Rozdział 7
Niebo miało kolor popiołu, kiedy Chase zostawił w tyle główną drogę Lafayette. Powinienem się chociaż przebrać, pomyślał, skręcając na nadmorskie osiedle w Topandze.
Nawet nie kładł się spać, bo wiedział, że nie zaśnie ze wściekłości, rozczarowania i bólu. Piekła go ręka, paliły mięśnie, a ilości siniaków na plecach nie zdołałby oszacować bez oględzin. Przeszukał lodówkę, szafki, skrytki we własnym pokoju, składzik w piwnicy, ale nie znalazł ani kropli ichoru, żadnej buteleczki na czarną godzinę. Wkurzony łyknął tabletki przeciwbólowe.
Wyszedł na taras, nie chcąc znajdować się w zasięgu kamer. Kolejny raz zerknął na telefon, jednak zamiast oczekiwanej wiadomości od Jamiego dostał kilka życzeń noworocznych. Usiadł przy stoliku i zabrał się za czyszczenie broni w słabym świetle zewnętrznej lampki, by zająć czymś ręce, a przede wszystkim siebie samego. Zwykle zajmował się tym w garażu lub sypialni, teraz jednocześnie patrolował okolicę. Uspokajało go to — widok rozłożonego przed nim arsenału, który nosił przy sobie, polerowanie, obracanie w dłoniach, porównywanie ich wagi i sprawdzanie ostrości sztyletów. Czasami przychodziło mu do głowy, że dbał o nie bardziej niż o siebie, a z drugiej strony to od nich w dużej mierze zależało jego życie. Najlepszy łowca bez odpowiedniego sprzętu skończyłby w ziemi, a on nie należałby do wyjątków, gdyby przed wyprawą nie wymusił na dyrektorce zwrotu swojej własności.
Destiny prowokowała go przez całe spotkanie. Wyszedł od niej tak wściekły, że złość przyćmiła mu trzeźwy osąd i w drodze powrotnej rozmyślał tylko o tym, czym ją przetransportować do Exodusu, jak jednocześnie oczyścić się ze wszystkich zarzutów i pozbyć łatki tego, który zdradził swój gatunek. Dopiero pod domem ochłonął i zrozumiał, że dał jej się wykiwać. Zmusiła go do wyjścia, żeby samej móc uciec.
Powinien ją zignorować i zostać albo chociaż czekać na zewnątrz. Nie wiedział, czego mogła chcieć — raczej nie zwykłej ucieczki, skoro ledwie dwie godziny temu kazała mu po siebie przyjechać. Jeśli rzeczywiście ufała Santiago i widziała w nim poplecznika, będzie chciała mu pomóc i powiedzieć o Julii, do czego Chase nie zamierzał dopuścić. Poza tym nawet Destiny nie była tak głupia, by w pojedynkę spróbować wyciągnąć Tiago z Exodusu. Prawda...?
Cokolwiek planowała, był pewien, że nie ruszy Ciemną Doliną — jeśli jej brawura miała gdzieś limit, to właśnie przy Hienach. Nie wejdzie też zbyt głęboko w las, bo się zgubi, więc będzie musiała przemknąć w pobliżu. Zgasił lampkę, nasłuchiwał i wypatrywał.
Z upływem czasu zaczął powątpiewać w swoją teorię. Dawno powinien się nauczyć, żeby nie racjonalizować jej zachowania, bo na próżno było w nim szukać logiki. Nie kierowała się rozsądkiem, a impulsem, przez co nigdy nie miał stuprocentowej pewności, jak się zachowa w danej sytuacji czy jak zareaguje na konkretną wiadomość, a zwykle reagowała całkowicie odwrotnie do jego oczekiwań.
Skostniały mu palce. Zasunął szwedkę pod szyję. Zebrawszy sprzęt, wsiadł na motocykl — nie miał ochoty dłużej siedzieć w miejscu, ani nie chciało mu się celować w nudne drzewa. Na gwałt potrzebował Przeistoczonego i choć wmawiał sobie, że chodziło o sport, zabicie czasu lub zadośćuczynienie, tak naprawdę musiał zdobyć ichor.
Dlaczego więc wylądował na spokojnej, dobrze oświetlonej i bezpiecznej dzielnicy? Esper stała na ganku, jakby go oczekiwała, choć, zajęta zbieraniem czegoś z fotela, dopiero słysząc wzrastający warkot silnika, spojrzała w jego stronę. Kiedy zszedł z pojazdu z miną zbitego psa, zaczęła się śmiać. Motocykl, który sprawne ręce jej wuja niemal złożyły od nowa po wypadku, wytrzymał w takim idealnym stanie ledwie parę dni.
Będąc już w środku, w przestrzennym salonie ze szklaną ścianą, zza której rozpościerał się widok wprost na pogrążoną jeszcze w mroku promenadę oraz ocean, Chase wyjął portfel.
— Chyba oszalałeś — odmówiła stanowczo, zanim zdążył otworzyć usta.
— Potrzebuję jej na dzisiaj. Twój wujek z pewnością ma ciekawsze rzeczy do roboty od ślęczenia nad czyimś motocyklem w Nowy Rok.
— Będzie do odbioru po południu, tylko schowaj to, nie chcę twoich pieniędzy.
— A czego chcesz? — zapytał otwarcie, wsuwając portfel z powrotem do kieszeni. Uratowała mu życie, zabierając go z plaży. Zajmowała się nim przez tydzień niczym pielęgniarka — i to jedna z lepszych, ale gdyby rzeczywiście pracowała w tym zawodzie, nie mogłaby sobie pozwolić na mieszkanie w takim domu. Większość tamtego czasu przespał, wypoczął jak nigdy wcześniej, choć nie wiedział, na czym dokładnie polegały jej uzdrawiające metody. Nie znał hinduskiej medycyny i nie był pewien, w jakim stopniu to ona mu pomogła, a w jakim Jamie, który stale kontrolował sytuację i podawał mu niewielkie dawki ichoru, by ten szybko stanął na nogi. Chase w żadnym wypadku nie umniejszał wkładu dziewczyny, ale nie rozumiał, dlaczego nie chciała nic w zamian. — Prawie mnie nie znasz, przychodzę nad ranem cały z błota, ziemi, krwi i Bóg jeden wie, czego jeszcze, a ty nawet nie mrugnęłaś.
— Oj, Chase, nihil novi. — Uśmiechnęła się szeroko. Nie mógł oderwać od niej wzroku, od gładkiej, smagłej cery i gęstych, czarnych włosów przechodzących w coraz jaśniejszy brąz, co wciąż było niczym przy jej oczach. Nigdy nie widział Hinduski — ani żadnego innego człowieka — o tęczówkach w kolorze tak nasyconego błękitu. Do tej pory myślał, że to genetycznie niemożliwe. Gdy, ocknąwszy się, pierwszy raz ją zobaczył, od razu zapytał, czy nosiła soczewki. Kiedy zaprzeczyła, założył, że wypadek był śmiertelny, a on sam obudził się w innym wymiarze. — Zdejmij to.
Z chęcią zdjął cienką kurtkę, ściągnął ciężką kamizelkę kuloodporną i przepoconą koszulkę. Poczuł się lżejszy o dobre kilkanaście funtów, ale i dziwnie bezbronny. Skąd ten nagły niepokój?
Może z wrażenia, że przeniósł się w samo serce Indii. Przez mnogość drewnianych i mosiężnych dodatków — figurek, waz, dzbanów, szkatułek oraz kufrów — zawsze znalazło się coś, co zauważył po raz pierwszy. Ornamenty na parawanie, detale na rzeźbionych, palisandrowych meblach tonujących swoją ciemną barwą atłasowe materiały w intensywnych odcieniach turkusu i fioletu. Dostawał oczopląsu od orientalnych wzorów na kilimie, złotych wykończeń ciężkich zasłon i lambrekinów. Abażur na lampie filtrował światło, nadając miejscu specyficzny klimat wzmocniony blaskiem wielkich świec i tlących się kadzideł, które spowiły salon wonią jaśminu.
Mimo wszystko „przekombinowany" nie było przymiotnikiem, jakim Chase określiłby wystrój. Ciepły, przytulny, miękki — to słowa, które przychodziły mu do głowy, nie równały się jednak ostoi bezpieczeństwa. W najwygodniejszym łóżku usłanym tuzinem puchowych poduszek można zostać zamordowanym. Poprawił kolorowy, haftowany pled, by przypadkiem nie zabrudzić kanapy, i usiadł na niej.
— Vitriol — powiedział, gdy oglądała jego plecy. Po obrażeniach z Bożego Narodzenia nie został nawet ślad, ale w ciągu jednego dnia zdarł skórę na żwirze, otarł się o szorstki mur i wylądował na ziemi najeżonej kamieniami wielkości pięści podczas walki z Hienami. Życie zdążyło go naznaczyć na nowo.
— Hm?
— Vitriol. Wiesz, co to znaczy?
— Pierwsze słyszę — odparła, kładąc mu zimną dłoń na łopatce. Dlaczego jej dotyk był tak uśmierzający? Czuł się, jakby za jego sprawą potrafiła ulżyć komuś w cierpieniu.
Nie umiał skupić się na tyle, by ocenić, czy było to możliwe. Zbyt wiele rzeczy go rozpraszało, a wnętrze wyglądało na stworzone do odwracania uwagi. Nie potrafił zawiesić oka na niczym — nie licząc dziewczyny — przez dłuższy czas od kilku sekund. Posążek Buddy, intarsje z motywami dzikich zwierząt, ażurowy lampion obok regału na wino. Wiedział, że czarownice lubujące się w tak bogatym, egzotycznym stylu, wyobwieszane biżuterią niczym cyganki to stereotyp... co jednak wcale nie oznaczało, że Esper nie dysponowała szczyptą magii. Poczuł łaskotanie jej włosów na nagich plecach.
Nie rozwinęła hasła, więc, jeśli nie udawała, nie wiedziała o nadnaturalnym świecie. W ten sposób wtajemniczenia badali teren, sprawdzali, z kim mieli do czynienia i ile mogli powiedzieć. Znali je wszyscy łowcy i każdy, kto od dłuższego czasu znał okrutną prawdę o świecie, co pozwalało też na szybkie zidentyfikowanie zawładniętych chęcią zemsty świeżaków bez krzty przygotowania.
— Niczego nie chcę — kontynuowała. Kiedy się odzywała, zawsze słuchał jej z uwagą; nie widział, czego była to zasługa — ciepłego, melodyjnego głosu Esper? Faktu, że mu się podobała? Wrażenia, że dziewczynie naprawdę zależało na jego zdrowiu, wrodzonego talentu do zjednywania sobie słuchaczy? Tak czy inaczej, chłonął każde słowo. Najgorszej podwórkowej łaciny słuchałby z jej ust z równą przyjemnością. — Nie dałeś mi dużego wyboru... wolałeś skonać w piasku niż pojechać do szpitala. Nie chcę cię mieć na sumieniu, więc po prostu się upewniam, że moja opieka ci nie zaszkodziła. Jesteś wojskowym, czy coś w tym stylu?
Zamknięto szpital w Lafayette, ale w Los Angeles też niemal każdy lekarz był świadomy istnienia Przeistoczonych — zostali wykwalifikowani do rozpoznawania przypadków ich ataku. Wielu z nich znało Avery'ego i słyszało, co się stało z jego dziećmi, wobec czego gdyby Chase trafił do szpitala, już by z niego nie wyszedł.
— Czy coś w tym stylu. — Zgarnął włosy z czoła, nad wyraz nieprzyjemne w dotyku, sztywne i sklejone. Poczuł odór własnego ciała i dogłębnie pożałował, że nie wykąpał się przed wyjściem. — Masz coś przeciwko temu, żebym wziął prysznic?
— Wręcz przeciwnie. — Odsunęła się, wstała i zaraz podała mu wyjęty z szafki ręcznik, miękki i pachnący kwiatowym płynem do płukania. — Wiesz, gdzie jest łazienka.
— Może się przyłączysz? — zaryzykował, bo plułby sobie w brodę, gdyby tego nie zrobił. Trochę zbyt niedyskretnie wpatrywał się w jej ciało przykryte samym sportowym topem i czymś w rodzaju bokserek lub krótkich spodenek, a ona jeszcze spuściła satynowy szlafrok z ramion, zamiast ciaśniej go zawiązać. To pozwoliło Chase'owi myśleć, że Esper tylko czekała na jego inicjatywę. — Zrobimy coś dla Ziemi. Zaoszczędzimy wodę.
— Niestety już się myłam — odpowiedziała, nie odwracając się od okien sięgających sufitu, tak zwyczajnie, jakby rzeczywiście jedynym powodem był fakt, że zdążyła się umyć, zanim przyszedł.
Widząc swoje odbicie w łazienkowym lustrze z ręcznie rzeźbioną, drewnianą ramą, przestał dziwić się odmowie.
Kiedy pierwszy raz wszedł pod tamtejszy prysznic — zaledwie trzy dni po wypadku, tak był zdeterminowany, by stanąć na nogi — nie miał zielonego pojęcia, jak go obsłużyć. Wyodkręcał wszystkie pięć zaworów, ale zanim zdołał uregulować wodę, zdążył się sparzyć jednym ze strumieni hydromasażu, natomiast z góry od stóp do głów zalał go lód.
Teraz poszło mu sprawniej, nieznanych guzików i funkcji po prostu nie ruszał. Po wyjściu z zaparowanej kabiny przepasał sobie ręcznik wysoko na biodrach, zakrywając nim tatuaż Exodusu.
Zastanawiał się, jak rozwiązać kwestię ubrań, bo czysty i pachnący drzewem sandałowym niespecjalnie chciał wskakiwać z powrotem w potargane łachy — rzadko kiedy czuł się tak świeżo, samemu używając bezzapachowych detergentów, by na polowaniach nie ułatwiać zadania Przeistoczonym z wrażliwszym węchem. Zadzwoniłby po Jamiego, by ten mu coś przywiózł, ale w tej chwili nie mógł na niego liczyć.
Esper już o tym pomyślała. W salonie czekało na niego przygotowane ubranie.
— Twój wuj z tobą mieszka? — zapytał, domyślając się, że biała koszula i spodnie na szelkach należały do niego.
— Nie, ale czasem nocuje.
— A gdzie są moje...
— Zaniosłam je do pralni. Nie martw się o to.
W pierwszym momencie chciał zaprotestować i domagać się zwrotu broni, ale zaraz uznał, że faktycznie nie było się czym martwić.
Odział się w przyduże ubrania, kiedy dziewczyna wyszła z dolną częścią garderoby, którą zdjął przed wejściem pod prysznic, ale nadal czuł się nagi. Brakowało mu znajomego obciążenia, mimo że większości i tak nie zmieściłby w spodniach z bodajże czterema kieszeniami. Telefon i dokumenty go nie uspokajały.
— Balowałaś całą noc? — dociekał po jej powrocie, zobaczywszy godzinę na zegarze i przypomniawszy sobie o tym, że spora część społeczeństwa dopiero kładła się lub właśnie odsypiała zabawę sylwestrową.
Rzuciła mu rozweselone spojrzenie.
— A wyglądam, jakbym nie przespała całej nocy?
Przyznał zgodnie z prawdą, że nie. Absolutnie nie. Gdyby tak świeżo i promiennie wyglądała po całonocnej imprezie, uznałby ją za nadczłowieka. Albo się jej oświadczył. Nie miał też pojęcia, jak Hindusi świętowali koniec roku i był wdzięczny, że Esper nie wykorzystywała tej niewiedzy do strojenia sobie z niego żartów.
— Zawsze wstajesz tak wcześnie?
— Lubię pływać, zanim słońce wzejdzie.
— Pływasz? — ucieszył się, że w końcu zdradziła mu coś o sobie. Dwa dni musiał się prosić o jej imię. Uległa, dopiero kiedy zaczął ją nazywać Bazyliszkiem — takimi oczami zdecydowanie obdarzano jedną osobę co sto lat. Jej sylwetka, zbite uda i lekko zarysowane mięśnie brzucha nie pozostawiały wątpliwości co do tego, że uprawiała jakiś sport. Mógł się domyślić. W końcu miała też spory basen w ogrodzie osłonięty drzewkami, które jako jedyne w okolicy nie przywdziały świątecznych lampek. — Zawodowo?
— Coś w tym stylu — odpowiedziała mu wymijająco, z pełną świadomością, że wcześniej Chase zrobił dokładnie to samo. — Siedź w miejscu i nie reaguj na to, co zrobię.
Postawiła filiżankę na stoliku, nacięła nad nią nadgarstek i wyjęła żyletkę ze skóry, dopiero gdy dno naczynia wypełniło się krwią.
Chase czuł się, jakby coś go blokowało. Wiedział, że ani jej zachowanie nie było normalne, ani jego, ale nie potrafił poukładać sobie tego w głowie; coś zakłócało mu samodzielne myślenie. Nie potrafił się nawet przesunąć. Siedział jak w transie, a powinien już celować do niej z broni.
— Odstawiłem ichor — powiedział, kiedy podała mu filiżankę.
— Jesteś ranny. — Spojrzała przelotnie na jego przesiąknięty opatrunek. — Pij.
Pierwszy kontakt języka z ichorem zawsze był odpychający — czując ciężki posmak słonego metalu, zastanawiał się, co on, do cholery, wyprawiał. To nieludzkie. Ludzie nie piją krwi. W jego kręgach krwiopijców kojarzono z marginesem: wampirami, Hienami żywiącymi się ciałami pozostawionymi w lesie przez Przeistoczonych, łowcami, którzy upadli na tyle nisko, by z kimś się wszczepić oraz uzależnionymi. Mimo to nie mógł przestać. Plamił swój ród, skręcało go z obrzydzenia i pewności, że robił coś wbrew sobie.
Tylko do następnego łyku, bo energii, jaka zalała go od środka, nie dało się porównać z niczym, czego doświadczył w swoim dwudziestokilkuletnim życiu. Nie przeszkadzała mu już temperatura, smak ani gęstość napoju, bo czymże jest odrobina nieprzyjemności przy sile, wzmocnieniu i chęci do działania, jakie dzięki niemu zyskał? Wypiłby i litr jednym tchem, gdyby Esper okazała się nieco hojniejsza.
Od razu wiedział, że podała mu ichor. Wiedział, co to oznaczało, ale nie potrafił sobie tego uświadomić. Gdy chwila ekscytacji minęła — znacznie szybciej niż poprzednio — zaczął mieć wyrzuty sumienia. Wcale nie chciał tego wypić, a znów to zrobił. Kiedy zatracił samozaparcie? Nigdy nie pozwoliłby sobie na choćby jedną kroplę, gdyby nie był pewien, że bez problemu pożegna się z nim w odpowiednim momencie.
Rana zniknęła z jej ręki.
— Czego chcesz? — powtórzył pytanie, tym razem ostro żądając odpowiedzi. Instynktownie sięgnął za pasek i doznał wstrząsu rozczarowania, gdy nic tam nie wyczuł.
Miał w zasięgu ręki tyle ciężkich przedmiotów, że poradziłby sobie bez swojej broni... o ile zdołałby skrzywdzić Esper, a sama przelotna myśl o tym wydała mu się absurdalna. Uratowała jego motocykl, ocaliła go przed śmiercią, ponadto jej krwi daleko było do błękitu. Nie to, co oczom, w które znów wpatrywał się jak zahipnotyzowany.
Coś zasnuło mu umysł mgłą. Nie chodziło o zauroczenie — nie mogło. Chase nie pozwoliłby sobie na to, by zwykły, ludzki instynkt panował nad nim bardziej od rozsądku.
— Amuletu — wyznała wreszcie, a Chase, choć jeszcze nie do końca zrozumiał, przeraził się. Nagle odniósł wrażenie, że nie pierwszy raz korzystała z jego dojść. — Zdobądź go, ale zapomnij, że to ja cię o to prosiłam. Zapomnij, o czym rozmawialiśmy i co robiliśmy. Wróć po swoje rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top