Rozdział 20
Gdy tylko to powiedziałem, jej duże oczy stały się jeszcze większe. Bez słowa odsunęła się i gestem zaprosiła do środka.
Usiadłem na kanapie w salonie, podczas gdy Marinette poszła zrobić dla mnie herbatę. Nasze kwami usiedli sobie na uboczu, rozmawiając po cichu między sobą.
Czekając na Marinette wyciągnąłem album i zacząłem go przeglądać. Moja mama miała w zwyczaju uwieczniania na fotografiach wszystkich znajomych. Właśnie te zdjęcia znajdowały się w albumie, który ze sobą zabrałem.
Z tyłu głowy wciąż krążył mi pomysł, na który wpadłem, gdy podsłuchiwałem pod gabinetem. Mam nadzieję, że nasze chody u Burmistrza pomogą w jego realizacji.
- No dobrze...- zaczęła Marinette dając mi do rąk kubek z gorącą herbatą – ...możesz mi od początku wszystko wyjaśnić? – była bardzo zdenerwowana. Inaczej nie dobierałaby tak starannie słów.
- Wróciłem do domu z myślą, że Natalie zruga mnie przez to, że nie wróciłem wcześniej, ale już w drzwiach usłyszałem głos ojca, który w tym momencie powinien być w delegacji na kolejnym pokazie mody – przerwałem na chwile, by upić łyk herbaty. Starałem się mówić spokojnie, ale we mnie znów się gotowało od środka. Opowiadając to, powoli sobie przyswajałem, kim był w rzeczywistości mój ojciec – Był w gabinecie razem z jakimś mężczyzną, którego chyba nazwał Jean. Z tego, co usłyszałem, wynikało, że zabrał moją mamę i zaczął grozić, że i mnie weźmie, jeśli ojciec do miesiąca nie odda mu naszych Miraculi.
Przerwałem na chwile. W tym momencie przypomniałem sobie coś jeszcze.
- To wszystko? – spytała delikatnie Marinette.
- Jeszcze nie – nie wiedziałem jak mam ubrać w słowa następną nowinę – ten...ten mężczyzna, który kłócił się z ojcem...miałem wrażenie, że go znam...potem potwierdził moje przypuszczenia – spojrzałem na nią, a nie na kubek, do którego mówiłem – ten mężczyzna wspomniał o twoim porwaniu – na jej twarzy malował się szok i niedowierzanie – mówił, że miał swoje powody, by to zrobić jednak ich nie wyjawił.
- Czyli moje porwanie miało jakiś głębszy cel?
- Na to wygląda – odpowiedziałem – i wiesz co?- odłożyłem do połowy opróżniony kubek i wziąłem do ręki album – podejrzewam, że ten mężczyzna może się znajdować w tym.
Marinette podejrzliwie spojrzała na przedmiot w moich rękach. Ciekawskie kwami podleciały do nas i usiadły na ramionach swych opiekunów.
- Czemu tak sądzisz, Adrien – Spytała Tikki.
- Dziś w nocy miałem przedziwny sen – zacząłem opowiadać – tylko że wydawało mi się, to raczej wspomnieniem. Widziałem siebie w wieku czterech lat oraz moich rodziców kłócącym się z gościem podobnym do tego całego Jean'a.
- Adrien, czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś – zaczął z wyrzutem Plagg – Ewolucja jest bronią w czekającym was zadaniu...
- ...ale nie tylko to ma wam pomóc – wtrąciła się Tikki – także wasze zmysły i umysł zostały wprowadzone na wyższy poziom, by wam pomóc. To wspomnienie musi być bardzo ważne. O co kłócili się twoi rodzice z Jean'em?
- Chyba o to – starałem sobie cokolwiek przypomnieć, ale im bardziej się starałem, tym mniej pamiętałem – żeby mama oddała coś...chyba swoją broszkę – na te słowa pouczyłem jak Plagg sztywnieje na moim ramieniu i chyba nie tylko ja to zauważyłem – ale tego nie chciała zrobić...- więcej nie mogłem sobie przypomnieć -...potem znalazłem się w dziwnym okrągłym pomieszczeniu z białymi motylami, które przez światło stały się chyba krwiożercze.
Aż mnie ciarki przeszły na wspomnienie tego momentu. Nie na żarty się wtedy przestraszyłem.
- Plagg, dokąd lecisz? – spytała Marinette, gdy kwami kota próbowało odlecieć.
- Eeee...bo ten...głodny jestem – odpowiedział. Był dziwnie zdenerwowany.
- Co ukrywasz, żarłoku? – gniew w głosie Tikki był zdumiewający – nie kłam.
Pod ostrym wzrokiem Tikki Plagg tylko westchnął żałośnie i pomału opadł na oparcie.
- Adrien, czy ta broszka była w kształcie pawia? – zapytał się Plagg tak bardzo żałosnym głosem.
- Tak – odpowiedziałem – mój tata trzyma ją w sejfie. Była to jej ulubiona broszka.
- Plagg chyba nie myślisz, że...- zaczęła Tikki.
- ...że to było Miraculum Pawia. Tak, tak właśnie myślę – odparł Plagg – ale jestem pewien, że broszka w sejfie była sztuczna tak jak naszyjnik Lily.
- Czyli ten Jean może mieć prawdziwe? – zapytała Marinette.
- To jest możliwe.
Kwami i Marinette dalej rozprawiali się nad Miraculum Pawia, które mogła posiadać moja mama. Nie słuchałem ich jednak. Wciąż nie mogłem przyswoić do siebie myśli, że mój ojciec jest Władcą Ciem, a teraz wychodzi na to, że mama też była bohaterką tak jak ja. Ładna rodzinka. Nawet nie wiem, co o tym myśleć. Czuje się teraz tak bardzo oszołomiony.
Zamknięty w świecie swoich myśli zacząłem przeglądać album. Był podzielony na konkretne lata, więc od razu przeszedłem do tej części zrobionej, gdy miałem cztery lata. Uważnie starałem się przyglądać osobą na zdjęciach. Większość rozpoznawałem, ale byli też tacy, których nigdy przedtem nie widziałem. Dobrze jednak wiedziałem, że mama zawsze podpisywała zdjęcia z tyłu. Wystarczyło więc znaleźć...
- MAM – moim krzykiem przerwałem omijającą mnie dyskusję – To on i to miejsce, które mi się śniło – pokazałem Marinette zdjęcie – strasznie to dziwne. Mam uczucie déjà vu.
Marinette wyciągnęła zdjęcie z albumu. Wraz z nim wyleciała także kartka. Popatrzyliśmy na siebie spojrzeniami przepełnionymi niepewnością. Podniosłem ją i rozłożyłem. Ta kartka okazała się listem do mnie od...mamy.
Zacząłem jego teść czytać na głos:
Drogi Adrienie,
W tej chwili masz cztery lata, ale jestem pewna, że kiedy podrośniesz, zostaniesz kimś wielkim. Kto wie może nawet bohaterem.
Jednak muszę Cię ostrzec. Ten mężczyzna, z którym rozmawia ojciec na zdjęciu, zza którym schowałam list, jest bardzo niebezpieczny. Bardzo na niego uważaj. Nigdy nie można przewidzieć, co taka osoba jak on może dokonać.
Nazywa się on Jean Pierre Bonnet i macza swoje palce w bardzo złych interesach. Chciał, żebym oddała broszkę Mistrzowi Fu przez niego, ale wiem, że zagarną by ją dla siebie. Widzisz, jest to wyjątkowa broszka, wyjątkowo cenna. Jeśli spotkasz Mistrza Fu, zrozumiesz dlaczego.
Jeśli już go spotkałeś to wiedz, że może go powstrzymać jedynie dwoje bardzo wyjątkowych osób. Wierzę, że jesteś jednym z tej dwójki, Kochanie. Jest tylko jeden sposób jego pokonania. Znaleźć jego źródło. Czyli miejsce, gdzie się narodził. Tam na pewno znajdziesz odpowiedzi na ważne pytania. Niestety, nie wiem, gdzie to jest, ani gdzie masz zacząć.
Jesteś jednak bystrym chłopcem, a z pomocą na pewno dasz sobie radę.
Bardzo Cię Kocham i jestem z Ciebie dumna,
Mama
PS.: Proszę, uważaj na ojca. Czasem robi wielkie głupstwa dla tych, których kocha.
Ledwo powstrzymywałem łzy po przeczytaniu tego listu. Miałem ich pełno w oczach. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Bałem się spojrzeć na resztę towarzystwa.
Nagle poczułem jak Marinette przytula się do mnie. Odwzajemniłem gest i pocałowałem w czoło. Nawet nasze kwami przyległy do nas. To był jeden z niewielu momentów w moim życiu od zniknięcia z niego mamy, kiedy czułem, że ktoś się o mnie troszczy. Gdyby nie okropne okoliczności to może byłbym szczęśliwy?
Nie wiem, ile tak przytulaliśmy się, ale Marinette postanowiła w końcu przerwać milczenie.
- To, co teraz? – zapytała – Twoja mama dała nam wskazówkę, ale nie wiemy nadal gdzie zacząć.
Przez chwilę milczałem, starając się wszystko dobrze przemyśleć. Czas by sprowadzić plan w życie.
- Musimy iść na komisariat – odpowiedziałem.
Marinette spojrzała na mnie z wielkim zdziwieniem.
- Chcesz iść na policję?
- To logiczne wyjście – tłumaczyłem – policja już i tak powinna szukać Bonnet'a za Twoje porwanie, a możliwe, że jeszcze tego nie wie. Poza tym, według mamy, musimy poszukać miejsca, gdzie się urodził, tak? To nie ma lepszego miejsca niż baza danych na komisariacie.
- Masz rację, ale oni i tak nie muszą nam tych informacji udostępniać. Jesteśmy, jakby nie patrzeć, dziećmi.
-Jakby nie patrzeć jesteśmy bohaterami Paryża, a czasem bez nas policja sobie nie radzi. Pierwszy przykład z brzegu: nigdy by Cię nie znaleźli, gdyby nie ja. Jak to nie poskutkuje, powołamy się na Burmistrza Bourgeois, któremu kilka razy uratowaliśmy życie córki.
- Twoja mama ma rację – uśmiechnęła się zadziornie i troszkę zbliżyła – jesteś bardzo bystry.
Następnej chwili już mnie całowała.
Gdzieś głęboko w sobie czułem, że powoli dochodzimy do miejsca, gdzie będziemy się już toczyć z górki. No, przynajmniej w naszych relacjach.
Rozdział 21(czwartek, 3 tydzień, 13:30-15:00)
Tak miło mogłoby być wiecznie, gdyby nie...
- Yhym...-... wymowny kaszel Plagga – nie chciałbym psuć tej jakże romantycznej sceny...
-...ale psujesz – powiedziała z wyrzutem Tikki.
- Psuję, bo z tego, co się orientuję to za niedługo rodzice Marinette będą jej oczekiwać w piekarni. Także Natalie zacznie szukać Adriena, więc chyba należałoby się śpieszyć, nie sądzicie? – nie lubię tego jego wywyższającego się głosiku.
- Niestety tak – powiedziała Marinette, sprawdzając godzinę – dochodzi czternasta.
-Więc, na co czekamy, idziemy – niechętnie wstałem i ruszyłem do drzwi.
Na Marinette czekałem razem z obydwa kwami w parku, gdyż musiała jeszcze powiadomić rodziców, że wychodzi.
Czekając na nią, zastanawiałem się jak to wszystko rozegrać. Jasne było, że musimy na komisariat wejść jako Biedronka i Czarny Kot, ale jak przekonać ich by udostępnili nam swoją bazę danych? Grzecznie poprosić czy dać do zrozumienia, że się ciamajdami? Może lepiej od razu powołać się na Burmistrza albo...
- To, co idziemy? – zapytała Marinette, która przerwała moje rozmyślenia.
- Pewnie – odpowiedziałem.
Po przemianie przemierzaliśmy Paryż w kierunku najbliższego Komisariatu Policji. W tym czasie nie zabrakło przyjacielskiej rywalizacji. Napędzaliśmy siebie nawzajem. Z tego względu po kilku minutach znaleźliśmy się przed naszym celem.
- Kocie...- zaczęła niepewnie... (powinienem powiedzieć Biedronka, ale na język pchało mi się Marinette i czułem, że ona ma ten sam problem) – może ja będę mówić, dobrze?
- Oczywiście – odrzekłem, jednak coś mnie zastanowiło – a mogę wiedzieć czemu?
-Oj no wiesz...- popatrzała na mnie jak na dziecko, któremu trzeba wytłumaczyć, dlaczego niebo jest niebieskie – dzisiejszy dzień był dla Ciebie cięższy niż dla mnie, więc możesz całkowicie nie panować nad sobą, poza tym mam pewien pomysł.
Jakby nie patrzeć to jednak ma racje. Mogłoby mnie za bardzo ponieść i nic byśmy nie osiągnęli.
Kiwnąłem głową na zgodę i ruszaliśmy do wejścia.
Przyznam się, że nigdy nie byłem na komisariacie. Raczej spodziewałem się znudzonej starszej i pulchniejszej pani za kontuarem, która będzie patrzeć nieprzyjaźnie na każdego, to śmiał się zakłuci jej zmianę. Tymczasem to wyglądało jak na jakimś dworcu. Obskurnym, zaniedbanym dworcu gdzie śpią bezdomni. Pachniało zresztą podobnie. Pod ścianami siedzieli przeróżni, skuci ludzie. Od panien " lekkich obyczajów" po gości, którzy nie odmawiają sobie używek lub bójek. Istny cyrk.
Jednakże stał tam kontuar, a za nim siedział...ojciec Sabriny! Że też o nim nie pomyślałem!
Szedłem pół kroku za Biedronką, nadal przyglądając się typkom spod ciemnej gwiazdy. Byli bardzo zainteresowani mną i Marinette. Przez ich wzrok ciarki mnie przechodziły.
W końcu stanieliśmy przed byłym Arcygliną. Biedronka kilka razy kaszlnęła, by zwrócić jego uwagę. Kiedy podniósł wzrok znad raportów, jego oczy stały się wielkie jak spodki. Już miał coś do nas powiedzieć, gdy przez główne wejście dwóch policjantów wprowadzało mężczyznę z szaleństwem w oczach i całym zakrwawionym ubraniu. Funkcjonariusze podeszli z nim do miejsca, gdzie my staliśmy.
- Roger, to ten ścigany za zabójstwo Pani Moore – powiedział, a Ojciec Sabriny podał mu jakąś podkładkę z papierami – dzięki.
Nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, zniknęli w innych drzwiach. Jestem ciekaw, ile takich szumowin jak on włóczy się po świecie.
- To, czym mogę służyć naszym obrońcom – zwrócił się do nas pan Roger.
- Panie Raincomprix, przyszliśmy się zapytać, czy moglibyśmy skorzystać z bazy danych. W końcu ma pan u nas dług, prawda? – Biedronka uśmiechnęła się do niego miło.
Jestem jednak pewny, że to był śmiech typu: i tak wykonasz naszą prośbę.
Uwielbiam ją jeszcze bardziej.
- A czego byście chcieli poszukać? – zapytał, ale widać było już po nim, że nam pozwoli.
Postanowiłem się wtrącić.
- Jak pan wie, naszą przyjaciółkę porwano – zacząłem – a przez to, że mamy pewne podejrzenia chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś więcej. Czuję się zobowiązany do rozwiązania tej zagadki, ze względu na rodzinę dziewczyny, a także na to, gdyż gdyby nie ja, nie stałoby się to.
W przeciwieństwie do Marinette, starałem się przybrać minę winowajcy.
Przez chwilę się zastanawiał. Potem podał nam karteczkę i odtworzył drzwi, za którymi znikną morderca Pani Moore.
- Poproście dziewczynę za tymi drzwiami, by was zaprowadziła do mojego biurka. Na kartce macie moje hasło. Sprawcie swój trop, ale nic więcej. Nie przepadam za gościem, co prowadzi tę sprawę. Uważam go za półgłówka. Poza tym macie wsparcie Burmistrza, więc powinno być dobrze – uśmiechną się pokrzepiająco – Powodzenia.
- Dziękujemy.
Po kilku minutach siedzieliśmy przy biurku pana Rogera, będąc pod ciągłą obserwacją, przebywającym w pomieszczeniu, policjantów.
- Jean... Pierre... Bonnet – wpisywałem do policyjnej wyszukiwarki.
Po chwili mieliśmy jego akta jak na dłoni.
- Przebywał w zakładzie psychiatrycznym – przeczytała szeptem Biedronka.
- Wyszedł z niego tuż przed pierwszą akumą – dopowiedziałem – to nie jest informacja napawająca optymizmem.
- Z jakiego powodu on tam trafił? Może to nam pomoże dojść do jego „źródła"
- Według tego, to trafił tam przez... kłopoty rodzinne. Naprawdę bardzo pomocja informacja – odparłem sarkastycznie.
- Posiada willę zwaną... Paryskim Piekłem...to jest dopiero niepocieszająca informacja – powiedziała Biedronka.
- Jest tu napisane, że to miejsce zostało wybudowane przez jego przodka i że służyło władzą jako... - czy to możliwe, że...
- Jako co?
- Jako więzienie dla więźniów politycznych - ...że tam trzyma mamę?
Marinette najwyraźniej też się przed chwilę nad tym zastanawiała.
- Twoja mama kazała nam szukać miejsca jego urodzin, tak? A takie rodziny z dziada pradziada często wymagają, by ich dzieci rodziły się w miejscu, gdzie mieszkali ich przodkowie. Może to tam?
- Niekoniecznie, na przykład ja urodziłem się w Hiszpanii, gdzie moi rodzice byli na jakimś pokazie taty, a mama zaczęła przedwcześnie rodzić. Nie zawsze można sobie tego zażyczyć. Szkoda, że pisze tu tylko, że urodził się w Paryżu.
Wtedy moją kochaną partnerkę oświeciło. Normalnie mogłem widzieć nad jej głową zaświecającą się żarówkę.
- Przesuń się – i zrzuciła mnie z krzesła – moi rodzice do dziś trzymają wydruk z gazety, gdzie informowano gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach się urodziłam. Może on też takie posiada.
Rzeczywiście, posiadał. Przypuszczenia Marinette się sprawdziły. Pan Bonnet urodził się w domu swoich przodków.
Przynajmniej jedna przydatna informacja
Spisaliśmy też na kartkę adres tego domu i nie wiem czemu, jego aktualny numer telefonu.
Zamknęliśmy wszystko i ruszyliśmy do wyjścia. Pożegnaliśmy się z Panem Rogerem i udaliśmy się na jakiś z pobliskich dachów, by móc spokojnie porozmawiać.
Aż się rwałem do pracy.
- Musimy tam iść jak najszybciej, póki jest zajęty spotkanie z moim ojcem – powiedziałem do Biedronki. I już chciałem skakać, ale poczułem, jak ktoś ciągnie mnie za ogon. Zawyłem z bólu.
- Auuuu... Teraz on jest prawdziwy – wyrwałem go od zaskoczonej Marinette i spojrzałem na nią zdziwiony i trochę...rozzłoszczony.
- Przepraszam, ale sądzę, że teraz powinnyśmy iść do swoich domów i się porządnie wypocząć.
- Że co?!
- Adrien, to był naprawdę ciężki dzień i ja nie marzę w tej chwili o niczym innym jak o gorącej kąpieli i odpoczynku, a nie chcę, byś tam szedł bez żadnego wsparcie – po jej twarzy widziałem, że jak spróbuję, nalegać to się rozpłacze.
Nie chcąc znów oglądać jej łez, musiałem się zgodzić.
- Ale proszę, nie karz mi iść jeszcze jutro do szkoły – poprosiłem błagalnie.
- Jak znikniemy ze szkoły, a Biedronka z Czarnym Kotem będą buszować po mieście to Alya lub ktoś inny się domyśli. Ona i tak już, kiedyś Cię podejrzewała o bycie Kotem, ale całe szczęście, że nieświadomie ją od tego odwiodłam – położyła mi rękę na ramieniu – nie możemy dać się ponieść emocją, zwłaszcza teraz, kiedy jesteśmy bliscy końca tej maskarady.
Dała mi buziaka na pożegnanie i zniknęła za rogiem.
Dochodząc do wniosku, że ona ma rację i bardziej trzeźwe myślenie pognałem do domu. Tuż przednim się odmieniłem i wszedłem do domu. Natalie właśnie szykowała się do moich poszukiwań. Powiedziałem jej, że spędziłem dzień z dziewczyną, która została wczoraj porwana i nagle odpuściła mi dalsze przesłuchanie. Skoro nie musiała mnie szukać, udała się do domu, a ja poszedłem coś zjeść.
Przyglądając się jak Plagg wcina swój dwudziesty piąty krążek sera, zamyśliłem się, co będzie dalej. Jak ja przeżyję jutrzejszą szkołę, kiedy aż mnie niesie, by ruszy za Bonnet'em.
Za zemstą za zniszczenie mojej rodziny.
Dziś jednak musiałem odpuścić. Dla Marinette.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top