Rozdział 10
Całą noc nie mógł spać. Czuł zmęczenie. Ogromne zmęczenie, jednak za nim nie szła chęć snu. Chociaż... Chęć może i była, jednak ciało a i kłopotliwe, męczące myśli zdecydowanie nie pomagały. Obracał się z boku na bok, na swojej ciasnej pryczy, która tak jak na codzień, zdawała się być wybawieniem, tak dziś siano kuło go niemiłosiernie i jeszcze bardziej urażało poranione od bata plecy. Świece wypaliły się już dawno i w pomieszczeniu zapewne panowałaby całkowita ciemność gdyby nie księżyc, świecący dziś wyjątkowo jasno.
Knox podniósł się i usiadł. Podkulił nogi pod klatkę piersiową i okrył kocem nagi tors. Po chłoście spanie w koszuli zawsze kończyło się źle. Dostał ich już zbyt wiele by się tego nie nauczyć. Przetarł czoło i odetchnął głęboko. Cała ta sytuacja, jaka zdarzyła się wczorajszego wieczoru przyprawiła mu zmartwień. Przede wszystkim, jego pan jak dawno stracił do niego wszelką życzliwość. Najchętniej schodziłby mu z drogi, jednak obowiązków miał zbyt wiele i zbyt wiele informacji musiał przekazywać własnymi ustami. Taka była jego rola. Młodzi niewolnicy się do tego nie nadawali. Byli za mali, za głupi, zbyt niewinni. Zarządcy byli z kolei wolni, a jak to z wolnymi ludźmi bywa, ich pan nie mógł mieć nad nimi pełnej kontroli. Miał dużą, lecz niecałkowitą. I był też on. Knox, mały, głupi chłopiec, zabrany od matki nim nauczył się mówić. O skórze oliwkowej, jak to wszyscy Hiszpanie i włosach długich i ciemnych, sięgających niemal do pasa. Imię nosił po swoim domu. Pełnym dolin i wyżyn. Pagórek - to właśnie oznaczało. Był młody i młody także miał wygląd. Może nawet młodszy niżeli by założyć. Szczupły, wysoki, lecz nie za bardzo. Ich pan nie lubił wysokich. Mimo ciężkiej pracy i wymierzonych chłost, mięśni miał jednak niewiele. Takie było już jego ciało. Silne tylko w środku a na zewnątrz dość mizerne. Takie w jakich lubował ich pan. Może właśnie dlatego on jako nieliczny z najstarszych, ostał się tutaj w tym piekielnym miejscu. Ile by dał by być teraz gdzieś indziej...
Wstał i sięgnął do misy. Obmył twarz wodą. Szybko stwierdził, iż to nie wystarczy, bo zaraz złapał za jej brzeg i wylał na głowę całą resztę. Zadrżał z zimna, ale poczuł się lepiej. Ponownie usiadł i zaczął myśleć. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z panem, gdy wracali do domu.
"- Nie myśl, że tak łatwo mnie przekonał. Wszystko co powiedział Buker to kłamstwa, nie śmiałby mnie publicznie oskarżyć i popierać to dowodami tych... Tych... Tych ścierw z rynsztoka. Ani sąd, ani król tym bardziej, nie dałby wiary tym bzdurom...
Knox zawahał się. Nie mógł jednak powstrzymać ciekawości. A może i niepewności? Może jednego i drugiego.
- Dlaczego więc panie... oddałeś mu dokument i pozwoliłeś by Elio u niego został?
Samson spojrzał na niego niechętnie
- To byłoby zbyt proste. Zamierzam jawnie okazać moje niezadowolenie. Dzieciak trafi do mnie tak czy siak.
- Więc... Co chcesz zrobić panie?
- Jutro z rana wyruszysz do miasta. Przyprowadzisz mi mężczyznę. Zwie się Winslow. To on zajmie się wszystkim.
- Wszystkim...? - powtórzył niemal szeptem Knox.
- Ten cham myśli, że jest taki mądry, że wszystkie rozumy pozjadał. Jutro jak mu wypcham kieszenie złotem, zobaczymy, jak będzie przed sędzią śpiewał. Co powie...
- Oskarżysz go panie...?
- Oskarżę i postaram się osobiście by spotkała go za to śmierć a później również osobiście, gdy już pozbawią go życia, wybiorę się do tej zatęchłej chaty i zabiorę tego małego zdrajcę ze sobą i ukarzę go bardzo przykładnie.
Mężczyzna nie zwolnił kroku. Zrobił to jedynie Knox, który przestraszonym wzrokiem spojrzał za siebie i przełknął ślinę. "
- Jak mogłem być tak głupi, wierząc, że to wszystko się jakoś rozejdzie - powiedział do siebie i ponownie opadł na łóżko. Z samego rana miał iść, znaleźć tego mężczyznę. Wiedział, gdzie go szukać. Miał jednak do załatwienia też inną sprawę. Dużo większej wagi niż ta, którą mu zlecono. Dużo ważniejszą dla niego samego...
***
Gdy Buker wstał, Elio już nie spał. Siedział przy stole i obierał ziemniaki. Czynił to w takiej ciszy, że nawet wrzucanie ich do wody, robił niemal w zwolnionym tempie, byle tylko nie przeszkodzić mężczyźnie we śnie.
- Nie śpisz? - usłyszał, na co jeden z kartofli wypadł mu na podłogę i potórlikał się nieco dalej.
Chłopak od razu po niego sięgnął i pokręcił głową.
- Nie panie. Obudziłem cię...? - spytał niepewnie.
- Nie - mruknął ten i ziewnął głośno. Usiadł i przeciągnął się.
- Nie mogłem spać... - wyznał niewolnik.
- Nic dziwnego. Po wczorajszych przeżyciach. Mówiłem ci, że wszystko już dobrze. Czego się zamartwiasz?
Elio zwiesił głowę. Wbił wzrok w do połowy obranego ziemniaka.
- On... Mój dawny pan... Patrzył na mnie jak na zdrajcę. A ja nie uciekłem od niego. Nie taki miałem zamiar, tak... Tak wyszło.
- Jak to w życiu. Chcesz czegoś, dostajesz co innego i musisz się cieszyć. Chyba nie żałujesz, że tamtego dnia opuściłeś jego dom...?
- Nigdy! - chłopak spojrzał na Bukera - Nigdy w życiu... To, że tu jestem to największy dar od Boga...
- Boga to w to nie mieszaj... - mężczyzna wstał i sięgnął do miski. Odkąd Elio z nim zamieszkał ona, jak i dzban z wodą, zawsze były pełne i świeże. Wcześniej zawsze wylatywało mu z głowy napełnienie ich.
- Masz panie rację... To nie bóg dał mi te szansę a ty... I będę ci za to wierny aż do śmierci.
Buker popatrzył na niego przez chwilę.
- No, obieraj jak już obierasz i wstawaj. Pójdziesz dziś ze mną do pracy.
Niewolnik spojrzał na niego bez przekonania.
- Do pracy... Z tobą? - zapytał.
- Chyba jasno mówię, nie? - zrugał go nieco, po czym westchnął.
No tak. Dzieciak nadal pamiętał poprzednie wydarzenia. Nie dziwił mu się, że nie jest chętny iść tam znowu.
- Nie martw się, nie będziesz ze mną cały czas. Znajdę ci jaki kąt. Po prostu... Zostawienie cię po tym, co wczoraj się działo samego w chacie, byłoby... Głupie. Stary cap pewno da sobie spokój, ale będę spokojniejszy, jak będziesz przy mnie. Ty chyba też...
Elio niemal się zaciął nożem, gdy to usłyszał.
Troszczono się o niego. Dbano o niego... Czy istniało na tym świecie coś lepszego?
- Dobrze, pójdę z tobą gdzie zechcesz.
- No, i świetnie. A teraz żarcie - powiedział krótko, po czym upił wody z dzbanka.
Elio tymczasem zostawił ziemniaki w wodzie i zajął się smażeniem jaj i kiełbasy. Zjedli w milczeniu a potem ubrali się i wyszli z domu.
Buker wydawał się spokojny i tylko ręka spoczywająca na pasie, do którego przyczepioną miał pochwę z niewielkim, ale mocno ostrym nożem świadczyła o tym, że tak naprawdę wcale taki spokojny nie jest.
Tak, jak mówił kat, tak zrobił. Elio z przysłaniającym głowę kapturem, siedział w pomieszczeniu w którym niegdyś błagał mężczyznę o darowanie mu życia i pozostawieniu jego rąk na miejscu. Buker tymczasem zajmował się swoimi sprawami. Przychodził do niego co jakiś czas po kolejnej wykonanej egzekucji. To po przedmioty, to by się piwa napić. A może i trochę po to, by sprawdzić czy niewolnikowi nic nie jest. I w tą myśl bardzo chciał wierzyć Elio. Tą samą myśl, odrzucał od siebie usilnie Buker.
W końcu usiadł przy niewielkim stoliku i odetchnął.
- Idź no po wodę. Piwa mi już starczy - stwierdził. Studnia miejska jest niedaleko. Uciągniesz sam wody?
- Spróbuję panie... - powiedział z przekonaniem. - Jak nie, kup całe wiadro. - sięgnął do sakiewki i podał mu monetę.
- To chyba za dużo... - powiedział chłopak po krótkim przyjrzeniu się jej.
Buker machnął dłonią.
- Co zostanie, weź dla siebie. Może kiedyś ci się przyda - powiedział i włożył ją dzieciakowi w dłoń - No leć.
Elio popatrzył na niego z wdzięcznością i zacisnął ją w pięść.
- Dziękuję panie - rzekł tylko i tak jak mu nakazano, szybkim krokiem ruszył we wskazane miejsce. Wiedział gdzie się kierować. Przechodzili w końcu tędy nie jeden raz. Minął parę kramów z jedzeniem i kilka sklepów, po czym skierował się w wąską uliczką. Ta główna roiła się od ludzi, niemal jak sam gościniec. Wybrał więc szybszą drogę.
Już widział studnie, już miał wejść na plac, gdy nagle, ni stąd ni zowąd, poczuł szarpnięcie za kaptur. Chwilę później został wciągnięty do jednego z domów,
Chciał krzyknąć, jednak zasłoniono mu usta. Zdążył więc się tylko zacząć szamotać, daremnie wierząc, że zdoła wyrwać się temu o wiele silniejszemu człowiekowi, którego twarz skrywała się pod kapturem płaszcza. Ciemność domu w jakim się znalazł nie pomagała. W zasadzie nie był to nawet dom a opuszczony, mocno zrujnowany budynek, o oknach zabitych deskami.
- Nie krzycz - powiedział cicho głos, który okazał mu się dziwnie znajomy. - Nie skrzywdzę cię.
Zamarł. Mimo iż słowa znaczyły niewiele, poczuł, że ich właściciel mówi prawdę. Przestał się więc szamotać, a zaraz potem jego usta zostały uwolnione.
Mężczyzna obrócił go przodem do siebie, po czym ściągnął kaptur.
- Knox... - powiedział powoli Elio a jego oczy rozszerzyły się. Nogi znów zerwały się gotowe do biegu. - Nie... Proszę... Tylko nie to - powiedział drżącym głosem, gotów do ucieczki.
- Cicho bądź głupcze! Zdradzisz mnie zaraz i tyle z tego będzie - wycedził mężczyzna i puścił go. - Pan... Nie wie, że tutaj jestem - rzekł powoli.
Chłopak patrzył się na niego niezrozumiale.
- Co... Co to znaczy?
- Nie przyszedłem po ciebie. Nie zabiorę cię do niego. Uspokój się - powiedział i sam odetchnął głęboko, przymykając oczy - Chcę... Ci pomóc.
- Pomóc?
- Ugh. Nic nie rozumiesz! - pokręcił głową - Sądziłeś głupcze, że on odpuści? Że pozwoli ci żyć i to jeszcze z nim? Człowiekiem, który go poniżył i odebrał jego własność? Zagroził mu i postąpił tak bezmyślnie? W życiu... - Knox pokręcił głową - Nie da wam spokoju... I nam... Nawet nie wiesz ile złego przyniosło twoje zniknięcie...
Elio wpatrywał się w mężczyznę bez słowa. Rozumiał jednak wszystko. Zbyt dobrze rozumiał.
- Mieliście kłopoty... Przeze mnie...? - powtórzył powoli.
- Nie przez ciebie. Czy ty, czy ktoś inny... Prędzej czy później któryś z was by uciekł. Nie chodzi tutaj o ciebie. Raczej o zniewagę, o to, że miałeś śmiałość by to zrobić. Skoro ty się odważyłeś, może zrobić to każdy kolejny.
- Ja nie chciałem uciec! Byłem głodny... Nie jadłem kilka dni. Nowi niewolnicy nie dopuszczali mnie do jedzenia, więc...
Knox zmarszczył brwi
- Czemu nie powiedziałeś? Rzekłem ci kiedyś, że jeśli cokolwiek się stanie, masz mówić. Ty, jak nikt inny zasługiwałeś na dobre słowo i czyny. Nie byłeś tacy jak oni...
- Wyjechaliście. Nie było nikogo, kogo znałem. Miałem nowych pytać? Prędzej zjedli by mnie żywcem...
Mężczyzna westchnął.
- To już nie ma znaczenia. Posłuchaj mnie uważnie, bo nie mam czasu. A i tak jeśli... Jeśli mój pan dowie się, że tutaj byłem... - pokręcił głową.
- Czemu więc nie uciekniesz? Jesteś silny i mądry. Udało by ci się... Może mój pan zechce pomóc i tobie...
- Elio... - powiedział i spojrzał na niego z politowaniem - Nie jestem tak młody jak ty. Ani tak ładny. Ani sprytny, co udowodniłeś a przede wszystkim, nie jestem na tyle odważny. Z panem chodzę wszędzie, znają mnie. Złapali by mnie szybciej niż można pomyśleć a potem... Potem byłoby tylko cierpienie i śmierć. Dla mnie nie ma już ratunku, ale dla ciebie jest. Dlatego tu jestem...
- Na pewno da się coś zrobić...!
Knox pokręcił głową.
- Posłuchaj mnie. Mój pan jest gotów zrobić wiele by się zemścić. Znałeś go, wiesz, jaki potrafi być. Zdrady nie wybaczy, ale zniewagi i upokorzenia także nie... Nie wiem co dokładnie planuje, rozumiem tyle, że oskarży go o coś, podrzuci pieniądze, dokumenty... Nie wiem co dokładnie. Na pewno zrobi jednak wszytko by doprowadzić do zguby Bukera.
Elio rozszerzył oczy.
- Muszę mu powiedzieć! Wyznać wszystko i ostrzec!
- Cicho! - mężczyzna przystawił mu dłoń do ust - Nie, to nic nie da. Czy dziś czy jutro czy za rok, pozbędzie się go. Tak, jak wszystkich którzy mu niegdyś podpadli. Teraz ma jego na celu. To okazja dla ciebie.
- Okazja...?
- Wiesz gdzie twój pan trzyma pieniądze?
Elio zamyślił się.
- Tak...
- Więc zabierz je i uciekaj stąd. Po niego niedługo przyjdą a gdy go zabiorą, nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Może zdołasz wsiąść na jakiś statek, który odpłynie daleko stąd. Najmiesz się gdzieś do pracy. Tu nic dobrego cię nie czeka.
- Mam... Mam go zostawić? - Elio pokręcił głową - Obiecałem mu wierność! Nie zdradzę go...
- Nie masz wyjścia. Ponad słowem jest tylko jedno. Własne życie. Musisz to zrobić, jeśli chcesz żyć.
Elio przełknął ślinę.
- A jeśli zostanę...?
- Jeśli zostaniesz, najpierw będziesz patrzył na śmierć jego, a potem zmusisz mnie bym ja patrzył na twoją a jak Boga kocham, bardzo tego nie chcę.
Niewolnik powoli pokiwał głową.
- Dlaczego... Dlaczego właściwie przyszedłeś tu i mówisz mi o tym? Jeśli ktoś się dowie, zabiją cię...
Knox zamyślił się po czym uśmiechnął lekko.
- Jeśli ostatnią rzeczą jaką mogę zrobić, jest coś dobrego... Nie zawaham się. Zbyt wiele zła już sprawiłem. Zbyt wiele bólu.
- Nie jesteś zły Knox... Wszystko co robiłeś i robisz... To przymus a nie twoja własna wola.
- Każdy ma własną wolę. Ja po prostu jestem za słaby i zbyt głupi by się sprzeciwić. - mężczyzna naciągnął kaptur na głowę. - Dość już. Wiesz wszystko, co powinieneś. Zrób co kazałem. Dla Bukera nie ma już ratunku.
Już miał chwycić za klamke, gdy Elio złapał go za rękaw płaszcza.
- Ucieknij więc wraz ze mną. We dwóch będzie łatwiej... Proszę...
Mężczyzna obrócił się i spojrzał na Elia. Zapatrzył się na niego przez chwilę jakby rozważał te słowa.
- Sprowadziłbym na ciebie tylko śmierć. Spotkamy się w innym życiu. Może w takim, w którym obaj będziemy wolnymi ludźmi...? - zapytał cicho.
- Niczego innego nie pragnę...
Knox skinął mu tylko głową na pożegnanie, po czym opuścił dom i szybkim krokiem odszedł.
- Dziękuję ci... - powiedział jedynie Elio, nadal stojąc w bezruchu.
Po chwili mężczyzna zniknął mu z pola widzenia a on sam, odzyskał władzę w ciele na tyle, by przypomnieć sobie o wodzie i całym świecie.
Setki myśli krążyły mu w głowie gdy sięgał po wiadro.
Uciec? Miał uciec? Miał zdradzić człowieka, któremu tyle zawdzięczał? Za nic. Nie mógł tego zrobić... Jeśli zginie to wraz z nim, a jeśli mu nie pozwolą, sam odbierze sobie życie po jego śmierci. Tak powinien czynić wierny niewolnik.
Wiadro było ciężkie, przyjemnie jednak pomagało mu wrócić do rzeczywistości i skupić się na drodze. Próbował nie wylać jego zawartości. Droga powrotna nużyła mu się strasznie a dłonie bolały, jednak było to teraz jego najmniejsze zmartwienie.
Gdy był już niemal pod samymi drzwiami, dostrzegł Bukera, który rozglądał się na około a na jego widok, przyspieszył kroku.
- A ty co? Po wodę do rzeki żeś poszedł? - zapytał z wyrzutem.
- Przepraszam panie - powiedział Elio, zdając sobie sprawę, że naprawdę długo go nie było. - Zgubiłem drogę... Szedłem zamyślony i głupi nie myślałem gdzie lezę. Zasłużyłem na to byś mnie ukarał...
Buker machnął na to dłonią i ruszył w kierunku swojej kaźni, odbierając od niego wiadro. Niósł je niamal jakby nic nie ważyło. Jakby niósł ptasie piórko.
Postawił je na stole i rozlał do kubków po piwie. Jeden podsunął chłopakowi.
Elio pił niepewnie. Ręce mu drżały. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Czy był zdrajcą? Powinien wyznać prawdę mężczyźnie, może razem uda im się zbiec?
- Co ty taki? Trzęsiesz się jakbyś na febrę miał zejść...
Niewolnik uniósł na niego smutne oczy.
- Ja...
- Znów przeżywasz to wczorajsze? Głupi dzieciaku - mężczyzna wzniósł oczy ku niebu - Przecież mówiłem, to mój problem. Ty sobie już głowy nie zamartwiaj...
- To trudne... - przyznał.
- Ano... Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Już niewielu mi zostało. Przed zachodem wrócimy do domu.
- Posiłek nie jest gotowy... Chciałem zrobić zupę z kartoflami i...
- Chcesz to idź już. Do domu trafisz...?
- Trafię panie - pokiwał głową.
Odetchnął. Prawdę mówiąc, wolał wrócić do domu i nad wszystkim się zastanowić niż patrzeć w twarz swojemu wybawcy i dźwigać brzemię tajemnicy.
- To idź. Drzwi zarygluj i nikomu nie otwieraj. Jakby mi zeszło, to po ciemku ani nosa nie wyściubiaj. Odlej się za dnia. Potem jakoś wytrzymasz.
- Dobrze panie - Elio wstał i spojrzał na mężczyznę.
Jak że mógłby go zdradzić...?
Następnie wyszedł i zakładając na nowo kaptur, ruszył w stronę chaty. Do niej drogę pamiętał już bardzo dokładnie.
***
Usiadł na ławie. Posiłek grzał się nad ogniem. Zjadł trochę kaszy i chleba. Przemyślał to wszystko. Wiedział teraz, że nigdy, ale to nigdy nie ucieknie i nie pozostawi swojego pana. Zginie wraz z nim u jego boku albo po jego śmierci. Nie zdradzi... A dziś gdy wróci, padnie mu do stóp i będzie błagał o wybaczenie. Przeprosi za to, że nie rzekł mu wszystkiego od razu tak, jak powinien. Może zdoła go naprosić by Buker sam poszedł do jego dawnego pana i mu go oddał? Może to ocali mu życie... A może...
Nagle doznał olśnienia. Jego oczy rozszerzyły się.
Nie... To on pójdzie błagać Samsona o darowanie życia swojemu obecnemu Panu. Odda się w jego ręce w zamian za pozostawienie go w spokoju. Zginie, to na pewno, lecz może zdoła uchronić jego?
Zerwał się z miejsca. Nie było wiele czasu. Musiał dotrzeć tam jeszcze dziś. Spojrzał w stronę okna. Noc była już ciemna. Słońce zaszło dawno a na niebie świecił księżyc. Nie było wyjścia. Musiał iść...
Narzucił płaszcz. Zostawił na stole monetę, którą dziś dał mu kat. Zdjął także buty. Jemu już się nie przydadzą. Jego pan nigdy nie pozwoliłby niewolnikowi na ich noszenie. Knox był wyjątkiem, ale on wiele wychodził. Może Buker je sprzeda? Były nowe, dbał o nie lepiej niż o siebie samego.
Oczy zaszły mu łzami. Nie na myśl, że właśnie idzie na śmierć, że dozna dotkliwych tortur i bólu, lecz przez świadomość, że nigdy już swojego pana nie zobaczy. Ani jego ani tego domu. Ciepłego, w którym nigdy nie chodził głodny.
Ostatkiem sił powstrzymał się od szlochu. Otworzył drzwi, które wcześniej zgodnie z rozkazem zaryglował, po czym przemierzył podwórko. Ostatni raz obejrzał się na dom, po czym ruszył przed siebie. Miał niewiele czasu...
_________________________
Oczywiście, że nie mogło być zbyt dobrze... Jak myślicie? Co dalej?
Zaktualizowałam trochę opis profilu, założyłam też e-mail na który możecie się ze mną skontaktować. Może ktoś byłby chętny napisać coś ze mną wspólnie?
Dacie radę wbić 80 gwiazdek?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top