Rozdział 14
Starałem się wymyślić jakiś plan, ale nic z moich starań nie wychodziło. Zaczynałem już wątpić, czy istnieje jakieś dobre rozwiązanie.
Przez długi czas, leżąc w moim wygodnym łóżku, rozmyślałem, co zrobić dalej. Wszystko jednak kończyło się fiaskiem. Moje szare komórki desperacko domagały się snu. W pewnym momencie im uległem.
Śniło mi się, że idę wąskim i ciemnym korytarzem, a przede mną znajdywały się drzwi. Wyglądały jak z innej epoki. Przez to miejsce czułem ciarki na plecach. Musiałem się jak najszybciej stąd wydostać. Biegłem najszybciej, jak mogłem do wyjścia. W echu niósł się złowieszczy śmiech. Było przerażająco. Kiedy znalazłem się przed drzwiami, sięgnąłem go klamki i nacisnąłem ją. Były otwarte, więc wystarczyło, że je popchnąłem.
Za nimi znajdowała się plaża. Była ona mi niezmiernie znajoma. Przypominała tą, na którą jeździłem z rodzicami na wakacje, kiedy byłem mały. Rozejrzałem się po okolicy. Dostrzegłem coś, co spowodowało u mnie ponownie dreszcze.
W pewnej odległości widziałem siebie w wieku około czterech lat ze złamaną ręką. Musieli mi go założyć po tym, kiedy przez przypadek wjechałem rowerem w drzewo. Dobrze to pamiętam. Dziwne...
Teraz miałem dziwne wrażenie, że to nie sen, a moje wspomnienie, które oglądałem z boku.
A skoro miałem cztery lata, to moja mama żyła. Przeszukiwałem plażę wzrokiem, póki jej nie znalazłem. Moje młodsze ja było zbyt zainteresowane krabem, by przejmować się rodzicem, którego za kilka lat straci. Moja senna mama stała z pewnej odległości ode mnie razem z tatą oraz dziwnie wyglądającym mężczyzną. Miałem wrażenie, że to ten sam gość, co stał za porwaniem Marinette. Wyglądał identycznie. Chyba się kłócili. Starałem się podejść bliżej, ale ciągle stałem w tym samym miejscu.
Dochodziły do mnie jednak niektóre słowa, które były skierowane do kobiety. Wypowiadał je tajemniczy mężczyzna, a ojciec mu przytakiwał. Mówił, że to, co robi, jest niebezpieczne, ...że powinna bardziej się przejmować mną...zostawić coś policjantom..., oddać broszkę temu, od kogo ją miała...
Nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi...
Następnie sceneria zaczęła się zmieniać...stałam w jakimś okrągłym pomieszczeniu, w którym latały...motyle. Dziwne miejsce. Nagle ogromne okno zaczęło się otwierać, a motyle wzlatywały w powietrze. Wokół mnie utworzyły coś na wzór...trąby powietrznej. A ja stałem w samym środku. Kiedy okno przestało się otwierać, światło, które wlatywało do pomieszczenia, zmieniło się z delikatnego niebieskiego na krwistą czerwień. Przez to motylą odbiło. Zaczęły mnie atakować. Osłaniałem się rękami, ale to nic nie dawało. Wlatywały tam, gdzie chciały.
Ostatnie, co pamiętam to mój krzyk...
Obudziłem się zlany potem i nieźle wystraszony. Mój stan nie polepszył się, kiedy do mojego pokoju znienacka weszła Nathalie.
- Już nie śpisz? - była zdziwiona w równym stopniu, co ja — zejdź na śniadanie, a potem odwiozę Cię do szkoły. Pośpiesz się, dobrze.
Następnie wyszła z mojego pokoju.
Czy ja już dostaję obłędu?
Starałem się przypomnieć szczegóły snu, ale im bardziej się starałem, tym mniej pamiętałem.
Wzrokiem starałem się znaleźć Plagga. Jedyne, co zauważyłem to podnosząca się poduszka. Podniosłem ją i znalazłem mojego łakomczucha. Z powrotem przykryłem go. Nie pomoże mi teraz. Będzie spał do południa i nawet atom go nie obudzi.
Starałem się uspokoić. Serce waliło mi jak małej myszce. Co się ze mną dzieje?
Wstałem z łóżka i zacząłem się szykować do szkoły.
Kiedy wrócę spróbuję pogadać z Plaggiem o moim śnie. Teraz czekało mnie coś innego.
Praktycznie nic nie zjadłem, zbytnio się denerwowałem. Wolałem od razu jechać do szkoły. Zjawiłem się tam równo z dzwonkiem. Chciałem już iść na lekcję, ale zauważyłem idącą na zajęcia Marinette. Wyglądała na rozkojarzoną.
Chciałem do niej podejść, ale ubiegła mnie Alya. Pociągnęła, niekontaktująca dziewczynę do sali lekcyjnej.
Czułem się źle, z tym że to przez ze mnie, jest w takim stanie. Muszę szybko z nią porozmawiać. Pobiegłem za nimi i równo z nauczycielem wszedłem do klasy. Nie miałem więc wyjścia i usiadłem na swoim miejscu obok Nino.
Nic nie rozumiałem z lekcji, nie dlatego, że trudno zrozumieć logarytmy, ale dlatego, że tuż za mną siedziała Marinette. Słyszałem jak Alya stara się cokolwiek od niej wydobyć. Bez skutecznie.
Z wielką ulgą przyjąłem dzwonek, kończący lekcje. Pierwszą osobą, która wybiegła z klasy była Marinette. Alya była następna. Przyjaciel spojrzał na mnie porozumiewawczo i ruszyliśmy za dziewczynami.
Gdy je znaleźliśmy, Marinette siedziała na ławce, obejmując się ramionami i wysłuchując narzekań przyjaciółki.
- ...wiedziałam, że nie powinnaś przychodzić dziś do szkoły. Powinnaś siedzieć w domu albo w szpitalu. To jest...
-...najgorsze co możesz jej teraz robić, Alya – wtrącił się Nino, kiedy ta się zaczynała rozkręcać.
- Ale...
- Wiem, że chcesz dobrze, jednak jej jest teraz potrzebna troska, a nie narzekanie – wyjaśnił dziewczynie.
-Że co, przecież...
Nie słuchałem ich...gapiłem się na dziewczynę, która zaprzątała mi myśli. Oni pewnie myśleli, że jej zachowanie jest spowodowane porwaniem.
Nasi przyjaciele, zaczęli na siebie krzyczeć, jak się powinno z nią obchodzić, co nie poprawiało nastroju. Musiałem to przerwać.
- Hej...- żadnej reakcji - ...hej...HEJ – dopiero kiedy podniosłem głos, zamknęli się i spojrzeli na mnie -...oboje teraz nie pomagacie, może przyniesiecie Marinette coś do zjedzenia i pica co?
Gapili się chwile na mnie głupkowato, ale po chwili udali się na poszukiwania. Skoro byłem z Marinette teraz sam musiałem wszystko wyprostować. Najwyższa pora.
Wziąłem głęboki wdech i usiadłem koło niej.
- Hej, Marinette – nawet nie spojrzała na, tylko gapiła się przed siebie.
- Czemu ich odesłałeś? – jej głos był całkowicie pozbawiony emocji.
- Nie pomagali, więc trzeba było ich czymś zając, by nie pogarszali sytuacji – odpowiedziałem, zastanawiając się, co dalej – wiesz co, okropnie wyglądasz. Co ty na to byśmy poszli do parku zamiast na następną lekcję? Może poczujesz się lepiej — starałem się wyglądać na pewnego siebie, ale w środku krzyczałem spanikowany.
Nie przemyślałem, chyba tego.
- Wątpię, by to pomogło. Poza tym nie powinniśmy... - chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałem.
-Daj spokój i tak byś nic z niej nie zrozumiała, z resztą tak jak ja. Porozmawiamy trochę i oboje, może się lepiej poczujemy. Więc, co ty na to...
Przez chwilę się zastanawiała, ale kiwnęła głową, że się zgadza.
Ruszyliśmy w kierunku wyjścia ze szkoły. Po kwadransie siedzieliśmy już na ławce w lekko niezręcznej ciszy. Miałem całkowitą pustkę w głowie.
- Jak się czujesz? - zapytałem. Wiem, to było najgłupsze pytanie, jakie mogłem jej zadać, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy.
-W jakim sensie? Emocjonalnym czy fizycznym – kiedy to powiedziała, przypomniało się mi coś, dzięki czemu zapaliła mi się żarówka. Już wiedziałem jak jej powiedzieć prawdę.
- W obu przypadkach — odpowiedziałem, a ona spojrzała na mnie podejrzliwie.
Miała minę, jakby jej też już coś świtało.
- Fizycznie może być, psychicznie mogłoby być lepiej — mówiła tak, jakby chciała mnie sprawdzić. Zaczynała się domyślać.
Tak jak ona na balkonie, kilka dni temu, poprawiłem się teatralnie.
Jej oczy wyglądały jak spodki.
- To naprawdę Ty? - spytała z nadzieją.
- Przepraszam – patrzałem na nią oczami, które były pełne poczucia winy – nie powinienem tak szybko zniknąć, nawet z tobą nie porozmawiałem, ale naprawdę nie wiedziałem, co miałbym w tamtej chwili zrobić. Teraz wiem, że było kilka, dużo lepszych opcji, których wtedy nie widziałem. Przepraszam, że Cię zraniłem.
- To naprawdę jesteś Ty – znowu po policzkach jej leciały łzy.
Wyglądała jak szczeniaczek. Mały, słodki szczeniaczek, który jest zagubiony. Mimo łez była piękna.
Przytuliłem ją, a po chwili, wtuliła się we mnie. Czułem, jak moja bluzka robi się mokra.
- Tak to ja — szepnąłem jej do ucha — i wiesz, co jeszcze Ci powiem.
- Nie...
- Szaleńczo się w Tobie zakochałem.
Poczułem, jak mocniej mnie obejmuje.
Odwzajemniłem uścisk, jednocześnie głaszcząc ją po głowie.
Chyba wszystko wraca na dobre tory.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top