, złapał jedną z moich dłoni i machnął ją, jak szmacianą lalką.
Zacisnęłam szczękę, a następnie spięłam swoją kończynę i gdy była już na poziomie torsu chłopaka, bez ostrzeżenie machnęłam nią, a dłoń z hukiem odbiła się od klatki piersiowej Matta. Na jego nieszczęście, uderzyłam zewnętrzną stroną, więc pierścionki wbiły się w jego ciało. Blondyn zawył, puszczając moją kończynę i łapiąc się za obolałe miejsce, aby następnie zgiąć się w pół. Z kamienną miną spojrzałam na niego z góry, gdy Scott z Laurą zaczęli się głośno śmiać, a Cameron ułożył usta w kpiarskim uśmiechu. Wilson pokręcił głową, a następnie ułożył dłoń na ramieniu stękającego chłopaka, klepiąc go lekko.
– I po co było zaczepiać? – zapytał tonem mamy psotnego dziecka.
Odwróciłam się w stronę Scotta, który sprawnie otworzył bagażnik, a Nate szybko wyciągnął z niego czarną, sportową torbę. Jednym ruchem zarzucił ją sobie na ramię, a ja poczułam dziwne deja vu. Ile to razy widziałam go z nią na walkach lub po treningach. Odchrząknęłam i spuściłam wzrok, znów czując ten wściekły przypływ gorąca.
– Wejdziecie z nami na chwilę? – zapytał Hayes, patrząc na Laurę. Ta posłała mi pytające spojrzenie, ale ja jedynie wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno.
– Możemy wejść. I tak będziecie wszyscy siedzieć tu do wieczora. – mruknęła.
Cała nasza szóstka skierowała się w stronę drzwi siłowni, do której weszliśmy. Matt posyłała mi zaczepne spojrzenia, na co przewróciłam oczami i teatralnie poprawiłam swoje pierścionki, aby zakomunikować mu, że mogłam bawić się jeszcze. Ten, widząc moje zagranie, zaśmiał się, kręcąc głową. Kiedy znaleźliśmy się w środku, zdjęłam okulary z nosa, marszcząc twarz na ten specyficzny zapach gumy i potu. Na całe szczęście była zamontowana tam klimatyzacja, więc to połączenie nie było duszące. Gołym okiem widać było, że siłownia była przeznaczona dla bokserów. Było tam pełno worków treningowych, sztang oraz innych sprzętów, a na środku stał sporych rozmiarów ring, na którym właśnie walczyło dwóch kolesi w ochraniaczach na głowę. Za trzema linami stał jakiś starszy mężczyzna, który krzyczał do zawodników, informując ich, co mają poprawić. Kilka innych osób ćwiczyło samemu, albo z trenerami. Wszystko było nowoczesne, ale zachowane w starym klimacie.
– Łezka kręci się w oku na wspomnienia, co? – wymamrotał Scott, lekko trącając łokciem bok Donovana, kiedy wszyscy rozglądali się po ogromnej hali niemalże z zachwytem.
Cóż, ja nigdy wcześniej tam nie byłam, więc tylko surowo oceniłam stan siłowni, jednak kiedy popatrzyłam na twarze reszty widziałam, że mieli z tym miejscem wiele wspomnień. Na twarzach Scotta, Matta, a nawet i Camerona błąkały się delikatne uśmieszki, kiedy tak się rozglądali. Laura nie była zbyt zaabsorbowana. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak blisko Nate'a stałam. Bo tylko z jego twarzy nie sposób było nic wyczytać. Przełknęłam ślinę i delikatnie popatrzyłam na profil jego twarzy, ponieważ znajdował się tuż po mojej lewej stronie. Nadal miał na sobie te okulary, a jego szczęka była nerwowo zaciśnięta. Ramię, o które opierał torbę, było jeszcze bardziej napięte, tak jak on cały.
– Nathaniel Shey! – głośny głos z hiszpańskim akcentem przebił się przez hałas panujący w pomieszczeniu.
Wysoki Latynos z ciemnymi jak noc włosami, który stał na ringu, patrzył wprost na naszą grupę już nie komentując pojedynkujących się mężczyzn. Popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami, kiedy mruknął coś do innego faceta obok, a następnie powoli ruszył w naszą stronę, podtrzymując się lin. Na moje oko dobijał już do sześćdziesiątki, choć nie mogłam obiektywnie tego ocenić przez ilość blizn na jego twarzy, które odznaczały się swoją bielą na mocno opalonej karnacji. Mężczyzna był bardzo wysoki, ale lekko się garbił, co odejmowało mu kilku centymetrów. Przełknęłam ślinę przez jego posępną minę, kiedy znalazł się tuż przed nami. Lekko mnie przerażał, ponieważ przypominał mi trochę potwora Frankensteina. Był duży, powoli i ciężko chodził oraz patrzył się tak przerażająco, a jego twarz przecinały dawni wygojone już szramy.
– Witaj, Thiago. – przywitał się pewnie Nate, jednak nie wyciągnął swojej dłoni do mężczyzny, ani nie zdjął okularów.
Czarnowłosy nie odpowiedział, a jego twarz przybrała jeszcze straszniejszy wyraz twarzy. Zastanawiałam się, czy tylko on mnie tak przerażał, a sądząc, po postawie innych, tak właśnie było. Patrzył poważnie na twarz Sheya, marszcząc swoje wielkie, krzaczaste brwi.
– Po coś tu przyszedł? – zapytał posępnie, ale Nate nie ugiął się ani odrobinę pod ciężarem wzroku mężczyzny. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że nawet nieco się rozluźnił.
– Jasmine ci nie powiedziała? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Powiedziała, ale dalej mam nadzieję, że to głupi żart. – odparł, a jego akcent przybrał na sile.
Nate westchnął cicho, w końcu nasuwając okulary na swoją głowę. Przełknęłam ślinę i od razu przeniosłam spojrzenie na drugiego mężczyznę. Już wolałam się bać, niż patrzeć na... na niego.
– To nie żart. – rzekł znacznie poważniej, a ja czułam, że już się nie uśmiechał. – Mam walkę w następnym tygodniu. Muszę się przygotować.
Mężczyzna, którego Nate nazwał Thiago, jeszcze bardziej zmarszczył swoje brwi, przez co wyglądały, jakby były ze sobą połączone. W międzyczasie usłyszałam, jak telefon Scotta zaczął dzwonić, więc chłopak przeprosił, odchodząc na bok, aby odebrać. Reszta również odeszła o krok, zostając w tyle. Ale ani Shey, ani drugi facet ani drgnęli, poważnie patrząc sobie w oczy. Czułam to dziwne, ciężkie napięcie pomiędzy nimi i nawet chciałam odejść o krok, ale wydawało mi się, że moje poruszenie tylko pogorszy sprawę. Thiago nawet nie zwracał na mnie uwagi, a jego twarz stężała jeszcze bardziej. Ciemne oczy zapłonęły gniewem, gdy uniósł powolnie jedną ze swoich długich, wielkich rąk. Wskazał palcem na drzwi wyjściowe za nami, niemal warcząc.
– Wyjdź z mojego klubu, Nate. – syknął, a przez jego groźny ton, nieprzyjemny dreszcz przeszył moje ciało. – Wstęp tu jest dla ciebie zabroniony. Nie masz prawa przekraczać progu tego miejsca.
Byłam pewna, że po takich słowach, wypowiedzianych takim tonem i przez takiego mężczyznę, nawet najwięksi twardziele uciekaliby w popłochu. Ale Nate Shey był masochistą, więc ani drgnął, nawet nie spoglądając na rękę Thiago obok jego głowy. Cały czas z pewną miną patrzył mu w oczy i nie przeszkadzało mu nawet to, że był kilka centymetrów niższy od drugiego faceta.
– Dlaczego? – zapytał spokojnym tonem.
– Nie wejdziesz tu, dopóki nie zmądrzejesz. – warknął Thiago, opuszczając rękę. – Jak dowiedziałem się, że będziesz walczyć z Sanchezem to myślałem, że się przesłyszałem. Zgodziłem się na rozmowę z Jasmine tylko dlatego, że chciałem powiedzieć ci osobiście, że nie będziesz u mnie ćwiczył. Nie w moim klubie. Nie poślę cię na rzeź.
– Thiago... – zaczął Nate, ale ten nie dał mu skończyć.
– Cztery lata nie walczyłeś! – przerwał mu donośnie, przez co wzdrygnęłam się jeszcze bardziej, a kilka osób stojących najbliżej nas, przestało ćwiczyć, posyłając mężczyźnie zdziwione spojrzenia. – W tydzień nic nie zdziałasz. Sanchez to nie jest byle kto. Nie jest jak ci gówniarze, z którymi walczyłeś. To poważny zawodnik, a ty miałeś przerwę. Nie dam ci się zabić.
– To, że nie walczyłem, że oznacza, że nie trenowałem. – odpowiedział spokojnie Nate, chociaż czułam, że jest coraz bardziej spięty. – Thiago. To jedna walka. Zrób to dla mnie i o nic nie pytaj. Ze względu na naszą przyjaźń.
Starszy mężczyzna zasępił się, a następnie niechętnie spojrzał na torbę w jego dłoni. Jego brwi znów zmarszczyły się tak, jak orli nos. Warknął coś pod nosem, a następie odwrócił się i swoim powolnym, ciężkim chodem wrócił na ring. Nie za bardzo wiedziałam, co się dzieje, więc niepewnie spojrzałam na Nate'a, który swojego skupionego wzroku ani na chwilę nie opuścił z pleców mężczyzny. Latynos wspiął się ociężale na ring i ponownie podszedł do innego mężczyzny, który był dużo niższy i bladszy. Zaczęli o czymś rozmawiać. Zastanawiałam się, dlaczego Nate'owi tak bardzo zależało na tym klubie. Przecież mógł ćwiczyć gdzie indziej. Plus, mój szacunek do tego faceta wzrósł dwukrotnie. On też uważał, że walka Sheya to nieporozumienie. Dogadalibyśmy się.
Ale ja byłam zła, sfrustrowana i chciałam wiedzieć. Więc się nie hamowałam.
– Dlaczego zależy ci tak bardzo na tym miejscu? – zapytałam nagle obojętnym tonem, patrząc na bijących się na ringu mężczyzn. Raz po raz wysyłali sobie na przemian ciosy, przyciskając się do narożników. Nieprzyjemny dreszcz wspomnień przeszył moje ciało, kiedy przypomniałam sobie wszystkie te razy, gdy to Nate walczył.
Jak ja tego nienawidziłam. Za każdym razem kiedy wchodził na ring.
Wiedziałam, że mnie usłyszał, chociaż na początku nie reagował. Oboje nie patrzyliśmy w swoje strony, tylko obserwowaliśmy Thiago. W pewnej chwili wydawało mi się, że Nate już nie odpowie, no bo, kurwa, jasne. Przecież to był Nathaniel. A zirytowanie znów się we mnie zebrało. Dlaczego on musiał sprawiać tyle problemów? Z małymi szczeniakami było mniej roboty, niż z nim. Już miałam zamiar pożegnać się z jakimkolwiek odzewem z jego strony, gdy chłopak nagle cicho westchnął.
– Tu trenują najlepsi. – odparł cicho, nadal na mnie nie patrząc. – Zapewniają najlepsze warunki i całą ekipę, potrzebną ci do walk. Lekarza, trenera i gościa od sprzętu. – wyjaśnił ogólnikowo.
– Trenowałeś tu kiedyś?
– Tak. – mruknął. – Ale kiedy przestałem walczyć, przeniosłem się w inne miejsce. W tym klubie trenują jedynie ci, którzy walczą.
– Długo go znasz? – zapytałam, wskazując podbródkiem na wysokiego mężczyznę, który nadal stał przy ringu.
W końcu uniosłam głowę, aby kątem oka spojrzeć na bruneta. Dziwnie nieobecnym wzrokiem patrzył przed siebie, a ja dopiero teraz zauważyłam, jak jego oczy były podkrążone. Przez to, iż wcześniej miał okulary, to nie rzucało się tak bardzo w oczy. Wyglądał tak, jakby nie spał pół nocy. Fioletowe sińce rozciągały się pod jego dolnymi rzęsami, przez co wyglądał na dziwnie zmęczonego. Dzień wcześniej, kiedy staliśmy pod klubem, również nie wyglądał, jakby był w stu procentach wypoczęty, ale teraz było zdecydowanie gorzej. I nagle ta cała irytacja, to wszystko co we mnie siedziało, gdzieś wyparowało. Widząc go z tymi podkrążonymi oczami, zmęczonym wzrokiem i przekrwionymi białkami, nie potrafiłam żywić do niego żadnej negatywnej urazy. Nie potrafiłam czuć niczego, prócz zmartwienia.
Działo się coś złego.
I kiedy tak mu się przyglądałam z boku, zaczęłam zauważać coraz więcej tych szczegółów. To, że jego włosy są nieco bardziej roztrzepane, niż zazwyczaj. Jakby często wplątywał w nie palce i za nie pociągał. To, że jego skóra jest nieco bardziej poszarzała, a malutkie żyłki bardziej widoczne. To, że wzrok nie był taki elektryzujący, jak zazwyczaj. Coś we mnie krzyczało. Wielkimi literami głosiło mi, że działo się coś niedobrego. Może przesadzałam. Może dla osoby trzeciej te zmiany były niemal niewidoczne. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.
– Od szesnastego roku życia. – odpowiedział, wybudzając mnie z mojego transu. Wzdrygnęłam się lekko. Nawet jego ton nie był tak cyniczny jak zawsze. – To Thiago nauczył mnie wszystkiego.
Uniosłam ze zdziwieniem brwi. Chciałam skupić się na jego słowach, ale nadal nie mogłam przestać obserwować tego zmęczenia wypisanego na jego twarzy. Musiałam się jakoś ogarnąć.
– Był kiedyś bokserem? – zapytałam, na co skinął głową.
– Najlepszym w Kalifornii. – odrzekł, a następnie przekręcił głowę w moją stronę, blokując ze mną spojrzenie.
Niemal bez oddechu patrzyłam w czarne tęczówki, które z bliska wydawały się jeszcze bardziej zmęczone i jeszcze bardziej pozbawione życia. Matowa czerń odznaczała się na tle przekrwionych białek. Nie wiedziałam, dlaczego nadal stałam tak blisko niego. Dlaczego nie odeszłam jak reszta naszych znajomych, stając gdzieś z tyłu, tylko wciąż trwałam u jego boku. Ale kiedy na mnie spojrzał, wiedziałam już, że nie było mowy, abym się odsunęła. Moje ciało działało automatycznie i nawet mnie nie słuchało. Widziałam tylko bruneta, który patrzył na mnie lekko z góry, a jego wargi wykrzywiają się w cynicznym uśmieszku. Starałam się zachować kamienna minę, ale było to ciężkie.
Nie potrafiłam wypowiedzieć chociażby słowa, kiedy tak mi się przyglądał, a oddech ugrzązł mi całkowicie w gardle, kiedy nagle Nate nachylił się w moją stronę, w znaczny sposób skracając nasz dystans. Nadal był w bezpiecznej odległości, ale nadal czułam, jakby coś ścisnęło się w moim żołądku i nie chciało puścić. Zacisnęłam szczękę, aby nie dać po sobie poznać, jak ciężko się w tamtej chwili poczułam, gdy nagle Nate pomrugał swoimi długimi rzęsami. Oboje mieliśmy zacięte twarze, ale na jego malowało się coś jeszcze. Ta kpina i wyższość nad światem. Choć w zmęczonych tęczówkach nie widziałam życia. Widziałam w ich zwycięstwo.
Ale nie życie.
– Cóż, najlepszym zaraz po mnie. – mruknął z namacalną pewnością siebie, unosząc brew. A ja miałam ochotę parsknąć śmiechem.
Boże, był taki wyniosły. Tak bardzo zarozumiały. Tak bardzo niepowtarzalny.
– Wydaje mi się, że nieco przeceniasz swoje możliwości. – odpowiedziałam powolnie, odchrząkując. Dzielnie wytrzymywałam jego spojrzenie.
Założyłam ręce na piersi. Nadal staliśmy przodem do ringu, ale twarzami byliśmy zwróceni do siebie. Na szczęście nie dotykałam go ramieniem, chociaż miałam w sobie dziwną ochotę, aby to zrobić. Jednak z całych sił powstrzymywałam się, zbierając w sobie wszystkie siły, aby grać niewzruszoną tak dobrze, jak robił to on. I wychodziło mi to. Zawsze.
– Wątpisz we mnie? – zapytał z udawanym przejęciem, jawnie sobie ze mnie kpiąc. – Przecież kiedyś byłem najlepszy.
Po jego słowach, wygięłam usta w lekkim uśmiechu, a następnie pokręciłam delikatnie głową, spoglądając na niego wzrokiem, jakbym rozmawiała z małym dzieckiem. Przekraczając już każdą granicę, jaka we mnie była, nachyliłam się w jego stronę tak, jak on wcześniej w moją. Teraz dzieliło nas jeszcze mniej, ale starałam się nie zwracać uwagi na jego zapach. Ten zapach, który niby był taki sam, jak przed czterema laty, ale jednocześnie taki inny. Starałam się nie zwracać uwagi na jego ciepłe ciało, gdy moje zawsze było lodowate. Na jego wzrok, który był tak intensywny. Na wszystko, co jego dotyczyło. Ale nie mogłam. Bo tak już z nim miałam. Mogły minąć cztery miesiące, lata, wieki, a ja wciąż zauważałabym w nim tak wiele. Może nie wszystko. Ale więcej.
Więcej, niż by sam tego chciał.
Pomrugałam powolnie, a następnie moje usta wygięły się w pełnym politowania grymasie.
– Jak to ktoś kiedyś powiedział... Byłeś najlepszy, bo cała reszta była jeszcze gorsza.
Z uśmiechem godnym samego zwycięscy, pomrugałam z zadowoleniem, patrząc, jak cynizm ucieka z jego twarzy i zastępuje go ta wyraźna nuta rozdrażnienia. Czarne tęczówki znów stały się nieco ciemniejsze, a intensywność jego spojrzenia wróciła, przez co miałam ochotę unosić się nad ziemią. W końcu powracał stary Shey, a nie ta jego marna imitacja. Pełna napięcia cisza była przerywana jedynie odgłosami pochodzącymi z treningów innych. Ani razu nie spuściłam wzroku z tego zabójczego spojrzenia, dzielnie je wytrzymując. Byłam zadowolona. Zdenerwowałam go, co uwielbiałam. Obraziłam, co też było jednym z moim ulubionych zajęć, a na dodatek nieco ożywiłam, bo w te zmęczone tęczówki nie dało się patrzeć.
Tak, zdecydowanie byłam zadowolona.
Głośnie chrząknięcie przywróciło nas do rzeczywistości. Oboje, jak na zawołanie, odwróciliśmy głowy w stronę mężczyzny, który wrócił i znów stał przed nami, czego nie zarejestrowałam. Poczułam zażenowanie na nasze zachowanie, więc odsunęłam się o krok od Nate'a, umieszczając wzrok w ringu, na którym, jak na nieszczęście, nikt już nie walczył. Czułam, że mężczyzna mi się przygląda, ale było mi zbyt głupio, aby również na niego popatrzeć, więc jedynie splotłam dłonie za swoimi plecami, zaciskając usta w wąską linię. Może i byłam pewna siebie, ale nie przed przerażającymi, dwumetrowymi potomkami Frankensteina. W końcu odetchnęła z ulgą, kiedy Thiago ponownie zblokował spojrzenie z niewzruszonym Nate'em.
– Dobrze, pomogę ci. – powiedział w końcu. A ja nie wiedziałam, czy się cieszyć, bo miał dobre warunki do treningów, czy płakać, bo, kurwa, naprawdę będzie walczył. – Dam ci całą ekipę. I robię to tylko ze względu na przeszłość.
– Dziękuję, Thiago. – odpowiedział Nate, co aż mnie zdziwiło, bo takie słowa od Sheya, wypowiadane szczerym tonem, nie były czymś, co słyszało się często.
– Kiedy masz walkę? – zapytał.
– Nie ma jeszcze term... – zaczął Nate, ale przerwał mu Scott, który właśnie wrócił ze swojej rozmowy telefonicznej.
– Już jest. – mruknął, na co wszyscy na niego spojrzeliśmy. Matt, Cameron i Laura, którzy do tej pory stali z tyłu, również podeszli, zaalarmowani miną Hayesa. Czarnoskóry chłopak trzymał swój telefon, który obracał w dłoni, a coś w jego twarzy sprawiało, że poczułam dziwne zdenerwowanie. – Właśnie zadzwonili, żeby mnie o wszystkim poinformować.
– I kiedy jest? – zapytał Cameron.
Zacisnęłam szczękę, czując ukłucie w klatce piersiowej.
– Szesnasty listopada.
Szesnasty, szesnasty, szesnasty.
– Ale to przecież... – zaczął Matt, marszcząc brwi.
– Dzień po twoich urodzinach. – dokończyła Laura, wpatrując się w Nate'a, którego mina nie wyrażała niczego.
– I dzień po festiwalu w Culver City. – dodał Scott, wzdychając. – Co oznacza dwa razy więcej policji i dwa razy większe prawdopodobieństwo, że nas złapią.
Och, wprost cudownie! Nie dość, że i tak ryzykowaliśmy tak wiele, to na datę walki wyznaczają sobie dni, kiedy w mieście jest dwa razy więcej patroli! A poza tym, to był dzień po jego pieprzonych urodzinach. Nie wierzyłam w to, że mamy takiego pecha. To samo w sobie było niebezpieczne, ale po tych informacjach przekroczyło wszelkie apogeum. Z zasępieniem patrzyłam, jak miny reszty również wykrzywiają się w grymasach. Im również się to nie podobało. Zdusiłam w sobie okrzyk złości. Tak się staraliśmy, a cały czas ktoś musiał nam to utrudniać. Pieprzone życie i pieprzony pech. Nie chciałam mówić na głos swojego zdania, ale dla mnie moglibyśmy najlepiej odwołać całą tę pieprzoną walkę i znaleźć inny sposób.
Matt mruknął coś pod nosem, gdy ja spojrzałam na niewzruszonego Nate'a. Nie wiedziałam, o czym myślał, ale zapewne nie było to niczym dobrym.
– W takim razie, urodzin nie opijesz. – mruknął ponuro Thiago, nawiązując kontakt wzrokowy z Nate'em. – Znasz zasady. Od dziś pełna abstynencja.
Widziałam, jak Shey niemal walczy, aby nie przewrócić oczami, ale pokornie skinął głową. Naprawdę szanował tego faceta.
– Dobrze, w takim razie chodź do szatni. – burknął i widziałam, że ani trochę nie podobał mu się ten cały pomysł z walką. – Masz wszystko? – zapytał, na co Nate skinął.
Thiago odwrócił się i bez zaszczycenia nas ani jednym spojrzeniem, znów ruszył swoim ciężkim chodem w stronę ringu. Jednak kiedy był już w połowie, zatrzymał się nagle, a jego szerokie ramiona, okryte czarną koszulką z krótkim rękawem, lekko opadły. Z nastroszoną miną, odwrócił się w naszą stronę, jednak ku mojemu zaskoczeniu, nie popatrzył na Nate'a, ale jego przerażający wzrok padł na mnie. Pierwszy raz popatrzyłam mu w oczy i wiedziałam, że chyba ostatni, bo ten facet zdecydowanie mnie przerażał. Spojrzał na mnie z dziwną miną, a następnie zmarszczył w grymasie nos, jakby uważał, że będę mu w czymś przeszkadzać. Nie miałam szansy dłużej się nad tym zastanawiać, bo sekundę później, Thiago znów spojrzał na Nate'a, unosząc brew.
– Pamiętaj też, że niektórych rzeczy przed walką robić nie można. – powiedział mętnie, niemal mieląc te słowa.
Zmarszczyłam brwi, ponieważ nie rozumiałam, o co mu chodziło. Nadal był smętny, poważny i bełkotał. Jednak nie były to przypadkowe słowa, ponieważ widziałam reakcję reszty. Widziałam, jak starają się ukryć swoje uśmiechy, odwracając głowy. Nawet sam pieprzony Cameron Wilson musiał zagryźć swoją pełną wargę, aby utrzymać poważny wyraz twarzy. To zastanowiło mnie jeszcze bardziej, a kiedy ujrzałam, jak Nate już nie hamuje się i po prostu przewraca oczami, byłam pewna, że chodziło o coś istotnego.
– Chodź do szatni. – burknął mężczyzna, odwracając się i przyspieszając kroku. Nate nawet nie protestował, a ruszył za nim, pozostawiając nas samych.
Ze zmarszczonymi brwiami odwróciłam się w stronę reszty, która nadal wydawała się dziwnie rozbawiona. Laura zagryzała swoją dolną wargę, a Scott przypatrywał się swoim paznokciom. Gdy chciałam zapytać, co się właśnie stało, Matt wyprzedził mnie, wskazując głową w stronę drzwi.
– Odprowadzimy was. – powiedział, a w jego oczach nadal tlił się uśmiech.
Laura szybko skinęła i pierwsza pognała do wyjścia, a za nią Scott i Matt. Cameron z klasą przytrzymał mi drzwi, abym przeszła przed nim. Wszyscy wyszliśmy na dwór, a ja odetchnęłam, wiedząc, że była to dobra pora, aby zapytać.
– Ej, o co mu tam chodziło? – zapytałam na pozór obojętnie.
Reakcja znów była podobna, ponieważ Matt ze Scottem uśmiechnęli się. Cameron tym razem starał się być poważniejszy, więc jedynie machnął ręką.
– O nic. Takie stare powiedzenia. Nie przejmuj się. – powiedział z serdecznością, ale nie dałam się zwieść.
– Ale chcę wiedzieć! – zawołałam, patrząc na nich wszystkich z naciskiem.
– Jest taka niepisana zasada w sportach, w których ważną rolę odgrywają nogi. – mruknął Scott, wzruszając ramionami.
– A ta zasada to... – ciągnęłam.
Matt westchnął.
– Po prostu, na kilka dni przed walką nie można uprawiać seksu.
Zawiesiłam się na chwilę, ponieważ tego się nie spodziewałam. Cóż, może i miało to jakiś sens, ale co to niby miało wspólnego ze mną? I dlaczego przed tym tekstem, Thiago spojrzał na mnie? Przecież...
Kurwa. Rozszerzyłam oczy, omal nie wypluwając swoich płuc.
– I jemu chodziło o mnie?! – zawyłam w szoku, wskazując na samą siebie, czym jeszcze bardziej ich rozbawiłam.
– Najwidoczniej tak. – Hayes pokiwał głową z rozbawieniem, opierając się plecami o czarny samochód.
– Ale Nate ma narzeczoną... – zaczęłam kulawo.
– Tak. – rzekł Cameron. – A Thiago o tym wie.
Po tych słowach, całkowicie mnie wmurowało. Chwilę zajęło mi, aby przetrawić jego słowa. Skoro on wiedział, że Nate ma pieprzoną narzeczoną, to dlaczego o zasadzie, w której mówi się, że nie można uprawiać seksu na kilka dni przed walką, powiedział po tym, jak popatrzył na mnie? Przecież nic nie łączyło mnie z Sheyem. To nie ja byłam jego narzeczoną i sam o tym wiedział. A potem spłynęło na mnie oświecenie. Czy on pomyślał, że ja jestem jego... och, kurwa. To dlatego patrzył na mnie z takim dystansem i nieprzychylnością. Skoro znał Severine to musiał zdziwić się tym, kim byłam. Plus zastał nas w tej dziwnej sytuacji, kiedy sobie dogryzaliśmy i doszedł do wniosku...
Chyba mi słabo.
– Nie przejmuj się, Vic. – mruknął pocieszycielsko Matt, podchodząc do mnie i obejmując mnie jednym ramieniem, kiedy ja zastanawiałam się, co się właśnie stało. – Thiago ma swój świat. Często rzuca jakimiś tekstami i nie myśli.
Nie wiedziałam, dlaczego po tym wszystkim, oni nadal byli rozbawieni. To nie było, kurwa, śmieszne. To było tragiczne! Teraz pewnie myślał sobie o mnie nie wiadomo co, a ja niczego nie zrobiłam. Nic mnie z Nate'em nie łączyło i byłam ostatnią osobą na świecie, która wpieprzyłaby się w jego związek. A teraz musiał myśleć, że jestem jego pieprzoną laską na boku. Ja nie widziałam w tym żadnych powodów do śmiechu. Jęknęłam cierpiętniczo, gdy Donovan mocniej objął mnie ramieniem, pocieszycielsko głaszcząc dłonią moje ramię.
– Naprawdę się nie przejmuj. – mruknęła Laura, widząc moją reakcję. – Dla niego związkiem jest nawet to, gdy ktoś jedynie ze sobą rozmawia. Taki typ człowieka. Nie można brać tego na poważnie, więc nawet nie miało sensu zaprzeczanie.
– Łatwo ci mówić. – mruknęłam.
To było koszmarne.
Chłopcy nas szybko pożegnali, a następnie wrócili do środka, gdy my wsiadłyśmy do samochodu. Laura za kierownicą, a ja na miejscu pasażera. Nie miałam zamiaru więcej ryzykować, więc od razu zapięłam pas. Dla bezpieczeństwa. Brunetka odpaliła silnik z uśmiechem i wyjechała spod siłowni, włączając się do ruchu drogowego. W mojej głowie nadal siedziała ta niezręczna sytuacja i za każdym razem, kiedy to sobie przypominałam, miałam ochotę uderzyć głową w ścianę. Wiedziałam, że jedyną opcją, aby chociaż trochę się z tego otrząsnąć, będzie zmiana tematu, więc odchrząknęłam i spojrzałam na Laurę. Jej dłonie zwinnie obracały skórzaną kierownicą, a mój wzrok znów przyciągnęła pewna istotna sprawa. Na jej palcu nie było pierścionka. Nawet zaręczynowego, nie wspominając o obrączce. A przecież przed czterema laty Scott oświadczył się jej na jej urodzinach.
– Hej, mogę cię o cos spytać? – zaczęłam cicho.
– Jasne. – odparła z uśmiechem.
– Czemu nie wzięliście ślubu ze Scottem?
Po moich słowach, dziewczyna lekko się zdziwiła, marszcząc równe brwi. Widziałam, jak zagryza dolną wargę, a jej mina lekko opada i żałowałam, że zadałam to pytanie. Walczyła ze samą sobą, a atmosfera zrobiła się gęsta. Chciałam odwołać to pytanie i powiedzieć jej, że nie musi mi niczego mówić, gdy nagle mnie wyprzedziła.
– Aktualnie nie jesteśmy nawet zaręczeni. – mruknęła cicho i niby chciała zatuszować to uśmiechem, ale niezbyt jej to wyszło. Gołym okiem widać było, jak nasze słoneczko lekko zgasło.
– Ale dlaczego? – zapytałam w szoku.
– Po wyjeździe z Culver City, Scott i ja się rozstaliśmy.
W szoku otworzyłam swoje usta, nie wierząc, że właśnie to usłyszałam. To było dla mnie irracjonalne. Przecież ci dwoje pasowali do siebie bardziej, niż ktokolwiek inny na tym pieprzonym świecie. Od zawsze byli razem! No przynajmniej dla mnie, bo od kiedy ich poznałam, Scott i Laura byli w związku. Nie mogłam sobie zwizualizować tego, że nie są razem. Że nie przytulają się, nie całują i nie są dla siebie wszystkim. Laura, zaniepokojona moim przedłużającym się milczeniem, spojrzała na mnie kątem oka i widząc moją zszokowaną minę oraz wybałuszone oczy, zaśmiała się cicho pod nosem, a jej iskierki szczęścia powróciły na jej twarz, wypełniając jej policzki. Westchnęła cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.
– Zabawne, że każdy reaguje tak samo. – zaśmiała się, skręcając w jakąś uliczkę.
– Bo to dla każdego niezły szok. – mruknęłam, nadal zdezorientowana. – Ale jak? Dlaczego? Przecież wy... – plątałam się, ponieważ nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, że byli dla siebie stworzeni.
– Po wyjeździe zaczęliśmy się więcej kłócić. Ja studiowałam, Scott pracował. Zamieszkaliśmy we wspólnym mieszkaniu, ale się mijaliśmy. – mówiła to ze spokojem, ale w wyrazie jej twarzy widać było, jak bolały ją te wspomnienia. – Coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, a jeśli już, to były to kłótnie. Scott chciał często przyjeżdżać do Culver City, ale ja nie mogłam sobie na to pozwolić przez studia. I zaczęło się wyrzucanie sobie nawzajem wszystkich brudów. W końcu po kolejnej kłótni, Scott powiedział, że nie chce takiego życia. Zabolało mnie to tak bardzo, że nie byłam w stanie odpowiedzieć, więc tylko ściągnęłam pierścionek z palca, położyłam go na stole i powiedziałam, że i ja go nie chcę. I wyszłam z mieszkania. Chyba zaskoczyłam tym nas oboje.
Serce łamało mi się, gdy słuchałam tej historii. Nigdy nie sądziłam, że tak idealna para mogła przeżyć coś takiego. Przecież oni nigdy się nie kłócili, a jak już, to były to głupie sprzeczki. Świata poza sobą nie widzieli.
– Tamtej nocy spałam u koleżanki. Cóż, a raczej leżałam, bo całą noc przepłakałam. W końcu wiesz, Scott był zawsze. Od kiedy tylko zaczęliśmy liceum, adorował mnie i starał się o mnie. Byliśmy ze sobą tyle lat, mieliśmy wziąć ślub, a tu nagle koniec. – odchrząknęła. – Następnego dnia wróciłam po swoje rzeczy, ale nie zastałam go w mieszkaniu, z czego nawet się cieszyłam. Spakowałam wszystko jak leciało, zostawiłam klucze i przeniosłam się do koleżanki.
– Na ile się rozstaliście? – zapytałam, mając nadzieję, że było to kilka dni. Może miesiąc. Nie zasługiwali na to, aby być daleko od siebie.
– Na pół roku. – odpowiedziała, przez co znów poczułam się, jakby ktoś zdzielił mnie po głowie. – Nie widywaliśmy się w ogóle, ale nie potrafię opisać tego, jak bardzo za nim tęskniłam. Byłam gotowa znów się z nim kłócić o byle co, byleby tylko być przy nim. Ale wiedziałam, że Scott nie zasługiwał na coś takiego. Wydawało mi się, że w końcu może być szczęśliwy. Więc nie kontaktowałam się z nim przez sześć miesięcy, aż w końcu zupełnie przypadkiem znaleźliśmy się na tej samej imprezie naszego znajomego. – uśmiechnęła się delikatnie do swoich wspomnień. – Dobrze wiedział, że oboje na niej będziemy, ale nie powiedział nam tego. I kiedy zobaczyłam go po tych sześciu miesiącach, wiedziałam, że nie dam mu drugi raz odejść. A kiedy on spojrzał na mnie, wiedziałam, że i on nie da odejść mi.
Z uśmiechem patrzyłam na jej twarz, na której kryło się tyle emocji. Można było czytać z niej jak z otwartej księgi i naprawdę jej tego zazdrościłam. Jedno spojrzenie w ten uśmiech, w te szczęśliwe oczy i wiedziało się, jak całkowicie oddana była Scottowi. Moja twarz zawsze była taka sama. Kamienna i bez wyrazu. Sylvia powtarzała mi od początku naszych spotkań, że zapewne zawsze wygrywałam w grę, gdzie ten, kto uśmiechnął się pierwszy, przegrywa. Ale nie potrafiłam inaczej. Z biegiem czasu uznałam to nawet za coś wygodnego.
– I znów jesteście razem. – mruknęłam, unosząc kącik ust.
I tak skończyli ze sobą. Nie było innej opcji.
– Tak. – zaśmiała się cicho. – Ale nie mówimy na razie o ponownych zaręczynach. Na razie jest dobrze tak, jak jest.
Pokiwałam głową. Zaczęłyśmy rozmawiać o jakiś niezobowiązujących głupotach, gdy w końcu dotarłyśmy pod galerię. Słońce jeszcze krążyło ponad horyzontem, a na dworze było ciepło. Pod budynkiem kręciło się wielu ludzi, a samochodów było jeszcze więcej. Razem udałyśmy się do środka, zaczynając chodzić po sklepach. Nie przyjechałam tam z zamiarem kupienia czegoś, a dla towarzystwa Laury. Jednak mogłam wrócić do domu z czymś nowym. Oczywiście, wszystko w granicach rozsądku. Bez szaleństw.
– Co tam u Jasmine? – zapytałam nagle, kiedy przeglądałyśmy spodnie na wieszakach. Laura wzruszyła ramionami.
– Chyba dobrze. – odparła lakonicznie. – Dzwoniłam dziś do niej, czy nie chciałaby wybrać się tu z nami, ale musiała pozałatwiać jakieś sprawy na mieście. Z tego co wiem, Mia pilnuje jej psa.
Nie mogłam poradzić nic na uśmiech, który wypłynął na moje wargi. Może i minęły cztery lata, ale co jak co, aferę, jaką zrobiłam o niego Nate'owi, pamiętałam całkiem dobrze. Ale to nie było tylko moją winą! Scott z Mattem nieźle namieszali, kiedy powiedzieli mi, że Nate będzie spędzał czas z jakąś Madison. Skąd mogłam wiedzieć, że to było imię psa dziewczyny.
To były dobre czasy.
– Wydaje się taka dziwnie przygaszona, gdy się spotykamy. – mruknęłam. Laura chwilę się zastanawiała, zagryzając swoje wargi. Spuściła wzrok na ubrania w swoich dłoniach.
– Wiesz, wydaje mi się, że to przez Theo. – odparła cicho. – Strasznie przeżyła jego wyjazd i chyba ciężko jest jej znów go widzieć.
Nie odpowiedziałam na to. Widziałam, jak Theo przeżywa rozstanie z nią miesiącami, więc mogłam sobie to wyobrazić. Związek mojego brata z Jasmine był pewnego rodzaju tabu, o którym się nie rozmawiało. Theodorowi było tak łatwiej. Gdy o niej nie myślał, łatwiej funkcjonował, ponieważ dalej mu nie przeszło. Dalej coś do niej czuł i było to widać nawet w sposobie, w jaki na nią patrzył. Tak samo spoglądał na nią przed czterema laty, gdy była jego dziewczyną. Znali się krótko, ale ich relacja była burzliwa jak oni sami. I to był kolejny powód, dla którego nienawidziłam siebie. Theo wyjechał ze względu na mnie. Nie chciał jej zostawiać, ale zrobił to, bo jesteśmy rodziną. I nigdy nie chciał, abym miała z tego powodu wyrzuty sumienia, bo od zawsze powtarzał, że to była jego decyzja, ale ja znałam prawdę.
Rozpierdalałam mu życie, a on się na to godził.
– Jasmine ma kogoś? – zapytałam obojętnie, odsuwając kolejny wieszak.
– Nie ma. – zaprzeczyła pewnie. – Dlatego tak ciężko jest jej znów widzieć swojego byłego. Jasmine nie jest fanką związków. Nigdy nie było.
Och, witaj w klubie, Jasmine.
I wtedy uderzyło we mnie to, że teraz nic nie było już takie samo. Może już nie kłóciliśmy się ze sobą tak, jak na początku, ale było to dlatego, że mieliśmy wspólny cel i musieliśmy współpracować. Jednak każdy wiedział, jak było. Wystarczyło spojrzeć na mnie i na Mię. Zaciągnęłam nosem, starając się odgonić od siebie nieprzyjemne myśli i ten cały bałagan. Nie dość, że musieliśmy ściągnąć niebezpiecznego psychola, który kiedyś mnie nękał, to musieliśmy to robić dzięki ryzykowaniu życia Nate'a. Coś boleśnie ścisnęło mi się w żołądku, kiedy pomyślałam sobie, że właśnie teraz stal na ringu, przygotowując się do swojego jednorazowego powrotu. Zapewne wylewał z siebie siódme poty, chociaż nie cierpiał. Bo na treningu nikt nie miał zamiaru zakatować go ciosami. Jego przeciwnik miał to zrobić dopiero za osiem dni.
Osiem dni.
– Laura, jak myślisz...– zaczęłam nagle, starając się poukładać w głowie to, o co chciałam zapytać. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco ponad stoiskiem ze swetrami. – Czy Nate to wygra? W sensie, wiadomo, że jest dobry, ale cztery lata nie walczył. Nie da rady odrobić tego w tydzień.
Mój głos był papierowy. Nie zdradzał żadnych uczuć, dokładnie jak mój wyraz twarzy. Laura zmarszczyła brwi, gdy ja powróciłam do przeglądania ubrań, gryząc wnętrze swojego policzka. Nie było to do końca pytanie, które chciałam jej zadać, ale było do niego najbardziej zbliżone. To mnie zastanawiało, fakt, ale bardziej chciałam zapytać o coś innego. Bo tak szczerze, to nie obchodziło mnie to czy wygra, czy nie. Prawdę mówiąc, chyba nie obchodziło mnie to nigdy. Zawsze liczyło się tylko jedno. Aby zszedł z ringu na własnych nogach i nie zrobił sobie niczego poważniejszego. Jasne, było cudownie, kiedy widziałam jego szczęście po wygranych rundach, ale jego zdrowie było tu ważniejsze, niż głupi wynik. Chciałam zapytać jej, czy sądziła, że nic mu się nie stanie.
Chciałam, aby zapewniła mnie, że tak będzie.
– Nie bez powodu Luke powiedział, że Nate jest w lepszej formie, niż kiedykolwiek. – odpowiedziała, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. Jej oczy były pewne i zdecydowane. – To, że nie walczył, nie oznacza tego, że nie trenował. A trenuje bardziej, niż kiedykolwiek. Parker nie narażałby go, gdyby nie był pewny, że sobie nie poradzi. Nikt z nas by go nie narażał. Nate to twardy sukinsyn, on się nie poddaje. – zapewniała mnie gorliwie i byłam jej tak cholernie wdzięczna. Tego właśnie potrzebowałam. – Poradzi sobie.
– Ale ostatnimi czasy nie wygląda za dobrze. – mruknęłam cicho.
– O czym ty mówisz? – zapytała zdezorientowana.
– Wydaje się dziwnie zmęczony. – westchnęłam, decydując się powiedzieć Laurze o moich przemyśleniach. – Moim zdaniem, nie wygląda za dobrze. Jest przygaszony i dziwny. I wygląda, jakby w ogóle nie spał.
Tak wyglądał. Za każdym razem, kiedy go widziałam, jego sińce pod oczami pogłębiały się, a on sam łaził zdenerwowany. To nie był Nate, jakiego zapamiętałam. To nie był ten Nathaniel Shey. Nie wiem, może wariowałam. Może wmawiałam sobie coś, czego wcale nie było, ale widziałam to. Po minie Laury wydawało mi się, że i ona tak uważała, bo patrzyła na mnie ze zdezorientowaniem. Ale cholera, przecież to było widać gołym okiem. To, jak jego wzrok był przygaszony i zmęczony, jak jego twarz była bledsza, a włosy nieogarnięte, jakby nie chciało mu się ich chociażby przeczesać. Cholera, nawet mówił inaczej. I widziałam, jak to wszystko pogłębiało się z każdym kolejnym dniem. Z każdym kolejnym spotkaniem był coraz bardziej zmęczony.
Dlaczego oni tego nie widzieli? Przecież ja widziałam. Tak było. To było po prostu widoczne.
– Wybacz mi, Vic, ale chyba troszkę doszukujesz się rzeczy, których nie ma. – mruknęła cicho, z zaraz potem szybko uniosła ręce w geście obronnym. – Nie zrozum mnie źle. Nie to, że coś sobie wymyślasz. Może jest coś na rzeczy, ale to nie jest nic poważnego, Victoria. Z nim się nic nie dzieje. Każdy jest czasem zmęczony, ale Nate to Nate. Zachowuje się jak zawsze. I wygląda, jak zawsze.
Przełknęłam ślinę, kiwając głową. Tak, miała racje. Wyolbrzymiałam wszystko, ponieważ stresowałam się jego walką. To zapewne dlatego. Skoro ona, jak i reszta nic o tym nie wspominała, to zapewne tak było. Miała rację. Doszukiwałam się rzeczy, których nie ma. Przecież gdyby było coś na rzeczy, Parker pierwszy by zareagował, a on bez słowa pozwalał mu na walkę. Poza tym, znali go dłużej ode mnie i spędzali z nim więcej czasu. Minęły cztery lata. Może po prostu zmieniły się pewne zachowania? Wiadomo, że nic nie miało trwać wiecznie. Nie mogłam żyć przeszłością. Laura miała stuprocentową rację. Wymyślałam sobie.
Ale gdzieś głęboko w mojej podświadomości czułam, że coś było na rzeczy. Bo to nie był prawdziwy on. Ale pytanie nasuwało się samo. Czy ja w ogóle znałam prawdziwego Nathaniela Sheya?
– Tak, masz rację. – mruknęłam, kręcąc głową i nerwowo przesuwając wieszaki. – Tak. – odchrząknęłam. – Wszystko jest okej. Wiesz, stresuję się tą walką, więc to chyba dlatego tak mi odbija.
– To zrozumiałe, Vic, ale nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – zapewniła mnie z uśmiechem.
Tak. Tak, będzie.
Przeszłyśmy do kolejnego sklepu, gawędząc o studiach Laury. Bite dwie godziny łaziłyśmy po kolejnych sieciówkach, śmiejąc się i przymierzając wszystko, jak leciało. To był naprawdę świetnie spędzony czas. Nie poruszałyśmy niemiłych tematów, a po prostu gawędziłyśmy o niczym. Laura wypytywała o Maine, więc znów jej coś tam opowiadałam, zgrabnie omijając niektóre wątki. Było już po dwudziestej, kiedy zmęczone opadłyśmy na stolik w jednej z kawiarenek w galerii. Kupiłam dwie nakładane bluzy z kapturem, ponieważ w jednym ze sklepów trafiłyśmy na limitowaną kolekcję. Motywem przewodnim były tematy biblijne, więc niektóre ubrania ze średniowiecznymi obrazami były bardzo ładne. Zamówiłam sobie mrożoną latte i kawałek sernika, a Laura kawę po wiedeńsku i blok czekoladowy.
– Nie wierzę, że założyliście się z Theo o to, że Cameron prześpi się z Chrisem! – zawołała Laura, która niemal dusiła się ze śmiechu. Uciszyłam ją z uśmiechem, kiedy kilka najbliżej siedzących nas osób, spojrzało na nas ze zdziwieniem.
– Cicho! – skarciłam ją, ale sama się śmiałam, gdy ta rechotała w najlepsze, wyglądając jak mała żaba. – Najgorsze jest to, że mogę przegrać. Cameron za bardzo sobie pozwala.
– Kochana, to Cameron. – zachichotała, dopijając resztkę swojej kawy. Jej ciasto było już zjedzone, zupełnie, jak moje. – On zawsze taki był. Onieśmielający, czarujący i pewny swego. A sama muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej kręci się koło Chrisa.
– Serio? – zapytałam z powątpieniem. Moje biedne dwadzieścia dolców chyba właśnie mnie pożegnało.
– Aha. – przytaknęła, bawiąc się łyżeczką. – Od zawsze był otwarty, ale przez długi czas miał dziewczynę, więc tego nie pokazywał. Cameron nigdy nie był typem, który flirtował z innymi, podczas kiedy sam był z związku. Jego kultura by mu na to nie pozwoliła, więc kiedy z kimś jest, daje tej osobie całego siebie. – dodała. – Rozstał się z nią niedługo po waszym wyjeździe z Culver City. Od tego czasu jest sam.
– I myślisz, że pomiędzy nim, a Chrisem coś będzie? – zapytałam.
– Cameron to ładny chłopiec, który lubi innych ładnych chłopców. – wzruszyła ramionami z pięknym uśmiechem. – Czas pokaże.
Westchnęłam. Czas pokaże, czy zachowam moje pieniądze. Podstępny Theo. Tyle razy miałam nauczkę, aby nie zakładać się z tym podstępnym gadem, a jeszcze się nie nauczyłam.
– Odkąd przyjechał Cameron, chyba jako jedyna nic do niego nie miałaś. – zauważyłam, bawiąc się resztką mojej kawy. Brunetka pokiwała głową.
– Ja nigdy się z nim nie kłóciłam i nie mam zamiaru tego robić. – odpowiedziała wprost. – Jest dla mnie jak brat.
– Inni nie podzielają twojej opinii. – ciągnęłam, zastanawiając się, czy dobrze robiłam.
Cholera, nie wiedziałam, czy zaczynać ten temat. Od kiedy tylko wróciliśmy, gołym okiem widać było, jak pożarci ze sobą byli. Na początku chciałam się w to nie mieszać, ale moja ciekawość była zbyt duża. Chciałam wiedzieć, co spowodowało, że ta paczka, która była jak rodzina, tak bardzo się rozdzieliła. Laura wiedziała. Musiała wiedzieć. Nie miałam zamiaru wypytywać o wszystko, ale mogła dać mi chociaż wskazówki...
Brunetka, która siedziała przy okrągłym stoliczku naprzeciw mnie, nie wydawała się spięta, czego nie mogłam powiedzieć o sobie. Zastanawiałam się, jak to rozegrać, a dziewczyna na razie niczego nie podejrzewała, bo po moich słowach cicho się zaśmiała i pokiwała głową, nadal bawiąc się łyżeczką. Jej smukłe palce przeplatały ją jak długopis i było to wciągające do obserwowania, więc na tym postanowiłam skupić swój wzrok.
– To faceci. – westchnęła niestrudzenie. – Paradoksalnie, ich duma jest równie duża, co ego. Przynajmniej w tym przypadku.
– Ale chyba jest lepiej. – bąknęłam, a widząc pytający wyraz twarzy Moore, szybko dodałam. – W końcu Cameron przyjechał dziś na trening. Już chyba się tak z Nate'em nie kłócą.
– Nie kłócą się, bo muszą coś zrobić coś ważnego. – odrzekła, a jej ton lekko przygasł. – Kochanie, to cudownie, że tak pozytywnie o tym myślisz, ale oni się nie pogodzą. Przynajmniej nie teraz. Trzeba się cieszyć, że postanowili się ignorować i nie kłócić. Cóż, chyba każdy z nas przybrał taką postawę.
Nie ma to jak zabijanie nadziei. Ale musiałam przejść do działania.
– O co oni się tak pożarli?
Prosto z mostu. Reakcja szokowa. Moje pytanie sprawiło, że dziewczyna przestała obracać przedmiot w dłoni, a jej ciało z sekundy na sekundę robiło się coraz bardziej spięte. Po jej oczach widziałam, jak powolnie tracą całą pewność i zaufanie, a na to miejsce wkrada się ostrożność i powściągliwość. Rozgadana Laura schowała się niczym zlęknione zwierzę. Odchrząknęła, starając się nie pokazać swojego strachu, ale i tak doskonale go widziałam. Nerwowo zerkała to na nasz stolik, to na coś za szybą i tak cały czas, a na mnie nie spojrzała ani razu. Nerwowo kręciła się na swoim miejscu, starając się znaleźć wymówkę.
– Raczej nie powinnam ci tego mówić. To nie moja sprawa, a chyba nie byliby zadowoleni, gdybym to rozgadywała. – mamrotała cicho, rozbieganym wzrokiem taksując wszystko wokół nas.
– Laura, to jest kłótnia was wszystkich. – mruknęłam pewnie, nie dając się zbyć. – Mimo że toczy się głównie między Cameronem i Nate'em, to zamieszani w to jesteście wszyscy. Ty również.
– Vic, to nie jest takie proste... – szepnęła, a w środku chowała się jeszcze bardziej.
I wiedziałam, że miałam dwie opcje. Albo wypłoszyć ją jeszcze bardziej, albo siłą wyciągnąć z lasu. Stawiając wszystko na jedną kartę, zblokowałam z nią spojrzenie, zaciskając dłonie w pięści pod stołem.
– Pokłócili się o tę Naomi, prawda?
I to było to. Dokładnie widziałam, jak w jednej sekundzie jej oczy rozchylają się w szoku do niebotycznych rozmiarów, a następnie łyżeczka wypada z jej dłoni. Metalowy przedmiot niczym w zwolnionym tempie, poleciał w dół, a następnie odbił się z metalowym brzdękiem od pustego talerzyka po ciastku. Głośny odgłos spowodował, że kilku ludzi znów obróciły się ku nam, ale Moore ani drgnęła. Z czystym przerażeniem wpatrywała się w moją twarz, a jej oczy były wielkości piłek golfowych. Poczułam się lekko dziwnie i zaczęłam żałować tego pytania, jednak to potwierdziło tylko moje przypuszczenia i to, że miałam rację.
O niejakiej Naomi, która to podobno była przyczyną kłótni Camerona i Nathaniela oraz całej paczki, powiedziała mi Ashley, kiedy przypadkowo spotkaliśmy się w kawiarni podczas naszego pierwszego pobytu w Culver City. Sam powiedział jej o tym pijany Matt, kiedy spotkała go w jednym z klubów. Jednak na tym się kończyło, ponieważ nie wiedziałam niczego więcej. Moje pytanie było trafne. To o nią chodziło. Reakcja Laury była jasna i klarowna. Kiedy pierwszy szok minął z jej twarzy, brunetka szybko pomrugała powiekami, a następnie przełknęła ślinę, blednąc.
– Skąd ty... – zaczęła zaszokowana, nie potrafiąc zadać pytania. – Skąd o niej wiesz?
– Laura... – zaczęłam, ponieważ nie chciałam wydawać moich znajomych.
– Victoria, skąd o niej wiesz? – zapytała już dużo poważniej, a jej oczy płonęły, gdy nachyliła się w moją stronę nad stolikiem, żądając odpowiedzi.
Przełknęłam ślinę. Po wypłoszonym zwierzątku nie było już śladu. Właśnie miałam przed sobą rozwścieczoną pumę. Wiedziałam, że nie ma co kłamać.
– Ashley Manson mi o niej wspomniała. Podobno kiedyś na jakieś imprezie powiedział o niej Matt... – zaczęłam ze skruchą, na co siarczyście zaklęła pod nosem, przymykając powieki, aby się uspokoić. – Ale nie powiedział nic więcej. Tylko imię i utkwiło mi to gdzieś w głowie, więc dlatego zapytałam. Nie wiedziałam, że to taka sprawa.
– Po prostu nie pytaj o nią więcej. – odetchnęła Laura, ale nadal była zła. Jej dłonie dygotały, a ona sama nerwowo rozglądała się po pomieszczeniu. I to mnie zmartwiło. Kim była ta dziewczyna i co takiego zrobiła, że nawet Moore reagowała na nią w ten sposób?
– Ale, Laura... – zaczęłam cicho, jednak znów nie dane było mi skończyć, ponieważ dziewczyna w tym samym momencie odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie takim wzorkiem, który spowodował ciarki na moich plecach.
Nigdy nie widziałam w jej twarzy tyle zaciekłości i powagi, co w tamtej chwili.
– Victoria, dla własnego dobra, po prostu nie pytaj. – zaczęła szeptem, który był tak ostry, że boleśnie wżynał się w moje uszy. Ten ton nawet nie stał obok jej miłego głosu, którym posługiwała się na co dzień.
Z mocą nachyliła się w moją stronę, podtrzymując nasz kontakt wzrokowy, a ja bałam się chociażby pomyśleć o tym, aby go przerwać.
– Ty myślisz, że my się teraz kłócimy? – zapytała sarkastycznie. – Wydaje ci się, że relacja Camerona i Nate'a jest teraz napięta? Victoria, ty nie widziałaś piekła, które było tu cztery lata temu. Ciebie tu nie było. Byłaś w Maine i nie widziałaś tego. Nie słyszałaś tych krzyków i kłótni. Nie widziałaś tych łez i nie patrzyłaś, jak ludzie, którzy są dla siebie jak rodzina, stają się nieznajomymi. Ty nie masz pojęcia, co tu działo się te cztery lata wcześniej.
W szoku patrzyłam, jak w jej poważnych oczach wzbierają się łzy. Jednak żadna nie potoczyła się po jej policzku.
– Dlatego nigdy, w obecności żadnego z nas, nie wypowiadaj jej imienia. – wyszeptała, heroicznie walcząc z łzami.
– Laura, dobrze, ja... – plątałam się, chcąc jedynie, aby się uspokoiła. Nigdy nie chciałam doprowadzić jej do tego stanu.
– Nie, Victoria. – ucięła stanowczo. – Mogłaś wypaplać coś, co wiesz o wielu osobach. Mogłaś to zrobić o Darcy. O matce Nate'a. O jego całej rodzinie. O kimkolwiek z nas. I jeśli myślałaś, że przy tym Nate zareagował gwałtownie, to naprawdę nie chcesz wiedzieć, co działoby się, gdybyś kiedykolwiek przy nim o niej wspomniała. Obiecaj mi, że tego nie zrobisz.
– Boże, Laura... – zaczęłam, chcąc złapać ją za dłoń, aby jakoś ją uspokoić, ponieważ w tamtym momencie się o nią bałam. Wyglądała, jakby była na granicy wybuchu.
– Obiecaj mi. – dodała z naciskiem.
– Obiecuję. Przysięgam. Nigdy już o niej nie wspomnę. Nie będę się wtrącać. – wyartykułowałam niczym przysięgę i dopiero to ją uspokoiło, ponieważ odetchnęła głębiej, a jej ciało lekko się rozluźniło.
Nie mogłam pozbierać się po tym, czego właśnie byłam świadkiem. Nie mogłam uwierzyć, że jedna wzmianka o pewnym imieniu, wywołała tak gwałtowną reakcję u tej dziewczyny. Nie miałam pojęcia, kim była ta Naomi, ani co zrobiła, ale chyba nie chciałam już wiedzieć. Bałam się pomyśleć, jak zareagowałby na to Nate, skoro Laura walczyła z łzami. Nawet nie oddychałam głośniej, patrząc uważnie na brunetkę, która powolnie się uspokajała, odganiając łzy. Po kilku ciężkich minutach, nawet na mnie nie patrząc, zaczęła powolnie wstawać ze swojego miejsca.
– Chodź, odwiozę cię do domu. – mruknęła. Bez słowa pokiwałam głową.
Kiedy siedziałyśmy w samochodzie, plułam sobie w brodę, że zadałam to pytanie. Atmosferę między nami można było siekać nożem. Chyba nigdy w życiu Laura nie milczała tyle, co wtedy. Nie odezwała się ani słowem, prócz tego jednego razu, gdy zapytała, czy najpierw możemy podjechać pod kamienicę Sheya, aby odebrać stamtąd Scotta. Nie miałam nawet odwagi się nie zgodzić. Nie grało nawet radio, gdy jechaliśmy jedną z culverowskich ulic. Brunetka mocno zaciskała swoje dłonie na kierownicy i nawet na sekundę nie spuszczała wzroku z jezdni. Jechała dziwnie przepisowo, nie przekraczając ani razu prędkości. Przerażała mnie ta postawa. Przerażało mnie to, co stało się z nią przez jedno imię.
Kim była, do cholery, ta dziewczyna?
Swoje rozważanie przerwałam, gdy dojechaliśmy pod dobrze znaną mi kamienicę. Kiedy Laura pierwszy raz o tym wspomniała, nawet nie zareagowałam, ponieważ byłam zbyt przerażona i zszokowana jej wybuchem. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie, że podjechaliśmy pod jego dom. Już wcześniej zastanawiało mnie, czy nadal mieszkał w tej kamienicy naprzeciw baru Parkera. I tak też było. Budynek nie zmienił się ani odrobinę. Wszystko było w nim takie samo, jak kiedyś. Uliczne latarnie rzucały na nią światło, jak i na chodnik obok. Kilak samochodów stało na małym parkingu przed nią, a w niektórych oknach paliły się światła. Przełknęłam ślinę, nagle czując się dziwnie zestresowaną.
Brunetka zgasiła silnik, ale nadal na mnie nie spojrzała.
– Idziesz? – zapytała cicho, otwierając drzwi od swojej strony, na co czym prędzej zrobiłam to samo.
Obie wysiadłyśmy z auta, a ja poczułam, jak ze stresu coś pęka w mojej klatce piersiowej. Z lekkim przerażeniem patrzyłam na stary budynek, który ociekał wspomnieniami. Tyle, ile tu się wydarzyło. Tyle przywołanych chwil. Laura bez słowa podeszła do drzwi wejściowych, a ja na drżących nogach zrobiłam to samo. Niepewnie pokonywałam kolejne metry, a gdy znalazłam się w środku, to po prostu się stało. Wydawało mi się, że wokół mnie latają bańki pełne echa wspomnień. Było tak samo. To wszystkie było takie, jak przed czterema laty. Ta sama poobdzierana klatka schodowa. Te sam dziwny zapach. Te same schody z poręczą.
I kiedy zobaczyłam to samo wszystko... Te schody, którymi tyle razy schodziłam iw chodziłam. Ten zapach, który przypominał mi te chwile, kiedy czułam się tu lepiej, niż we własnym domu. To było miejsce, gdzie uciekałam, gdy znów działo się źle. Gdy znów kłóciłam się z matką. Gdy to wszystko mnie przytłaczało. Gdy Nate skradał mi pocałunki, obijając się o każdą ścianę tej przeklętej klatki schodowej.
Ta kamienica była moim bezpiecznym schronem. A to wszystko po prostu na mnie naparło.
Zaczęłam biec w stronę drzwi wejściowych, w międzyczasie zamykając Mercedesa z pilota. Serce boleśnie obijało mi żebra, a mój umysł nie do końca ogarniał, co się działo. Jakbym działała niczym zaprogramowany robot. Dostać się pod jego drzwi, zobaczyć go i upewnić, że jest cały i zdrowy. Tylko na tym mi wtedy zależało. Nie potrafiłam opisać tego, co czułam. Moje ciało dygotało, a w głowie odbijały mi się echem słowa Parkera. W myślach błagałam, aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak jego matka była dla niego ważna. Zrobił dla niej wszystko, co tylko mógł, ryzykując tym swoje życie. Nie mógł jej stracić. Nie po tym wszystkim.
Ze zdławionym oddechem, pokonałam jeden ciąg schodów. Szybko podbiegłam do ciemnych drzwi i bez namysłu nacisnęłam dzwonek. Oparłam się jedną dłonią o framugę, aby zachować równowagę, bo wydawało mi się, że mój organizm zaraz spłata mi figla, a ja wyłożę się na klatce jak długa. Boże, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Upewnić się, że nic mu nie jest. Kiedy po kilku sekundach nic się nie zadziało, ponowiłam naciśnięcie dzwonkiem. A potem kolejny i następny raz. Odpowiedziała mi cisza, a w głowie wyłoniło się milion czarnych scenariuszy. Szarpnęłam za klamkę, ale ta nie ustąpiła. Mój oddech znacznie przyśpieszył, a ja miałam ochotę, aby zacząć krzyczeć i jednocześnie płakać. Wplątałam dłonie we włosy, pociągając za nie. Oczywiście mogłam zadzwonić, ale Luke poinformował mnie, iż miał wyłączony telefon.
Już miałam odejść, gotowa pojechać do samej kliniki za miastem, a następnie przeszukać każdy pieprzony zakątek tego zapyziałego miasta, gdy usłyszałam odgłos przekręcanego zamka. Moje ręce opadły bezwiednie wzdłuż ciała, a drżący oddech opuścił moje usta. Zamglonym wzrokiem patrzyłam na drzwi, które powolnie się otworzyły, ukazując chłopaka.
Wspomnienie, niczym żywe, pojawiło się w mojej głowie. Nie wiedziałam, czemu akurat to. Czemu akurat ten moment, w którym chciałam się upewnić, że z Nate'em wszystko okej. To było automatyczne. I zupełnie jak przed czterema laty, powolnie ruszyłam za Laurą, pokonując kolejne stopnie. Jeden za drugim, aż w końcu dostrzegłam te same drzwi. To dobrze znane mi, ciemne drewno. I znów to było jak trans. Moje serce waliło jak młotem, gdy przypominałam sobie te wszystkie chwile, podczas gdy waliłam w nie jak głupia, aby się tam dostać, bo byłam na niego zła. Kiedy bezsilnie dzwoniłam dzwonkiem, aby mnie wpuścił, bo musiałam się gdzieś ukryć.
To wszystkie było takie realne i tak zapierające dech, że w pierwszej chwili nie zauważyłam Scotta, który siedział na kolejnym ciągu schodów, który prowadził do drugie piętro. W pierwszej chwili Moore chyba też go nie dostrzegła, ale gdy to zrobiła, zmarszczyła brwi, podchodząc do chłopaka. Ten, słysząc nas, uniósł zwieszoną głowę, a następnie zerwał się na równe nogi. Jego wyraz twarzy mi się nie podobał. Przystanęłam w miejscu, zastanawiając się, co się działo.
– Scott? – zapytała zaniepokojona Laura. – Co jest?
– Ja, kurwa, nie wiem! – zawołał, wyrzucając ręce w powietrzu. Był zdezorientowany i zszokowany i lekko zmieszany. – Przyjechaliśmy tu przed chwilą i... Nie wiem, Severine zaczęła krzyczeć, potem Nate zaczął, a potem to już wszystko poszło dalej i... kurwa. – nic nie rozumiałam z tej jego słownej plątaniny.
– Czekaj, jeszcze raz, bo... – zaczęłam, ale przerwałam, niemal podskakując, gdy usłyszałam głośny trzask zza drzwi mieszkania Nate'a, następnie głośny krzyk Severine.
– Nienawidzę cię! – wrzasnęła, co było lekko przytłumione przez drzwi, ale nadal słyszalne.
Słychać było, jak Nate burczy jej coś w odpowiedzi, ale zrobił to ciszej, niż ona. Rozszerzyłam z niedowierzaniem oczy, wpatrując się w drzwi, jakby były najbardziej niespotykanym okazem na świecie.
– Widzicie?! – zawołał Scott, gdy my z Laurą posyłaliśmy sobie zdezorientowane spojrzenia. – Tak jest od pierdolonych dwudziestu minut! Wyszedłem stamtąd od razu, ale ja nie wiem, czy oni się tam zaraz nie pozabijają.
– To zwykła kłótnia... – Moore chciała załagodzić sytuację, ale przerwał jej głośny huk, a następnie zdrowa wiązanka przekleństw wypowiedzianych przez dziewczynę. – Och, dobra. Jednak chyba nie.
I nie dodaliśmy nic więcej, ponieważ w tym samym czasie, drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła dziewczyna. Jednak nie wyglądała ona tak, jak ją zapamiętałam. Jej rude włosy były poplątane, oczy zaczerwienione, twarz zaciekła, a na policzkach malowały się rumieńce złości. Pod pachą trzymała różową kurtkę, a w dłoniach, cóż...
Dwie walizki.
Nawet nas nie zauważyła, gdy uderzyła dłonią w drzwi, a następnie obróciła się przez ramię w stronę wnętrza mieszkania.
– Zajebistego życia ci życzę, Shey! – warknęła, a jej głos ociekał złością, goryczą i zdenerwowaniem. Dokładnie tak, jak ona cała. – Powodzenia, ty dupku!
Z tymi słowami, jej wzrok padł na naszą zszokowaną trójkę. Nie poruszyliśmy się nawet o milimetr, ponieważ byliśmy zbyt oszołomieni tym, co się działo. Ja sama nie miałam pojęcia, czy właśnie nie śniłam. Rudowłosa zacisnęła szczękę i nawet się do nas nie odezwała, kiedy pociągnęła swoje walizki w stronę schodów, nie zamykając za sobą drzwi. Ich plastikowe kółka odbijały się echem od każdego schodka, o które uderzały. Zupełna cisza zapanowała dopiero wtedy, gdy dziewczyna ze złością wyszła z kamienicy, klnąc pod nosem.
My jednak dalej się nie poruszyliśmy, patrząc na otwarte drzwi mieszkania chłopaka. Naprawdę starałam się ogarnąć, co się właśnie stało, ale nie potrafiłam. Dobrą minutę zajęło mi przeanalizowanie tego wszystkiego od nowa i doszłam do jednego.
Nate chyba właśnie rozstał się z Severine.
Ale huk, który dochodził z mieszkania i który był zapewne odgłosem zrzuconego przedmiotu z półki, sprawił, że musiałam zmienić tę sentencję.
Nate chyba właśnie rozstał się z Severine tydzień przed walką, w której przez jeden błąd mógł stracić zdrowie, a nawet życie.
Kolejny huk rozbitej szklanki spowodował kolejną złotą myśl.
Nate był całkowitym bałaganem na osiem dni przed swoją walką, która decydowała o całym naszym planie.
I kolejny rozbity przedmiot, który zapewne skończył roztrzaskany na ścianie przez wściekłego chłopaka. I kolejna myśl.
Byliśmy w totalnej dupie.
***
Hej, hej, hej. Ale zrobiłam wam prezent na dzień dziecka, brzdące ;) Po prostu wymarzony.
Rozdział był jaki był, bo był on rozdziałem przejściowym, czyli pięknym wstępem do mojej ukochanej dwunastki. Moje ulubione dzieciątko.
Korzystając z moich zasięgów na tej platformie, chciałabym tylko coś zaznaczyć, bo przeraża mnie to, co się dzieje na świecie. Nie ma znaczenia, jakiej jesteście orientacji. Jakiego jesteście wyznania i koloru skóry. Wszyscy jesteśmy ludźmi i zasługujemy na szacunek. Nie szerzmy nienawiści. Wspierajmy się. Wpierajmy ludzi, sprawiedliwość i wolność. Kochajmy się trochę bardziej, bo kogo mamy kochać, jak nie drugiego człowieka? Mamy XXI wiek, a ludzie są zabijani przez to, jaki odcień ma ich skóra. To przerażające i nieludzkie. Pomagajmy sobie nawzajem.
Kocham i do następnego xx
tt: #pizgaczhell
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top