Rozdział 27

To ostatni rozdział części drugiej Exodusu. Jako że obecna akcja dzieje się na początku stycznia, zaraz zrównamy się datami z Destiny. Co prawda kilka lat później 🙃

* * *

– Jakie znowu antidotum?! – krzyknął Jamie. Chase nawet się do niego nie odwrócił. Siedział w nonszalanckiej pozie, jakby właśnie wszystkich ograł, choć Destiny nie miała pojęcia, co z tego wyniknie. Przecież antidotum na saksytoksynę nie istniało.

– Od Aurory.

– Teraz ufasz Aurorze? Po tym, co jej zrobiłeś?

Chase posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

– W tej chwili bardziej niż tobie.

Po twarzy Jamiego przemknął cień gorzkiego żalu. Cass natomiast wznowiła temat powrotu do domu i zniknęła Des z pola widzenia.

Destiny odeszła od blatu. Zrobiła, co mogła, żeby przekonać Chase'a, resztę pozostawiła im. Na widok spływającej w dół ręki krwi zaczęło jej dzwonić w uszach; zamrugała, walcząc z ciemnością przed oczami. Wsparła się o kuchenny kontuar w obawie, że zdradzieckie uczucie lekkości zaraz zafunduje jej twarde lądowanie.

Sięgnęła po spinkę, by zatrzymać to okropne pieczenie, ale przypomniała sobie, że nie może. Cassidy na bank dała jakiś znak Jamiemu, że Chase'owi nic się nie stanie po tym łyku herbaty, więc nie podadzą mu antidotum, a to już powinno zmienić jego przekonania. Wbrew temu, czego zapewne oczekiwał, emocje nieco opadły – tak się przynajmniej zdawało, kiedy wszyscy siedzieli pogrążeni we własnym mentalnym chaosie.

Destiny utknęła między koniecznością opatrzenia rany a chęcią opłukania jej pod lodowatą wodą. Dlaczego to tak koszmarnie parzyło? Przecież skaleczenia i siniaki nigdy nie były jej obce, nigdy też specjalnie na nie nie narzekała. Odwykła od tego rodzaju nieprzyjemności, uzasadniła jednak swoje marudzenie działaniem amuletu. Musiał kosztem blokowania regeneracji podwajać cierpienie.

Zabrała butelkę i postanowiła się położyć. Jeśli kortyzol wpływał na nią w sposób, jaki opisała Cassidy, powinna to zrobić jak najprędzej.

– A ty dokąd? – zatrzymał ją Chase.

– Spać, zanim komuś przyłożę.

Spuścił wzrok na trzymaną w jej dłoni wodę.

– Wystarczy ci? Nie krępuj się, weź cały baniak.

Zamachnęła się zdrową ręką i naprawdę miała ochotę w niego rzucić. Powstrzymał ją hałas dobiegający z łazienki.

Zastali tam pochyloną przed lustrem Cassidy, na której widok Des zrobiło się jeszcze słabiej. Dziewczyna, blada jak kreda, zaciskała kurczowo ręce po obu stronach zlewu, ledwo stojąc na nogach. Wymiotowała gęstą, czarną mazią. Szlam spływał z kafelek i chlusnął o podłogę.

– Dajcie mi coś do pisania – wydyszała po salwie spazmów, brzmiąc, jakby się dusiła. Jakby coś ją opętało. Splunęła do zlewu i starła drżącą dłonią breję z ust. Wszyscy patrzyli na nią osłupieni. – Szybko! 

Chase pobiegł do salonu, Jamie z kolei podtrzymał Cassidy. Patrząc w lustro, Des napotkała jej spojrzenie. Zamarła.

Było białe. A przynajmniej zasnute mętną naleciałością.

Cassidy sięgnęła na oślep do swojej torebki i wyjęła z niej szminkę. Zaczęła nerwowo kreślić na lustrze symbole. Wyglądała jak w szaleńczym transie, próbując zmusić dłoń do nadążenia za pojawiającymi się w głowie obrazami. Gryzmoliła niestarannie, porywczo, ale nikt nie ważył się jej przeszkodzić. Kiedy niespodziewanie runęła jak długa na ziemię, Destiny utwierdziła się w przekonaniu, że coś w nią wstąpiło.

Jamie uchronił Cassidy przed zdarzeniem z kafelkami i wyniósł z łazienki. Śladem jej upadku od lustra, przez ścianę, aż po zlew biegła czerwona kreska.

Chase wpatrywał się w powstałe gamajuńskie dzieło z nieprzeniknioną miną. Nic nie mówił. Odezwij się, do cholery!, chciała wrzasnąć. Każda sekunda milczenia przekładała się na kolejną tonę nowych obaw i pytań. Czy ktokolwiek tak naprawdę wiedział, co tu właśnie miało miejsce?

Chase w końcu odtajał. Podszedł bliżej lustra i wyjął telefon, by zrobić zdjęcie.

– Wyjdź z kadru – rozkazał Destiny i odsunął ją. Czas znów zaczął płynąć.

– To nie było normalne – zauważyła wstrząśnięta. Odtwarzała w głowie sytuację ze szkoły, gdy pierwszy raz doświadczyła wizji Cassidy. Wtedy dziewczyna wyrwała zlew ze ściany, ale nie pluła błotem i oczy nie zaszły jej bielmem.

– Rewelacyjne spostrzeżenie – skwitował Chase, co Des postanowiła zignorować. 

– Rozumiesz coś z tego? 

W głębokim zamyśleniu przesuwał wzrokiem po czerwonych znakach i jedynym, co Destiny potrafiła odczytać, nabazgranym ciągu cyfr:

5"901702"089643"

– To nie ma sensu – mruknął bardziej do siebie niż w odpowiedzi na pytanie. Sięgnął po pozostałości zmiażdżonej pomadki, która wylądowała na podłodze. – Alfa i omega, początek i koniec... Bóg? Obok symbol niklu, Ziemi i...

– Damskiej łazienki – wtrąciła Des, zadowolona, że rozpoznała coś nowego.

– Wenus – poprawił ją z pobłażaniem.

Jego dopiski były jeszcze mniej czytelne. Ignorował pytania, mamrotał coś pod nosem, przestawiał znaki, korygował je mazakiem, nadawał im cyfry, szperał w telefonie. Destiny obserwowała Chase'a z cieniem zafascynowania tym, co musiało się teraz odbywać w jego głowie. Nowe zajęcie pochłonęło go na tyle, że – przynajmniej chwilowo – porzucił wcześniejszy temat. Des wątpiła, by bohomazy miały sens dla kogokolwiek innego poza Cassidy, więc nawet nie próbowała rozwiązywać łamigłówki.

Wtedy spośród niechlujnych notatek wyłowiła coś znajomego. Nad znakiem łączącym pierwszą i ostatnią literę greckiego alfabetu Chase napisał „G", dwa okręgi połączone pionową kreską oznaczył „Ni", nad czymś, co wyglądało jak celownik, postawił „E", a Wenus przypisał „V".

Destiny zachłysnęła się powietrzem po zrozumieniu, jaki wyraz utworzyły zapisane litery.

– Chase...

– Cicho, myślę.

– Nie podejrzewałabym cię o to. – Nie zareagował na zaczepkę. Przez jego lekceważący stosunek Des była zdeterminowana, żeby naprowadzić go na swoje odkrycie, gdy na to zasłuży, a w międzyczasie postanowiła mu poprzeszkadzać. – Jak tam toksyna z herbatki? Drętwieje ci już coś?

Popatrzył na nią jak na niesforne dziecko.

– Podobno zaczyna się od języka – dodała niewinnie.

– Weź się lepiej zajmij swoją raną, śmiertelniczko. Szkoda, żeby wdało się zakażenie, z którym twój słaby ludzki organizm sobie nie poradzi.

– Och, ależ jesteś troskliwy. – Rozmarzyła się, jakby w ogóle nie wyłapała aluzji. – Tak się martwisz?

– Nic z tych rzeczy – odparł oschle. – Ale krwawisz mi na podłogę.

Szkoda, że nie napluła do tej herbaty.

– Chciałeś mojej krwi, to sobie pozbieraj. – Des uśmiechnęła się i wyszła. Skoro był taki mądry, to niech sobie radzi sam.

Jamiemu nie udało się ocucić Cassidy. Dziewczyna leżała na brzuchu na tej parszywej kanapie, oddychając spokojnie. Kremowa bluzka nasiąkła krwią na plecach.

Jamie opatrzył też przedramię Des. Starał się robić to delikatnie, ale niekontrolowane drżenie dłoni utrudniało mu zadanie, a fakt, że nie mógł nad nim zapanować, wytrącał go z równowagi.

– Nie stresuj się tak – powiedziała żartobliwie. Jego wciąż rozszerzone źrenice świadczyły o innej przyczynie nerwowego zachowania. – Od tego nie umrę.

– Fajnie, że humorek ci dopisuje.

Nie ryzykowali rozmową na temat poprzedniego zajścia. Jamie nawijał o Cassidy, zapewniając Des, że dziewczyna wkrótce dojdzie do siebie. Musiała. Czekała ich jeszcze dzisiaj wyprawa po ambrę – z tego, co Destiny zrozumiała, bez tej broni plan się posypie. W jej ocenie Chase zdążył już pokazać, że jego wątpliwości zaszły za daleko, by ten pomysł był do odratowania, ale postanowiła nie psuć ich intrygi, dopóki sami nie odwołają całej akcji.

Oby się na tym nie przejechała.

Gdy Jamie skończył, poszedł do łazienki, a Destiny wzięła coś do przegryzienia. Dopiero po chwili do nich dołączyła, ciekawa, co wykombinowali i czy po tak ostrej kłótni potrafili współpracować.

Oparła się o ścianę, przyglądając ich zmaganiom. Układali anagramy, sprawdzali możliwe koordynaty i szyfry, żeby odkryć zakodowaną wiadomość. Głowili się nad alternatywnym znaczeniem symboli oraz zastanawiali, czy aby Cassidy czegoś nie przekręciła.

Jamie sypał pomysłami jak z rękawa, wymyślając coraz bardziej absurdalne wyjaśnienia. Destiny nic nie rozumiała z tych teorii. Sądząc po minie Chase'a, nie była jedyna.

– Jasne, może jeszcze kąt nachylenia pieprzonego Jowisza – skwitował jego sugestie Chase. Zapisanie numeru od tyłu, podzielenie go na sekwencje czy przedłużenie apostrofów do jedynek najwyraźniej nic nie dało. Poirytowany niepowodzeniem zwrócił się do Des: – Musisz mi mlaskać nad uchem?

– Mogę jeszcze siorbać. – Posłała mu promienny uśmiech, szeleszcząc opakowaniem chrupek. – Zabawne. Nie sądziłam, że moje uczucia do ciebie będą się manifestować na lustrze.

Dopiero wtedy dotarło do niego, że dostrzegała coś, czego oni nie. Popatrzyli na nią wyczekująco, niepewni, czy nie stroiła sobie żartów.

Destiny wzięła w palce ułamany kawałek czerwonej szminki i dorysowała dwie kreski do litery „V", dzięki czemu teraz przedstawiała „W".

Parsknęła śmiechem, słysząc, jak Chase próbował wymówić powstały wyraz.

– I co to niby znaczy?

– Strzelaj – zachęciła.

Jamie wyjął telefon, by znaleźć tłumaczenie. Wymienili między sobą ukradkowe spojrzenia, ale nie skomentowali go w żaden sposób.

– Ktokolwiek się na mnie gniewa tym razem, niech weźmie numerek i stanie w kolejce – stwierdziła, zakładając, że wizja odnosiła się do niej, skoro wiadomość brzmiała polsko, poza tym jeden z rysunków kojarzył się jej z symbolem M'nnamorai, który wcześniej widziała w pokoju Chase'a. Dopisał obok rzymską piątkę, co mogło nawiązywać do piątego żywiołu.

– Mówią ci coś te liczby?

Przyjrzała im się dokładniej. 5"901702"089643". W całym zestawieniu przypominały podpis. Chyba nie znaczyły dla niej nic konkretnego, ale podświadomie czuła, że nie był to zupełnie przypadkowy ciąg, który widziała pierwszy raz na oczy. Uznała jednak, że to wrażenie spowodowane przekonaniem, że muszą reprezentować coś istotnego.

1702 to moje urodziny.

– Mówiłem! – wypomniał Jamie. Chase'a to nie usatysfakcjonowało.

– Rocznik się nie zgadza.

– Może dżin przysłał numery do totka w ramach zadośćuczynienia? – zażartowała.

Nadzieja Chase'a prysła tak szybko, jak się pojawiła. Wyglądał, jakby obiecywał sobie w myślach, żeby o nic więcej Destiny nie pytać.

– Powiecie mi chociaż, na co właściwie patrzę? Cassidy zobaczyła to w wizji czy co?

– To wiadomość od czarownicy. Albo od kogoś, kto jej zapłacił – uzupełnił Jamie.

Des jęknęła, zmęczona zawiłościami ich świata.

– Nie mogła chociaż użyć, kurde, nie wiem, alfabetu łacińskiego, jeśli już nie potrafi wysłać SMS-a jak normalny człowiek?

Tylko Jamie się zaśmiał i był na tyle uprzejmy, aby cierpliwie rozwinąć temat:

– Język czarnoksięski składa się z symboli i run. No i liczb. Trochę tak, jak na przykład językiem komputera jest kod binarny. Gamajuny są chodzącymi odbiornikami magii, ale, jak widzisz, trzeba się pobawić w tłumacza i przenieść z wiedźmowego na nasze.

– Więc czarownice traktują gamajuny jak gołębie pocztowe – podsumowała.

Chase kręcił głową, słuchając jej przemyśleń.

– Na to bym nie wpadł, ale no, poniekąd – zgodził się Jamie.

– Przez człowieka też mogą przekazywać wiadomości?

– Nie w taki sposób. Czarownice potrafią naznaczać ludzi, ale komunikat ujawni się dopiero podczas badania omnigrafem, po przyjęciu specjalnego płynu, który wchodzi w reakcję z ichorem i magią.

– Ujawni? – zainteresowała się. Skoro gamajuny tak ciężko znosiły ten nadnaturalny przekaz, co musieli czuć ludzie?

– Zostanie wykrojony lub wypalony na skórze – sprecyzował, po czym spojrzał wymownie na naburmuszonego Chase'a i poklepał łowcę po karku. – Chase coś o tym wie.

– Zamilcz w końcu – upomniał go ostro. Destiny słusznie odnosiła wrażenie, że z jakiegoś powodu nie popierał wtajemniczania jej w te kwestie. – Drugi raz nie chybię.

– Masz jeszcze ślad po tych dwunastu sesjach laserem? – nabijał się, nie zważając na groźby. Des nie do końca rozumiała, dlaczego ta sytuacja tak go bawiła. Na szczęście Jamie aż palił się do podzielenia z nią szczegółami. – Po... pewnym incydencie Aurora postanowiła zostawić mu swój autograf. Runami.

Chase zgromił Jamiego wzrokiem, ale tym razem nie doszło do rękoczynów. Destiny parsknęła, zastanawiając się, czy kiedykolwiek miała szansę nieświadomie go zobaczyć.

– Gdzie? – zapytała podejrzliwie Chase'a.

– Nigdzie – uciął i zmienił temat: – Nie miałaś iść spać?

– Czyli te twoje blizny wcale nie są świadectwem męstwa i odwagi po starciach z potworami, tylko pamiątkami po czarownicach, które wkurzyłeś. Teraz to ma sens. – Wyszczerzyła zęby. – Hej, ciesz się, że to tylko imię, bo zdążyłam wymyślić dziesięć gorszych wiadomości, jakie mogła ci narysować.

Zniósł jej drwiny bez słowa, co tylko podsyciło ciekawość Des.

– Czym sobie na to zasłużyłeś? – drążyła. – Zdradziłeś ją?

– Nie – odpowiedział niechętnie, chyba tylko dlatego, że Jamie i tak zrobiłby to za niego. – Oślepiłem.

I tak Destiny znów została brutalnie sprowadzona na ziemię – tu nie haratano komuś karoserii, tylko skórę i to za przewinienia, jakie nawet nie przyszłyby jej do głowy.

Czekała, aż Chase coś dopowie, rozwinie historię, usprawiedliwi się. W mgnieniu oka zrzedła jej mina, co poprawiło mu humor, nie wyglądał jednak na skorego do dalszej dyskusji.

– To nie była wizja. – Usłyszeli umęczony głos Cass, która, najwyraźniej odzyskawszy przytomność, stanęła w drzwiach. – To była wiado... 

Zamarła na widok pomazanego lustra, jak gdyby zapomniała, co wyszło spod jej własnej ręki.

Popatrzyła na Des z przestrachem, co i jej zjeżyło włosy na karku. Znała spojrzenie Cassidy wyrażające całą gamę negatywnych emocji, zwykle niesmak, odrazę, irytację i wściekłość. Nigdy przerażenie.

– Co wyście zrobili? – zapytała słabo. – Coś się zmieniło. 

Jamie zaśmiał się niewesoło. 

– Będziesz musiała być bardziej konkretna, ptaszyno.

– Mówcie, co się wydarzyło u Aurory. Teraz!

Rozległ się przeszywający dźwięk kuchennego minutnika, który wszystkich przyprawił o mały zawał serca.

* * *

Coś wisiało w powietrzu. Destiny wyczuwała, że pozostali tylko czekali, aż pójdzie spać, aby mogli swobodnie porozmawiać. Atmosfera nadal była gęsta, chociaż dyskusja dotyczyła lustrzanej zagadki. Chase nie drążył tematu toksyn i syren, ale Des ani przez moment nie uwierzyła, że faktycznie z niego zrezygnował. Pewnie knuł kolejny podstęp.

Nie musiała długo czekać na potwierdzenie swoich przypuszczeń. Cassidy zasugerowała Des, by jak najszybciej się położyła, jeśli Chase miał uwierzyć w obecność jej śliny w kubku. Może tylko chciała wygonić ją z pokoju, mimo to Destiny uległa namowom.

Sądziła, że czuwanie przyjdzie jej z o wiele większym wysiłkiem, ale najwidoczniej poziom kortyzolu jeszcze nie opadł, bo senność całkowicie ją opuściła, czego nie mogła powiedzieć o zmęczeniu. Szybko darowała sobie bezowocne podsłuchiwanie przy drzwiach na rzecz miękkiego łóżka.

Leżała nieruchomo, czekając, aż głosy zza ściany ucichną. Gdy Cass i Jamie w końcu się ulotnili, by wyruszyć po ambrę, przez wieki nic się nie działo. Cassidy praktycznie potwierdziła obawy Des, że ktoś dosypał jej czegoś do herbaty, więc na wszelki wypadek schowała pod poduszką nóż. Niezmącona cisza wskazywała jednak na to, że Chase poszedł grzecznie spać, a Destiny za bardzo poniosła paranoja i jak dziecko dała się wyprosić z rozmowy dorosłych.

Otrzeźwił ją chamski zgrzyt drzwi otworzonych bez jakiejkolwiek ostrożności.

Zacisnęła mocniej w dłoni nóż i starała się oddychać miarowo. Słyszała skrzypienie drewnianej podłogi pod głośno stawianymi krokami.

– No brawo – powiedział do siebie Chase, po czym podszedł do okna, którego nie zamknęła i zatrzasnął je z hukiem.

Destiny już nie rozumiała, co się działo. Czy on wiedział, że nie spała?

Gdy poczuła za plecami zapadający się materac, odwróciła się błyskawicznie. 

Przygniotła Chase'a do łóżka, kolanem naciskając na ramię ręki, w której trzymał strzykawkę. W słabym świetle dochodzącym zza okna zobaczyła błysk igły. Chase był tak zaskoczony, że nawet z nią nie walczył.

Wiedziała! Wiedziała, że zbyt szybko odpuścił pobieranie krwi, zbyt łatwo zostawił temat saksytoksyny. Choć raz chciałaby się co do niego mylić.

– Pojebało cię?! – krzyknęła. – Rzuć to! 

Zauważył, co dzierżyła w dłoni i ledwo pohamował śmiech. Destiny z kolei resztką sił powstrzymywała się przed rozkwaszeniem mu nosa. 

– Bo co, poderżniesz mi gardło? – prowokował ją, nie kryjąc rozbawienia.

Przyłożyła mu nóż ostrzem do szyi.

– Powiedziałam: rzuć to.

Tym razem posłuchał. Destiny nie spuszczała z niego wzroku, ale wychwyciła stuknięcie strzykawki o podłogę. Mimo to nie potrafiła się zmusić do odstawienia broni.

– Zawsze tak się rządzisz w sypialni? – dogadywał, w ogóle nie przejęty pozycją, w jakiej się znalazł. Spojrzał krytycznie na dłoń Des. – Źle go trzymasz – ocenił pouczającym tonem. – Daj, pokażę ci, jak...

Nie do wiary.

– Ani drgnij! Myślisz, że potrzebuję specjalnej techniki, żeby cię zadźgać?!

– No, to zależy. Jeśli nie uszkodzisz tętnicy...

Wbiła mu mocniej kolano w brzuch.

– To było pytanie retoryczne, pieprzony psycholu!

– Nie krzycz na mnie, próbuję pomóc.

Bóg jej świadkiem, że go zabije.

– I wiesz, gdyby ktoś tu teraz wszedł, nie wydaje mi się, żeby z naszej dwójki to mnie uznał za psychola – naigrywał się dalej. Destiny wcale nie było do śmiechu i nie rozumiała, skąd wziął to bezczelne rozluźnienie.

– Dosypałeś mi czegoś do herbaty?

Spoważniał pod zajadłym brzmieniem jej głosu. Może w końcu zaczynało do niego docierać, że nie żartowała.

– Skarżyłaś się na problemy ze snem – odparł niewinnie.

Docisnęła ostrze mocniej, trochę za mocno, aż pociekło nieco krwi. Nie planowała tego, ale zawładnęła nią tak nieposkromiona wściekłość, że nie potrafiła się wycofać.

– Dodałem środek nasenny działający wyłącznie na ludzi – przyznał. – Ten jeden łyk na szczęście nie zmiótł mnie z planszy. Gdybyś się nie obudziła, to bym stąd wyszedł. Wiedziałem, że nie będziesz spać.

Des pokręciła głową, zaciskając gniewnie zęby, bo jedynie to była w stanie zrobić i nie stracić nad sobą panowania. Coś przeklętego krążyło tuż pod powierzchnią jej skóry, tylko czekając na chwilę słabości, by zatruć umysł i przejąć stery. Coś, co nie wypuściłoby go z tego łóżka żywego. Bez śladu skrupułów.

– Mogę to udowodnić! Sprawdź igłę. To plastik.

– Nie wypiłam tego – syknęła. – Cassidy mnie ostrzegła i podlała kwiatek.

– A to ci niespodzianka – powiedział bez krztyny zdumienia. Przyszedł tu potwierdzić swoje domysły po tym, jak jego poprzedni plan nie wypalił. – Z drugiej strony, jeśli Cassidy miała wizję, może faktycznie mnie dziś zadźgasz.

Zwolniła chwyt i odsunęła rękę dalej od jego gardła, nie udając przed samą sobą, że nie była tego niebezpiecznie bliska. Potrzebowała chwili na ochłonięcie. Ostro wciągnęła powietrze, licząc na wypuszczenie go już wraz z tą nieokiełznaną energią.

– Co teraz? Wygodnie ci? – drażnił się z nią, z zaciekawieniem czekając na rozwój wydarzeń. Brakowało tylko, żeby się ospale przeciągnął. Gdyby nie krępowała jego ruchów, może by to zrobił. – Zamierzasz ze mnie zejść? Czy wolisz zaśpiewać mi kołysankę?

– Lepiej, żebym nie zrobiła tego, co wolę.

Leniwie zmierzył ją wzrokiem. Zinterpretował ostrzeżenie po swojemu, przypisując mu uwodzicielską nutę.

– Jestem otwarty na propozycje.

Patrzył na Destiny z jawną zaczepnością w oczach, jakby dla niego to była świetna zabawa. Ona wiedziała jednak, że tym razem nie dlatego, że lubił tańczyć ze śmiercią, tylko przez to, że, syrena czy nie, nie widział w Des żadnego zagrożenia – nie zmieniła tego nawet potencjalna przepowiednia. I to ją niesamowicie zirytowało.

– Nadal masz nóż na gardle – przypomniała. – Nie prowokuj mnie.

Groźba tylko go do tego zachęciła. Może rzeczywiście pragnął zostać przerobiony na krwawą miazgę? Zmrużył oczy w poszukiwaniu inspiracji do kolejnego przytyku.

– Coś za bardzo ci się to podoba – zauważył. Musiała przyznać, że w pewnym sensie trafnie. W końcu role się odwróciły.

– Jak leżysz pode mną bezbronny i zdany na moją łaskę? Nie da się ukryć. 

Roześmiał się beztrosko. 

– Co jest, Chase? – Uniosła mu brodę końcówką noża, niesiona mściwą rozkoszą. – Śmiechem maskujesz nerwy?

Jego twarz tego nie zdradzała, ale Destiny czuła, że zaczął ciężej oddychać. Zdmuchnął niesforne włosy z czoła.

– Nerwy? Nigdy nie byłem bardziej zrelaksowany. 

– Tak? – Przesunęła dłonią po jego piersi. – To czemu tak ci wali serce?

Jego spojrzenie wyostrzyło się pod wpływem niecnych intencji, a powietrze zgęstniało od napięcia.

– Bo tak na mnie patrzysz, że sam już nie wiem, czy chcesz mnie zabić, czy pocałować.

Ciarki oblepiły jej skórę. Ignorując dzwoniące w głowie ostrzeżenie, nachyliła się do niego. Zawisła kilka centymetrów nad ustami i wycedziła: 

– Zgadnij. 

Szybkim ruchem wytrącił jej broń z ręki. Zanim Destiny zdążyła pojąć, co się stało, przewrócił ją na plecy. Przygwożdżona do materaca ze zdumienia ledwo łapała oddech. Nóż zabrzęczał gdzieś na podłodze.

– „Bezbronny i zdany na twoją łaskę"? A komu teraz wali serce? – odgryzł się z satysfakcją. Przyglądał się jej przez chwilę z góry, w krępująco bliskiej odległości. Destiny tylko milczała upokorzona, że dała się nabrać na jego sztuczkę. – Ty naprawdę lubisz igrać z ogniem, co? Zbyt łatwo zapominasz, kim jestem, Winterhood. Nie pogrywaj ze mną, bo przegrasz. Za każdym razem.

Cofnął głowę i chyba już miał wstawać, ale złapała go za kołnierz koszulki. Zmięła materiał w pięści, przyciągając łowcę do siebie. Czyżby zapomniał, że ogień jej nie parzy? Przez całe to jego cwaniarstwo zapragnęła utrzeć mu nosa. Chciał gry, to ją dostanie.

– Zgadnij – powtórzyła. – Może jedno i drugie. Może masz rację i nieważne co zrobię, bo skutek będzie ten sam.

Nawet jeśli zbiła go tym z tropu, nie dał tego po sobie poznać. Obserwował jej poczynania w ciszy, kalkulując coś w głowie. 

– Zastanawiasz się, czy blefuję? Sprawdź – podpuszczała go. – Tak strasznie chciałeś wiedzieć, czy jestem syreną. Masz okazję się przekonać. Na własnej skórze.

Nie zareagował, więc sama musnęła wargi Chase'a swoimi. Dopiero wtedy po raz pierwszy zobaczyła popłoch w jego oczach. Wstrzymał powietrze. Zrozumiał, że nie żartowała. Rozciągnęła usta w szyderczym uśmiechu, upajając się dreszczem aroganckiej dumy.

– Destiny – rzucił ostrzegawczym tonem. Przełknął ślinę. Płytki oddech połaskotał jej policzek.

Teraz strach cię obleciał? Przecież masz antidotum. – Ujęła go za twarz i przysunęła bliżej. Zniżyła głos do złowrogiego szeptu: – Może pozwolę ci się do niego doczołgać.

I już go nie słuchała.

Zamknęła oczy. Zatopiła się powoli w jego ustach, miękkich i ciepłych. Chase na kilka sekund zastygł jak ogłuszony, a ona czuła pod naciskiem dłoni, że w panice cały się spiął. Potem jednak coś w nim puściło, poddał się i natarł na nią z rozpaczliwym wręcz pożądaniem, wsuwając palce w jej włosy. Drugą rękę włożył Destiny pod plecy, żeby docisnąć ją do siebie jeszcze mocniej. 

Myliła się. Jakże się myliła. Parzyło ją – żar rozlał się po całym ciele, mrowiła ją skóra i paliły wargi. Cudownie było płonąć pod jego zachłannym dotykiem i roztapiać się z rozkoszy w cieple oplatających ramion. Mogłaby przysiąc, że po otwarciu oczu zobaczy spowijający ich dym. Niemalże czuła jego zapach.

Ale nie chciała otwierać oczu. Gdzieś głęboko w środku Des tliła się iskierka dokuczliwego przeświadczenia, że to dopiero przedsionek piekła, jakiego zaraz zazna ze wściekłości i wstydu. Wolała pozwolić zamienić się w proch niż z nim zmierzyć. Zdmuchnęła ją więc i przylgnęła do Chase'a desperacko, wbijając palce w naprężone mięśnie jego pleców. Jęknął, ale chyba nie z przyjemności, a ona zrozumiała, że ściska go za świeżą ranę na szyi. Przełożyła dłoń na jego policzek, jednak Chase chwycił rękę Des i uniósł ją gdzieś nad jej głowę.

Słychać było tylko odgłosy ich niezaspokojonej namiętności, urywanych oddechów i szelestu pościeli. Gdy ubrania stawały się coraz bardziej nieznośne, ocierając rozpaloną skórę tak, że Destiny zaczęła być świadoma każdego pojedynczego włókna, Chase niechętnie wysunął się z objęć i zszedł z niej całkowicie. Poczuła na nadgarstku szarpnięcie, które zablokowało jej ruch.

Krew zastygła Des w żyłach, natychmiast gasząc jej żądze. Wyrwana z amoku nie przejęła się widokiem swojej ręki przykutej kajdankami do ramy łóżka – prawdziwa fala przerażenia uderzyła wraz z uzmysłowieniem sobie, co właśnie zrobiła. I z kim.

Oż kurwa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top