38.

- Podoba mi się ten chłopak - powiedział Harry Styles patrząc wyzywająco w oczy swojego szefa, a za razem jednego ze swoich kolegów. - Jest zdolny, może zajść daleko. I wiem, że ty także to widzisz - dodał po chwili. - Więc jaki masz z nim problem?

Merlin podrapał się po swojej koziej bródce i wyciągnął w wygodnym fotelu prezesa niczym kot.

- Nie chodzi o to, że mam z nim problem, Styles. Shawn to po prostu jeszcze dzieciak. Dobrze wiesz, że osiemnastolatek z gitarą nie jest tym, czego potrzebuje Modest. - Jęknął.

- Więc go skreślasz? Ponieważ nie jest wystarczająco stary, żeby podbić serca naszych babć? - zielonooki uniósł swoją brew patrząc na Merlina z zaskakującą pewnością siebie. - Jest młody, to fakt, ale przecież nie trudno będzie uczynić z tego jego zaletę. Wystarczy wepchnąć go do serc nastoletnich dziewczyn. Ma ładną twarzyczkę i dobry głos, więc nic nie stoi na przeszkodzie.

W gabinecie zapadła chwilowa cisza. Harry denerwował się delikatnie, ale dobrze wiedział, że Merlin jest rozsądnym facetem i szybko zrozumie, iż zmniejszenie o połowę ich budżetu na Mendesa, to poważny błąd. Poza tym, facet miał oczywistą słabość do Stylesa.

- On nawet nie ma własnych piosenek! - powiedział Merlin jako swój ostatni desperacki argument. - Nie możemy wydawać samych coverów. A dobrze wiesz, że żaden szanujący tekściasz nie będzie pracował dla jakiegoś dzieciaka.

Harry zamyślił się w głowie przyznając swojemu rozmówcy rację. Niby mogliby zatrudnić kogoś dobrego, ale jak mieliby pozwolić sobie na to z ograniczonym budżetem?

- Zróbmy tak: ja załatwię mu tekścierza do końca roku, a wtedy ty przywrócisz wcześniejszą sumę.

- A jeśli Ci się nie uda?

- Jeśli mi się nie uda, mogę odpuścić sobie moją miesięczną wypłatę - rzekł z udawaną pewnością siebie.

Starszy facet znów podrapał się po twarzy, po czym wyszczerzył swe zęby błyskając złotą dwójką.

- Masz czas do końca listopada, Styles. I ani sekundy dłużej.

Harry zrobił zadowoloną minę, jakby właśnie uzyskał wszytko po co tu przyszedł, a wychodząc niepostrzeżenie wytarł nadmiar potu ze swoich zestresowanych dłoni.

Ma przejebane.

°°°°°

"Panta Rhei"* powiedział kiedyś człowiek i wszyscy od tej pory zaczęli utwierdzać się w tym przekonaniu. Minęło dwadzieścia sześć wieków i jakoś nikomu specjalnie nie przychodziło do głowy podważenie tych słów.

A jednak w momencie, kiedy on i jego ojciec wsiedli razem do auta, by wyruszyć w drogę, Louis był gotów sprzeciwić się starożytnemu filozofowi. Ponieważ dla młodego Tomlinsona w tym momencie, czas stanął w miejscu.

- To miło, że na mnie zaczekałeś - powiedział niezręcznie Lou obserwując jak lewa powieka jego ojca drga niespokojnie.

Mężczyzna jednak mruknął tylko coś w odpowiedzi i mimo całej swej miłości do ojczystego języka, osiemnastolatek miał spory problem ze zrozumieniem.

Jechali chwilę w ciszy starając się udawać, że cała sytuacja nie jest dla nich niekomfortowa. Prawdopodobnie już kłuciliby się w niebo głosy, gdyby nie zaistniała sytuacja.

- Więc... - zaczął mężczyzna po chwili głośno chrząkając. - Co... Co tam u Carla? - zapytał siląc się na uprzejmość.

- To był Kayl. - poprawił go chłopak, na co jego ojciec sapnął. - I zerwaliśmy. Trzy lata temu.

Po wyznaniu szatyna w samochodach znów zapanowało milczenie. Mężczyźni siedzieli więc w ciszy ignorując siebie nawzajem. To będzie cholernie długa podróż.

°°°°°

Zayn wszedł do ciepłego pomieszczenia i uśmiechał się delikatnie. Przeszedł przez salę, aż w końcu dotarł do blatu, gdzie stała Edwards.

- Hej, skarbie - rzucił uśmiechając się szeroko.

- Cześć - spojrzała na niego z policzkami lekko zarumienionymi. - Musisz jeszcze chwilę poczekać, dobrze? Właśnie skończyłam, muszę się tylko przebrać.

- Jasne - odparł pochylając się nad blatem i szybko całując dziewczynę w usta. - Poczekam tutaj.

Młody mężczyzna podszedł do najbliższego boksu i usiadł w nim wygodnie. Miał właśnie zamiar napisać smsa do Louisa, żeby sprawdzić jak tam sprawy z jego ojcem i czy wciąż się nie pozabijali, ale przerwał mu w tym niespodziewany dźwięk.

- W zasadzie to już zamykamy, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek - powiedział jakiś facet stając nad nim i uśmiechając się szeroko.

- Oh, ja... Nie jestem klientem - odrzekł Malik czując się dziwnie poprzez spojrzenie jakie wlepiał w niego nieznajomy.

- To dobrze, bo ja nie jestem kelnerem - rzucił mrugając i siadając na przeciwko mulata. - Jestem Liam.

I cóż innego mu pozostało? Wyciągnąłem swoją dłoń w kierunku przybysza, szukając spojrzeniem Perrie (albo chociaż Ryana), by wybawiła go z opresji.

- Zayn, miło mi.


* podstawowa teoria filozofii Heraklita, oznacza "Wszystko płynie".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top