excuse me, he's always like that? [1/3]

Jimin nie potrafił zasnąć. Każda, dosłownie każda próba kończyła się niepowodzeniem, a on prędzej czy później po prostu wpatrywał się w księżyc, mając coraz to więcej wątpliwości co do swojej jutrzejszej randki.

Co, jeśli był zbyt stanowczy? Co, jeśli odstraszył tym Guka i jak idiota będzie siedzieć przed drzwiami, czekając na kogoś, kto i tak nie przyjdzie?

Bał się jak jasna cholera, że jego wymarzone spotkanie po prostu się nie odbędzie albo okaże się kompletną wtopą. W końcu tak naprawdę nie znał swojego korespondenta, nie wiedział o nim za wiele, nie miał zielonego pojęcia, jak on wygląda, jaki jest naprawdę i co najważniejsze, czy w ogóle im wyjdzie. Wymienianie pomiędzy sobą wiadomości przez tak krótki czas nie było wystarczające, by stwierdzić, że ta dwójka do siebie pasuje, a ich związek będzie szczęśliwy i trwały. Jimin bał się zawodu, ale jednocześnie sam siebie napędzał, snując najpiękniejsze scenariusze ich pierwszego pocałunku, spacerów ze złączonymi dłońmi i cichych śmiechów w autobusie, gdy walczyliby ze sobą na kciuki.

Chciało mu się płakać, bo im więcej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nic a nic z tego nie wyjdzie.

W końcu nie było w nim nic wyjątkowego. Nie śpiewał tak dobrze, jak Samuel, nie był tak ładny, jak on, nie był popularny. Ba, był wyśmiewany przez krąg bliskich znajomych swego kuzyna. Bał się, po prostu się bał, że Guk w pewnym momencie ich spotkania stwierdzi, że nic a nic ich do siebie nie ciągnie, że źle im się rozmawia albo że Jiminowi źle pachnie z ust. Nie chciał znów zostać sam, bez kogokolwiek do wyżalenia się, wsparcia lub zwyczajnej rozmowy o czymkolwiek.

Szczególnie że jemu naprawdę zaczęło zależeć.

Był głupi, że sobie na to pozwolił, ale nie potrafił inaczej. Z jego nieznajomym nie dało się inaczej. Wszystkie te słodkie słówka, wsparcie, zainteresowanie jego osobą - nie dostawał tego na co dzień i gdy pojawił się ktoś, kto nagle zaczął mu to zapewniać, Jimin naprawdę nie chciał tego tracić. Nie, gdy kompletnie przepadł w tej znajomości, w końcu poczuł się ważny, doceniany.

I gdy paradoksalnie zwykły nieznajomy stał się jedną z ważniejszych osób w jego życiu.

Godziny mijały nieubłaganie wolno, gdy przed, w trakcie czy po szkole Jimin myślał tylko i wyłącznie o Guku, jego postaci i o tym, jak przebiegać będzie ich randka, na którą nastolatek tak bardzo czekał. Przez wszystkie lekcje myślał tylko o tym, jakich użyć perfum, jak ułożyć włosy i czy powinien użyć malinowego błyszczyku, czy może skorzystać z tego brokatowego, arbuzowego, jaki wyhaczył ostatnio w sklepie. Trudno było sprowadzić go do świata rzeczywistego, zresztą nikt się nawet nie starał - Park jak zwykle zostawał pomijany przez kolegów z klasy i innych uczniów szkoły, ale tym razem ani trochę mu to nie przeszkadzało, gdy przemierzając korytarze z wielkim uśmiechem na ustach, po prostu czuł się szczęśliwy, że jest sobą i że jego życie zmierza w takim, a nie innym kierunku.

Przeszkadzał mu tylko i wyłącznie złośliwy uśmiech Samuela, ale po dłuższym czasie po prostu odpuścił, nie zamierzając sobie marnować humoru na rozmyślanie nad tym, co tkwi w głowie jego kuzyna.

Po powrocie ze szkoły możliwie jak najszybciej zaczął wybierać ze swojej szafy ubrania, nawet podbierając z garderoby Samuela biały golf, bo tego swojego jak na złość nie potrafił znaleźć, chociaż szczerze wątpił w jego istnienie (ale skoro Guk mówił, że go w nim widział, to na pewno gdzieś tam sobie żył w tych zakamarkach szafy, do których nikt nigdy nie zagląda).

Nie stroił się nie wiadomo jak bardzo, bardziej stawiał na wygodę i ciepło, bo pogoda na dworze nie sprzyjała krótkim rękawkom. Park wybrał naprawdę wygodne czarne spodnie, ukradziony golf do połowy włożony do materiału dolnej garderoby i dżinsową, ciepłą katanę, która jak na razie spoczywała na krześle, czekając na swoją kolej. Jego przydługie włosy dokuczliwie wpadały mu do oczu, nawet gdy rozdzielone w nieco krzywy przedziałek, miały nie sprawiać więcej problemów, ale nawet to nie dało rady zniszczyć jego nastawienia, szczególnie gdy do spotkania zostało pół godziny, a Min był już praktycznie gotowy.

Niby wszystko było idealne, wszystko szło jak po maśle, ale gdy do szesnastej zostało dziesięć minut, Jimin pojął, co tak naprawdę właśnie się działo.

Właśnie wybierał się na swoją pierwszą randkę.

Robiło mu się słabo. Stres ściskał jego żołądek, a sam chłopak stawał się coraz bardziej nerwowy, jego dłonie drżały, a w jego głowie rodziło się coraz to więcej czarnych scenariuszy. Guk jest uczulony na arbuzy, nie spodoba mu się to, jak Jimin dziś wygląda lub faktycznie stwierdzi, że śmierdzi mu z ust.

Cholera.

Za pięć szesnasta Park biegł do łazienki, by chyba już piąty raz dziś umyć zęby, poprawić włosy i nałożyć kolejną warstwę błyszczyka, przez jeszcze kilka chwil stojąc przed tym głupim, brudnym lustrem, przechodząc małe załamanie nerwowe, bo jeszcze piętnaście minut temu wyglądał jak najlepsza wersja siebie, a teraz sam już nie wiedział, czy jest tak brzydki, czy po prostu to lustro ma jakąś wadę.

Minutę po szesnastej Jimin usłyszał dzwonek do drzwi i chociaż nigdy nie był dobry w bieganiu, w dosłownie kilka sekund pojawił się przed wejściem, krzycząc na cały dom, że to do niego.

Czuł, jak serce podchodzi mu do gardła, gdy naciskał na klamkę, zaraz otwierając drewniane drzwi i wewnętrznie pisnął, widząc swojego korespondenta. Guk wyglądał jak spełnienie jego marzeń, gdy trzymając w ręce mały bukiet kwiatów (obowiązkowo bez róż), wpatrywał się w Jimina, uśmiechając się przy tym tak, że blondynowi uginały się kolana. Lekko opadające na oczy czarne włosy, hipnotyzujące spojrzenie, prosty, uroczy nosek i absolutnie idealne usta podkreślone bezbarwną pomadką. Guk wyglądał przepięknie, chociaż zdaniem samego Parka przydałoby mu się trochę więcej kolorów niż sama czerń, która swoją drogą niesamowicie mu pasowała.

Przez chwilę stali w ciszy, wpatrując się w swoje osoby. Usta Parka uchylały się już w pierwszych słowach, mających podkreślić, jak szczęśliwy jest, że w końcu mogą się zobaczyć, ale jedno zdanie padające z ust czarnowłosego rozbiło całą otoczkę idealnej randki.

– Jest może Samuel?

Nastolatek miał ochotę się rozpłakać, czując się, jakby co najmniej ktoś go przewrócił i zdeptał. Może to jednak nie Guk? Może jego randka po prostu się spóźni, a Jimin nie zdążył jeszcze przeczytać jego wiadomości. A może to po prostu dziwny żart, skoro korespondent Parka wie, jaką niechęcią pała on do swojego kuzyna.

Tylko że wszystko się sypie, gdy Samuel, schodząc po schodach, wita się głośno z Azjatą, przy mijaniu kuzyna lekko szturchając jego ramię. Jimin czuje się podle, widząc, jak pięknie wygląda jego kuzyn. Wiedząc, że nigdy mu nie dorówna. Ma ochotę uderzyć go w twarz, kopnąć lub powiedzieć wszystko jego matce. Znów został upokorzony, tylko że tym razem zabolało trzy razy mocniej niż poprzednio.

– Powiedz mamie, ze wychodzę, Jimin. I nie patrz się tak, chociaż udawaj, że jesteś dobrze wychowany.

I chociaż Park wierzył, że przemoc w żadnym wypadku nie jest rozwiązaniem, naprawdę miał ochotę uderzyć Samuela w twarz. Żeby chociaż troszeczkę zbrzydł, żeby jego oczy nie były takie ładne albo żeby usta nie kusiły każdego w ich szkole. Naprawdę chciał, żeby jego uroda w końcu zniknęła i przestała wpędzać innych w kompleksy.

Chociaż ta sytuacja i tak była już koszmarna, Park nawet nie pokusił się o wypuszczenie ani jednej łzy, obraźliwego słowa czy jakiegokolwiek innego wyrazu twarzy oprócz zawodu. Ale najwidoczniej to i tak było za dużo, ponieważ z ust chłopaka, który przecież był dla niego tak miły podczas wszystkich rozmów, usłyszał ciche:

"On tak zawsze?"

Nigdy nie poczuł się tak oszukany.

_________________
[a/n]

na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że randeczka dalej jest w toku i jeszcze dużo się może zdarzyć!!!

nie bijcie mnie za mocno:(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top