Rozdział 12
Drżał. Dygotały jego powieki, które co rusz otwierały się i zamykały, jakby nagle tak mocno radziło go światło. A przecież w izbie było teraz straszliwie ciemno. Większość świec była przygaszona już wcześniej a resztę zdmuchnął nagły trzask drzwi gdy zabrano jego pana. Drżała mu cała głowa, pulsując nieprzyjemnie od natłoku myśli. Trzęsły i pociły się dłonie a klatka piersiowa unosiła i opadała w tak szybkim tempie, że Elio był niemal pewien, że za chwilę umrze.
Koniec. To był koniec wszystkiego. Prawdziwy koniec świata. Teraz, został sam. Zupełnie sam. Przynajmniej na razie. Prędzej czy później go znajdą i zabiją. Był mniej niż pewien, że tak właśnie będzie.
Teraz, musiał jednak zrobić to, co nakazał mu Buker. Biegiem, ale najciszej jak potrafił, podbiegł do drzwi. Zamknął je i zaryglował, zamknął też okiennice. I tak, jak wcześniej zdawało mu się, że w pomieszczeniu jest ciemno, tak teraz panował w nim kompletny mrok. Elio nie bał się wprawdzie ciemności, lecz teraz nie mógł się powstrzymać od zapalenia choć jednej świecy. Ten jeden niewielki płomień, który rozświetlił panującą czerń sprawił mu choć odrobinę przyjemności. Sprawił też, że w tej panice nie potknął się o własne nogi.
Wodą zgasił kominek i równie szybko zabrał odłożone wczorajszego dnia pod ścianę buty. Założył je szybko na stopy. Wziął płaszcz i dwa koce. W piwnicy, w której miał się ukryć, było naprawdę zimno. Następnie zaniósł to wszystko na dół i położył w spiżarce. Podziękował sobie w myślach, że przyniósł wiadro z wodą ze studni, gdyż teraz nie zdobyłby się na odwagę, by samemu po nie iść i je przynieść. O ile w ogóle znalazłby studnie w tej ciemności. Je również zaniósł na dół. Zabrał ze sobą jedną świecę i zszedł po małych schodkach. Umościł się w ciasnej wnęce, chcąc zapewnić sobie chociaż trochę ciepła. Narzucił na siebie płaszcz i koce, po czym oparł głowę o ścianę. Przymknął oczy.
W zasadzie nie wiedział czy to co robi ma sens. Jego pana zaraz zabiją a potem przyjdą po niego. Czy nie mądrzejszym było uciekać już teraz i liczyć na to, że nie zostanie schwytany? Być może. Niewolnik powinien być jednak wierny do śmierci i właśnie tak zamierzał postąpić. Póki nie ujrzy ciała Bukera, zostanie tutaj. A potem... A potem czas pokaże, co będzie.
***
Bardzo często myślał nad tym, kiedy nadejdzie dzień, w którym to on znajdzie się po drugiej stronie krat. Nie wątpił, że kiedyś to nastąpi. Nawet człowiek, który się nie wychyla, jest uczciwy i w pełni przestrzega prawa, mógł z dnia na dzień stać się oskarżonym a potem osądzonym i straconym. Dlaczego? Bo tak już było. Taki był świat i do tego należało się przyzwyczaić i nie być zbyt zaskoczonym gdy nagle ma się na szyi pętlę lub topór nad głową. Zwyciężał ten, który umiał być zapobiegliwym. Buker zawsze się za takiego uważał. Pracował jako kat blisko 10 wiosen i uchował się na tej posadzie ponoć najdłużej ze wszystkich poprzedników. Nie wszyscy rzecz jasna zmarli osądzeni z jakiejś przyczyny. Ilu to zginęło z ręki ludzi, którzy mścili się za jego ofiary. Ilu ponoć odebrało sobie życie samemu. Ilu rzuciło to wszystko z dnia na dzień, nie znosząc już gróźb i nieprzespanych nocy. On też rzecz jasna nie raz miał nóż przy szyi, jednak za każdym razem udawało mu się jakoś przeżyć. Wątpił już nawet czy nie będzie ścinał głów do śmierci. A tu jednak. Bóg przypomniał sobie o jego występkach i postanowił go do siebie zabrać. Pytanie, czemu czekał tak długo?
- Hej! - zawołał do przechodzącego korytarzem strażnika.
Morgan, bo tak zwał się owy mężczyzna, pracował z nim od dawna. Miał warty przeważnie wtedy, gdy on sam spędzał czas na przesłuchaniach w lochach zamku.
- Buker... Coś mówili, że cię tu znajdę ale nie chciałem wierzyć. - przyznał mężczyzna, stając przy kratach jego celi.
- Ano widzisz. - ten ociężale podniósł się z ziemi.
- Co żeś zrobił? Dopuściłeś się czego, czy z przypadku tu jesteś?
- Jestem katem. A raczej byłem... Dopuściłem się wielu rzeczy, niech bóg mi wybaczy.
- Wiesz, że nie o to pytam. - Morgan wywrócił oczami.
- Powiedzmy, że zadarłem z grubą rybą, której się to nie spodobało - wymruczał.
- Czyli jak wielu tutaj. W co cię wrobili? Kradzież? Morderstwo? A może zdrada kraju?
- W zasadzie to jeszcze nie wiem. Sąd mam jutro. Łapówki, zdaje się. Musieli wybrać co najbardziej do mnie pasuje.
- Prawda... Szkoda. Drugiego jak ty szybko nie znajdą. Ma kto chociaż sakiewkę za ciebie dać by ostrze łatwo szło?
- Biedaków, jak ja nie ścinają. To dla możnych, dla panów tego miasta i rycerzy a jaki ze mnie pan. Pewno mnie powieszą. Tak myślę...
- Lepsze to niż tortury.
- Ciekawe kto miałby je wykonać, jak siedzę tutaj - zaśmiał się cicho.
- Dobry masz humor jak na to, że jutro zemrzesz.
- Kiedyś to musiało się zdarzyć. Byłem gotowy od kilku lat, ale jak posiedzę tu dużej pewno do mnie dotrze, że zaraz pożegnam się z tym pięknym, wspaniałym światem.
- Nie masz czego żałować. - Morgan uśmiechnął się lekko.
- Ale wolę skazanego mam. O suchym pysku nie planuję umierać. Przynieś no mi jakiego wina lub piwa.
Morgan zamyślił się.
- Nie powinienem, ale... W końcu jesteś tu za łapówki, tak? Przekupiłeś mnie to ci przyniosłem - rzekł, po czym oddalił się i dyskretnie wsadził przez kraty jedną z butelek. - Jedno z lepszych, szybko wchodzi. Nawet pętli nie poczujesz.
- I fajnie - odparł na to Buker, po czym przechylił butelkę, pijąc duszkiem kilka łyków.
Morgan tymczasem skinął mu głową i odszedł, pozostawiając go na powrót samego. Samego z własnymi myślami i zastanowieniem, cóż robi teraz jego niewolnik. Czy uciekł? Czy gdzieś się ukrywa? A może już po niego przyszli i zabrali? Przeklnął siebie w myślach za to, że nie powiedział mu gdzie znajduje się dokument jego własności. Samson podpisał go. Zrzekł się go a bez kolejnego podpisu niewolnik był wolny. Gdyby go miał, oficjalnie stał by się wolnym człowiekiem. Nieoficjalnie zabrano by mu papier, nałożono nową pieczęć i sprzedano ponownie. Dzieciak wydawał się jednak bystry. Może udałoby mu się przetrwać. Może go znalazł i był gdzieś daleko? Buker miał na to ogromną nadzieję.
Planował zapaść w sen. Siedział tak i siedział aż słońce powstało i rozjaśniło cele. Szczęście trafił do tej, gdzie wbudowane było maleńkie okienko u sufitu. Chociaż tyle, przynajmniej przed śmiercią zobaczy słońce. Zastanawiał się czy, zabiją go tutaj, czy jednak dadzą uciechę wszystkim, którym miał sposobność odebrać kogoś z bliskich i przeprowadzą egzekucję publicznie na głównym placu. Nie zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie gdyż jego cela została otwarta a kilku strażników złapało go pod ręce i skutego kajdanami wyprowadzano.
Tak jak się spodziewał, trafił przed sąd. Samsona nie było. Nic dziwnego, jeszcze wspomniałby o czymś na jego temat. Tacy jak on publicznie się raczej nie pokazywali. Wszystko robili za nich inni. Ich prawe ręce i prawe ręce ich rąk. Po cóż samemu się fatygować.
Najpierw wyczytano jego winę. Tak, jak się spodziewał, oskarżono go o łapówki. Pobieranie ich od ofiar, wymaganie wysokich stawek za naostrzenie topora a następnie niespełnianie tych próśb, sprawiając skazanemu dodatkowe cierpienie. Bzdura na bzdurze. Zeznające kobiety i mężczyźni opowiadali takie rzeczy, że aż śmiać mu się chciało. Kamienna twarz jaką wyrobił sobie przez te lata, nadawała mu jednak wyraz zupełnie obojętnego na wszystkie słowa.
I tak też siedział. I siedział, i słuchał co rusz to nowych rzeczy o sobie.
"- Syna mi zabił! Mojego jedynego! Pierworodnego! Żądał 10 sztuk złota, że niby go wypuści, w tajemnicy, wiadomo. Długi u wszystkich sąsiadów pozaciągałam, nawet od siostry żem pożyczyła a to ogromne poświęcenie było, bo z siostrą to już przeszło kilka wiosen, jak nie nie rozmawiam. I co?! I nic! Zabił mojego Jonego. Z zimną krwią! A złota nie oddał...! "
Lamentowała starsza kobieta. Wszystkie historie były podobne. Tylko ludzie się zmieniali i kary jakie ponoć wymierzał. Zabawne to było. Nawet by się pośmiał, gdyby nie fakt, że zaraz za te bzdury straci głowę.
- Dość już! - rzekł sędzia, który sam z pewnością w to wszystko nie wierzył. Tak jak i on niegdyś marzył jedynie by przestać słuchać tych łgarstw i lamentów i wrócić do ciepłego domu. - Starczy tego. Wiadomo już wszystko. Za te uczynki nie ma innej kary niżeli śmierć. Moja wola jest taka. Po akceptacji króla, Arnold Buker za pobieranie haraczu, łapówek i innych tego typu przewinień zostanie skazany na śmierć poprzez powieszenie.
Coś tam jeszcze mówił, ale Buker już nie słuchał. Zapatrzył się w przestrzeń przed sobą i myślał. O wszystkim i o niczym. I trwało to aż nie został na nowo odprowadzony do celi w oczekiwaniu na wyrok.
***
- Może powinniśmy panie jeszcze zaczekać...? Aresztowano go tej nocy. Co jeśli dom jest obserwowany? Buker na pewno miał jakichś swoich ludzi... - Mówił Knox, idąc za swoim panem, który z nieprzeniknioną twarzą, zmierzał przed siebie. Wysiedli z powozu na skraju lasu a resztę drogi, mężczyzna postawił pokonać pieszo. Dom kata był w końcu niedaleko.
- Na co zaczekać? Aż zwieje mi niewolnik?Nie zamierzam. Z resztą, jakich to ludzi miałby ten pies? Koleżków z karczmy w której pijał? A może dziwki z zamtuzu? - prychnął kpiąco.
Knox odetchnął głęboko i skinął głową.
Znaleźli się przed domem. Przeszli przez podwoże i stali u drzwi.
- Otwieraj - nakazał Samson.
Knox pchnął je. Następnie zrobił to jeszcze dwukrotnie.
- Zamknięte panie - powiedział, odwracając się do mężczyzny.
- Wyważyć - rozkazał, nie obrzucając strażników stojących za sobą nawet jednym spojrzeniem.
Ci wykonali jego rozkaz i po chwili walki z potężnymi drzwiami, udało się je wyrwać z zawiasów. Odrzucili je na bok, czyniąc Samsonowi przejście.
- Ale nora. Że też człowiek może żyć jak zwierzę... - powiedział, rozglądając się niechętnie. Był tu już wprawdzie, jednak wieczorem nie dostrzegł tego całego brudu i biedy. Może dlatego, że był zbyt zajęty sprawą niewolnika.
- Znajdźcie kundla - nakazał następnie.
Knox przełknął oczy, modląc się w duchu, by chłopak tak, jak nakazał mu poprzedniego dnia, dawno stąd odeszedł. Miał nadzieję, że miał na tyle oleju w głowie by go posłuchać i znajdować się teraz gdzieś na statku albo może i na stałym lądzie daleko stąd.
Izba była mała, strażnicy szybko się więc po niej rozejrzeli.
- Nikogo tu nie ma panie.
Samson gniewnie zmarszczył brwi.
- Szukajcie. Roznieście wszystko jeśli trzeba.
Tak więc się stało. Stołki, krzesła a nawet ława, leżały teraz porozrzucane po chacie.
- Może tutaj, jest jakaś klapa - jeden z mężczyzn wskazał na drzwiczki prowadzące do piwnicy.
- Sprawdź. A ty - spojrzał na drugiego z mężczyzn - Rozejrzyj się na zewnątrz. Może jest gdzieś jakaś szopa, gdzie mógłby się skryć.
- Tak jest - odrzekł ten i wyszedł na zewnątrz.
- Wybacz moją zuchwałość panie, lecz... Wydaje mi się, że niewolnik mógł skorzystać z okazji i uciec zaraz po tym, jak zabrano jego pana.
- Na pewno tak było. Nie byłby tak głupi by się tu kryć. Na wszelki wypadek chcę się jednak upewnić i przy okazji przekonać się czy Buker miał tu co cennego.
- Bardzo to wąskie, - rzekł tymczasem strażnik po otwarciu klapy - Mała piwnica, nikogo nie widać.
- Knox, ty idź. Tamten narobi tylko rumoru. - wskazał na mężczyznę, który był na tyle gruby, że rzeczywiście przejście przez klapę mogłoby być dla nieco kłopotliwe.
Niewolnik skinął głową i posłusznie ruszył w tamtą stronę. Zszedł po schodkach i rozejrzał się. Zajrzał do wnęki, w której dostrzegł starte koce i płaszczy oraz niedopaloną świece.
Ty głupcze... - pomyślał i przymknął oczy.
Nie musiał szukać długo. W dziurze, pomiędzy beczkami dostrzegł nikogo innego, jak przerażonego Elia, który zaciskał oczy, próbując stać się niewidzialnym. Niestety nie działało to w ten sposób.
Ich spojrzenia spotkały się. Knox patrzył na niego z niedowierzaniem a Elio... Jego jasne oczy wpatrywały się błagalnie w twarz mężczyzny. Błyszczała w nich nadzieja tak wielka, tak błagalna.
- Proszę... - wyszeptał bezdźwięcznie.
Knox odetchnął głęboko i odwrócił się. Wrócił po schodkach na górę.
- Nie ma nikogo - rzekł, czując, jak pot wstępuje mu na czoło. - Zwykła piwnica. Nawet jedzenia nie ma ani alkoholu. Nic nie ma.
Samson zacisnął usta.
- Wychodzimy. - rzekł i obrócił się na pięcie. - Macie go znaleźć. Nie obchodzi mnie gdzie i jak. Ten kto przyprowadzi mi niewolnika, dostanie 100 sztuk szczerego złota. Powiedz to pozostałym - rzekł do strażnika.
Knox ostatni raz obejrzał się na zniszczoną i przewróconą do góry nogami izbę i popędził za swoim panem.
Oby decyzja, jaką podjął była dobra...
_________________________
Stresowałam się pisząc to, więc zakładam że wy czytając mieliście to samo.
Jakieś pomysły na dalszą akcję?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top