czternasty

falling too deep – so can you catch me?


Nina nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca – kręciła się ulicami Los Angeles, aż w końcu dotarła do mniej zatłoczonego baru i takim oto cudownym akcentem doszło do początku końca. Zamawiała kolejne drinki składające się na colę i wódkę, nie bawiąc się w te kolorowe, którymi i tak nigdy by się nie upiła. Musiała wyglądać doprawdy żałośnie, kiedy opróżniała kolejne szklanki, a w kącikach oczu gromadziły się łzy, ale chyba nie potrafiła inaczej. Po czwartej kolejce łzy odnalazły ujście, znacząc mokre ścieżki na policzkach, płynąc razem z mocnym makijażem. Już nie dbała, że mężczyźni spoglądali na nią ukradkiem, zastanawiając się, co robiła w takim miejscu. Z kolejnymi łykami stawała się coraz bardziej obojętna.

Jej matce znowu się udało. Nina prychnęła, sama do siebie, zwracając uwagę dwóch mężczyzn, siedzących za nią. Ta kobieta pewnego dnia wprowadzi ją do grobu. Próbując się jakoś znieczulić i zapomnieć o felernym popołudniu pozwalała sobie na coraz więcej.

Po kolejnych drinkach było z nią dużo gorzej – zamarzyła o powrocie do mieszkania, o zimnym prysznicu i wsunięciu się w ciepłą pościel. Gdyby to było takie proste, pewnie by to zrobiła, ale miała drobny problem logistyczny. Nie miała najmniejszego pojęcia w jakiej części Los Angeles się znajdowała.

- Bez paniki, Nina. Zadzwonisz do Peyton, Peyton na pewno cię znajdzie – wymamrotała sama do siebie, znajdując telefon w torebce. Po kilkunastu próbach okazało się jednak, że współlokatorka musiała mieć plany na wieczór, bo nie odbierała. – Cholerka. No nic, może Jill mi pomoże.

Pijani ludzie zawsze byli zabawni – Nina wielokrotnie próbowała się dodzwonić do przyjaciółki z redakcji, ale ta także nie odbierała. I w tym momencie Carter miała problem. Duży problem. Mamrocząc pod nosem kolejne wiązanki przekleństw próbowała się jeszcze dodzwonić do chłopaka Peyton, do Sally... jak jeden mąż, żaden z jej znajomych nie odbierał.

Kolejne minuty upływały, stan Niny pogarszał się z każdą kolejną chwilą, mroczki pojawiające się przed oczami dobrze nie wróżyły, a musiała jakoś dotrzeć do mieszkania. Pozostała jej jedna alternatywa, z której bardzo nie chciała korzystać. Tym razem modliła się, żeby przyszły rozmówca zwyczajnie nie odebrał...

Głośny dźwięk telefonu przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu. Luke niechętnie podniósł głowę i wymacał niewielkie urządzenie na szafce nocnej. Głośność byłaby w stanie postawić na nogi umarłego, a dla nastolatka, który często zostawiał telefon w rozmaitych pomieszczeniach, była niesamowicie przydatna w jego zlokalizowaniu.

Przetarł zmęczone oczy i, nie spoglądając na wyświetlacz, odebrał. Miał nadzieję, że to nie był żaden z jego znajomych, który przypadkiem zapomniał o istnieniu stref czasowych.

- Halo?

- Luke, dzięki Bogu, odebrałeś. – Przerażony głos Niny natychmiast sprawił, że podniósł się do pozycji siedzącej. Miał wrażenie, jakby płakała, ale wolał nie wyciągać pochopnych wniosków. – Tu jest tak strasznie, ulica jest ciemna i nikt nie odbiera. Nie wiem co robić...

Mógł jedynie cicho westchnąć i wysunąć się z łóżka. Dochodziła trzecia dwadzieścia - zapowiadało się na długą i intensywną noc.

- Uspokój się i powiedz mi, gdzie jesteś... - wymamrotał, chwytając ubrania rzucone na krzesło. – Jakaś nazwa baru, ulicy? Cokolwiek.

Nina zaśmiała się maniakalnie, co nie było dobrym znakiem. Znalezienie blondynki będzie przypominało szukanie igły w stogu siana. Możliwe, że nawet trudniejsze. Barów w Los Angeles było setki, o ile nie tysiące.

- Nie wiem, jest tu mnóstwo lampionów. I mają dobry alkohol. I dwóch gości się na mnie gapi, Luke, proszę zrób coś.

Nina plotła, co jej ślina na język przyniosła, a z jej okrojonego opisu mógł wywnioskować, że mogło chodzić o Good Luck, może w wielu właścicieli próbowało naśladować chiński styl wnętrz, aczkolwiek w mało którym serwowali dobry alkohol.

- Będę za pół godziny, nie wychodź nigdzie i uważaj na siebie, na litość boską – rzucił, chowając telefon w tylnej kieszeni spodni.

Całe szczęście, że pozostała część zespołu była na imprezie, na której on wcale nie miał najmniejszej ochoty być – już nawet nie chodziło o to, że był najmłodszy z grona, ale przyjęcia urządzane przez znajomych Ashtona zawsze kończyły się beznadziejnie. A tak mógł bez problemu zabrać samochód i pognać na drugi koniec Los Angeles, żeby... cholera, dlaczego on w ogóle się przejął losem blondynki? Dlaczego potrafił dla niej zerwać się z łóżka w środku nocy, by gnać na złamanie karku, bo jakakolwiek myśl o tym, że mogłoby się jej coś stać... A równie dobrze mógł zadzwonić po taksówkę, wyszłoby na jedno. Zachciało mu się być rycerzem w czarnym audi.

Puste ulice pozwoliły na rozwinięcie dużo szybszej prędkości – a kiedy dojechał do wschodniego Hollywood, znanego właśnie z wielu barów, które okazało się dużo bardziej zatłoczone, do celu pozostało jakieś pięć minut. Miał nadzieję, że w tym czasie Nina nie wpadła na żaden głupi pomysł.

Zastał blondynkę pod klubem, opartą o zimną ścianę, z papierosem w ustach. Tępo wpatrywała się w przestrzeń– wolał nawet nie myśleć, ile wypiła, by doprowadzić się do takiego stanu.

- Cześć – wymamrotał, siadając obok. Nina niemal natychmiast oparła głowę o jego ramię. – Podrzucę cię do domu, co ty na to?

- Nie wierzyłam, że przyjedziesz – wyszeptała, spoglądając mu w oczy. – Sądziłam, że mnie zostawisz... Tak jak wszyscy.

- Powiedziałem, że przyjadę. Chodź, zbieramy się. Trzymasz się na nogach, prawda?

Blondynka przytaknęła i odrzuciła papierosa gdzieś za siebie. Próbując złapać równowagę, przytrzymała się ściany, ale jakimś cudem szła prosto, nawet na niebotycznie wysokich butach i potknęła się zaledwie raz. Albo się trzymała, albo za wszelką cenę próbowała udawać, że się trzyma.

- Nina, dokąd cię zawieźć? Musisz mi podać adres.

- Nie wiem, może być pierwszy lepszy hotel – wymamrotała, opierając się o zimną szybę.

Przez część podróży słyszał jedynie miarowy oddech blondynki – wszystko wskazywało na to, że zasnęła. Po raz kolejny dziękował, że reszta wylądowała na imprezie, może nie będzie musiał się przed nikim tłumaczyć.

- Luke, zatrzymaj się – rzuciła nagle blondynka, zaskakując tym samym Hemmingsa.

Posłusznie zatrzymał się na bocznym pasie – ton, jakim wypowiedziała te trzy słowa nie przyjmował sprzeciwów, a późniejsze pociągnięcie nosem zwiastowało najgorsze. Nina wybuchła rzewnym płaczem i nic, absolutnie nic, nie było w stanie jej powstrzymać. Powiedzenie, że Luke był zaskoczony obrotem sytuacji było niedopowiedzeniem. Zamurowało go – nie wiedział, czy powinien ją przytulić, czy po prostu milczeć. Z nią zawsze było inaczej.

- Jestem beznadziejna – wychrypiała pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu. – Nawet własna matka mnie nienawidzi.

Łzy spływały po rumianych policzkach, wraz z drogim tuszem do rzęs – już nie przejmowała się, że ktokolwiek ją widział. Ona też była człowiekiem i miała te przeklęte uczucia. Może za każdym razem ukrywała gdzieś głęboko, ale też tam były.

- Na pewno cię nie nienawidzi...

- Spieprzyłam wszystko. Co tylko wezmę w dłonie to zaraz to niszczę. Nie nadaję się do niczego...

- Nina, nie płacz. Prześpisz się i zobaczysz, że jutro będzie lepiej. – Odnalazł jej dłoń w ciemności i próbował wpłynąć na blondynkę.

- Przytul mnie, Luke.

Wystarczyła krótka chwila i Luke już trzymał Ninę w ramionach, próbując ukoić cały lęk, cały ból, który się nagromadził na przestrzeni ostatnich miesięcy. Nucił do ucha uspokajającą melodię, by chociaż na chwilę się uspokoiła, a jej ciałem nie wstrząsały kolejne spazmy. Mógł być pewien, że już nigdy nie tknie alkoholu. Odsunął się, by móc otrzeć łzy pozostałe na policzkach i składać pocałunki na twarzy dziewczyny. Już nie chodziło tylko o zakład – dawno przestał widzieć w niej dziewczynę, którą miał w sobie rozkochać. To chyba on się w niej zakochiwał...

- Już dobrze? Musisz odpocząć, Nina.

- Przepraszam, Luke. Przepraszam za to, że wyciągnęłam cię z mieszkania o trzeciej – zaczęła, kiedy już blondyn z powrotem odpalił auto i byli w drodze powrotnej do mieszkania chłopaków w Santa Monica. – Przepraszam za to, że mam zamiar zniszczyć ci życie – dodała już znacznie ciszej.

Mieszkanie, które dzieliło czterech chłopaków w okresie dojrzewania było zdecydowanie zbyt uporządkowane. Na podłodze nie znalazła brudnych skarpetek – była tak sterylnie czysta, że obie z Peyton mogłyby się zawstydzić. Ich mieszkanie przypominało chaos – ubrania były wszędzie, książki były wszędzie, wszystko było wszędzie.

- Mamy sprzątaczkę – wyjaśnił Luke, drapiąc się po karku. – Jesteś głodna?

- Nie... Ale butelka wody byłaby w porządku.

- Uhm, rozgość się. Mój pokój znajdziesz na piętrze, ostatnie drzwi po lewej. Dasz sobie radę?

Nina przytaknęła – to przecież nie mogło być takie trudne.

Zastał ją, szperającą w jego szafce, w której trzymał koszulki. Z nabożną czcią wyciągała kolejne kawałki materiału i z uwagą oglądała każdy nadruk. Po oględzinach ponownie je składała i chowała w szafce.

- Uhm, możesz sobie jedną pożyczyć... Bo chyba nie chcesz spać w dopasowanych jeansach, nie to żebym oceniał...

- Zachowujesz się jak nastolatek, który pierwszy raz przyprowadził dziewczynę na noc... - zachichotała, widząc jego zakłopotany wzrok, utkwiony w podłodze.

- W pewnym sensie...

- Jesteś uroczy, wiesz? – Śmiech Niny wciąż nie cichł. Pewnie dotarła do kolejnej fazy postalkoholowej. – Idę się przebrać. Ale nie podglądaj!

Kiedy wróciła, coś we wnętrzu Luke'a pękło. Tym razem nie było pożądania. Oczywiście, nie mógł odmówić, że wyglądała cholernie dobrze w jego koszulce, sięgającej połowy uda. Nie mógł odmówić, że jej oczy, nawet błyszczące od łez, były jednymi w swoim rodzaju. Nie mógł i nie chciał. Ale nie czuł potrzeby, by zerwać z niej koszulkę i spędzić kolejną namiętną noc. Na to mieli jeszcze dużo czasu... Tym razem po prostu dopilnował, żeby była szczelnie okryta kołdrą i mocno ją do siebie przytulił.

- Kocham cię, Luke – wymamrotała, wtulając się w jego klatkę piersiową.

Czasami życzył sobie, żeby powiedzenie, że słowa pijanej osoby to myśli trzeźwej, było w jakimkolwiek stopniu prawdziwe.

To cholernie ułatwiłoby jego całe życie.

Nigdy cię nie zostawię, Luke.


a.n/ jesteśmy na półmetku historii i, co jest bardzo dziwne, wciąż jestem z niej zadowolona. jeśli macie jakieś zastrzeżenia, uwagi, a może 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top