6.


Louis otworzył drzwi domu przyjaciela po siedemnastej. Musiał wytrzymać jeszcze tylko trzy dni, potem mieli ponad tydzień wolnego. Tylko trzy dni...

Jak na tą porę roku, było wyjątkowo jasno o tej godzinie. I niestety też, padało. Lało wręcz. Przez deszcz nie można było niczego dostrzec, więc zdecydowanie nie była to najlepsza pogoda.

-Lou, uważam, że powinieneś zostać. Nic się przecież nie stanie, jeśli zostaniesz u mnie jedną noc dłużej, natomiast jeśli pojedziesz w taką pogodę, może ci się coś stać. Jest ślisko i niebezpiecznie, proszę cię zostań- Liam był gotowy błagać na kolanach przyjaciela, o to by został z nim w domu.

-Liam, potrzebuję trochę odpocząć, okej? Będzie dobrze, to tylko deszcz- westchnął szatyn, odpalając papierosa. Zaciągnął się powoli, szukając w kieszeni kluczyków.

-Ale Louis, u mnie też możesz odpocząć- jęknął brunet. On naprawdę był  w stanie klęknąć przed chłopakiem. Co zresztą po chwili zrobił, składając dłonie jak do modlitwy- Skarbie, zrozum, że ten deszcz..

-Nie wygłupiaj się, Liam- mruknął Tomlinson, wyrzucając niedokończonego papierosa i ciągnąc bruneta do góry- Wszystko będzie dobrze.

-Ale chociaż zadzwoń mi, jak dojedziesz.

-Dobrze- westchnął- dobrze. Do zobaczenia jutro na uczelni- cmoknął jego usta i szybko pobiegł do swojego samochodu, żeby jak najmniej zmoknąć.

-Tylko nie przekraczaj prędkości!- chociaż dzisiaj..

Louis kiwnął głową i odjechał z piskiem opon.

Nie przekroczył prędkości. Na posesji Liama nie było ograniczenia.

xXxXx

Gdzieś w połowie drogi, Tomlinson odpalił sobie papierosa. Było to raczej nieodpowiedzialne, zważając na to, że nie powinno się palić w samochodzie, a drogi były cholernie śliskie. I Lou nawet nie wiedział kiedy, ale poczuł nagle takie cholerne zmęczenie. Zmęczenie wszystkim. Swoim życiem, uczelnią, swoim życiem. 

Nie mógł się doczekać przyszłej soboty, kiedy wsiądą razem z Liamem do Lamborghini i wygrają ten pierdolony wyścig, by pieniądze oddać na sierociniec, szpital czy schronisko.

Nie żeby nie robili tego co tydzień, z uczciwymi pieniędzmi.

Zgasił swojego papierosa i nagle zorientował się, że nie wziął od Liama okularów. To pewnie dlatego widział gorzej- wcale nie przez dym w samochodzie.

Skręcił, zjeżdżając z głównej ulicy. Wyrzucił skończonego papierosa i skupił się bardziej na dróżce.

Louis jechał boczną uliczką płaczącego Londynu. Wycieraczki poruszały się szybko po szybie, nie nadążając ze zbieraniem wody. Widział rozmazane plamy, zamiast normalnych kształtów i przeklinał się za to, że swoje okulary zostawił u przyjaciela. Drogi były śliskie, a on miał ograniczoną widoczność, jednak młodego chłopaka, kulącego się pod ścianą budynku widział doskonale.

xXxXxXx

-Nick, nie- szepnął Malik, odsuwając się pod ścianę- Nie mam ochoty, proszę..

-Należysz do mnie, szmato- warknął Laws, zbliżając się i zrywając z chłopca koszulkę- Masz robić to co chcę i kiedy chcę.

-Nick, proszę..- Ale mężczyzna nie słuchał, ściągając spodnie nastolatka i odwracając go do siebie tyłem. Zdarł z niego bieliznę i wszedł jednym, ostrym ruchem, a Zayn krzyknął głośno. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Ból był niewyobrażalny, czuł jak krew spływa mu po udach, czuł, jaką satysfakcję ma Nick. Bolały go też biodra, na których jego chłopak zaciskał dłonie. Wiedział, że będą kolejne siniaki- Ni-Nick, bła-błagam- wysapał chłopiec.

-Zamknij się. Dziwki nie mają prawa głosu.

Te słowa zabolały nastolatka najbardziej.

Wbijał się w niego coraz szybciej i mocniej, coraz pewniej. Sprawiał coraz więcej bólu. Zayn krzyczał, ale nikt nie przyszedł mu pomóc. 

Nikt go nie słyszał, albo nie chciał słyszeć...

Byli w hotelowym pokoju, Zayn dopiero teraz dowiedział się, po co.

Kiedy Nick był blisko, wysunął się z chłopaka, odwracając go przodem do siebie. Popchnął go na podłogę i zaczął energicznie pocierać swojego członka, by po kilku sekundach wytrysnąć na twarz chłopca, upokarzając go bardziej.

Na koniec zrobił mu zdjęcie, ubrał się i skierował do wyjścia, rzucając na podłogę pięć dolców.

-Nie byłeś dzisiaj więcej wart. Brudny Muzułmanin, tylko twoja dupa jest do czegoś przydatna.

Po tych słowach wyszedł. 

Zayn nie miał zbyt wielu sił. Sięgnął tylko po swoje spodnie, wciągając je na biodra. Bolała go każda czynność. Bluzka była rozerwana, więc nie było większego sensu, żeby ją brać. Bluza została w samochodzie mężczyzny, więc Mulat nie miał innego wyjścia, tylko pozostać bez górnego odzienia. 

Nie zadzwonił do Troya. Przemył twarz wodą i opuścił hotel. Chodził po uliczkach, a łzy ciągle spływały po jego twarzy.

W końcu się zgubił, więc skulił się w jakiejś opustoszałej uliczce i cicho zaszlochał. Był w tamtym momencie gotowy umrzeć.

xxxxxxxxx

To jest ostatni rozdział na dzisiaj i najbliższych kilka dni. Nie mam napisanych kolejnych i sobie je teraz na spokojnie ogarnę. Życzę wam zdrowych, wesołych świąt i bogatego zajączka ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top