▲▼ ROZDZIAŁ 19 ▼▲
△▽ FORD ▽△
Meleksem pojechaliśmy do miasta. Ludzie nadal biegali po ulicach nie wiedząc co się dzieje. Panował totalny chaos.
-Gotowi? - Spytałem patrząc na dzieci i mojego brata.
-Skopmy im dupska! - Krzyknęła Mabel.
Wysiedliśmy z małego pojazdu. Spojrzałem w górę, gdzie unosił się ogromny tron, na którym siedział jeden z kumpli Cyferki. Rozległ się głośny śmiech, a nas otoczyły latające gałki oczne.
-Uważajcie na nie - szepnąłem.
-Ciekawe, nie powiem - zaczął zbliżając się do nas. - Rodzinka Pines'ów. Znów próbujecie pokrzyżować nasze plany?
-Nigdy wam się nie uda przejąć naszego wymiaru! - Krzyknąłem do niego.
-Czyżby? Ostatnim razem nam nie wyszło, to prawda, ale tym razem będzie inaczej. Jest nas dziesięć razy więcej, jak chcecie nas pokonać?
-Wiemy gdzie jest portal. Niedługo się was pozbędziemy!
Demon momentalnie wybuchnął śmiechem słysząc słowa dziewczyny.
-Oh wy naiwni. Nie wystarczy zniszczyć portalu. Musielibyście zamknąć szczelinę, ale bez odpowiednio silnej mocy, jest to niewykonalne.
-Dipper, April i Bill sobie poradzą.
-Bill powiadasz? Czyli to nie były plotki. Jednak żyje i teraz sprzymierzył się z wami. Ha! Ten nieudacznik nie ma na tyle sił by nas powstrzymać. Z resztą... Chyba nie myślicie, że zostawiłbym portal bez odpowiedniego nadzoru, prawda? - Uśmiechnął się.
Nie pomyślałem o tym. Rzeczywiście, ktoś tam na pewno na nich czeka, a oni o tym nie wiedzą. Oby nic im się nie stało.
-I co teraz zrobicie?
Strzeliłem w niego, ale zrobił szybki unik i strzał minął go zaledwie o kilka metrów. Spojrzał na nas gniewnie.
-Brać ich.
Jego podwładni rzucili się w naszą stronę, a on sam wrócił na swój tron śmiejąc się w głos.
-Uwaga! - Zrobiliśmy szybki unik przed lecącym w nas autem.
-Unikajcie oczu, potrafią zamieniać w kamień!
Atakowały nas ze wszystkich stron, wszystkim co się dało. Rzeczywiście było ich dużo więcej niż wtedy, gdy Cyferka rozpętał Dziwnogeddon.
Załatwiłem kilka latających gałek ocznych pod rząd, a następnie kilka innych stworów. Kątem oka zauważyłem, że Stanley ma kłopoty. Strzeliłem w demona, który znajdował się zaledwie kilka centymetrów od niego. Uśmiechnął się, a kiedy chciałem się odwrócić, dostałem czymś i poleciałem na ziemię. Nie mogłem złapać tchu.
-Aaa! Wujku Fordzie! - Krzyk Mabel postawił mnie na nogi. Któryś z tych parszywców porwał ją w powietrze. Zacząłem strzelać próbując nie trafić dziewczyny.
-Co ty robisz!? Zabijesz ją!
-Nie trząchaj mną, Stanley, bo na prawdę zrobię jej krzywdę.
Udało mi się trafić w skrzydło, które podarło się jak kartka papieru. Dało się słyszeć przeraźliwy ryk, oraz krzyk spadającej Mabel. Na szczęście nie była zbyt wysoko i Stanley mógł ją złapać.
-Dość tego! - Usłyszeliśmy. Demon stanął przed nami. - No dobrze, przyznaję, że umiecie się jakoś bronić. Ale to się wam na nic nie zda - poczułem mocne uderzenie. Odrzuciło mnie parę metrów. Trzymając się za brzuch, z pomocą brata, udało mi się wstać.
-Zajmijcie się nimi. Ja porozmawiam sobie z naszym starym przyjacielem.
Porwał mnie do góry i przeleciał kawałek nad lasem, a następnie cisnął mną o ziemię. Nie jestem już taki młody, więc ciężko było mi się podnieść.
-Wstawaj!
Podniosłem się powoli i morderczym wzrokiem spojrzałem na niego.
-Bez ciebie są nikim. Nie poradzą sobie, jeśli cię zabraknie.
-Wcale nie. - Wykrztusiłem - dadzą radę.
-Zobaczymy.
Ponownie strzeliłem w niego i tym razem trafiłem. Tylko że nic mu to nie zrobiło.
-Tak chcesz się bawić? Dobrze.
Uniknąłem jego ciosu chowając się za drzewem. Niestety ta kryjówka zbytnio się nie sprawdziła. Zacząłem uciekać, co ostatecznie wkurzyło demona. Niewidzialna siła uniosła mnie w powietrze, a następnie ponownie cisnęła o ziemię. Tym razem przetoczyłem się jeszcze kilka metrów dalej. Praktycznie resztkami sił podniosłem się i strzeliłem w niego, ale on był szybszy. Poczułem bardzo ostry ból w okolicach brzucha, a gdy spojrzałem w dół, zobaczyłem rozległą, krwawiącą ranę. Zatoczyłem się do tyłu i upadłem pod drzewem, czując w ustach metaliczny smak krwi. Obraz stawał się coraz bardziej rozmyty.
△▽ MABEL ▽△
Chciałam pobiec za wujkiem i go ratować, ale musiałam zająć się tym, co działo się wokół nas.
-Jest ich za dużo! - Krzyknęła Cuksa.
-Wiem! - Odkrzyknęłam.
-Dzieciaki, na ziemię i zatkajcie uszy! - Padłyśmy na ziemię tak, jak kazał nam wujek Stanek. Coś wybuchło.
-Wujku co to było?
-Zwyczajny granat. Jazda, trzeba znaleźć mojego brata.
Pobiegliśmy w kierunku, w którym leciał demon. Na miejscu widać było ślady walki. Drzewa były połamane, w ziemi widniały dziury. Ale najgorsze było przed nami. Wujek Ford leżał pod jednym z drzew i się nie ruszał. Upuściłam swoją broń i ze łzami w oczach podbiegłam do niego. Na brzuchu miał olbrzymią ranę, a jego ręce były całe we krwi.
-Wujku Fordzie? - Chwyciłam w dłonie jego zimne policzki i lekko potrzepałam jego głową licząc, że się obudzi.
-Coś ty narobił Stanford? - Wujek Stanek klęczał obok mnie.
-On... - nie chciałam tego mówić, po prostu rzuciłam się Stankowi na szyję płacząc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top