▲▼ ROZDZIAŁ 4 ▼▲
△▽ APRIL ▽△
Bill obudził mnie z samego rana. Nie zdążyłam nawet pożądnie zjeść śniadania, bo już wyciągnął mnie na zewnątrz.
- Gdzie ty mnie prowadzisz? - Zapytałam idąc za nim.
- Zobaczysz.
Weszliśmy na leśną scieżkę; dogoniłam go i szłam teraz obok. Wyglądał na podekscytowanego.
- Możesz mi zdradzić jaki jest cel naszej podróży?
- Zobaczysz.
Byłam pewna, że zaraz zacznie biec; złapałam go za koszulę.
- Zwolnij trochę, nie będę za tobą biegła.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- No dobra.
Uśmiechnęłam się.
- Możemy iść dalej.
Dalej szliśmy już normalnym tępem, podziwiając piękno oregońskiego lasu. Zatrzymałam się znów, widząc tabliczkę w kształcie strzałki z napisem: do Chaty Tajemnic. Bill stał za mną, a ja obróciłam głowę i spojrzałam na szlak prowadzący w tamtą stronę.
- Tam nie idziemy. - Odpowiedział stanowczo nim zdążyłam zadać pytanie.
Ruszył ponownie przed siebie. Chwilę później zboczyliśmy ze szlaku. Ufam Billowi, ale nie chciałabym się tu zgubić i zostać na noc. Chwyciłam go za rękę, a on popatrzył na mnie.
- No co? A jak się zgubię? Pomyślałeś o tym, hm?
Zaśmiał się donośnie, słysząc moje wytłumaczenie.
- Tak śmiej się, śmiej. Głupi demon.
- Słyszałem to. - Zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem, a chwilę później uśmiechnął się. - Chodź już, panno "boję się wszystkiego".
- Hej! Wcale nie boję się wszystkiego!
Zaczął się śmiać jeszcze bardziej.
- Jesteś okrutny Cyferka.
- Lubisz mnie.
- Może - uśmiechnęłam się.
Przez cały czas trzymałam go za rękę, przy okazji się z nim drocząc.
- Jesteśmy - powiedział, gdy stanęliśmy na małej polanie.
Światło słoneczne przedzierało się przez korony drzew, tworząc piękne smugi światła.
- Po co mnie tu przyprowadziłeś? - Rozejrzałam się wokół.
- Chciałem, żebyś coś zobaczyła - wskazał palcem przed siebie.
Dopiero teraz spostrzegłam kamienną rzeźbę przedstawiającą trójkąta z wyciągniętą ręką, w muszce i cylindrze. Podeszłam bliżej i przykucnęłam obok.
- To ty?
- Tia. - Stanął nade mną z rękami w kieszeniach.
Powoli wyciągnęłam rękę, chcąc dotknąć skamieniałej formy Billa, ale usłyszałam czyjeś szybkie kroki.
- Hej! - Odwróciłam głowę, wstając; w moją stronę szedł jakiś chłopak.
- Kurwa. - Zaklnął blondyn i natychmiast zniknął.
Otrzepałam kolana z leśnej ściółki, a tymczasem chłopak znalazł się tuż obok mnie.
- Co tutaj robisz? - Zapytał.
- Am... Zgubiłam się - odparłam posyłając mu niezręczny uśmieszek.
Zmierzył mnie wzrokiem kilka razy, a potem uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.
- Dipper jestem.
- April - uścisnęłam jego dłoń.
- Chodź, pomogę ci.
- Nie idź z nim. Powiedz, że sama sobie poradzisz. - Wtrącił się, mówiąc stanowczym tonem
- Jasne - ruszyłam za nim.
- Więc... Przyjechałaś na wakacje?
- Tak. Nie dawno skończyłam trzecią klasę liceum i mam teraz wolne.
- To tak jak ja.
Wyszliśmy z powrotem na szlak.
- Dzięki... Dipper, dobrze pamiętam?
- Tak. Nie ma za co. Jeśli chcesz to mogę podrzucić cię do miasta.
- Nie.
- To miłe z twojej strony. Z chęcią skorzystam.
- Dlaczego się mnie nie słuchasz!? Trzymaj się od niego z daleka! - Krzyczał, a mnie zaczynała boleć głowa.
- Coś się stało? - Spojrzał na mnie.
- Nie, nic. Tylko głowa mnie trochę boli, to pewnie od tego słońca.
Przez parę metrów się nie odzywał, ale w końcu musiał o to zapytać.
- Zainteresował cię, co?
- Ale kto? Tamta kamienna figurka w lesie? Tak, przyznam, że wygląda dość... Groteskowo.
- Prawda?
- Kto to jest?
Nagle jakoś się speszył.
- Nie wiem. Znalazłem to kiedyś na wakacjach.
- Czyli ty też nie jesteś miejscowy?
- I tak i nie. Moi wujkowie tu mieszkają. Przyjeżdżam do nich z siostrą na każde wakacje.
- Uroczo - zaśmiałam się.
Dotarliśmy pod Chatę Tajemnic. Nic wielkiego, stara, zdezelowana chałupa w środku lasu. A jednak, był to jakiś sposób na przyciągnięcie turystów.
- Mabel! - Krzyknął w górę.
Przez okno wychyliła się łudząco podobna do niego dziewczyna.
- Jadę do miasta! Jedziesz z nami!?
- Tak! - Odparła uradowana i w mgnieniu oka pojawiła się przede mną. - Kim jesteś? - Spytała. - Czyżbyś sobie znalazł dziewczynę braciak?
Zarumieniłam się, a Dipper tylko pokręcił głową.
- Nie, mam na imię April. Zgubiłam się, twój brat mi pomógł i zaproponował podwózkę do miasta.
Dziewczyna popatrzyła na niego i poruszyła znacząco brwiami.
- Wybacz jej - zaczął - Mabel na siłę próbuje wszystkich ze sobą swatać.
- Jasne, nic się nie stało - uśmiechnęłam się.
Podwieźli mnie pod sam motel. Podziękowałam im i pomachałam, gdy odjeżdżali.
Padłam na łóżko jak długa.
- Mówiłem ci, że masz z nim nie rozmawiać. - Bill aż czerwieniał ze złości.
- Eh... Co cię ugryzło?
- To, że to przez tą cholerną rodzinę Pinesów tak skończyłem!
- Posłuchaj - usiadłam krzyżując nogi - to, że ty masz z nimi na pieńku, nie znaczy, że ja też muszę.
- April, o mało mnie nie unicestwili.
- Więc, co ja mam z tym niby zrobić? Czasu nie cofnę.
- Nie rozmawiaj z nimi.
- Tego nie możesz mi zabronić. Uspokój się, przecież jest okej - uśmiechnęłam się.
Jego mina wyraźnie mówiła: nie, wcale nie jest okej. Ale nic nie powiedział, po prostu ciężko westchnął.
- Chodź, pójdziemy coś zjeść - powiedziałam i zeszłam z łóżka.
Blondyn posłusznie zszedł za mną po schodach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top