▲▼ ROZDZIAŁ 5 ▼▲

△▽ BILL ▽△

   Łaziłem po lesie zdenerwowany. Ignoruje mnie. Mówię jej, żeby z nimi nie rozmawiała, a ona co? Ma to gdzieś. Nosz zaraz mnie szlag trafi. Kopnąłem mały kamyczek leżący na mojej drodze.

   Wymknąłem się, korzystając z okazji, że April zasnęła. Postanowiłem przejść się po lesie i odwiedzić pewnych... "Starych zanajomych".

   W oknach Tajemniczej Chaty wciąż tliło się światło. Pewnie nadal ma tą głupią osłonę i tam nie wejdę - stwierdziłem. Z bezpiecznej odległości przyglądałem się tej szopie przez jakiś czas. Zastanawiało mnie, czy Stanford też wrócił do miasta. Jeśli tak, to oznacza, że może coś wie. Zmarszczyłem brwi i bez namysłu podszedłem bliżej. Jeśli ta głupia Chata wciąż ma tą osłonę... Ale muszę mieć pewność. Okrążyłem dom, zaszedłem od tyłu i wyciągnąłem rękę. Nie napotkała żadnej przeszkody, czyli zlikwidowali ją. Co za naiwniacy - uśmiechnąłem się do siebie. Zmieniłem formę na swoją pierwotną, pod którą zna mnie rodzina Pinesów i wślizgnąłem się do środka.

   Z czystej ciekawości najpierw postanowiłem odwiedzić pokój bliźniaków.

   - Hej Dipper, łap! - Słyszałem głos jego siostry.

   - Ej! - Najwidoczniej urządzali sobie bitwę na poduszki.

   - Przyznaj braciak, że spodobała ci się tamta dziewczyna.

   - Daj spokój Mabel. Chciałem być miły.

   - Oj no weź, Dipper. Chyba mi nie powiesz, że nadal wolisz Wendy.

   Nie usłyszałem odpowiedzi chłopaka.

   - Nie możesz żyć przeszłością! Jest dla ciebie za stara, z resztą wyjechała z Wodogrzmotów, pamiętasz?

   - Tak, tak. Zostawmy już ten temat, dobra?

   - Jak chcesz.

   Przekomarzali się dalej, ale nie mam zamiaru wysłuchiwać tych głupot. Ni jak nie obchodzą mnie takie sprawy. Ja potrzebuję konkretów.

   Na dole jak zwykle brat Stanforda zasypiał na fotelu, oglądając telewizję. Ale skoro jest on, to znaczy, że szóstak też tu jest. Wizja tego, że ten skończony pseudo naukowiec coś wie, nie była dla mnie zbyt pocieszająca. Nawet jeśli, to nie wyciągnę tego z jego umysłu.

   Przeszukałem dom, ale nigdzie go nie było. Wpadło mi do głowy, że może być w swoim bunkrze.

△▽ DIPPER ▽△

   Czułem dziwną, znajomą energię unoszącą się w domu. To samo czułem, gdy spotkałem tamtą dziewczynę. Nie mam pojęcia co to było, ale mogę przysiądz, że skądś to znam.

   Głowa zaczynała mnie boleć od nadmiernego myślenia o tym, ale nie mogłem zasnąć. Spojrzałem na Mabel; spała przytulona do jednej ze swoich maskotek. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Dziwne uczucie zniknęło, zastąpione przez głód.

△▽ BILL ▽△

   Był wyraźnie zestresowany, biegał po całym pomieszczeniu. Przyglądałem mu się i nie ciężko wywnioskować, że na pewno coś wie. Cały czas szeptał coś pod nosem, ale nie byłem w stanie niczego zrozumieć. Jakiś czas później, stwierdziłem, że pora wracać bo niczego w ten sposób się nie dowiem. April jeszcze spała, zdążyłem. Usiadłem przy stoliku i grzecznie zaczekałem aż wstanie.

△▽ APRIL ▽△

   Obudziłam się dość wcześnie; Bill siedział na krześle przy stoliku.

   - Nie spałeś? - Spytałam przecierając oczy.

   - Jestem demonem umysłu. Teoretycznie nie potrzebuję snu - uśmiechnął się.

   - W sumie racja - przeciągnęłam się siadając na łóżku. - Co dziś robimy?

   Wzruszył ramionami.

   - A mogę wiedzieć gdzie byłeś? Chyba nie znęcałeś się nad nimi, co?

   - Nie. Byłem odwiedzić stare śmieci.

   - Heh, zabawne. Myślałam, że pragniesz zemsty na tej cholernej rodzinie Pinesów - zaśmiałam się naśladując go.

   - Owszem. Ale nie teraz, kiedyś.

   Zebrałam swoje ciuchy i ruszyłam do łazienki. Zapowiadał się ciepły dzień, więc ubrałam błękitną sukienkę do kolan i spięłam swoje włosy w koka. Popatrzyłam na Billa, siedział jakiś dziwnie zamyślony, w ogóle nie zwracał na mnie uwagi.

   - Khym, khym. Ziemia do Billa - pomachałam mu przed twarzą. Wzdrygnął się i popatrzył na mnie. - Coś się stało? Jakoś dziwnie się zachowujesz.

   - Nie, zastanawiałem się co możemy dzisiaj robić.

   - Wiesz, z chęcią zajrzałabym do Tajemniczej Chaty - uśmiechnęłam się.

  - Miałaś się trzymać z dala od tego miejsca.

  .- Nie, ty tak powiedziałeś. Ja się na nic nie zgadzałam. Z resztą pójdę tam, czy ci się to podoba czy nie.

   - Eh... Idę z tobą.

   Przytuliłam go, uśmiechając się zwycięsko. On odwzajemnił uścisk.

△▽

   Cyferka szedł obok mnie z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową. Szturchnęłam go lekko w ramię. Nawet na mnie nie spojrzał.

   - Hej, gdzie się podział ten wredny, wiecznie wesoły demon, którego znam, co? - Zatrzymałam się.

   Blondyn westchnął głośno i posłał mi nieobecne spojrzenie. Stał parę metrów ode mnie więc zrobiłam kilka kroków w jego stronę.

   - Wiem, że nie podoba ci się ten pomysł, ale oni nie wiedzą, że wróciłeś. Będzie dobrze, nie martw się.

   Ponowne westchnięcie i uśmiech. Podskoczyłam ze szczęścia i pociągnęłam go za sobą.

   Gdy byliśmy parę metrów od Chaty, mój przyjaciel zniknął, twierdząc, że tak będzie lepiej, więc do środka weszłam sama. Przywitał mnie cichy dźwięk dzwonka, gdy otwierałam drzwi.

   - Dzień dobry - powiedziałam.

   - Dzień dobry, dzień dobry - odpowiedział mi mężczyzna w podeszłym wieku, z lekkim zarostem, ubrany w garnitur z fezem na głowie i w okularach, z których jedno szkiełko zakryte było przez przepaskę. W swojej ręce trzymał coś w rodzaju laski z czarną kulą do bilarda.

   Już miał mówić dalej ale przeszkodziły mu dziewczyny, które wbiegły do sklepu.

   - Hej! - Mabel, jeśli dobrze pamiętam stanęła tuż przede mną.

   - Cześć - uśmiechnęłam się.

   - Oh, chwila! Grenda, Cuksa to jest...

   - April, miło mi.

   - Cześć - odparły chórem.

   - My musimy już lecieć, trzymaj się! - Pomachała mi wybiegając na zewnątrz. Odmachałam jej.

   - Ah te nie wdzięczne bachory.

   Zaśmiałam się cicho słysząc jego reakcję. Zaczęłam rozglądać się po wnętrzu. Masa najróżniejszych dziwności. Chciałam dotknąć czegoś, co podpisane było jako zając z rogami.

   - E, e, e nie dotykamy eksponatów.

   - Przepraszam.

   Tak się zagapiłam, że wpadłam na innego klienta, przeprosiłam go i ruszyłam dalej. Fuj, oczy w słoikach - wzdrygnęłam się, gdy je zobaczyłam.

   - Wydają się być straszne co?

   Odwróciłam się gwałtownie, strącając jeden z rzeczonych słoików. Udało mi się go złapać nim dotknął podłogi.

   - Może nie tyle straszne, a bardziej ochydne.

   - Są sztuczne, jak wszystko tutaj. Chłam i totalna tandeta.

   - Ale przyciąga turystów.

   - Prawda? Nadal nie wiem jak on to robi.

   - Kto?

   - Mój wujek. Prowadzi ten rzekomy biznes - uśmiechnął się, a ja wzruszyłam ramionami.

   - Co cię tu sprowadza?

   - Ciekawość - odstawiłam słoik na półkę.

   - To pierwszy stopień do piekła - dopowiedział.

   - Wierzysz w coś takiego?

   - Nie. - Odparł krótko. - Piekło nie istnieje.

   - Tak jak czas, a znaczenie, nie ma znaczenia - zacytowałam Billa.

   - Ciekawe.

   - Am, Dipper, nie nudzi ci się przypadkiem?

   - Trochę, a co?

   - Nie znam nikogo kto oprowadził, by mnie po Wodogrzmotach, może ty byłbyś tak miły i to zrobił?

   - Jasne. Jeśli chcesz, z wielką chęcią.

   - Super!

   Dziwił mnie fakt, że Bill ani razu się nie odezwał, nawet gdy poprosiłam Dipper o pomoc. Nic, zero reakcji. Obraził się czy jak?

   Obraził czy nie, ja spędziłam czas świetnie bawiąc się z chłopakiem. Opowiadał o niezwykłych historiach jakie go spotkały, kiedy przyjechał tu pierwszy raz, ale ani słowem nie wspomniał o Cyferce, ani o jego niecnych czynach. Siedzieliśmy w barze u Leniwej Kluchy, jedząc naleśniki z syropem klonowym, pycha. Na koniec, odprowadził mnie do motelu.

   - Jeszcze raz, wielkie dzięki Dipper - uśmiechnęłam się, odgarniając kosmyk włosów.

   - Przyjemność po mojej stronie- ukłonił się lekko, zdejmując czapkę.

   - To do zobaczenia.

   - Do zobaczenia.

   Weszłam do pokoju i wyjrzałam przez okno za oddalającym się chłopakiem.

   - Nie ma kto cię oprowadzić tak?

   Aż lekko podskoczyłam ze strachu słysząc jego głos za plecami.

   - Nie było cię. To moja wina, że mi się nudziło? - Chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam. - I nawet mi nie mów o tym, że mam z nim nie rozmawiać.

   - Dobra, wygrałaś.

   Uśmiechnęłam się zwycięsko.

   - Nie dąsaj się Cyferka! Wolę twoją wesołą wersję.

   - Wcale się nie dąsam. Wypraszam to sobie.

   - Dąsasz - dźgnęłam go lekko palcem w brzuch.

   - Wcale nie.

   - Tak.

   - Nie.

   - Tak.

   - Przestań.

   - Bo co?

   - Bo oberwiesz.

   - Oh, czyżby?

   Nim się zorientowałam, dostałam poduszką. Zaśmiałam się i w rewanżu sama go zaatakowałam. Pierze walało się po całym pokoju. Popchnęłam go na łóżko i siedząc mu na brzuchu, dalej biłam wymemłaną poduszką. Śmiał się razem ze mną próbując bronić się rękami przed oberwaniem w twarz. W końcu się zmęczyłam i przestałam.

   - Masz pierze we włosach - powiedziałam, wyciągając piórka z jego blond czupryny.

   - I kto to mówi co? - Powiedział czochrając moją fryzurę. - Możesz już ze mnie zejść?

   Położyłam się obok niego.

   - Wiesz, że trzeba tu będzie posprzątać?

   Prychnął rozbawiony. W mgnieniu oka cały bałagan zniknął, a pokój wrócił do pierwotnego stanu.

   - Czasem zapominam, że jesteś demonem.

   - Nie wiem, czy uznać to za komplement, czy obrazę.

   - Wariat jesteś.

   - No a jak - wyszczerzył białe zęby w uśmiechu.

   Leżeliśmy w ciemnościach, dopóki nie zmorzył mnie sen.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top