Rozdział 30 część 2/2
Wpatrywała się w drewniany sufit i już wiedziała, że tej nocy nie zaśnie. Za dużo się wydarzyło. Usta bolały ją od niewypowiedzianych słów, oczy szczypały od wypłakanych łez, a głowa pulsowała z natłoku emocji. Destiny nie potrafiła znaleźć sobie miejsca ani wygodnej pozycji. Starała się zanadto nie wiercić, żeby chociaż Chase'owi umożliwić sen. Potrzebował porządnej regeneracji.
Martwiła się, co zastanie o poranku. Czy nadal będzie leżał obok, cały i zdrowy? Na jak długo, skoro plan z ambrą się rozleciał?
W końcu postanowiła obrócić się plecami i spróbować drzemki, choć żołądek miała tak ściśnięty, że aż było jej niedobrze.
Gdy zamknęła oczy, zdradliwy umysł zaczął podsuwać Des obrazy sprzed kilku godzin. Przypominać o cieple i nacisku jego ciała, kiedy ją objął ramionami, zachłanności pocałunku, jakiego chyba tylko syrenom było dane doświadczyć, o dłoniach, którymi prawie zerwał z niej ubranie. Chciała nie chcieć o tym myśleć, ale nie potrafiła przestać. Zarazem była tak absolutnie przerażona tym, co się z nią działo, że w środku cała dygotała z nerwów. Miała ochotę dać sobie w twarz. Albo nałożyć na nią poduszkę i zacząć krzyczeć.
- Przepraszam cię, Destiny.
Aż się wzdrygnęła na dźwięk jego głosu, zaskoczona, że jeszcze nie spał.
Zrobiło jej się gorąco od tych horrendalnych myśli. Musiała uspokoić oddech i wytężyć szare komórki, by przetworzyć kolejne słowa, zastanawiając się jednocześnie, co jemu teraz chodziło po głowie, bo raczej nie to samo.
Otworzyła oczy, jednak nie odwróciła się do niego. Za bardzo się obawiała, że przepraszał za coś, co dopiero zamierzał zrobić, za kolejne kłamstwa, których nie była w stanie wykryć. Ale nie mogła nie zapytać:
- Za co?
Nie odpowiedział od razu, jakby się wahał. Może szukał słów. Może z nudów obrał sobie za cel, żeby ją rozstroić psychicznie do maksimum.
Zdążyła pomyśleć, że tylko się przesłyszała. Wtedy dotarł do niej odgłos wciąganego powietrza i szelest pościeli.
- Za wszystko.
Czekała, zdezorientowana. Wyglądało na to, że nic więcej nie powie, zostawiając Destiny z bonusowym mętlikiem i domysłami. Coś ją blokowało przed ciągnięciem go za język. Skrucha w jego głosie brzmiała aż nazbyt wiarygodnie, przez co Des nie wiedziała, czy była gotowa usłyszeć, co miał jej do przekazania.
- Mówiłem ci już, że masz w sobie więcej człowieczeństwa od większości znanych mi ludzi. Podtrzymuję to. W najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu. A jednak... - zamilkł, by przełknąć ślinę - z jakiegoś powodu nigdy nie myślałem o tobie jak o zwykłym cywilu. Zwykłej nastolatce. Zawsze byłaś kimś więcej. Kimś pomiędzy. Nie wiem, może przez to, że misja ściągnięcia cię tutaj nadała mojemu życiu sens w najbardziej krytycznym momencie, może przez to, jaka jesteś, a może rzeczywiście dlatego, że w twoich żyłach płynie krew Kolumba. Łatwiej mi było wmawiać sobie, że masz to w genach i zbagatelizować szok, jaki musiałaś przeżyć jako niewtajemniczona dziewczyna, która chciała jedynie pojechać na wymianę i odnaleźć swoją kuzynkę. Łatwiej było kłamać i cię krzywdzić z przeświadczeniem, że przecież to dla twojego dobra, że tylko w ten sposób uda nam się odesłać cię do domu. Więc przepraszam. Przepraszam, że nie wyszło. I że musiałaś przez to wszystko przejść. - Głos mu się załamał, a następne słowa Chase wypowiedział już szeptem: - Powinienem był zrobić więcej, żebyś w ogóle tu nie trafiła.
Destiny słuchała go zbyt wstrząśnięta, by się poruszyć, a co dopiero odezwać. Nie spodziewała się, że dożyje tej wiekopomnej chwili.
- Dzięki - odparła w końcu, nie wiedząc, jak inaczej miałaby zareagować. Ulżyło jej, że nie wyskoczył z jakąś nową druzgocącą rewelacją. - Jeśli mówisz szczerze.
Parsknął bez śladu rozbawienia.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wcześniej był z kimś równie szczery, co z tobą dzisiaj. Nie wiem, jak ty to robisz. To stresujące.
- Prawda cię stresuje? - Zaintrygowana postanowiła się odwrócić. Jakież to musiało być męczące: nieustanne tłamszenie własnych emocji i przesiewanie myśli nawet przed bliskimi. Budowanie siatki kłamstw i pilnowanie, aby nie się nie porozrywała. A może Destiny tylko tak się wydawało? Może dla kogoś wyszkolonego, żeby trzymać w ukryciu brudną prawdę o świecie to było niczym oddychanie? - Ciekawe. Spróbuj jeszcze raz.
Popatrzył na Des tak, jakby równie zachęcającym tonem zaproponowała mu poddanie się elektrowstrząsom i wtedy pomyślała, że naprawdę mogli ich karać za wylewność. Sapnął z wysiłkiem, ale chyba uznał, że jest jej to winien, bo nie uciął tematu.
- Co chcesz wiedzieć?
- Jakie największe kłamstwo mi powiedziałeś? - wypaliła z grubej rury. Prawie popukał się w czoło. - No dawaj. Czasem warto dać się rzucić na głęboką wodę - zaserwowała mu jego własną radę.
- Nie wiem. - Rozmasował skronie, ewidentnie żałując, że nie poszedł spać, kiedy miał ku temu szansę. Destiny natomiast świetnie się bawiła, obserwując jego wewnętrzne rozterki i ani jej się śniło odpuścić. - Że cię nienawidzę.
To ostatnie, co spodziewała się usłyszeć, nawet jeśli zwyczajnie palnął czymś „na odczep".
- Nie zrozum mnie źle, wkurzasz mnie jak mało kto - sprostował szybko na widok jej zdumionej miny. - Wszystkie epitety, jakimi cię obdarzyłem od początku naszej znajomości, były krystalicznie szczere i płynęły prosto z serca.
Nie musiała daleko szukać, żeby sobie przypomnieć. Żadna ich rozmowa nie mogła się obejść bez wyzwisk i teraz też wyczuwała, że chętnie odświeżyłby jej pamięć.
- Mam nadzieję, że będzie jakieś „ale", inaczej to marne przeprosiny - podsunęła.
- Ale chyba nigdy szczerze cię nie nienawidziłem. To wystarczające „ale"?
- Nigdy? - powtórzyła, sceptycznie nastawiona. Śmiała w to wątpić. Podparła się na łokciu, a jej uwagę znów przyciągnęła rana na szyi Chase'a. - Nawet gdy przygwoździłam cię do łóżka i trzymałam nóż na gardle?
Spojrzał jej w oczy intensywnym wzrokiem.
- Wtedy nienawidziłem cię najmniej.
Destiny wybuchła niepohamowanym śmiechem, kiedy uderzył ją absurd tego wszystkiego. Jak gdyby coś się w niej odblokowało i całe nagromadzone napięcie w końcu znalazło ujście w tej nieco niezręcznej i głośnej formie. Nie potrafiła się powstrzymać, aż złapała się za brzuch i opadła z powrotem na plecy, bo rozbolały ją żebra.
Chase jej nie zawtórował; czekał, aż napad przejdzie, a jego początkowa dezorientacja przeradzała się w zaniepokojenie.
- Wybacz, po prostu... - próbowała się uspokoić, ale miała trudności z wykrztuszeniem słów, ponieważ każde na nowo ją rozbawiało. - Jesteś ł o w c ą. Powinieneś chcieć mnie zabić. To niemal zapisane w gwiazdach!
- Nie powiedziałem, że nie chcę - zauważył urażony, nie pomagając jej tym w opanowaniu się. - Jeszcze mogę cię udusić tą poduszką.
By nie być gołosłownym, przytknął ją Des do twarzy, co tylko trochę zagłuszyło jej atak. Dopiero po kilku łykach wody i paru nieudanych podejściach odzyskała pełną powagę.
- Częściej powinieneś mówić prawdę - dodała już bez drwiny, żeby nie zniechęcić go swoją reakcją do szczerości. - Pasuje ci bardziej od kłamstw.
Naszło ją poczucie, że wypadałoby odwdzięczyć się tym samym. Stwierdzenie, że nigdy nie darzyła go nienawiścią, byłoby tak dalekie od prawdy, jak to możliwe, ale musiała się odnieść do jego przeprosin. Natychmiast sposępniała, jak zawsze przy analizowaniu okresu sprzed wymiany. Pragnienie cofnięcia czasu nie malało, nawet kiedy za każdym razem Destiny dochodziła do jednego wniosku: nic by się nie zmieniło.
I ten fakt był dla niej najboleśniejszy do przełknięcia. Podzielenie się nim na głos - równoznaczne z jego akceptacją.
- A jeśli chodzi o mój przyjazd... - zaczęła niepewnie. - Nieważne, ile będę o tym myśleć, jakie utworzę scenariusze, to zawsze kończy się tak samo. Wygodnie byłoby mi wierzyć, że to nie zależało ode mnie. Że ktoś powinien zrobić więcej, żeby mnie ostrzec. Ale jeżeli mam być ze sobą całkowicie szczera, muszę zaakceptować, że nie istnieje możliwość, przez którą dałabym sobie spokój i została w Polsce. - Spojrzała mu w oczy, czując napływające łzy. Po chwilowym rozluźnieniu nie było już ani śladu. - Choćbyś przyleciał mnie uprzedzić, znalazłabym sposób, wymówkę, wyjaśnienie na każde twoje słowo. Byłabym pewna, że to Julia próbuje namieszać mi w głowie. Byłam tak zdesperowana, żeby ją znaleźć i dowiedzieć się, dlaczego mnie opuściła, co robiła przez cały ten czas, czemu nie utrzymywała kontaktu, że żadne groźby nie zatrzymałyby mnie w Polsce, tylko jeszcze podsyciły moją ciekawość. Mój przyjazd tutaj był nieunikniony. - Wciągnęła powietrze, by powstrzymać szloch, kiedy wspomnienia ostatnich wspólnych chwil z Julią i ich konsekwencje zaatakowały ją niczym cios w brzuch. Chase'owi zarzucała brak autentyczności, a sama wszystkich okłamywała przez tyle miesięcy, wmawiając sobie i rodzicom, że wzięła udział w wymianie dla siebie, swoich doświadczeń i przygód, że możliwość odnowienia więzi z Julią to jedynie miły dodatek, nie główny cel całej podróży. Było dokładnie na odwrót. - W momencie, gdy oznajmiła mi, że wyjeżdża, wiedziałam, że to zrobi, a ja przyjadę tu za nią. Nigdy nawet tego nie rozważałam. Nie zmieniłbyś mojej decyzji.
Do tej pory Chase jej nie przerywał, chociaż wydawał się nieprzekonany - może podejrzewał, że tylko chciała zdjąć z jego barków część brzemienia, odpowiedzialności za sytuację, w jakiej utknęli. Wyglądał, jakby zamierzał się z nią nie zgodzić, więc nie pozwoliła mu dojść do głosu:
- Znasz to uczucie, gdy coś po prostu wiesz, nawet jeśli nie jesteś w stanie tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić? Coś uderza cię i od razu staje się niezaprzeczalnym faktem, tak oczywistym, że nie śmiesz go podważać. - Uśmiechnęła się gorzko, przenosząc wzrok na ścianę. - Takie było moje podejście do wymiany. Wiedziałam, że to się stanie w takim samym stopniu, jak wiedziałam, że następnego dnia wstanie słońce. To pozwoliło mi przetrwać te miesiące bez niej.
- Kochałaś ją?
Popatrzyła na niego zmieszana. Natychmiast chciała się odwrócić, ale sparaliżowało ją absurdalne wrażenie, że jeżeli to zrobi, udzieli odpowiedzi, której nie cofnie żadnymi słowami.
Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co pożerało ją od środka i co noc wybudzało ze snu, dało Destiny ogromną ulgę. Spodziewała się, że i Chase'owi przyniesie wytchnienie - w końcu praktycznie udzieliła mu rozgrzeszenia - nie przewidziała natomiast, jak zinterpretuje ten nieprzefiltrowany monolog, ani w jakim kierunku pójdą jego przemyślenia.
- Oczywiście - przyznała bez wyrazu. - Jest... Była moją najlepszą przyjaciółką.
Chociaż wcale nie o to pytał i z pewnością zauważył, że Des zdawała sobie z tego sprawę, nie drążył tematu. Żadne z nich nie wiedziało, co teraz powiedzieć, więc leżeli obok siebie w ciszy, która na początku wydała się Destiny dziwnie ciężka. Potem przestała zwracać na nią uwagę, oddając się własnym ponurym refleksjom.
„Była" brzmiało skrajnie niewłaściwie. Des zapamiętała ją jako niezniszczalną. To przekonanie tak wryło się w jej wyobrażenie o Julii, że przez te wszystkie miesiące nawet nie dopuszczała opcji, by spotkało ją coś tragicznego. To ona tworzyła tragedie i obracała je w przygody, zupełnie jakby do końca kontrolowała ich przebieg. Co poszło nie tak?
- Zaśpiewaj mi coś - odezwał się znienacka sennym głosem, co skutecznie ściągnęło ją do rzeczywistości. Ta gorączka chyba nieodwracalnie poprzepalała mu styki. - Proszę. Mało kto ma możliwość posłuchania tego i przeżycia, a mówią, że to doświadczenie warte śmierci.
Zero presji.
- Przecież podobno słyszałeś mnie w łazience.
- I prawie stałem się religijny, zanim dotarło do mnie, że nie ma szans, żebym trafił na górę.
Nie ufała jego pochlebstwom. Kiedyś śpiew Chase'a też zwalił Des z nóg, podczas gdy Bree krwawiły uszy. Destiny nie wiedziała, jak odbierał ją ktoś, kto był odporny na urok, jeśli to właśnie on nadawał występowi magii. Nie ufała też sobie - odkąd ledwo uszła z życiem po starciu z kombo pikrotoksyny i blokera, nie czuła napierania ichoru, jego zasoby ciągle pracowały nad odbudową zniszczeń i nie starczało ich na przejęcie umysłu, mimo to dobrowolne używanie syrenich zdolności wydawało się niepotrzebnym ryzykiem.
Sama wzmianka wystarczyła jednak, by nieproszona melodia zalęgła się w trzewiach. Destiny nawet nie musiała dumać nad wyborem piosenki - ich rozmowa wprowadziła melancholijną atmosferę, która teraz niespokojnie grała jej w duszy. Szukała ujścia, pnąc się wyżej, ku płucom, krtani i głowie. Najpierw opanowała myśli Des, dopiero potem wypadła z ust, pewna, dźwięczna i delikatna zarazem:
Oh, I hope some day
I'll make it out of here
Even if it takes all night or a hundred years
Need a place to hide, but I can't find one near
Wanna feel alive, outside
I can't fight my fear
Destiny zatraciła się w muzyce do głębi, aż zapomniała o otaczającym świecie. Śpiewała sercem, pozwalając pieśni popłynąć na fali rozpaczy, jakby w ten sposób mogła się pozbyć choć kapki cierpienia. I rzeczywiście, z każdym ulatującym słowem było jej odrobinę lżej. Czemu nie robiła tego częściej?
Isn't it lovely, all alone?
Heart made of glass, my mind of stone
Tear me to pieces, skin to bone
Hello, welcome home
Kiedy otworzyła oczy, ocknęła się jak wybudzona z leczniczego snu. Tyle że nic z tego jej się nie przyśniło, na co dowodem był wyraz twarzy Chase'a, tak poruszonej i przepełnionej smutkiem, że gdyby go nie znała, pomyślałaby, że mógłby się zaraz rozpłakać. Prawie zaczęła mu współczuć, ale w końcu sam o to prosił!
- Odstawię cię do domu. Obiecuję - zapewnił rozemocjonowany. Poczuła szczerość jego chęci i wiarę w wypowiedziane słowa, jednak nie potrafiła im zaufać. Na tym etapie rozsądek odmawiał udziału w budowaniu kolejnych złudzeń. - Nie dlatego, że w przeciwnym razie „wszystko pójdzie na marne"...
- Chase, przecież wiesz, że mówiłam to celowo.
- Powiedziałaś prawdę - podsumował tonem niedającym pola do dyskusji. - Zasługujesz na to, żeby wrócić do domu. Musisz tam wrócić.
- Uderz się w czoło - rozkazała tak na wszelki wypadek. Oraz dla rozrzedzenia smętnego nastroju. Chyba się udało, bo Chase znów spojrzał na nią, jakby była niepoważna i nie trapiło go nic poza tym, że musiał się użerać z krnąbrną nastolatką. - Tylko sprawdzam.
Wyciągnął dłoń, ale w jej stronę, przez co wstrzymała oddech. Zgarnął Des włosy z szyi i wtedy zrozumiała, że oglądał ślad po ugryzieniu.
- Ładnie się goi - ocenił z wymuszoną swobodą. - Ale zostanie blizna. Będziesz się musiała nauczyć lepiej kłamać, żeby wymyślić wymówki dla rodziców. Coś mi się zdaje, że opowiedzenie szczegółów z toną sarkazmu nie przejdzie.
Uśmiechnęła się, powstrzymując łzy, bo chociaż paradoksalnie z każdym jego zapewnieniem o powrocie do domu coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że nie opuści Stanów żywa, miło było przez moment poudawać, że to możliwe.
Definitywne jak fakt, że za kilka godzin nastanie dzień.
- Zwalę wszystko na ciebie.
- Powodzenia. Twoja mama w to nie uwierzy. Za bardzo mnie lubi.
Zadrżała, zbyt rozproszona kontaktem i chłodem jego skóry, żeby skupić się na rozmowie. Nie wiedziała, jak powinna się zachować ani, co gorsza, jak chciała się zachować. „Miałeś mnie nie dotykać", była gotowa mu odruchowo wytknąć, ale chyba wcale jej to nie przeszkadzało. Nawet gdy objął jej twarz i czule pogładził kciukiem policzek, mimo że w środku panikowała, zupełnie jakby znów przejeżdżał nad nią pociąg.
- Naprawdę tu jesteś? - wyszeptał. - Czy zginąłem na tej podłodze?
Zderzenie z własnymi obawami wypowiedzianymi na głos dodatkowo ją zmartwiło. Położyła dłoń na jego ręce, niezdecydowana, czy zamierzała ją odsunąć, czy po prostu go złapać, by nie dać się ponownie wciągnąć w spiralę zwątpienia w swoje zdrowie psychiczne.
W jego poczynaniach wyczuwała coś ostatecznego, jakby przepraszał, bo wiedział, że później nie będzie już miał ku temu okazji, chciał posłuchać śpiewu, jak gdyby to była jedyna szansa i patrzył na nią tak, jakby mieli się więcej nie zobaczyć.
Przeszło jej nawet przez myśl, że zbierał się w sobie, by ją zgładzić - nie z nienawiści, a z litości.
- Ty drżysz - zauważyła, odkładając na bok szalone domysły. - Dalej masz gorączkę?
- Nie. Po prostu mi zimno.
Dźwignęła się na łokciu i zawahała. O sekundę za późno stłumiła niedorzeczną chęć przysunięcia się, aby go ogrzać, przez co zastygła w niezręcznej pozie. Chase patrzył zdziwiony na jej zakłopotanie.
- Ja tylko... - zaczęła się tłumaczyć.
- Chodź tu.
Zanim rozsądek zdążył wybić jej to z głowy, skorzystała z zaproszenia. Przybliżyła się i pozwoliła przyciągnąć jeszcze bliżej, aż dzieliły ich już tylko ubrania. Wślizgnęła się w objęcia i wtuliła w jego pierś, zbyt oszołomiona, by ocenić, czy w ogóle było jej wygodnie. Dopiero po chwili zdołała uregulować oddech i się rozluźnić.
Boże, on żył.
- Czyli jednak umarłem - palnął jak na złość.
- Milcz. Jeśli kiedykolwiek o tym wspomnisz, wszystkiego się wyprę.
Zatrząsł się ze śmiechu. Poprawił swoją pozycję i docisnął Destiny do siebie, kładąc brodę na jej głowie.
Tym razem nie potrzebowała żadnej mocy, żeby wsłuchać się w bicie jego serca. Był ostatnią osobą, przy której powinna się czuć bezpiecznie - i vice versa - mimo to odpłynęła jeszcze zanim sformułowała kolejną myśl.
* * *
Z każdym stawianym krokiem powoli przyzwyczajała się do dawnej perspektywy. Bez pośpiechu. Minęło wiele miesięcy, odkąd przestała przemierzać świat w pionie. Zbyt wiele.
Zanim dotarła do celu, jej chód częściowo odzyskał dawną giętkość i grację - zniknęło wrażenie, jakby chodziła na szczudłach i walczyła z grawitacją, która zawzięcie ciągnęła ramiona ku ziemi. Niegdyś monstrualne drzewa teraz zdawały się ścięte o połowę, ale to akurat jej nie przeszkadzało.
Wiedziała, że jest blisko, gdy obecność magii łaskotała każdy fragment jej odsłoniętej skóry. Przenikała aż do kości. Swędziały ją zęby i krew bulgotała w żyłach, ponaglając ruchy.
Zobaczyła to z oddali, przebijające się przez ogołocone korony drzew - naelektryzowane powietrze, otoczkę wokół budynku mieniącą się żywymi, jaskrawymi kolorami, o jakich istnieniu zdążyła już zapomnieć. Silna, pradawna magia, bez choćby rysy czy skazy. Widok tego nienaruszonego dzieła napawał ją dumą i niespożytą energią.
Nadziała się na pole ochronne - przezroczystą ścianę blokującą dostęp do celu.
- Żałosne - skomentowała rozbawiona i zadowolona, że jej struny głosowe pracowały, jak trzeba.
Przycisnęła dłoń do tej amatorskiej osłony tak mocno, że pod naporem aż zaskwierczało i spomiędzy palców wydostał się dym. Nie puściło. To nic.
Skumulowana wokół domu magia zaczęła się niespokojnie poruszać pod niewidzialną kopułą. Przywołana uderzyła w ścianę z piskliwym zgrzytem kredy po tablicy. Rozniosła pole w drobny mak, torując sobie drogę do właścicielki.
Dopiero teraz naprawdę poczuła, że wybudziła się ze snu. Czerpała z tego ułamka zakotwiczonej tu mocy i wiedziała, że już nigdy nie pozwoli nikomu jej sobie odebrać. Najchętniej pochłonęłaby ją całą, ale jeszcze nie dzisiaj - osłabiła zaklęcie maskujące budynek, jednak zostawiła dość magii, by znalezienie go nadal było niemożliwe.
Gdy skończyła, zapanowała taka cisza, jakby wszystkie zwierzęta w promieniu kilometra wyparowały, wiatr zastygł, a czas stanął w miejscu. Została tylko ona, odrodzona i naładowana pośród charakterystycznego swędu spalenizny, dokładnie takiego, jakim go zapamiętała.
Tego jej brakowało. Wreszcie na powrót stała się w pełni sobą. Skóra zaczęła idealnie przylegać zamiast sprawiać wrażenie ciężkiego kombinezonu. Chłód twardej ziemi przenikał jej bose stopy i oplatał ciało gęsią skórką, chociaż wewnątrz płonęła.
Tęskniła za tym.
Podeszła bliżej i wejrzała do środka przez okno. Zawiodła się widokiem, jaki zobaczyła za szybą.
- A to wprost odrażające.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top