Rozdział 35 część 1/2
Kiedy wróciła, Chase'a nie było jeszcze w domu. Nie potrafiła zdecydować, czy bardziej jej z tego powodu ulżyło, czy ją to zmartwiło, ponieważ ciągle odczuwała aurę zmęczenia po swoim występku, skwierczące pozostałości mocy, która przeszyła jej ciało. Destiny wypalona dotarła do chatki na miękkich nogach i nie miała już w sobie miejsca na emocje. Czyżby zużyła cały ich zapas przeznaczony na jedno życie? Może tak się dzieje po przekroczeniu pewnej granicy. Bo coś przekroczyła bez wątpienia.
Czuła za to głód. Dawno nie zaznała takiego apetytu. Po wieczorze z Silver sądziła, że prędko nie spojrzy ponownie na tosty, nawet te z masłem orzechowym, ale smakowały obłędnie. Wszystko Des smakowało, więc korzystała z tego, że organizm pozwalał jej się posilić.
Potrzebowała więcej. Potrzebowała czegoś, co pomogłoby jej się podnieść, podobnego działania, jakie ichor wywierał na ludzi, dodając energii, tępiąc ból, wyostrzając zmysły i klarując umysł. Doszła do wniosku, że tylko zanurzenie w oceanie dałoby jej namiastkę tego, o co przez ułamek sekundy otarła się w lesie.
Miała mnóstwo do przeanalizowania. Musiała się jeszcze zobaczyć z Davidem i zadać pytania, których dzisiaj nie zdążyła, a to było równoznaczne z zachowaniem milczenia przy Chasie. Pilnowaniem się, by nie poruszyć tematu, o jakim nie miała prawa wiedzieć, tym samym nie mogąc zestawić wersji zdarzeń Davida z punktem widzenia łowcy. Gdyby nagle zainteresowała się Virginią Dare, antidotum, Cieniami czy relacją Charliego z Julią natychmiast nabrałby podejrzeń.
Z drugiej strony pragnęła mu po prostu powiedzieć prawdę. Całą. Od liściku, przez spotkanie nad Stawem Księżycowym i wczorajsze przywołanie Davida do chatki, aż po dzisiejszy spacer. Wypytać o jego zdanie i wiedzę w zakresie poczynań antyorganizacji. Chciała mu wytłumaczyć, jak mocno się mylił co do Julii, Exodusu i własnego ojca i chciała, żeby ją wysłuchał i zrozumiał i pomógł poukładać resztę.
Wiedziała jednak, że tak się nigdy nie stanie. Szczerość nie była im pisana.
Destiny siedziała po turecku na wyspie kuchennej wśród porozkładanego jedzenia, śmieci, naczyń i sztućców, gdy usłyszała krzątaninę na podwórku.
Upłynęło jeszcze sporo czasu i przemyśleń, zanim Chase wszedł do chaty. A w zasadzie wparował. Kiedy to zrobił, prawie go nie poznała – przebrał wczorajsze wygniecione ubranie na żołnierski strój, ten z nadmierną ilością warstw i kieszeni, obkuł się w broń, której przecież celowo przy niej nie nosił, pod kurtką miał też kamizelkę kuloodporną, na ramieniu wielki plecak.
Wyglądał jak łowca, nie Chase, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Nawet na nią nie spojrzał, od razu zaryglował drzwi, sprawdził okna i zaciągnął wszystkie zasłony, aż mimo słonecznego dnia w środku zapanował mrok.
Czekając na rozwój wydarzeń, Destiny zajadała się dalej odgrzanymi pierogami z pudełka, które niedawno nazywała zamachem na polską kulturę. Ruchy Chase'a były dynamiczne, ale zdecydowane, pozbawione paniki, z jaką wyruszył wcześniej odstawić psa. Nie udzieliła jej się więc gorączkowa atmosfera; chyba nie była jeszcze zdolna do przetwarzania dość silnych bodźców, by się przejąć jego zachowaniem, nawet jeśli sugerowało, że przygotowywał ich na wojnę.
– Gdzie twoja kamizelka? – zapytał ponaglającym tonem. Zrobił na blacie miejsce na plecak, nieostrożnie przesuwając talerze. Łyżka zleciała na ziemię wraz z jakimś pustym opakowaniem.
Des wzruszyła ramionami, czego pewnie nie dostrzegł.
– W szafie – powiedziała z pełnymi ustami.
– Załóż ją i nie ściągaj.
Pomaszerował do sypialni. Słyszała, jak ze zgrzytem odsunął łóżko, trzasnął klapą i zeskoczył do podziemia. Tłukł się niemiłosiernie. Po powrocie klął pod nosem, grzebał w szafkach i w torbie, instalował coś pod stołem. Otworzył wejście w suficie, o którym Destiny nawet nie miała pojęcia, podciągnął się i wspiął na dach, zanim przetrawiła nowe znalezisko. Chase poruszał się niczym cień, płynnie i pospiesznie, tylko zdecydowanie za głośno.
– Gdzie masz kamizelkę? – powtórzył oskarżycielsko, kiedy wylądował na podłodze salonu.
– W pokoju.
– Czemu nie na sobie?!
W końcu się zatrzymał, przestał chodzić jak nakręcony. Odłożyła widelec. Czekała, aż Chase wyjaśni, co się działo, ale tego nie zrobił. Chyba też głowił się nad przyczyną jej obojętności, powodem, dla którego nie zasypywała go pytaniami – bo że go nie posłuchała, to nic dziwnego. Analizował zachowanie Destiny w ciszy, unikał patrzenia w oczy i trzymał się na dystans. Zaczęła się zastanawiać, co w tym półmroku był w stanie wychwycić z wyrazu jej twarzy.
Czy zauważyłby, gdyby ichor przejął nad nią kontrolę, zanim byłoby za późno? Pewnie prędzej niż ona sama.
Czy zdołałby ją obezwładnić i odizolować w podziemiu? Skoro Jamie dokonał tego tuż po jej ataku...
To dlaczego wyglądał, jakby żałował zabunkrowania się z nią w ciemnościach? Przecież miał pod ręką broń. Przed chwilą słyszała, jak ją przeładowywał.
Destiny naszła nieproszona myśl, że, nawet opancerzony i uzbrojony po zęby, bez zabezpieczenia w postaci króliczej łapki Chase był przy niej całkowicie bezbronny. Otrząsnęła się i przepędziła ją.
Włączył kinkiet obok kominka. Nie dawał wiele światła, tyle, co świeca. Kontrast sprawił, że cienie się pogłębiły, nabrały ostrych krawędzi.
– Co u Crystal? – zapytała wymownie. Nie mogła już dłużej wytrzymać napięcia, które jej umysł tak sprawnie wyolbrzymiał.
Chase nie wyłapał sugestii w głosie Des, nie od razu. Na dźwięk imienia wampirzycy opadł z sił, jęknął ze zmęczenia, co tylko utwierdziło Destiny w przekonaniu, że David mówił prawdę chociaż w tej kwestii.
– Uciekła. Nawet mi nie... – rozzłościł się, na nowo przeżywając odkrycie, jakiego musiał dokonać po odprowadzeniu Bernabi. Wtedy zaskoczyło. Spojrzał na Destiny z taką podejrzliwością, jakby już był pewien, że to jej sprawka. – Czemu teraz o nią pytasz?
– To ona przemieniła Collina?
Nie odpowiedział, zbyt zajęty zastanawianiem się, co spowodowało, że połączyła kropki. Przynajmniej tak zakładała, wściekła na siebie, że je spektakularnie przeoczyła, a jego wątpliwości były słuszne.
– Dobrze się bawiłeś, żartując z tego, jaka jest wyjątkowa i robiąc ze mnie idiotkę w basenie? – przypomniała mu, by przestał kombinować.
Westchnął, ale nie wyglądał na skruszonego. Nigdy nie zamierzał się z nią tym podzielić – nawet nie przyszło mu do głowy, że powinien, jakby w ogóle jej ten temat nie dotyczył, choć przecież był tam, był na cmentarzu. Kto miałby to rozumieć, jeśli nie on?
– Nic nie mówiłem, bo wiedziałem, że będziesz chciała się z nią... zobaczyć. A to bardzo zły pomysł.
– Bo?
– No nie wiem! Bo w zeszłym miesiącu prawie wyszłaś z podobnego spotkania z oderwaną głową? Bo prawie wykrwawiłaś się tu na śmierć?
Zrobiło jej się przeraźliwie zimno. Czyli nie rozumiał. Dla niego wampir to wampir, nieważne, w czyim ciele, więc sądził, że jej wizyta u Crystal mogła skończyć się identycznie. Czy Destiny w jego oczach naprawdę była tak głupia, bezradna i słaba? Czy on celowo zapominał, do czego była zdolna, żeby nie stawiać czoła temu, jakie niebezpieczeństwo ściągnął na innych, pozwalając jej żyć?
– Przywiozłem ją tutaj dla Avery'ego – uzupełnił spokojnym tonem, kiedy milczała, siedząc w bezruchu. Zaciskała usta, bo inaczej zaczęłaby się śmiać. Albo krzyczeć. – Domyślam się, jakie to musiało być dla ciebie bolesne, ale to jego syna przemieniła. Przez nią stracił go dwukrotnie. Przez nią stracił dwójkę dzieci.
– Dobrze zrobiłeś – zgodziła się, nie poznając własnego głosu. – Ale nie dlatego, że jestem idiotką i pozwoliłabym jej paskudnym kłom się do mnie zbliżyć. Zawiózłbyś Avery'emu zwłoki Crystal o konsystencji zupy, o ile udałoby ci się je zeskrobać. Jesteś chory, jeśli uważasz, że to mi by coś groziło i najwidoczniej ani odrobinę nie pojmujesz, jakie to było dla mnie bolesne.
Teraz to on zaniemówił. Przyglądał się jej z niepokojem, a Destiny przyszło do głowy tylko jedno słowo: wreszcie. Z jakiegoś powodu tym razem potraktował Des poważnie. Zobaczył tę scenę ze wszystkimi szczegółami, o jakich sama nie mogła przestać myśleć i uznał ją za prawdopodobną. Z trudem powstrzymywała się przed wyjawieniem mu, jaki los spotkał Crystal.
Chase poruszył się zaledwie o krok. Niesamowite, że jeszcze przed chwilą, jeszcze wczoraj byli bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, znacznie bliżej niż sobie wyobrażała, że kiedykolwiek mogliby być – nie tylko fizycznie – i zanim mieli szansę się z tym oswoić, na nowo rozdzielał ich dystans rozciągających się, nieskończenie długich i krętych łgarstw.
– Co robiłaś, kiedy mnie nie było?
Rozejrzała się dookoła, na syf, jaki w tym czasie powstał i w pełni odpowiadał na pytanie Chase'a, po czym spojrzała na łowcę z powagą.
– Wyglądałam tęskno za okno. Wiem, że mi zakazałeś, ale nie mogłam się powstrzymać. – Posłała mu rozmarzony, ironiczny uśmiech i sięgnęła po wodę, żeby zająć czymś ręce, ponieważ nagle poczuła się prześwietlana. – Czemu nie idziesz jej łapać?
– No przecież nie uciekła sama! To było zaplanowane.
Rozbawiło ją, że tak się zirytował pomysłem, by Przeistoczony zwiał mu z celi przez jego nieuwagę.
– Kogoś podejrzewasz? – rzuciła, starając się brzmieć obojętnie. Przypomniała sobie jednak, co David mówił o bezpośrednich pytaniach. – Jesteś taki bystry, że na pewno znalazłeś jakiś trop. Nic ci nie umyka.
Sama była zdziwiona, że słowom udało się nie ociekać drwiną. Tak, jak się spodziewała, Chase ściągnął brwi i zaczął się za czymś rozglądać, może za prawdziwą Destiny w ciele Silver.
– Wypiłaś moją whisky?
Cóż, David nie będzie mógł jej wygarnąć, że nie próbowała.
– To sarkazm – dodała dla jasności. Może właśnie w ten sposób powinna do tego podejść: otwarcie podważać jego wiedzę i umiejętności, żeby sam chciał jej udowadniać, jak bardzo była w błędzie.
– Dobrze, że mówisz, bo bym się nie zorientował – odgryzł się. – Mało brakowało, a moje ego przebiłoby się przez kolejną warstwę atmosfery.
– Czego się nie robi dla planety – dopowiedziała, a Chase oparł głowę o ścianę. Spojrzał w górę, jakby się modlił, bo nic innego mu nie pozostało. – Dałeś cynk Jamiemu? Może on coś znajdzie, jeśli tobie się nie udało.
Powiedziała to zupełnie nonszalancko, jak gdyby nie miała nic złego na myśli, tylko starała się pomóc. Chase i tak przerwał modły, by spiorunować Des wzrokiem.
– Gdyby Jamie porządnie ją wczoraj przesłuchał, miałbym w dupie jej ucieczkę. Zostawiłbym Avery'emu frajdę ze ścigania tej żmii po Lafayette. Za dużo wiedziała o feniksie, więc pewnie już jest martwa.
Destiny się wyłączyła. Nie słyszała, co jeszcze mówił o Jamiem i Crystal, nie zauważyła, ile nerwów go to kosztowało, skupiona na tym, by oddychać i się podeprzeć. Brakowało jej teraz miejsca, było gorąco, twardo i niewygodnie.
Czy kolejny raz dała się omotać i wykorzystać? David tyle opowiadał o samokontroli, funkcjonowaniu bez trucizny i zabijania, potem o antidotum, na Boga, był jej kuzynem! Bratem Julii! Fakt, że feniksem też, gdzieś się w tym wszystkim zatracił. Całkiem zapomniała o hotelu i pożarze. David kpił z jej podejrzeń, ale przecież nieprzypadkowo odbił akurat tę wampirzycę i kazał Destiny wysadzić ją w powietrze.
– Teraz to nieważne – zdecydował Chase. Raczej nie dlatego, że się nie przejmował. Po prostu w porównaniu z resztą ucieczka Crystal nie miała znaczenia, więc Des coraz bardziej zaczynała się obawiać tej „reszty". – Ktoś wysadził tunel.
Destiny musiała się przekręcić i spuścić głowę, by zasłonić twarz włosami. Nie ufała swojej mimice, nie wiedziała, jak na to zareagować ani co powiedzieć, absolutnie wstrząśnięta odkryciem tego, co wcześniej nawyprawiała. Nawet nie przyszło jej na myśl, aby szukać beczki pod ziemią.
Poczuła się jak sardynka w puszce. Sama odcięła im jedną drogę ucieczki. Exodus monitorował miasto, więc na pewno zarejestrują eksplozję pieprzonej baryłki z benzyną. Kwestia czasu, aż znajdą sposób na zlokalizowanie chaty.
Po co David zniszczył tunel? I czemu się nią wysłużył? Przecież potrzebował Des na wolności. Żywej.
Prawda?
– Dlatego tak panikujesz? – zapytała w końcu, przerażona toczącą się za jej plecami rozgrywką. Wydarzenia nabierały tempa, a ona nadal miała opaskę na oczach i nie wiedziała, jaki ruch należy wykonać.
Wzdrygnęła się na niespodziewany dźwięk ponurego śmiechu.
– Nie uwierzysz, jak ci powiem, że to nasz najmniejszy problem w tej chwili.
Pocieszające.
Znów biła od niego ta dziwna ostateczność, której nie mogła rozgryźć. Nie umiała rozwiązać mu języka, nawet kiedy był tak roztrzęsiony, miotał się i pogrążał w chaosie.
Krążył po kuchni, aż Destiny postanowiła go zatrzymać. Spuściła nogi z blatu, siadając na jego brzegu, złapała Chase'a za ramię i przyciągnęła lekko do siebie.
Kiedy stanął tuż przed nią, nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Czuła się jak najgorsza oszustka.
Zdziwiła się, że tak jej uległ bez żadnego oporu, choć pewnie nie powinna. Zdecydowanie zbyt długo prowadzili tę własną, prywatną grę, balansując gdzieś między nienawiścią, a... czymkolwiek, co w ich przypadku stało po przeciwnej stronie, co w porywach szaleństwa byłaby skłonna nazwać sympatią, która prześlizgiwała się w podtekstach i insynuacjach, ironii, żartach i docinkach. Przede wszystkim jednak w czynach obojga. Po wczorajszym wieczorze Destiny niezwykle trudno było udawać przed samą sobą, że nic się nie zmieniło, ale na szczęście miała głowę wypchaną większymi problemami, mogła więc jeszcze odwlec w czasie analizę ich relacji.
Troskliwie wzięła w dłonie jego zabandażowaną rękę i utkwiła w niej wzrok.
– Bernabi cię dziabnęła? – zapytała pół-żartem. Pies okazał się milusi, a Chase miał talent do zdobywania obrażeń. Zawsze wracał ze świeżym opatrunkiem lub siniakami, skoro jednak dzisiaj nie wybrał się na polowanie, tylko do domu, może zwyczajnie był niezdarą. Albo wszędzie szukał guza i potrafił sprowokować nawet najłagodniejsze zwierzę. – Co jej zrobiłeś?
Momentalnie zesztywniał. Zabrał dłoń. Sięgnął ku twarzy Destiny, chwycił kosmyk włosów i zaczął go obracać w palcach.
Zmusiła się, by spojrzeć na łowcę, zaniepokojona nagłą zmianą. Zbyt późno zrozumiała, że wcale nie odwzajemniał poufałego gestu. Nawet jej nie zauważał. Tak skupiony i zawładnięty jakąś nową myślą równie dobrze mógł stać lata świetlne stąd.
– Masz popalone włosy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top