Rozdział 8

Siedziałem koło niej. Wypatrywałem jakiegoś ruchu palców czy drżenia powiek. Wszystkiego, co znaczyłoby, że się budzi.

Czemu tamta dziewczyna ją zaatakowała? Przecież taka dziewczyna jak ona nie skrzywdziłaby nawet muchy.

Mogło być tak pięknie. Mogliśmy przetańczyć całą noc. Tylko ja i ona. No niestety, moje życie nie może być jak z bajki.

- Proszę, obudź się.

Położyłem głowę na kanapę i zamknąłem oczy. Cały czas trzymałem ją za rękę. Myślałem o tym, jak się do mnie dziś uśmiechała. Jaka była szczęśliwa na mój widok. Jak się do mnie przytuliła.

Leżałem tak przez chwilę, pogrążony w marzeniach, gdy poczułem głaskanie po głowie.

Szybko podniosłem głowę i spojrzałem na Marinette, a jej ręka przeszła na mój policzek. Nareszcie miała otwarte oczy.

- Marinette...- szepnąłem delikatnie.

- Cześć, Kocie — przywitała się słabo — co Ci się stało? – zapytała zdziwiona.

- Mnie? Przecież to Ty byłaś nieprzytomna – zauważyłem.

- Nie o to chodzi – powiedziała – spójrz w lustro.

Byłem zdezorientowany. Nie wiem, o co jej chodzi, ale wstałem i podszedłem do lustra, gdzie jakiś czas temu ... no...podglądałem Marinette.

To, co zobaczyłem, przekraczało wszelkie wyobrażenia.

Plagg, czegoś Ty przede mną ukrył!

Nic dziwnego, że goście na bankiecie byli tak zdziwieni. Gdybym wtedy się zobaczył, też bym się nie mógł ruszyć.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to moje włosy. Na mojej blond czuprynie pojawiło się czaro-zielone pasemko. Mam nadzieję, że nie zostaną mi po przemianie.

Następną dziwną rzeczą są moje kocie uszy. Były pokryte sierścią i wyglądały prawdziwie, tak samo ogon, którym teraz cały czas mogłem kontrolowanie poruszać.

Kiedy chciałem dotknąć jednego ucha, dostrzegłem, że z moich palców zniknęły pazury, jednak kiedy o nich pomyślałem, z paskudnym dźwiękiem się wysunęły. Wyglądały na bardzo ostre i prawdziwe tak samo, jak ogon i uszy.

Dobrze, że kostium też nie stał się włochaty. Największą zmianą w stroju była jego wygoda. Lepiej leżał, wydawał się bardziej elastyczny. Teraz bardziej wyglądałem w nim na kota.

Kolejną dziwną rzeczą było skierowanie kocich uszy w stronę Marinette, kiedy ta zaczęła wstawać z kanapy. Dopiero gdy znalazła się koło mnie, odezwałem się.

- Co się ze mną stało? – nadal byłem w głębokim szoku na swój widok.

- Nie mam pojęcia, ale to wygląda jakbyś...jakbyś przeszedł na kolejny poziom wtajemniczenia – powiedziała.

- Wtajemniczenia?! To wygląda, jakbym zmieniał się w kota – odrzekłem oszołomiony.

- Bo może to do tego prowadzi.

- Nawet tak nie żartuj – powiedziałem, obracając się do niej – mam tylko nadzieję, że te włosy znikną – żaliłem się – inaczej będę w piekle. Wszyscy się domyślą, kim jestem – spuściłem wzrok.

Poczułem, jak ponowie dotyka mojego policzka. Spojrzałem jej w oczy i się w nich zatraciłem.

- Nie masz się czym martwić – zaczęła z delikatnym uśmiechem – na pewno wszystko będzie dobrze – zapewniła.

- Chciałbym, żebyś miała rację – odrzekłem smuto.

- Kocie...ja zawsze mam rację – jeszcze bardziej uśmiechnęła się do mnie.

Tym razem się nie zastanawiałem. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie. Uśmiechnąłem się do niej, a ona zagryzła na chwilę wargę. Przysunąłem się jeszcze trochę bliżej, by sprawdzić, czy się odsunie.

Nie zrobiła tego.

Nic już mnie nie powstrzymywało. Pocałowałem ją. Na początku był to zwykły buziak, który się szybko skończył, jak się zaczął. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Założyłem jej niesforny kosmyk włosów za ucho. Ona uśmiechnęła się tylko zalotnie, a mnie zabrało to resztki zdrowego rozsądku. Zanurzając jedną rękę w jej włosach, a drugą trzymając w talii, ponownie ją pocałowałem.

Tym razem było zupełnie inaczej.

Gdy tylko nasze usta się spotkały, nasz pocałunek stał się bardziej namiętny, pełny pożądania. Czułem jak Marinette jeszcze bardziej się do mnie przybliża i dotyka moich ramion.

Coraz bardziej dawaliśmy się pomieść emocjom, uczuciom. Nigdy nie czułem się tak wspaniale, jak w tej chwili.

Tak jak zwykle musiało nam coś przerwać.

Błyskawicznie oderwaliśmy się od siebie, gdy usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi na dole.

- Muszę iść – powiedziałem ze smutkiem.

Szybko mnie pocałowała, kiedy było już słychać kroki na schodach.

- Do zobaczenia – pożegnała się.

- Na razie.

W chwili, kiedy wyszedłem z jej pokoju, usłyszałem otwieranie klapy i głosy jej zaniepokojonych rodziców.

Musieli przyjść w takich chwili.

Ruszyłem w stronę mojego domu. Dotarłem do niego bardzo szybko. W całym budynku panowała ciemność. Tak jak parę godzin temu, przemknąłem przez alarm bez jego uruchomienia i wszedłem przez okno, które zostawiłem otwarte, wychodząc.

Zamknąłem okno i szybko podszedłem do lustra. Błagam, niech to pasemko z włosów zniknie, bo ojciec mnie zabije. Co tam ojciec każdy się dowie, że to ja robię za Czarnego Kota.

- Plagg, schowaj pazury – poczułem, jak przez komendę, mój strój znika.

Odetchnąłem z wielką ulgą, gdy wszystko wróciło do normy, jak zwykle. W lustrze jednak zauważyłem coś niezwykłego.

Próbującego się oddalić Plagga. Wiem, czemu nie chce ze mną rozmawiać.

- Ani się waż – krzyknąłem, nadal patrząc na jego odbicie w lustrze.

Zatrzymał się i powoli spojrzał w moją stronę. Skrzyżowałem ręce na piersi i obróciłem się do niego. Czekałem, aż coś powie, oparty o lustro za mną.

- I...i jak tam pocałunek z Marinette? – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

- Nic nie może się z nim równać — wypaliłem szorstko — Nie mydl mi oczy. Czego mi nie powiedziałeś? – rzekłem oschle.

- Ja...ja...powiedziałem Ci o wszystkim...ale...wenstne...- ostatnie słowo wybełkotał specjalnie, bym nie zrozumiał.

- Jeszcze raz, Plagg...wyraźnie – mówiłem jeszcze spokojnie, ale stanowczo.

Miał niemałe opory, a jego uszy niżej już nie mogły opaść.

- Wyjaśniłem Ci wszystko, ale w...enąone – tym razem zasłonił sobie buzię.

Nie wytrzymałem, zanim zdążył odlecieć, znalazłem się przy nim i załapałem go.

- Gadaj, co się ze mną stało... - krzyknąłem mu prosto w pyszczek.

- Ale ja do końca nie wiem – powiedział skruszony, a mnie szczęka opadła.

- Że co?!...

- Mówiłem, że złe emocje mogą Cię zniszczyć, nie tylko dlatego, że wykorzystuje je Władca Ciem...ale...no...nie przypuszczałem, że to może działać w obie strony – wytłumaczył, a ja go w końcu puściłem.

- Co...się...ze...mną...stało – starałem się nad sobą panować.

- Prawdopodobnie ewoluowałeś... – zaczął, a ja cofałem się, aż nie wpadłem na ścianą. On w tym czasie ciągną dalej swoje wyjaśnienia - ... zdążało się to u pomniejszych bohaterów... Żółwia, Pszczoły...w całej historii było tylko pięć takich przypadków...teraz...no...sześć...ale nigdy się nie zdarzyło to posiadaczowi jednego z najpotężniejszych Miraculum – skończył.

Nie wiedziałem, od jakiego pytania zacząć, było ich teraz tysiące. Jedno jednak było ważne.

- Jak to się stało?

- Tak jak tłumaczyłem tylko w drugą stronę...mając złe emocje w sobie skumulowane plus ogromny, całkowicie zły uczynek równa się koniec świata, ale najwyraźniej dobre emocje plus próba oddania życia za osobę, którą kochasz, dała ... tę nagrodę.

- Nagrodę? Według Ciebie to nagroda?

- Teoretycznie tak – uśmiechną się nieśmiało.

Opadłem na ziemie. Plagg podleciał do mnie.

- Muszę Ci wytknąć, że popadasz ze skrajności w skrajność – powoli zaczął mówić swoim normalnym tonem – w błyskawicznym tempie zmieniasz nastroje, a chyba nie muszę mówić, że teraz musisz uważać na nie jeszcze bardziej.

Miał rację, u Marinette byłem najszczęśliwszym człowiekiem chodzącym po świecie, a teraz...nawet nie wiem jak się czuję.

Plagg ostrzegał, że przez Miraculum Czarnego Kota mogę mieć wahania nastrojów, ale nie sądziłem, że w takiej skali.

- Nie, nie musisz – przytaknąłem – ale ciekawi mnie co jeszcze umiem oprócz tego pyłku z dzwonka.

- Szczerze ja też, nawet nie wiedziałem, że on może się do czegoś przydać. Myślałem, że to ozdoba. Jesteś pierwszym Czarnym Kotem, który ewoluował, odkąd istnieję. Nie wiem, jak przebiegały inne ewolucje, ale sądzę, że i tak by się to do niczego nie sprawdziło, bo jesteś dużo od nich potężniejszy.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Miał głupi uśmieszek, który potwierdzał, że nie ma zielonego pojęcia, co się dzieje.

- Czyli, podsumowując, oboje nie mamy pojęcia, do czego jestem zdolny, ale powiększyło się zagrożenie związane ze mną.

- Tak – zgodził się.

- Mamy przerąbane — dodałem.

A zapowiadało się tak pięknie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top