61. Hijo, Padre.
Dzień Dobry!
Miłego czytania kochane🥰
POV Cindy :
— Cindy? — Usłyszałam w słuchawce zaskoczony jak i zachrypnięty głos Dragona.
Jego chrypka zdołała wywołać na moich plecach zimny dreszcz. Wystarczyła sekunda, bym pożałowała swojego pomysłu i chęci przeproszenia go.
— Tak. Dragon ja.. — Mój język zesztywniał, przez co z trudem mogłam wydusić z siebie chociażby słowo.
Myśli momentalnie uciekły do butelki wina, której Fabio nie chciał mi dać. Gdybym wypiła więcej z pewnością byłabym znacznie śmielsza.
— Cindy co się stało? Skąd masz telefon?! — Jego głos powoli się zmieniał. Nutka złości przyćmiewała chrypę.
Cichy szmer pościeli zwiastował, iż Dragon musiał się gwałtownie poruszyć i mogłabym przysiąc, że poczułam chłód na swoich plecach, czując jak złość powoli wsiąka w jego język.
— Nie chcę cię denerwować. Po prostu chciałam przeprosić za poranek...
— Telefon Cindy. Skąd masz telefon? — Zapytał, totalnie mnie ignorując.
— Czy to aż tak ważne? Ważniejsze od tego, co chce ci powiedzieć?
Ciężkie westchnięcie Dragona, rozbrzmiało w słuchawce, przez co wiedziałam, że zbliżam się do granic jego cierpliwości.
Poczułam z lekka zawód. Spodziewałam się, że jego reakcja będzie znacznie inna. Nie liczyłam z jego strony na podekscytowanie, czy radość po usłyszeniu mojego głosu. Lecz liczyłam jedynie na chwilę uwagi, w której chciałby mnie wysłuchać.
— Cindy pytam ostatni raz. Skąd masz ten cholerny telefon?
Nie musiałam widzieć jego twarzy. Wystarczyło usłyszeć w słuchawce ton jego głosu by wiedzieć, że jest wściekły. A ja? Ja czułam w sobie narastającą złość i zawód. Domyśliłam się, że nie będzie kipiał szczęściem, ale okazanie jakiejś przyjemnej emocji chyba nie było aż tak trudne. Chciałam mu ponownie powiedzieć wszystko, co tylko nasunęło mi się na myśl. Ale nie chciałam by znów mnie ograniczał.
— Poprosiłam Fabio. — Westchnęłam.
— Poprosiłaś Fabio, ale to telefon Rity. — Syknął.
— Poprosiłam go żeby pomógł mi się z tobą skontaktować.. Najwidoczniej uznał, że jej telefon nadaje się do tego idealnie.
— Kurwa, Cindy...
— To z rana.. — Zaczęłam, lecz chłodny jak i stanowczy ton przerwał moją wypowiedź.
— Nieważne Cindy. Nie wracajmy do tego.
— Ta sprzeczka z rana strasznie mnie męczy. — Kontynuowałam swoją wypowiedź, nie zważając tym razem na jego słowa. — Przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć. Nie chciałam sprawić ci przykrości.
— Już dobrze mała, kładź się spać. — W tym momencie okropnie zapragnęłam go po raz pierwszy objąć.
Gdyby Alex była przy mnie, nigdy nie pozwoliłaby mi tego zrobić. Zachowywałam się niedorzecznie żałując swojego oprawcy. W końcu Dragon wciąż nim był. Nieważne co by uczynił, tak w dalszym ciągu byłby tą złą osobą. Jednak wiedziałam w głębi duszy, że ja nie chce nią być. Nie chce być tak zepsuta, jak ludzie ich pokroju. Nie chce być przepełniona nienawiścią do drugiego człowieka, choć tak powinno w tym momencie być.
Poranna kłótnia odbiła ogromne piętno na moim sumieniu. Nie potrafiłam krzywdzić, gdyż ja sama nie chciałam być krzywdzona.
— Kiedy wracasz? — Zapytałam, a moje powieki opadły. Nie miałam pojęcia w którym momencie te dwa słowa zdołały wypełznąć na powierzchnię.
— Niedługo.
— Rozumiem. — Odchrząknęłam, zwilżając językiem swoje usta. — W takim razie uważaj na siebie i dobranoc.
— Cindy?
— Tak?
— Nie rób tego więcej.
Zmarszczyłam brwi w zdziwieniu, zagryzając swoją dolną wargę.
— Czego Dragon?
— Nie przepraszaj mnie.
— Zasługujesz na przeprosiny. To z rana nigdy nie powinno mieć miejsca.
— Wystarczy Cindy.
— Nie wystarczy. — Warknęłam, podpierając swoje ciało na jednym łokciu. — Przeprosiłam cię bo czułam wyrzuty sumienia. To normalnie Dragon. Ludzie mówią sobie takie rzeczy, a nie duszą w sobie wszystko co się da, do końca swoich dni.
— Do mojego końca jeszcze daleko Cukiereczku.
— Nie wątpię. — Odpowiedziałam, na co w słuchawce rozbrzmiało prychnięcie.
— Kładź się Cindy.
Ciężko westchnęłam, po czym spuściłam swój wzrok, lustrując brzegi kołdry, która okrywała moje ciało.
— Dobranoc. — Połączenie zostało w tym momencie przerwane i z jakiegoś powodu czułam pustkę, która nie zwiastowała niczego dobrego.
Odłożyłam telefon na półkę, po czym położyłam się na plecach. Mój wzrok został utkwiony w lustrze, które wisiało tuż nad jego łóżkiem. Wpatrywałam się w nienaruszone jak i puste miejsce obok, zastanawiając się co by było gdyby Dragon był choć w najmniejszym stopniu najzwyklejszą, ludzką postacią.
~ . ~
Poranek był jak każdy inny, toaleta jak i samotne śniadanie, stało się moją codziennością. Jednak dzień zdawał się zapowiadać odskocznią od codzienności, jaką tutaj prowadziłam. Nie chodził za mną już żaden ochroniarz Dragona, jedyne Fabio czasami sprawdzał, czy aby na pewno wszystko w porządku.
Woda w basenie z każdą minutą stawała się coraz cieplejsza, choć z samego początku gdy do niej weszłam zmroziło mi krew w żyłach. Sierpniowa pogoda dawała popalić każdemu. Po twarzach ochroniarzy Dragona również można było dostrzec, iż marzyli tylko o tym, by wskoczyć do zimnej wody.
Elena już od samego rana wylegiwała się w niebieskim, dwuczęściowym stroju kąpielowym na dmuchanym, zielonym leżaku, który unosił się na wodzie. Ogromne okulary przeciwsłoneczne, zakrywały połowę jej twarzy, a rude włosy upięte w wysokiego koka odsłaniały jej piękne, lekko spieczone już ramiona.
Ja również miałam zamiar nabrać trochę kolorów, wysmarowana olejkiem do opalania od Eleny wylegiwałam się wraz z nią na dmuchanym materacu. Przyjemne promienie słońca powoli uderzały w moją skórę, tworząc uczucie przyjemnego ciepła.
— Musisz być ostrożna Cindy. — Powiedziała ściszonym głosem Elena, zerkając na ochroniarza, który przemieszczał się przy basenie, jak i po ogrodzie.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale ten mężczyzna powodował u mnie niepokój. Nie przez wygląd, choć może w pewnym stopniu tak, gdyż jego jedna strona twarzy, była poparzona. Lecz w największym stopniu chodziło o jego okropne spojrzenie. Oczy człowieka są jego zwierciadłem, a oczy tego faceta, były tak samo zepsute i przepełnione nienawiścią, jak Arona...
— Wiem. — Przyznałam rację, choć z lekka zastanawiało mnie to dlaczego mi o tym przypomina.
— A teraz słuchaj. — Zaczęła Elena.
Omówienie całego planu nie było takie proste. Ochroniarz wciąż na nas zerkał i starał się podsłuchać każde możliwe słowo, które wymieniałyśmy między sobą. W niektórych momentach naszej ucieczki były luki, na które nie mogłyśmy sobie pozwolić. Musiałyśmy opracować wszystko od A do Z, bez żadnego błędu.
— Tak więc na mój znak zaczynamy Cindy, jasne?
Przytaknęłam, po czym szeroko się uśmiechnęłam. Czekałam na ten moment tak długo i ilekroć myślałam o ucieczce, tak zawsze towarzyszył mi ten sam nieprzyjemny dreszcz sunący przez każdą kończynę w moim ciele.
— Tylko pamiętaj, musisz koniecznie zostać w jego pokoju.
— Staram się Elena. — Wyszeptałam. — Jednak wiesz sama, że to nie jest takie proste.
— Po prostu nie walcz Cindy i będzie dobrze. — Powiedziała cichym głosem, po czym przystąpiła do znaczniej głośniejszego tonu. — Jak się czujesz? Lepiej trochę?
— Lorenzo leży w szpitalu ledwo żywy. Nikt mi nic o nim nie wspomina. Myślę, że gdybym dowiedziała się o jego polepszonym stanie zdrowia, czułabym się znacznie lepiej.
— Cindy to jego praca. Dragon nikogo nie zmusza do swojego zawodu. Wiesz, że gdyby cię nie uratował spotkałoby go coś o wiele gorszego?
— Przecież to chore.
— Cindy, Dragon sam by go zatłukł. Skoro mu płaci, to musi wykonywać swoje zadania. — Głos Eleny był zimny. Jakby to co się stało, było dla niej czymś normalnym.
— Walkę o życie, nazywasz zadaniem? — Byłam zszokowana postawą Eleny. Obie go nie lubiłyśmy, gdyż Lorenzo nie należał do najprzyjemniejszych ludzi kroczących po świecie, ale przecież to nie oznacza, że życzyłabym mu śmierci.
— Cindy tutaj tak to wszystko działa, rozumiesz? Wiem że dla ciebie to może być coś innego, ale ja od dziecka jestem w tym świecie. My oboje zostaliśmy tak wychowani. Kiedy wchodzisz w ten świat, łatwo z niego nie wyjdziesz. Myślisz że Syn Lorenzo będzie inny?
— Syn? — Moje zaskoczone oczy rozszerzyły się, a usta przez chwilę otwierały i zamykały, szukając jakiegoś dobrego słowa, które mogłabym teraz powiedzieć.
Ale nie mogłam..
Boże nie mogłam powiedzieć niczego. Ponownie przed oczami miałam całe zdarzenie. Brutalny atak, ręce pełne krwi, próba ratowania Lorenzo...
— No tak, wszystkie rodziny wiedzą o tym świecie. Może nie do końca wszystko, ale przecież jakby wytłumaczył dziwne godziny pracy, bądź to że znika? Wszystkie rodziny które posiadają jakąkolwiek wiedzę na temat działalności Dragona, są objęte Omertą. Jeśli ją złamią, są surowo za to karani.
— Ile Syn Lorenzo ma lat?
— Z tego co mi wiadomo to ma ich dwóch, najmłodszy ma 4 lata. Niestety tego starszego nie pamiętam. — Elena skrzywiła się, ukazując na swojej twarzy grymas. — Dobra, nie wiem jak ty, ale mnie już pieką ramiona. Idę się schłodzić i wracam tutaj za dłuższą chwilę, idziesz ze mną? — Zapytała, na co ja jedynie pokręciłam przecząco głową.
— W takim razie uważaj na siebie. — Rudowłosa posłała mi oczko, po czym opuściła basen, kierując się w stronę domu.
Po posesji wciąż kroczył ochroniarz. I choć jego wzrok w dalszym ciągu działał na mnie niepokojąco, tak postanowiłam odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia i wychodząc z basenu, zaczęłam się przemieszczać po ogrodzie, który niegdyś należał do mamy Dragona.
Przeklinałam się w duchu, że nie zabrałam ze sobą żadnej narzutki, by okryć swoje ciało. Biały strój kąpielowy był średnim odzieniem, do przemieszczania się po posesji, gdzie ludzie pokroju Dragona, czy Lorenzo stąpali na każdym kroku. Jednakże odepchnęłam od siebie myśli o niestosownym ubiorze, gdy ujrzałam większość posesji jak i przepiękny ogród rodzicielki Dragona. Zasadzone czerwone róże, połączone z równo przyciętymi krzewami prezentowały się, niczym ogród z baśni.
Postanowiłam, że tego dnia zostanę tutaj dłużej. Musiałam się nacieszyć tym wszystkim, póki do komnaty nie wróci nieobliczalny Diabeł.
~ . ~
POV Dragon :
— Hijo*. — Zaczął mój ojciec. Nie znosiłem, gdy mówił do mnie po Hiszpańsku. Robił to tylko wtedy, gdy rozmowa zbiegała na ważne tory. — Co dalej zamierzasz? To poważna sprawa.
— Znajdę go Padre, najszybciej jak tylko będę mógł. Moi ludzie zajmują się tym odkąd dostałem telegram.
— A algunos de tus camaradas les están disparando ahora hijo.*
— Lorenzo dojdzie do siebie Padre, a teraz wybacz mam wiele spraw do załatwienia. — Odsunąłem krzesło od stołu, przy którym oboje spożywaliśmy Lunch. Pożegnałem się skinieniem głowy, kierując się wprost do wyjścia z jadali mojego Ojca.
— Musisz się w końcu ustatkować Burno. — Powiedział chłodno ojciec, zmieniając temat rozmowy.
Przystanąłem na jego słowa w progu. Nie był najlepszym ojcem, ale to wciąż był mój ojciec, którego zawsze darzyłem szacunkiem.
— Musisz w końcu mieć swojego dziedzica, nie będziesz wiecznie młody. Powinieneś go już uczuć, jak postępować w takich sytuacjach. Skończ w końcu z Eleną i resztą nieistotnych kobiet. Twoja babka również wyczekuje prawnuka.
Przymknąłem oczy i przełknąłem z trudem. Wciąż ten sam temat, wałkowany odkąd skończyłem 23 lata. Ile można mówić o dzieciach? Może ja ich wcale nie chcę mieć. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że byłbym fatalnym Ojcem. Jeśli moje rodzicielstwo miałoby wyglądać tak jak moich rodziców, to stawiam kategoryczne nie.
Odwróciłem się w jego stronę, wpatrując w surową postawę. Mój Ojciec od małego uczył mnie rozmowy ''bez słów''. Nie musiał mówić, bym wiedział, że czeka na jakiekolwiek wyjaśnienie z mojej strony.
— Jeśli znajdę odpowiednią kobietę. — Zacząłem, jednak Ojciec nawet nie dał mi dokończyć zdania.
— Już wraz z twoją babką ci ją znaleźliśmy. — Przerwał mi. Nasze spojrzenia toczyły ze sobą cichą walkę. Moje było pełne gniewu, natomiast jego opanowane oraz stanowcze.
— Jest dla nas dobrą partią hijo, a w szczególności dla ciebie. Była od zawsze chowana na dobrą i przykładną żonę. Żonę idealną dla Capo.
— Wystarczy. Nie będzie żadnej ustawki, rozumiesz?! — Wszystkie mięśnie w moim ciele się spięły. Walczyłem sam ze sobą, by nie zrobić czegoś, czego zapewne bym żałował do końca życia.
— Bruno! — Ojciec podniósł się z siedzenia, a jego silna dłoń zwinęła się w pięść, by następnie uderzyć z ogromnym hukiem w stół.
Mięsień w mojej szczęce drgnął, a zęby zacisnęły się ze znaczną siłą, przez co z lekka zazgrzytały. I choć miałem ochotę rzucić mu się do gardła, tak nie mogłem tego zrobić. Nie był tylko moim ojcem, ale był również Capo dei capi* dzięki czemu jego słowo, było ponad wszystkich.
— Jesteś przyszłym Capo! — Warknął, wskazując palcem w moją stronę. — Jesteś do chuja moim zastępcą! Musisz liczyć się z tym, że wszyscy będą oczekiwać od ciebie postawy przywódcy.
— Sądzę, że wybór żony ma się nijak do mojej postawy.
Pięść ojca ponownie uderzyła w blat biurka, a nozdrza zaczęły falować w przypływie złości. Moje zęby po raz kolejny zazgrzytały, a klatka piersiowa zaczęła unosić się w znacznie szybszym tempie.
— Twoim obowiązkiem jest dbać o każdego z osobna w naszej familii! O Lorenzo nie zdołałeś, bo zachciało ci się szlajać z kurwą! Jest ważnym żołnierzem, jeżeli nie przeżyje poniesiesz klęskę, jak i ogromną stratę i to tylko ze względu na twoje pieprzone zachcianki!
— Dobrze wiesz, że takie rzeczy się zdarzają. Lorenzo nie umrze.
— Gdyby nie miał za plecami tej małej z pewnością by sobie poradził.
— To była trójka napastników. — Warknąłem, przez zaciśnięte zęby. — Nie jest pierdolonym Ninja z filmów. Zaatakowali od tyłu. Był sam!
— Chronił tą dziewczynę! Gdyby jej nie było z pewnością by sobie poradził. Dajesz jednego z najlepszych żołnierzy do latania za pierwszą lepszą?!
Moje dłonie spoczęły we wnętrzu kieszeni garniturowych spodni, gdyż z każdym jego słowem moje pięści boleśnie się zaciskały. Patrzyłem na tego człowieka, nie widząc w nim niczego, prócz swojego Capo. Zadarłem podbródek do góry, a jabłko Adama poruszyło się w znacznie szybszym tempie.
Brzęk dzwoniącej komórki przerwał sprzeczkę, która toczyła się między mną, a Ojcem. Spojrzał na mnie karcącym wzrokiem, po czym przysiadł na krześle i chwyciwszy urządzenie ze stołu przyłożył je do ucha, totalnie lekceważąc to, że stałem tuż przed nim.
Nie czekając na jakiekolwiek słowo, odwróciłem się na pięcie, by następnie opuścić pomieszczenie w którym omal nie roztopiłem się z buzującej we mnie złości.
~ . ~
Pogoda panująca w Hiszpanii jak zwykle była piękna. Wakacyjne słońce obdarowywało każdego swoimi promieniami, a delikatny powiew wiatru dawał ukojenie z lekka palonej skórze. Nie mogąc czekać ani chwili dłużej, wyjąłem komórkę z kieszeni, wybierając numer do Nero.
— Co jest? — Zachrypnięty głos przyjaciela oznaczał tylko jedno. Chlanie i cholernego kaca.
— Dzisiaj wracamy. Więc nie zaśpij, bo cię tu zostawię z moją babką.
— Kurwa Dragon, takie groźby z samego rana?
— Z rana Nero? Jest już kurwa po trzynastej. Ruszaj dupę i to już.
— Tak jest szefie. — Odpowiedział, na co pokręciłem jedynie głową, po czym rozłączyłem się, chowając telefon w głąb kieszeni.
Przed rezydencją Ojca jak zawsze stali ochroniarze, jak i samochody, którymi poruszali się po mieście aby patrolować ulice. Mierzyłem wzrokiem całą posiadłość, która niegdyś była moim domem. W tym momencie owe miejsce nie było czymś do czego chciałem wracać. Bowiem przeszłość jaka mnie łączyła z każdym skrawkiem tego miejsca, wywoływała zimny, jak i przeszywający mnie dreszcz.
— Dima. — Skinąłem w stronę mężczyzny, który bez żadnego zawahania skierował się do czarnego Suv'a.
Po zajęciu miejsca na samym tyle samochodu, wyznaczyłem kierunek jazdy, na co mężczyzna jedynie skinął głową, po czym ruszył.
Dojechanie do hotelu „Samara" nie zajęło zbyt wiele czasu, zważając na uliczne korki jakie obecne panowały. Odgłosy klaksonów, jak i licznych warkotów silnika nie zdołały odpędzić ode mnie myśli, które krążyły po głowie.
Rozmowa z ojcem spotęgowała złość, jaka wrzała pod materiałem koszuli jak i marynarki. Pięść wciąż boleśnie się zaciskała, gdy wyobrażałem sobie u swego boku Rositę, odzianą w biel, która kroczyła powolnymi krokami ku ołtarzowi, na którym miałbym czekać.
Aranżowane małżeństwo było u nas codziennością. Ojcowie przeważnie wydają córki aby załagodzić spór, czy chociażby dla dużych korzyści jakimi są wzmocnienie rodzinnych kręgów i polepszenie swojej sytuacji finansowej.
I mojemu ojcu właśnie na tym zależało.
Od dziecka uczył mnie jedynie wartości jakie powinien posiadać Capo. Miłość, czy odrobina delikatności była dla niego słabością, której nigdy żaden mężczyzna nie mógł okazać. Dlatego poślubienie kobiety z rozsądku, a nie z miłości było dla nas tak ważne, gdyż żadne z uczuć nie mogło żywić się do żony, która mogłaby osłabić naszą pozycję.
— Zaczekaj tu, zaraz wrócę. — Powiedziałem chłodno, zerkając w lusterko gdzie spojrzenie moje jak i Dimy spotkało się.
— Dragon? — Zapytał niepewnie, odwracając swoją głowę w moją stronę.
Zmarszczyłem brwi, unosząc z lekka podbródek do góry, po czym przyjrzałem się ochroniarzowi, który wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego.
— Tak?
— Jak czuje się Lorenzo?
— Bez zmian. — Odpowiedziałem chłodno, chwytając za klamkę. — Przeżyje. — Dokończyłem by następnie wysiąść z samochodu.
Palące słońce momentalnie obdarzyło moją twarz, gdy kroczyłem ku wejściu do hotelu w którym z pewnością nie wydarzy się nic dobrego. Dziś miałem zamiar dowiedzieć się tego, czego nie zdołałem wyciągnąć od Cindy.
Poruszanie się bez ochrony w momencie dostania telegramu nie było zbyt odpowiedzialne, jednak zaufanie jakiemukolwiek człowiekowi ojca przychodziło mi ze znaczną trudnością. Sytuacja sprzed lat odbiła ogromne piętno jeżeli chodziło o jego ludzi w momencie, gdy jeden z ochroniarzy próbował zgwałcić Elenę. Poza zielenią jej zapłakanych oczu, byłem w stanie przypomnieć sobie widok twarzy mężczyzny, która pokrywała jedynie czerwona ciecz.
Przełknąłem z trudem, po czym nabierając kilka wdechów jak i wydechów wszedłem do środka, kierując się wprost do recepcji.
Budynek oświetlał przeszklony sufit, który wpuszczał promienie słoneczne do wnętrza budynku. Jasne marmurowe posadzki, jak i blaty łączyły się ze złotymi dodatkami jakie tworzyły telefony, stoliki czy nóżki kanap.
Przy recepcji siedziała drobna brunetka, odziana w biały uniform z zielonymi wstawkami. Promienny uśmiech dopełniały niebieskie oczy, które zostały podkreślone sporą ilością tuszu do rzęs. Minimalistyczna plakietka ujawniła imię kobiety, której policzki momentalnie poczerwieniały.
— Buenos dias*. — Uśmiechnęła się promiennie, ukazując rząd białych zębów.
— Buenos dias. — Choć kobieta o imieniu Bianca wywoływała przyjemne wrażenie, tak nie zdołałem odwzajemnić uśmiechu. — Szukam Arona Salvadori.
Kobieta spojrzała na mnie, po czym niechętnie skierowała uwagę na ekran komputera w którym pośpiesznie zaczęła czegoś szukać.
— Zgadza się jest u nas taka osoba, czy coś mam przekazać?
— Że czeka na niego Dragon. — Odparłem chłodno.
Oczy kobiety rozszerzyły się, a usta z lekko rozchyliły. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w moją twarz, by wstępnie nerwowym ruchem chwycić słuchawkę wykręcając numer.
Brunetka wcześniej musiała totalnie nie skojarzyć tego kim jestem, gdyż bardzo rzadko tu bywam. Mój ojciec jest znacznie bardziej rozpoznawalny ponieważ lubi szczycić się swoją pozycją. Moje zdanie na ten temat jest nieco inne. Moje interesy lubią ciszę, gdyż to ona jest złotem, jak i kluczem do sukcesu i czegoś znacznie większego.
— Pokój 423z Boy hotelowy Pana zaprowadzi.
To ostatnia sprawa którą muszę załatwić przed wyjazdem stąd. Tym razem nie odpuszczę. Albo wyciągnę to z niego po dobroci, albo będziemy rozmawiać inaczej.
*Hijo - Syn
*Padre - Ojciec
* A algunos de tus camaradas les están disparando ahora hijo. - Twoi towarzysze są teraz zabijani, synu.
* Buenos dias - Dzień dobry.
* Capo dei capi - Szef wszystkich ludzi w familii. Sprawuje władzę nad każdym członkiem i jest najpotężniejszą głową całej organizacji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top