Rozdział 6

Przez pierwsze parę minut Destiny kręciła się w na tyle bliskiej odległości od drogi, żeby słyszeć rozmowę łowców i jednocześnie na tyle dalekiej, by nie zostać zauważoną. Nieustanne wątpliwości męczyły ją, ale nie było to coś, czego mogła się całkowicie wyzbyć w przeciągu paru dni.

Jak dotąd nie usłyszała niczego podejrzanego, a wymęczona wrażeniami chciała się już położyć i odpocząć. Może Chase wykaże się odrobiną zrozumienia i nie obudzi jej — o ile w ogóle sama zdoła zasnąć — tylko po to, żeby zrobić kazanie.

W co ona wierzyła?

Wypatrując domku, ruszyła przed siebie w, jak miała nadzieję, odpowiednim, podpowiedzianym przez Chase'a kierunku. Na szczęście tutejsza temperatura była wyższa niż w Montriverson, a sama ziemia jakby bardziej stabilna, pozbawiona bagien, moczar i dochodzących z nich jęków. Destiny przynajmniej nie miała przeczucia, że lada chwila coś ją chwyci za ramię lub kostkę, że potknie się o czyjąś wyrwaną głowę, zadławi gęstą mgłą lub że przeklęta siostra matki natury pochłonie ją na wieki. Tamten las musiał być nawiedzony, może właśnie przez opuszczone cmentarzysko.

I jakieś... Hieny. Któż postanowił je tak nazwać i dlaczego? Zjawy, Poczwary, Cienie, Demony, Pomioty Szatana czy dosadne Błotniste Straszydła o Których Nie Chcesz Myśleć Idąc Ciemnym Lasem pasowałoby znacznie bardziej.

Zawiodła się na sobie. Może nie oczekiwała, że w razie niebezpieczeństwa rozgromi je bez mrugnięcia okiem, jednak spodziewała się więcej po kimś, kto widział i przeżył już niejeden horror. Powinna chociaż wstać, uciekać, jeśli samoobrona wykraczała poza jej możliwości, ale na pewno nie znieruchomieć i czekać na cud. A gdyby nie żywiły się ludzkim mięsem, tylko Przeistoczonych? Gdyby Nate ich nie śledził, gdyby Chase sobie z nimi nie poradził?

Cóż za marnotrawstwo nadludzkiej siły.

Przedzierała się przez pozostałości krzaków w postaci łysych, suchych rozgałęzień, kiedy coś zaszeleściło zaledwie parę metrów dalej. Zastygła w niewygodnej pozycji, po czym, nie zważając na ostre zakończenia badyli, błyskawicznie utorowała sobie drogę na mniej kłopotliwą przestrzeń, gdzie zaczęła się rozglądać niczym zaniepokojona gazela. Przekonała się tylko, że ścieżka już zniknęła z oczu i w gruncie rzeczy nie była stuprocentowo pewna jej położenia.

Przyspieszyła, coraz mocniej martwiąc się tym, że zabłądziła. Brak orientacji w terenie dawał się jej we znaki za każdym razem, gdy przemierzała las. I zawsze takie wyprawy kończyły się dla niej tragicznie.

Już niemal biegła, kątem oka dostrzegając przemieszczające się pomroki, cienie wyrastające znikąd. Choć nie natknęła się na nic, co mogłoby je rzucać, nie potrafiła wyzbyć się wrażenia bycia obserwowaną. Obraz pociemniał, aż ze strachu kolejny już raz poczuła suchość w ustach. Po nagle pulsującej nodze coś zaczęło spływać, więc złapała za nią z przerażeniem. W nieustającym ruchu zbadała drżącą ręką materiał przylegających spodni.

Suchy.

Potknęła się o kamień i niemal wyrżnęła orła, co jeszcze bardziej podniosło jej ciśnienie. Chciała zawołać Chase'a, ale nie mogła krzyczeć. Pędem pokonała kolejne krzewy, zarośla, stosy martwych gałęzi i przewalone pnie, przynajmniej kilka razy obrywając po twarzy czymś kłującym. Nie śmiała obejrzeć się za siebie.

Drzewa gęstniały, jakby lada moment miały stworzyć barierę nie do przejścia, odcinając jej drogę ucieczki. Czuła się jak we śnie złożonym z własnych wspomnień, najgorszych i najbardziej przerażających wydarzeń ostatnich tygodni. Nie wiedziała już, kto ją ścigał — Chase, któremu uciekła z piwnicy, wilkołak, Chris, przemieniony Collin, jego ojciec, skazańcy, łowcy czy Hieny. Może wszyscy naraz.

Musiała się zatrzymać, bo nie dość, że dostała kolki, to jeszcze nie mogła złapać tchu. Oparła się o szeroki pień drzewa, teraz bardziej wystraszona dusznościami, nad którymi nie potrafiła zapanować. Im mocniej walczyła o oddech, tym trudniej było jej go zaczerpnąć, co tylko pogłębiało panikę.

Nikt mnie nie goni, przekonywała samą siebie. Jest Nowy Rok, nie Halloween, nie Wigilia, przypominała sobie raz, drugi, trzeci, bo przez chwilę naprawdę uwierzyła, że przeniosła się w czasie.

Uspokajała się, myśląc o rodzicach. Wizualizowała spotkanie z nimi po powrocie do Polski, próbując nie dopuścić do siebie możliwości, że ta scena mogła na zawsze pozostać wyłącznie w jej wyobraźni i nigdy nie dojść do skutku.

— Szukam cię od dziesięciu minut, do cholery jasnej!

Pogrążona we własnym świecie, wyłączyła się na ten rzeczywisty, przez co nie zauważyłaby Chase'a, gdyby się nie odezwał. Instynktownie wstała i cofnęła się tak gwałtownie, że zahaczyła butem o korzeń i wylądowała plecami na twardym, nierównym podłożu. Uciekanie przed nim, zwłaszcza w lesie, miała już zakodowane w głowie, dlatego musiała się upomnieć, że tym razem nie było takiej potrzeby. Na całe szczęście.

— No to marny z ciebie tropiciel — mruknęła pod nosem.

— Upiłaś się? — zapytał surowo, wyciągając wnioski z jej upadku, bełkotu i prób podniesienia się na wciąż miękkich nogach. — Dlaczego nie odbierasz telefonu?

Dotknęła kieszeni, żeby go wyjąć i udowodnić Chase'owi, że nikt do niej nie dzwonił, ale kolejny raz w życiu doświadczyła chwilowego zawału spowodowanego brakiem komórki w miejscu, w którym zdecydowanie powinna się znajdować. Przeszukała jeszcze bluzę. Nic. Musiał jej wypaść podczas wypadku.

— Zgubiłam go.

— Pięknie. — Odwrócił się naburmuszony i, nie czekając na nią, ruszył żwawo do przodu.

Szedł dobre kilka metrów przed Destiny, kompletnie ją ignorując. Nie nadążała za nim, a on nie reagował na prośby o zwolnienie tempa. Pewnie nie zauważyłby, gdyby zboczyła z trasy, zgubiła się lub naprawdę została zaatakowana. Nie wspomniała o swojej ucieczce.

Znaleźli się w pobliżu wielkiego, spadzistego dołu, przy którym Chase zostawił motocykl. Zabrał go teraz i szedł dalej z pojazdem obok siebie, lawirując między drzewami. To dało jej szansę na dotrzymanie mu kroku — za nic w świecie nie chciała się ponownie znaleźć sama w gąszczu drzew i własnych poplątanych myśli. Właściwie potrzebowała jakiegoś zajęcia, czegokolwiek zajmującego, przez co przestałaby się skupiać na irracjonalnym strachu, który znów zaczął przybierać na sile, jako że po chatce wciąż nie było ani śladu. Wszechobecność lasu zaczynała budzić w niej lęk podobny do tego, jaki niegdyś odczuwała na sam widok niekończącej się wody.

— Ale tutaj chyba nie ma pułapek, co? Wolałabym nie zaczynać Nowego Roku od wylądowania z tobą w sieci. Znowu. — Spojrzała na motocykl. Zastanawiała się nad jego wagą, kiedy tak przechylał się na boki. Zwykły człowiek bez żadnego wspomagania nie mógł z łatwością taszczyć takiej masywnej maszyny, w dodatku pod lekkim nachyleniem. Chase może i miał rozbudowaną tkankę mięśniową, ale daleko mu do Pudziana. — W trójkę byłoby nam jednak trochę ciasno.

Chociaż była niemal pewna, że w jakiś sposób to skomentuje, milczał jak zaklęty. Ostatnim razem to on miał problemy z głosem przez magię, a teraz role się odwróciły, o czym chciała wspomnieć, ale w porę ugryzła się w język. Dotarło do niej, jak bardzo będzie musiała przy nim uważać na słowa i wcale jej się to nie podobało.

— Jak się wabi? — Poklepała lśniącą zieloną obudowę. — Torpeda? Brrumhilda? Kiedyś-przestanę-strzelać-głupie-fochy?

— Zamknij się wreszcie, Winterhood.

— Ładnie. I oryginalnie. Czy to na moją cześć?

Westchnął zniecierpliwiony.

— Nie należę do tych facetów, którzy nazywają swój pojazd albo penisa — powiedział, nie uraczając Des ani jednym spojrzeniem, więc nie potrafiła stwierdzić, czy udało jej się go choć trochę udobruchać.

— Serio? Miałam cię dokładnie za takiego gościa.

— Pułapki są zbędne, bo żaden Przeistoczony nie ośmieliłby się podejść tak blisko mojego domu — dodał po chwili, nie marnując okazji do przechwałek.

— Z pewnością. — Uśmiechnęła się do siebie, zauważając, że jedną z nich właśnie sam tam prowadził i choć chętnie by mu to wypomniała, musiała obejść się smakiem.

Resztę drogi pokonali w chłodnym milczeniu. Nawet kiedy nic nie mówił, widziała, jak bardzo był wściekły — szedł sztywno, z rękami kurczowo zaciśniętymi na kierownicy i napiętą szczęką. Znalazła się w dziwnej sytuacji: rozumiała jego gniew, ale jednocześnie nie miała sobie nic do zarzucenia. Obawiała się tylko, że powie mu o dwa słowa za dużo.

Chatkę maskował czar pozwalający na odnalezienie jej wyłącznie osobom, które już tam wcześniej były, jednakże Des podejrzewała, że nie wystarczyło przebywać w środku — trzeba także znać drogę. Wolała tę wersję niż tamtą świadczącą o swojej nieporadności.

Dotarli do celu. Chase odstawił motocykl, otworzył drzwi i przytrzymał je, czekając, aż Destiny wejdzie do środka, ale nie z grzeczności, a po to, by móc nimi dramatycznie trzasnąć.

— Czy ciebie już do reszty popierdoliło?! — zagrzmiał na wstępie, nie przebierając w słowach.

— Daaawno — odburknęła znużona, czego nawet nie usłyszał, zbyt zajęty wypominaniem tego, o co powinien krzyczeć na Jamiego. Spłynęło to po niej, bo była doskonale świadoma zagrożenia, na jakie się narazili nie z jej winy. Nie zamierzała tracić energii na nie swoją kłótnię, więc postanowiła pozwolić mu się wygadać. I tak prędzej czy później pozna prawdę, a w tej chwili bardziej zależało jej na tym, żeby wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę, dla której w ogóle wyruszyła w miasto, by odwiedzić Santiago.

Okna ktoś wcześniej szczelnie pozamykał i pozasłaniał, a wewnątrz mimo duchoty wciąż było zimniej niż na dworze. Jeśli w ciągu ostatniego tygodnia zdążyła do czegokolwiek przywyknąć, to do zakratowanego skrawka przestrzeni z materacem. Na górze nadal czuła się obco, choć chętnie przyzwyczaiłaby się na nowo do bieżącej wody i ciepłego łóżka. Wątpiła jednak, by trucizna na dłuższą metę zdała egzamin, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w kamienicy. Ziewnęła ze zmęczenia i niedotlenienia.

Nie spodobało mu się to.

— Bardzo dojrzale. Zachowuj się dalej jak rozwydrzony bachor, a na pewno wrócisz do Polski. Chyba w trumnie.

— Nie taki głupi pomysł. Mogłabym w niej podryfować przez ocean.

Ręce mu opadły. Wyraźnie nie rozumiał jej postawy, nie tego się spodziewał, ale wymęczony tylko westchnął i oparł się plecami o szafkę kuchenną, usiadłszy na podłodze. Syknął z bólu. Kiedy odchylił głowę i zamknął oczy, sprawiał wrażenie tak wyczerpanego, jakby mógł usnąć w ułamku sekundy.

— Co się, do diabła, stało z twoim głosem? — zapytał już spokojniej, lecz z nieustającym zdenerwowaniem.

— Kazałeś mi nie tylko siedzieć w domu, nie włączać światła, ale i nie rozpalać kominka. A jest zima. Nic dziwnego, że się przeziębiłam.

— Rozumiem, że poskręcałoby cię, gdybyś mi się w którejś sprawie nie sprzeciwiła? I przecież masz dmuchawę w sypialni! Koce, ciepłe ubrania! Ale skoro latasz po dworze jak jakaś rezolutna sarenka, to ja też się wcale nie dziwię.

Parsknęła śmiechem.

— Jak mnie nazwałeś?

— Co ci dał Jamie? Jakie leki?

Najpierw martwiła się, że wpływ szeptuchy ją zdradzi, później uznała, że jakiekolwiek dolegliwości działały na jej korzyść — Przeistoczeni nie chorowali, więc przeziębienie utwierdzało Chase'a w przekonaniu o przemianie. Teraz jednak nie miała zielonego pojęcia, co odpowiedzieć, bo jeśli on później zapyta Jamiego o to samo, a ich wersje nie będą się zgadzać, zacznie coś podejrzewać. Bez telefonu musiała czekać, aż Jamie się odnajdzie i przyjdzie do chatki, żeby cokolwiek z nim ustalić.

Planowała grać na zwłokę, unikać jednoznacznych odpowiedzi i zmieniać temat, kiedy to możliwe, ale już czuła, że może nie wyjść z tego obronną ręką. Chase do tej pory przejrzał ją niejeden raz... co zresztą wcale nie było trudne. Zwłaszcza dla kogoś, kto został nauczony, na co zwracać uwagę, a w magiczne właściwości swojej krwi też nie będzie wierzył wiecznie.

Przeklęty Jamie. Nie zostawił jej żadnych wskazówek, nie wiedziała, po co, na co i dlaczego, a na deser się zmył, zostawiając ją z bałaganem. Rzuciłaby to w cholerę, ale z jednej strony chciała udowodnić, że można na niej polegać bardziej, niż na pięcioletnim dziecku przekupywanym łakociami, a z drugiej wiedziała, że nie podjąłby takiego ryzyka, gdyby sprawa nie była wielkiej wagi.

Przypomniała sobie o popularnym leku przepisywanym w Anglii na wszelkie dolegliwości.

— Paracetamol — powiedziała z nadzieją, że w Stanach również go stosowali.

Minę miał niezadowoloną, ale przynajmniej nie powątpiewającą.

Otworzył szafkę obok siebie i sięgnął po apteczkę. Kiedy podwinął poplamiony rękaw, zrozumiała, że chciał zająć się tym okropnym ugryzieniem, z którego wciąż wypływające strużki ciemnej krwi okalały całe przedramię. Nie przeszkodziło mu to w dalszym marudzeniu.

— Słyszysz swój głos? Brzmisz, jakbyś się dusiła. Nie po to nadstawiam karku, żebyś mi tu padła na zapalenie płuc czy krtani. Albo nawet zwykłą grypę.

— No tak, wtedy musiałbyś mnie pogrzebać. — Usiadła po turecku naprzeciwko niego, opierając się o bok wyspy kuchennej. Trzymała obie dłonie w kieszeni bluzy, bo mimo wyłączonych świateł wzrok szybko przyzwyczajał się do ciemności. Chase nie uwierzyłby, że w czasie wypadku tylko je ubrudziła. — Komu by się chciało kopać dół w tej twardej ziemi.

— Pff, na pewno nie mnie. — Nie oderwał się od zajęcia. W tym momencie aplikował na ranę przeźroczysty płyn, najprawdopodobniej wodą utlenioną. — Spaliłbym cię na proch.

— I co byś z nim zrobił? Wsypał do oceanu o zachodzie słońca? — Wyszczerzyła zęby, ale Chase tylko zmierzył ją wzrokiem z grobową miną.

Jej myśli znów sprowadzały się do jednego: wody. Siedziała nieco zbyt blisko środków z apteczki, ale wiedziała, że inne ciecze nie wywierały na niej aż takiego wpływu jak czysta woda. Choćby miała usychać, wątpiła, by osiągnęła kiedyś stan, w którym, przykładowo, zaspokoi pragnienie własną krwią, tylko dlatego, że ta była płynna.

— Ohyda — skomentowała, świadomie ryzykując tym, że następnym razem Chase rzuci ją na pożarcie Hienom. Z bliska ślady po zębach wyglądały na głębsze, jakby niewiele brakowało do odgryzienia kawałka mięsa. Musiało boleć.

— A widziałaś, co masz na głowie?

Jej fryzura niemal zawsze żyła własnym życiem, ale splątane loki, a naelektryzowane siano nadające wygląd pudla to dwie różne rzeczy. Pod wpływem wiatru w czasie jazdy nieco się unormowały, jednak doprowadzenie ich do ładu nadal wymagałoby od niej poświęcenia dobrych kilkudziesięciu minut w łazience. Po co, skoro utknęła w środku lasu?

  — Jamie nie wie, że kręconych włosów się nie rozczesuje po wysuszeniu.  

Dopiero widząc jego zdziwienie, zrozumiała, że nawet tym nie powinna się dzielić. Nie mogła mu przecież opowiedzieć o tym, jak nie myła głowy przez tydzień, co przecież wymagało kontaktu z wodą, więc Jamie ją wyręczył zaraz po podaniu środka nasennego.

— On... czesał ci włosy?

— Tak. Jest moją nową psiapsi. Piłeś krew?

Odkąd tydzień temu tonęła we własnej krwi, której jej organizm pozbywał się pod wpływem wampirzego jadu, była niezwykle wyczulona na ten zapach. Czasami brał się znikąd, kiedy siedziała w celi, powodując mdłości i utrudniając wyrzucenie męczących wspomnień z głowy. Teraz jednak węch nie stroił sobie z niej żartów, intensywna woń nie dochodziła też z rany ani zaschniętych plam, co wywnioskowała po jeszcze większym zaskoczeniu Chase'a.

— Skąd ty...

— Umyj zęby. Albo zjedz miętówkę. Gdzie dostałeś ichor?

— W spożywczaku za rogiem. Mieli promocję.

Głupia odpowiedź na głupie pytanie. Zadała je tylko po to, by pociągnąć ten temat.

Po tym, co Chase powiedział o Hienach, dziwiła się, że dalej go zażywał. Nieco większa sprawność nie była warta takiego ryzyka i nie byłaby, nawet gdyby dorównywał Przeistoczonym. Dlaczego ktoś tak pewny swoich umiejętności potrzebował wspomagania? Zerwanie wszczepienia swoją drogą, przecież na długo przed połączeniem z Flynnem czuł się na siłach, by pokrzyżować Exodusowi plany związane z zabiciem Destiny. Podejrzewała, że mógł zacząć się uzależniać. W końcu Bree też miała do tego skłonności.

— Czyli nie dość, że moje życie jest w rękach kogoś, kto „niespecjalnie chce, żebym zginęła", to jeszcze mogę zostać przez niego pożarta żywcem. Super.

Spojrzał na nią zaintrygowany tym, że najwyraźniej podsłuchiwała jego rozmowę z Nate'em.

— Nie martw się, jeśli nabiorę nagłej ochoty na twoje ludzkie ciało, dam ci znać.

— Dżentelmen.

Wrócił do wcierania w ranę jakiejś mazi.

— Skoro ichor tak działa, czy nie powinien być nielegalny? — ciągnęła z nadzieją, że Jamie zaraz do niego oddzwoni lub stanie w drzwiach.

— No i jest. W Exodusie przymykają na to oko, bo wolą łowcę na wspomagaczach niż niezdolnego do pracy. Trudno nie zauważyć objawów przedawkowania, a wtedy wysyłają nas na przymusowy odwyk.

Odwyk... Nie była pewna, z jaką używką borykał się Santiago, jednak wolałaby nie musieć brać pod uwagę ichoru. Co prawda nie pracował już dla Exodusu, kiedy na niego poszedł, ale nikt nie powiedział, że tylko łowcy mieli taką możliwość, a pozostali musieli pogodzić się z losem bagiennej bestii.

Poczuła ciarki na karku, bo chociaż nie chciała sobie wyobrażać Tiago w takiej postaci, obrazy wbrew jej woli uformowały się w głowie. Zapytałaby Chase'a, czy słyszał coś na ten temat, gdyby nie zachęciła go tym samym do dalszego krytykowania dzisiejszej wycieczki i zadawania pytań, na które nie znalazła odpowiedzi.

— Skąd mam wiedzieć, że ktoś cię po prostu nie przemienił w wampira?

Zmarszczył czoło, świadomy, że nie mówiła poważnie, i nie odrywając się od zakładania opatrunku, odparł obojętnie:

— Zabiłbym się, gdybym został Przeistoczonym.

Podniosła się jak porażona prądem. Gdyby wzięła głęboki wdech i dała sobie chwilę na przeanalizowanie tego, doszłaby do wniosku, że nie miał niczego złego na myśli. Całe życie polował na Przeistoczonych i wiedział, do czego prowadziła przemiana, nic więc dziwnego, że gdyby sam stał się realnym zagrożeniem dla swoich bliskich i innych ludzi, zrobiłby wszystko, by do tego nie dopuścić, nawet jeśli oznaczałoby to odebranie sobie życia. Odszedłby z godnością albo prędzej czy później załatwiony przez któregoś z kolegów.

Ona była na to jednak zbyt impulsywna. Zabolało ją to, co powiedział, bo widmo nieuchronnego końca ciążyło na niej każdego dnia, kiedy stawała się kimś, kto rozbijał cudze głowy o pręty i całował nieznajomych. Zmieniała się w pozbawionego skrupułów potwora, z czym nie mogła się pogodzić i nadal żywiła tę iskierkę nadziei, że w jakiś sposób zdoła to odkręcić. On właśnie ją zgasił.

Co z tego, że nie znał prawdy o Destiny, skoro znał jej przeszłość.

— W końcu do trzech razy sztuka. — Słowa wypadły z jej ust, zanim zdążyła rozważyć jakąkolwiek odpowiedź.

I jeszcze szybciej ich pożałowała.

Chase najpierw się nie odezwał, ale podniósł głowę i wstał, patrząc na nią z osłupieniem.

— Nie miałam na myśli...

— Wiem, co miałaś na myśli — warknął. — Co Jamie ci powiedział?

— Nie on. Chris.

Schylił się po apteczkę, wrzucił ją do szafki i trzasnął drzwiczkami.

— Po co poszłaś do Santiago? — zapytał twardo, nie dając jej szans na zrehabilitowanie się. — I nawet nie próbuj kłamać, bo ci to nie wychodzi. Szkoda, że z mówieniem tego, co ślina na język przyniesie, nie masz najmniejszych problemów.

Puściła ten przytyk mimo uszu — trudno się o to spierać po tym, co właśnie bezmyślnie palnęła. W paskudny sposób dowiedział się, że brat nie szczędził jej historii, którymi Chase zdecydowanie nie chciałby się dzielić. Zwłaszcza z nią. Nie drążyła tematu, by niepotrzebnie nie pogorszyć sytuacji.

— Przez ostatnie miesiące wszyscy mnie okłamywaliście. Musiałam wiedzieć, czy on też — odpowiedziała, korzystając z tego, że podsunął jej pomysł. Nie mijało się to z prawdą — rzeczywiście chciała poznać motywy Santiago, tyle że nie miała nawet czasu o tym pomyśleć, bo przytłoczyły ją poważniejsze problemy.

— I musiałaś to zrobić w pieprzonego sylwestra? A może celowo wybrałaś taki wieczór — więcej świadków, większa adrenalina, co?

Niezależnie od tego, czy poważnie brał pod uwagę taką możliwość, czy po prostu nie mógł się powstrzymać od wbicia jej szpili, skutecznie wytrącał ją z równowagi. Zacisnęła zęby, pamiętając o tym, co powiedział Santiago: powinna ograniczać negatywne emocje jak to tylko możliwe, a jeśli chodziło o Chase'a i „obchodzenie się z Destiny jak z jajkiem", to cóż, prędzej by je zniósł.

— Jesteśmy wszczepieni. Nie zrozumiesz tej więzi, bo nigdy jej tak naprawdę nie miałeś z Flynnem, więc nie będę ci się tłumaczyć.

Byliście wszczepieni — poprawił ją. Fakt, wszczepienie nie dotyczyło dwójki ludzi. Problem w tym, że wciąż była syreną. — I zobacz, co się stało przez twoje durne zachcianki. Powiedziałaś mu o... tym? — Zamachał nerwowo rękami, wskazując na wszystko wokół.

Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie, jak wielkie mogła ściągnąć na nich kłopoty.

— Za bardzo nienawidzi Exodus, żeby cokolwiek im zdradzić — powiedziała z największym przekonaniem, na jakie było ją stać. W gruncie rzeczy bardziej od tego, że Tiago puści parę z ust, obawiała się, że Exodus dotrze do niej poprzez ich więź. Chatka została ukryta, ale urok rzucony na skazańców okazał się silniejszy od tego czaru. Wątpiła, by wszczepienie mu nie dorównywało. Musiała jak najszybciej dorwać Jamiego.

Chase sapnął z niezadowolenia i potarł skronie.

— Ktoś jeszcze cię widział?

— Nie — odpowiedziała natychmiast, siadając na kanapie.

— Nie? Czyli nie wlazłaś do mieszkania gościowi z piętra wyżej?

Zanim się opamiętała, wybałuszyła oczy, zastanawiając się, jak do tego doszedł. Wyraz twarzy od razu ją zdradził, ale obstała przy swoim, łudząc się, że podciągnie to pod zdziwienie takim pomysłem.

— Jakiemu gościowi?

Wystraszyła się, kiedy energicznym krokiem do niej podszedł. Złapał ją za kostkę u nogi, szarpiąc nią w górę, przez co cała Destiny osunęła się plecami na siedzenie.

— Zostawiłaś ziemię na balustradzie — wyjaśnił, zanim ją puścił. Jej serce już zdążyło się rozszaleć z przerażenia. Nie czuła się bezpiecznie w towarzystwie Chase'a i nawet jeśli częściowo maskowała to żartami, ciało zdradzało ją przy każdym jego gwałtowniejszym ruchu. — Dobry Boże, ty naprawdę nie potrafisz kłamać.

Ponieważ nigdy nie musiała. Brak zakazów ze strony rodziców oszczędził jej wymyślania wymówek na temat tego, gdzie chodziła, z kim, co robiła, a czego nie. W domu zawsze otwarcie rozmawiano o wszelkich problemach, Julia była najbardziej bezpośrednią osobą, z jaką Des się kiedykolwiek spotkała, a sama niczego przed nikim nie ukrywała — jeśli zdarzało się jej mieć jakieś drobne tajemnice, nie dorastały do pięt tym obecnym. Nie radziła sobie z nimi, z ich ilością i wagą. Ciążyły na piersi niczym głaz.

— Nic mu nie powiedziałam! Przykułam go kajdankami do grzejnika i wyszłam — wyrzuciła. Nawet od nieznajomego mógł poznać prawdę, więc lepiej, by nie wiedział, że i tamten był Przeistoczonym. Przyszłym Przeistoczonym.

Chase jednak kompletnie ją zignorował.

— Nie możesz skakać po balkonach na drugim piętrze! Nie jesteś nieśmiertelna!

Uniosła brwi, cudem powstrzymując się od kpiącego uśmiechu. Jeszcze przed przemianą robiła groźniejsze rzeczy dla samej adrenaliny, o czym przecież wiedział. Przesadzał.

— Wolałbyś, żebym została na dole i dała się złapać?

— Wolałbym, żebyś została w domu!

— Mój jedyny dom jest dziesięć tysięcy kilometrów stąd — odparła, nagle czując niewysłowioną pustkę w sercu. Nie chciała się przyzwyczajać do tego miejsca, a już na pewno nazywać go domem.

Przerywając ciszę, Chase ponownie wyjął apteczkę z szafki.

— Dobra, twoja kolej. — Położył ją na blacie. Ponieważ Destiny spojrzała na niego powątpiewająco, dodał: — Spadłem z motocykla wystarczająco wiele razy, żeby wiedzieć, że nie da się z tego wyjść bez szwanku. Zwłaszcza nie mając kasku i ubrania ochronnego.

— Nie! — żachnęła się, odskakując. — Ostatnim razem polałeś mi ranę wódką i opatrzyłeś tak, że ślepiec zrobiłby to lepiej.

— Bo się spieszyłem, żeby nie zdążyła zniknąć na twoich oczach!

— Zrobię to sama. Później. Wylądowałam na trawie, od paru otarć nie umrę — nalegała, tym samym jeszcze bardziej go denerwując.

— Wiesz, ile kłótni byś nam zaoszczędziła, gdybyś od czasu do czasu słuchała, co mówię, a nie tylko myślała nad tym, jak tu odpyszczyć? Nie masz takiej odporności, jaką miałaś przed przyjazdem! Nie wiadomo, jak mocno ichor zdewastował ci organizm, ale z całą pewnością zakażenie może cię zabić. Nie pójdziesz do lekarza, nie pojedziesz do szpitala, nie załatwię ci nawet odpowiednich leków bez wiedzy Exodusu!

— Może to będzie dla ciebie zaskoczeniem, ale w Polsce wiemy, że woda utleniona to nie taki napój.

— Akurat woda utleniona kiepsko odkaża. — Wyjął buteleczkę z apteczki. — Mam inny antyseptyk.

— Co nie zmienia faktu, że potrafię sobie odkazić ranę — ucięła. — Kiedy dostanę nowy telefon?

Po Jamiem wciąż ani śladu, a czas leciał. Zaczynała się coraz bardziej obawiać nagłego najazdu Exodusu.

— Jutro.

— Mogę do tego czasu pożyczyć twój?

Zaśmiał się, myśląc, że żartowała, po czym tylko zmarszczył czoło.

— Nate stwierdził, że upadłem na głowę, ale chyba nie ja jeden.

— Obiecuję nie czytać twoich sprośnych wiadomości — zapewniła, wcale go tym nie przekonując. — A jeśli ktoś tu przyjdzie, a ja nie będę miała jak dać wam znać?

— O to się nie martw. Twoim jedynym zadaniem jest pozostanie wewnątrz, ale, jak widać, nawet z nim masz problem.

Niestety sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Destiny nerwowo spoglądała w stronę drzwi, zastanawiając się, kto pierwszy w nich stanie, co właśnie robili z Santiago, gdzie podział się Jamie i kiedy los zmusi ją do kolejnej ucieczki.

Chase znów zaczął drążyć temat. Nie dowierzał, że mogła się wystawić na tacy i namówić Jamiego do pomocy z tak błahego powodu.

— Chciałam wyciągnąć od Santiago informacje — spróbowała z innej strony. Nawet jeśli go nie przekona, może teoria, którą zamierzała się z nim podzielić, skutecznie odwróci jego uwagę. — Opowiedział mi o swojej rodzinie. Myślę, że jest ojcem Julii, a ona dowiedziała się, że ją adoptowano i dlatego tu przyjechała. Żeby odnaleźć biologicznych rodziców.

Kiedy przez parę sekund ani drgnął, Destiny uznała to za jego sposób na przyjmowanie zaskakujących wiadomości. Dopiero po usłyszeniu odpowiedzi zorientowała się, że po prostu rozważał, czy warto ponownie ją oszukać.

— Wiem.

Teraz i ona zaniemówiła. Nie tylko przez znaczenie samego słowa, ale także to, w jaki sposób je wypowiedział — bez cienia skruchy czy zakłopotania, obojętnie, jakby ukrywanie przed nią tak istotnych faktów było czymś naturalnym.

— Co proszę? — oburzyła się. — „Wiesz"? Wiedziałeś przez ten cały czas i mi nie powiedziałeś?!

— A jakie to ma znaczenie? Ona nie żyje.

— OGROMNE! — krzyknęła z taką wściekłością, że szept nabrał brzmienia zakłóconego chrypką. Wracał jej głos. — Powinien o tym wiedzieć! Myśli, że jego narzeczona poroniła!

— Właśnie dlatego ludzie nic ci nie mówią. Masz popieprzony system wartości. Opuszczanie zajęć, chlanie, jaranie — spoko, łamanie prawa cię nie rusza, ale, nie daj Boże, ktoś zatai przed kimś prawdę dla jego dobra! Olaboga, na stos z nim!

Musiała zacisnąć ręce w pięści, żeby utrzymać nerwy na wodzy, kiedy wizja ugotowania go od środka stawała się coraz bardziej kusząca. Złapała się na tym, że naprawdę, z głębi serca chciała go skrzywdzić — skopać, stłuc na kwaśne jabłko, uderzyć za każde kłamstwo, jakie jej kiedykolwiek powiedział. Krew ją zalewała na myśl o tym, że spędził z Julią tyle czasu, a każdą wzmiankę o niej ucinał stwierdzeniem o jej śmierci. Widziała, jak imię kuzynki z ledwością przechodziło mu przez gardło i nie mogła zdzierżyć, że prawdopodobnie nigdy nie pozna całej prawdy, nie dowie się, jak wyglądał pobyt Julii w Stanach, co faktycznie zrobiła, a co zostało podkoloryzowane lub zwyczajnie sfałszowane. Wzięła głęboki oddech, powtarzając sobie, że to tylko ichor dodatkowo ją nakręcał.

— Tiago zasługuje na to, żeby wiedzieć, że Julia nie zmarła przy porodzie! Że była tutaj, szukała go!

— Nie ty o tym decydujesz! Mam już jednego wściekłego ojca na głowie i tak przesrane, że nawet sobie tego nie wyobrażasz, nie potrzebuję więcej problemów!

— Skoro jestem takim wielkim problemem, może po prostu oddaj mnie Exodusowi.

— Może tak zrobię!

Brakiem odpowiedzi wyraziła więcej niż zdołałaby słowami.

Pierwsza odwróciła wzrok. Wpatrywała się w drzwi w zamyśleniu. Wreszcie usłyszała czyste brzmienie własnego głosu i nie wiedziała, co z tym fantem zrobić. Działanie szeptuchy ustało, ale trucizny prawdopodobnie nie, bo choć nie mogła ukryć, że chętnie posłuchałaby samej siebie wolnej od skrzekliwego stękania, płuca nie rwały jej się do śpiewu. Żadna melodia zamknięta w umyśle nie szukała ujścia w eter. Przynajmniej na tę chwilę.

Chase minął ją bez słowa i otworzył lodówkę.

— Nie ma mleka? — wypalił nagle. Mógł zmienić temat na tak trywialny, żeby odwrócić uwagę od tego, co powiedział ledwie parę minut temu, Des jednak niespecjalnie się tym przejęła. I tak nie miała na niego żadnego wpływu: jeśli zechce, przyprowadzi do chatki, kogo trzeba i raz na zawsze przyniesie kres temu niekończącemu się koszmarowi. Z całą pewnością nie da mu się zastraszyć ani szantażować, jeżeli się do tego posunie. — Czy Jamie w ogóle robił jakieś zakupy?

Zanim zdążyła się odezwać, Chase był już przy kranie. Podwinął rękawy, obmył ręce pod wodą aż po łokcie, nabrał jej w dłonie, by odświeżyć twarz, po czym napił się z kubka.

W tym samym czasie Destiny odniosła wrażenie, jakby coś zamaszyście wyrwało ją z rzeczywistości, jakby znalazła się w transie, w wymiarze złożonym tylko z szumu i chlupotu wody. Zbyt długo nie czuła jej na skórze, nie zanurzyła się w niej po czubek głowy, zbyt długo pozostawała w ludzkim ciele. Des wydawało się, że się kurczy, zapada w sobie, a nieprzyjemne doznanie pogłębiało się z każdą kolejną sekundą.

Po zakręceniu kranu nic nie ustąpiło. Przerażona reakcją własnego organizmu oraz możliwymi konsekwencjami, wpadła na sofę, hałaśliwie przesuwając ją kawałek dalej. Chwyciła oparcie tak mocno, że przebiła skórzany materiał. Odwróciła się tyłem do Chase'a.

— Powinieneś już iść — wymamrotała przez zaciśnięte zęby.

— Winterhood, gdybym miał cię oddać Exodusowi, już bym to zrobił. Przecież wiesz.

Z trudem stłumiła jęk, gdy ból stawał się zbyt silny. Rozpierało ją od środka, a ona nie miała pojęcia ani jak to powstrzymać, ani co konkretnie powstrzymywała — zwykłe pragnienie wody czy może ataku? Palenie w gardle nie przypominało normalnego odwodnienia. Chase nawet by nie wiedział, że powinien się bronić. Był przekonany, że miał do czynienia z urażoną, ale wciąż bezbronną nastolatką, w dodatku niesamowicie osłabioną, a tymczasem stał w jednym pomieszczeniu z potworem, który jednym prostym gestem mógł mu odebrać życie.

— Jestem zmęczona, chcę się położyć — wystękała najspokojniej, jak potrafiła, czując kontrolę wymykającą się z jej słabnącego uścisku. Nieważne, czy rzuci się na niego, czy na kran — musiała go wygonić. Natychmiast.

— Nie zostawię cię tu samej, żebyś znowu gdzieś nawiała — upierał się, jak zwykle nie przyjmując odmowy. — Poza tym słusznie zauważyłaś, że w razie kłopotów nie masz jak się z nami skontaktować.

— Wyjdź, do cholery! — krzyknęła, odwracając się do niego. — Ileż można się prosić! Przypominasz mi najgorsze momenty ostatnich miesięcy, nie mam ochoty na ciebie patrzeć, pomyślałeś o tym?!

Zobaczyła to. Jeśli żywił do niej choćby cień sympatii, właśnie przepadł bezpowrotnie. Wątpiła, by samo poczucie odpowiedzialności wystarczyło, żeby dalej chronił kogoś, kogo znienawidził, ale nie mogła dopuścić do tego, by ichor zawładnął nad nią w jego obecności.

Obawiała się, że się uprze i nie wyjdzie. Już, wymęczona do cna zachowywaniem samoświadomości, miała mu powiedzieć, aby wyciągnął broń, ale najwyraźniej choć raz była dość przekonująca, bo przed wyjściem rzucił lodowatym tonem:

— Idź do diabła, Destiny.

Nie czekała nawet na całkowite domknięcie się drzwi, zanim rozgorączkowana pobiegła do sypialni, pchnęła łóżko tak, że huknęło o ścianę i wpadła do zejścia, nie bacząc na schodki drabiny. Weszła za kraty i zdyszana łupnęła nimi, zamykając się w środku, gdzie nie stanowiła zagrożenia dla nikogo innego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top