Rozdział 34
– Jestem zdziwiony, że sama się nie zorientowałaś. Na twoje usprawiedliwienie posługuję się drugim imieniem, ale...
Destiny usiadła na ziemi, na leśnej ściółce, bo nogi się pod nią ugięły. Podpierała się dłońmi o zimne podłoże i czuła, że nawet w pozycji leżącej głowa nie przestanie jej wirować, serce łomotać, a ciało drżeć. Najbardziej na świecie pragnęła uciec przed kolejnymi informacjami, ale ledwo mogła się ruszyć, z trudem złapać oddech.
Przyswoiła tylko tamto jedno zdanie, nie dotarły już do niej późniejsze słowa. Musiała zamknąć oczy, żeby jakoś przełknąć ślinę i nie puścić pawia.
– Nie zniosę tego.
– To dobry moment, by poćwiczyć kontrolowanie emocji. Oddychaj, kuzynko.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Wysłuchasz mnie? Czy wolisz najpierw wysadzić tę baryłkę? Trochę ci ulży.
– Nie podchodź! – ostrzegła spanikowana na dźwięk jego kroków. – Nie wierzę ci.
– Nie chcesz mi wierzyć. To dwie różne rzeczy.
Nie miała energii ani dość przestrzeni w głowie na spieranie się. David kucnął, ale przynajmniej został na swoim miejscu.
– Dobrze się czujesz?
Co za debilne pytanie.
– Zaraz się porzygam.
Sięgnął do przewieszonego przez ramię plecaka, wyjął wodę i podał Des. Nie wzięła jej, nie potrafiła nawet na niego patrzeć, więc rzucił butelkę, a Destiny aż się wzdrygnęła, kiedy wylądowała obok niej.
– To zwykła woda – zachęcał, zauważając jej rozterkę. – Przecież bym cię nie otruł.
– Bo jesteśmy rodziną?
Zaśmiała się resztką sił, po czym wypiła wszystko do ostatniej kropli. Nawet gdyby poczęstował Destiny czymś podejrzanym, nie zdołałaby oprzeć się pragnieniu. Tak ją suszyło, że woda ukiszona w plastiku smakowała jak ze świeżego górskiego źródła.
Chwilowa ulga pomogła jej się podnieść. Dziewczyna wstała ostrożnie, znajdując oparcie w starym pniu dębu. Nadal była w ciężkim szoku, ale pod jego cienką warstwą w zastraszającym tempie wzbierała lawa wściekłości.
Rosła z każdą sekundą przyglądania się Davidowi pod innym kątem – jego ciemnym, kręconym włosom, które mógł odziedziczyć po swojej matce tak jak i Des po własnej, wyraźnemu łukowi kupidyna, brązowym oczom. Za to ich kształt, prosty nos oraz szeroki uśmiech odbierały jego rysom łagodności i zapewne pochodziły od strony ojca.
Rodzice Davida byli dla Destiny obcymi ludźmi. Znała ich twarze głównie z rodzinnych albumów. Po odnowieniu kontaktu z Julią spotkali się też przypadkiem kilka razy, na moment, kiedy ci na przykład zgarniali córkę do samochodu. Oliwia, mama Destiny, wyglądała bardzo podobnie do siostry. David nie przypominał jej aż tak, by pokrewieństwo rzucało się w oczy, ale dość, żeby taka możliwość nie brzmiała absurdalnie.
Był Polakiem tak jak Destiny. Nosił w sobie gen Kolumba tak jak Destiny. Przy tylu zbieżnościach nie widziała dalszego sensu w bronieniu się przed jego słowami. Umysł Des chciał się zatrzasnąć, a ciało protestowało, bo lęk przed tym, kto i co ukrywał przed nią jeszcze w Polsce, stawał się nie do zniesienia. Czy cokolwiek w jej życiu było prawdziwe? Czy w ogóle miała do czego wracać?
– Masz pięć minut. Pięć minut, rozumiesz? – zdecydowała, świadoma, że i tak nie ucieknie przed prawdą, a sama próba doprowadziłaby ją do szaleństwa w równym stopniu, co poczucie zdrady. – Co się wtedy stało? Nad tamtym jeziorem na Mazurach?
– Przede wszystkim to nie było na Mazurach, tylko w Southampton. Byłaś z nami na wakacjach. Twoi rodzice przebywali w Lancasterze i mieli do nas dołączyć po kilku dniach. Zakładam, że nic nie pamiętasz?
Pokręciła głową. Nie w odpowiedzi. W proteście na to, co mówił. Obrazy, jakie stawały jej przed oczami z tamtego dnia, nie pochodziły ze wspomnień, a wyobraźni, uformowane z opowieści, dopowiedzeń, mające swoje źródło w hydrofobii, ale zawsze chodziło o Mazury.
– Nie wepchnęłaś mnie do wody. To nie była twoja wina – rozpoczął od sprostowania.
Destiny się o to nie obwiniała, bo rodzice dużo z nią rozmawiali na ten temat. Poza tym miała wówczas zaledwie pięć lat, a jedyną stałą rzeczą w tej historii była wrogość rodziców Julii i zerwanie z nimi kontaktów. Oraz trauma związana z wodą, która, rzeczywiście, czasem przypominała Des jakąś dziwną formę pokuty.
Mimo to teraz odczuła ulgę.
– Skoro mam pięć minut, nie będę wchodzić w szczegóły – zapowiedział. – Chociaż lwia część Buenaventury zalega pod powierzchnią Stanów, jest kilka miejsc na świecie, które podejrzewa się o obecność mniejszych fragmentów, zbyt niewielkich, by przeistaczać minusowców. Jednym z nich jest Stonehenge. Czarownice mogą czerpać z nich moc. Ściśle ograniczoną, dla większości niewystarczającą, ale Julia musiała pobrać energię płynącą z...
– Julia miała wtedy siedem lat – weszła mu w słowo, gdyż zaczął za szybko i za bardzo zbaczać z tematu, by Des zdołała za nim nadążyć, a to, co sugerował, nie mieściło jej się w głowie. – O czym ty do mnie w ogóle mówisz, człowieku? Jakie Southampton? Jakie znowu Stonehenge? Te stare, brzydkie kamienie?
Uniósł brwi, jakby odebrał ich obrazę personalnie.
– Julia chciała cię zatrzymać, kiedy wbiegłaś na pomost, zwłaszcza że pewnie poleciałaś tam, bo zobaczyłaś w wodzie coś, co sama wytworzyła. Była za daleko. Nieświadomie zaczerpnęła magii zakotwiczonej w tych „starych, brzydkich kamieniach" i zamiast pomóc, przypadkowo wyrwała ci belkę spod nóg, przez co potknęłaś się i wpadłaś do wody – opowiadał. – Widziałem to. Kazałem jej zawołać rodziców i wyciągnąłem cię na brzeg.
Destiny, choć próbowała ze wszystkich sił, nie była w stanie dotrzeć do tych wspomnień, więc tylko wpatrywała się w niego tępym wzrokiem. Słyszała już podobną wersję, oczywiście pozbawioną udziału Julii i z tragicznym zakończeniem.
– Byłaś w szoku, nałykałaś się trochę wody, potem ciągle histerycznie płakałaś. Ja upierałem się, że to wina Julii. Nie mogłem przestać o tym gadać, bo przez cały wyjazd pokazywała nam różne dziwactwa: ułamała gałąź z drzewa, rozłupała kamień jak orzecha, zrobiła dziurę w ogrodzeniu. Bez dotykania tych rzeczy. Byłem zły i przerażony, jak to dziecko, zwłaszcza że rodzice strasznie się na mnie denerwowali.
Z tamtym dniem Destiny kojarzył się jedynie domek nad jeziorem, las, woda, płacz, panika i wrzaski. Zawsze jednak wymierzone w jej stronę.
– Po sytuacji z tobą całkowicie przestała się kontrolować. Musieliśmy stamtąd prędko wyjechać, oddalić się od źródła.
– Zaczekaj. Nie rozumiem. Skąd twoi rodzice wiedzieli, co robić?
Nie miała pomysłu, jak delikatniej zapytać, czemu nie wezwali egzorcysty.
David już nawet nie starał się kryć frustracji naiwnością Destiny.
– Myślałaś, że zaadoptowali czarownicę przez przypadek?
To teraz. To tego momentu się obawiała. Zaraz straci ostatnie pozory normalności. Polska, wolna od wszystkiego, co wykańczało ją w Stanach, była jej bezpieczną przystanią, do której powrót oznaczał obudzenie się z koszmaru. Polska to prawdziwe życie, rzeczywistość, zwyczajność, świat bez potworów rodem z horroru, bez nadprzyrodzonych tajemnic i spisków. Ameryka to jakiś inny wymiar. Musiała go tylko opuścić i nie zamierzała zabierać nic ze sobą, taki był plan. David właśnie zniszczył tę barierę. Zniszczył nadzieję na ucieczkę, na odcięcie się od istnienia Buenaventury.
– A czy... A co z... – Nie potrafiła zaczerpnąć tchu, by dokończyć pytanie. Zrobiło jej się gorąco, a wcześniej orzeźwiające powietrze stało się duszne i parne jak w środku lata.
– Twoi nie są wtajemniczeni. O niczym nie wiedzą – uspokoił ją.
Miała ochotę się rozpłakać. David patrzył na nią, chyba dokładnie tym się martwiąc. Nie całkiem rozumiał, czym doprowadził ją na skraj histerii, jakby najgorsze dopiero miało nadejść i zbyt późno pojął, że wcale nie była gotowa, by go wysłuchać. Destiny to wyczuwała.
– Wiedziałem, żeby nie zaczynać od środka – mruknął do siebie, kiedy przestała się trząść. – Kontynuując, rodzice zwrócili się o pomoc do antyorganizacji. Byłem zbyt duży, żeby puścić to wszystko w niepamięć, widzieli też, że nie dam się uciszyć. Na dodatek pojawiły się przesłanki co do tego, że mogę być M'innamorai, a w takich okolicznościach lepiej zniknąć. Wykorzystali sytuację, by odesłać mnie do jednej z angielskich placówek prowadzonych przez Pretorię.
W Destiny zawrzało. Obarczyli ją winą za coś, co wcale się nie wydarzyło. Posłużyli się dzieckiem, własną siostrzenicą, żeby zerwać więzi z bliskimi, ponadto pozwolili jakimś ludziom zabrać rodzonego syna i upozorować jego śmierć. Z kimże ona była spokrewniona?
Może to i dobrze, że trzymali się od niej z daleka. Czy gdyby była wtedy starsza, odesłaliby ją wraz z Davidem? Aż osłabła na myśl, jak odmiennie przez tamten jeden głupi wybryk jej życie mogło się potoczyć. Paniczne unikanie wody oraz rodzinne spory brzmiały przy tym błaho.
Nagle poczuła wdzięczność za swoich rodziców, którzy za żadne skarby by do czegoś takiego nie dopuścili. Ukryliby się z nią na końcu świata, gdyby wiedzieli, co jej groziło – miała stuprocentową pewność, że nigdy się od niej nie odwrócą, nieważne, z czym będzie się wiązał powrót do Polski.
David nie podzielił się szczegółami funkcjonowania tych „placówek", a Destiny była zbyt wzburzona, by o nie teraz dopytywać i starać się zrozumieć decyzję wujostwa.
– Nie mogli narazić się na najmniejsze ryzyko, że wieść o Julii się rozniesie – przekonywał, z każdym słowem tylko zapętlając mętlik w głowie Des. – To antyorganizacja przydzieliła im zadanie zaadoptowania jej. I dopilnowanie, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Nawet gdyby kosztowało ich to pierworodnego syna i kontakty z rodziną.
Destiny nie potrafiła uwierzyć, że sam był tym synem, o którym mówił. Gdyby to ją oddzielili od bliskich w tak młodym wieku, nigdy nie dorosłaby do tego, by opowiadać o swojej przeszłości w neutralny sposób. Nie pogrzebałaby żalu dość głęboko, niezależnie od powodów, bo cokolwiek David sobie wmawiał, żeby móc spać w nocy, nic nie usprawiedliwiało dokonanego przez nich wyboru. Co za okrucieństwo – z obu stron.
– Zabrali cię od rodziców, gdy miałeś dziesięć lat, uśmiercili i zrekrutowali, jak rozumiem, a ty próbujesz ich tłumaczyć? – dziwiła się. – Ty dla nich pracujesz?
Wypuścił powietrze przez nos.
– Nie rozumiesz tego, bo nie zdajesz sobie sprawy z jej pochodzenia i mocy.
– Masz rację, nie rozumiem, bo to wszystko jest popierdolone! – wybuchła z nerwów, a on aż skrzywił się na dźwięk przekleństwa. Im więcej dowiadywała się o poczynaniach antyorganizacji, tym mniej chciała mieć z nimi do czynienia. Sądziła, że David się postara, by było odwrotnie. Coś jej tu nie pasowało. – Co to za chory program ochrony świadków? Podrzucacie czarownice zwyczajnym rodzinom, a potem pozwalacie im wylatywać, żeby tułały się po Stanach w poszukiwaniu biologicznych rodziców i na własną rękę odkrywały magię? Gdzie byliście, gdy wsiadała w samolot? Czemu nikt jej, do cholery, nie zatrzymał?!
– Słuchaj mnie uważniej. Nie wszystko mogę ci dziś przekazać wprost.
Prychnęła. Kiedyś już coś podobnego słyszała i nie podobało jej się to uczucie déjà vu.
– Niech zgadnę, nałożyli na ciebie klątwę milczenia i będę musiała wysadzić beczkę, by złamać urok? A może śpiewać serenady pod siedzibą Exodusu?
– Julia to odosobniony przypadek – zaznaczył z powagą, ignorując zaczepkę, co przypomniało Des o upływie czasu. – Jej matką była Virginia Dare.
Destiny potrzebowała chwili, żeby skojarzyć, o czym do niej mówił.
– Ta prehistoryczna wiedźma, o której wcześniej opowiadałeś? – upewniła się, ani trochę nie wierząc w taką możliwość.
Tym razem rzeczywiście go uraziła. Powinna się domyślić, że pierwsza Przeistoczona, której działania zapoczątkowały istnienie antyorganizacji, była dla ich członków niczym odrębna religia.
– Pierwotna, najpotężniejsza czarownica i jedyna, której udało się nie tylko pozyskać antidotum ze złotej krwi, odwrócić przeistoczenie, ale i zmienić czyjś ujemny układ na Rh Null – poprawił ją.
Des nie zdążyła jeszcze w pełni przyswoić faktu, że Julia, ta Julia, jej bratnia dusza, jej r o d z i n a, z którą spędziła w Polsce powalone, ale najlepsze lata swojego życia była tą samą Julią, c z a r o w n i c ą, o której mówili w Stanach. Po paru miesiącach ten pomysł nie brzmiał aż tak niedorzecznie przy tym, czym stała się Destiny i co ciągle odkrywała o otaczającym świecie, jednak świeże informacje ją przerosły.
Zawsze wiedziała, że Julia była wyjątkowa pod każdym względem, że nikt nigdy jej nie zastąpi – szukała – ani nikt, łącznie z Destiny, nigdy jej nie dorówna – próbowała. Starała się dotrzymywać jej kroku, by ich przyjaźń przetrwała, przekonana, że największe, co je dzieliło, to różnica wieku, która lada moment miała się zatrzeć.
Przez cały ten czas porównywała się do córki jakiejś wszechmocnej wiedźmy.
– Teraz naprawdę się porzygam.
– Virginia zdecydowała się na potomka, by przekazać komuś swoje umiejętności, bo żadna inna czarownica nie była w stanie tego odtworzyć – kontynuował, usatysfakcjonowany stopniem, w jakim poprzednia wiadomość dotarła do Destiny. – Jak już wspomniałem, Exodus ją za to unicestwił, zasłaniając się złamaniem przez nią zasad przymierza. Człowiek, którego wyleczyła z Przeistoczenia, w ramach wdzięczności pomógł upozorować śmierć jej dziecka, zabrał je ze sobą do Europy, założył antyorganizację, a Julię oddał pod opiekę jednemu z zaufanych przyjaciół. Temu samemu mężczyźnie, który ożenił się z siostrą twojej matki. Rozumiesz, czemu musieli strzec tego sekretu jak skarbu?
Destiny walczyła z nudnościami o utrzymanie skupienia. Usiłowała dopasować nowe elementy do tych odkrytych w Sylwestra.
– Najpotężniejsza czarownica na świecie zaręczyła się z Santiago Blanchardem, tym łowcą z zapyziałego Montriverson, zaszła z nim w ciążę, a potem on uwierzył Exodusowi, gdy powiedzieli mu, że uciekła, kiedy dziecko zmarło przez konflikt serologiczny?
– Chryste, nie – zaprzeczył, nie kryjąc zdegustowania. – Partnerka Santiago, Norah, była surogatką. Zgodnie z przymierzem Virginia miała zakaz sprowadzania na świat potomstwa, więc próbowała zrobić to po cichu, ale Exodus się zorientował.
– To kim jest ojciec?
– Obawiam się, że Virginia zabrała ze sobą tę informację do grobu. Wątpię jednak, by był nim jakikolwiek łowca.
Des ulżyło, że nie okazał się nim Santiago. Natomiast bardziej od poczęcia przyjaciółki Destiny interesowały jej późniejsze losy.
– Julia wiedziała, że żyjesz? – zapytała z gulą w gardle.
Destiny strasznie chciała wierzyć, że chociaż ona jedna była z nią szczera, że sama błądziła we mgle i wyleciała, by znaleźć odpowiedzi. Po tym, co przedstawił David, Des czuła, jakie to naiwne nadzieje. Mimo braku dostępu do magii w Polsce Julia na pewno doświadczała czegoś – choćby w snach, przebłyskach wspomnień. Może nawet mówiła o tym głośno, a Destiny, przyzwyczajona do jej wybujałej wyobraźni, koloryzowania i nakręcania wszystkich wkoło, by było ciekawiej, nie słuchała w odpowiedni sposób, nie przyswajała informacji tak, jak powinna.
Przez pierwsze pięć lat po wypadku w ogóle nie miały kontaktu. Julia odnowiła go na złość rodzicom, mając dość bycia zamkniętą w ich klatce. Chociaż stawiała sprawę jasno i zapewniała Destiny, że uważa obwinianie jej za nieśmieszny absurd, Des nie czuła się komfortowo, rozmawiając z nią o tym – może w obawie, że Julia w efekcie zmieni zdanie i stosunek do kuzynki – dlatego unikały tematu. Chyba jednak powiedziałaby coś, gdyby wiedziała, gdzie David przebywał, cały i zdrowy? Czy rodzice mogli tak jej namącić w głowie, by wpłynąć na wspomnienia siedmiolatki? Czy naprawdę pozwolili jej opłakiwać starszego brata, u którego boku się wychowała?
– Nie od razu. Dla niej to też była traumatyczna noc. Wierzyła w moją śmierć – stwierdził, a cała nienawiść do wujostwa, jaką Destiny z biegiem lat zdołała przygasić, zapłonęła na nowo. – Okazała się sprytniejsza od naszych rodziców i odkryła fakt, że ją adoptowali. Potem wszystko potoczyło się dość szybko. Kiedy zaczęła węszyć, antyorganizacja nakazała mi się z nią skontaktować, zanim narobi zamieszania i ściągnie uwagę niepożądanych osób. Spotkaliśmy się po raz pierwszy rok przed jej wylotem i wtajemniczyliśmy. Samodzielnie podjęła decyzję, by do nas dołączyć. Ćwiczyła na tych dostępnych w Europie ochłapach magii, która aż się rwała, żeby nagiąć się do jej woli. Wzmocniła amulet dla ciebie, rzucając na niego zaklęcie odbicia, byś była bezpieczna. Miała niesamowity dar, ogromny talent i moc, ale niczego innego się nie spodziewaliśmy – zakończył z niekrytą dumą.
– Rok przed wylotem? – powtórzyła słabo Destiny. Chyba nawet więcej niż raz. Z całego stosu informacji właśnie ta uderzyła ją najmocniej.
Dwanaście miesięcy, setki dni, wraz z którymi Julia coraz bardziej się od niej oddalała, zagłębiona w odkrywanie nowego, niedostępnego dla Destiny świata, tajników magii, tajemnic antyorganizacji, swoich korzeni, odbudowywanie więzi z bratem. I nie pisnęła słowem. Pozwoliła Destiny wierzyć, że szły tą samą ścieżką i że zawsze tak będzie, kiedy w rzeczywistości jedną nogą już stała za oceanem i nawet nie zamierzała oglądać się za siebie.
Przecież Julia nie podarowała jej amuletu nieświadomie, Des wiedziała o tym, dlaczego więc zderzenie z czymś oczywistym tak bolało?
– Jeśli cię to pocieszy, to bardzo chciała ci powiedzieć. Zabroniliśmy jej – dodał, widząc, w jaki stan wprawił Destiny. Nie ufała tym zapewnieniom. Nie będzie ich słuchać. Na myśl, że to z nim Julia utrzymywała kontakt, kiedy wyrzuciła Des ze swojego życia, coś się w niej łamało. – Wiem, że czujesz się zraniona i oszukana, ale...
– Wy ją tu przysłaliście – przerwała mu ostro. Na fali gniewu zaczynała dostrzegać wyłaniający się z całej tej rozmowy obraz. – Nie przyjechała szukać matki, skoro ta zginęła z ręki Exodusu. Wykorzystaliście ją!
– Przyleciała tu dobrowolnie – podkreślił. – Wiesz równie dobrze, jak ja, że nie da się jej do niczego zmusić.
– Czyli nie transmutowała ludzi z waszego polecenia? Nie nakłanialiście jej do używania czarnej magii? Do wykradania czipów i danych z Exodusu? Do zabicia Charliego Evansa?
Pragnęła, by znów spojrzał na nią z wyrazem najczystszego oburzenia, by jej słowa zakrawały na świętokradztwo i nie miały nic wspólnego z rzeczywistymi postępkami Julii w USA. Żeby zasugerował, że Evansowie zrobili Destiny pranie mózgu, a Julia nie obchodziła się z magią tak nierozważnie, jak ze wszystkim innym, z czym miała styczność w życiu.
David tylko westchnął, raczej zmęczony niż wzburzony tymi zarzutami.
– Nie transmutowała ludzi dla frajdy. Próbowała zmienić ich układ krwi w Rh Null. Powinnaś zdążyć już pojąć, jaka to skomplikowana procedura – wyjaśnił spokojnie. – Ćwiczyła na wszelkie sposoby, również na Rh+, co niestety czasem kończyło się transformacją w Rh–, bo usunięcie antygenu D to bułka z masłem dla wielu czarownic. Problemem jest odwrócenie tego procesu, nie wspominając o pozbyciu się pozostałych antygenów.
Teraz dla odmiany Destiny zrobiło się przeraźliwie zimno. Powinna sama na to wpaść, ale była tak pochłonięta analizowaniem ostatnich spotkań z Julią, jej podwójnego życia, że nie skupiła się na powodzie, dla którego ta faktycznie opuściła Polskę. Nie pomyślała, że kryło się za nim coś większego od chęci praktykowania magii, przebywania wśród Przeistoczonych i Buenaventury, poznania innych czarownic czy szpiegowania dla Pretorii. A przecież została poczęta w tym określonym celu. Nie z miłości.
Uświadomienie go sobie przepełniło Destiny bezsilnością i smutkiem, bo wiedziała, do czego doprowadził.
– Tak, wykorzystała Evansów, żeby dostać się do Exodusu, do ich bazy, zasobów, czarownic. Żeby zlokalizować złotą krew, wykraść wartościowe dane, Buenaventurę i resztę obiektów o dużym potencjale magicznym. Żeby spróbować wszystkiego, co możliwe, zanim zostanie jej tylko wskrzeszenie Virginii – odkrywał przed nią kolejne motywy działań Julii.
O wskrzeszaniu Destiny wiedziała zaledwie tyle, ile powiedział jej Chris, gdy była gotowa na najgorsze, by zwrócić Collinowi życie – że nekromancja to czarna magia, z którą lepiej nie zadzierać. Nic, czego nie domyśliłby się sama. Przeszły ją ciarki na wieść, że Julia rozważała taką ewentualność i, przede wszystkim, że dysponowała mocą pozwalającą jej na zabawę w Boga. Des czuła, jak z każdą informacją się od niej oddala. Dogadywały się jako ludzie, ale wbrew sobie nabierała wątpliwości, czy odnalazłyby wspólny język po drugiej stronie świata.
Może popełniała błąd, pozwalając Davidowi rozkopywać przeszłość. Niepotrzebnie pogrążała się w bezcelowych rozmyślaniach kosztem starych wspomnień.
– Charlie udawał naszego sojusznika – ciągnął, nie czekając na dalsze pytania. – Pozwolił swojemu pierworodnemu wszczepić się z Julią, kiedy ryzykowne zaklęcia zwiększyły ichor w jej krwi. Pozwolił Julii zaczarować chatę, którą wybudował, stworzyć azyl dla osoby ze złotą krwią, gdy już ją znajdzie lub przemieni. Pomógł jej wytropić Cienia i namówić do współpracy...
– Chatę? – wcięła się. – Tamtą chatę?
Przytaknął krótko, jakby to było najmniej ważne. Może było, mimo wszystko Des poczuła się nieswojo ze świadomością, że jej obecny schron w zamyśle przeznaczono komuś innemu. Komuś o wiele cenniejszemu i dla Julii, i dla ogółu.
David miał teraz grobową minę, a Destiny przypomniała sobie zakończenie tej historii. Nie wiedziała, czy da radę ponownie je usłyszeć. W jakiejkolwiek wersji.
– Po zabezpieczeniu Cienia Charlie uwięził Julię w środku i wyprowadził złotokrwistego, by oddać go w ręce Exodusu. Nie docenił jednak Julii. Uwolniła się i skonfrontowała z nim w tunelu. Charlie zagroził, że zabije tego niewinnego człowieka z Rh Null, jeśli nie pozwoli im odejść. I wtedy... – zamilkł wymownie – zrobiła to, by go powstrzymać.
– Dość – jęknęła błagalnie. – Nie zniosę więcej.
Dalszą część już znała. Chris poprzysiągł Julii, że dokona zemsty, na co ta przemieniła go w wilkołaka, aby zerwać łączące ich wszczepienie, a wraz z nim, jak miała nadzieję, przysięgę. Ponieważ nie poskutkowało, rzuciła karmiczną klątwę, skutkującą śmiercią Chrisa, jeśli odbierze komuś życie. W odwecie wyręczył się inną czarownicą, by wykończyć Julię. Chase twierdził, że spalił jej ciało. Postawił wokół domu barierę blokującą wilkołakom dostęp i zaczął planować sprowadzenie Destiny do Stanów tak, żeby następnie odesłać ją do domu. Bo sądził, że tego chciałby jego ojciec, że tak właśnie by postąpił, to uważał za słuszne.
Może jeszcze żyła tylko dzięki temu, że Chase nie widział, jak oddanie Charlie w rzeczywistości służył Exodusowi mimo śmiałego głoszenia przekonań niezgodnych z ich polityką.
Zabolało ją serce na myśl, jakim ciosem byłoby dla Chase'a odkrycie prawdy. Jeżeli w istocie tak się prezentowała, w co Destiny nie potrafiła zwątpić – Julia musiała mieć dobry powód, by kogoś zabić. Charlie najwyraźniej stanął po niewłaściwej stronie i nie pozostawił jej wyboru.
David z politowaniem obserwował przygnębienie Destiny. Czuła się cięższa o tonę, zmordowana i bezsilna. Coś w jej reakcji go mierziło, jakby nie tego po niej oczekiwał.
– Może się myliłem. Może nie jesteś wystarczająco wściekła.
Zaskakujące, jak prędko zdołał to zmienić. Oberwała aż zbyt wieloma powodami do wściekłości – nie przewidział chyba, ile było wycelowanych prosto w niego.
– Mogliście pozwolić jej normalnie żyć – warknęła. – Mówisz, że wspaniałomyślnie zabraliście ją do Europy, żeby zapewnić jej ochronę, a tylko czekaliście, aż dorośnie, żeby wplątać ją w waszą chorą wojnę z Exodusem!
David zdziwił się wybuchem, który sam sprowokował.
– Jak możesz być tak krótkowzroczna? Ona doskonale rozumiała, jaka jest jej rola i ile może zmienić.
– Zmienić? I co się niby zmieniło? Nie stworzyła antidotum. Umarła na darmo.
– Nie, nie stworzyła – przyznał. – Ale odkryła, dlaczego tyle prób Virginii spełzło na niczym. Do uzyskania antidotum potrzebna jest krew Rh Null oraz krew M'innamorai, który aktywował Buenaventurę. Panaceum zadziała wyłącznie na osoby przemienione bezpośrednio przez niego. To ogromny przełom.
Destiny zastanowiła się nad jego słowami i doszła do wniosku, że nie podziela entuzjazmu. Exodus rozwiązywał problem Buenaventury po swojemu, a Przeistoczonych nie brakowało. Ilość przemian w wyniku aktywacji złóż to zaledwie promil w morzu – większość ludzi padała ofiarą jadu wampira, śliny wilkołaka czy czarnej magii wiedźm. Istniał specyfik, który po wbiciu w serce minusowca potrafił go przemienić. Czarownicę lub dżina dało się spłodzić.
A to wciąż tylko opcje znane Des.
– Taki sam efekt daje uniemożliwienie nam przyjazdu w pobliże Buenaventury – zauważyła, po czym dodała kwaśno: – Albo zabezpieczenie osób z ujemną krwią i zabicie nas przed aktywacją kamienia.
– To pierwszy krok – utrzymywał, niezniechęcony jej podejściem. – Badania mogą doprowadzić do stworzenia blokera dla minusowców, by całkowicie zapobiec ich przemianie na wypadek aktywacji. A kiedyś może uda się wynaleźć antidotum na wszystkie rodzaje Przeistoczenia.
Zupełnie nie rozumiała, skąd wziął swój niezachwiany optymizm. Wyraźnie powiedział, że jedyną czarownicą zdolną do wytworzenia antidotum była martwa Virginia i nawet jej zajęło to dekady. Ile ludzkich żyć odebrała, zanim osiągnęła ten niewspółmierny sukces?
Próba przekazania genów zakończyła się tragedią, w której dopatrywali się jakiegoś postępu, bo nic innego im nie pozostało. Fundamentem antyorganizacji była nadzieja pokładana w magiczne dziecko i mimo jego utraty nie potrafili przyznać się do klęski i odpuścić.
– Macie więcej takich „odosobnionych przypadków", potomków Virginii porozrzucanych po Europie, których hodujecie na czarownice do walki z Exodusem? – zaszydziła z lekką obawą, że istniała na to szansa. – Wmawiaj sobie, co chcesz. Poświęciłeś własną siostrę dla nieosiągalnych fantazji tej waszej antyorganizacji. Obie mogłyśmy być teraz w Polsce, martwiąc się studiami, maturą i głupotami, niczym więcej.
– Mówisz, jakbyś w ogóle jej nie znała. Ona dobrze wie, kim jest. – W przeciwieństwie do ciebie, biło z jego oczu, nie wypowiedział jednak myśli na głos. – Wyśmiałaby cię, gdyby cię teraz widziała.
– Ale nie zobaczy! – zdenerwowała się tą sugestią. Własne słowa ją zabolały, przypominając o brutalnej prawdzie. – Nie zobaczy. Wysłaliście ją tutaj na śmierć. Jesteście tacy sami jak Exodus.
– To była jej decyzja.
– I teraz NIE ŻYJE! – nie wytrzymała. Jak długo jeszcze zamierzał się tym zasłaniać? – To była jej decyzja?! Chrzanić jej decyzje! Była dzieckiem, które chciało się czegoś dowiedzieć o swoim pochodzeniu! To oczywiste, że zgodziła się na każdy wasz warunek, skoro pokazaliście jej, kurwa, magię!
Tylko idiota mógł wpaść na pomysł, by powiedzieć Julii, ze wszystkich osób, że była czarownicą, najpotężniejszą w obecnym świecie i postawić przed nią misję wybawienia ludzi spod reżimu potworów oraz obalenia organizacji, która jedynie powierzchownie broniła cywili przed nadprzyrodzonym diabelstwem. To musiało się źle skończyć. Nie mogli tego nie widzieć, a i tak zaryzykowali jej życiem.
Destiny ani trochę nie obchodziło, czy pokładali w niej nadzieje, bo nie mieli innych opcji, nie obchodził jej cel, w jakim Virginia sprowadziła córkę na świat. Julia urodziła się człowiekiem z krwi i kości i nikomu nie była nic winna. Zasługiwała na szansę na normalność z dala od Exodusu, Pretorii, ichoru i Buenaventury. Zasługiwała na ochronę.
– To, że ty wolałabyś być zwykłym człowiekiem, nie znaczy, że ona myślała tak samo. Nigdy nie chciała normalnego życia i dobrze o tym wiesz. Zawsze czuła, że ma wyższy cel. Szukała go, aż znalazła. Zaakceptowała swoje przeznaczenie.
Uśmiechnęła się na te słowa, ale był to najbardziej przygnębiający uśmiech na świecie.
– Moim przeznaczeniem jest aktywacja kosmicznej skały, która przemienia Bogu ducha winnych ludzi w potwory.
– Albo przyczynienie się do powstania antidotum.
Teraz Destiny przestraszyła się, że rzeczywiście mieli coś w zanadrzu i to coś dotyczyło jej w znacznie większym stopniu od zabawy w szpiega.
– Dlatego mojego przyjazdu też nie powstrzymaliście? Wiedzieliście. Kazaliście jej zakląć amulet, więc wiedzieliście o mnie. Jako mój kuzyn wiedziałeś, że jest możliwość, Julia wiedziała... – Przeciągnęła dłońmi po twarzy, by nie zacząć wyrywać sobie nimi włosów z głowy. Zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę myślisz, że dostaniecie choć kroplę mojej krwi?
– Nie powstrzymaliśmy cię, bo Julia chciała, żebyś tu była – odpowiedział łagodnie, gdy udało mu się przebić przez jej gniewny słowotok.
Destiny opadła z sił. Już ledwo stała na nogach, ale Davidowi to najwyraźniej nie wystarczało – postanowił zrobić wszystko, aby się więcej nie podniosła.
– Julia umyślnie zrujnowała mi życie? To próbujesz mi powiedzieć? – zapytała ze ściśniętym gardłem, bliska łez. Jak mógł być tak okrutny i mówić takie rzeczy? Podawał się za jej rodzinę, sprzymierzeńca, a ranił niczym najgorszy wróg. Pokręciła głową, nie mogąc tego dłużej słuchać. – Odejdź już. Zostaw mnie.
– Chciała, żebyś poznała prawdę, kiedy będziesz na to gotowa i się z nią zrównała. Potrzebowała cię tutaj.
– Potrzebowała?! – krzyknęła, czując, że wulkan wściekłości zaraz w niej eksploduje, ale szybko zmienił się w bezsilność. – To ja potrzebowałam jej, kiedy była zbyt zajęta prowadzeniem waszej krwawej gry, by napisać głupiego SMS-a, że żyje i ma się dobrze!
Patrzyła na niego, oczekując wyjaśnień, sprostowania czy choćby nawet upierania się przy swoim. Stało się coś gorszego – zaczynała przyjmować do wiadomości, że nie kłamał.
Julia podarowała jej bransoletkę, świadoma, do czego dojdzie.
Od niej Exodus dowiedział się o genach Destiny.
Chociaż Des oddałaby wszystko, by móc się cofnąć o te parę lat i poruszyć ziemię, żeby tylko zapobiec wylotowi przyjaciółki, właśnie z pełną mocą zrozumiała, że Julii nigdy na niej nie zależało – ani na jej bezpieczeństwie, ani na szczęściu, ani na niczym innym.
– Proszę bardzo, jestem tu! – Cofnęła się o kilka kroków z rozpostartymi ramionami. Na przekór płynącym łzom miała ochotę śmiać się z samej siebie. Julia nawet nie musiała nic mówić. O nic prosić. Nikt Destiny nigdy nie namawiał na udział w wymianie, sama wpadła na ten wspaniały pomysł. Przyleciała tu za nią jak pies. – Dokładnie tam, gdzie chciała. Gdzie jest ona?!
Zapłonął w niej gniew ogniem tak żarliwym, że mógłby spalić ją żywcem. W chwili, gdy nabrała pewności, że tak się stanie, potężna fala energii przeszyła jej ciało i...
Rozległ się huk eksplozji.
Odrzuciło ją w tył, aż uderzyła plecami o coś twardego – pień? – i zjechała na ziemię. Podłoże zdawało się kołysać pod stopami. Dzwoniło jej w uszach, wzrok zaszedł mgłą. Nie śmiała drgnąć, sparaliżowana dezorientacją oraz świeżym jeszcze wspomnieniem rozszalałej mocy, która przetoczyła się przez każdy fragment jej skóry, żył i kości i zostawiła po sobie wiotkie zwłoki.
David kucnął przed nią, zasłaniając plamy brązu i zieleni.
Wyciągnął rękę w stronę Destiny i pomyślała, że pomoże jej wstać, choć przecież nie miała władzy w nogach, a potem, że ją poklepie po policzku, ale tylko starł coś Des spod nosa.
– Brawo. Znalazłaś baryłkę.
Obraz wyostrzył się dopiero na widok czerwonej kropli krwi na jego palcu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top