Wyjątki

                    Od kiedy Zemo uciekł minęło pięć miesięcy. Pięć długich miesięcy poszukiwań, wyjazdów, badania tropów. Wszystko na nic. Każda uliczka, w której znalazł się Steve, okazywała się ślepa.
Nikt nie miał pojęcia, jak Helmutowi udało się zbiec. Wszystko tak nagle wysiadło. Systemy zabezpieczeń przestały działać, światła pogasły. Wszystkie drzwi były dla Pułkownika otwarte. Najlepsi informatycy nie wiedzą jak do tego doszło, ale są pewni, że był to jakiś hakerski atak. Ten, kto pomógł brunetowi był świetny. Znał się na robocie jak nikt. Wśliznął się do systemów niepostrzeżenie, zrobił swoje i bez żadnych najmniejszych śladów zniknął. Helmut Zemo rozpłynął się w powietrzu dosłownie w ciągu kilku minut. Od tamtej pory Rogers robił wszystko, by go odnaleźć. Przestał być nagle zbrodniarzem wojennym, bo był potrzebny. Miało to swoje plusy. Nie musiał się ukrywać.
Cap wiedział, że odnalezienie Zemo wcale nie będzie łatwe. Pułkownik był wytrawnym graczem i na pewno cenił sobie wolność, więc nie będzie się wychylał. A to zdecydowanie utrudni Kapitanowi poszukiwania. Wiedział jednak, że nie wolno mu się poddawać. A potrafił być bardzo wytrwały.
Nie raz już trafiał na fałszywe tropy. Ktoś gdzieś coś widział, wiedział, ale nie miał pewności na ile procent informacja była potwierdzona. Blondyn sprawdzał jednak każdy trop. Nawet ten wydający się być kompletnie absurdalnym. Jednak nawet jego upór, sprzęt najwyższej jakości i pomoc, jaką miał, nie dawały żadnych rezultatów. Brunet rozpłynął się w powietrzu. Po prostu zniknął.

~

Wrócił nieco zrezygnowany po sprawdzeniu ostatniego tropu jaki miał. Starał się nie tracić nadziei, ale momentami ten płomyk nieco przygasał. Steve jednak nie byłby sobą, gdyby nadzieję porzucił całkowicie.
Położył klucze od mieszkania na szafkę w przedpokoju. Zamarł jednakże od razu, gdy tylko klucze zetknęły się z drewnem. W mieszkaniu było chłodniej, a z tego co pamiętał nie zostawiał otwartego okna, opuszczając je rankiem. Rozejrzał się uważnie i wtedy dostrzegł postać w salonie. Było ciemno, więc nie bardzo wiedział kim jest jego gość. Nie atakował go jednak, nie strzelał. Nic z tych rzeczy. Siedział w fotelu. Po chwili też zapalił stojącą przy nim wysoką lampę. Rogersa aż wmurowało w podłogę.
- Witam, Kapitanie.
- Zemo?
Cap zrobił kilka kroków w stronę salonu. Gdzie tkwiła pułapka?
- Co ty tu robisz? Dobrze wiesz, że jesteś poszukiwany – odezwał się ponownie Kapitan. – Mam obowiązek cię zamknąć.
- Wiem – odpowiedział najspokojniej w świecie Helmut. – Ale tego nie zrobisz.
- Niby dlaczego? – Blondyn był gotowy do ataku w każdej chwili. Bądź do jego odparcia. Zależy, co by się stało.
- Bo wiem, gdzie jest Barnes.
Te słowa sprawiły, że Steve zamarł. Wszelkie myśli o zamknięciu Zemo nagle wywietrzały mu z głowy, zastąpione przez ogromny napis „BUCKY".
- Co? – wykrztusił. – Jak? Skąd? Gdzie on jest?
Pułkownik uniósł spokojnie dłoń.
- Wszystko w swoim czasie, Kapitanie. Dobrze wiesz, że nie podam ci tych informacji za nic. Nie są bezcenne.
Rogers zmarszczył brwi zdecydowanie niezadowolony takim obrotem sprawy, ale co miał zrobić? Chodziło przecież o Bucka.
- W porządku – powiedział spokojnie. – Czego chcesz?
- Na początek przenocować tutaj. Jestem zmęczony – odpowiedział brunet, przecierając twarz dłonią.
Cap był zaskoczony. To, co powiedział mężczyzna było takie... zwykłe, pospolite. Żadne oczyszczanie z zarzutów, żadna wolność, żadne pieniądze. Po prostu miejsce na nocleg. Kapitan przyjrzał mu się nieco uważniej. Helmut rzeczywiście wyglądał na zmęczonego. Blondyn zaczął mu współczuć. Ponownie zresztą. Kiedy dowiedział się, co tak naprawdę mogło kierować Helmutem Zemo, poczuł współczucie. Ten człowiek tak naprawdę był bardzo zagubiony. Utrata bliskich, utrata wszystkiego i to dlaczego? Niby w imię czegoś wyższego? Szczytnego celu? Nie, to zawsze tylko niepotrzebne ofiary, których Steve za wszelką cenę chciałby unikać. Wiedział, że miał wiele krwi na rękach, tej bliskich Zemo również. Zawsze bardzo go to męczyło. Może warto byłoby o tym teraz porozmawiać?
- Posłuchaj... – zaczął ostrożnie Rogers. – Jakkolwiek teraz wygląda sytuacja... Chciałbym, żebyś wiedział, że mi przykro z powodu tego, co się stało. I wiem, że z pewnością to kompletnie niczego nie zmienia, ale... przepraszam.
Pułkownik patrzył na Capa z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie można było się domyślić, co mu chodziło po głowie.
- Powiedzmy, że jesteśmy prawie kwita – odezwał się cicho.
- Prawie? – Kapitan uniósł nieco brwi.
- Tak. Nigdy nie będziemy całkowicie kwita. Musiałbyś stracić znacznie więcej, Kapitanie. Ale jak na razie mi to wystarczy. Jednak nie sil się na przeprosiny. Nic nie dadzą i niczego nie zmienią. Tu masz rację.
Blondyn aż mocniej zacisnął usta. Co za bezczelny typ... A on mu szczerze współczuł.
- Jesteś... ugh. – Odetchnął ciężko. – Powinienem zawiadomić Fury'ego.
- Proszę. Wtedy jednak nie dowiesz się, co się dzieje z Buckym. Zdaje się, że to dla ciebie ważne.
Steve niechętnie przytaknął skinieniem głowy. Nie lubił znajdować się między młotem a kowadłem. Nie znosił takich sytuacji.
- Prześpij się na kanapie – powiedział do bruneta. Skoro już miał tu zostać... Rogers nie zamierzał proponować mu swojego łóżka. Nie byli przyjaciółmi...
- Wolałbym twoje łóżko.
- Słucham? – Cap uniósł brwi w zdziwieniu. Czy ten facet był na tyle bezczelny, żeby tak panoszyć się w jego domu? Co to, to nie.
- Musiałbyś mnie wyrzucić z sypialni, a...
- Wcale nie chcę tego robić... – Zemo zmierzył spojrzeniem Kapitana od stóp do głów, a na jego ustach pojawił się tajemniczy uśmiech.
Blondyn patrzył na niego, jak na wariata. Może w istocie niby był? Nikt przy zdrowych zmysłach nie powiedziałby przecież niczego takiego.
- Nie rozumiem... – wydukał Steve, marszcząc delikatnie brwi. Nie spuszczał jednak Pułkownika z oczu.
- Zaprowadź mnie do sypialni to cię oświecę – odpowiedział brunet, a błąkający się na jego ustach uśmiech przybrał na zadziorności.
Rogers skinął lekko głową i wskazał dłonią kierunek. Co mu innego pozostało? Mógł go wyrzucić, mógł pozbawić przytomności i zawiadomić Fury'ego, ale... Bucky. To jedno słowo wszystko zmieniło. Tak nagle i bez ostrzeżenia.
Obaj ruszyli wąskim korytarzem do drzwi na jego końcu. Cap je otworzył i oczom Helmuta ukazało się średniej wielkości pomieszczenie, schludnie urządzone, porządnie i w amerykańskich barwach – niebieskiej, białej, a gdzieniegdzie można było dostrzec czerwone akcenty.
- Patriotyzm pełną parą – zauważył Zemo, uśmiechając się pod nosem, bo cóż, nie dało się nie dostrzec tej stylizacji.
Kapitan westchnął cicho. Nie miał zamiaru tłumaczyć się mężczyźnie ze swojej miłości do ojczyzny. To nie był temat, na który miałby z nim ochotę porozmawiać. W ogóle nie wiedział, czy był jakikolwiek taki temat.
Chciał się już odezwać, kiedy nagle Pułkownik się odwrócił, stając twarzą w twarz z blondynem. Przez moment patrzeli na siebie bez słowa i było coś elektryzującego w tej chwili. Steve bardzo chciał jakoś to nazwać, ale za nic nie potrafił.
Brunet zrobił krok, może dwa kroki, w jego stronę i nim Rogers zdołał się odsunąć wpił się w jego usta. Pocałunek nie był jakiś bardzo długi, ale dość namiętny i głęboki. I zapierający dech w piersiach, tak właśnie odczuł to Cap.
Helmut odsunął się od niego, spoglądając mu w oczy.
- Rozbierz się – szepnął.
Kapitan aż uniósł brwi w zdziwieniu. Pocałunek to jedno, choć i tak nie powinien mieć miejsca, ale to? Miał się rozebrać, ponieważ...? Blondyn już dobrze wiedział, o co mu chodziło.
- Chyba żartujesz – odpowiedział, patrząc na niego wyjątkowo sceptycznie.
Zemo przewrócił oczami i ponownie zbliżył się do Steve'a, by jeszcze raz go pocałować. Rogers znów był zaskoczony, ale jego usta i język ostrożnie odwzajemniły ten pocałunek. Poczuł jak dłonie Pułkownika dobierają się do jego koszuli, rozpinając ją. Guzik po guziku. Powinien był to powstrzymać. Naprawdę powinien był. Jakiś męczący głos z tyłu jego głowy krzyczał, żeby się ogarnął, ale po kilku kolejnych pocałunkach przestał zwracać uwagę na uporczywe brzęczenie. Dał sobie rozpiąć całą koszulę i poczuł, że opuściła jego ciało, opadając na podłogę. Brunet oderwał się od jego ust, ale tylko na moment. Ściągnął z siebie sweter rzucając go niedbale na podłogę. Cap zdążył zauważyć, że mężczyzna miał naprawdę ładne ciało. W końcu też był wojskowym, czego innego można było się spodziewać? Ich usta ponownie się złączyły w nieco bardziej gwałtownym pocałunku. Kapitan czuł, jak krew zaczyna wrzeć w jego żyłach. Nie mógł nic poradzić na to, że cała sytuacja miała na niego silny wpływ. Dotknął ciała Zemo i przeszedł go delikatny dreszcz. Wszystkie uprzedzenia chwilowo gdzieś zniknęły...
Nie minęła długa chwila, a pozbyli się resztek swoich ubrań. Nie zrezygnowali przy tym z coraz bardziej namiętnych pocałunków. Żaden chwilowo się nie odzywał. Chyba nie chcieli burzyć tej atmosfery, która z chwili na chwilę się zagęszczała.
W końcu Pułkownik pociągnął blondyna w stronę łóżka, na które po chwili opadli. Ich usta nie potrafiły długo bez siebie wytrzymać, a dłonie błądziły po ciałach w poszukiwaniu miejsc szczególnie wrażliwych na pieszczoty.
Steve znalazł się pod brunetem, przyciągając go do kolejnego pocałunku. Mężczyzna chętnie na to odpowiedział, ocierając się przy okazji o Rogersa. Obaj już byli twardzi. Podniecenie robiło swoje.
Zemo oderwał się od jego warg, wsuwając sobie palce do ust. Poślinił je nie spuszczając wzroku z Capa. Chwilę później jego dłoń zmierzyła niżej, pomiędzy nogi Kapitana, pomiędzy jego pośladki. Blondyn cicho jęknął, gdy tylko poczuł, jak Pułkownik wsuwa w niego palec, rozciągając go i przygotowując na siebie. Zakręciło mu się w głowie, a to uczucie się wzmocniło, gdy brunet dołączył drugi palec. Uczucie było naprawdę niesamowite, jednak Steve wolał poczuć już coś zdecydowanie większego niż palce. Poruszył biodrami, co zachęciło jego kochanka do wyciągnięcia z niego palców i zastąpienia ich swoim członkiem. Zemo wsunął się w niego powoli, po kawałku, choć miał ochotę na o wiele szybszy ruch. Na to jednak też przyjdzie czas.
Rogers mocno go objął, wstrzymując na chwilę oddech. Wypuścił powietrze dopiero kiedy Pułkownik był już dość głęboko. Brunet po chwili zaczął się poruszać, co wyrwało z ust Capa kilka urywanych jęków. Mocno go trzymał, jakby bał się, że mężczyzna za moment gdzieś zniknie. To było irracjonalnie uczucie i Kapitan zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież tak naprawdę w ogóle nie powinno było do tego dojść. A jednak działo się i blondyn nie chciał, żeby okazało się tylko jakimś przedziwnym snem.
Zemo poruszał się coraz szybciej, starając się trafiać w czułe punkty Steve'a. Szło mu naprawdę dobrze, bo co chwilę dobiegał jego uszu jakiś jęk Rogersa. Jeszcze odrobinę przyspieszył, nieco mocniej się w nim poruszając. Zgrabnie prowadził ich obu do orgazmu. Czuł jak mięśnie Capa zaciskają się spazmatycznie na jego członku i dobrze wiedział, że Kapitan jest na granicy. Dlatego sięgnął ręką do jego członka, poruszając palcami w okolicach jego główki i to wystarczyło, żeby blondyn doszedł z cichym, przeciągłym jękiem na ustach. Pułkownik uśmiechnął się i ostrożnie się z niego wysunął, kończąc dłonią i doprowadzając i siebie do orgazmu. Chwilę później, kiedy już obaj byli spełnieni, położył się obok Steve'a.
- Możemy tu razem spać. Miejsca jest wystarczająco dużo – mruknął, co wywołało u Rogersa lekki uśmiech.
- Dobra. Raz zrobię wyjątek – odpowiedział wyjątkowo zrelaksowany.
- Zrobisz jeszcze wiele wyjątków. Zapewniam cię – szepnął tajemniczo brunet.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top