Rozdział 10 część 2/2
— Co? — zapytała słabo Destiny, nic z tego nie rozumiejąc. — Co?! To jakiś żart?
— Tak. Żartujemy sobie z ciebie. Bo to właśnie robimy w wolnym czasie: spotykamy się razem i dopracowujemy historyjki, jakie by ci tu wcisnąć. Inna na każdy dzień tygodnia.
Destiny przestała jej słuchać już na samym początku. Starała się dopasować nowe informacje do faktów — Chase w rzeczy samej był nieobecny przez pierwszy tydzień, ale sądziła, że wyjechał do innej siedziby na przesłuchanie. Tyle powiedział. Aż tak za nim nie tęskniła, żeby wypytywać, kiedy wróci i co się właściwie z nim działo, dlatego założyła, że — zwłaszcza po eksplodowaniu skały — mieli w Exodusie ręce pełne roboty. A jeżeli nie tam, to przecież wciąż musiał zająć się siostrą.
Ale atak syreny? To nie mógł być zbieg okoliczności.
— Jeśli to prawda, to dlaczego ona jeszcze żyje? — dociekała, ponieważ po łowcach spodziewałaby się natychmiastowej reakcji, szczególnie w przypadku, gdy to życie jednego z nich wisiało na włosku. Cassidy wyglądała na szczerze zaskoczoną, wręcz oburzoną takim pytaniem. — Czy nikt już nie pamięta trupów wyrzuconych na brzeg w zeszłym roku? To chyba nie mogłoby być bardziej oczywiste.
— Jak na osobę, która uważa się za kogoś tak pokrzywdzonego, niezrozumianego i niesprawiedliwie potraktowanego, szybko wyciągasz wnioski.
— Przecież już samo to, że świadomie i dobrowolnie rzuciła na niego urok...
— No właśnie nie do końca — przyznał Jamie. — Nie zaśpiewała mu, tylko umelodyjniła głos.
Mina Des mówiła sama za siebie.
— Nazywamy to fonizacją, co polega na odpowiedniej modulacji głosu, która śpiewem tak do końca nie jest, więc i urok nie jest tak silny, przebiega wolniej, stopniowo, ale to nie zmienia faktu, że syrena nadal ma na niego ogromny wpływ — rozwinęła Cassidy, jednak Des wciąż musiała wyglądać na nieprzekonaną, bo dodała, jednocześnie prezentując to na własnej wypowiedzi: — Przeciąga głoski. Nadaje zdaniom delikatny rytm. Chase może się opierać i przypominać sobie rzeczy, które kazała mu zapomnieć, jeżeli nie będzie się z nią regularnie widywał.
— Kończy się to tak samo, co normalny urok: zabójstwem, więc nie próbuj mówić w ten sposób, kiedy ja tu jestem — uprzedził Des Jamie. — Ona mogła to zrobić właśnie po to, by zmusić jego ciało do pozbycia się twojej saksytoksyny. W dodatku sprawdziłem — jest wszczepiona. Nie możemy jej tak po prostu zabić.
— Jeżeli chciała mu pomóc, taka z niej dobra dusza, to z pewnością nie będzie miała nic przeciwko, żeby pożyczyć ci łuskę — zauważyła Destiny. — W Exodusie zdejmą z niego urok tak jak wcześniej.
— Jedyne, co Exodus w tej chwili zrobi, to wykorzysta sytuację do pojmania ich obu i zmuszenia syreny do wyciągnięcia z Chase'a wszystkich informacji na twój temat — ściągnęła ją na ziemię Cassidy. — Poza tym, kto twoim zdaniem się z nią wszczepił, jeśli nie ich pracownik? Idę o zakład, że to ukartowali. Nie wiadomo, co jej do tej pory powiedział. W każdej chwili może doprowadzić tutaj cały oddział.
Miała rację. Des pomyślała wcześniej o tym samym: to nie był przypadek. Wiedzieli, kiedy i dokąd jechał, rozmawiał z nimi przez telefon, zanim zostawił Des w chatce, a o tej porze musieli już słyszeć o wydarzeniach z cmentarza. Ktoś mógł ich zobaczyć w czasie drogi powrotnej, gdy Destiny wymiotowała krwią. Mogli zostawić ślady. To zresztą nie była teoria, a fakt — Nate ich śledził zeszłej nocy. Tylko wszczepienie nie przyszło jej do głowy, ale rzeczywiście: jak inaczej mieliby zaufać syrenie?
Jeden szczegół nie pasował.
— Chase nie wie, że jest pod jej wpływem? — zdziwiła się.
— Myślisz, że Collin wiedział?
To zabolało. I nie miało na celu niczego innego, w końcu nie można było sensownie porównać tych dwóch przypadków.
— Nie — odpowiedział Jamie, starając się odwrócić uwagę Des od mordowania Cassidy wzrokiem. Nie mógł mieć pewności, że nie zaczynała podgrzewać jej krwi. — Uważa, że lubi ją za ładną buźkę i złote serce. I wiesz, naprawiła mu motocykl... — wywrócił oczami — ma słabość do pań, które znają się na motoryzacji.
— Ale przecież jest łowcą, jak może nie wiedzieć?
Kiedy Des zaśpiewała, zareagował natychmiast. Poza tym sama znalazła się po drugiej stronie barykady i nie wyobrażała sobie, aby teraz mogła się nie zorientować, co się stało, jeśli znów by jej przyszło doświadczyć syreniego uroku.
— Może dlatego, że chłopak przez ciebie miał wypadek, z którego ledwo uszedł z życiem i nie wiedział, co się wokół niego działo. Do czego oczywiście by nie doszło, gdyby mnie posłuchał i nie leciał za tobą do lasu, ale po co się przejmować moimi ostrzeżeniami. Przecież ja tylko widzę przyszłość.
Destiny sapnęła, zmęczona agresywnym nastawieniem Cassidy do każdego pytania. Postanowiła więc udawać, że jej tam nie było i zwróciła się do Jamiego:
— I nikt nie wpadł na to, żeby go uświadomić, ponieważ...?
Uśmiechnął się podejrzanie.
— Wystaw ręce.
Odwrócił się tyłem, kucnął i zaczął grzebać między dolnymi półkami regału. W słabym, żółtym świetle żarówki Destiny nie zauważyła, co z nich zabrał, dlatego tym bardziej zaciekawiona wyciągnęła dłonie do przodu, poza oddzielające ich pręty.
Zanim Jamie się przybliżył, chyba już nieco odruchowo dotknął guza i spojrzał na Cassidy, jakby chciał się upewnić, że „nic ci nie zrobi" obejmowało nie tylko kwestię śpiewu, ale i przemocy fizycznej, jednak nie uzyskał odpowiedzi.
— Więc... — Złapał ją za dłonie, o wiele delikatniej, niż się spodziewała. Złączył jej palce wskazujące. — Nie możemy mu powiedzieć, bo gdyby się dowiedział...
I zrobił krok w tył. Destiny została z paluchami złączonymi kawałkiem jakiegoś materiału. Pierwszą, instynktowną myślą było odciągnięcie jednego od drugiego, co poskutkowało natychmiastowym zwężeniem się tkaniny. Szarpnęła mocniej, ale i to tylko pogorszyło sprawę.
— Zdejmij to ze mnie! — Na moment naprawdę spanikowała, gdyż mimo prób poluzowania zacisku, materiał wciąż nie chciał zejść.
— Kiedy ktoś się dowiaduje, że jest kontrolowany przez syrenę, wypiera się i zaprzecza. Cywile — bo nie wierzą w istnienie syren; łowcy — bo przecież w życiu nie daliby się wykiwać, nie mogliby niczego nie zauważyć. Tak to działa, to naturalna reakcja. A im mocniej idziesz w zaparte, tym potężniejszy staje się urok.
Destiny zacisnęła zęby, wciąż czekając, aż ją uwolni.
— Mogłeś użyć metafory z ruchomymi piaskami czy czymś!
— Nie byłoby takiego efektu.
Pomógł jej. Coś jednak poszło nie tak, bo chociaż wyswobodziła jeden palec, drugi zaklinował się w tej chińskiej pułapce i za żadne skarby nie chciał puścić. Jamie ryczał ze śmiechu, Destiny zasypała go polskimi wyzwiskami, a Cassidy sprawiała wrażenie, jakby była o krok od walenia głową w pręty.
— Dobra, wszystko rozumiem, Chase ma przejebane, ale wciąż nie widzę żadnego związku między tym a moim udawaniem — powiedziała w końcu zrezygnowana i pogodzona z faktem, że będzie musiała ten materiał rozciąć, jeśli nie chce chodzić z taką pierdołą przytwierdzoną do palca. Gdyby przyczepił się do środkowego, może rozważyłaby zostawienie go w takim stanie. — Niby jak to ma mu pomóc?
— Powiem ci, kiedy będzie już za późno na wycofanie się i nie będziesz miała wyjścia, bo inaczej się nie zgodzisz — odparł, jak gdyby nigdy nic. — Spodobało mi się to bycie szczerym.
Z całego serca wierzyła, że tylko bezczelnie sobie z niej drwił i zaraz przejdzie do sedna — wyłącznie dlatego nie ugotowała go na miękko.
— To nie wypali — rzuciła Cassidy, zanim Des zdążyła otrząsnąć się z szoku.
— Ej!
— Nie mówię tego jako gamajun, tylko jako jedyna osoba ze zdrowym rozsądkiem w tym pomieszczeniu.
— Nawet ci nie powiedziałem...
— Nie musiałeś. Nie potrzeba geniusza, żeby wiedzieć, że żaden plan, którego powodzenie zależy od tej tutaj — machnęła ręką na Des — nie ma najmniejszego prawa bytu. Spaprała nawet ten, o którego istnieniu nie miała pojęcia.
— Może właśnie dlatego, że nie miałam o nim pojęcia! — oburzyła się Destiny. Nie podobało jej się, dokąd to zmierzało — nie będzie kolejny raz błądzić po omacku.
— Jesteście urocze, gdy tak szczekacie na siebie, jak dwie małe chihuahua, ale muszę mieć pewność, że wszyscy stoimy po jednej stronie — wtrącił się Jamie, nie dając Cassidy dojść do słowa. Widząc pełen protestu wyraz twarzy Destiny, dodał: — Des, nie, Chase uratował ci życie, więc nie masz nic do gadania, wisisz mu chociaż to.
— Nie musisz mnie przekonywać, przecież martwy nie sprowadzi mnie do domu, po prostu powiedz, o co chodzi!
Cassidy kręciła głową, Des nie wiedziała jednak, czy do niego, czy do siebie samej. Chociaż Jamie patrzył na Destiny ze współczuciem i przez moment sądziła, że przymierza się do wyjaśnienia, co takiego strasznego będzie musiała zrobić, w końcu wyrzucił z siebie:
— Przykro mi, Hoodie. Nie możesz wiedzieć.
Wzdrygnął się na nagły huk. Des niekontrolowanie uderzyła w kraty.
— Nie wierzę, że znowu to robicie. ZNOWU! — Zdenerwowana zaczęła się siłować z pułapką na palcu, aż podważyła ją od wewnętrznej strony, ściągnęła i rzuciła o beton. Wsadziła głowę między pręty, krzycząc gdzieś w bok: — Niech mnie ktoś zabierze z tego wariatkowa!
Cassidy kazała jej się uspokoić, co przyniosłoby całkowicie odwrotny skutek, gdyby nie świadomość Des, czym mogła się teraz skończyć utrata kontroli. Chwyciła się tej myśli, że przynajmniej nadal była sobą, nadal potrafiła panować nad swoim zachowaniem, nawet jeśli ichor znacznie utrudniał to zadanie. Nie mogłaby być i już nigdy nie będzie bliżej człowieczeństwa niż właśnie w takich momentach — gdy chwila wyciszenia i kilka głębszych oddechów umożliwiały jej dalsze przebywanie wśród ludzi.
A właściwie łowcy i gamajuna, ale od czegoś trzeba zacząć.
— Hej, ale weź się w garść, nie możesz się tak o byle co mazgaić — powiedział Jamie, kiedy Des usiadła do nich tyłem, opierając się plecami o kratę i trzymając rękami za głowę.
— Nie mazgaję się — wycedziła. — Próbuję nie krzyczeć.
Złączyła dłonie, założyła je za kolana i siedziała tak jeszcze przez chwilę, wsłuchując się w przepływ wody w rurach. Z jednej strony nic jej tak nie uspokajało — o ile akurat nie próbowała kogoś zabić — a z drugiej kompletnie się wyłączyła. Nie wiedziała, czy coś do niej mówili, aż w końcu sama zapytała Jamiego:
— Gdzie on teraz jest?
— U siebie, poszedł się umyć, ale raczej prędko tu nie przyjdzie. Chociaż telefon i inne rzeczy dla ciebie są w jego plecaku...
— I bardzo dobrze. Tiago powiedział, że powinniście obchodzić się ze mną jak z jajkiem, bo negatywne emocje tylko pogarszają mój stan, więc nasza kukułeczka i Chase nie powinni się zbliżać na kilometr.
— Chętnie — odparła Cass lodowato.
Jamie wyraźnie się z nią nie zgadzał.
— Z tym może być problem, bo musisz się z nim pogodzić. Zawiesili go na miesiąc. Lepiej, żeby siedział tutaj niż u Esper — tłumaczył. — Tej syreny.
Krew znów zawrzała w żyłach Des. Jeśli Jamie w ogóle słyszał, co wcześniej mówiła, zdecydowanie nie słuchał, a co gorsza zachowywał się, jakby całkowicie zapominał, że Des TEŻ była syreną. Równie niebezpieczną, o ile nie bardziej. Zapewne to, czego nie mówił, miało związek właśnie z tym, z byciem M'innamorai, ze zrobieniem czegoś, co wykraczało poza jej umiejętności i wiedzę, ale obawiała się, że całą resztę Jamie zostawiał w rękach Cass. Przecież ona nie była wszechwiedząca. Brak wizji czyjejś konkretnej śmierci nie oznaczał, że ona nie nastąpi. Nawet według Chase'a przepowiednie gamajunów ulegały zmianom — przynajmniej dopóki rzeczony gamajun nie zdecyduje się o nich wspomnieć.
— W jakim świecie to jest lepsza opcja?! — wybuchła.
— Nie możesz rzucić na niego uroku po raz drugi.
O tym nie wiedziała. A jeśli wiedziała, musiała zapomnieć. To i tak nie miało większego znaczenia.
— Nie muszę rzucać na niego uroku, aby go zabić. Lepiej wyciągnij Tiago z Exodusu, bo będzie potrzebował galonów mojej krwi, żebym w ogóle mogła wyjść poza te kraty.
Oboje przenieśli na nią wzrok, wytwarzając w podziemiu dziwne napięcie i wprawiając ją w niepokój.
— Hoodie, posłuchaj...
— Nie będę sypiać z ojcem Julii! — zaprotestowała twardo i w tej kwestii ani jej się śniło ustąpić. Chciał się wszczepiać, to niech teraz pije. Na zdrowie. Przy okazji dała im znać, że i ten sekret o tożsamości Tiago już poznała, ale na razie wolała mocniej nie zbaczać z tematu, przynajmniej dopóki nie dojdą do jakiegoś, jakiegokolwiek porozumienia. — Pobierajcie mi tyle krwi, ile chcecie i mu ją zawoźcie. Nawet gdybym miała tracić przytomność, przecież i tak się zregeneruję.
— Ja mam jej przekazać oczywistą oczywistość, czy ty to zrobisz? — zwróciła się Cassidy do Jamiego, niemal z zadowoleniem. — Gdybyście nadal byli wszczepieni, Exodus już dawno by tu trafił.
Destiny patrzyła na nich nieprzytomnie, ponieważ niezupełnie dotarł do niej sens tych słów. Zrobiło jej się ciężko na żołądku.
— Jamie, co ona znowu pieprzy?
— Szczęście w nieszczęściu. — Uśmiechnął się pokrzepiająco, ale szybko zdał sobie sprawę, że to nie wystarczy. — Kiedy wampirzy jad wypompował z ciebie całą krew, prawie umarłaś. Rana po ugryzieniu Collina powinna się od razu zagoić, tymczasem ty masz po niej ślad. Normalnie po pozbyciu się krwi twoje serce zaczęłoby produkować czysty ichor, ale nie byłaś człowiekiem, więc nie mogłaś się zmienić w wampira... Chase wyciął ci aktywator z ręki i wstrzyknął go w serce wraz z własną krwią, co prawdopodobnie uratowało ci życie — wziął głębszy oddech — ale nie wszczepienie.
Naprawdę nie musiał jej odświeżać pamięci po czymś, co wydarzyło się tydzień temu. Tydzień i jeden dzień. Miała wrażenie, że to wszystko stało się wczoraj: wciąż widziała pełną nienawiści twarz Collina, gdy zamykała powieki. Kątem oka stale dostrzegała brudną czerwień na swojej ręce, nodze czy skrawku ubrania. Kiedy czuła strużkę spływającą po karku lub wzmożony poślizg wewnątrz dłoni, musiała się upewniać, że to tylko pot. Żaden posiłek nie zabił metalowego posmaku w jej ustach.
I ten zapach. Dusiła się zapachem krwi. Tak, jakby nim przesiąkła, jakby to ona dalej nią cuchnęła, choć było to niemożliwe. Potrzebowała bieżącej wody, swędziała ją skóra, chciała się wyszorować, a nie mogła nawet wyjść do łazienki. I nie będzie mogła, jak wynikało z ostatnich słów Jamiego, które ponuro rozbrzmiewały w jej głowie.
— Nie. Nie, nie, nie — mówiła po polsku, ale znaczenie tego wyrazu już dawno poznali — nie wierzę w to.
— Des, krótko potem skała eksplodowała. Twoje moce zawiesiły się na kilka godzin. Coś się stało. One wróciły dzięki ichorowi, ale raz zerwane wszczepienie nie odnowi się samo. Gdybym o tym wiedział, to bym cię do niego nie zawoził, ale skoro Exodus nie podjął jeszcze żadnego działania, wniosek nasuwa się sam. Nie czułaś braku więzi, kiedy się z nim spotkałaś? Hoodie?
Była zbyt zajęta hiperwentylacją, a dudnienie jej serca za bardzo zagłuszało wszystko inne, by mogła go uważnie słuchać. Potrafiła skrzywdzić Santiago. To dlatego nie czuła żadnego oporu przed wbiciem mu kija w brzuch, nie wypuściła mimowolnie miotły z ręki.
— Co... — założyła ręce za głowę, po to, by zaraz nerwowo je zdjąć, nie wiedząc, jak się zachować — CO JA MAM TERAZ ZROBIĆ?! — wydarła się. — Oddajcie mi moje pieniądze. Chcę wracać do domu, chcę z powrotem każdy grosz, który miałam na koncie i całą sumę, jaką moi rodzice wpłacili na tę cholerną wymianę, nie płacili za to, żeby ktoś mnie tu zabił, do cholery jasnej, ani żebym ja zabijała kogoś!
— Nie zabiliby cię. Lafayette jest zamknięte, a twój wpływ na Buenaventurę się nie zwiększy tak o. Najpierw wydobyliby z ciebie wszystkie informacje na temat tego, jak przetrwałaś ostatnie miesiące. A mówiąc „wydobyli" nie mam na myśli pogawędki z zabawą w dobrego i złego glinę.
— Cassie — upomniał ją Jamie.
— Później obdarliby cię z łusek — kontynuowała, opowiadając tak, jakby to wszystko brała za pewnik, jakby już to widziała i tylko zdradzała Des, co ją czeka — eksperymentowaliby na twoich częściach ciała, twojej krwi i innych płynach, aż wyeksploatowaliby cię do granic możliwości. Z oczywistych przyczyn nie mają zbyt wielu żywych M'innamorai, więc resztę swojej wieczności spędziłabyś jako ich królik doświadczalny. Albo rybka, jeśli wolisz.
— Jak daleko jest stąd do Meksyku? — Chodziła zaciekle od ściany do ściany, nie dając rady ustać w miejscu. — Sto kilometrów? Dwieście? Mogłabym kogoś zmusić, żeby mnie przewiózł w bagażniku, zostawił coś do uwolnienia i uciekał. Albo...
— Powodzenia — przerwała jej. Jamie z zaniepokojeniem podążał za Des wzrokiem, ale Cass tylko coraz bardziej się irytowała. — Jeżeli myślisz, że straż graniczna ma chronić wyłącznie przed nielegalnymi imigrantami, to zastanów się jeszcze raz. Zgarną cię, zanim zdążysz powiedzieć „Polska".
— Granicę mogę przepłynąć.
— Jezu, ileż można powtarzać jedno i to samo! Nie wolno ci wejść do oceanu!
— Jeśli według was jakimś cudem mogę pomóc Chase'owi, powiecie wszystko, by mnie tu zatrzymać!
Nie przeczyła temu, że wejście do Pacyfiku faktycznie mogłoby się źle skończyć. Ba, sama myśl o wejściu na górę rysowała jej w głowie czarne scenariusze. Jednakże, dopóki Chase wierzył w tę całą przemianę z syreny w człowieka, nie podejmie żadnego działania, tylko odłoży sprawę odesłania Des na szary koniec listy problemów do rozwiązania, wymawiając się potrzebą odbudowania zaufania wśród ludzi Exodusu. Jeśli jednak Destiny oleje to, co Jamie jej powiedział i po prostu wyjawi Chase'owi prawdę, najwyraźniej inna syrena go załatwi. Zresztą skoro mogła wyciągnąć od niego wszystko, co wiedział, a za nią stał Exodus, żaden plan nie był bezpieczny w jego pamięci. Des tkwiła w błędnym kole i to się nie zmieni, jeżeli czegoś nie zrobi. Czegokolwiek.
— Tiago był moją ostatnią szansą na oczyszczenie krwi. Jeśli może być tylko gorzej, a jest tragicznie, muszę wracać teraz, zanim całkowicie zmienię się w błękitnokrwistego potwora, Boże, jak wy to sobie wyobrażacie?! — panikowała, pojmując, że cała jej przyszłość leżała w rękach domorosłego łowcy i rówieśniczej wieszczki, która najchętniej pozbawiłaby Des głowy i wcale nie interesowało jej, czy Destiny wróci do domu, czy skończy jako szczur laboratoryjny. Ostatecznie i tak cała trójka była wyłącznie bandą smarkaczy próbujących coś zdziałać przeciwko potężnej organizacji zatrudniającej miliony wyszkolonych ludzi. Jak mogli być na tyle bezczelni, by wierzyć, że mieli choćby cień szansy? Co Chase sobie myślał, kiedy postanowił ją sprowadzić do Stanów? — Zwariuję. Zaraz sfiksuję na miejscu.
Usiadła tam, gdzie stała, na samym środku swojej celi, sądząc, że za chwilę naprawdę się rozpadnie.
Coś jej przefrunęło tuż obok głowy. Gdyby się akurat nie poruszyła, dostałaby w oko, a tak poczuła ukłucie w uniesionej ręce i niemal w tym samym momencie Jamie krzyknął do Cassidy:
— Co ty robisz?! Nie usypiaj jej teraz!
— Zielone to tylko środek uspokajający, nie? — upewniła się po fakcie, po czym powiedziała do Des, która właśnie wyjęła igłę ze skóry: — Czego panikujesz, jak na tym etapie żadne wszczepienie i tak by ci nie pomogło.
Wbrew temu, co właśnie usłyszała, jej oddech się uspokoił, a serce przestało tak łomotać. Czuła się lżej, niemal wiotko. Spirala myśli się zatrzymała i zostawiła po sobie pustkę. Des chciała wstać i coś odpowiedzieć, ale nagły przypływ zdezorientowania ją powstrzymał.
Cassidy wyjęła z torebki drugą butelkę z dziwnie mętną wodą.
— Trzeba będzie ryzykować z dawkami, sprawdzić, jaka ilość przez jak długi czas działa i, gdy zacznie budować tolerancję, stopniowo je zwiększać.
— Nie będę jej podtruwał — zaprotestował ze wstrętem Jamie. — To nic innego jak powolne zabijanie.
— W waszym interesie leży, żeby ją na czas wywieźć ze Stanów. Jeśli masz inną propozycję, zamieniam się w słuch.
— To. Nie. Działa — wtrąciła się w końcu Des. Nie była tak otumaniona, by nie rozumieć, o czym rozmawiali, ale wystarczająco, aby nie chciało jej się znów na nich wydzierać.
— To trucizna stosowana do łamania syren od wieków, oczywiście, że działa, nie jesteś aż tak wyjątkowym płateczkiem śniegu — zaoponowała. — Musisz się tylko nauczyć nad sobą panować. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Destiny westchnęła ciężko, kładąc się na przyjemnie chłodnej posadzce. Nikt też nie mówił, że będzie tak trudno. Zdążyła już zapomnieć o pierwotnym celu wymiany, o tym, że kiedyś rzeczywiście chodziła tu do szkoły i przez chwilę miała przyziemne problemy, bo wydawało się, jakby minęła cała wieczność.
Nie czuła się na siłach do dalszego tłumaczenia im, że wszelka kontrola była poza jej zasięgiem. Zresztą Jamie sam powiedział — mogła nad tym panować w równym stopniu, co Cassidy nad swoimi wizjami. Wprawdzie u Tiago wzięła ledwie łyk, ale nie wyobrażała sobie wypicia większej ilości trucizny, skoro już taka odrobina sprowadziła ją do parteru.
— Jakie są objawy zatrucia? — zapytała z ciekawości. — Tą piroma... piraniotoksyną.
— Pikrotoksyną. Sama jesteś pirania — poprawiła ją Cassidy, na co Des krótko parsknęła śmiechem. — Zauważalne. Przy okazji będziesz wiarygodniejsza w swoich żałosnych próbach udawania człowieka. I nie, nie musiałam ich widzieć, żeby wiedzieć, że są żałosne.
— Dlaczego to musi być całowanie? — jęknęła, nie bardzo zwracając uwagę na to, co się działo wokół. Teraz czuła się ociężała i obojętna, dlatego wciąż leżała na wznak, wpatrując się w chropowaty, pogrążony w cieniu sufit. — Czemu nie mogę zabijać głosem?
Wtedy mogłaby po prostu przyjmować szeptuchę. Wkrótce oszalałaby z tej ciszy, ale ból i trudności związane z mówieniem odpowiadałyby Des po stokroć bardziej od picia czegoś, co łowcy stosowali, by wytępić jej rasę i co przyprawiało ją o cierpienie, jakiego nie oddawał żaden wrzask.
— Styczeń, rok dwa tysiące szesnasty. Destiny Winterhood, lat osiemnaście, odkrywa, że życie to nie koncert życzeń — dogryzała jej.
— Patrzcie, komu się żart wyostrzył.
— Nie mamy wiele czasu — odezwał się Jamie, który ostatnie kilka minut spędził z nosem w telefonie. — Nie wiem, czego dokładnie Esper od niego chce, ale przez nią zamiast błękitnego ichoru Chase widzi czerwoną krew. Polowaliśmy dzisiaj na dżiny i...
— Dżiny? — Destiny podniosła się i spojrzała w ich stronę. — Jak z Alladyna?
Collin kiedyś żartował, że jest dżinem, ale nawet po zaakceptowaniu informacji o istnieniu Przeistoczonych, Des nigdy nie pomyślała o nich jako o czymś realnym.
— Kiedy wreszcie do ciebie dotrze, że Przeistoczeni nie są jak postacie z bajek?
— Przede wszystkim nie pojawiają się po potarciu lampy. No, przynajmniej nie takiej, jaka się pierwsza nasuwa na myśl — wytłumaczył. Poniekąd. — Gdy człowiek i czarownica bardzo się lubią...
— O właśnie, dzięki za próbę zeswatania z moim wujkiem. Którego, jak się okazuje, też mogłam zabić. Na pewno bym się po tym pozbierała.
— Przecież nie jesteście spokrewnieni — usprawiedliwił się, jakby to cokolwiek zmieniało. — W każdym razie, istnieje pięćdziesiąt procent szans, że dziecko człowieka i czarownicy będzie władać magią. Jeśli nie, zostaje Łącznikiem.
— Czym?
— Niedługo się przekonasz. — Uśmieszek na twarzy Cass nie wróżył niczego dobrego. Tym razem jednak nie był to spisek w kolaboracji z Jamiem, ponieważ ten spojrzał na nią pytająco, marszcząc czoło. Rzuciła krótko do niego: — Potem ci powiem.
— Jeżeli urodzi im się syn, jest albo Łącznikiem, albo dżinem — wrócił więc do tematu, a Destiny nie protestowała, bo jeśli chodziło o coś, co Cassidy zobaczyła, i tak nic z niej nie wyciągnie. Poza tym ucieszyła się, że w końcu poruszyli jakąś kwestię, która ją interesowała i jednocześnie nie była tematem tabu. Chciała się dowiedzieć więcej o związkach ludzi z czarownicami, zwłaszcza że Julia miała być owocem jednego z nich.
— Czemu nie czarodziejem? Czarownikiem? Magiem? Harrym Potterem? Nie wiem, którego określenia używacie.
— Z jakiegoś powodu chromosomy XY nie współgrają z magią tak dobrze jak XX. Technicznie rzecz biorąc dżiny potrafią czarować, ale nie na taką skalę, co czarownice — wyjaśniła Cass, o dziwo bez złośliwości. — Ich magia ukierunkowana jest na manipulowanie wydarzeniami.
— Czarownice mają sabaty, oni hurmy. Jeżeli wierzą, że dziecko jest dżinem, porywają je i wychowują po swojemu — dodał Jamie. Zauważył też, zwracając się do Cassidy: — To całe „spełnianie życzeń" to bardziej jakaś chora tradycja niż ukierunkowanie.
— O, proszę! Ktoś coś mówił o koncercie życzeń? — Destiny posłała Cass spojrzenie pełne satysfakcji.
— Nie, nie możesz wskrzesić Collina — odpowiedziała na niezadane pytanie. Des po raz pierwszy od przyjęcia środka uspokajającego poczuła buzowanie w żyłach i nieprzemożoną chęć przemocy. Prawda jednak była taka, że gdyby dostała gwarancję na jego powrót w całkowicie ludzkiej postaci i najlepiej bez wspomnień z ostatnich miesięcy oraz, oczywiście, uroku, nawet nie zapytałaby o cenę. — Magia nie bierze się znikąd, dlatego najpierw muszą cię wykorzystać jako źródło energii. Zwykły człowiek nie dostarcza jej tyle, co jakiś magiczny obiekt, jak Buenaventura albo... M'innamorai. Twoje włosy, łuski, zęby, wszystko, jesteś jak chodzący transfer do aktywnych złóż. Trzymaj się z dala od dżinów i czarownic.
Czyli nie chodziło o to, że nie mogła. Mogła jak najbardziej, po prostu nie było jej wolno.
— Obiło ci się kiedyś o uszy, że komuś dopisało szczęście, dajmy na to wygrał na loterii grube pieniądze, a potem spotkało go coś tragicznego? — spytał Jamie, co Destiny uznała za pytanie retoryczne. Czekał jednak na jakąś odpowiedź, więc wzruszyła ramionami. — Dżiny najpierw hipnotyzują, żeby wydobyć z kogoś pragnienie, a potem najczęściej wymazują pamięć o spotkaniu. Zaszczepiają w ofierze przekonanie, że czterolistna koniczyna, podkowa, cenciak znaleziony na ulicy lub wrzucony do fontanny, jakaś liczba czy dobry horoskop przyczyniły się do sukcesu. Czasem mam wrażenie, że prześcigają się w tym, kto jaką największą bzdurę wprowadzi. Co najgorsze, to się rzeczywiście przyjmuje...
— Chcesz mi powiedzieć, że ludzie wierzą w te przesądy tylko dlatego, że dżiny robią sobie z nich jaja?
Potaknął, śmiejąc się.
— Teraz zastanowisz się dwa razy, zanim powiesz, że ptak cię obsrał na szczęście, co?
— Więc ich życzenie obraca się przeciwko nim i ich zabija? — dopytywała, bo przecież chodziło o Przeistoczonych. Poza porywaniem dzieci i wymazywaniem pamięci musiał być jakiś haczyk, zwłaszcza że Jamie wspomniał o nieszczęściach następujących po spełnieniu życzenia. — Wygram w totka, ale zaraz rozwalę się swoim nowiutkim odrzutowcem na jakimś drzewie?
— Zakładając, że będziesz miała dość sił witalnych, żeby do tego odrzutowca wsiąść — wtrąciła Cass, kiedy Jamie się zamyślił. — A to mocno optymistyczne założenie. Wszystko, cała sekwencja wydarzeń, która doprowadziła cię do realizacji życzenia działa na twojej energii, a efekt jest zawsze odwrotny do zamierzonego.
— Ale konsekwencje dotyczą samego życzącego, nie? — upewniał się, pytając Cassidy, co wydało się Des nieco dziwne. To nie ona tu była łowcą. — Gdybym, dajmy na to, życzył sobie wyleczyć ciotkę z raka, sam bym na coś zachorował w zamian za jej zdrowie, ale ona byłaby cała?
— Taaa — mruknęła sarkastycznie. — Pewnie zaraz złapałaby coś gorszego, a ty musiałbyś patrzeć, jak umiera w męczarniach, z wiedzą, że sam do tego doprowadziłeś. Oto twoje konsekwencje.
— A ona kiedy połknęła encyklopedię? — nie wytrzymała w końcu Des. Już z pięć razy korciło ją, żeby o to zapytać.
— No tak, w ignorancji bijesz mnie na głowę. Prawdziwy powód do dumy. Ja jednak wolę wiedzieć, co się wokół mnie dzieje i rozeznać w sytuacji, jakakolwiek by ona nie była.
— Niby jak mam być rozeznana w sytuacji, skoro albo zbywacie moje pytania, albo kłamiecie, albo zatajacie najważniejsze informacje?
Dzisiejsza rozmowa była tego najlepszym przykładem. Destiny wciąż nie wiedziała, o jakim tunelu wspomniała Cassidy, czym jest Łącznik i czemu dotyczy Des, co wymyślił Jamie oraz w jaki sposób cokolwiek z tego, co proponowali, miałoby zadziałać.
Doczołgała się do kraty, ponieważ nie chciała dłużej leżeć plackiem, a czuła ogromną potrzebę oparcia o coś pleców. Jamie całkowicie wycofał się z rozmowy. Pogrążony we własnych myślach wyglądał jak sparaliżowany.
— Bo tak znakomicie zniosłaś prawdę, kiedy Chase ci ją powiedział! — wygarnęła jej Cassidy. Destiny zastanawiała się, jak ona zareagowałaby na jakiekolwiek wiadomości po spędzeniu kilku tygodni wśród nałogowych, manipulujących łgarzy. Łatwo mówić, stojąc z boku, zamiast bezpośrednio w czyichś butach. — W niektórych umysłach wiedza jest niebezpieczna. Szczególnie tych głupich.
— No to jesteśmy w niebezpieczeństwie na skalę światową — odgryzła się z ironicznym uśmiechem na ustach.
Cała trójka nagle zwróciła się ku sufitowi, gdy usłyszeli trzask drzwi wejściowych. Ktoś wszedł do środka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top