Rozdział 14 część 1/2
Nie mogła z tym dłużej walczyć.
Otworzyła okno i w piżamie wyskoczyła na podwórko. Boso. Trawa była wilgotna, a Destiny chciała tę wilgoć czuć między palcami.
Nie musiała znać drogi. Przyciągało ją jak magnes. Polegała na swoim instynkcie i nie zawiodła się — dotarła do basenu, aczkolwiek chlorowana woda w tak niewielkim zbiorniku nie satysfakcjonowała jej. Ocean wydawał się zbyt odległy, za to staw idealny: wystarczająco duży, wystarczająco blisko.
Odnalazła w sobie dość rezerwy, by nie przebiec ostatnich kilkunastu metrów i nie wskoczyć do niego w ubraniach. Zdjęła je najpierw, zostawiła na brzegu i dopiero zanurzyła się w płynnym szczęściu, co dało jej złudne poczucie, że przecież wszystko jest pod kontrolą, że ma jeszcze jakieś zahamowania i w każdym momencie będzie mogła wyjść, ubrać się i wrócić, jakby nigdy nic.
Znów obudziła się w łóżku, już któryś raz tej nocy. Teraz jednak zaczęła kwestionować, czy aby na pewno była mokra z potu.
Nic się nie stało, usłyszała znów w głowie, ale jakby głosem Collina. Zasłaniała okno i odwracała się do niego tyłem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że czasem widziała tam jego zarys. Czasem starego mężczyzny w więziennych łachach. Bała się spać w całkowitej ciemności, jednak lampka tylko pogarszała sprawę, gdyż gra świateł wzmagała halucynacje.
Na początku nie mogła spać. Wpatrywała się w ekran laptopa tak długo, aż dosłownie padała ze zmęczenia. Szybko odkryła, że koszmary — tak żywe, tak realistyczne, jakby nie śniła, tylko przenosiła się w inny wymiar, gdzie tego wszystkiego doświadczała; gdyby miała go jakoś nazwać, bez dwóch zdań nazwałaby go piekłem — były gorsze od rzeczywistości. Zaczęła pić kawę litrami, ale i to przestało jej pomagać. Im bardziej nie chciała o nich myśleć, tym częściej o sobie przypominały.
Raz wytrzymała bez snu ponad sześćdziesiąt godzin, jednak halucynacje tak przybrały na sile, że Jamie musiał jej podać leki przeciwpsychotyczne.
Leżała teraz mokra od — oby — potu, zbyt oszołomiona, by się ruszyć. Chciałaby się czymś otumanić, żeby po prostu p r z e s t a ć m y ś l e ć. Nawiedzało ją tyle wątpliwości, tyle pytań bez odpowiedzi, tak wiele niewiadomych, że głowa puchła.
Przerażało ją wejście w las. Wyobrażała sobie chatkę z góry, z perspektywy wznoszącego się drona i widziała, że tak naprawdę znajdowała się na pustkowiu pośród tysięcy drzew, od których chroniły ją tylko te cienkie ściany. Chatka malała, dystans wzrastał, widziała Los Angeles, Kalifornię, Stany, aż w końcu sięgnęła wzrokiem do Europy i znów uderzyło ją to, jak daleko była od domu.
Co ona robiła? Godziła się na połykanie trucizny, mimo że powiedzieli jej, do czego to prowadzi. Zamknęli ją, odcięli jej dostęp do świata, uzależnili od siebie pod względem jedzenia i wody, a ona uwierzyła, że to dla jej dobra. Wierzyła im na słowo, wierzyła w zamknięcie miasta, w monitoring z programem rozpoznawania twarzy, w helikoptery, łodzie podwodne i w wyszkolone, zorganizowane grupy poszukiwawcze. Dlatego nie próbowała wrócić na własną rękę, skazując się na taki los. Czy to już definicja szaleństwa?
Oczywiście nie dzieliła się z nimi wątpliwościami, które spędzały jej sen z powiek. Wolała w samotności torturować się tymi myślami niż śnić.
— Winterhood.
Głos wyrwał ją z płytkiego snu. Kiedy wpół ocknięta przewróciła się na bok, napotkała opór. Poczuła szarpnięcie nadgarstka.
Podniosła się natychmiast do pół siadu, zauważając z przerażeniem, że była przykuta kajdankami do prawej strony łóżka.
Prawie wydarła się na Chase'a stojącego w progu, zanim doznała olśnienia — parę godzin temu sama budziła Jamiego, żeby ją unieruchomił. Może nie pozwoliło jej to spać spokojniej, ale dało choć niewielkie poczucie bezpieczeństwa: jeśli rzeczywiście lunatykowała, rozwaliłaby ramę łóżka, by wyjść z chaty, a to powinno ją ocucić. Musiała mieć pewność, że sny o wodzie były tylko snami, a mokre włosy zwyczajnie przepocone.
Teraz nie wiedziała, które z nich miało bardziej zdezorientowaną minę — ona czy Chase. Skrzyżował ręce i oparł się o ścianę, jednocześnie zniesmaczony i rozbawiony, a Destiny czuła się zwyczajnie zażenowana.
— Nawet nie chcę wiedzieć — zaznaczył, kiedy otworzyła usta, ratując ją przed wymyślaniem jakiegoś durnego wyjaśnienia.
— Kluczyki są na stoliku. — Obróciła głowę w ich stronę, unikając kontaktu wzrokowego. Nie kwapił się jednak do pomocy, więc zniecierpliwiona dodała: — Mógłbyś?
Rzucił jej pęk kluczy z drugiego końca pokoju, złapała go i pospiesznie się uwolniła.
— Są twoje — odparł stanowczo, gdy chciała mu zwrócić kajdanki. — Wstawaj. Musimy pogadać.
Wypiła butelkę wody stojącą pod łóżkiem, przebrała się z piżamy i niechętnie dołączyła do Chase'a w kuchni. Jamiego już nie było w domu. Usiadła na stołku przy wyspie kuchennej, tak wymęczona nocą, jakby właśnie wróciła z wielogodzinnej pracy i nie zdążyła zmrużyć oka.
— Chciałabyś mi o czymś powiedzieć? — zaczął, odkręcając wodę. Sięgnął po czajnik, a Des aż zesztywniała. Spędziła mnóstwo czasu na trenowaniu z Jamiem, ale wciąż nie ufała sobie w otoczeniu płynów, zwłaszcza po wczorajszych snach.
— Ja pierwsza — wyrwała się. Umówione spotkanie z nadawcą listu było już dziś w nocy, więc pytania musiała zadawać teraz. Gorzej, jeśli Jamie poinformował Chase'a o tajemniczej wiadomości i to o niej chciał rozmawiać. — Gdzie dokładnie biegnie granica, której nie mogą przekroczyć wilkołaki? Tam przed Stawem Księżycowym?
Chase odwrócił się do niej. Destiny nie miała siły na test z samokontroli, więc zdecydowała odparować cały strumień. Napływająca woda stanowiąca ruchomy cel wymagała więcej skupienia od takiej w naczyniu, ale mniej od ignorowania jej.
— Jakim?
— Nie tak się nazywa?
Chase szybko zorientował się, że coś było nie tak i nie wyglądał na zachwyconego widokiem pary buchającej z kranu, ani stałą wymówką Des, jakoby „nie potrafiła tego kontrolować".
Westchnął, zakręcił kran i otworzył okno, po czym przenieśli się do salonu, bo z kuchni zrobiła się sauna. Des wzięła chleb tostowy oraz słoik masła orzechowego i zaczęła smarować kanapki na kolanach, czekając, aż Chase wreszcie raczy udzielić odpowiedzi.
— Tylko likantropy tak go nazywają. Po co ci to wiedzieć?
Czyli rzeczywiście chodziło o ten staw. W takim wypadku chłopak od liściku najprawdopodobniej należał do wilkołaków z watahy Chrisa. Może dlatego wydawał się jej znajomy.
Zagryzła zęby, wściekła, że pozwoliła sobie na choćby zalążek nadziei. Głupia.
— Piszę pamiętnik — mruknęła zgryźliwie, a żeby dodatkowo odwrócić jego uwagę, zaczęła teatralnie: — Kochany pamiętniczku! Jest czternasty dzień mojego piekła, równe dwa tygodnie. Wciąż się nie zorientowali, że symuluję syndrom sztokholmski, a po cichu każdego wieczora staję przed dylematem: wbić Chase'owi nożyk do kotletów w oko — uniosła jedną rękę z tępym nożem, którym rozsmarowała masło, a zaraz potem drugą z nadgryzioną kromką, aż musiał się odsunąć — czy wepchnąć mu chleb z orzechami do gardła? Cóż, skoro nie chce współpracować, chyba w końcu nadszedł ten czas...
— Jezu, skończ. Już wiem, dlaczego Cassidy poleciła mi wypić dzisiaj coś mocniejszego od kawy. — Zrezygnowany wstał z kanapy, podszedł do biblioteczki i zaczął tam szperać. Położył kilka książek, gazet i notesów na stoliku, żeby się do czegoś dostać.
Destiny zauważyła, że w stosie znajdował się album, więc naturalnie musiała go obejrzeć. Wytarła palce o spodnie i sięgnęła po niego.
Zdjęcia na samym początku były w dużej mierze czarno-białe lub wpadające w sepię. Mnóstwo fotografii ukazujących mężczyzn w mundurach, pozujących z bronią, ale nie dostrzegła wśród nich nic, co pozwoliłoby jej podejrzewać, że nie są zwykłymi żołnierzami, a łowcami. W końcu, po portretach, domyśliła się, który to Charles. Nawet mimo wąsa podobieństwo między nim i jego synami było uderzające, chociaż wyglądał na znacznie szczęśliwszego. Dalej pojawiły się wspólne zdjęcia z Dayenne, kilka w Los Angeles, parę w jakimś północnym stanie pełnym śniegu. Wycieczki do Nowego Orleanu i Amsterdamu zostały podpisane. Sama nie wiedziała, czego się spodziewała, bo przecież kto normalny trzymałby zdjęcia Przeistoczonych w rodzinnych albumach, a jednak czuła się zaskoczona jego zwyczajnością.
Otworzyła album gdzieś w środku i zobaczyła zdjęcie może trzyletniego chłopczyka śmiejącego się w basenie.
— Ooo. Byłeś uroczy, kiedy byłeś dzieckiem — skomentowała rozczulającym głosem, po czym spojrzała na Chase'a z powagą. — Co się z tobą stało?
Chase zmarszczył brwi i podszedł zobaczyć, na co patrzyła.
— Przecież to Bree.
— To wiele wyjaśnia.
Trzasnął ją złożoną mapą w ramię i odłożył album na stolik.
— Granica specjalnie nie jest wyraźnie zaznaczona, bo to nie tak, że wilkołak się odbije od jakiegoś niewidzialnego pola siłowego. Po prostu po przekroczeniu jej natychmiast zginie. Pozbyliśmy się już paru amaroków w ten sposób. Zobacz. — Z mapy wyjął pomiętą kartkę z wydrukowanym topograficznym zdjęciem lasu i fragmentu Lafayette. Czerwonym kolorem narysowany był okrąg. — Oznaczyłem kilka drzew od północnego wschodu, tu takim sygnalizatorem jest głaz, a od tej strony trzeba odliczyć piętnaście stóp od spadu.
Wzięła kartkę w ręce, żeby się jej przyjrzeć, ale brakowało punktu „jesteś tutaj", przez co trochę się nagłowiła, zanim znalazła chatkę, dom Evansów i staw. Z takiej perspektywy przestrzeń chroniona wydawała się bardzo niewielka.
— To teraz możesz ze mnie zrobić przynętę, żeby całe stadko zaciągnąć za linię.
— Nigdy nie zrobię z ciebie przynęty.
Podniosła wzrok znad kartki, bo przecież tylko żartowała, a to brzmiało nieco zbyt miło jak na niego. Przynajmniej dopóki nie dodał:
— Lubię wyzwania, ale nie mam w zwyczaju podejmować się planów z góry skazanych na porażkę.
— No rzeczywiście — odburknęła ze znaczącą dozą sarkazmu. — Jak w ogóle zabić wilkołaka tak naturalnie, poza uszkodzeniem mózgu lub serca? W sensie, do jakiego żywiołu są przypisane?
Mieszkanie z Chrisem pozwoliło jej zrozumieć wpływ faz księżyca na wilkołaki, ale nic poza tym. Dzisiejszy piątek wypadał tuż przed Nowiem, kiedy to nie miały możliwości przemiany w czworonoga. Dla pewności, że nieznajomy nie był pół-wilkiem, musiałaby się z nim spotkać, gdy jasność księżyca wynosiła między pięćdziesięcioma i osiemdziesięcioma procentami, czyli od przyszłej niedzieli do środy. Dowiedziała się tego z kalendarzyka Chase'a, przeglądając jego wyprawkę od Exodusu na dwa tysiące szesnasty rok.
Znajomość granic chronionego terenu mogła się kiedyś Des przydać w razie jakiegoś nagłego wypadku, ale już takie pytania zaalarmowały Chase'a. Wyczuwał, że kryło się za tym coś więcej od wrodzonej ciekawości, a może od dawna wiedział o jej nadchodzącej wyprawie. Prawdopodobieństwo, że Cassidy ją przewidziała, było przecież wysokie.
— Trzymaj się z dala od granicy. I niech ci nawet do głowy nie przyjdzie planować czegoś głupiego na własną rękę. Mają taki węch, słuch, wzrok i są tak szybkie, że rozerwałyby cię na kawałki, zanim zdążyłabyś pomyśleć o tych swoich ognistych sztuczkach.
Parsknęła. Ognistych sztuczkach.
— Jak następnym razem zobaczę twojego brata, sama go zabiję, więc to jego trzymaj z daleka od granicy — wyrwało się jej. Nie chciała tego mówić na głos, zwłaszcza gdy Chase przed chwilą praktycznie przyznał, że wie o spotkaniu, za którym najwyraźniej stał Chris, ale miewała momenty, kiedy ciężko jej było stłamsić emocje.
Noc zapowiadała się ciekawie.
Usłyszała nad głową kilka delikatnych puknięć, które błyskawicznie zaczęły się mnożyć i przybierać na sile, by zaraz stopić się w przyjemny szum. Deszcz uderzał o dach, rynny i szyby okien. Chase, bardziej przejęty jej groźbą, nawet nie zwrócił na niego uwagi, ale Destiny momentalnie się wyłączyła. Zeszła z kanapy, by otworzyć drzwi wejściowe. Stanęła w ich progu, napawając się zapachem rześkiego powietrza oraz widokiem moknącego lasu. Chciałaby się położyć na trawie i odczuwać każdą kroplę lądującą na jej ciele.
Wyszła przed dom, wystawiła się na deszcz. Nie lało jak z cebra, ale też nie kropiło. Przemoknięcie wystarczające do przemiany zajęłoby jej przynajmniej kilkanaście minut, a każda sekunda była dla niej wręcz wyzwalającym doświadczeniem.
Nie sądziła, by w którymkolwiek momencie w życiu miała tyle energii, ile podczas kontaktu ze swoim żywiołem od chwili przeistoczenia. Do tego stopnia, że energia stała się dla niej czymś fizycznym — czymś, co potrafiła zlokalizować: w sobie, pod własną skórą, we własnych żyłach, u innych osób, we wszystkim, co zawierało wodę.
To był bardziej impuls, któremu się poddała, niż świadoma decyzja. Zaczęła od próby wyłapania pojedynczej kropli i odparowania jej, zanim uderzy o ziemię. Okazało się to jednak niewykonalne, Destiny brakowało precyzji, treningu i skupienia. Po paru nieudanych razach udało jej się mniej więcej wychwycić rytm deszczu — a wychwycenie tak ruchomego, zmiennego i szybkiego celu to całkiem inny poziom trudności od zagrzania wypływającej z kranu wody. Zamiast na samych kroplach, skoncentrowała się raczej na konkretnej przestrzeni, chciała otoczyć się aurą z pary, tak, by postawić barierę między sobą a deszczem. Kto wie, czy kiedyś się jej to nie przyda?
Stworzyła coś na pozór suchego fragmentu nad głową. Chronił ją niczym niewidzialny parasol o nieregularnych kształtach. Przemakał, wciąż czuła na skórze deszcz — część kropel zdołała uciec, zanim Destiny zagrzała je do odpowiedniej temperatury. Szybko zaczęły ją boleć skronie.
— „Nie kontrolujesz tego", ta?
Trochę się zapomniała. W ogóle zapomniała, że tam stał.
— No chodź — zawołała Chase'a obserwującego jej poczynania z progu, który pewnie już kilkanaście razy kazał jej wracać do środka i zwyzywał od nieposłusznych wrzodów na zadzie, ale była zbyt skupiona na czym innym, by tego słuchać. — Nie jesteś z cukru.
— Skąd wiesz? Nie próbowałaś — starał się ją rozproszyć, ale mu nie wyszło.
— Wierzę Jamiemu na słowo.
Formowała coś w rodzaju bańki, która chroniłaby przed deszczem ich oboje. Mimo że tak naprawdę usiłowała zwalczać jeden żywioł za pomocą drugiego i z każdą sekundą coraz dotkliwiej odczuwała utratę nowo zdobytej energii, dawało jej to dziwne poczucie harmonii. Zamiast skupić się na otaczającym ich fragmencie, udoskonalić go, koniecznie chciała zobaczyć, jak bardzo może tę nieregularną bańkę poszerzyć, do jakich rozmiarów się rozrośnie. Czy zdołałaby osłonić całą chatę? W efekcie część deszczu wyparowała, ale pojedyncze ciepłe krople wciąż spadały na ich twarze.
— Nieźle jak na „ogniste sztuczki", hm?
Chase wcale nie był pod wrażeniem. Nie przywiązywał szczególnej uwagi do jej wyczynów.
— Co Chris ci zrobił?
— Co? — zapytała zbita z tropu, nie pamiętając, o czym przed chwilą rozmawiali i nie zdając sobie sprawy, jak niewiele czasu upłynęło. Przecież zdążyła już zamienić pół podwórka w parę wodną i znosić potworny ból głowy przez... z pewnością ponad kilka minut.
— Nigdy nie chciałaś się mścić — rozwinął myśl, ale Des ciągle trudno było się skupić na jego słowach i ułożeniu odpowiedzi, kiedy musiała koncentrować się na ewaporacji.
— Nie chodzi o to, co zrobił mnie, tylko o to, co zrobił Collinowi i Julii.
Przeanalizował przez moment jej słowa.
— Z twojej wypowiedzi nadal wynika, że coś ci zrobił.
Westchnęła ciężko. Szło jej coraz gorzej, ale deszcz też osłabł.
— Okłamywał, manipulował... Rany, nie wierzę, że wcześniej się nie domyśliłam, że jesteście spokrewnieni. — Uśmiechnęła się szyderczo, wiedząc, jak go to zdenerwuje, ale przecież nie powiedziała niczego, co nie byłoby prawdą. — Nie skrzywdził mnie w żaden fizyczny sposób, jeśli o to pytasz. Wiesz, nie obdarł mnie diabelsko ostrym nożem z łusek ani nic. To by było okrutne, nieprawdaż?
Musiał się wreszcie zorientować, że puszczanie takich prowokacji mimo uszu psuło całą zabawę spragnionej rozrywki Destiny, bo tylko nabrał powietrza i wypuścił je powoli.
— Ziemia to ich żywioł — wrócił do tematu. — Nie istnieje żadna roślina, trucizna, żaden ziołowy sposób na zgładzenie ich. W walce z Przeistoczonymi wykorzystujemy w dużej mierze zasoby naturalne, bo w końcu pochodzą oni spoza naszej planety, ale przy ziemistych mamy pod górkę.
Zrodziło jej się w głowie kilka pytań, ale nie zdążyła ich zadać. W mgnieniu oka — pustka. Czas jakby się zatrzymał, gdy weszła w stan szoku, nie zauważając nic innego jak właśnie wilka stojącego ledwie trzy metry dalej.
Deszcz chlusnął w nich niespodziewanie, co jako pierwsze dało Chase'owi znać, że coś było nie tak. Obrócił się, żeby zobaczyć, dlaczego Destiny wyglądała, jakby zobaczyła ducha Julii.
— Co? — zapytał skołowany, rozglądając się. — Co się stało?
Zdziwienie wywołane pytaniem tak wyrwało ją z paraliżu, że aż na niego spojrzała.
— Co się stało?! — wykrztusiła z niedowierzaniem. Znów przeniosła wzrok na zwierzę, ale po wilku nie było już ani śladu. Wstrząsnął nią dreszcz. — Gdzie on jest?
— Kto?!
— Kuźwa, kto! — zdenerwowała się. Czy on zgrywał idiotę? Przecież go widział. Stanęła dokładnie w tym samym miejscu, gorączkowo szukając zwierza wzrokiem. — Wilkołak! Stał dokładnie tutaj sekundę temu! Jaja sobie robisz?!
Palcem nakazał jej się uciszyć. Nasłuchiwał chwilę, po czym zaczął obchodzić chatkę, a Des poszła za nim. Jej przypadkowe stąpanie po patykach było jedynym rzucającym się w uszy dźwiękiem.
— Może to był zwykły wilk — podsunęła. Jeśli wilkołak przeszedł przez linię, nie należał do watahy Chrisa. Chyba że znaleźli sposób na zdjęcie czaru, co wydawało jej się teraz najbardziej prawdopodobne. Dlaczego coś choć raz miałoby pójść zgodnie z planem?
— Cicho.
— Tak czy siak, coś wilkopodobnego trafiło aż tutaj! Pod moje drzwi! Tam, dokąd niby nie można trafić!
— Zamknij się!
Wywróciła oczami, bo co on niby mógł usłyszeć pośród tego szumiącego deszczu, ale zostawiła go samego na obchodzie i czekała pod zadaszeniem, bo już i tak niebezpiecznie mocno zmokła. Może zwierz właśnie czekał, aż zostanie sama.
Wypatrywała go uważnie. Nic się jednak nie wydarzyło.
— Czysto. — Wzrok Chase'a wyglądał niemal oskarżająco. Trząsł się z zimna, bo wcześniej chociaż stał otoczony gorącą parą, a teraz przemakał w koszulce w środku zimy — kalifornijskiej, ale wciąż zimy. Destiny z nerwów było wręcz gorąco.
— Tak, jak mówiłeś, są niesamowicie szybkie.
— Mówiłem, że są szybkie, nie, że rozpływają się w powietrzu. — Westchnął zrezygnowany. — Winterhood, jestem łowcą. Gdyby tu był, wiedziałbym o tym.
— Nie rozpoznałbyś Przeistoczonego, nawet gdybyś miał go pod nosem — nie wytrzymała, musiała to w końcu z siebie wyrzucić, choćby po polsku. — Czyli co, kłamię?
— Czyli powinnaś się porządnie wyspać.
— Wal się — syknęła. Miała dość własnych obaw o swój stan psychiczny, nie potrzebowała jego trzech groszy. Jej halucynacje zwykle były krótkie, widziane kątem oka w półmroku, nigdy w pełnym świetle dziennym, nigdy tak trwałe i wyraźne. Tym razem gołym okiem dostrzegła wszystkie szczegóły futra wilka, jego przenikliwy wzrok i otwartą paszczę. Stał przed nią równie żywy, co ten widziany z Bree nad stawem czy każdy inny, jakiego spotkała podczas pobytu u Chrisa. — Wiem, co widziałam.
Dotknął jej twarzy, starł jej coś spod nosa kciukiem. Wzdrygnęła się i cofnęła o krok. Ku jej przerażeniu, na jego palcu pojawiła się fioletowa plama.
Zdębiała, nie mając pojęcia, jak się zachować.
No to wpadła. Przynajmniej nie przez coś, co bezmyślnie palnęła; na puszczenie się krwi z nosa nie miała zbyt wielkiego wpływu, choć przemknęło jej przez myśl, że powodem mogło być nadużycie mocy, które przecież próbowała blokować trucizną.
Jamie i Cassidy z pewnością zakładali się o to, w jaki sposób Chase pozna prawdę — czy jednak byłaby to sprawiedliwa gra ze względu na umiejętności tej drugiej? Gdy Des o to zapytała, Jamie zdenerwował się, że nie podchodziła do tego poważnie i chyba dopiero wtedy rzeczywiście do niej dotarła waga sytuacji. Jeżeli on nie potrafił z czegoś żartować, stawka musiała być wysoka.
Wróciła za Chase'em do środka z poczuciem porażki, które z każdym krokiem coraz bardziej zmieniało się w przerażenie. Co, jeśli właśnie straciła ostatnią, i tak już szczątkową szansę na powrót do domu?
— Jestem równie zaskoczona, co ty — odezwała się, nie mogąc znieść ciszy. Może jakimś cudem uda jej się puścić blef. Może zwali na podgrzewanie wody. A gdyby powiedziała, że dostawała od Jamiego ichor, bo jej organizm odmawiał posłuszeństwa po przemianie? Jak miała okłamywać łowcę z tak znacznie większą wiedzą z zakresu Przeistoczonych i nie wpaść?
— Czyli to się stało pierwszy raz od tamtego wybuchu?
— Co? — zapytała ostrożnie. — Krwawienie z nosa?
Dopiero jego skonfundowana mina przypomniała jej o dwóch rzeczach: ostatnim razem krwawiła po wybuchu skały, a Chase przecież widział ichor w kolorze czerwonym przez tamtą syrenę.
Odetchnęła z ulgą, ale było już za późno.
— Czym jesteś zaskoczona? — dopytywał stanowczo.
— No tym — odparła na odczepne, próbując zatamować papierem wysięk krwi. Leciała na tyle obficie, że Des zdążyła już zaplamić blat i podłogę. Sięgnęła też po ręcznik i rzuciła go Chase'owi. — Wytrzyj się.
Zignorował ją jednak. Patrzył na swój palec w zamyśleniu i włożył go do ust.
Destiny skrzywiła się tak, że aż zabolała ją twarz.
— Dziwne — mruknął do siebie.
Zrobiło jej się słabo, więc usiadła przy wyspie kuchennej przodem do salonu. Czuła jeszcze wilgoć we włosach i na twarzy, słyszała szum deszczu oraz jego nieprzerwany stukot o dach, okna i parapety, wyczuwała obecność cieczy w lodówce. Kran miała na wyciągnięcie ręki. Niesamowicie zachciało jej się pić, tak bardzo, że nie rozumiała już nawet, co Chase do niej mówił, widziała tylko jego mokre włosy i pozostałości po kroplach wody na twarzy.
Jamie męczył ją ćwiczeniem samokontroli za każdym razem, gdy Chase'a nie było z nimi, ale nie dostrzegała wielkich postępów. Miała myśleć o czymś przyjemnym, wprawić się w dobry nastrój na przekór tym wszystkim emocjom ułatwiającym stracenie panowania nad sobą, ale nie potrafiła przywołać żadnych szczęśliwych wspomnień. Dotyczyły przecież ludzi, którzy albo nie żyli, albo których i tak mogła już nigdy nie zobaczyć, a to tylko potęgowało smutek i złość.
Nie była w stanie kontrolować oddechu ani rytmu serca. Siedziała sztywno na krześle, wbijając się w jego oparcie i kurczowo zaciskając dłonie na brzegach siedzenia. Jeśli ćwiczenia z Jamiem cokolwiek jej dały, to większą świadomość granic wytrzymałości. Łatwiej wyłapywała moment, w którym zatracała swoje człowieczeństwo.
Powinna uciekać. Teraz. Bała się jednak ruszyć.
— Co ci się dzieje? — zareagował Chase na jej posągową pozę i bladą jak papier twarz.
— PRÓBUJĘ NIE WYPALIĆ CI GĘBY! — krzyknęła, ostatkiem sił zachowując kontrolę.
Chase podniósł ręcznik z kanapy i od niechcenia wytarł się nim. Po tym, co zrobiła na dworze, niełatwo będzie go przekonać, że w pomieszczeniach wszystko odparowywało się samo.
— Lepiej? — burknął.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc rozczochrał ręcznikiem włosy i sięgnął do jednej z szafek w salonie. Postanowił przebrać koszulkę na suchą.
Destiny podniosła się z krzesła. Nie zrobiła tego jednak dobrowolnie, dlatego, zanim syrenia jaźń całkowicie zdołała ją pogrzebać w głębi umysłu, chwyciła nóż do masła i z całej siły wepchnęła go sobie w udo.
Z bólu zachłysnęła się powietrzem, próbując stłumić wrzask. Pochyliła się do przodu i trzasnęła pięścią w blat, zacisnęła zęby, niemal odgryzając sobie język. Szybkim szarpnięciem wyjęła tępy nóż z nogi, nie posiadając się z radości, że to wystarczyło, by nawet głęboka rana natychmiast się zrosła.
— Zrobiło mi się niedobrze — wyjaśniła Chase'owi, oddychając ciężko. Obserwował ją z uwagą i rosnącym niepokojem.
Wsadziła nóż za spodnie, pod koszulkę, a bluzę zdjęła i przewiązała ją w pasie, tak, żeby zasłaniała dziurę w dżinsach zbrudzonych krwią. Zanim zdążył podejść, zatrzasnęła się w łazience.
Czas zwolnił. Ciągnął się jak guma, a każdy ruch też sprawiał Des taką trudność, jakby sama w tej gumie tkwiła. Napiła się wody z kranu i schłodziła nią twarz, ale nadal umierała z gorąca. Siedziała obok sedesu, opierając się o zimne płytki, nie wiedząc, czy minęło pięć minut, czy godzina, nie pamiętając drogi do łazienki i nie mając pewności, że właśnie nie śniła, tak odrealniona się czuła.
Ból wydawał się jedyną prawdziwą rzeczą, ale ustalenie jego pochodzenia i wspominanie minionych zdarzeń było jak odtwarzanie snu z ledwie paru przebłysków... po to, by odkryć, że miał miejsce tylko w jej głowie — przecież usunęła nóż z nogi. Gdzieś go odłożyła. Gdzie? Niczego tak nie pragnęła, jak zamknąć oczy i odpłynąć, zwłaszcza że im dłużej z tym walczyła, tym mniej przypominało to zasypianie, a bardziej bycie wypychanym ze świadomości. Kiedy na to pozwalała, budziła się obok trupów lub za kratami.
Trucizna musiała słabnąć. Destiny próbowała nie zatracić tego, kim była i gdzie się znajdowała. Wstała; mamrocząc własne imię i nazwisko, usiłowała zagłuszyć nuty przeraźliwej melodii. Światło piekło ją w oczy, kolory miały nadzwyczajny kontrast. Chciałaby stanąć twarzą w twarz z tą syrenią częścią siebie, żeby tylko powiedzieć jej, jak bardzo mogła się pierdolić. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i przywaliła w nie pięścią.
Prawdziwy ból znów nieco ją ocucił, ściągnął z powrotem do ciała, choć mocniej od niego czuła pulsowanie na dłoni. Chase zaczął dobijać się do drzwi, przywołany hałasem.
— Chwila! — krzyknęła, sięgając po słuchawkę prysznica. Przez chwilę się zamotała, ale zaraz zmyła ślady krwi ze ściany i odłamków szkła w zlewie, wyjęła jego pozostałości z knykci. Powie, że czymś rzuciła.
Kiedy wyszła z łazienki, siedział już przy wyspie kuchennej.
— Siadaj — rozkazał, gdy tylko ją zobaczył.
Wciąż czuła się oszołomiona, ostrożnie stawiała każdy krok, stale upewniając się, że miała nad wszystkim kontrolę. Niesamowicie trudno było to robić, jednocześnie zachowując pozory normalności.
— Dawno nic nie stłukłam — zaczęła. — Już mi lepiej. Dzięki, że pytasz.
Usiadła tam, gdzie wcześniej, na krześle naprzeciwko Chase'a. Nie podobał jej się ton jego głosu i śmiertelnie poważny wyraz twarzy, ale po prostu spojrzała na niego pytająco, starając się wyglądać tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
— Dzwoń do Jamiego. Każ mu natychmiast przyjechać.
Znalazła wzrokiem telefon, który leżał na blacie, dokładnie tam, gdzie go zostawiła i choć sama na gwałt potrzebowała teraz jego wsparcia, przypomniała sobie, że nie będzie to możliwe.
— Jest zajęty — wyjaśniła, nerwowo obracając komórkę w palcach. — Wpadli z Nate'em na jakiś trop tego dżina i pojechali to sprawdzić.
— Wiem.
Odetchnęła głęboko, usiłując nie panikować.
— A tobie Bozia rączek nie dała?
— Podobno jesteś bardziej przekonująca ode mnie. Może się czegoś nauczę.
Telefon wyślizgnął się jej z dłoni; schyliła się, żeby go podnieść. Nie miała już złudzeń — Chase sprawdzał, czy nie rzuciła uroku na Jamiego i nawet nie próbował się z tym kryć. Poczuła się, jak przeniesiona w czasie o kilka miesięcy wstecz, gdy oboje udawali, że jedno nie wiedziało o drugim, tylko teraz ta gra pozorów nie była ani odrobinę ekscytująca.
— Nie odbiera — powiedziała po którymś z kolei sygnale.
— Nagraj się.
Westchnęła, ale zaczekała na pocztę głosową. Dała mu dokładnie to, czego chciał: jasne polecenie, które James musiałby wykonać, gdyby był pod urokiem syreny. Zrobiła to pewnie, bo akurat pod tym względem nie miała nic do ukrycia.
— Hej, Jamie. Przyjedź jak najszybciej.
Odłożyła telefon i skrzyżowała ręce, zastanawiając się, co dalej. Chase nie odpuści tak łatwo.
— O czym chciałeś wcześniej rozmawiać? — przypomniała sobie, szukając pretekstu do rozmowy. Siedzenie w niezręcznej ciszy nie wydawało jej się dobrym pomysłem, zwłaszcza że Jamie miał wrócić za parę godzin.
Chase przeniósł wzrok na fiolkę wypełnioną cieczą w kolorze piwa, którą dopiero teraz zauważyła. Albo postawił ją tam, kiedy Des była w łazience, albo po prostu nie zwróciła na nią uwagi przez blat zawalony naczyniami, kubkami, sztućcami i resztkami jedzenia.
— Co to?
— Myślałem, że nigdy nie zapytasz. — Sięgnął po flakon, potrząsnął nim, by wymieszać zebrany na dnie osad. Zawartość spieniła się lekko. — Coś jak serum prawdy. Osobie, która się go napije, można zadać trzy pytania, na które będzie zmuszona szczerze odpowiedzieć.
Starała się nie okazywać zdenerwowania, ale coraz gorzej jej to wychodziło. Świetnie. Czyli nie obleje Des wodą ani „przypadkiem" nie zatnie, tylko zmusi ją, aby sama się przyznała.
Dupek.
Nie dostała od Jamiego instrukcji na taką sytuację. A Cassidy na cholerę ten dar, skoro nie potrafiła przewidzieć czegoś takiego? Chase przygotował to sobie wcześniej, więc już od dawna musiał mieć podejrzenia.
— To powinno rozwiać twoje wątpliwości raz na zawsze. Będziesz mnie mogła zapytać, o co zechcesz, dlaczego ściągnąłem cię do Stanów, jakie są moje intencje, czy naprawdę chcę pomóc ci wrócić do Polski, czy to tylko kolejny spisek z moim bratem oraz o inne niedorzeczności, które nie pozwalają ci spać w nocy. Może mnie czymś zaskoczysz.
Patrzyła na niego tępo, nie bardzo wierząc w to, co słyszy.
— Ale...? — zapytała, ciągle wietrząc spisek lub jakieś ultimatum. To brzmiało zbyt pięknie, by było prawdziwe.
Chase przesunął fiolkę w jej stronę.
— Ty pierwsza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top